a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 937
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 406

Anna Gruszka - Splątany warkocz Bereniki

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Anna Gruszka - Splątany warkocz Bereniki.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 97 osób, 95 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 397 stron)

Anna Gruszka Splątany warkocz Bereniki [Wydawnictwo: Papierowy Księżyc 2014]

DZISIAJ - Poczekaj, jeszcze chwila... i już! - Wyjął klucz z zamka i otworzył szeroko drzwi, gestem zapraszając ją do środka. Stanęła w długim, jasnym holu z widocznymi gdzieniegdzie przybrudzeniami na ścianach. W powietrzu unosił się zapach kurzu. Włączył górne światło. Halogenowe lampki zaiskrzyły, pokazując skomplikowany wzór na suficie, podobny do białego nieba usianego małymi gwiazdkami. Uśmiechnął się i wziął ją za rękę. - A tu... - otworzył drzwi - ...łazienka! - Powiedział to takim tonem, jakby była to jego pierwsza łazienka w życiu, a do tej pory załatwiał swoje potrzeby do cynkowego wiadra i mył się w miednicy. - Yhymm... - mruknęła z aprobatą. - I kabina prysznicowa, różne bajery, nawet radio!! Zaczęła się śmiać. Jej głos odbijał się od jasnych płytek na ścianach i dźwięczał w niewielkim pomieszczeniu. - Teraz dalej... - Znowu przeszli przez korytarz, n a jego drugiej ścianie, a raczej za drzwiami schowanymi w szafie sięgającej sufitu, było dwoje drzwi - ...pokoje, dwa. Duże, prawda? Obydwa mają p o jakieś 1 6 -1 7 metrów kwadratowych. Pokoje miały duże, wychodzące chyba na południe okna. - I jak? - Patrzył wyczekująco w jej oczy. - Ale jeszcze nie mów nic! Kiwnęła więc głową poważnie, jednocześnie bawiąc się jego dziecinnym podnieceniem. - Jeszcze nie koniec, najlepsze przed nami, chodź, - Pociągnął ją znów za rękę i wprowadził do dużego salonu z aneksem kuchennym. Z jej ust wyrwał się nietłumionyokrzykzachwytu. - No i? - Łał...- Teraz i jej udzielił się jego zachwyt. - Ekstra, no nie? - Eeekstra! - Rozglądała się wkoło. - Piękna kuchnia, piękna... tylko kolor tego pokoju jakiś taki... osrany. - Masz rację. - Rozejrzał się rozbawiony - Wcześniej tego nie widziałem,

a tu rzeczywiście osrany. Przeszła d o kuchni - duże, błyszczące, białe powierzchnie wykończone chromem. Otwierała powoli wszystkie drzwiczki i zaglądała do środka. Przesunęła ręką po płyciegrzewczej, pozostawiła na niejczystąsmugępomiędzy cienką warstwą kurzu. - Ale nadal nie wiem... - Nie mów nic, zobacz to. Weszła za nim do ostatniego, tak się jej wydawało, pomieszczenia. - Wyobrażasz sobie, sypialnia! A tam z tyłu - znów pociągnął ją za sobą - garderoba. Gar-de-ro- ba! Wiesz, że całe to pomieszczenie ma prawie 30 metrów! I wyjście na taras. Niewielki taras, ale zawsze t o taras. Drugie wyjście z salonu, chodź... Biegała za nim, jakby bawili się w berka. Klepał ją w plecy, a ona znów biegła za nim. Stanął na środku salonu, dumny, szczęśliwy i wyczekujący. - N o i jak? - zapytał, wykonując głową i rękami taki śmieszny ruch „obejmujący" wszystko za, przed i obok nich. - Piękne - jęknęła zachwycona - i wielkie, - No, prawie 120 metrów plus taras. I to wszystko moje! - Twoje? - Tak, moje. Kupiłem zaraz po twoim wyjeździe. - I nic nie powiedziałeś? - Chciałem ci zrobić niespodziankę. - Chyba sobie. - No tak, sobie, ale tobie też trochę. - Piękne mieszkanie, naprawdę, i cieszę się, że się zdecydowałeś. A kasa? Machnął ręką. - Raz jest, raz jej nie ma. - Powiedział filozoficznie i lekceważąco. - Zarabiam dużo, nawet więcej niż dużo. Sprzedałem dom n a wsi po dziadkach i swoje mieszkanie w bloku. Wystarczyło na ponad połowę, resztę wziąłem na raty... Ostatnią zapłacę przed 60 urodzinami. Będę 6 0 latkiem z bardzo atrakcyjnym mieszkaniem. To inwestycja. - Mrugnął d o niej porozumiewawczo. - Znajdę wtedy młodą laskę, która za mieszkanie zrobi wszystko. Albo... - Albo...? - Ty się do mnie wprowadzisz. Zamieszkamy we dwoje, staruszkowie.

- Pomarz sobie, lepiej ci się zrobi - powiedziała z uśmiechem. - N o to... ugość mnie. Gdybym wiedziała, że to parapetówa, to bym kupiła szampan. - Szampan jest, lekko podgrzany w plecaku, eleganckie kubki plastikowe, jak za starych studenckich czasów. Wyciągnąłwszystkoz plecaka i postawił na kuchennejladzie.Patrzyła na niego, na jego silne ruchy i uszczęśliwioną twarz. Cieszyła się, bo dawno nie widziała go tak radosnego. (Wzasadzie dawno go nie widziała.) Już samo patrzenie na niego było przyjemnością. Kiedy ostatni raz zauważyła, że oczy mu się śmieją? Chyba przedwyjazdem,zanimmuo tympowiedziała. - N o tak, wyjeżdżam n a trzy miesiące, a ty już się rozbijasz, kupujesz mieszkania. - Zatoczyła ręką w powietrzu. - Jest jeszcze coś, o czym nie wiem? Zastanawiał się przez chwilę, zmarszczył czoło. - Nie, nie przypominam sobie... Wiesz co chciałem zawsze zrobić? - popatrzył na nią chuligańskim błyskiem w oczach i mocno zaczął trząść butelką. - Kubki! - krzyknął. Korek uderzył o sufit, a ona poczuła na twarzy szampanową bryzę. - Nie! - pisnęła i szybko schowała się z a jego plecami, ale to nic nie pomogło, bo zaraz odwrócił się i zafundował jej szampanowy prysznic. Na szczęście szampanskoje igristoje już się skończyło i na bluzce wylądowało tylko kilka kropli. - Toast za twoje nowe mieszkanie, żeby ci żyrandol nie spadł na głowę. - Spojrzała do góry na sufit. - Żarówka - poprawiła się. - Zajebiste okna. Podeszła do jednego z wielkich okien z panoramą na miasto. Oparła dłonie o niski parapet. Słońce zachodziło po jej prawej stronie nad jakimś parkiem. Ciepłe promienie odbijały się w szybach, nagrzewając całe mieszkanie. W ich cieple wszystko łagodnie się rozleniwiało. Stanął za nią, poczuła jego lekki oddech na swoich włosach. Musiał być bardzo blisko. - Piękny widok - powiedziała, żeby przełamać ciszę. - Które piętro? - Piąte z windą. To nie najnowsze budownictwo, dlatego mogłem sobie pozwolić - powiedział szeptem. Czuła jego każde słowo na włosach. - Pięknie pachniesz, tak jak zawsze, już prawie zapomniałem. Zapomniał? Przymknęła oczy, b o zaczynały razić j ą ostatnie promienie

słońca. Chciała się wycofać, ale wiedziała, ż e nie może wykonać żadnego gwałtownego gestu. Odwróciła się powoli. Stali tak naprzeciw siebie. Bez najmniejszego ruchu. Zaczynała się jego ulubiona gra. Nie wiedziała, czy tylko jego. Był kilka centymetrów od niej, ale nie dotykali się nawet najmniejszym skrawkiem materiału. Widziała blisko jego twarz, wczorajszy zarost, zielono-szare oczy, które zmieniały swój odcień w zależności od tego, co miał na sobie. Był wyższy od niej prawie o głowę, więc musiał się lekko pochylić. Ich gra. Powoli wodził nosem po jejtwarzy, oczach, nosie, ustach, niedotykając ich jednak. Wdychałzapachjej twarzy,a ona nie mogładrgnąć.Gdyby wykonała nawet najdelikatniejszyruch, ich twarzemogłybysię dotknąć,a wtedy musiałobysię stać coś następnego.Więc uspakajałaoddech i poddawałasię jego grze. Zawsze zastanawiałasię,czymogłabysięjejjeszczerazniepoddać. - Tęskniłemza tobą.- Poczułajego oddechprzy swoim uchu.- Chodźmy do łóżka. - Jego głos był zdławiony,niski i namiętny. - Nie możemy - wyjąkała ostrożnie, prawie nie ruszając ustami. Stała nieruchomo, z bezwładnie opuszczonymi rękami. On opierał się jedną dłonią o parapet, żeby zachować równowagę. - Miałeś sobie znaleźć dziewczynę - powiedziała ostrożnie, czując jego oddech przy swoim czole. - Znalazłem, ale była beznadziejna. - Jego nos przy jej policzku. - Cały czas myślałem o tobie i porównywałem ją z tobą. Nie udało się... wiesz, że tylko z tobą... Odskoczyła wściekła. Koniec zabawy! Spojrzał na nią zdziwiony i rozczarowany, z miną małego, skarconego chłopczyka. - Nie obwiniaj mnie za wszystkie swoje spieprzone związki! - powiedziała to może zbyt głośno, a echo pustego mieszkania jeszcze wzmocniło siłę jej słów. - Nie obwiniam cię - odparł ostro - tylko... - Co „tylko"? - Gdybyśmy poszli do łóżka... Nie dała mu dokończyć. - To byśmy rozwalili wszystko - powiedziała rozdrażnionym, uniesionym głosem. - Albo okazałoby się, że jest fatalnie i co wtedy? Uśmiechnął się. - Nie byłoby fatalnie - powiedział. Oczy błyszczały m u niebezpiecznie. - Przekonałabyś się, że byłoby rewelacyjnie.

Stali tak przez chwilę w e wrogim milczeniu, obserwując s i ę uważnie. Pomiędzy nimi rozciągały się jakieś dwa metry podłogi i dużo więcej napięcia. - Widzę, ż e się zastanawiasz - powiedział już innym tonem, żeby rozładować atmosferę. Rozbawiło ją to i rzuciła w niego plastikowym kubkiem z resztką „szampana", który rozprysnął się na jego ramieniu. - Idź, wariacie, lecz się. - Wzięła oddech z ulgą, bo kolejny raz katastrofa została zażegnana. Usiedli p r z y kuchennym stole, chociaż takie określenie pasuje do wielkiego, dębowego stołu z kuchni babć. Ten był inny. Duży, z wielkim szklanym blatem i metalowymi nogami, przy którym z powodzeniem mogło usiąść 8 osób. Jedną stroną przysunięty do lady kuchennej, aby nie zajmował zbyt dużo miejsca. Rozglądała się dokoła. - Dobrze, to co teraz? - Skoro moja pierwsza propozycja odpadła, to chciałem cię prosić - zawiesił głos, patrząc na nią znacząco - żebyś pomogła mi to wszystko ogarnąć. - Posprzątać? - Nie, od tego mam ekipę. Chodzi mi o meble, ściany i te inne pierdoły, które muszą być w domu. - Odtegoteżsąróżneekipy.- Aleucieszyłasię, że chce, aby to ona urządziła mu mieszkanie. Dobrze znała jego i jegogust. - Wiesz, co lubię, znasz mnie i masz pojęcie, jak to kobieta. Uśmiechnęła się. - Kasę masz? Nie jestem tania. Wyjął z plecaka portfel. Przez chwilę w nim grzebał. Wreszcie położył na stole 10 zł. - Będzie? Zabrała banknot, najpierw dokładnie g o obejrzała pod światło, a potem zwinęła go w rękach i wcisnęła za stanik, jak rasowa przekupa. -Będzie, jeszcze piątkę reszty ci wydam. I jeszcze flaszkę stawiasz - powiedziała całkiem poważnie. - Rzeczywiście, nie jesteś tania, ale cóż - rozłożył bezradnie ręce - jak człowiek chce mieć luksusy... Wybuchnęli głupkowatym śmiechem, który pokrywał, j a k zawsze, te wszystkie erotyczne napięcia między mini i obracał wszystko w żart.

- To na jakim jesteś etapie? - Załatwiłem męskie rzeczy. Uniosła brwi na znak podziwu i pokiwała głową. - Kupiłem dwa łóżka i dwa fotele. - Fakt, męskie. - Do sypialni i kanapę do salonu. Poprzedni właściciele mówili „salon" i tak mi się t o spodobało. I już! - Nie krył dumy z e swegowyczynu.- Aha,i jeszcze zamówiłemekipędo malowania. - No to się naharowałeś, biedaku. Rączki cię pewnie rozbolały. Na kiedy ta ekipa? - Na jutro. - Na jutro? Ty chyba zwariowałeś. Farby masz? - Pokręcił głową. - To czym będą malować? - Wzruszył ramionami. Ręce jej opadły, jak zawsze, gdy on brał się bezradnie za dziwne rzeczy. - Mówiłem, że potrzebuję twojej pomocy. - A gdybym wróciła później, to co byś zrobił? Wydął wargi i wypuścił głośno powietrze. Wyglądał teraz jak mały chłopczyk zaskoczony swoją lekkomyślnością. - Nie oddam ci tej piątki reszty. - Popatrzyła na niego rozbawiona, ten facet był wyjątkowym lekkoduchem, przynajmniej w takich sprawach. - Jutro przychodzą oklejać mieszkanie, muszą mieć farby wieczorem, bo w sobotę zaczynają malować. Później wchodzi ekipa sprzątająca, myją okna i takie inne co się je jeszcze myje, wieszają karnisze, których nie mam i nie wiem czy będę miał. - Spojrzał na nią pytająco i wyczekująco. - Żyrandole, też nie mam. Podobno na wtorek wszystko ma być gotowe. A w środę przywożą kanapy. - O K , jutro mam jeszcze wolne, więc może uda n a m się załatwić przynajmniej większość zakupów. Myślałeś o kolorach? - Podchwyciła jego wzrok tęskniący za rozumem i westchnęła. - Weź kartkę i pisz. Posłusznie pogrzebał w plecaku i wyciągnął jakiś skrawek papieru. - Nie no, chłopie, ręce mi opadają. Dopłacasz jeszcze piątkę, bo nie widzę inaczej. - Pokręciła głową i zaczęli się obydwoje śmiać. Sięgnęła d o swojej torby, w której było wszystko, co prawdziwa kobieta potrzebuje albo czego nie potrzebuje. Wyjęła z niej swój elegancki notatnik i Parkera. Popatrzyła na niego, z westchnięciem pokręciła głową i schowała pióro,

potem z innej przegródki wyjęła zwykły długopis z a złotówkę. Popchnęła to wszystko po blacie stołu w jego stronę. - Tylko pisz wyraźnie - ostrzegła go. - Najlepiej drukowanymi, porobimy sobie działy. - Co porobimy?! - Ale na widok jej miny zrezygnował z domagania się odpowiedzi. Czasami traktowała go jak małego chłopca, którym musi się zająć, czasami on traktował ją jak małą dziewczynkę, którą i tak się zajmował. Byli o d siebie zależni, jeśli nie uzależnieni. Ufali sobie bezgranicznie i czuli się przy sobie bezpiecznie. Opiekowali się sobą, gdy któreś chorowało, porzucało lub było porzucane, gdy bolała głowa, gdy psuł się samochód, gdy trzeba było kupić jakiś prezent. Gdy był dół. Gdy była góra. - Farby. - Dyktowała, rozglądając się po pokoju. - Salon... Kuchnia biała, tego nie pisz! - zawołała. - Kuchnia biała, więc żeby pasowało to salonjasnoszary. Spojrzała na niego, a on przytaknął głową. - Znasz wymiary? - Znów przytaknął. - A kanapa jaki ma kolor? - Czarna, prawie skórzana. - To dobrze, będzie pasowała, a łóżko do sypialni? - Też czarne. Zastanawiała się przez chwilę. - To może też damy szary? - Przytaknął. - Ożywimy to jakimiśdodatkami, ale to się zobaczy później. A reszta mieszkania? - Jeszcze się nie zastanawiałem, d o jednego pokoju wstawię siłkę, a w drugim... - zawiesił głos, bo nie chciał powtarzać propozycji wspólnego zamieszkania. - To może tam na razie na biało. A później sobie coś wymyślisz. - Znów kiwnięcie głową. - Żadna filozofia pomagać ci przy mieszkaniu. A sufit w salonie zrobimy czerwony. Spojrzał na nią lekko zdziwiony, czekała aż potwierdzi kiwnięciem głowy. Wreszcie się zorientował. - To żart? - zapytał niepewnie, ale spostrzegł jej uśmiech No to dalej: żyrandole, karnisze, firanki... Masz dużo pieniędzy? - zapytała z niepokojem. - Bo to naprawdę sporo kosztuje. - Znów kiwnięcie głową.

- Mógłbyś chociaż raz zaprotestować, a ty się na wszystko zgadzasz - mówiła do niego z pretensją w głosie, gdy wybierali oberżynowezasłony. Nawet nie mrugnął okiem, gdy po 20 minutach wybierania zrezygnowała z firanek, decydując się n a zasłony i rolety. Bawiło g o obserwowanie jej, gdy sprawdzała faktury różnych materiałów, wąchała(!!!) zasłony i firanki. Sprawdzała miękkość chyba 118 dywanów. Starał się sobie wyobrazić, ż e t o ich wspólne mieszkanie i że będą w nim mogli razem zamieszkać. Właśnie przysłuchiwał się rozmowie ze specjalistką od zasłon, z której nic nie rozumiał, oprócz tego, że „na wtorek". Była nieustępliwa w pertraktacjach finansowych i wszelkich umowach biznesowych. Wiedziała, czego chce i na co może sobie pozwolić, pewnie dlatego tak ją cenili w firmie. Pieniądze wydawała z umiarem, raczej starała się nimi nie szastać, chociaż on był naszykowany na większe wydatki, a to tylko dlatego, że się n a tym nie zna, a każdy sprzedawca wyczułby g o od razu i wycisnął do ostatniego grosza. Chodziła tylko z listą A4 i wykreślała z niej kupione pozycje, a on wynosił to do samochodu. Gdy rano, po jej odespanej podróży, podjechał po nią, już czekała z gotową płachtą, którą pewnie sporządzała do późnej nocy. Przejęła się jego prośbą, zresztą wszystkim się przejmowała. Dziwił się, że jeszcze nie miała wrzodów żołądka. Przyznał s i ę s a m przed sobą, ż e wymiękł prz y jakichś wazonach i poduszkach i wyłączył się, ale przy niej mógł sobie na to pozwolić. Raz tylko zaprotestował, przy czymś strasznie, potwornie błyszczącym, tylko nie wie co to było, ale waliło po gałach. - Przecież na tamto coś świecące się nie zgodziłem. - I dobrze, bo to było paskudne... Jezu! - krzyknęła tak, że się przestraszył. - Zapomniałam, zapomniałam... ale to będzie prezent ode mnie i nie kupuj sobie tego. Nie wiedział, czego ma sobie nie kupować sam i czego mu jeszcze brakuje. Jak to dobrze, że ona wiedziała. On wiedział - jemu brakowało tylko jednego. Jej. Od 9 lat oddychał nią, mógłby się nią odżywiać, a te wszystkie inne były tylko towarem zastępczym w oczekiwaniu na nią. Czasami tracił już nadzieję.

Firma polecana przez kumpla okazała się rzetelna, a ona dowodziła nimi bardzo subtelnie, ale i zdecydowanie. On trzymał, podawał, wynosił i t o mu wystarczyło. - Bardzo nadszarpnęłam twój budżet? Stała na drabinie, walcząc z karniszem i zasłonami w kolorze oberżyny - dla niego fioletowo-buraczkowym, chociaż mógł się mylić. Podziwiał jej długie i smukłe nogi w dżinsowych spodenkach. Te nogi... pomyślał z czułością. - Ty sssuko! - Szarpała się z karniszem. - Pomogę ci - powiedział z ociąganiem, bo wcale nie miał ochoty opuszczać swojego idealnego punktu widokowego. - Nie - warknęła do niego. - Zniszczę cię! - zagroziła metalowej rurce, a ona zaraz ustąpiła. Nawet karnisze ją słuchają - pomyślał z podziwem i czułością. - Nie odpowiedziałeś mi, bardzo cię spłukałam? - Zostało jeszcze jakieś 30%, więc możemy trochę poszaleć. Jeszcze coś potrzebne? - Garnki do kuchni musisz mieć nowe, te się nie nadają.- Po jego minie zobaczyła, że nie ma pojęcia o czym mówi. - Kupię ci je - rzuciła. - Co ty byś beze mnie zrobił? - No właśnie... - westchnął. No właśnie... Siedział przy stole i sprawdzał swoją pocztę w laptopie. Dostał nowe zlecenie i musiał się trochę przygotować. Ale teraz jest na zasłużonym urlopie - pięciodniowym - ale zawsze urlopie, pierwszym od dwóch lat. Wchodziła do sypialni z naręczem zasłon, widział przez otwarte drzwi, jak wspina się na drabinkę. Bez żalu zamknął kompa, miał teraz ciekawsze rzeczy do pooglądania. - Nie opowiedziałaś mi! - zawołał do niej i poprawił się na krześle. Przysunął bliżej popielniczkęi zapalił. - O czym? - odkrzyknęła z sypialni, próbując spojrzeć na niego. - Był tam ktoś?

- Gdzie ktoś? Aaa... - Tym razem nie popatrzyła na niego. - I? - Szybki, fajny seks i tyle. - I tyle? - Tak, tyle. Szybki, kumpelski seks. Nie piszę się na żadne wielkie miłości, zwłaszcza na odległość. Rozumiesz... kariera. - Chyba próbowała się uśmiechnąć, jednak mało przekonująco. Zeskoczyła z drabiny i podziwiała swoje dzieło. - I jak cisię podoba? Spojrzała n a niego, gdy stanął w drzwiach. -Tylko s i ę nie stresuj, ale dlaczego mam różowe firanki w sypialni? I jeszcze na dodatek mi się to podoba? - Jeju, nie firanki tylko zasłony, nie różowe tylko lawendowe, męskie. Ściany masz szare - męskie, czarne łóżko - męskie, a różowe, jak mówisz, zasłony to taki wabik na kobiety - puściła do niego oko - rozumiesz; jestem taki miękki, lawendowy, zrelaksuję c i ę i tak dalej... - mówiła, naśladując jego niski, uwodzicielski ton głosu. - No właśnie, lubię ten kolor. Podeszła do okna i poprawiała niewidoczne załamania zasłon. - Jak jutro wszystko przywiozą, to przyjdę na wykończeniówkę. Przesunęła materiał o centymetr w prawo, ale później powróciła do początkowego ułożenia. Obserwował jej długie palce, które delikatnie pieściły powierzchnię materiału. - To ja się zbieram. Pomyślał, ż e nie chce, żeby wychodziła, ale była już gotowa w drzwiach. Zdążył tylko krzyknąć "dzięki" i usłyszał jak zbiega po schodach. - Przywieźli! - krzyczał uradowany do słuchawki - Trochę się naszarpaliśmy z Grubym, a teraz reszta należy do ciebie. Wszystkie kartony i worki wrzuciłem do garderoby, muszą poczekać na swoją kolej. Te szafki to też ty, bo ja nie mam pojęcia, co tam może być. - Przyjdę trochę później, muszę jeszcze coś załatwić. Do jego mieszkania przyszła dopiero po 18, objuczona jak osioł. Trochę zajęło jej kupienie olbrzymiej kołdry, dwóch poduch i dwóch poduszek. Do

tego piękna satynowa pościel, prawie idealnie dopasowana do zasłon i narzuta na łóżko. Dobrze, że w sklepie odessali powietrze z tych toreb, bo inaczej na pewno nie zmieściłaby się do windy. Wrzuciła tobołki do garderoby i zaczęła oglądać mieszkanie. Efekt prawie końcowy b y ł imponujący - eleganckie mieszkanie eleganckiego mężczyzny. Stonowane, modne i jednocześnie ponadczasowe. Piotr stał na środku pokoju i wyglądał na szczęśliwego. Nie wyglądał, on był szczęśliwy. Oczy mu błyszczały, uśmiechał się od ucha do ucha, dumny pan całego tego dobytku. - To wszystko moje, nareszcie. Dywan dobrze położony? - Kiwnęła głową, chociaż według niej powinien być bardziej w prawo. - To teraz toast, ale już bez szaleństwa i prawdziwym szampanem. Podszedł do lodówki i wyjął z niej schłodzoną butelkę. Kątem oka zauważyła, że nie ma nic do jedzenia, będą musieli zamówić jakąś pizzę. Podał jej kieliszki i podważył ostrożnie korek. Płyn w kieliszku musował prawie erotycznie. - Za ciebie - powiedziała. Starała się trzymać od niego kilka kroków, chwila była niebezpiecznie miękka. Usiedli na przeciwnych częściach kanapy, pomiędzy nimi była bezpieczna, niska ława. Rozsiadł się wygodnie i rozglądał uszczęśliwiony. Przeczesał ręką włosy. Oczy mu trochę błyszczały, niebezpiecznie wilgotne, wodził jednak nimi po kolejnych przedmiotach w pokoju. - Szkoda, że... - zawahał się, ale zaraz zmienił ton - coś mi kupiłaś, pokaż - powiedziałz błyskiem w oczach, nalewając kolejny kieliszek. - Musisz trochę poczekać. Twoje. - Podniosła szampan do ust. - I zaświeć ten swój nowy i cholernie drogi żyrandol, bo mi ciemno. Nadal siedzieli na kanapach z głowami opartymi na zagłówkach i podziwiali ten pierońsko drogi żyrandol i fantastyczne refleksy, jakie rzucał na sufit i ściany. N a długim ramieniu zawisło kilkanaście miękko wygiętych, chromowanych rurek, zakończonych malutkimi żaróweczkami. Mało tego, większość z nich zwieńczona była kulami z kryształu Swarovskiego, które, podświetlane, rzucały zabójcze błyski wkoło. Wyglądał jak duży, elegancki naszyjnik i chociaż był drogi, to pewnie naszyjnik byłbydroższy. - Wart był tych pieniędzy - westchnął, wpatrując się w elektryczne cudeńko. - Każdej złotóweczki. Nie musieli zbyt dużo mówić, okres przegadany dawno mieli już za sobą.

Nie musieli się wysilać na intelektualne bzdety, bo to już przestało ich bawić. Rozmowy o pogodzie też nie wchodziły w grę. Umieli milczeć, milczeli wspólnie, nie przeszkadzając sobie w pogoni myśli. Ukradkiem spojrzała n a niego. Czasami miała wątpliwości, czy był ładny, chociaż, w przypadku mężczyzny pojęcie „ładny" rzadko występuje w naturze w czystej postaci. Pociągła, szczupła twarz, lekko zapadnięte policzki, szerokie czoło. Duże, szaro-zielone oczy, osadzone głęboko i blisko siebie. Pomiędzy grubymi brwiami często tworzyła się lwia zmarszczka, zwłaszcza gdy nad czymś mocno myślał, tak jak teraz. Nos, dziwnie krótki i zadarty, z profilu wydawał się lekko zaokrąglony. Usta, nawet jak na mężczyznę, miał małe i drobne, z górną wargą zupełnie niepasującą do wyglądu dolnej. Zawsze lekko zarośnięty - musiałby się golić dwa razy dziennie, żeby mieć gładkie policzki. Teraz, n a urlopie sobie odpuścił. Ciemne włosy o dość dziwnej fryzurze. Zawsze miała wrażenie, że powinien d w a miesiące temu iść d o fryzjera. Były przydługie, z grzywką zaczesaną do góry i schodziły mu nieznacznie n a kark. Te włosy t o była jego świętość,dawały m u siłęjak Samsonowi.Cała twarz jednak robiła wrażenie na kobietach, zwłaszcza ten jego sposób patrzenia, spod brwi, mówiący; jestem taki mały, nieśmiały, nieporadny, zaopiekuj się mną. Głębiej jednak czaiła się obietnica: zerżnę cię tak, że nie będziesz wiedziała jak się nazywasz, a gdy przestanę, będziesz błagała o jeszcze. Kobiety dostawały małpiego rozumu, gdy tak na nie patrzył, na niej jednak chyba nigdy nie wypróbował tego numeru. Był silny, wysportowany i zabójczo przystojny.Niestety, był przystojny. I pociągający. Przyglądał jej się spod przymrużonych oczu. Leniwie wyciągnięta na kanapie, wyglądała jak słodki owoc do schrupania. Szczupła, smukła, rewelacyjne nogi i zabójcze piersi (inne miały cycki, balony lub nawet bufory, ona miała piersi). Długie, brązowe włosy z dziwnym połyskiem, których kolor kojarzył mu się tylko z pogodną jesienią, więc pewnie miał coś wspólnego z kasztanami. Zawsze wychodziły z gumki i trudno jej było nad nimi zapanować. Orzechowe oczy i te usta. Namiętne, zajebiste usta, do których chciałby się przyssać. Stworzone wręcz do całowania, usta innych stworzone były do... wiadomo czego.

Otworzyła oczy. - Cholera, usnę tutaj i nie naszykuję ci niespodzianki. Siedź tu i nie zaglądaj do sypialni. - Zauważyła jego głupkowaty uśmiech. - Zbok jesteś, nie wyobrażaj sobie zbyt wiele. Podeszła do drzwi, odprowadzana jego głodnymi oczami. Na takie spojrzenie mógł sobie pozwolić tylko wtedy, gdy była odwrócona d o niego plecami. Wydawało mu się, że ta adoracja go kiedyś zmęczy, ale nie, trwał w niej już kilka lat i nigdy nie miał jej dosyć. A ona? Pewnie też jej to nie przeszkadzało, bo już dawno by się od niego odsunęła. Może jej to schlebiało? Patrzył, jak znika za drzwiami jego sypialni. Miała wiele wad. Przede wszystkim była apodyktyczna i t o g o najbardziej wkurzało. I była zamkniętą w sobie, częściową egotyczką - cały czas zajmowała się sobą, zastanawiała się n a d swoimi uczuciami, roztrząsała je, analizowała, widział to po jej minie. I była uparta, albo konsekwentna, jak kto woli. Jej przerost ambicji doprowadzał go do szału. Perfekcyjna w działaniach, wszystko miała przemyślane i przygotowane w punktach - podejrzewał ją o sporządzanie tajemnych planów na kartkach. To znacznie kontrastowało z jej wiecznym niedocenianiem siebie i niedowartościowaniem. I to jej maniakalne ustawianie przedmiotów w dawno ustalonych miejscach, dokładnie i co do milimetra. I to obgryzanie skórek, i wieczne dłubanie przy paznokciach, zwłaszcza gdy opracowywała kolejny perfekcyjny plan na jakiejś kolejnej, tajemnej karteczce. Obsesja na punkcie Parkera ze złotą stalówką i czymś tam jeszcze - drogi gadżet, a nie widać tego po nim. I zawsze bezpiecznie wycofana, niby jestem z wami, ale tak naprawdę obok was. Dziwiło go, że nie potrafi tworzyć mocniejszych więzi z ludźmi - z nikim się nie przyjaźniła, nie miała żadnej bliskiej koleżanki, z którą plotkowałaby godzinami przez telefon - może dlatego, że była małomówna. Czy była samotna czy tylko sama - tego nadal nie wiedział i nie potrafił rozgryźć. A do tego jeszcze ten mniej lub bardziej skrywany rozbuchany erotyzm, który w chwilach jej „wygłodzenia" dało się wyczuć na kilometr. I kolejna sprawa - jej poczucie moralności dotyczące

sypiania z innymi. Niby się nie puszczała, ale do świętych też nie należała - seks traktowała przedmiotowo, nie musiał się łączyć z żadnym uczuciem. (Kurde, przecież on był pod tym względem męską dziwką!) Miał wrażenie, ż e jest niestabilna emocjonalnie, rozchwiana i rozedrgana. I że cały czas potrzebuje akceptacji, jak małe dziecko. Ciekawe, co robiła w jego sypialni? Zwrócił głowę w stronę drzwi i przez chwilę nasłuchiwał. Była nieznośna. I nie mógł bez niej żyć. W jego oczach była kwintesencją kobiecych i niekobiecych wad. Czasami zastanawiał się, jak w takim niewielkim ciele może się mieścić tyle wad i skąd ona czerpie pomysły n a kolejne. Tak myślał o niej, gdy był na nią zły lub gdy jedna z tych wad rażąco się ujawniała i zaraz wyciągała na światło dzienne swoje „koleżanki". Częściej jednak widział przed sobą bardzo atrakcyjną, pociągającą, pewną siebie i swoich zalet kobietę. Inteligentną, dowcipną, oczytaną, prawie samodzielną i samowystarczalną. Od dziewiętnastego roku życia żyła i mieszkała sama, i całkiem nieźle to jej wychodziło. Uwielbiała swoją pracę i była jej całkowicie oddana - za to cenili ją w firmie. Dbała o siebie, lecz bez przesady, nie wystawała godzinami przed lustrem, nie krygowała się, nie wdzięczyła głupio. Nie była szczebioczącą i chichoczącą panienką jakich poznał tysiąc, nie uwodziła facetów nachalnie, robiła to tak dyskretnie, że klient nawet się nie orientował, że to już. I miała nosa do ludzi - wyczuwała na odległość tanich pozerów, gnojków, efekciarzy, wredne plotkary, suki i fladry. Pewnie dlatego rzadko się n a kimś zawodziła. Ludzie ją lubili za otwartość, nienarzucanie się, dyskrecję, empatię, delikatność, pogodę ducha i ten szeroki, wciąż obecny uśmiech. Nie wchodziła nikomu z butami w życie i nie wyciągała na przesłuchania, ale z drugiej strony, jeśli ktoś chciał mówić, była idealnym słuchaczem. A c o mu się najbardziej w niej podobało to fakt, że nie umiała obgadywać, napierdalać na kogoś, była lojalna, zwłaszcza wobec swoich. Klub j ą uwielbiał, a o n był z tego powodu bardzo dumny. Nie znosiła zakupów - zwłaszcza „leczniczych". Stać ją było na drogie, metkowe ciuchy, takież kosmetyki, perfumy, spa i biżuterię, ale nie korzystała z tego. Oczywiście miała to wszystko dobrej jakości, ale bez przesady, chwilami zachowywała się, jakby się tego wstydziła. Jedyną widoczną jej obsesją były buty; szpilki, drogie, tanie, kolorowe, wygodne i niewygodne, dziwne... To nie znaczy, że była sknerą, o nie, uwielbiała wydawać pieniądze na przykład na Ludwiczków

albo na niego. Kupowała mu często ubrania, książki, płyty, o t tak sobie, tłumacząc mu, że przecież nie ma na kogo wydawać pieniędzy, a musi się na kimś realizować. A on lubił, gdy realizowała się na nim, był mile tym połechtany i czuł się jej wtedy potrzebny, chociaż wolałby inną formę tej realizacji. Ale najbardziej zastanawiał go jej patriotyzm - nie taki trzeciomajowy z hip hip hura, ale przywiązanie do kraju i tego miasta. Była oczytana w polskiej poezji i prozie, miała sporą wiedzę historyczną, o czym on nie miał zielonego pojęcia, ceniła polską muzykę i, pomimo znajomości trzech języków, n i e cierpiała zapożyczeń. Nie chciała stąd wyjeżdżać, chociaż mieli taką możliwość. O n już dawno zdecydowałby się na wyjazd, ale nie chciał zostawiać jej tutaj samej. W zasadzie został w kraju dla niej, wszędzie, byle z nią. Znów nasłuchiwał odgłosów zza drzwi i nic - może zasnęła? N o cóż, trudno nie zauważyć, ż e j ą uwielbiał i przestudiował bardzo dokładnie. I że mógłby j ą analizować godzinami, tkanka p o tkance, nerw po nerwie... I że jest chyba jedyną osobą na świecie, którą tak dobrze znał, a jednak tak często go zaskakiwała. Przerażała go myśl, że mógłby ją stracić, albo że nigdy by jej nie było na świecie. Spojrzał tęsknie na zamknięte drzwi i zapalił papierosa. Miał ochotę zapukać do niej, ale właśnie zadzwoniła jego komórka. Nie spieszyła się. Powoli rozejrzała się p o pokoju i przestudiowała detale, których jeszcze brakowało i które mogłaby tu umieścić. Uchyliła zamek toreb, a one magicznie napełniały się powietrzem i rosły w oczach. Leniwie rozpakowała wielką kołdrę i poduchy, wdychając ich zapach nowości. Powolutku wkładała poduszki w poszewki, rozprostowała prześcieradło, przytulała do policzka łagodną satynę. Będzie mu pewnie w niej wygodnie i przyjemnie, w zasadzie myślała tylko o tym - on w tym wielkim łóżku. Z z a drzwi dochodził d o niej jego podniesiony głos, chyba z kimś rozmawiał, pewnie w sprawie pracy. Jego głos był mocny, dźwięczny i zdecydowany. Wydawało jej się, że słyszy podniesione „nie, nie, nie". Trochę ją to zaniepokoiło, ale nie chciała go podsłuchiwać. Wróciła do lawendy rozkwitającej na łóżku i uświadomiła sobie, że prawdopodobnie szykuje to miejsce dla jakiejś panienki, którą on pewnie bardzo szybko przyprowadzi, żeby pokazać nowe mieszkanie.

Z zamyślenia wyrwał ją huk tłuczonego o ścianę szkła, za chwilę jeszcze jeden i jego przekleństwo. - Kurwa, kurwa!... Wpadła przerażona d o salonu. Stał koło stołu, a w ręce trzymał kolejną szklankę. Zdążyła mu j ą wyrwać, zanim ta podzieliła l o s swoich dwóch poprzedniczek. - C o się stało? Piotr! C o się stało? - Była przerażona, przez głowę przelatywały jej najgorsze myśli, których nawet nie dało się wyartykułować. - Piotr, co się stało?! Był blady, wkurwiony i zdezorientowany. Jego wzrok biegał po pokoju i nie mógł zatrzymać się na żadnym przedmiocie. - Piotr! - Cały czas trzymała go za uniesioną dłoń, w drugiej trzymając ocalałą szklankę. - Słyszysz? - Nic, nic - pokręcił głową - nic się nie stało, nic się, kurwa, nie stało! Przestraszyła się jeszcze bardziej, bo nigdy g o nie widziała w takim stanie. Poczuła paniczny lęk w brzuchu i zachciało jej się wymiotować ze strachu. - Powiedz, co się stało - prosiła łamiącym się głosem. - Proszę, Piotruś... Trzymana przez nią jego ręka zaczęła powoli wiotczeć, więc ją puściła. Podszedł do lodówki i nalał sobie wodę, wypił powoli, a później z całej siły rzucił szklanką o ścianę. Ze zdziwieniem zauważyła, że w tym miejscu pozostał tylko niewielki ślad po śmierciach szklanek. Następnie, tak jak w filmach na zwolnionych zdjęciach, przypomniała sobie jedną z imprez w akademiku, kiedy upojeni alkoholem, zbierali wszystkie puste butelki z piętra i zabawiali się, tłukąc je o kaloryfer w pokoju kumpla. Oczywiście gdy wytrzeźwieli, mieli niezłego kaca fizycznego i moralnego. Na całym piętrze nie było całej szklanki i dosyć długo sprzątali. To był jej jeden z bardzo nielicznych chuligańskich wybryków, ale piętno wandala na lata wgryzło się w jej dziwnie pokręconą moralność. Chyba była w lekkim szoku p o jego zachowaniu, b o nie potrafiła się skoncentrować na nim ani na jego wściekłości. Siedział na kanapie i łapczywie palił papierosa. Usiadła naprzeciw niego, poszukała swoje fajki i zapaliła. Powoli też się uspakajała i czekała. - Powiedz - poprosiła przez łzy.

Zaciągnął się dymem, zgasił papierosa i zapalił nowego. - Kojarzysz Roberta ode mnie z pracy? - Kiwnęła głową. - Miał bardzo poważny wypadek, nie wiadomo co z nim będzie. Szef właśnie dzwonił. To stało się trzy godziny temu, operują go. Ma jakieś poważne obrażenia wewnętrzne i chyba złamany kręgosłup. I kiepskie notowania, kurwa, taki chłop... - Głos mu lekko drżał. Mogłaby go teraz przytulić, ale to nie wpisywało się w klimat ich związku. Raczej nie pozwoliłby jej na to. - Ale to jeszcze nic! Mamy zobowiązania finansowe i projektowe. Robi za 6 tygodni miał wyjechać, ale tak się stało, więc nie pojedzie. Najważniejsze, żeby przeżył. Następny w kolejce jest Zbychu, ale jego żona za dwa miesiące ma urodzić bliźniaki, więc on nie da się ruszyć, powiedział, że raczej odejdzie z firmy niż wyjedzie. I tu jest najlepsze, słuchaj! - Zaśmiał się gorzko. - Wiesz kto pojedzie? - Już wiedziała. - Ja! Kurwa! Ja! Bo jestem jedyny na tyle zorientowany w projekcie, że dam radę. Ja, kurwa, bo jestem cały i zdrowy. Ja, kurwa, bo nie mam żony i dzieci w drodze. Ja, samotny, pieprzony, zdrowy kawaler. Kawaler, który właśnie miał spędzić pierwszą noc w swoim nowym mieszkaniu. Kurwa... Zapadło milczenie. Próbowała coś powiedzieć, ale nie mogła zebrać myśli. Powinna pocieszyć, zapytać, ale miała totalną pustkę w głowie. - Australia... na półtora roku - wyjęczał. - O kurwa - powiedziała bezgłośnie. Tak właśnie na zwolnionym filmie rozpada się czyjś świat. Powolutku, metodycznie odpadały jego kawałki i docierała bolesna prawda o jej zasranym życiu. A raczej o symulacji jej życia. Bo nie chodziło tutaj bynajmniej o niego, ale o nią. O nią bez niego. Bez faceta, który był dla niej całym światem. Prawda, uciekała od niego przez ostatnie dziewięć lat, czyli przez całe dorosłe życie. Dwa razy na poważnie - do Stanów i teraz do Anglii.Ale będąc tam, wiedziała, że on tu jest i czeka na nią. Dopóki ona go zostawiała - było dobrze, znaczy nie było dobrze, nie było fair. Ale była to jej zdroworozsądkowa decyzja. A teraz ktoś go do tego zmusza. Gdyby zrobił to sam, zrozumiałaby, że musi od niej odpocząć. Ale to ktoś zabiera go od niej. Ich relacje i tak były wyjątkowo popieprzone, nikt nie musiał tego dodatkowo komplikować. Stanęły jej przed oczami kolejne samotne święta, urodziny, beznadziejne urlopy i denne imprezy. Bez niego. Fakt, jest podłą egoistką, myśli tylko o sobie. Odważyła się spojrzeć mu w oczy.

Pierwszy raz nie było tam nic. Pustka. Niemyślenie. Zazwyczaj była tam ironia i dowcip, odrobina pożądania i dużo miłości. A teraz nic. Nie myślał. Czuł się tak, jakby wywaliło m u bezpieczniki, jakby nie miał władzy nad sobą i własnym życiem. „Kurwa. Pozbieraj się, chłopie, dasz radę". Miał 29 lat i nadzieję, że „zakotwiczył". A tu co? Dupa! I znów będzie się musiał pakować i rezygnować ze swoich planów, a trochę ich było. Nie miał ochoty jechać na drugi koniec świata i organizować sobie życia od nowa. Popatrzył na nią. Siedziała ze łzami w oczach i Bóg jeden raczył wiedzieć, o czym teraz myślała. N i e był znawcą kobiecej psychiki, ale ją znał i widział, ż e była zrozpaczona. Wyglądała jak mała, opuszczona dziewczynka, która nie wie, co ją czeka. I która bardzo się boi. Chciałby wstać i ją przytulić, ale to nie wchodziło w zakres jegoobowiązków. - Posłuchaj - powiedział łagodnie, ale ona chyba nie mogła go słyszeć. - Posłuchaj... To tylko półtora roku i wrócę, oczywiście może się przedłużyć. Przy takich projektach 2 lub 3 miesiące obsuwy to norma. Jeżeli nie pojadę, stracimy kontrakt, zapłacimy takie odszkodowanie, ż e firma padnie. Szef pójdzie z torbami, Zbyszek z żoną i bliźniakami na bruk, Robi ze swym zdrowiem... Ja stracę pracę i mieszkanie. – Kiwała głową, że rozumie, ale docierały do niej tylko wyrazy bez ich znaczenia. - A poza tym płacą fantastycznie, to są pieniądze na jakie tutaj musiałbym pracować 6 może 7 lat. Zdobędę doświadczenie, kontakty, wrócę z lepszą pozycją. Sam akurat w to nie wierzył, bo argument finansowy nie był najważniejszy. - Szkoda mi tego mieszkania - Rozejrzał się po pokoju, zawiesił wzrok na magicznym żyrandolu. - Może przeprowadziłabyś się tutaj? Nie chcę go wynajmować obcym ludziom, a zostawiać puste... - N i e odezwała się. - Mogłabyś je wykończyć, tamte pokoje. - Machnął ręką w tamtą stronę. Myślał o wszystkim, albo starał się nie myśleć o najważniejszym. Milczała. Spojrzała na zegarek - dochodziła 21. Musiała się zbierać, ale nie miała siły. Pod szczytową ścianą leżała kupka szkła, reszta rozprysnęła się po pokoju. Wstała jak na automatycznym pilocie, odszukała zmiotkę i śmietniczkę. Ostrożnie stanęła pomiędzy okruchami szkła i zaczęła je zamiatać. Banalne porównanie - czuła się jak te szklanki, rozsypała się p o pokoju i w żaden sposób nie mogła się pozbierać. Więc zamiatała się n a t ę śmietniczkę i planowała wyrzucić się do

kosza. - Zostaw, poodkurzam jutro - powiedział łagodnie. Myślała nad tym szkłem. Kiedyś oglądała program o wyburzaniu obiektów w środku miasta. Zapamiętała jedną akcję; wysadzali stary budynek w centrum miasta i nie uszkodzili nic dokoła. Na zwolnionych zdjęciach blok osuwał się w siebie. Zapadał, a wkoło był tylko kurz i huk, ale nic się nikomu nie stało. Jej budynek właśnie się zapadał sam w siebie. Stała przy stole i bezmyślnie wpatrywała się w błyszczące okruchy. Musiała iść do domu, by wreszcie się wypłakać. Biedna, mała dziewczynka. Podszedł d o niej i ostrożnie wyjął z jej rąk zmiotkę i śmietniczkę. Została z pustymi rękami. Nie pomyślał o wykorzystaniu okazji. Pochylił się i pocałował j ą miękko, suchymi ustami. To była może trzysekundowa chwila. Odsunął się n a kilka centymetrów. Nawet nie drgnęła, podniosła tylko na niego puste oczy. Pochylił się jeszcze raz, pocałował już mocniej, wilgotniej, ale jeszcze tak, że mógł się w każdej chwili wycofać. Nie oddała mu pocałunku, ale też się nie broniła. Stali przez chwilę z opuszczonymi rękami i wpatrywali się w siebie. Nie rozumiał jej oczu. Pochylił się trzeci raz, mocno p o męsku, rozchylił jej usta i zaczął całować. Zdecydowanie, tak naprawdę, jak całuje się z ukochaną kobietą. Dopiero teraz zdecydował się ją dotknąć. Chwycił ją mocno z a przedramiona i trzymał, zaciskając dłonie. W cichym pokoju słychać było tylko ich oddechy. Oddawała mu pocałunek i pozwalała jego językowi błądzić w jej ustach, po zębach, spotykać swój język. Nigdy się tak nie całowała, nigdy nie czuła bólu w podbrzuszu od pocałunku. Zabrakło jej oddechu, serce niebezpiecznie wędrowało do gardła. Cały czas patrzyli sobie w oczy i nie zamknęli ich nawet na chwilę. Żeby nie zapomnieć z kim teraz są. Znaleźli się w dziwnym punkcie - mieli dwa wyjścia: albo odskoczyć od siebie i przepraszać się niezręcznie, albo iść dalej. Byli dorośli i wiedzieli, czym się to skończy. Poczuła jeszcze mocniejszy uścisk na ramionach, nie przestawał jej całować, ale odsunął się pół kroku i chciał, żeby poszła za nim. Nie dała się poprowadzić, teraz ona go całowała, przejęła kontrolę nad jego ustami. Chętnymi i bardzo smacznymi. Położyła mu delikatnie dłonie na ramionach, żeby nie stracić jego uścisku.

I wtedy zrobił to jeszcze raz, pociągnął ją delikatnie w stronę sypialni. Już nie oponowała. Szli powolutku, aby każde mogło się jeszcze wycofać, aby mieć jeszczeczasdo namysłu.Tylko o czymtu można jeszcze myśleć? Spokojnie, guzik po guziku, rozpinał jej bluzkę, która spadła na podłogę. Pomyślał tylko, że jeżeli ceną za ten jedyny raz ma być wyjazd, to warto ją ponieść. Marzył o tej chwili i jeślito mazniszczyć wszystko,to niech się stanie. Zatrzymali się przed łóżkiem, odsunął się od niej odrobinę. Powoli ujęła brzeg jego koszulki i pomogła mu ją zdjąć. Dawała mu znak,ż e niema już odwrotu. Całował jej dekolt, szyję,zszedł niżej na piersi, powoli zdejmował ramiączka stanika. Uwalniał jednym doświadczonymruchem jej piersi.Usiadł na łóżku,a ona stanęła pomiędzy jego kolanami, błądził ustami po jej brzuchu, rozsupłując pasek przy spodniach. Powolnym, miękkim ruchem zsunął je z bioder. Pięknych, kruchych i opalonych. Stanął znów przy niej, całował milcząco i zsuwał swoje spodenki. Popchnął ją na łóżko, podtrzymując jedną ręką. Gdy posuwała się w górę do poduszek,wzdłużniedbalerzuconejkołdry, uwolniłsię z bokserek. Szedłza nią, nad nią, prowadzony jej ustami, na czworaka. Włożył palec za gumkę jej majtek, a ona się z nich wyślizgnęła. Spojrzałana niego.Był wielki i bardzogotowy.To nieprawda, że rozmiar się nie liczy, liczy się, zwłaszcza w takich momentach. Jęknęła, gdy położył się między jej udami i wszedł w nią. Oparł łokcie po obydwóch stronach jej głowy. Poruszał się powoli, ale zdecydowanie, wiedział czego chce, czego chcą oboje. Chcieli siebie. Zamknęła oczy i zaczęła zapadać w błogość. - Spójrz na mnie - poprosił szeptem. Odnalazła jego wzrok, trzymał ją na uwięzi oczami, ustami. Poruszał się mocno, rytmicznie, jakby się bał, że zaraz wymknie się spod niego. Tłumił jej krzyki swoimi ustami, aż wreszcie zamarł na sekundę, b y opaść tuż przy jej uchu, ciężko oddychając. Zsunął się z niej i naciągnął kołdrę. Drżała. Oddychał jej włosami, jej uchem, jej szyją. Uspakajali się. Milczenie nie było kłopotliwe, pokrywało ich dziwne niedokończone rozmowy, kłótnie, dwuznaczności. Nie chciał dotykać jej nachalnie, jeszcze nie teraz. Leżał tylko przy niej i obserwował jej profil. - Dziewięć lat wyobrażałem sobie nasz pierwszy raz, ale to przeszło moje najśmielsze oczekiwania - powiedział stłumionym głosem. Jakby ktoś wylał jej na głowę kubeł zimnej wody. Odsunęła się od niego,

usiadła na brzegu łóżka, odwracając s i ę plecami. Zamknęła poduszkę w ramionach i próbowała pozbierać myśli. Podniósł się i językiem smakował jej kręgosłup. - Drugi raz w życiu widzę w całości twój gwiazdozbiór - mruczał w jej plecy. Zerwała się łóżka. Spojrzał na nią zaskoczony. - Nie powinniśmy byli tego robić - powiedziała bladymi wargami. - Zostań na noc - poprosił łagodnie. - Nie powinniśmy tego robić! - prawie krzyknęła. - To było najwspanialsze... - Słyszysz, co do ciebie mówię! - Przerwała mu. - Nie powinniśmy byli tego robić! - Zakładała bieliznę, miotała się w poszukiwaniu ubrań. - Poczekaj. - Nie! - krzyknęła. - Nie powinniśmy byli tego robić. Czy ty słyszysz, co ja do ciebie mówię? - A ty nie słyszysz, co ja mówię? Że to było najwspanialsze wydarzenie w moim życiu i że cię kocham! Zamarła ze spodniami zaplątanymi w okolicy kolan. - Nie powinniśmy byli tego robić - wyszeptała. - Jezu, kobieto! - Przeczesał włosy obiema rękami. - Czemu nie? - Wyskoczył z łóżka i zakładał bokserki. - Bo jesteś moim bratem a ja twoją siostrą! Tak ciężko to pojąć? Jesteśmy rodzeństwem! - Co ty, kurwa, gadasz? Nie jestem twoim bratem, dobrze wiesz. A tym bardziej nie jesteśmy rodzeństwem. To tylko twoja powtarzana od lat wymówka. Chorawymówka!- Była już kompletnie ubrana i szła do salonu. - Poczekaj, porozmawiajmy. - Nie zatrzymała się, chciała uciec stąd jak najprędzej - Nika! Poczekaj, cholera, Nika!! Zatrzymała się przy drzwiach wejściowych d o salonu, odwróciła bojowo i spojrzała mu w oczy. Dopadł do niej prawie jak dzikie zwierzę. Widziała w jego oczach wściekłość i rozpacz. I błaganie. Przycisnął ją do ściany całym swoim ciężarem i zaczął mocno całować. Jego ręceodnalazłypospiesznie zawiązane spodnie - zdarł je tak gwałtownie,że usłyszała trzask pękających szwów.Gwałtowniezerwał właśnie założone majtki, spuścił swoje bokserki. Przyciskając ją mocno do ściany, chwycił za pośladki i posadził na swoich biodrach. Wszedł w nią. Krzyknęła i

oplotła go mocniej nogami. Pchnął mocno, prawie ze złością, pięć może sześć razy i jęczał prosto w jej usta, nie pozwalając jej się z nich uwolnić. Skamienieli przy zimnej ścianie - wyczuwała jej gładką powierzchnię przez bluzkę. Delikatnie zsadził ją z siebie i schylił się, żeby pomóc jej podciągnąć bieliznę i spodnie. Naciągając swoje bokserki, podchwyciłjej wzrok. Dziwne spojrzenie- połączeniezachwytu i paniki.Zorientowałsię, że w całej tej sytuacji, mimowszystkopodobałosię jej.To go zdziwiłoi upewniłow przekonaniu, że dobrze się stało, cokolwiek bymówiła. Osunęła się po ścianie na podłogę i usiadła, podciągając nogi pod brodę. Obserwowała go, jak ostrożnie porusza się po kuchni. Wysportowany, szczupły, z nerwowo drgającymi pod skórą mięśniami. Niczym rzeźba Michała Anioła albo sam anioł. Jego gładka klatka piersiowa mogła przytulić cały jej pokręcony świat, gdyby tylko mu pozwoliła. Znowu milczeli, załatwiali w ten sposób całą rozmowę, wszystko mówiącym milczeniem. Usiadł przy niej i podał j e j butelkę z wodą. Piła łapczywie. Wyciągnął z paczki dwa papierosy, zapalił je a potem podał jej jeden. Widziała kiedyś taką scenę w filmie, a może gdzieś j ą przeczytała. Siedzieli w ciszy i obserwowali unoszący się dym. - Dwa razy w ciągu pięciu minut. - Rzuciła stwierdzenie w przestrzeń pokoju. - Też się sobie dziwię. - Nie spojrzał na nią, ale usłyszała, że się uśmiechał. Obserwowali dym. - Na stojąco, przy ścianie... - Teraz na nią spojrzał. - Nie lubisz na stojąco? - Lubię, ale mogłeś chociaż na kanapę... - Nie zdążyłem. - Znów się uśmiechnął. Dym snuł się pomiędzy nimi. Wiedział, że zaraz skończy palić i wyjdzie. Musi coś powiedzieć, żeby ją zatrzymać. Podniosła się, przytrzymując ściany. - Jeśli chcesz, nie pojadę. - Jedź, t o rozwiąże przynajmniej ten problem. - Zawahała się. - Nasz problem. Wyszła, zamykając cicho drzwi. Wróciła do siebie. Włączyła cicho muzykę i zanurzyła się w wannie. Nie

chciała go zmywać z siebie, jeszcze czuła jego dotyk, zapach, oddech. Spojrzała w lustro zawieszone nad wanną. Ta sama twarz i te same oczy, może tylko włosy odrobinę potargane. Nic się nie zmieniło, była taka sama jak przed wyjściem do pracy. A jednak miała go w sobie, miała go na sobie, w całym ciele. Dławił ją, nie pozwolił oddychać. Spojrzała sobie jeszcze raz w oczy, mogła to zrobić bez wstydu. Nie powinni tego robić - nie miała wyrzutów sumienia. Pewnie przyjdą, gdy ustanie wreszcie drżenie nóg i podniecenie. Tak, na pewno przyjdą, gdy trzeba będzie coś z tym zrobić, coś powiedzieć. Niecałe pół godziny przewróciło jej dwudziestoośmioletnie życie do góry nogami. Za dużo tego jak na jeden dzień, jedną noc. A przecież „noc jak każda inna". A jak się to skończy? Jaki jest plan? Plan jest taki, że nie ma żadnego planu. Zadzwoniła komórka. Jej natarczywy dźwięk przerwał przyjemne myśli. Leniwie wyciągnęła po nią rękę i spojrzała na wyświetlacz - Piotr. Kolejny raz dzisiaj zawahała się. Dzwonek świdrował w jej głowie i nie mogła już dłużej udawać, że go nie słyszy. Plan jest taki, że nie ma żadnego planu. „Ale wiedz, że nie powiem ci nic dobrego i złego też nie.” - Cześć - powiedziała do słuchawki, starając się, żeby wyszło naturalnie, „...nic dobrego i złego też nie". - Cześć, chciałem sprawdzić, czy dotarłaś do domu. Próbowała sobie przypomnieć jego oczy, gdy patrzył na nią w łóżku. - Dotarłam. - I podziękować za prezent... znaczy łóżko... nie to chciałem powiedzieć... - ...pościel. - Weszła mu w słowo. Była pewna, że się uśmiechnął. - Przyjdziesz jutro? - Mam dużo pracy. - Przyjdź, proszę. - Nie wiem. Dobranoc. - Rozłączyła się, nie czekając n a odpowiedź, z mocnym postanowieniem, że jutro się z nim nie spotka. Nadal bez planu. Wyciągnął z garderoby odkurzacz, chociaż nie miał na to ochoty. Sąsiedzi pomyślą, ż e jest nienormalny - najpierw jakieś tłuczenie szkła a później