a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 937
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 406

Anthony Piers - Xanth 15 - Barwa Jej Bielizny

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Anthony Piers - Xanth 15 - Barwa Jej Bielizny.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 31 osób, 50 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 211 stron)

Piers Anthony Barwa jej bielizny Tytuł oryginału The Colour of Her Panties PrzełoŜyła Katarzyna DoroŜała–van Daalen

1. Mela Syrena Mela niespokojnie pływała wokół swego podmorskiego ogrodu, gładząc podobne do drzew wodorosty, które tworzyły w nim ściany i baldachim. Włosy wiły się za nią zielono, a ogon tworzył niewielkie wiry, które bawiły się kaŜdym ich kosmykiem, który udało im się złapać. Zanurkowała w stronę błyszczących, kolorowych kamieni posadzki, tak Ŝe prawie otarła się o nie piersią. Następnie zatrzymała się przy centralnym kominku i dołoŜyła do niego kilka polan wodnych, aby ogień zaczął palić się jaśniej. — A niech to! — zaklęła, wyprowadzona z równowagi. — Potrzebuję męŜa! Przyniosła lusterko i rozciągnęła je na całą długość, aby móc się zobaczyć w całości. Lustro odbiło jedynie to, co dobrze wiedziała: była wspaniałym stworzeniem, miała piersi pełniejsze niŜ kaŜda inna syrena i ogon bardziej błyszczący niŜ kaŜda inna ryba. Na szyi miała naszyjnik wysadzany dwoma wspaniałymi, błyszczącymi ognistowodnymi opalami, które bez wątpienia wystarczały do skuszenia męŜa najwyŜszej jakości. To dlaczego nie miała męŜa? Nie była specjalnie wybredna. Chciała jedynie najmilszego, najprzystojniejszego, najbardziej męskiego i inteligentnego księcia w Xanth, który pozwalałby jej robić to, na co miałaby ochotę, na przykład godzinami pływać w słonym morzu i jeść surowe ryby, i który uwielbiałby szczotkować jej włosy. Pewnego razu złapała księcia Dolpha, jednak był wtedy odrobinę za młody, miał bowiem tylko dziewięć lat. Wymieniła go na swoje opale. Ale ksiąŜę Dolph dorósł i oŜenił się z dziewczyną z jego własnego gatunku, której zdolności były nieporównywalne do talentów Meli. MęŜczyźni z rodzaju ludzkiego po prostu nie mają oleju w głowie. Problem polegał na tym, Ŝe tylko niewielu męŜczyzn odpowiadało jej skromnym standardom, a poza tym większość z nich miała juŜ Ŝony. Mela przeszukała wszystkie morza i nie znalazła nikogo wartego jej uwagi. To co jej w takim razie pozostało? Westchnęła, aŜ przez jej wspaniałe ciało przebiegł dreszcz. Nie było innej rady: będzie musiała zapytać Dobrego Maga. To oznaczało konieczność odsłuŜenia u niego jednego roku, co z pewnością będzie potwornie nudne, ale jeśli Mag pomoŜe jej znaleźć odpowiedniego męŜa, to chyba warto. Po cóŜ czekać. Zebrała kilka uŜytecznych zaklęć, które znalazła podczas przeszukiwania odnóg morskich i schowała je do swej niewidzialnej torebki. Następnie wypłynęła z groty i skierowała się w stronę powierzchni morza. Nie obawiała się, Ŝe podczas jej nieobecności ogień moŜe się rozszerzyć, poniewaŜ nie płonie pod wodą pozbawiony magicznej obecności członków syreniego rodu. Roznieci się tylko wtedy, jeśli pojawi się przy nim inna syrena lub tryton, a z pewnością nikt nie wejdzie na prywatny teren Meli. Czystym zbiegiem okoliczności podwodna grota Meli znajdowała się niedaleko Wyspy Iluzji. Tak więc syrena pojawiła się w pobliŜu wyspy, która kiedyś była najsłynniejszym miejscem w krainie Xanth. Po wypłynięciu na powierzchnię włosy Meli zmieniły barwę na Ŝółtą. Przypomniało jej się znowu, jak złapała tu księcia Dolpha, pomimo protestów jego kościstych towarzyszy kościeja Marrowa i kości Gracji. W rezultacie okazali się oni całkiem przyzwoici, pomimo swej niedowagi; w rzeczywistości pomogli jej zdobyć opale. Mela była ciekawa, jak im się wiedzie; tworzyli razem całkiem miłą, chociaŜ trochę wymizerowaną parę. Wyspa Iluzji nie posiadała juŜ tyle iluzji, odkąd Czarodziejka Iluzji, królowa Emeritus Iris, opuściła ją przed laty. Jednak nadal otaczał ją blady odcień wielkich

fantazji, sugerujący ogrom przeszłych wyobraŜeń. MoŜe pewnego dnia zamieszka ją kolejny Mag Iluzji i znowu nikt nie pozna jej raczej prozaicznej rzeczywistości. Mela płynęła prosto do brzegu, do miejsca, gdzie Wielka Rozpadlina dochodziła do wschodniego morza. Dotarła jak mogła najbliŜej do niewielkiej plaŜy, nie wynurzając się z wody. Jednak gdy piasek zaczął zagraŜać jej aksamitnej skórze, usiadła, zwinąwszy przed sobą ogon. Skoncentrowała się i jej wspaniała płetwa zmieniła się w niezgrabną bryłę, podczas gdy główna część ogona stała się chorobliwie róŜowa. Na jego całej długości pojawiła się zmarszczka, która pogłębiała się tak długo, aŜ cały ogon rozdzielił się na dwie niezdarne kończyny. Mela zgięła sękate kolana i pewnie ustawiła kościste stopy na piasku. Następnie podniosła się, balansując ryzykownie na swych niezgrabnych nogach, stojąc po kolana w przybrzeŜnych falach. DuŜo czasu upłynęło od jej ostatniego pobytu na lądzie. Wcale jej to nie bawiło, jednak był to jedyny sposób. Dobry Mag Ŝył na lądzie i na pewno nie przyszedłby do morza. W chwili, gdy była juŜ pewna równowagi, z wysiłkiem ruszyła w stronę suchego piasku. Zaczynała się przyzwyczajać, a jej nogi stawały się coraz silniejsze i Mela stąpała coraz pewniej. Wiedziała, co naleŜy robić, wyszła jedynie z wprawy. Jednak gdy oddaliła się od wody, piasek stał się gorący i zaczął parzyć jej stopy, a ostre kamienie mogły przeciąć skórę. MoŜe i jej kończyny były brzydkie, ale z pewnością delikatne. Na szczęście wiedziała, gdzie znajduje się łacha z damskimi pantoflami; zauwaŜyła ją, będąc jeszcze w wodzie. Pokuśtykała do niej i wybrała pantofle. Oczywiście pasowały jak ulał i chroniły jej stopy tak, Ŝe mogła swobodnie pójść dalej. Dotarła do krawędzi Rozpadliny, gdzie droga stawała się stroma. Musiała się wspinać, lecz to takŜe potrafiła. Bez specjalnych trudności wdrapywała się na skały i wzniesienia. Wiedziała, Ŝe musi jak najprędzej wydostać się z Rozpadliny z dwóch powodów. Po pierwsze, w dalszej części ściany stawały się coraz bardziej strome, o czym kaŜdy wie, a po drugie, Ŝył tam Smok z Rozpadliny. O tym wiedziało tylko niewiele osób, poniewaŜ większość z tych, którzy go spotkali, została przez niego poŜarta. Przez długi czas Rozpadlina była objęta Zaklęciem Zapomnienia, lecz teraz ono juŜ nie działało, tak więc moŜna było coś o niej wiedzieć. I całe szczęście, poniewaŜ wcale nie miała ochoty uciekać przed smokiem na tych trzęsących się nogach. Była ciekawa, jak stworzenia lądowe znosiły tak niezgrabny środek lokomocji. Dotarła do krawędzi i przedostała się na drugą stronę. Tutaj ląd był przyzwoicie płaski i mogła iść wyprostowana. O ile wiedziała, Zamek Dobrego Maga znajdował się trochę na południe od Rozpadliny, tak więc ruszyła w kierunku zachodnim. Podobno były tam magiczne ścieŜki. Jeśli udałoby się jej znaleźć jedną z nich, to mogłaby iść nią prosto do zamku, nie przejmując się Ŝadnymi błąkającymi się potworami. Niestety, nadal była w dziczy. — Ho! — krzyknął ktoś z boku. — Strzel jej! Mela spojrzała zaalarmowana. Nie była nimfą, jednym z tych przewaŜnie bezmózgi stworzeń, które trzymały się w towarzystwie podobnie bezmózgich faunów. Z jakiegoś powodu męŜczyźni z rodu ludzkiego zdawali się lubić nimfy, podczas gdy nie wykazywali Ŝadnego zainteresowania faunami. ZauwaŜyła, Ŝe ten, który krzyknął, był stworzeniem wielkości elfa, sięgającym jej zaledwie powyŜej kolan. Miał nieproporcjonalnie duŜe ręce. Nie musiała się nim przejmować. Nagle pojawiło się jeszcze sześć podobnych mu stworzeń. — Strzel jej! Strzel jej! — krzyczeli, nacierając na nią w chaotycznej masie. Teraz ich rozpoznała: to byli bijacze. Mieli duŜe dłonie, które zwijali w ogromne

pięści, idealnie nadające się do bicia niewinnych istot. Wyskoczyli z krzewu oczkowego, który uwielbiał, gdy strzelano. Zawsze krzyczał „Strzelaj!” i „Strzelaj jeszcze raz!”, mimo iŜ jego liście — tak cienkie i płaskie, nie były w stanie zbyt długo przetrwać tego typu ekscesów. MoŜe właśnie dlatego znajdowały się na nich te wszystkie małe czerwone i czarne znaczki, w kształcie poduszek, serc i Ŝołędzi. Ale bijacze byli znani z tego, Ŝe dokładali wszystkiemu, co znalazło się w ich zasięgu, a ponętna, naga kobieta, taka jak ona, stanowiła doskonały cel. Bez wątpienia chcieli jej nastrzelać. Mela szybko oceniła sytuację. Była zbyt daleko od morza, aby dotrzeć do niego, zanim te szkaradne stworki ją złapią. MoŜe za jakiś czas te nieporęczne nogi będą ją niosły dość prędko, lecz na razie wciąŜ koncentrowała się na sprawach takich, jak równowaga i ruch. Gdyby spróbowała biec szybciej, upadłaby na twarz, a oni przeszłiby po niej. Czy jej magia była w stanie ich zatrzymać? Znała zaklęcie pozwalające plunąć komuś wodą w oczy, lecz działało ono tylko na jedną osobę, a poza tym wątpiła, aby było w stanie odstraszyć na dłuŜej chociaŜ jednego z bijaczy. Miała przy sobie niewielkie polano wodne, ale paliło się ono tylko w wodzie. Miała teŜ swoje lusterko, jednak jego moc była ograniczona. Nie dawało jej to wiele nadziei. Jednak miała równieŜ przy sobie niewielki magiczny leksykon zawierający listę tego, co było w Xanth uŜyteczne oraz tego, czego naleŜało unikać. Wyszarpnęła go z torebki i szybko zaczęła przeglądać. Widziała w nim rysunki róŜnych stworzeń i roślin, a między innymi równieŜ bijaczy i krzewu oczkowego. — Te juŜ znam! — warknęła. — Ale moŜe jest coś w pobliŜu, co mi pomoŜe? Leksykon pokazał obraz krzewu mitenkowego, ze ślicznymi, malutkimi, białymi mitenkami. Krzew mitenkowy? Nie była przecieŜ kociakiem, nie potrzebowała mitenek. Po chwili wypatrzyła w pobliŜu krzew mitenkowy. No cóŜ, moŜe nie całkiem to miała na myśli, ale będzie musiała z niego skorzystać. Pobiegła do niego, częściowo tracąc z pośpiechu równowagę. Bijacze byli teraz prawie przy niej, a ich straszne, wielkie dłonie zwijały się w jeszcze większe i jeszcze straszniejsze pięści. Obiegła krzew. Bijacze wpadli na niego, a mitenki rozciągnęły się, aby połknąć ich pięści. Po chwili wszyscy bijacze zostali złapani za ręce i nie mogli uwolnić ich z ciasnych mitenek. Bluźnili, klęli i świntuszyli tak, Ŝe powietrze stało się cholerycznie niebieskie, co nie naleŜało do rzeczy normalnych: Normalnymi odcieniami były choleryczna zieleń lub Ŝółć. Ale nawet niebieski nie mógł ich uwolnić, poniewaŜ mitenki były mocno przytwierdzone do krzewu. Mela wesoło ruszyła dalej. Czasami wystarczała odrobina szczęścia i zdrowego rozsądku, który podpowiadał, jak z niego zrobić uŜytek. I oczywiście trochę pomocy ze strony leksykonu. To w końcu królestwo Xanth, w którym prawie wszystko jest magiczne, a reszta prawdopodobnie udaje, Ŝe taka jest. Choć Mela nie była przyzwyczajona do lądu — znacznie niebezpieczniejszego od morza — jednak dawała sobie radę. Po pewnym czasie dotarła do rzeki. Wspaniale, będzie miała moŜliwość zmoczenia ogona. Weszła do wody… i od razu z niej wyskoczyła. To była słodka woda! Co za straszne przeŜycie. Będzie musiała wytrzymać na suchych nogach do czasu, gdy będzie mogła powrócić do morza. Nie mając ochoty na ponowny kontakt z tą straszną wodą, Mela ruszyła w górę rzeki. Wydawało się logiczne, Ŝe jeśli będzie szła wzdłuŜ niej wystarczająco daleko, to w końcu rzeka musi się poddać i zniknąć, i wtedy Mela pójdzie dalej, nie naraŜając się na ponowny z nią kontakt. Po pewnym czasie napotkała dziwne, niewielkie stworzenie. Miało ono róŜową,

owłosioną skórę i kwadratowy pysk, którym ryło ziemię. Ponownie wyjęła swój leksykon i przerzucała jego strony, aŜ znalazła zdjęcie, na którym rozpoznała owo stworzenie: to była świnia. Opis był uspokajający: jeśli im nie dokuczać, świnie są istotami niegroźnymi. Tak więc Mela zignorowała ją i poszła dalej. Napotkała kolejną świnię i trzecią. Tak właściwie to wzdłuŜ brzegu rzeki znajdowała się ich cała gromada. To był zaświniony brzeg! Oddaliła się od brzegu i znalazła ścieŜkę. ŚcieŜka rozszerzyła się, jakby z radości, Ŝe Mela zwróciła na nią uwagę, i przeszła w brukowaną drogę. Wiedziała, Ŝe niektóre ścieŜki zdradliwie prowadziły do legowisk smoków lub wikłaczy, ale ta nie była taka. To prosta droga, która cieszyła się, gdy z niej korzystano, a Mela była zadowolona, mogąc nią podąŜać. Droga ta umoŜliwiała jej przemierzenie większego odcinka w duŜo krótszym czasie, nie wymagając zbyt wiele od jej nieszczęsnych nóg. Nagle dobiegło ją potęŜne chrząkanie. Ogromna świnia szarŜowała w jej stronę. Mela musiała wskoczyć w krzaki, aby uniknąć zderzenia. Nie otrzymała za to podziękowań. — Z drogi, nimfo! — chrząknęła ogromna świnia, przebiegając obok. Mela nie lubiła, gdy nazywano ją nimfą, choć wszyscy widzieli przecieŜ, Ŝe była syreną. — Hej, ty, myślisz, Ŝe ta droga naleŜy do ciebie? — rzuciła gniewnie. Świnia zatrzymała się i odwróciła swój ryj, aby na nią spojrzeć. — Tak właściwie, to tak — powiedziała. — A kim ty jesteś? — Jestem świnia–pirat drogowy, oczywiście. A teraz zjeŜdŜaj mi z drogi. — Pirat ponownie nabrał prędkości i po chwili zniknął jej z oczu. Świnia–pirat drogowy. To by się zgadzało. Gdy świnki z brzegu rzeki dorosną i staną się aroganckie, oczywiście staną się świniami–piratami. Powinna była spojrzeć na kolejną stronę leksykonu i znaleźć tę informację, zanim ona znalazła ją. Mela otrząsnęła się i spróbowała ponownie wrócić na drogę. Jednak odkryła, była zaplątała się w listowie najbrzydszego i najmniej uŜytecznego drzewa, jakie kiedykolwiek widziała. Miało koślawe liście, odpadającą korę i psujące się owoce. Zdawało się, Ŝe wyrosło całkiem na opak. Całe szczęście, Ŝe nie miała na sobie ubrania, poniewaŜ dziwaczne kolce drzewa z pewnością by się w nie zaplątały. Uwierały ją one w dwóch nadających się i w jednym nie nadającym się do nazwania miejscu. Wyplątała się z drzewa i wyjęła leksykon. I znalazła: drzewo cytrynowe. KaŜdy, kto dostał się w takie drzewo, musiał się z niego jak najszybciej wydostać, poniewaŜ było ono niedobre. Mela miała juŜ okazję przekonać się o tym. Było to doprawdy wyczerpujące. Czy naprawdę potrzebowała męŜa? Doszła jednak do wniosku, Ŝe to prawie bez sensu cofać się teraz, gdy zaszła juŜ tak daleko. Równie dobrze mogła pójść dalej i sprawdzić, co ma jej do powiedzenia Dobry Mag. Droga wiła się przez las, przebiegając w pobliŜu wspaniałych drzew szarlotkowych. Mela zatrzymała się, aby przegryźć trochę szarlotki arbuzowej. Kawałek dalej znalazła orzechy wodne i rzeŜuchę wodną. Było to najlepsze, co mogła znaleźć, poniewaŜ na lądzie nie było ani zupy z wodorostów, ani ogórków morskich. Po smaku mogła stwierdzić, Ŝe do ich hodowli uŜywano słodkiej wody, jednak Ŝywności to nie przeszkadzało. Jedynie pływanie i kąpiel wymagały słonej wody. Czas uciekał, a cienie korzystały z tego i stawały się coraz dłuŜsze. Mela była zaintrygowana tym zjawiskiem, poniewaŜ na dnie morskim nie występowało wiele cieni. Zrozumiała, ten magiczny sygnał informował o zbliŜaniu się nocy. Niespecjalnie lubiła podróŜować w ciemnościach, a poza tym jej nowe nogi były juŜ bardzo zmęczone. Potrzebowała bezpiecznego i wygodnego miejsca do spania. Ale

gdzie mogła takowe znaleźć? Sprawdziła w leksykonie. Ukazał on zdjęcie drzewa beczek piwnych. Mela nie była jednak całkiem pewna; pomysł pływania w piwie nie wydał jej się wiele lepszy od pływania w wodzie. Nagle zrozumiała, Ŝe leksykon wskazywał drzewo pustych beczek piwnych. Tak więc idąc przed siebie, rozglądała się i, oczywiście, po pewnym czasie znalazła to, czego szukała. ZbliŜyła się do drzewa i dokładnie mu się przyjrzała. Zobaczyła pęknięcie, które prowadziło do szczeliny, z kolei ta do szpary, a ta w końcu tworzyła kwadratowy obwód drzwi. To było to! Zaczęła palcami szukać wzdłuŜ krawędzi i znalazła zatrzask. Zwolniła go i drzwi się otwarły. Za nimi znajdowała się powierzchnia mieszkalna wypełniona puszystymi poduszkami. Nie było to aŜ tak atrakcyjne jak słona woda, jednak idealne jak na warunki lądowe. Mela weszła i zamknęła za sobą drzwi. Natychmiast delikatne światło zaczęło jarzyć się z kolorowych pleśni. Nie mogło się ono równać ze światłem roślin i istot głębin morskich, jednak dawało jej wraŜenie, Ŝe znajduje się w głębinach, co było bardzo przyjemne. MęŜczyzna, za którego wyjdzie, będzie musiał kochać morze, poniewaŜ Mela była stworzeniem morza, zarówno z ducha, jak i z ciała. Błogo spoczęła na łoŜu z poduszek. — Mmmmph, mmmph mph mmmmmmmph! Mela podskoczyła. Co to było? — Mmmmmm! Mmmmmph! — Ten zduszony dźwięk dobiegł ją, gdy opadła z powrotem na ziemię, całkowicie spłaszczając poduszki. Pozbierała się na swe obolałe nogi. — Co się tutaj dzieje? — zdziwiła się Mela. Znajdująca się na środku poduszka złoŜyła się w usta i przemówiła: — Lepiej byłoby zapytać, co ciebie tu przyniosło!? Jakim prawem rzucasz się swoim rybim tyłkiem na mojego Eskimosa!? — Na twojego co? — zapytała Mela rozbawiona. — Mojego Inuita, Aleuta, Fina, Sami… — Lapończyka? — dodała Mela. — Wszystko jedno. Czy nie moŜna się juŜ porządnie zdrzemnąć, Ŝeby nie zostać przygniecionym przez jakiegoś obrzydliwego potwora morskiego? Mela poczuła się obraŜona. — Hmm, niektórzy uwaŜają mnie za całkiem atrakcyjnego potwora morskiego. Usta skrzywiły się. — A kto taki, rybi łbie? Pewnie głodny kraken? Mela przestała się dąsać. — A niech to! — zaklęła. — Ty sama nie grzeszysz urodą, poduszkowa gębo! Poduszka eksplodowała. Usta wzleciały w powietrze i uniosły się na wysokość nosa Meli, podczas gdy wokół fruwało pierze. — Mam tyle czaru, ile tylko zechcę, czupryno z wodorostów! — wykrzyknęła. Poniewczasie Mela zdała sobie sprawę, Ŝe działała tutaj magia. — Nie jesteś tym, czym się zdajesz — zaatakowała z pewnym przekonaniem w głosie. Pierze zbliŜyło się do ust, tworząc kształt głowy. — Jestem tym, czym zechcę być, dupku! To było uderzenie poniŜej pasa. Jak dotąd nikt jeszcze nie wziął Meli za tylną część ludzkiego ciała. — A jaki tyłek masz ty, poduszkowa gębo? — zapytała. Pierze uformowało się na kształt człowieka i zaczęło przybierać barwę skóry. Teraz stała przed nią ponętna kobieta.

— Taki właśnie tyłek, ptasi móŜdŜku! — powiedziała, odwracając się, aby pokazać pośladki, które były prawie tak urocze jak Meli. — Jesteś demonicą! — nagle zrozumiała Mela. Jednak istota odsunęła się i syrena nie była w stanie jej złapać. — Demonicą Metrią, oczywiście. A ty, u licha, kim jesteś? — Jestem syrena Mela. — A co robisz z dala od swego elementu? — Mego czego? — Twego komponentu, fragmentu, dywizji, porcji, segmentu… — Ach, chciałaś powiedzieć Ŝywiołu! Morza. — Wszystko jedno. Czemu jesteś tutaj, na lądzie? — Szukam męŜa. W morzu nie mogę znaleźć takiego, jakiego bym chciała. Metria spojrzała na nią taksująco. — Biorąc pod uwagę to, co interesuje męŜczyzn, wygląda, Ŝe powinnaś jakiegoś złapać. A kogo szukasz? — KsiąŜę by się nadał, jeśli byłby przystojny i posłuszny. Pewnego razu złapałam księcia, ale był za młody i musiałam go wypuścić. — O? A którego? — Księcia Dolpha z rodu ludzkiego. Miał wtedy dziewięć lat, ale z czasem by dorósł. — Księcia Dolpha! Znam go. Teraz ma siedemnaście lat i jest Ŝonaty. — Wiem — powiedziała Mela smutno. — Słyszałam, Ŝe ona nie jest nawet księŜniczką. — Teraz jest. I równieŜ matką. Bocian przyniósł im bliźniaczki, Dawn i Eve. — Och, to powinny być moje córeczki! — zawołała Mela. — Nigdy nie powinnam była pozwolić mu odejść. — No cóŜ, ty jesteś śmiertelna. Robisz błędy. — Lecz teraz zamierzam spotkać się z Dobrym Magiem, aby dowiedzieć się, jak złapać jakiegoś innego księcia — podsumowała Mela. — Przykro mi, jeśli naruszyłam twoją posesję. Sądziłam, Ŝe nie było tu nikogo. — Och, nic się nie przejmuj, moŜesz z niej korzystać — pocieszyła ją Metria. — Przejęłam ją przed kilkoma laty od ogra i po prawdzie było znacznie ciekawiej, gdy był on tutaj. — Zawsze tak jest, gdy w pobliŜu znajduje się męŜczyzna. — To prawda! Ale teraz go tu nie ma. OŜenił się z mosięŜną dziewczyną ze Świata Hipnotykwy o imieniu Bria. Mają syna o imieniu Brusque. — Wszyscy się pobierają! — powiedziała Mela rozdraŜniona. — Ale syn ogra i mosięŜnej… Czy on posiada jakiś talent? — Tak. MoŜe uczynić siebie oraz wszystko inne twardym i cięŜkim lub miękkim i lekkim. Powinno mu się to przydać, gdy dorośnie. Mela ze zrozumieniem skinęła głową. — Niewątpliwie. Ale to nie rozwiązuje mojego problemu. Potrzebny mi jest ksiąŜę. — A dlaczego nie zwykły męŜczyzna? — zapytała demonica. — Jest ich duŜo więcej. — No cóŜ, po tym, jak prawie złapałam księcia, byłoby poniŜające wziąć sobie zwykłego męŜczyznę. — Tak przypuszczam. Moja przyjaciółka, demonica Dana, wyszła za mąŜ za króla. I teraz na pewno nie wzięłaby sobie nikogo niŜszego rangą. — O? Którego króla? — Króla Humfreya.

— Nie wiedziałam, Ŝe istniał król o imieniu Humfrey! Czy ma on coś wspólnego z Dobrym Magiem Humfreyem? — To jedna i ta sama osoba. — Ale przecieŜ Humfrey nie jest królem! Jest Magiem Informacji. — Teraz nie jest królem. Ale kiedyś był. Dana była znudzona i odeszła od niego, jednak gdy minął wiek, znudziło jej się Ŝycie w pojedynkę, tak więc wróciła do niego i do dziś dnia jest jego Ŝoną. — A ja sądziłam, Ŝe jego Ŝoną jest Gorgona. — To prawda. Bardzo trudno to wyjaśnić. — Z pewnością! — Mela była teraz zbyt zmęczona, aby słuchać zawiłych wyjaśnień. — Czy nie będzie ci przeszkadzało, jeśli prześpię się na tych poduszkach? — Czuj się moim gościem — powiedziała Metria uroczyście. * Z samego rana Mela opuściła przytulne legowisko i udała się na poszukiwanie owoców i orzechów. Musiała zrobić coś jeszcze, jednak nie była pewna, czy poradzi sobie z tym w higieniczny sposób, będąc wyposaŜona w te niewygodne nogi; tak chciałaby chociaŜ na chwilę znaleźć się w morzu lub nawet (fuj!) w zwykłym stawie ze słodką wodą, i to nie tylko z tego powodu. Ląd był po prostu takim strasznym miejscem! Pojawiła się demonica Metria, utrzymując się w powietrzu w swej ludzkiej postaci. — Czy musisz juŜ iść? — zapytała. — Sądziłam, Ŝe chcesz się mnie pozbyć. — Chcę. śartowałam tylko. — To brzmi normalniej. — Mela miała stosunkowo niewiele złudzeń co do demonów: spotykała je juŜ wcześniej. — Wyglądasz, jakbyś skręcała się z bólu. — Zapytałabym cię, czy gdzieś w pobliŜu jest woda, ale ty i tak wysłałabyś mnie w niewłaściwą stronę. — Nie, powiedziałabym ci prawdę, poniewaŜ ty nie uwierzyłabyś mi i poszłabyś w złą stronę. — Demonica najwyraźniej wiedziała, do czego Meli potrzebna była woda, tak więc dokuczała jej po demoniemu. — O, to nic takiego. Skorzystam z twojego legowiska. — Mela ruszyła w stronę drzewa beczek piwnych. — O nie, nie zrobisz tego! Idź tam, do tego krzewu docelowego! — Lewa ręka Metrii wyciągnęła się, a jej dłoń przyjęła kształt strzałki. — Jakiego krzewu? — Cel, przeznaczenie, dziedzina, kula, obiekt, coś, po co coś zostało zrobione… — Funkcja? — Wszystko jedno — Metria zgodziła się rozgniewana. — A co to takiego krzew funkcyjny? — Podejdź do niego i sama zobacz. To jest doprawdy zupełnie naturalne. Mela wiedziała, Ŝe to jakiś figiel, ale lepiej nie draŜnić demonicy, której psikusy były z pewnością duŜo mniej groźne od jej złości. Podeszła do krzewu, od którego zalatywało nawozem. I nagle zgięła się wpół i mimo niewygodnej pozycji zrobiła to, co miała do zrobienia. Krzew funkcyjny: teraz rozumiała jego nazwę. Posiadał on swój własny sposób na zbieranie nawozu. Mela wyprostowała się i oddaliła od niego.

— Dziękuję ci, Metrio — powiedziała, poniewaŜ demonica w końcu jej pomogła. — To nie jesteś zła? — zapytała Metria z rozczarowaniem w głosie. — Jestem wściekła. — Radzenie sobie z demonami było sztuką. — Nie będziesz próbowała tym we mnie rzucać? — To nie przystoi damie. — To tylko by mnie okrąŜyło i rozbryzgałoby się o ciebie. — Tak, wiem o tym. — Próbujesz być nudna, Ŝebym przestała się tobą interesować i juŜ więcej ci nie dokuczała. — Demony stają się coraz mądrzejsze. — No cóŜ, to ci się nie uda! Pójdę po prostu z tobą i przy następnej okazji zobaczę, jak wszystko psujesz. — Jak uwaŜasz. — A niech to diabli! Nie wiem nawet, czy naprawdę chcesz się mnie pozbyć! MoŜe wolisz, abym przy tobie została. — Twoje towarzystwo odpowiadałoby mi jeszcze bardziej, gdybyś była księciem demonem. MęŜczyźni potrafią być tacy brutalni. — To przewaŜa szalę! Zostaję z tobą i będę absolutnie miła! Co o tym sądzisz? Mela westchnęła. — Twoja dokuczliwość jest bardzo wyrafinowana. — Jednak tak naprawdę Meli było obojętne, czy demonica zostanie przy niej, czy teŜ się oddali; chciała jedynie, aby przestrzegała dobrych manier. Ruszyły na zachód, ale słodkowodna rzeka, wraz ze świniami i całą resztą, zaczęła groźnie zbliŜać się w ich stronę i skierowały się na południe. Okolica stała się pagórkowata, i skręciły jeszcze bardziej, aby ją obejść. Demonica szła teraz po ziemi, tak więc wyglądała jak druga śmiertelna istota. Miała nawet ciało; Mela była tego pewna, poniewaŜ demonica zostawiała odciski stóp. Nagle syrena usłyszała niewyraźny odgłos eksplozji. — Co to jest? — Zaimek uŜyty do określenia osoby, miejsca, rzeczy lub stanu. Stale myli mi się z który. — Nie chodzi mi o słowo! Ten dźwięk. — Jaki dźwięk? Mela wiedziała, Ŝe demonica nadal się z nią bawi. Z pewnością słyszała wybuch i wszystko o nim wiedziała, ale nie chciała jej powiedzieć. Tak więc Mela zamilkła i poszła dalej. Wybuchy stały się głośniejsze. W końcu Mela i demonica dotarły do szeregu niewielkich pagórków. Na szczycie kaŜdego pagórka leŜało ludzkie dziecko, które co jakiś czas otwierało buźkę i wydawało z siebie zadziwiająco głośny odgłos wybuchu. — Aha, to jest eksplozja demograficzna — powiedziała Mela zaskoczona. — Z pewnością jest ich bardzo wiele! — Na pewno coś z nich wyrośnie — zauwaŜyła Metria. — Będą z nich wielkie bum–bumy. — Ale o co tutaj chodzi? — O nic. Po prostu są tutaj. Przybłąkały się z Mundanii, gdzie jest ich jeszcze więcej. Mela pokręciła głową. — Mundania to bardzo dziwne miejsce! — To prawda. Nawet Mundańczycy jej nie rozumieją. Dlatego właśnie przychodzą do Xanth, kiedy tylko mogą. Całe szczęście, Ŝe większość z nich nie zna drogi, a przynajmniej niewiele lepiej niŜ ty, drogę do Zamku Dobrego Maga.

— Ale gdybym zapytała ciebie, ty tylko skierowałabyś mnie w złą stronę. Albo we właściwą, gdybym ci nie uwierzyła. — Oczywiście. Czy to nie wspaniałe? — Cudowne. — Mimo wysiłków Meli, by zachować spokój, demonica zaczynała ją irytować. Przeszły obok eksplozji demograficznej i dotarły do wielkiego jeziora. Wyglądało bardzo przyjemnie. Mela zatrzymała się, by na nie spojrzeć. — Nie wykąpiesz się? — zapytała Metria niewinnie. — Nie. — Och, to juŜ znasz jego naturę. Coś zatrzymało Melę. Nagle ogarnęło ją podejrzenie, Ŝe demonica wcale nie miała na myśli słodkiej wody. Ale Metria i tak by nie odpowiedziała na jej pytanie. Tak więc Mela wzruszyła ramionami. — Obejdę je. — Tak właściwie to Jezioro Pocałunków nie robi nikomu krzywdy. Nie jest nawet w połowie tak złe jak Źródło Miłości. A więc to było Jezioro Pocałunków! Słyszała o nim. — Czy nie było kiedyś jakichś kłopotów z wpadającą do niego rzeką? Słyszałam, Ŝe twoi przyjaciele ją wyprostowali i od tego czasu była znana jako Rzeka Zabij Mnie. — Tak, buczki były wtedy wyjątkowo nieznośne. Wtedy musiałam stąd odejść i znalazłam legowisko ogra. Ale pomogłam mu naprawić rzekę. To było całkiem interesujące. — Tak więc po prostu obejdę jezioro po jego południowej stronie — powiedziała Mela. — Jak najbardziej. Pójdę z tobą. Oznaczało to, Ŝe na południu było coś, co mogło być interesujące dla demonicy, a co z kolei oznaczało, Ŝe Meli by się to nie spodobało. — Och, Rzeka Pocałunków wypływa przecieŜ z jego południowego brzegu! — nagle zrozumiała Mela. — Nie mogę iść w tamtą stronę, bo będę musiała zamoczyć się w słodkiej wodzie. — Z całą pewnością — Metria zgodziła się rozczarowana. — Tak więc będę musiała obejść jezioro wzdłuŜ jego północnego krańca. — Jak najbardziej. To równieŜ nie brzmiało specjalnie obiecująco. Ale co jej pozostało? Mela z pewnością nie chciała przepłynąć jeziora, a nie potrafiła ponad nim przelecieć. Otworzyła swą niewidzialną torebkę i wyjęła z niej leksykon. To, czego szukała, z pewnością się w nim znajdowało, ale nie wiedziała, czego ma szukać. Dlatego właśnie nie mogła z leksykonu skorzystać, szukając męŜa; wskazywał on wszystkie stworzenia Xanth, ale nie potrafił pokazywać pojedynczych osób ani określać ich stanu cywilnego Teraz Meli potrzebny był sposób na przedostanie się na drugi brzeg jeziora bez zabrudzenia się słodką wodą, ale leksykon nie był w stanie powiedzieć jej jak. Niebo pociemniało, zamazując stronicę. Spojrzała w górę. Ponad wodą tworzyła się paskudna, niewielka chmura. Mela zaczęła szybko przewracać strony aŜ do miejsca, gdzie zaczynały się chmury. I znalazła: Cumulo Fracto Nimbus, najgorsza z chmur. Ale poniewaŜ nie musiała obawiać się niczego ze strony chmur, po prostu zignorowała Fracto, a on zignorował ją. Nagle zobaczyła coś dziwnego. Była to niewielka czerwona łódka, która posuwała się tyłem do przodu; wiosłował nią ogromny męŜczyzna. Nie, niewielki olbrzym. Nie, coś jeszcze dziwniejszego. Ale co? — Fascynujące — powiedziała Metria i rozpłynęła się.

Z pewnością oznaczało to kłopoty. A moŜe tylko podstęp. Jeśli był to ktoś, kto mógłby pomóc Meli przedostać się na drugą stronę jeziora, demonica mogła właśnie próbować ją nastraszyć, Ŝeby tak czy inaczej została na lodzie. Tak więc nie miała pewności. Najlepiej było iść na całego. Jeśli wsiadłaby do łodzi w towarzystwie męŜczyzny, a on zacząłby się trochę napalać — oj, jak ona nienawidziła napalania! — to zawsze mogła wskoczyć do wody, pomimo całej jej ohydy, i uciec. Tak więc na razie czekała. Jednak z ostroŜności ukryła się za krzakami porzeczek. Łódź dotarła prosto do brzegu niedaleko Meli. Wioślarz chyba nie zdawał sobie z tego sprawy. Uderzył w brzeg i warknął, gdy łódź nagle się zatrzymała. — Och, wszystko idzie nie tak! — zawołał wysokim głosem. — Nigdy nie znajdę Dobrego Maga! Słuch Meli zaostrzył się. Czy on szukał Dobrego Maga? To moŜe być cudowny punkt zwrotny! Wysunęła się naprzód. — Witaj — rzekła wesoło. Obcy podskoczył i krzyknął, wybuchając płaczem. Zaskoczona Mela na powrót ukryła się w krzakach, zadrapując sobie, hmm, niewaŜne co. — Nie chciałam zrobić ci krzywdy — powiedziała dotknięta do Ŝywego. — Po prostu sama teŜ szukam Dobrego Maga i zastanawiałam się… — przerwała, przyglądając się ogromnemu stworzeniu. — A niech to, ty wcale nie jesteś męŜczyzną! Ty jesteś…, hmm, czym ty właściwie jesteś? Jestem ogrzycą — odpowiedziała istota. — Przestraszyłaś mnie. — Ogr! Ale przecieŜ ogry są silne, brzydkie i głupie, i niezaprzeczalnie z tego dumne. A ty jesteś… Bardzo kiepskim odbiciem ogrzycy — dokończyła. — Nie potrafię nawet dobrze łamać kości. Mela zdecydowała się zaryzykować. — Czy sądzisz, Ŝe mogłabyś przewieźć mnie na drugi brzeg jeziora? Myślę, Ŝe Dobry Mag jest gdzieś po tamtej stronie. — Naprawdę? — ucieszyła się ogrzyca. — Pewnie! A znasz drogę? — Niedokładnie. Tylko bardzo ogólnie. Ale jeśli ty takŜe chcesz się tam udać… — Tak! — To moŜe najpierw przedstawmy się sobie. Jestem syrena Mela. Szukam męŜa. — A ja jestem ogrzyca Okra. Szukam mojego przeznaczenia. Chcę być głównym bohaterem. — Głównym bohaterem? Dlaczego? — PoniewaŜ nigdy nic naprawdę złego nie przytrafia się głównej postaci, a bardzo wiele złych rzeczy moŜe przytrafić się mnie, jeśli przed nimi nie ucieknę. — To dopiero interesujące! Czy oznacza to, Ŝe gdybym została główną postacią, to znalazłabym dobrego męŜa? — Z pewnością. Główne postaci zawsze Ŝyją długo i szczęśliwie, tak więc jeśli tobie do szczęścia potrzebny jest mąŜ, to z pewnością go znajdziesz. — No cóŜ, Okra, bardzo się cieszę, Ŝe cię poznałam! Przedostańmy się na drugi brzeg Jeziora Pocałunków i zobaczmy, czy razem uda nam się znaleźć Dobrego Maga. — Jakiego jeziora? — Pocałunków. Nie wiedziałaś? — Ale ja wiosłowałam po Jeziorze Ogrów i Pszczół Wodnych! — Pewnie popłynęłaś prosto w górę Rzeki Pocałunków, nawet o tym nie wiedząc! — Tylko bardzo silna i głupia osoba mogła zrobić coś takiego, ale w tym przypadku zgadzało się to co do joty. — Okay. — Okra odwróciła czerwoną łódź i zepchnęła ją na wodę. — Ja

powiosłuję. MoŜe pójdzie mi lepiej, jeśli ty będziesz mówić, dokąd mamy płynąć. — Z pewnością — zgodziła się Mela, rozumiejąc, Ŝe był to właśnie jeden z problemów ogrzycy: wiosłując, nie mogła patrzeć przed siebie. Tak więc weszły do łodzi i Okra zabrała się do wioseł. Łódka z kaŜdym pchnięciem sprawnie cięła wodę. Mela spojrzała przed siebie… i zobaczyła chmurę, Króla Fracto, zmieniającego kierunek, aby zagrodzić im drogę. — Hmm, moŜe lepiej zawróćmy i poczekajmy, aŜ Fracto zniknie — powiedziała. Ale ogrzyca pracowała tak cięŜko, Ŝe nic nie słyszała. No cóŜ, moŜe dotrą do drugiego brzegu, zanim rozpęta się burza. Mela miała taką nadzieję. Nie zachwycała jej perspektywa oblania słodką wodą deszczową.

2. Gwenny Był to doskonały dzień na piknik. Będą wąchali kwiaty, jedli czerwone, Ŝółte i czarne jagody i kąpali się w słońcu. Przy odrobinie szczęścia spotkają moŜe skrzydlatego smoka albo gryfa. Od czasu spotkania z centaurem Che Gwendolina nie obawiała się juŜ skrzydlatych potworów, poniewaŜ wszystkie były jego przyjaciółmi. Goblinka Gwendolina nie mogła sobie przypomnieć, kiedy była tak szczęśliwa jak w czasie ostatnich dwóch lat, które spędziła w gościnie u rodziny skrzydlatych centaurów. W domu, na Górze Goblinów, traktowano ją dobrze, jednak tam musiała pozostawać tylko w swych własnych apartamentach, dlatego Ŝe, no cóŜ, dlatego. I wtedy mały centaur Che został jej towarzyszem wraz ze swą przyjaciółką: dziewczynką–elfem o imieniu Jenny, która była w tym samym wieku co Gwenny. Wszyscy razem zamieszkali wspólnie z rodziną Che. Po raz pierwszy Gwenny doświadczyła swobody otwartej przestrzeni i rozkoszowała się nią. Ale, oczywiście, nie wszystko było tak róŜowe. Rodzice Che, Cheiron i Chex, nalegali, aby kaŜda z Ŝyjących pod ich dachem osób otrzymała właściwe wykształcenie. Tak więc obie nastolatki z rodu goblinów i elfów dzieliły los siedmioletniego Che i musiały spędzać długie godziny, ucząc się liczenia, sumowania, czytania i pisania oraz wszystkiego na temat geografii i historii Xanth. Musiały się nawet uczyć róŜnych rodzajów magii oraz zasad ludzkich i nie–ludzkich kultur. Co za nuda! Czasami Gwenny i Jenny udawały, Ŝe zgubiły okulary, aby nie musieć się uczyć, ale dorośli byli straszliwie zręczni w odnajdywaniu ich. Właśnie ta cecha centaurów zdawała się najgorsza: były intelektualistami. Przedstawiały sobą najbardziej ekstremalną grupę Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych, która nakazywała, aby kaŜdy, kto był zbyt młody, by naleŜeć do KSD, pozostawał Świadomy lub Nieświadomy poszczególnych zasad tego świata. Oczywiście wszystkie najciekawsze sprawy naleŜały do kategorii tego, czego byli Nieświadomi. Ale ogólnie rzecz biorąc, plusy przerastały minusy. Gwenny była dobrze odŜywiona, zadbana i bezpieczna i miała przy sobie bliskich przyjaciół, którzy nie lubili nauki ani odrobinę bardziej niŜ ona. Do wyboru miała jedynie pozostawanie w swych apartamentach w towarzystwie swej matki, Godivy — a tak naprawdę Godiva posiadała równie rozpaczliwe pojęcie na temat nauki i zachowania. Resztę Góry Goblinów moŜna całkowicie spisać na straty; było w niej ciemno i ponuro i była pełna goblinów. A kto chciałby przebywać w górze pełnej goblinów? Podskakiwali na ścieŜce, a Che biegł obok Gwenny, aby wskazywać jej drogę i pilnować, by nie postawiła niewłaściwego kroku. Wizyta u Źródła Zdrowia wyleczyła jej ułomność, ale nie pomogła wzrokowi. Jej oczy nie były chore, tylko nie potrafiły dobrze się na czymś skupić na normalną odległość. Dokładnie taki sam problem miała Jenny. Zdrowa woda pomagała przywrócić ciału jego naturalny stan, a naturalnym stanem ich oczu był właśnie inny sposób widzenia świata, róŜniący się od tego, w jaki patrzą pozostałe stworzenia. Dopiero co dotarli do skraju łąki, gdy nagle pojawiła się na niebie jakaś postać. Gwenny nałoŜyła okulary, aby móc zobaczyć, co to takiego. Była to Chex, matka Che, która leciała, aby ich zawrócić. Wylądowała delikatnie na czterech kopytach i zwinęła skrzydła. — Gwenny, obawiam się, Ŝe przynoszę złe wieści. Twoja matka jest tutaj. Zapadło milczenie. Nagle cała trójka wybuchnęła śmiechem. Wiedzieli, Ŝe Chex miała co innego na myśli. Wszyscy lubili goblinkę Godivę, pomimo to, Ŝe była tak strasznie dorosła.

Jednak po chwili przyszli do siebie. Godiva nie przybyłaby tutaj bez waŜnego powodu i było wielce prawdopodobne, Ŝe mogły być to złe wieści. — Czy powiedziała…? — Nie. Ale sądzę, Ŝe lepiej będzie, jeśli natychmiast z nią porozmawiasz. — Pospieszę z powrotem do domu! — Zaniosę cię. — Ale Che i Jenny… — Pójdziemy sami — powiedział szybko Che. Tak więc Gwenny wdrapała się na grzbiet Chex, a ta trzepnęła ją ogonem, czyniąc goblinkę lekką jak piórko. Następnie rozłoŜyła skrzydła i skoczyła w powietrze. Leciały. Gwenny nadal uwielbiała latać. Trzymała się grzywy Chex i patrzyła w dół, podczas gdy centaurzyca zataczała koła, aby nabrać wysokości. Zobaczyła, Ŝe Che i Jenny machają do niej. Jenny trzymała swego małego, pomarańczowego kota, Sammy’ego. Nagle Chex wyrównała lot i ruszyła ponad lasem, prawie dotykając czubków drzew. Spoglądając w dół, miało się wraŜenie, jakby przechodziło się wśród sięgających pasa krzewów, tyle tylko, Ŝe były to drzewa. Po pewnym czasie wylądowały przed domem. Była tu Godiva, a jej długie, czarne włosy tworzyły płaszcz zakrywający całe ciało. Gwenny zeskoczyła na ziemię i… odpłynęła wysoko w powietrze, poniewaŜ zapomniała, jaka się stała lekka. Chex wyciągnęła rękę i złapała ją za kostkę, opuszczając powoli. Postawiła Gwenny delikatnie na ziemi. Zawsze trochę trwało, zanim efekt lekkości całkowicie zniknął. Gwenny podeszła — bardzo ostroŜnie — do matki i przywitała się. — Och kochanie, straciłaś na wadze! Czy na pewno dość jadłaś? — zawołała Godiva. Oczywiście był to tylko Ŝart, poniewaŜ Godiva znała magię centaurów i dobrze wiedziała, Ŝe Gwenny, która była jak najdalsza od stanu niedoŜywienia, prezentowała teraz całkiem ładną figurę. Miała juŜ w końcu czternaście lat, czyli wiek w sam raz dla goblinki. Ale oczywiście Ŝaden z dorosłych nie powiedziałby jej, do czego jej wiek w sam raz się nadawał. Czasami dorośli potrafili być tacy irytujący. — Co cię tu sprowadza, mamo? — zapytała Gwenny. Godiva bardzo spowaŜniała. — Twój ojciec nie Ŝyje. Wiesz, co to oznacza. — Nie próbowała nawet udawać Ŝalu; goblin Gouty był typowym męŜczyzną, co oznaczało, Ŝe posiadał bardzo niewiele albo nawet Ŝadnych miłych cech i robił wszystko, co w jego mocy, aby je z siebie wyplenić. Przez Gwenny przebiegł dreszcz. Rzeczywiście wiedziała, co to oznaczało: Ŝe jej sielankowy odpoczynek w towarzystwie rodziny centaurów dobiegł końca, a być moŜe równieŜ i jej Ŝycie. Była bowiem oficjalną pretendentką do tronu wodza goblinów i pierwszą Ŝeńską kandydatką, jaka kiedykolwiek ubiegała się o to stanowisko. — Ale mamo, ja jeszcze nie jestem gotowa! — powiedziała. — Wiem, kochanie. Miałam nadzieję, Ŝe twój ojciec wytrzyma jeszcze chociaŜ kilka lat, aby dać ci trochę więcej czasu. Ale nawet w tym był nieposłuszny. Tak więc teraz albo nigdy. — Ale moje okulary… W domu nie mogę ich przecieŜ nosić, a bez nich nie jestem w stanie absolutnie nic zrobić. To by mnie całkowicie zdyskwalifikowało. — Wiem, kochanie. Ale są jeszcze inne sposoby. Musimy znaleźć ci parę magicznych szkieł kontaktowych. W tym miejscu włączyła się Chex:

— Przez ostatnie dwa lata szukaliśmy odpowiedniego krzewu ze szkłami kontaktowymi, ale wygląda na to, Ŝe panuje na nie nieurodzaj. Godiva westchnęła. — Obawiałam się tego. W takim razie pozostaje nam tylko jedno: musimy zabrać ją do Dobrego Maga, aby dowiedzieć się, jak odwrócić jej ułomność. Poczekaj, mamo — powiedziała Gwenny. — Nie wolno ci tego dla mnie robić. AleŜ kochanie, nie mamy wiele czasu. Do wyboru nowego wodza pozostał tylko miesiąc. Tylko Dobry Mag wie, gdzie moŜemy znaleźć szkła kontaktowe. — Zgadzam się z tobą, mamo. Ale muszę udać się do niego sama. Jeśli nawet tego nie będę w stanie zrobić bez pomocy ze strony dorosłych, to jak będę kiedykolwiek w stanie zostać wodzem? — Ona ma rację, Godivo — odezwała się Chex. — Od teraz będzie musiała sama radzić sobie z wyzwaniami losu. Na Górze Goblinów nie zezwolą ci jej asystować, a dotarcie do Dobrego Maga jest z pewnością duŜo łatwiejsze. Przez najbliŜszy miesiąc będzie musiała nabrać trochę praktyki. Goblinka milczała przeraŜona. Logice słów centaurzycy nie moŜna było zaprzeczyć. — Ale sądzę, Ŝe byłoby jak najbardziej w porządku, gdyby ktoś dotrzymywał jej towarzystwa — ciągnęła Chex. — Ale przecieŜ Che jest od niej młodszy — powiedziała Godiva. — Niebezpieczeństwo… — Skrzydlate potwory będą go ochraniać. Godiva skinęła głową. — Widzieliśmy, jak to czynią. Gwenny wiedziała, Ŝe wszystko było w porządku. Ostatnio zaczynała coraz więcej pojmować z delikatnych niuansów mowy dorosłych, które czasami były zbyt subtelne, aby dzieci mogły je zrozumieć. Centaurzyca chciała przez to powiedzieć, Ŝe skrzydlate potwory będą opiekowały się Che i jego towarzyszką, to znaczy Gwenny. Chex była równieŜ skrzydlatym potworem i przez długi czas opiekowała się obydwojgiem. Godiva potwierdziła to i dodała komplement skierowany pod adresem Chex. Tak więc pozwolą Gwenny i Che udać się do Dobrego Maga. Jeśli znaleźliby się w niebezpieczeństwie, skrzydlate potwory, które były zobowiązane przysięgą zawsze i wszędzie chronić Che, obroniłyby ich. A interwencja skrzydlatych potworów mogła być przeraŜająca; pewnego razu niemal całkowicie zniszczyły Górę Goblinów, poniewaŜ sądziły, Ŝe Che był w niej uwięziony. — Wyruszymy jutro — powiedziała Gwenny. — MoŜemy skorzystać z magicznych ścieŜek i map babki Chem. — A właściwie z ich kopii, poniewaŜ prawdziwe mapy centaurzycy Chem znajdowały się w powietrzu. Były niesamowicie dokładne. Tak więc decyzja zapadła. Goblinka Godiva zgodziła się zostać na noc; z samego rana wyruszą w przeciwne strony. Godiva musiała mieć na oku wszystko, co działo się w Górze Goblinów do czasu, gdy nowy wódz obejmie swoje stanowisko. Przy odrobinie szczęścia i zabiegów tym nowym wodzem zostanie Gwenny. Che i Jenny dotarli do domu. Gwenny powiedziała im, Ŝe musi udać się do Dobrego Maga i Ŝe Che moŜe dotrzymać jej towarzystwa. — Ale co będzie z Jenny? — zapytał. Gwenny nie pomyślała o tym. Pewnie, Ŝe nie chciała zostawić Jenny! Jenny była przyjaciółką Che, zanim przybył on na Górę Goblinów, a i ona sama zaprzyjaźniła się z nią. — Jenny moŜe równieŜ iść z nami, jeśli tylko będzie chciała — zgodziła się.

— Pewnie, Ŝe chcę! — zawołała Jenny. — Chciałabym zobaczyć Zamek Dobrego Maga. — MoŜe będzie w stanie powiedzieć ci, jak wrócić do Świata Dwóch KsięŜyców — podsunęła Gwenny. — MoŜliwe — zgodziła się Jenny. Ale nie wyglądała na całkowicie zadowoloną z tej perspektywy. * Rano poŜegnali się z rodzicami Che i matką Gwenny. Godiva ruszyła ścieŜką biegnącą na wschód w kierunku Góry Goblinów, a ich trójka inną, biegnącą na południe, w stronę Wielkiej Rozpadliny i Zamku Dobrego Maga. Kopia mapy Chem wskazywała im niewidzialny most, z którego mogli skorzystać, aby przekroczyć Rozpadlinę i stamtąd mogli udać się prosto do zamku. Następnie będą musieli przejść przez trzy próby, zanim zostaną wpuszczeni do zamku, a potem… — Ojej! — powiedziała Gwenny. — Będę musiała odsłuŜyć rok u Dobrego Maga za otrzymanie od niego Odpowiedzi na moje Pytanie, a pozostał mi tylko miesiąc na to, aby zostać wodzem. — To w takim razie ja zapytam w twoim imieniu — rzekł Che. — Nie, ja zapytam — zaprotestowała Jenny. Jej kot Sammy siedział usadowiony na jej plecaku. — Wy dwoje musicie pozostać razem. — Ale… — Gwenny zaczęła protestować, lecz nagle zdała sobie sprawę, Ŝe była to pomoc, której potrzebowała, i Ŝe prawdopodobnie Jenny patrzyła w przyszłość i rozumiała, Ŝe ich dziecinna przyjaźń nie mogła przetrwać, gdy w grę wchodziło ustanowienie wodzostwa. Gwenny zostanie wodzem, wraz ze wszystkimi wiąŜącymi się z tym obowiązkami, albo będzie musiała umrzeć. Ani w jednym, ani w drugim przypadku nie będzie tak naprawdę mogła być z Jenny. Tak więc bez względu na wszystko rozłąka była nieuchronna. Nie chodziło o to, Ŝe słuŜba u Dobrego Maga była uciąŜliwa; mówiono, Ŝe bardzo często przynosiła ona korzyści zarówno Magowi, jak i osobie odbywającej słuŜbę. — Dziękuję ci, Jenny. — Chciała powiedzieć duŜo więcej, ale nie potrafiła ubrać tego w słowa. Szli dalej ścieŜką, nie spiesząc się. Mieli przed sobą spory szmat drogi, tak więc nie miało sensu specjalnie się przemęczać. A ponadto najprawdopodobniej nie spieszyło im się do rozłąki, do której mogło dojść w kaŜdej chwili, gdy tylko dotrą do zamku. Była to ostatnia z ich beztroskich wędrówek. Siedziba centaurów znajdowała się niedaleko Wielkiej Rozpadliny. Dotarli tam po południu. ŚcieŜka prowadziła prosto do niej i urywała się. Przed nimi nie było nic poza ogromną głębią rozciągającej się wokół Rozpadliny. Che spojrzał na mapę. — Niewidzialny Most musi być dokładnie przed nami. — Ale ja go nie widzę — powiedziała Jenny, uśmiechając się. Trzepnął jej włosy ogonem, tak Ŝe zaczęły fruwać wokół jej głowy. — Musimy zweryfikować jego lokalizację i przejść na drugą stronę Rozpadliny, mając absolutną pewność, Ŝe w dole nie czai się Ŝadna istota. — A jakie to ma znaczenie, czy tam na dole ktoś jest, czy nie? — zapytała Jenny. — PrzecieŜ nie będziemy na nikogo zrzucać odłamków skał. — Gwenny ma na sobie sukienkę. Jenny roześmiała się. Gwenny poczuła, jak jej ciemna twarz robi, co w jej mocy, aby się zaczerwienić. Rzeczywiście miała na sobie sukienkę, poniewaŜ twierdziła, iŜ suknia duŜo bardziej przystoi damie aniŜeli dŜinsy. A byłoby czymś absolutnie strasznym, gdyby ktokolwiek tam w dole spojrzał w górę i ujrzał kolor jej majtek.

Nikt nie mógł wiedzieć, Ŝe były one po goblińsku czarne. To znaczy Ŝaden męŜczyzna. Jenny wiedziała, ale Che nie. Miała przynajmniej taką nadzieję. — No cóŜ, najpierw musimy go znaleźć — powiedziała Jenny. — Na pewno nie ruszę w tę pustkę, dopóki nie będę miała pewności, Ŝe jest tam coś, po czym moŜna chodzić. — Wyglądało na to, Ŝe w Świecie Dwóch KsięŜyców, z którego pochodziła Jenny, nie było czegoś takiego jak niewidzialne mosty, tak więc trudno jej było to zaakceptować. Znalazła kawał drewna, który mógł jej słuŜyć jako patyk, i badała nim przestrzeń poza krawędzią klifu. Gdy sprawdziła juŜ miejsce, w którym ścieŜka dobiegała do Rozpadliny, bez jakiegokolwiek rezultatu, wyciągnęła patyk jeszcze dalej i ruszyła z powrotem. Ale nadal nie znajdowała niczego twardego. — Czy jesteś absolutnie pewien, Ŝe to tutaj? — zapytała. Che podniósł inny patyk i sam zaczął szukać mostu — z niewiele lepszym wynikiem. — Muszę przyznać, Ŝe wszystko wskazuje na to, iŜ tutaj go nie ma. MoŜe ktoś sfałszował ścieŜkę. — A kto by to mógł zrobić? — zdziwiła się Jenny. — Och, ktokolwiek, kogo trzymają się figle w kiepskim stylu. MoŜe Kom–Pluter, ta zła maszyna, która jest w stanie zmieniać rzeczywistość. Słyszałem, Ŝe zŜera go wściekłość od czasu, gdy udaremniono jego podstęp uczynienia niewolnika z Greya Murphy’ego. — Ale jak my znajdziemy ten most, jeśli nie moŜemy go zobaczyć i nie wiemy dokładnie, gdzie jest? — Nagle odwróciła głowę i spojrzała na swego kota. — Nie, nie rozkaŜę ci go szukać, Sammy! Boję się, Ŝe zapomniałbyś, czego szukasz, i wpadłbyś do Rozpadliny. Sammy udawał, Ŝe śpi. Che pokręcił głową. — Obawiam się, Ŝe szukanie niewidzialnego mostu mogłoby bardzo długo potrwać. Prawdopodobnie będzie lepiej, jeśli pójdziemy wzdłuŜ Rozpadliny do czasu, gdy znajdziemy główny most, który jest i materialny, i widzialny. Wydaje mi się, Ŝe nie będziemy musieli nadkładać specjalnie wiele drogi. Mogę uczynić nas lŜejszymi, abyśmy się tak nie męczyli, pokonując dodatkową odległość i prawdopodobnie będziemy dzięki temu mogli szybciej się poruszać. Tak uczynili. Posuwali się naprzód wzdłuŜ krawędzi, kierując się na zachód. Wyglądało na to, Ŝe drzewa nie chciały rosnąć zbyt blisko brzegu Rozpadliny, aby przypadkiem nie runąć w dół. Poruszali się szybko, poniewaŜ Che trzepnął wszystkich ogonem, powodując, Ŝe kaŜda z dziewczynek waŜyła tylko ułamek tego co zwykle. Mogłoby to być niebezpieczne, gdyby wiały silne wiatry, ale dzień był bardzo spokojny. Dotarli do głównego mostu… i zatrzymali się z przeraŜeniem. Na jego środku stał przeraŜający demon, blokując im drogę. Był wielkości ogra, miał potęŜne kły i tak przejmujące spojrzenie, Ŝe powietrze w jego zasięgu iskrzyło się i dymiło. — Nie wydaje mi się, aby nas specjalnie lubił — szepnęła Jenny. — Ale jakim cudem zła istota moŜe znajdować się na zaczarowanym moście? — zapytała Gwenny, poprawiając okulary, aby lepiej widzieć. — Na magicznych ścieŜkach nie powinno być Ŝadnych nieprzyjaznych potworów. — MoŜe to zaklęcie nie działa na demony — powiedział Che. — Albo magia mostu zaczęła zanikać. Będziemy musieli powiedzieć o tym Dobremu Magowi, Ŝeby go naprawił. — Ale najpierw musimy dotrzeć do jego zamku — oznajmiła Jenny. — I nie wydaje mi się, aby mogło nam się to udać za pomocą tego mostu.

— Jest jeszcze trzeci most — rzekł Che, sprawdzając mapę. — Wydaje mi się, Ŝe najmądrzej będzie go odszukać. Gwenny westchnęła. — Tak sądzę. Ale robi się juŜ późno. Ruszyli w kierunku zachodnim, pozostawiając za sobą groźnie patrzącego demona. Gdy zwolnili, Che trzepnął wszystkich ogonem, nie wyłączając siebie, i dzięki temu stali się lŜejsi i mogli szybciej iść naprzód. Dotarli do trzeciego mostu. Był wąski, ale wyglądał solidnie. Jenny zrobiła krok w jego stronę. — Poczekaj — powiedział Che. Wziął patyk i dźgnął nim w deski mostu. — Tego się obawiałem. — Czego? — zapytała Jenny. — To nie jest materialny most. Widzisz, patyk przechodzi na drugą stronę bez jakiegokolwiek problemu. — Ale przecieŜ on jest zaznaczony na mapie! — zaprotestowała Gwenny rozzłoszczona. — W takim razie nie powinien być iluzją. — I nie jest. To most jednokierunkowy, który niestety biegnie w drugą stronę. — Ale my musimy iść w naszą stronę! — Nie jestem pewien, jak działa jego mechanizm — odparł Che. — Przypuszczam, Ŝe ktoś niedawno z niego korzystał. Kiedy ktoś po nim przejdzie, most odwraca swój kierunek, aby umoŜliwić tej osobie powrót, albo tylko po to, aby być w porządku w stosunku do drugiej strony. Po prostu dotarliśmy tutaj w niewłaściwym czasie. Gwenny tupnęła swoją delikatną stopką. — Och, jakieŜ to irytujące! Gdybym nie była córką wodza, powiedziałabym coś brzydkiego. — MoŜe zamiast ciebie Jenny mogłaby to powiedzieć — zasugerował Che. O ile wiemy, nie pochodzi ona z arystokracji. A jakie słowa miałaś na myśli? — Kurczę blade. A moŜe nawet… — Kurde! — wykrzyknęła Jenny. Most zadrŜał, cierpiąc pod wpływem brzydkich słów. Gwenny zachichotała, czując się znacznie lepiej. Niemniej jednak nie mogli przejść na drugą stronę. Co im pozostało? Nie udało im się skorzystać z Ŝadnego z trzech mostów, a dzień dobiegał końca. — MoŜe gdybym uczynił nas jeszcze lŜejszymi, moglibyśmy zejść na samo dno klifu — powiedział Che. — Nie moglibyśmy spaść, a gdyby juŜ tak się stało, to wylądowalibyśmy tak lekko, Ŝe nie zrobilibyśmy sobie krzywdy. — W takim razie moŜe lepiej byłoby po prostu skoczyć — zauwaŜyła Jenny. Gwenny zastanowiła się. — Tak sądzę, jeśli jest to rzeczywiście jedyny sposób. Stanęli na krawędzi Rozpadliny, gotowi do zmniejszenia wagi. Lecz nagle dotarł do nich powiew wiatru, a po nim kolejny. — Coś wpadło mi do głowy — zaczęła Jenny. — Gdy juŜ będziemy lŜejsi niŜ piórko, czy ten wiatr nie będzie w stanie tak po prostu nas zdmuchnąć? — Niestety tak — zgodził się Che. — Obawiam się, Ŝe i w tym przypadku znajdujemy się tutaj w niewłaściwym czasie. — Ale przecieŜ musi być jakiś sposób! — zawołała Gwenny. — Musimy dotrzeć do Zamku Dobrego Maga. — MoŜe będziemy mogli obejść Wielką Rozpadlinę — powiedział — Mapa wskazuje, Ŝe dochodzi ona do wody. — A jak przepłyniemy na drugą stronę? — zapytała Jenny.

— Będziemy musieli zrobić tratwę albo coś w tym rodzaju — wyjaśnił Che. — Powinniśmy poradzić sobie w ciągu jednego dnia, jeśli oczywiście znajdziemy odpowiednie materiały. — Och, to wszystko staje się takie skomplikowane! — jęknęła Gwenny. — Mógłbym przywołać skrzydlatego potwora — zaproponował Che. — Nie! Muszę sama tego dokonać, bo inaczej to się nie będzie liczyć. To znaczy, z waszą pomocą, ale bez udziału dorosłych i potworów. Bo inaczej nie zdobędę tego, czego wymagać będzie ode mnie wodzostwo, i równie dobrze będę mogła z niego zrezygnować, a stanowczo tego odmawiam. — Przedostaniemy się — powiedziała Jenny z przekonaniem. Tak więc ruszyli dalej na zachód i gdy dzień dobiegał juŜ końca, dotarli nad brzeg morza. Wyruszyli na poszukiwanie poŜywienia i znaleźli drzewo szarlotkowe ze zbyt wyrośniętym plackiem wiśniowym i niewypieczonym plackiem czekoladowym. Musiało im to wystarczyć. Che znalazł opuszczoną szopę i kilka starych poduszek. Wyglądało na to, Ŝe szopa była pod działaniem zaklęcia odrobaczającego, poniewaŜ nie znaleźli ani jednego robaka. Najlepiej, jak potrafili, ułoŜyli się do snu, dziewczynki po obu stronach małego centaura. — Nie chcę narzekać — powiedziała Gwenny — ale jakoś nigdy dotąd nie zastanawiałam się nad tymi niezliczonymi niewielkimi niedogodnościami podróŜowania. W domu jest naprawdę o wiele wygodniej. — Ale to duŜo lepsze aniŜeli bycie uwięzionym przez gobliny — uznała Jenny. — Chciałam powiedzieć przez Goblinat… — Wiem, co chciałaś powiedzieć — rzekła Gwenny. — Męskie gobliny to tacy brutale. Dlatego właśnie muszę zostać wodzem, jeśli podołam. Wtedy spróbujemy się ucywilizować. — Przypuszczam, Ŝe moim przeznaczeniem jest pomóc ci to osiągnąć — powiedział Che. — Mam zmienić bieg historii Xanth i sądzę, Ŝe dojdzie do tego, jeśli ty zostaniesz pierwszym Ŝeńskim wodzem goblinów. — Nie znam historii Xanth, ale zrobię co w mojej mocy, aby zmienić historię goblinów! — krzyknęła Gwenny. — Gobliny stanowią waŜną część Xanth. Zapadła cisza i ogarnęła ich senność. Ale Gwenny spała bardzo niespokojnie. Nie była pewna, czy posiadając wraŜliwość nastolatki, będzie w stanie choćby zostać wodzem, a co dopiero wykonywać jego obowiązki. * Z samego rana, drŜąc, zjedli trochę starzejącego się placka i rozpoczęli pracę nad tratwą. Mapa wskazywała znajdujący się w pobliŜu zagajnik martwych drzew i rzeczywiście, wszędzie wokół leŜało go dość na zrobienie kilku tratw. Ale jak mieli je związać? Nigdzie nie widzieli odpowiednich winorośli, chyba Ŝe spróbowaliby odrąbać kilka macek wikłacza. Ale dobrze wiedzieli, jak się to mogło skończyć! Ale Jenny miała odpowiedź. Zwróciła się do kota: — Sammy, szukamy dobrych, mocnych i bezpiecznych winorośli, które rosną gdzieś w pobliŜu. Czy sądzisz, Ŝe potrafisz je znaleźć… Sammy ruszył przed siebie. — Pobiegnę za nim — powiedziała Jenny, spiesząc jego śladem. Nagle przed Gwenny zawirował piasek. Cofnęła się nieufnie, ale piasek podąŜył za nią. — Coś tu jest! — zawołała — Sądzę, Ŝe to magia. Che natychmiast podszedł do niej.

— To diabełek piaskowy — odparł. — Ale tutaj nie ma piasku. Tak więc jEst to prawdopodobnie demon. Na wysokości ich oczu pojawiła się nagle głowa umieszczona na trąbie powietrznej: dwoje okrągłych oczu utworzonych z wirów kurzu i usta z wijącego się padalca. — Nie, demonica. Czego tu szukacie, cynowe kufle? — Co? — FiliŜanki, szklanki, pojemniki, butelki, gliniaki… — Gobliny? — Wszystko jedno. — Nic ciekawego — powiedziała Gwenny, mając nadzieję, Ŝe demonica ich zostawi. Nie było sensu tłumaczyć jej róŜnicy między goblinami i goblinkami, ani teŜ przypominać, Ŝe z nich dwojga tylko jedno było goblinem. Mieli dość problemów, Ŝeby jeszcze bardziej je mnoŜyć poprzez obecność nadprzyrodzonej istoty. Demonice były mniej groźne od demonów, raczej psotliwe, a nie złe, lecz ich figle mogły być zatrwaŜające. Pojawiało się coraz więcej postaci: dymne włosy lokami opadały w dół, większy wir zamienił się w obszerną spódnicę, a między spódnicą a głową nie było nic, choć najwyraźniej łączyły się z sobą. — Nie, nie wierzę. Wygląda na to, Ŝe macie zamiar przekroczyć Wielką Rozpadlinę. Gwenny zaczynała rozumieć. — Ten wielki, przeraŜający, zastawiający nam drogę demon! To byłaś ty! — Oczywiście. Ta ścieŜka była zaczarowana. Prawdziwy potwór nie mógłby na nią wejść, ale poniewaŜ ja nie miałam Ŝadnych złych zamiarów i mój groźny wygląd miał tylko i wyłącznie charakter iluzji, nie miałam Ŝadnego problemu. Byłam tylko ciekawa, co dalej zrobicie. . . — Wielkie dzięki — powiedziała Gwenny sarkastycznie. — Nie ma za co. — Z demonami sarkazm na nic się nie zdawał. Jenny zawróciła, czując, Ŝe działo się coś niedobrego. — Demonica? — zapytała. Piasek zlał się w całkiem przystojną figurę kobiety. — Metria! — wykrzyknęli Che i Jenny prawie jednocześnie. — To wy ją znacie? — Gwenny była całkowicie zaskoczona. — Dokuczała nam w naszej drodze do Góry Goblinów — powiedziała Jenny. — Udawała, Ŝe jest Nadą z Naga i rozmawiała z księciem Dolphem. — No cóŜ, skrzydlaty źrebak centaura podróŜujący na grzbiecie sfinksa w towarzystwie goblinów i przerośniętej dziewczynki–elfa był niesamowicie interesujący — powiedziała Metria, usprawiedliwiając się. — Hmm, teraz jesteśmy bardzo nudni — rzekła Gwenny. — Wątpię w to. Dlaczego troje młodych osobników podróŜuje bez jakichkolwiek dorosłych, chociaŜ znajduje się pod opieką skrzydlatych potworów? — Dlatego, Ŝe uczymy się samodzielności. — A co ma z tym wszystkim wspólnego długowłosa goblinka? — Jest moją matką — powiedziała Gwenny krótko. — Tak więc twoja matka opuściła Górę Goblinów, aby odwiedzić rodzinę centaurów, a następnego dnia cała wasza trójka rusza sama w drogę, idąc w zupełnie innym kierunku. I mówicie, Ŝe to nie jest interesujące? Gwenny zdała sobie sprawę, Ŝe Metrii nie będzie się tak łatwo pozbyć. — A jeśli powiemy ci, jakie są nasze zamiary, to czy zostawisz nas w spokoju? — To zaleŜy. Zawrzyjmy inny układ: jeśli to, co mi powiecie, okaŜe się

interesujące, to ja teŜ powiem wam coś ciekawego. Gwenny spojrzała na Che. — Czy to dobry układ? Chyba tak — powiedział centaur. — O ile wiem, Metria zawsze honoruje wszystkie układy i zawsze mówi prawdę. Ale często okazuje się, ze układ nie doprowadza do takiego końca, jakiego druga strona się spodziewa, a prawdy wolałoby się nie słyszeć. Metria rzuciła mu spojrzenie. Nawet małe centaury są stanowczo zbyt inteligentne. — JednakŜe — kontynuował Che — naleŜałoby uzyskać zobowiązanie co do poufnego charakteru tego, co Metria ma usłyszeć, poniewaŜ nasza misja ma jak najbardziej prywatny charakter. Metria skrzywiła się. — To odbiera połowę zabawy. Ale tajemnice są bardziej interesujące od tego, co moŜe wiedzieć kaŜdy. Zgadzam się. — Bardzo dobrze — zdecydowała Gwenny. — Zawrę ten układ. — Zrozumiała, Ŝe jeśli jej opowieść znudzi demonicę, to ta ich zostawi, a właściwie tylko o to im chodziło. — Mój ojciec, goblin Gouty, dopiero co zmarł i ja muszę spróbować zostać pierwszym Ŝeńskim wodzem goblinów z Góry Goblinów. Ale bez okularów nie widzę dobrze i nigdy nie zostanę wodzem, jeśli inne gobliny się o tym dowiedzą, tak więc muszę znaleźć szkła kontaktowe. Idę zapytać Dobrego Maga, gdzie mogę je znaleźć. — Pierwszy Ŝeński wódz — zdziwiła się Metria. — Czy oznacza to, Ŝe twoje plemię goblinów stanie się cywilizowane? — Tak. — JuŜ widzę, Ŝe nie będzie Ŝadnej zabawy. Ale oczywiście ty moŜesz nie wygrać i wtedy gobliny nie stracą nic ze swojej atrakcyjności. — Tak. — To pewnie ma zapisane w swoim przeznaczeniu centaur Che: pomóc ci zostać wodzem. To z całą pewnością zmieniłoby bieg historii Xanth. — Tak. A co ty masz nam ciekawego do powiedzenia? Demonica uczyniła wylewny gest. Jej ramiona zdawały się przeskakiwać z jednej pozycji w drugą, nie poruszały się miękko, jak ramiona istot śmiertelnych. — Tylko tyle, Ŝe jeszcze jedna grupa składająca się z trzech istot udaje się do Dobrego Maga. Są to syrena Mela, ogrzyca Okra i człowiek Ida. Tyle tylko, Ŝe pierwsze dwie jeszcze nie wiedzą, Ŝe Ida przyłączy się do nich. — Syrena Mela — powiedział Che, zastanawiając się. — Czy to nie ta…? — Tak, ta; na Pytanie o kolor jej majtek Dobry Mag nie umiał podać Odpowiedzi. Ale wygląda na to, Ŝe zbliŜa się czas, kiedy Mela będzie musiała je wdziać. Ona jeszcze tego nie wie, oczywiście; jest absolutnie niewinna, co stanowi paradoksalne określenie takiego brutala. — Takiego czego? — Zwierzęcia, bestii, kreatury, fenomenu, potwora… — Stworzenia? — Wszystko jedno — zgodziła się Metria ze złością. — A jak to moŜliwe, Ŝe nie potknąłeś się o „paradoksalne określenie”? — Jestem centaurem. Takie słownictwo jest dla mnie jak najbardziej naturalne. — No cóŜ, ja się potknęłam — przyznała się Jenny. — Co to znaczy? Metria była zadowolona. — Oznacza to, Ŝe jest to jedyny sposób, w jaki Mela jest niewinna. Jeśli chodzi o męŜczyzn, to… ojej, ile ty właściwie masz lat? — Czternaście — odpowiedziała Jenny, prawie tak rozzłoszczona jak Metria przed chwilą. — Jeszcze nie weszłam do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych.

Metria przyjrzała się jej. — Ale niedługo wejdziesz. To nie tylko kwestia wieku. W końcu myszy dorastają i wchodzą do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych w ciągu zaledwie kilku tygodni. — Ale dlaczego fakt, Ŝe syrena Mela udaje się do Dobrego Maga miałby być dla nas interesujący? — zapytał Che. — No cóŜ, oczywiście, Ŝe nie jest. Wasz gatunek nie interesuje się majtkami, a dziewczyny wszystko o nich wiedzą. Ale ogrzyca Okra moŜe być interesująca dla Jenny. Jenny była zaskoczona. — Tak? — Tak. Czy nie wiesz, jak doszło do tego, Ŝe trafiłaś do Xanth? — To był przypadek. Próbowałam złapać Sammy’ego i w pewnym momencie byliśmy w Xanth. — To nie był Ŝaden przypadek. Zostałaś wybrana, aby tutaj przybyć. Ktoś musiał zostać Jenny w Xanth i ty nią zostałaś. Jenny wzburzyła się. — Nic z tego nie rozumiem. — Były dwie finalistki: obca dziewczynka–elf i miejscowa ogrzyca. Wybrano dziewczynkę–elfa, więc zostałaś przeprowadzona przez otwór w Xanth, a ogrzycę wyrzucono. — Wybrano? — zapytała Jenny oszołomiona. — Ktoś zechciał, aby znalazła się tutaj Jenny, tak więc została ona sprowadzona. Dlatego właśnie Muzy były tobą takie zainteresowane; one nie miały z tym nic wspólnego. — Ale w takim razie ta ogrzyca… — Musiała przyjąć pierwsze lepsze imię i rolę, jakie jeszcze pozostały do wzięcia. Tak więc ogrzyca Okra została postacią drugoplanową i nie jest z tego specjalnie zadowolona. Wasze spotkanie powinno być całkiem interesujące. — Nasze spotkanie! — wykrzyknęła Jenny z przeraŜeniem. — MoŜe dojdzie do niego w Zamku Dobrego Maga. Ale oczywiście Ida jest jeszcze bardziej godna uwagi, w jeszcze dziwniejszy sposób. Tak więc przyszłość tamtej trójki jest duŜo bardziej intrygująca od waszej przyszłości. Zostawiając wam te nader interesujące wieści, opuszczam was. — Metria rozpłynęła się w powietrzu. — Miałeś rację — rzekła Gwenny. — Nie podoba nam się jej prawda. Kto chciałby spotkać się z ogrzycą? — Niemniej jednak dowiedzieliśmy się czegoś nieoczekiwanego — powiedział Che. — Gdy zacząłem wypytywać ją o syrenę Melę, myślałem o tym, jak porwała księcia Dolpha, mając zamiar wyjść za niego za mąŜ, gdy ten tylko dorośnie. A tymczasem Metria powiedziała mi coś, czego zupełnie nie podejrzewałem; jest to zapewne znane tylko demonom. W końcu dowiedzieliśmy się, na jakie Pytanie Dobry Mag nie był w stanie podać Odpowiedzi. — Ale to przecieŜ takie proste pytanie — odparła Gwenny. — KaŜde magiczne lusterko jest w stanie na nie odpowiedzieć, zwyczajnie patrząc w przyszłość. — Jest w tym jakiś kruczek, o którym nie mamy pojęcia — dodał Che. Wtedy obydwoje spojrzeli na Jenny, która była dziwnie cicha. — Nie musisz spotykać Ŝadnej ogrzycy, Jenny — odezwał się Che uspokajająco. — Nie — chodzi o to. Ja po prostu nie wiedziałam, Ŝe zostałam wybrana. śe ktoś inny został przeze mnie wyłączony. Nie chciałam czegoś takiego zrobić. Sądziłam, Ŝe moje przyjście tutaj to czysty przypadek. — Ty nikogo nie wyłączyłaś — powiedział Che. — Nie ponosisz za to

jakiejkolwiek odpowiedzialności. — Ale mimo wszystko czuję się winna. Ta biedna ogrzyca! Gwenny roześmiała się. — Biedna ogrzyca! To niemoŜliwe. Wszystkie ogry to brutale. — Skąd moŜesz wiedzieć? — zapytała Jenny. Gwenny wymieniła spojrzenie z Che. Było jasne, Ŝe Jenny nie miała jak dotąd wiele do czynienia z ogrami. Che zmienił temat. — Musimy zbudować tratwę. — To prawda! — zgodziła się Jenny. — Zupełnie zapomniałam o Sammym. Mam nadzieję, Ŝe uda mi się go znaleźć. — Znowu pobiegła w stronę, w którą udał się kot. Tym razem pozostała dwójka poszła jej śladem. Rozproszyli się, aby przeszukać jak największy obszar. Niewielki pomarańczowy kot mógł znajdować się dosłownie wszędzie. Potrafił znaleźć wszystko oprócz drogi powrotnej do miejsca, z którego wyruszył. Dlatego właśnie Jenny była tak ostroŜna, puszczając go luzem na nieznanym terenie. Demonica pojawiła się o niewłaściwej porze, co moŜe nie było całkiem przypadkowe. Ale wszystko było w porządku. Sammy znajdował się nie opodal, bawiąc się kupką winorośli. TuŜ obok rósł uśpiony wikłacz. Nietrudno było zrekonstruować to, co tutaj zaszło: przechodził ogr, a wikłacz spróbował go złapać. Wtedy ogr wyrwał mu kilkanaście macek i odrzucił je na duŜą odległość. Tego typu wypadki były w Xanth na rządku dziennym, poniewaŜ ani ogrów, ani wikłaczy nie uznawano za inteligentne i ostroŜne. Dołączyli schnącą winorośl do pozbieranego wcześniej drewna. Związali je w nierówną, ale nadającą się do uŜytku tratwę. Zajęło im to tylko pół dnia, poniewaŜ nie było to specjalnie skomplikowane zadanie. Zepchnęli tratwę na wodę, wgramolili się na nią i za pomocą drągów z martwego drzewa odepchnęli się od brzegu. Gdy woda stała się głębsza, zaczęli poruszać miotłami równieŜ wykonanymi z martwego drzewa. — Mam nadzieję, Ŝe Fracto nas nie wyszpieguje — szepnęła Jenny. Dał się słyszeć odgłos grzmotu. PrzeraŜeni wiosłowali zawzięcie, ale tratwa poruszała się tak wolno, jak tylko mogła. Rzeczy nieoŜywione bywają złośliwe. Grzmot okazał się fałszywym alarmem. Nie był to Fracto, tylko rutynowy grzmot jednej z nadbrzeŜnych chmur, która nawet się do nich nie zbliŜyła. śmudnie płynęli w kierunku południowego brzegu Rozpadliny. Nagle porwał ich prąd. Tratwa została wyniesiona na pełne morze, a oni nie byli w stanie jej zatrzymać. Bezsilnie patrzyli, jak oddalają się od lądu. Nie opodal znajdowała się wyspa. Prąd zaniósł ich podejrzanie blisko niej. Obawiali się jednak podpłynąć, poniewaŜ w wodzie mogły czaić się ukryte potwory, które tylko czyhały na to, aby ich poŜreć. Tratwa minęła północny kraniec wyspy i zaczęła wypływać na otwarte morze. Przyglądali się temu z przeraŜeniem. Ze wszystkich ich dotychczasowych przygód ta była najstraszniejsza. Poczuli powiew wiatru dmuchającego od morza w stronę lądu. Ale nie był wystarczająco silny, aby przeciwstawić się prądowi wody. Zwalniał tylko prędkość, z jaką poruszali się w stronę otwartego morza, przedłuŜając agonię. Nagle Gwenny wpadła na pewien pomysł. Che! PrzecieŜ moŜesz zmniejszyć wagę tratwy! Wtedy wiatr popchnie nas w stronę wyspy! Che tak zrobił. Trzepnął ogonem kaŜdą z kłód tratwy, a ta uniosła się tak, iŜ teraz prawie nie zanurzała się w wodzie. A oni objęli się i stanęli odwróceni plecami do wiatru. Teraz prąd mógł mniej zdziałać, podczas gdy wiatr miał duŜo więcej do

roboty. Tratwa zwolniła, kilka razy lekko podskoczyła i wreszcie zwróciła się w kierunku wyspy. W końcu dotarli do plaŜy i wyskoczyli na ląd. Wciągnęli za sobą lekką tratwę, poniewaŜ była im jeszcze potrzebna do przeprawienia się z wyspy na stały ląd. Ale zrobiło się juŜ ciemno i musieli przygotować nocleg. — Sammy, znajdź nam dobre miejsce do spania — powiedziała Jenny, stawiając kota na piasku. PoniewaŜ była to wyspa, nie musiała się aŜ tak obawiać, Ŝe Sammy się zgubi. Kot ruszył w kierunku środka wyspy. Pobiegli jego śladem. I nagle wypatrzyli namiot. — Kiedyś juŜ go widziałem — odezwał Che. — Rzeczywiście — zgodziła się Gwenny. — Wydaje mi się, Ŝe juŜ kiedyś tu byliśmy. — I bawiliśmy się w piasku — dodała Jenny. W tym momencie przypomnieli sobie. — To jest Wyspa Widoków! — zawołała Gwenny. — Na której ksiąŜę Dolph oŜenił się z Elektrą! — I w tym namiocie przywołali bociana — zgodził się Che. — I zrobili to tak dobrze, Ŝe przyniósł im dwoje dzieci — dorzuciła Jenny. — Dawn i Eve — powiedział Che. Spojrzeli na siebie. Zaświtała im brzydka myśl. — Czy sądzicie… — zaczęła Gwenny. — śe jeśli spędzimy tutaj noc… — ciągnęła Jenny. — To poznamy tajemnicę przywoływania bociana? — dokończył Che. — Zobaczymy! — powiedziała Gwenny. Tak więc spędzili tę noc w komfortowych warunkach, śpiąc na tych samych poduszkach, które zostawili tu Dolph i Elektra. Stoczyli wspaniałą bitwę poduszkową, poniewaŜ nie było tu Ŝadnych dorosłych, którzy mogliby im tego zabronić. Ale nie poznali tajemnicy przywoływania bociana. Wyglądało na to, Ŝe Dolph i Elektra zabrali ją z sobą. Oni juŜ zostali przyjęci do Konspiracyjnego Stowarzyszenia Dorosłych. Szkoda. * Z samego rana ponownie uczynili tratwę lekką, przenieśli ją na wschodni brzeg wyspy i wiosłowali aŜ do stałego lądu. Potwór morski wystawił łeb ponad wodę i wypatrzył ich, lecz akurat w tym samym momencie przelatywał ponad nimi ptak– olbrzym, tak więc potwór morski zniknął im z oczu. Gwenny zrozumiała, Ŝe skrzydlate potwory rzeczywiście trzymały nad nimi straŜ. Wzbudziło to w niej mieszane uczucia. Chciała sama sobie ze wszystkim poradzić, ale mimo wszystko uspokajała ją myśl, Ŝe nie zostaną poŜarci przez Ŝadne potwory. MoŜe był to w końcu rozsądny kompromis: ich trójce wolno było posuwać się naprzód bez interwencji zarówno ze strony nieprzyjaznych, jak i przyjaznych stworzeń. MoŜe z czasem, gdy nabiorą doświadczenia, opieka będzie im mniej potrzebna. Znaleźli magiczną ścieŜkę i poszli nią w głąb lądu. Prowadziła ona do Zamku Roogna, tak jak wszystkie inne ścieŜki w tej części Xanth. Pewnego razu Gwenny i jej towarzysze złoŜyli wizytę w tym zamku, po ślubie Dolpha i Elektry. Była to imponująca budowla. Prawdę mówiąc, duŜo ładniejsza niŜ Góra Goblinów. A gdyby tak po dotarciu do Zamku Roogna Gwenny juŜ go nie opuściła?

Straciłaby wtedy swą szansę zostania Ŝeńskim wodzem, ale byłaby bezpieczna. Odsunęła od siebie tę pokusę. Nie chodziło o to, Ŝe chciała zostać wodzem, ale po prostu musiała nim zostać, aby zmienić bieg historii goblinów, a co za tym idzie historii Xanth. Był to jej obowiązek i przeznaczenie. PrzeraŜało ją to, ale nie mogła od tego uciec. I nagle zrozumiała coś. Podejmowała decyzje. Wpadła na dobry pomysł, który pomógł im dotrzeć do brzegu. Zaczynała się uczyć, jak być wodzem. MoŜe jeszcze nie jest w tym bardzo dobra, ale na pewno pójdzie jej coraz lepiej. MoŜe, moŜe pod koniec tej wyprawy nauczy się tego juŜ całkiem dobrze. Tak więc miała iskierkę, albo moŜe nawet dwie, nadziei. Rezolutnie podąŜyła w stronę Zamku Roogna.