1
Posępny krajobraz przejmował ją lękiem.
Jak okiem sięgnąć nic tylko nagie skały i woda. Żadnego śladu życia. Odległy horyzont
oddzielał niebo od morza. Cienka jak nić granica dwóch żywiołów.
Podniszczona peleryna, którą otulała się młoda kobieta, łopotała na wietrze, nie chroniąc
przed chłodem. Zima tutaj, na wybrzeżu, niepodobna była do zimy w głębi lądu. Śniegu padało
tu mniej, klimat jednak był bardziej surowy niż ten, do którego przywykła.
Nie lubiła morza i jego szumu, nawet fiord Lyngen wywoływał w niej niepokój.
Nieustanny ruch przewalających się mas wód napełniał ją trwogą. Nie fascynowała jej głębia,
ciągle zmieniająca barwę, a w rozkołysanych falach nie potrafiła się dopatrzyć owej tajemniczej
magii, która tak urzekała innych. Kiedy uderzały o brzeg, zamiast radości czuła strach. Zdawało
jej się bowiem, że nieustępliwy morski potwór usiłuje ją pochwycić w swe ramiona. Bała się, że
któregoś dnia znajdzie się w jego mocy stracona na zawsze.
Nie lubiła wyniosłych szczytów, które zamykały ją w fiordzie Lyngen. Góry wydawały
się ponure i obce dziecku wychowanemu na niezmierzonych równinach Tornedalen, gdzie
falowało złociste zboże i rosły dumne świerkowe lasy, dziecku, które boso biegało po
bezkresnych pastwiskach. Do tamtych miejsc należała. Tam jej serce biło w tym samym rytmie,
co serce otaczającej ją przyrody. Biegnąc z wiatrem w zawody z rozwianymi włosami, czuła się
prawdziwie wolna, śmiała się na całe gardło i zdawało się jej, że żyje pełnią życia.
Kraina, do której rzucił ją teraz los, otwierała się wprawdzie rozległą przestrzenią, a
jednak wcale nie wydała jej się przyjazna. Napełniała ją taką samą, jeśli nie większą trwogą co
osada w fiordzie. Dziewczyna omiotła spojrzeniem to niegościnne miejsce i poczuła
przenikający ją dreszcz.
Morze, uśmiechając się bladozielono, bryzgało białą pianą.
W tych stronach przyjdzie im spędzić zimę. Pozostało jeszcze tylko przepłynąć kipiel,
by dotrzeć na niewielką skalistą wysepkę, która z tej odległości stanowiła ledwie widoczny na
horyzoncie, jakby zawieszony między niebem a wodą, punkt.
Kiedy ten Reijo wreszcie wróci?
Raija Alatalo stanęła plecami do morza i spoglądając ku wschodowi, daremnie
usiłowała wypatrzyć znajomą sylwetkę. Zdawało się jej, że minęła już wieczność od chwili, gdy
pojechał konno do wioski, którą dostrzegli, gdy stromym skalistym zboczem kierowali się w
dół ku morzu. Zarówno Raiję, jak i dzieci wyczerpała tułaczka i surowe życie, jakie zmuszeni
byli wieść, uciekając przed czającym się zagrożeniem.
Reijo Kesaniemi także był już zmęczony, choć skrzętnie to ukrywał. Ten
dwudziestolatek z największą powagą dźwigał złożone na jego barki brzemię
odpowiedzialności i nie chciał go dzielić nawet z Raiją, mimo że ich życie splotło się
nierozerwalnie, gdy przyrzekł Kallemu zaopiekować się jego żoną i dziećmi. Gnany strachem
parł do przodu i choć starał się tego nie okazywać, Raija domyślała się, że i jemu jest nielekko.
Zbyt dobrze znała starego przyjaciela, by dać się zwieść jego beztroskiej minie.
Raija przywołała w pamięci kanciastą twarz, wychudzone policzki i silnie zaznaczoną
brodę. Choć każdy fragment tego oblicza zdawał się być przypadkowym elementem całości,
Reijo promieniał wewnętrznym pięknem. Emanujące zeń ciepło, błysk zielonych oczu i czuły
uśmiech, rzadko znikający z ust, czyniły go wyjątkowym mężczyzną. Łatwo go było pokochać.
Zasługiwał na kobietę, która gotowa by mu była ofiarować wszystko, on jednak pragnął tylko
jej, Raiji. Żadna inna nie wzbudzała w nim namiętności. Ale choć uczucie, jakim mogła go
obdarzyć, było ubogie i nic nie znaczące, nigdy nie błagał o więcej, niż mogła mu dać. Cierpiał
w milczeniu, za co nie raz Raija nienawidziła samą siebie.
Nogi zmarzły jej w przemoczonych butach, w których paradowała jako żona wójta w
Alcie. Wyglądała w nich wytwornie i w eleganckim domu dobrze jej służyły, Tu, na odludziu,
lepsze byłyby kumagi, pomyślała i podjęła postanowienie, że zmieni buty, jak tylko nadarzy się
okazja.
- Długo jeszcze musimy czekać? - zapytała nieśmiało pięcioletnia Elise o bladych
policzkach, ubrana jak wszyscy zbyt lekko. Raija podarła kilka eleganckich sukien i otuliła
dzieci, ale cienka tkanina nie chroniła przed chłodnymi podmuchami zwiastującymi rychłe
nadejście zimy.
Raija pośpiesznie pogładziła podopieczną po policzku i uśmiechnęła się, pragnąc dodać
jej otuchy.
- Reijo przyjdzie - oznajmiła Maja z niezachwianą pewnością, jaką może mieć tylko
dwuipółletnie dziecko. Dziewczynka ubóstwiała Reijo. Był w jej życiu niczym opoka i nie
pozwalała nikomu powątpiewać w jego mądrość. Choć była jeszcze taka mała, bez trudu
potrafiła przejrzeć ludzi na wylot i dostrzegała nawet cień fałszu.
Raija często czuła dziwny lęk o to dziecko, którego tak naprawdę do końca nie
rozumiała. Maja, poczęta z wielkiej miłości, niechętnie przyjmowała pieszczoty matki w
przeciwieństwie do najmłodszego, Knuta, który akceptował wszystkich z równą pogodą. Ta
najmłodsza latorośl Raiji całe swe życie spędziła na wędrówce, pozbawiona korzeni tak samo
jak matka.
Raija skończyła osiemnaście lat i nie należała do żadnego miejsca. Wioska w
Tornedalen, gdzie przyszła na świat, rozmyła się blado we wspomnieniach, których
prawdziwości dawno przestała być pewna. Może tam wcale nie było lepiej? Dzieciństwo
zawsze wspomina się z rozrzewnieniem, w pamięci pozostają jedynie beztroskie chwile
opromienione swoistym blaskiem. Potem wielokrotnie zaczynała od nowa w coraz to innym
miejscu i wszystko wskazywało na to, że w najbliższej przyszłości nie będzie inaczej. Nie
przybyła w te strony, żeby zostać na dłużej. W jej życiu wszystko było tymczasowe,
prowizoryczne. Nie kończąca się seria przypadków.
Raija nie odrywała oczu od śladów końskich kopyt odciśniętych w mokrym piachu.
Spodziewała się, że Reijo przybędzie tą samą drogą, którą odjechał, on tymczasem przypłynął
łodzią wzdłuż brzegu. Kiedy zobaczyła, jak spienione bałwany uderzają o burtę, serce ścisnęła
jej trwoga. Łódź wydała jej się maleńką łupiną zmagającą się z groźnymi siłami żywiołu.
Reijo wspominał wcześniej, że przydałaby im się łódź, ale dziewczyna sądziła, że
chodzi mu o coś solidniejszego, a nie o takie nędzne czółno, jakie właśnie wyciągał na brzeg.
Stojąca przy wozie Raija zadrżała i otoczyła dzieci ramionami.
- Dobrze trafiliśmy - zawołał Reijo podekscytowany i podbiegł do nich, zacierając ręce,
żeby je rozgrzać. - Mówią tu, że słyszeli o młodym mężczyźnie, którego morze wyrzuciło na
ląd, na wyspę. W wiosce zawrzało na nowo, kiedy Kalle zniknął. - Reijo wykrzywił usta w
uśmiechu i wziął na ręce małą Maję, która wyciągała ku niemu ramiona. Dziewczynka skuliła
się zadowolona i zacisnęła pulchne rączki na karku mężczyzny.
- Powiedziałem, że jestem bratem Kallego - ciągnął Reijo. - Najlepiej jeśli będziemy
trzymać się tej wersji.
A więc dotarliśmy już prawie do celu, pomyślała Raija i pokiwała głową, choć strach
ściskał ją w żołądku.
Właściwie nastawiła się już na przeprawę łodzią, niezbyt przyjemną, jednak stosunkowo
bezpieczną. Kiedy jednak zobaczyła to czółno, zupełnie nie odpowiadające jej wyobrażeniom,
niepokój, jaki odczuwała, przybrał na sile.
- Sprzedałem konia - rzucił Reijo niemal beztrosko. - Udało mi się za to dostać łódź i
kupić trochę potrzebnych rzeczy. Nie możemy się przecież pojawić z pustymi rękami na
wyspie. Bylibyśmy im ciężarem.
Raija zrozumiała teraz, dlaczego burty łodzi ledwo wystają nad powierzchnię wody, i
choć podzielała zdanie Reijo, z przerażeniem wyobraziła sobie, że ta łupina zanurzy się po
same krawędzie, gdy wszyscy w niej usiądą.
- Nie ma sensu odwlekać przeprawy w oczekiwaniu na dobrą pogodę. O tej porze roku
nie można się spodziewać ładniejszej. Jeśli już, to zmieni się na gorsze.
Raija bolała nad tym, że nigdy nie była dla Karla taką żoną, jaką być powinna. Kalle
zasługiwał na kogoś lepszego. Może Jenny stałaby się dla niego dobrą towarzyszką życia,
gdyby nie nieuchwytny cień Raiji, który kładł się na drodze do ich szczęścia. Obiecali Kallemu,
że zatroszczą się o Jenny. Raija czuła, że jest to winna zmarłemu mężowi i tej nieznajomej,
która pokochała Kallego tak, jak ona sama nie była w stanie: bezwarunkowo i tylko dla niego
samego.
- Nic nam nie grozi - rzekł Reijo z niezachwianą pewnością. Obdarzył Raiję czułym
spojrzeniem, a jego twarz złagodniała w szerokim uśmiechu. - Wiem, co mówię. Znam morze.
Pogoda jest dobra. Raz - dwa dopłyniemy do wyspy. Czy sądzisz, że brałbym was ze sobą,
gdybym uważał, że coś nam grozi?
Raija pokręciła głową. Ufała mu, wiedziała, że z nim są bezpieczni, a mimo to nie
mogła opanować lęku, który niemal całkowicie zagłuszał w niej zdrowy rozsądek.
Reijo nie tracił czasu. Postawił Maję na ziemi i zaczął przenosić z wozu do łodzi to
wszystko, co mogło się im przydać. W duchu przyznawał Raiji rację. Łódź rzeczywiście nie
wyglądała najsolidniej, nie sądził jednak, by przeprawa nią stanowiła jakieś ryzyko.
Wiedział tylko jedno: jeśli będą zwlekać, pogoda może się zmienić, a wówczas
przyjdzie im czekać nawet kilka tygodni, nim pomyślna aura znów pozwoli im popłynąć na wy-
spę. U miejscowego kupca spotkał rybaków, którzy przepowiadali rychłe nadejście sztormu.
Nie wspomniał jednak o tym Raiji, nie chcąc jej jeszcze bardziej denerwować. Bardzo mu
zależało, żeby znaleźć jakieś schronienie przed nastaniem zimy i położyć kres tej wyczerpującej
wyprawie.
Kiedy odbili od brzegu, Raija poczuła, że paraliżuje ją strach. Tego właśnie się
najbardziej obawiała! Zdawało jej się, że za chwilę morze pochłonie ich wszystkich. Wciągnie
ich w swe zielone odmęty, zacierając wszelkie ślady. Dziwiła się Reijo, który z twarzą nie
zdradzającą najmniejszego niepokoju kierował ich w wichurę i fale, lekceważąc śmiertelne
zagrożenie. A gdy łódź zaczęła nabierać wody, Raija wcale nie okazała zaskoczenia, wręcz
przeciwnie - uznała, że oto potwierdzają się jej najczarniejsze przeczucia.
Elise była nie mniej przerażona. Siedziała na węzełku z ubraniami i tuliła w drobnych
ramionach małego Kmita. Tak jak Raija nie odrywała zalęknionych oczu od wzburzonych fal.
Nawet Maja, uczepiona nogi Reijo, nie czuła się całkiem bezpieczna. Raija z trudem przełykała
ślinę. Nagle z całego serca zapragnęła, by znów móc się modlić. Niestety, już dawno utraciła
wiarę w boską opatrzność, i teraz, w tej koszmarnej chwili, uleciały jej z pamięci nawet słowa
pacierza odmawianego w dzieciństwie co wieczór.
- Wylewaj wodę! - rozległo się jakby z oddali wołanie Reijo. - Czerpak jest za tobą,
Raiju!
Musiał powtórzyć, nim pojęła, o co mu chodzi. Usłyszała jednak pobrzmiewający w
jego głosie lęk, ale może to wyobraźnia podsuwała jej fałszywe sygnały.
Po omacku odszukała za ławeczką czerpak i z determinacją, jakby walczyła o życie
swoje i najbliższych, zaczęła wylewać za burtę gromadzącą się na dnie łodzi i podsiąkającą
coraz wyżej zielonkawą wodę. Zdawało jej się, że wojuje z zaczajonym w ukryciu wrogiem, i
gotowa była na wszystko, byle tylko mu przeszkodzić. Nagle zrobiło jej się słabo. Obawiała się,
że nie zdoła dłużej zapanować nad ogarniającymi ją mdłościami. Przemogła się jednak i skon-
centrowała na wybieraniu wody z łodzi. Przemoczona do łydek, nie czuła chłodu. Nie słyszała
nic prócz monotonnego szumu morza. Całkiem zapomniała o strachu i panice, które dopiero co
trzymały ją w morderczym uścisku.
Wylewała wodę w równym rytmie, raz i dwa, raz i dwa.
Reijo nic nie mówił, choć wiedział, że dziewczyna męczy się niepotrzebnie, bo woda,
która przykryła dno łodzi, gdy drewno trochę nasiąkło wilgocią, nie stanowiła dla nich żadnego
zagrożenia. Dostrzegł jednak, że na Raiję zajęcie to ma zbawienny wpływ, odsuwało bowiem
paraliżujący ją strach, a wyzwalało gniew. Zdecydowanie wolał zagniewaną niż śmiertelnie
przerażoną Raiję Alatalo.
Raija właściwie nie znała morza i nie bardzo wiedziała, czego się po nim spodziewać.
Mężczyźni nigdy nie opowiadali jej ze szczegółami o połowach. Zwykle sama musiała
domyślać się tego, czego oni nigdy nie ubierali w słowa. Na przykład wyobrażała sobie, że
osady rybackie są podobne do osady w fiordzie Lyngen. Nie miała zielonego pojęcia, że wiele
wiosek rybackich to stłoczone na wąskim pasku lądu ponure chaty, gdzie panuje nędza i
ciasnota. Tyle się nasłuchała o tym, że morze potrafi wyżywić wszystkich i że w tej wielkiej
spiżarni nigdy się nie kończą zapasy. Dlatego też trwała w przekonaniu, że na wybrzeżu panuje
względny dobrobyt, a nie bieda i niepewność.
Tymczasem rybacy nie byli wolni od kłopotów, z jakimi borykała się ludność osiadła w
rozgałęzieniach fiordów i mieszkańcy wiosek w głębi lądu. Także oni mieli długi. Lokalni
kupcy narzucali ceny na towary, na które było w osadach zapotrzebowanie. Oni także
decydowali, ile zapłacić rybakom za złowione ryby. Mało który rybak był w stanie sam
sprzedać ryby w Bergen. Dola mieszkańców wybrzeża zależała od kupców, którzy, choć nie
pracowali tak ciężko, zagarniali większą część zysku ze sprzedaży ryb. Rybacy nie byli w stanie
zmienić swej sytuacji. Byli i pozostawali ubogimi wyrobnikami. Pracowali jednak w trudzie i
znoju, nie żądając więcej.
- Dosyć, Raiju! - uśmiechnął się Reijo i odłożył na chwilę wiosła.
Dziewczyna, otarłszy pot z czoła, wypuściła z rąk czerpak i wyprostowała obolałe
ramiona. Z wyrazem ogromnej ulgi popatrzyła uważniej na niewielką osadę, do której
podpływali. Na usypanej z kamieni kei stali dwaj rośli mężczyźni i z rękami w kieszeniach
bacznie ich obserwowali. Przybycie obcych nie mogło pozostać na wyspie nie zauważone.
Rybacy pomogli Reijo wciągnąć łódź na brzeg, ale coś w ich postawie kazało się Raiji
domyślić, że nie są tu mile widziani. Nie myliła się.
- Źle trafiliście - oznajmił jeden z mężczyzn z przekonaniem.
Obaj obrzucili przybyłych badawczym spojrzeniem, nie zdradzając jednakże, co o nich
myślą.
- Nie sądzę - zaśmiał się Reijo, ale jego wrodzona uprzejmość nie podziałała na
miejscowych.
- Tu nikt nie przyjeżdża - dorzucił ten sam rybak, który równie dobrze mógł mieć
trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat. Patrząc na nich z wrogością, dodał po chwili: - Dobrze nam z
tym. Nie potrzebujemy tu obcych. Tylko z nimi kłopoty...
Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Zarówno Raija, jak i Reijo odnieśli wrażenie, że rybak
bez wahania wrzuci ich do morza, jeśli go nie posłuchają. Ale to tylko potwierdzało ich
przypuszczenia, że trafili we właściwe miejsce. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po
czym Reijo, nie zważając na nieprzychylność rybaka, zagadnął z fińskim akcentem, jak zawsze,
gdy był zdenerwowany:
- Uratowaliście mężczyznę, wyrzuconego przez morze na brzeg...
Jego słowa zabrzmiały bardziej jak stwierdzenie niż jak pytanie.
Miejscowi popatrzyli na obcych jeszcze mniej przychylnie. Teraz przybysze nie mieli
wątpliwości, że się nie mylą.
- I co z tego?
Z tonu, jakim zostały wypowiedziane te słowa, wyczuli, że znajomość z rozbitkiem nie
wyjdzie im na dobre w tych stronach.
- Miał tu dziewczynę - ciągnął Reijo.
Mężczyźni podeszli o krok bliżej, nie kryjąc już dłużej, jakie kierują mmi zamiary.
- Chodzi o Jenny... - wtrąciła Raija i przysunęła się do Reijo, przekonana, że wobec niej
mężczyźni nie posuną się do rękoczynów.
- Najlepiej wracajcie, skąd przybyliście - odezwał się milczący do tej pory rybak,
akcentując niemal każde słowo. Na znak, że nie żartują, obaj zacisnęli pięści.
Raija dopiero teraz dostrzegła łączące ich podobieństwo i nagle ją olśniło, że może to
być ojciec i syn.
Na pewno nie mieszka tu zbyt wiele rodzin, przyszło jej do głowy i zapytała:
- Czy Jenny to twoja córka?
- Niech on tylko spróbuje tu wrócić! Nie pożyje długo - syknął przez zaciśnięte zęby
starszy mężczyzna.
Reijo zastanawiał się, jak Raija odgadła to, czego on sam nigdy by się nie domyślił.
- Nie pożył długo - odparła Raija lodowatym tonem, a jej wzrok był równie zimny jak
nieznajomych. - Umarł.
Reijo przestraszył się, że w złości Raija powie za dużo, więc pośpiesznie dorzucił, tak
jak się wcześniej umówili:
- To mój brat.
- Wynoście się stąd! - powtórzył ojciec Jenny. - Chcemy o nim zapomnieć. Skoro umarł,
nie warto rozdrapywać starych ran. Nic dobrego nie wyszło tu z jego obecności. Odpłyńcie w
swoją stronę!
- Nie mogę! - powiedział Reijo i zdecydowanym ruchem pokręcił głową. - Przyrzekłem
mu przed śmiercią, że odszukam Jenny. Muszę dotrzymać słowa.
Rybak obrzucił badawczym spojrzeniem Raiję i dzieci. W jego oczach czaiły się
wątpliwości, ale był zbyt dumny, by zapytać.
- Nazywam się Reijo Kesaniemi. - Reijo objął Raiję ramieniem. - To moja żona i dzieci
- wyciągnął rękę w stronę trójki maleństw, po czym, mrugnąwszy porozumiewawczo, dodał: -
Zaczęliśmy wcześnie.
Dwaj mieszkańcy wyspy przyglądali się im w milczeniu. Wreszcie złagodnieli i z
ociąganiem ruszyli przodem w stronę jednej z nędznych chałup stojących tuż za naniesionymi
przez morze kamieniami.
Gościnność gospodarzy ograniczyła się do tego, że wpuścili ich do ciasnej izby, czystej
i uprzątniętej, ale niewiele większej od tej w chacie nad fiordem, którą pobudował Kalle.
- Żona umarła - odezwał się ojciec Jenny, który nie przedstawił się, a Reijo i Raija nie
mieli śmiałości go o to zapytać.
Otworzył drzwi do, jak przypuszczała Raija, alkierza i tonem nie znoszącym sprzeciwu
nakazał córce wyjść.
Ciemnooka Jenny z lękiem spojrzała na ojca. Na widok tego upokorzonego
dziewczęcia, właściwie już nie dziecka, a jeszcze nie kobiety, Raija poczuła ucisk w sercu.
Biedna Jenny, pomyślała. Na całe życie napiętnowana przez społeczność tej
odizolowanej osady. A wszystko przez Kallego.
Reijo także ogarnęło współczucie dla tej drobnej dziewczyny. Pod spódnicą wyraźnie
odznaczał się już brzuch. Ciemne loki okalały jej urodziwą twarz - i delikatnie zaokrąglone
policzki.
Ładna, pomyślał, ale to przecież jeszcze dziecko. Jak Kalle mógł zapomnieć o Raiji?
Rozumiał gniew ojca i brata Jenny. Zaopiekowali się Kallem najlepiej jak potrafili,
dziewczyna oddała mu serce, on tymczasem zniknął, zostawiając ją samą z kłopotem. Trudno
się dziwić, że po tym, co zrobił, uznali go za tchórza.
Wzrok Jenny z lękiem przesuwał się po twarzach przybyłych. Nie rozumiała, czego ci
obcy od niej chcą.
- To jest brat tego twojego pięknisia - warknął ojciec. Nie zamierzał się jednak wtrącać i
pociągnął syna na dwór. - Możecie z nią chwilę porozmawiać - rzucił. - Zaraz wracam.
- Czy Kallemu coś się stało? Gdzie on jest?
Głos i oczy dziewczyny żebrały o dobre wieści. Patrzyła błagalnie to na Raiję, to na
Reijo.
- Kalle nie żyje - wyznała Raija i siadając obok dziewczyny, otoczyła ją ramieniem.
Jenny zareagowała gwałtownym szlochem, ale zaraz opanowała rozpacz. Wargi jej
drżały, a w kącikach ust pojawił się grymas, gdy łamiącym się głosem poprosiła, by
opowiedzieli jej, co się stało.
Raija, nie chcąc zranić Jenny, upiększyła nieco prawdę.
Zgodnie z jej wersją Kalle odzyskał pamięć, odnalazł brata i rodzinę. Ukryła, że tak
naprawdę spotkał się z nią. Z przejęciem opowiadała o jego chorobie i o tym, jak bardzo się
martwił o nią, o Jenny, a także o dziecko, którego oczekiwała.
- Wiesz, Jenny - mówiła cichym głosem Raija - Kalle już od chłopięcych lat marzył o
lepszym życiu. Nie chciał być biednym rybakiem znad fiordu. Wiedział, że samą pracą nie
uwolni się z nędzy. Dla niego istniała więc tylko jedna droga, żeby stać się bogatym: znaleźć
złoto. I dokonał tego! Kiedy się spotkaliśmy, miał trochę złota przy sobie. Zależało mu, żeby ci
je ofiarować, Jenny. Tobie i dziecku. Reijo pogrzebał w skórzanym worku i wydobył zabru-
dzoną grudkę. Prawdę powiedziawszy, opowieść Raiji wzbudziła w nim niesmak, bo zawsze
brzydził się kłamstwem, ale bez słowa podał bryłkę dziewczynie, która sięgnęła po nią
zaskoczona. Zobaczył, że na jej twarzy odmalowało się zdumienie, że bryłka jest taka ciężka, i
przypomniał sobie, iż zareagował podobnie, kiedy po raz pierwszy trzymał w dłoni ten cenny
kruszec.
- A wy nic nie weźmiecie? Wam Kalle niczego nie zostawił?
- Nie martw się - powiedziała Raija stanowczo. - Kalle zatroszczył się i o nas.
Co prawda oddawali Jenny największą bryłę złota, ale przecież bez trudu mogli mieć
więcej.
- Nie mogę tego przyjąć - wyjąkała dziewczyna, odkładając cenny kruszec na ławę,
jakby ją parzył. Przytłoczyła ją już sama myśl o oszałamiającym bogactwie, dzięki któremu nie
musiałaby się już nigdy martwić o swoją przyszłość. Była biedną dziewczyną, nigdy niczego
nie posiadała i tak po prawdzie nie tęskniła za tym. Kalle stanowił jedyną wartość w jej życiu.
Cóż znaczy nawet złoto, jeśli on nie żyje...
Z zamyślenia wyrwał ją głos Raiji:
- Potrzebujemy jedynie dachu nad głową, żebyśmy mogli przeczekać zimę, bo ciężko
wędrować o tej porze z małymi dziećmi. Knut, mój najmłodszy, nie ma jeszcze roku.
Liczyliśmy na to, że pozwolicie nam się tu zatrzymać, ale twój ojciec najwyraźniej jest temu
przeciwny.
- Weź złoto, Jenny - poparł Raiję Reijo. - Kalle życzył sobie, żeby trafiło do ciebie.
Jenny popatrzyła na niego przyjaźnie. Polubiła go od razu. Miał w sobie tyle ciepła i
wyrozumiałości. Wzruszyło ją, że z taką czułością wodzi wzrokiem za swoją żoną. A jak
troskliwie opiekował się dziećmi!
Podobnie jak Kalle miał jasne włosy, choć o trochę innym odcieniu, ale kolor oczu
zdecydowanie inny. Był też zupełnie inaczej zbudowany, niższy i bardziej krępy. Że też bracia
mogą być tacy różni!
- Opowiedzcie mi trochę o nim - poprosiła. - Przykro mi, że właściwie nic nie wiem.
Chyba byłoby mi lżej, gdybym znała więcej szczegółów z jego życia.
Reijo chrząknął, by usunąć chrypkę z gardła. Maja zasnęła, oparta na jego ramieniu, a
Knut, którego trzymał na rękach, przez cały czas słodko spał. Reijo przytulił mocniej
maleństwo, synka Kallego. Zawładnęło nim tysiące wspomnień, obrazy ze wspólnie
spędzonego dzieciństwa, tajemnice, jakie sobie powierzali, zabawy, praca, sprzeczki i bójki, te
na żarty i te na serio. I ta jedna, na śmierć i na życie, gdy na ich drodze stanęła Raija. Jakich
używali forteli, by zwrócić jej uwagę, cierpieli katusze, a ona drażniła się z nimi, bo przez cały
czas jej serce należało do kogoś innego.
Życie Kallego i jego życie splotło się niczym powróz, który, choć skręcony z wielu
cieńszych linek, stanowił nierozerwalną całość. Potem z ich losem splótł się jeszcze los Raiji.
Jenny czekała cierpliwie.
Reijo przełknął ślinę, bo ze wzruszenia ścisnęło go w gardle. Przed oczami stanął mu
Karl.
- Kalle był moim najlepszym przyjacielem - zaczął. - Byliśmy nierozłączni, póki w
naszym życiu nie pojawiła się Raija. Mieliśmy wówczas po piętnaście lat...
Reijo właściwie nie tyle opowiadał, co na nowo przeżywał wczesną młodość. Jednak
historia, jaką przedstawił, odbiegała od rzeczywistości; wyrażała raczej jego skryte, nigdy nie
spełnione marzenia.
Skłamał, że poślubił Raiję, bo Karl przegrał bójkę o nią. Zabrzmiało to dość
wiarygodnie. Powiedział też, że Knut, który urodził się już po zaginięciu Kallego na morzu,
otrzymał na drugie imię po wujku.
Raija siedziała pogrążona w milczeniu i być może to właśnie wzbudziło podejrzliwość
Jenny. Niewykluczone też, że dziewczyna po prostu zwróciła uwagę na drobne przejęzyczenia
Reijo, który, wspominając Karla, mówił o nim „przyjaciel, towarzysz”, nigdy „brat”. Wyrwało
mu się też, że byli rówieśnikami, ale zaraz dodał „prawie”. Kuter, na którym wypływali na
połowy, należał w pierwszej wersji do ojca Karla i dopiero po chwili Reijo się poprawił. Wiele
takich drobiazgów. Drobiazgów, które może uszłyby uwagi Jenny, gdyby nie widok śpiącego
dziecka. Przestała wsłuchiwać się w płynącą z ust Reijo opowieść i zapatrzyła się w maleństwo
nazwane na cześć wujka. Czy to nie dziwne? Pierworodnemu synowi nadaje się zwykle imię po
dziadku, choć oczywiście można upamiętnić w ten sposób zmarłego tragicznie brata i
przyjaciela. Patrząc na chłopczyka, Jenny nie mogła się oprzeć wrażeniu, że podobnie mógł
wyglądać w dzieciństwie jej Kalle. Dziecko miało identyczne czoło i kości policzkowe, brwi
natomiast, wygięte łukowato niczym skrzydła mewy w locie, były wierną kopią brwi tej
kobiety, matki dziecka. Ale nos... nos miał to charakterystyczne zaokrąglenie, po którym tak
lubiła wodzić opuszkami palców. Poza tym usta, tak samo delikatne, miękkie, wykrzywione
leciutko jakby w grymasie niezadowolenia, warga dolna nieco wysunięta, pełniejsza niż górna.
Podbródek - maleńki, ale na pewno z upływem lat nabierze wyrazu zdecydowania. I włosy...
jasne, ale nie o srebrzystym odcieniu jak włosy Reijo, który twierdził, że jest ojcem chłopczyka.
Nie, włosy małego miały ciepły połysk, który tak doskonale pamiętała.
Być może wmawiam sobie to wszystko, może jestem przewrażliwiona, myślała w
panice, a jednak z każdą chwilą nabierała coraz większej pewności, że się nie myli.
Przestała całkiem słuchać Reijo, ale nie spuszczała z niego oczu. Im dłużej się mu
przyglądała, tym mniej miała wątpliwości. Reijo miał szerokie czoło i bardziej kanciastą,
bardziej zdecydowaną i męską twarz niż Kalle. Nos prosty, usta o całkiem innym zarysie, wargi
równe. Poza tym Reijo miał ciemniejszą cerę i zupełnie inną sylwetkę niż Kalle. Czy bracia
mogą być tacy różni? Być może, ale czy dziecko może być wierną kopią swojego wujka, w ni-
czym nie przypominając wyglądem ojca?
- Zatrzymam... złoto - odezwała się Jenny znienacka.
Reijo urwał w pół słowa, uświadamiając sobie, że dziewczyna i tak go nie słucha.
Biedaczka, pomyślał i z uśmiechem skinął głową. Czuł się jak ostatni kłamca. Ale przecież
chodziło mu o to, żeby jej nie zranić, za nic w świecie nie chciał skrzywdzić tej dziewczyny.
- Kalle życzył sobie tego, prawda? - zapytała Jenny niepewna i zdenerwowana. - Nie
kieruje wami litość?
- Kalle wiele nam o tobie opowiadał - odezwała się wreszcie Raija i chciała objąć
spłoszoną dziewczynę ramieniem, ale Jenny cofnęła się gwałtownie. Raiji zrobiło się przykro.
Tak bardzo chciała pocieszyć tę biedaczkę, lecz jej na to nie pozwoliła. Najwyraźniej nie
zdołała zdobyć jej zaufania. - Prosił, żebyśmy zatroszczyli się o ciebie i dziecko - mówiła
jednak dalej. - Kalle nie uciekł od odpowiedzialności, wiesz najlepiej. Wiele myślał o was, o
tobie. Obdarzyłaś go miłością. Złoto należy do ciebie. Dbaj o dziecko Kallego.
Jenny pokiwała głową i ukradkiem otarła zdradzieckie łzy. Dziewczyna cierpiała.
Najchętniej nie patrzyłaby na tę kobietę, niewiele od niej starszą, ale wiedziała, że jej twarz i
tak prześladować ją będzie do końca życia. Nareszcie zrozumiała, kto był tym cieniem, który
kładł się pomiędzy nią a Kallem. Przez cały czas czuł jej obecność, mimo że nie potrafił
wywołać z pamięci jej obrazu. Nie można nienawidzić kogoś, kto próbuje okazać przyjazne
uczucia! Nie wolno odtrącać kogoś, od kogo spotkało nas dobro! Jenny dobrze o tym wiedziała,
a jednak wszystko w niej protestowało na myśl, że ci ludzie mogliby tu zostać na zimę.
Ojciec Jenny uznał, że dał obcym dość czasu, i bez ceregieli wtargnął do izby,
nakazując nieproszonym gościom wracać, skąd przybyli.
- Dość już wylała łez przez tego waszego pięknisia! Nie chcemy, żeby się to
powtórzyło! Jenny będzie wystarczająco ciężko i bez was. Nie dokładajcie nam zmartwień. Po
prostu wyjedźcie i nigdy więcej tu nie wracajcie!
Jenny nie odezwała się. O nic już nie zapytała. Nie chciała nawet wiedzieć, gdzie Kalle
został pochowany. Wystarczyło jej to, co od nich usłyszała. Zobaczyła też wystarczająco dużo.
Unikała wzrokiem obcej kobiety, lękając się tego, co mogłoby jeszcze zdradzić spojrzenie jej
ciemnych oczu. Bała się, że zobaczy w nich litość. A ona przecież nie potrzebowała litości, nie
chciała, by ktokolwiek jej współczuł, a już najmniej ta kobieta.
Patrzyła za nimi, gdy odchodzili na brzeg i sadowili się w niewielkiej łódce, tylko
odrobinę większej niż ta, którą odpłynął Kalle.
Chyba za bardzo obciążyli czółno, pomyślała. Zauważyła też, że Raija się boi.
Jenny odwróciła się i oddaliła się od chaty, zaciskając ręce na piersi. Jej okolona
gęstymi ciemnymi włosami twarz była zupełnie blada. Czuła zmęczenie, zdawało się jej, że
została ograbiona ze wszystkiego, choć dzięki bryłce złota otrzymanej zgodnie z ostatnią wolą
Kallego była bogata jak nigdy dotąd. Mogłaby kupić wszystko, czego zapragnie. Zatroszczyć
się o ojca i brata, no i oczywiście o siebie i dziecko.
Bogata i ograbiona. Odarta ze wszystkiego. Współczucie tych ludzi nadal kłuło ją
niczym ostre igły. Przypominała sobie spojrzenia, jakie ci obcy wymieniali ukradkiem. Te
uładzone kłamstwa z litości.
Jenny zaśmiała się ku morzu, którego się nigdy nie lękała, od morza nigdy nie spotkało
jej nic złego. Karmiło ją, od kiedy pamiętała, uśmiechało się do niej w pogodne dni, burzyło i
pieniło podczas sztormów. Przyniosło jej nawet Kallego. Ofiarowało człowieka, którego
pokochała. Całkiem wypłukało go ze wspomnień, na nowo czyniąc dzieckiem, kimś, kto mógł
zacząć wszystko od nowa.
Nie ono było winne śmierci Kallego. Jakiż więc miałaby powód, by się go obawiać?
Zbierało jej się na płacz już od pierwszej chwili, kiedy ci ludzie obrzucili ją pełnymi
litości spojrzeniami. Od chwili, w której zrozumiała, że stało się coś złego. Wszystko przez tę
pewność, przez wzbierającą w niej nienawiść, której nie powinna czuć. Kalle pamiętał o niej,
nie wydawało się jej, by tamci kłamali. Kalle nie uciekł od odpowiedzialności. To także nie
było kłamstwo. Mężczyzna o zielonych oczach rozumiał ją, ale darzył uczuciem tę drugą.
Sposób, w jaki ją obejmował, czułe spojrzenia, jakie jej posyłał... Te gesty nie były udawane,
tylko języki tych ludzi opowiadały półprawdy. On nie był mężem Raiji, najpiękniejszej kobiety,
jaką Jenny kiedykolwiek widziała. To jej twarz stała między Kallem a nią. Jenny nie była
głupia, rozumiała, dlaczego nie potrafił usunąć z pamięci tej ostatniej nici łączącej go z
przeszłością... Ktoś, kto kiedyś kochał tę kobietę, nie był w stanie jej zapomnieć.
To był jego syn, syn Kallego, jego dziecko, troje dzieci... I ta kobieta.
Jenny ukryła twarz w dłoniach. Tak gorąco wierzyła, że Kalle do niej powróci.
Wyobrażała sobie ich wspólne życie. W myślach już urządzała izbę... Byliby razem szczęśliwi.
I choć mijał czas, Jenny ani przez moment nie traciła wiary, że Kalle znów zjawi się na wyspie.
Wiadomość o jego śmierci pozbawiła ją wszelkich złudzeń. Gdyby żył, mogłaby nadal
mieć nadzieję, mogłaby nadal marzyć o dniu, w którym się spotkają, choć pewnie nigdy by to
nie nastąpiło. Z takiej kobiety jak Raija nikt nie rezygnuje. Niezwykłe imię i niezwykła uroda.
Przy niej Jenny poczuła się zupełnie nic nie warta. Kłamstwa, którymi przybysze chcieli ją
ochronić, ostatecznie pognębiły ją i odebrały ostatnie okruchy marzeń. Straciła wszystko, nawet
to, co łączyło ją kiedyś z Kallem. Chyba byłoby dla niej lepiej, gdyby nigdy nie dowiedziała się
prawdy. Niepewność była miłosierna, natomiast prawda brutalna i twarda jak skała.
Oślepiona łzami postąpiła krok w kierunku wody. Fale złożyły na jej łydkach chłodne
pocałunki. Zmoczona spódnica ciążyła.
Kiedyś morze wyrzuciło jej na brzeg ukochanego. Pewnie tkwił w tym jakiś głęboki
sens. Jenny przestał dokuczać chłód, właściwie odczuwała teraz nawet przyjemność, ciepło.
Woda, łagodna woda, nie karmiła jej kłamstwami. Jenny nie chciała, by się nad nią litowano,
pragnęła jedynie mieć kogoś bliskiego. Kogoś, kto znów pokochałby ją całym sercem. Ale to
nie było możliwe. Za życia Kalle nigdy nie należał do niej, ale po śmierci...
Jenny uśmiechnęła się niepewnie, czując, jak dno osuwa jej się pod stopami.
Nasiąknięte wodą ubranie ciągnęło w bezdenną otchłań drętwe, nieruchome ciało. Jenny nie
walczyła. Z jej twarzy nie znikał uśmiech. Zrozumiała, że właśnie tego pragnie. Może w tej
otchłani otrzyma to, czego za życia nigdy by nie dostała.
Niebawem znów ujrzy przed sobą ukochaną twarz i już żaden cień ich nie rozdzieli.
Ani lęku, ani kłamstw, ani rozterek. Jak cudownie! Jak wspaniale! Jenny otworzyła
ramiona.
Na powierzchni wody nie pozostał żaden ślad.
2
Niczym suche liście miotane przez wiatr to tu, to tam, tak i oni nigdzie nie mogli
zagrzać miejsca.
Dom stal na odludziu, tuż nad brzegiem morza, wystawiony na sztormy i burze. Był
świetnie utrzymany. Raiji wystarczyło jedno spojrzenie, by podjąć decyzję o jego kupnie. Co
prawda posępny krajobraz i bliskość żywiołów wywoływała w niej trwogę. Nie miała
wątpliwości, że szybko znienawidzi to miejsce, ale zmęczenie i rychłe nadejście zimy, która już
wystawiała swe ostre szpony, przesądziły o pozostaniu. Poza tym czy mogli mieć pewność, że
życie nie szykuje im gorszych niespodzianek, jeśli zdecydują się ruszyć w dalszą drogę?
Kiedy Reijo zapłacił złotem, kupiec cmoknął znacząco i zmierzył go od stóp do głów.
Ale Reijo niełatwo było przejrzeć na wylot, potrafił ukryć swe myśli.
- Ten dom był mi właściwie kamieniem u szyi - zagadnął kupiec. Sądząc po mowie, nie
pochodził z krainy polarnych nocy rozświetlonych zorzą. Wymawiając „r” z
charakterystycznym bergeńskim akcentem, zniżył głos: - Nie mogłem go sprzedać. Należał
wcześniej do pewnej kobiety o nie najlepszej reputacji, domyślasz się pewnie, o co mi chodzi.
Przybyła gdzieś z daleka, nie była Norweżką... Nazbyt zmysłowa... - cmoknął. -
Nieodpowiednie towarzystwo dla porządnych ludzi. Odstępuję ci ten dom za niewygórowaną
cenę. Poza tym mam nadzieję, że ubijemy jeszcze niejeden interes. Co ty na to? Gdybyś potrze-
bował wyposażenia, sprzętu rybackiego, cokolwiek...
Zerknął na skórzany mieszek, który wręczył mu Reijo.
Reijo uśmiechnął się. Nie miał złudzeń, że gdyby nie złoto, najlepsza, jak się okazuje,
rekomendacja, spotkałby się z całkiem innym przyjęciem.
Skinął lekko głową, nie odpowiadając ani tak, ani nie. Uznał, że nieroztropnie byłoby
wchodzić w konflikt z kupcem, który w tej małej społeczności był znaczącą osobistością Skoro
już mają tu zamieszkać... Raija wybrała to miejsce, kierując się względami, których nie
pojmował. Spotkanie z Jenny zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Kiedy wracali z wyspy na ląd,
nie odezwała się ani słowem. Z pociemniałymi ze strachu oczami walczyła z morską chorobą.
Przenocowali w zagrodzie, gdzie wcześniej Reijo sprzedał konia. Tam dowiedzieli się, że
niedaleko jest osada.
- Zostajemy tutaj - zadecydowała Raija, kiedy dotarli do rybackiej wioski położonej na
skrawku lądu wrzynającym się w morze.
Ale ostatecznie o decyzji przesądził pusty dom, który jakby zrządzeniem losu znalazł się
na ich drodze. Reijo nie należał do tych, którzy wierzą w przeznaczenie, więc uznał to po prostu
za szczęśliwy traf.
- Kupmy ten dom - zapaliła się Raija. - Chyba nas na to stać?
Właśnie z tego powodu Reijo przybył do kupca. Odziany w spodnie noszące ślady
zacieków od słonej wody, z brudem za paznokciami, siedział w salonie człowieka, który nie
zadawał się z byle kim.
- A propos - chrząknął kupiec odrobinę zakłopotany, w każdym razie zależało mu, żeby
Reijo odniósł takie wrażenie. - Pojawiają się tu ludzie najróżniejszego autoramentu. Niektórzy
dość wątpliwego, jeśli rozumiesz, co mam na myśli... - Zaśmiał się cicho, ale twarz Reijo nawet
nie drgnęła. - Przyjaźnię się zarówno z pastorem, jak i z ludźmi wysoko urodzonymi. Czuję się
więc w obowiązku dbać o to, by w okolicy panował porządek. Nie jestem moralistą, chodzi
jednak o zasady. Proszę, nie bierz mi za złe, że ośmielam się pytać... dobrze wiem, że jesteś
człowiekiem honoru. Czułbym się jednak nieco spokojniejszy, gdybym w razie czego mógł
huknąć pięścią w stół i zaświadczyć, że mam na to dowód... Lubię wiedzieć, z kim robię inte-
resy. Takie męty się tu czasem pojawiają... - westchnął. - Jesteście małżeństwem?
Reijo wykrzywił usta w uśmiechu. Rozbawił go sposób, w jaki ten człowiek krążył
wokół tematu. Ciekawe, jak by się zachował, gdyby dowiedział się prawdy. Co liczyłoby się
bardziej: zasady czy interesy z człowiekiem, który ma czym płacić? Nie zamierzał tego
sprawdzać. Z wdzięcznością wspomniał sędziego z Alty, który, jak się okazało, dobrze znał
życie. Otrzymany od niego w tajemnicy dokument teraz miał się przydać. Reijo wyciągnął go z
worka i wręczył kupcowi, który wyraźnie uspokojony uśmiechnął się szeroko.
- Dobrze, dobrze - powtarzał, rzuciwszy okiem na papier. - Od razu poznałem, że jesteś
porządnym człowiekiem, ale ostrożności nigdy za wiele.
Reijo bez komentarza, bo nie zwykł nadużywać słów, przyjął tłumaczenia kupca.
Opuścił jego salon jako właściciel okazałego domu pomalowanego na żółto oraz, przynajmniej
na papierze, ojciec trojga dzieci i mąż Raiji, o czym zainteresowana nie miała pojęcia.
Raija już wcześniej posmakowała wygód. Mieszkała w pięknym domu w Alcie u boku
wójta, który zajmował miejsce na szczytach społecznej drabiny, i obracała się wśród
miejscowej śmietanki. Reijo nie miał takich wspomnień. Pamiętał natomiast wzniesioną z bali
chatę na przylądku w rodzinnym fiordzie, chatę Raiji nad rzeką, i uważał, że żyło im się tam nie
najgorzej.
Ten dom, który kupili dzięki złotu, jakie Kalle zostawił Raiji, był zupełnie inny. Reijo
czuł, że nie ma prawa korzystać z bogactwa, do którego się w żaden sposób nie przyczynił.
- Zostało jeszcze trochę złota? - zapytała Raija wieczorem, gdy siedzieli we dwoje przy
zapalonej lampie. Podekscytowani wydarzeniami minionego dnia, nie mogli zasnąć.
- Trochę zostało. Wystarczy na jeszcze jakąś chałupę, gdyby się okazało, że masz mnie
dość - zażartował, ale Raija wyczuła ukrytą w jego słowach powagę. Dobrze znała Reijo, który
podobnie jak ona był dumny i uparty. Świadomość, że nie on zapewnił jej dach nad głową,
raniła jego męską dumę.
- To wszystko jest tak samo twoje, jak i moje.
- Dobrze wiesz, że to nieprawda, Raiju - odparł, zaciskając wymownie zęby. - Ale
zamierzam być przy tobie i pomóc ci odnaleźć resztę złota, które zapewni przyszłość tobie i
dzieciom. Jeśli tego nie zrobię, gotowa jesteś podjąć to szaleństwo na własną rękę, a wówczas
staniesz się zbyt łatwym łupem dla poszukiwaczy szczęścia wszelkiej maści. Zbyt wielu kusi i
mami blask tego metalu...
Słowa wypowiedziane przez Reijo przywołały w pamięci Raiji wiele wspomnień. Jej
ciemne oczy nabrały osobliwego blasku. Przymknęła powieki i niemal poczuła zapach
dogasającego paleniska i reniferowych skór wyściełających lapońską jurtę. W jej uszach
zadźwięczały wypowiedziane z namaszczeniem chrapliwe słowa staruszki: „Widzę zimny
blask, Raiju. Widzę, jak poświęcasz dziecko...”
Dziewczyna chyba bezwiednie powtórzyła to na głos, bo Reijo popatrzył na nią
zdziwiony. Uśmiechnęła się, zakłopotana, i odgarnąwszy kosmyk włosów z czoła, wyjaśniła:
- Przypomniała mi się ciotka Mikkala, Elle... powróżyła mi kiedyś. Mimo że było to tak
dawno, ciągle pamiętam, co mi wtedy powiedziała. Mogę powtórzyć wszystko słowo w słowo.
Miałam tak niewiele lat i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie...
Raija pominęła milczeniem, że przepowiednia kilkakrotnie sprawdziła się w jej życiu z
zaskakującą dokładnością. Na własnej skórze się przekonała, że Elle nie była szalona, a jedynie
wiedziała więcej niż inni. Taki dar także może stać się dla człowieka przekleństwem.
- Co dalej? - zapytała Raija drżącym głosem, doskonale wiedząc, że Reijo tak jak i ona
nie zna odpowiedzi. Jak do tej pory ich losem kierował przypadek, całe ich życie było splotem
przypadków. Można by nazwać to ładniej przeznaczeniem, ale to w niczym nie zmieniało stanu
rzeczy.
- Mogę kupić kuter - zaproponował. - Łowienie ryb to jedyne, co potrafię. Gdybym sam
popłynął na południe, żeby je sprzedać, uniknąłbym zadłużania się u tutejszego kupca...
- A kto ma teraz prawo do handlu? - zapytała Raija. - Ole wspominał coś, że kupcy z
Bergen zamierzają pozbawić Duńczyków prawa handlu tu na północy.
- Kupcy z Kopenhagi zostali wyparci, ale czy to ważne? Dla kogoś, kto tkwi po uszy w
długach, to bez znaczenia.
Przez kilka lat kupcy z Bergen i Trondheim dzielili się monopolem na prowadzenie
handlu na północy.
Wcześniej to prawo przysługiwało kupcom z Kopenhagi oraz samemu królowi. Ale jak
sucho zauważył Reijo, dla mieszkańców tych stron takie zmiany nie miały praktycznie żadnego
znaczenia. Ten, kto miał monopol na handel, ustalał cenę ryb, oczywiście na możliwie
najniższym poziomie, równocześnie kupcy ustalali wysokie ceny na wszystkie sprzedawane
miejscowej ludności artykuły. Dlatego też mało który rybak nie był zadłużony u kupca. Długi
rybaków nie malały, lecz rosły. I chociaż historia wydawała się toczyć gdzieś daleko od
Finnmarku, to jednak kryzysy w Europie odbijały się echem także w tych stronach. Oznaczały
być albo nie być dla wielu społeczności zamieszkujących północne wybrzeża. Rynek zbytu
znajdował się bowiem nie na północy, ale w Europie. Kryzysy, o których ledwo co dochodziły
tu wieści, sprawiały, że spadało zapotrzebowanie na ryby, a zatem i ich cena. Wielka polityka i
gospodarka, poważne słowa, których ci zwykli ludzie nawet nie znali, miały wpływ na życie
ludzi także na północnych krańcach królestwa duńsko - norweskiego.
Miejscowy kupiec, który udawał taką głęboką troskę o lokalną społeczność, podlegał
cechowi kupców w Bergen. Ustalane wspólnie ceny kupcy często podnosili, żeby zwiększyć
własne zyski. Czasy nastały niepewne i trudno było przewidzieć, kto i jak długo jeszcze
utrzyma się w tym intratnym interesie. Wielu więc wykorzystywało sytuację, by zagarnąć jak
najwięcej dla siebie.
- Ja powinnam zajmować się handlem - uśmiechnęła się Raija. - Na pewno nie
bogaciłabym się na krzywdzie biednych ludzi. Tak przecież nie można.
- Właśnie z tego powodu ludzie twojego i mojego pokroju nie są kupcami - odrzekł jej
Reijo. - Brakuje im niezbędnego w tej dziedzinie wyrachowania, moja droga... Że nie wspomnę
o egoizmie. Ale wracając do tematu, chciałbym sprawić sobie kuter. Potrafię zrobić z niego
użytek. Zamiast u kupca, zadłużę się u ciebie...
W jego oczach błysnęły wesołe ogniki, ale usta się nie uśmiechnęły.
- Podaruję ci ten kuter. Reijo pokręcił głową.
Raija rozzłościła się, że jest taki chorobliwie ambitny. Czy nie pojmował, ile mu
zawdzięcza? Darując mu kuter, mogłaby choć w części spłacić dług wdzięczności.
Ale Reijo pozostał niewzruszony.
- Nie, Raiju, to będzie pożyczka. I nie próbuj mi nic narzucać, bo albo stanie na moim,
albo zapomnijmy o tej rozmowie. Nie jestem żebrakiem. Chcę kupić łódź, bo łowię ryby od
dziecka i znam się na tym. A wolę mieć dług u ciebie niż u bezlitosnego lichwiarza.
- Czy ktoś ci już mówił, że jesteś okropnie uparty? - zapytała zrezygnowana.
Uznała, że lepiej będzie udawać, iż przystała na jego warunki. Miała nadzieję, że za
jakiś czas Reijo zmądrzeje i łatwiej będzie przemówić mu do rozsądku. Na tyle go znała.
- Pożyczę ci, oczywiście, ile zechcesz. A ja może nauczę się tkać... - dodała,
zatrzymując wzrok na stojących w izbie krosnach. - Chociaż nigdy nie miałam zręcznych dłoni
i nie cierpię, wręcz nienawidzę, tego zajęcia - wyrzekła z wewnętrznym żarem. Wykrzywiając
twarz w grymasie, dodała: - Postaram się jednak odgrywać rolę cnotliwej żony. Póki będzie
trzeba...
- Mogłabyś naprawdę zostać cnotliwą żoną.
Na długą chwilę zapadła między nimi głucha cisza. Wreszcie Reijo rozłożył ręce w
geście rezygnacji.
- O nic nie będę pytał, tak jak ci kiedyś przyrzekłem. Sama mi powiesz, gdyby coś się
zmieniło. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że moja propozycja pozostaje aktualna. - Roześmiał się i
potrząsnął po chłopięcemu głową. - Zdaje się, że ojciec już kiedyś oświadczył się w moim
imieniu, ale Kristina odesłała go z kwitkiem. Twoja opiekunka nie przepadała za Kwenami.
Zresztą już wtedy pewnie upatrzyła sobie Kallego na męża dla ciebie.
- Sam wiesz, że to i tak niczego by nie zmieniło - rzekła łagodnie i położyła dłoń na jego
dłoni.
Krótki moment wspólnoty.
Reijo nigdy nie potrafił ukryć swoich uczuć wobec Raiji. W jej obecności często tracił
głowę i mówił takie rzeczy, które powinien był przemilczeć. Teraz także zapomniał się i
wypalił:
- Kupiec zapytał mnie, czy jesteśmy małżeństwem... W tej samej sekundzie pożałował
swych słów. Wiedział, że Raiji nie spodoba się, że zrobił coś za jej plecami.
- Powiedziałem, że tak - ciągnął, klnąc w duchu własną głupotę.
- Przecież to nieprawda! - Twarz Raiji pociemniała w nieukrywanej rozpaczy. -
Sprawdzą to i wypędzą nas stąd. Zabiorą mi dzieci. Wiem, jak to jest. W Alcie miało miejsce
podobne zdarzenie. Mężczyzna trafił do więzienia, dziecko zabrali, a kobietę wypędzono. Nie
powinniśmy kupować tego domu, lepsza dla nas byłaby chata gdzieś na odludziu. Reijo, zrób
coś!
- Kupiec uwierzył mi, bo pokazałem mu dokument - wydobył z siebie wreszcie Reijo. -
Twój przyjaciel sędzia uznał, że będzie najlepiej, jeśli zaświadczy własnym podpisem, iż
jesteśmy małżeństwem. Nazywasz się więc teraz Kesaniemi, obojętnie, czy chcesz czy nie.
- Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś, Reijo? To ja się zamartwiam... - popatrzyła
na niego z wyrzutem, a w jej głosie zadźwięczała gorycz.
- Dlatego, że domyślałem się twojej reakcji - odparł chłodno. - Wiedziałem, że ci się to
nie spodoba i że w złości podrzesz dokument na drobne kawałki.
- A żebyś wiedział - wysyczała mu groźnie wprost do ucha. - I marny byłby wtedy nasz
los - dokończył Reijo. - Przecież i tak musielibyśmy wmawiać ludziom, że jesteśmy
małżeństwem, a tak przynajmniej mamy to czarno na białym. Powinnaś się z tego cieszyć. Ja w
każdym razie jestem rad, że miałem pod ręką ten papier i mogłem go pokazać, gdy było trzeba.
A jeśli chodzi o nas... - Reijo wzruszył ramionami. - Nic się nie zmieni. Nie zamierzam
dochodzić małżeńskich praw, o ile mnie nie będziesz chciała. Przecież i tak zawsze ty
decydowałaś o wszystkim między nami. U licha, Raiju, przecież dobrze o tym wiesz! Co
miałem według ciebie powiedzieć kupcowi? „Nie, to nie moja żona, choć zdarza się, że razem
śpimy. Nie, nie zamierzamy się pobrać, ona mnie nie chce, choć ja oddałbym wszystko, by móc
ją znowu trzymać w ramionach!” Do diabła, chcesz chyba jeszcze żyć!
Wysłuchawszy takiej tyrady, Raija Alatalo roześmiała się, zresztą cóż innego jej
pozostało?
Wiedziała, że Reijo nigdy nie płaszczyłby się przed nikim, nawet przed kimś, kto ma
władzę.
- Przepraszam, zachowaj ten dokument. Może przy okazji sobie go obejrzę? Przyznaję,
że po spotkaniu z Jenny długo nie mogłam się uspokoić. Ciągle myślę, co się z nią stanie?
Reijo podniósł się ciężko i objął Raiję, tuląc brodę do jej czoła.
- Nie rozmyślaj za wiele. To nie ma sensu! I tak nie możemy nic więcej zrobić. Nie
pozwolili nam jej pomóc. Zresztą, kiedy byłaś w jej wieku, potrafiłaś już zadbać o siebie. Nie
było ci ani trochę lżej. Ta dziewczyna jest dorosła.
- Nie życzę nikomu, by przeżywał to co ja - wyszeptała Raija, a w każdym słowie czaił
się głęboki smutek. Uświadomiła sobie, że tak naprawdę nigdy nie była młoda i radosna.
- Choć odrobinę pomyśl o sobie - poprosił Reijo. - Zasługujesz na to. Pozwól mi
zatroszczyć się o ciebie.
W tym błaganiu tkwiło coś więcej aniżeli tylko gotowość opieki i niesienia pomocy,
choć Reijo nie miał złudzeń, że ich związek kiedykolwiek przerodzi się w coś stałego. Potrwa
może dzień, może kilka godzin albo chwil, które pozostawią po sobie straszliwą pustkę.
Którymi przyjdzie mu długo karmić nieugaszoną tęsknotę. Wiedział, że sam siebie kiedyś
znienawidzi za to, że zadowala się namiastką. Przyrzekał sobie, że nigdy nie upadnie tak nisko,
by żebrać o okruchy. „Wszystko albo nic”, zwykł mawiać. Wydawało mu się, że cała
wieczność upłynęła od czasów, gdy karmił się takimi ideałami. Z wiekiem przekonał się, że
jeśli człowiek może dostać tylko okruchy, zadowoli się i nimi. Żeby przetrwać, wystarczy mu
nasycić się od czasu do czasu, uciszyć zmysły i żyć tymi chwilami wciąż na nowo, póki znów
nie trafi się kolejna okazja.
Taki właśnie był jego związek z Raiją. Przyjmował wszystko, co mógł otrzymać. Nie
miłość, a jedynie rozpaczliwie głodne uściski. Pociechę, przyjaźń, nigdy jednak pełnię
szczęścia. Ale tak naprawdę, ilu ludzi nieustannie przeżywa szczęście? Nie okradał nikogo.
Raija przychodziła do niego z własnej woli. Ona wiedziała o nim wszystko, także i to, że gotów
jest trwać w tym dziwnym związku. Bolała nad tym, bo nie leżało w jej naturze wykorzystywa-
nie innych. Bywało jednak, że potrzebowała go rozpaczliwie, choć nie tak jak on jej. Reijo to
akceptował. Nie chciał wysłuchiwać kłamstw z jej ust. Uważał, że podstawą ich związku jest
wzajemna szczerość. Pod tym względem nie miał sobie nic do zarzucenia.
- Nie mam dokąd uciec, Reijo, sama czuję się taka bezradna...
Na rękach przeniósł ją przez izbę i położył w pustym łożu. Wydała mu się taka drobna i
lekka jak dziecko. Nie znali historii tego domu, ale tej nocy zapragnęli rozgrzać jego wnętrze.
Ciągle jeszcze potrafili znaleźć ukojenie w swoich ramionach.
Zadowolony i rozleniwiony odpoczywał, oparłszy głowę na jej piersi. Brakowało mu
słów, żeby wyrazić, jak wiele znaczy dla niego ta chwila wspólnoty. Miłosny akt nigdy nie był
taki sam. Nie powtarzały się sytuacje ani sposoby, na jakie wyrażali uczucia. W normalnych
związkach partnerom grozi czasem nuda. Ich to jednak nie dotyczyło. Nigdy jej tego nie
powiedział, choć może powinien, bo wówczas możliwe, że i ona zdradziłaby mu, o czym myśli
w takich chwilach jak ta. Reijo jednak lękał się prawdy. Wolał nie wiedzieć, wolał zgadywać.
Nieśmiałe pukanie do drzwi chyba by go nie obudziło. Usłyszał je tylko dlatego, że nie
spał. Nie pojmując, czego ktoś może chcieć od nich w środku nocy, wstał i pośpiesznie założył
spodnie wprost na nagie ciało. Ogarnął czułym spojrzeniem pogrążoną we śnie Raiję i wykradł
się z alkierza.
Za drzwiami dostrzegł majaczącą w mroku sylwetkę mężczyzny. Gość ścisnął mu rękę
na powitanie i potrząsając nią, przedstawił się imieniem Nils.
- Darujcie, że nachodzę was o takiej psiej porze - odezwał się przyjaźnie i zniżając
poufale głos, dodał: - Ale w zatoce zacumowała szkuta.
- Co takiego? - zdziwił się Reijo, nie rozumiejąc, o co chodzi.
Mężczyzna zaśmiał się i usprawiedliwił pośpiesznie:
- Przepraszam, całkiem zapomniałem, że jesteście tu obcy. W zatoce stoi rosyjski statek.
Na pokładzie mają mąkę. Można ją kupić znacznie taniej niż u kupca.
- To chyba nielegalne?
- Owszem, jak wszystko, co ułatwia życie maluczkim. Ale my tu czasem ustalamy
własne prawa. A co do władz, cóż, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Handlujemy z
Rosjanami, ilekroć mamy ku temu sposobność, a teraz już pewnie nie zobaczymy ich prędzej
jak po Nowym Roku. Pomyślałem, że możecie być zainteresowani. Kupiec jest temu
przeciwny, ale cóż to nas obchodzi. Ostatecznie on też się nami nie przejmuje...
Reijo szybko rozważył sytuację. Nie chciał wejść w konflikt z lokalną osobistością, ale
uznał, że ważniejsze są dobre stosunki z mieszkańcami osady, z którymi przecież przyjdzie im
po sąsiedzku żyć. Póki co powodzi im się nie najgorzej, ale przezorności nigdy nie za wiele.
Potrzebna im mąka, a że trafia się okazja, by kupić ją po niskiej cenie... to jeszcze lepiej.
- Oczywiście, że jestem zainteresowany - odparł Reijo.
- Wejdź do środka, muszę się cieplej ubrać i powiedzieć żonie.
Nowy znajomy, Nils, na oko koło trzydziestki, poprowadził Reijo na miejsce, gdzie tej
nocy zebrali się ukradkiem mieszkańcy wsi. Ominęli zabudowania i zaczęli się wspinać na
skaliste wzniesienie, za którym znajdowały się niewielkie zatoczki.
- Poprzedniemu kupcowi nie przeszkadzało, że handlujemy z Rosjanami - opowiadał mu
Nils po drodze. Reijo pomagał mu wciągać sanie po kamienistym podłożu, gdzieniegdzie tylko
przykrytym śniegiem. Biały puch nie trzymał się przybrzeżnych skal wystawionych na silne
wiatry od morza.
- To zły człowiek - ciągnął Nils. - Ale bardzo ustosunkowany. Ostatnio kiedy Rosjanie
zacumowali u nas, wygrażał, że naśle na nich odpowiednich ludzi i raz na zawsze stąd
przepędzi. „Jeszcze pożałujecie”, wykrzykiwał do nas, „że handlowaliście z Rosjanami...”
- E tam, gadanie - prychnął pogardliwie Reijo, ale jego sympatia do kupca wyraźnie
zmalała.
Skierowali się w dół, skąd dochodziły stłumione głosy. W ciemnościach Reijo zauważył
wielki, niekształtny cień.
- Nie wiem, z takimi głupcami jak on nigdy nie wiadomo - ciągnął Nils. - To dziwak!
Struga jaśnie pana, ale gdzie mu tam... Do tego trzeba czegoś więcej niż pieniędzy...
Wśród zgromadzonych na brzegu mężczyzn panował wesoły nastrój, choć wszyscy się
starali mówić półgłosem. Niewielkie łodzie kursowały w tę i z powrotem do szkuty, która
zacumowała na głębszej wodzie nieco dalej od brzegu. Worki z mąką przywiązane na wielu
saniach oznaczały, że tej zimy w wiosce nie zabraknie chleba. Kilku Rosjan z załogi statku nie
przepuściło okazji, by zejść na ląd. Młodzieńcy rozmawiali w języku, którego Reijo zupełnie
nie rozumiał, choć wydawało mu się, że brzmi równie śpiewnie jak język jego rodziców. Reijo
wysilał wzrok, by przyjrzeć się statkowi. Jeszcze nigdy takiego nie widział. Wielki i toporny,
przypominał cielną krowę. Nie zdążył obejrzeć go dokładniej, bo Nils pociągnął go w stronę
łodzi, chyboczącej się przy kamienistym brzegu. Reijo domyślił się, że mężczyzna,
rozmawiający z Nilsem, jest szyprem na kutrze, na którym Nils pływał. Szyper targował się o
cenę i nadzorował wymianę ryb na mąkę. Właśnie rozdzielał swojej załodze utkane z
brzozowych witek i kory worki napełnione mąką.
- Mój znajomy także chciałby kupić - zagadnął go Nils. - Możesz to jakoś załatwić?
Reijo poczuł na sobie badawcze spojrzenie.
- Masz czym zapłacić, chłopcze? - zapytał szyper.
- Mam gotówkę.
Reijo wręczył szyprowi mieszek, okazując mu zaufanie, co ów stary wilk morski
potrafił docenić. Reijo dałby głowę, że zauważył w jego oczach przyjazny błysk. Po raz kolejny
powiosłował ku rosyjskiej szkucie i był już niemal przy burcie, gdy radosny nastrój został
brutalnie stłumiony.
Gdzieś w pobliżu rozległy się wystrzały.
Reijo nie od razu się zorientował, bo takie odgłosy nieczęsto słyszało się w tych
stronach, ale handlujący mężczyźni wpadli w panikę. Zapanował straszny chaos. Ludzie w
popłochu rzucili się do ucieczki, starając się ocalić rosyjską mąkę, no i życie. Śmiech, który
dopiero co rozbrzmiewał, ucichł gwałtownie. Rozległy się okrzyki niedowierzania. Ten i ów
klął siarczyście, usiłując ukryć ściskający za gardło strach. Rybacy, którzy byli na wodzie,
chwycili za wiosła, by jak najprędzej uciec przed niebezpieczeństwem. Inni umykali z pokładu
rosyjskiego statku wprost do swych łodzi.
Reijo miał wrażenie, że to jakiś koszmarny sen. Zza skał posypały się kule. Rybacy nie
byli uzbrojeni, zwykli ludzie nie chodzili z bronią, nie ulegało więc najmniejszej wątpliwości,
kto się za tym krył. Tylko jeden człowiek we wsi sprzeciwiał się handlowi z Rosjanami. Tylko
on był w stanie zdobyć broń i opłacić ludzi, którzy wycelowaliby ją w mieszkańców wioski.
- Do diabła! On nie żartował! - warknął Nils i zapakował pośpiesznie na sanie tę
odrobinę cennej mąki, jaką udało mu się zdobyć. Nikt nie chciał wpaść w łapy lokai kupca.
Trudno przewidzieć, co by się wówczas stało. Ludzie w tych stronach nie ufali władzy, zresztą
takie zdarzenie jak to nie sprzyjało budowaniu zaufania.
Reijo poczuł w ustach smak krwi. Sam nie miał mąki, ale uznał, że powinien pomóc
Nilsowi. W ciemnościach nie widział, gdzie stawia kroki. Ucieczka nie była łatwa. Potykali się
i omal nie utracili cennego ładunku. Na szczęście ciemności sprawiały kłopot także
strzelającym. Lecące bezładnie pociski odbijały się rykoszetem o skalne podłoże. Nie strzelano
jednak na postrach, celowano w ludzi.
- Najwyraźniej czują się bezkarni - wymamrotał Nils przez zaciśnięte zęby. - Sam
widzisz, Reijo, że uznano nas za przestępców. To piekło urodzić się biedakiem!
Już prawie dotarli do wysokiego skalnego wału, pod którego osłoną bezpiecznie
wycofaliby się w kierunku wsi, gdy nagle zamarli. Gdzieś blisko rozległ się przeraźliwy okrzyk
bólu i towarzyszące mu chrapliwe słowa wypowiedziane w obcym języku.
- To któryś z Rosjan - szepnął Nils i wciągnął sanie głębiej między skały, po czym
podkradł się bliżej Reijo. - Chyba ten młody chłopak. Co z nim, u licha?
Reijo zdążył się zorientować, skąd doleciał krzyk Rosjanina. Przełknął ślinę. Domyślał
się, co postanowił Nils. Wyglądało na to, że poza nim nikomu nie starczy odwagi.
W zatoce zaległa złowroga cisza. Wszyscy doskonale rozumieli, co się stało. Choć
rybacy cenili sobie handel z Rosjanami, zwłaszcza gdy bieda zaglądała im w oczy, jednak
przecież nie byli im nic winni. Rosjanie przypływali tu z własnej woli i na własne ryzyko.
Oczywiście, mieszkańcom osady było przykro, że jeden z przybyszy został postrzelony przez
któregoś z ludzi cierpiącego na manię wielkości kupca, ale cóż mogli na to poradzić? Mieszkali
tu, mieli żony i dzieci na utrzymaniu i bardziej byli zależni od kupca, u którego zadłużyli się po
uszy, niż od Rosjanina. Każdy musi pilnować swoich spraw.
Tymczasem gdzieś wśród naniesionych przez fale przypływu kamieni leżał z kulą w
ciele człowiek z obcych stron.
- Domyślam się, gdzie on może być - szepnął Reijo. - Strzały ucichły, zdaje się, że tamci
się wycofali.
- Zaryzykujmy! - zadecydował, nie zwlekając, Nils. - Nie możemy pozwolić, by się
wykrwawił na śmierć. Albo, co gorsza, żeby trafił w łapy tych zbirów.
Ruszyli w dół, starając się robić jak najmniej hałasu. Zdawało im się jednak, że każdy
ich krok odbija się gromkim echem po okolicy. Reijo miał dobrze rozwinięty zmysł orientacji.
Przypominał sobie, gdzie stał młody Rosjanin, nim rozległy się strzały, wiedział, skąd doleciał
krzyk, i na tej podstawie określił miejsce, gdzie mógł być ranny. Poza tym jedynym okrzykiem
nie usłyszeli nic więcej. Mógł to być zły znak, ale może po prostu dowód na to, że Rosjanin nie
jest w ciemię bity.
Omal się nie potknęli o leżące ciało. Rosjanin przeturlał się i schronił za głazem wśród
wodorostów. Choć musiał bardzo cierpieć, zacisnął zęby i nawet cichy jęk nie wydobył się z
jego ust.
Nils i Reijo nasłuchiwali przez chwilę, ale nie dosłyszeli żadnych odgłosów, które
świadczyłyby o tym, że ktoś jeszcze jest w pobliżu.
- Musimy to zrobić szybko - wyszeptał Nils. Gestem dał Rosjaninowi do zrozumienia,
że chcą mu pomóc.
Obcy kiwnął głową, że pojmuje. Ramię i pierś mu krwawiły. Reijo dotknął go niechcący
w okolice rany, ale Rosjanin ani pisnął. Usłyszeli jedynie zgrzyt zębów. W duchu czuli coraz
większy podziw dla tego młodzieńca.
Niełatwo było się dostać na skalny wał z takim ciężarem, ale rozpacz i złość czasem
dodaje ludziom sił. Reijo i Nils ukryli obcego wśród kamieni. Przy brzegu nikogo nie
dostrzegli. Na wzgórzu, skąd padły strzały, także ucichło.
- Miejmy nadzieję, że zrezygnowali - odezwał się Nils. - Pewnie myślą, że ten biedak
zamarznie na śmierć, albo są przekonani, że już wyzionął ducha.
Cisza, jaka ich otaczała, wydawała im się zupełnie nierzeczywista. Przecież pół godziny
wcześniej panowało tu takie zamieszanie.
Rosjanin jęknął. Z obu ran tryskała krew. Reijo obawiał się, że ranny całkiem się
wykrwawi, jeśli natychmiast nie znajdą dla niego jakiegoś schronienia i nie udzielą mu po-
mocy. Nie zważając na chłód, zdjął sweter i koszulę. Nie podarł koszuli na pasy, obawiając się,
że odgłos dartej tkaniny ich zdradzi, ale owinął dokładnie krwawiące ramię. Nic więcej nie
mógł teraz uczynić. Szczękając z zimna zębami, założył sweter wprost na gołe ciało. Nie dbał o
to, że może się przeziębić, gra toczyła się o życie.
- Ci łajdacy są przekonani, że odnieśli zwycięstwo. I to jest nasza szansa - orzekł Nils. -
Dostaniemy się do wioski okrężną drogą. Pytanie tylko, czy dla tego biedaka nie okaże się ona
za daleka...
- Mamy przecież sanie - podpowiedział Reijo. Troskliwie ułożyli rannego obok worków
z mąką. Sam nie był w stanie iść, a oni także nie daliby rady nieść go taki kawał drogi.
- Jeśli nas złapią, źle z nami - rzucił Nils ponuro. - Na szczęście nie mam żony.
- Jeszcze gorzej będzie z tym biedakiem, jeśli go stąd nie wydostaniemy.
Reijo zdawał sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa, ale wiedział, że muszą
podjąć ryzyko, żeby uratować rannego przed śmiercią albo przed ludźmi, którzy nie mieli
wobec niego przyjaznych zamiarów.
- Wioska jest mała - rzekł Reijo, gdy zatrzymali się na chwilę, by odpocząć.
Nasłuchiwali przez chwilę, ale wokół panowała cisza, jakby wraz z nimi cała przyroda
wstrzymała oddech. - Ktoś nas może zauważyć - ciągnął. - Może nawet czekają, że tacy głupcy
jak my wpadną im wprost w łapy.
- Masz stracha?
Reijo potrząsnął głową.
- Nie, ale myślę, że będzie lepiej, jeśli zaniesiemy go do mnie. Dom jest duży i stoi na
uboczu. Poza tym wydaje mi się, że kupiec mi ufa. Zapłaciłem mu gotówką - dodał z
uśmiechem, trochę zły na siebie, że takiemu kompanowi jak Nils musi opowiadać półprawdy.
BENTE PEDERSEN DOM NAD MORZEM
1 Posępny krajobraz przejmował ją lękiem. Jak okiem sięgnąć nic tylko nagie skały i woda. Żadnego śladu życia. Odległy horyzont oddzielał niebo od morza. Cienka jak nić granica dwóch żywiołów. Podniszczona peleryna, którą otulała się młoda kobieta, łopotała na wietrze, nie chroniąc przed chłodem. Zima tutaj, na wybrzeżu, niepodobna była do zimy w głębi lądu. Śniegu padało tu mniej, klimat jednak był bardziej surowy niż ten, do którego przywykła. Nie lubiła morza i jego szumu, nawet fiord Lyngen wywoływał w niej niepokój. Nieustanny ruch przewalających się mas wód napełniał ją trwogą. Nie fascynowała jej głębia, ciągle zmieniająca barwę, a w rozkołysanych falach nie potrafiła się dopatrzyć owej tajemniczej magii, która tak urzekała innych. Kiedy uderzały o brzeg, zamiast radości czuła strach. Zdawało jej się bowiem, że nieustępliwy morski potwór usiłuje ją pochwycić w swe ramiona. Bała się, że któregoś dnia znajdzie się w jego mocy stracona na zawsze. Nie lubiła wyniosłych szczytów, które zamykały ją w fiordzie Lyngen. Góry wydawały się ponure i obce dziecku wychowanemu na niezmierzonych równinach Tornedalen, gdzie falowało złociste zboże i rosły dumne świerkowe lasy, dziecku, które boso biegało po bezkresnych pastwiskach. Do tamtych miejsc należała. Tam jej serce biło w tym samym rytmie, co serce otaczającej ją przyrody. Biegnąc z wiatrem w zawody z rozwianymi włosami, czuła się prawdziwie wolna, śmiała się na całe gardło i zdawało się jej, że żyje pełnią życia. Kraina, do której rzucił ją teraz los, otwierała się wprawdzie rozległą przestrzenią, a jednak wcale nie wydała jej się przyjazna. Napełniała ją taką samą, jeśli nie większą trwogą co osada w fiordzie. Dziewczyna omiotła spojrzeniem to niegościnne miejsce i poczuła przenikający ją dreszcz. Morze, uśmiechając się bladozielono, bryzgało białą pianą. W tych stronach przyjdzie im spędzić zimę. Pozostało jeszcze tylko przepłynąć kipiel, by dotrzeć na niewielką skalistą wysepkę, która z tej odległości stanowiła ledwie widoczny na horyzoncie, jakby zawieszony między niebem a wodą, punkt. Kiedy ten Reijo wreszcie wróci? Raija Alatalo stanęła plecami do morza i spoglądając ku wschodowi, daremnie usiłowała wypatrzyć znajomą sylwetkę. Zdawało się jej, że minęła już wieczność od chwili, gdy pojechał konno do wioski, którą dostrzegli, gdy stromym skalistym zboczem kierowali się w dół ku morzu. Zarówno Raiję, jak i dzieci wyczerpała tułaczka i surowe życie, jakie zmuszeni byli wieść, uciekając przed czającym się zagrożeniem.
Reijo Kesaniemi także był już zmęczony, choć skrzętnie to ukrywał. Ten dwudziestolatek z największą powagą dźwigał złożone na jego barki brzemię odpowiedzialności i nie chciał go dzielić nawet z Raiją, mimo że ich życie splotło się nierozerwalnie, gdy przyrzekł Kallemu zaopiekować się jego żoną i dziećmi. Gnany strachem parł do przodu i choć starał się tego nie okazywać, Raija domyślała się, że i jemu jest nielekko. Zbyt dobrze znała starego przyjaciela, by dać się zwieść jego beztroskiej minie. Raija przywołała w pamięci kanciastą twarz, wychudzone policzki i silnie zaznaczoną brodę. Choć każdy fragment tego oblicza zdawał się być przypadkowym elementem całości, Reijo promieniał wewnętrznym pięknem. Emanujące zeń ciepło, błysk zielonych oczu i czuły uśmiech, rzadko znikający z ust, czyniły go wyjątkowym mężczyzną. Łatwo go było pokochać. Zasługiwał na kobietę, która gotowa by mu była ofiarować wszystko, on jednak pragnął tylko jej, Raiji. Żadna inna nie wzbudzała w nim namiętności. Ale choć uczucie, jakim mogła go obdarzyć, było ubogie i nic nie znaczące, nigdy nie błagał o więcej, niż mogła mu dać. Cierpiał w milczeniu, za co nie raz Raija nienawidziła samą siebie. Nogi zmarzły jej w przemoczonych butach, w których paradowała jako żona wójta w Alcie. Wyglądała w nich wytwornie i w eleganckim domu dobrze jej służyły, Tu, na odludziu, lepsze byłyby kumagi, pomyślała i podjęła postanowienie, że zmieni buty, jak tylko nadarzy się okazja. - Długo jeszcze musimy czekać? - zapytała nieśmiało pięcioletnia Elise o bladych policzkach, ubrana jak wszyscy zbyt lekko. Raija podarła kilka eleganckich sukien i otuliła dzieci, ale cienka tkanina nie chroniła przed chłodnymi podmuchami zwiastującymi rychłe nadejście zimy. Raija pośpiesznie pogładziła podopieczną po policzku i uśmiechnęła się, pragnąc dodać jej otuchy. - Reijo przyjdzie - oznajmiła Maja z niezachwianą pewnością, jaką może mieć tylko dwuipółletnie dziecko. Dziewczynka ubóstwiała Reijo. Był w jej życiu niczym opoka i nie pozwalała nikomu powątpiewać w jego mądrość. Choć była jeszcze taka mała, bez trudu potrafiła przejrzeć ludzi na wylot i dostrzegała nawet cień fałszu. Raija często czuła dziwny lęk o to dziecko, którego tak naprawdę do końca nie rozumiała. Maja, poczęta z wielkiej miłości, niechętnie przyjmowała pieszczoty matki w przeciwieństwie do najmłodszego, Knuta, który akceptował wszystkich z równą pogodą. Ta najmłodsza latorośl Raiji całe swe życie spędziła na wędrówce, pozbawiona korzeni tak samo jak matka. Raija skończyła osiemnaście lat i nie należała do żadnego miejsca. Wioska w
Tornedalen, gdzie przyszła na świat, rozmyła się blado we wspomnieniach, których prawdziwości dawno przestała być pewna. Może tam wcale nie było lepiej? Dzieciństwo zawsze wspomina się z rozrzewnieniem, w pamięci pozostają jedynie beztroskie chwile opromienione swoistym blaskiem. Potem wielokrotnie zaczynała od nowa w coraz to innym miejscu i wszystko wskazywało na to, że w najbliższej przyszłości nie będzie inaczej. Nie przybyła w te strony, żeby zostać na dłużej. W jej życiu wszystko było tymczasowe, prowizoryczne. Nie kończąca się seria przypadków. Raija nie odrywała oczu od śladów końskich kopyt odciśniętych w mokrym piachu. Spodziewała się, że Reijo przybędzie tą samą drogą, którą odjechał, on tymczasem przypłynął łodzią wzdłuż brzegu. Kiedy zobaczyła, jak spienione bałwany uderzają o burtę, serce ścisnęła jej trwoga. Łódź wydała jej się maleńką łupiną zmagającą się z groźnymi siłami żywiołu. Reijo wspominał wcześniej, że przydałaby im się łódź, ale dziewczyna sądziła, że chodzi mu o coś solidniejszego, a nie o takie nędzne czółno, jakie właśnie wyciągał na brzeg. Stojąca przy wozie Raija zadrżała i otoczyła dzieci ramionami. - Dobrze trafiliśmy - zawołał Reijo podekscytowany i podbiegł do nich, zacierając ręce, żeby je rozgrzać. - Mówią tu, że słyszeli o młodym mężczyźnie, którego morze wyrzuciło na ląd, na wyspę. W wiosce zawrzało na nowo, kiedy Kalle zniknął. - Reijo wykrzywił usta w uśmiechu i wziął na ręce małą Maję, która wyciągała ku niemu ramiona. Dziewczynka skuliła się zadowolona i zacisnęła pulchne rączki na karku mężczyzny. - Powiedziałem, że jestem bratem Kallego - ciągnął Reijo. - Najlepiej jeśli będziemy trzymać się tej wersji. A więc dotarliśmy już prawie do celu, pomyślała Raija i pokiwała głową, choć strach ściskał ją w żołądku. Właściwie nastawiła się już na przeprawę łodzią, niezbyt przyjemną, jednak stosunkowo bezpieczną. Kiedy jednak zobaczyła to czółno, zupełnie nie odpowiadające jej wyobrażeniom, niepokój, jaki odczuwała, przybrał na sile. - Sprzedałem konia - rzucił Reijo niemal beztrosko. - Udało mi się za to dostać łódź i kupić trochę potrzebnych rzeczy. Nie możemy się przecież pojawić z pustymi rękami na wyspie. Bylibyśmy im ciężarem. Raija zrozumiała teraz, dlaczego burty łodzi ledwo wystają nad powierzchnię wody, i choć podzielała zdanie Reijo, z przerażeniem wyobraziła sobie, że ta łupina zanurzy się po same krawędzie, gdy wszyscy w niej usiądą. - Nie ma sensu odwlekać przeprawy w oczekiwaniu na dobrą pogodę. O tej porze roku nie można się spodziewać ładniejszej. Jeśli już, to zmieni się na gorsze.
Raija bolała nad tym, że nigdy nie była dla Karla taką żoną, jaką być powinna. Kalle zasługiwał na kogoś lepszego. Może Jenny stałaby się dla niego dobrą towarzyszką życia, gdyby nie nieuchwytny cień Raiji, który kładł się na drodze do ich szczęścia. Obiecali Kallemu, że zatroszczą się o Jenny. Raija czuła, że jest to winna zmarłemu mężowi i tej nieznajomej, która pokochała Kallego tak, jak ona sama nie była w stanie: bezwarunkowo i tylko dla niego samego. - Nic nam nie grozi - rzekł Reijo z niezachwianą pewnością. Obdarzył Raiję czułym spojrzeniem, a jego twarz złagodniała w szerokim uśmiechu. - Wiem, co mówię. Znam morze. Pogoda jest dobra. Raz - dwa dopłyniemy do wyspy. Czy sądzisz, że brałbym was ze sobą, gdybym uważał, że coś nam grozi? Raija pokręciła głową. Ufała mu, wiedziała, że z nim są bezpieczni, a mimo to nie mogła opanować lęku, który niemal całkowicie zagłuszał w niej zdrowy rozsądek. Reijo nie tracił czasu. Postawił Maję na ziemi i zaczął przenosić z wozu do łodzi to wszystko, co mogło się im przydać. W duchu przyznawał Raiji rację. Łódź rzeczywiście nie wyglądała najsolidniej, nie sądził jednak, by przeprawa nią stanowiła jakieś ryzyko. Wiedział tylko jedno: jeśli będą zwlekać, pogoda może się zmienić, a wówczas przyjdzie im czekać nawet kilka tygodni, nim pomyślna aura znów pozwoli im popłynąć na wy- spę. U miejscowego kupca spotkał rybaków, którzy przepowiadali rychłe nadejście sztormu. Nie wspomniał jednak o tym Raiji, nie chcąc jej jeszcze bardziej denerwować. Bardzo mu zależało, żeby znaleźć jakieś schronienie przed nastaniem zimy i położyć kres tej wyczerpującej wyprawie. Kiedy odbili od brzegu, Raija poczuła, że paraliżuje ją strach. Tego właśnie się najbardziej obawiała! Zdawało jej się, że za chwilę morze pochłonie ich wszystkich. Wciągnie ich w swe zielone odmęty, zacierając wszelkie ślady. Dziwiła się Reijo, który z twarzą nie zdradzającą najmniejszego niepokoju kierował ich w wichurę i fale, lekceważąc śmiertelne zagrożenie. A gdy łódź zaczęła nabierać wody, Raija wcale nie okazała zaskoczenia, wręcz przeciwnie - uznała, że oto potwierdzają się jej najczarniejsze przeczucia. Elise była nie mniej przerażona. Siedziała na węzełku z ubraniami i tuliła w drobnych ramionach małego Kmita. Tak jak Raija nie odrywała zalęknionych oczu od wzburzonych fal. Nawet Maja, uczepiona nogi Reijo, nie czuła się całkiem bezpieczna. Raija z trudem przełykała ślinę. Nagle z całego serca zapragnęła, by znów móc się modlić. Niestety, już dawno utraciła wiarę w boską opatrzność, i teraz, w tej koszmarnej chwili, uleciały jej z pamięci nawet słowa pacierza odmawianego w dzieciństwie co wieczór. - Wylewaj wodę! - rozległo się jakby z oddali wołanie Reijo. - Czerpak jest za tobą,
Raiju! Musiał powtórzyć, nim pojęła, o co mu chodzi. Usłyszała jednak pobrzmiewający w jego głosie lęk, ale może to wyobraźnia podsuwała jej fałszywe sygnały. Po omacku odszukała za ławeczką czerpak i z determinacją, jakby walczyła o życie swoje i najbliższych, zaczęła wylewać za burtę gromadzącą się na dnie łodzi i podsiąkającą coraz wyżej zielonkawą wodę. Zdawało jej się, że wojuje z zaczajonym w ukryciu wrogiem, i gotowa była na wszystko, byle tylko mu przeszkodzić. Nagle zrobiło jej się słabo. Obawiała się, że nie zdoła dłużej zapanować nad ogarniającymi ją mdłościami. Przemogła się jednak i skon- centrowała na wybieraniu wody z łodzi. Przemoczona do łydek, nie czuła chłodu. Nie słyszała nic prócz monotonnego szumu morza. Całkiem zapomniała o strachu i panice, które dopiero co trzymały ją w morderczym uścisku. Wylewała wodę w równym rytmie, raz i dwa, raz i dwa. Reijo nic nie mówił, choć wiedział, że dziewczyna męczy się niepotrzebnie, bo woda, która przykryła dno łodzi, gdy drewno trochę nasiąkło wilgocią, nie stanowiła dla nich żadnego zagrożenia. Dostrzegł jednak, że na Raiję zajęcie to ma zbawienny wpływ, odsuwało bowiem paraliżujący ją strach, a wyzwalało gniew. Zdecydowanie wolał zagniewaną niż śmiertelnie przerażoną Raiję Alatalo. Raija właściwie nie znała morza i nie bardzo wiedziała, czego się po nim spodziewać. Mężczyźni nigdy nie opowiadali jej ze szczegółami o połowach. Zwykle sama musiała domyślać się tego, czego oni nigdy nie ubierali w słowa. Na przykład wyobrażała sobie, że osady rybackie są podobne do osady w fiordzie Lyngen. Nie miała zielonego pojęcia, że wiele wiosek rybackich to stłoczone na wąskim pasku lądu ponure chaty, gdzie panuje nędza i ciasnota. Tyle się nasłuchała o tym, że morze potrafi wyżywić wszystkich i że w tej wielkiej spiżarni nigdy się nie kończą zapasy. Dlatego też trwała w przekonaniu, że na wybrzeżu panuje względny dobrobyt, a nie bieda i niepewność. Tymczasem rybacy nie byli wolni od kłopotów, z jakimi borykała się ludność osiadła w rozgałęzieniach fiordów i mieszkańcy wiosek w głębi lądu. Także oni mieli długi. Lokalni kupcy narzucali ceny na towary, na które było w osadach zapotrzebowanie. Oni także decydowali, ile zapłacić rybakom za złowione ryby. Mało który rybak był w stanie sam sprzedać ryby w Bergen. Dola mieszkańców wybrzeża zależała od kupców, którzy, choć nie pracowali tak ciężko, zagarniali większą część zysku ze sprzedaży ryb. Rybacy nie byli w stanie zmienić swej sytuacji. Byli i pozostawali ubogimi wyrobnikami. Pracowali jednak w trudzie i znoju, nie żądając więcej. - Dosyć, Raiju! - uśmiechnął się Reijo i odłożył na chwilę wiosła.
Dziewczyna, otarłszy pot z czoła, wypuściła z rąk czerpak i wyprostowała obolałe ramiona. Z wyrazem ogromnej ulgi popatrzyła uważniej na niewielką osadę, do której podpływali. Na usypanej z kamieni kei stali dwaj rośli mężczyźni i z rękami w kieszeniach bacznie ich obserwowali. Przybycie obcych nie mogło pozostać na wyspie nie zauważone. Rybacy pomogli Reijo wciągnąć łódź na brzeg, ale coś w ich postawie kazało się Raiji domyślić, że nie są tu mile widziani. Nie myliła się. - Źle trafiliście - oznajmił jeden z mężczyzn z przekonaniem. Obaj obrzucili przybyłych badawczym spojrzeniem, nie zdradzając jednakże, co o nich myślą. - Nie sądzę - zaśmiał się Reijo, ale jego wrodzona uprzejmość nie podziałała na miejscowych. - Tu nikt nie przyjeżdża - dorzucił ten sam rybak, który równie dobrze mógł mieć trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat. Patrząc na nich z wrogością, dodał po chwili: - Dobrze nam z tym. Nie potrzebujemy tu obcych. Tylko z nimi kłopoty... Zabrzmiało to jak ostrzeżenie. Zarówno Raija, jak i Reijo odnieśli wrażenie, że rybak bez wahania wrzuci ich do morza, jeśli go nie posłuchają. Ale to tylko potwierdzało ich przypuszczenia, że trafili we właściwe miejsce. Wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym Reijo, nie zważając na nieprzychylność rybaka, zagadnął z fińskim akcentem, jak zawsze, gdy był zdenerwowany: - Uratowaliście mężczyznę, wyrzuconego przez morze na brzeg... Jego słowa zabrzmiały bardziej jak stwierdzenie niż jak pytanie. Miejscowi popatrzyli na obcych jeszcze mniej przychylnie. Teraz przybysze nie mieli wątpliwości, że się nie mylą. - I co z tego? Z tonu, jakim zostały wypowiedziane te słowa, wyczuli, że znajomość z rozbitkiem nie wyjdzie im na dobre w tych stronach. - Miał tu dziewczynę - ciągnął Reijo. Mężczyźni podeszli o krok bliżej, nie kryjąc już dłużej, jakie kierują mmi zamiary. - Chodzi o Jenny... - wtrąciła Raija i przysunęła się do Reijo, przekonana, że wobec niej mężczyźni nie posuną się do rękoczynów. - Najlepiej wracajcie, skąd przybyliście - odezwał się milczący do tej pory rybak, akcentując niemal każde słowo. Na znak, że nie żartują, obaj zacisnęli pięści. Raija dopiero teraz dostrzegła łączące ich podobieństwo i nagle ją olśniło, że może to być ojciec i syn.
Na pewno nie mieszka tu zbyt wiele rodzin, przyszło jej do głowy i zapytała: - Czy Jenny to twoja córka? - Niech on tylko spróbuje tu wrócić! Nie pożyje długo - syknął przez zaciśnięte zęby starszy mężczyzna. Reijo zastanawiał się, jak Raija odgadła to, czego on sam nigdy by się nie domyślił. - Nie pożył długo - odparła Raija lodowatym tonem, a jej wzrok był równie zimny jak nieznajomych. - Umarł. Reijo przestraszył się, że w złości Raija powie za dużo, więc pośpiesznie dorzucił, tak jak się wcześniej umówili: - To mój brat. - Wynoście się stąd! - powtórzył ojciec Jenny. - Chcemy o nim zapomnieć. Skoro umarł, nie warto rozdrapywać starych ran. Nic dobrego nie wyszło tu z jego obecności. Odpłyńcie w swoją stronę! - Nie mogę! - powiedział Reijo i zdecydowanym ruchem pokręcił głową. - Przyrzekłem mu przed śmiercią, że odszukam Jenny. Muszę dotrzymać słowa. Rybak obrzucił badawczym spojrzeniem Raiję i dzieci. W jego oczach czaiły się wątpliwości, ale był zbyt dumny, by zapytać. - Nazywam się Reijo Kesaniemi. - Reijo objął Raiję ramieniem. - To moja żona i dzieci - wyciągnął rękę w stronę trójki maleństw, po czym, mrugnąwszy porozumiewawczo, dodał: - Zaczęliśmy wcześnie. Dwaj mieszkańcy wyspy przyglądali się im w milczeniu. Wreszcie złagodnieli i z ociąganiem ruszyli przodem w stronę jednej z nędznych chałup stojących tuż za naniesionymi przez morze kamieniami. Gościnność gospodarzy ograniczyła się do tego, że wpuścili ich do ciasnej izby, czystej i uprzątniętej, ale niewiele większej od tej w chacie nad fiordem, którą pobudował Kalle. - Żona umarła - odezwał się ojciec Jenny, który nie przedstawił się, a Reijo i Raija nie mieli śmiałości go o to zapytać. Otworzył drzwi do, jak przypuszczała Raija, alkierza i tonem nie znoszącym sprzeciwu nakazał córce wyjść. Ciemnooka Jenny z lękiem spojrzała na ojca. Na widok tego upokorzonego dziewczęcia, właściwie już nie dziecka, a jeszcze nie kobiety, Raija poczuła ucisk w sercu. Biedna Jenny, pomyślała. Na całe życie napiętnowana przez społeczność tej odizolowanej osady. A wszystko przez Kallego. Reijo także ogarnęło współczucie dla tej drobnej dziewczyny. Pod spódnicą wyraźnie
odznaczał się już brzuch. Ciemne loki okalały jej urodziwą twarz - i delikatnie zaokrąglone policzki. Ładna, pomyślał, ale to przecież jeszcze dziecko. Jak Kalle mógł zapomnieć o Raiji? Rozumiał gniew ojca i brata Jenny. Zaopiekowali się Kallem najlepiej jak potrafili, dziewczyna oddała mu serce, on tymczasem zniknął, zostawiając ją samą z kłopotem. Trudno się dziwić, że po tym, co zrobił, uznali go za tchórza. Wzrok Jenny z lękiem przesuwał się po twarzach przybyłych. Nie rozumiała, czego ci obcy od niej chcą. - To jest brat tego twojego pięknisia - warknął ojciec. Nie zamierzał się jednak wtrącać i pociągnął syna na dwór. - Możecie z nią chwilę porozmawiać - rzucił. - Zaraz wracam. - Czy Kallemu coś się stało? Gdzie on jest? Głos i oczy dziewczyny żebrały o dobre wieści. Patrzyła błagalnie to na Raiję, to na Reijo. - Kalle nie żyje - wyznała Raija i siadając obok dziewczyny, otoczyła ją ramieniem. Jenny zareagowała gwałtownym szlochem, ale zaraz opanowała rozpacz. Wargi jej drżały, a w kącikach ust pojawił się grymas, gdy łamiącym się głosem poprosiła, by opowiedzieli jej, co się stało. Raija, nie chcąc zranić Jenny, upiększyła nieco prawdę. Zgodnie z jej wersją Kalle odzyskał pamięć, odnalazł brata i rodzinę. Ukryła, że tak naprawdę spotkał się z nią. Z przejęciem opowiadała o jego chorobie i o tym, jak bardzo się martwił o nią, o Jenny, a także o dziecko, którego oczekiwała. - Wiesz, Jenny - mówiła cichym głosem Raija - Kalle już od chłopięcych lat marzył o lepszym życiu. Nie chciał być biednym rybakiem znad fiordu. Wiedział, że samą pracą nie uwolni się z nędzy. Dla niego istniała więc tylko jedna droga, żeby stać się bogatym: znaleźć złoto. I dokonał tego! Kiedy się spotkaliśmy, miał trochę złota przy sobie. Zależało mu, żeby ci je ofiarować, Jenny. Tobie i dziecku. Reijo pogrzebał w skórzanym worku i wydobył zabru- dzoną grudkę. Prawdę powiedziawszy, opowieść Raiji wzbudziła w nim niesmak, bo zawsze brzydził się kłamstwem, ale bez słowa podał bryłkę dziewczynie, która sięgnęła po nią zaskoczona. Zobaczył, że na jej twarzy odmalowało się zdumienie, że bryłka jest taka ciężka, i przypomniał sobie, iż zareagował podobnie, kiedy po raz pierwszy trzymał w dłoni ten cenny kruszec. - A wy nic nie weźmiecie? Wam Kalle niczego nie zostawił? - Nie martw się - powiedziała Raija stanowczo. - Kalle zatroszczył się i o nas. Co prawda oddawali Jenny największą bryłę złota, ale przecież bez trudu mogli mieć
więcej. - Nie mogę tego przyjąć - wyjąkała dziewczyna, odkładając cenny kruszec na ławę, jakby ją parzył. Przytłoczyła ją już sama myśl o oszałamiającym bogactwie, dzięki któremu nie musiałaby się już nigdy martwić o swoją przyszłość. Była biedną dziewczyną, nigdy niczego nie posiadała i tak po prawdzie nie tęskniła za tym. Kalle stanowił jedyną wartość w jej życiu. Cóż znaczy nawet złoto, jeśli on nie żyje... Z zamyślenia wyrwał ją głos Raiji: - Potrzebujemy jedynie dachu nad głową, żebyśmy mogli przeczekać zimę, bo ciężko wędrować o tej porze z małymi dziećmi. Knut, mój najmłodszy, nie ma jeszcze roku. Liczyliśmy na to, że pozwolicie nam się tu zatrzymać, ale twój ojciec najwyraźniej jest temu przeciwny. - Weź złoto, Jenny - poparł Raiję Reijo. - Kalle życzył sobie, żeby trafiło do ciebie. Jenny popatrzyła na niego przyjaźnie. Polubiła go od razu. Miał w sobie tyle ciepła i wyrozumiałości. Wzruszyło ją, że z taką czułością wodzi wzrokiem za swoją żoną. A jak troskliwie opiekował się dziećmi! Podobnie jak Kalle miał jasne włosy, choć o trochę innym odcieniu, ale kolor oczu zdecydowanie inny. Był też zupełnie inaczej zbudowany, niższy i bardziej krępy. Że też bracia mogą być tacy różni! - Opowiedzcie mi trochę o nim - poprosiła. - Przykro mi, że właściwie nic nie wiem. Chyba byłoby mi lżej, gdybym znała więcej szczegółów z jego życia. Reijo chrząknął, by usunąć chrypkę z gardła. Maja zasnęła, oparta na jego ramieniu, a Knut, którego trzymał na rękach, przez cały czas słodko spał. Reijo przytulił mocniej maleństwo, synka Kallego. Zawładnęło nim tysiące wspomnień, obrazy ze wspólnie spędzonego dzieciństwa, tajemnice, jakie sobie powierzali, zabawy, praca, sprzeczki i bójki, te na żarty i te na serio. I ta jedna, na śmierć i na życie, gdy na ich drodze stanęła Raija. Jakich używali forteli, by zwrócić jej uwagę, cierpieli katusze, a ona drażniła się z nimi, bo przez cały czas jej serce należało do kogoś innego. Życie Kallego i jego życie splotło się niczym powróz, który, choć skręcony z wielu cieńszych linek, stanowił nierozerwalną całość. Potem z ich losem splótł się jeszcze los Raiji. Jenny czekała cierpliwie. Reijo przełknął ślinę, bo ze wzruszenia ścisnęło go w gardle. Przed oczami stanął mu Karl. - Kalle był moim najlepszym przyjacielem - zaczął. - Byliśmy nierozłączni, póki w naszym życiu nie pojawiła się Raija. Mieliśmy wówczas po piętnaście lat...
Reijo właściwie nie tyle opowiadał, co na nowo przeżywał wczesną młodość. Jednak historia, jaką przedstawił, odbiegała od rzeczywistości; wyrażała raczej jego skryte, nigdy nie spełnione marzenia. Skłamał, że poślubił Raiję, bo Karl przegrał bójkę o nią. Zabrzmiało to dość wiarygodnie. Powiedział też, że Knut, który urodził się już po zaginięciu Kallego na morzu, otrzymał na drugie imię po wujku. Raija siedziała pogrążona w milczeniu i być może to właśnie wzbudziło podejrzliwość Jenny. Niewykluczone też, że dziewczyna po prostu zwróciła uwagę na drobne przejęzyczenia Reijo, który, wspominając Karla, mówił o nim „przyjaciel, towarzysz”, nigdy „brat”. Wyrwało mu się też, że byli rówieśnikami, ale zaraz dodał „prawie”. Kuter, na którym wypływali na połowy, należał w pierwszej wersji do ojca Karla i dopiero po chwili Reijo się poprawił. Wiele takich drobiazgów. Drobiazgów, które może uszłyby uwagi Jenny, gdyby nie widok śpiącego dziecka. Przestała wsłuchiwać się w płynącą z ust Reijo opowieść i zapatrzyła się w maleństwo nazwane na cześć wujka. Czy to nie dziwne? Pierworodnemu synowi nadaje się zwykle imię po dziadku, choć oczywiście można upamiętnić w ten sposób zmarłego tragicznie brata i przyjaciela. Patrząc na chłopczyka, Jenny nie mogła się oprzeć wrażeniu, że podobnie mógł wyglądać w dzieciństwie jej Kalle. Dziecko miało identyczne czoło i kości policzkowe, brwi natomiast, wygięte łukowato niczym skrzydła mewy w locie, były wierną kopią brwi tej kobiety, matki dziecka. Ale nos... nos miał to charakterystyczne zaokrąglenie, po którym tak lubiła wodzić opuszkami palców. Poza tym usta, tak samo delikatne, miękkie, wykrzywione leciutko jakby w grymasie niezadowolenia, warga dolna nieco wysunięta, pełniejsza niż górna. Podbródek - maleńki, ale na pewno z upływem lat nabierze wyrazu zdecydowania. I włosy... jasne, ale nie o srebrzystym odcieniu jak włosy Reijo, który twierdził, że jest ojcem chłopczyka. Nie, włosy małego miały ciepły połysk, który tak doskonale pamiętała. Być może wmawiam sobie to wszystko, może jestem przewrażliwiona, myślała w panice, a jednak z każdą chwilą nabierała coraz większej pewności, że się nie myli. Przestała całkiem słuchać Reijo, ale nie spuszczała z niego oczu. Im dłużej się mu przyglądała, tym mniej miała wątpliwości. Reijo miał szerokie czoło i bardziej kanciastą, bardziej zdecydowaną i męską twarz niż Kalle. Nos prosty, usta o całkiem innym zarysie, wargi równe. Poza tym Reijo miał ciemniejszą cerę i zupełnie inną sylwetkę niż Kalle. Czy bracia mogą być tacy różni? Być może, ale czy dziecko może być wierną kopią swojego wujka, w ni- czym nie przypominając wyglądem ojca? - Zatrzymam... złoto - odezwała się Jenny znienacka. Reijo urwał w pół słowa, uświadamiając sobie, że dziewczyna i tak go nie słucha.
Biedaczka, pomyślał i z uśmiechem skinął głową. Czuł się jak ostatni kłamca. Ale przecież chodziło mu o to, żeby jej nie zranić, za nic w świecie nie chciał skrzywdzić tej dziewczyny. - Kalle życzył sobie tego, prawda? - zapytała Jenny niepewna i zdenerwowana. - Nie kieruje wami litość? - Kalle wiele nam o tobie opowiadał - odezwała się wreszcie Raija i chciała objąć spłoszoną dziewczynę ramieniem, ale Jenny cofnęła się gwałtownie. Raiji zrobiło się przykro. Tak bardzo chciała pocieszyć tę biedaczkę, lecz jej na to nie pozwoliła. Najwyraźniej nie zdołała zdobyć jej zaufania. - Prosił, żebyśmy zatroszczyli się o ciebie i dziecko - mówiła jednak dalej. - Kalle nie uciekł od odpowiedzialności, wiesz najlepiej. Wiele myślał o was, o tobie. Obdarzyłaś go miłością. Złoto należy do ciebie. Dbaj o dziecko Kallego. Jenny pokiwała głową i ukradkiem otarła zdradzieckie łzy. Dziewczyna cierpiała. Najchętniej nie patrzyłaby na tę kobietę, niewiele od niej starszą, ale wiedziała, że jej twarz i tak prześladować ją będzie do końca życia. Nareszcie zrozumiała, kto był tym cieniem, który kładł się pomiędzy nią a Kallem. Przez cały czas czuł jej obecność, mimo że nie potrafił wywołać z pamięci jej obrazu. Nie można nienawidzić kogoś, kto próbuje okazać przyjazne uczucia! Nie wolno odtrącać kogoś, od kogo spotkało nas dobro! Jenny dobrze o tym wiedziała, a jednak wszystko w niej protestowało na myśl, że ci ludzie mogliby tu zostać na zimę. Ojciec Jenny uznał, że dał obcym dość czasu, i bez ceregieli wtargnął do izby, nakazując nieproszonym gościom wracać, skąd przybyli. - Dość już wylała łez przez tego waszego pięknisia! Nie chcemy, żeby się to powtórzyło! Jenny będzie wystarczająco ciężko i bez was. Nie dokładajcie nam zmartwień. Po prostu wyjedźcie i nigdy więcej tu nie wracajcie! Jenny nie odezwała się. O nic już nie zapytała. Nie chciała nawet wiedzieć, gdzie Kalle został pochowany. Wystarczyło jej to, co od nich usłyszała. Zobaczyła też wystarczająco dużo. Unikała wzrokiem obcej kobiety, lękając się tego, co mogłoby jeszcze zdradzić spojrzenie jej ciemnych oczu. Bała się, że zobaczy w nich litość. A ona przecież nie potrzebowała litości, nie chciała, by ktokolwiek jej współczuł, a już najmniej ta kobieta. Patrzyła za nimi, gdy odchodzili na brzeg i sadowili się w niewielkiej łódce, tylko odrobinę większej niż ta, którą odpłynął Kalle. Chyba za bardzo obciążyli czółno, pomyślała. Zauważyła też, że Raija się boi. Jenny odwróciła się i oddaliła się od chaty, zaciskając ręce na piersi. Jej okolona gęstymi ciemnymi włosami twarz była zupełnie blada. Czuła zmęczenie, zdawało się jej, że została ograbiona ze wszystkiego, choć dzięki bryłce złota otrzymanej zgodnie z ostatnią wolą Kallego była bogata jak nigdy dotąd. Mogłaby kupić wszystko, czego zapragnie. Zatroszczyć
się o ojca i brata, no i oczywiście o siebie i dziecko. Bogata i ograbiona. Odarta ze wszystkiego. Współczucie tych ludzi nadal kłuło ją niczym ostre igły. Przypominała sobie spojrzenia, jakie ci obcy wymieniali ukradkiem. Te uładzone kłamstwa z litości. Jenny zaśmiała się ku morzu, którego się nigdy nie lękała, od morza nigdy nie spotkało jej nic złego. Karmiło ją, od kiedy pamiętała, uśmiechało się do niej w pogodne dni, burzyło i pieniło podczas sztormów. Przyniosło jej nawet Kallego. Ofiarowało człowieka, którego pokochała. Całkiem wypłukało go ze wspomnień, na nowo czyniąc dzieckiem, kimś, kto mógł zacząć wszystko od nowa. Nie ono było winne śmierci Kallego. Jakiż więc miałaby powód, by się go obawiać? Zbierało jej się na płacz już od pierwszej chwili, kiedy ci ludzie obrzucili ją pełnymi litości spojrzeniami. Od chwili, w której zrozumiała, że stało się coś złego. Wszystko przez tę pewność, przez wzbierającą w niej nienawiść, której nie powinna czuć. Kalle pamiętał o niej, nie wydawało się jej, by tamci kłamali. Kalle nie uciekł od odpowiedzialności. To także nie było kłamstwo. Mężczyzna o zielonych oczach rozumiał ją, ale darzył uczuciem tę drugą. Sposób, w jaki ją obejmował, czułe spojrzenia, jakie jej posyłał... Te gesty nie były udawane, tylko języki tych ludzi opowiadały półprawdy. On nie był mężem Raiji, najpiękniejszej kobiety, jaką Jenny kiedykolwiek widziała. To jej twarz stała między Kallem a nią. Jenny nie była głupia, rozumiała, dlaczego nie potrafił usunąć z pamięci tej ostatniej nici łączącej go z przeszłością... Ktoś, kto kiedyś kochał tę kobietę, nie był w stanie jej zapomnieć. To był jego syn, syn Kallego, jego dziecko, troje dzieci... I ta kobieta. Jenny ukryła twarz w dłoniach. Tak gorąco wierzyła, że Kalle do niej powróci. Wyobrażała sobie ich wspólne życie. W myślach już urządzała izbę... Byliby razem szczęśliwi. I choć mijał czas, Jenny ani przez moment nie traciła wiary, że Kalle znów zjawi się na wyspie. Wiadomość o jego śmierci pozbawiła ją wszelkich złudzeń. Gdyby żył, mogłaby nadal mieć nadzieję, mogłaby nadal marzyć o dniu, w którym się spotkają, choć pewnie nigdy by to nie nastąpiło. Z takiej kobiety jak Raija nikt nie rezygnuje. Niezwykłe imię i niezwykła uroda. Przy niej Jenny poczuła się zupełnie nic nie warta. Kłamstwa, którymi przybysze chcieli ją ochronić, ostatecznie pognębiły ją i odebrały ostatnie okruchy marzeń. Straciła wszystko, nawet to, co łączyło ją kiedyś z Kallem. Chyba byłoby dla niej lepiej, gdyby nigdy nie dowiedziała się prawdy. Niepewność była miłosierna, natomiast prawda brutalna i twarda jak skała. Oślepiona łzami postąpiła krok w kierunku wody. Fale złożyły na jej łydkach chłodne pocałunki. Zmoczona spódnica ciążyła. Kiedyś morze wyrzuciło jej na brzeg ukochanego. Pewnie tkwił w tym jakiś głęboki
sens. Jenny przestał dokuczać chłód, właściwie odczuwała teraz nawet przyjemność, ciepło. Woda, łagodna woda, nie karmiła jej kłamstwami. Jenny nie chciała, by się nad nią litowano, pragnęła jedynie mieć kogoś bliskiego. Kogoś, kto znów pokochałby ją całym sercem. Ale to nie było możliwe. Za życia Kalle nigdy nie należał do niej, ale po śmierci... Jenny uśmiechnęła się niepewnie, czując, jak dno osuwa jej się pod stopami. Nasiąknięte wodą ubranie ciągnęło w bezdenną otchłań drętwe, nieruchome ciało. Jenny nie walczyła. Z jej twarzy nie znikał uśmiech. Zrozumiała, że właśnie tego pragnie. Może w tej otchłani otrzyma to, czego za życia nigdy by nie dostała. Niebawem znów ujrzy przed sobą ukochaną twarz i już żaden cień ich nie rozdzieli. Ani lęku, ani kłamstw, ani rozterek. Jak cudownie! Jak wspaniale! Jenny otworzyła ramiona. Na powierzchni wody nie pozostał żaden ślad.
2 Niczym suche liście miotane przez wiatr to tu, to tam, tak i oni nigdzie nie mogli zagrzać miejsca. Dom stal na odludziu, tuż nad brzegiem morza, wystawiony na sztormy i burze. Był świetnie utrzymany. Raiji wystarczyło jedno spojrzenie, by podjąć decyzję o jego kupnie. Co prawda posępny krajobraz i bliskość żywiołów wywoływała w niej trwogę. Nie miała wątpliwości, że szybko znienawidzi to miejsce, ale zmęczenie i rychłe nadejście zimy, która już wystawiała swe ostre szpony, przesądziły o pozostaniu. Poza tym czy mogli mieć pewność, że życie nie szykuje im gorszych niespodzianek, jeśli zdecydują się ruszyć w dalszą drogę? Kiedy Reijo zapłacił złotem, kupiec cmoknął znacząco i zmierzył go od stóp do głów. Ale Reijo niełatwo było przejrzeć na wylot, potrafił ukryć swe myśli. - Ten dom był mi właściwie kamieniem u szyi - zagadnął kupiec. Sądząc po mowie, nie pochodził z krainy polarnych nocy rozświetlonych zorzą. Wymawiając „r” z charakterystycznym bergeńskim akcentem, zniżył głos: - Nie mogłem go sprzedać. Należał wcześniej do pewnej kobiety o nie najlepszej reputacji, domyślasz się pewnie, o co mi chodzi. Przybyła gdzieś z daleka, nie była Norweżką... Nazbyt zmysłowa... - cmoknął. - Nieodpowiednie towarzystwo dla porządnych ludzi. Odstępuję ci ten dom za niewygórowaną cenę. Poza tym mam nadzieję, że ubijemy jeszcze niejeden interes. Co ty na to? Gdybyś potrze- bował wyposażenia, sprzętu rybackiego, cokolwiek... Zerknął na skórzany mieszek, który wręczył mu Reijo. Reijo uśmiechnął się. Nie miał złudzeń, że gdyby nie złoto, najlepsza, jak się okazuje, rekomendacja, spotkałby się z całkiem innym przyjęciem. Skinął lekko głową, nie odpowiadając ani tak, ani nie. Uznał, że nieroztropnie byłoby wchodzić w konflikt z kupcem, który w tej małej społeczności był znaczącą osobistością Skoro już mają tu zamieszkać... Raija wybrała to miejsce, kierując się względami, których nie pojmował. Spotkanie z Jenny zupełnie wytrąciło ją z równowagi. Kiedy wracali z wyspy na ląd, nie odezwała się ani słowem. Z pociemniałymi ze strachu oczami walczyła z morską chorobą. Przenocowali w zagrodzie, gdzie wcześniej Reijo sprzedał konia. Tam dowiedzieli się, że niedaleko jest osada. - Zostajemy tutaj - zadecydowała Raija, kiedy dotarli do rybackiej wioski położonej na skrawku lądu wrzynającym się w morze. Ale ostatecznie o decyzji przesądził pusty dom, który jakby zrządzeniem losu znalazł się na ich drodze. Reijo nie należał do tych, którzy wierzą w przeznaczenie, więc uznał to po prostu
za szczęśliwy traf. - Kupmy ten dom - zapaliła się Raija. - Chyba nas na to stać? Właśnie z tego powodu Reijo przybył do kupca. Odziany w spodnie noszące ślady zacieków od słonej wody, z brudem za paznokciami, siedział w salonie człowieka, który nie zadawał się z byle kim. - A propos - chrząknął kupiec odrobinę zakłopotany, w każdym razie zależało mu, żeby Reijo odniósł takie wrażenie. - Pojawiają się tu ludzie najróżniejszego autoramentu. Niektórzy dość wątpliwego, jeśli rozumiesz, co mam na myśli... - Zaśmiał się cicho, ale twarz Reijo nawet nie drgnęła. - Przyjaźnię się zarówno z pastorem, jak i z ludźmi wysoko urodzonymi. Czuję się więc w obowiązku dbać o to, by w okolicy panował porządek. Nie jestem moralistą, chodzi jednak o zasady. Proszę, nie bierz mi za złe, że ośmielam się pytać... dobrze wiem, że jesteś człowiekiem honoru. Czułbym się jednak nieco spokojniejszy, gdybym w razie czego mógł huknąć pięścią w stół i zaświadczyć, że mam na to dowód... Lubię wiedzieć, z kim robię inte- resy. Takie męty się tu czasem pojawiają... - westchnął. - Jesteście małżeństwem? Reijo wykrzywił usta w uśmiechu. Rozbawił go sposób, w jaki ten człowiek krążył wokół tematu. Ciekawe, jak by się zachował, gdyby dowiedział się prawdy. Co liczyłoby się bardziej: zasady czy interesy z człowiekiem, który ma czym płacić? Nie zamierzał tego sprawdzać. Z wdzięcznością wspomniał sędziego z Alty, który, jak się okazało, dobrze znał życie. Otrzymany od niego w tajemnicy dokument teraz miał się przydać. Reijo wyciągnął go z worka i wręczył kupcowi, który wyraźnie uspokojony uśmiechnął się szeroko. - Dobrze, dobrze - powtarzał, rzuciwszy okiem na papier. - Od razu poznałem, że jesteś porządnym człowiekiem, ale ostrożności nigdy za wiele. Reijo bez komentarza, bo nie zwykł nadużywać słów, przyjął tłumaczenia kupca. Opuścił jego salon jako właściciel okazałego domu pomalowanego na żółto oraz, przynajmniej na papierze, ojciec trojga dzieci i mąż Raiji, o czym zainteresowana nie miała pojęcia. Raija już wcześniej posmakowała wygód. Mieszkała w pięknym domu w Alcie u boku wójta, który zajmował miejsce na szczytach społecznej drabiny, i obracała się wśród miejscowej śmietanki. Reijo nie miał takich wspomnień. Pamiętał natomiast wzniesioną z bali chatę na przylądku w rodzinnym fiordzie, chatę Raiji nad rzeką, i uważał, że żyło im się tam nie najgorzej. Ten dom, który kupili dzięki złotu, jakie Kalle zostawił Raiji, był zupełnie inny. Reijo czuł, że nie ma prawa korzystać z bogactwa, do którego się w żaden sposób nie przyczynił. - Zostało jeszcze trochę złota? - zapytała Raija wieczorem, gdy siedzieli we dwoje przy zapalonej lampie. Podekscytowani wydarzeniami minionego dnia, nie mogli zasnąć.
- Trochę zostało. Wystarczy na jeszcze jakąś chałupę, gdyby się okazało, że masz mnie dość - zażartował, ale Raija wyczuła ukrytą w jego słowach powagę. Dobrze znała Reijo, który podobnie jak ona był dumny i uparty. Świadomość, że nie on zapewnił jej dach nad głową, raniła jego męską dumę. - To wszystko jest tak samo twoje, jak i moje. - Dobrze wiesz, że to nieprawda, Raiju - odparł, zaciskając wymownie zęby. - Ale zamierzam być przy tobie i pomóc ci odnaleźć resztę złota, które zapewni przyszłość tobie i dzieciom. Jeśli tego nie zrobię, gotowa jesteś podjąć to szaleństwo na własną rękę, a wówczas staniesz się zbyt łatwym łupem dla poszukiwaczy szczęścia wszelkiej maści. Zbyt wielu kusi i mami blask tego metalu... Słowa wypowiedziane przez Reijo przywołały w pamięci Raiji wiele wspomnień. Jej ciemne oczy nabrały osobliwego blasku. Przymknęła powieki i niemal poczuła zapach dogasającego paleniska i reniferowych skór wyściełających lapońską jurtę. W jej uszach zadźwięczały wypowiedziane z namaszczeniem chrapliwe słowa staruszki: „Widzę zimny blask, Raiju. Widzę, jak poświęcasz dziecko...” Dziewczyna chyba bezwiednie powtórzyła to na głos, bo Reijo popatrzył na nią zdziwiony. Uśmiechnęła się, zakłopotana, i odgarnąwszy kosmyk włosów z czoła, wyjaśniła: - Przypomniała mi się ciotka Mikkala, Elle... powróżyła mi kiedyś. Mimo że było to tak dawno, ciągle pamiętam, co mi wtedy powiedziała. Mogę powtórzyć wszystko słowo w słowo. Miałam tak niewiele lat i zrobiło to na mnie ogromne wrażenie... Raija pominęła milczeniem, że przepowiednia kilkakrotnie sprawdziła się w jej życiu z zaskakującą dokładnością. Na własnej skórze się przekonała, że Elle nie była szalona, a jedynie wiedziała więcej niż inni. Taki dar także może stać się dla człowieka przekleństwem. - Co dalej? - zapytała Raija drżącym głosem, doskonale wiedząc, że Reijo tak jak i ona nie zna odpowiedzi. Jak do tej pory ich losem kierował przypadek, całe ich życie było splotem przypadków. Można by nazwać to ładniej przeznaczeniem, ale to w niczym nie zmieniało stanu rzeczy. - Mogę kupić kuter - zaproponował. - Łowienie ryb to jedyne, co potrafię. Gdybym sam popłynął na południe, żeby je sprzedać, uniknąłbym zadłużania się u tutejszego kupca... - A kto ma teraz prawo do handlu? - zapytała Raija. - Ole wspominał coś, że kupcy z Bergen zamierzają pozbawić Duńczyków prawa handlu tu na północy. - Kupcy z Kopenhagi zostali wyparci, ale czy to ważne? Dla kogoś, kto tkwi po uszy w długach, to bez znaczenia. Przez kilka lat kupcy z Bergen i Trondheim dzielili się monopolem na prowadzenie
handlu na północy. Wcześniej to prawo przysługiwało kupcom z Kopenhagi oraz samemu królowi. Ale jak sucho zauważył Reijo, dla mieszkańców tych stron takie zmiany nie miały praktycznie żadnego znaczenia. Ten, kto miał monopol na handel, ustalał cenę ryb, oczywiście na możliwie najniższym poziomie, równocześnie kupcy ustalali wysokie ceny na wszystkie sprzedawane miejscowej ludności artykuły. Dlatego też mało który rybak nie był zadłużony u kupca. Długi rybaków nie malały, lecz rosły. I chociaż historia wydawała się toczyć gdzieś daleko od Finnmarku, to jednak kryzysy w Europie odbijały się echem także w tych stronach. Oznaczały być albo nie być dla wielu społeczności zamieszkujących północne wybrzeża. Rynek zbytu znajdował się bowiem nie na północy, ale w Europie. Kryzysy, o których ledwo co dochodziły tu wieści, sprawiały, że spadało zapotrzebowanie na ryby, a zatem i ich cena. Wielka polityka i gospodarka, poważne słowa, których ci zwykli ludzie nawet nie znali, miały wpływ na życie ludzi także na północnych krańcach królestwa duńsko - norweskiego. Miejscowy kupiec, który udawał taką głęboką troskę o lokalną społeczność, podlegał cechowi kupców w Bergen. Ustalane wspólnie ceny kupcy często podnosili, żeby zwiększyć własne zyski. Czasy nastały niepewne i trudno było przewidzieć, kto i jak długo jeszcze utrzyma się w tym intratnym interesie. Wielu więc wykorzystywało sytuację, by zagarnąć jak najwięcej dla siebie. - Ja powinnam zajmować się handlem - uśmiechnęła się Raija. - Na pewno nie bogaciłabym się na krzywdzie biednych ludzi. Tak przecież nie można. - Właśnie z tego powodu ludzie twojego i mojego pokroju nie są kupcami - odrzekł jej Reijo. - Brakuje im niezbędnego w tej dziedzinie wyrachowania, moja droga... Że nie wspomnę o egoizmie. Ale wracając do tematu, chciałbym sprawić sobie kuter. Potrafię zrobić z niego użytek. Zamiast u kupca, zadłużę się u ciebie... W jego oczach błysnęły wesołe ogniki, ale usta się nie uśmiechnęły. - Podaruję ci ten kuter. Reijo pokręcił głową. Raija rozzłościła się, że jest taki chorobliwie ambitny. Czy nie pojmował, ile mu zawdzięcza? Darując mu kuter, mogłaby choć w części spłacić dług wdzięczności. Ale Reijo pozostał niewzruszony. - Nie, Raiju, to będzie pożyczka. I nie próbuj mi nic narzucać, bo albo stanie na moim, albo zapomnijmy o tej rozmowie. Nie jestem żebrakiem. Chcę kupić łódź, bo łowię ryby od dziecka i znam się na tym. A wolę mieć dług u ciebie niż u bezlitosnego lichwiarza. - Czy ktoś ci już mówił, że jesteś okropnie uparty? - zapytała zrezygnowana. Uznała, że lepiej będzie udawać, iż przystała na jego warunki. Miała nadzieję, że za
jakiś czas Reijo zmądrzeje i łatwiej będzie przemówić mu do rozsądku. Na tyle go znała. - Pożyczę ci, oczywiście, ile zechcesz. A ja może nauczę się tkać... - dodała, zatrzymując wzrok na stojących w izbie krosnach. - Chociaż nigdy nie miałam zręcznych dłoni i nie cierpię, wręcz nienawidzę, tego zajęcia - wyrzekła z wewnętrznym żarem. Wykrzywiając twarz w grymasie, dodała: - Postaram się jednak odgrywać rolę cnotliwej żony. Póki będzie trzeba... - Mogłabyś naprawdę zostać cnotliwą żoną. Na długą chwilę zapadła między nimi głucha cisza. Wreszcie Reijo rozłożył ręce w geście rezygnacji. - O nic nie będę pytał, tak jak ci kiedyś przyrzekłem. Sama mi powiesz, gdyby coś się zmieniło. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że moja propozycja pozostaje aktualna. - Roześmiał się i potrząsnął po chłopięcemu głową. - Zdaje się, że ojciec już kiedyś oświadczył się w moim imieniu, ale Kristina odesłała go z kwitkiem. Twoja opiekunka nie przepadała za Kwenami. Zresztą już wtedy pewnie upatrzyła sobie Kallego na męża dla ciebie. - Sam wiesz, że to i tak niczego by nie zmieniło - rzekła łagodnie i położyła dłoń na jego dłoni. Krótki moment wspólnoty. Reijo nigdy nie potrafił ukryć swoich uczuć wobec Raiji. W jej obecności często tracił głowę i mówił takie rzeczy, które powinien był przemilczeć. Teraz także zapomniał się i wypalił: - Kupiec zapytał mnie, czy jesteśmy małżeństwem... W tej samej sekundzie pożałował swych słów. Wiedział, że Raiji nie spodoba się, że zrobił coś za jej plecami. - Powiedziałem, że tak - ciągnął, klnąc w duchu własną głupotę. - Przecież to nieprawda! - Twarz Raiji pociemniała w nieukrywanej rozpaczy. - Sprawdzą to i wypędzą nas stąd. Zabiorą mi dzieci. Wiem, jak to jest. W Alcie miało miejsce podobne zdarzenie. Mężczyzna trafił do więzienia, dziecko zabrali, a kobietę wypędzono. Nie powinniśmy kupować tego domu, lepsza dla nas byłaby chata gdzieś na odludziu. Reijo, zrób coś! - Kupiec uwierzył mi, bo pokazałem mu dokument - wydobył z siebie wreszcie Reijo. - Twój przyjaciel sędzia uznał, że będzie najlepiej, jeśli zaświadczy własnym podpisem, iż jesteśmy małżeństwem. Nazywasz się więc teraz Kesaniemi, obojętnie, czy chcesz czy nie. - Dlaczego nic mi o tym nie powiedziałeś, Reijo? To ja się zamartwiam... - popatrzyła na niego z wyrzutem, a w jej głosie zadźwięczała gorycz. - Dlatego, że domyślałem się twojej reakcji - odparł chłodno. - Wiedziałem, że ci się to
nie spodoba i że w złości podrzesz dokument na drobne kawałki. - A żebyś wiedział - wysyczała mu groźnie wprost do ucha. - I marny byłby wtedy nasz los - dokończył Reijo. - Przecież i tak musielibyśmy wmawiać ludziom, że jesteśmy małżeństwem, a tak przynajmniej mamy to czarno na białym. Powinnaś się z tego cieszyć. Ja w każdym razie jestem rad, że miałem pod ręką ten papier i mogłem go pokazać, gdy było trzeba. A jeśli chodzi o nas... - Reijo wzruszył ramionami. - Nic się nie zmieni. Nie zamierzam dochodzić małżeńskich praw, o ile mnie nie będziesz chciała. Przecież i tak zawsze ty decydowałaś o wszystkim między nami. U licha, Raiju, przecież dobrze o tym wiesz! Co miałem według ciebie powiedzieć kupcowi? „Nie, to nie moja żona, choć zdarza się, że razem śpimy. Nie, nie zamierzamy się pobrać, ona mnie nie chce, choć ja oddałbym wszystko, by móc ją znowu trzymać w ramionach!” Do diabła, chcesz chyba jeszcze żyć! Wysłuchawszy takiej tyrady, Raija Alatalo roześmiała się, zresztą cóż innego jej pozostało? Wiedziała, że Reijo nigdy nie płaszczyłby się przed nikim, nawet przed kimś, kto ma władzę. - Przepraszam, zachowaj ten dokument. Może przy okazji sobie go obejrzę? Przyznaję, że po spotkaniu z Jenny długo nie mogłam się uspokoić. Ciągle myślę, co się z nią stanie? Reijo podniósł się ciężko i objął Raiję, tuląc brodę do jej czoła. - Nie rozmyślaj za wiele. To nie ma sensu! I tak nie możemy nic więcej zrobić. Nie pozwolili nam jej pomóc. Zresztą, kiedy byłaś w jej wieku, potrafiłaś już zadbać o siebie. Nie było ci ani trochę lżej. Ta dziewczyna jest dorosła. - Nie życzę nikomu, by przeżywał to co ja - wyszeptała Raija, a w każdym słowie czaił się głęboki smutek. Uświadomiła sobie, że tak naprawdę nigdy nie była młoda i radosna. - Choć odrobinę pomyśl o sobie - poprosił Reijo. - Zasługujesz na to. Pozwól mi zatroszczyć się o ciebie. W tym błaganiu tkwiło coś więcej aniżeli tylko gotowość opieki i niesienia pomocy, choć Reijo nie miał złudzeń, że ich związek kiedykolwiek przerodzi się w coś stałego. Potrwa może dzień, może kilka godzin albo chwil, które pozostawią po sobie straszliwą pustkę. Którymi przyjdzie mu długo karmić nieugaszoną tęsknotę. Wiedział, że sam siebie kiedyś znienawidzi za to, że zadowala się namiastką. Przyrzekał sobie, że nigdy nie upadnie tak nisko, by żebrać o okruchy. „Wszystko albo nic”, zwykł mawiać. Wydawało mu się, że cała wieczność upłynęła od czasów, gdy karmił się takimi ideałami. Z wiekiem przekonał się, że jeśli człowiek może dostać tylko okruchy, zadowoli się i nimi. Żeby przetrwać, wystarczy mu nasycić się od czasu do czasu, uciszyć zmysły i żyć tymi chwilami wciąż na nowo, póki znów
nie trafi się kolejna okazja. Taki właśnie był jego związek z Raiją. Przyjmował wszystko, co mógł otrzymać. Nie miłość, a jedynie rozpaczliwie głodne uściski. Pociechę, przyjaźń, nigdy jednak pełnię szczęścia. Ale tak naprawdę, ilu ludzi nieustannie przeżywa szczęście? Nie okradał nikogo. Raija przychodziła do niego z własnej woli. Ona wiedziała o nim wszystko, także i to, że gotów jest trwać w tym dziwnym związku. Bolała nad tym, bo nie leżało w jej naturze wykorzystywa- nie innych. Bywało jednak, że potrzebowała go rozpaczliwie, choć nie tak jak on jej. Reijo to akceptował. Nie chciał wysłuchiwać kłamstw z jej ust. Uważał, że podstawą ich związku jest wzajemna szczerość. Pod tym względem nie miał sobie nic do zarzucenia. - Nie mam dokąd uciec, Reijo, sama czuję się taka bezradna... Na rękach przeniósł ją przez izbę i położył w pustym łożu. Wydała mu się taka drobna i lekka jak dziecko. Nie znali historii tego domu, ale tej nocy zapragnęli rozgrzać jego wnętrze. Ciągle jeszcze potrafili znaleźć ukojenie w swoich ramionach. Zadowolony i rozleniwiony odpoczywał, oparłszy głowę na jej piersi. Brakowało mu słów, żeby wyrazić, jak wiele znaczy dla niego ta chwila wspólnoty. Miłosny akt nigdy nie był taki sam. Nie powtarzały się sytuacje ani sposoby, na jakie wyrażali uczucia. W normalnych związkach partnerom grozi czasem nuda. Ich to jednak nie dotyczyło. Nigdy jej tego nie powiedział, choć może powinien, bo wówczas możliwe, że i ona zdradziłaby mu, o czym myśli w takich chwilach jak ta. Reijo jednak lękał się prawdy. Wolał nie wiedzieć, wolał zgadywać. Nieśmiałe pukanie do drzwi chyba by go nie obudziło. Usłyszał je tylko dlatego, że nie spał. Nie pojmując, czego ktoś może chcieć od nich w środku nocy, wstał i pośpiesznie założył spodnie wprost na nagie ciało. Ogarnął czułym spojrzeniem pogrążoną we śnie Raiję i wykradł się z alkierza. Za drzwiami dostrzegł majaczącą w mroku sylwetkę mężczyzny. Gość ścisnął mu rękę na powitanie i potrząsając nią, przedstawił się imieniem Nils. - Darujcie, że nachodzę was o takiej psiej porze - odezwał się przyjaźnie i zniżając poufale głos, dodał: - Ale w zatoce zacumowała szkuta. - Co takiego? - zdziwił się Reijo, nie rozumiejąc, o co chodzi. Mężczyzna zaśmiał się i usprawiedliwił pośpiesznie: - Przepraszam, całkiem zapomniałem, że jesteście tu obcy. W zatoce stoi rosyjski statek. Na pokładzie mają mąkę. Można ją kupić znacznie taniej niż u kupca. - To chyba nielegalne? - Owszem, jak wszystko, co ułatwia życie maluczkim. Ale my tu czasem ustalamy własne prawa. A co do władz, cóż, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Handlujemy z
Rosjanami, ilekroć mamy ku temu sposobność, a teraz już pewnie nie zobaczymy ich prędzej jak po Nowym Roku. Pomyślałem, że możecie być zainteresowani. Kupiec jest temu przeciwny, ale cóż to nas obchodzi. Ostatecznie on też się nami nie przejmuje... Reijo szybko rozważył sytuację. Nie chciał wejść w konflikt z lokalną osobistością, ale uznał, że ważniejsze są dobre stosunki z mieszkańcami osady, z którymi przecież przyjdzie im po sąsiedzku żyć. Póki co powodzi im się nie najgorzej, ale przezorności nigdy nie za wiele. Potrzebna im mąka, a że trafia się okazja, by kupić ją po niskiej cenie... to jeszcze lepiej. - Oczywiście, że jestem zainteresowany - odparł Reijo. - Wejdź do środka, muszę się cieplej ubrać i powiedzieć żonie. Nowy znajomy, Nils, na oko koło trzydziestki, poprowadził Reijo na miejsce, gdzie tej nocy zebrali się ukradkiem mieszkańcy wsi. Ominęli zabudowania i zaczęli się wspinać na skaliste wzniesienie, za którym znajdowały się niewielkie zatoczki. - Poprzedniemu kupcowi nie przeszkadzało, że handlujemy z Rosjanami - opowiadał mu Nils po drodze. Reijo pomagał mu wciągać sanie po kamienistym podłożu, gdzieniegdzie tylko przykrytym śniegiem. Biały puch nie trzymał się przybrzeżnych skal wystawionych na silne wiatry od morza. - To zły człowiek - ciągnął Nils. - Ale bardzo ustosunkowany. Ostatnio kiedy Rosjanie zacumowali u nas, wygrażał, że naśle na nich odpowiednich ludzi i raz na zawsze stąd przepędzi. „Jeszcze pożałujecie”, wykrzykiwał do nas, „że handlowaliście z Rosjanami...” - E tam, gadanie - prychnął pogardliwie Reijo, ale jego sympatia do kupca wyraźnie zmalała. Skierowali się w dół, skąd dochodziły stłumione głosy. W ciemnościach Reijo zauważył wielki, niekształtny cień. - Nie wiem, z takimi głupcami jak on nigdy nie wiadomo - ciągnął Nils. - To dziwak! Struga jaśnie pana, ale gdzie mu tam... Do tego trzeba czegoś więcej niż pieniędzy... Wśród zgromadzonych na brzegu mężczyzn panował wesoły nastrój, choć wszyscy się starali mówić półgłosem. Niewielkie łodzie kursowały w tę i z powrotem do szkuty, która zacumowała na głębszej wodzie nieco dalej od brzegu. Worki z mąką przywiązane na wielu saniach oznaczały, że tej zimy w wiosce nie zabraknie chleba. Kilku Rosjan z załogi statku nie przepuściło okazji, by zejść na ląd. Młodzieńcy rozmawiali w języku, którego Reijo zupełnie nie rozumiał, choć wydawało mu się, że brzmi równie śpiewnie jak język jego rodziców. Reijo wysilał wzrok, by przyjrzeć się statkowi. Jeszcze nigdy takiego nie widział. Wielki i toporny, przypominał cielną krowę. Nie zdążył obejrzeć go dokładniej, bo Nils pociągnął go w stronę łodzi, chyboczącej się przy kamienistym brzegu. Reijo domyślił się, że mężczyzna,
rozmawiający z Nilsem, jest szyprem na kutrze, na którym Nils pływał. Szyper targował się o cenę i nadzorował wymianę ryb na mąkę. Właśnie rozdzielał swojej załodze utkane z brzozowych witek i kory worki napełnione mąką. - Mój znajomy także chciałby kupić - zagadnął go Nils. - Możesz to jakoś załatwić? Reijo poczuł na sobie badawcze spojrzenie. - Masz czym zapłacić, chłopcze? - zapytał szyper. - Mam gotówkę. Reijo wręczył szyprowi mieszek, okazując mu zaufanie, co ów stary wilk morski potrafił docenić. Reijo dałby głowę, że zauważył w jego oczach przyjazny błysk. Po raz kolejny powiosłował ku rosyjskiej szkucie i był już niemal przy burcie, gdy radosny nastrój został brutalnie stłumiony. Gdzieś w pobliżu rozległy się wystrzały. Reijo nie od razu się zorientował, bo takie odgłosy nieczęsto słyszało się w tych stronach, ale handlujący mężczyźni wpadli w panikę. Zapanował straszny chaos. Ludzie w popłochu rzucili się do ucieczki, starając się ocalić rosyjską mąkę, no i życie. Śmiech, który dopiero co rozbrzmiewał, ucichł gwałtownie. Rozległy się okrzyki niedowierzania. Ten i ów klął siarczyście, usiłując ukryć ściskający za gardło strach. Rybacy, którzy byli na wodzie, chwycili za wiosła, by jak najprędzej uciec przed niebezpieczeństwem. Inni umykali z pokładu rosyjskiego statku wprost do swych łodzi. Reijo miał wrażenie, że to jakiś koszmarny sen. Zza skał posypały się kule. Rybacy nie byli uzbrojeni, zwykli ludzie nie chodzili z bronią, nie ulegało więc najmniejszej wątpliwości, kto się za tym krył. Tylko jeden człowiek we wsi sprzeciwiał się handlowi z Rosjanami. Tylko on był w stanie zdobyć broń i opłacić ludzi, którzy wycelowaliby ją w mieszkańców wioski. - Do diabła! On nie żartował! - warknął Nils i zapakował pośpiesznie na sanie tę odrobinę cennej mąki, jaką udało mu się zdobyć. Nikt nie chciał wpaść w łapy lokai kupca. Trudno przewidzieć, co by się wówczas stało. Ludzie w tych stronach nie ufali władzy, zresztą takie zdarzenie jak to nie sprzyjało budowaniu zaufania. Reijo poczuł w ustach smak krwi. Sam nie miał mąki, ale uznał, że powinien pomóc Nilsowi. W ciemnościach nie widział, gdzie stawia kroki. Ucieczka nie była łatwa. Potykali się i omal nie utracili cennego ładunku. Na szczęście ciemności sprawiały kłopot także strzelającym. Lecące bezładnie pociski odbijały się rykoszetem o skalne podłoże. Nie strzelano jednak na postrach, celowano w ludzi. - Najwyraźniej czują się bezkarni - wymamrotał Nils przez zaciśnięte zęby. - Sam widzisz, Reijo, że uznano nas za przestępców. To piekło urodzić się biedakiem!
Już prawie dotarli do wysokiego skalnego wału, pod którego osłoną bezpiecznie wycofaliby się w kierunku wsi, gdy nagle zamarli. Gdzieś blisko rozległ się przeraźliwy okrzyk bólu i towarzyszące mu chrapliwe słowa wypowiedziane w obcym języku. - To któryś z Rosjan - szepnął Nils i wciągnął sanie głębiej między skały, po czym podkradł się bliżej Reijo. - Chyba ten młody chłopak. Co z nim, u licha? Reijo zdążył się zorientować, skąd doleciał krzyk Rosjanina. Przełknął ślinę. Domyślał się, co postanowił Nils. Wyglądało na to, że poza nim nikomu nie starczy odwagi. W zatoce zaległa złowroga cisza. Wszyscy doskonale rozumieli, co się stało. Choć rybacy cenili sobie handel z Rosjanami, zwłaszcza gdy bieda zaglądała im w oczy, jednak przecież nie byli im nic winni. Rosjanie przypływali tu z własnej woli i na własne ryzyko. Oczywiście, mieszkańcom osady było przykro, że jeden z przybyszy został postrzelony przez któregoś z ludzi cierpiącego na manię wielkości kupca, ale cóż mogli na to poradzić? Mieszkali tu, mieli żony i dzieci na utrzymaniu i bardziej byli zależni od kupca, u którego zadłużyli się po uszy, niż od Rosjanina. Każdy musi pilnować swoich spraw. Tymczasem gdzieś wśród naniesionych przez fale przypływu kamieni leżał z kulą w ciele człowiek z obcych stron. - Domyślam się, gdzie on może być - szepnął Reijo. - Strzały ucichły, zdaje się, że tamci się wycofali. - Zaryzykujmy! - zadecydował, nie zwlekając, Nils. - Nie możemy pozwolić, by się wykrwawił na śmierć. Albo, co gorsza, żeby trafił w łapy tych zbirów. Ruszyli w dół, starając się robić jak najmniej hałasu. Zdawało im się jednak, że każdy ich krok odbija się gromkim echem po okolicy. Reijo miał dobrze rozwinięty zmysł orientacji. Przypominał sobie, gdzie stał młody Rosjanin, nim rozległy się strzały, wiedział, skąd doleciał krzyk, i na tej podstawie określił miejsce, gdzie mógł być ranny. Poza tym jedynym okrzykiem nie usłyszeli nic więcej. Mógł to być zły znak, ale może po prostu dowód na to, że Rosjanin nie jest w ciemię bity. Omal się nie potknęli o leżące ciało. Rosjanin przeturlał się i schronił za głazem wśród wodorostów. Choć musiał bardzo cierpieć, zacisnął zęby i nawet cichy jęk nie wydobył się z jego ust. Nils i Reijo nasłuchiwali przez chwilę, ale nie dosłyszeli żadnych odgłosów, które świadczyłyby o tym, że ktoś jeszcze jest w pobliżu. - Musimy to zrobić szybko - wyszeptał Nils. Gestem dał Rosjaninowi do zrozumienia, że chcą mu pomóc. Obcy kiwnął głową, że pojmuje. Ramię i pierś mu krwawiły. Reijo dotknął go niechcący
w okolice rany, ale Rosjanin ani pisnął. Usłyszeli jedynie zgrzyt zębów. W duchu czuli coraz większy podziw dla tego młodzieńca. Niełatwo było się dostać na skalny wał z takim ciężarem, ale rozpacz i złość czasem dodaje ludziom sił. Reijo i Nils ukryli obcego wśród kamieni. Przy brzegu nikogo nie dostrzegli. Na wzgórzu, skąd padły strzały, także ucichło. - Miejmy nadzieję, że zrezygnowali - odezwał się Nils. - Pewnie myślą, że ten biedak zamarznie na śmierć, albo są przekonani, że już wyzionął ducha. Cisza, jaka ich otaczała, wydawała im się zupełnie nierzeczywista. Przecież pół godziny wcześniej panowało tu takie zamieszanie. Rosjanin jęknął. Z obu ran tryskała krew. Reijo obawiał się, że ranny całkiem się wykrwawi, jeśli natychmiast nie znajdą dla niego jakiegoś schronienia i nie udzielą mu po- mocy. Nie zważając na chłód, zdjął sweter i koszulę. Nie podarł koszuli na pasy, obawiając się, że odgłos dartej tkaniny ich zdradzi, ale owinął dokładnie krwawiące ramię. Nic więcej nie mógł teraz uczynić. Szczękając z zimna zębami, założył sweter wprost na gołe ciało. Nie dbał o to, że może się przeziębić, gra toczyła się o życie. - Ci łajdacy są przekonani, że odnieśli zwycięstwo. I to jest nasza szansa - orzekł Nils. - Dostaniemy się do wioski okrężną drogą. Pytanie tylko, czy dla tego biedaka nie okaże się ona za daleka... - Mamy przecież sanie - podpowiedział Reijo. Troskliwie ułożyli rannego obok worków z mąką. Sam nie był w stanie iść, a oni także nie daliby rady nieść go taki kawał drogi. - Jeśli nas złapią, źle z nami - rzucił Nils ponuro. - Na szczęście nie mam żony. - Jeszcze gorzej będzie z tym biedakiem, jeśli go stąd nie wydostaniemy. Reijo zdawał sobie sprawę z grożącego im niebezpieczeństwa, ale wiedział, że muszą podjąć ryzyko, żeby uratować rannego przed śmiercią albo przed ludźmi, którzy nie mieli wobec niego przyjaznych zamiarów. - Wioska jest mała - rzekł Reijo, gdy zatrzymali się na chwilę, by odpocząć. Nasłuchiwali przez chwilę, ale wokół panowała cisza, jakby wraz z nimi cała przyroda wstrzymała oddech. - Ktoś nas może zauważyć - ciągnął. - Może nawet czekają, że tacy głupcy jak my wpadną im wprost w łapy. - Masz stracha? Reijo potrząsnął głową. - Nie, ale myślę, że będzie lepiej, jeśli zaniesiemy go do mnie. Dom jest duży i stoi na uboczu. Poza tym wydaje mi się, że kupiec mi ufa. Zapłaciłem mu gotówką - dodał z uśmiechem, trochę zły na siebie, że takiemu kompanowi jak Nils musi opowiadać półprawdy.