1
Pierwsza noc nowego roku stalą pod znakiem mrozu. Zorza polarna pokryła niebo
językami lodowatych ogni, jak wytrawny malarz starannie wymieszała chłodne pastele na
swojej palecie.
Południowy horyzont łamała wyraźna linia sinych wierzchołków gór, groźnie
wznoszących się ku roztańczonemu sklepieniu nieba.
Mikkal pozostał obojętny na piękno krajobrazu. Dostrzegał je, lecz nic nie czuł.
Nie wiedział, że tej nocy rozpoczął się nowy rok. Rok 1729.
Panowało przenikliwe zimno. Na północy bliskość morza sprawia, że w noce jak ta
przesiąknięte solą powietrze wypełnia się mnóstwem mroźnych igiełek.
Mikkal dawno już przestał zważać na chłód.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami przed wygasłym paleniskiem. Podmuchy wiatru
wpadające przez uchylone drzwi chaty zdławiły żar wieki temu.
Wieczność nie znaczyła wiele dla Mikkala.
Wieczność to czas. Mikkalowi nie brakowało czasu.
Przestał odczuwać cokolwiek, przestał myśleć, zobojętniał na cały świat.
Nawet nie miał odwagi umrzeć jak prawdziwy mężczyzna, ale i to nie raniło jego dumy.
Ból nie istniał. Nie istniała radość.
W głębi duszy był martwy.
Martwy jak to drobne ciałko, które delikatnie złożył w kołysce.
Tej nocy został ojcem. Dziecko, którego nie pragnął, urodziło się z krzykiem i
rozwartymi oczętami wpatrywało się w mroźną ciemność. Było pomarszczone i brzydkie, z
kępką kruczoczarnych wilgotnych włosów na główce. Kiedy Ravna złożyła Mikkalowi
niemowlę w ramiona, poczuł nagły przypływ czułości. Matka chłopczyka nawet nie chciała go
dotknąć.
Sigga o mały włos nie przypłaciła porodu życiem. Cały dzień wiła się w bólach, a w
ulotnych chwilach ulgi dyszała taką wściekłością, że piana występowała jej na wargi.
Mikkal trzymał się od żony z daleka.
Ich wzajemne przywiązanie wypaliło się już dawno. Teraz potrafili się tylko ranić.
Mikkal zdawał sobie sprawę, że to jego wina, ale nie mógł zdobyć się na współczucie.
Cierpienie Siggi go nie dotyczyło. Rodziła wprawdzie jego dziecko, tego był pewien, ale nie
poczęli go z miłości. Mikkal najchętniej wyrzuciłby z pamięci tamten wieczór.
Ravna nie kryła złości, kiedy przyszła po niego.
- Nie musisz tak jawnie okazywać, że między wami źle się dzieje - powiedziała z
niezwykłą jak na nią surowością. Wprawdzie nie darzyła Siggi wielką estymą, ale tym razem
wzięła stronę synowej. Zmierzyła Mikkala ostrym spojrzeniem. - Sigga odchodzi od zmysłów.
Nie wiem, czy zdoła urodzić. Nie wiem, czy przeżyje.
Mikkal miał ciętą odpowiedź na końcu języka, ale zdusił ją w sobie i ruszył za matką.
Weszli do chaty, w której leżała Sigga. Jakaś obca kobieta omiotła go wzrokiem. Mężczyźni nie
mieli zwykle przystępu do rodzącej, ale tym razem kobieta nie ośmieliła się sprzeciwić woli
Ravny. Matka Mikkala nie była wysoka, ale odznaczała się silnym charakterem.
Mikkal stał się świadkiem narodzin syna, nie odrywał wzroku od szeroko rozwartych
oczu żony. Sigga zachowała jasność umysłu przez kilka chwil po przyjściu dziecka na świat.
- Poczęty z nienawiści - zdołała wykrztusić. - Niech umrze przeklęty.
Dziecię przeżyło kilka minut w ramionach ojca.
W jedną noc Mikkal doświadczył narodzin i śmierci potomka.
Sam nie potrafił umrzeć. Pragnął śmierci, siedział z nożem przyciśniętym do pulsującej
tętnicy, ale nie wykrzesał z siebie dość odwagi, by nacisnąć ostrze.
Ubrał chłopczyka i położył w kołysce. W tej kołysce sam kiedyś sypiał, spała w niej
jego siostra
Laila, której nie dane było dorosnąć. Leżał w niej Ailo, najstarsze dziecko Mikkala i
Siggi.
Teraz w kołysce spocznie młodszy synek.
Skuta lodem ziemia nie pozwalała na pochówek, a do wiosny zostało kilka miesięcy.
Mikkal nie chciał grzebać niemowlęcia w śniegu z obawy, że padnie pastwą dzikich zwierząt.
Miał zamiar wciągnąć kołyskę na najwyższe drzewo w okolicy, by żaden drapieżnik nie
naruszył drobnego sztywnego ciałka, i osłonić je przed dziobami ptaków. Wiosną pochowa je w
ziemi.
Mikkal wiedział, że niełatwo o takie drzewo na północy, ale zamierzał je znaleźć,
choćby musiał wędrować całą zimę. Nie miał innego celu w życiu.
Na nic więcej nie liczył.
Niczego więcej nie pragnął.
Długą mroźną noc Mikkal wpatrywał się w nicość i ani na chwilę nie powędrował
myślami do tej, która wypełniała każdą cząstkę jego dorosłego życia.
Przez całą noc nie pomyślał o Raiji.
Po raz pierwszy czuł w sobie miłość i czułość do kogoś innego niż Raija.
Pokochał swoje dziecko w krótkiej chwili jego życia.
Nikogo więcej nie pozwolono mu kochać.
Zobaczyli go o poranku. Niebo pokryło się czerwienią, kiedy Mikkal ruszał w drogę.
Nikt nie słyszał, jak zaprzęga renifera, nikt nie wiedział, dokąd zmierza. Ale domyślali się,
widzieli zawiniątko na saniach.
Ravna nie skrywała niepokoju. Nigdy dotąd nie widziała go takim jak tej nocy, choć
czułe oczy matki śledziły rozwój syna od dziecięctwa po wiek męski.
Oziębłość Mikkala raniła matczyne serce. W tej strasznej chwili los Siggi budził w niej
litość i współczucie, zaś Mikkal bez słowa opuścił żonę, gdy dziecię wyzionęło ducha. Z
bezwładnym ciałem synka w ramionach odwrócił się do Siggi plecami.
Ravna dostrzegła spojrzenie, które Sigga mu posłała. Wiedziała też, że gorzkie słowa,
które synowa rzuciła za wychodzącym, były szczere. I tkwiło w nich ziarenko prawdy, a to
bolało Ravnę najbardziej.
Mikkal nie pojawił się już tej nocy. Nie obeszłoby go, gdyby Sigga umarła. Nawet o nią
nie zapytał.
Ravna nie poznawała tego chłopca, którego kochała nad życie i wychowała jak umiała
najlepiej. Tkwiły w nim pokłady dobra, teraz skryte głęboko. Z całą jaskrawością ukazały się
przywary syna, które ją drażniły.
Ravna nie wiedziała, czy dorosły Mikkal wart jest jej miłości.
Stan Siggi się pogorszył. Majaczyła, zlana potem jak w gorączce, szczękała zębami.
Śmiała się i płakała na przemian, doprowadzając się na skraj wyczerpania. Czterech par rąk nie
starczało, by uspokoić targane konwulsjami ciało.
Serce Ravny krwawiło.
Mikkal zamienił się w małą kropkę na tle wznoszącego się dumnie skalistego zbocza.
Był równie
zimny jak śnieg pod jego stopami. I zbyt dorosły, by dostać burę od matki.
Ravna westchnęła. Ailo nie może się dowiedzieć o niczym. Chłopiec nie powinien
cierpieć tylko dlatego, że rodzice utracili wzajemną miłość. W końcu jest babką, zajmie się
wnukiem.
Przez trzy dni Mikkal nie oszczędzał ani siebie, ani zwierzęcia. Parł w głąb lądu poprzez
morze kopnego śniegu. Przez trzy dni nie myślał o niczym innym, nawet w rzadkich chwilach
niespokojnego snu stawał mu przed oczyma ten sam obraz. Musiał znaleźć miejsce na wieczny
spoczynek dla syna.
Kiedy zdołał to uczynić, rozbił namiot, rozpalił ognisko i rozpłakał się. Miejsce było
ustronne, leżało z dala od szlaków na letnie pastwiska, ale Mikkal nie wątpił, że potrafi
ponownie je odnaleźć. Zapamiętał każdy szczegół okolicy, najdrobniejsze wzniesienie pod
bezkresną pokrywą śniegu.
Wybrał brzozę przygiętą pod naporem wschodnich i północnych wiatrów. Stała
nieopodal rzadkiego zagajnika, który wyciągał czarne, nagie palce ku niebu, jakby mu urągał.
Gruby pień świadczył o tym, że brzoza przeżyła więcej zim niż Mikkal. Pochyliła się,
ale nie dała się złamać.
Doskonale nadawała się do tego, do czego ją wybrał.
Mróz utrwalił niewinny wyraz twarzy dziecka. Z przymkniętymi powiekami wyglądało,
jakby spało.
- Zostawię cię tutaj, Matti - powiedział chrapliwie Mikkal. Trzymał kołyskę w
ramionach, czułym wzrokiem pieszcząc twarzyczkę chłopca, którą on tylko miał zapamiętać. -
Spoczniesz tutaj, blisko nieba. - Poczuł, jak żal chwyta go za gardło. Zmrużył oczy, w
podmuchach kąsającego wiatru łzy nieomal go oślepiły. - Wrócę wiosną. Wiosną pochowam
cię w ziemi. Do tego czasu będziesz pod opieką gwiazd, mój Matti.
Imię znał od początku. Kiedy wziął w ramiona nowo narodzone dziecię, nie wahał się
ani chwili. Jego syn miał na imię Matti.
Dopiero teraz, zostawiając martwe ciało syna na pustkowiu, Mikkal zrozumiał, skąd
brała się ta pewność. W te dni pełne bólu jakby o niej zapomniał, ale ona zawsze przy nim była.
W jego pamięci nie mogła umrzeć.
Imię Matti nosił młodszy brat Raiji.
Mikkal starał się odsunąć tę myśl. Raija znaczyła cierpienie, a on dość już cierpiał.
Zacisnął zęby i wdrapał się na brzozę. Był silny, więc wspinaczka nie sprawiła mu
żadnych trudności, lecz nigdy dotąd nie czuł takiego ciężaru na duszy. Zgrabiałymi palcami
owiązał rzemienie wokół gałęzi. Matti będzie bezpieczny, nie padnie łupem dzikich zwierząt.
Dla Mikkala chłopczyk nie całkiem umarł. Nie wiedział, jakimi przymiotami natura miała
obdarzyć jego dziecko, ale wyobraźnia podsuwała mu cudowne obrazy syna. Nikt nie zastąpi
mu tego chłopca, którego utracił.
Spędził pod drzewem resztę dnia. Kiedy zapadł zmierzch, zwinął namiot, zaprzągł
renifera do sań i ruszył w kierunku obozu nad morzem. W głowie miał pustkę.
Na skraju brzeziny Mikkal zostawił cząstkę siebie. Na własny użytek nazywał to cząstką
własnej duszy.
Obóz przywitał go milczeniem. Nikt nie zapytał o powód nieobecności. Domyślali się i
taktownie okazywali szacunek żałobie Mikkala.
Na Ravnę zrzucili obowiązek zdania synowi relacji z wydarzeń. To ona musiała
opowiedzieć Mikkalowi o obawach, które czuli, i smutku, który ich napełnił, kiedy złe
przeczucia stały się rzeczywistością.
Mikkal nie zdziwił się, ujrzawszy Ailo u babki. Sigga była osłabiona, przeżyła przecież
ciężkie chwile. Pewnie jeszcze nie wróciła do sił, skoro Ravna zajęła się wnukiem. Sigga nigdy
nie była twarda, pomyślał z nutą goryczy, nie potrafiłaby wieść takiego życia jak Raija. Nie
umiała stawić czoło przeciwnościom losu.
- Zawsze uciekasz, kiedy najbliżsi cię potrzebują. - Rawna kochała swe jedyne dziecko,
ale nie była ślepa na jego słabości.
- Uciekam? - rozgniewał się Mikkal. Zdążył zrzucić sztywne od lodu futra i właśnie
przeciągał przez głowę miękki skórzany kaftan. Mięśnie na obnażonych ramionach zacisnęły
się w stalowe sploty. - Uciekam? - powtórzył zdumiony i obciągnął kaftan. Przeczesał włosy
palcami, nie patrząc na matkę. Może jednak gnębiły go wyrzuty sumienia? - Musiałem znaleźć
miejsce spoczynku dla zmarłego syna. To nazywasz ucieczką, matko?
Ravna obrzuciła go długim spojrzeniem.
Kiedy w kącikach oczu syna pojawiły się zmarszczki? Wciąż był młody, ale rysy twarzy
nie mówiły prawdy o wieku Mikkala. W pociemniałych oczach, miodowej barwy jak oczy
kruka, kryły się łzy, które nigdy nie popłynęły, żal bowiem był zbyt wielki na płacz. Ravna
znała prawdę o losie syna. Wiedziała, dlaczego oblicze wykrzywia mu grymas bólu. Życie
nauczyło ją jednak, że nie należy dusić zgryzoty w sercu.
- To była ucieczka, Mikkal - odrzekła spokojnie. - Mów, co chcesz. Sigga nie zasłużyła
na to. Nie zawsze była dla ciebie sprawiedliwa, ale nie zasłużyła na takie traktowanie.
- Sigga? - W głosie Mikkala pobrzmiewało ironiczne niedowierzanie.
- Potrzebowała cię.
Ton jego głosu nie zmienił się.
- Ona? Od dawna mnie nie potrzebowała.
- Tak właśnie sądzisz - Ravna pokiwała głową. - Nie rozmawialiście ze sobą? Nie
próbowaliście się zrozumieć? Tak prawdziwie? - Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła: - Cały
czas szukałeś w niej wad, a ona starała się być szczęśliwa, poddając się twej woli. Aż do chwili
kiedy zrozumiała, że stara się na próżno. Nigdy jej nie pragnąłeś. W waszym związku nie było
ciepła. Żadne z was nie odważyło się wzniecić żaru w sercu.
- Więc dlaczego uważasz, że teraz to możliwe? - spytał wzgardliwie. - Mam wrażenie,
że twoje kazanie zakończy się morałem.
Ravna ponownie pokiwała głową. Z jej oczu wyzierał bezgraniczny smutek.
Przez ułamek sekundy w Mikkalu zbudziła się nadzieja, poczuł gorący dreszcz na
plecach. Może Sigga umarła? Dlaczego matka mówi o niej w ten sposób? Czemu ludzie
powitali go takimi dziwnymi spojrzeniami?
W następnej sekundzie pożałował tej myśli. Była zła. Nie wolno cieszyć się z czyjejś
śmierci. Tyle tylko, że odruch nadziei był prawdziwszy niż żal.
- Nie możecie już naprawić krzywd, które sobie wyrządziliście - powiedziała Ravna z
ociąganiem. Wahała się, rzucała ukradkowe spojrzenia na pogrążonego we śnie Ailo. To, co
zamierzała powiedzieć, nie było przeznaczone dla jego uszu. - Sigga przestała być sobą.
Mikkal odetchnął. Z przerażeniem uświadomił sobie, że życzył żonie śmierci.
- Co masz na myśli? - spytał nieswoim głosem.
- Jest... zwichnięta... Mikkal wciąż nie rozumiał:
- Zwichnięta? Co to, u diabła, znaczy?
Ravna nabrała powietrza i raz jeszcze spojrzawszy na śpiące dziecko, dodała z nagłą
pasją:
- Zwichnięta. Obłąkana. Postradała zmysły, Mikkal.
Mikkal bezgłośnie powtórzył słowa matki, jakby jej nie dowierzał.
- Do diabła! Wyrażaj się jaśniej, matko! Ravna nie skarciła go za tak niestosowne słowa.
- Zaczęła majaczyć po porodzie...
- Bredziła, rodząc - przerwał jej Mikkal. - Sigga ma bujną fantazję. Na swój sposób
zawsze była pomylona.
Ravna udała, że go nie słyszy.
- Po twoim wyjeździe przez trzy dni nie mogła dojść do siebie, ledwo trzymała się na
nogach. Następnej nocy doglądająca jej kobieta zasnęła. Sigga wyszła z namiotu boso, prawie
naga, zlana potem.
Ravna musiała zaczerpnąć tchu.
- Przypadek sprawił, że ją dostrzegliśmy i zaprowadziliśmy do namiotu. Mogła umrzeć,
Mikkal. Szukała dziecka. Mówiła, że Raija ukradła jej dziecko...
- Przecież widziała - jego martwe ciało! - jęknął bezsilnie Mikkal. - Była przy śmierci
chłopca. Przeklęła go.
- Nie o to dziecko chodzi - tłumaczyła łagodnie Ravna. - Ona myślała, że Raija zabrała
jej Ailo.
Mikkal zamknął oczy i położył się na derkach rozpostartych na podłodze.
- Coś jeszcze? - spytał. - Musi być jeszcze coś, skoro nazwałaś ją obłąkaną.
Było.
Sigga nie zapadała w sen. Szeroko rozwartymi oczyma wpatrywała się w świat, którego
nikt poza nią nie widział. W tym świecie przeżywała ponure koszmary. Nie opowiadała o nich,
ale z rozmów, jakie prowadziła z widziadłami, można się było domyślać najgorszego.
Lęk największy i największa nienawiść wiązały się z Raiją Sigga targowała się ze złymi
mocami, by oddały Raiję śmierci. Błagała je, by wróciły jej syna.
- Nie pokazaliście jej Ailo?
- Nie poznała go. Powiedziała, że to nie jej syn. Że sprzyjamy tamtej.
- Wielkie nieba!
Mikkal spuścił wzrok. Nie chciał, by matka widziała jego łzy.
- Jest nieobliczalna - ciągnęła Ravna. - Jeśli zostawić ją bez nadzoru, wymyka się na
poszukiwania dziecka. Nie dba o ubiór, nie dba o siebie. Karmi się nienawiścią... Ukradła nóż
Aslaka, żeby zabić Raiję własnymi rękoma, skoro nikt inny nie chce tego zrobić...
Mikkal potrafił wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby Sigga spotkała jakąś kobietę
podobną do Raiji.
- Nie powstrzymałbym jej - przyznał zduszonym głosem. - Nie znam słów, które by ją
przekonały. Dawno straciła do mnie zaufanie. Mógłbym jej pilnować, ale nie powstrzymałbym
jej przed niczym.
Ravna milczała. Mikkal sam musiał dokonać obrachunku z sumieniem.
- Nie powstrzymałbym - powtórzył. - A teraz cóż mi pozostaje? Sigga nienawidzi Raiji,
nic na to nie poradzę. Jest zazdrosna o marzenia.
- Raija nigdy nie była dla ciebie wyłącznie marzeniem - stwierdziła rzeczowo Ravna. -
Nie okłamuj sam siebie. Zazdrość Siggi jest uzasadniona.
- Gdzie jest teraz? - Mikkal szybko zmienił temat rozmowy.
- Przenieśli jej namiot bliżej jurty Pawy. Rodzina się nią zajmuje, nawet na chwilę nie
wolno spuścić jej z oczu. Ailo jest u mnie. Powiedziałam mu, że matka zachorowała. Nie
powinien ujrzeć jej w takim stanie...
Mikkal też nie chciał, ale poczucie obowiązku kazało mu ruszyć do namiotu Pawy.
Smuga dymu nad jurtą świadczyła, że czuwano.
Aslak, szwagier Mikkala, siedział u siostry. Rzeźbił w kości renifera. Na widok Mikkala
udał zdumienie.
- To ty? - wykrzyknął, kierując nań spojrzenie zielonych oczu.
Mikkal dostrzegł w nich ironię. Bez słowa przycupnął koło Siggi. Leżała twarzą do
ściany namiotu. Ktoś niezdarnie zaplótł jej włosy i widok niezgrabnego warkocza na wąskich
plecach napełnił Mikkala wzruszeniem. Przełknął ślinę i dotknął nagiego ramienia żony.
Ostrożnie wymówił jej imię. Sigga, która doprowadzała go do ostateczności kąśliwymi
docinkami, wyglądała w tej chwili tak bezbronnie.
Poczuwszy jego dotyk, Sigga raptownie usiadła.
Drżąc na całym ciele, wbiła w Mikkala szklisty wzrok, ale zdawała się go w ogóle nie
dostrzegać. Przycisnęła skórzaną derkę do piersi, jakby chciała się osłonić przed
niewidzialnymi napastnikami.
- Moje dziecko? - pisnęła głosem małej dziewczynki. Kiedyś, całą wieczność temu, nią
była. - Znaleźliście moje dziecko? Czy ona nie żyje?
Mężczyźni nie odzywali się.
- Czy nikt nie może jej zabić? - ciągnęła żałośnie. - Ma moje dziecko. Ukradła moje
dziecko... - Głos Siggi rozpłynął się w jękliwym zawodzeniu, ale nie uroniła ani jednej Izy.
Nigdy dotąd Mikkal nie czuł się równie bezradnie. Cóż miał począć? Co mógł zrobić?
Nawet nie znalazł w sobie dość odwagi, by jej ponownie dotknąć.
Aslak odsunął go na bok łagodnie, choć zdecydowanie i objął drżące ramiona siostry.
Zaczął przemawiać do niej spokojnym głosem jak do dziecka, używając słów, które nie niosły
żadnego znaczenia, lecz dawały ukojenie.
Kiedy ucichła, Aslak podał jej kilka łyżek zupy z drewnianej miski. Sigga przełknęła
posłusznie, choć grymas na jej twarzy świadczył o tym, że płyn nie należy do
najsmaczniejszych. Potem Aslak położył ją na posłaniu i przykrył futrami.
- Mikstura twojej matki - wyjaśnił, kiedy wycofali się w drugi koniec jurty. - To ją
uspokaja. Nie zasypia wprawdzie, ale cichnie.
Mikkalowi zaschło w ustach. Życzył jej śmierci i Sigga na swój sposób umarła. Tylko
że nie tak to sobie wyobrażał. Tak było dużo gorzej.
Śmierć oznacza koniec. Szaleństwo to odroczenie, przekręcenie klingi noża tkwiącego
w ranie.
- To może trwać wieki całe, rozumiesz? - Głos Aslaka tchnął spokojem. Zdążył już
przyzwyczaić się do tej perspektywy.
Mikkal skinął głową, choć wciąż jeszcze nie otrząsnął się z szoku. Rozumiał. Sigga
mogła tkwić w stanie otępienia przez wiele lat.
Ta myśl zmroziła mu serce.
Co będzie ze mną? przemknęło mu przez głowę. Jestem młody. Mam spędzić resztę dni
z żywym trupem?
- Chcemy, żebyś zaopiekował się Ailo - ciągnął Aslak. - Już o tym rozmawialiśmy,
Anders, ojciec i ja. Tak będzie najlepiej.
Mikkal spojrzał na towarzysza z niedowierzaniem. Aslak był młodszy od niego o dwa
lata, ale wydał mu się rozsądniejszy i bardziej doświadczony. Zresztą nie po raz pierwszy.
W wąskich oczach Aslaka pojawił się dziwny blask.
- Nie musisz udawać, Mikkal, nie musisz kłamać. Wasz związek umarł, zanim zdążył
się narodzić. W takim stanie będzie ci kulą u nogi.
- Jest matką Ailo - wychrypiał Mikkal. - I mimo wszystko moją żoną...
Aslak roześmiał się ponuro.
- Nie okłamuj sam siebie. Za późno na wyrzuty sumienia, Mikkal. Ty też ponosisz winę
za to, co się stało, oboje zgotowaliście sobie ten los. Ale żal do ciebie nic nie zmieni. Zajmiemy
się nią, jest jedną z nas. Zwalniamy cię z obowiązku, uwalniamy cię od niej. Dla ciebie umarła,
od tej chwili przestaje być twoją żoną. Zaopiekuj się Ailo, więcej nie żądamy. Jesteś wolny.
Mikkal otworzył usta, ale nie wydal z siebie ani jednego dźwięku.
Aslak był poważny.
- Tak będzie - rzekł z naciskiem. - Rozmawialiśmy o tym. Sigga już cię nie potrzebuje,
zaopiekujemy się nią. Jeśli kiedyś wróci do zdrowia... - Wzruszył ramionami, dając Mikkalowi
do zrozumienia, że w to wątpi, ale zostawia mu uchyloną furtkę.
- Zgadzam się. - Mikkal nie poznał własnego głosu. Więcej nie zapamiętał z tego, co
mówił Aslak. Ocknął się dopiero po wyjściu z namiotu.
Jak pijany włóczył się po okolicy, nie wierząc w to, co się stało.
Zdjęto mu z ramion ciężar.
Był wolny.
Nie związany z Siggą.
Wolny.
Więc dlaczego czuł się jak więzień?
Dlaczego czuł się tak podle?
Wolny.
Alta.
Tęsknota chwyciła go za serce. Niebo widziało jego rozpacz i pragnienie.
Raija nie mieszkała już w Alcie. Ruszyła na wybrzeże, nie wiedzieć dokąd. Nie znajdzie
jej, nie powie o wolności.
Zdjęto mu okowy, ale wciąż czuł ich ciężar.
Był wolny, ale nie zapłacił jeszcze swojej ceny.
Mikkal ruszył do namiotu. Musi zająć się Ailo. Uczyni to niechętnie, ale to właśnie
stanowi część ceny.
Dwa słowa kołatały mu się w głowie. Dwa słowa, które oddawały jego obecne
położenie.
Okowy wolności.
2
Przygotowywali się do wiosny, kiedy przybyła. Kobieta z zachodu. Mikkal wpatrywał
się z napięciem w punkt na horyzoncie. Utajona tęsknota wybuchnęła ze zdwojoną siłą.
Raija.
Rozsądek podpowiadał mu, że to nie ona. Z takiej odległości nie potrafił nawet
stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna. Poczuł nerwowy ucisk w żołądku, spotniały mu
dłonie. Co chwila odwracał wzrok ku czarnej kropce, która rosła, zbliżając się ku nim przez
stopniały śnieg.
Jedna myśl kołatała mu w głowie.
Jedno imię.
Raija.
- To kobieta! - krzyknął Aslak, który dłużej już nie potrafił skrywać ciekawości.
Postać zbliżyła się na tyle, że dostrzegli długie jasne loki wystające spod czapki.
- Skąd tu, do diaska, wzięła się kobieta? - ciągnął Aslak, przekrzywiając z zadziwieniem
głowę.
- Przyszła - odrzekł rzeczowo Mikkal. Nadzieja przyprawiła go o szybsze bicie serca,
ale teraz puls z wolna wracał do normy. Mimo nienaturalnej suchości w gardle starał się nadać
głosowi zwykłe brzmienie.
W pierwszej chwili, kiedy stanęła w morzu światła zachodzącego słońca, nie dostrzegł
barwy jej włosów. Widział jedynie długie kosmyki powiewające na wietrze.
Nadzieja zamieniła się w pewność.
I zaraz stopniała jak wiosenny śnieg. To nie była ona, tylko wytwór fantazji. Nie mogła
bardziej różnić się od Raiji. Mikkal wrócił do równowagi.
Kobieta nie była drobnej budowy, choć niewątpliwie zimowe odzienie nienaturalnie ją
pogrubiało. Jakby to określił Aslak, kawał baby. Miała jasne włosy rozdzielone nad środkiem
szerokiego czoła, białe, niemal niewidoczne brwi, ruchliwe oczy, niebieskie jak niebo w
chłodny wiosenny dzień. Szerokie usta i pulchne policzki. Wysoka jak na kobietę, wyższa od
Mikkala.
Nie była ładna, ale miała w sobie coś; obaj od razu to dostrzegli. Nie budziła w nich
uczuć opiekuńczych, nie była jak delikatny kwiat, który trzeba chronić przed przymrozkami.
Dość pospolita w porównaniu z większością kobiet, brzydka nawet, jeśli równać ją z Raiją, co
Mikkal uczynił zupełnie nieświadomie. A jednak poruszyła w nim jakąś czułą strunę, kiedy
zatrzymała się przed nimi i z impetem zrzuciła chlebak z kory brzozowej wprost pod nogi
Mikkala.
- Nareszcie widzę ludzi! - powiedziała z ulgą. Głos miała równie mocny jak ciało.
Zdjęła rękawicę i kanciastą dłonią o krótkich palcach przetarła spocone czoło.
- Myślałam, że już nie spotkam żywej duszy - ciągnęła, przypatrując się obu
mężczyznom krytycznie.
- Skąd idziesz? Zabłądziłaś?
W spojrzeniu, które posłała Aslakowi, kryła się mądrość. I zdziwienie jego naiwnością.
- Nie takam znów głupia, by zabłądzić. A może tak wyglądam? O, nie, mój chłopcze,
nie zabłądziłam. Mój mąż mnie przegnał. Poszedł po prostu w swoją stronę, wprzód
objaśniwszy, co mi zrobi, jeśli podążę jego śladem. Wybrałam więc przeciwny kierunek, licząc,
że w końcu kogoś napotkam. - Wzruszyła ramionami. - I się nie przeliczyłam.
- Wygnał cię? - spytał podejrzliwie Mikkal.
- Znalazł mnie z innym mężczyzną - rzuciła swobodnie. - W dość niedwuznacznej
sytuacji. Skłonność do wybaczania jest mu obca, więc przepędził swą małą żonkę...
Na dźwięk słowa „mała” Mikkal uniósł kąciki ust. W jego oczach musiał pojawić się
wyraz dezaprobaty, kobieta bowiem pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Nie żałuję tego, co zrobiłam. Mój mąż to stary wieprz. Tylko on sam wie, z iloma spał.
No, ale w końcu to mężczyzna... - Nabrała tchu. - Poza tym jest starszy ode mnie o dwadzieścia
lat, więc nie płaczę, że się go pozbyłam. Mam na imię Inga.
Mężczyźni przedstawili się, ale żaden z nich nie poświęcił przybyszce więcej uwagi.
Uznali, że wkrótce ruszy swoją drogą, a nie zwykli byli mieszać się do cudzego życia.
Źle ją ocenili. Inga postanowiła zostać z nimi na dłużej. Rozmowa z Ravną utwierdziła
ją w tej decyzji.
Mikkal nie był zadowolony. Inga obudziła w nim jakiś niepokój. Bał się, że to
nieprzyjemne uczucie będzie mu towarzyszyć, jeśli kobieta zadomowi się u nich na dobre.
- Nie możemy jej zabrać - rzekł stanowczo do matki, kiedy zostali sami.
- Dlaczego? - Ravna spojrzała ostro na syna. - Przyda się para rąk do pracy. Z Siggi nie
ma już żadnego pożytku, a Inga sprawia wrażenie pracowitej. Z miejsca ją polubiłam. Może
zamieszkać ze mną, często doskwiera mi samotność.
Mikkal westchnął.
- A więc historia się powtarza? Sprawiłaś sobie nową córkę? Tym razem w nic mnie nie
mieszaj. Nie omotasz mnie pajęczyną swoich marzeń, nie zrobisz z Ingi synowej! Nic jej do
nas. Nie potrzeba nam rozwiązłych kobiet.
Ravna milczała długo.
- Nie spodziewałam się usłyszeć z twoich ust słów o przyzwoitości - wycedziła
oskarżycielsko.
Przez następne dni Mikkal unikał Ingi, wmawiając sobie, że nie kryje się w tym nic
nienaturalnego. Dlaczego miałby przestawać z kobietą, której nie lubi? Irytowała go
niepomiernie, w każdym jej geście i czynie dostrzegał coś wyzywającego. Jej siła i pewność
siebie przypominały Mikkalowi, że Raija odznacza się tymi samymi przymiotami charakteru, a
to porównanie wydawało mu się nie na miejscu. Ta brzydka, niezdarna istota miałaby
rywalizować ze zwiewną, drobną Raiją, która sprawiała, iż słowo „kobieta” stawało się niemal
święte?
Poza tym zajęła się Ailo, przejęła rolę matki, choć jej o to nie prosił. I dobrze się z niej
wywiązywała, nie mógł jej nic zarzucić. Jak na rozwiązłą kobietę, była zadziwiająco
obowiązkowa.
Sigga nie chciała widzieć syna, a zresztą Mikkal bał się zostawiać chłopca w
towarzystwie matki. Była coraz bardziej zwichnięta. Zwichnięta - przyzwyczaił się tak właśnie
określać jej stan. Nienawiść do Siggi zdążyła się w nim wypalić na tyle, że słowo „obłąkana”
sprawiało mu ból.
Teraz, kiedy zdołał się uwolnić od żony i zrzucić z siebie odpowiedzialność za jej
postępki, zaczął dostrzegać dobre strony ich związku. Gdyby Sigga była taka jak dawniej...
Nie darzyliby się wielką miłością, ale mogliby jakoś ułożyć sobie życie. Teraz na to za
późno.
Ailo czuł się bardzo związany z matką, Sigga kochała go zaborczo. Ravna nigdy nie
zdobyła zaufania chłopca, Mikkal zaś przestał się starać, przeżywszy pierwsze rozczarowanie.
Nie zamierzał błagać własnego syna o cokolwiek.
Inga zastąpiła mu matkę, zdołała wślizgnąć się do zakamarków duszy Ailo, do których
nikt inny nie miał dostępu.
Mikkal nie chciał się przyznać, że go to zadziwia i przyprawia o zawiść. Łatwo było
darzyć Ingę antypatią. Łatwiej za każdym razem, gdy osiągała coś, co leżało poza zasięgiem
jego możliwości.
Zaczęli wędrówkę na letnie pastwiska, harując od świtu do zmroku. Mikkal nie
narzekał, praca męczyła ciało i duszę, przepędzała natrętne myśli. Nie była tylko lekarstwem na
marzenia senne.
Zmuszał się do czuwania. Gnali stado na wschód, ku znanej ziemi, z którą wiązały go
gorzkie i słodkie wspomnienia. Kiedy pewnej nocy płachta namiotu odchyliła się, pomyślał, że
to Aslak przyszedł dotrzymać mu towarzystwa.
To była Inga.
Mikkal zdumiał się tak mocno, że zapomniał języka w gębie. Nie zdobył się nawet na
słowa powitania.
Inga usiadła, nie pytając o pozwolenie. Bez cienia lęku zajrzała Mikkalowi w oczy.
- Nie lubisz mnie?
Choć Inga nadała słowom ton pytania, wcale nie spodziewała się odpowiedzi.
- Nie za bardzo - odrzekł Mikkal tylko po to, by ją zirytować.
- Jesteś szczery. Cenię szczerość u mężczyzn. Mikkal lekceważąco wzruszył ramionami.
Nawet na nią nie spojrzał.
- Nie obchodzi mnie, jakich mężczyzn lubisz, a jakich nie.
Ku jego rosnącemu rozdrażnieniu, Inga roześmiała się. Nie wyglądała na zbitą z tropu.
- Może powinno cię to obchodzić - stwierdziła, poważniejąc. Jej wzrok zdradzał, co
kryje się za tą dwuznacznością.
- Nie potrzebuję kobiety - zbył ją brutalnie. Wzdrygnął się na myśl, że miałby jej
dotknąć. - Zwłaszcza takiej, która oddaje się pierwszemu lepszemu - dodał jadowicie. Sprawiło
mu satysfakcję, że mógł ją zranić.
Inga nie wpadła w złość. Nie wstała, nie rzuciła się na niego z pięściami. Nie była Raiją.
- Jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż ci się zdaje, Mikkalu Persenie - powiedziała.
Rozmyślnie użyła znienawidzonej przez niego norweskiej wersji nazwiska. Chciała go poniżyć.
- Mamy ze sobą wiele wspólnego - ciągnęła łagodnie. - Słucham plotek. Nie jesteś bez winy, że
Siggę spotkał taki los. Nie tylko ja sypiałam w cudzym łóżku.
Mikkal bezsilnie zacisnął pieści. Z trudem powstrzymał się, by jej nie uderzyć.
- To co innego - syknął przez zaciśnięte zęby. - To nie to samo co... łajdaczenie się!
Inga podniosła się powoli i obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem. Mikkal zniósł je z
trudem. Czy ta przeklęta kobieta zamierzała tu zostać? Miał siłą wyrzucić ją z namiotu?
- Nie masz prawa tak mówić - powiedziała po chwili, która Mikkalowi wydała się
wiecznością. - Nie masz prawa mnie osądzać. Dajesz się zwodzić pozorom.
Wyszła. Wyprostowana jak struna.
Mikkal poczuł niesmak w ustach. Nie pojmował kobiet.
Wtedy znalezienie odpowiedniego miejsca zajęło Mikkalowi trzy dni. Teraz dopiero po
czterech dotarł do rozgałęzienia szlaku. Stado opóźniało marsz.
I tym razem odłączył się bez słowa. Nie przejmował się takimi błahostkami, a oni go
rozumieli. Potrzebowali jego silnych rąk, sprawnego i pracowitego ciała, ale rozumieli, że musi
ich opuścić. Nie czynili mu wyrzutów, tylko podzielili się dodatkowymi obowiązkami.
Jedynie Inga zadawała pytania. Zwróciła się do Andersa, młodszego brata Siggi. Aslaka
pominęła. Aslak gotów był bronić Mikkala we wszystkim, co ten przedsięwziął, zaś Anders
zawsze miał własne zdanie.
Tym razem nawet Anders stanął w obronie Mikkala i Inga w końcu zrozumiała
dlaczego. Opóźniał marsz, może o cały dzień, ale nie mógł postąpić inaczej.
Zapadł zmrok, we wschodnim Finnmarku wstała szarawa wiosenna noc. Powietrze było
wilgotne, wciąż miało posmak zimy. Woda w kałużach ścinała się lodem, a zaspy śnieżne
uczepione porośniętego wrzosem wzgórza zdawały się lekceważyć nadejście nowej pory roku.
Noc przeszła w mroźny blady poranek.
Ravna podsyciła ogień na palenisku. Jej pomarszczona twarz wyrażała zaniepokojenie.
Rzucała wokół nerwowe spojrzenia, podbiegała co chwila do wyjścia, zrywała się na każdy
dźwięk.
Nie odezwała się jednak, nie powiedziała ani jednego złego słowa o synu.
Inga bardzo ją polubiła, przyszło jej to zresztą bez trudu. Ravna promieniowała
matczynym ciepłem, którym zjednywała sobie ludzi. Nie sposób było nie darzyć jej sympatią.
Niepokój Ravny napawał Ingę troską. Mikkal miał powód, by ich opuścić, ale nie
powinien okazywać lekceważenia współtowarzyszom. Żywych stawiać trzeba przed umarłymi.
Matka kochała go, a on przysparzał jej siwych włosów.
- Pójdę go poszukać - rzuciła impulsywnie Inga. Ravna sprzeciwiła się.
- Nie musisz tego robić przez wzgląd na mnie - powiedziała. - Nie lękam się o niego. Da
sobie radę. Jest dorosły, sam odpowiada za swoje postępki.
Ravna miała wiele argumentów, ale Inga już podjęła decyzję. Łagodnie potrząsnęła
głową.
- Pójdę - uśmiechnęła się kwaśno i zaczęła się ubierać. - Dasz sobie radę z Ailo. Mikkal
jest gdzieś w pobliżu, pewnie kieruje się już do nas. Wrócę, jeśli się na niego nie natknę. Nie
będziecie musieli mnie szukać.
Mniej więcej znała kierunek, pomógł jej instynkt. Po paru godzinach trafiła na skraj
zagajnika, nad którym unosiła się smużka dymu.
Mikkal siedział nieruchomo przy ognisku. Nigdy jeszcze Inga nie widziała człowieka
pogrążonego w tak głębokiej apatii.
Wyruszyła z obozu, kipiąc gniewem, lecz teraz nie mogła czynić mu wyrzutów. Nie
mogła dobijać leżącego.
Poszarzał na twarzy, łzy zostawiły wyraźne ślady na kanciastych policzkach. Miał
zaczerwienione oczy. Nie usiłował tego ukryć, tak jak uczyniłby każdy inny mężczyzna na jego
miejscu.
Uniósł głowę i spojrzał na nią zamglonym wzrokiem. Złość Ingi stopniała w jednej
chwili. Zapragnęła przytulić go i ukoić, ale nie uczyniła tego. Upadła przed nim na kolana. Za
nic w świecie nie zdobyłaby się na to, by objąć go ramionami.
- Znalazłeś to, czego szukałeś?
Mikkala nie zdziwiła miękkość głosu Ingi. Tak jak nie zdziwiło go jej przyjście.
- Znalazłem - odrzekł zachrypniętym głosem - i nie znalazłem. - Ruchem głowy wskazał
za siebie.
Inga podniosła się.
Zobaczyła kołyskę, przykrytą rozszarpaną na strzępy skórą, i przez ułamek sekundy to,
co skrywało się pod nią. Potem zacisnęła powieki i odwróciła się gwałtownie. Żołądek podszedł
jej do gardła, ale nie zwymiotowała. Musiała się opanować. Dla Mikkala.
Usiadła przy nim tyłem do kołyski. W pytaniu bezwiednie użyła właściwego słowa na
znalezisko Mikkala. To.
- Los drwi ze mnie - powiedział po dłuższym milczeniu. - Pokochałem to zmarłe
dziecko bardziej, niż kocham żyjącego syna. Zadałem sobie wiele trudu, by znaleźć mu
bezpieczne schronienie na zimę. Tak bardzo pragnąłem złożyć go w ziemi.
Odwrócił wzrok ku wzgórzu, które wyraźnie rysowało się na tle odległego horyzontu,
stanowiąc najwyższy punkt w okolicy. Z tej odległości bez trudu dostrzegli nieruchomą
sylwetkę dumnego ptaka wpisaną w jasny prostokąt porannego nieba.
- Orły! - jęknął bezsilnie Mikkal. - Stał się padliną dla orłów! - Roześmiał się gorzko, a
serce Ingi krwawiło.
Potrzebował pociechy, ale Inga nie mogła go dotknąć. Chciała, ale wciąż słyszała jego
pogardliwe słowa. Nie da mu okazji do twierdzenia, że skłonna jest oddać się pierwszemu
lepszemu...
Pozostawały słowa. Zwilżyła wargi, szukając właściwych określeń. Nie było to łatwe.
Widok kołyski obudził w niej odczucia podobne do tych, które targały Mikkalem. Nie
chciała jednak powiększać jego cierpienia.
- Nie stał się padliną - zaczęła i napotkała spojrzenie miodowych oczu, które wzgardą
witały próby ukojenia smutku.
- Nie? - Głos Mikkala był równie odpychający jak spojrzenie. Czepiał się żalu i bólu,
pogrążał w żałobie. - Jeśli nie padliną, to czym, do diabła? Inga odwróciła wzrok. Nie potrafiła
zmierzyć się z jego nienawiścią.
- Nie pożył długo - ciągnęła niezdarnie. - W ziemi stałby się życiem, na swój sposób,
zamienił w proch i żył w innej postaci. Teraz stał się pożywką dla innego istnienia... To żadna
różnica. - Bezsilnie rozłożyła ramiona. - Równie pięknie jest dawać życie pod niebem jak w
ziemi.
Porównanie nie przyniosło Mikkalowi ulgi.
- Żadna różnica? Moje dziecko miało spocząć w grobie, Ingo. Nie pojmujesz? W grobie,
wbij to sobie do głowy! Nie wiozłem go tu, by nakarmić orły. Pożywką dla innego istnienia... -
Spojrzał na nią jak na obłąkaną. Inga skuliła się pod jego wzrokiem. Nawet wtedy, kiedy mąż
przyłapał ją w ramionach innego, nie czuła się równie wzgardzona.
Pragnęła go pocieszyć, a jedynie pogarszała sytuację!
Przez ułamek sekundy sądziła, że Mikkal ją uderzy. Tymczasem wyraz zaciętości na
jego twarzy raptownie ustąpił. Ten bezradny, bezbronny mężczyzna nie zamierzał z niej drwić.
Pogrążony w rozpaczy potrzebował bliskości drugiego człowieka, a poza nią nie miał nikogo.
Objął ją silnymi ramionami i wtuliwszy twarz w zagłębienie na jej szyi, rozpłakał się.
Trząsł się, jakby zdjęty przeraźliwym zimnem. Szloch tłumiony skórzanym kaftanem
Ingi świadczył o tym, że Mikkal doszedł do kresu wytrzymałości.
- Wszystko sprzysięgło się przeciw mnie - wyszeptał bezsilnie.
Inga zadrżała, poczuwszy jego ciepły oddech na skórze.
- Tracę wszystko, co mogłoby nadać sens memu życiu. Los bez ustanku przygina mi
kark... Nie mam już sił. Boję się, co może przynieść następny dzień...
Inga niezdarnie gładziła Mikkala po włosach, czarnych i sztywnych, niesfornie
opadających na czoło. Wzruszenie ścisnęło jej gardło. Wielu mężczyzn trzymało ją w
ramionach, wielu odpoczywało na jej kolanach. Nigdy dotąd jednak nie doświadczyła bliskości
drugiego człowieka w taki sposób. Zrozumiała, jak ubogie życie wiodła, nie znajdując w
ludziach tego, co najważniejsze.
Szukała odpowiednich słów. Przeczuwała bardziej, niż wiedziała, że pusty frazes nie
przyniesie Mikkal owi pociechy. Nie potrzebował współczucia.
Różnił się od wszystkich mężczyzn, których znała.
Był inny.
- Nie możesz cofnąć czasu - zaczęła nieskładnie, bojąc się, że napotka ten sam
odpychający wzrok i usłyszy te same wzgardliwe słowa jak poprzednim razem, gdy usiłowała
stanąć po jego stronie. - Co się stało, już się nie odstanie. Masz jednak moc zmieniania
przyszłości, Mikkal...
Po raz pierwszy głośno wypowiedziała jego imię. Z jakiegoś powodu nie potrafiła dotąd
zmusić warg, by wymówiły te dźwięki, których słodycz czuła na języku.
Mikkal...
- Nie poddawaj się! - szepnęła. - Nie masz prawa się poddawać! - Czuła na sobie ciężar
jego muskularnego ciała. Przyszła jej do głowy myśl, absurdalna w tych okolicznościach, że nie
gustuje w otyłych mężczyznach. Mikkal był świetnie zbudowany. - Jesteś zbyt dobry, by się
poddawać! - ciągnęła, nawet nie wiedząc, czy Mikkal słucha.
Miała wrażenie, że mówi do samej siebie. Może jemu to wystarczało, może pragnął
jedynie czyjejś bliskości i słów wypowiadanych właściwym tonem. Inga radowała się, że to jej
przypadła ta rola, choć też bolała myśl, iż Mikkal nie dostrzegłby żadnej różnicy, gdyby na jej
miejscu był ktoś inny.
Nic dla niego nie znaczę, pomyślała i poczuła bolesny, ostrzegawczy skurcz w piersi.
Była dorosła, wiedziała, co się święci. Może odejść, powinna odejść. Tylko wtedy zdoła
uniknąć bólu. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie ruszy się z miejsca.
Będzie trzymać się tej grupki ludzi ze wszystkich sił.
Póki będzie z nimi, poty czuć będzie bliskość Mikkala. Czeka ją cierpienie, ale jest na
tyle dojrzała, by je przyjąć.
Już dokonała wyboru.
Do tej chwili tęskniła całe życie.
Inga wypowiedziała mnóstwo słów, słów, których żadne z nich później nie pamiętało.
Ona, bo było ich tak wiele. On, bo słowa zlały się w rzekę niosącą ukojenie, a przecież nie
sposób wyróżnić w rzece pojedynczych kropli.
Wyraz zawziętości pozostał na jego twarzy, kiedy uwolnił się z jej ramion. Bez jednego
słowa, bez podziękowania. Mikkal nie przyznawał się do swoich słabości, zwłaszcza wobec
kobiet. Wobec niej. Palcami odrzucił grzywkę, lecz ta niesfornie opadła mu ponownie na oczy.
- Pomożesz mi kopać?
Inga skinęła głową.
Dlaczego cała drżała w beznadziejnym oczekiwaniu? Nie chciała szukać u niego oznak
aprobaty, ale mimowolnie to czyniła, boleśnie się rozczarowując. Mikkal nie zegnie się tak
łatwo jak trawa na wietrze. Minie sporo czasu, zanim w tych niezwykłych miodowych oczach
zatli się płomyk.
Pracowali, nie odzywając się do siebie, jakby obfitość słów wypowiedzianych przez
Ingę skazywała ich na milczenie.
Ziemia była wilgotna, poprzecinana siatką korzeni. Ryli w niej rękoma, Mikkal pomagał
sobie nożem.
Inga poraniła dłonie, ale nie czuła bólu. Robiła to dla niego. Wszystko poza nim straciło
znaczenie. Wystarczyło kilka chwil, by stał się centralnym punktem jej świata.
Zamknęła oczy, kiedy wstawiał kołyskę do dołu. Wykop sięgał mu do pasa. Powinni go
trochę pogłębić, ale warstwa zmarzniętej ziemi stawiła skuteczny opór poharatanym
koniuszkom palców.
Zasypanie grobu nie stanowiło wyzwania dla ciała, tylko dla ducha.
Wyraz twarzy Mikkala nieomal przywiódł Ingę do płaczu, z najwyższym trudem
powstrzymała się od łez. Coś jej mówiło, że Mikkal nie chciał widzieć łez. Jej łez.
Więc nikt nie zapłakał nad niewielką mogiłą. Mikkal zachował kamienną twarz,
zacisnął zęby, aż zbielały mu kąciki ust i zadrżały nozdrza.
Pociemniałym wzrokiem wpatrywał się w skrawek brunatnej ziemi wycięty w
zeszłorocznej przywiędłej trawie. Nagle odwrócił się tyłem do niej i wycedził:
- Idziemy. Nie mamy tu nic więcej do roboty. To tylko pusta równina.
W obozie panował rozgardiasz. Pakowano dobytek, by ruszyć w dalszą drogę ku letnim
pastwiskom.
Mikkal zatrzymał Ingę, zanim dołączyli do reszty.
Ani jednym gestem nie zdradził, jakie myśli kłębią mu się w głowie. Jego spojrzenie
było nieodgadnione.
- Czy twoja propozycja pozostaje w mocy? - zapytał niemal obojętnie.
Żadne z nich nie miało wątpliwości, o co mu chodzi.
Nie odrywał od niej wzroku. Inga znała rozsądną odpowiedź.
- Tak - odrzekła nierozsądnie. Mikkal puścił ją.
- Dobrze. Wieczorem przeprowadzisz się z Ailo do mojego namiotu. Nikomu się nie
musimy tłumaczyć. Z Siggą nic mnie nie wiąże.
Odszedł. Dla niego sprawa została rozstrzygnięta.
Inga nie ruszyła się z miejsca.
Z Siggą nic go nie wiąże.
To prawda.
Lecz Inga słyszała plotki. Wiedziała, że inne imię położy się cieniem między nimi. Za
żadne skarby świata nie zapytałaby, czy coś go wiąże z Raiją. I czy kiedykolwiek przestanie
wiązać.
Być może czekał ją los Siggi.
Inga zacisnęła zęby i podążyła za Mikkalem. Była bezsilna, przy Mikkalu traciła całą
wolę.
Ruszy z nim na wschód. Zostanie przy nim, jak długo będzie tego chciał. Nic poza tym
nie miało znaczenia.
3
Dął wiatr od morza i niósł krzyki mew, sławiące wiosnę. Daleką północ zamieszkiwało
niewiele ptaków śpiewających, ale mewy wynagradzały ich brak nieustannym wrzaskiem.
Raija zacisnęła zęby. Minęło już sporo czasu, ale wciąż pamiętała wiosnę nad Zatoką
Botnicką, szczebiot ptaków, szum potężnych świerków, kolorowy dywan łąk, który wyglądał
tak, jakby tęcza ukryła się pośród świeżych źdźbeł trawy.
Ocknęła się z zamyślenia. Po co się dręczyć, tutaj wiosna nie zawita. Przynajmniej nie
ta, którą Raija znała. Tu lato zjawiało się nagle po falach mrozu, jak nieproszony gość stawało
znienacka u progu.
Kończył się kwiecień, a zima ani myślała ustąpić. Była już wprawdzie niezbyt dotkliwa,
ale wciąż dawała się we znaki komuś, kto zwykł mieszkać w łagodniejszym klimacie. Raija
zakładała kilka warstw odzieży pod kaftan i opatulała dzieci, które jak kuleczki wysypywały się
z domu, by zażyć zabawy na świeżym powietrzu.
Zadrżała mimowolnie i oderwała wzrok od ubogiego krajobrazu. Widok, który roztaczał
się przed nią, był równie przygnębiający jak klimat i pogoda. Gdyby tylko mogła się od niego
uwolnić!
Wszystko wydawało się takie proste. Skoro Holmertz, poprzedni właściciel sklepu,
dawał sobie radę, cóż stało na przeszkodzie, by i jej los sprzyjał? By i dla niej sen stał się
rzeczywistością. Wmówiła sobie, że potrafi prowadzić sklep.
Sądziła, że odwaga i energia wystarczą, ale srodze się rozczarowała. Z wolna zaczynała
rozumieć, że porwała się z motyką na słońce.
A przecież przekonywała Reijo, że sobie poradzi. Wciąż dźwięczał jej w uszach pewny
siebie ton, którym oznajmiła mu, że sama zajmie się prowadzeniem sklepu.
W głębi ducha spodziewała się, że ją wesprze. Do tej pory Reijo zawsze stał u jej boku.
Tym razem potraktował jej słowa z niezwykłą powagą. Zostawił handel w jej rękach, na
każdym kroku dając do zrozumienia, że nie zamierza brać ani odrobiny odpowiedzialności na
swoje barki. Zawsze pragnął spokojnego życia, nie chciał się wywyższać nad innych. To był jej
pomysł, niech więc sama wypłacze się z kłopotów.
A kłopoty spotykały Raiję ze wszystkich stron. Musiała zmierzyć się z tysiącem nie
pisanych praw, o których nawet nie miała pojęcia, stojąc z drugiej strony lady.
Tyle od niej oczekiwano.
I tyle było ról, których nie chciała grać.
Paskarki, na przykład. Wyzyskiwaczki, podbijającej ceny towarów. Nikomu nie
odmówi chleba, nie będzie podobna do kupców, których wspominała z zaprawioną goryczą
niechęcią. Tych, którzy okradali biedaków. Raija też zaznała biedy i głodu.
O, nie, taka nie będzie.
Raija popadła w przeciwną skrajność.
Wolała nazywać ją dobrocią, miłością bliźniego. Nie spodziewała się podziękowań,
dobrze wiedziała, jak trudno okazywać wdzięczność komuś, kto ma więcej.
Oczekiwała solidarności.
Tymczasem ludzie w osadzie naśmiewali się z Raiji. Za plecami dziewczyny naigrawali
się z jej naiwności. Korzystali z niej, nie szczędząc nowej właścicielce sklepu drwin i
złośliwości.
Liczby w księgach nie mówiły nic o małostkowości klientów, za to wiele o braku
kupieckiej żyłki.
Nazwiska dłużników powtarzały się na wielu stronach. Raija nie potrafiła ściągnąć
należności. Znała wszystkie rodziny w osadzie i dobrze wiedziała, kto cierpi niedostatek. Kiedy
więc zjawiali się po najniezbędniejsze towary, nie pytała o zapłatę. Na mocy nie pisanej umowy
starannie odnotowywała rosnącą sumę długu.
W głębi duszy miała jednak poczucie, że nie zajmuje się handlem, tylko
dobroczynnością, za którą nie może spodziewać się zapłaty.
Narastało w niej przygnębienie. Przecież dostawcom musiała się opłacać brzęczącą
monetą.
Liczby przemawiały jasnym językiem. Raija wiedziała, że nie oszuka rzeczywistości.
Chcąc zachować sklep, musi ściągnąć długi. Nie zamierzała się poddawać, jej praca nagle
nabrała szczególnego znaczenia.
Ludzie gadali, że handel nie jest zajęciem dla kobiet, że to wbrew naturze, że rezultat
łatwo przewidzieć. Raija chciała im pokazać, jak bardzo się mylą.
Reijo też był przygnębiony. Czekał, aż dzieci położą się spać, upewniał się, że zasnęły.
Dopiero wtedy ten zwykle opanowany mężczyzna dawał upust zniecierpliwieniu. Widział, że
Raija nie jest taka jak dawniej.
Od samego początku Raija dawała mu do zrozumienia, by trzymał się z dala od sklepu,
nawet nie pokazała mu ksiąg. Reijo sądził, że żonie wystarczy hartu i zdecydowania, by
utrzymać porządek w rachunkach. Pojawiły się jednak niepokojące oznaki świadczące o tym, że
Raija nie panuje nad kupieckimi obowiązkami.
Reijo objechał całą okolicę w poszukiwaniu załogi na rejs do Bergen.
Było dawnym i dobrym zwyczajem, że okoliczni rybacy zlecali kupcowi fracht ryb na
południe. Zazwyczaj zleceniodawcy sami stanowili załogę kupieckich łodzi, czasami pomagali
jedynie w jej doborze.
Utarło się również, że frachtujący informowali kupca o wielkości ładunku na długo
przed terminem wypłynięcia. Co najmniej dwa, trzy miesiące, twierdził Nils.
Kiedy Raija przejęła sklep, wielu rybaków zapomniało o starych obyczajach.
Wprawdzie Reijo zajmował się łodziami handlowymi, ale to w jego żonie ludzie
widzieli ich właścicielkę. Szypra.
Słyszano o kobietach w tym fachu, nigdy jednak tak młodych. Były to zwykle wdowy
po wytrawnych marynarzach i to jeszcze uchodziło. Oddawały one komendę na pokładzie
ludziom, którzy dorastali chłostani wiatrem i strugami słonej wody. Żaden Kwen, ledwo
władający ich językiem, nie mógł marzyć o zaszczycie poprowadzenia statku z transportem ryb
do kupieckiego miasta na południu.
Szypra się nie zmieniało. Najstarsi ludzie w osadzie nie pamiętali, by coś podobnego
stało się za ich dni. Nikt by się nie ośmielił. Inny szyper mógłby postawić twarde warunki.
Raija była miękka, więc rybacy zwietrzyli swą szansę.
Reijo współczuł jej. Wiedział lepiej niż inni, że Raija się zamartwiała. Miała
podkrążone oczy i zmizerniała na twarzy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek była taka chuda.
- Jak ci idzie w sklepie? - spytał, udając obojętność.
Reakcja Raiji potwierdziła przypuszczenia Reijo, że jest jej ciężko. Może nawet gorzej,
niż sądził.
- Dlaczego pytasz? - burknęła. Jej oczy nic nie wyrażały, jakby opuściła na nie zasłonę,
którą odgradzała się od zewnętrznego świata. - Wszak to mój sklep, czyż nie? - Schyliła głowę
z obawy, że jednak ją przejrzy. - Zawsze to podkreślałeś.
Nabrała powietrza i dodała:
- Dobrze idzie.
Mówienie nieprawdy przychodziło Raiji z równym trudem jak prowadzenie interesów.
Reijo miał ochotę wstać, podłożyć rękę pod hardy podbródek Raiji i zmusić ją, by
spojrzała mu w oczy.
Nie uczynił tego.
Nie ruszył się z miejsca.
To przyszło późną wiosną. Stanął pomiędzy nimi niewidzialny mur. Wspomnienie
wspólnie spędzonych lat przestało łączyć. Małżeństwo było jak choroba, która toczyła ich dusze
i niszczyła przyjaźń.
- Połowa ludzi z osady, którzy zwykli posyłać ryby na południe, wycofała się.
Raija uniosła głowę i wysunęła brodę w przód. Zawsze tak robiła, kiedy gotowała się do
obrony.
- Co to ma wspólnego z moim sklepem? Cóż ja mogę poradzić na to, że nie potrafisz
zadbać o fracht i załogę? Chcesz mnie obciążać za własną nieudolność?
Reijo zamknął oczy. Rozsądek podpowiadał mu, że Raija głośno myśli. Próbuje
usprawiedliwiać swoje słabości.
Nie poczuł się lepiej. Oskarżenia dziewczyny bolały.
Kiedy uchylił powieki i zobaczył zaciętą twarz Raiji, stracił panowanie nad sobą.
- Wszystko wiąże się z tym przeklętym sklepem. Prowadzisz go tak nieudolnie, że
ludzie zaczynają bawić się z nami w kotka i myszkę. Wiedzą, że nic się nie stanie, jeśli oddadzą
ryby innemu kupcowi.
Nikt na tym nie straci, nikt poza tobą i mną. Nie opowiadaj mi więc bajek o tym, że
sprzedaż idzie dobrze. Wiem, jak idzie, Raiju. Źle!
Raija nie odpowiedziała. Reijo się nie mylił, jak zawsze. Wszystko przez ten sklep. Tyle
że on palcem w bucie nie kiwnął, by jej pomóc. A teraz ją oskarża o nieudolność. Sam nie
mając bladego pojęcia o handlu!
To właśnie powiedziała.
Jedno słowo goniło drugie. Raija odznaczała się ognistym temperamentem. Kiedy krew
wrzała jej w żyłach, nie umiała się powściągnąć. Reijo zwykle nie tracił panowania nad sobą,
ale doprowadzony do ostateczności, potrafił eksplodować jak beczka z prochem.
To była ich pierwsza prawdziwa kłótnia. Dali upust goryczy, którą dusili w sobie. Od
dawna nie rozmawiali, nie o sprawach poważnych.
- Zawsze chciałaś wszystko robić sama. Nigdy nie pozwalałaś, bym zaopiekował się
tobą, uparta i dumna dziewczyno. Stałem u twego boku, a ty uważałaś to za rzecz oczywistą.
Inni, którzy ci pomagali, doczekali się choć słów podziękowania. Zawsze wiedziałaś, że jestem
gotów trwać przy tobie, Raiju. Popełniłem błąd...
Reijo mówił cichym, ale dobitnym głosem. Raija nie wątpiła, że te słowa płyną z głębi
skrzywdzonego serca. Bolały, tym mocniej, że i tym razem miał rację.
W jego wzroku Raija dostrzegała stanowczość, znała ją tak dobrze. Nie znalazła
argumentów, którymi mogłaby go zranić, by wyjść zwycięsko ze słownej utarczki. Raija nie
potrafiłaby tak się zachować. Nie wobec Reijo.
- Nie będę wtrącać się w to, jak prowadzisz sklep - ciągnął - solennie to sobie
przyrzekłem. Niech ten interes piekło pochłonie, skoro taka jest twoja wola. Zajmę się
kupieckimi łodziami, ale cudów nie zdziałam. Ruszam na południe z takim ładunkiem, jaki
BENTE PEDERSEN WOLNOŚĆ W OKOWACH
1 Pierwsza noc nowego roku stalą pod znakiem mrozu. Zorza polarna pokryła niebo językami lodowatych ogni, jak wytrawny malarz starannie wymieszała chłodne pastele na swojej palecie. Południowy horyzont łamała wyraźna linia sinych wierzchołków gór, groźnie wznoszących się ku roztańczonemu sklepieniu nieba. Mikkal pozostał obojętny na piękno krajobrazu. Dostrzegał je, lecz nic nie czuł. Nie wiedział, że tej nocy rozpoczął się nowy rok. Rok 1729. Panowało przenikliwe zimno. Na północy bliskość morza sprawia, że w noce jak ta przesiąknięte solą powietrze wypełnia się mnóstwem mroźnych igiełek. Mikkal dawno już przestał zważać na chłód. Siedział ze skrzyżowanymi nogami przed wygasłym paleniskiem. Podmuchy wiatru wpadające przez uchylone drzwi chaty zdławiły żar wieki temu. Wieczność nie znaczyła wiele dla Mikkala. Wieczność to czas. Mikkalowi nie brakowało czasu. Przestał odczuwać cokolwiek, przestał myśleć, zobojętniał na cały świat. Nawet nie miał odwagi umrzeć jak prawdziwy mężczyzna, ale i to nie raniło jego dumy. Ból nie istniał. Nie istniała radość. W głębi duszy był martwy. Martwy jak to drobne ciałko, które delikatnie złożył w kołysce. Tej nocy został ojcem. Dziecko, którego nie pragnął, urodziło się z krzykiem i rozwartymi oczętami wpatrywało się w mroźną ciemność. Było pomarszczone i brzydkie, z kępką kruczoczarnych wilgotnych włosów na główce. Kiedy Ravna złożyła Mikkalowi niemowlę w ramiona, poczuł nagły przypływ czułości. Matka chłopczyka nawet nie chciała go dotknąć. Sigga o mały włos nie przypłaciła porodu życiem. Cały dzień wiła się w bólach, a w ulotnych chwilach ulgi dyszała taką wściekłością, że piana występowała jej na wargi. Mikkal trzymał się od żony z daleka. Ich wzajemne przywiązanie wypaliło się już dawno. Teraz potrafili się tylko ranić. Mikkal zdawał sobie sprawę, że to jego wina, ale nie mógł zdobyć się na współczucie. Cierpienie Siggi go nie dotyczyło. Rodziła wprawdzie jego dziecko, tego był pewien, ale nie poczęli go z miłości. Mikkal najchętniej wyrzuciłby z pamięci tamten wieczór. Ravna nie kryła złości, kiedy przyszła po niego.
- Nie musisz tak jawnie okazywać, że między wami źle się dzieje - powiedziała z niezwykłą jak na nią surowością. Wprawdzie nie darzyła Siggi wielką estymą, ale tym razem wzięła stronę synowej. Zmierzyła Mikkala ostrym spojrzeniem. - Sigga odchodzi od zmysłów. Nie wiem, czy zdoła urodzić. Nie wiem, czy przeżyje. Mikkal miał ciętą odpowiedź na końcu języka, ale zdusił ją w sobie i ruszył za matką. Weszli do chaty, w której leżała Sigga. Jakaś obca kobieta omiotła go wzrokiem. Mężczyźni nie mieli zwykle przystępu do rodzącej, ale tym razem kobieta nie ośmieliła się sprzeciwić woli Ravny. Matka Mikkala nie była wysoka, ale odznaczała się silnym charakterem. Mikkal stał się świadkiem narodzin syna, nie odrywał wzroku od szeroko rozwartych oczu żony. Sigga zachowała jasność umysłu przez kilka chwil po przyjściu dziecka na świat. - Poczęty z nienawiści - zdołała wykrztusić. - Niech umrze przeklęty. Dziecię przeżyło kilka minut w ramionach ojca. W jedną noc Mikkal doświadczył narodzin i śmierci potomka. Sam nie potrafił umrzeć. Pragnął śmierci, siedział z nożem przyciśniętym do pulsującej tętnicy, ale nie wykrzesał z siebie dość odwagi, by nacisnąć ostrze. Ubrał chłopczyka i położył w kołysce. W tej kołysce sam kiedyś sypiał, spała w niej jego siostra Laila, której nie dane było dorosnąć. Leżał w niej Ailo, najstarsze dziecko Mikkala i Siggi. Teraz w kołysce spocznie młodszy synek. Skuta lodem ziemia nie pozwalała na pochówek, a do wiosny zostało kilka miesięcy. Mikkal nie chciał grzebać niemowlęcia w śniegu z obawy, że padnie pastwą dzikich zwierząt. Miał zamiar wciągnąć kołyskę na najwyższe drzewo w okolicy, by żaden drapieżnik nie naruszył drobnego sztywnego ciałka, i osłonić je przed dziobami ptaków. Wiosną pochowa je w ziemi. Mikkal wiedział, że niełatwo o takie drzewo na północy, ale zamierzał je znaleźć, choćby musiał wędrować całą zimę. Nie miał innego celu w życiu. Na nic więcej nie liczył. Niczego więcej nie pragnął. Długą mroźną noc Mikkal wpatrywał się w nicość i ani na chwilę nie powędrował myślami do tej, która wypełniała każdą cząstkę jego dorosłego życia. Przez całą noc nie pomyślał o Raiji. Po raz pierwszy czuł w sobie miłość i czułość do kogoś innego niż Raija. Pokochał swoje dziecko w krótkiej chwili jego życia.
Nikogo więcej nie pozwolono mu kochać. Zobaczyli go o poranku. Niebo pokryło się czerwienią, kiedy Mikkal ruszał w drogę. Nikt nie słyszał, jak zaprzęga renifera, nikt nie wiedział, dokąd zmierza. Ale domyślali się, widzieli zawiniątko na saniach. Ravna nie skrywała niepokoju. Nigdy dotąd nie widziała go takim jak tej nocy, choć czułe oczy matki śledziły rozwój syna od dziecięctwa po wiek męski. Oziębłość Mikkala raniła matczyne serce. W tej strasznej chwili los Siggi budził w niej litość i współczucie, zaś Mikkal bez słowa opuścił żonę, gdy dziecię wyzionęło ducha. Z bezwładnym ciałem synka w ramionach odwrócił się do Siggi plecami. Ravna dostrzegła spojrzenie, które Sigga mu posłała. Wiedziała też, że gorzkie słowa, które synowa rzuciła za wychodzącym, były szczere. I tkwiło w nich ziarenko prawdy, a to bolało Ravnę najbardziej. Mikkal nie pojawił się już tej nocy. Nie obeszłoby go, gdyby Sigga umarła. Nawet o nią nie zapytał. Ravna nie poznawała tego chłopca, którego kochała nad życie i wychowała jak umiała najlepiej. Tkwiły w nim pokłady dobra, teraz skryte głęboko. Z całą jaskrawością ukazały się przywary syna, które ją drażniły. Ravna nie wiedziała, czy dorosły Mikkal wart jest jej miłości. Stan Siggi się pogorszył. Majaczyła, zlana potem jak w gorączce, szczękała zębami. Śmiała się i płakała na przemian, doprowadzając się na skraj wyczerpania. Czterech par rąk nie starczało, by uspokoić targane konwulsjami ciało. Serce Ravny krwawiło. Mikkal zamienił się w małą kropkę na tle wznoszącego się dumnie skalistego zbocza. Był równie zimny jak śnieg pod jego stopami. I zbyt dorosły, by dostać burę od matki. Ravna westchnęła. Ailo nie może się dowiedzieć o niczym. Chłopiec nie powinien cierpieć tylko dlatego, że rodzice utracili wzajemną miłość. W końcu jest babką, zajmie się wnukiem. Przez trzy dni Mikkal nie oszczędzał ani siebie, ani zwierzęcia. Parł w głąb lądu poprzez morze kopnego śniegu. Przez trzy dni nie myślał o niczym innym, nawet w rzadkich chwilach niespokojnego snu stawał mu przed oczyma ten sam obraz. Musiał znaleźć miejsce na wieczny spoczynek dla syna. Kiedy zdołał to uczynić, rozbił namiot, rozpalił ognisko i rozpłakał się. Miejsce było ustronne, leżało z dala od szlaków na letnie pastwiska, ale Mikkal nie wątpił, że potrafi
ponownie je odnaleźć. Zapamiętał każdy szczegół okolicy, najdrobniejsze wzniesienie pod bezkresną pokrywą śniegu. Wybrał brzozę przygiętą pod naporem wschodnich i północnych wiatrów. Stała nieopodal rzadkiego zagajnika, który wyciągał czarne, nagie palce ku niebu, jakby mu urągał. Gruby pień świadczył o tym, że brzoza przeżyła więcej zim niż Mikkal. Pochyliła się, ale nie dała się złamać. Doskonale nadawała się do tego, do czego ją wybrał. Mróz utrwalił niewinny wyraz twarzy dziecka. Z przymkniętymi powiekami wyglądało, jakby spało. - Zostawię cię tutaj, Matti - powiedział chrapliwie Mikkal. Trzymał kołyskę w ramionach, czułym wzrokiem pieszcząc twarzyczkę chłopca, którą on tylko miał zapamiętać. - Spoczniesz tutaj, blisko nieba. - Poczuł, jak żal chwyta go za gardło. Zmrużył oczy, w podmuchach kąsającego wiatru łzy nieomal go oślepiły. - Wrócę wiosną. Wiosną pochowam cię w ziemi. Do tego czasu będziesz pod opieką gwiazd, mój Matti. Imię znał od początku. Kiedy wziął w ramiona nowo narodzone dziecię, nie wahał się ani chwili. Jego syn miał na imię Matti. Dopiero teraz, zostawiając martwe ciało syna na pustkowiu, Mikkal zrozumiał, skąd brała się ta pewność. W te dni pełne bólu jakby o niej zapomniał, ale ona zawsze przy nim była. W jego pamięci nie mogła umrzeć. Imię Matti nosił młodszy brat Raiji. Mikkal starał się odsunąć tę myśl. Raija znaczyła cierpienie, a on dość już cierpiał. Zacisnął zęby i wdrapał się na brzozę. Był silny, więc wspinaczka nie sprawiła mu żadnych trudności, lecz nigdy dotąd nie czuł takiego ciężaru na duszy. Zgrabiałymi palcami owiązał rzemienie wokół gałęzi. Matti będzie bezpieczny, nie padnie łupem dzikich zwierząt. Dla Mikkala chłopczyk nie całkiem umarł. Nie wiedział, jakimi przymiotami natura miała obdarzyć jego dziecko, ale wyobraźnia podsuwała mu cudowne obrazy syna. Nikt nie zastąpi mu tego chłopca, którego utracił. Spędził pod drzewem resztę dnia. Kiedy zapadł zmierzch, zwinął namiot, zaprzągł renifera do sań i ruszył w kierunku obozu nad morzem. W głowie miał pustkę. Na skraju brzeziny Mikkal zostawił cząstkę siebie. Na własny użytek nazywał to cząstką własnej duszy. Obóz przywitał go milczeniem. Nikt nie zapytał o powód nieobecności. Domyślali się i taktownie okazywali szacunek żałobie Mikkala. Na Ravnę zrzucili obowiązek zdania synowi relacji z wydarzeń. To ona musiała
opowiedzieć Mikkalowi o obawach, które czuli, i smutku, który ich napełnił, kiedy złe przeczucia stały się rzeczywistością. Mikkal nie zdziwił się, ujrzawszy Ailo u babki. Sigga była osłabiona, przeżyła przecież ciężkie chwile. Pewnie jeszcze nie wróciła do sił, skoro Ravna zajęła się wnukiem. Sigga nigdy nie była twarda, pomyślał z nutą goryczy, nie potrafiłaby wieść takiego życia jak Raija. Nie umiała stawić czoło przeciwnościom losu. - Zawsze uciekasz, kiedy najbliżsi cię potrzebują. - Rawna kochała swe jedyne dziecko, ale nie była ślepa na jego słabości. - Uciekam? - rozgniewał się Mikkal. Zdążył zrzucić sztywne od lodu futra i właśnie przeciągał przez głowę miękki skórzany kaftan. Mięśnie na obnażonych ramionach zacisnęły się w stalowe sploty. - Uciekam? - powtórzył zdumiony i obciągnął kaftan. Przeczesał włosy palcami, nie patrząc na matkę. Może jednak gnębiły go wyrzuty sumienia? - Musiałem znaleźć miejsce spoczynku dla zmarłego syna. To nazywasz ucieczką, matko? Ravna obrzuciła go długim spojrzeniem. Kiedy w kącikach oczu syna pojawiły się zmarszczki? Wciąż był młody, ale rysy twarzy nie mówiły prawdy o wieku Mikkala. W pociemniałych oczach, miodowej barwy jak oczy kruka, kryły się łzy, które nigdy nie popłynęły, żal bowiem był zbyt wielki na płacz. Ravna znała prawdę o losie syna. Wiedziała, dlaczego oblicze wykrzywia mu grymas bólu. Życie nauczyło ją jednak, że nie należy dusić zgryzoty w sercu. - To była ucieczka, Mikkal - odrzekła spokojnie. - Mów, co chcesz. Sigga nie zasłużyła na to. Nie zawsze była dla ciebie sprawiedliwa, ale nie zasłużyła na takie traktowanie. - Sigga? - W głosie Mikkala pobrzmiewało ironiczne niedowierzanie. - Potrzebowała cię. Ton jego głosu nie zmienił się. - Ona? Od dawna mnie nie potrzebowała. - Tak właśnie sądzisz - Ravna pokiwała głową. - Nie rozmawialiście ze sobą? Nie próbowaliście się zrozumieć? Tak prawdziwie? - Nie czekając na odpowiedź, ciągnęła: - Cały czas szukałeś w niej wad, a ona starała się być szczęśliwa, poddając się twej woli. Aż do chwili kiedy zrozumiała, że stara się na próżno. Nigdy jej nie pragnąłeś. W waszym związku nie było ciepła. Żadne z was nie odważyło się wzniecić żaru w sercu. - Więc dlaczego uważasz, że teraz to możliwe? - spytał wzgardliwie. - Mam wrażenie, że twoje kazanie zakończy się morałem. Ravna ponownie pokiwała głową. Z jej oczu wyzierał bezgraniczny smutek. Przez ułamek sekundy w Mikkalu zbudziła się nadzieja, poczuł gorący dreszcz na
plecach. Może Sigga umarła? Dlaczego matka mówi o niej w ten sposób? Czemu ludzie powitali go takimi dziwnymi spojrzeniami? W następnej sekundzie pożałował tej myśli. Była zła. Nie wolno cieszyć się z czyjejś śmierci. Tyle tylko, że odruch nadziei był prawdziwszy niż żal. - Nie możecie już naprawić krzywd, które sobie wyrządziliście - powiedziała Ravna z ociąganiem. Wahała się, rzucała ukradkowe spojrzenia na pogrążonego we śnie Ailo. To, co zamierzała powiedzieć, nie było przeznaczone dla jego uszu. - Sigga przestała być sobą. Mikkal odetchnął. Z przerażeniem uświadomił sobie, że życzył żonie śmierci. - Co masz na myśli? - spytał nieswoim głosem. - Jest... zwichnięta... Mikkal wciąż nie rozumiał: - Zwichnięta? Co to, u diabła, znaczy? Ravna nabrała powietrza i raz jeszcze spojrzawszy na śpiące dziecko, dodała z nagłą pasją: - Zwichnięta. Obłąkana. Postradała zmysły, Mikkal. Mikkal bezgłośnie powtórzył słowa matki, jakby jej nie dowierzał. - Do diabła! Wyrażaj się jaśniej, matko! Ravna nie skarciła go za tak niestosowne słowa. - Zaczęła majaczyć po porodzie... - Bredziła, rodząc - przerwał jej Mikkal. - Sigga ma bujną fantazję. Na swój sposób zawsze była pomylona. Ravna udała, że go nie słyszy. - Po twoim wyjeździe przez trzy dni nie mogła dojść do siebie, ledwo trzymała się na nogach. Następnej nocy doglądająca jej kobieta zasnęła. Sigga wyszła z namiotu boso, prawie naga, zlana potem. Ravna musiała zaczerpnąć tchu. - Przypadek sprawił, że ją dostrzegliśmy i zaprowadziliśmy do namiotu. Mogła umrzeć, Mikkal. Szukała dziecka. Mówiła, że Raija ukradła jej dziecko... - Przecież widziała - jego martwe ciało! - jęknął bezsilnie Mikkal. - Była przy śmierci chłopca. Przeklęła go. - Nie o to dziecko chodzi - tłumaczyła łagodnie Ravna. - Ona myślała, że Raija zabrała jej Ailo. Mikkal zamknął oczy i położył się na derkach rozpostartych na podłodze. - Coś jeszcze? - spytał. - Musi być jeszcze coś, skoro nazwałaś ją obłąkaną. Było. Sigga nie zapadała w sen. Szeroko rozwartymi oczyma wpatrywała się w świat, którego
nikt poza nią nie widział. W tym świecie przeżywała ponure koszmary. Nie opowiadała o nich, ale z rozmów, jakie prowadziła z widziadłami, można się było domyślać najgorszego. Lęk największy i największa nienawiść wiązały się z Raiją Sigga targowała się ze złymi mocami, by oddały Raiję śmierci. Błagała je, by wróciły jej syna. - Nie pokazaliście jej Ailo? - Nie poznała go. Powiedziała, że to nie jej syn. Że sprzyjamy tamtej. - Wielkie nieba! Mikkal spuścił wzrok. Nie chciał, by matka widziała jego łzy. - Jest nieobliczalna - ciągnęła Ravna. - Jeśli zostawić ją bez nadzoru, wymyka się na poszukiwania dziecka. Nie dba o ubiór, nie dba o siebie. Karmi się nienawiścią... Ukradła nóż Aslaka, żeby zabić Raiję własnymi rękoma, skoro nikt inny nie chce tego zrobić... Mikkal potrafił wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby Sigga spotkała jakąś kobietę podobną do Raiji. - Nie powstrzymałbym jej - przyznał zduszonym głosem. - Nie znam słów, które by ją przekonały. Dawno straciła do mnie zaufanie. Mógłbym jej pilnować, ale nie powstrzymałbym jej przed niczym. Ravna milczała. Mikkal sam musiał dokonać obrachunku z sumieniem. - Nie powstrzymałbym - powtórzył. - A teraz cóż mi pozostaje? Sigga nienawidzi Raiji, nic na to nie poradzę. Jest zazdrosna o marzenia. - Raija nigdy nie była dla ciebie wyłącznie marzeniem - stwierdziła rzeczowo Ravna. - Nie okłamuj sam siebie. Zazdrość Siggi jest uzasadniona. - Gdzie jest teraz? - Mikkal szybko zmienił temat rozmowy. - Przenieśli jej namiot bliżej jurty Pawy. Rodzina się nią zajmuje, nawet na chwilę nie wolno spuścić jej z oczu. Ailo jest u mnie. Powiedziałam mu, że matka zachorowała. Nie powinien ujrzeć jej w takim stanie... Mikkal też nie chciał, ale poczucie obowiązku kazało mu ruszyć do namiotu Pawy. Smuga dymu nad jurtą świadczyła, że czuwano. Aslak, szwagier Mikkala, siedział u siostry. Rzeźbił w kości renifera. Na widok Mikkala udał zdumienie. - To ty? - wykrzyknął, kierując nań spojrzenie zielonych oczu. Mikkal dostrzegł w nich ironię. Bez słowa przycupnął koło Siggi. Leżała twarzą do ściany namiotu. Ktoś niezdarnie zaplótł jej włosy i widok niezgrabnego warkocza na wąskich plecach napełnił Mikkala wzruszeniem. Przełknął ślinę i dotknął nagiego ramienia żony. Ostrożnie wymówił jej imię. Sigga, która doprowadzała go do ostateczności kąśliwymi
docinkami, wyglądała w tej chwili tak bezbronnie. Poczuwszy jego dotyk, Sigga raptownie usiadła. Drżąc na całym ciele, wbiła w Mikkala szklisty wzrok, ale zdawała się go w ogóle nie dostrzegać. Przycisnęła skórzaną derkę do piersi, jakby chciała się osłonić przed niewidzialnymi napastnikami. - Moje dziecko? - pisnęła głosem małej dziewczynki. Kiedyś, całą wieczność temu, nią była. - Znaleźliście moje dziecko? Czy ona nie żyje? Mężczyźni nie odzywali się. - Czy nikt nie może jej zabić? - ciągnęła żałośnie. - Ma moje dziecko. Ukradła moje dziecko... - Głos Siggi rozpłynął się w jękliwym zawodzeniu, ale nie uroniła ani jednej Izy. Nigdy dotąd Mikkal nie czuł się równie bezradnie. Cóż miał począć? Co mógł zrobić? Nawet nie znalazł w sobie dość odwagi, by jej ponownie dotknąć. Aslak odsunął go na bok łagodnie, choć zdecydowanie i objął drżące ramiona siostry. Zaczął przemawiać do niej spokojnym głosem jak do dziecka, używając słów, które nie niosły żadnego znaczenia, lecz dawały ukojenie. Kiedy ucichła, Aslak podał jej kilka łyżek zupy z drewnianej miski. Sigga przełknęła posłusznie, choć grymas na jej twarzy świadczył o tym, że płyn nie należy do najsmaczniejszych. Potem Aslak położył ją na posłaniu i przykrył futrami. - Mikstura twojej matki - wyjaśnił, kiedy wycofali się w drugi koniec jurty. - To ją uspokaja. Nie zasypia wprawdzie, ale cichnie. Mikkalowi zaschło w ustach. Życzył jej śmierci i Sigga na swój sposób umarła. Tylko że nie tak to sobie wyobrażał. Tak było dużo gorzej. Śmierć oznacza koniec. Szaleństwo to odroczenie, przekręcenie klingi noża tkwiącego w ranie. - To może trwać wieki całe, rozumiesz? - Głos Aslaka tchnął spokojem. Zdążył już przyzwyczaić się do tej perspektywy. Mikkal skinął głową, choć wciąż jeszcze nie otrząsnął się z szoku. Rozumiał. Sigga mogła tkwić w stanie otępienia przez wiele lat. Ta myśl zmroziła mu serce. Co będzie ze mną? przemknęło mu przez głowę. Jestem młody. Mam spędzić resztę dni z żywym trupem? - Chcemy, żebyś zaopiekował się Ailo - ciągnął Aslak. - Już o tym rozmawialiśmy, Anders, ojciec i ja. Tak będzie najlepiej. Mikkal spojrzał na towarzysza z niedowierzaniem. Aslak był młodszy od niego o dwa
lata, ale wydał mu się rozsądniejszy i bardziej doświadczony. Zresztą nie po raz pierwszy. W wąskich oczach Aslaka pojawił się dziwny blask. - Nie musisz udawać, Mikkal, nie musisz kłamać. Wasz związek umarł, zanim zdążył się narodzić. W takim stanie będzie ci kulą u nogi. - Jest matką Ailo - wychrypiał Mikkal. - I mimo wszystko moją żoną... Aslak roześmiał się ponuro. - Nie okłamuj sam siebie. Za późno na wyrzuty sumienia, Mikkal. Ty też ponosisz winę za to, co się stało, oboje zgotowaliście sobie ten los. Ale żal do ciebie nic nie zmieni. Zajmiemy się nią, jest jedną z nas. Zwalniamy cię z obowiązku, uwalniamy cię od niej. Dla ciebie umarła, od tej chwili przestaje być twoją żoną. Zaopiekuj się Ailo, więcej nie żądamy. Jesteś wolny. Mikkal otworzył usta, ale nie wydal z siebie ani jednego dźwięku. Aslak był poważny. - Tak będzie - rzekł z naciskiem. - Rozmawialiśmy o tym. Sigga już cię nie potrzebuje, zaopiekujemy się nią. Jeśli kiedyś wróci do zdrowia... - Wzruszył ramionami, dając Mikkalowi do zrozumienia, że w to wątpi, ale zostawia mu uchyloną furtkę. - Zgadzam się. - Mikkal nie poznał własnego głosu. Więcej nie zapamiętał z tego, co mówił Aslak. Ocknął się dopiero po wyjściu z namiotu. Jak pijany włóczył się po okolicy, nie wierząc w to, co się stało. Zdjęto mu z ramion ciężar. Był wolny. Nie związany z Siggą. Wolny. Więc dlaczego czuł się jak więzień? Dlaczego czuł się tak podle? Wolny. Alta. Tęsknota chwyciła go za serce. Niebo widziało jego rozpacz i pragnienie. Raija nie mieszkała już w Alcie. Ruszyła na wybrzeże, nie wiedzieć dokąd. Nie znajdzie jej, nie powie o wolności. Zdjęto mu okowy, ale wciąż czuł ich ciężar. Był wolny, ale nie zapłacił jeszcze swojej ceny. Mikkal ruszył do namiotu. Musi zająć się Ailo. Uczyni to niechętnie, ale to właśnie stanowi część ceny. Dwa słowa kołatały mu się w głowie. Dwa słowa, które oddawały jego obecne
położenie. Okowy wolności.
2 Przygotowywali się do wiosny, kiedy przybyła. Kobieta z zachodu. Mikkal wpatrywał się z napięciem w punkt na horyzoncie. Utajona tęsknota wybuchnęła ze zdwojoną siłą. Raija. Rozsądek podpowiadał mu, że to nie ona. Z takiej odległości nie potrafił nawet stwierdzić, czy to kobieta, czy mężczyzna. Poczuł nerwowy ucisk w żołądku, spotniały mu dłonie. Co chwila odwracał wzrok ku czarnej kropce, która rosła, zbliżając się ku nim przez stopniały śnieg. Jedna myśl kołatała mu w głowie. Jedno imię. Raija. - To kobieta! - krzyknął Aslak, który dłużej już nie potrafił skrywać ciekawości. Postać zbliżyła się na tyle, że dostrzegli długie jasne loki wystające spod czapki. - Skąd tu, do diaska, wzięła się kobieta? - ciągnął Aslak, przekrzywiając z zadziwieniem głowę. - Przyszła - odrzekł rzeczowo Mikkal. Nadzieja przyprawiła go o szybsze bicie serca, ale teraz puls z wolna wracał do normy. Mimo nienaturalnej suchości w gardle starał się nadać głosowi zwykłe brzmienie. W pierwszej chwili, kiedy stanęła w morzu światła zachodzącego słońca, nie dostrzegł barwy jej włosów. Widział jedynie długie kosmyki powiewające na wietrze. Nadzieja zamieniła się w pewność. I zaraz stopniała jak wiosenny śnieg. To nie była ona, tylko wytwór fantazji. Nie mogła bardziej różnić się od Raiji. Mikkal wrócił do równowagi. Kobieta nie była drobnej budowy, choć niewątpliwie zimowe odzienie nienaturalnie ją pogrubiało. Jakby to określił Aslak, kawał baby. Miała jasne włosy rozdzielone nad środkiem szerokiego czoła, białe, niemal niewidoczne brwi, ruchliwe oczy, niebieskie jak niebo w chłodny wiosenny dzień. Szerokie usta i pulchne policzki. Wysoka jak na kobietę, wyższa od Mikkala. Nie była ładna, ale miała w sobie coś; obaj od razu to dostrzegli. Nie budziła w nich uczuć opiekuńczych, nie była jak delikatny kwiat, który trzeba chronić przed przymrozkami. Dość pospolita w porównaniu z większością kobiet, brzydka nawet, jeśli równać ją z Raiją, co Mikkal uczynił zupełnie nieświadomie. A jednak poruszyła w nim jakąś czułą strunę, kiedy zatrzymała się przed nimi i z impetem zrzuciła chlebak z kory brzozowej wprost pod nogi
Mikkala. - Nareszcie widzę ludzi! - powiedziała z ulgą. Głos miała równie mocny jak ciało. Zdjęła rękawicę i kanciastą dłonią o krótkich palcach przetarła spocone czoło. - Myślałam, że już nie spotkam żywej duszy - ciągnęła, przypatrując się obu mężczyznom krytycznie. - Skąd idziesz? Zabłądziłaś? W spojrzeniu, które posłała Aslakowi, kryła się mądrość. I zdziwienie jego naiwnością. - Nie takam znów głupia, by zabłądzić. A może tak wyglądam? O, nie, mój chłopcze, nie zabłądziłam. Mój mąż mnie przegnał. Poszedł po prostu w swoją stronę, wprzód objaśniwszy, co mi zrobi, jeśli podążę jego śladem. Wybrałam więc przeciwny kierunek, licząc, że w końcu kogoś napotkam. - Wzruszyła ramionami. - I się nie przeliczyłam. - Wygnał cię? - spytał podejrzliwie Mikkal. - Znalazł mnie z innym mężczyzną - rzuciła swobodnie. - W dość niedwuznacznej sytuacji. Skłonność do wybaczania jest mu obca, więc przepędził swą małą żonkę... Na dźwięk słowa „mała” Mikkal uniósł kąciki ust. W jego oczach musiał pojawić się wyraz dezaprobaty, kobieta bowiem pospieszyła z wyjaśnieniami. - Nie żałuję tego, co zrobiłam. Mój mąż to stary wieprz. Tylko on sam wie, z iloma spał. No, ale w końcu to mężczyzna... - Nabrała tchu. - Poza tym jest starszy ode mnie o dwadzieścia lat, więc nie płaczę, że się go pozbyłam. Mam na imię Inga. Mężczyźni przedstawili się, ale żaden z nich nie poświęcił przybyszce więcej uwagi. Uznali, że wkrótce ruszy swoją drogą, a nie zwykli byli mieszać się do cudzego życia. Źle ją ocenili. Inga postanowiła zostać z nimi na dłużej. Rozmowa z Ravną utwierdziła ją w tej decyzji. Mikkal nie był zadowolony. Inga obudziła w nim jakiś niepokój. Bał się, że to nieprzyjemne uczucie będzie mu towarzyszyć, jeśli kobieta zadomowi się u nich na dobre. - Nie możemy jej zabrać - rzekł stanowczo do matki, kiedy zostali sami. - Dlaczego? - Ravna spojrzała ostro na syna. - Przyda się para rąk do pracy. Z Siggi nie ma już żadnego pożytku, a Inga sprawia wrażenie pracowitej. Z miejsca ją polubiłam. Może zamieszkać ze mną, często doskwiera mi samotność. Mikkal westchnął. - A więc historia się powtarza? Sprawiłaś sobie nową córkę? Tym razem w nic mnie nie mieszaj. Nie omotasz mnie pajęczyną swoich marzeń, nie zrobisz z Ingi synowej! Nic jej do nas. Nie potrzeba nam rozwiązłych kobiet. Ravna milczała długo.
- Nie spodziewałam się usłyszeć z twoich ust słów o przyzwoitości - wycedziła oskarżycielsko. Przez następne dni Mikkal unikał Ingi, wmawiając sobie, że nie kryje się w tym nic nienaturalnego. Dlaczego miałby przestawać z kobietą, której nie lubi? Irytowała go niepomiernie, w każdym jej geście i czynie dostrzegał coś wyzywającego. Jej siła i pewność siebie przypominały Mikkalowi, że Raija odznacza się tymi samymi przymiotami charakteru, a to porównanie wydawało mu się nie na miejscu. Ta brzydka, niezdarna istota miałaby rywalizować ze zwiewną, drobną Raiją, która sprawiała, iż słowo „kobieta” stawało się niemal święte? Poza tym zajęła się Ailo, przejęła rolę matki, choć jej o to nie prosił. I dobrze się z niej wywiązywała, nie mógł jej nic zarzucić. Jak na rozwiązłą kobietę, była zadziwiająco obowiązkowa. Sigga nie chciała widzieć syna, a zresztą Mikkal bał się zostawiać chłopca w towarzystwie matki. Była coraz bardziej zwichnięta. Zwichnięta - przyzwyczaił się tak właśnie określać jej stan. Nienawiść do Siggi zdążyła się w nim wypalić na tyle, że słowo „obłąkana” sprawiało mu ból. Teraz, kiedy zdołał się uwolnić od żony i zrzucić z siebie odpowiedzialność za jej postępki, zaczął dostrzegać dobre strony ich związku. Gdyby Sigga była taka jak dawniej... Nie darzyliby się wielką miłością, ale mogliby jakoś ułożyć sobie życie. Teraz na to za późno. Ailo czuł się bardzo związany z matką, Sigga kochała go zaborczo. Ravna nigdy nie zdobyła zaufania chłopca, Mikkal zaś przestał się starać, przeżywszy pierwsze rozczarowanie. Nie zamierzał błagać własnego syna o cokolwiek. Inga zastąpiła mu matkę, zdołała wślizgnąć się do zakamarków duszy Ailo, do których nikt inny nie miał dostępu. Mikkal nie chciał się przyznać, że go to zadziwia i przyprawia o zawiść. Łatwo było darzyć Ingę antypatią. Łatwiej za każdym razem, gdy osiągała coś, co leżało poza zasięgiem jego możliwości. Zaczęli wędrówkę na letnie pastwiska, harując od świtu do zmroku. Mikkal nie narzekał, praca męczyła ciało i duszę, przepędzała natrętne myśli. Nie była tylko lekarstwem na marzenia senne. Zmuszał się do czuwania. Gnali stado na wschód, ku znanej ziemi, z którą wiązały go gorzkie i słodkie wspomnienia. Kiedy pewnej nocy płachta namiotu odchyliła się, pomyślał, że to Aslak przyszedł dotrzymać mu towarzystwa.
To była Inga. Mikkal zdumiał się tak mocno, że zapomniał języka w gębie. Nie zdobył się nawet na słowa powitania. Inga usiadła, nie pytając o pozwolenie. Bez cienia lęku zajrzała Mikkalowi w oczy. - Nie lubisz mnie? Choć Inga nadała słowom ton pytania, wcale nie spodziewała się odpowiedzi. - Nie za bardzo - odrzekł Mikkal tylko po to, by ją zirytować. - Jesteś szczery. Cenię szczerość u mężczyzn. Mikkal lekceważąco wzruszył ramionami. Nawet na nią nie spojrzał. - Nie obchodzi mnie, jakich mężczyzn lubisz, a jakich nie. Ku jego rosnącemu rozdrażnieniu, Inga roześmiała się. Nie wyglądała na zbitą z tropu. - Może powinno cię to obchodzić - stwierdziła, poważniejąc. Jej wzrok zdradzał, co kryje się za tą dwuznacznością. - Nie potrzebuję kobiety - zbył ją brutalnie. Wzdrygnął się na myśl, że miałby jej dotknąć. - Zwłaszcza takiej, która oddaje się pierwszemu lepszemu - dodał jadowicie. Sprawiło mu satysfakcję, że mógł ją zranić. Inga nie wpadła w złość. Nie wstała, nie rzuciła się na niego z pięściami. Nie była Raiją. - Jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż ci się zdaje, Mikkalu Persenie - powiedziała. Rozmyślnie użyła znienawidzonej przez niego norweskiej wersji nazwiska. Chciała go poniżyć. - Mamy ze sobą wiele wspólnego - ciągnęła łagodnie. - Słucham plotek. Nie jesteś bez winy, że Siggę spotkał taki los. Nie tylko ja sypiałam w cudzym łóżku. Mikkal bezsilnie zacisnął pieści. Z trudem powstrzymał się, by jej nie uderzyć. - To co innego - syknął przez zaciśnięte zęby. - To nie to samo co... łajdaczenie się! Inga podniosła się powoli i obrzuciła go przeciągłym spojrzeniem. Mikkal zniósł je z trudem. Czy ta przeklęta kobieta zamierzała tu zostać? Miał siłą wyrzucić ją z namiotu? - Nie masz prawa tak mówić - powiedziała po chwili, która Mikkalowi wydała się wiecznością. - Nie masz prawa mnie osądzać. Dajesz się zwodzić pozorom. Wyszła. Wyprostowana jak struna. Mikkal poczuł niesmak w ustach. Nie pojmował kobiet. Wtedy znalezienie odpowiedniego miejsca zajęło Mikkalowi trzy dni. Teraz dopiero po czterech dotarł do rozgałęzienia szlaku. Stado opóźniało marsz. I tym razem odłączył się bez słowa. Nie przejmował się takimi błahostkami, a oni go rozumieli. Potrzebowali jego silnych rąk, sprawnego i pracowitego ciała, ale rozumieli, że musi ich opuścić. Nie czynili mu wyrzutów, tylko podzielili się dodatkowymi obowiązkami.
Jedynie Inga zadawała pytania. Zwróciła się do Andersa, młodszego brata Siggi. Aslaka pominęła. Aslak gotów był bronić Mikkala we wszystkim, co ten przedsięwziął, zaś Anders zawsze miał własne zdanie. Tym razem nawet Anders stanął w obronie Mikkala i Inga w końcu zrozumiała dlaczego. Opóźniał marsz, może o cały dzień, ale nie mógł postąpić inaczej. Zapadł zmrok, we wschodnim Finnmarku wstała szarawa wiosenna noc. Powietrze było wilgotne, wciąż miało posmak zimy. Woda w kałużach ścinała się lodem, a zaspy śnieżne uczepione porośniętego wrzosem wzgórza zdawały się lekceważyć nadejście nowej pory roku. Noc przeszła w mroźny blady poranek. Ravna podsyciła ogień na palenisku. Jej pomarszczona twarz wyrażała zaniepokojenie. Rzucała wokół nerwowe spojrzenia, podbiegała co chwila do wyjścia, zrywała się na każdy dźwięk. Nie odezwała się jednak, nie powiedziała ani jednego złego słowa o synu. Inga bardzo ją polubiła, przyszło jej to zresztą bez trudu. Ravna promieniowała matczynym ciepłem, którym zjednywała sobie ludzi. Nie sposób było nie darzyć jej sympatią. Niepokój Ravny napawał Ingę troską. Mikkal miał powód, by ich opuścić, ale nie powinien okazywać lekceważenia współtowarzyszom. Żywych stawiać trzeba przed umarłymi. Matka kochała go, a on przysparzał jej siwych włosów. - Pójdę go poszukać - rzuciła impulsywnie Inga. Ravna sprzeciwiła się. - Nie musisz tego robić przez wzgląd na mnie - powiedziała. - Nie lękam się o niego. Da sobie radę. Jest dorosły, sam odpowiada za swoje postępki. Ravna miała wiele argumentów, ale Inga już podjęła decyzję. Łagodnie potrząsnęła głową. - Pójdę - uśmiechnęła się kwaśno i zaczęła się ubierać. - Dasz sobie radę z Ailo. Mikkal jest gdzieś w pobliżu, pewnie kieruje się już do nas. Wrócę, jeśli się na niego nie natknę. Nie będziecie musieli mnie szukać. Mniej więcej znała kierunek, pomógł jej instynkt. Po paru godzinach trafiła na skraj zagajnika, nad którym unosiła się smużka dymu. Mikkal siedział nieruchomo przy ognisku. Nigdy jeszcze Inga nie widziała człowieka pogrążonego w tak głębokiej apatii. Wyruszyła z obozu, kipiąc gniewem, lecz teraz nie mogła czynić mu wyrzutów. Nie mogła dobijać leżącego. Poszarzał na twarzy, łzy zostawiły wyraźne ślady na kanciastych policzkach. Miał zaczerwienione oczy. Nie usiłował tego ukryć, tak jak uczyniłby każdy inny mężczyzna na jego
miejscu. Uniósł głowę i spojrzał na nią zamglonym wzrokiem. Złość Ingi stopniała w jednej chwili. Zapragnęła przytulić go i ukoić, ale nie uczyniła tego. Upadła przed nim na kolana. Za nic w świecie nie zdobyłaby się na to, by objąć go ramionami. - Znalazłeś to, czego szukałeś? Mikkala nie zdziwiła miękkość głosu Ingi. Tak jak nie zdziwiło go jej przyjście. - Znalazłem - odrzekł zachrypniętym głosem - i nie znalazłem. - Ruchem głowy wskazał za siebie. Inga podniosła się. Zobaczyła kołyskę, przykrytą rozszarpaną na strzępy skórą, i przez ułamek sekundy to, co skrywało się pod nią. Potem zacisnęła powieki i odwróciła się gwałtownie. Żołądek podszedł jej do gardła, ale nie zwymiotowała. Musiała się opanować. Dla Mikkala. Usiadła przy nim tyłem do kołyski. W pytaniu bezwiednie użyła właściwego słowa na znalezisko Mikkala. To. - Los drwi ze mnie - powiedział po dłuższym milczeniu. - Pokochałem to zmarłe dziecko bardziej, niż kocham żyjącego syna. Zadałem sobie wiele trudu, by znaleźć mu bezpieczne schronienie na zimę. Tak bardzo pragnąłem złożyć go w ziemi. Odwrócił wzrok ku wzgórzu, które wyraźnie rysowało się na tle odległego horyzontu, stanowiąc najwyższy punkt w okolicy. Z tej odległości bez trudu dostrzegli nieruchomą sylwetkę dumnego ptaka wpisaną w jasny prostokąt porannego nieba. - Orły! - jęknął bezsilnie Mikkal. - Stał się padliną dla orłów! - Roześmiał się gorzko, a serce Ingi krwawiło. Potrzebował pociechy, ale Inga nie mogła go dotknąć. Chciała, ale wciąż słyszała jego pogardliwe słowa. Nie da mu okazji do twierdzenia, że skłonna jest oddać się pierwszemu lepszemu... Pozostawały słowa. Zwilżyła wargi, szukając właściwych określeń. Nie było to łatwe. Widok kołyski obudził w niej odczucia podobne do tych, które targały Mikkalem. Nie chciała jednak powiększać jego cierpienia. - Nie stał się padliną - zaczęła i napotkała spojrzenie miodowych oczu, które wzgardą witały próby ukojenia smutku. - Nie? - Głos Mikkala był równie odpychający jak spojrzenie. Czepiał się żalu i bólu, pogrążał w żałobie. - Jeśli nie padliną, to czym, do diabła? Inga odwróciła wzrok. Nie potrafiła zmierzyć się z jego nienawiścią. - Nie pożył długo - ciągnęła niezdarnie. - W ziemi stałby się życiem, na swój sposób,
zamienił w proch i żył w innej postaci. Teraz stał się pożywką dla innego istnienia... To żadna różnica. - Bezsilnie rozłożyła ramiona. - Równie pięknie jest dawać życie pod niebem jak w ziemi. Porównanie nie przyniosło Mikkalowi ulgi. - Żadna różnica? Moje dziecko miało spocząć w grobie, Ingo. Nie pojmujesz? W grobie, wbij to sobie do głowy! Nie wiozłem go tu, by nakarmić orły. Pożywką dla innego istnienia... - Spojrzał na nią jak na obłąkaną. Inga skuliła się pod jego wzrokiem. Nawet wtedy, kiedy mąż przyłapał ją w ramionach innego, nie czuła się równie wzgardzona. Pragnęła go pocieszyć, a jedynie pogarszała sytuację! Przez ułamek sekundy sądziła, że Mikkal ją uderzy. Tymczasem wyraz zaciętości na jego twarzy raptownie ustąpił. Ten bezradny, bezbronny mężczyzna nie zamierzał z niej drwić. Pogrążony w rozpaczy potrzebował bliskości drugiego człowieka, a poza nią nie miał nikogo. Objął ją silnymi ramionami i wtuliwszy twarz w zagłębienie na jej szyi, rozpłakał się. Trząsł się, jakby zdjęty przeraźliwym zimnem. Szloch tłumiony skórzanym kaftanem Ingi świadczył o tym, że Mikkal doszedł do kresu wytrzymałości. - Wszystko sprzysięgło się przeciw mnie - wyszeptał bezsilnie. Inga zadrżała, poczuwszy jego ciepły oddech na skórze. - Tracę wszystko, co mogłoby nadać sens memu życiu. Los bez ustanku przygina mi kark... Nie mam już sił. Boję się, co może przynieść następny dzień... Inga niezdarnie gładziła Mikkala po włosach, czarnych i sztywnych, niesfornie opadających na czoło. Wzruszenie ścisnęło jej gardło. Wielu mężczyzn trzymało ją w ramionach, wielu odpoczywało na jej kolanach. Nigdy dotąd jednak nie doświadczyła bliskości drugiego człowieka w taki sposób. Zrozumiała, jak ubogie życie wiodła, nie znajdując w ludziach tego, co najważniejsze. Szukała odpowiednich słów. Przeczuwała bardziej, niż wiedziała, że pusty frazes nie przyniesie Mikkal owi pociechy. Nie potrzebował współczucia. Różnił się od wszystkich mężczyzn, których znała. Był inny. - Nie możesz cofnąć czasu - zaczęła nieskładnie, bojąc się, że napotka ten sam odpychający wzrok i usłyszy te same wzgardliwe słowa jak poprzednim razem, gdy usiłowała stanąć po jego stronie. - Co się stało, już się nie odstanie. Masz jednak moc zmieniania przyszłości, Mikkal... Po raz pierwszy głośno wypowiedziała jego imię. Z jakiegoś powodu nie potrafiła dotąd zmusić warg, by wymówiły te dźwięki, których słodycz czuła na języku.
Mikkal... - Nie poddawaj się! - szepnęła. - Nie masz prawa się poddawać! - Czuła na sobie ciężar jego muskularnego ciała. Przyszła jej do głowy myśl, absurdalna w tych okolicznościach, że nie gustuje w otyłych mężczyznach. Mikkal był świetnie zbudowany. - Jesteś zbyt dobry, by się poddawać! - ciągnęła, nawet nie wiedząc, czy Mikkal słucha. Miała wrażenie, że mówi do samej siebie. Może jemu to wystarczało, może pragnął jedynie czyjejś bliskości i słów wypowiadanych właściwym tonem. Inga radowała się, że to jej przypadła ta rola, choć też bolała myśl, iż Mikkal nie dostrzegłby żadnej różnicy, gdyby na jej miejscu był ktoś inny. Nic dla niego nie znaczę, pomyślała i poczuła bolesny, ostrzegawczy skurcz w piersi. Była dorosła, wiedziała, co się święci. Może odejść, powinna odejść. Tylko wtedy zdoła uniknąć bólu. Zdawała sobie jednak sprawę, że nie ruszy się z miejsca. Będzie trzymać się tej grupki ludzi ze wszystkich sił. Póki będzie z nimi, poty czuć będzie bliskość Mikkala. Czeka ją cierpienie, ale jest na tyle dojrzała, by je przyjąć. Już dokonała wyboru. Do tej chwili tęskniła całe życie. Inga wypowiedziała mnóstwo słów, słów, których żadne z nich później nie pamiętało. Ona, bo było ich tak wiele. On, bo słowa zlały się w rzekę niosącą ukojenie, a przecież nie sposób wyróżnić w rzece pojedynczych kropli. Wyraz zawziętości pozostał na jego twarzy, kiedy uwolnił się z jej ramion. Bez jednego słowa, bez podziękowania. Mikkal nie przyznawał się do swoich słabości, zwłaszcza wobec kobiet. Wobec niej. Palcami odrzucił grzywkę, lecz ta niesfornie opadła mu ponownie na oczy. - Pomożesz mi kopać? Inga skinęła głową. Dlaczego cała drżała w beznadziejnym oczekiwaniu? Nie chciała szukać u niego oznak aprobaty, ale mimowolnie to czyniła, boleśnie się rozczarowując. Mikkal nie zegnie się tak łatwo jak trawa na wietrze. Minie sporo czasu, zanim w tych niezwykłych miodowych oczach zatli się płomyk. Pracowali, nie odzywając się do siebie, jakby obfitość słów wypowiedzianych przez Ingę skazywała ich na milczenie. Ziemia była wilgotna, poprzecinana siatką korzeni. Ryli w niej rękoma, Mikkal pomagał sobie nożem. Inga poraniła dłonie, ale nie czuła bólu. Robiła to dla niego. Wszystko poza nim straciło
znaczenie. Wystarczyło kilka chwil, by stał się centralnym punktem jej świata. Zamknęła oczy, kiedy wstawiał kołyskę do dołu. Wykop sięgał mu do pasa. Powinni go trochę pogłębić, ale warstwa zmarzniętej ziemi stawiła skuteczny opór poharatanym koniuszkom palców. Zasypanie grobu nie stanowiło wyzwania dla ciała, tylko dla ducha. Wyraz twarzy Mikkala nieomal przywiódł Ingę do płaczu, z najwyższym trudem powstrzymała się od łez. Coś jej mówiło, że Mikkal nie chciał widzieć łez. Jej łez. Więc nikt nie zapłakał nad niewielką mogiłą. Mikkal zachował kamienną twarz, zacisnął zęby, aż zbielały mu kąciki ust i zadrżały nozdrza. Pociemniałym wzrokiem wpatrywał się w skrawek brunatnej ziemi wycięty w zeszłorocznej przywiędłej trawie. Nagle odwrócił się tyłem do niej i wycedził: - Idziemy. Nie mamy tu nic więcej do roboty. To tylko pusta równina. W obozie panował rozgardiasz. Pakowano dobytek, by ruszyć w dalszą drogę ku letnim pastwiskom. Mikkal zatrzymał Ingę, zanim dołączyli do reszty. Ani jednym gestem nie zdradził, jakie myśli kłębią mu się w głowie. Jego spojrzenie było nieodgadnione. - Czy twoja propozycja pozostaje w mocy? - zapytał niemal obojętnie. Żadne z nich nie miało wątpliwości, o co mu chodzi. Nie odrywał od niej wzroku. Inga znała rozsądną odpowiedź. - Tak - odrzekła nierozsądnie. Mikkal puścił ją. - Dobrze. Wieczorem przeprowadzisz się z Ailo do mojego namiotu. Nikomu się nie musimy tłumaczyć. Z Siggą nic mnie nie wiąże. Odszedł. Dla niego sprawa została rozstrzygnięta. Inga nie ruszyła się z miejsca. Z Siggą nic go nie wiąże. To prawda. Lecz Inga słyszała plotki. Wiedziała, że inne imię położy się cieniem między nimi. Za żadne skarby świata nie zapytałaby, czy coś go wiąże z Raiją. I czy kiedykolwiek przestanie wiązać. Być może czekał ją los Siggi. Inga zacisnęła zęby i podążyła za Mikkalem. Była bezsilna, przy Mikkalu traciła całą wolę. Ruszy z nim na wschód. Zostanie przy nim, jak długo będzie tego chciał. Nic poza tym
nie miało znaczenia.
3 Dął wiatr od morza i niósł krzyki mew, sławiące wiosnę. Daleką północ zamieszkiwało niewiele ptaków śpiewających, ale mewy wynagradzały ich brak nieustannym wrzaskiem. Raija zacisnęła zęby. Minęło już sporo czasu, ale wciąż pamiętała wiosnę nad Zatoką Botnicką, szczebiot ptaków, szum potężnych świerków, kolorowy dywan łąk, który wyglądał tak, jakby tęcza ukryła się pośród świeżych źdźbeł trawy. Ocknęła się z zamyślenia. Po co się dręczyć, tutaj wiosna nie zawita. Przynajmniej nie ta, którą Raija znała. Tu lato zjawiało się nagle po falach mrozu, jak nieproszony gość stawało znienacka u progu. Kończył się kwiecień, a zima ani myślała ustąpić. Była już wprawdzie niezbyt dotkliwa, ale wciąż dawała się we znaki komuś, kto zwykł mieszkać w łagodniejszym klimacie. Raija zakładała kilka warstw odzieży pod kaftan i opatulała dzieci, które jak kuleczki wysypywały się z domu, by zażyć zabawy na świeżym powietrzu. Zadrżała mimowolnie i oderwała wzrok od ubogiego krajobrazu. Widok, który roztaczał się przed nią, był równie przygnębiający jak klimat i pogoda. Gdyby tylko mogła się od niego uwolnić! Wszystko wydawało się takie proste. Skoro Holmertz, poprzedni właściciel sklepu, dawał sobie radę, cóż stało na przeszkodzie, by i jej los sprzyjał? By i dla niej sen stał się rzeczywistością. Wmówiła sobie, że potrafi prowadzić sklep. Sądziła, że odwaga i energia wystarczą, ale srodze się rozczarowała. Z wolna zaczynała rozumieć, że porwała się z motyką na słońce. A przecież przekonywała Reijo, że sobie poradzi. Wciąż dźwięczał jej w uszach pewny siebie ton, którym oznajmiła mu, że sama zajmie się prowadzeniem sklepu. W głębi ducha spodziewała się, że ją wesprze. Do tej pory Reijo zawsze stał u jej boku. Tym razem potraktował jej słowa z niezwykłą powagą. Zostawił handel w jej rękach, na każdym kroku dając do zrozumienia, że nie zamierza brać ani odrobiny odpowiedzialności na swoje barki. Zawsze pragnął spokojnego życia, nie chciał się wywyższać nad innych. To był jej pomysł, niech więc sama wypłacze się z kłopotów. A kłopoty spotykały Raiję ze wszystkich stron. Musiała zmierzyć się z tysiącem nie pisanych praw, o których nawet nie miała pojęcia, stojąc z drugiej strony lady. Tyle od niej oczekiwano. I tyle było ról, których nie chciała grać. Paskarki, na przykład. Wyzyskiwaczki, podbijającej ceny towarów. Nikomu nie
odmówi chleba, nie będzie podobna do kupców, których wspominała z zaprawioną goryczą niechęcią. Tych, którzy okradali biedaków. Raija też zaznała biedy i głodu. O, nie, taka nie będzie. Raija popadła w przeciwną skrajność. Wolała nazywać ją dobrocią, miłością bliźniego. Nie spodziewała się podziękowań, dobrze wiedziała, jak trudno okazywać wdzięczność komuś, kto ma więcej. Oczekiwała solidarności. Tymczasem ludzie w osadzie naśmiewali się z Raiji. Za plecami dziewczyny naigrawali się z jej naiwności. Korzystali z niej, nie szczędząc nowej właścicielce sklepu drwin i złośliwości. Liczby w księgach nie mówiły nic o małostkowości klientów, za to wiele o braku kupieckiej żyłki. Nazwiska dłużników powtarzały się na wielu stronach. Raija nie potrafiła ściągnąć należności. Znała wszystkie rodziny w osadzie i dobrze wiedziała, kto cierpi niedostatek. Kiedy więc zjawiali się po najniezbędniejsze towary, nie pytała o zapłatę. Na mocy nie pisanej umowy starannie odnotowywała rosnącą sumę długu. W głębi duszy miała jednak poczucie, że nie zajmuje się handlem, tylko dobroczynnością, za którą nie może spodziewać się zapłaty. Narastało w niej przygnębienie. Przecież dostawcom musiała się opłacać brzęczącą monetą. Liczby przemawiały jasnym językiem. Raija wiedziała, że nie oszuka rzeczywistości. Chcąc zachować sklep, musi ściągnąć długi. Nie zamierzała się poddawać, jej praca nagle nabrała szczególnego znaczenia. Ludzie gadali, że handel nie jest zajęciem dla kobiet, że to wbrew naturze, że rezultat łatwo przewidzieć. Raija chciała im pokazać, jak bardzo się mylą. Reijo też był przygnębiony. Czekał, aż dzieci położą się spać, upewniał się, że zasnęły. Dopiero wtedy ten zwykle opanowany mężczyzna dawał upust zniecierpliwieniu. Widział, że Raija nie jest taka jak dawniej. Od samego początku Raija dawała mu do zrozumienia, by trzymał się z dala od sklepu, nawet nie pokazała mu ksiąg. Reijo sądził, że żonie wystarczy hartu i zdecydowania, by utrzymać porządek w rachunkach. Pojawiły się jednak niepokojące oznaki świadczące o tym, że Raija nie panuje nad kupieckimi obowiązkami. Reijo objechał całą okolicę w poszukiwaniu załogi na rejs do Bergen. Było dawnym i dobrym zwyczajem, że okoliczni rybacy zlecali kupcowi fracht ryb na
południe. Zazwyczaj zleceniodawcy sami stanowili załogę kupieckich łodzi, czasami pomagali jedynie w jej doborze. Utarło się również, że frachtujący informowali kupca o wielkości ładunku na długo przed terminem wypłynięcia. Co najmniej dwa, trzy miesiące, twierdził Nils. Kiedy Raija przejęła sklep, wielu rybaków zapomniało o starych obyczajach. Wprawdzie Reijo zajmował się łodziami handlowymi, ale to w jego żonie ludzie widzieli ich właścicielkę. Szypra. Słyszano o kobietach w tym fachu, nigdy jednak tak młodych. Były to zwykle wdowy po wytrawnych marynarzach i to jeszcze uchodziło. Oddawały one komendę na pokładzie ludziom, którzy dorastali chłostani wiatrem i strugami słonej wody. Żaden Kwen, ledwo władający ich językiem, nie mógł marzyć o zaszczycie poprowadzenia statku z transportem ryb do kupieckiego miasta na południu. Szypra się nie zmieniało. Najstarsi ludzie w osadzie nie pamiętali, by coś podobnego stało się za ich dni. Nikt by się nie ośmielił. Inny szyper mógłby postawić twarde warunki. Raija była miękka, więc rybacy zwietrzyli swą szansę. Reijo współczuł jej. Wiedział lepiej niż inni, że Raija się zamartwiała. Miała podkrążone oczy i zmizerniała na twarzy. Nie pamiętał, by kiedykolwiek była taka chuda. - Jak ci idzie w sklepie? - spytał, udając obojętność. Reakcja Raiji potwierdziła przypuszczenia Reijo, że jest jej ciężko. Może nawet gorzej, niż sądził. - Dlaczego pytasz? - burknęła. Jej oczy nic nie wyrażały, jakby opuściła na nie zasłonę, którą odgradzała się od zewnętrznego świata. - Wszak to mój sklep, czyż nie? - Schyliła głowę z obawy, że jednak ją przejrzy. - Zawsze to podkreślałeś. Nabrała powietrza i dodała: - Dobrze idzie. Mówienie nieprawdy przychodziło Raiji z równym trudem jak prowadzenie interesów. Reijo miał ochotę wstać, podłożyć rękę pod hardy podbródek Raiji i zmusić ją, by spojrzała mu w oczy. Nie uczynił tego. Nie ruszył się z miejsca. To przyszło późną wiosną. Stanął pomiędzy nimi niewidzialny mur. Wspomnienie wspólnie spędzonych lat przestało łączyć. Małżeństwo było jak choroba, która toczyła ich dusze i niszczyła przyjaźń. - Połowa ludzi z osady, którzy zwykli posyłać ryby na południe, wycofała się.
Raija uniosła głowę i wysunęła brodę w przód. Zawsze tak robiła, kiedy gotowała się do obrony. - Co to ma wspólnego z moim sklepem? Cóż ja mogę poradzić na to, że nie potrafisz zadbać o fracht i załogę? Chcesz mnie obciążać za własną nieudolność? Reijo zamknął oczy. Rozsądek podpowiadał mu, że Raija głośno myśli. Próbuje usprawiedliwiać swoje słabości. Nie poczuł się lepiej. Oskarżenia dziewczyny bolały. Kiedy uchylił powieki i zobaczył zaciętą twarz Raiji, stracił panowanie nad sobą. - Wszystko wiąże się z tym przeklętym sklepem. Prowadzisz go tak nieudolnie, że ludzie zaczynają bawić się z nami w kotka i myszkę. Wiedzą, że nic się nie stanie, jeśli oddadzą ryby innemu kupcowi. Nikt na tym nie straci, nikt poza tobą i mną. Nie opowiadaj mi więc bajek o tym, że sprzedaż idzie dobrze. Wiem, jak idzie, Raiju. Źle! Raija nie odpowiedziała. Reijo się nie mylił, jak zawsze. Wszystko przez ten sklep. Tyle że on palcem w bucie nie kiwnął, by jej pomóc. A teraz ją oskarża o nieudolność. Sam nie mając bladego pojęcia o handlu! To właśnie powiedziała. Jedno słowo goniło drugie. Raija odznaczała się ognistym temperamentem. Kiedy krew wrzała jej w żyłach, nie umiała się powściągnąć. Reijo zwykle nie tracił panowania nad sobą, ale doprowadzony do ostateczności, potrafił eksplodować jak beczka z prochem. To była ich pierwsza prawdziwa kłótnia. Dali upust goryczy, którą dusili w sobie. Od dawna nie rozmawiali, nie o sprawach poważnych. - Zawsze chciałaś wszystko robić sama. Nigdy nie pozwalałaś, bym zaopiekował się tobą, uparta i dumna dziewczyno. Stałem u twego boku, a ty uważałaś to za rzecz oczywistą. Inni, którzy ci pomagali, doczekali się choć słów podziękowania. Zawsze wiedziałaś, że jestem gotów trwać przy tobie, Raiju. Popełniłem błąd... Reijo mówił cichym, ale dobitnym głosem. Raija nie wątpiła, że te słowa płyną z głębi skrzywdzonego serca. Bolały, tym mocniej, że i tym razem miał rację. W jego wzroku Raija dostrzegała stanowczość, znała ją tak dobrze. Nie znalazła argumentów, którymi mogłaby go zranić, by wyjść zwycięsko ze słownej utarczki. Raija nie potrafiłaby tak się zachować. Nie wobec Reijo. - Nie będę wtrącać się w to, jak prowadzisz sklep - ciągnął - solennie to sobie przyrzekłem. Niech ten interes piekło pochłonie, skoro taka jest twoja wola. Zajmę się kupieckimi łodziami, ale cudów nie zdziałam. Ruszam na południe z takim ładunkiem, jaki