- Dokumenty5 863
- Odsłony854 269
- Obserwuję553
- Rozmiar dokumentów9.3 GB
- Ilość pobrań668 989
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
Anthony Ryan - Ogień przebudzenia
Rozmiar : | 2.8 MB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
Anthony Ryan - Ogień przebudzenia.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Podziękowania Osoby dramatu Prolog I. Czerwone Piaski Rozdział 1. Lizanne Rozdział 2. Clay Rozdział 3. Hilemore Rozdział 4. Lizanne Rozdział 5. Clay Rozdział 6. Lizanne Rozdział 7. Clay Rozdział 8. Lizanne Rozdział 9. Hilemore Rozdział 10. Clay Rozdział 11. Lizanne Rozdział 12. Clay Rozdział 13. Hilemore Rozdział 14. Lizanne Rozdział 15. Clay Rozdział 16. Lizanne Rozdział 17. Hilemore Rozdział 18. Clay II. Koniunkcje i anomalie Rozdział 19. Lizanne Rozdział 20. Clay Rozdział 21. Hilemore
Rozdział 22. Lizanne Rozdział 23. Clay Rozdział 24. Hilemore Rozdział 25. Lizanne Rozdział 26. Clay Rozdział 27. Hilemore Rozdział 28. Lizanne Rozdział 29. Clay Rozdział 30. Hilemore Rozdział 31. Lizanne Rozdział 32. Clay III. Błogosławieni i potępieni Rozdział 33. Hilemore Rozdział 34. Lizanne Rozdział 35. Clay Rozdział 36. Lizanne Rozdział 37. Clay Rozdział 38. Lizanne Rozdział 39. Clay Rozdział 40. Lizanne Rozdział 41. Clay Rozdział 42. Lizanne Rozdział 43. Clay Rozdział 44. Lizanne Rozdział 45. Clay Rozdział 46. Lizanne Rozdział 47. Hilemore Mapy
Tytuł oryginału: The Waking Fire. The Book One of Draconis Memoria Copyright © 2016 by Anthony Ryan Copyright for the Polish translation © 2017 by Wydawnictwo MAG Redakcja: Urszula Okrzeja Korekta: Magdalena Górnicka Ilustracja na okładce: Jaime Jones Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7480-865-1 Wydanie II Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228134743 e-mail: kurz@mag.com.pl www.mag.com.pl Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 227213000 www.olesiejuk.pl Skład wersji elektronicznej: pan@drewnianyrower.com
Paulowi, bo czasem jedyną nagrodą za szlachetną walkę jest świadomość, że się ją podjęło.
Podziękowania Ogromnie dziękuję mojej doskonałej redaktorce w Ace Jessice Wade za jej przenikliwe uwagi i cenny wkład. Dodatkowo dziękuję i przesyłam wyrazy dozgonnej wdzięczności mojej byłej redaktorce, Susan Allison, która pierwsza podjęła ryzyko współpracy ze mną i nie straciła we mnie wiary, kiedy pierwszy szkic Ognia przebudzenia wylądował na jej biurku tuż przed tym, jak odeszła na zasłużoną emeryturę. Ponadto jestem bardzo wdzięczny mojemu brytyjskiemu redaktorowi Jamesowi Longowi i mojemu agentowi Paulowi Lucasowi za ich nieustające wsparcie i ciężką pracę. Na koniec raz jeszcze z całego serca dziękuję mojej cierpiącej bez słowa skargi drugiej parze oczu – Paulowi Fieldowi, który nie pozwala mi sobie zapłacić.
Osoby dramatu ŻELAZNY SYNDYKAT HANDLOWY Lizanne Lethridge – Błogosławiona. Pełnoprawny Udziałowiec i tajna agentka Wydziału Inicjatyw Nadzwyczajnych Żelaznego Syndykatu Handlowego. Lodima Bondersil – dyrektorka i główna wykładowczyni w Akademii Kształcenia Kobiet Żelaznego Syndykatu. Bezpośrednia przełożona Lizanne. Jermayah Tollermine – technik i pracownik Żelaznego Syndykatu Handlowego. Wulfcot Trumane – kapitan OŻP Dobra Okazja. Jebneel Lemhill – porucznik, pierwszy oficer na OŻP Dobra Okazja. Corrick Hilemore – podporucznik na OŻP Dobra Okazja. Boswald Tottleborn – Błogosławiony na OŻP Dobra Okazja. Dravin Talmant – chorąży na OŻP Dobra Okazja. Naytanil Bozware – pierwszy mechanik na OŻP Dobra Okazja. Steelfine – zbrojmistrz na OŻP Dobra Okazja pochodzący z Wysp Barierowych. „DŁUGIE KARABINY” Claydon Torcreek – niezarejestrowany Błogosławiony i złodziej, mieszkaniec Carvenportu. Później Błogosławiony w Niezależnej Kompanii Pracowników Najemnych „Długie Karabiny”. Braddon Torcreek – stryj Claydona Torcreeka. Kapitan i główny
Udziałowiec w Niezależnej Kompanii Pracowników Najemnych „Długie Karabiny”. Fredabel Torcreek – żona Braddona i współwłaścicielka Niezależnej Kompanii Pracowników Najemnych „Długie Karabiny”. Loriabeth Torcreek – córka Fredabel i Braddona, młodszy strzelec w Niezależnej Kompanii Pracowników Najemnych „Długie Karabiny”. Cwentun Skaggerhill – główny żniwiarz w Niezależnej Kompanii Pracowników Najemnych „Długie Karabiny”. Visandra Foxbine – pierwszy strzelec w Niezależnej Kompanii Pracowników Najemnych „Długie Karabiny”. Silverpin – nożowniczka w Niezależnej Kompanii Pracowników Najemnych „Długie Karabiny” pochodząca z Wysp Barierowych. Kaznodzieja – pozbawiony święceń duchowny Kościoła Proroka i snajper w Niezależnej Kompanii Pracowników Najemnych „Długie Karabiny”. POZOSTALI Zenida Okanas – Błogosławiona kapitan pirackiego statku Królowa Wiatru. Akina Okanas – córka Zenidy. Arshav Okanas – naczelny dyrektor Gniazda, brat przyrodni Zenidy Okanas. Ethilda Okanas – wicedyrektor Gniazda, matka Arshava. Ethelynne Drystone – Błogosławiona, była uczennica madame Bondersil; jako jedyna przeżyła z Ekspedycji Wittlera. Orwinn Scriberson – Główny Astronom Połowy w Połączonej Kompanii Badawczej. Seydell Keelman – kapitan Niezależnego statku rzecznego Ognisty. Burgrabia Leonis Akiv Artonin – corvuski uczony i arystokrata.
Tekela Akiv Artonin – córka burgrabiego Artonina. Arberus Lek Hakimas – corvuski oficer kawalerii i major Cesarskich Dragonów. Kaylib Tragerhorn – pirat i posterunkowy w Gnieździe. Eric Firpike – archeolog i skompromitowany były pracownik Połączonej Kompanii Badawczej.
Prolog Sprawozdanie dla Zarządu Żelaznego Syndykatu Handlowego Siedziba Główna Posiadłości w Feros Sprawozdawca: Lodima Bondersil, pełniąca obowiązki dyrektora oddziału w Carvenporcie (Posiadłości Arradsyjskie) Data: 29 settemera 1578 (166 dzień 135 roku Kompanii według kalendarza korporacyjnego) Temat: Wydarzenia towarzyszące zgonowi pana Havelica Dunmorna, dyrektora oddziału w Carvenporcie (Posiadłości Arradsyjskie) Szanowni Państwo! Zanim poniższe sprawozdanie dotrze do Państwa rąk, bez wątpienia otrzymacie już dzięki transowi wieści na temat zgonu mojego bezpośredniego przełożonego, pana Havelica Dunmorna oraz wstępny szacunek liczby towarzyszących temu tragicznemu zajściu ofiar i znacznych rozmiarów szkód materialnych. Sporządzam tę pisemną relację, mając nadzieję i oczekując, że w ten sposób zażegnam wszelkie niemądre i wynikające z niedoinformowania plotki rozsiewane przez konkurencję lub pracowników Syndykatu (lista zalecanych zwolnień i kontraktów do zerwania w załączniku). Moją intencją jest przedstawienie klarownego i obiektywnego sprawozdania z wydarzeń, a tym samym pełniejsze poinformowanie obradującego Zarządu, dzięki czemu dalsze dyrektywy, jakich wydanie Zarząd może uznać za stosowne, zyskają głębsze zakorzenienie w faktach. Wspomniany incydent miał miejsce w dzielnicach Portowej
i Żniwnej Carvenportu oraz w ich bezpośrednim sąsiedztwie w dniu 26 settemera. Zarząd zapewne przypomina sobie przekaz transowy z 12 dimestera od pana Dunmorna, w którym opisał schwytanie dzikiego Czarnego przez Niezależną Kompanię Pracowników Najemnych „Osacznicy” podczas przewlekłej ekspedycji w południowo-zachodnie regiony Interioru Arradsyjskiego. Odsyłam także Zarząd do poprzednich dziesięciu kwartalnych sprawozdań pisemnych z naszego oddziału dotyczących rosnącego spadku liczebności inwentarza żywego w zagrodach hodowlanych, z których wynika, że Czarne są najkrócej żyjącą rasą. Z pewnością nie muszę przypominać Zarządowi o nieustannie zmniejszającej się mocy produktu uzyskiwanego od sztuk niedorosłych i pochodzących z chowu wsobnego. Dlatego też schwytanie żywego, zdrowego dzikiego Czarnego (pierwszy taki sukces od kilkunastu lat) szeregi pracowników Syndykatu powitały z niemałym podnieceniem, ponieważ niosło ono ze sobą szansę na poprawienie wartości hodowlanej inwentarza żywego oraz jakości uzyskiwanego produktu w nadchodzących latach. Niestety te nadzieje okazały się przedwczesne. Czarny, w pełni wyrośnięty samiec o długości około szesnastu stóp, okazał się niezwykle trudny w prowadzeniu, wiecznie niespokojny i skłonny do niebezpiecznych, gwałtownych ruchów nawet po podaniu środków uspokajających i solidnym unieruchomieniu pyska kagańcem. Kilku żniwiarzy zostało ranionych podczas przepychanek ze zwierzęciem, a jeden trwale okaleczony, kiedy Czarny zmiażdżył go o ścianę zagrody, po tym jak przez kilka godzin udawał sennego. Przebiegłość różnych ras zamieszkujących te ziemie częstokroć była odnotowywana zarówno przez żniwiarzy, jak i naturalistów, ale muszę przyznać się do znacznej osobistej konsternacji spowodowanej nikczemnością i wyrachowaniem okazanymi przez to zwierzę, cechami, z jakimi nie zetknęłam się przez wszystkie lata spędzone na tym kontynencie. Czarny nie tylko miał skłonność do częstych zachowań
agresywnych, ale także nie chciał parzyć się z żadną z urodzonych w niewoli samic, reagując obojętnością lub agresją na każdą umieszczoną w jego bliskości. Ponadto samice Czarnego nadzwyczaj niechętnie pozostawały w pobliżu dzikiego kuzyna, wszystkie na sam jego widok wpadały w stan nadmiernego pobudzenia, wyrażanego także głosem. Zatem po czterech miesiącach, nie widząc szans na udane skojarzenie pary i w obliczu rosnących kosztów karmienia i opieki nad okazem, pan Dunmorn polecił pozyskanie produktu. Załączam protokół z mojej dyskusji z panem Dunmornem, który w pełni przedstawia moją opinię w tej kwestii, zatem nie muszę jej w tym miejscu powtarzać. Pan Dunmorn postanowił uczynić święto z zebrania żniwa, drobny gest dla umocnienia miejscowego morale, które znacznie osłabło z powodu spadków na rynkach i wynikającej z tego redukcji kontraktów. W związku z tym zarządzono, że żniwa odbędą się tego samego dnia co Próba Krwi, rzadko uznawana za dzień radosny w innych zakątkach świata, która jednakże na tych odległych ziemiach stała się czymś na kształt corocznego święta. Szansa, że dziecko dzięki ślepemu losowi zyska możliwość dostatniego życia, głęboko przemawia do tych, którzy często odkrywają, że realia i własny potencjał znacząco ograniczają ich ambicje. Dla uświetnienia zabawy pan Dunmorn zamierzał zatrzymać jedną pięćdziesiątą zebranego produktu, by rozdać go ludności w ramach loterii fantowej. Zważywszy na aktualne ceny rynkowe nierozcieńczonej Czarnej, jestem przekonana, że Zarząd zrozumie ogromną popularność tego pomysłu. Była ona głównym powodem, dla którego na obszarze otaczającym żniwną kadź panował w kluczowej chwili tak ogromny tłok. Relacja osobista Żywię nadzieję, iż Zarząd ze zrozumieniem przyjmie moją
niezdolność do precyzyjnego odtworzenia przebiegu wydarzeń, które doprowadziły do ostatecznej katastrofy, mimo ogromnych wysiłków z mojej strony. Niestety wielu naocznych świadków znajduje się teraz w grobie, a ci, którzy pozostali wśród żywych, częstokroć stracili kontakt z rzeczywistością w stopniu graniczącym z czystym szaleństwem. Wystawienie na działanie nierozcieńczonego produktu może być nieprzewidywalne w skutkach. Jeśli zaś chodzi o mnie, to nie brałam udziału ani w Próbie Krwi, ani w żniwach, woląc pozostać w Akademii i zająć się ogromnym zalewem zaległej korespondencji. Mniej więcej dwadzieścia minut po godzinie czternastej zgiełk ludzkich głosów za oknem oderwał mnie od mozolnej pracy. Gdy wstałam, by zbadać przyczyny wrzawy, uderzył mnie widok rozlicznych mieszkańców miasteczka biegnących ulicami z nadzwyczajną, rzekłabym: wręcz zdradzającą panikę żwawością, oraz obecność mnogich wstrząśniętych, bladych i zapłakanych twarzy w tłumie. Dostrzegłszy w ciżbie jedną z moich uczennic, otworzyłam okno i zawołałam ją po imieniu. To bystre i zaradne dziecko, jak wszystkie moje dziewczęta, zdołało wydobyć się z ludzkiego potoku i wspiąć na ogrodzenie Akademii. Trzymając się kurczowo prętów, zdała raport: – Uwolnił się, madame! Czarny grasuje po mieście! Wielu nie żyje! W tym miejscu muszę przyznać się do haniebnego niezdecydowania, o którego wybaczenie oczywiście pokornie się dopraszam. Ufam jednak, że Zarząd zrozumie, iż takie okoliczności nigdy, w żadnej mierze, nie zaistniały w ciągu trzech dekad, jakie spędziłam na tym kontynencie. Po kilkusekundowej niewybaczalnej zwłoce zebrałam wreszcie myśli na tyle, żeby sformułować pytanie: – W jaki sposób? Wtedy na oblicze dziewczyny wypłynął nietypowy dla niej wyraz konsternacji i minęło bite pół minuty, zanim ponownie przemówiła, a jej słowa były rwane i ogólnikowe. – Próba Krwi... Była tam kobieta... Kobieta z dzieckiem...
– To zgodne ze zwyczajem, że rodzice gromadzą się razem z dziećmi na Próbie Krwi – odrzekłam jej nie bez zniecierpliwienia. – Doprecyzuj swój raport! – Ona... – Na twarzy mojej uczennicy pojawił się wyraz w równym stopniu wyrażający zdumienie, jak i zgrozę. – Ona skoczyła. – Skoczyła? – Tak, madame. Razem z dzieckiem... Wzięła dziecko na ręce i... wskoczyła. – Gdzie? – Do kadzi, madame. W tej samej chwili, kiedy żniwiarz zaczął toczyć produkt z Czarnego... Ona wskoczyła do kadzi. Widząc najszczersze zdumienie na twarzy mojej uczennicy, rozległe ślady oparzeń i plamy krwi kalające jej sukienkę, odgadłam, że nie będzie w stanie dostarczyć dalszych użytecznych informacji. Poleciwszy jej udać się do dormitorium i zadbać o bezpieczeństwo młodszych uczennic, wyjęłam pełny zestaw fiolek z sejfu w moim biurze, po czym pośpiesznie udałam się do dzielnicy Żniwnej. Nie będę obciążać Zarządu szczegółowym opisem zniszczeń, jakie odnotowałam po drodze, ani tego, co zastałam po dotarciu na miejsce zbierania żniwa z Czarnego, nie będę też zatrzymywać się w tym miejscu, by wymienić liczbę trupów, wystarczy, że powiem, iż zobaczyłam dość, aby potwierdzić prawdziwość relacji mojej uczennicy. Sama kadź została całkowicie zniszczona, z litych dębowych klepek zostały tylko drzazgi rozrzucone w szerokim promieniu. Podobnie rozbryzgała się krew zwierzęcia – rozlała się gęstymi kałużami na bruku ulicznym i zbrukała okoliczne domy, w których pootwierano wszystkie okna, by obserwować spektakl urządzony przez pana Dunmorna. Ci widzowie, którzy nie zginęli od razu z powodu przyjęcia krwi, krążyli chwiejnie albo tarzali się po ziemi pogrążeni w szaleństwie lub cierpieniu. Jako odporna na działanie krwi zdołałam podejść do pozostałości kadzi i dostrzec ciało kobiety na wpół zanurzone w najgrubszej warstwie posoki. Nie sposób było określić jej wieku czy
tożsamości, ponieważ jej skóra poczerniała i zwęgliła się pod wpływem bezpośredniego kontaktu z produktem, ale widząc smukłą sylwetkę, uznałam, że była młoda. Jedyną pamiątką po Czarnym były strzaskane szczątki łańcucha. Jeśli idzie o dziecko, o którym wspomniała moja uczennica, nie spostrzegłam żadnych jego śladów. Grad strzałów przyciągnął moją uwagę do portu, doskonale widocznego z miejsca, w którym się znajdowałam, z racji zniszczeń, jakich dokonał Czarny, przebijając się przez kolejne szeregi domów. Pośród huku wystrzałów dało się wychwycić także charakterystyczny ryk. W tym momencie uznałam za stosowne wypić spory łyk Zielonej, co umożliwiło mi błyskawiczne dotarcie do nabrzeża, gdzie dostrzegłam po raz pierwszy uwolnioną bestię. Zwierzę przebiło się do kei, przy każdym kroku zostawiając krwawy trop z powodu drenu w szyi, ale mimo utraty krwi siało spustoszenie z niesłabnącą energią. Na moich oczach ciosami ogona rozniosło w puch dom kapitana portu, zanim przeniosło swoją uwagę na jednostki cumujące wzdłuż kei. Wiele właśnie przygotowywało się do wyjścia z portu, załogi pracowały gorączkowo w nadziei na znalezienie schronienia na otwartym morzu, jednak na kilku zabrakło ludzi lub zdecydowania potrzebnych do udanej ucieczki. Czarny skoczył na solidny przybrzeżny parowiec Sprawiedliwy Udział i zatopił go samą swoją wagą, kłapiąc wolną od kagańca paszczą na członków załogi miotających się w wodzie. Potem zainteresował się sąsiednim frachtowcem, jednostką o jakichś dwustu tonach wyporności należącą do firmy Kopalnie „Jasny Brzeg”, i począł dewastować sterówkę i kominy, przez cały czas rozdziawiając paszczę, na próżno próbując zionąć ogniem. W tym momencie muszę się zatrzymać, żeby podkreślić, jaką rozwagą wykazali się żniwiarze, którzy w pierwszej kolejności przecięli przewody naftowe bestii. Gdyby tego nie uczynili, konsekwencje byłyby zbyt straszne, by je choćby rozważać. Wtedy zobaczyłam, że zaskoczony Czarny stanął dęba, gdy kula z karabinu trafiła go w bok, wydał z siebie straszliwy ryk
wściekłości i rzucił się na następny statek przy nabrzeżu, machając przyżeganymi kikutami skrzydeł, jakby instynktownie chciał się wzbić w powietrze. Wkrótce zidentyfikowałam źródło strzału, gdy wypatrzyłam postać na szczycie jednego z wyższych nadal stojących żurawi portowych przy nabrzeżu. Dzięki działaniu Zielonej wspięłam się po kratownicy żurawia w kilka sekund i znalazłam mężczyznę, który przysiadł na jednym z dźwigarów i w skupieniu celował w Czarnego z karabinu. Strzelił i zobaczyłam, że Czarny znowu wspiął się na tylne łapy, a potem skoczył do przodu i wylądował na szerokim pokładzie Smoczej Mściwości, smokowca, który niedawno wrócił z południowych mórz. Załoga nierozsądnie zdecydowała się odeprzeć atak zwierzęcia, ostrzeliwując je z różnej broni palnej, z której żadna nie miała dostatecznego kalibru, by zadać coś więcej niż powierzchowną ranę. Strzelec przeładowywał broń i wyrzucał z siebie lawinę dosadnych epitetów, klnąc na czym świat stoi. Ucichł, kiedy podeszłam do niego po dźwigarze. – Proszę o wybaczenie, psze pani – powiedział ze starokolonialnym akcentem. Jego pochodzenie było oczywiste także ze względu na ciemny odcień cery. Nie miałam czasu na pouczanie go w kwestiach dobrego wychowania, ale zauważyłam znoszone, ale wytrzymałe ubranie i wreszcie zatrzymałam wzrok na karabinie: vactor- massin kaliber .6, jednostrzałowy, odtylcowy, ulubiona broń większości dobrze prosperujących Kompanii Pracowników Najemnych. – Broń osobistą należy zdeponować w Protektoracie przy wjeździe do Carvenportu, proszę pana – powiedziałam. W odpowiedzi snajper wyszczerzył zęby w uśmiechu, zanim skinął głową w stronę nadal siejącej spustoszenie bestii. – Pomyślałem, że zasłużę sobie na ułaskawienie, kiedy go załatwię, psze pani. Gdyby tylko na chwilę przestał się tak miotać z wściekłości i mógłbym strzelić mu w czaszkę. Patrzyłam, jak Czarny zmiótł ogonem ostatnich członków
załogi Smoczej Mściwości, po czym odrzucił głowę, żeby ryknąć zwycięsko, a krew nadal płynęła mu ze stalowego drenu w szyi. – O niebo żywotniejszy, niż powinien być – wyraził swoje zdanie Najemnik, celując raz jeszcze. Zaraz znowu zmełł przekleństwo w ustach, kiedy zwierzę dało kolejnego susa. – Zważywszy, ile krwi z niego wyciekło. – Pańskie nazwisko? – zapytałam. – Torcreek, psze pani. Braddon Torcreek, jedna piąta udziałów w Niezależnej Kompanii „Długie Karabiny”. Wyjęłam fiolkę Czerwonej i Czarnej ze swoich zapasów i wypiłam wszystko, a potem przełknęłam jeszcze jeden spory haust Zielonej. – Przytrzymam go dla pana, panie Torcreek – powiedziałam. – Zobaczymy, może uda nam się zapracować na pańskie ułaskawienie. Po tych słowach przeskoczyłam nad snajperem, popędziłam po dźwigarze żurawia i rzuciłam się na pochylony maszt wznoszący się z pokładu przechylającego się frachtowca, jednej ze starszych jednostek, które zachowały żagle na wypadek awarii silnika. Dzieliła mnie od niego odległość trzydziestu stóp, może więcej – maszt znajdował się w zasięgu Błogosławionej napełnionej Zieloną. Chwyciłam się olinowania i wykorzystałam siłę odśrodkową, żeby pomknąć za Czarnym – podstawowy manewr, którego uczę moje dziewczęta od blisko dwudziestu lat. Lecąc ze znaczną prędkością ku Czarnemu, przywołałam rezerwy Czerwonej, żeby zaatakować zwierzę od tyłu. Oczywiście osmaliłam mu skórę, ale zasadniczo nie wyrządziłam większych szkód podmuchem żaru, on jednak, jak wszystkie stworzenia jego rodzaju, nie był w stanie zignorować rzuconego mu wyzwania. Wylądował na kolejnym frachtowcu, którego załoga okazała się znacząco mniej agresywna niż ludzie ze Smoczej Mściwości, zważywszy na szybkość, z jaką rzuciła się za burty, a rozpalone przeze mnie za pomocą Czerwonej płomienie niewątpliwie okazały się dodatkową zachętą do ucieczki. Czarny odwrócił się
wśród płonącej plątaniny olinowania i drewna, otwierając paszczę, żeby odpowiedzieć ogniem, a potem zawył z frustracji, gdy z jego gardzieli nie trysnęły żadne płomienie. Wylądowałam ciężko na pokładzie ledwie dwadzieścia stóp od niego (upojenie Zieloną zapobiegło poważnym obrażeniom) i wyzywająco spojrzałam mu w oczy, czego żaden samiec nie zdołałby dłużej znosić. Bestia ponownie ryknęła i zaatakowała, rozdzierając pazurami pokład i biorąc zamach ogonem, a potem zamarła w całkowitym bezruchu, kiedy przyzwałam Czarną, którą przyjęłam zaledwie kilka chwil wcześniej. To rzecz oczywista, że było to przerażająco silne zwierzę, ale dopiero w tamtej chwili naprawdę doceniłam jego siłę. Szarpało się w moim płynącym z Czarnej uścisku z całą mocą, wyczerpując moje rezerwy przyswojonego produktu z taką szybkością, że muszę wyznać, że nagle pot zrosił mi czoło i z rosnącym zniecierpliwieniem czekałam, aż pan Torcreek wywiąże się ze swoich przechwałek. Dziwne zatem, że muszę opisać jeszcze jedno doznanie, którego doświadczyłam właśnie w tamtym momencie, pewne spostrzeżenie wykraczające poza ogólnie naglącą i niepokojącą naturę sytuacji. Kiedy bowiem czujnie obserwowałam oczy stworzenia, dostrzegłam coś, co wykraczało poza zwierzęce pragnienie zdobyczy i triumfu – głębokie i wszechogarniające przerażenie, i to bynajmniej nie z mojego powodu. Zdałam sobie w tamtej chwili sprawę, że Czarny nie szuka zemsty za schwytanie i cierpienie ani za stalowy dren wbity w ciało. Próbował się oddalić, uciec od czegoś dalece gorszego niż małe, dwunogie szkodniki. I kiedy mój umysł odtwarzał trasę ucieczki zwierzęcia od strzaskanej kadzi z tajemniczym ciałem przez ciasne uliczki do portu, pan Torcreek udowodnił, że jego słowa nie były czczą przechwałką. Kula z karabinu przemknęła nade mną z cichym świstem i trafiła dokładnie w sam środek nachylonego czoła Czarnego. Stwór szarpnął się raz spazmatycznie, całe jego ciało zafalowało od głowy po ogon, i z rzężeniem padł na częściowo zniszczony pokład.
Podsumowanie W Załączniku nr 2 Zarząd znajdzie pełną listę wszystkich ofiar i rejestr szkód wraz z szacowanym kosztem napraw. Jak wspomniałam wcześniej, sporządzenie dokładnej i niebudzącej żadnych wątpliwości relacji z incydentu okazało się niemożliwe, jednakże udało nam się ustalić pewne fakty, które nie podlegają żadnym wątpliwościom. Po pierwsze, kobieta o nieustalonej tożsamości, wraz z małym dzieckiem nieznanej nam płci rzeczywiście wspięła się na platformę obok pana Dunmorna, kiedy ten kończył przydługi wykład na temat korzyści płynących z wierności firmie. Prawdę mówiąc, pan Dunmorn nie był powszechnie uważany za najbardziej frapującego mówcę, co może tłumaczyć nieuwagę większości tłumu w tej krytycznej chwili. Mimo to zestawiłam oświadczenia sześciu niezależnych świadków (wszyscy to ludzie dobrego charakteru, których osądy można uznać za wiarygodne) i wszystkie potwierdzały, że niezidentyfikowana kobieta wyszła z szeregu rodziców z dziećmi czekających na Próbę Krwi i nieśpiesznie podeszła do podwyższenia, niezauważona ani przez pana Dunmorna, ani ekipę żniwiarzy przygotowujących się do wbicia drenu w szyję Czarnego. Kobietę opisano jako młodą, ale nie poczyniłam żadnych postępów w kwestii sporządzenia dokładniejszego rysopisu. Jeden z zeznających mężczyzn opisał ją jako atrakcyjną w konwencjonalnym rozumieniu tego słowa, jeśli idzie o sylwetkę i postawę, ale widział ją ze zbyt dużej odległości, żeby dostarczyć takich szczegółów jak kolor włosów czy cery. Opisy dziecka są równie mgliste, ale wzrost sugerowałby, że miało około ośmiu lat, prawidłowy wiek dla uczestnika Próby Krwi. Wydaje się, że zaledwie kilka sekund po rozkazie pana Dunmorna, żeby rozpocząć zbieranie żniwa, kobieta wzięła dziecko na ręce i wskoczyła do kadzi. Od tej chwili większość relacji, co właściwie jest zrozumiałe, staje się nieco chaotyczna. Jednakże zestawienie różnych zeznań pozwoliło mi wychwycić
kilka kluczowych punktów, w których wszystkie relacje pozostawały zgodne. Wydaje się oczywiste, że kadź eksplodowała od środka, zabijając biednego pana Dunmorna oraz żniwiarzy. Wiadomo także, że to nie Czarny odpowiada za jej zniszczenie, ponieważ kiedy do tego doszło, był przykuty do ramy żniwiarskiej. Po zniszczeniu kadzi i rozprzestrzenieniu się znacznej ilości produktu, tłum ogarnęła panika, ale trzech świadków zachowało dość zdrowego rozsądku, żeby później poświadczyć, że nigdzie nie było widać łańcuchów Czarnego, kiedy produkt się rozlał i zwierzę rozpoczęło swoją rozpaczliwą ucieczkę. Moja konkluzja jest niepokojąca, ale nieunikniona – Czarny został uwolniony za sprawą Błogosławionego, na którego barki można zrzucić teraz śmierć pana Dunmorna i jakże wielu innych. Lista podejrzanych, którzy pragnęliby zaszkodzić interesom Syndykatu na tym kontynencie, jest długa, a Cesarstwo Corvuskie być może zasługuje w tym kontekście na największą uwagę, ale nie potrafię pojąć, jaki pożytek mogliby odnieść z podobnego incydentu. Ponadto, co wiązało owego tajnego agenta z nieznaną kobietą oraz jaki cel jej przyświecał, pozostaje nieprzeniknioną tajemnicą. Jak wspomniałam wcześniej, ciało kobiety znaleziono, chociaż w stanie uniemożliwiającym identyfikację, jednak nie było przy niej dziecka, z którym wskoczyła do kadzi. Kilkoro dzieci rzeczywiście zginęło w trakcie incydentu, głównie te, które zebrały się z okazji Próby Krwi, ale po wszystkie ciała zgłosili się krewni. Kim było owo dziecko i gdzie się podziało, pozostaje chyba najbardziej zagadkową kwestią w całym tym zdarzeniu. Zapewniam Zarząd, że nie ustaję w wysiłkach znalezienia wymaganych odpowiedzi na powyższe pytania i, by wykonać swoje zadanie, nie zaprzestanę wkładać w to całej potrzebnej do tego energii. Pozostaję Państwa najbardziej lojalnym pracownikiem i Udziałowcem w oczekiwaniu na przybycie zastępcy pana Dunmorna
Lodima Bondersil pełniąca obowiązki dyrektora oddział w Carvenporcie (Posiadłości Arradsyjskie)
I Czerwone Piaski
Co mamy na myśli, kiedy posługujemy się terminem „produkt”, tym skądinąd niewinnym słowem, które tak ogromnie zyskało na wadze w ciągu minionego stulecia wraz z nastaniem Epoki Korporacyjnej? Większość czytelników, głęboko w to wierzę, odpowie jednym słowem: „krew”. A jeśli ktoś jest skłonny do bardziej rozwlekłego stylu, rozwinie może swoją definicję i powie: „smoczą krew”. To zasadniczo poprawna odpowiedź, ale zwykle ukrywa naprawdę ogromną złożoność tematu, który podejmuję na stronicach tego skromnego tomu. Rzecz bowiem w tym – co może potwierdzić nawet najbardziej zabobonny dalcyjski dzikus czy bezrozumny analfabeta z Wysp – że nie istnieje tylko jeden rodzaj produktu. Oszczędzę ci, drogi czytelniku, sążnistego technicznego opisu każdego wariantu i rosnącej listy pochodnych zbieranych z ciała arradsyjskiego smoka, ponieważ mam wrażenie, że trafniejsze i być może bardziej zabawne będzie po prostu przytoczenie mantry, jakiej uczy się uczennice Akademii Kształcenia Kobiet Żelaznego Syndykatu, do których mam zaszczyt samej się zaliczać: Niebieska dla umysłu. Zielona dla ciała. Czerwona dla ognia. Czarna dla mocy. Z „Plazmologii dla laików” panny Amorei Findlestack. Wydawnictwo Żelaznego Syndykatu, 190 rok Kompanii (1579 wg kalendarza mandinorskiego).
Rozdział 1 Lizanne Pan Redsel znalazł ją na dziobie tuż po zachodzie słońca. Nabrała zwyczaju przesiadywania tam wieczorami, jeśli tylko pogoda pozwalała; patrzyła na gwiazdy i księżyce, rozkoszując się morską bryzą na skórze i nieustannym miarowym pluskiem dwóch kół łopatkowych Obustronnej Korzyści. Ich rytm był bardziej nieśpieszny tego wieczoru, kapitan zwolnił, kiedy zbliżyli się do Wysp Barierowych i ukrytych wśród nich niebezpieczeństw. Rankiem otoczą ich wzburzone prądy Cieśniny i łopatki zaczną się kręcić z pełną prędkością, ale na razie należało zachować stateczne tempo i ściśle trzymać się map i kompasu. Nie odwróciła się, kiedy pan Redsel podszedł, chociaż mimo plusku łopatek było słychać jego kroki. Zamiast tego wpatrywała się we wschodzące księżyce, Serphię i Morvię, żałując, że tej nocy ich większa siostra nie jest widoczna. Zawsze uwielbiała widok miriadów dolin i gór Nelphii, w większości wolnych od kraterów, które szpeciły jej siostry. Oto zalety płynące z do niedawna jeszcze aktywnej powierzchni, powtarzał jej ojciec. Ale mimo wszystko to martwy świat. – Panno Lethridge – powiedział pan Redsel, stając za jej plecami. Nie odwróciła się, ale wiedziała, że zachowa dystans, jak nakazywało dobre wychowanie. Ostrożna obserwacja podczas rejsu utwierdziła ją w przekonaniu, że pan Redsel jest zdecydowanie zbyt doświadczonym człowiekiem, by pozwolić sobie na jakąkolwiek niezręczność w krytycznej chwili. – Jak widzę, zastałem panią zagubioną wśród szeptów