a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 937
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 406

Anna Grodzka - Mam na imię Ania

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Anna Grodzka - Mam na imię Ania.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 142 osób, 102 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 184 stron)

ANNA GRODZ​KA Mam na imię Ania

Co​py​ri​ght © by Anna Grodz​ka, MMXIII Wy​da​nie I War​sza​wa

Książ​kę tę de​dy​ku​ję moim ma​mom

PRZEDMOWA Ta książ​ka nie jest hi​sto​rią mo​je​go ży​cia. Jest je​dy​nie hi​sto​rią mo​jej, i nie tyl​ko mo​jej, trans​pł​cio​wo​ści. Zde​cy​do​wa​na więk​szość lu​dzi nie ma pro​ble​mu ze swo​ją toż​sa​mo​ścią. We​wnętrz​ne „ja” więk​szo​ści z nas od​po​wia​da na​sze​mu wi​ze​run​ko​wi. Oto​‐ cze​nie wi​dzi po pro​stu kon​kret​ne​go czło​wie​ka – męż​czy​znę lub ko​bie​tę. Dzię​ki temu na​sze we​wnętrz​ne „ja”, oso​bo​wość, po​stać za​cho​wu​je moż​li​‐ wość peł​ne​go kon​tak​tu z oto​cze​niem, nie​skrę​po​wa​nej wy​mia​ny my​śli i uczuć. Każ​dy z nas żyje, sta​ra się żyć, w har​mo​nii z in​ny​mi ludź​mi, któ​rzy są – jak po​wie​trze – nie​zbęd​ni do na​sze​go funk​cjo​no​wa​nia. Po​wie​trza nie do​‐ strze​ga​my na co dzień, nie za​sta​na​wia​my się na​wet nad tym, jak to jest, że od​dy​cha​my. Ale czy pró​bo​wa​li​ście so​bie kie​dyś wy​obra​zić, że ży​je​cie, nie od​dy​cha​jąc? Je​śli nasz wi​ze​ru​nek spo​łecz​ny nie od​po​wia​da na​szej toż​sa​mo​‐ ści, je​śli świat po​strze​ga nas jako in​nych, niż je​ste​śmy, wte​dy... wte​dy po​wie​‐ trza za​czy​na nam bra​ko​wać. Zde​cy​do​wa​łam się na​pi​sać tę książ​kę w na​dziei, że uda mi się wpro​wa​‐ dzić was w świat, w któ​rym nig​dy nie by​li​ście. Świat lu​dzi, któ​rym bra​ku​je po​wie​trza. To inny punkt wi​dze​nia, dość uni​kal​ne do​świad​cze​nie, in​spi​ra​cja do do​ko​na​nia uni​wer​sal​nych, mam na​dzie​ję, spo​strze​żeń i wy​cią​gnię​cia rów​‐ nie uni​wer​sal​nych wnio​sków. Na​praw​dę ser​decz​nie dzię​ku​ję, że się​gnę​li​ście po tę książ​kę. Wie​rzę, że kie​ro​wa​li​ście się otwar​to​ścią na in​nych lu​dzi, sza​cun​kiem dla ludz​kiej od​‐ mien​no​ści i wol​no​ści wy​bo​ru. Wie​rzę, że nie ma​cie je​dy​nie słusz​ne​go „prze​‐ pi​su na czło​wie​ka”, a świat po​strze​ga​cie jako miej​sce, w któ​rym może się od​‐ na​leźć każ​dy, kto nie jest wro​giem dru​gie​go czło​wie​ka i nie uwa​ża prze​mo​cy za na​rzę​dzie ko​mu​ni​ka​cji. Mam na​dzie​ję, że wszy​scy, któ​rzy zdo​ła​ją prze​‐ brnąć przez przed​sta​wio​ną tu hi​sto​rię, przez re​flek​sje spi​sa​ne ręką oso​by „in​‐ nej”, przez wie​le lat ob​ser​wu​ją​cej świat zza we​nec​kie​go lu​stra, zo​ba​czą coś w so​bie, coś w lu​dziach wo​kół, coś, cze​go wcze​śniej do​strzec nie mie​li oka​‐ zji. Mam na​dzie​ję, że dla ni​ko​go czas po​świę​co​ny na lek​tu​rę nie bę​dzie cza​‐ sem stra​co​nym.

Poza przy​to​czo​ny​mi tu krót​ki​mi hi​sto​ria​mi ży​cia kil​ku in​nych osób trans​‐ pł​cio​wych, któ​re po​zna​łam, książ​ka opo​wia​da o sy​tu​acjach i zda​rze​niach ma​‐ ją​cych istot​ne zna​cze​nie dla mo​jej, ale nie tyl​ko mo​jej, prze​mia​ny trans​sek​su​‐ al​nej. Pi​szę otwar​cie o swo​ich roz​ter​kach, wąt​pli​wo​ściach i emo​cjach. Oprócz wła​snych do​świad​czeń sta​ra​łam się za​wrzeć w tym tek​ście to, cze​go na​uczy​łam się dzię​ki oso​bi​stym kon​tak​tom z set​ka​mi osób trans​pł​cio​wych, któ​re dane mi było po​znać w ży​ciu, w tym na pro​wa​dzo​nych prze​ze mnie, wraz z in​ny​mi wo​lon​ta​riu​sza​mi, spo​tka​niach grup wspar​cia dla osób trans. Dużo mo​ich opi​nii i in​for​ma​cji po​cho​dzi tak​że z pu​bli​ka​cji, któ​re przez wie​le lat uda​wa​ło mi się śle​dzić jako psy​cho​loż​ce szcze​gól​nie za​in​te​re​so​wa​nej te​‐ ma​tem. Wszyst​kim ży​czę po​ży​tecz​nej i mi​łej lek​tu​ry. A oso​bom trans​pł​cio​wym – wię​cej zro​zu​mie​nia, ak​cep​ta​cji i em​pa​tii ze stro​ny naj​bliż​szych.

Je​cha​ły​śmy już trze​cią go​dzi​nę, sa​mo​cho​do​we wy​cie​racz​ki nie​stru​dze​nie zgar​nia​ły z szy​by płat​ki śnie​gu. Była pięk​na zima. I data – 21 grud​nia 2007. Po​bo​cza po​kry​wał bia​ły puch, ga​łę​zie drzew ugi​na​ły się pod śnie​go​wy​mi cza​pa​mi. Kra​jo​braz Pod​la​sia wy​glą​dał jak z baj​ki. Gdy​by na​gle z lasu wy​je​‐ cha​ły sa​nie za​przę​żo​ne w re​ni​fe​ry, nie wy​wo​ła​ło​by to ni​czy​je​go zdzi​wie​nia. Pra​wie sły​sza​łam dzwo​necz​ki za​przę​gu. – Nie jedź tak szyb​ko. – Moja przy​ja​ciół​ka Lal​ka, z któ​rą wy​bra​łam się w tę wy​jąt​ko​wą po​dróż, była lek​ko po​iry​to​wa​na. – Szyb​ko? – No tak, przy​spie​szasz – za​uwa​ży​ła. Od​po​wie​dzia​łam uśmie​chem. Wiem, pa​sa​żer za​wsze bar​dziej się de​ner​‐ wu​je i czę​ściej robi uwa​gi. Zwol​ni​łam. Kil​ka dni wcze​śniej, sie​dem​na​ste​go grud​nia, po​że​gna​łam swo​je po​przed​‐ nie ży​cie. Po​zwo​li​ło mi to wy​brać się w tę po​dróż. Je​cha​łam, przy​go​to​wa​na na ewen​tu​al​ną po​raż​kę. Je​cha​łam, go​to​wa do​wie​dzieć się cze​goś wię​cej o so​‐ bie. Cze​góż no​we​go może do​wie​dzieć się o so​bie po​nad​pięć​dzie​się​cio​let​nia ko​bie​ta? – Ro​zu​mie pani, cho​dzi o tę róż​ni​cę w da​tach... – Stu​ka​łam pal​cem w skró​co​ny od​pis aktu uro​dze​nia. Od paru chwil usi​ło​wa​łam się po​ro​zu​mieć z urzęd​nicz​ką w urzę​dzie sta​nu cy​wil​ne​go, do​kąd przy​szłam jako Krzysz​tof, żeby za​ła​twić do​ku​men​ty po​trzeb​ne mi do spra​wy są​do​wej. – Jaką róż​ni​cę? Ma pan prze​cież datę uro​dze​nia. To jest skró​co​ny od​pis – mó​wi​ła do mnie po​wo​li, wy​raź​nie wy​ma​wia​jąc każ​de sło​wo; bar​dzo się sta​‐ ra​ła, że​bym wła​ści​wie zro​zu​mia​ła pro​blem. – Wiem, że skró​co​ny. Wła​śnie go przy​nio​słem. Cho​dzi mi o datę jego wy​sta​wie​nia. Niech pani spoj​rzy. Wy​sta​wio​no go, gdy mia​łem osiem​na​ście lat. – Te​raz z ko​lei ja roz​wi​ja​łam swój dar prze​ko​ny​wa​nia. – Pro​szę pana, akt uro​dze​nia wy​sta​wia się po uro​dze​niu dziec​ka. W cią​gu sied​miu dni na​le​ży przyjść do urzę​du i zgło​sić po​ja​wie​nie się no​we​go oby​wa​‐ te​la. – Pa​trzy​ła na mnie świ​dru​ją​cym wzro​kiem. – Nie wte​dy, gdy dziec​ko osią​ga do​ro​słość. – No wła​śnie – po​wie​dzia​łam do​bit​nie. – Co „wła​śnie”? – od​par​ła za​czep​nie. – To „wła​śnie”, że mój jest wy​sta​wio​ny nie​zgod​nie z tym prze​pi​sem. Po​pa​trzy​ła na skra​wek pa​pie​ru. Skra​wek, któ​ry prze​wra​cał moje ży​cie do góry no​ga​mi. Albo je pro​sto​wał. To za​le​ży, co chcia​ło się osią​gnąć. Oso​bi​‐

ście wo​la​ła​bym, żeby pro​sto​wał, ale mia​łam wąt​pli​wo​ści, czy bę​dzie to ta​kie ła​twe. Moje ży​cie prze​wra​ca​ło się do góry no​ga​mi pa​ro​krot​nie. Po raz pierw​szy, gdy po​zna​łam swo​ich ro​dzi​ców, jesz​cze nie​świa​do​ma tego, że więk​szość dzie​ci po​zna​je ro​dzi​ców w zu​peł​nie inny spo​sób. Zmie​ni​ło się też w spo​sób za​sad​ni​czy, gdy na świat przy​szedł mój syn i roz​pie​ra​ły mnie duma i szczę​‐ ście, ale też wte​dy, gdy po​zna​łam dia​gno​zę, coś, do cze​go by​łam prze​ko​na​na, po​trze​bo​wa​łam tyl​ko oświad​cze​nia na pi​śmie. Albo może wte​dy, gdy pod​ję​‐ łam de​cy​zję, że będę żyć w zgo​dzie ze sobą. Sta​ło się to wte​dy, gdy stra​ci​łam ner​kę. A może jesz​cze wcze​śniej. Za​nim przy​szłam na świat. Ktoś coś po​plą​‐ tał i uro​dzi​łam się w cie​le chłop​ca. Bo los jest prze​wrot​ny. Przez cały czas sły​szę jego chi​chot. – Tu jest na​pi​sa​ne, że akt wy​sta​wio​no w ty​siąc dzie​więć​set sie​dem​dzie​‐ sią​tym dru​gim. – No wła​śnie – po​twier​dzi​łam. Przez chwi​lę mie​rzy​ły​śmy się wzro​kiem, prze​ka​zu​jąc so​bie po​za​wer​bal​‐ nie ja​kąś wie​dzę ta​jem​ną. – I cze​go by pan po​trze​bo​wał? – za​py​ta​ła po dłuż​szej chwi​li. – Chcę uzy​skać mój pier​wot​ny akt uro​dze​nia. Wie pani, chciał​bym wie​‐ dzieć, jak na​zy​wa się moja mat​ka. Urzęd​nicz​ka przez chwi​lę wa​ży​ła w so​bie de​cy​zję czy roz​wa​żała ja​kąś kwe​stię. W koń​cu ode​zwa​ła się: – To ja pój​dę po kie​row​nicz​kę. Cze​ka​ły​śmy krót​ką chwi​lę. Kie​row​nicz​ka oka​za​ła się ko​bie​tą w śred​nim wie​ku, o mi​łym wy​glą​dzie. Po​ru​sza​ła się zde​cy​do​wa​nie i pew​nie. Spra​wia​ła wra​że​nie wła​ści​wej oso​by na wła​ści​wym sta​no​wi​sku. Uspo​so​bi​ło mnie to do niej przy​jaź​nie i na​dzie​ja zmie​ni​ła się w prze​ko​na​nie, że spra​wę uzy​ska​nia aktu uro​dze​nia za​ła​twię po​myśl​nie. – Słu​cham... – Pa​trzy​ła na mnie uważ​nie. – Cho​dzi mi o od​pis aktu uro​dze​nia. Ten, któ​ry mam, zo​stał wy​sta​wio​ny, gdy ukoń​czy​łem osiem​na​ście lat. Czy mógł​bym uzy​skać ory​gi​nal​ny, gdzie są dane mo​ich praw​dzi​wych ro​dzi​ców? – Do cze​go to panu po​trzeb​ne? – Pyta pani o do​ku​ment czy o rze​czy​wi​stość? Za​wa​ha​ła się. – Py​tam oczy​wi​ście, w ja​kim celu po​trzeb​ny jest panu od​pis. Mam obo​‐

wią​zek wie​dzieć, dla ja​kie​go urzę​du wy​sta​wia​my od​pis aktu uro​dze​nia. – Dla sądu, ale przede wszyst​kim chcę wie​dzieć, chcę uzy​skać tę in​for​‐ ma​cję dla sie​bie. Tak po pro​stu. Ro​dzi​ce utrzy​my​wa​li praw​dę w ta​jem​ni​cy, a ja mam pew​ne po​dej​rze​nia. Bo sko​ro akt jest z ty​siąc dzie​więć​set sie​dem​‐ dzie​sią​te​go dru​gie​go roku, a ja uro​dzi​łem się w ty​siąc dzie​więć​set pięć​dzie​‐ sią​tym czwar​tym, to o co cho​dzi? Czy do​my​ślam się wła​ści​wie? – Lo​gi​ka pod​po​wia​da... – No wła​śnie. Ale ta lo​gi​ka to do​pie​ro wierz​cho​łek góry lo​do​wej, pro​szę pani. Nie​po​kój, cie​ka​wość, bo mam pra​wo wie​dzieć... kim je​stem, jak na​zy​‐ wa się moja bio​lo​gicz​na mama. Za​uwa​ży​łam jej re​zer​wę. Po​sta​no​wi​łam więc uzu​peł​nić wy​ja​śnie​nia. – Moi ro​dzi​ce, ci któ​rzy mnie wy​cho​wa​li... to byli wspa​nia​li lu​dzie. Obo​‐ je już nie żyją. Bar​dzo ich ko​cha​łem. Wzru​szy​łam się. Chy​ba to za​uwa​ży​ła. – Wie pan... Chcia​ła​bym, żeby moje ad​op​to​wa​ne dziec​ko też tak kie​dyś po​wie​dzia​ło. Za​sko​czy​ła mnie. Nie zdą​ży​łam nic po​wie​dzieć, bo usły​sza​łam już tyl​ko: – Pro​szę usiąść i po​cze​kać. – Od​wró​ci​ła się szyb​ko i po​szła. Po​czu​łam ro​sną​ce na​pię​cie. Niech to bę​dzie co​kol​wiek... W tym mo​men​‐ cie chcia​łam tyl​ko zo​ba​czyć to na wła​sne oczy i do​tknąć ka​wał​ka pa​pie​ru, któ​ry przy​bli​żył​by mnie do tam​te​go dnia sprzed po​nad pół wie​ku. Wie​dzia​‐ łam, że w za​sa​dzie nie zmie​ni to ni​cze​go w moim ży​ciu, ale pra​gnie​nie, aby do​wie​dzieć się, skąd po​cho​dzę, ja​kie są moje ko​rze​nie, było wów​czas nie do po​ko​na​nia. Jaką ko​bie​tą jest Ona? Może – my​śla​łam – uła​twi mi to zro​zu​mie​‐ nie sie​bie i wła​snej sy​tu​acji? Kie​dy po kil​ku mi​nu​tach kie​row​nicz​ka wy​ło​ni​ła się zza za​ło​mu ścia​ny, trzy​ma​ła w ręku sza​ry, cie​nio​wa​ny se​gre​ga​tor z lat pięć​dzie​sią​tych. Pa​trzy​‐ łam na ten se​gre​ga​tor jak za​uro​czo​na. – Oso​ba za​in​te​re​so​wa​na ma pra​wo wglą​du. Może pan obej​rzeć pier​wot​ny akt uro​dze​nia, ale nie wol​no go fo​to​gra​fo​wać, nie zro​bi​my ko​pii i nie do​sta​‐ nie pan żad​ne​go po​świad​cze​nia – usły​sza​łam. Po​wpi​na​ne w księ​gę do​ku​men​ty dźwi​ga​ły cię​żar cza​su, były lek​ko po​żół​‐ kłe, za​pi​sa​ne zie​lon​ka​wo​gra​na​to​wym atra​men​tem, naj​czę​ściej szpi​cza​stym pi​smem z lek​ki​mi za​wi​ja​sa​mi przy „y” lub „j”. Pal​ce kie​row​nicz​ki prze​kła​da​‐ ły pa​pier​ki po​cząt​ko​wo szyb​ko, po​tem zwol​ni​ły i im bli​żej było do szes​na​ste​‐ go mar​ca, tym wol​niej od​wra​ca​ły się kart​ki.

Kie​dy kie​row​nicz​ka zna​la​zła od​po​wied​nią stro​nę, po​de​szła i po​ło​ży​ła księ​gę na sto​le przede mną. Zo​ba​czy​łam zna​ny mi do​ku​ment. Ale kie​row​‐ nicz​ka po​wo​li od​wró​ci​ła jed​ną stro​nę wstecz. Sze​ro​ko otwar​ty​mi oczy​ma pa​‐ trzy​łam na po​żół​kły do​ku​ment. – Pana mama to Ma​ria Grodz​ka, uro​dzo​na dnia... – Po​ma​ga​ła mi, czy​ta​‐ jąc na głos. – A tu: „na pod​sta​wie de​cy​zji sądu dziec​ko płci... mę​skiej, o imie​niu Krzysz​tof, przy​spo​so​bio​ne Ka​zi​mie​rze i Jó​ze​fo​wi Bę​gow​skim”. To wpis na pod​sta​wie de​cy​zji sądu – wy​ja​śni​ła. Usia​dła przy biur​ku na​prze​ciw. Da​lej czy​ta​łam sama. Bar​dzo sta​ra​łam się za​pa​mię​tać każ​de sło​wo. „Za​‐ miesz​ka​ła we wsi Śnia​do​wo, po​wiat łom​żyń​ski, oj​ciec Ta​de​usz”. – Ta​de​usz? – za​py​ta​łam gło​śno. – Słu​cham? – Spoj​rza​ła na mnie. – To wszyst​ko, nie ma nic wię​cej? – Wszyst​ko, tak jak pan wi​dzi. Pa​trzy​łam nadal na po​żół​kłą kar​tę. – Za​pa​mię​tał pan? Tak? Ski​nę​łam gło​wą. – Co pan te​raz zro​bi? – Jesz​cze nie wiem, ale chy​ba po​sta​ram się ją od​na​leźć. Je​śli żyje, je​śli gdzieś jest. Chcę jej po​dzię​ko​wać... No, wie pani, za to, że je​stem. Przy​glą​da​ły mi się dwie pary okrą​głych, uważ​nych oczu. Wresz​cie kie​‐ row​nicz​ka prze​chy​li​ła się do urzęd​nicz​ki sie​dzą​cej za za​ło​mem ścia​ny i po​‐ wie​dzia​ła: – Kry​siu, przy​go​tuj od​pis zu​peł​ny. – Zwró​ci​ła się do mnie: – To bę​dzie od​pis nie​uwzględ​nia​ją​cy tej kar​ty, któ​rą pan wi​dział. Ta​kie są za​sa​dy. Urzęd​nicz​ka od​da​li​ła się w stro​nę biur​ka, na któ​rym stał kom​pu​ter, by przy​go​to​wać od​pis. Kie​row​nicz​ka uśmiech​nę​ła się nie​ocze​ki​wa​nie, sy​gna​li​‐ zu​jąc, że mówi do mnie jako oso​ba pry​wat​na. – Moja cór​ka ma w tej chwi​li sześć lat. Ad​op​to​wa​li​śmy ją z mę​żem, gdy mia​ła pół roku... – Po​sła​ła mi ra​do​sny uśmiech, któ​ry od​wza​jem​ni​łam. Sta​ły​‐ śmy się przez chwi​lę jak​by wspól​nicz​ka​mi, choć dzie​li​ło nas wszyst​ko: hi​sto​‐ rie ży​cia, lu​dzie, sy​tu​acje. Wy​szłam z urzę​du z do​ku​men​tem w dło​ni. Mo​głam się ubie​gać o nowy do​wód oso​bi​sty, pro​ces trans​for​ma​cji był już pra​wie ukoń​czo​ny. Bra​ko​wa​ło te​raz je​dy​nie – lub aż – wy​ro​ku sądu, urzę​do​we​go po​twier​dze​nia zmian. Na po​cząt​ku no​we​go ży​cia mia​łam po​znać moją bio​lo​gicz​ną mamę. Było w tym

coś ta​jem​ni​cze​go, eks​cy​tu​ją​ce​go, po​twier​dza​ją​ce​go słusz​ność do​tych​czas po​‐ dej​mo​wa​nych de​cy​zji. By​łam cie​ka​wa, nie​pew​na i pod​eks​cy​to​wa​na. Na ak​cie uro​dze​nia wid​niał ad​res mamy – Śnia​do​wo. I to był cel mo​jej po​dró​ży. A Lal​ka po​wie​dzia​ła, że oczy​wi​ście ze mną po​je​dzie. Prze​cież nie może tego prze​ga​pić. Po raz pierw​szy od​pis aktu uro​dze​nia był mi po​trzeb​ny do wy​ro​bie​nia do​‐ wo​du oso​bi​ste​go i pra​wa jaz​dy. Zda​wa​łam eg​za​min wła​śnie oko​ło osiem​na​‐ stych uro​dzin. Sa​mo​chód sta​no​wił moją pa​sję, ra​dość i był wy​róż​nie​niem. Wte​dy, pra​wie czter​dzie​ści lat temu, mało kto miał pra​wo jaz​dy, szcze​gól​nie w tak mło​dym wie​ku. Kup​no auta sta​wa​ło się wów​czas wy​da​rze​niem ro​dzin​‐ nym. Oj​ciec bar​dzo dbał o to, by wzmac​niać moją mę​skość, czy​li o to, bym roz​wi​ja​ła mę​skie za​in​te​re​so​wa​nia. Na​ma​wiał mnie na tre​nin​gi ko​szy​ków​ki, pro​wa​dzał na me​cze pił​ki noż​nej, na​kła​niał do ko​lek​cjo​no​wa​nia sa​mo​cho​dzi​‐ ków, znacz​ków, węd​ko​wa​nia, uczył mnie jeź​dzić war​sza​wą już wte​dy, kie​dy gło​wą nie się​ga​łam jesz​cze szy​by. Sa​dzał naj​pierw na ko​la​nach, a po​tem na po​dusz​kach. No a póź​niej zgo​dził się, bym dość wcze​śnie na​praw​dę za​czę​ła pro​wa​dzić. Jaz​da spra​wia​ła mi sza​lo​ną fraj​dę. Lu​bi​łam jeź​dzić sa​mo​cho​dem i dbać o nie​go. Pro​wa​dzi​łam do​brze, sto​sun​ko​wo szyb​ko opa​no​wa​łam ma​te​riał te​‐ sto​wy, włącz​nie z bu​do​wą sa​mo​cho​du i sil​ni​ka spa​li​no​we​go, co było wte​dy wy​ma​ga​ne. Te​sty za​li​czy​łam za pierw​szym po​dej​ściem, eg​za​min prak​tycz​ny też zda​łam od razu. Kie​dyś zresz​tą nie​zda​nie eg​za​mi​nu było rzad​ko​ścią, pod​‐ czas gdy te​raz – jak wia​do​mo – jest do​kład​nie od​wrot​nie. Wte​dy o wie​lu spra​wach my​śla​ło się in​a​czej, po​stę​po​wa​nie w nie​któ​rych wy​pad​kach też było tro​chę inne niż obec​nie. Wów​czas ła​twiej było uzy​skać pra​wo jaz​dy, ale z ko​lei o trans​sek​su​al​no​ści wie​dzia​no znacz​nie mniej, bra​‐ ko​wa​ło też przy​zwo​le​nia spo​łecz​ne​go, by o „ta​kich” spra​wach roz​ma​wiać. Kwe​stie płcio​wo​ści – orien​ta​cji sek​su​al​nej, ba, na​wet doj​rze​wa​nia płcio​we​go – były tabu lub w naj​lep​szym ra​zie te​ma​tem nie​chęt​nie po​ru​sza​nym. Wpro​‐ wa​dze​nie do szkół przed​mio​tu „przy​go​to​wa​nie do ży​cia w ro​dzi​nie so​cja​li​‐ stycz​nej” wy​wo​ła​ło burz​li​wą dys​ku​sję, było zor​ga​ni​zo​wa​ne źle i chy​ba z za​‐ ło​że​nia nie speł​ni​ło swo​jej roli. O tem​po​ra, o mo​res. Moż​na po​wie​dzieć, że ze wzglę​du na cza​sy, w ja​kich do​ra​sta​łam, wy​cho​‐ wa​nie mnie było dla mo​ich ro​dzi​ców dość trud​ne. Do​stęp prze​cięt​ne​go czło​‐ wie​ka do wie​dzy me​dycz​nej z dzie​dzi​ny sek​su​olo​gii był ogra​ni​czo​ny, świa​‐

do​mość nie​któ​rych pro​ble​mów – żad​na. Nie​mniej sta​ra​li się po​do​łać tru​do​wi „wy​pro​wa​dze​nia mnie na lu​dzi”, „wy​cho​wa​nia na czło​wie​ka”, każ​de na swój spo​sób. Oj​ciec wła​śnie po​przez roz​wi​ja​nie mo​ich za​mi​ło​wań spor​to​wych i mo​to​ry​za​cyj​nych, mama – wspie​ra​jąc mnie i sta​ra​jąc się zro​zu​mieć. Czu​‐ łam, że oby​dwo​je bar​dzo mnie ko​cha​ją. Tata był ofi​ce​rem Woj​ska Pol​skie​go, więc pew​na dys​cy​pli​na mu​sia​ła obo​wią​zy​wać tak​że w domu. Był wy​ma​ga​ją​cy i sta​now​czy. Nie lu​bił dłu​gich wło​sów u chłop​ców i gdy do​ra​sta​łam, pew​ne​go dnia sta​ło się to po​wo​dem scy​sji mię​dzy nami, ale wte​dy pra​wie każ​dy znał ten pro​blem z wła​sne​go domu. W szko​le rów​nież wy​ma​ga​no krót​kich wło​sów. Mama wi​dzia​ła i ro​zu​mia​ła moje nie​przy​sto​so​wa​nie do śro​do​wi​ska ró​‐ wie​śni​ków. Czy​ta​ła róż​ne książ​ki, mniej lub bar​dziej fa​cho​we, i sta​wia​ła je wy​so​ko, na naj​wyż​szej pół​ce w kuch​ni, że​bym – przy​najm​niej jej zda​niem – nie mo​gła po nie się​gnąć. Dla mnie jed​nak nie sta​no​wi​ło to żad​nej prze​szko​‐ dy. W póź​niej​szych la​tach tam​te tek​sty po​zwo​li​ły mi zro​zu​mieć, że po​win​‐ nam szu​kać me​dycz​ne​go wy​tłu​ma​cze​nia swo​jej sy​tu​acji. Naj​pierw jed​nak mu​sia​łam przejść wy​bo​istą dro​gę, bo​le​sny czas okre​śla​nia wła​snej płcio​wo​‐ ści, i znieść brak ak​cep​ta​cji ze stro​ny ró​wieś​ni​ków. Gdy już zda​łam eg​za​min prak​tycz​ny na pra​wo jaz​dy, oka​za​ło się, że do wy​sta​wie​nia do​ku​men​tu po​trzeb​ny jest od​pis aktu uro​dze​nia. Mama stwier​‐ dzi​ła wte​dy, że ten akt się gdzieś za​po​dział, i oj​ciec mu​siał je​chać do Otwoc​‐ ka, by uzy​skać dru​gi. By​łam tro​chę zdzi​wio​na, po​nie​waż do​ra​sta​łam w prze​‐ ko​na​niu, że uro​dzi​łam się w War​sza​wie. Ro​dzi​ce po​wie​dzie​li mi, że owszem, mie​li​śmy wów​czas otrzy​mać miesz​ka​nie w War​sza​wie, ale w mar​cu ty​siąc dzie​więć​set pięć​dzie​sią​te​go czwar​te​go roku, ocze​ku​jąc na nie, prze​by​wa​li w Otwoc​ku, a po​przed​nio – z uwa​gi na pra​cę ojca – miesz​ka​li znacz​nie da​lej, w Kłodz​ku. Nig​dy nie po​wie​dzie​li mi, że je​stem ad​op​to​wa​na. W tam​tych cza​sach (a nie było to prze​cież tak daw​no temu!) uwa​ża​ło się zresz​tą, że dzie​‐ ci ra​czej nie po​win​ny znać praw​dy, gdyż może ona być dla nich przy​kra albo stać się źró​dłem pro​ble​mów. Nie wiem, kie​dy tra​fi​łam do domu ro​dzi​ców. Pierw​sze zdję​cie z nimi zro​bio​no zimą. Mia​łam wte​dy oko​ło roku. Za​pew​ne nig​dy nie do​wie​dzia​ła​bym się, że uro​dzi​ła mnie inna ko​bie​ta, gdy​by nie to, że któ​re​goś dnia – gdy skła​da​łam do sądu wnio​sek o ko​rek​tę płci me​try​kal​nej – znów był mi po​trzeb​ny akt uro​dze​nia. Wów​czas za​uwa​ży​łam, że data wy​sta​‐ wie​nia do​ku​men​tu jest zgod​na mniej wię​cej z datą mo​ich osiem​na​stych uro​‐ dzin.

Na dwie​ście pięt​na​stym ki​lo​me​trze skrę​ci​łam w lewo na nie​wiel​kim roz​‐ jeź​dzie. Prze​je​cha​ły​śmy jesz​cze tyl​ko przez most i zna​la​zły​śmy się w miej​‐ sco​wo​ści Śnia​do​wo. Zmie​rza​łam w stro​nę ko​ścio​ła. Li​czy​łam na to, że ksiądz oka​że się skarb​ni​cą wie​dzy o miesz​kań​cach Śnia​do​wa, obec​nych i tych sprzed lat, że skie​ru​je mnie we wła​ści​wą stro​nę. Zna​le​zie​nie ko​ścio​ła nie było pro​ble​mem. Po prze​je​cha​niu kil​ku​set me​trów nie​opo​dal ryn​ku uj​rza​ły​‐ śmy cha​rak​te​ry​stycz​ną strze​li​stą bu​dow​lę z czer​wo​nej ce​gły. Za​par​ko​wa​łam i obie, ja prze​bra​na za Krzysz​to​fa, we​szły​śmy na te​ren przy​ko​ściel​ny. Śnieg chrzę​ścił pod bu​ta​mi, mróz szczy​pał w po​licz​ki. Obe​szły​śmy bu​dy​nek do​‐ oko​ła, ale żad​ne z drzwi nie chcia​ły ustą​pić. Za​kry​stia i kan​ce​la​ria też były za​mknię​te. Star​szy męż​czy​zna, któ​ry przez cały czas, gdy okrą​ża​ły​śmy świą​‐ ty​nię, od​gar​niał śnieg z pla​cu, ob​ser​wo​wał na​sze po​czy​na​nia. – Cze​go pań​stwo szu​ka​ją? – za​py​tał wresz​cie. – Ko​le​żan​ka mo​jej mamy miesz​ka w tej oko​li​cy. Prze​jeż​dża​li​śmy tędy, a mama pro​si​ła, żeby ją od​na​leźć, po​zdro​wić... Grodz​ka się na​zy​wa. Ma​ria Grodz​ka, te​raz ma pew​nie z sie​dem​dzie​siąt lat. – A, tak, Grodz​kich to tu parę do​mów jest... A z tą Ma​ry​sią do szko​ły cho​dzi​łem, pa​mię​tam. Ale ona już daw​no nie jest Grodz​ka. Nie wiem do​kład​‐ nie, gdzie miesz​ka, bo się prze​nio​sła po ślu​bie do Łom​ży, to ja​kieś dwa​dzie​‐ ścia ki​lo​me​trów stąd. – A jak się te​raz na​zy​wa? – Oj... nie pa​mię​tam, jak po ślu​bie ma. Ale Grodz​ka Ma​ry​sia. Tak, to z nią do szko​ły cho​dzi​łem. Pod​sta​wo​wej. Jak po​je​dzie​cie pro​sto na Ostro​łę​kę i w pra​wo, to będą ta​kie trzy domy. I je​den z nich, ten koło sa​dzaw​ki, to Grodz​kich jest. Tam się za​py​taj​cie. Rze​czy​wi​ście. Tra​fi​ły​śmy do domu ku​zy​no​stwa mamy, gdzie do​sta​ły​śmy szcze​gó​ło​we in​for​ma​cje: na​zwi​sko, ad​res, te​le​fon. Wró​ci​ły​śmy do sa​mo​cho​du. Te​raz naj​bar​dziej in​te​re​so​wa​ła mnie kwia​‐ ciar​nia. Chcia​łam ku​pić dzie​więt​na​ście róż i pę​dzić, by je wrę​czyć. Pa​li​ły mnie cie​ka​wość i prze​moż​na po​trze​ba ak​cep​ta​cji przez jed​ną z naj​waż​niej​‐ szych osób w moim ży​ciu. Jak​kol​wiek było. – Je​dzie​my da​lej? – za​py​ta​ła Lal​ka. – No masz! Oczy​wi​ście! – żach​nę​łam się. – To chy​ba nie był naj​lep​szy po​mysł, by ku​po​wa​nie kwia​tów zo​sta​wić na ostat​nią chwi​lę. – Mó​wi​łam, żeby za​brać bu​kiet z War​sza​wy – wy​po​mi​na​ła mi Lal​ka. – Te​raz mo​że​my mieć pro​blem.

Wie​dzia​łam, że ma ra​cję. – Naj​pierw do​wiedz​my się, któ​ry to dom – po​wie​dzia​ła Lal​ka. – Spo​ko. Z GPS-em nie za​błą​dzi​my. Wje​cha​ły​śmy na nie​wiel​ki ma​ło​mia​stecz​ko​wy ry​nek, ja​kich wie​le, na któ​rym mie​nił się ko​lo​ra​mi przed​świą​tecz​ny ba​zar. Na sto​łach były roz​ło​żo​ne swoj​skie wę​dli​ny, wę​dzo​ne szyn​ki, pach​nia​ły wła​śnie upie​czo​ne pasz​te​ty. Obok mi​go​ta​ły cho​in​ko​we świa​teł​ka, błysz​cza​ły łań​cu​chy, pysz​ni​ły się bomb​ki i inne ozdo​by. Po są​siedz​ku rój róż​nej wiel​ko​ści świą​tecz​nych mi​ko​‐ ła​jów przy​po​mi​nał o tym, że trze​ba ku​po​wać pre​zen​ty. Naj​więk​szy mi​ko​łaj wspi​nał się po dra​bi​nie, tar​ga​jąc cięż​ki wór. Za​pew​ne zaj​rzy przez ko​min, by zro​bić nie​spo​dzian​kę dzie​ciom. Nie​co mniej​szy, z pu​co​ło​wa​ty​mi po​licz​ka​mi, ko​ły​sał się na boki, wy​gry​wa​jąc me​lo​dię. – Kwia​ciar​nia... Za tym do​mem jest kwia​ciar​nia. Za​trzy​maj. Zno​wu mia​ła ra​cję. Ku​pi​łam dzie​więt​na​ście róż za co​kol​wiek świą​tecz​ną cenę. Kwia​ciar​ka była zdzi​wio​na licz​bą kwia​tów, któ​re chcia​łam ku​pić. Tłu​‐ ma​czy​ła, że wy​star​czy sie​dem róż, co naj​wy​żej dzie​więć. Na każ​dą uro​czy​‐ stość. Lu​dzie wię​cej nie ku​pu​ją. Upar​łam się jed​nak przy dzie​więt​na​stu. Wy​‐ li​czy​łam, że Ma​ria mia​ła dzie​więt​na​ście lat, gdy mnie uro​dzi​ła. By​łam ura​do​‐ wa​na i pod​eks​cy​to​wa​na. Po przej​ściach ostat​nich kil​ku lat dzi​siej​szy dzień był dla mnie na​gro​dą, mia​łam na​dzie​ję na zro​zu​mie​nie ze stro​ny mamy. Róże w War​sza​wie ku​pi​ła​bym może co​kol​wiek ta​niej, ale za​pew​ne nie pach​nia​ły​‐ by tak wspa​nia​le... Z bu​kie​tem wró​ci​ły​śmy do sa​mo​cho​du. Pod​je​cha​łam ka​wa​łek da​lej, do​‐ słow​nie na są​sied​nią uli​cę. Mo​co​wa​łam się przez chwi​lę z za​spą, usi​łu​jąc bez​piecz​nie za​par​ko​wać. Nie była to re​pre​zen​ta​cyj​na uli​ca i od​śnie​że​nie jej na pew​no nie sta​no​wi​ło prio​ry​te​tu dla władz mia​sta. Miesz​kań​cy dba​li je​dy​‐ nie o frag​men​ty chod​ni​ka przed swo​imi bra​ma​mi, by dało się przejść. Pry​‐ zmy śnie​gu za​le​ga​ły przy kra​węż​ni​kach, pra​wie unie​moż​li​wia​jąc za​par​ko​wa​‐ nie sa​mo​cho​du. Lal​ka ob​ser​wo​wa​ła, jak sta​ran​nie wy​bie​ram nu​mer pani Ma​rii Grodz​kiej. – Tut...tut...tut... – Słu​cham – ode​zwał się spo​koj​ny głos star​szej ko​bie​ty. – Dzień do​bry. Mam na imię Krzysz​tof i dzwo​nię w ta​kiej spra​wie... Wie pani... No bo ja... po​szu​ku​ję mamy. Z dru​giej stro​ny za​pa​dła ci​sza. Czy mogę da​lej mó​wić? – Nie bar​dzo wiem, jak mo​gła​bym panu po​móc – usły​sza​łam wresz​cie.

– Uro​dzi​łem się szes​na​ste​go mar​ca ty​siąc dzie​więć​set pięć​dzie​sią​te​go czwar​te​go roku w Otwoc​ku. Na​zy​wam się Krzysz​tof. Krzysz​tof Bę​gow​ski. Od​po​wie​dzia​ła mi ci​sza. – Nie ocze​ku​ję ni​cze​go poza po​twier​dze​niem, że się nie mylę – kon​ty​nu​‐ owa​łam. – Pro​szę się nie oba​wiać. Na​praw​dę ni​cze​go od pani nie chcę, przy​‐ wio​złem tyl​ko kwia​ty. Chcę po​dzię​ko​wać za ży​cie, któ​re otrzy​ma​łem... – Wie pan, je​stem za​ję​ta, ro​bię te​raz pie​ro​gi. Niech pan przy​je​dzie po świę​tach – po​wie​dzia​ła ja​koś tak bez​rad​nie. – Pro​szę mnie do​brze zro​zu​mieć. Ni​cze​go nie ocze​ku​ję, chciał​bym tyl​ko wie​dzieć, czy się nie mylę. Czy pani jest moją mamą. Chcę tyl​ko pa​nią zo​ba​‐ czyć... spo​tkać się. Mam kwia​ty... – Ale co ja mogę...? – Bar​dziej się do​my​śli​łam, niż usły​sza​łam, co mówi ta ko​bie​ta. – Chcę tyl​ko wrę​czyć kwia​ty. Ni​cze​go nie ocze​ku​ję... – po​wtó​rzy​łam. – Chwi​lecz​kę – po​wie​dzia​ła już gło​śniej i ja​koś ochry​ple. – Ale musi pan po​cze​kać, cała je​stem w mące. Ode​tchnę​łam głę​bo​ko i po​pa​trzy​łam na Lal​kę, ocze​ku​jąc wspar​cia. – To co... te​raz? – Jak chcesz być sama, to pój​dę na ten ba​za​rek. Po​trzeb​ny mi jest jesz​cze je​den pre​zent... – Ra​czej zo​stań. Albo do​bra, nie będę cię za​trzy​my​wać. Lal​ka i tak już wy​sia​da​ła z sa​mo​cho​du. – Chcesz szyn​kę? – za​py​ta​ła, za​my​ka​jąc drzwi. Zda​je się jed​nak, że nie li​czy​ła na od​po​wiedź. Wy​sia​dłam z auta. Sta​ra​łam się trzy​mać kwia​ty w gó​rze, by mama, nad​‐ cho​dząc, od razu wi​dzia​ła, że to wła​śnie ja. Prze​glą​da​łam się ner​wo​wo w lu​‐ ster​ku sa​mo​cho​du, chcąc spraw​dzić, jak wy​glą​dam. Brr. Pa​skud​nie. Dziś jak Krzy​siek. Od​cho​dzi​łam od sa​mo​cho​du, wra​ca​łam. Trwa​ło to oko​ło czter​dzie​‐ stu mi​nut. Lal​ka ku​pi​ła szyn​kę dla sie​bie i dla mnie. Po​tem jesz​cze ha​fto​wa​ną bluz​kę dla Zuzi i ko​lej​kę z szy​na​mi. Chy​ba też dla Zuzi. Nie wiem. Zmar​z​ły​‐ śmy w koń​cu i z po​wro​tem wsia​dły​śmy do auta. Wy​pa​try​wa​ły​śmy star​szej ko​bie​ty, mil​cząc, nie chcąc wer​ba​li​zo​wać nie​po​ko​ju, że może nie przyj​dzie. Po kil​ku fał​szy​wych alar​mach zo​ba​czy​ły​śmy ko​bie​tę, któ​ra szła w to​wa​‐ rzy​stwie star​sze​go męż​czy​zny i roz​glą​da​ła się do​ko​ła. Wy​sko​czy​ły​śmy z sa​‐ mo​cho​du. W pierw​szej chwi​li oby​dwo​je byli spię​ci i sza​le​nie ofi​cjal​ni. Mama była drob​ną, siwą ko​bie​tą o ła​god​nych sza​rych oczach. Gdy​bym ją so​‐

bie kie​dyś wy​obra​ża​ła, nie mo​gła​bym zro​bić tego le​piej. Tym ra​zem rze​czy​‐ wi​stość się po​sta​ra​ła i po​da​ro​wa​ła mi ob​raz, o ja​kim ma​rzy​ła​bym, gdy​bym ma​rzy​ła. Ale ja nie ma​rzy​łam o ro​dzi​cach. Prze​cież ich mia​łam. Ko​cha​ją​‐ cych, dba​ją​cych o moje dziś i ju​tro. Cza​sem tyl​ko za​da​wa​łam so​bie py​ta​nie... Po​nie​waż nie uwa​ża​łam, żeby te​raz było w po​rząd​ku się​ga​nie do ma​rzeń czy roz​trzą​sa​nie py​tań, któ​rych za​zwy​czaj za​da​wa​łam wie​le, szyb​ko wy​ję​łam z sa​mo​cho​du kwia​ty i wy​cią​gnę​łam przed sie​bie pur​pu​ro​wy wie​cheć. – Dzień do​bry. To dla pani – po​wie​dzia​łam, po​da​jąc kwia​ty. – Dzię​ku​ję, że pani przy​szła. Chcę po​dzię​ko​wać... pani. Czy mogę mó​wić „mamo”? – Tak, syn​ku. – Dzię​ku​ję, mamo, że da​łaś mi ży​cie. Przy​tu​li​łam ją, chy​ba na​ra​ża​jąc bu​kiet na uszczer​bek. Od​wza​jem​ni​ła uścisk. Za​uwa​ży​łam łzy błysz​czą​ce w jej oczach. Męż​czy​zna to​wa​rzy​szą​cy ma​mie przy​tu​lił za​sko​czo​ną Lal​kę, któ​ra na​tych​miast po​czu​ła się jak ryba w wo​dzie. Sta​ła obok i coś mó​wi​ła ja​koś tak szyb​ko i ra​do​śnie. W tych emo​‐ cjach jej nie przed​sta​wi​łam. – No wi​dzisz, Ma​ry​siu, mamy trzy cór​ki, to te​raz bę​dzie​my mie​li i syna. – Męż​czy​zna sta​rał się mó​wić po​god​nym, dziar​skim to​nem. – Wej​dzie​cie na her​ba​tę? – stwier​dzi​ła ra​czej, niż za​py​ta​ła mama. – Z przy​jem​no​ścią – od​par​ła na​tych​miast Lal​ka. – Nie chce​my prze​szka​dzać... – Mia​łam pew​ne wąt​pli​wo​ści. – Żona ma ra​cję... – po​wie​dział męż​czy​zna. Zro​bi​łam nie​okre​ślo​ny gest ręką. – Ale tyl​ko na chwil​kę – bro​ni​łam się. Blok z lat pięć​dzie​sią​tych, czy​sty, za​dba​ny, nie​zbyt duży – jak więk​szość blo​ków w ma​łych mia​stach. We​szli​śmy do klat​ki, po​tem na pię​tro i do skrom​nie urzą​dzo​ne​go miesz​ka​nia. Sta​ro​mod​ne me​ble z lat sześć​dzie​sią​tych, zdję​cia có​rek na ścia​nach, mnóst​wo. Po pra​wej kuch​nia, w wą​skim ko​ry​ta​rzu wie​szak i komo​da z tra​dy​cyj​nym, prze​wo​do​wym te​le​fo​nem, po le​wej – drzwi do po​ko​ju dzien​ne​go, a na wprost sy​pial​nia i ga​bi​net. Męż​czy​zna ge​stem za​‐ pro​sił nas do du​że​go po​ko​ju. – To her​ba​ta czy kawa? – upew​nia​ła się mama. Się​gnę​ła do re​ga​łu i wy​ję​‐ ła szkla​ny wa​zon. – Her​ba​ta, z cy​try​ną, je​śli moż​na. – A sło​dzisz? – Uśmiech​nę​ła się po raz pierw​szy. – Nie sło​dzę. Lu​bię sło​dy​cze, ale nie po​wi​nie​nem ich jeść. – Roz​sia​dłam

się na wer​sal​ce. Po​dob​ną pa​mię​ta​łam z dzie​ciń​stwa, ale nie mia​ło to nic wspól​ne​go z tą. Za​dzwo​nił te​le​fon. Za​uwa​ży​łam dru​gi tra​dy​cyj​ny apa​rat na sto​licz​ku w po​bli​żu te​le​wi​zo​ra. Taki z ka​blem cią​gną​cym się do gniazd​ka. Apa​rat z po​przed​niej epo​ki. – Ja od​bio​rę – rzu​cił w stro​nę przed​po​ko​ju męż​czy​zna. Pod​niósł słu​chaw​‐ kę i od​wró​ciw​szy się do okna, za​czął roz​ma​wiać pół​gło​sem. Zo​rien​to​wa​łam się z roz​mo​wy, że dzwo​ni cór​ka, bę​dzie po​ju​trze na lot​ni​sku w War​sza​wie, a po​tem wy​bie​ra się do ro​dzi​ców. Mama wnio​sła na tacy her​ba​tę i po​kro​jo​ne cia​sto droż​dżo​we. Męż​czy​zna od​wró​cił się w moją stro​nę i po​wie​dział: – Mamy dwa apa​ra​ty, ale je​den nu​mer. I za​wsze dzwo​nią oby​dwa, a od​‐ bie​ra​my, gdzie nam wy​god​niej. Żeby nie bie​gać po ca​łym miesz​ka​niu. Ta​kie tra​dy​cyj​ne, ze sznu​rem i słu​chaw​ką... – Wła​śnie te​raz, jak za​dzwo​ni​łeś, jed​no​cze​śnie ode​bra​li​śmy i mąż sły​szał na​szą roz​mo​wę – do​da​ła mama ci​cho, dziw​nym to​nem. Jesz​cze nie ro​zu​mia​łam, ile na​ro​bi​łam za​mie​sza​nia. Ale przy​bra​łam grzecz​ną minę i po​wie​dzia​łam: – Aha. Ma​rian, bo oka​za​ło się, że tak ma na imię mąż mamy, roz​ma​wiał nadal przez te​le​fon i chy​ba nie sły​szał, co mó​wi​ła. – Tak, mąż wcze​śniej nie wie​dział, że cię uro​dzi​łam. Mama od​wró​ci​ła się i wy​szła z po​ko​ju. Po​zwo​li​ła, żeby sło​wa dźwię​cza​ły w mo​jej gło​wie, uno​si​ły się w po​miesz​cze​niu tak dłu​go, by ich sens do​tarł do mo​jej świa​do​mo​ści. Nie po​wie​dzia​ła ni​ko​mu, że mnie uro​dzi​ła, że by​łam. Nie chcia​ła po​wie​dzieć mę​żo​wi o moim ist​nie​niu, a ja tak ob​ce​so​wo wtar​gnę​‐ łam w ich ży​cie i to tuż przed świę​ta​mi Bo​że​go Na​ro​dze​nia. Po​czu​łam się win​na, ale jed​no​cze​śnie – pa​ra​dok​sal​nie – w ja​kimś sen​sie szczę​śli​wa, że tu je​stem. Skąd się tu wzię​łam? Jak to moż​li​we? Kil​ka dni temu roz​wód za​koń​czył naj​waż​niej​szy etap mo​je​go ży​cia. Prze​ciął coś, co było jego tre​ścią przez po​‐ nad trzy​dzie​ści lat – mi​łość. Mi​łość, z któ​rej żad​ne z nas nie mo​gło i nie chcia​ło zre​zy​gno​wać. Mi​łość, w któ​rej żad​ne z nas nie umia​ło dłu​żej trwać. Wte​dy, kil​ka dni temu, kie​dy pła​ka​łam w sa​mo​cho​dzie za​raz po roz​pra​wie są​do​wej, po​sta​no​wi​łam po​je​chać do Otwoc​ka, aby po​brać akt uro​dze​nia i zło​żyć go w są​dzie z wnio​skiem o praw​ne uzgod​nie​nie płci. Aby być wresz​‐ cie dla świa​ta nie Krzyś​kiem, ale po pro​stu sobą – Anią. Kil​ka dni temu do​‐

wie​dzia​łam się, że ro​dzi​ce, któ​rzy mnie wy​cho​wa​li, nie byli mo​imi ro​dzi​ca​mi bio​lo​gicz​ny​mi. Ad​op​to​wa​li mnie. By​łam pew​na, że nie mam ro​dzi​ców, bo obo​je już nie żyli. I pew​nie nig​dy nie od​kry​ła​bym, że jed​nak mam ro​dzi​nę – bio​lo​gicz​ną mamę – gdy​by nie to, że zmie​nia​jąc cał​ko​wi​cie swo​je ży​cie, po​‐ bra​łam w urzę​dzie ten akt uro​dze​nia. Dzi​siaj przy​je​cha​łam tu i wiem, że mam mamę. A za kil​ka dni są świę​ta Bo​że​go Na​ro​dze​nia. Może ma to ja​kiś ta​jem​‐ ni​czy trans​cen​dent​ny sens? Za​my​ka​łam jed​ną część ży​cia, by otwo​rzyć na​‐ stęp​ną. Za ja​kiś czas z wy​ro​kiem sądu będę mo​gła tak​że w do​ku​men​tach być ko​bie​tą, a dla mamy, któ​rej wy​da​wa​ło się, że uro​dzi​ła chłop​ca, mo​głam się stać ko​lej​ną cór​ką. Za​czy​na​łam nowe ży​cie, a ono pro​wa​dzi​ło mnie do jego po​cząt​ku. My​śląc o tym, czu​łam smu​tek i na​dzie​ję. Tań​czy​ły we mnie sple​‐ cio​ne w ja​kimś sza​lo​nym, wa​riac​kim tań​cu. Nie wie​rzę w Boga, ale gdy​by na​wet był, to pew​nie nie za​słu​ży​ła​bym na jego ła​skę. Wszyst​ko dzia​ło się nie​mal w przed​dzień Wi​gi​lii, zbli​ża​ły się świę​ta, co zwięk​sza​ło ma​gię prze​‐ ży​wa​nych chwil. Moje re​flek​sje prze​rwa​li mama i Ma​rian. Mama nio​sła wa​zon z kwia​ta​mi, a Ma​rian ta​lerz i dzban. Pa​trzy​łam na nich i po​wró​ci​ła myśl, jak da​le​ce spra​‐ wi​łam im pro​blem swo​im po​ja​wie​niem się. Nie umia​łam tego oce​nić. Jak oni so​bie z tym po​ra​dzą? Bo prze​cież to nie tak mia​ło być. Nie za​mie​rza​łam do​‐ ko​ny​wać ro​dzin​nej re​wo​lu​cji... Nie wie​dzia​łam, czy mam te​raz prze​pra​szać czy ra​czej mil​czeć i uda​wać idiot​kę... Mama usia​dła na prze​ciw​le​głym koń​cu wer​sal​ki. Ma​rian i Lal​ka kro​ili w kuch​ni i do​no​si​li wik​tu​ały, prze​zna​czo​ne pier​wot​nie na świę​ta – swoj​skie kieł​ba​sy, sal​ce​son, no i wód​kę. Kie​dy ko​lej​ny raz wy​szli do kuch​ni, mama po​ło​ży​ła na sto​le wiel​ki al​bum ze zdję​cia​mi. Ale naj​pierw spoj​rza​ła mi w oczy i po​wie​dzia​ła ze wzru​sze​niem w gło​sie: – Mam na​dzie​ję, że mi wy​ba​czysz. – Co mam wy​ba​czyć? – To, że cię zo​sta​wi​łam w tym ośrod​ku. To była taka or​ga​ni​za​cja, Liga Ko​biet. Po​ma​ga​ła ko​bie​tom w ta​kiej sy​tu​acji jak moja. By​łam w szko​le, w mie​ście, poza do​mem. Mia​łam wte​dy dzie​więt​na​ście lat. Po​zna​łam chło​pa​‐ ka. – Ta​de​usza. – Tak, Ta​de​usza. Skąd wiesz? – Z aktu uro​dze​nia. Nie było tam na​zwi​ska. Jak się na​zy​wał? – Te​raz już nie​waż​ne. Kie​dy mu po​wie​dzia​łam, że bę​dzie​my mie​li dziec​‐

ko... – Zwiał. – Pró​bo​wał mnie na​mó​wić, że​bym usu​nę​ła cią​żę. Nie zgo​dzi​łam się. My​‐ śla​łam, że bę​dzie​my ra​zem. Był ko​le​ja​rzem. Za ja​kiś czas znik​nął. To nie był do​bry czło​wiek. A ja... w tam​tych cza​sach... pa​nien​ka nie mo​gła na wieś wró​‐ cić z dziec​kiem. – Wiem! Wiem, że tak było. Wiem. Nie mo​głaś. Lu​dzie za​tru​li​by ci ży​‐ cie. – Nie mo​głam tak wró​cić. Ro​zu​miesz? – Ro​zu​miem bar​dzo do​brze, mamo. Nie mam żalu. Nie uniesz​czę​śli​wi​łaś mnie. Mia​łam wspa​nia​łe ży​cie – po​wie​dzia​łam, uj​mu​jąc ją obie​ma dłoń​mi za ręce. Kie​dy do po​ko​ju we​szli z po​wro​tem Lal​ka z Ma​ria​nem, mu​sie​li zo​ba​czyć wzru​sza​ją​cą ro​dzin​ną scen​kę. Sie​dzia​ły​śmy z mamą przy​tu​lo​ne, ocie​ra​jąc łzy. Na wi​dok przy​by​łych mama opa​no​wa​ła się. Przy​su​nę​ła się do al​bu​mu le​‐ żą​ce​go na sto​le i do​syć uro​czyś​cie oznaj​mi​ła: – Opo​wiem ci tro​chę o nas. Masz trzy sio​stry. Ewe​li​na uro​dzi​ła się tu​taj, w Łom​ży. Te​raz miesz​ka w An​glii. – Mama uśmiech​nę​ła się do mnie sze​ro​‐ ko. – To two​ja naj​star​sza sio​stra. – Ja je​stem naj​star​sza – sko​men​to​wa​łam i szyb​ko się po​pra​wi​łam: – naj​‐ star​szy. Przy​su​nę​łam się bli​żej al​bu​mu, bli​żej mamy. Czu​łam, jak ogar​nia​ją mnie cie​pło i ser​decz​ność tego domu. – Iwo​na uro​dzi​ła się dwa lata póź​niej – po​wie​dzia​ła, wska​zu​jąc ko​lej​ne zdję​cie. – A Mag​da osiem lat po​tem. Słu​cha​łam jej słów, ale moje my​śli po​bie​gły w inną stro​nę. Wy​obra​zi​łam so​bie jej ból. Ból, jaki mu​siał ją gnę​bić, kie​dy jej chło​pak ka​zał usu​nąć cią​żę. Ból, jaki czu​ła, gdy po​tem znik​nął, kie​dy od​mó​wi​ła, i zro​zu​mia​łam jej lęk przed po​wro​tem na wieś z nie​ślub​nym dziec​kiem. Czy dziś ro​zu​mie​my ten lęk? Lęk przed ludz​ką nie​to​le​ran​cją, lęk przed ludź​mi, któ​rzy mają je​dy​nie słusz​ny prze​pis na czło​wie​ka i jego ży​cie. Po na​szym pierw​szym spo​tka​niu mama i Ma​rian za​dzwo​ni​li, za​pra​sza​jąc ser​decz​nie na Wi​gi​lię. Czu​łam, że bar​dzo tego chcą, ale nie mo​głam tak po pro​stu tam po​je​chać. Mia​łam w gło​wie de​pre​syj​ną myśl, że roz​wi​ja​nie go​rą​‐ cej re​la​cji ro​dzin​nej nie ma przy​szło​ści, je​śli mam dla nich być Krzyś​kiem. Czu​łam, że ten dzień, kie​dy ich od​na​la​złam, to był prze​błysk świa​tła, któ​re

szyb​ko zga​śnie. Prze​cież nie mogę po​wie​dzieć sie​dem​dzie​się​cio​let​niej ma​‐ mie, że cho​ciaż uro​dzi​ła syna, ma jesz​cze jed​ną cór​kę. A Ma​rian? Bied​ny Ma​rian, któ​ry za​py​tał Ma​ry​się: „dla​cze​go mi nie po​wie​dzia​łaś?”. Co po​my​‐ śli? Prze​cież nie będę przed nimi uda​wać Krzyś​ka przez resz​tę ży​cia. Co tu dużo ga​dać, wy​mó​wi​łam się, że świę​ta mam już za​pla​no​wa​ne. Stchó​rzy​łam. To praw​da, na świę​ta za​pro​si​li mnie Lal​ka z mę​żem, ale wie​dzia​łam, że Wi​‐ gi​lię będą ob​cho​dzić u jej sio​stry. Głu​pio wpra​szać się do ko​goś. Moi ro​dzi​ce nie żyli. Resz​ta ro​dzi​ny za​nie​cha​ła kon​tak​tów ze mną, kie​dy po​wie​dzia​łam, że ko​ry​gu​ję płeć. Syn spę​dzał świę​ta u swo​jej mamy. Praw​do​po​dob​nie więc sie​dzia​ła​bym w Wi​gi​lię sama lub spę​dza​ła​bym ten czas w Trans-Fu​zji, gdy​by nie te​le​fon... – Wiesz, Krzy​siu, kie​dy Ewe​li​na do​wie​dzia​ła się, że ma bra​ta, po​sta​no​wi​‐ ła przy​le​cieć na Wi​gi​lię do Pol​ski. Będą wszyst​kie two​je sio​stry i ich ro​dzi​‐ ny. Mu​sisz przy​je​chać! – Ale prze​cież... – Bar​dzo cię pro​szę. Mu​sisz! Wy​myśl coś, że​byś był. Ode​bra​ło mi mowę. Być zna​czy kon​ty​nu​ować, pod​trzy​my​wać zna​jo​‐ mość. Prze​cież nie będę im całe ży​cie kła​ma​ła, a praw​dy zdra​dzić nie mogę. – Nie wiem, co po​wie​dzieć... To zna​czy... tak. – Obie​cu​jesz? – Tak, będę na pew​no. To były chy​ba naj​bar​dziej świą​tecz​ne świę​ta, ja​kie pa​mię​tam. Ta​kie licz​‐ ne, ro​dzin​ne i peł​ne zwie​rzeń. Przy​je​cha​ła, jak uprze​dza​ła mama, cała ro​dzi​‐ na, moje trzy sio​stry z mę​ża​mi i dzieć​mi. Ewe​li​na z Lon​dy​nu, Iwo​na z Nie​‐ miec, Mag​da z War​sza​wy. Zlot ca​łe​go świa​ta... Nie zna​li​śmy się, a jed​nak od razu po​czu​łam, że się zna​my. Zro​bi​li​śmy prze​gląd ży​cia, każ​dy spo​wia​dał się ze swo​je​go. Ja tak​że. Ale tego, co naj​waż​niej​sze, mu​sia​łam uni​kać jak ognia. Bo​la​ło mnie, że nie mogę im się przed​sta​wić jako Ania. To zu​peł​nie nie pa​‐ so​wa​ło do at​mos​fe​ry. W tle ci​chut​ko po​brzmie​wa​ły z ra​dia ko​lę​dy, za okna​mi skrzył się śnieg. A my ga​da​li​śmy, ga​da​li​śmy. Świę​ta mia​ły wy​miar bar​dziej ma​gicz​ny, niż mo​gło​by się wy​da​wać. Py​ta​li mnie o wszyst​ko. O żonę, o roz​wód i jego przy​czy​nę. Czu​łam się okrop​nie, kie​dy po​wie​dzia​łam, że roz​wie​dli​śmy się z po​wo​du róż​ni​cy cha​rak​te​rów. Zro​bi​ło się bar​dzo póź​no. Czas było wra​cać. Do sa​mo​cho​du do​kwa​te​ro​‐ wa​no mi Ewe​li​nę, bo rano mia​ła po​wrot​ny sa​mo​lot do Lon​dy​nu, do swo​ich

dzie​ci. Chcia​ła spę​dzić z nimi świę​ta. Ja​dąc, kon​ty​nu​owa​ły​śmy pa​sjo​nu​ją​ce wi​gi​lij​ne zwie​rze​nia. Ewe​li​na prze​cież przy​by​ła do Pol​ski wła​ści​wie dla mnie, zo​ba​czyć się z bra​tem. Je​cha​ły​śmy tu​ne​lem lasu w smu​dze re​flek​to​‐ rów. Wy​cie​racz​ki zgar​nia​ły z szy​by płat​ki śnie​gu. Pły​ną​ca z ra​dia świą​tecz​na mu​zy​ka bu​do​wa​ła ta​jem​ni​czą, od​re​al​nio​ną at​mos​fe​rę. Je​cha​ły​śmy nie​zbyt szyb​ko, po​nie​waż było śli​sko. Roz​ma​wia​łam z Ewe​li​ną o róż​nych rze​czach, ale my​śla​łam sta​le, jak jej po​wie​dzieć o tym, co na​praw​dę waż​ne. Za​sta​na​‐ wia​łam się już wcześ​niej i wła​ści​wie pod​ję​łam de​cy​zję. Ewe​li​na miesz​ka w An​glii. Lon​dyn to mie​szan​ka kul​tur, ras, ko​lo​rów skó​ry. Jej naj​ła​twiej bę​‐ dzie mnie zro​zu​mieć. Po chwi​li mil​cze​nia prze​ła​ma​łam się i za​czę​łam: – Ewe​lin​ko, mu​szę ci coś wy​znać... – Are you gay? – Ewe​li​na chęt​nie uży​wa​ła an​giel​skich słów. Za​sko​czy​ła mnie. Nie zda​wa​łam so​bie spra​wy, że ja... że rze​czy​wi​ście może to tak wy​glą​dać. Na tym eta​pie mo​jej prze​mia​ny wy​glą​da​łam bar​dzo dziw​nie jak na „praw​dzi​we​go” męż​czy​znę – dłu​gie wło​sy zwią​za​ne w kit​kę, ko​ra​li​ki na szyi, kol​czy​ki w uszach, mało mę​skie blu​zecz​ki... – No, I am not, but... I am trans​se​xu​al. Tym ra​zem chy​ba ja ją za​sko​czy​łam. Wy​ja​śni​łam jej, czym jest trans​pł​cio​wość, i do​da​łam, że mnie wła​śnie to do​ty​ka. Po​wie​dzia​łam, że mam spi​sa​ną hi​sto​rię swo​je​go ży​cia i umó​wi​ły​śmy się, że jej wy​ślę. No i za​py​ta​łam ją o to, co w tym mo​men​cie było dla mnie naj​‐ waż​niej​sze – czy mogę opo​wie​dzieć całą tę hi​sto​rię sio​strom i ma​mie. – Sio​strom tak. Są otwar​te, nie będą mia​ły z tym pro​ble​mu. Ale ma​mie nie mów – od​po​wie​dzia​ła Ewe​li​na i po na​my​śle do​da​ła: – Mama nie zro​zu​‐ mie. Na​dzie​ja, któ​ra po​wo​li się we mnie ro​dzi​ła, pry​sła. Było mi smut​no. Jak mo​głam, głu​pia, spo​dzie​wać się cze​goś in​ne​go? Za​wa​lił się świat, któ​ry od kil​ku go​dzin bu​do​wa​łam w ma​rze​niach. Wie​dzia​łam jed​nak, że za​sto​su​ję się do tego, co po​wie​dzia​ła mi sio​stra. Dłu​gą chwi​lę je​cha​ły​śmy w mil​cze​niu. Już wte​dy funk​cjo​no​wa​łam prze​cież jako ko​bie​ta, bra​łam hor​mo​ny, więc prze​bie​ra​nie się za Krzyś​ka było dla mnie co​raz trud​niej​sze. Cza​sem, ni​czym fa​ta​mor​ga​na, oaza na ho​ry​zon​cie po​ja​wia​ła się po​zy​tyw​na myśl. Już nie będę czwar​tą cór​ką Ma​ry​si. Co ja plo​tę! Pierw​szą. E-mail z opo​wia​da​niem, w któ​rym przed​sta​wi​łam Anię, wy​sła​łam sio​‐ strom za​raz rano. Przy​najm​niej tyle mo​głam zro​bić.

W re​ak​cji na ten list otrzy​ma​łam od​po​wiedź od Ewe​li​ny, a w za​sa​dzie nie od​po​wiedź, tyl​ko sze​reg py​tań. Spró​bo​wa​łam na nie od​po​wie​dzieć. Hej, Sio​strzycz​ko! Pro​szę, na​pisz, czy mogę na​szą ostat​nią ko​re​spon​den​cję prze​ka​zać Iwo​‐ nie i Mag​dzie. Wszak to, o czym chcę Ci po​wie​dzieć, chcę po​wie​dzieć tak​że im. Od​po​wie​dzi na py​ta​nia, któ​re mi za​da​jesz, będą, być może, in​te​re​so​wa​ły Was wszyst​kie. Nie​któ​re z tych py​tań były po​trzeb​ne tak​że mnie. Pró​bu​jąc na nie od​po​wie​dzieć, pró​bo​wa​łam od​po​wie​dzieć tak​że so​bie. Iwo​na od​pi​sa​ła na mój list, w któ​rym prze​pra​sza​łam Was za po​wsta​łą sy​‐ tu​ację, więc mam na​dzie​ję, że prze​czy​ta, co chcę Wam prze​ka​zać w od​po​‐ wie​dzi na Two​je py​ta​nia. Mag​dy nie in​da​go​wa​łam i nie epa​to​wa​łam swo​ją oso​bą, po​nie​waż uzna​łam, że je​śli nie od​pi​su​je, to pew​nie nie chce tej ko​re​‐ spon​den​cji. List wy​ślę jed​nak tak​że do niej. Je​śli nie ze​chce czy​tać, po pro​stu go ska​su​je. Ro​zu​miem kon​ster​na​cję i nie​po​kój, ja​kie w Was wy​wo​ła​łam swo​im nie​‐ spo​dzie​wa​nym po​ja​wie​niem się. Do​wo​dem, że ro​zu​miem, jest list, któ​ry wy​‐ sła​łam do Cie​bie, za​nim na to za​re​ago​wa​ły​ście. Na​pi​sa​łam w nim, że do​tar​ło do mnie, że zro​zu​mia​łam pro​blem, jaki spra​wi​łam ma​mie i Ma​ria​no​wi. W li​‐ ście tym prze​pra​szam Was wła​śnie za to, a nie za to, jaka je​stem. Prze​pra​‐ szam Was więc za to jesz​cze raz i pro​szę o wy​ba​cze​nie oraz zro​zu​mie​nie. Fakt, sama się so​bie dzi​wię, że te re​flek​sje w peł​ni do​tar​ły do mnie do​pie​ro po po​wro​cie do War​sza​wy z Za​ko​pa​ne​go. Prze​cież nadal, mam na​dzie​ję, nie je​stem idiot​ką. A jed​nak... Tak bar​dzo się cie​szy​łam od​na​le​zie​niem mamy i Was, że nie po​my​śla​łam, że przed Ma​ry​sią i Ma​ria​nem nie mogę ujaw​nić praw​dy, bo ich w ten spo​sób skrzyw​dzę. Prze​cież nie będą w sta​nie przy​jąć jej bez bólu. Pro​szę o wy​ba​cze​nie. Mam na​dzie​ję, że zro​zu​mie​cie. W paź​dzier​ni​ku 2006 żona po​in​for​mo​wa​ła mnie, że pod​ję​ła osta​tecz​ną de​cy​zję o roz​wo​dzie. Do No​we​go Roku nie umia​łam się z tym po​go​dzić. Chcia​łam jesz​cze coś zmie​nić, tłu​ma​czyć, roz​ma​wiać, ale oka​za​ło się to już nie​moż​li​we. W za​sa​dzie sama nie wiem, co chcia​łam osią​gnąć tymi dzia​ła​‐ nia​mi, sko​ro nie umia​łam jej przy​rzec, że już nig​dy... że bę​dzie mo​gła o tym, co się ze mną dzie​je, za​po​mnieć. Chcia​łam, że​by​śmy byli ra​zem. Ona też... Gdy​by mo​gła. Całe dwa po​przed​nie lata sta​no​wi​ły dla nas emo​cjo​nal​ny kosz​‐ mar. A te​raz po​zo​sta​ła pust​ka. W czerw​cu stra​ci​łam pra​cę z po​wo​du upad​ku mo​jej fir​my. Sta​ra​łam się – po​cząt​ko​wo z opty​mi​zmem, a ostat​nio z na​ra​sta​ją​cym nie​po​ko​jem – po​zbie​‐

rać ja​koś i usta​wić swo​je in​te​re​sy. Bio​rę hor​mo​ny od maja 2007 roku. Prze​ży​wam ra​dość i uczu​cie nie​zna​ne mi do tej pory, uczu​cie fi​zycz​nej wol​no​ści, tak jak​bym zrzu​ci​ła krę​pu​ją​cą mnie sko​ru​pę. Pró​bu​ję po​przez wy​zna​nie praw​dy prze​ko​nać się, czy uda mi się prze​pro​‐ wa​dzić przy​ja​ciół w moje nowe ży​cie, gdy za​cznę funk​cjo​no​wać z od​mien​ną toż​sa​mo​ścią. Skut​ki są, nie​ste​ty, róż​ne. Więk​szość bli​skich mi osób, jak są​‐ dzę, stra​cę jed​nak na za​wsze. Tra​cę grunt pod no​ga​mi. Sprze​da​ły​śmy nasz dom. Nasz wy​ma​rzo​ny nie​gdyś dom, w któ​ry wło​ży​‐ ły​śmy wie​le ser​ca i w któ​rym mia​ły​śmy się ra​zem ze​sta​rzeć. 17 grud​nia, w dniu roz​wo​du, do​wie​dzia​łam się, że zo​sta​łam ad​op​to​wa​na. W kil​ka dni po​tem prze​ży​łam ra​dość „od​kry​cia i po​zna​nia” cu​dow​nych ro​‐ dzi​ców. Nie​sa​mo​wi​te i szczę​śli​we zda​rze​nie. Z jed​nej stro​ny czu​ję się co​raz bar​dziej sa​mot​na, nic nie jest już ta​kie jak kie​dyś. A z dru​giej prze​ży​wam ol​brzy​mią ra​dość z po​wo​du trans​for​ma​cji. Ko​niec z grą, mogę mó​wić tak, jak my​ślę i jak czu​ję. Już nie mu​szę uda​wać fa​ce​ta. No i mama! Odna​la​złam ro​dzi​nę. Od​kry​cie mamy i Was wy​wo​ła​ło we mnie ra​dość i uczu​cie bli​sko​ści. Prze​ży​łam cu​dow​ne, cie​płe, ro​dzin​ne świę​ta. Wi​dzia​ły​ście moją uśmiech​nię​tą od ucha do ucha idio​tycz​ną gębę?! Ale te​raz mam ko​lej​ne re​flek​sje w tej spra​wie, bar​dziej opty​mi​stycz​ne. Do tej pory za​kła​da​łam, że dzię​ki uwol​nie​niu się od nie swo​jej płci, dzię​‐ ki temu, że za​pła​ci​łam wiel​ką emo​cjo​nal​ną i ży​cio​wą cenę tego uwol​nie​nia, nie będę już nig​dy ni​cze​go uda​wać. Że zo​sta​nie mi dana wol​ność od sko​ru​py. Wol​ność od wię​zie​nia za we​nec​kim lu​strem. Upi​ję się tą wol​no​ścią! Mimo że wresz​cie mam pra​wo czuć się ko​bie​tą i ra​do​śnie czu​ję ją w so​‐ bie, to wciąż jesz​cze nie je​stem nią „na sta​łe”. By​wam nią tyl​ko wte​dy, kie​dy mogę so​bie na to po​zwo​lić. Ten stan bę​dzie trwał do cza​su, aż uło​żę so​bie ży​cie na nowo. Już jako Ania. Jed​nak prze​cież na​wet wte​dy (je​śli mi się uda!), na​wet je​śli będę żyła jako ona, nikt mi nie za​bro​ni, choć​by kil​ka razy w roku, wy​stą​pić przed ro​‐ dzi​ca​mi jako Krzy​siek. Nie sta​nie mi się z tego po​wo​du krzyw​da więk​sza niż ta, któ​rą wy​rzą​dzi​ła​bym Ma​ry​si i Ma​ria​no​wi szcze​ro​ścią do bólu. Prze​cież kie​dy oni mnie po​zna​li, i tak już by​łam oso​bą dziw​nie an​dro​gy​nicz​ną. Pew​ne rze​czy zmie​nia​ją się we mnie nadal, ale chy​ba, je​śli to ko​niecz​ne, będę w sta​‐ nie to ukryć... Może w ten spo​sób uda się omi​nąć pro​blem? Na​pi​sa​łaś, że „prze​pra​co​wa​nie choć​by tyl​ko tego od​kry​cia (że w ro​dzi​nie

jest ktoś jesz​cze) wy​ma​ga cza​su i prze​strze​ni emo​cjo​nal​nej, żeby się w tym wszyst​kim od​na​leźć – każ​dy in​dy​wi​du​al​nie i my jako ro​dzi​na”. Wi​dać za​bra​kło mi tej prze​strze​ni. Te​raz po po​nad mie​sią​cu chy​ba doj​‐ rza​łam emo​cjo​nal​nie. Na​praw​dę bar​dzo je​stem wdzięcz​na Ma​ry​si za to, że nie ma mi za złe wdep​nię​cia do ich domu. Mam na​dzie​ję, że ra​dość i wzru​‐ sze​nia, któ​re były moim (i – jak są​dzę – jej) udzia​łem w koń​cu grud​nia, nie miną. Są mi po​trzeb​ne jak po​wie​trze, jej chy​ba rów​nież. Spró​bu​ję od​po​wie​dzieć na Two​je, Ewe​li​no, py​ta​nia: „A Ty? Czy i jaką chcesz mieć re​la​cję ze swo​ją bio​lo​gicz​ną mat​ką?”. Chcia​ła​bym móc od​czu​wać taką ra​dość i ta​kie wzru​sze​nia, ja​kie czu​łam przez te dwa cu​dow​ne dla mnie świą​tecz​ne dni. Chcę, byś wie​dzia​ła, że je​‐ stem szczę​śli​wa i że Ona ma w tym swój udział. Chcę tak​że wi​dzieć jej cu​‐ dow​ną emo​cję, któ​rą wte​dy do​strze​ga​łam. Bli​skość. Chcę, by po​wo​li sta​wa​ła się po pro​stu moją mamą, a nie tyl​ko mamą bio​lo​gicz​ną. Chcę ją spo​ty​kać i roz​ma​wiać z Nią. Chcę, aby​ście Ona, Ma​rian, a tak​że Wy po​zwa​la​li mi za​‐ po​mnieć o mo​jej sa​mot​no​ści dzię​ki temu, że ja​koś na​le​żę do Wa​sze​go gro​na. „Cze​go Ty po​trze​bu​jesz? Jak mo​żesz do​stać to, cze​go szu​kasz? Czy to, cze​go szu​kasz... te​raz, dzi​siaj... to Two​ja pier​wot​na in​ten​cja, czy też są to nowe roz​wi​ja​ją​ce się lub ujaw​nia​ją​ce po​trze​by? Co by​ło​by naj​lep​sze dla Cie​‐ bie? Dla Ma​ry​si? Dla Wa​szej no​wej re​la​cji?”. Mu​szę przy​znać, że pró​bu​jąc ją od​na​leźć, chcia​łam tak​że w ja​kiś spo​sób po​wie​dzieć Jej, że żyję i że nie zro​bi​ła mi krzyw​dy. Może uwol​nić Ją od (już daw​no wy​ga​słe​go, choć może nadal obec​ne​go) po​czu​cia winy. Chcia​łam dać jej po​czu​cie, że nie skrzyw​dzi​ła swo​je​go dziec​ka. Kie​ro​wa​ła mną też zwy​kła cie​ka​wość. Uczu​cia i po​trze​by, o któ​rych pi​szę wy​żej, zro​dzi​ły się dzię​ki ra​‐ do​ści i blis​ko​ści, jaką prze​ży​łam w koń​cu grud​nia. Już do​sta​łam to, cze​go szu​ka​łam. Nie chcę ni​cze​go wię​cej. Nie chcę tyl​ko stra​cić tego, co otrzy​ma​‐ łam. Oba​wiam się jed​nak, że część już stra​ci​łam. Pi​szesz: „Nie moż​na stwo​rzyć au​ten​tycz​nej re​la​cji bez praw​dy”. Wiem. Do​brze wiem. Je​stem Jej cór​ką. Ma​rzę, by tak było. A może ta re​la​cja nie musi być fał​szy​wa? Całe ży​cie ukry​wa​łam praw​dę o so​bie przed świa​tem. Pi​szesz: „W hi​sto​rii, któ​rą mi przy​sła​łaś, kil​ka razy mó​wisz o »za​bi​ja​niu Ani«. Co się te​raz dzie​je z Krzy​siem? Co czu​je?”. Anię, kie​dy by​łam w oczach lu​dzi Krzyś​kiem, cały czas mia​łam w so​bie. Nig​dy nie czu​łam się sobą, je​śli nie czu​łam się Anią. Bę​dąc Krzyś​kiem, czu​‐ łam się jak ak​tor od​gry​wa​ją​cy rolę. Jak w pra​cy. Ania to był mój za​sad​ni​czy,

choć se​kret​ny i pry​wat​ny, świat uczuć i emo​cji. Za​bi​ja​łam jej ocho​tę do wyj​‐ ścia na ze​wnątrz. Za​bi​ja​łam z co​dzien​nym nie​mal za​ci​śnię​ciem zę​bów, ha​‐ mo​wa​niem re​ak​cji emo​cjo​nal​nych, wal​czy​łam z za​zdro​ścią, któ​ra mnie prze​‐ peł​nia​ła, kie​dy w ko​bie​tach do​strze​ga​łam ich ko​bie​cość i kie​dy mu​sia​łam re​‐ zy​gno​wać z dzie​siąt​ków rze​czy, któ​re były dla mnie „za​bro​nio​ne” czy nie​do​‐ stęp​ne. Za​bi​ja​łam też ją (sie​bie), kie​dy do​ma​ga​ła się uze​wnętrz​nie​nia. Zmu​‐ sza​łam się do od​gry​wa​nia swo​jej roli, tak jak czło​wiek zmu​sza się do nie​‐ chcia​nej pra​cy. Zaj​mo​wa​łam umysł in​ny​mi spra​wa​mi. Naj​czę​ściej pra​cą i ja​‐ ki​miś ko​lej​ny​mi pa​sja​mi. Za​bi​ja​nie Krzyś​ka...? Nie, nie mu​szę go za​bi​jać, on był ra​czej rolą niż oso​bą. Cho​ciaż to pa​ra​dok​sal​ne: żył re​al​nie, a Ania uze​‐ wnętrz​nia​ła się tyl​ko cza​sem. Chcia​ła​bym się je​dy​nie od​uczyć jego nie​któ​‐ rych od​ru​cho​wych za​cho​wań, któ​re nig​dy prze​cież nie były moje. Ale nie wszyst​ko w Krzyś​ku było złe. Nie całą jego rolę znie​na​wi​dzi​łam. Po pro​stu nie całe ży​cie moż​na spro​wa​dzić do płci. By​łam zwy​czaj​nie czło​wie​kiem. Pi​szesz: „Mój mąż mówi, że ilu​zją jest świat, któ​ry się dzie​li tyl​ko na męż​czyzn i ko​bie​ty. Że to są sztucz​ne uprosz​cze​nia. Przy​ro​da (flo​ra i fau​na) do​star​cza na to wie​lu do​wo​dów. W Lon​dy​nie na przy​kład miesz​ka​ją lu​dzie wie​lu płci. Dla wszyst​kich – ta​kich, ja​ki​mi są – jest miej​sce. Nikt nie musi się zmie​niać, aby zna​leźć swo​je miej​sce. Co naj​wy​żej może je wy​brać. Czy roz​‐ wa​ża​łaś moż​li​wość ta​kiej zmia​ny?”. Tak. Cał​ko​wi​cie po​dzie​lam zda​nie Two​je​go męża. Sama znam wie​lu lu​‐ dzi o róż​nych płciach. Gdy​bym mia​ła cał​ko​wi​tą swo​bo​dę wy​bo​ru, chcia​ła​‐ bym mieć cia​ło w peł​ni ko​bie​ce, cho​ciaż by​ła​bym chy​ba tro​chę mę​ska w za​‐ kre​sie swo​jej nie​za​leż​no​ści i przed​się​bior​czo​ści. A może wy​ni​ka to ze spo​so​‐ bu wy​cho​wa​nia? Może by​ła​bym fe​mi​nist​ką? Nie wiem, jaki by był mój sto​‐ su​nek do męż​czyzn, gdy​bym ko​bie​tą była od uro​dze​nia, ale bę​dąc w ja​kimś sen​sie fa​ce​tem przez tyle lat, nie umia​ła​bym chy​ba uło​żyć so​bie ży​cia z męż​‐ czy​zną. Nie wiem, co ci wia​do​mo o ta​kich przy​pad​kach jak mój. Pod po​ję​ciem trans​sek​su​al​no​ści kry​ją się róż​ne rze​czy. Mogę Cię za​pew​nić, że w moim wy​pad​ku nie ma mowy o żad​nej roz​wią​zło​ści sek​su​al​nej ani ob​sce​nicz​no​ści. To nie taki przy​pa​dek. Może za mało we mnie fa​ce​ta? :-) Nie roz​wa​żam ży​cia poza Pol​ską. Mam wra​że​nie, że nie umia​ła​bym już na​uczyć się żyć gdzie in​dziej i za​pew​nić so​bie sen​sow​nej pra​cy czy zna​leźć przy​ja​ciół. Nie mam żad​nych zdol​no​ści rze​mieśl​ni​czych ani ar​ty​stycz​nych, któ​re po​zwa​la​ły​by mi li​czyć na moż​li​wość utrzy​ma​nia się. No i to tu mam do