a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony865 487
  • Obserwuję555
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań676 578

Anthony Piers - Xanth 14 - W Poszukiwaniu Odpowiedzi

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Anthony Piers - Xanth 14 - W Poszukiwaniu Odpowiedzi.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 205 stron)

Piers Anthony W poszukiwaniu Odpowiedzi Tytuł oryginału Question Quest PrzełoŜył Przemysław Bandel

1. Lacuna Lacuna próbowała przebić się przez ogarniający ją paniczny strach. Coś przyczepiło się do niej, zmieniając ją, zdecydowanie przedwcześnie, w osobę w średnim wieku. To coś okazało się nie mieć dobrego gustu takŜe w kwestii ubrania. Zmarszczki na twarzy zaczęły właśnie myśleć o ujawnieniu się. Włosy były matowe i miały kolor pomyj. Po prostu całe jej Ŝycie przesiąknęło czymś, co zamieniło ją w trzydziestoczterolatkę. Lacuna była kiedyś młoda, co do tego miała pewność. Ona i Hiatus, jej brat bliźniak, jako dzieci stanowili parę doskonałych figlarzy. Z rozrzewnieniem wspominała, jak mając trzy lata zepsuli przyjęcie weselne Dobrego Maga Humfreya i Gorgony. Wtedy ich rodzice, Mistrz Zombi i duszyca Millie, zamieszkiwali w Zamku Dobrego Maga, który liczył juŜ osiemset lat, a pochodził z czasów, gdy rodzice Lacuny Ŝyli swym pierwszym Ŝyciem. Nie było więc nic dziwnego w tym, Ŝe rezolutne biźnięta poniosą tren sukni panny młodej. Jednak oni zrobili znacznie więcej. Hiatus, wykorzystując swój talent, spowodował, Ŝe z ubrań wyrastały oczy, uszy i nosy, a Lacuna zmieniła tekst w księdze w taki sposób, Ŝe zamiast mówić „aŜ nas śmierć nie rozłączy” powiedziano „na kilka nędznych lat, zanim wykitujesz”. Nie wiadomo dlaczego matka Lacuny nie uznała tego za zbyt zabawne. Tak, teraz Lacuna była starsza i mogła zrozumieć punkt widzenia matki. To przypomniało jej, Ŝe sama nie wyszła za mąŜ. Gotowa byłaby uczestniczyć w najgorszych zaślubinach, byleby tylko wyjść dobrze za mąŜ. Albo chociaŜ nie najgorzej. Lepsze bowiem jest przeciętne małŜeństwo od przeciętnego staropanieństwa. Później przenieśli się do ładnego Nowego Zamku Zombi w południowym Xanth. Dzieci otrzymały oddzielne pokoje, dzięki czemu mogły bezlitośnie dokuczać biednym zombi. Wyglądało na to, Ŝe najlepsza część Ŝycia Lacuny minęła wraz z dzieciństwem. Oto pewnego razu urosła i dołączyła do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Jej Ŝycie stało się czasem nudy, po którym następował okres monotonii, zastąpiony wiekiem przeciętności przeradzającym się w lata zwyczajnego, w prawdziwym tego słowa znaczeniu, wszechogarniającego marazmu. Koniec końców ogarnął ją strach tak silny, Ŝe miała go powyŜej uszu. Postanowiła coś z tym zrobić. Zdecydowała się udać do Dobrego Maga z Pytaniem. Gdy dotarła w okolice Zamku Dobrego Maga, zauwaŜyła, jak wiele się tutaj zmieniło od czasów jej dzieciństwa. Rozumiała to doskonale i nie dała się zwieść pozorom. Wiedziała, Ŝe będzie musiała stawić czoło trzem wyzwaniom, zanim zdoła wejść do zamku i zobaczyć się z Dobrym Magiem. Miała nadzieję, Ŝe próby te okaŜą się co najmniej interesujące. Niska dŜungla otaczała zamek. Magiczna ścieŜka, na której się znalazła, prowadziła prosto do celu, lecz nagle ginęła w gąszczu dłoni i stóp. Lacuna znała ten rodzaj zarośli: palmy karłowate. Korony osadzone były na pniach, palce u rąk rozczapierzały się, podczas gdy palce stóp wiły, pokrywając ziemię. Generalnie rzecz biorąc, ten rodzaj roślinności był nieszkodliwy. Palmy mogły się oŜywić, gdy przedzierała się między nimi jakaś hoŜa dziewczyna, lecz Lacunę prawdopodobnie zignorowałyby. Najlepiej było znaleźć jakąś ścieŜkę prowadzącą przez zarośla, poniewaŜ w gąszczy mogły się ukrywać potwory atakujące stopy beztrosko zmierzającego przed siebie wędrowca. Lacuna, posuwając się ostroŜnie, szukała przejścia między roślinami. Nagle droga ponownie została zablokowana przez gęsto rosnące palmy. Górnymi palcami złapały Lacunę za jej niewyszukaną spódniczkę, dolnymi zaś oplotły nędznie

obute stopy. Umknęła zagroŜeniu, zmieniając kierunek marszu. Jednak teraz zamiast zbliŜać się do celu, oddalała się od niego. Zawróciła więc i zaczęła badać ścieŜki z innej strony lasu. Na pozór obiecująco wyglądająca aleja okazała się kolejną pułapką, nie pozwalając zbliŜyć się ani o krok do zamku. AleŜ to dziwne! JakŜe magiczna ścieŜka moŜe być do tego stopnia zarośnięta? Wszystko wydawało się zaczarowane… Nagle Lacuna uświadomiła sobie, Ŝe stoi przed pierwszym zadaniem. Musiała znaleźć drogę przez gęstwinę rąk i stóp, nie popadając w kłopoty. Mogło być gorzej. Nie zniosłaby przechadzki po kartoflisku ze świadomością, Ŝe oczy ziemniaków zaglądają jej pod spódniczkę i aŜ się mruŜą na widok ohydnego koloru jej majtek. MęŜczyźni nigdy do końca nie zdawali sobie sprawy, dlaczego kobiety przede wszystkim wycinają ziemniakom oczy. A moŜe zdawali, bo gdy tylko brali ziemniaki w swoje ręce, natychmiast sadzili wspomniane oczy do ziemi, by mogły wyrosnąć w rośliny dające więcej ziemniaków, ale i więcej oczu. Dość tego. Zawsze istniało jakieś rozwiązanie, jeśli tylko miało się wystarczająco duŜo oleju w głowie, by je znaleźć. To samo rozwiązanie istniało w czasach Maga Humfreya i to samo obowiązywało w dniach Maga Greya Murphy’ego. Murphy próbował początkowo uciec z zamku bez podjęcia walki, ale gdy został zasypany przez ludzi Pytaniami, przyjął taktykę Humfreya. śądał teraz za swoje Odpowiedzi zapłaty w postaci róŜnorakich posług, włącznie z całorocznym zmywaniem podłóg w zamku. Miało to zniechęcić do zadawania nieprzyzwoitych Pytań. No cóŜ, Lacuna była przygotowana na sprzątanie. Ale prawdę powiedziawszy, wątpiła, czy będzie musiała chwytać za szczotkę. Miała bowiem coś, czego Grey Murphy bardzo pragnął. Był to sposób na uwolnienie Murphy’ego od Kom–Plutera. Kom–Pluter usiłował kierować Xanth. Był diabelską maszyną zrobioną ze stopu cyny i ołowiu, szkła, porcelany, sznurków i wielu innych rzeczy. Miał dwie i pół cennej moŜliwości. Po pierwsze, mógł zmieniać rzeczywistość w swoim najbliŜszym otoczeniu przez zwykłe wydrukowanie poŜądanej sytuacji na ekranie. Po drugie, Grey Murphy był zobowiązany słuŜyć Kom–Pluterowi od momentu, gdy przestanie usługiwać Dobremu Magowi Humfreyowi, chwilowo nieobecnemu. Po drugie i pół, Kom–Pluter miał niewyczerpaną cierpliwość. Mógł więc czekać całe Ŝycie, jeśli byłoby to konieczne. Ponadto po powrocie Humfreya Pluter miałby na usługach pełnowartościowego Maga, co pozwoliłoby mu energiczniej zabrać się za rządzenie Xanth. Lacuna mogła coś z tym zrobić i pomyślała, Ŝe Grey Mag przejawi odrobinę zainteresowania. Niezawodnie zainteresowanie okaŜe jego narzeczona, księŜniczka Ivy. Nie miała bowiem śmiałości poślubić Greya do czasu, aŜ ta drobna sprawa nie zostanie rozwiązana. Jeśli nie, cóŜ — trzeba będzie sprzątać. JeŜeli w ogóle dostanie się do zamku! Im bardziej próbowała się do niego zbliŜyć, tym bardziej się oddalała. Palmy, choć wydawały się nieruchome, zawsze w jakiś tajemniczy sposób wyrastały na jej drodze. Gdzie znajdowała się ścieŜka wiodąca do celu? Jak się uwolnić od tych zarośli? MoŜe wyrąbać dróŜkę przez las? Lecz nie miała odpowiedniego noŜa, a jej talent do drukowania nie nadałby się do tego za bardzo. Musiał być jakiś inny sposób. Przystanęła i zastanowiła się. Była całkiem dobrze wykształcona, gdyŜ nie miałoby sensu uczyć kogoś zmiany napisów, gdyby jednocześnie ten ktoś nie wiedział, co one znaczą. Powinna więc być w stanie pomyśleć samodzielnie. Nagle otrząsnęła się. Stała zagubiona na kolejnej ślepej ścieŜce wśród palm. — Sądzę, Ŝe wydostanę się poza to głupie poletko rąk i stóp — powiedziała głośno. — Mam juŜ dosyć wskazujących palców nad głową, paluchów wijących się pod nogami, nie kończących się bezdroŜy.

Bez dalszego zastanawiania Lacuna odwróciła się na pięcie i pomaszerowała dziarsko w stronę, z której przyszła. Niemal natychmiast gęstniejące palmy zastąpiły jej drogę. Zmieniła kierunek, starając się przedzierać prosto przed siebie, mając zamek za plecami. Bez rezultatu. Prychnęła ze zniecierpliwieniem. Zaczęła krąŜyć, szukając jakiejś droŜyny prowadzącej na zewnątrz. — Wiem, Ŝe ona gdzieś tu jest. Ostatecznie jakoś tu wlazłam. Droga jednak cały czas igrała z nią. Lacuna próbowała poruszać się szybciej, by palmy nie nadąŜyły zastawić sobą kolejnego przejścia. To takŜe nie pomagało. Zorientowała się, Ŝe gęstwina wciąga ją coraz głębiej. Im bardziej się wysilała, tym mniej ścieŜki chciały z nią współpracować. W końcu stanęła przed zwartym kołem palm oddzielających ją od dróŜki wiodącej z zamku Dobrego Maga. A więc przeszła przez gąszcz, tyle Ŝe niewłaściwą drogą. — W porządku, jeśli to jest droga, której szukałam — powiedziała do siebie z irytacją, ale i z radością. Zwróciła się teraz twarzą do zamku. Pierwszą próbę miała za sobą. Palmy za Lacuną zaszumiały, a palce ich stóp taplały się z hałasem w błocie. Sprawiały wraŜenie zasmuconych. Zostały przecieŜ przechytrzone. CięŜko pracowały, by uniemoŜliwić znalezienie właściwej drogi, nie były jednak dość sprytne, aby przewidzieć wszystkie sztuczki wędrowca. Czy mogło być inaczej, skoro miały tylko tyle rozumu, ile przypada na palce u rąk i nóg? Taka była jednak natura zadań: naleŜało znaleźć ich słabą stronę, a następnie wykorzystać ją, zwycięsko przechodząc próbę. Lacuna stała teraz przed fosą. Pływał w niej mniej więcej dziesięcioletni chłopiec. Wyglądał zwyczajnie, moŜe z wyjątkiem włosów, które byłe niebieskie. Zachowanie chłopca wskazywało na to, Ŝe w fosie nie ma potworów czy innych groźnych niespodzianek. Most zwodzony był opuszczony. Jeśli to wszystko nie było zwykłą iluzją albo jakąś sztuczką, mogła przejść bez kolejnej próby. To byłoby wspaniale! O moczeniu się wolała teraz nie myśleć. OstroŜnie postawiła stopę na końcu mostu. Solidny. JednakŜe jakaś jego część mogła być iluzją, nie moŜna było wykluczyć istnienia zapadni czy czegoś podobnego. Lacuna była ostroŜna aŜ do bólu. Najgorsze próby to te, których człowiek się nie spodziewa. Nagle coś przeleciało tuŜ przed jej nosem. Wyglądało jak kula wody. Wylądowała z pluskiem na brzegu. To BYŁA woda. Lacuna spojrzała w stronę, skąd kula przyleciała. Zobaczyła, jak chłopiec zaczerpnął pełną garść wody i zaczął lepić z niej kolejny wodny pocisk. — Czy masz zamiar rzucić tym we mnie? — Jasne. JeŜeli rzeczywiście zamierzasz przekroczyć fosę. Moim zadaniem jest zatrzymać ciebie. Kapujesz? — Ach, więc to jest następne zadanie? — Ehe. To nic osobistego, oczywiście. Wyglądasz na całkiem sympatyczną niewiastę. Minęło juŜ tyle czasu, odkąd ktokolwiek powiedział równie miły komplement pod jej adresem, Ŝe omal nie spłonęła rumieńcem. Czuła jednak, Ŝe to nie było bezinteresowne. — Mała kulka wody nie zdoła mnie zatrzymać. — A co powiesz o duŜej? Chłopak nabrał podwójną ilość wody i zrobił z niej pocisk wielki jak piłka plaŜowa. — Nie zdołasz tym rzucić. W odpowiedzi przerzucił kulę nad mostem. Nie wyglądało, by kosztowało go to wiele wysiłku. Taka bryła rzeczywiście mogła zwalić ją z mostu.

— W porządku. Przejdę w takim razie w bród albo przepłynę. Chłopiec przesunął ręce nad powierzchnią wody. Nagle pojawiły się fale. Burząc spokojną wodę fosy, rozbijały się o brzeg. Kolejny ruch ręką sprawił, Ŝe fale gwałtownie urosły. To wystarczyło, aby Lacuna zaczęła się wahać. — Widzę, Ŝe twoją specjalnością są sztuki magiczne z wodą. Muszę przyznać, Ŝe robisz na mnie wraŜenie. Jak się nazywasz? — Ryver. — Chłopiec zaczął przebierać palcami stóp. Wydawał się nieśmiały, więc postanowiła z nim porozmawiać. — A więc odbywasz roczną posługę za Odpowiedź. — Tak. — Jeśli mogę spytać, po co przybyłeś do Dobrego Maga? — Ach, oczywiście, moŜesz spytać! Zapytałem go, jak mam znaleźć prawdziwą rodzinę, która zechciałaby mnie adoptować, gdyŜ chcę być prawdziwym chłopcem, a do tego potrzebna jest prawdziwa rodzina. — To ty nie jesteś prawdziwy? — zapytała zdumiona Lacuna. — Niestety nie. To znaczy nie z krwi i kości. Jestem z wody. — Z wody? — Teraz dopiero była naprawdę zaciekawiona. — To, Ŝe potrafisz wyczyniać te wszystkie sztuczki z wodą, nie znaczy, Ŝe nie jesteś człowiekiem. — Potrafię bawić się wodą, gdyŜ jestem wodą. Spójrz. — W jednej chwili rozpłynął się, odpłynęły jego stopy, jego nogi i reszta ciała aŜ do głowy. — Wyglądam jak chłopiec, ale to woda. Chciałbym być chłopcem, który posiada jedynie umiejętność panowania nad wodą. I kiedyś tak będzie. Gdy znajdzie się rodzina, która mnie zechce. Tak mówi Dobry Mag. Skinęła ze zrozumieniem głową. — Po zakończeniu słuŜby wyruszysz na poszukiwania dobrej rodziny, która zechce chłopca w twoim wieku? — Właśnie. Jak sądzisz, znajdę to, czego szukam? Był bardzo oŜywiony pragnieniem i nadzieją, nie chciała więc gasić jego entuzjazmu. Jednak z drugiej strony wątpiła w szczęśliwe zakończenie. Rodziny przewaŜnie wolą wychowywać własnych dziesięcioletnich chłopców. — Czy Dobry Mag powiedział, Ŝe mógłbyś znaleźć taką rodzinę? — Jego Księga Odpowiedzi powiedziała Ŝe tak, jeśli wykonam swoją pracę sumiennie i będę uprzejmy dla starszych. Tak teŜ postępuję. Rzeczywiście tak postępował. Skutecznie powstrzymał Lacunę od przekroczenia fosy, ale był przy tym pełen kurtuazji. Raczej ostrzegał ją pociskami z wody, a nie próbował trafić. I grzecznie odpowiadał na pytania. Był naprawdę miłym chłopcem. — Myślę, Ŝe to prawda. Ale, ale, wiesz, Ŝe muszę znaleźć sposób na przejście pomimo twoich wysiłków? — Oczywiście. śyczę ci duŜo szczęścia, lecz muszę uczynić wszystko, co w mojej mocy, by cię zatrzymać. Jeśli w czasie przeprawy zaczniesz tonąć pod moimi falami, uratuję cię. Nie chciałbym kogoś skrzywdzić. — Doceniam to. — W jej głosie nie było ani odrobiny ironii. Rzecz jasna nie był to pojedynek na śmierć i Ŝycie, lecz zwykłe zadanie, a Ryver robił to, co do niego naleŜało. Zaczęła się zastanawiać, potem trochę podumała, w końcu przez chwilę pomyślała, a chłopiec w tym czasie najpierw rozpuścił głowę, by po chwili ponownie przyjąć postać chłopca, i do tego w ubraniu. Wyglądał bardzo realnie i Lacuna była pewna, Ŝe jest prawdziwy, choć nie miał ciała. Gdyby adopcja mogła dać mu ciało, byłoby wspaniale. Wiedziała, Ŝe zwykli ludzie i tak składają się przede wszystkim z wody, Ryver miał jej w sobie jedynie trochę więcej. Błysnęła jej pewna myśl.

— Ryver, czy ty umiesz czytać? — No pewnie. Czarodziejka Ivy nauczyła mnie czytać. Pokazała, jak zacząć, a następnie tak wzmocniła tę umiejętność, Ŝe zrobiła ze mnie fachowca. Wiesz, jej talent polega właśnie na wzmacnianiu. Ale w zamku mają, przepraszam za określenie, ksiąŜki do kitu, niezbyt zabawne, jeśli nie jest się specjalnie wtajemniczonym. Lacuna to właśnie spodziewała się usłyszeć. — Moją specjalnością jest zmiana napisów. Mogę równieŜ zapisać te miejsca, które dotychczas nie były zapisane, i potrafię panować nad treścią. Pozwól, Ŝe dam ci coś interesującego do przeczytania. — O nie! — wykrzyknął chłopiec. — Nie zawrzemy Ŝadnej umowy, która pozwoli ci przejść. To nie jest w porządku. — Mój drogi, nie próbuję cię przekupić. Chcę jedynie zrobić sztuczkę, sądzę, Ŝe dość uczciwą. Zamierzam pokazać ci pewien tekst, jeśli nie będzie ciekawy, po prostu go nie przeczytasz. — To nie zadziała — odpowiedział. Spojrzała na gładką powierzchnię wody. Nagle zaczęły się na niej pojawiać słowa, ślizgały się od prawej do lewej, tworząc płynące zdania. Znikały, gdy dopływały do lewego marginesu, tak Ŝe tylko część fosy była pokryta tekstem. DAWNO, DAWNO TEMU śYŁ CHŁOPIEC IMIENIEM RYVER, STWORZONY Z WODY. PRAGNĄŁ OTRZYMAĆ PRAWDZIWE CIAŁO — mówiły płynące słowa. — AleŜ to o mnie! — zawołał Ryver. — Właściwie to jest standardowa opowieść. UŜyłam twego imienia, by uczynić ją nieco ciekawszą. — W porządku. — Czytał dalej, by nie uronić Ŝadnego słowa. Tak jak się spodziewała, był zafascynowany faktem, Ŝe moŜe czytać o sobie. Wielu ludzi zachowuje się tak samo, szczególnie gdy wzmianki są pochlebne. To działało jeszcze lepiej, gdy aluzje były obraźliwe, lecz Lacuna nie miała dość oleju w głowie, by wypisywać kalumnie. Opowieść popłynęła dalej. PEWNEGO DNIA RYVER SIEDZIAŁ NA BRZEGU FOSY i OBSERWOWAŁ RYBY, GDY NAGLE OBOK PRZESZŁA JAKAŚ DZIWNA POSTAĆ. TO SMOK ROZGLĄDAŁ SIĘ ZA SMACZNYM KĄSKIEM NADAJĄCYM SIE NA RUSZT. „HA” POWIEDZIAŁ SMOK. „SĄDZĘ, śE JESTEŚ OSOBĄ, KTÓREJ WŁAŚNIE SZUKAM. CHODŹ ZE MNĄ, A DOSTARCZĘ CI WRAśEŃ, JAKICH NIKT NIGDY CI NIE DA”. — Ufff — sapnął pełen Ŝycia (a moŜe wody?) Ryver. — Chcesz mnie upiec, zjadliwy potworze. Opowieść najwyraźniej go wciągnęła. A Lacuna podgrzewała nastrój. „OCH, CZYśBY?” SMOK PARSKNĄŁ, A JEGO ODDECH SPIEKŁ ROŚLINY NA BRZEGU. „BĘDĘ ZIAĆ, BĘDĘ DMUCHAĆ I UPIEKĘ TWOJĄ GŁOWĘ”. — Taak, pieczony móŜdŜek? Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz! — powiedział coraz bardziej podniecony Ryver. I SMOK ZIONĄŁ, I DMUCHNĄŁ, I WYDOBYŁ Z SIEBIE TAKI STRUMIEŃ OGNIA, śE ZIEMIA POCZERNIAŁA, Z KAMIENI POSYPAŁY SIĘ ISKRY, A FOSA ZACZĘŁA PAROWAĆ. LECZ NIE MÓGŁ UPIEC RYVERA, GDYś CHŁOPIEC ZROBIONY BYŁ Z WODY. W ODPOWIEDZI CHŁOPAK UNIÓSŁ WODNY BICZ I TRZASNĄŁ NIM W PYSK SMOKA. — Zgaduję, Ŝe to ugasi twoje palenisko, nadęty pyszałku. ROZGNIEWAŁO TO SMOKA OKRUTNIE. OTWORZYŁ WIĘC PASZCZĘ I ZASZARśOWAŁ. SRÓBOWAŁ WBIĆ ZĘBI — SKA W

RYVERA, ALE BEZ SKUTKU. SMOCZE ZĘBY NIE POTRAFIŁY GRYŹĆ WODY. CHŁOPIEC NIE CZEKAŁ, STRZYKNĄŁ STRUMIENIEM WODY W OCZY I USZY POTWORA. SMOCZYDŁO NIENAWIDZIŁO TAKICH ZABAW, NO BO KTO LUBI MYĆ USZY? Tekst płynął, a chłopiec pochłaniał go chciwie. Nawet nie zauwaŜył, gdy Lacuna przeszła po moście. Wszystko grało. Zostawiła dość tekstu, by zająć Ryvera na co najmniej pół godziny. Nie była pewna, na jak długo zdoła rozproszyć jego uwagę, dlatego dołoŜyła więcej tekstu. Poza tym sprawiało jej prawdziwą przyjemność, Ŝe ktoś czytał jej opowiadanie z zainteresowaniem. Nauczyła się pisać opowiadania dla dzieci, kiedy pełniła funkcję opiekunki, i trzeba przyznać, Ŝe naprawdę to lubiła. Ryver stanowił idealną publiczność. Przeszła juŜ przez fosę, ale ciągle jeszcze była na zewnątrz murów. Na wprost niej znajdowały się drzwi. Podeszła i nacisnęła klamkę. Nic. Drzwi były nadal zamknięte, a Lacuna nie miała do nich klucza. Oto stanęło przed nią trzecie zadanie. Rozejrzała się dookoła. Między fosą a murami biegła wąska ścieŜka okalająca zamek. Wytyczona była krzewami przypominającymi regały. Ich pnie wyrastały idealnie pionowo, a gałęzie rosły dokładnie poziomo. Przestrzenie wypełniały liście, tworząc charakterystyczny deseń. Owoce miały prostokątne kształty i wyglądały zupełnie jak ksiąŜki na półkach. Jakiś chłopiec siedział na brzegu, zrywał jagody i ze smakiem zajadał. Bardzo przypominał Ryvera. — Kim jesteś? — zapytała, nie bardzo spodziewając się odpowiedzi. — Nazywam się Torrent i jestem bliźniakiem Ryvera. CzyŜ moŜna było w to uwierzyć? MoŜe na razie. — CóŜ to za dziwne rośliny? — spytała. — To krzewy biblioteczne — odrzekł. — Mają w sobie nieskończoną wiedzę, którą zdobywam, zjadając owoce. Zbyt piękne, by było prawdziwe, pomyślała Lacuna i wiedziała, Ŝe przeczucie jej nie myli. Postanowiła sprawdzić chłopca. — Skoro jest, jak mówisz, wiesz na pewno, gdzie znajduje się klucz do tej bramy. — Oczywiście. Oto on — odpowiedział, wręczając Lacunie duŜy drewniany klucz. Spróbowała włoŜyć go do zamka, lecz nie pasował. Wróciła do chłopca i poinformowała go o swoim odkryciu. — Ten nie pasuje. Gdzie jest właściwy? — Z drugiej strony zamku. Wątpiła w prawdziwość tych słów, ale udała się na spacer wokół murów. Na ścieŜce znalazła mały metalowy kluczyk. Podniosła go i zawróciła do drzwi. Ten równieŜ nie pasował. Spojrzała na chłopca, który cały czas jadł jagody. Dwukrotnie juŜ ją oszukał. Stało się oczywiste, Ŝe mówienie prawdy nie jest jego najmocniejszą stroną. Jakim sposobem wyciągnąć od niego potrzebną informację? Zdecydowała się na eksperyment. — Torrent, czy jesteś częścią próby, którą muszę przejść? — Tak. — A więc twoim zadaniem jest zmylić mnie tak, bym nie znalazła klucza. — Nie. — I wykonujesz swoją pracę, okłamując mnie. Zawahał się, a ona wiedziała dlaczego. Jeśli skłamie, będzie o tym wiedziała, co uczyni kłamstwo bezwartościowym, ale jeśli powie prawdę, nie oszuka jej. — Nie. Co oznaczało oczywiście „Tak”.

— A więc kłamałeś takŜe o sobie. Nazywasz się Ryver. — Nie. — To gdzie w takim razie jest Ryver? Nie ma go tam, przy fosie. Spojrzał za siebie z grymasem na twarzy. Z powodu nie dokończonej opowieści był bardzo bliski płaczu. Nic nie powiedział, co Lacunie wystarczyło za odpowiedź. — I nie oczekuje się od ciebie, Ŝe będziesz częścią próby — stwierdziła, pamiętając, Ŝe juŜ przedtem powiedział, iŜ jest zamieszany w sprawę. — Jeśli zechcę, mogę być — odparł chytrze. — Oczywiście mówisz teraz prawdę. Zwiesił głowę. — Złapałaś mnie. Ale to nie ma znaczenia, gdyŜ musiałem kłamać z powodu próby, której zostałaś poddana. — Dlaczego po prostu nie odmówiłeś udzielenia mi jakichkolwiek informacji? — PoniewaŜ… — zamilkł nagle. — Nie mogę powiedzieć. — PoniewaŜ kłamstwo jest drogą do rozwiązania — powiedziała głośno Lacuna, zgadując w czym rzecz. — Nie. — Co znaczy „Tak”. A jagody, czy one takŜe grają w tym przedstawieniu jakąś rolę? — Nie. — A więc grają. Właściwie to jakiego rodzaju są te owoce? — Są trujące. — Źle. PrzecieŜ je jadłeś. Byłeś prawdomównym chłopcem. Potem przestałeś być prawdomównym chłopcem. Jadłeś jagody. Powiedziałeś, Ŝe to zbiory biblioteczne, ale ja myślę, Ŝe to jagody kłamstwa. Uczyniły z ciebie kłamczucha*. — Nie. — Jeśli zjem jedną, takŜe zacznę kłamać. — Nie. — Lecz trudno jest kłamać, gdy nie zna się prawdy. Być moŜe jagody zawierają rzeczywiście wiele informacji, a nawet wiedzą, jak kłamać na ich temat. Osoba, która je zje, pozna więc prawdę, o której nie poinformuje innych. — Nie. Lacuna zerwała jagodę i wepchnęła sobie do ust. Była tak słodka, aŜ ją zemdliło. Nagle powiedziała: — Klucz jest… — Informacja przebiegła przez jej umysł. — O tam! Wskazała miejsce, gdzie znajdował się kolejny fałszywy klucz. Ale teraz wiedziała takŜe, gdzie jest ten, którego szukała. Znajdował się pod wodą, przy brzegu fosy, w mule. Poszła tam, zanurzyła rękę i wyłowiła go. Wykonany został z cienkiego kamienia. Podeszła do drzwi i włoŜyła klucz do dziurki. Pasował. Obejrzała się na Ryvera. Spoglądał na nią smutnym wzrokiem. Czuła ciągle, jak w wyniku zjedzenia jagód jej umysł przesiewa informacje. Teraz wiedziała, dlaczego chłopiec wziął udział w tej próbie, zamieniając się rolami z gnomem, który miał jeść jagody i kłamać. Ryver był samotny. Rzeczywiście chciał zostać częścią rodziny, a ona, istota ludzka, pomogła mu zbliŜyć się do tej iluzji. Wykorzystał okazję, by się do niej zbliŜyć, wejść z nią w jakiś układ, nawet negatywny. Poczuła, Ŝe jest jej przykro z powodu chłopca. Nie powiedziała nic, gdyŜ nie chciała kłamać, a ciągle czuła działanie owoców. Odwróciła się i otworzyła drzwi. Przeszła przez próby obronną ręką i musiała przyznać, Ŝe były interesujące, lecz nie czuła pełnej radości. Dowiedziała się, iŜ nie jest jedyną osobą, której Ŝycie jest do bani.

2. Koszyk TuŜ za drzwiami czekała na Lacunę Ivy. — Wiedziałam, Ŝe pokonasz trudności! — zawołała, serdecznie ściskając Lacunę. W dawnych czasach Ivy była jednym z tych dzieci, którymi Lacuna się opiekowała i pamiętała, Ŝe zawsze doskonale się rozumiały. Ivy była teraz atrakcyjną, dwudziestojednoletnią kobietą, bez wątpienia szczęśliwą w swoim związku z Greyem Murphym. — Nie mogę powiedzieć, bym się cieszyła z naszego spotkania — odpowiedziała Lacuna i nagle z zakłopotaniem zasłoniła usta ręką. — Ojej, to te jagody kłamstwa, których nie jadłam. — Ach, nic nie szkodzi. Efekty miną dość szybko, jeśli tylko nie zjadłaś zbyt wielu. — Zjadłam ich całą masę. — Świetnie, to znaczy, Ŝe zjadłaś tylko jeden owoc. Gdybyś zjadła ich duŜo, twoja odpowiedź byłaby zupełnie inna. Chodź, myślę, Ŝe Grey jest juŜ gotów, by cię przyjąć. Niestety nie wygląda na zadowolonego. Pytanie, z którym przychodzisz, musi być szczególnie kłopotliwe. Lacuna wzruszyła ramionami, aby kolejne kłamstwo nie wyszło z jej ust. Idąc za Ivy, doszła do centralnej sali zamku, gdzie czekał na obie panie Mag. Grey był teraz przeciętnym, dwudziestodwuletnim męŜczyzną. Jego ojcem był Zły Mag Murphy, który pochodził sprzed ośmiuset, a moŜe nawet dziewięciuset lat, lecz podobnie jak Mistrz Zombi i duszyca Millie przeniknął do teraźniejszości Xanth. Oczywiście Murphy — ojciec przestał być zły. Wyrzekł się tego przywileju, by móc pozostać w czasie teraźniejszym. Rzadko korzystał ze swego talentu sprowadzania nieszczęść, a jeśli juŜ to robił, to, koniec końców, dla dobrej sprawy. Pozornie brzmi to paradoksalnie, ale tylko pozornie. Jeśli przeklinał kogoś złego, wtedy ta osoba lub rzecz nie mogła sobie z niczym poradzić i w konsekwencji złośliwe zamiary nie zostały osiągnięte. Grey nigdy nie był zły, rzecz jasna. Spoczywał na nim jednak obowiązek słuŜenia Kom–Pluterowi. Zawdzięczał ten stan rzeczy umowie podpisanej wiele lat wcześniej przez rodziców, którzy nie zdawali sobie wtedy sprawy, Ŝe kiedyś trzeba będzie jej warunki wypełnić. Jego ojciec nie miał dość mocy, by przekląć wprost diabelską maszynę, lecz wystarczyło mu energii do rzucenia klątwy na cały jej szatański plan. To właśnie uratowało Greya — w kaŜdym razie aŜ do powrotu Dobrego Maga Humfreya. Grey podszedł do Lacuny, aby uścisnąć jej rękę. Był to jeden z ciekawszych obyczajów mundańskich, które postanowił zachować. Oznaczał, Ŝe wita ją przyjaźnie bez wywyŜszania się i tego samego oczekuje względem siebie. — Nie sądzę, iŜ naleŜałoby długim przemówieniem powstrzymywać cię od zadania Pytania. — Magu, moje Ŝycie straciło sens. Wszystko, czego pragnę, to dowiedzieć się, gdzie w moim ponurym Ŝyciu zeszłam z właściwej drogi. — Czy jesteś pewna, Ŝe o to właśnie ci chodzi? — zapytała Ivy. — Tak. MoŜe wtedy będę wiedziała, co z tym dalej zrobić. — Ivy zwróciła się do Greya: — Wydaje się to dość proste. — Niestety tak nie jest — odpowiedział Mag. Ponownie spojrzał na Lacunę. — Wolałbym, abyś nigdy nie zadała tego Pytania. — No cóŜ, nie chcę znać powodu twej irytacji, lecz sądzę, Ŝe mam prawo pytać, skoro przebrnęłam przez próby i jestem gotowa słuŜyć ci przez rok.

Grey zmarszczył brwi. — Nie jestem jeszcze dość biegły w magii wiadomości. Dobry Mag Humfrey wiedziałby o wiele lepiej, jak uchwycić ów problem. Lecz słyszałem grzmoty, które dowodzą, Ŝe Odpowiedź na Pytanie jest bardziej skomplikowana dla nas obojga, niŜ się wydaje. W rzeczywistości oznaczają, Ŝe jeśli odpowiem, sytuacja w Xanth moŜe się całkowicie zmienić. Nie chcę podejmować ryzyka. Nie kierując się jakąkolwiek niechęcią do ciebie, muszę odmówić ci prawa do Odpowiedzi. — Grey! — zawołała przeraŜona Ivy. — Znam Lacunę od czasu mego dzieciństwa. Ona jest naprawdę dobrą istotą. Ma tylko jedno proste Pytanie. Jak moŜesz tak postępować? — Wiem wystarczająco duŜo, by stwierdzić, Ŝe to jest najlepsze rozwiązanie — odpowiedział nieszczęśliwy. — Lecz jeśli pragnie zadać inne pytanie… — Nie. Interesuje mnie jedynie to, które zadałam — rzekła twardo Lacuna. — W takim razie bardzo przepraszam, ale… Lacuna utkwiła w nim spojrzenie Dorosłego. Zbyt niedawno był dzieckiem, aby zdąŜyć się na nie uodpornić. Zmieszany przebierał w miejscu nogami. — Nie przyszłam tu po krótkie „nie” zamiast Odpowiedzi. — MoŜe wyglądała na przeciętną i nudną, ale na pewno znała swoje prawa. — Upieram się. Gdzie popełniłam błąd? Grey czuł normalne w takiej sytuacji przygnębienie, lecz ciągle próbował trwać przy swoim. — Nie mogę… W takim razie nadszedł czas na marchewkę. Doskonale wiedziała, jak posługiwać się kijem i marchewką. KaŜda opiekunka do dzieci musiała opanować tę sztukę. — Myślałam o bardzo szczególnych usługach, by wynagrodzić twój trud. — Pewien jestem, Ŝe gdybym miał skorzystać z twych usług, mogłabyś wprawić w zakłopotanie innych kandydatów bałamutnymi tekstami wypisywanymi na murach zamku, lecz… — Magu, mogę uwolnić cię od zobowiązań wobec tej diabelskiej maszyny. Oczywiście nawet po powrocie Maga Humfreya. Grey i Ivy aŜ podskoczyli na propozycję Lacuny. — MoŜesz to zrobić? — szepnęła Ivy z nieśmiałą nadzieją w głosie. — Mogę pójść do Kom–Plutera i zapisać na jego ekranie informację o tym, Ŝe zobowiązanie Maga Greya wobec maszyny dłuŜej nie obowiązuje. A Ŝe rzeczywistość dostosowuje się do zmieniających się na ekranie zapisów, moja informacja takŜe stanie się rzeczywistością. Nie będzie Ŝadnego zobowiązania. Ivy zwróciła się w stronę Greya. Oczy mu lśniły. — Czy ona moŜe to zrobić? Mag sięgnął po wielką księgę leŜącą na stole. Wertował szybko strony, wpatrując się w ich zbutwiałą, tajemniczą otchłań. Nagle zatrzymał się na jednej z nich. Znalazł to, czego szukał. — Jest. MoŜe to zrobić. Jeśli tylko zapisze właściwe słowa na Pluterze. Pod warunkiem, Ŝe ma wystarczająco silne nerwy, by wystawić tę diabelską machinę do wiatru w jej własnej, równie diabelskiej norze. Musi jednak pamiętać o słowie, które trzeba zapisać na końcu informacji. W przeciwnym wypadku cały wysiłek diabli wezmą. — Podaj to słowo — poprosiła Lacuna. — „Kompilować”. — To znaczy zebrać coś? — Kompilować. To słowo ma specjalne znaczenie dla Kom–Plutera. Ono zamyka i zatwierdza kaŜdą informację wydrukowaną na tym jego strasznym ekranie. Sam

Kom–Pluter potrafi zmienić wszystko z wyjątkiem siebie, słowo — klucz zaś umie zmienić Kom–Pluter. Znam się na tym dzięki moim kontaktom z podobnymi maszynami w Mundanii. — A więc… — niecierpliwiła się Ivy. Grey podniósł ręce w geście poddania. — Usługi, którą proponujesz, nie mogę odrzucić. Muszę więc odpowiedzieć na twoje Pytanie. Lacuna uśmiechnęła się z ogromną ulgą. Prawda była taka, Ŝe uwolniłaby Greya tak czy owak. Wiedziała, jak wielką radość sprawi to Ivy. Lepiej jednak się stało, Ŝe za swoją usługę mogła otrzymać zapłatę. — Dobrze — odparł Mag ze srogim wyrazem twarzy, odwracając stronice Księgi Odpowiedzi. — Muszę odpowiedzieć i mam nadzieję, Ŝe konsekwencje nie będą tak straszne, jak być mogą. — Odnalazł potrzebny fragment, przeczytał go i spojrzał na nią z zakłopotaniem. — Sądzę, Ŝe to nie będzie miało dla ciebie Ŝadnego praktycznego znaczenia. Czy naprawdę jesteś pewna, Ŝe…? — Jestem zdecydowana. — Księga mówi, Ŝe powinnaś była mu się oświadczyć. — AleŜ to Ŝadna odpowiedź — zaprotestowała Ivy. — Komu i kiedy? Oczywiście nie ma niczego złego w tym, Ŝe dziewczyna się oświadcza. Ja takŜe oświadczyłam się Greyowi i zgodził się. Ale… — To wystarczy — zapewniła ją Lacuna. — Wiem, co ta informacja oznacza. Gdybym tylko o tym pomyślała! — Kto…? — Zdarzyło to się dwanaście lat temu, gdy byłam w wieku Greya. Chodzi o Vernona, który potrafi zawrócić innym w głowie; na tym polega jego talent. Oczywiście ze mną zrobił to samo. Rozkochał mnie w sobie. Był przystojnym i skromnym męŜczyzną. Chciałam go poślubić, lecz niestety nigdy nie poprosił o moją rękę. Sądzę, Ŝe był zbyt nieśmiały. Myślę, Ŝe wtedy nie byłam tak przeciętna jak teraz. Później poślubił skąpą kobietę, która powiedziała mu, Ŝe powinien wiedzieć, co jest dla niego lepsze. Nie moŜna jednak powiedzieć, Ŝeby to właśnie ona była tym „lepszym”. Uczyniła jego Ŝycie nędznym. Chyba na tym polegała jej zdolność. Bocian nigdy nie przyniósł im dzieci, prawdopodobnie z powodu owej nędzy panującej w ich domu. — Lacuna ze smutkiem pokiwała głową. — Teraz, gdy znam Odpowiedź, wszystko jest dla mnie jasne. Rzeczywiście postąpiłam wtedy nierozmyślnie. W swej skromności nie dostrzegał wartości talentu, który posiadał. Wiem, Ŝe gdybym mu się tylko oświadczyła, na pewno przyjąłby mnie z radością. Ale nie zrobiłam tego. — Czy ta wiadomość zdoła ci jakoś pomóc, skoro jest dwanaście lat za późno? — zapytała Ivy. — Chyba nie. Mam jedynie satysfakcję, znając Odpowiedź. Następnym razem, gdy spotkam męŜczyznę, którego powinnam poślubić, oświadczę mu się. Oczywiście odrzuci mą rękę, poniewaŜ jestem teraz kobietą w średnim wieku niewartą niczyjej uwagi. Lecz moŜe w końcu… Ivy czuła się zakłopotana. — Grey, wiem, Ŝe odpowiedziałeś na jej pytanie, lecz zwaŜywszy na wartość usługi, jaką ma dla nas wykonać, odpowiedź nie jest wystarczająca. Lacuna uwolni cię od zmory twego Ŝycia. Czy nie ma sposobu, by uwolnić ją od niej samej? MoŜe naleŜałoby ją wysłać do przeszłości? Wiem, Ŝe nie popełni drugi raz tego samego błędu. — Naprawdę, nie sądzę — odpowiedział Mag. — Spójrz do Księgi — nalegała tym charakterystycznym tonem, którym potrafiły przemawiać tylko członkinie śeńskiej Konspiracji. Mag wzruszył ramionami i przewrócił kilka stronic. Znalazł w końcu właściwy

akapit i dokładnie go przeczytał. — To wydaje się moŜliwe. Ale… — MoŜliwe?! — wykrzyknęła Lacuna. — Zmienić tę okropną decyzję? — Tak. Lecz nie rozumiem niestety szczegółów technicznych. Księga daje Odpowiedź w języku programowania i jej zrozumienie choćby w części zabrałoby mi lata. Jedynie Humfrey, który wiek cały stracił na studiowanie niuansów, jest w stanie zgłębić znaczenie Odpowiedzi. — Muszę więc pójść zapytać Humfreya! Zaraz potem wykonam swoje zobowiązanie wobec ciebie. — Ale Humfrey przebywa obecnie pod niemoŜliwym do określenia adresem w Świecie Hipnotykwy — zaprotestował Grey. — Nie chce, by mu przeszkadzano, gdyŜ musi zrobić coś szczególnie waŜnego. — Porozmawia ze mną. Byłam na jego ślubie — odrzekła poufale Lacuna. — Przebywa obecnie w przedsionku Piekła, najstraszniejszym obszarze Królestwa Snów. Nie odwaŜysz się tam pójść. — AleŜ odwaŜę! Jeśli jest sposób naprawienia błędu, dlaczego nie miałabym zrobić dla siebie tego, co zrobię dla ciebie. Magu, powiedz, jak odnaleźć Humfreya. — Nie uwaŜam… — nie skończył, gdyŜ Ivy obrzuciła go swym spojrzeniem, kolejną sztuczką Ŝeńskiej magii. — Nie potrzebujesz mówić — powiedziała Lacuna. — Zrobię to. Jeśli muszę spełnić kolejną usługę za Odpowiedź, z radością będę słuŜyć. Pozwól mi pójść do Kom–Plutera i zająć się nim, potem wrócę i wtedy… — Nie. Skoro tak bardzo tego pragniesz, pomogę ci znaleźć drogę do Humfreya bez dalszych wykrętów. Zrobię to teraz. Twoja usługa dla mnie moŜe poczekać. — No cóŜ, jeŜeli jesteś pewien… — Nie jestem pewien. Ale sprawa została juŜ zdecydowana. — Nieuchronnie — szepnęła Ivy. — Czuję się tak źle jak… jakŜe jej na imię? — zawahał się Mag. — Metria — podpowiedziała Ivy. — Tak, demonica Metria — przytaknął. — Gdy mówi niewłaściwe słowo. — Spojrzał na Lacunę. — Niemniej wyślę cię na spotkanie z Humfreyem. Wiedz jednak, Ŝe to nie jest przyjemna podróŜ. — Całe moje Ŝycie nie jest przyjemną podróŜą! Dreszcz emocji bardzo mi się przyda. — W takim razie moŜesz iść do Piekła. Zaskoczona Lacuna zapomniała języka w gębie. — Ale… — W koszyku — powiedział. — Oto gdzie przebywa teraz Humfrey, a sposób, który ci polecam, to jedyny dostępny dla obcych. — Och. — Przez moment wydawało się, Ŝe zupełnie nie rozumiała propozycji Maga. Mundańczycy znani byli z nie najlepszych manier. — Ale moŜesz to zrobić jutro — stwierdziła Ivy. — Dzisiaj zapewne zechcesz odpocząć. — Nie będę traciła czasu na odpoczynek. Pójdę prosto po drugą Odpowiedź do Maga Humfreya. — Jak sobie Ŝyczysz — odpowiedział Grey. Podszedł do kredensu, otworzył go i wyjął zamknięty słoik. Odkręcił pokrywkę i z wnętrza wyciągnął malusieńki jak naparstek, wypleciony koszyczek z nitką do zawieszenia. Podrzucił nitkę w stronę sufitu i koszyk zawisł, utrzymując się w powietrzu. — Oto koszyk — powiedziała Ivy. — To jedno z magicznych urządzeń, których sporo znaleźliśmy w zbiorach Humfreya. Najwidoczniej uŜył tego i przysłał z

powrotem. W nim udasz się do Piekła. — AleŜ w Ŝaden sposób nie zmieszczę się do tego maleństwa — zaprotestowała Lacuna. Grey uśmiechnął się. — Twoje ciało będzie odpoczywać w trumnie tak jak ciało Humfreya. Jedynie dusza wyruszy w podróŜ. Nie musisz się obawiać, twoje ciało będzie całkiem bezpieczne aŜ do powrotu. Ivy podeszła do niskiej, solidnej ławy. Podniosła siedzisko, które okazało się wiekiem wyściełanej trumny. — PołóŜ się w niej — poleciła Lacunie. Lacuna poczuła się nieswojo. Spać w trumnie? Jednak jeśli to jest jedyna droga do celu, trudno, musi się zdecydować. Weszła do trumny i połoŜyła się na wznak. Ogarnęło ją dziwne uczucie, Ŝe jest starsza i jeszcze bardziej przeciętna, niŜ była w rzeczywistości. Grey zakołysał koszyczkiem i polecił Lacunie, by do niego weszła. Chciała zaprotestować, gdy nagle poczuła, Ŝe płynie w stronę magicznego pojazdu, który gwałtownie zwiększył swą objętość. Złapała za krawędź i wdrapała się do środka. Nie był dokładnie jej rozmiarów, mogła jednak stanąć w nim wyprostowana i wyglądając przez krawędź, patrzeć w dół. Zobaczyła swe olbrzymie ciało leŜące w trumnie. W kaŜdym calu wyglądało tak nędznie, jak się tego spodziewała. Odwróciła twarz w inną stronę. Gdy tylko wykonała ten ruch, koszyk ruszył. Zakołysał się na końcu liny przywiązanej do mocnego uchwytu. Pokój, a właściwie cały Zamek Dobrego Maga, wydawał się znikać. Wyruszyła w swoją podróŜ. Koszyk przechylił się i ruszył w dół. Lacuna dwoma rękoma uchwyciła się jego krawędzi. Mijała strefę cieni i chmur. Za chmurami pojawiły się niewyraźne błyski, jakby kontury jakiegoś świetlnego widowiska. Niektóre z chmur przypominały monstra o wstrętnych twarzach, jak na przykład Cumulo Fracto Nimbus, największy sknera wśród chmur, który przybrał pozę jak do portretu. Jedna z chmur otworzyła swe wielkie usta i koszyk wpadł prosto w nie. Sceneria uległa zmianie. Wszystko pływało, od maleńkich Ŝołędzi aŜ po olbrzymie dęby. Lacuna znalazła się w Królestwie Snów, do którego normalna droga wiodła jedynie przez hipnotykwę. Okazało się, Ŝe jest inny sposób na zwiedzanie krainy marzeń sennych. Do Piekła w koszyku! KtóŜ mógł się tego spodziewać! W końcu to było dość interesujące. Były tam jednak i sceny bardziej niŜ ciekawe, nawet groteskowe. Byli więc strapieni przedstawiciele gatunku ludzkiego, zagubione zwierzęta, przedziwnie dobrane przedmioty, które wyglądały na zniszczone. Tworzywo koszmarów sennych, zapasowe rekwizyty, które być moŜe, wisząc w otchłani zapomnienia czekały na swoją rolę w naprawdę nieprzyjemnej historii dla tego, kto sobie na nią rzeczywiście zasłuŜył. Lacuna rzadko cierpiała z powodu złych snów, to takŜe było częścią jej nudnego Ŝycia. JakŜe osoba, która nigdy nie zrobiła niczego szczególnie nagannego, moŜe oceniać złe sny? Nagle dostrzegła niewyraźną twarz, ani interesującą, ani przeciętną. Z jej ust wydobywały się, bez logicznego porządku, szeregi liczb. Liczby rosły, zamieniając się w końcu w obrazy. Były rzeczywiście dziwne. Jeden przedstawiał spacerującego męŜczyznę z dwiema lewymi nogami, co czyniło go szczególnie niezgrabnym. Inny był błękitną lub róŜową klaczą, która nie mogła powiedzieć, jakiego jest koloru, gdyŜ nieustannie zmieniała barwy, które jednak nigdy się ze sobą nie mieszały. Trzeci pokazywał męŜczyznę, którego głowa była kupą zwierzęcego łajna. Nagle Lacuna pojęła. — Językowe figury! — wykrzyknęła. — W Królestwie Snów odczytuje się je

dosłownie! Człowiek z dwiema lewymi stopami, klacz innego koloru, głowa z gnoju! Wszystkie te postacie były w znacznie gorszym niŜ Lacuna połoŜeniu. Czuła się z tego powodu trochę zadowolona i trochę winna. Jak to dobrze nie być zbyt dosłowną*. Wtedy niespodziewanie koszyk wpadł do małego pokoju. Upadł na podłogę i prawie się wywrócił. Lacuna wygramoliła się na zewnątrz. Była na miejscu. Gdy tylko złapała równowagę, ujrzała, Ŝe koszyk zakołysał się i zniknął. — Och! — krzyknęła, próbując go złapać, ale się spóźniła. Transport w stronę powrotną przepadł. Ale przecieŜ Grey i Ivy wiedzieli, gdzie jej szukać. Bez wątpienia wyślą koszyk z powrotem, gdy zauwaŜą, Ŝe jest pusty. Musiała w to wierzyć. Rozejrzała się dookoła… i zauwaŜyła Dobrego Maga siedzącego na drewnianym krześle! Rozpoznała go błyskawicznie. Nie mogło być Ŝadnej pomyłki! Był to mały staruszek o posturze gnoma. Chyba drzemał. To było wszystko. Oprócz jeszcze jednego krzesła pokój był pusty. Usiadła na nim. Prawdę powiedziawszy, poza tym niewiele mogła zrobić. Wygładzając obskurną sukienkę zauwaŜyła, Ŝe ma na sobie to samo ubranie co zwykle, pomimo Ŝe teraz jest jedynie swoją duszą. To dobrze; nie chciałaby poruszać się po tej diabelskiej strefie nago, choć prawdopodobnie w tym miejscu trudno utrzymać cokolwiek w sekrecie. Pomieszczenie, w którym się znajdowała, nie mogło być Piekłem, gdyŜ nigdzie nie paliły się piekielne ognie. To musiała być piekielna poczekalnia. Dlaczego Humfrey ciągle czekał? Co on tutaj w ogóle robił? Gdzie znajdowała się jego rodzina? Minęło juŜ dziesięć lat, odkąd zniknął ze swego zamku wraz z Ŝoną i synem, opuszczając Xanth w krytycznym połoŜeniu. Centaurzyca Chex odkryła jego nieobecność razem ze swymi przyjaciółmi ogrem Eskiem i kopaczem Polneyem. Kiedy byli bliscy rozwiązania swych zadań, mieszkańcy zamku nagle zniknęli. Fakt ten stał się największą zagadką Xanth: Co się właściwie wydarzyło? Zapewne to nie był jej interes, lecz chciała wiedzieć. Sama miała jedno Pytanie, które było związane z Magiem. Będzie musiała opanować swą ciekawość co do reszty jego Ŝycia. Nie chciała wyrywać Maga z drzemki. Nie wiedziała jednak, jak długo moŜe bezpiecznie pozostawać w przedsionku Piekła. Jeśli to rzeczywiście jest poczekalnia, w kaŜdej chwili drzwi moŜe otworzyć jakiś szatan, wołając „Następny!” tym swoim mroŜącym krew w Ŝyłach głosem. Wtedy albo Humfrey mógłby zostać wzięty, albo ona we własnej osobie. W obu przypadkach szansa na uzyskanie Odpowiedzi przeminęłaby bezpowrotnie. — Yhmm! — westchnęła łagodnie. Jedna z powiek Humfreya zamrugała. Później obie. W końcu jego oczy rozwarły się i skierowały na nią. — Lacuna! Co ty tutaj robisz? — Poznajesz mnie? — zapytała zaskoczona. — Oczywiście, Ŝe cię poznaję! Byłaś moją opiekunką, gdy zostałem odmłodzony po kąpieli w wodzie ze Źródła Młodości. Byłaś wtedy słodziutką szesnastolatką, zupełnie niepodobną do tego, co widzę dzisiaj. Zupełnie zapomniała, w jak bezpośredni i ostry sposób potrafił przemawiać. No cóŜ, był Magiem Wiadomości. Nawet kiedy był młody, błyskawicznie rozpoznawał rzeczy. Po ponad osiemnastu latach niewidzenia równieŜ potrafił ją rozpoznać z przeraŜającą łatwością. — Przybyłam, aby zadać ci Pytanie — oznajmiła Lacuna. — Nie odpowiadam teraz na Pytania. Wróć do zamku. Syn Murphy’ego otrzymał zadanie odpowiadania na Pytania. — To on przysłał mnie tutaj. Według niego jedynie ty moŜesz dać mi moją Odpowiedź.

— Dlaczego? Czy nie ma Księgi Odpowiedzi? — Ma, lecz nie potrafi odczytać części poświęconej szczegółom technicznym, a tam właśnie jest zawarta Odpowiedź dla mnie. Mag pokiwał ze zrozumieniem głową. — Poznanie języka programowania zabiera większą część stulecia. Mam szczęście go znać. Opanowałem go szybciej dzięki specjalnemu treningowi. Ale i on pozna go we właściwym czasie. — Nie mogę czekać cały wiek! — zaprotestowała. — JuŜ przeszłam od słodkich lat szesnastu do pozbawionych nadziei trzydziestu czterech. Utonę w ponurej anonimowości, zanim minie następna dekada. Przyglądał jej się taksującym wzrokiem. — Więcej niŜ sześć lat. — Sześć lat? — Człowiekowi wolno popełnić jedynie trzy błędy. Twoim pierwszym było niepoślubienie młodego męŜczyzny. Drugim przejście przez trzydzieste urodziny. Trzecim błędem będą czterdzieste urodziny, po których przestaniesz być dla kogokolwiek wartą zachodu istotą rodzaju Ŝeńskiego. Doskonale rozumiał jej sytuację. — Mag Grey Murphy powiedział mi tylko o pierwszym błędzie. Jeśli będę mogła to zmienić, pozostanę juŜ tylko z dwoma przeszkodami do pokonania i, być moŜe, moje Ŝycie zmieni się na lepsze. ZamęŜną kobietę prawo traktuje lepiej. Oto powód, dla którego przyszłam po pomoc. Humfrey zastanowił się. — Myślę, Ŝe mógłbym coś dla ciebie zrobić, nawet siedząc tutaj. Dam ci kod, który pokaŜesz Greyowi Murphy’emu. Dzięki niemu dowie się, jak odczytać Odpowiedź z Księgi. — To byłoby wspaniale — ucieszyła się Lacuna. — A jakiej usługi za Odpowiedź mogę oczekiwać od ciebie po powrocie? — Czego potrzebujesz? — Pragnę, by Demon X(A/N)th mnie zauwaŜył! Czekam w tej poczekalni od ponad dziesięciu lat na to, by wreszcie dostrzegł mnie i zapytał, po co przyszedłem. — Czy to znaczy, Ŝe nie idziesz do Piekła? — Dokładnie tak. Czekam, by zabrać kogoś stamtąd. Potem wrócę z nią do Xanth. — Z nią? Kim ona jest? — Moją Ŝoną. — Gorgona jest w Piekle? — Nie. Gorgona czeka, aŜ załatwię wszystkie swoje sprawy tutaj. Przyszedłem po RóŜę. — RóŜa jest twoją Ŝoną? A co z Gorgoną? — A co ma być? — Jak moŜesz mieć Ŝonę w Piekle, skoro twoją Ŝoną jest Gorgona? — Poślubiłem przedtem RóŜę. — Ale wtedy… — To długa historia — uciął krótko Humfrey. Lacuna zrozumiała, Ŝe Mag przez ostatnie sto lat robił coś więcej niŜ kręcenie młynka kciukami i Ŝe Ŝył swoim Ŝyciem jeszcze przed poznaniem Gorgony. RóŜa widocznie wcześniej umarła. — Ale bez względu na czas, który upłynął, jeśli przyprowadzisz RóŜę z powrotem, będziesz miał dwie Ŝony, a to jest zabronione w Xanth. — Kto tak powiedział? — Królowa Iren. Kiedy ksiąŜę Dolph zaręczył się z dwiema dziewczynami, powiedziała, Ŝe poślubić moŜe tylko jedną z nich.

Humfrey zamyślił się. — To rzeczywiście komplikuje sprawę. Słowo królowej jest prawem w kwestiach etykiety, bez względu na to, jak uciąŜliwe moŜe być. Jej syn musiał być bardzo niepocieszony. — Rzeczywiście był — przytaknęła. — W końcu jednak przezwycięŜył to. — On był młody. Ja jestem zbyt stary, by dostosować się do tego nonsensu. Co mam uczynić? Nie mogę pozostawić RóŜy w Piekle. — Pytasz mnie? PrzecieŜ to ty jesteś Magiem Wiadomości. — Prawda. Będę musiał o tym pomyśleć. Muszę spojrzeć na swoje Ŝycie z perspektywy czasu i dać sobie szansę na podjęcie właściwej decyzji. Oto i okazja do wykonania usługi za Odpowiedź: wydrukuj mój Ŝyciorys. — Nie mam na czym — zaprotestowała zaskoczona. — Napisz na ścianie. — Tak, mogłabym to zrobić — zgodziła się. — Ale po co? Dlaczego nie przemyślisz swego Ŝycia w głowie? — Bo mam za małą głowę — warknął. — Poza tym chcę zwrócić uwagę Demona X(A/N)th i chyba pomoŜe mi w tym historia wydrukowana na ścianie. — Dlaczego chcesz widzieć się z Demonem X(A/N)th? Sądziłam, Ŝe jesteś tu, aby ratować swą byłą Ŝonę. — W rzeczy samej tak jest. Ale tylko Demon moŜe usankcjonować me działania. Lacuna skinęła głową. Wszystko zaczęło się wyjaśniać. — I czekasz tu aŜ do znudzenia, ignorowany przez Demona? Dlaczego nie zainteresujesz go swoją sprawą? — Demon nie chce wchodzić ze mną w Ŝadne układy. — W takim razie moŜe nigdy nie zwrócić na ciebie uwagi. — Nie masz racji. W Wielkiej Księdze Zasad Uniwersalnych napisano, Ŝe Demon musi spotkać się ze swoim klientem, zanim zrobi cokolwiek innego. Będę więc czekał na niego, aŜ w końcu się pojawi. — Ale przecieŜ tracisz czas. Demon najprawdopodobniej śpi i nie będzie Ŝadnej róŜnicy, jeśli zrobisz sobie przerwę. Humfrey przeszył ją stalowym spojrzeniem. — Nie rozumiesz psychiki Demona X(A/N)th. Pojawi się tutaj natychmiast po tym, jak stąd wyjdę. Zasady mówią bowiem, Ŝe jeśli Demon pojawi się w poczekalni i nie zastanie w niej nikogo, będzie mógł robić, co zechce. Oczywiście nie musi w takiej sytuacji równieŜ widzieć się ze mną. Lacuna przeraziła się. — Chcesz powiedzieć, Ŝe Demon wie o tobie i świadomie cię ignoruje, licząc na pozbycie się niewygodnego petenta? I moŜe to trwać przez całą dekadę? — Dokładnie, dlatego nie odwaŜę się stąd odejść. Byłem szczęśliwy, Ŝe Demon nie zorientował się, kiedy Ivy i Grey Murphy próbowali obudzić mnie w trumnie cztery lata temu. Wiem, Ŝe drugi raz nie zdołam wykaraskać się z takich opresji. Demon mógł być nieuwaŜny raz, ale na pewno nie popełni dwa razy tego samego błędu. Teraz juŜ wiedziała, dlaczego Dobry Mag zniknął bez słowa. Nie mógł informować o swych planach, nie naraŜając wyprawy na niepowodzenie. Tkwił więc w tym strasznie nudnym miejscu, nic nie robiąc. Czekał na Demona. — Ostatnie lata twego Ŝycia wydają się znacznie gorsze od moich! — wykrzyknęła, jakby doznała objawienia. — Czy to coś nowego? — zapytał szorstko. — Powiedzmy, Ŝe w tym momencie ukaŜe się Demon i zgodzi się, aby RóŜa opuściła Piekło i powróciła do Xanth. Co się stanie z Gorgoną? — zastanawiała się głośno Lacuna. Bardzo lubiła Gorgonę, która jedynie z wyglądu wydawała się groźna,

naprawdę naturę miała łagodną. — Zupełnie wystarczy mi zmartwień, gdy pomyślę o Greyu Murphym i jego losie po moim powrocie — zrzędliwym głosem odezwał się Mag. — To nie będzie w porządku wysłać go do Mundanii, by słuŜył Kom–Pluterowi. — Ach, to Ŝaden problem — odpowiedziała szybko. — Uwolnię Greya przez zmianę informacji wydrukowanej na ekranie tej diabelskiej machiny. Humfrey z niedowierzaniem wpatrywał się w Lacunę. — Nic dziwnego, Ŝe przegapiłem tę Odpowiedź. Oczywiście, masz rację. Nic prostszego. Trzeba tylko przepisać polecenie Pluterowi, uŜywając koniecznie komendy „zachowaj i skompiluj”. Mogłem dać mu Odpowiedź wcześniej. Lacuna wzruszyła ramionami, nie chcąc dłuŜej sprawiać Magowi przykrości. — Jeśli jesteś tak dobra w dostrzeganiu rzeczy oczywistych, jak rozwiąŜesz problem dwóch Ŝon? RozłoŜyła ręce. — MoŜe będą Ŝonami na zmianę? — To śmieszne! — wybuchnął. — Wszystko będzie w porządku, jeśli tylko królowa nie wmiesza się do sprawy. — MoŜe rzeczywiście królowa Iren nie będzie miała Ŝadnych zastrzeŜeń, skoro jedna Ŝona, technicznie rzecz biorąc, jest martwa, podczas gdy jedynie druga ciągle Ŝyje. Westchnął cięŜko. — Być moŜe nigdy do tego nie dojdzie. Demon X(A/N)th nie zamierza, jak widać, wysłuchać mej prośby. — Jeśli tak, to po co… — Bo to nie do pomyślenia, by nic nie robić. Nigdy nie spotkało mnie podobne doświadczenie i nie sądziłem, Ŝe będę musiał podjąć równie wielki wysiłek, ale teraz muszę zrobić, co do mnie naleŜy. Lacuna8 zastanawiała się, jakiego rodzaju kobietą musiała być RóŜa, skoro równie wojowniczy męŜczyzna jak Humfrey zdobył się na tak ogromne poświęcenie. Czekać przez dziesięć lat lub dłuŜej w przedsionku Piekła, spodziewając się niekorzystnego rozwiązania! Nie mogła spierać się dłuŜej. — Dlaczego Demon nie wysłucha twej prośby? — Z tego samego powodu, dla którego nie chce mnie nawet widzieć. Wie, Ŝe wejście w tę sprawę jest dla niego bardziej kłopotliwe niŜ zignorowanie mnie. Zupełnie nie dba o moje dobre samopoczucie. Liczy się dla niego jedynie jego własny komfort. — Czy nie byłoby dla niego prościej wysłuchać cię, odmówić i mieć kłopot z głowy? — Nie wolno mu tego zrobić. Zasady nakazują Demonowi postępować fair. Jeśli chce być uczciwy, będzie musiał uznać me racje. Tak więc unika mnie, licząc na to, Ŝe się poddam i odejdę bez posłuchania. Zrozumiała, Ŝe była to walka na siłę woli obu graczy. Humfrey chciał czegoś, czego nie chciał mu dać Demon X(A/N)th, więc zamknęli się obaj w świecie cierpliwości. To było smutne. Z drugiej jednak strony, sam Humfrey często tak właśnie traktował swoich petentów przychodzących po Odpowiedź do zamku. SłuŜył sam, gdy inni słuŜyli jemu. Prawdopodobnie nie przyjąłby tego punktu widzenia i dlatego powstrzymała się od dalszych uwag, by nie zostać zmuszona do jakichś usług. — JakŜe moŜe odmówić tobie posłuchania skoro musi być fair? — Oszuka. — Ale…

— Uczciwe jest wszystko to, co Demon nazywa uczciwym. Da mi szansę osiągnięcia celu, gdy połoŜę swoją duszę na szali. Wygram, zabiorę RóŜę, przegram, zostanę uwięziony z nią w Piekle. Wtedy będzie górą. — Ale jak on moŜe… — Bardzo prosto. Zada mi Pytanie, na które jako Mag Wiadomości powinienem umieć odpowiedzieć. Na pewno będzie dotyczyć przyszłych wypadków. Wtedy, jakakolwiek będzie moja odpowiedź, stwierdzi, Ŝe w przyszłości stanie się zupełnie inaczej. W taki oto sposób przegram. — Wobec tego nie ma dla ciebie Ŝadnej nadziei — powiedziała załamana. — Nadzieję mam. Nie mam jedynie szansy. — Zrezygnowałeś ze swego Ŝycia, nie otrzymując nic w zamian! A nawet gdy zwycięŜysz, będziesz miał problem z dwiema Ŝonami. Nie będziesz mógł być z nimi na zmianę, jeśli obie mają Ŝyć w Xanth. — Powiedz coś, co nie jest równie oczywiste. Potrząsnęła głową. — To nie ma sensu. — Tak to moŜe wyglądać — odpowiedział. Zrozumiała, Ŝe Humfrey ma jakiś plan. Nie była w stanie wyobrazić sobie, na czym miał polegać, ale wyczuła w jego głosie nadzieję. MoŜe ma pomysł na pełne szachrajstw zawody z Demonem — gdyby tylko mógł zwrócić jego uwagę. Jasne, Ŝe nie powinien zwierzać się jej ze swoich planów. Demon mógł podsłuchiwać i skutecznie je zniweczyć. Zamierzała zadać Magowi jeszcze jedno pytanie: — Dlaczego wydrukowanie twego Ŝyciorysu miałoby zmienić sytuację, skoro Demon X(A/N)th wie, Ŝe czekasz na niego, a i tak cię ignoruje? Czy twego Ŝyciorysu takŜe nie zignoruje? — Tylko do pewnego stopnia. Moja historia jest prawdziwa, choć niewielu poza Demonem ją zna. Musi być prawdziwa. Nie ośmielę się przeinaczyć ani cząstki mego Ŝycia. ChociaŜ będzie mi trudno opowiedzieć wszystko w szczegółach. Całkowita szczerość jest zawsze bolesna i rzadko dowodzi rozsądku. Historia wskakuje w teraźniejszość i biegnie w przyszłość, która pozostaje mglista. Opowiem ci ją tak, jak mam nadzieję, Ŝe się potoczy. — Ale wtedy moŜesz powiedzieć, Ŝe masz zamiar osobiście uratować RóŜę z Piekła i wrócić do Xanth. — Właśnie! Będę w stanie określić moją własną przyszłość. Wtedy Demon będzie musiał spotkać się ze mną i zawrzeć porozumienie w mojej sprawie, Ŝeby nie przegrać przez sam fakt nieobecności. Był to najbardziej wyrafinowany plan. Stało się jasne, Ŝe Dobry Mag był o wiele sprytniejszy od Lacuny. Ona zaś miała ciągle jeszcze jakieś drobne wątpliwości. — Dlaczego nie opowiedziałeś swej historii wcześniej, zamiast tracić tu tyle czasu? — Słowa pisane mają więcej autorytetu niŜ mówione. Do twego przybycia nie byłem w stanie napisać autobiografii. — A dlaczego, w takim razie, Demon nie zatrzymał mnie? — Sądzę, Ŝe byłaś dla niego za mało znaczącym szczegółem, by miał tracić czas na śledzenie ciebie. Gdybyś była tak piękna, sprytna lub utalentowana jak moje Ŝony, na pewno dostrzegłby twoje przybycie. Teraz jest juŜ za późno: jesteś tutaj. — Jakie to szczęście, Ŝe nie zwracam na siebie uwagi — powiedziała Lacuna z mieszanymi uczuciami. — Nie zwracasz uwagi? Nie, moja droga. Ty jesteś komletnie przeciętna. Nie moŜesz nikogo sobą zainteresować. Jak to moŜliwe, Ŝe stałaś się bohaterką tego opowiadania? To jest pytanie, na które nawet ja nie potrafię odpowiedzieć.

Święta prawda. Ale to był właśnie powód, dla którego przybyła tutaj. — W takim razie zabierzmy się lepiej do pracy — powiedziała z wyraźną” rezygnacją w głosie. Zaczarowała przeciwległą ścianę, na której natychmiast pokazał się ekran. Opowiadanie o historii Ŝycia Dobrego Maga Humfreya, zwanego takŜe Magiem Wiadomości. Rozdział pierwszy. — Och, ten styl jest za cięŜki — zaprotestował Humfrey. — Zatytułuj po prostu W poszukiwaniu Odpowiedzi. I zacznij od rozdziału trzeciego; dwa poprzednie rozdziały zmarnowałaś przez tę twoją sprawę, niech ci wybaczy Muza Historii. — AleŜ tak, oczywiście — zgodziła się, skarcona. — Jaki ma być tytuł trzeciego rozdziału? — Jakikolwiek — odpowiedział niecierpliwie i zaczął dyktować.

3. Jakikolwiek Urodziłem się ze zdrowych rodziców w roku 933. Kalendarz ten pochodzi z czasów Pierwszej Fali ludzkiej kolonizacji w królestwie Xanth. Niewielu ludzi osiedliło się wcześniej w Xanth. Być moŜe zaczęli przybywać około — 2200 roku, gdy Xanth stało się wyspą. Populacja była tak nieliczna, Ŝe pierwsi osadnicy zniknęli przed rokiem — 1900. Jak to mówią: „baba z wozu, koniom lŜej”. Głównym świadectwem ich obecności są mieszańcy, których stworzyli: harpie, wilkołaki, syreny i im podobni. Później, gdy wyspa odzyskała połączenie ze stałym lądem, przybyli nowi ludzie, przyczyniając się do powstania centaurów. Ale dopiero od czasu Pierwszej Fali historia ludzi toczyła się nieprzerwanie. Dlatego fala ta stała się Rokiem Zero. Kolejne fale ludzkiej kolonizacji z Mundanii przyniosły do Xanth hańbę. Zmieniło się to dopiero po Czwartej Fali, w roku 228, kiedy Mag Roogna objął władzę, wybudował Zamek Roogna i wprowadził królestwo w Złoty Wiek. Zamek Roogna opustoszał po śmierci króla Gromdena w roku 677. Obowiązki jego przejął wtedy na siebie król Yang. Wpływy ludzi na półwyspie powoli zanikały; zanim ktokolwiek zdołał się zorientować i zapobiec temu, rozpoczął się tzw. Czarny Wiek Xanth. Jednak takie opisywanie dziejów wydaje się nudne. Dla tych wszystkich, którzy są chorobliwie zainteresowani bezpowrotnie minioną przeszłością, tablice chronologiczne podające szczegóły historii Xanth zostaną dołączone w postaci aneksu. JednakŜe jedna dobra rzecz stała się ostatnio: rok przed moim urodzeniem Mag król Ebnez przemienił Skałę Śmierci w Tarczę, chroniąc w ten sposób Xanth przed kolejnymi falami. Mag Roogna posiadał siłę wykorzystywania magii oŜywionej do swoich celów, podczas gdy Mag Ebnez potrafił wyzyskać magię nieoŜywioną; obaj uzyskali znaczący wpływ na ludzkie losy. Miało to wprowadzić okres dziejowego spokoju. Dwunasta Fala znana jest równieŜ jako Ostatnia Fala, gdyŜ nie było kolejnych fal aŜ do 1042 roku, kiedy król Mundanii Trent wraz ze swoją armią usadowił się w Xanth, nie wywołując zresztą wojny. Tak więc miałem wielkie szczęście Ŝyć w najspokojniejszym okresie Czarnego Wieku Xanth. Prawdę powiedziawszy, było strasznie nudno. Dlatego Ŝyczenie: „Obyśmy Ŝyli w nieciekawych czasach” przerobiłbym, Ŝycząc sobie czasów interesujących. Byłem najmłodszym z trojga dzieci. Mój starszy brat odziedziczył farmę, a starsza siostra była nieuleczalnie apodyktyczna. W takiej sytuacji za najbardziej stosowne uwaŜałem wyruszyć w daleką podróŜ w poszukiwaniu przygód. Niestety, jedyną umiejętnością, jaką zdołałem wynieść z domu, było uprawianie tików. Uprawialiśmy tiki, które ustawicznie doznawały skurczów. Kiedy dojrzały, zbieraliśmy je z pola, wiązaliśmy w pęczki i wysyłaliśmy innym ludom, które uŜywały ich do produkcji zegarków. Dojrzały tik zawsze właściwie odmierzał czas. Bez nich zegary posiadały jedynie taki i tym samym były bezuŜyteczne, a dopiero gdy miały jedne i drugie, mogły miarowym tik — tak prawidłowo odmierzać czas. W Xanth mieliśmy niewiele zegarów, gdyŜ niewielu ludzi tu mieszkało. Nasza farma w pełni zaspokajała popyt na tiki. Nie było więc sensu zakładać kolejnej hodowli tików, a w innym królestwie moje doświadczenie stawało się całkiem bezuŜyteczne. Zawsze cierpiałem na pewną przypadłość: na chorobliwą ciekawość. To wszystko. Nie posiadałem Ŝadnych zdolności magicznych, o których bym wiedział. Wtedy nie istniały formalne wymagania dotyczące zdolności magicznych. Dopiero później Król Burz wprowadził idiotyczny przepis mówiący, Ŝe kaŜdy mieszkaniec Xanth musi

posiadać magiczne zdolności, choćby najmniejsze. Jedyną rzeczywiście obowiązującą zasadą tamtego okresu był wymóg dopuszczenia na tron wyłącznie Maga. Obowiązywało to od Czwartej Fali i generalnie rzecz biorąc, sprawdzało się, gdyŜ jedynie Mag posiadał moc, która pozwalała mu kontrolować realizację jego edyktów. Tak więc jako pozbawiony talentów młodzieniec, raczej wątłej budowy i niezbyt przystojny, stałem się jednym z zer zamieszkujących Xanth. Inni ani o mnie wiedzieli, ani się mną przejmowali, no chyba Ŝe zaczynałem im z jakiegoś powodu wiercić dziurę w brzuchu. Wędrowałem od wioski do wioski, odkrywając i obserwując wszystko dookoła, ucząc się wszystkiego o wszystkim, tak jednak, by nie ściągać na siebie uwagi innych. Gdy wioski znajdowały się daleko jedna od drugiej, więcej czasu poświęciłem na poznawanie dróg je łączących. A były one zaniedbane i często niebezpieczne. Działo się to bowiem w czasach, kiedy drogi były zaczarowane, często z jakichś tajemniczych powodów porośnięte wikłaczami itp. Złoty Wiek obfitował w ścieŜki i tak zostało do dnia dzisiejszego; na tym właśnie polega przewaga silnej władzy monarszej. Gdy miałem piętnaście lat, wyglądałem na dwanaście. Zdarzało się, Ŝe ludzie brali mnie za gnoma. Tak często się mylono, Ŝe w końcu przyzwyczaiłem się do bycia gnomem. Prawdę powiedziawszy, w tamtych czasach bycie gnomem miało swoje zalety. Gnomów nie uwaŜano za ludzi i rozmawiano w ich obecności tak swobodnie jak w towarzystwie zwierząt. Nadstawiałem uszu, zamykałem usta i poznawałem ich sekrety. Oczywiście nie wszystko warte było poznania: kto umawiał się na schadzki z czyją Ŝoną, kto kogo okradł, czy teŜ kto z miejscowych ostatnio został zjedzony przez lokalnego smoka. Ale dzięki mej nienasyconej Ŝądzy poznania wszystkiego, co jest poznawalne, pamiętam ich imiona, twarze i sekrety. Miałem, jak się okazało, wyborną pamięć, którą wspierałem notatkami robionymi w notesie — jedynym posiadanym przeze mnie przedmiocie mającym prawdziwą wartość. Zapisywałem na przykład „Kelvin — uśmiercił złotego smoka” albo „Stile — Niebieski Adept” lub „Zane — Śmierć” czy teŜ „Darius — Cyng z Hlahtaru”. Dzięki tym notkom mogłem opowiadać ciekawe historie o kaŜdym z wymienionych bohaterów. Oczywiście było całe mnóstwo nic nie znaczących postaci nigdy nie wspominanych w Xanth i zapomnianych przez wszystkich. Dla mnie byli jednak ciekawymi osobnikami. KtóŜ bowiem mógł wiedzieć, jakie przygody mogliby mieć i jakie sukcesy osiągnąć, gdyby tylko zostali postawieni w sytuacjach bardziej dla nich korzystnych? Patrząc na to z takiej strony, zadam pytanie: „CóŜ ja sam mógłbym osiągnąć, gdybym Ŝył w kulturze, dla której ciekawość jest wartością?” Tak oto znalazłem się na drodze prowadzącej z Wioski przy Rozpadlinie, w której tak długo mieszkałem, do krainy smoków, o których nic wtedy nie wiedziałem. Wędrowałem ścieŜką pozbawioną przeszkód. Wkrótce przekonałem się, Ŝe głupotą było chodzić drogą pozbawioną przeszkód, gdyŜ w końcu zawsze prowadziła albo do wikłaczy, albo w jakieś równie niesympatyczne miejsce. Usłyszałem hałas nad głową. Brzmiało to tak, jakby smok następował na pięty swej zdobyczy: jakieś krzyki, syczenie, po których następowały stłumione stęknięcia. Uskoczyłem ze ścieŜki w gąszcz. Wiedziałem, Ŝe lepiej przyglądać się z boku, niŜ tkwić na scenie, gdy smok organizuje sobie wyŜerkę. Ale wtedy ujrzałem cień i dziwny kształt ponad drzewami. Spostrzegłem latającego smoka ociekającego świeŜą krwią. Gdzieś w pobliŜu rozegrała się tragedia. Przemyślałem dalszą marszrutę. Najlepszym wyjściem było iść w stronę przeciwną niŜ smok. To zresztą była droga, którą i tak szedłem. Zatoczyłem łuk, przechodząc przez polanę. Spostrzegłem dwa ciała leŜące na ziemi. Jedno naleŜało do było jednoroŜca, który

wił się i uderzał rogiem z powodu bólu wywołanego straszną raną. Obok niego leŜała dziewczyna. Nie wiedziałem, co z nimi zrobić. JednoroŜce, tak jak wszystkie koniowate z wyjątkiem centaurów, były bardzo rzadkie w Xanth. Widziałem kiedyś przelotnie dwa razy jednoroŜca. Dziewczyny nie były tak rzadkimi stworzeniami, ale miałem z nimi do czynienia niewiele, wyłączając rodzinne związki. I szczerze mówiąc, moje doświadczenia z siostrą zniechęcały do dalszych kontaktów z nimi. PodróŜowanie w samotności nie było idealne, ale lepsze od ciągłego wysłuchiwania pouczeń. Gdy mnie dostrzegła, krzyknęła wskazując na zwierzę: — Ratuj Horntensję! Pierwsze słowa i juŜ mną dyrygowała. Piętnaście lat szkoły, jaką dostawałem w domu, spowodowało, Ŝe nie miałem wyboru. Podszedłem do jednoroŜca. To była klacz. Jej przednia noga była złamana, a na rogu pojawiła się krew. Zawahałem się, gdyŜ ranne zwierzę potrafi być równie niebezpieczne jak zdrowe. Zorientowałem się jednak, Ŝe jej zachowanie wynikało z bólu i nie było pogróŜką pod moim adresem. Miała chyba nadzieję, Ŝe będę mógł jej pomóc. Tak się składało, Ŝe mogłem. ZauwaŜyłem, Ŝe po obu stronach drogi rosły kościołącze, które wykorzystywano przy leczeniu złamań. — Zaraz wracam! — zawołałem i popędziłem po lekarstwo. Przystanąłem, rozglądając się dookoła, aŜ wreszcie znalazłem zioła. W tobołku miałem zapasową torbę, którą teraz wyciągnąłem. Gdy znalazłem odpowiednią roślinę, okopałem ją ostroŜnie laską i wyjąłem z korzeniami oraz ziemią. Tak samo uwaŜnie postępowałbym z rosnącymi na rodzinnej farmie tikami. Wreszcie moje rolnicze doświadczenia okazały się przydatne. OstroŜnie włoŜyłem zioła do worka. Droga powrotna trwała dłuŜej. Nie mogłem biec, aby nie wstrząsać tobołkiem. Innym roślinom to by nie zaszkodziło, ale nie kościołączom, które były bardzo delikatne. Gdy wszedłem na polanę, jednoroŜec leŜał spokojnie. Dziewczyna podczołgała się i tuliła głowę zwierzęcia. Zobaczyła mnie. — Obawiałam się, Ŝe sobie poszedłeś. — Szukałem roślin — wyjaśniłem nieprzekonująco. Prawdę mówiąc, oboje wyglądali gorzej niŜ przedtem. JednoroŜec miał złamaną nogę, a dziewczyna skręconą kostkę, która właśnie zaczęła puchnąć. — Znasz się na leczeniu? — zapytała. — Nie bardzo. Myślę jednak, Ŝe kościołącz pomoŜe. — Właściwie byłem tego absolutnie pewien, ale w tej dziwnej parze było coś takiego, co uczyniło mnie mniej pewnym siebie. — Głupawe rośliny? — fuknęła. — Horntensji starczyłyby na dwa kąski! — Nie jedz tego! — zaprotestowałem gwałtownie. — To kościołącz. — A cóŜ to takiego? — Magiczne zioło wykorzystywane do łączenia złamanych kości. Pozwól mi zasadzić je w tym miejscu, a na pewno zadziała. — Poczułem się raźniej, widząc, Ŝe wiem coś, czego nie wie ona. Laską wykopałem dziurę obok złamanej nogi zwierzęcia. Wcisnąłem w nią korzenie rośliny i dokładnie ubiłem ziemię. — Gdybym mógł dotknąć nogi — powiedziałem, sięgając po złamaną kończynę jednoroŜca. Klacz nie wykonała najmniejszego ruchu, ująłem więc w dłonie jej nogę i delikatnie przyciągnąłem do rośliny. PołoŜyłem dokładnie na kościołączu, tak aby dotykał rany. Nagle liście rośliny zatrzepotały. ŁodyŜki wyprostowały się i zaraz potem oplotły złamaną nogę. Pnącza zacisnęły się na niej. Wtem dał się słyszeć stłumiony trzask. JednoroŜec zawył, jakby miał zaraz skonać, i wierzgnął chorą nogą.

— Co się stało?! — zawołała płaczliwym głosem dziewczyna. — Kość się zrosła — wyjaśniłem. — Oto ziołowa magia. Spojrzała na wyleczoną nogę swej ulubienicy. — To działa — wykrztusiła niedowierzająco. — Z nogą jest znacznie lepiej. — Nie, jest jedynie zrośnięta. Wyleczenie zajmie jeszcze kilka dni, jeśli znajdę właściwe zioła. Tym czasem zwierzę nie powinno się nadmiernie forsować. — Ona nie jest zwierzęciem. Ona jest jednoroŜcem — gniewnym głosem zauwaŜyła dziewczyna. Nie widziałem sensu w sprzeczce, więc odpowiedziałem: — JednoroŜcem. — Ta roślina… Myślisz, Ŝe pomogłaby takŜe mnie? Wzruszyłem ramionami. — Powinna, jeśli noga jest złamana. Przekręciła się na drugi bok i podsunęła mi swoją nogę. Chwyciłem ją i przyłoŜyłem do rośliny. ŁodyŜki pojmały ją, owijając się dookoła stopy i kostki. Spostrzegłem, Ŝe choć posiniaczona i opuchnięta, jej noga była całkiem zgrabna. — Czy będzie bolało? — zapytała poniewczasie. Twarz i ręce miała tak samo brudne jak nogę. Była diabelnie umorusana. — Przez chwilę — odpowiedziałem. — Przytrzymaj mnie. Nie miałem Ŝadnego doświadczenia w trzymaniu dziewczyny, byłem więc chyba bardzo niezgrabny. Uklęknąłem obok niej i objąłem ją ramieniem. Odwróciła się w moją stronę, usiadła, schowała głowę w mych ramionach i mocno objęła mnie w talii. W miejscu, gdzie miała klatkę piersiową wyczułem coś przyjemnie miękkiego. Roślina zaczęła działać. Nagle usłyszałem trzask. — Och! — stęknęła, ledwo łapiąc oddech. Jej ramiona zacisnęły się wokół mnie. — Zrobione — stwierdziłem. — Musiało być jakieś niegroźne złamanie, ale juŜ wszystko w porządku. Nie powinnaś jednak zbyt duŜo chodzić, zanim noga całkiem nie wydobrzeje. — Czuję się znacznie lepiej — odpowiedziała, unosząc głowę i przyciskając dłonie do oczu, by powstrzymać łzy. — Muszę pójść i znaleźć coś do jedzenia. — Ja pójdę — zaofiarowałem się, właściwie nie wiem dlaczego. — Potrafię znaleźć odpowiednie poŜywienie. — Naprawdę? — W jej głosie wyczuwało się niemal entuzjazm. Poczułem się przyjemnie, choć tym razem jeszcze bardziej nie wiedziałem dlaczego. Odszedłem, by rozglądnąć się za czymś jadalnym. Mogłem przyrządzić gulasz ze ślimaków, których w okolicy było dość i które były niezwykle poŜywne, ale nie spodziewałem się aprobaty dziewczyny. Dopisało mi jednak szczęście. Natrafiłem w pobliŜu na drzewo ciastkowca i mleczaki. Wróciłem z pełną garścią ciastek i strąków mleczaka. JednoroŜec podniósł się i zaczął się paść, doskonale utrzymując równowagę na trzech zdrowych nogach. Dziewczyna siedziała oparta plecami o drzewo Ŝelazowca i próbowała oczyścić ubranie. Brązowe włosy miała splecione w mysi ogon. Oczy kolorem pasowały do włosów. W talii była wysmukła, biodra zaś miała pełne. Pod spódnicą nosiła szorty, ale i tak jej nogi były imponujące. Prawdopodobnie była tylko nieco starsza ode mnie, choć wyglądała na co najmniej o pięć lat starszą. NiewaŜne. Po prostu odnotowałem kilka szczegółów dotyczących wyglądu dziewcząt, ale wcale nie byłem pewien, czy ta nowa perspektywa jest w stanie zrekompensować ich słynne szarogęszenie się. Dziewczyny, jak do tej pory, jedynie śmiały się ze mnie, jeśli w ogóle mnie zauwaŜały. Mogłem im się więc odwdzięczyć takim samym brakiem

zainteresowania. Przyniosłem zdobycz i połoŜyłem przed dziewczyną. — Oooo, wspaniale! — zawołała zachwycona. — Doskonale się spisałeś. Głupawo sparaliŜowany niespodziewaną pochwałą nic nie odpowiedziałem. — Siadaj. Musimy to zjeść, zanim się zepsuje — poleciła. Dlaczego tak chętnie wypełniałem jej polecenia? Zaczęła. Miała typową dla dziewcząt zdolność jednoczesnego jedzenia i mówienia. — Nie zostaliśmy sobie przedstawieni — powiedziała, przeŜuwając kawał wiśniowego ciasta. — Nazywam się MareAnn. Mam zdolność przywoływania koni i czynienia ich posłusznymi. Kim ty jesteś i jaki posiadasz talent? — Jestem Humfrey. Ja… ja nie mam Ŝadnego nadzwyczajnego talentu. — Chcesz powiedzieć, Ŝe go jeszcze nie odkryłeś? — Chciałem powiedzieć dokładnie to, co powiedziałem. — Nie kaŜdy musiał mieć magiczny talent, choć większość taki posiadała. Czułem, Ŝe jestem gorszego gatunku. — CóŜ, to się na pewno zmieni. Mam piętnaście lat. A ty? Zaniemówiłem. — To ty jesteś taka młoda? — Jasne. Ile masz lat? — Piętnaście. Spojrzała na mnie podejrzliwie. — To ty jesteś taki stary? — Taki stary — odpowiedziałem jak słabe echo prosto w niedowierzającą twarz MareAnn. — Ach, więc jesteś gnomem. — Nie, człowiekiem, choć wyglądam na gnoma. — Och, przepraszam. Nie wyglądała jednak na skruszoną, a raczej na wątpiącą. Nie chciała dalej kwestionować mych słów, lecz wyglądała na zmieszaną. Doskonale ją rozumiałem. Po chwili rozejrzała się dookoła. — Czy jest gdzieś w pobliŜu woda? Jakaś rzeka lub jezioro, w którym moŜna by się umyć? Skoro ty masz tyle brudu na sobie, ja muszę przedstawiać sobą szczególnie przykry widok. — Niedaleko stąd mijałem rzekę. Ale nie powinniśmy myć się w niej razem. — Oczywiście, Ŝe powinniśmy! — odpowiedziała typowo kobiecym, zdecydowanym głosem. — A moŜe zepsułam ci twój plan dnia? — Plan dnia? — Gdzieś idziesz, nieprawdaŜ? I dotarłbyś juŜ tam, gdyby nie sprawa ze mną i z Horntensją? — Och, nie. Po prostu odchodzę z Wioski przy Rozpadlinie. Nie mam skonkretyzowanych planów. — Z jakiej wioski? — Rozpadlina. No wiesz, wyrwa. — Nie, nie wiem! Jaka wyrwa? No tak. Przypomniałem sobie, Ŝe na Rozpadlinie ciąŜyło Zaklęcie Zapomnienia. śyłem tam i byłem uodporniony na zapominanie, ale ona pochodziła z innych stron i nigdy nie słyszała o Rozpadlinie, a jeśli słyszała, to zapomniała o niej. Taka była natura staroŜytnej klątwy. Nie było sensu tłumaczyć tego wszystkiego, poniewaŜ i tak zaraz by zapomniała, co słyszała. — Po prostu duŜa szczelina. NiewaŜne. Moja wieś takŜe jest juŜ niewaŜna. Chcę iść w strony bardziej interesujące. — Strony, z których ja pochodzę, są równie nieciekawe. Nasza wioska leŜy nad brzegiem rzeki Rozsądnych Wycieczek, a jedyną interesującą rzeczą są smoki,

nawiasem mówiąc dość niebezpieczne. Doskonale to wiem. Ten latający omal nas nie złapał. Popełniłam oczywisty błąd, myśląc, Ŝe jesteśmy poza ich terytorium i moŜemy odpocząć. — Nigdzie w Xanth nie moŜna być poza ich terytorium — powiedziałem. — MoŜliwe, Ŝe w okolicy, przez którą szedłem, było jedynie kilka z nich. — śartujesz. Ta kraina nazywa się Krajem Wielu Smoków. Byłem zakłopotany. — Zgaduję, Ŝe wybrałem niewłaściwą drogę. — Zejdź więc ze swojej drogi i chodź ze mną. Ja takŜe nie zmierzam w Ŝadnym określonym celu. Odeszłam z domu tak jak ty. — Chcesz podróŜować ze mną? — zapytałem z niedowierzaniem. — Pomogłeś mi i nie wydajesz się niebezpiecznym człowiekiem. PodróŜowanie samemu nie jest ani zabawne, ani bezpieczne. Gdyby Horntensja nie zraniła smoka rogiem, obie leŜałybyśmy martwe. Poza tym wydaje się, Ŝe duŜo wiesz. Mówię o kościołączu i o ciastkach, i tak w ogóle. Okazałeś się prawdziwym błogosławieństwem dla dziewczyny w niedoli. Nic nie mogłem na to poradzić — polubiłem MareAnn. Trudno mi było uwierzyć, Ŝe jesteśmy w tym samym wieku, ale po cóŜ by miała kłamać? Oczywiście lubiła dowodzić, lecz nie tak jak dziewczyny, które spotkałem wcześniej. Nie mogłem teŜ powiedzieć, Ŝeby mnie nudziła. — Jeśli chcesz — zgodziłem się, nadając memu głosowi niechętny ton. Tego niesamowitego dnia dbałem o to, co inni o mnie pomyślą. — Przywołam dla ciebie jednoroŜca — powiedziała radośnie. — WłoŜyła palce do ust i przeciągle zagwizdała. — Ale… Po dłuŜszej chwili dał się słyszeć tętent kopyt. Nagle na polanie pojawił się ogier jednoroŜec. — PomóŜ mi wstać. Dość niezgrabnie chwyciłem ją za ramiona i próbowałem podnieść, ale niestety, nie udało mi się. Wyciągnęła więc ręce do góry, a ja chwyciłem za dłonie i pociągnąłem. Powoli wstała. Skrzywiła się z bólu, gdy nieopatrznie przeniosła cięŜar ciała na chorą nogę, i zaraz oparła się na mnie. Była ode mnie wyŜsza i lepiej zbudowana w klatce piersiowej i w biodrach, ale chyba nie była cięŜsza. JednoroŜec zwolnił kroku, gdy wbiegł na polanę. Podszedł do nas ostroŜnie. Patrzyłem na niego z uwagą. Jeśli róg jednoroŜca mógł ugodzić smoka, mógł równieŜ mnie. — Ulandzie, oto Humfrey — MareAnn przedstawiła mnie wierzchowcowi. — Humfreyu, oto jednoroŜec Uland. Od tej chwili będzie twoim rumakiem. — Ale nie mam pojęcia, jak dosiadać jednoroŜca ani czegokolwiek innego — zaprotestowałem. — Ach, nie musisz tego wiedzieć. JednoroŜce są magiczne. Uland nauczy cię wszystkiego. Wątpiłem. — Rzeka nie jest daleko. Dlaczego po prostu nie przejdziemy się? — Ledwie to powiedziałem, zorientowałem się, Ŝe nie była to dla chorej najlepsza propozycja. — Albo moŜe ty dosiądziesz Ulanda, a Horntensja i ja przespacerujemy się. — Tak, moŜe to dobry pomysł — na szczęście MareAnn się zgodziła. — PomóŜ mi go dosiąść. Jest za wysoki, bym mogła poradzić sobie sama. Znowu poczułem się zagubiony. Jak mam ją podsadzić? Chwycić za biodra? — No dalej, głuptasie. — Zgięła nogę w kolanie i zawołała: — Podtrzymaj moją stopę. Byłem bezsilny. Chwyciłem podstawioną stopę i uwaŜając na zranioną kostkę,