a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony865 487
  • Obserwuję555
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań676 578

Anthony Piers - Xanth 13 - Wyspa Widoków

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Anthony Piers - Xanth 13 - Wyspa Widoków.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 221 stron)

Anthony Piers Wyspa widoków Przekład Katarzyna DoroŜała–van Daalen Tytuł oryginału Isle of View

1. Wyzwanie Chex Chex była zdesperowana. Jej ukochany źrebaczek, Che, zgubił się i obawiała się najgorszego. Miał tylko pięć lat i mimo iŜ posiadał, tak jak i ona, talent lekkości, jego skrzydła nie były jeszcze na tyle rozwinięte, aby mógł latać. Tak więc zadowalał się najdziwniejszymi podskokami i był szczęśliwym małym centaurem — a teraz w niezrozumiały sposób zaginął. Jak mogło do tego dojść? Była akurat w ich zagrodzie, gdzie zatykała sitowiem szpary w ścianach, aby zapobiec przeciągom. Mieszkali w pobliŜu terytorium śywiołu Powietrza, gdzie często występowały przecieki wiatru. W ciepłe dni było to bardzo przyjemne, natomiast w nocy bywało zimno. Dlatego teŜ uŜywała sitowia, jednakŜe musiała pracować szybko i z uwagą, poniewaŜ sitowie, jak to sitowie, łatwo przecieka*. KaŜdy otwór musiała zatykać kilkakrotnie, zanim miała pewność, Ŝe będzie on szczelny. Tak więc skoncentrowała się, by zakończyć robotę, nie bacząc w tym czasie, co dzieje się z Che. A teraz nie mogła go nigdzie znaleźć. Wołała go i latała ponad polaną, szukając go ze stale wzrastającym niepokojem. Nie miała wątpliwości: Che tutaj nie było. Cheiron wyjechał na zebranie skrzydlatych potworów i nie wróci do domu przez kolejnych kilka dni. Odetchnęła: jak mogłaby spojrzeć swemu męŜowi w twarz i poinformować go, Ŝe zgubiła ich źrebię? Oczywiście nie mogła tego zrobić, po prostu musiała jak najprędzej odnaleźć Che. Kilkakrotnie obleciała obszar wokół polany, bacznie patrząc w dół, jednakŜe widziała jedynie las. Lubiła to miejsce, dające im poczucie prywatności, z drzewami skrywającymi większość tego, co działo się w jego obrębie, a teraz ukrywającymi przed nią jej źrebię. Musiała wejść pod baldachim listowia. Poszybowała w dół i wylądowała w pobliŜu zagrody. W poszukiwaniu śladów kłusem zatoczyła pełne koło wokół polany. Na środku, tam gdzie Che harcował, ziemia była rozkopana, jednak trawa na skraju miała nadal zielony kolor. Musiał pójść do lasu, chociaŜ wiedział, iŜ miał pozostać w pobliŜu zagrody. Zrobiła następne koło, tym razem bliŜej drzew. Nagle zauwaŜyła niewielki odcisk kopytka skierowany w stronę lasu. Więc Che szedł tą drogą! Ale dlaczego? Che znał zasady i zawsze był posłusznym małym centaurem. Wiedział, Ŝe w głębokim lesie Xanth czaiły się przeróŜne niebezpieczeństwa, takie jak smoki, wikłacze i hipnotykwy. Nie powinien był iść tą drogą. Niestety, poszedł. Szukała śladów. Na początku wyglądało, jakby się wahał, jak gdyby czegoś szukał. Następnie ślady stały się bardziej konkretne i prowadziły prosto w największą gęstwinę lasu. Chex szła za nimi ze wzrastającym niepokojem. Dotąd miała nadzieję, Ŝe Che po prostu wybrał się na spacer i był gdzieś w pobliŜu, Ŝe zaplątał się w jeŜyny, z których nie mógł się sam wydostać. Lecz teraz zaczęła obawiać się czegoś gorszego: oddalił się dlatego, Ŝe został przez coś zwabiony. Było mało prawdopodobne, aby to coś miało jakiekolwiek dobre zamiary. Po chwili jej najgorsze podejrzenie potwierdziło się: spostrzegła oznaki zasadzki. Coś się tutaj przyczaiło, czekając na Che, i schwytało go. Wokół leŜało nieco pociętej winorośli, której z pewnością uŜyto do związania źrebaka, a ziemia była rozkopana. Jednak coś zamiotło ją zmiotką z rosnącego nie opodal krzewu zmiotkowego i wymazało wszystkie ślady. Nie mogła stwierdzić, kto lub co porwało jej źrebię. Była jedynie pewna, Ŝe dokonano tego szybko i po cichu. Rozglądała się wszędzie wokół, ale od miejsca zasadzki nie prowadziły

jakiekolwiek ślady. Jednak nie było to miejsce, z którego mogłaby odfrunąć jakakolwiek istota na tyle duŜa, aby unieść z sobą małego centaura. Winorośle były splecione z listowiem drzew, a kilka pętli szubienicznych czyhało tylko na jakiegoś nieostroŜnego smoka czy gryfa, aby zrobić sobie ucztę. Wyglądało na to, Ŝe porywacz i źrebię rozpłynęli się w powietrzu. Chex wzdrygnęła się. To oznaczało magię! Che został magicznie przeniesiony do innej części Xanth. Ale dlaczego? Zrozumiałaby drapieŜcę poŜerającego swoją zdobycz, jakkolwiek obraz ten był przeraŜający. Ale Ŝeby zwabić Che w zasadzkę i uprowadzić go za pomocą czarów? Na co mógł się komuś przydać skrzydlaty źrebak centaura, który jeszcze nawet nie potrafi latać? Ale przynajmniej oznaczało to, Ŝe Ŝył. Zdusiła w sobie obawę przed najgorszym, poniewaŜ nie mogłaby jej znieść. Ale jak długo jej źrebię pozostanie jeszcze przy Ŝyciu? MoŜe jego pogromca nie zdawał sobie sprawy, Ŝe Che nie umie jeszcze latać i w momencie gdy to odkrył… Musiała znaleźć pomoc. Che musi zostać odnaleziony, zanim coś gorszego mu się przytrafi. Pobiegła z powrotem na polanę, rozłoŜyła skrzydła, trzepnęła się mocno ogonem i wzleciała w powietrze. Uderzając ogonem, mogła sprawić, Ŝe wszystko stawało się lekkie. Tak pozbywała się na przykład kąsających much; w momencie gdy dotknęła ich ogonem, stawały się zbyt lekkie, aby na niej siedzieć, i wzlatywały jak wystrzelone w powietrze, gdzie musiały jakiś czas brzęczeć, zanim znowu były w stanie opaść. Jeśli chciała sama siebie uczynić na tyle lekką, aby móc latać, uderzała ogonem własne ciało — jej skrzydłom było duŜo łatwiej nieść zmniejszoną wagę. Gdy efekt lekkości zanikał i znowu stawała się cięŜka, po prostu uderzała się raz jeszcze. Próbowała jednak nie robić tego przy końcu lotu, poniewaŜ mogłoby jej to utrudnić pozostanie na ziemi w razie nagłego powiewu wiatru. Leciała wysoko ponad lasem, kierując się na południe. Po chwili przelatywała ponad Wielką Rozpadliną, gdzie przyjaciel księŜniczki Ivy, Stanley Steamer, miał patrol. Wiedziała, Ŝe porywacz nie zabrałby tu Che, poniewaŜ Stanley znał go i rozprawiłby się z kaŜdym, kto chciałby go skrzywdzić. Ale dokąd zabrano Che? To była straszna tajemnica. Leciała nadal na południe, w kierunku Zamku Roogna. Tam znajdował się król Dor i jeśli ktokolwiek był w stanie jej pomóc, to na pewno on. Potrafił rozmawiać z nieoŜywionymi przedmiotami, dzięki czemu nic nie miało przed nim tajemnic. Odnalazła zamek, z jego piękną architekturą i malowniczymi wieŜyczkami, i poszybowała w dół, aby wylądować w sadzie. Zbierała tam owoce młoda kobieta. Chex wiedziała, kto to mógł być. — Chex! — zawołała dziewczyna, gwałtownie kiwając do niej ręką. Miała piegi, jasnobrązowe włosy splecione w dwa warkocze, a jej sposób bycia sprawiał, Ŝe wyglądała na młodszą, niŜ w rzeczywistości była. Wyglądała na piętnaście lat. — Elektra! — odpowiedziała Chex, gdy jej stopy dotknęły podłoŜa. Próbowała teraz stanąć mocno na nogach. Z pewnością Elektra chciała ją uścisnąć. Zderzyły się ze sobą, a kolizja ta odrzuciła lekką centaurzycę w tył. Niezbyt zręcznie to wypadło, jednakŜe wylewność była drugą naturą Elektry, a moŜe nawet pierwszą. Ta wspaniała dziewczyna była narzeczoną księcia Dolpha. — A gdzie jest Che? — zapytała Elektra z wyrazem zainteresowania na piegowatej twarzy. Na moment Chex prawie zapomniała o swym nieszczęściu. Teraz powróciło ono ze zdwojoną siłą.

— Zniknął! — jęknęła. — Coś go porwało! Muszę znaleźć pomoc, Ŝeby go odnaleźć zanim… — nie była w stanie mówić dalej. — To straszne! — wykrzyknęła Elektra. — Musisz natychmiast powiedzieć królowi! Jakby nie dlatego Chex tu przyleciała! — Tak, muszę — oznajmiła Chex. Poszły w stronę zamku. — Och, zapomniałam! — zawołała Elektra, a warkocze frunęły wokół jej głowy, gdy odwróciła się w stronę Chex. — Król Dor wyjechał! — Wyjechał? — zapytała Chex zaniepokojona. — Dokąd? — Z uroczystą wizytą do króla Naboba z ludu Naga. — Och? A co to za uroczystość? — No, oni są sprzymierzeńcami i moŜe wkrótce będą mieli powód do kolejnej uroczystości. No wiesz, Nada. Nagle Chex zrozumiała nieśmiałość dziewczyny. Nada z Naga była drugą narzeczoną księcia Dolpha i w swej ludzkiej postaci całkiem uroczą młodą damą. Związek ten miał charakter polityczny, jednak wszyscy wiedzieli, Ŝe Dolph wolał księŜniczkę Nadę od Elektry. ZbliŜał się moment, w którym Dolph będzie musiał dokonać wyboru między nimi dwiema i, niestety, dla Elektry przyszłość nie zapowiadała się zbyt róŜowo. Była wspaniałą dziewczyną, jednak Nada była piękną księŜniczką. Niestety, Elektra znajdowała się pod działaniem zaklęcia. Nie tylko kochała Dolpha, który uratował ją z bardzo długiego snu, ale umarłaby, gdyby nie wyszła za niego za mąŜ. A nikt przecieŜ nie chciał jej śmierci! Jeszcze większą ironią było jednak to, Ŝe Nada nie kochała Dolpha. Pięć lat od niego starsza, traktowała go jak niedorostka. Jednak dała słowo i zamierzała dotrzymać go w sposób, jakiego wymaga się od księŜniczek. Dla wszystkich było jasne, Ŝe Dolph mógł uszczęśliwić obydwie dziewczyny, poślubiając Elektrę — jednak to nie uszczęśliwiłoby Dolpha, on zaś nie był na tyle dojrzały, aby zrobić coś, na co nie miał ochoty. Była to trudna sytuacja. JednakŜe Chex miała w tej chwili swój własny powaŜny problem. — A królowa Iren… — Jest z Greyem Murphym w Zamku Dobrego Maga. — PrzecieŜ musi być ktoś, kto przejął rządy! — wykrzyknęła Chex rozdraŜniona. — Tak, oczywiście. Mag Murphy. — To moŜe lepiej zobaczę się z nim. — Chex nie była specjalnie zadowolona z takiego obrotu rzeczy, jako Ŝe nigdy nie ufała Murphy’emu w pełni, nie mogła jednak czekać na powrót do pałacu kogoś z rodziny królewskiej. Mag Murphy był siwiejącym, raczej zwykłym, starszym męŜczyzną. — Tak, mogę ci pomóc, centaurzyco — powiedział. — Najpierw zorganizuję poszukiwania twojego zaginionego źrebaka. A następnie rzucę przekleństwo na tego, kto jest odpowiedzialny za uprowadzenie, aby w ten sposób utrudnić jego wysiłki. To powinno zapewnić poszukiwaczom czas na ukończenie ich misji. Było to więcej, aniŜeli Chex mogła się od niego spodziewać. Przypomniała sobie jednak, Ŝe czasami źli magowie zmieniali się w dobrych. Król Emeritus Trent był najlepszym tego przykładem. Murphy przysiągł utrzymać obecny porządek i jeśli król Dor mu ufał, to ona nie mogła tego nie robić. — Dziękuję ci, Magu Murphy — powiedziała. Murphy przemówił do magicznego zwierciadła: — Słuchajcie — rzekł. — Oto mówi tymczasowy król Murphy. Źrebak centaurzycy Chex został uprowadzony przez nieznanych sprawców i musi jak najprędzej zostać odnaleziony i uratowany. Cały wolny od zajęć personel ma jak najprędzej zebrać tyłki w troki i przybyć do zamku w celu zorganizowania grup

poszukiwawczych. To wszystko. Chex słuchała nieco zaskoczona. Prawdopodobnie podczas swego wygnania Murphy przyswoił sobie trochę mundańskich powiedzeń. Mimo wszystko jego główna intencja została zrozumiana. Przeszli przed zamek. Ze wszystkich stron nadchodzili poddani: hodowcy drzew trzewikowych, panny mleczowe, hodowcy orzeszków ziemnych i podniebnych, a nawet młody ogr, który najwidoczniej zmęczył się przerabianiem drzew na precelki. Od strony zamku zbliŜało się równieŜ parę osób: ksiąŜę Dolph, Nada z Naga, golem Grundy i jeden czy dwa duchy. Nawet od strony Wielkiej Rozpadliny widać było obłoczek pary: nadchodził Stanley Steamer. Wyglądało na to, Ŝe wszyscy chcieli pomóc. — Bardzo dobrze — powiedział Murphy, gdy zebrała się odpowiednia grupa. — Nie mamy pojęcia, dokąd Che mógł zostać zabrany, jednak mamy powód sądzić, Ŝe przez najbliŜszy czas nie stanie mu się nic złego. Najlepiej będzie, jeśli postaramy się w ciągu najbliŜszych kilku godzin przeczesać jak największy obszar Xanth. Jako Ŝe nie jest bezpiecznie w pojedynkę chodzić po puszczy… — Przerwał, poniewaŜ ogr wyglądał na zakłopotanego. — Oczywiście dotyczy to wszystkich za wyjątkiem ogrów — powiedział i zmieszanie ogra ustąpiło. — Większość grup będzie składała się z dwóch lub więcej osób, z których przynajmniej jedna musi być w stanie bronić drugiej do momentu nadejścia pomocy. Tutaj macie magiczne gwizdki z arsenału zamkowego; są one słyszalne na bardzo duŜą odległość. KaŜdy z poszukiwaczy będzie miał jeden i posłuŜy się nim w razie niebezpieczeństwa. Rozdał gwizdki. Ogr, jako typowo nierozgarnięte stworzenie, od razu dmuchnął w swój. Jednak nie wydobył się z niego Ŝaden dźwięk. Zaskoczony ogr spojrzał w górę. — Ja dmuchać i nic nie słuchać. — To dlatego, Ŝe nie jesteś jeszcze dość daleko — wyjaśnił Murphy. — Teraz wszyscy jesteśmy blisko siebie, a więc nie znajdujemy się w zasięgu działania gwizdka. Spróbuj zagwizdać z daleka. Ogr pognał w stronę horyzontu, przypadkowo tratując włóczące się po drodze drzewo. Ponownie dmuchnął. Tym razem dźwięk był przeszywający. Wkrótce grupy poszukiwawcze były juŜ zorganizowane i skierowały się kaŜda w inną stronę. — Grundy pojedzie z tobą, Chex — powiedział Murphy. — MoŜesz działać jako łącznik miedzy grupami poszukiwawczymi, dzięki czemu pierwsza będziesz wiedzieć, czy twój źrebak się odnalazł. Grundy pomoŜe ci, pytając wszystkie rośliny czy stworzenia, w, zaleŜności od potrzeby. Wydaje mi się, Ŝe najpierw powinniście wypytać rośliny w pobliŜu miejsca uprowadzenia; coś musiały przecieŜ widzieć. — Tak! — zawołała Chex, czując się trochę głupio, Ŝe sama na to nie wpadła. Murphy wykonywał dobrą robotę! Grundy wgramolił się na jej grzbiet. Był niewielkim człowieczkiem, którego łatwo moŜna było nieść, nawet bez magii lekkości. Z pochodzenia był prawdziwym golemem, zrobionym z gałganka, sznurka i drewna, teraz jednak był człowiekiem, przy czym nadal pierwotnych rozmiarów. Jeszcze jedno nie uległo w nim zmianie: wciąŜ posiadał cięty język i przysparzał sobie wrogów z łatwością, która innych wprawiała w przeraŜenie. Chex trzepnęła się ogonem, rozłoŜyła skrzydła i wystartowała. Cieszyła się, Ŝe poszukiwania są tak dobrze zorganizowane; to był najlepszy moŜliwy sposób na odnalezienie Che. — A gdzie jest Rapunzel? — zapytała, gdy lecieli na pomoc. W Rapunzel Grundy znalazł kobietę w swoim typie; a moŜe było odwrotnie. Jako Ŝe Rapunzel pochodziła zarówno od gatunku ludzkiego, jak i od elfów, mogła przyjmować dowolną wielkość; preferowała jednak niski wzrost. Była uroczą damą z magicznie długimi włosami.

Chex nie zazdrościła jej przyjemności ich szczotkowania! Zazwyczaj Grundy i Rapunzel byli nierozłączni. — Szuka nowego domu — odpowiedział. — Sądziłam, Ŝe byliście zadowoleni z tego domku dla ptaków, który zaadaptowałeś na mieszkanie? — Ja tak. Ale według niej jest za mały. — Za mały? PrzecieŜ ty się nie zmieniłeś, a ona moŜe przyjąć dowolną wielkość. Grundy wzruszył ramionami. — Nie rozumiem kobiet. A ty? Chex roześmiała się. — Nie! — Nagle coś jej zaświtało i zaczęła pojmować. Ich dwoje moŜe pozostać niewielkich rozmiarów, ale gdyby rodzina się powiększyła… Poszybowała w dół w kierunku polany. Od kilku lat polana była jej domem, poniewaŜ nie chciała ryzykować, Ŝe Che mógłby spaść z krawędzi góry, zanim nauczy się latać. Teraz wszystko wydało się tutaj obce, poniewaŜ okazało się w inny sposób niebezpieczne. Ktokolwiek lub cokolwiek porwało jej źrebię — czy przydarzyłoby się to takŜe, jeśli Ŝyliby w jaskini górskiej? Czy była aŜ tak rozsądna, unikając gór? Pokłusowała do lasu w miejsce, gdzie Che zaginął. — Tutaj — powiedziała, zatrzymując się. Grundy rozmawiał z okoliczną roślinnością. Chex słyszała tylko niewyraźny szelest, a po chwili Grundy miał juŜ sprawozdanie. — Unosił się tu straszny zapach, jakby pieczonego ciasta i… — To nie jest straszny zapach! — zaoponowała. — Che uwielbiał świeŜe ciasto! — A z czego się je robi? — zapytał golem. — Z czego?… Ze świeŜej mąki z owsa morskiego i… Och… Oczywiście, takie rośliny jak owies nie lubiły zapachu pieczenia swych braci. Drzewa chlebowe i szarlotkowe bez problemu oddawały swe wyroby, natomiast zbieranie ziaren to zupełnie inna historia. — Straszny zapach — zgodziła się. — Źrebak poczuł go i poszedł za nim aŜ w to miejsce — powiedział Grundy. — Ale tutaj znajdował się tylko kłąb chmury, złowieszcza mgła. Z niej właśnie wydobywał się zapach. Źrebak wszedł w nią, słychać było odgłosy walki, mgła się uniosła i nie pozostało nic. Rośliny nie widziały, co się stało, tylko tyle, Ŝe Che wszedł do środka i juŜ nie wyszedł. — Magia! — wykrzyknęła Chex. Inne centaury zwykle nie lubiły magii. Ona uwaŜała te obawy za staromodne i niepraktyczne, teraz jednak zaczęła rozumieć ich punkt widzenia. Magia zabrała jej źrebię! — Z pewnością. A ta mgła przywodzi na myśl Fracto. On zawsze lubi zrobić coś paskudnego. — Fracto! — krzyknęła, przypominając sobie najgorszą z chmur. To prawda: jeśli gdziekolwiek moŜna było wyrządzić szkodę, tam był Fracto. — Musimy go odnaleźć i zmusić do mówienia! — MoŜemy go znaleźć, ale nawet jeśli mówilibyśmy jego językiem, to i tak prawdopodobnie nic by nie powiedział — zauwaŜył Grundy. Miał rację. Nie było sensu dawać Fracto satysfakcji. Musieli znaleźć inny sposób na przeprowadzenie dochodzenia. Było to z pewnością bardzo wyrafinowane uprowadzenie. Zostało zorganizowane tak, aby nie moŜna było niczego wyśledzić. Po co taki wysiłek — dla jednego nie umiejącego latać małego centaura? Nie było w tym wiele sensu. Wyszli z lasu i wystartowali z polany. Chex była przygnębiona i pogrąŜyła się w myślach. Początkowy szok mijał, a jego miejsce zajmowała ponura pewność, Ŝe

znalezienie rozwiązania nie będzie łatwe. Nadal nie miała pojęcia, dokąd Che został zabrany. — Lepiej zobaczmy, jak wiedzie się reszcie — odezwał się Grundy, równieŜ przygnębiony. — Che musi przecieŜ gdzieś być. Próbował ją rozweselić, nie osiągając jednak zamierzonego skutku. Mimo wszystko była to dobra rada. Chex miała przecieŜ być łącznikiem między grupami. — NajbliŜej nas jest ogr — oznajmił Grundy. Wyglądało na to, Ŝe znał cały plan działania. — Sprawdza Goblinat Złotej Ordy. — Złota Orda! — wykrzyknęła Chex przeraŜona. — Te potworne gobliny! — Są twoimi najbliŜszymi złymi sąsiadami — zauwaŜył Grundy. Z pewnością gobliny lubowały się w łapaniu stworzeń i torturowaniu ich, zanim w końcu je ugotowały. śyły wokół Źródła Nienawiści, który pewnie był odpowiedzialny za ich niesłychaną nikczemność. Jeśli Che wpadł w ich brudne łapy… Dobrze, Ŝe szedł tam ogr. Ogry wiedziały, jak radzić sobie z goblinami. Mówiło się, Ŝe gobliny, walcząc z ogrem, ryzykowały wylądowanie na orbicie księŜyca, a nawet wtedy zaliczały się do szczęśliwców. Jednak jeśli gobliny miały Che, to źrebak mógł zostać pobity razem z nimi, poniewaŜ ogry były niezaprzeczalnie dumne ze swojej głupoty. Skierowała się na zachód. Wkrótce dojrzała ścieŜkę powstałą z powalonych drzew. Ogr podróŜował w jedyny znany sobie sposób — prosto przed siebie — niszcząc wszystkie pojawiające się na drodze przeszkody. Naturalnie drzewa nie przepadały za ogrami, jednak nie miały moŜliwości uniknięcia kontaktu, jeśli pojawił się przy nich ogr. Niektóre drzewa, jak na przykład wikłacze, walczyły z nimi. Mówiono, Ŝe walka ogra z wikłaczem jest warta obejrzenia — z pewnej odległości. Wyprzedzając ogra, Chex leciała dalej aŜ do obozu goblinów. Gobliny dostrzegły ją i wygraŜały jej swoimi małymi piąstkami. Nie było tu jednak śladu Che. To było uspokajające… — Chyba Ŝe juŜ go ugotowali — zauwaŜył Grundy. Chex nieomal spadła na ziemię. Jakim ten golem był geniuszem w podsuwaniu niewłaściwych myśli! — Ale kocioł nie jest zastawiony — kontynuował Grundy. — W tym czasie nie mogliby tego zrobić. MoŜe była to w końcu dobra myśl! Miał rację: nie było ani dymu, ani ognia. Tak więc albo Che nie został jeszcze ugotowany, albo wcale go tu nie było. Nie była pewna, co byłoby lepsze. Poleciała z powrotem do ogra. — Są dokładnie przed tobą! — zawołała. — Szukaj źrebaka! — Ja dla ciebie szukać źrebię — zgodził się. No cóŜ, miał przynajmniej dobre chęci. Od razu poczuła się lepiej, gdy okazało się mało prawdopodobne, Ŝe źrebak tam był. — Następna grupa to ludzie, sprawdzają wioskę centaurów na pomoc od Rozpadliny — powiedział Grundy. Chex wiedziała, dlaczego centaury nie brały udziału w poszukiwaniach: nie uznawały jej za jedną ze swoich. W rzeczywistości uwaŜały ją za monstrum, za zdegenerowaną krzyŜówkę. Została przyjęta przez skrzydlate potwory, a przez swój własny gatunek — nie. Starała się jednak nad tym nie rozwodzić; i tak niczego by przez to nie zyskała. MoŜe kiedyś powstanie nowy gatunek skrzydlatych centaurów, niezaleŜny od jakiejkolwiek akceptacji centaurów lądowych, tak jak skrzydlate smoki przetrwały niezaleŜnie od smoków lądowych. Ale nie nastąpi to, jeśli zabraknie Che! Grupa ludzi składała się z trzech panien mleczowych. Z pewnością otrzymały one jakieś przyspieszające zaklęcie, w Ŝadnym innym wypadku bowiem nie byłyby w

stanie dotrzeć aŜ tak daleko. Przechodziły akurat przez niewidzialny most, wyglądając, jak gdyby wisiały w powietrzu. Chichotały, dokuczając sobie nawzajem, jaki to znajdujący się na dole potwór patrzy której z nich pod spódnicę. Na dole nie było jednak Ŝadnych potworów; Smok z Rozpadliny przyłączył się do poszukiwań. Jednak panny mleczowe cechowała bezdenna głupota; mówiono, Ŝe była to jedna z cech, dla których podobały się one męŜczyznom. Chex nie rozumiała tego całkowicie, ale przecieŜ nie była człowiekiem. Zapikowała nisko. — Widziałyście coś?! — zawołała. — Tylko drzewa! — odkrzyknęła jedna. — Ale jeszcze nie zaczęłyśmy szukać, bo nasze zadanie obejmuje wioskę centaurów. Ktoś inny przeczesuje las na poradnie od Rozpadliny. — Powodzenia! — zawołała Chex. Nie sądziła jednak, aby Che znajdował się w wiosce centaurów, poniewaŜ pomimo iŜ centaury nie akceptowały skrzydlatych krzyŜówek, były honorowym ludem, który na pewno by się nie wtrącał. I z całą pewnością nie posłuŜyłyby się taką ilością magii oraz nie ukrywałyby swego działania, jako Ŝe duma (niektórzy mówią: arogancja) leŜy w naturze centaurów. Kontynuowali sprawdzanie poszczególnych grup. Wszyscy szukali skrupulatnie, jednakŜe bez efektu. AŜeby odsunąć od siebie narastające przygnębienie, Chex zaczęła dumać nad swoim związkiem z Che. Wszystko zaczęło się właściwie od jej ślubu. Spotkała Cheirona, jedynego skrzydlatego centaura w Xanth, w którym najprawdopodobniej zakochałaby się, nawet gdyby nie był tak przystojny, silny, mądry i doświadczony. Zdecydowali się załoŜyć stadło — rodzaj ludzki nazywa to małŜeństwem — i nawet sama Simiurg przyleciała, Ŝeby celebrować tę uroczystość. Simiurg była największym i najstarszym ptakiem, który trzykrotnie widział upadek i odnowę wszechświata, i zobaczy je przynajmniej jeszcze raz lub dwa. Ceremonią pokierowała kompetentnie i na marginesie zrobiła uwagę, która zaskoczyła Chex i Cheirona. — Z TEGO ZWIĄZKU — powiedziała ze swoją potęŜną duchową siłą — NARODZI SIĘ TEN, KTÓREGO śYCIE ZMIENI BIEG HISTORII XANTH. — Następnie zobowiązała wszystkie skrzydlate potwory, a nawet księcia Dolpha, któremu udało się chyłkiem zakraść na ceremonię pod postacią waŜki, do złoŜenia przysięgi, Ŝe będą go chroniły przed wszelkim niebezpieczeństwem. Stało się jasne, dlaczego Simiurg przybyła: aŜeby zapewnić bezpieczeństwo przyszłemu źrebcowi. Po pewnym czasie pojawił się Che. Nie przyniósł go bocian ani nie znaleziono go pod liściem kapusty; centaury, które realistycznie podchodziły do wszelkich naturalnych funkcji organizmu, posiadały bardziej bezpośrednie i wygodniejsze sposoby otrzymywania potomstwa. W końcu bociany były znane ze swej krótkowzroczności i czasami zdarzało im się dostarczyć dziecko pod niewłaściwy adres. MoŜe ludziom to nie przeszkadzało, ale centaur na pewno nie podjąłby takiego ryzyka. Od samego początku Che był śliczny, z tą swoją ciemnobrązową skórą i miękkimi skrzydełkami. Skrzydlate potwory pilnowały go, tak więc Ŝaden gryf, smok, ptak– olbrzym czy cokolwiek innego, co potrafiło latać, poczynając od harpii, a na maleńkich waŜkach skończywszy, nie przedstawiał dla niego jakiegokolwiek zagroŜenia. Tak naprawdę to młode latające smoki przylatywały, aby się z nim bawić, pomimo iŜ jeszcze sam nie potrafił latać i rozpowiadały o nim smokom lądowym. Smoki lądowe nie były związane przysięgą, jednak wiele z nich posiadało szczątkowe skrzydła i identyfikowało się ze swoimi latającymi kuzynami, tak więc i one równieŜ pilnowały Che. Ich rodzina prowadziła niemal idylliczne Ŝycie tutaj na polanie. Gdy Chex chciała

pójść gdzieś sama z Cheironem lub pomóc któremuś z przyjaciół, nigdy nie mogła narzekać na brak opiekunek do źrebięcia. Nawet smok Draco, postrach północno– centralnego Xanth, pojawił się pewnego razu, i to nie tylko z powodu przysięgi. Miał specjalny dług wdzięczności wobec kościeja Marrowa, który uratował jego piękne kamienne gniazdo, a Marrow był przyjacielem Chex. Smoki miały swoiste poczucie lojalności w stosunku do tych, których szanowały, chociaŜ na szczęście nie było takich osób zbyt wiele. Tak więc Che nigdy nie mógł narzekać na brak towarzystwa i był szczęśliwym małym centaurem. Co takiego widziała Simiurg w przyszłości Che? Jak mógł on zmienić bieg historii Xanth? Pomimo iŜ Chex kochała go bezgranicznie, wiedziała w którymś z nierodzicielskich zakamarków swego umysłu, Ŝe był on w końcu tylko skrzydlatym centaurem, tak jak i jego rodzice. Normalne centaury nie przyjęłyby go do swego grona, a ludzie uwaŜali go za kuriozum. Nie było jakichkolwiek oznak jego przyszłej wielkości, a teraz chociaŜby przetrwania. Ale przecieŜ Simiurg nie popełniłaby błędu; była straŜnikiem nasion i tylko niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek, było jej na temat kolei Ŝycia nie znane. Nagle przez głowę Chex przebiegła potworna myśl. Przypuśćmy, Ŝe to nie Che Simiurg miała na myśli? Był on niewątpliwie rezultatem związku Chex i Cheirona, ale moŜe nie jedynym. Poza tym, nie było jasne, w jaki sposób miałby zmienić bieg historii Xanth. MoŜe przez to, Ŝe zostanie porwany i zabity, co wywoła ogólny szał wśród skrzydlatych potworów? Nie, nie mogła zaakceptować takich myśli! Musiała wierzyć, Ŝe Che przeŜyje, Ŝeby wyrosnąć na dorosłego latającego centaura i w tej postaci osiągnąć coś, o czym nie śniło się nawet filozofom, którzy obecnie go ignorowali. Musiała dołoŜyć wszelkich starań, aby dobrze się nim zajmowano, aby otrzymał wszelką potrzebną edukację, aby był gotów, gdy nadejdzie czas wielkości. I na pewno będzie to wszystko robiła, gdyŜ Simiurg wiedziałaby, gdyby Che przeznaczony był przedwczesny koniec. Ktoś go porwał (w zasadzie słowa porwanie uŜywa się w stosunku do kóz, ale jest to jednak najlepiej pasujące określenie), ale nie zabije, a oni go ocalą i przepowiednia wielkości wróci na swój tor. Tak miało być. Pocieszona tym nie całkiem obiektywnym rozumowaniem, Chex leciała dalej, aby sprawdzić kolejne idące od Zamku Roogna grupy poszukiwaczy. Grundy znał mniej więcej ich połoŜenie, a jeśli nie znajdowały się one tam, gdzie Grundy się ich spodziewał, to okoliczne rośliny zawsze z chęcią przekazywały mu odpowiednie informacje. ZbliŜyli się do grupy, w której skład wchodziły dwie piękne młode kobiety: Nada i Elektra. Były one w drodze do Zamku Dobrego Maga, aby zapytać go, gdzie jest Che. Chex ze wstydem musiała przyznać, Ŝe nie pomyślała o tak oczywistej metodzie. Zgodnie z tradycją Dobry Mag wiedział wszystko i w zamian za rok słuŜby przekazywał wszelkie informacje. Oczywiście pierwszego Dobrego Maga — Humfreya — juŜ nie było, jednakŜe jego uczeń Grey Murphy starał się, jak mógł, stanąć na wysokości zadania. W Zamku przebywała równieŜ księŜniczka Ivy, aby wspomagać go, gdy tylko było potrzeba. Czy znał odpowiedź? Chex miała taką nadzieję! Leciała dalej na północ od Rozpadliny, gdzie ksiąŜę Dolph sprawdzał śywioły. śywioły obejmowały pięć obszarów w północno–centralnym Xanth: Powietrza, Ziemi, Ognia, Wody i Pustki. KaŜdy z nich był na swój własny sposób niebezpieczny, co Chex dobrze wiedziała z bliskiego sąsiedztwa z śywiołem Powietrza, lecz Dolph mógł przyjąć postać kaŜdego Ŝyjącego stworzenia. Oznaczało to, Ŝe mógł zamienić się w dowolną istotę, która była w stanie oprzeć się danemu śywiołowi, i bezpiecznie przejrzeć wszystkie jego zakamarki. Chex nie widziała go, co pewnie oznaczało, Ŝe

przyjął inną postać i znajdował się daleko w głębi śywiołów. Jeśli Che został tutaj zabrany, to Dolph na pewno go odnajdzie i uratuje. Zakończyła przegląd. Wszystkie grupy były mocno zajęte, jednak nikt nie odnalazł jeszcze Che. Zanim wyruszy w kolejny oblot, będzie musiała zatrzymać się w swojej zagrodzie, aby odpocząć i coś zjeść. Będzie tak robić dopóty, dopóki zadanie nie zostanie zakończone: Che zostanie odnaleziony i uratowany. W trakcie lądowania zauwaŜyła coś na polanie. Czy to Che? Serce zabiło jej mocniej, co spowodowało, Ŝe wzleciała wyŜej, i prawie nie mogła wylądować. Niestety, nie był to Che. Jej serce zamarło i zaczęła momentalnie spadać, nieomal rozbijając się o ziemię. Wylądowała mocno na wszystkich czterech nogach i złoŜyła skrzydła. Następnie podeszła do elfa, który przyglądał się jej zaskoczony. — Kim jesteś? — zapytała. — Co robisz tak daleko od twego wiązu? Elf szurał nogami. Była to młoda dziewczyna, właściwie dziecko, jednakŜe w porównaniu z innymi elfami, które Chex miała okazję spotkać, była ona niesłychanie duŜego wzrostu. Normalny elf sięgał wzrostem jednej czwartej wzrostu istoty ludzkiej, a tymczasem ten elf sięgałby człowiekowi do pasa. Dziewczynka miała zadarty nos, parę porozrzucanych po policzkach piegów, potargane brązowe włosy o niezdecydowanym kolorze, coś między kasztanowym a orzechowym. Miała brązowe oczy i wyglądała na krótkowzroczną. Przypomniało to Chex centaura Arnolda i Dobrego Maga Humfreya, którzy nosili okulary, aby poprawić sobie wzrok — było to o tyle dziwne, Ŝe nigdy Ŝadnego z nich nie spotkała. — Mój kot… — odezwało się dziecko–elf. — Ale przecieŜ elfy nie trzymają kotów — zaoponowała Chex. — Tak naprawdę, to nikt ich nie trzyma; w Xanth nie ma prawdziwych kotów, tylko ich kalamburowe warianty, jak na przykład kot–o–dziewięciu–ogonach. — Xanth? — zapytała dziewczynka, wyglądając na zaskoczoną. Chex była zmęczona i spieszyło jej się, jednak mimo to zauwaŜyła, Ŝe coś tu było nie tak. — Tak, Xanth, wszyscy tu Ŝyjemy. Nie próbuj mi tylko wmówić, Ŝe jesteś z Mundanii! — Nie, ja pochodzę ze Świata Dwóch KsięŜyców. Mój kot… — JuŜ ci mówiłam, nie ma… — I wtedy Chex zauwaŜyła kota. Była to pomarańczowa, włochata kula, która wydawała się mieć w sobie coś z elfa. LeŜał rozłoŜony na ziemi, z wyciągniętym ogonem i wyglądał jak zapora drogowa; przeszkoda na drodze, mająca na celu wyhamować bieg za szybko biegnących centaurów. — Jak…? — zapytała troszeczkę zdezorientowana. — Tutaj dzieje się coś niesamowitego — zamruczał pod nosem Grundy.— W pobliŜu nie ma Ŝadnych elfowych wiązów. Powinna być zbyt słaba na to, by utrzymać się na nogach. I spójrz tylko na jej wzrost! Jest tak duŜa jak goblin! — Sammy potrafi znaleźć wszystko oprócz domu — powiedziała dziewczynka. — Jednak zwykle nie wiem, czego szuka. I wtedy się gubi. Muszę za nim biec, Ŝebym mogła zabrać go z powrotem do domu, gdy juŜ to znajdzie. — Przerwała, patrząc na kota. — Myślę, Ŝe tym razem szukał piórka. Rzeczywiście, między jego pomarańczowobrązowymi łapami leŜało pióro. — To nie jest zwykłe pióro — powiedziała Chex. — To jest lotka mojego źrebaka Che z jego pierwszego upierzenia. Jest takich bardzo mało. — Myślę, Ŝe on w takim razie szukał specjalnego pióra — odrzekła. Następnie, z widocznym wysiłkiem, dziewczynka uniosła głowę, aby spojrzeć na Chex. — Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to czy mogłabyś mi, proszę, powiedzieć… czym jesteś? Chex nie posiadała się ze zdumienia. — Jestem oczywiście latającym centaurem! Z technicznego punktu widzenia

skrzydlatym potworem. Nigdy przedtem nie widziałaś centaura? Dziewczynka pokręciła głową. — Nie. — Twój wiąz musi znajdować się z dala od cywilizacji! — Co to jest wiąz? — Drzewo, oczywiście. — W Świecie Dwóch KsięŜyców nie mamy zbyt wiele drzew. A przynajmniej takich, które dobrze widzę. — Rozejrzała się wokół, mrugając. — Czy to są drzewa? — Tak, oczywiście. Wszystko tutaj jest porośnięte lasem. Ale jak ty moŜesz Ŝyć bez wiązu? Wszystkie elfy… — Ja nie mam wiązu, nie mam nawet przyjaciela–wilka, chociaŜ myślę, Ŝe pewnego dnia będę z Samotnym Wilkiem. Tak więc na razie mam kota, który znajduje rzeczy, a sam się gubi — powiedziała dziewczynka. — Tak go właśnie spotkałam. W całym naszym świecie nie ma takiego drugiego. Wydaje mi się, Ŝe tym razem ja teŜ się zgubiłam, bo to jest bardzo dziwne miejsce. — Ale przecieŜ wszystkie elfy Ŝyją wokół wiązów! — zaoponowała Chex. — Mówiłaś, Ŝe skąd przybyłaś? — Mój zagajnik znajduje się… — Twój co? — Mój zagajnik. To… Chex wydało się, Ŝe było to nie tyle dziwne, co po prostu niesamowite, tak jak powiedział Grundy. — MoŜe lepiej zacznijmy od początku. Przedstawmy się sobie. Ty jesteś…? — Jenny ze Świata Dwóch KsięŜyców. — A ja jestem centaurzyca Chex z Xanth. Teraz powinnyśmy… — przerwała, poniewaŜ nagle zauwaŜyła coś jeszcze dziwniejszego. — Czy to są twoje uszy? Dziecko dotknęło swego lewego ucha. — Tak. Czy coś jest nie w porządku? — One są spiczaste! Jenny była zaszokowana. — A twoje nie? — Nie. Nie widzisz? — Z tego miejsca twoja głowa jest trochę zamazana. Tak więc naprawdę nie widziała dobrze na odległość. — Moja droga, musimy znaleźć ci jakieś okulary — powiedziała Chex. Było tak, jakby musiała komuś matkować, teraz gdy zabrakło jej źrebaka. — Mamy tutaj krzew okularowy, z którego jeszcze nigdy nie zbieraliśmy, tak więc ma bardzo duŜo owoców. — Poprowadziła dziecko–elfa w stronę krzewu. — Poprawiają wzrok i oczywiście magicznie się dopasowują. Proszę, przymierz tę parę. — Zerwała je i ostroŜnie załoŜyła Jenny na nos. Były dla niej trochę zbyt duŜe, jednak oprawki idealnie pasowały do szerokości jej głowy i trzymały się na fenomenalnie spiczastych uszach. Przed chwilą włosy zakrywały je trochę, lecz teraz nie było jakichkolwiek wątpliwości. W całym Xanth nie było takich uszu! Nie u istot człekopodobnych. Oczy Jenny stały się jeszcze większe, niŜ były w rzeczywistości, powiększone przez szkła okularów. — Wszystko widzę! — zawołała zaskoczona. — AleŜ oczywiście. Po to właśnie są okulary. UmoŜliwiają widzenie wszystkiego, co znajduje się w zasięgu wzroku. To dziwne, Ŝe nigdy przedtem nie miałaś okularów. — U nas ich nie ma — odpowiedziała Jenny, unosząc rękę, aby dotknąć tego niesamowitego urządzenia.

Chex znowu była zaskoczona. — Twoja ręka… brakuje ci jednego palca! Jenny spojrzała na swoją rękę. — Nie, nie brakuje. Są wszystkie cztery. — Ale wszystkie elfy mają po pięć palców! — zaoponowała Chex— Wszystkie istoty człekopodobne mają pięć palców. Widzisz, ja teŜ mam pięć. — Pokazała Jenny swą dłoń. Jenny przyglądała się. — JakieŜ to dziwne! — Ty naprawdę jesteś spoza Xanth! — powiedziała Chex, rozumiejąc, dlaczego dziewczynka była tak zagubiona. — Wyglądasz jak elf, jednak w szczegółach jesteś od nich inna. Jenny wzruszyła ramionami. — Jeśli chcesz, to moŜesz nazywać mnie elfem — powiedziała. — Tak naprawdę to jestem osobą. — Tak, oczywiście. Tylko Ŝe tutaj, w Xanth, będziesz uwaŜana za elfa. Jak się tutaj dostałaś? — Nie widziałam. — Brzmiało to prawdziwie. Jak mogłaby widzieć, dokąd szła, jeśli nie widziała szczegółów krajobrazu? Była tak samo zgubiona jak Che! — Myślę, Ŝe będziesz musiała tu zostać, dopóki nie dowiemy się, co się stało — zadecydowała Chex. — Ty szukałaś tu piórka, a ja szukam tego, do kogo to piórko naleŜało, mojego zagubionego źrebaczka Che. MoŜe powinnyśmy… Dziewczynka ruszyła biegiem, poniewaŜ w tej samej chwili jej kot nagle oŜył i dał susa w stronę lasu. — Sammy! — zawołała, podąŜając za nim. — Zaczekaj na mnie! Znowu się zgubisz! — Jenny! — zawołała z kolei Chex. — Obydwoje się zgubicie! Ten las jest niebezpieczny! Jednak kot i dziecko–elf zniknęli juŜ w puszczy, nie zwaŜając na czyhające w niej niebezpieczeństwa. Chex zdała sobie sprawę, Ŝe musieli juŜ iść tym lasem, jakimś sposobem unikając drapieŜców. — Lepiej ich poszukajmy — powiedział Grundy. — MoŜe to zbieg okoliczności, Ŝe ona pojawiła się dokładnie w tym samym momencie, w którym zaginął Che, a moŜe nie. Chex nie pomyślała o tym. Czy to moŜliwe, aby jej źrebak został przemieniony w…? Nie, niemoŜliwe! Jednak rzeczywiście była to przedziwna sprawa. Pokłusowała na środek polany, rozłoŜyła skrzydła i wzleciała w powietrze, jednocześnie uderzając się ogonem. Po chwili wyłoniła się spomiędzy drzew. Leciała ponad nimi w kierunku, w którym udała się dziewczynka–elf, jednak konopie były tak gęste, Ŝe nie widziała ani podłoŜa, ani niczego, co się na nim znajdowało. Zniknęli. — MoŜemy poinformować o niej pozostałych — powiedział Grundy. — Jeśli ona rzeczywiście pochodzi z innego świata, to nie moŜe się długo ukrywać. Chex zgodziła się, jednakŜe pozostała pełna niepokoju. Dlaczego akurat teraz pojawiła się dziewczynka–elf? Zatoczyła koło i poszybowała z powrotem na polanę. Miała inne rzeczy do roboty aniŜeli beznadziejne krąŜenienie ponad lasem! Musiała odnaleźć Che i nie mogła tracić czasu i energii na szukanie obcych. Jednak było to z całą pewnością przedziwne spotkanie!

2. Wyprawa Jenny Jenny pobiegła w ślad za kotem. — Poczekaj na mnie! Znowu się zgubisz! Ale oczywiście Sammy nie posłuchał, tak jak zawsze. Nie próbował od niej uciec, po prostu samo pragnienie szukania porywało go do tego stopnia, Ŝe zapominał o wszystkim innym, co nierzadko wpędzało jego samego w tarapaty. Jenny nie mogła pozwolić mu się zgubić; juŜ i tak znajdowali się w bardzo dziwnej okolicy i jeśli miałoby stać się jeszcze dziwniej, to mogliby nigdy nie odnaleźć drogi do domu! Sammy dał susa w najgęstszą część dŜungli. Jenny nie miała innego wyboru jak wskoczyć za nim, pomimo Ŝe rosnące tam krzewy zagraŜały ostatecznym zniszczeniem tego, co pozostało z jej ubrania. Wystarczyło, Ŝe próbując dotrzymać kroku Sammy’emu, jej włosy skołtuniły się w jeden wielki kłąb rzepów i najróŜniejszych innych rzeczy. Jeśli po raz kolejny straci go z oczu, moŜe go nigdy więcej nie odnaleźć! Słyszała wołającą za nią centaurzycę. — Ten las jest pełen niebezpieczeństw! — Było to najdziwniej wyglądające stworzenie, jakie Jenny kiedykolwiek widziała, jakby zwierzę, ptak i kobieta połączone w jedno. Wyglądała jednak na miłą. Mówiła, Ŝe miała źrebaczka, co oznaczało, Ŝe była czyjąś matką. Był to dobry znak. Matki tworzyły klasę same w sobie, dobrą klasę. Bardzo miłym gestem z jej strony było równieŜ znalezienie magicznych okularów. Jenny nie wiedziała nawet, Ŝe coś takiego istniało. JakąŜ róŜnicę sprawiały one w tym przedziwnym świecie! Nie mogła jednak tak po prostu spokojnie stać i rozmawiać z nią, podczas gdy Sammy odbiegł. Przedarła się przez zarośla i dojrzała Sammy’ego tuŜ przed sobą. Biegł w górę zbocza, okrąŜając krzew, na którym rosły wielokolorowe poduszki. Poduszki? To przecieŜ niemoŜliwe; poduszki nie rosną na krzewach, robi je się z pierza i materiału, trzeba je pozszywać i tak dalej. Gdy myśliwym i ich przyjaciołom — wilkom uda się upolować ptaki, zawsze zostawiają pióra. Nic się nie marnuje. Jednak to z pewnością wyglądało na rosnące poduszki! Sammy przebiegł przez drogę i znalazł się po jej drugiej stronie. Tutaj rosły rośliny podobne do kukurydzy z dojrzewającymi kolbami. Jenny otarła się o jedną z nich, a ta nagle eksplodowała, wypuszczając kawałki praŜonej kukurydzy. Popcorn! Złapała kilka ziarenek w powietrzu i włoŜyła je do buzi, poniewaŜ zgłodniała, biegnąc za Sammym. Teraz kot szedł przez dŜunglę śliczną ścieŜynką, prowadzącą do ogromnego drzewa, z którego zwisały macki. — Sammy, nie! — krzyknęła Jenny w przeraŜeniu. JuŜ wcześniej widziała takie drzewo. Macki próbowały ją złapać i miała szczęście, Ŝe udało jej się uciec. JednakŜe w trakcie walki straciła swój nóŜ, co ją niezmiernie poirytowało. — Nie podchodź do tego drzewa! — Przynajmniej teraz mogła rozpoznać je z duŜej odległości, zamiast na nie wpaść. Gdy Sammy wreszcie zatrzyma się, wrócą i podziękuje Chex za okulary. Sammy zeskoczył ze ścieŜki i zaczął przedzierać się przez gęste zarośla. Po raz pierwszy Jenny była mu za to wdzięczna; nie chciała, aby to paskudne drzewo go złapało! Znaleźli się na obszarze, na którym znajdowały się duŜo większe i bardziej przyjaźnie nastawione drzewa. Było łatwiej tutaj chodzić, jako Ŝe znajdująca się powyŜej gruba pokrywa listowia rzucała przyjemny cień i nie było tu zbyt wielu krzewów. Sammy zwolnił do marszu, jednakŜe nie zatrzymał się. Była w stanie dotrzymać mu kroku, jednak nie mogła go złapać. Musiała iść za nim aŜ do momentu,

gdy znajdzie to, czego tym razem szukał, i wtedy dopiero zdecydować, co robić dalej. Była zmęczona, jednak nie miała wyboru; nie mogła przecieŜ pozwolić Sammy’emu jeszcze bardziej zgubić się gdzieś w pojedynkę. Biegnąc za nim, zaczęła rozmyślać o tym, jak znalazła się w tym dziwnym miejscu. Była po prostu zwykłą dziewczynką ze swego zagajnika, zupełnie nic specjalnego. Tak właściwie to była zupełnie niespecjalna, poniewaŜ bardzo źle widziała. Bez moŜliwości komunikowania się na odległość byłaby w stałych tarapatach. Lubiła malować, tkać i robić biŜuterię, a teraz uczyła się, jak ozdabiać wyroby garncarskie. Te zajęcia przy kominku nie cierpiały z powodu jej krótkowzroczności. Miała nadzieję wyrosnąć na dobrą tkaczkę, robiącą szczególnie piękne materiały z wzorami i obrazami, które chciałby mieć kaŜdy elf. Chciała równieŜ nauczyć się robić placek z jagodami, przede wszystkim dlatego, Ŝe sama bardzo go lubiła. Jedynym problemem był czas potrzebny na zbieranie jagód, poniewaŜ zagonki jagodowe w pobliŜu wioski były juŜ całkowicie ogołocone i musiała szukać ich w dość duŜej odległości. Było to o tyle trudne, Ŝe gdy schodziła z głównej drogi, od razu się gubiła. NiemoŜliwością było zliczyć, ile razy musiała w myślach wzywać pomocy, aby znowu odnaleźć właściwą ścieŜkę. Gdyby miała przyjaciela — wilka, to mogłaby bezpiecznie chodzić jeszcze dalej. JednakŜe na razie, zamiast wilka miała swego przyjaciela — kota i mogła ćwiczyć swoje kominkowe zdolności. Palce Jenny były smukłe i zręczne, jednak musiała się jeszcze bardzo wiele nauczyć. Ćwicząc w samotności robótki, lubiła sobie pośpiewać. Milkła zawsze w momencie, gdy w jej pobliŜu pojawiał się jakikolwiek elf. Jednak Sammy lubił jej śpiew, a to liczyło się najbardziej. TegoŜ chłodnego ranka wyszła wraz z Sammym w poszukiwaniu jagód. Kot wyglądał na znudzonego; tak naprawdę, to jagody niespecjalnie go interesowały. — Gdybym miała piórko, połaskotałabym ci wąsy — powiedziała Jenny, draŜniąc się z nim. W tym samym momencie kot wystartował. Jenny wiedziała, Ŝe bez względu na wszystko musi iść za nim, poniewaŜ gdy wpadał w jeden ze swoich nastrojów i ruszał w poszukiwaniu czegoś, to nie zatrzymywał się, dopóki tego nie odnalazł. Nie miała pojęcia, jak daleko ta pogoń miała go zaprowadzić tym razem! Sammy biegł przez nie znaną jej część lasu. Mówiło się, Ŝe tu straszy, jednakŜe Jenny wątpiła w to; normalnie duchy nie traciły czasu na zwykłe drzewa. Najbardziej obawiała się trujących Ŝmij lub innych głodnych dzikich bestii, które przyczajone czekały tylko, aby poŜreć Sammy’ego lub ją samą. Jednak musiała iść dalej, aby Sammy się nie zgubił. Biegła i biegła, a jej wzrok pogarszał się, gdy próbowała dotrzymać Sammy’emu kroku. Widziała jedynie uciekający ogon Sammy’ego i migające obok strzępy krajobrazu. Ruch widziała lepiej aniŜeli przedmioty nieruchome; inaczej nie miałaby szansy utrzymać się w pobliŜu Sammy’ego. Nagle kot przeskoczył przez krawędź, Jenny poszła jego śladem i zobaczyła, Ŝe krawędź nie miała drugiej strony. Przez moment szybowała w powietrzu, zbyt przestraszona, aby krzyczeć. Po chwili jej stopy znowu dotknęły ziemi. Był to tylko niewielki upadek, który złagodziła mgła. Jenny pobiegła dalej, ledwie widząc kota. Tutaj okolica była zupełnie odmienna. Dziewczynka nie miała czasu, aby zatrzymać się i wszystkiemu dokładnie się przyjrzeć, jednak była pewna, Ŝe czegoś takiego jeszcze nigdy nie widziała. Musi przyjść do tego lasu kiedyś, gdy nie będzie biegła za swoim kotem, aby sprawdzić, dlaczego ten las wydaje się być odmienny. Sammy prześliznął się obok dziwnego zielonego drzewa. Jenny równieŜ chciała obok niego przebiec, jednak nagle wyciągnęły się do niej macki i próbowały ją złapać. Jedna uczepiła się jej ślicznej sukienki i gdy Jenny próbowała wyrwać się, równieŜ inne macki pochwyciły ją. Wyciągnęła nóŜ, odcięła te obrzydliwe zielone pędy i

oswobodziła się. Niestety, jej nóŜ zaplątał się w ostatnią mackę i straciła go. To było jej pierwsze spotkanie z tym agresywnym drzewem, a zarazem potwierdzenie tego, Ŝe znalazła się w bardzo dziwnym miejscu. Wtem Sammy popędził na polanę i zatrzymał się. Wreszcie znalazł to, czego szukał: wielkie białe pióro. — Ciągnąłeś mnie aŜ tutaj tylko po to głupie pióro?! — wykrzyknęła; nie była jednak na niego zła. Musiała po prostu coś wykrzyknąć, aby nie wybuchnąć. Prawda była taka, Ŝe przeraŜała ją dziwność tego miejsca i nadal była wstrząśnięta tym, Ŝe mogłaby zostać pojmana przez drzewo. Nigdy nawet nie słyszała o takim drzewie! Jednak zdała sobie sprawę z tego, Ŝe sama spowodowała wszystko, co się do teraz wydarzyło, poniewaŜ dokuczała Sammy’emu, mówiąc, Ŝe połaskocze go piórkiem. On skoncentrował się na „piórze” i wyruszył w jego poszukiwaniu — i jakieŜ to pióro odnalazł! Nagle obniŜył się cień i na polanie wylądowała przedziwna zwierzo–ptako– kobieta. Wyglądała na niemalŜe tak samo zaskoczoną widokiem Jenny, jak Jenny była zaskoczona nią. Mówiła, Ŝe była centaurem czy czymś w tym rodzaju, i wspominała coś na temat wiązów. Jenny wiedziała, Ŝe wiąz to drzewo; nie miała pojęcia, dlaczego centaurzyca sądziła, Ŝe ona powinna mieć z nim coś wspólnego. Centaurzyca szukała swego zagubionego źrebaka, który nazywał się Chay. Jednak Jenny nie dowiedziała się wiele więcej, poniewaŜ Sammy nagle poderwał się i musiała pobiec w jego ślady. Miała nadzieję, Ŝe okolice nie staną się jeszcze dziwniejsze, poniewaŜ nie była całkiem pewna, czy będzie w stanie odnaleźć drogę powrotną. Nagle Sammy zwolnił. MoŜe zbliŜał się juŜ do tego, czego szukał. MoŜe było to kolejne pióro. Mogłaby je dla niego podnieść i wtedy mogliby wrócić do domu. Nie, nie mogło to być kolejne pióro, poniewaŜ nigdy nie szukał tej samej rzeczy dwukrotnie. MoŜe… Jenny zatrzymała się z zaskoczenia. Przed nim znajdował się niewielki skrzydlaty centaur! To na pewno jest ten źrebak! Centaurzyca wspominała, Ŝe go szukała i Sammy wystartował po prostu w jego poszukiwaniu. JednakŜe to biedactwo bynajmniej nie zgubiło się. Źrebak był pojmany. Miał na szyi sznur, ręce jego były związane, a nogi tak spętane, Ŝe z trudem mógł ustać. Bezradnie trzepotał skrzydełkami i wyglądał bardzo nieszczęśliwie. To było wszystko, co Jenny musiała zobaczyć; wiedziała, Ŝe musi pomóc Chexowi wrócić do matki. JednakŜe wokół źrebaka znajdowali się podejrzanie wyglądający osobnicy. Wyglądali trochę jak ludzie i byli jej wzrostu, jednak ich głowy, dłonie i stopy były duŜo większe i guzowate. Mieli ciemną skórę i nachmurzone miny. Było ich trzech, najprawdopodobniej pilnowali źrebaka. Nic mu nie robili, jednak było jasne, Ŝe nie powstrzymaliby się przed niczym, gdyby źrebak chciał uciec. Jenny połoŜyła Sammy’emu rękę na grzbiecie. Zatrzymał się zadowolony, Ŝe znalazł to, czego szukał, i nie musi iść dalej. — Musimy uratować Chaya od tych podłych stworów — szepnęła. — Mogłabym go rozwiązać, Ŝeby mógł uciec, ale z pewnością mnie teŜ by związali. Gdybym tak miała coś, co mogłoby ich odstraszyć, coś wystarczająco długiego! Sammy wystartował. — Nie! — wykrzyknęła szeptem. — Nie chciałam, abyś… — Ale było juŜ oczywiście za późno, tak jak to zwykle bywało z Sammym. Kiedy nauczy się wreszcie nie mówić nic bezmyślnie, gdy Sammy jej słucha? No cóŜ, nie moŜna było temu zaradzić. Musiała za nim pobiec, pomimo Ŝe mogło to opóźnić wszelkie działania, które była w stanie podjąć w celu uratowania źrebaka.

Ale moŜe nie była to aŜ tak wielka strata, bo przecieŜ i tak nie miała pojęcia, jak go uwolnić. A ponadto nie mogła sobie teraz pozwolić na rozpraszanie uwagi! Sammy podprowadził ją do drzewa. Miało ono jasnozielone liście i soczystoczerwone jagody. Jagody? Nie, to były wiśnie! To było drzewo wiśniowe. Jednak Jenny nie była teraz w nastroju na jedzenie wiśni. — Co cię napadło, Ŝeby mnie tutaj przyprowadzić, gdy powiedziałam, Ŝe potrzebne mi jest coś do przestraszenia tych podłych stworów? — zapytała kota, zdając sobie sprawę, Ŝe nie mógł jej odpowiedzieć. Stał tylko przy drzewie, ignorując je zupełnie teraz, gdy je odnalazł. Jego zabawa polegała na szukaniu; gdy znalazł juŜ to, czego szukał, zwykle to ignorował. Zakłopotana zerwała jedną wiśnię. Owoc był okrągły i czerwony, jednak chyba nie całkiem dojrzały, poniewaŜ miał twardą, a nie miękką skórkę. WłoŜyła go do ust, jednak nie mogła go rozgryźć. Wiśnia była jak zrobiona z drewna! Zerwała następną. Była dokładnie taka sama. To nie mogły być normalne wiśnie. MoŜe rosły tutaj, aby oszukiwać głodnych ludzi — a ona była głodna, pomimo Ŝe wcale nie chciała teraz jeść. Nagle ogarnęła ją złość. Nie tylko nie chciała jeść, ale te wiśnie nie nadawałyby się do jedzenia, nawet gdyby chciała się nimi posilić! Cisnęła obydwie wiśnie, jak mogła najdalej. Przeleciały łukiem ponad drzewami i dotknęły ziemi. Bum! Bum! Jenny osłupiała. Wiśnie ani nie odbiły się od ziemi, ani nie potoczyły, one eksplodowały! W miejscu gdzie wylądowały, powstały dwa niewielkie kratery, a wszędzie wokół były porozrzucane brud i liście. Zaskoczona spojrzała na drzewo. Wybuchające wiśnie? A ona próbowała jedną rozgryźć! A gdyby tak wybuchnęła w momencie gdy… Nagle coś zaświtało jej w głowie. Sammy przyprowadził ją tutaj moŜe właśnie z tego powodu. Co by się stało, gdyby rzuciła wiśnie w stronę tych nikczemnych stworów? Jenny uśmiechnęła się. Siebie nie uwaŜała za kogoś nikczemnego, ale pomyślała, Ŝe moŜe chociaŜ na chwilę będzie mogła sama stać się choć trochę nikczemna, jeśli mocno się postara. Zebrała sporą ilość wiśni i ostroŜnie — bardzo ostroŜnie! — włoŜyła je do kieszeni. W rękach niosła równieŜ po jednej. Po cichu szła z powrotem do miejsca, w którym zobaczyła tych strasznych męŜczyzn. Miała nadzieję, Ŝe nie słyszeli tych dwóch wybuchów. Drzewo wiśniowe było trochę oddalone, tak więc moŜe nie słyszeli. Miała szczęście: grupka stała dokładnie tak samo, jak gdy ich zostawiła. MęŜczyźni zdawali się na coś czekać, a źrebak nie był oczywiście w stanie nic zrobić. Teraz musiała wszystko dokładnie zaplanować. Musiała odciągnąć męŜczyzn, podbiec do źrebaka i rozwiązać go, aby mógł uciec. Jego matka rozmawiała z nią, tak więc on prawdopodobnie teŜ umie mówić. Powie mu wszystko, co zamierza zrobić. Przy odrobinie szczęścia uda mu się uciec, zanim jego porywacze zorientują się, co się stało. Jenny bała się, jednak strach jej nie zatrzymał. Po prostu musiała uratować źrebaka! Zebrała się w sobie, zacisnęła zęby i cisnęła wiśniową bombę w kierunku grupki. Miała całkiem niezłą rękę, a teraz dokładnie widziała, w jakim kierunku musiała rzucać. Celowała tak, aby wiśnie nie trafiły w nikogo, tylko Ŝeby lądowały w pobliŜu. Zadziałało to wspaniale. Bomba eksplodowała tuŜ za jednym z męŜczyzn. Podskoczył jak oparzony i jeszcze znajdując się w powietrzu, zaczął przebierać swoimi krótkimi nóŜkami. Sądził, Ŝe ktoś ich atakuje — co mniej więcej było zgodne

z prawdą. Jenny rzuciła kolejną bombę. Ta detonowała za kolejnym z męŜczyzn i ten równieŜ uciekł. Był to wspaniały widok! Źrebak równieŜ się przestraszył, jednak nie mógł uciec ze względu na pęta, tak więc stał tam tylko ze strachem w oczach. Jenny wyjęła z kieszeni kolejną bombę i rzuciła ją za trzeciego z męŜczyzn. JuŜ brał nogi za pas, ale bomba sprawiła, Ŝe zaczął biec jeszcze szybciej. Po chwili cała trójka zniknęła. Jenny podbiegła do źrebaka. — Nie bój się, Chay! — zawołała. — Jestem tu, aby ci pomóc! — Jednak oczywiste było, Ŝe się bał, ale moŜe to go trochę uspokoiło. Zdyszana dobiegła do niego. — RozwiąŜę ci ręce! — wysapała. — Nie wiem, ile mamy czasu! Pracowała nad rozwiązaniem węzła, był on jednak bardzo ciasny. Zazwyczaj dobrze radziła sobie z węzłami, jednak węzły są z natury rzeczami irytującymi, tak więc nie moŜna się z nimi spieszyć. Powoli jednak udało jej się go rozwiązać. Na razie dopiero ręce źrebaka były wolne. Musiała jeszcze uwolnić go z pęt. — Gdybym tylko miała nóŜ, aby je przeciąć! — wykrzyknęła, mocując się z drugim węzłem. Sammy wystartował. Po chwili jednak zatrzymał się obok czegoś. Jenny spojrzała. Na ziemi leŜał nóŜ, który zgubił jeden z uciekających męŜczyzn! Pobiegła, aby go podnieść i przecięła nim najpierw pierwsze, a potem drugie pęto. W tej chwili powrócił jeden z męŜczyzn. — Co to ma znaczyć?! — zawołał. Nie, nie był to jednak męŜczyzna; głos był zbyt wysoki. To kobieta! DuŜo ładniejsza od męŜczyzn, miała mniejszą głowę, dłonie i stopy, była jednak chyba z tego samego gatunku. — Chay, uciekaj! — krzyknęła Jenny. Mały centaur zrobił niepewny krok. Trudno mu było poruszać się z powodu pęt. — Pomogę ci! — zawołała Jenny. Chwyciła go wpół w miejscu, w którym jego ciało zmieniało się ze źrebaka w chłopca, próbując pomóc mu utrzymać równowagę i jednocześnie popychając go naprzód. — Elf! — wykrzyknęła kobieta, potrząsając wielkimi ciemnymi lokami w sposób wskazujący na niedowierzanie. — No, no, zaraz to wszystko załatwimy! — Skinęła czarodziejską róŜdŜką i nagle źrebak i Jenny znaleźli się w powietrzu. — Aaaaj! — wykrzyknęła Jenny, całkowicie zaskoczona. — To jej czarodziejska róŜdŜka — powiedział źrebak. — Nie uda nam się uciec. Jenny, zaskoczona, spojrzała na niego. — Ty umiesz mówić! — Tak, mam juŜ pięć lat. — Ale wyglądasz, jakbyś miał mniej niŜ jeden rok — powiedziała, baczniej mu się przyglądając. — My, centaury, dorastamy w tempie ludzkim, a skrzydlate centaury moŜe nawet szybciej ze względu na pochodzenie. Sądzę, Ŝe relatywnie rzecz biorąc, jestem mniej więcej w twoim wieku. — Trzy ręce? PrzecieŜ ty nie jesteś jeszcze dorosły? — Ręce? Jenny pokazała mu rozstawione cztery palce, trzy razy. — KaŜdego roku jeden palec — wytłumaczyła. — Aha, to się zgadza. Ty jesteś elfem. Pomyliłem się, wziąłem cię za człowieka pełnej krwi. — Po chwili przerwy dodał: — Czteropalczaste dłonie? Jenny spojrzała w dół. — To bardzo ciekawe i musimy porozmawiać o tym jeszcze innym razem. Teraz

jednak musimy uciec od tej podłej kobiety! — To jest goblinka Godiva. Nie moŜemy od niej uciec, dopóki ma czarodziejską róŜdŜkę. — Czarodziejską róŜdŜkę? — Jenny zaczynała rozumieć, na czym polegał ich problem. Na dole Sammy usłyszał to i poszedł w kierunku kobiety, ruszając ogonem. — Nie! — krzyknęła Jenny pełna obawy o to, co moŜe stać się z kotem, gdy zaatakuje tę nikczemną kobietę. — Nie mów mi „nie” — powiedziała Godiva. — Będę trzymać cię w zawieszeniu, dopóki mi nie powiesz, co elfy mają z tym wspólnego. Gdzie jest twój wiąz? — Mówiąc to, opuściła róŜdŜkę i Jenny i źrebak opadli tak nisko, Ŝe prawie dotykali ziemi. — Nic nie wiem o Ŝadnym wiązie! — zaprotestowała Jenny. Nagle Sammy skoczył. Złapał róŜdŜkę zębami i wyrwał ją z ręki kobiety. Jenny i źrebak gwałtownie spadli na ziemię. — Wracaj tu natychmiast! — krzyknęła kobieta ze złością. Jej długie włosy frunęły wokół jej ciała, gdy się obróciła. Sammy porwał róŜdŜkę i teraz goblinka nie mogła uŜyć jej przeciwko nim! — Szukaj bezpiecznego miejsca! — zawołała Jenny do kota. — Biegnij! Biegnij za kotem! — krzyknęła do źrebaka. Mały centaur poruszał się teraz szybciej niŜ poprzednio, Ŝywo przebierając nogami. Zaczął biec kłusem. Jenny podąŜała obok niego, wpatrzona w Sammy’ego. Nie na wiele by im się to zdało, gdyby Sammy znalazł jakieś bezpieczne miejsce, a oni nie mogliby znaleźć Sammy’ego! Właśnie wracali męŜczyźni–gobliny. — Kretyn! Idiota! Imbecyl! — wykrzykiwała kobieta. — Łapcie ich! Odbierzcie im róŜdŜkę! Kot tymczasem biegł stale naprzód, a centaur nabierał prędkości. Wysunęli się na czoło, zanim gobliny zorientowały się i ruszyły w pogoń za nimi. Sammy, szukając nowej rzeczy, zapomniał o róŜdŜce. Wypadła mu z pyszczka. Jenny zauwaŜyła to i podniosła róŜdŜkę. — MoŜe to ich zatrzyma! — krzyknęła i obróciła się, aby skinął nią na gobliny. Nic się jednak nie stało. — Nie moŜesz jej uŜywać — wyjaśnił centaur. — Jest nastrojona na panią Godivę i nie będzie działać dla nikogo innego. — No cóŜ, i tak ją zatrzymam, Ŝeby Godiva nie mogła uŜyć jej przeciwko nam — zdecydowała Jenny i pobiegła dalej. Przedzierali się nadal przez dŜunglę, biegnąc najszybciej, jak mogli. Jednak gobliny były stale za nimi. Za kaŜdym razem, gdy nikczemni męŜczyźni zwalniali, ta podła kobieta krzyczała na nich i zmuszała do dalszego biegu. Jenny z trudem łapała oddech. Była przyzwyczajona do przemierzania długich dystansów i do gonitwy za Sammym, jednak teraz był to bieg na łeb, na szyję, a ona była juŜ zmęczona poprzednimi poszukiwaniami. Nie wytrzyma juŜ długo! Nagle znaleźli się przy rzece. Nie była to największa rzeka,, o jakiej Jenny kiedykolwiek słyszała, ale równieŜ nie najmniejsza. Była całkiem szeroka. Jenny umiała pływać, nie miała jednak pewności co do źrebaka, a poza tym była tak zmęczona, Ŝe zupełnie nie miała na to ochoty. Sammy podszedł do czworokątnej drewnianej tratwy zacumowanej u brzegu rzeki. Co za ulga! Sammy wskoczył na tratwę. Jenny skoczyła za nim, potem z kolei źrebak. Szybko rozwiązała linę, odepchnęła się drągiem od brzegu i wypchnęła tratwę na wodę.

PodąŜające za nimi gobliny zatrzymały się na skraju rzeki. Jenny zapamiętale odpychała się drągiem, jednak tratwa poruszała się strasznie wolno. — Och, przecieŜ oni mogą przepłynąć prosto do nas! — w przeraŜeniu wysapała cięŜko. — Nie, nie mogą — odpowiedział centaur. — Ale przecieŜ to tylko niewielka odległość! Wskazał na zmarszczkę na wodzie. Nagle na powierzchni pojawił się but. — Mokasyny wodne — wyjaśnił. — PrzecieŜ to wygląda na but! — zauwaŜyła. — To jest but, jednak odgryza on palce kaŜdej istocie, którą złapie. Teraz zauwaŜyła, Ŝe w środku buta, tam gdzie normalnie znajdują się palce, widoczne były bardzo ostre białe zęby. Język buta zwinął się, oblizując krawędzie. Z pewnością nie chciałaby włoŜyć stopy w coś takiego! Gobliny zdawały się mieć równie mało ochoty na powierzenie swych stóp wodzie. Kilka mokasynów wodnych tylko na to czekało, oblizując się. Na swój niebezpieczny sposób było to właściwie bezpieczne miejsce! Prąd porwał tratwę, unosząc ją w dół rzeki. Jenny odpręŜyła się, jako Ŝe nie musiała juŜ uŜywać drąga. — Co to za rzeka? — zapytała. — Wiesz moŜe? — Sądzę, Ŝe jest to Rzeka Ciasteczkowa — odpowiedział centaur. — Słyszałem, jak gobliny mówiły, Ŝe wolałyby ją obejść. — Ciasteczkowa? — zapytała. — Co za dziwna nazwa! Dlaczego ktoś dawałby rzece taką dziwną nazwę? — MoŜe ze względu na ciasteczka — odparł, wskazując ręką. Spojrzała i zauwaŜyła rosnące wzdłuŜ brzegu muchomory. Gdy tratwa podpłynęła bliŜej, zauwaŜyła, Ŝe były to rzeczywiście ciasteczka lub coś, co wyglądało bardzo podobnie. Sięgnęła po jedno, obawiając się, Ŝe nie będzie lepiej nadawało się do jedzenia niŜ wiśnie, jednak okazało się, Ŝe było to coś, co ona nazywała babką piaskową, słodkie i chrupiące. Siedząc na tratwie, zjadła owo coś go do końca, delektując się jego smakiem. Centaur równieŜ zerwał jedno i spróbował. — Bardzo słodkie — zauwaŜył. — Najprawdopodobniej z powodu piasku cukrowego. — Czego? — Piasku cukrowego. MoŜna go znaleźć w wielu miejscach Xanth. Idealnie nadaje się do uprawy słodyczy. Czasami jem go tak po prostu, jednak moja matka nie jest tym zachwycona. — Ale przecieŜ piasek nie jest słodki! — zaoponowała. Spojrzał na nią zaskoczony. — Ty jesteś przecieŜ elfem i nie wiesz o istnieniu piasku cukrowego? — Coś takiego nie istnieje, Chay! Zmarszczył czoło. — Czy zwracasz się do mnie? Jenny posłuŜyła się słowami matki źrebaka: — MoŜe lepiej zacznijmy od początku. Przedstawmy się sobie. Ty jesteś…? — Centaur Che ze skrzydlatych potworów Xanth — odpowiedział źrebak grzecznie. — Che? Sądziłam, Ŝe nazywasz się Chay! Przepraszam. — Nic się nie stało. A ty jesteś…? — Jenny ze Świata Dwóch KsięŜyców. Tam, skąd ja pochodzę, piasek jest zrobiony z rozkruszonej skały czy czegoś takiego; nie nadaje się do jedzenia.

— Z rozkruszonych kryształów cukru — powiedział. — Sądzę, Ŝe pochodzi on z Cukrowych Gór Skalistych. Wydaje mi się, Ŝe nie jesteś miejscowym elfem. Gdzie jest twój wiąz? — O co tutaj chodzi z tymi wiązami? — zapytała. — Nigdy jeszcze nie widziałam wiązu! — Ale przecieŜ wszystkie elfy są związane z wiązem — rzekł. — Nigdy nie mogą od niego daleko odchodzić, poniewaŜ ich witalność jest odwrotnie proporcjonalna do odległości, w jakiej znajdują się od swego rodzinnego wiązu. Jeśli jesteś daleko od swego, to pewnie czujesz się bardzo osłabiona. — Nie mam Ŝadnego związku z Ŝadnym wiązem! — powiedziała. — Nie znam tutaj Ŝadnych elfów! Jestem zmęczona, ale nie osłabiona z powodu jakiegoś drzewa! Pomyślał przez chwilę. — Sądziłem, Ŝe twój świat dwóch księŜyców był światem, o którym matka jeszcze nic mnie nie nauczyła. Czy chcesz przez to powiedzieć, Ŝe jest on poza Xanth? W zupełnie innym świecie, gdzie są podwójne księŜyce? — Tak. Mój świat jest zupełnie inny niŜ ten! Nigdy przedtem nie słyszałam o Xanth i wydaje mi się on niesamowicie dziwny. Te wszystkie magiczne rzeczy jak eksplodujące wiśnie i latające człowieko–zwierzęta… — Przerwała. — Och, przepraszam. — Nic nie szkodzi. Centaury pochodzą od ludzi i koni, a mój gatunek oczywiście równieŜ od ptaków. Mój pradziadek był hipogryfem. — Czym? — Ty nazwałabyś go koniem z ptasią głową. Jenny pokręciła głową. — Gdybym tu teraz z tobą nie rozmawiała, to pewnie bym w to wszystko nie uwierzyła. Ale widziałam, jak twoja matka lata. — Tak, moja matka czyni siebie lekką, uderzając się ogonem; dzięki temu moŜe latać. Moje skrzydła są na razie jeszcze nie dość rozwinięte, tak więc muszę zadowalać się tylko podskokami. — To moŜesz siebie uczynić lekkim? — zapytała zaskoczona. — Mogę wszystko uczynić lekkim — odparł. — Ale oczywiście nie robię tego bez zastanowienia. To byłoby niegrzeczne. — Chciałabym, abyś mnie zrobił lekką! — powiedziała. — MoŜe wtedy nie byłabym taka zmęczona! — Jak sobie Ŝyczysz. — Che musnął ogonem jej ramię. Natychmiast Jenny poczuła się duŜo lŜejsza. Wstała — i prawie zwiało ją z tratwy! — Naprawdę jestem lekka! — zawołała. — Oczywiście. UwaŜaj jednak, bo nie mogę ponownie uczynić cię cięŜką. Moja magia działa w jedną stronę. Jej efekt powoli wygasa. Jenny kręciło się w głowie, i to nie dlatego, Ŝe była lekka. Rzeczywiście była tutaj magia, którą uprawiali zwykli ludzie, a nie tylko Starsi. Na niej zadziałała ona równieŜ! To wyjaśniało juŜ wiele. — Jednak nadal nie rozumiem, jak dostałaś się do Xanth, skoro pochodzisz z innego świata — powiedział Che. — Sama to niespecjalnie rozumiem! Biegłam za Sammym i gdy znalazł to, czego szukał, to znaczy jedno z twoich piór, byliśmy juŜ tutaj. — Och, to wszystko wyjaśnia. Sammy jest magicznym stworzeniem. — Nie, on posiada tylko niesamowitą zdolność znajdowania wszystkiego, czego szuka. — A czy to nie magia? Jenny zastanowiła się.

— Pewnie tak. A teraz to juŜ na pewno, bo znajduje wszystko duŜo szybciej i lepiej niŜ dotychczas. — A czy sama masz jakieś magiczne uzdolnienia? — — Ja? — Zaśmiała się. — Prawie nie radzę sobie z normalnymi rzeczami, a co dopiero z magicznymi! Całe szczęście, Ŝe teraz normalnie widzę dzięki okularom, które dostałam od twojej mamy. — Czy chcesz mi powiedzieć, Ŝe nawet nie próbowałaś? Jenny była zaintrygowana. — Czy ty naprawdę sądzisz, Ŝe mogę mieć jakąś magię? Jak robienie przedmiotów lekkimi lub cięŜkimi, lub coś takiego? — To bardzo moŜliwe. Wszyscy ludzie mają talenty, a równieŜ niektóre inne pochodzące od ludzi stworzenia teŜ posiadają magię. Na ogół elfy zdają się zadowalać swoją plemienną magią, która ma związek z ich wiązem. Natomiast jeśli ty nie jesteś jedną z nich, to moŜe pasujesz do rodzaju ludzkiego. — Ciekawa jestem, jaki mogłabym mieć talent? — Był to pierwszy dobry powód do znajdowania się w tym dziwnym świecie. — Och, zapomniałem. Mundańczycy nie posiadają magii. Tylko ludzie z Xanth. — A kim są Mundańczycy? — Osobami lub zwierzętami pochodzącymi z ponurego niemagicznego świata poza Xanth. Moja matka nie lubi o tym mówić. — Ale ja nie jestem stamtąd! Czy w Mundanii są dwa księŜyce? — Chyba nie. Tylko jeden, tak jak u nas, tyle tylko, Ŝe ich zielony ser zwapniał do postaci niejadalnej skały. — KsięŜyc z zielonego sera? — A po drugiej stronie jest miód. Moi rodzice spędzili tam miodowy miesiąc*, gdy ja zostałem poczęty. MoŜe stąd bierze się moje upodobanie do słodyczy. — Tak więc, jeśli nie pochodzę ani z Xanth, ani z Mundanii, to nie wiemy, czy mam magię — wywnioskowała Jenny. — Ale skoro Sammy ma magię, to moŜe ja teŜ. — MoŜe — powiedział Che z powątpiewaniem. — Dlaczego gobliny cię porwały? — Przypuszczam, Ŝe chciały mnie zjeść. — Zjeść! — wykrzyknęła przeraŜona. — Ale przecieŜ to byłoby podłe, okrutne i potworne! — To prawda. Taka jest właśnie natura goblinów. Jednak muszę przyznać, Ŝe nie zabili mnie od razu. Wyglądało na to, Ŝe chcieli mnie zatrzymać na jakąś inną okazję. — MoŜna z pewnością powiedzieć, Ŝe cię całego związali! — zgodziła się. — Wyglądało na to, Ŝe chcieli mnie gdzieś z sobą zabrać. MęŜczyźni byli oczywiście brutalni, ale Godiva nie pozwoliła im mnie krzywdzić. Ale oczywiście kobiety–gobliny są duŜo milsze niŜ ich męŜczyźni. JednakŜe fakt, Ŝe Godiva stała na czele tej bandy, dowodzi, iŜ nie było to tylko przypadkowe porwanie. Bardzo to wszystko dziwne. — A jak cię złapali? Nie wiedziałeś, Ŝe powinieneś trzymać się od nich z daleka? — Pewnie, Ŝe wiedziałem! Ale zwabili mnie zapachem pieczonego ciasta i nie mogłem się oprzeć. Jeśli lubisz babkę piaskową, to powinnaś spróbować świeŜego ciasta! Wtedy otoczyła mnie przeraŜająca mgła i nagle byłem związany i w niewoli u goblinów. Myślę, Ŝe mieli jednokierunkową ścieŜkę. — Jednokierunkową ścieŜkę? Ale przecieŜ wszystkie ścieŜki prowadzą w dwóch kierunkach! — AleŜ oczywiście, Ŝe nie! Zwykle magiczne ścieŜki są wielokierunkowe, jednak niektóre mogą być uŜywane tylko jednokrotnie. Przypuszczam, Ŝe gobliny uŜyły

swojej, aby przenieść mnie z daleka od mojej rodzinnej polany, Ŝeby moja mama nie mogła iść po moich śladach. Teraz ich zaklęcie ścieŜkowe wyczerpało się i muszą poruszać się w normalny sposób. Ale chyba nie są to miejscowe gobliny, bo zdają się nie znać tego terenu. Kiedy przyszłaś, Godiva akurat zajmowała się sprawdzaniem okolicy. Jenny postanowiła nie spierać się dalej na temat kierunku ścieŜek; jeśli zobaczyłaby taką ścieŜkę, uwierzyłaby, wcześniej nie. — To dziwne, Ŝe zadają sobie tyle trudu. Myślę, Ŝe normalnie po prostu zabraliby cię prosto tam, skąd przyszli. — Tak równieŜ przypuszczałem. Ale najprawdopodobniej coś poszło im niezgodnie z planem, poniewaŜ w momencie gdy zeszli z magicznej ścieŜki, zdawali się być zdezorientowani. Mieli znajdować się po wschodniej stronie śywiołów, a tymczasem byli po ich zachodniej stronie. — Ale przecieŜ ścieŜka nie moŜe zmienić miejsca, do którego prowadzi! — Normalnie nie, ale nie jest to absolutnie pewne. PoniewaŜ była to ścieŜka szybkiego ruchu, wszystko wokół niej było zamazane; najprawdopodobniej doszli do wniosku, Ŝe podąŜali we właściwym kierunku. Szliśmy jakieś pół godziny, zanim dotarliśmy do jej końca, wtedy musieliśmy z niej zejść i zniknęła. Gdy Godiva zauwaŜyła, gdzie byliśmy, powiedziała coś, co prawie nie przystoi damie. A juŜ wcale nie leŜy w zwyczaju kobiet–goblinów. — Z tego, co słyszałam, nie mówi ona bynajmniej jak dama! — powiedziała Jenny zdecydowanie. — Słyszałam, jak ubliŜała swoim ludziom od głupich i jeszcze gorzej. — Nie, zwracała się do nich po imieniu: Kretyn, Idiota i Imbecyl. Głupi nie brał udziału w tej misji. — Jakie te gobliny mają prześmieszne imiona! — roześmiała się Jenny. Uśmiechnął się. — O ile wiem, nasze imiona teŜ wydają im się dziwne. — Spojrzał w górę. — Oj, boję się, Ŝe będziemy mieć kłopoty. Jenny równieŜ podniosła głowę. — Ale przecieŜ to tylko niewielka chmurka! Niczego nie musimy się z jej strony obawiać. — Wprost przeciwnie! Wygląda bardzo podobnie do Cumulo Fracto Nimbusa, najgorszej z chmur. Wyrządza on szkody wszystkim dobrym ludziom, a nawet niektórym złym równieŜ. — Chmura? Och, bzdury! Jednak Che wyglądał na bardzo zmartwionego. — Mam nadzieję, Ŝe nie nauczysz się tutaj więcej, aniŜelibyś chciała, elfie Jenny. MoŜe Fracto nas ominie. Jednak chmura nie omijała ich. ZbliŜała się, robiąc się coraz ciemniejsza i większa. Zdawała się mieć zamgloną twarz, z dwojgiem wielkich oczu i jeszcze większymi ustami. Nagle usta otwarły się i chmura dmuchnęła — zimny wiatr zakołysał tratwą. Utworzyły się fale, które wdzierały się na tratwę i kołysały nią. Chmura puchła jeszcze bardziej i straszniej, a w jej wnętrzu zadudnił grzmot. Wiatr zdzierał listowie z drzew i pierwsze wielkie krople deszczu rozbiły się o tratwę. — MoŜe lepiej dobijmy do brzegu — zaproponowała Jenny, przestraszona. — Nie chcę, aby zmyło nas z tratwy, te mokasyny tylko na to czekają. — MoŜe tak rzeczywiście będzie najlepiej — zgodził się Che. Jenny uniosła drąg. Teraz zdawał się być cięŜszy od niej — ona nadal była lekka — co znacznie utrudniło odpychanie. Problem ten szybko został rozwiązany: Che trzepnął drąg ogonem i ten równieŜ stał się lekki. Jenny kierowała tratwę w stronę brzegu. JednakŜe w tym samym czasie pojawiły

się tam złowieszcze twarzyczki. Gobliny! W pośpiechu odepchnęła tratwę z powrotem. Gobliny zatrzymały się i wymachiwały im swymi sękatymi piąstkami. Niektóre z nich trzymały kamienie, ale nie rzucały nimi. Było ich teraz więcej niŜ poprzednio — Jenny widziała przynajmniej sześć. Z pewnością otrzymały wsparcie. — Nie moŜemy zejść na brzeg — stwierdziła. — Obawiam się, Ŝe nie moŜemy teŜ zostać na środku rzeki — odparł Che. — MoŜe po drugiej stronie jest bezpiecznie. — Jenny zaczęła kierować się w stronę drugiego brzegu. Woda na środku rzeki była głębsza, znacznie utrudniała odpychanie. Burza nasilała się, a fale przelewały się przez tratwę. Sammy niespecjalnie lubił mimowolne kąpiele i wskoczył Jenny na ramię, sycząc na wodę. Tratwa zakręciła się w kółko. Jenny straciła równowagę i poczuła, Ŝe się ześlizguje. Krzyknęła, jednak Che złapał ją za rękę i nie dopuścił, aby wylądowała w wodzie. Jego cztery nogi dawały mu lepsze oparcie; kopytka trzymał wsparte o krawędzie tratwy. Burza nadal szalała. Jenny wiedziała teraz, Ŝe Che miał rację: to nie była zwykła chmura, ale magicznie zły demon chmury, który chciał ich złapać. Nie miała pojęcia, dlaczego ich tak nienawidził, robił jednak, co w jego mocy, aby zrzucić ich do rzeki. Nigdy nie wierzyła w celową złośliwość pogody, teraz jednak w to uwierzyła! Poryw wiatru targnął tratwą i popchnął ją w kierunku brzegu, od którego Jenny usiłowała odpłynąć. Próbowała zatrzymać tratwę drągiem, jednak ten ugrzązł w szlamie i wyśliznął się jej z ręki. Nie była przecieŜ duŜym męŜczyzną rasy ludzkiej, lecz tylko małą dziewczynką–elfem, nie nawykłą do takich przygód. Fale zebrały się w ostatnim końcowym wysiłku. Uniosły tratwę i przechyliły ją pod tak ostrym kątem, Ŝe elf, kot i centaur ześliznęli się z niej i wpadli do płytkiej wody. Jenny krzyknęła, dotykając jej lustra. JednakŜe mokasyny wodne nie przyczepiły się do ich palców u nóg. Wyglądało na to, Ŝe i one przestraszyły się burzy i albo były oszołomione, albo przeniosły się w inne miejsce. Gobliny ruszyły do ataku i złapały Jenny i Che. W okamgnieniu byli obydwoje rozpaczliwie związani. — Szukaj pomocy, Sammy! — krzyknęła Jenny rozpaczliwie, pomimo iŜ obawiała się, Ŝe Ŝadnej pomocy nigdzie nie było. Sammy przebiegł obok goblinów i zniknął. MoŜe znajdzie pomoc, ale jak ta pomoc odnajdzie ich? Wiedziała z całą pewnością, Ŝe gobliny nie zostawią jej na brzegu Rzeki Ciasteczkowej. Co osiągnęła, chcąc uratować źrebaka? Obawiała się, Ŝe nic poza opóźnieniem. Teraz była w dokładnie takich samych jak on tarapatach.

3. Egzamin Elektry Elektra patrzyła, jak Chex odlatuje z golemem Grundym. Miała nadzieję, Ŝe Che wkrótce zostanie odnaleziony, jednak była pełna złych przeczuć. Źrebak został porwany, a to oznaczało, Ŝe ktoś próbował go ukryć. Na pewno nie odnajdzie się niewinnie spacerujący po lesie. Kto mógł zrobić coś tak potwornego? Che był jedynym źrebakiem skrzydlatego centaura w Xanth. Jeśli cokolwiek by mu się stało, oznaczałoby to wyginięcie gatunku. W całym tym nieszczęściu było to jeszcze gorsze aniŜeli zwykłe porwanie. Nie była pewna, czy coś takiego miało kiedykolwiek wcześniej miejsce na terenie Xanth. Nada patrzyła ponuro. W swojej ludzkiej postaci była tak śliczną młodą kobietą, Ŝe nawet teraz w swej normalnej postaci o ciele węŜa i głowie kobiety wyglądała wspaniale! Elektra zazdrościła jej i bez problemu rozumiała, dlaczego ksiąŜę Dolph wolał Nadę od niej. Ona, Elektra, bardziej lubiła Nadę od Elektry! Nada była księŜniczką i na dodatek równieŜ przemiłą osobą. Jeśli Elektra mogłaby wybrać kobietę, z którą musiałaby konkurować, to Nada z pewnością znajdowałaby się na końcu jej listy. Natomiast na liście przyjaciół znalazłaby się na jej początku. — Lepiej ruszajmy — powiedziała Nada. Zmieniła się w ogromnego węŜa. Elektra wdrapała się na jego grzbiet. Nada ruszyła, z kaŜdym skrętem nabierając prędkości. W pewnym stopniu poruszała się podobnie w swojej ludzkiej postaci, jednak wtedy wywierało to duŜo większe wraŜenie na znajdujących się w pobliŜu męŜczyznach: ich oczy prawie wypadały z orbit. Szczerze mówiąc, oczy golema w tej chwili podobnie wyszły na wierzch, najprawdopodobniej dlatego, Ŝe Nada nie miała na sobie ubrania. Grundy miał absolutnie śliczną Ŝonę, Rapunzel, ale, jak wszyscy osobnicy rodzaju męskiego, lubił gapić się na wszystko, co znajdowało się w zasięgu jego wzroku. Na Elektrę nie spojrzał nawet dwa razy, i to nie tylko dlatego, Ŝe była ubrana. Zwykle Ŝaden męŜczyzna nie wracał do niej wzrokiem, gdy znajdowała się w towarzystwie Nady. Była do tego przyzwyczajona. Szkoda, Ŝe Nada nie kochała Dolpha tak, jak on ją kochał. No ale była ona o pięć lat od niego starsza — miała dwadzieścia lat, gdy tymczasem on miał piętnaście. Nada była zrównowaŜoną młodą kobietą, natomiast Dolph — hmm, nawet Elektra musiała przyznać, był, jak by to powiedzieć, nieokrzesany. Elektra tak czy owak kochała go; nie mogła nic na to poradzić ze względu na zaklęcie, w którego mocy była. Musiała pokochać i poślubić księcia, który obudził ją pocałunkiem z jej tysiącletniego (no, tak prawie) snu. Nie była tą, która miała zapaść w sen, a juŜ na pewno nie była księŜniczką. Ale przekleństwo Złego Maga Murphy’ego wszystko pomieszało i jakoś tak się stało, Ŝe ona nadgryzła przeznaczone dla innej jabłko i upadła do specjalnej trumny, a teraz była tutaj. Teraz, kiedy ogłosił swoje prawo do tronu Xanth, Murphy nie był juŜ taki zły. UŜył swej magii, aby pomóc swemu synowi Greyowi wywinąć się z potwornego zobowiązania w stosunku do tej strasznej maszyny Kom–Plutera. MoŜe osiemset lat spędzonych w jeziorze Mózgokorala w zalewie solankowej złagodziło Murphy’ego trochę, a dwadzieścia lat w Mundanii dokonało dzieła. Elektrą wybaczyła mu wszystko, co tym przekleństwem uczynił jej. Z pewnego względu musiała to zrobić, poniewaŜ gdyby nie to przekleństwo, dawno juŜ by nie Ŝyła i nikt by nawet o niej nie pamiętał. To sprawiało sporą róŜnicę. No cóŜ, sytuacja, w jakiej znajdowała się obecnie, nie była najlepsza: zakochana w księciu, który z kolei kochał jej najlepszą przyjaciółkę.

W rzeczywistości zbliŜała się do momentu przełomowego. Dobry Mag przeprowadził badania w Księdze Odpowiedzi i wyczytał, Ŝe jej czar miał pewien limit czasowy. Jeśli nie wyszłaby za księcia za mąŜ, zanim skończy osiemnaście lat, to tak czy tak umrze. Narzeczeństwo mogło ją ochraniać tylko do momentu osiągnięcia pełnoletności; dalej musiała działać. Jeśli nie wyszłaby za niego za mąŜ i nie skonsumowała małŜeństwa przed osiągnięciem osiemnastu lat, to umarłaby w rocznicę swoich urodzin. Trudno było określić, ile dokładnie miała lat ze względu na to, Ŝe przespała prawie całe milenium, ale udało się to wyliczyć: tylko normalne Ŝycie było brane pod uwagę. Tak więc jej proces starzenia zatrzymał się w momencie, gdy zapadła w zaczarowany sen, i został ponownie wznowiony w chwili, gdy się z niego obudziła. Według tego toku rozumowania osiągnie wiek osiemnastu lat w przyszłym tygodniu. Dolph będzie musiał wybierać. Nie mógł tego uniknąć, poniewaŜ jeśli nie zrobiłby nic, to na pewno by umarła, pozostawiając Nadę jako jedyną kandydatkę na jego Ŝonę. Jego rodzice dali Słowo: wybór nie mógł zostać wykonany odgórnie. Dolph musiał zadecydować i oŜenić się z tą, którą wybrał, i sprawa zostanie zakończona. W jedną albo w drugą stronę. Na swój sposób dobre było to zamieszanie wokół porwania Che, poniewaŜ odsunęło to jej myśli od własnego problemu lub teŜ przynajmniej uświadomiło jej, Ŝe nie była jedyną osobą w Xanth, która miała zmartwienia. W końcu wielu ludzi miało problemy! Wiedziała, Ŝe miała szczęście, znajdując się tutaj, mieszkając przez ostatnie sześć lat w Zamku Roogna w otoczeniu przyjaciół i Ŝywiąc wielką miłość do księcia. Nawet jeśli miłość ta była w swej istocie magiczna i beznadziejna, to była jednak nadal czymś absolutnie wspaniałym w jej sercu. Grzbietem ręki starła z twarzy łzy. Tak właściwie to dlaczego miałaby płakać? PodróŜ magiczną ścieŜką przebiegała sprawnie i wkrótce były juŜ na miejscu. Elektra zsiadła, a Nada przyjęła swoją ludzką postać, wdziała sukienkę, majtki i pantofle, które Elektra miała schowane w plecaku. Suknia i pantofle nie liczyły się, najwaŜniejsze, aby Ŝadne męskie oko nie dostrzegło majtek. Były podniecająco róŜowe, podczas gdy Elektry były zwykłe, białe, ale Ŝaden męŜczyzna nie mógł tego wiedzieć. Do czego doprowadziłoby to Xanth, gdyby tak się zdarzyło? Nada odwróciła się do niej, gdy stanęły nie opodal zamkowej fosy. — Chciałabym, Ŝeby oŜenił się z tobą — powiedziała. — Wiem. — Jednak obydwie wiedziały, Ŝe ich Ŝyczenia nie były istotne. Liczył się tylko Dolph. On wybierał i ta, którą wybierze, wyjdzie za niego za mąŜ. Było to wiadome od początku, od momentu gdy królowa Iren oznajmiła, Ŝe nie moŜe oŜenić się z obydwiema. MęŜczyzna z dwiema Ŝonami? Z jakiegoś względu nie było to właściwe. Spojrzały na zamek. Wyglądał zwyczajnie, tylko most zwodzony był podniesiony. Oznaczało to, Ŝe nie mogły tak po prostu wejść do środka. Wymieniły spojrzenia. Dobrego Maga Humfreya nie było, ale Grey Murphy robił, co w jego mocy, aby tymczasowo jak najlepiej go zastąpić. Miał Księgę Odpowiedzi i całą kolekcję fiolek, czarów i przedmiotów oraz Ivy do wspomagania go w chwilach, gdy tego potrzebował. Biorąc wszystko pod uwagę, to przez ostatnie trzy lata całkiem nieźle sobie radził, chociaŜ Elektra wiedziała, Ŝe czasami musiał napracować się nad trudną Odpowiedzią. Ustalił te same zasady co Humfrey: kaŜdy zgłaszający się musiał przejść trzy próby, zanim dostał się do zamku i następnie odsłuŜyć jeden rok lub zapłacić równowartość słuŜby. Miało to na celu wyeliminowanie tych, którzy nie podchodzili do sprawy powaŜnie. Pomimo to wielu ludzi przychodziło z Pytaniami. Kilku siedziało teraz na brzegu fosy, najwidoczniej zastanawiając się, czy ich Pytania