a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony855 372
  • Obserwuję554
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań669 621

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 16 - Niszczący płomień

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :487.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 16 - Niszczący płomień.pdf

a_tom CYKLE Bente Pedersen - cykl Raija ze śnieżnej krainy (tom 1-40)
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 135 stron)

BENTE PEDERSEN NISZCZĄCY PŁOMIEŃ

1 Siedemnaście lat. Kiedy ma się siedemnaście lat i pogodne usposobienie, słoneczne miesiące otwierają nieskończenie wiele możliwości. Ten, komu wyobraźnia z łatwością wskazuje drogi do krainy marzeń, na całe życie zachowa w pamięci młodzieńcze czerwcowe i lipcowe uniesienia. Ida miała siedemnaście lat. Krucha, żywa jak srebro, z wiecznym wyrazem zadumy na twarzy, który jednych przyciągał, innych odpychał. Rude włosy zazwyczaj splatała w warkocze. Czyniła tak dlatego, że grube i sięgające pasa sploty łatwiej było w ten sposób utrzymać w ładzie. Poza tym warkocze ujmowały jej lat. Niewiele dziewcząt w jej wieku chciało wyglądać młodziej i mniej kobieco. Ida chciała. Zielonobrązowymi oczyma spoglądała na świat i ludzi i w chłonnej pamięci zapisywała wszystko, co ujrzała. Niewiele czasu upłynęło od chwil, kiedy wydeptano ścieżki na cypel. Potem zarosły na parę lat. I znów pojawiły się na nich ślady chłopięcych stóp. Tłumnie wyruszali z wioski do domu Kwena Reijo, by pukać w okiennice izby jego pięknej córki. Ida była im zresztą całkiem rada. Przynajmniej odrobinę. Nie lubiła tylko, kiedy bili się o nią. Kiedy z jej powodu kłócili się między sobą. Ida darzyła wszystkich jednakową sympatią. Przy żadnym z zalotników nie zabiło jej żywiej serce. Za każdym razem, splatając palce z palcami kolejnego chłopaka, czekała na znak. Flirtowanie sprawiało jej przyjemność, władza, którą miała nad nimi, sprawiała jej zadowolenie. Popełniali dla niej rozmaite głupstwa, a ona zawsze ich żałowała. I za każdym razem doznawała równie silnego rozczarowania. Elise napomknęła kiedyś o wielkim uczuciu. Ilekroć spoglądała na wujka Mattiego, czerwieniła się po same uszy. Wystarczało, by zasiedli oboje po dwóch stronach stołu, a powietrze w izbie przenikała przedziwna atmosfera. Ida nie przeżyła nic podobnego podczas nocnych wizyt chłopców z osady. Błagali, by wpuściła ich do środka. Obrzucali ją wyzwiskami tylko dlatego, że żadnemu nie otworzyła drzwi. Ale nie przestawali przychodzić, wierząc niezachwianie, że w końcu ulegnie. Podda się czarowi jednego z nich. A Reijo o przenikliwych zielonych oczach niczego się nie dowie.

Ida zamykała okiennice. Raz nawet przytrzasnęła palce rozochoconemu młodzieńcowi, który wspiął się aż na parapet. Zapamiętali to zdarzenie i stali się ostrożniejsi. Ale wciąż krążyli wokół niej. Rozmawiali o niej, czasami aż nadto rubasznie, używając języka śmielszego niż w marzeniach. Podrzucali sobie nawzajem słowa, ubodzy we własne doświadczenia na tym polu. Lecz nie przestawali darzyć jej szacunkiem. Wszystkich traktowała jednako. Jeśli kogoś wyróżniła większym zainteresowaniem, to i tak nie pozwalała mu na więcej niż pozostałym. Ukradkowy pocałunek, to wszystko. Nikomu nie pozwoliła się dotknąć. Pozostawała tajemnicza. Pociągająca, baśniowa nieomal postać, do której biegły ich marzenia. Zdawali sobie sprawę, że ten, kto ją zdobędzie, ten, któremu uchyli okiennicy, musi mieć w sobie coś szczególnego. Zwykli chłopcy nie mieli przystępu do takich księżniczek jak Ida. Ale każdy z nich wierzył święcie, że zostanie wybrankiem. Że w końcu dziewczyna dostrzeże ukrytą w nim wyjątkowość. Ida nie czyniła nic, by się wyróżnić, ale przejrzeli ją na wylot. Dobrze wiedzieli, co ukrywa. To, że nie podkreślała swej niezwykłej urody, zwiększało ich szacunek. Nie wynosiła się nad innych. Była sobą. Reijo widział, jak jego córka rozkwita, a świat staje przed nią otworem. Pamiętał własną młodość, miał wtedy mniej lat niż Ida i gotów był zrobić wszystko dla dziewczyny tak do niej podobnej. Wewnętrzny głos domagał się, by chronił córkę, zamknął ją przed ludźmi, trzymał z dala od tych rozpalonych chłopców, którzy pragnęli pozbawić ją niewinności. Czuł to samo, co czuło tysiące ojców przed nim. I tylko wspomnienie tamtych letnich dni, kiedy marzył o Raiji, kazało mu poskromić zbytnią surowość. Nie pomógłby Idzie, odmawiając jej zabaw, ekscytacji, zalotów, ukradkowych pieszczot, bólu i radości... To było jej życie i sama musiała dokonywać wyborów. Nie powinien wtrącać się w nie zbyt natarczywie i w ten sposób odpychać jej od siebie. Jedynego dziecka, które mu pozostało. Tego kruchego, choć pełnego życia kwiatu o twarzy Raiji, takim samym uśmiechu i sposobie bycia, z identyczną zmarszczką zdziwienia między wygiętymi w łuk brwiami i równie silnym zamiłowaniem do fantazjowania - i z jego nosem, zamyślonym spojrzeniem i spokojem ducha...

Tej niezwykłej mieszanki siebie samego i Raiji. Nie mógł nacieszyć nią oczu. Dziecko, o którym nawet nie śnił. Los obdarzył go nim wtedy, gdy najmniej na to zasługiwał. Dziecko dziewczęcia, które kochał letnią porą, równie gorącą i czarowną jak ta teraz. Ida roztaczała wokół siebie ten sam urok co jej matka. Tę samą radosną magię. I przerastała Raiję na wiele sposobów. Miała coś, czego tamtej brakowało. Korzenie. Zaufanie do świata. Poczucie przynależności i własnej wartości. Przyjaciół. Umiejętnością nawiązywania kontaktów bila matkę na głowę. Miała to, czego Raija szukała całe życie. Przyjaciółki. Dziewczęta nie spędzały wiele czasu na beztroskich pogawędkach. Praca wypełniała nieomal całe ich życie. Ci, którym bieda zaglądała w oczy, nie narzekali na brak zajęcia. A w Roku Pańskim tysiąc siedemset czterdziestym siódmym mało kto cieszył się dostatkiem. Zimą i wiosną osadę zamieszkiwały głównie kobiety. Większość zdolnych do pracy mężczyzn ruszała na Lofoty lub do Finnmarku. Połowy w fiordzie nie starczały na chleb codzienny, spłatę długów i dziesięciny. Musieli ruszać w świat. Tylko w ten sposób mogli zatrzymać biedę na progach domostw, rzadko jednak zasiadali do suto zastawionego stołu. Gospodarzyli oszczędnie i ostrożnie. Nigdy nie można było przewidzieć, czy morze nie poskąpi swych skarbów, a do kaprysów północnej ziemi każdy już zdążył się przyzwyczaić. I nikt nie miał pewności, że odpłaci choć w części za trud włożony w uprawę. Lud był pracowity. Niedziele jednak dziewczęta miały tylko dla siebie. Zbierały się, by się nacieszyć młodością. Siadały pod ścianą domku na cyplu, wystawiając twarze do popołudniowego słońca. Reijo usuwał się na bok, kiedy nadciągała szczebiocząca gromadka panien w odświętnych długich, czarnych sukniach. Spuszczał łódź i wypływał na fiord. Też miał na sobie niedzielny strój. Nie zabierał rybackiego ekwipunku, wiosłował tylko po to, by napełnić się spokojem, znaleźć się w miejscu, gdzie nic nie mogło zakłócić toku jego myśli. Gdzie był sam

na sam Z niebem i słoną wodą, z dala od lądu. Gdzie znajdował ukojenie. Dziewczęta nie miały nic przeciw temu. Nigdzie indziej nie dawano im tyle swobody. Wszędzie byli rodzice, nastawiający uszu, zaniepokojeni, często niepotrzebnie wtrącający się w sprawy, które dziewczęta uznawały za ważne. Rodzice, którzy wciąż uważali je za małe dzieci. Zazdrościły Idzie ojca. Różnił się wszystkim od ich własnych, nawet wyglądem. - Jest przystojny - zachichotała Henriettę, przygryzając warkocz ciemnych włosów. Ida spojrzała zdumiona na przyjaciółkę, zupełnie jakby ta twierdziła, że na księżycu żyją ludzie. Reszta dziewcząt wybuchnęła śmiechem, w którym pobrzmiewała jednak nutka akceptacji dla słów Henriettę. Henriettę mówiła zwykle, co jej ślina na język przyniesie, ale tym razem trafiła w samo sedno. - Tata? - zdziwiła się Ida. - Tata przystojny? Skierowała wzrok na fiord. Łódka odcinała się maleńkim brązowym półksiężycem na lazurowej toni. Może i był przystojny, Ida nie potrafiła się zdecydować. Córki nie myślą w ten sposób o własnych rodzicach. - Nie wygląda jak inni ojcowie - dodała zamyślona Sofia. Miała niebieskie oczy, w których nieomal łatwiej było utonąć niż w oczach Idy. - Ale twój brat jest ładniejszy - dodała rozmarzona. - Macie jakieś wieści od niego? Ida pokręciła głową. Knut nie odzywał się od dawna. Siostra myślała o nim codziennie, nieustannie modliła się o jego powrót. To nic, że stracił ukochaną, nie musiał też przywozić złota. Niech tylko wróci! Ida nie podzieliła się tymi myślami z przyjaciółkami. Nie wiedziały ani o złocie, ani o ukochanej Knuta. Ida lubiła się zwierzać, ale nigdy nie mówiła wszystkiego. Taką miała naturę. Indianne milczała. Kiedyś była dziewczyną Knuta. Wtedy nie widziała w tym nic szczególnego, ale długa nieobecność chłopaka dodawała dawnemu związkowi nimbu tajemniczości. Teraz Knut stał się ukochanym z marzeń, a przez to innym i niezwykłym. Indianne zapomniała niezdarne pocałunki, które napawały ją wstrętem, dotyk niecierpliwych dłoni, którego nie znosiła. Marzyła o Knucie Elvejord, o nim myślała, zasypiając, jego obraz przywoływała najczęściej po przebudzeniu. W marzeniach wszystko jest możliwe.

Indianne wcale nie miała pewności, że kocha Knuta, ale niecierpliwie wyczekiwała jego powrotu. Wtedy będzie jeszcze lepiej niż w snach. Z żadną z koleżanek nie podzieliła się tymi myślami. Należały wyłącznie do niej. Z pewnością nie zwierzyłaby się Idzie. Ida była bardzo związana z bratem. Nie różniły się zbytnio wiekiem. Indianne była rok starsza od pozostałej trójki. Jej gderliwa matka uważała, że córka dorosła już do małżeństwa, ale Indianne wolała czekać. Henriettę i Sofia spotykały się z podobnymi napomknieniami. Skrzynie stojące u wezgłowia ich łóżek wypełniały się z wolna wianem. Hafty na najcieńszym płótnie, na jakie stać było rodzinę. Poszwy na poduszki. Ręczniki. Rzeczy niezbędne w przyszłym domu. Ida nie miała skrzyni. Reijo nie popędzał córki. Pragnął utrzymać ją przy sobie jak najdłużej. Bez córki jego dalsze życie stawało się wielką niewiadomą, dobrze o tym wiedział. Ida nie poświęcała przyszłości wiele uwagi. - Emil pytał o ciebie wczoraj. - Oczy Sofii zamigotały szelmowsko. Ida wzruszyła ramionami. - Niech sobie pyta! Młodzież spędziła poprzedni wieczór na tańcach, ale Ida się nie pojawiła. - Nie miałam ochoty - ucięła krótko i podwinęła spódnicę, odsłaniając kostki. W towarzystwie samych dziewcząt mogła sobie na to pozwolić. - Przyszedł Sedolf - oznajmiła Sofia z pozorną obojętnością, choć w jej wzroku pojawił się wyraz rozmarzenia. - Sedolf jest ładny. - Ale nie można mu ufać - rzuciła oschle Indianne. - Tak jak Simonowi - dodała Ida z równą oziębłością. - W końcu są kuzynami. Sedolf to flirciarz. Marzenia Sofii krążyły nieustannie wokół cudownej miłości i nieprzerwanego szczęścia. Wprawdzie nie znała nikogo, kto doznawał takich uczuć, ale wierzyła niezachwianie, że właśnie jej się przydarzą. - Maja jest pewnie załamana, że Simon nie wraca do domu - stwierdziła. - Dziwię się mężczyznom. Po co ruszył na północ? Pomieszało się mu w głowie po tym więzieniu! Bóg jeden wie, co mu się tam przytrafiło! Ida znała prawdę. A Maja wcale nie była załamana. Przynajmniej nie z tego powodu. Ludziom w wiosce wystarczały domysły, by ferować wyroki.

- Emil ujdzie - powiedziała Henriettę. - Mają ziemię na własność. Emil ją odziedziczy po starszeństwie. A jest wcale ładny. Pozostałe trzy dziewczęta spojrzały na nią jak na komendę. - Nie tak jak Sedolf - przyznała naprędce Henriettę. - Ale żaden z niego brzydal. I kocha się w tobie na zabój, Ido. Powinnaś okazać mu więcej sympatii. Ida roześmiała się perliście. - Nie mogę, Henriettę. Nie lubię go, przynajmniej nie w ten sposób. - A właśnie, że lubisz - droczyła się z nią Indianne, ale Ida posłała jej gniewne spojrzenie. Indianne niebezpiecznie zbliżyła się do prawdy. Nad fiordem mieszkało niewielu chłopców w odpowiednim wieku i tylko część z nich dziewczęta uznawały za godną siebie partię. Trzeba było działać szybko, żeby nie skończyć u boku jakiegoś parobka. - Emil nie jest wcale przystojny - ucięła dyskusję Ida. - Całkiem miły, nie powiem, ale nie przystojny! Roześmiały się wszystkie poza Henriettę. - Nie warto być zbyt wybredną - powiedziała kwaśno. - A ludzie tak o tobie gadają, Ido! Sofia i Indianne posłały sobie znaczące spojrzenia i Ida zrozumiała, że w sformułowaniu Henriettę tkwi ziarenko prawdy. - Nie dbam o to, co ludzie gadają - odrzekła bez przekonania. Słowa potrafią ranić. Wcale nie chciała trafić na języki, przez wzgląd na ojca i na samą siebie. Henriettę pożałowała złośliwości. Opuściła wzrok na swoje ręce, zaczerwienione od ciężkiej pracy. Zdarła kolana i kostki dłoni, szorując podłogi i piorąc bieliznę w domu bogatego chłopa. Nawet latem woda w drewnianych wiadrach stygła szybko. - Plotą, co im ślina na język przyniesie - mruknęła. - Że jestem wybredna? - zdziwiła się Ida. - Skąd to im, na Boga, przyszło do głowy? Nie mam powodów, by się uważać za lepszą od innych. Przyjaciółki pokiwały zgodnie głowami i wzięły Idę w obronę. Dobrze wiedziały, że Ida nie lubi się wywyższać. Nie leżało to w charakterze dziewczyny, ludzie po prostu mylnie tłumaczyli sobie jej pozorną nieprzystępność. - Tak mówią ci, którzy uważają Emila za dobrą partię - dodała ostrożnie Indianne. Nie chciała zadzierać z Idą. Pragnęła zapewnić sobie jej przychylność na wypadek powrotu Knuta. - Za dobrą partię dla mnie? - domyśliła się Ida. Henriettę skinęła głową. - Co ich to obchodzi? - zdumiała się Ida i z westchnieniem wsparła policzek na kolanie. - Nie chcę Emila. Po co utrudniają mu sprawę takim gadaniem? Nie będzie mógł się wycofać,

choćby chciał. Będzie jeszcze gorzej, a na koniec zwalą całą winę na mnie... - Tak to już jest, kiedy ma się tyle lat co my - filozofowała Sofia, marząc, by mieć podobny dylemat. Najlepiej z Sedolfem. - Nie spieszy mi się do zamążpójścia - ciągnęła Ida. - Sam wiek nie wystarczy, musi być coś... więcej. Przyjaciółki zgodziły się z nią. Wiedziały doskonale, że największą szansę na to, by przeżyć „coś więcej”, ma Ida. Bo jej ojcem jest Reijo. Ich rodzice uznawali napomknienia o uczuciach za zwykłe brednie. - Chcesz kogoś zdobyć, to postaraj się, by zrobił ci dziecko - stwierdziła z wyrachowaniem Henriettę. - Twojej siostrze się udało. Pomyślcie tylko, ma Simona za męża! - Zdobyłaby go i w inny sposób - odrzekła sucho Ida, nie wdając się w szczegóły. I tak dość gadano o Mai i Simonie. Ludzie widzieli, że źle się układa między nimi. - Gładka twarz nie wystarczy - dodała. Wszystkie to wiedziały. Choć z drugiej strony, bez gładkiego lica było równie trudno... Z miejsca, w którym siedziały dziewczęta, rozciągał się widok na plac targowy, wyludniony o tej porze. Minie sporo czasu, zanim znów wypełni się gwarem ludzkich głosów i obfitością towarów. Jarmarki stanowiły najważniejsze wydarzenia w roku. Widok nowych twarzy przyprawiał dziewczęta o szybsze bicie serca, ale nie na długo. Przybysze, wolne ptaki, nie nadawali się na towarzyszy życia dla porządnych panien. Dziewczęta widziały również wąską drogę, wijącą się pośród sosen. Wiodła wzdłuż rzeki, przekraczała ją w górnym biegu i wcinała się w wąską, dziką dolinę. Dolina biegła między stromymi zboczami i raptownie przechodziła w ogromny płaskowyż przykryty nie- zmierzonym nieboskłonem. Pogranicze. Kraina niczyja. Wąska droga mogła zaprowadzić daleko na południe, tam gdzie mówiono innym językiem, gdzie mieszkano w soczyście zielonych świerkowych lasach. W piaszczystych glebach północy rosły jedynie sosny. Na drodze pojawili się jacyś ludzie. Dziewczęta zerwały się na równe nogi, pospiesznie strzepując kurz ze spódnic. Ciekawie zerkały ku zbliżającej się gromadce. Może przechodzili jedynie w pobliżu, równie dobrze mogli jednak zdążać do domu Reijo na cyplu. Reijo często miewał gości, jeszcze jeden powód, by zazdrościć Idzie. To było takie ekscytujące, Reijo znał rozmaitych ludzi, nawet takich, przed którymi inni zawarliby drzwi i okiennice.

- Tatko spodziewa się jakichś Finów do pomocy przy prażeniu smoły - wyjaśniła spokojnie Ida. Ledwie rzuciła okiem na zbliżające się postacie, z góry zakładając, że to smolarze. Od dawna się ich spodziewali. Reijo trudnił się wyrobem smoły co roku i zawsze ko- rzystał z pomocy rodaków. Nikt lepiej nie znał się na tej robocie, twierdził ojciec. Norwegowie nie mają pojęcia o smolarstwie, dodawał jednym tchem. I nie mylił się. Z mielerzy, które stawiał, uzyskiwał znacznie więcej czarnego złota niż ludzie w osadzie. A smoła była dla Reijo konieczna do przetrwania. Nie trudnił się już rybołówstwem. Gdyby stracił któryś ze stosów, w wyniku deszczów, nieumiejętnego ułożenia drewna czy niewłaściwego doglądania, pozbawiłby się środków do życia. Złoto Knuta ukrył i nie korzystał z niego. Traktował je jako rodzaj zabezpieczenia. Ostatnią deskę ratunku, gdyby sprawy potoczyły się niepomyślnie. - Nie potrzebujemy zbytków - wyjaśnił Idzie. - Dobrze się nam żyje. Przyjaciółki przyjęły westchnieniem wiadomość o Finach. - Ty to masz szczęście - powiedziała Sofia, zapominając na chwilę o Sedolfie. - Ci, co przybyli w zeszłym roku, byli... niesamowici. Prawdziwi mężczyźni! Sapnęła zachwycona przez nos. Najchętniej by została, ale tak jak reszta dziewcząt odebrała stosowne wychowanie i wiedziała, że takie zachowanie nie przystoi. Zebrałaby burę w domu, gdyby dowiedziano się, że witała u Reijo obcych mężczyzn. Młoda i niezamężna panna musi dbać o reputację. - Jeszcze ich zobaczycie - pocieszała Ida. - Budowa stosu zajmie im wiele czasu. Będzie zabawa, jak go zaczną rozpalać. Wiedziały o tym. I o tym, że Reijo Kesaniemi ma kilka mielerzy.

2 To byli smolarze. Ida rozpoznała ich z daleka. Trzech mężczyzn na koźle wozu, który najlepsze dni miał już za sobą. Ciągnęły go dwa niewielkie cisawe koniki, takie jakich powszechnie używano w Finlandii. Mężczyznę o jasnych, rudawych włosach rozpoznałaby o każdej porze dnia i nocy. Ida zaklęła pod nosem. Ze też ojciec musiał wypłynąć akurat dzisiaj! Wypłoszyła go wizyta przyjaciółek, tego stadka mew, jak je nazywał, bo przekrzykiwały się równie głośno jak pisklęta, kiedy latem wyklują się z jaj. Nie rozumiała się na tych mężczyznach. Spoglądali śmiało, dowcipkowali rubasznie. Ubierali się prosto, a ich dłonie miały szarawy odcień, jakby smoła, przy której pracowali, dostała się pod skórę i nie dawała zmyć. Przyjaciółki nie myliły się, było w nich coś fascynującego. Ida nie wątpiła, że Henriettę, Sofia i Indianne ukryły się w zaroślach porastających zbocze i stamtąd obserwują przybycie Smolarzy. Konie wdrapywały się mozolnie na pochyłość prowadzącą do drewnianego domku na cyplu. Te niewielkie zwierzęta odznaczały się wyjątkową siłą i wytrzymałością, były stworzone do surowych warunków klimatycznych północy. Zwykle też dożywały sędziwego wieku i potrafiły służyć właścicielowi przez całe jego życie. Mężczyźni zeskoczyli z wozu, by ulżyć konikom. Popychając wóz, zbliżali się do domu. Ida wyszła im na spotkanie. Jak doświadczona gospodyni zatrzymała się u szczytu schodów i złożyła ręce na piersiach. Santeri nie stracił lekkości ruchów. Puścił to, co trzymał w dłoniach, i podbiegł do dziewczyny w podskokach. Złapał ją w pół i zakręcił, aż zaniosła się śmiechem jak za dawnych lat, kiedy była małym dzieckiem Pocałował ją siarczyście w policzek. - Ida, do diaska, ale z ciebie dorodna panna! - wykrzyknął z miną znawcy i postawił ją na ziemi. - I takaś podobna do matki. Ida uśmiechnęła się. - Witamy w Ruiji, wujku Santeri! Dobiegł ich śmiech pozostałych mężczyzn. - Wujku Santeri - powtórzyli i znów zanieśli się śmiechem. Santeri wzruszył ramionami. - Nie przejmuj się nimi, Ido. Nikt ich nie nauczył dobrych manier. To Pekka i Tuomas. Przybysze uchylili szerokoskrzydłych kapeluszy, spoglądając na Idę z podziwem. Dziewczyna zaczerwieniła się.

- Nie niszcz mojej reputacji, kochanie. - Aleksanteri nachylił się ku niej, zniżając głos do, szeptu. - Opowiadałem im, że wszystkie dziewczęta w Ruiji leżą u mych stóp, a ty nazywasz mnie wujkiem! Ida roześmiała się i szybkim ruchem pogładziła go po policzku. - Wszystkie dziewczęta w Ruiji? Nie przesadzasz, wujku Santeri? Wyprzęgli zwierzęta. Ida poklepała cisawego konika po grzbiecie, zajrzała w jego mądre oczy. Lubiła zwierzęta. - Rusko? - spytała mężczyznę, który nosił imię Tuomas. Ten nie odpowiedział, tylko skinął głową. Ludzie przemierzający północne płaskowyże rzadko bywali rozmowni. - I Liinikko - dodała, gładząc drugiego konia po żółtawej grzywie. Maścią się nie różniły, oba były czerwonobrunatne. - Nietrudno zgadnąć - mruknął Tuomas. I miał rację. Finowie po obu stronach granicy używali tych samych imion dla tych niewielkich zwierząt, potomków stepowych koni z dalekiego wschodu. Konie, sprowadzane do Norwegii przez Finów i przez nich używane, były zazwyczaj podobnie umaszczone, a kombinacje kolorów powtarzały się. Stało się zwyczajem, by obdarzać je mianami podług wyglądu. Jeśli ktoś znał imię konia, mógł domyślić się, jak wygląda. Równie łatwo można było odgadnąć imię zwierzęcia, patrząc na nie. Reijo wracał na ląd. Z łodzi dostrzegł przybyszów. Santeri powitał go na brzegu. Ci dwaj mężczyźni nie zawsze pałali do siebie sympatią, ale czas każe zapomnieć o urazach. Reijo wysłał wieści do Mattiego. Ida domyślała się, że ojciec liczył na to, iż Matti pomoże mu przy smole. Tymczasem przybył Santeri. - Więc jakoś żyjesz - powitał go Reijo, pozwalając gościowi wciągnąć łódź na brzeg. - Złego diabli nie biorą - odrzekł Fin. Byli równolatkami, lecz różnili się jak woda i ogień. Jeden twardy jak skała, drugi płochy jak północny wiatr. Uścisnęli sobie dłonie. - Przyprowadziłem dwóch ludzi - ciągnął Santeri, a Reijo przywitał się z jego towarzyszami. - Obaj pochodzą z moich stron, stawialiśmy razem wiele mielerzy. Nikt dotąd nie narzekał na nasze usługi, a i za robotę niewiele żądamy. Dla dawnego kompana ustąpię z ceny. Zresztą u nas trudno o zarobek. W każdej zagrodzie siedzi kilku synów, a tylko jeden może liczyć na ojcowiznę...

Reijo znał tę historię, słyszał ją niejeden raz. - A Matti? - zagadnął, kiedy przysiedli na schodach. Popołudniowe słońce wciąż grzało mocno. Ida trzymała się blisko ojca, starając się nie zwracać na siebie uwagi, lecz dziewczętom takim jak ona przychodziło to z trudem było schować się w cieniu. - Matti nie miał ochoty ruszać na północ. - Santeri kiwnął ponuro głową i zaczął dłubać źdźbłem trawy w zębach. - Sprawy się skomplikowały. - Potoczył wzrokiem po fiordzie Lyngen, omiatając spojrzeniem potężne wierzchołki pokryte wiecznym śniegiem. - Z Elise? - Ida nie ukrywała zaniepokojenia. Nigdy nie nauczyła się milczeć w towarzystwie dorosłych. Reijo wcale tego od niej nie wymagał. - Nie, z mężem Marji. Akiemu w jakiś sposób udało się zdobyć ten skrawek ziemi. Wymyślił sobie, że Erkki nie spłacił długu przed śmiercią. Że ma jakieś papiery, które dają mu prawo do ziemi. Jeśli Matti jej nie wykupi, rzecz jasna, a Matti nie miał pieniędzy, Aki wiedział o tym doskonale. Nie mogę pojąć, że Mar ja pozwoliła mu na taką niesprawiedliwość wobec własnego syna. No, ale nie ma pewnie wiele do powiedzenia, poza tym zaczyna się już starzeć. I jest zależna od męża. Troszczy się tylko o Kariego, to w końcu też jej syn. Raiję i Mattiego wyrzuciła z serca, tak przynajmniej twierdzi Matti. Mówi, że umarli dla matki. Że Aki opanował nawet jej myśli. Reijo rozumiał, że coś takiego może nastąpić, choć przychodziło mu to z trudem. Raija w niczym nie przypominała matki, odziedziczyła charakter po ojcu. Matti zresztą też. - Co z Mattim i Elise? - zapytał. - Nie chcieli do Norwegii. Matti twierdził, że dość się tu napatrzył na biedę i niedostatek i przestał wierzyć w sny o Ruiji. A Elise pójdzie tam, gdzie Matti chce. Choć pewnie wróciłaby tutaj, gdyby mogła sama wybierać. - Santeri wbił wzrok w Reijo. - Pojechali na południe do Finlandii. Wieści od ciebie go już nie zastały. Przekazano je mnie, bo posłaniec wiedział, że się znamy. I że bywałem wcześniej w Ruiji. Reijo milczał. Na południe do Finlandii. Równie dobrze mogliby wybrać się na księżyc. Wiadomości nie docierały na taką odległość. Prawdopodobieństwo, że się już nigdy nie spotkają, było ogromne. - Elise spodziewa się dziecka - dodał Santeri. - Zimą, dlatego tak im było spieszno. Chcieli znaleźć jakiś dach nad głową, zanim przyjdzie rozwiązanie. Reijo ogarnął smutek. Elise była w jakiś sposób i jego dzieckiem. Miałby wnuka. A właściwie zostałby wujkiem. Dla Mattiego był szwagrem. - Wszyscy odchodzą - wyszeptała żałośnie Ida i objęła ojca za szyję.

Nie odezwali się. Ida mówiła prawdę. Aleksanteri i jego towarzysze znaleźli sobie miejsce w szopie. Pomieszczenie nie było zbyt szczelne, w szczelinach między deskami hulał wiatr, ale na dworze panowała letnia pogoda, a ci mężczyźni przywykli do niewygód. Ida miała wyrzuty sumienia wobec Santeriego. Traktowała go jak członka rodziny. Santeri uspokoił jej obawy. - Tak będzie najlepiej, moja mała - stwierdził. Tym razem nie widział w niej kobiety, tylko córkę Reijo. Zresztą nie był już młody. - Tak wygląda moje życie. Żadnych związków, żadnych korzeni. - Nie masz ochoty osiąść gdzieś na stałe? - spytała, wpatrując się badawczo w wesołe oblicze Santeriego, na którym znać już było ząb czasu. - Ożeniłem się - odrzekł. Ida rozwarła szeroko oczy ze zdumienia. Więc swawolny Aleksanteri z Tornedalen nie był już wolnym ptakiem? - I co, umarła? - zdziwiła się. Santeri potrząsnął głową. - Nietęgi ze mnie małżonek - przyznał z nutką żalu w głosie. - Ona to pewnie teraz rozumie. Nie potrafię grzebać w ziemi, zwłaszcza jeśli ziemia nie należy do mnie. Nie mogłem też znieść, że haruje jako posługaczka. Mam swoją dumę. - Położył dłoń na sercu. Ida nigdy nie widziała go takim poważnym. - Znam tylko jeden sposób zarabiania pieniędzy. Takie jest moje życie, gnać przed siebie, spotykać nowych ludzi. Pracować uczciwie i odbierać godziwą zapłatę. Obieżyświat, być może, ale pan samego siebie. Spojrzał z ukosa na Idę, widział jej zaróżowione policzki, wyraz zdumienia w oczach. - Za młoda jesteś, by to pojąć - dodał. Skinęła lekko głową, choć rozumiała jego tęsknotę. Też tęskniła. Chciała chłonąć świat, przekraczać granice. - Wrócę - dokończył. - Zostanę tu jakiś czas i wrócę. To tak jakbym ruszył na połów. W naszych stronach kobiety są przyzwyczajone do samotności. Moja Marjo też do niej przywyknie. - Jest młoda? Zaprzeczył. Ogarniając smutnym wspomnieniem swoje życie, wyrzekł z rezygnacją: - Jakże mógłbym ożenić się z młódką? Marjo wiedziała, na co się decyduje, ale nie miała wielkiego wyboru. Ostał się jej Aleksanteri Kilpi. Ida skrzywiła twarz w grymasie. Czy nikt już nie wstępował w związek małżeński z miłości? - Kiedyś chciałem się ustatkować - dodał nagle Santeri. Unikał wzroku Idy. - Chciałem

tego mocniej niż czegokolwiek na świecie. Znaleźć dom. Dać jej wszystko... Ida domyśliła się. - Mówisz o mamie? Santeri skinął głową. - Tak, o Raiji. Ida przesunęła dłonią po chłodnej powierzchni kamienia, który służył jako stopień do szopy. - Co takiego w sobie miała? - spytała z dziewczęcym zaciekawieniem. - Co takiego miała, że wszyscy ją kochali? Chyba więcej niż tylko urodę? Santeri złożył dłonie na kolanach. Żuł źdźbło trawy zamyślony, zapatrzony w głąb siebie. - Co miała... - zaczął z wahaniem. - Wielkie serce. Morze miłości i zaufania. To, że zawsze dawała całą siebie, nie uznawała półśrodków. O, nie, połowiczne rozwiązania jej nie zadowalały, a tacy ludzie rzadko osiągają pełnię szczęścia. Trzeba iść na ustępstwa, a ona nie potrafiła, choć starała się z całych sił. I wciąż tęskniła. Była wspaniałą przyjaciółką, gotową poświęcić życie za tego, kogo kochała. I potrafiła równie silnie nienawidzić. To jedna z jej wad, Ido, wtedy ich nie dostrzegałem. Nie umiała wybaczać, a ta przywara jej samej przynosiła cierpienia. No i była piękna, rzecz jasna. Najpiękniejsza ze wszystkich kobiet, jakie znam. Ciebie nie wyłączając, Ido... Santeri uśmiechnął się słabo. Jego twarz wciąż jaśniała nieodpartym urokiem, którego wiek nie osłabił. - Bardzo ją przypominasz i też jesteś śliczna. Na swój sposób, choć trudno nie pomyśleć o Raiji, patrząc na ciebie. Żadna jednak nie może się z nią równać, nie dla mnie. Żadna nie ma takich oczu i takiego uśmiechu. Łagodności i żelaznego uporu jednocześnie. Jej wzrok usidla), Ido, twój tylko kusi. Nie jesteś niebezpieczną kobietą, może los pozwoli ci doznać szczęścia... Podniósł się i wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi, zostawiając Idę samą z niepokojącymi myślami. Z obrazem kobiety, która miała wszystko, a niczego nie posiadła. Kobiety, która była bardziej Raiją niż matką. Spożyli razem posiłek wokół dużego stołu. Mężczyźni rozmawiali o ścince, budowie mielerza i pogodzie. Inaczej odczytywali znaki, które dawała im przyroda, ale doszli do zgodnego wniosku, że sprzyjająca aura utrzyma się co najmniej przez tydzień. W drodze na cypel widzieli wielu ludzi zajętych układaniem stosów, w najbliższych dniach uniesie się z nich dym. Wszyscy będą walczyć o każdą kroplę tej drogocennej substancji, jaką była smoła. Ida odeszła od stołu, kiedy tylko nadarzyła się okazja. Nie lubiła tej ekscytacji towarzyszącej przygotowaniom do budowy mielerzy, zwykle bowiem kończyła się wielkim

pijaństwem. Mężczyźni zmieniali się nie do poznania po gorzałce, tracili rozum. Przysiadła na trawiastym zboczu za domem i dlatego właśnie ona pierwsza zauważyła kolejną grupę przybyszów. I ta wyłoniła się z sosnowego lasu i zdążała przez otwartą, smaganą wiatrem równinę u skraju fiordu. Renifery ciągnęły mocno wyładowane sanie. To głupie, pomyślała. Przecież jest lato. I wtedy rozpoznała jedną z postaci ubranych w skóry. Poznałaby go i z dalszej odległości. Zapomniała, że ma osiemnaście lat i nie jest już podlotkiem. Nie zdążyli nawet dotrzeć do podnóża zbocza, kiedy znalazła się przy nich. Pofrunęła jak wiatr, furkocząc wyblakłą niebieską koszulą i czarną suknią, za ciepłą jak na tę porę roku, powiewając grubymi, rudymi warkoczami, z rumieńcami na policzkach. A kiedy już miała wpaść w ramiona Ailo, dostrzegła inne oblicze ukryte pod szerokoskrzydłym kapeluszem. Ogorzałe, brudne i wymizerowane, pokryte wielodniowym zarostem. Jasne, długie kosmyki włosów i brązowe oczy, którym intensywnością barwy dorównywały jedynie oczy wujka Mattiego. Cofnęła się. Zrobiła dwa drobne kroczki i wstrzymała oddech, wpatrując się w roześmianą twarz przybysza. Zsunął kapelusz na kark i wsparł silne dłonie na biodrach. To był Knut. W milczeniu przytulili się do siebie, potem oboje wybuchnęli śmiechem i znów zwarli się w uścisku. I raz jeszcze ich śmiech uderzył w niebo. - Więc wróciłeś, Knut - szepnęła Ida z ulgą. Wypełniały ją uczucia, których nikt nie potrafi nazwać. Puściła go i znów dotknęła, upewniając się, że to prawda. Jej brat stał przed nią. To nie był sen. Silniejszy, roślejszy, dojrzalszy niż przed wyjazdem. Chudszy na twarzy. Brudniejszy. Wyglądał na szczęśliwego. - Myślałam, że ty też nie wrócisz - powiedziała łamiącym się głosem. Nie mogła oderwać oczu od brata, który zjawił się, kiedy najbardziej go potrzebowała. - Wszyscy gdzieś znikają - dodała, potrząsając głową. Ktoś dotknął jej ramienia. Ida zarumieniła się. - Nie tęskniłaś za mną tak jak za Knutem - uśmiechnął się Ailo - ale chyba też zasługuję na powitanie, mała Ido. Udała, że nie słyszy, jak ją nazwał. Zawsze tak żartowali. Z Ailo mogła pozwolić sobie na żarty. Objęła go za szyję, czując zapach skór, dymu, powietrza i potu.

- Witaj, bracie - powiedziała, przykładając policzek do jego policzka. Z tylu dobiegł ją przytłumiony śmiech Knuta. Ailo szepnął Idzie na ucho, że nie jest jej bratem. Kiedy ją puścił, w jego oczach zapaliła się iskierka przekory. Zacisnął dłonie na nadgarstkach dziewczyny, mocno, ale nie tak, by sprawić jej ból. Potem uśmiechnął się, mrugnął do Knuta i siarczyście pocałował Idę w policzek. Ida poczuła, jak skóra pali ją w miejscu, którego dotknęły wargi Ailo. Chłopak przeciągnął palcami po gęstej, czarnej czuprynie. - Braterski pocałunek, Ido, moja siostro - rzucił beztrosko. Zagotowało się w niej ze złości, ale się opanowała. Kiedy znajdzie się z nim sam na sam, pokaże mu, że nie jest w ciemię bita! Ailo zwrócił uwagę dziewczyny na trzecią osobę. Serce Idy zabiło gwałtownie. Powinny go zobaczyć Sofia, Henriettę i Indianne. Z miejsca zapomniałyby o Sedolfie i Emilu. Drobna dłoń Idy zatonęła w potężnej pięści młodzieńca. Był taki wysoki, że musiała zadrzeć głowę, by zobaczyć jego twarz. Miał mocną budowę, wyglądał na silniejszego niż Knut, niż Simon nawet. Ciemnooki brunet w wieku dwudziestu paru lat. Mężczyzna jak się patrzy, uznała, zadziornie oznajmiając mu, że jest tą nieznośną młodszą siostrą Knuta. - Heino Aalto - odezwał się głosem głębokim i chrapliwym. Jakby miał chore gardło, pomyślała Ida. - Przekonali mnie, bym ruszył z nimi w drogę - dodał, przetykając norweskie wyrazy szwedzkimi i zachowując fiński rytm głosek. - Knut opowiadał mi, że ma tyle pięknych sióstr gotowych do zamążpójścia, że nie będę żałować. Teraz już wiem, że nie przesadzał. Jeszcze raz uścisnął dłoń dziewczyny. Ida była oszołomiona. Natura nie powinna obdarzać jednego człowieka takim nadmiarem urody. I taką dawką siły. Ida zwróciła się do Knuta i dostrzegła kobietę. Nieznajoma mocno ujęła jej dłonie. Emanowała takim ciepłem, że Ida czuła je przez skórę. To ciepło płynęło wprost z duszy kobiety. - A więc ty jesteś Ida! Knut wiele mi o tobie opowiadał. Tak się cieszyłam na to spotkanie... Ida spojrzała na Knuta pytająco, po czym przeniosła wzrok na twarz nieznajomej. Knut objął kobietę ramieniem i przytulił. W jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. - To Anjo - powiedział z dumą i pogłaskał ją po głowie. - Moja żona! - Dobry Boże! - mruknęła Ida. Przyjrzała się Anjo. Dostrzegła, że kobieta bliższa była wiekiem Reijo niż Knutowi.

- Myślałam, że ona jest moją rówieśnicą - wypaliła, zanim rozsądek zdążył ją powstrzymać. Zaczerwieniła się i zajrzała prosto w przyjazne oczy żony Knuta. - Ta pierwsza - dodała szybko, ale zaraz zdobyła się na szczerość: - Sądziłam, że znajdziesz sobie nową. W moim wieku... Anjo puściła jej dłonie. W oczach kobiety Ida ujrzała wszystkie lęki, które tamta gromadziła w sobie przed tym spotkaniem. Podjęła trudną decyzję, zapewne z miłości do Knuta. A Knut odwzajemniał jej uczucia, inaczej nie pojąłby jej za żonę. Inaczej jego oczy nie błyszczałyby tak, kiedy ją tulił. Tę kobietę, która mogłaby być matką obojga. Ida objęła Anjo. - Rada jestem, że się myliłam - powiedziała miękko. - Rada jestem, że zostałaś żoną Knuta. Witaj, Anjo! Knut wypuścił Anjo z objęć i potargał Idę po włosach. W jego spojrzeniu dostrzegła wdzięczność. I dumę z siostry. Miłość do niej i do Anjo. - I cieszę się, że ktoś wreszcie wraca - dodała Ida. Uczepiła się ramienia Ailo i ruszyli ku domowi. Ku Reijo, który stał w progu i zdążył już rozpoznać niektórych z przybyszów. - Cieszysz się, że ja wróciłem? - spytał syn Mikkala obojętnie, nie patrząc na Idę. - Oczywiście - odrzekła równie obojętnym tonem.

3 Reijo przyjął wieści ze spokojem. Ucieszył się, widząc Knuta w dobrym zdrowiu, i gotów był zaakceptować każdy jego wybór. Zresztą Anjo zyskiwała przy bliższym poznaniu i człowiek łatwiej zapominał o różnicy wieku. Ciepłe powitanie stopiło rezerwę Anjo i pozwoliło jej się pokazać z najlepszej strony. - Znalazłeś to, czego szukałeś? - spytał Reijo. - To znaczy więcej, niż nam wysłałeś - dodał. Knut skinął głową. Jego oczy nabrały niebezpiecznego blasku, takiego samego jaki kiedyś lśnił we wzroku Kallego. - Nie chcę rozmawiać o tym głośno. - Reijo wskazał na szopę. - Mamy u siebie smolarzy z Finlandii. Jest z nim Santeri. Przybyli z Tornedalen. Matti i Elise ruszyli na południe... Imiona wydały się Heino znajome. - Santeri Kilpi? - spytał z nagłym ożywieniem. - On sam. Znasz go? - Czy znam Santeriego? Ten człowiek przesiadywał u nas nieustannie, uwodził moją siostrę i doprowadzał do szaleństwa matkę, zresztą przy wydatnej pomocy ojca... Jasne, że znam Santeriego. Gdzie on jest? Heino z miejsca ruszył na poszukiwania. Nie ukrywał radości z ponownego spotkania. - To ty, diabelski pomiocie? Sądziłem, że masz zamiar zostać księdzem? A jednak wróciłeś? Odnalazłeś ojca? Heino skinął głową. Aleksanteri pociągnął go za sobą, choć Heino przewyższał go wzrostem i siłą, i postawił przed obliczem Reijo. - Wiesz, kim jest ten młody żbik, Reijo? Co za zbieg okoliczności, że wszyscy spotkaliśmy się w jednym miejscu! A jej nie ma. To syn Petriego. Gdzie znalazłeś ojca, chłopcze? Co z nim? - I zwracając się do Reijo, wyjaśnił: - Nasz przyjaciel Petri opuścił żonę i dzieciaki i ruszył do Ruiji jej szukać. Możesz to pojąć? Reijo mógł, ale rozumiał rozmiary rodzinnej tragedii. Wniesiono rzeczy przybyszów i rozmieszczono w wolnych izbach. - Mogę dzielić pokój z Idą - zaproponował żartobliwie Ailo. - Przywykłem do wąskich posłań... Nawet Reijo się roześmiał. Tylko Idzie nie spodobała się frywolność Ailo.

Na ogniu pojawił się kociołek, dorzucono doń rybiego mięsa. Do posiłku gospodarze podali cienkie, chrupkie pieczywo i owalne płaskie bochenki z żytniej mąki, typowy fiński chleb z charakterystycznym otworem w środku. Zaciekawieni smolarze podeszli bliżej. Ludzie ich pokroju zawsze byli głodni wieści ze świata. Czwórka nowo przybyłych wiedziała, że to nie najlepszy moment, by wspominać o złocie, nawet wobec Santeriego wykazywali się daleko idącą wstrzemięźliwością. Na opowieść o losie Petriego Aalto też przyjdzie lepszy czas. I o dwóch Kwenach z Alty, dwóch braciach Kemijarvi. O losie Simona Bakkena. - Chciałem najpierw porozmawiać z Mają - rzucił Knut, usuwając pospiesznie ości z kawałka mięsa. Od dawna nie miał w ustach świeżej morskiej ryby. - Nie zastaliśmy jej w domu. Drzwi były zawarte... - Maja chodzi własnymi ścieżkami - odrzekł cicho Reijo. - Nie odwiedza nas zbyt często. Nic więcej nie dodał. Knut opowiedział im o Simonie. - Zabiliśmy go, tego Feldta - zakończył, spoglądając na Ailo i Heino. Żaden z nich nie cofnął wzroku. - Był złym człowiekiem, zasłużył na taki los. - Simon nie zamierzał wracać - dodał Reijo, blady na twarzy. - Nie sądzę jednak, by zaplanował taki koniec... Knut spojrzał nań z niemym pytaniem we wzroku. - Źle się układało między nim a Mają. Bardzo się zmienił po powrocie do domu. A ona straciła jeszcze jedno dziecko... Heino poznał część tej historii z ust Simona. - Nikt nie zasługuje na taką śmierć - rzekł twardo Heino. - Z pewnością nie Simon. Ida przysłuchiwała się tym słowom i nie mogła pojąć, że rozmowa toczy się tak naturalnie, jakby dotyczyła spraw zwykłych i banalnych. Miała niemal ochotę się roześmiać. Knut wypowiadał takie słowa. Jej przemiły brat, Knut. Ten sam, który uczył ją pleść wianki z kwiatów, grożąc, że stłucze ją na kwaśne jabłko, jeśli komuś o tym piśnie. Knut, który zadręczał się, że wszyscy chłopcy mieli już zarost, a on jeszcze nie... I wspomniał o Ailo i tym drugim, przystojnym Finie. Co do niego mogła mieć wątpliwości. Wyglądał na kogoś, z kim nie warto zadzierać. Ale Ailo odznaczał się jeszcze większą łagodnością niż Knut. A to on pierwszy wbił nóż!

W złego człowieka, co prawda, to prawda. Tego, który ponosił winę za śmierć Mikkala i zniknięcie Raiji, tego, który zabił Simona... A jednak... Splamili się morderstwem. Ich ręce były zbrukane krwią. Ida poczuła mdłości. Wpatrywała się w Knuta. Nie zmienił się mimo upływu czasu i bólu, którego doznał. A jednak był kimś innym. Tym, który zatopił ostrze noża w ciele innego mężczyzny. Po to, by zabić. I wpatrywała się w Ailo, w tę twarz, którą znała równie dobrze jak twarz brata, twarz człowieka, którego darzyła równie silnym uczuciem. A jednak nie wiedziała o nim wszystkiego. Nie sądziła, że jest zdolny do takiego czynu. Że posunie się do morderstwa. Nie wytrzymała. Nie mogła patrzeć na ich beznamiętne miny, na dłonie, na usta, które uformowały słowa o tym haniebnym występku. Słowa, w których nie było skruchy. Życie jest życiem, nieważne, jak podłym. Przyłożyła dłoń do ust i wypadła z izby. Pozostali spoglądali po sobie bezradnie. Knut zaczerwienił się lekko. - Nie powinienem się tym chwalić - powiedział zakłopotany i podniósł się. Anjo go powstrzymała. Odgarnęła włosy z czoła i wysunęła się zza stołu. - To sprawa dla kobiety - rzekła zdecydowanie. - Lepiej się na tym rozumiemy. Znalazła. Idę na nabrzeżnych kamieniach. Dziewczyna wspięła się na ogromny blok skalny i wpatrzona się w horyzont, rzucała do wody drobne kamyczki. Płakała. Anjo dołączyła do niej z niemałym wysiłkiem. Od chwili, kiedy Knut pojawił się w jej życiu, wyszczuplała i nabrała sił, ale Ida była znacznie młodsza. Anjo nie dotknęła jej. Usiadła cicho obok dziewczyny i przyglądała się, jak tamta z pasją ciska kamyczki przed siebie. Wargi Idy drżały, łzy ciekły strugami po policzkach. - Popełnili straszny czyn - rzekła w końcu Anjo. - Ale nie chcieli, żaden z nich tego nie chciał. Byli śmiertelnie bladzi, kiedy przyszli do mnie po wszystkim... Nie sądź, że uczynili to z zimną krwią, Ido. Tym się różnią od ofiary. Słowa Anjo pomogły niewiele. Obraz Knuta i Ailo z nożami w ręku uparcie powracał. I Heino. Myśl o tym ostatnim nie bolała jej tak bardzo. Rozczarowała się jedynie do człowieka, który wzbudził w niej zainteresowanie. Tamtych dwóch kochała. - Też chciałam go zabić - powiedziała Anjo. Ida spojrzała na nią. - Chciałam. - Anjo uśmiechnęła się ze znużeniem. - Nienawidziłam go bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Tyle marzeń legło w gruzach przez niego. Gdyby nie twój szalony

brat, kto wie, może odebrałabym sobie życie. Przestałam uważać się za kobietę. Opowiedziała jej o pobycie w twierdzy. Nie oszczędziła Idzie szczegółów, których nie zdradziła Knutowi, Ailo i Heino. Tylko inna kobieta mogła pojąć bezmiar upodlenia, którego znała. Ida przestała płakać. Wysoko nad nimi niósł się krzyk mew, fale uderzały o brzeg, coraz głębiej i głębiej. Zbliżał się przypływ. Powietrze przesiąknięte było zapachem soli. Ta malownicza sceneria stanowiła jedynie ramę dla opowieści o życiu Anjo. O cierpieniu, które kiedyś stało się również udziałem Raiji. O nienawiści. Przede wszystkim o nienawiści. - To ona utrzymywała mnie przy życiu - mówiła cicho Anjo. - Mogłam zadać sobie śmierć. Gdyby nie nienawiść, pragnienie, by spotkać kata i ujrzeć, jak umiera w męczarniach, nie siedziałabym tu teraz z tobą. Ida wiedziała, że Feldt był zły. Nie potrafiła nawet wyobrazić sobie głębi tego zła, nie znała jeszcze najciemniejszych zakamarków ludzkiej duszy. I czuła wobec tamtego człowieka bezgraniczną odrazę. - Zabijanie też upadla. - Ida usłyszała własny głos. - To takie podłe, Anjo. To w pewien sposób upodabnia ich do tego nikczemnika. Nie chcę, by byli do niego podobni. Chcę, by pozostali tacy jak dawniej. Knut. I Ailo. Śmierć niczego nie rozwiązuje. - Śmierć była jedynym sposobem, by powstrzymać Hansa Fredrika Feldta. - Głos Anjo nie uniósł się ani odrobinę. - Znałam go dobrze, moja mała. Śmierć niczego nie rozwiązuje, zgadzam się. Tym razem jednak nie istniało inne rozwiązanie. Nigdy więcej już z niego nie skorzystają. Myślę, że mogę to ci obiecać w ich imieniu. Ida pociągnęła nosem. - Nigdy się z tym nie pogodzę - odrzekła po chwili - ale wszak nie przestałam ich kochać... Tylko przeżyłam ból rozczarowania. Anjo skinęła głową. Polubiła Idę. Dziewczyna jasno formułowała myśli i nie bała się bronić własnego zdania. Anjo ceniła te cechy, choć rzadko znajdowała je u kobiet, zwłaszcza u tak młodych jak Ida. Zazwyczaj powtarzały to, co mówił brat lub mąż. Wygodne, lecz jakże bezmyślne postępowanie. Każdy człowiek powinien wierzyć w coś i walczyć o własne przekonania, zamiast ulegać, napotykając najdrobniejszy sprzeciw. Przekonanie, że kobiety nie powinny zabierać głosu przy innych, Ailo uznawała za wierutną bzdurę. Większość niewiast, które znała, miała tyle samo do powiedzenia co mężczyźni. Brakowało im jedynie wiary w siebie. Anjo zdawała sobie sprawę, że za jej życia nie dojdzie do tak gwałtownej przemiany świadomości. I zapewne Ida tego też nie doczeka. Nikt nie przylepi jej etykietki czarownicy, ale

spotka ją wiele bolesnych rozczarowań. Mężczyźni bali się takich kobiet jak ona. - Wrócisz do izby? Anjo drżała z chłodu w cieniutkiej bluzce. Dzień chylił się już ku wieczorowi, powiał nieprzyjemny wiatr. Ida potrząsnęła głową. - Jeszcze posiedzę. Muszę przemyśleć parę spraw, a o tej porze myśli mi się najlepiej. Anjo zostawiła ją samą. Ailo siedział na schodach. Rozwiązał chustę, którą nosił pod szyją, i bawił się nią, pogwizdując z pozorną beztroską. Anjo przejrzała go w ułamku sekundy. - Czy młoda dama gniewa się na bezwzględnych morderców? - spytał. - Nie, jest rozczarowana - odrzekła Anjo. - To naturalne. Powinieneś z nią porozmawiać. Ailo zmrużył oczy. - Lepiej, żeby Knut przemówił jej do rozsądku. Brata nie uderzy. Ani go nie pogryzie. - Boisz się? - Anjo uśmiechnęła się blado. - Tego się po tobie nie spodziewałam. Ailo nie odpowiedział. Skierował wzrok na skuloną dziewczynę siedzącą na kamieniu. Jej włosy wyglądały z daleka jak stos gałązek na tle coraz bardziej zielonego morza. - Nie ma znaczenia, czy z nią porozmawiam. Chodzi o Knuta. Nieważne, co sobie o mnie pomyśli... - Doprawdy? - Anjo podniosła brwi. - Za stara jestem, by uwierzyć w twą obojętność - powiedziała zdecydowanie. - Liczysz się z jej zdaniem. Ona bardzo cię lubi, Ailo. Możesz tyle co Knut, a nawet więcej. Knut jest tylko bratem Idy. - Tylko? Oczy Anjo zamigotały. - Jeśli tego nie rozumiesz, to znaczy, że nigdy nie pojmiesz kobiecej duszy. W takim wypadku nie ruszaj się z miejsca. Ailo dał się przekonać. Dał się przekonać, bo chciał porozmawiać z Idą, tylko przed samym sobą nie potrafił uzasadnić tej potrzeby. Słowa Anjo zabrzmiały nadzwyczaj rozsądnie. - Zatrzymam Knuta przez jakiś czas - obiecała. - Wykorzystaj tę chwilę. Przekonaj ją, że wciąż zależy wam na niej. I że wam potrzeba jej troski. - Jesteś mądra - oznajmił Ailo. Podniósł się, pociągając mocno za końce chusty. Musiał zająć czymś ręce. - Wszystko rozumiesz, Anjo. Ida usłyszała chrzęst piasku i rozpoznała kroki. Mocniej objęła ramionami kolana, zesztywniała, ucisk w żołądku nie ustępował. Ailo zwinnie wdrapał się na kamień.

- Płakałaś - stwierdził. Ida przytaknęła. Ślepy by zauważył, pomyślała gorzko. - Nie opłakujesz mordercy - ciągnął. - Słyszałaś opowieść Knuta. Wiesz, jak umarł Simon, jak tamci dwaj cierpieli. Rozmawiałaś długo z Anjo, więc wiesz także, co ona przeżyła. A przedtem Raija. Nie opłakujesz mordercy, mała Ido. Więc pewnie przez nas płaczesz. Znów słabo skinęła głową. - Myślisz, że będziemy zabijać wszystkich, którzy wejdą nam w drogę? - Nie zadawaj takich pytań! - syknęła. - Nie jestem głupia. - Musieliśmy. Ja musiałem - przyznał, nerwowo przekładając chustę w palcach. - Niech Knut mówi za siebie. Wiem, co czuje, bo zwierzył mi się ze wszystkiego, ale potrafię dochować tajemnicy. - Nabrał powietrza. Wsłuchiwał się w oddech dziewczyny, zastanawiał się, o czym myśli. Nie miał odwagi spojrzeć na nią, bo widok jej zasmuconej twarzy zadałby mu ból. - Zabił mojego ojca. To jego wina, że ciebie, Knuta, Maję, Reijo, mnie... i Raiję spotkał los, na który nie zasłużyliśmy. Zabił też ojca Heino i miał wiele innych istnień ludzkich na sumieniu. Był nienasycony... Musiał umrzeć, bo siał wokół śmierć i przerażenie. - Życzyłabym sobie, by kto inny to uczynił - odrzekła sztywno. - Do diabła, nie sądzisz, że i ja bym sobie tego życzył? - Ailo złapał Idę za ramiona. Jego twarz wykrzywił grymas bólu. - Myślisz, że odczuwałem przyjemność, wbijając w niego nóż? Ida pochyliła głowę. Nie mogła patrzeć na Ailo w takim stanie. Ailo zawsze się uśmiechał... - Był jak dzika bestia - dodał ostro i puścił ją. Starał się zapanować nad rozdrażnieniem. - Wiesz, że szukał Raiji? Ida zadrżała. Ailo pokiwał głową, policzki mu pałały. - Szukał jej. Wbił sobie do głowy, że musi ją zabić. Zżerała go nienawiść, był szalony. - Nie znalazłby jej - szepnęła Ida. - Nie ma jej tutaj, ale nie przestała wpływać na nasze życie. Nie zapomnimy jej, wciąż jest wśród nas, choć sądzimy, że umarła. - Ja tak nie uważam. - A ja muszę - broniła się. - Inaczej zaczęłabym nienawidzić matki z moich snów i marzeń. Taka matka jest lepsza niż żadna. - Wierzysz mi? - Wierzę, że nigdy byś mnie nie okłamał - odrzekła prostolinijnie. - Nienawidzisz mnie? Nienawidzić Ailo?

Jakie byłoby jej życie, gdyby znienawidziła Ailo? Beznadziejnie puste. - Nie. Odetchnął z ulgą. - Ale rozczarowałeś mnie - dodała. - Myślałam, że jesteś inny. Skinął sztywno głową. Chciał obrócić wszystko w żart, powiedzieć, że w ogóle nie przypuszczał, iż myśli o nim, ale zrezygnował. To byłoby niemądre. Niedojrzałe. - Ja też nie sądziłem, że jestem zdolny do takiego czynu - powiedział. - Po prostu musiałem. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego, nie mam twego daru przekonywania. Wiem tylko, że położyłem dłoń na rękojeści noża. Potem wbiłem go w tego nikczemnika. Teraz muszę żyć z tą świadomością. Nie chcę, byś z tego powodu traktowała mnie inaczej, Ido. - Ale jednak ten czyn cię odmienił? - ciągnęła bezlitośnie, świdrując go zielonobrązowymi oczyma. Teraz bardziej zielonymi, jakby upodobniły się do koloru wody o przypływie. - Tak. Skąd brała się u siedemnastoletniej dziewczyny taka przenikliwość? - Zostaniesz na dłużej? Ailo nabrał powietrza. To był drugi problem. Nie chciał z nią o tym rozmawiać. Jeszcze nie teraz. - Tak. - Możesz? Nie potrzebują cię w obozowisku? - Wyrzucili mnie - odrzekł krótko. - Mnie i Knuta. Muszę znów okazać się mężczyzną, by odzyskać ich zaufanie. By uznali, że jestem dorosły. - Rodzina cię odtrąciła? - spytała naiwnie Ida. - Jakże to możliwe? Anders opowiadał, że potrafiliście dokazywać, ale... - Jedna dziewczyna popełniła samobójstwo - przerwał jej. - Spodziewała się dziecka. - Twojego? - Wziąłem winę na siebie. Mogło być moje. Oni uważają, że było. Co to ma za znaczenie? - Dla mnie ma. - Ida zadrżała. - Było twoje, Ailo? Przyglądała się mu badawczo. Za każdym razem odkrywała w jego twarzy coś nowego. - Nie - odrzekł po dłuższej chwili, uginając się pod siłą wzroku dziewczyny. Boże wielki, będzie z niej niezwykła kobieta! - Knuta? Skinął głową. - Bał się wziąć odpowiedzialność na siebie? - Nie pozwoliłem mu na to. Mnie mogli wybaczyć. - Zachowałeś się wspaniałomyślnie - stwierdziła po namyśle. - Jesteś bardziej dojrzały, niż sądzi twoja rodzina.

Ailo zdobył się na uśmiech. - I kto to mówi. A ty już dorosłaś? - Wyrosłam - odcięła się. - A wokół wciąż pełno zalotników? Starli parapet za twoim oknem? Mogła się rozłościć i go uderzyć. Świetnie zdawał sobie z tego sprawę. - Sam sprawdź - syknęła ostro. - Jest taki gładki, że nie ustoisz. Ośmielasz się mówić o przyzwoitości. Od dawna zachowujecie się z Knutem jak marcowe koty. Knut miał dość rozsądku, by ożenić się z Anjo. Okaż się równie mądry jak on. - Nie mogliśmy ożenić się z Anjo we dwóch - odparł żartobliwie. - Wątpię, czy zdołalibyśmy przekonać pastora. Zresztą Anjo by mnie nie zechciała. Twój brat wystarcza jej w zupełności. - Masz dzieci? - Boże uchowaj! - wykrzyknął. - Za kogo ty mnie masz, moja mała? - Na pewno? - Mogę przysiąc! Ailo pobladł. - A ja nie mam chłopaka - przyznała. - Mogłabym mieć, ale nic z tego nie wychodzi. - Więc zamykałaś okno? W ciszy, która zapadła, słychać było jedynie szum fal. Wody przypływu otoczyły kamień, na którym siedzieli. - Zawsze trzymałam je zamknięte. - I nic się nie zdarzyło? Ich spojrzenia skrzyżowały się. Ida przybrała gniewną pozę. - Nie pojmuję, dlaczego o to pytasz. To nie twoja rzecz. I nie wiem, dlaczego odpowiadam na twoje pytanie. Nie, nikogo nie wpuściłam pod spódnicę. Ailo zamknął oczy. Nie chciał, by zobaczyła, co czuje. - Poszukamy Mai? - zmienił temat, lecz głos zadrżał mu lekko. Skinęła głową i zsunęła się z kamienia, zanim zdążył jej pomóc. Ida nie przejmowała się, że zamoczy sobie stopy. Było lato, a jej serce biło szybciej niż kiedykolwiek przedtem.