a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony854 269
  • Obserwuję553
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań668 989

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 15 - Ślad na pustkowiu

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :556.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 15 - Ślad na pustkowiu.pdf

a_tom CYKLE Bente Pedersen - cykl Raija ze śnieżnej krainy (tom 1-40)
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 145 stron)

BENTE PEDERSEN ŚLAD NA PUSTKOWIU

1 Nie miał nic oprócz marzeń. Za wszelką cenę starał się od nich uwolnić. Próbował zerwać wszystkie nitki wspomnień, które tak często go krępowały. Wspomnienia bywały niebezpieczne dla duszy i ciała. Być wolnym - to zapomnieć. Knut w swej młodzieńczej naiwności sądził, że tylko ciało jest źródłem bólu. Rana, którą widać gołym okiem. Mylił się. Jak bardzo się mylił! Dopiero gdy poznał Annę, objawiło mu się prawdziwe oblicze bólu. Robił wszystko, żeby o niej zapomnieć. - Zostaniesz u nas na całe lato? - Dziewczyna, która zadała mu to pytanie, strzelała oczyma jak gronostaj. Jej spojrzenie rzadko zatrzymywało się na czymś dłuższą chwilę. Ciemna, niesforna grzywka sięgała jej do połowy czoła. Uśmiechnęła się do Knuta, czekając na odpowiedź. Miała na imię Elen i była dla niego stanowczo za młoda. Ailo twierdził, że skończyła zaledwie piętnaście lat. Ona sama nie poruszała tego tematu. - Ailo powiedział, że może zostaniesz. - W głosie dziewczyny pojawiła się nutka rozczarowania. - Ailo zawsze bierze nadzieje za rzeczywistość - prychnął Knut. - Sądziłem, że lepiej znasz swego kuzyna, Elen. Nie mam tu nic do roboty. Nic mnie nie wiąże z tym miejscem. - Wiąże cię coś z jakimś innym miejscem? Usta Elen lekko zadrżały. Knut obrzucił ją marzycielskim spojrzeniem, którym zwykł zmiękczać kobiece serca. - Tu nie mam zupełnie nic - oświadczył. - Zupełnie. W domu mam trochę więcej. Pożałował tych słów, nim je wypowiedział do końca. Nigdy jej niczego nie obiecywał. Wziął od niej tylko tyle, ile sama chciała mu dać. Ailo miał jednak rację. Elen była bardzo młoda. Ciągle jeszcze żyła marzeniami i fantazjami. Z ich dwojga na razie tylko Knut wiedział, jak niebezpieczne mogą być marzenia. - Na pewno znajdą ci zacnego męża - powiedział, jakby to mogło pocieszyć tę dziewczynę o bystrych, ciemnych oczach. - Na pewno - przytaknęła i zabrzmiało to bardzo dorośle. - Ale co będzie z tobą, Knut? Kto się o ciebie zatroszczy? - Sam się o siebie zatroszczę - odparł. - Potrafię dać sobie radę. Właściwie nie podjął decyzji, póki go Elen nie zapytała. Rzecz jasna, zastanawiał się nad tym. Rozważał wszystkie możliwości. Wcale nie miał ochoty wracać do Alty. Nie ma sensu stać nad grobem, na którym

widnieje jej imię. Skoro jednak padły już te słowa, zdecydował się naprawdę odejść. Ailo to przewidział. Ailo miał nieomylną intuicję. Jeden Pan Bóg wie, skąd wziął się ten jego dar. Ailo żartował sobie, że w jego rodzie musiał być jakiś noaida. - Pewnie nie będzie cię tu, gdy śniegi zaczną topnieć? Dziewczyna powtórzyła słowa Ailo. Zbliżało się wiosenne zrównanie dnia z nocą - dni stawały się jaśniejsze, zrobiło się więcej czasu na pożegnania. Może właśnie dlatego... Oczy Ailo błyszczały tym przedziwnym światłem, które wahało się pomiędzy wieloma najróżniejszymi barwami, nie utożsamiając się z żadną z nich. Jego policzki zapadły się nieco podczas zimy. Zima była bowiem cięższa, niż się zapowiadała. Zabrała mnóstwo dzieci. I wielu starców. Tylko najsilniejsi mieli powitać jaśniejszą porę roku. Ailo bardzo się przejmował takimi sprawami. Był pełen współczucia i troski. - Pójdę zabrać to, co do mnie należy - powiedział Knut, nie spuszczając wzroku z Ailo. - Nie zamierzam zaglądać do Alty, chcę wziąć tylko to, co jest moją własnością. I zacząć żyć. Bóg jeden wie, co to będzie za życie, ale w każdym razie nie w biedzie. Objął ramionami kolana. Kobiety zatroszczyły się o odzienie dla tego jasnowłosego, sympatycznego obcego, który szybko stał się jednym z nich. Zręczne, pracowite palce uszyły mu spodnie i kaftan, nagolenniki i dork, czapki i rękawice, wszystkiego po kilka sztuk, by zawsze mógł się przebrać w coś czystego. Teraz wyglądał jak Lapończyk w spodniach i kaftanie z brązowej skóry, która pociemniała i zmiękła od używania. Na nogach miał kumagi, wymoszczone turzycą i przewiązane pięknymi, wyszywanymi taśmami. W tej osadzie nie brakowało blondynów, ten i ów miał podobnie jak Knut brązowe oczy, wyróżniał go jednak wzrost oraz wąska twarz. Knut rozumiał, że to całkiem inny świat niż ten, do którego przywykł. Dostosował się do obowiązujących tu zasad, intuicja pomogła mu przyswoić reguły właściwego zachowania. Zaczął nawet myśleć jak ludzie, którzy go otaczali. Nie uważał wcale, by cokolwiek na tym stracił. Mógłby zresztą w każdej chwili powrócić do życia wśród Finów, z równą łatwością stałby się członkiem jakiejkolwiek norweskiej społeczności. Pod tym względem był nieodrodnym synem Raiji, choćby poprzez fakt, iż wszystkie te sposoby życia miał niejako we krwi. Czułby się uboższy, gdyby nie doświadczył ich na własnej skórze. - Pamiętasz - odezwał się Ailo - pamiętasz ten dzień dawno, dawno temu? Jakiejś jesieni? Czy raczej zimy. Znalazłem cię wtedy na płaskowyżu. Prosiłeś, żebym się wybrał z tobą na poszukiwanie twojego złota. Pamiętasz to jeszcze? - A ty odmówiłeś. Powiedziałeś, że nie potrzebujesz mojego złota. Pamiętasz to, Ailo? Wymienili uśmiechy. Wysoki blondyn i niski brunet.

- Tak mówiłem, zanim zaczęła się ta zima - potwierdził Ailo. - Człowiek jest mocny w gębie, gdy ma co do garnka włożyć, staruszku. Minionej zimy zgłodniałem na tyle, by zrozumieć, że twoje kamyczki mają swoją wartość. Gdyby nie to, co ze sobą przyniosłeś, zostałoby nas jeszcze mniej. - Czy to znaczy, że idziesz ze mną? - Jeśli w dalszym ciągu jesteś skłonny się podzielić. Knut się uśmiechnął, choć nie robił tego zbyt często. - Oczywiście, Ailo. Podzieliłbym się z tobą nawet wtedy, gdybyś nie kierował się takimi szlachetnymi pobudkami. Podzieliłbym się z tobą, nawet gdybyś był chciwy i skąpy, nawet gdybyś miał zamiar schować wszystko dla siebie. Ailo uśmiechnął się krzywo. - Ja również chciałbym zacząć żyć. I pomóc żyć innym. Los tylu ludzi leży mi na sercu, Knut. Zrozumiałem to dobrze tej zimy. Mam nadzieję, że wystarczy twoich kamieni. Mam nadzieję, że nie były to tylko czcze przechwałki, że nie łudziłeś nas wszystkich... - Wystarczy ich dla dziesięciu takich wspólnot - zapewnił go Knut. - Co najmniej. - Porozmawiam o tym ze starszyzną. - Ailo rozprostował kości, po czym przysunął się do paleniska. - Wiem, że potrzebują mojej pomocy. Wszystkim będzie znacznie trudniej, gdy ciebie zabraknie, na to jednak byli przygotowani. Nikt nie sądził natomiast, że ja zniknę razem z tobą. Tak niewielu nas zostało... - Zostało was tak niewielu, że nie trzeba tylu rąk do pracy. Ailo podzielał jego zdanie, nigdy jednak nie wypowiedziałby tego na głos. - Wszyscy zrozumieją chyba, że dobrze będzie, jeśli z tobą pojadę. Złoto przyda się na czarną godzinę. Gdy nie dopisze pogoda i ryba, jeśli zawiodą kupcy i nawet Rosjanie nie zechcą sprzedać taniej swoich towarów, czeka nas równie ciężka zima jak ta, która minęła. - Trochę lepiej wiodło się wam nad fiordem... Ich myśli biegły najwyraźniej podobnym torem. - Wybierasz się tam później? Knut nie był pewien, czy tego chce. Czy chce wrócić do domu. Do Lyngen. Do Skibotn. Wzywały go obowiązki. Miłość. Zew krwi. - A pojechałbyś ze mną? - zapytał zamiast odpowiedzieć. - To również twoje rodzinne strony. Będziesz się czuł tam tak samo, jak ja tutaj. - Jeśli mógłbym... A zatem Ailo miał ochotę wrócić. Nawet większą niż Knut. Traktował Lyngen jak swoje strony rodzinne. W jurcie panował półmrok. Ciepło bijące od paleniska rozleniwiało

młodych mężczyzn. Gdy milkli, słyszeli plusk fal rozbijających się o przybrzeżne kamienie. Z początkiem wiosny nadchodził czas połowów. Lapończycy rozbijali obozowiska nad fiordami. Rozstawiali swe jurty i czuli się tu jak w domu, podobnie zresztą jak w paru innych miejscach. Tym razem jurty stanęły nad fiordem położonym na dalekim, północno - wschodnim krańcu Norwegii. Słyszeli plusk wody fiordu Varanger. Jeszcze dalej na wschodzie leżał inny bezkresny kraj. Może tam żyła teraz kobieta, którą Knut nazywał matką. Ailo bawił się nożem. Nigdy nie wypuszczał go z rąk. Zawsze coś strugał, a to kawałek drewna, a to róg renifera czy kość. Knut widział go kiedyś nawet z muszlą w rękach... - Moglibyśmy być braćmi - odezwał się Ailo. Ostrze noża błyskało mu między palcami, nie pozostawiając najdrobniejszego nawet zadrapania. Knut westchnął, obserwując sztuczki przyjaciela. Sam wolał mieć do czynienia z innymi narzędziami. Brakowało mu zręczności, jaką Ailo miał w palcach. Knut pokiwał głową. Mogło się tak rzeczywiście zdarzyć. - Ale możemy być prawie braćmi - ciągnął Ailo z uśmiechem, choć jego spojrzenie wcale nie było wesołe. Za śmiechem i żartami skrywał powagę. Często się tak zachowywał. Czasem trudno było odgadnąć, czy sobie dworuje, czy mówi serio. - To trochę głupie. Może nawet dziecinne. Ale nie chodzi o zabawę. W dawnych czasach ludzie w ten sposób sobie ślubowali. Wiązali się jak rodzina. I o to właśnie mi chodzi. Nie o żadną zabawę. Chcę cię uczynić bratem, którego nie mam. Kimś, kogo obdarzę największym zaufaniem. Zgadzasz się? Knut popatrzył na nóż. Wiedział, że jest bardzo ostry. Wiedział też, że Ailo potrafi się nim posługiwać lepiej niż ktokolwiek inny. Knut kochał Ailo jak brata. Nie potrzebował żadnych pogańskich ceremonii dla potwierdzenia swych uczuć. Ailo został wychowany przez ojca, który śmiał się z runicznych kamieni i lapońskich bożków, pamiętał też matkę, która wierzyła w działanie sił nadprzyrodzonych, mieszkał z babką, która modliła się wprawdzie do Chrystusa, ale nie zdołała się całkiem uwolnić od wiary przodków i nieustannie mieszała lapońskie obrzędy z tym, co słyszała na temat Syna Bożego. Ailo potrzebował rytualnego potwierdzenia więzów przyjaźni. - Zgoda - szepnął Knut i podwinął prawy rękaw. Ailo pochylił się w stronę przyjaciela i także podwinął rękaw. Spojrzeli na siebie, porozumiewając się bez słów. Ailo błyskawicznym ruchem naciął sobie naskórek na nadgarstku. Skrzywił się trochę. Nie należał do twardych mężczyzn. W obecności Knuta mógł sobie pozwolić na ujawnienie prawdziwych uczuć. Knut przełknął ślinę, patrząc na krople krwi, które zaczęły kapać z rany.

Teraz on wyciągnął rękę. Zamknął oczy, gdy zimne ostrze noża dotknęło jego skóry. Ostrze ze- ślizgnęło się po nadgarstku. Właściwie nie poczuł bólu. Otworzył oczy ze świadomością, że czoło ocieka mu potem. Ailo przyłożył swój nadgarstek do ręki przyjaciela. Niewielkie ranki zetknęły się ze sobą, a czerwone krople pomieszały, Knut czuł wyraźnie ciepło krwi i nie potrafiłby powiedzieć, do kogo ta krew należy. Mężczyźni nie mieli wspólnej matki. Spłodzili ich inni ojcowie. Ale ta milcząca, a zarazem podniosła ceremonia związała ich tak, jakby w ich żyłach naprawdę płynęła ta sama krew. Ailo wyssał krew ze swojej rany. Knut nie był pewien, czy to także część rytuału, na wszelki wypadek zrobił to samo. - Dzięki ślinie szybciej się zagoi - wyjaśnił Ailo z uśmiechem. - Nikomu o tym nie mów - dodał. - To tylko nasza sprawa. Możesz zawsze na mnie liczyć. Stawię się na każde twoje wezwanie. Niezależnie od okoliczności. Niezależnie od czasu. I oczekuję tego samego od ciebie. Knut pokiwał głową. - Jasne. To nie miałoby przecież sensu, gdyby obowiązywało tylko ciebie. Teraz jesteś moim bratem. Do tej pory miałem tylko siostry, a to bardzo męczące... Ailo się także uśmiechnął. Mężczyźni byli prawie rówieśnikami. Najbliższej zimy Knut miał skończyć dwadzieścia lat. A on dwadzieścia jeden na początku lata. W ich życiu powinien królować jeszcze śmiech. Życie mieli jeszcze wciąż przed sobą. - Może powinieneś zmusić się do odwiedzenia jej grobu - podsunął Ailo, przyglądając się uważnie przyjacielowi swymi wąskimi oczami. - Nie wiem, czy tak naprawdę przyjąłeś do wiadomości jej śmierć. - Jak to nie? - wykrzyknął Knut. - Przecież to ja ją odnalazłem. Przecież to ja wyrąbałem dziurę w lodzie i wyciągnąłem ją z wody. Sam zaniosłem ją na plebanię. Trzymałem jej ciało w ramionach i mogę cię zapewnić, iż przekonałem się, że umarła. Położyłem ją na sofie w tym eleganckim pokoju. Nie martw się, Ailo, dobrze wiem, że ona nie żyje. Byłem na pogrzebie. Jak ktoś obcy. Tamci mnie traktowali jak obcego. Dobrze wiem, że Anna nie żyje, i nie muszę oglądać jej grobu, by o tym pamiętać. Wiem o tym aż za dobrze... Głos mu się załamał. Pojawił się w nim ton, którego Knut nie słyszał od czasu mutacji. Poczuł, jak wzruszenie dławi mu gardło. Rozpaczliwie próbował zaczerpnąć powietrza, jakby walczył o życie. Wreszcie udało mu się złapać oddech i ze zdziwieniem poczuł coś nieznanego i ciepłego na policzkach. Podniósł dłoń, by dotknąć skóry. Była mokra. Łzy płynęły ciurkiem, a on nie mógł i nie chciał ich powstrzymać.

Potrzebował tych łez. Dobrze, że się pojawiły. Knut nic już przez nie nie widział. Wszystko się w nim nagle spiętrzyło. Ból, żal, gniew, bezsilność... Wszystko to skrywał w głębi serca, od chwili gdy zostawił martwe ciało Anny na sofie pastora. Opancerzył się wieloma warstwami obojętności, które miały go uchronić przed bólem. Łzy rozpuściły ten pancerz. Pozostało tylko jądro bólu, od którego nigdy się już nie uwolni. Poczuł się lepiej dopiero wtedy, gdy Ailo objął ramionami jego drżące plecy. Wczepił się dłońmi w ramiona przyjaciela i nie chciał go puścić. Bez Ailo byłby w tej chwili zupełnie bezradny i samotny. Nikt nie powinien być aż tak samotny. Knut z trudem łapał oddech i nie poznawał swego głosu. Choć przecież to był jego własny głos. I jego najprawdziwsze, nie osłonięte niczym ja. Całkiem bezbronne... Ailo z pewnością nigdy nie wykorzysta tego przeciwko niemu. Bez obawy można przed nim ujawnić słabość. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Knut czul się fatalnie, gdy w końcu przestał płakać. Spuchła mu cała twarz. Przekonał się o tym, gdy ocierał ostatnie łzy opuszkami palców. Wilgotne policzki wydały mu się dziwnie sztywne. Oczy go piekły. Gardło także. Zagryzał wargi, by powstrzymać szloch. Nie na wiele się to jednak zdało. - Zdaje się, że to powinno podziałać odświeżająco - stwierdził, zauważając, że zatkał mu się zupełnie nos. - Oczyszczająco... - Nie widziałem, byś płakał, od kiedy się tu pojawiłeś. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek płakałeś, Knut. Długo tłumiłeś w sobie łzy. Dźwigałeś swój ból, nie próbując go w żaden sposób uzewnętrznić. - Wydawało mi się, że nie potrafię już płakać. - Już niedługo poczujesz się lepiej - zapewnił go Ailo. - Nie dlatego, że zapomnisz. Ale ból zmieni swój charakter. A gdy się wreszcie wypłaczesz, zaczniesz nowe życie. Chyba tego właśnie chcesz. Prawda? - A więc powiedziałeś to celowo? - Knut obrzucił przyjaciela badawczym spojrzeniem. - Specjalnie mnie rozgniewałeś, prawda? Ailo wzruszył ramionami i wbił czubek noża w bierwiono. - Najważniejsze, że podziałało. Uznałem, że pora naruszyć twoją skorupę. Nikt poza mną nie mógłby tego zrobić. - Dzięki - szepnął Knut całkiem szczerze, choć zdziwiła go własna wdzięczność. Wspólne przeżycia w znacznie większym stopniu niż krwawy rytuał uczyniły ich braćmi.

Za ścianami jurty wiał coraz silniejszy wiatr. Fale z wściekłością uderzały o kamienisty brzeg. Podmuchy wiatru z północnego wschodu przejmowały chłodem. W szum wiatru i morza wplotły się nagle jakieś głosy. Ubity śnieg skrzypiał pod ciężkimi stopami. W lapońskiej wspólnocie przed nastaniem zimy mieszkało siedemdziesięciu ludzi. Teraz zostało ich zaledwie pięćdziesięciu - rówieśników Knuta i Ailo. Kilka rodzin, które straciły już dzieci. Wszyscy okazywali sobie wiele wzajemnej troski po z góry przegranej zimowej walce o życie z siłami natury. Kroki i głosy zbliżały się wyraźnie do jurty Ailo. Gniewne, niespokojne głosy... Tkanina w otworze drzwiowym uniosła się w górę i do jurty wkroczyło czterech mężczyzn. Przybysze stanęli nad Ailo i Knutem, którzy siedzieli przy palenisku, usiłując podtrzymać ledwo tlący się ogień. Mężczyźni nie opuścili tkaniny przesłaniającej wejście. Podmuchy zimnego wiatru omiotły wnętrze i niewiele brakowało, a zgasiłyby ogień. To również był zły znak. Knut czuł na sobie przeszywające spojrzenia przybyszów. Patrzyli wprost na niego. Po raz pierwszy od chwili, gdy się tu pojawił, poczuł się jak intruz. Knut się przestraszył. - Zasłońcie wejście - poprosił Ailo łagodnie, ale stanowczo. - Jesteście gośćmi i proszę, byście to uczynili. Jego słowa zabrzmiały cokolwiek prowokacyjnie, choć wypowiedział je nad wyraz spokojnie. Polecenie zostało spełnione. Ailo odniósł zatem niewielkie zwycięstwo. Knut obawiał się jednak, że jemu się to nie uda. Nie wiedział wprawdzie, czego chcą ci mężczyźni, przeczuwał jednak, że nie są do niego przyjaźnie nastawieni. - Czy Elen tu dzisiaj była? Knut pokiwał głową. Uświadomił sobie nagle, że czterej przybysze są braćmi Elen. Zaczął sobie gwałtownie przypominać, co też jej dzisiaj i dawniej powiedział. Czyżby potraktowała któreś z jego słów jak obietnicę? - Elen była dziś zapewne w wielu różnych miejscach - zauważył Ailo. W jego spojrzeniu pojawiła się czujność. Podniósł się i stanął na rozstawionych nogach, podobnie jak tamci. Dłonie oparł na biodrach. I nie spuszczał wzroku ze swych gości. - Czyżby nie wróciła do domu? - Wróciła i odeszła - oznajmił krótko jeden z braci, gniewnie zaciskając pięści. - Tu jej nie ma - Ailo zatoczył ramieniem koło.

- Wiemy o tym - uciął kolejny z przybyszy lodowatym tonem. - Chcemy usłyszeć, co on jej powiedział... - mówiąc to wskazał palcem Knuta. Wszyscy czterej bez przerwy patrzyli na Knuta. - Elen nie żyje - dodał najstarszy. - Wbiła sobie nóż w piersi. Trzy razy. Nikt jej nie słyszał. Co jej powiedziałeś? - Nic szczególnego - odparł błyskawicznie Ailo. - Ja także tu byłem. Sam nie wiem, do którego z nas przyszła. Rozmawialiśmy o tym i o owym... Knut przełknął ślinę. Nie miał odwagi spojrzeć na Ailo. Do licha, nie miał pojęcia, że Ailo potrafi kłamać jak z nut. - Nie rozmawialiście o tym, że on powinien się ożenić z Elen? - zapytał znów najstarszy. - Nie rozmawialiście na ten temat? Nie mówiłeś mu, że w tej sytuacji powinien tak postąpić? Knut zamknął oczy. Zaczynał powoli rozumieć... Pozwoliła mu na to... A on nie pomyślał, że przecież ma do czynienia z młodziutką dziewczyną. Nie upewnił się, nie zapytał... To on był wszystkiemu winien. Ona traktowała tę przygodę zupełnie inaczej. Do Knuta dopiero teraz to dotarło. - Elen nie mówiła, że spodziewa się jego dziecka? Knut przełykał i przełykał ślinę, czując, że niemy krzyk zaczyna rozrywać mu piersi. - Wcale o tym nie rozmawialiśmy - odparł Ailo. - Nie było żadnego powodu, by o tym mówić. - Chcesz powiedzieć, że to nie on był ojcem? Ze moja siostra sypiała z kim popadnie? Ailo pokręcił głową. - To było moje dziecko. I chciałem się z nią ożenić.

2 Knut wiele razy przypominał sobie tę chwilę. Wydawało mu się później, iż zamierzał powiedzieć, że Ailo kłamie. Nie zachował się jak prawdziwy mężczyzna, kryjąc się za plecami przyjaciela. Ostre spojrzenie Ailo kazało mu przełknąć słowa, które miał już na końcu języka, choć paliły go i dławiły. Oczy Ailo rozbłysły miodowym blaskiem tak samo jak dawnymi laty błyszczały oczy Mikkala. Prosiły, by Knut milczał, a on posłuchał ich bez wahania. Choć musiał przełknąć swoją dumę. Stosowna chwila minęła. Czterej bracia Elen patrzyli to na Ailo, to na Knuta. Patrzyli na tego, którego znali od zawsze, i tego, który był tu obcy. - Kłamiesz, żeby go osłonić - zarzucił Ailo najstarszy z braci, wskazując Knuta ruchem głowy. Nie popatrzył jednak w jego stronę. Patrzył tylko na Ailo, który mężnie znosił to spojrzenie. Knut nigdy przedtem nie widział przyjaciela tak wyprostowanego. Poczuł, jak pot występuje mu na czoło. Gdy zerknął na ranę na nadgarstku Ailo, spostrzegł kilka kropli nie zakrzepłej jeszcze krwi. - Czyżbym często kłamał? - zapytał Ailo. - Słyszałeś kiedykolwiek, bym kłamał, Sarak? W jurcie zapadła cisza. Knut śledził wzrokiem dym, który wolniutko unosił się znad paleniska, by zniknąć po jakimś czasie w otworze w dachu. Gdyby tylko mógł, umknąłby tą samą drogą razem z dymem. Byłe jak najdalej stąd. Bracia Elen przyjęli do wiadomości słowa Ailo. Na razie. - Nie spodziewałem się tego po tobie, Ailo synu Mikkala! - wykrzyknął najstarszy z braci, Sarak, po czym wszyscy czterej opuścili jurtę. Knut zrozumiał, że Sarak był zaskoczony kłamstwem Ailo. Bracia Elen nie uwierzyli w to, co usłyszeli, nie mogli jednak podawać w wątpliwość słów jednego ze swoich współplemieńców. Obraziliby go w ten sposób. Knut nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Ailo ostrzegawczym gestem przyłożył palec do ust. Lepiej nie rozmawiać, gdy tamci są jeszcze blisko. - Dlaczego? - spytał w końcu Knut, na wszelki wypadek po fińsku. - Chcieli obarczyć kogoś winą. Pomścić siostrę. Nie wiem, czy udałoby mi się uratować cię w inny sposób. - Ailo uśmiechnął się ze smutkiem. - A poza tym w gruncie rzeczy wcale nie skłamałem. To mogło być moje dziecko... - Knut zamrugał oczami ze zdziwienia. - Elen czuła chyba, że to dla ciebie nic ważnego. Była taka młoda. Zdaje się, że miała nadzieję, że opowiem ci o nas... - Ailo wzruszył ramionami. - To był tylko ten jeden raz. Ale

nie da się wykluczyć, że to ja byłem ojcem. Żaden z nas nie jest święty, prawda? Wiele się zdarzyło minionej zimy. Najlepiej nie myśleć już o tym wszystkim. Knut westchnął. Nie miał pewności, czy powinien uwierzyć przyjacielowi. Elen nie znaczyła dla niego za wiele, ale gdy myślał o niej w ramionach Ailo... Ailo jednak nie zwykł kłamać. - Co teraz będzie? - Pozwolą mi wyjechać - odparł Ailo. - Dojdą do wniosku, że to wystarczająca kara. Wykluczą mnie ze wspólnoty. Ale dadzą mi szansę poprawy. I w ten sposób wszyscy będą zadowoleni... - Nie mów tak! - wykrzyknął Knut. - Ona była więcej warta. Pójdę i powiem, że to moja wina. Nie pozwolę, by ucierpiał twój honor. - Miałeś okazję to zrobić, gdy stali tu nad nami - Ailo mówił bardzo poważnie. - Wtedy milczałeś. Jeśli teraz do nich pobiegniesz, pomyślą, że próbujesz mnie osłonić. To mi zaszkodzi jeszcze bardziej... Knut się poddał. To było najprostsze rozwiązanie. Ailo poszedł sam do naczelnika. Knut chciał mu towarzyszyć, ale Ailo mu zabronił. - Nie potrzebuję obrońców - wzruszył ramionami. - Nie chcę, żeby mnie podejrzewali o tchórzostwo. Knut chciał wykrzyknąć: „A co sobie o mnie pomyślą?”, ale się powstrzymał. Dobrze wiedział, co sobie pomyślą. Ale to nie miało żadnego znaczenia, skoro i tak niedługo ich opuści. Czas dłużył się Knutowi w nieskończoność, gdy czekał na powrót Ailo. Nie miał siły wyjść z jurty. Nie zniósłby spojrzeń wszystkich tych, którzy podejrzewali, że to on jest winien. Nie zniósłby ich pogardy. Wiedział, że zapomni o Elen. Nawet po tym, co się stało. Wiedział, że jej twarz zniknie we mgle, i to było najgorsze. Nikt nie będzie wspominał tej dziewczyny tak, jak on wspomina Annę. Nikt nie będzie jej w ten sposób żałował. Żaden człowiek nie powinien tak odchodzić. Ailo może mówić, co mu się podoba, ale nie ulega wątpliwości, że na jego rodzie, że na rodzie Knuta, ciąży przekleństwo. Takie przypadki nikomu się nie przytrafiają. W każdym razie nikomu spośród ludzi, których Knut znal. Za to w dziejach jego rodziny można znaleźć mnóstwo podobnych historii. Nie bez powodu. Może niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy się kogoś zbyt mocno pokocha? Albo

gdy jest się przez kogoś tak właśnie kochanym? Wreszcie wrócił Ailo. Był blady. - Ruszamy - rzucił krótko i przeczesał grzywkę dłonią. - Starszy wspólnoty chce, żebyśmy obaj byli na pogrzebie. To jedyny warunek, jaki postawił. Potem możemy jechać. I długo nie wracać. Ludzie zajmą się moim stadem. A jeśli wrócę i udowodnię, że znów mogę być jednym z nich, odzyskam stado. Gdyby mi się nie udało, nie mam czego tu szukać. - I to wszystko dla mnie... - Knut czuł się podle. Trudno mu było spojrzeć Ailo w oczy. Trudno przyjąć taką ofiarę ze strony przyjaciela. - Nieźle mi przecież zapłacisz - uśmiechnął się Ailo. - Połowę tego, co ci zostawił ojciec. To chyba dobra cena? A przy okazji dzięki tobie czeka mnie wspaniała przygoda. Gdyby nie ty, w moim życiu byłaby tylko praca i praca. Widziałbym tylko te same miejsca co roku. Robiłbym na okrągło to samo, wśród tych samych ludzi. Wyprawy na jarmark do Lyngen były największymi przygodami w moim życiu, Knut. Pomyśl tylko o tym, zwłaszcza że ty uciekłeś z Lyngen. Chcę być kimś innym niż Ailo syn Mikkala. Kimś innym niż niechciany przez ojca syn. Kimś innym niż Ailo, który miał matkę wariatkę i ojca, który nie widział świata poza Raiją. Chcę udowodnić sobie, że jestem kimś więcej. Nie chcę być tylko owocem pomyłki mo- jego ojca. Rozumiesz? Knut ze zrozumieniem pokiwał głową. - Ja chyba też tak myślałem - wyznał z ociąganiem. Wydawało mu się, że kiedyś, całe wieki temu, powiedział dokładnie to samo Idzie. - Gdy wrócę tu ze złotem, z połową twojego skarbu, Knut, wtedy wszyscy zapomną. My, Lapończycy, wybaczamy sobie nawzajem wszystkie słabości. Dajemy winowajcom czas na przemyślenie błędów. Ja także z nią spałem, nie zapominaj o tym. Gdyby mi powiedziała o dziecku, wziąłbym ją za żonę. Byłaby równie dobra jak każda inna. - I twój los byłby powtórką losu Mikkala - wyrwało się Knutowi. Ailo obrzucił go ostrym spojrzeniem. - Niezupełnie, mój przyjacielu. W moim życiu nie ma żadnej Raiji! - Naprawdę? - zdziwił się Knut, ale wolał nie drażnić przyjaciela. - Powiedziałem jej, że wyjeżdżam - ciągnął. - Dałem jej wyraźnie do zrozumienia, że nic mnie tu nie trzyma i że może gdzieś ktoś na mnie czeka. Dlatego wybrała śmierć. - Może wybrałaby życie, gdybym otworzył przed nią swoją jurtę. Brązowe oczy natknęły się na złotobrązowozielone spojrzenie. W oczach Ailo migotało tyle barw. Odziedziczył je raczej po matce niż po ojcu. Przejrzyste, ale niezgłębione. - Nie wiadomo, co myślała, gdy brała do ręki nóż. Żaden z nas nie jest bez winy. Żaden

nie uniknie kary. Niezależnie od tego, co powiem, wszyscy i tak myślą, że chodziło o ciebie. To, co o tobie teraz myślą, Knut, jest chyba większą karą niż ta, którą ja wziąłem na siebie. Knut spuścił wzrok. Uważał, że to on jest głównym winowajcą i że kara, którą ponosi, jest łatwiejsza niż to, co spotkało Ailo. Pogrzeb Elen wyglądał zupełnie inaczej niż pogrzeb Anny. Knut nigdy dotąd nie uczestniczył w podobnej ceremonii. Dawniej w Lyngen grzebało się zmarłych tak, by czuć ich obecność. Często czyniono to we własnej zagrodzie. Jeśli umierający zdążył przed śmiercią powiedzieć, gdzie chce być pogrzebany, spełniano jego życzenie. Ciało składano w drewnianej trumnie, a potem urządzano stypę. Knut wiedział, że teraz mieszkańcy Lyngen wożą swoich zmarłych na drugą stronę fiordu, by ich pogrzebać na parafialnym cmentarzu. Każdy powinien znaleźć miejsce ostatniego spoczynku w poświęconej ziemi, i to jak najszybciej. Jeśli nie można było urządzić pogrzebu wystarczająco szybko, należało umieścić ciało w szopie czy w składzie, nie kładąc go wszakże na ziemi. Robaki nie odróżniają przecież ciała ludzkiego od zwierzęcej padliny. Knut wiedział, że czasem zmarli długo czekali na pogrzeb. Zdarzało się, że w charakterze tymczasowych grobów wykorzystywano zagłębienia w skałach czy jaskinie. Pamiętał wielkie zbiorowe pogrzeby, które odbywały się latem. Wówczas mężczyźni wracali z morza i w odtajałej ziemi można było pochować wszystkich, którzy odeszli zimą. Rodzina Elen zgodnie z dokumentami była ochrzczona, podobnie jak większość Lapończyków zamieszkujących Finnmark. O budowę kościołów na północy troszczyli się przedstawiciele różnych państw i różnych wyznań. Zjawiało się tu wielu kaznodziejów, którzy w znacznie większym stopniu byli ambasadorami własnych rządów niż głosicielami Słowa Bożego. Na płaskowyżu nie brakowało cmentarzy. Nietrudno było znaleźć kawałek poświęconej ziemi. Jeszcze łatwiej było jednak o skrawek ziemi, na którym nigdy nie stanęła stopa kapłana. - Elen postanowiła umrzeć właśnie tu - oświadczył jej najstarszy brat. - I tu zostanie na zawsze. Knut przypominał sobie, że samobójców nie wolno chować w poświęconej ziemi. Żaden z braci Elen o tym nie wspominał. Nie mówił o tym także nikt inny. I dobrze. Bracia dziewczyny odgarnęli śnieg ze skrawka ziemi graniczącego z obozowiskiem, położonego jednak na tyle daleko, by duch zmarłej nie zakłócał spokoju żywym, i na tyle

blisko, by Elen mogła na nich popatrzeć, gdyby miała ochotę. Przez pół dnia w tym miejscu płonęło ognisko. Po to, by rozmrozić możliwie najgrubszą warstwę ziemi. Jeszcze nie wystygły popioły, gdy zaczęli kopać. Ailo zaproponował im pomoc, w imieniu własnym i Knuta. Sarak jej nie przyjął. Obrzucając ich jadowitym spojrzeniem, nie omieszkał powiedzieć, co o nich myśli. Ogień ułatwił nieco sprawę, ale gdy udało się wykopać dół głęboki po kolana, bracia Elen znów natrafili na zlodowaciałą ziemię. Kopali na zmianę, dwójkami. Wieczorem otwór w ziemi okazał się dostatecznie głęboki. Kiedy Knut wyjrzał z jurty, by po raz ostatni sprawdzić, jak idzie kopiącym, z dołu wystawały już tylko ich głowy. Następnego dnia Knuta obudziły głosy. Ailo nie pozwolił mu wyjrzeć na dwór. - Ubiorą ją teraz odświętnie i złożą w saniach - wyjaśnił spokojnie jak zawsze. - My też powinniśmy założyć swoje najlepsze ubrania. Starszy wspólnoty kazał nam stawić się na pogrzebie. I posłuchamy go. Założyli więc swoje najlepsze ubrania. Obwiązali kumagi najbarwniejszymi taśmami. Ailo zapiął swój srebrny pas. Knut odnalazł najpiękniejszy, skórzany. I dopiero wtedy, gdy już stał na wzgórzu, w ostatnim rzędzie żałobników, przypomniał sobie, że ten pas zrobiła mu Elen. To Elen żuła skórę tak długo, by stała się miękka, to jej zręczne palce przekłuwały skórę igłą... Knut poczuł się jak drań. Świadomość, że wszyscy mieszkańcy osady podzielają tę opinię, nie poprawiła mu humoru. Sanie, na których spoczęła niespełna szesnastoletnia Elen, dziewczyna, która zakochała się w synu rybaka znad fiordów, zostały złożone w wykopanym przez jej braci grobie. Potem bracia, bratankowie, wujowie, kuzyni zaczęli w milczeniu zasypywać ciało ziemią. Silne były więzy rodzinne między Lapończykami, synami tego wolnego ludu, którego domem był płaskowyż. Ani Knuta, ani Ailo nikt o pomoc nie poprosił. Taki zaszczyt nie mógł im przypaść w udziale. Nie należeli przecież do rodziny. Knut czul, że pomimo panującego chłodu spociły mu się ręce. Nie założył rękawic, a od wschodu wiał przenikliwy wiatr. Knut zauważył, że dziewczynę ułożono nogami w stronę wschodu. Tam też zatknęli wygładzony przez wodę bal wyłowiony z morza. Knut zastanawiał się, dlaczego, chwila nie sprzyjała jednak zadawaniu takich pytań. Po drugiej stronie, w głowach, Sarak ustawił coś w rodzaju krzyża. W dolnej części pionowej belki umocował skośnie dość długi kawałek drewna. - Co to za krzyż? - spytał Knut Ailo. Ten uciszył go pospiesznie. - Tak ma być - szepnął bezgłośnie. - To krzyż ze wschodu. - Wskazał głową kierunek, z

którego wiał wiatr. Krainę, której nie mogli dostrzec gołym okiem. Knut przyjął to wyjaśnienie do wiadomości. Nie wiedział, że Sarak umieścił nad głową Elen prawosławny krzyż. Prorocy, którzy od czasu do czasu nadciągali tu ze wschodu, zrobili na rodzinie Elen największe wrażenie. Jednak ceremonia, którą przygotowali zmarłej bracia, niezupełnie przypadłaby do gustu rosyjskim misjonarzom. Gdy ziemia przykryła już cały grób, Knut uznał, że uroczystość dobiegła końca, i chciał odejść. Ailo jednak go zatrzymał. - To jeszcze nie wszystko. Bracia zmarłej przynieśli zgromadzone wcześniej drwa, choć w obozowisku dotkliwie brakowało opału. Knut ze zdziwieniem obserwował, jak Lapończycy stawiają na mogile Elen domek z wyrzuconych przez morze bali. Przykryli go spadzistym dachem, mocując go przy użyciu czegoś w rodzaju gwoździ z drewna jałowca. W szczycie zachodniej ścianki zrobili nawet okienko. Przed dokończeniem dachu schowali do środka łopatę, którą kopali dół, kilka misek z jedzeniem i mlekiem renifera oraz parę drobnych monet. Gdy domek był gotów, cały orszak ruszył do rodzinnej jurty dziewczyny, by tam ją wspominać, zaśpiewać jej joik, by jeść i pić dla okazania zmarłej szacunku. Ailo i Knut odłączyli się od żałobników. Nikt się za nimi nie obejrzał. Nikt się ich nie spodziewał na stypie. - Co to wszystko ma znaczyć? - nie mógł się nadziwić Knut. - Zimą zmarło tu przecież wielu ludzi i nikogo nie chowano w ten sposób. Wszystkich zawieziono na cmentarz, gdzie urządzono im całkiem zwyczajny pogrzeb. Ailo zdjął pas. - Wszyscy, którzy zmarli zimą, odeszli w sposób naturalny. Elen nie mogłaby zostać pochowana na cmentarzu. Ktoś z pewnością by zapytał, skąd się wzięły rany na jej ciele. I szybko by się wydało, że zabiła się sama. Albo jeszcze gorzej: tamci mogliby pomyśleć, że zabił ją ktoś z naszej wspólnoty. Ucierpiałoby zarówno jej dobre imię, jak i honor rodziny. Bracia zrobili wszystko, by pochować ją jak najgodniej. Zgodnie ze starodawnym obyczajem. W dawnych czasach tak właśnie wyglądały nasze pogrzeby. - Ale ten dom... jedzenie... pieniądze... - Knut bezradnie rozłożył ręce. - To przecież okropne... - Dlaczego? - Oczy Ailo rozbłysły. - Dlatego, że wy, Norwegowie i Finowie, robicie to całkiem inaczej?

Knut nie odpowiedział. Ściągnął kaftan, by przynajmniej na chwilę ukryć swoją twarz przed wzrokiem Ailo. - Dokąd twoim zdaniem poszła Elen? - Ailo nie dawał mu spokoju. - Do nieba czy do piekła? Knut przełknął ślinę. Wpajano mu przekonanie, że ten, kto sam odbiera sobie życie, kończy w ogniu piekielnym. - My, Lapończycy, nie znamy żadnego piekła - wyjaśnił mu łagodnie Ailo. - Ci, którzy od nas odchodzą na zawsze, żyją dalej w Jabmi - aimo, świecie zmarłych. Albo w Mubbe - aimo, w drugim świecie... - Głos Ailo brzmiał bardziej obco niż zwykle. - Nie mamy piekła, mamy za to niebo. Saivo. Myślę, że Elen tam właśnie trafiła. Miała taką jasną duszę. Była taka młoda. Sądzę, że wzięli to pod uwagę... Knut wstrzymał oddech, wpatrując się w przyjaciela. Przypuszczał, że ci, którzy powinni wziąć to pod uwagę, to starzy lapońscy bogowie. Nigdy przedtem nie pomyślał, że Ailo może w nich wierzyć. Reijo twierdził, że Mikkal za nic miał zarówno dawnych, jak i nowych bogów. - W Saivo zmarli żyją tak samo jak my. Ale tam nie ma surowych zim i nieurodzajnych lat. W Saivo wszyscy są szczęśliwi. Dobrze im tam. Niczego im nie brak, ani zwierzyny, ani ryb. A ich jurty i chaty są znacznie piękniejsze od naszych... - Wierzysz w to? - spytał Knut. Zaskoczył go ton własnego głosu. Pojawiła się w nim nuta lekceważenia, choć wcale nie było to jego zamiarem. Ailo spojrzał mu prosto w oczy. - A ty wierzysz w raj? - zapytał. - Czy nasze Saivo tak bardzo różni się od twojego raju? - Knut się zawstydził. - Zostawili jej trochę jedzenia i pieniędzy, żeby jakoś dała sobie radę, zanim stanie na nogi na tamtym świecie. A łopaty, którą kopali grób, i tak lepiej nie wykorzystywać do niczego innego. Elen może mieć z niej jakiś pożytek. - Ailo wzruszył ramionami. Jego głos brzmiał poważnie, ale w kącikach ust igrał lekki uśmieszek. Knut nie wiedział, jak to rozumieć. Czy przyjaciel rzeczywiście wierzy w to, co mówi? - A dom? - Knut miał jeszcze sporo wątpliwości. - Co z oknem? Dostaję gęsiej skórki, gdy na nie patrzę. - Elen nie przyprawiała cię o gęsią skórkę, gdy jeszcze żyła - odrzekł Ailo ostro. Stał teraz nagi od pasa w górę, a ciało, pomimo że był niewielkiego wzrostu, miał umięśnione i mocne. - Elen z pewnością nie jest teraz bardziej niebezpieczna niż za życia. Okno w domu może się jej przydać. Kto wie, może zapragnie popatrzeć, co się też tu dzieje. Albo sprawdzić pogodę...

Ailo zaczął zakładać codzienne ubranie, a w jego oczach pojawił się figlarny błysk. Tym razem Knut nie miał już wątpliwości co do tego, że przyjaciel żartuje. - To stary obyczaj - wyjaśnił po chwili Lapończyk. - Nikt nie pamięta, skąd się wziął. A ściślej rzecz biorąc, każdy tłumaczy to inaczej. Tak to już jest z rytuałami. Knut zrozumiał. Wyruszyli w drogę jeszcze przed zakończeniem stypy. Długo jeszcze słyszeli spokojne dźwięki joik. To śpiewał o Elen ktoś z jej rodziny. Knut pomyślał, że śpiewak musiał dobrze znać zmarłą. Ta młoda dziewczyna była właśnie jak ten śpiew: zwykle pełna spokoju, choć i nieobliczalna. W joik Elen mieściło się to wszystko. Pieśń odcisnęła trwały ślad w duszy Knuta. Wiedział, że będzie pamiętał jej dźwięki znacznie dłużej niż twarz dziewczyny. Przez pustkowie brnęły dwa niewielkie zaprzęgi. Sanie każdego z mężczyzn ciągnęło jego własne zwierzę. Jechali na zachód. Po pewnym czasie mieli zamiar skręcić na południe, by znaleźć wzniesienie, które w swoim wnętrzu kryło skarb pozostawiony Knutowi przez ojca. Jechali mniej uczęszczanym szlakiem, dlatego nie spotkali Andersa i jego towarzyszy, wracających do domu z jarmarku z Skibotn. Gdy Anders dotarł do obozowiska dwa dni po pogrzebie Elen, dowiedział się tylko, że Knut i Ailo wyruszyli na zachód. Nie przyszło mu do głowy, by powiązać ten fakt ze śmiercią Elen. Pozdrowienia, które przywiózł im znad fiordu, musiały czekać. A tymczasem bracia krwi przemierzali płaskowyż. Jak magnes przyciągał ich złoty blask z południowego zachodu.

3 Na płaskowyżu nigdy nie brakowało wędrowców i marzycieli. Swoje ślady zostawiali tu często ci, którzy szukali zapomnienia albo schronienia. Na zachód zmierzali właśnie dwaj wędrowcy, podczas gdy inny samotnie szedł na wschód. Nie wiedzieli o sobie nawzajem, choć ich życiowe ścieżki już się skrzyżowały w przeszłości. Kolejne zaś spotkanie miało być bardzo szczególne i brzemienne w skutki. Samotny wędrowiec miał niebieskie oczy pod ściągniętymi brwiami. Na jego twarzy prawdopodobnie rysowała się kiedyś chłopięca miękkość, choć trudno było w to uwierzyć, patrząc na ostro zarysowane kości policzkowe. Mężczyzna był barczysty, długonogi, o mocnych rękach. Bez trudu dało się odgadnąć, że trapi go jakieś zmartwienie. Ciemnoblond grzywka zrobiła się wyraźnie za długa i była postrzępiona. Jej właściciel od dawna nie troszczył się już o swą brodę i nie zwracał uwagi na robactwo, które zalęgło się mu we włosach. Całkiem niedawno opuścił Skibotn, ale przedtem wiele wędrował po nieznanych szlakach. Przywykł do trudnych warunków. Wszyscy, którzy go spotykali, odgadywali natychmiast, że przeżył ciężkie chwile. Wskazywało na to jego dojrzałe spojrzenie, tak nie pasujące do młodego wieku. Simon chciał zatrzeć za sobą ślady. Nigdzie się nie spieszył. Szedł przed siebie bez celu. Pragnął zniknąć, by ułatwić życie Mai. Pewnego dnia trafił na jakieś dziwne towarzystwo. Żaden z pięciu mężczyzn, siedzących dokoła ogniska, nie mówił dużo o sobie. Simon pasował do nich. Wiele lat spędził wśród ludzi tego pokroju. Znał doskonale obowiązujące wśród nich zasady gry, wiedział, co należy im powiedzieć, a co zachować dla siebie. Każdy z tych mężczyzn sprzedałby własną rękę, gdyby tylko ktoś mu chciał za to nieźle zapłacić. Nie mieli żadnych skrupułów, gdy w grę wchodziły jakieś korzyści. Simon dał im do zrozumienia, że i on jest ulepiony z tej samej gliny. Rozmawiali tylko na jeden temat. O pieniądzach. O tym, jak się szybko wzbogacić. Niekoniecznie zgodnie z prawem. Rozmawiali o złocie. - Wszyscy wiedzą, że w Finnmarku można znaleźć złoto - oświadczył Albert, najstarszy z nich wszystkich, postawny czterdziestolatek, dość przystojny, ale nie budzący zaufania. Wodził rej wśród kompanów. Jego wyraźnie młodszy, jasnowłosy i szarooki brat miał na imię Helmer. Obaj mieli przebiegłe spojrzenia i zręczne palce. Helmer nie był tak przystojny jak brat i należał do osób znacznie bardziej zamkniętych w sobie niż Albert, który chętnie wypowiadał się na każdy temat, czyniąc to zresztą z pewnym wdziękiem.

Trzeci mężczyzna, Hans, pochodził ze Szwecji. Mówił z akcentem, który przypominał Simonowi sposób mówienia Reijo. Hans urodził się zapewne w okolicy, w której mówiono także po fińsku. Tornedalen rozciągała się przecież po obydwu stronach rzeki Torne, stanowiącej granicę między Finlandią a Szwecją. Simon domyślał się, że w takich miejscach języki i obyczaje mieszają się ze sobą. Trzeba znacznie więcej niż rzeki, by podzielić ludzi. Simon słyszał kiedyś, że wygnańcy z Tornedalen często uciekają do Norwegii. Do nich należał prawdopodobnie Hans. Hans był rówieśnikiem Simona. Jego twarde spojrzenie pasowało do cynicznych wypowiedzi. Zimny człowiek. Trudno go lepiej opisać. Właściwie to on powinien być przywódcą. Albert nie dorównywał mu przebiegłością. Simon nie potrafiłby powiedzieć, który z nich był autorem najbardziej podstępnych planów. Często wydawało mu się, że to Hans jest mózgiem tej grupy i że tak sprytnie podsuwa pomysły Albertowi, by tamten uważał je za swoje własne. To było całkiem prawdopodobne. Mojżesz i Benjamin natomiast nie kryli w sobie żadnych zagadek. Simon wiedział wprawdzie, że z taką oceną nie należy się spieszyć, bo nawet najłagodniejszy człowiek może sprawić niespodziankę, ale bliźniacy pochodzący z jakiejś odległej wyspy naprawdę nie byli wewnętrznie skomplikowani. Ich życie obracało się wokół jedzenia i spania. Od czasu do czasu potrzebowali też kobiety, nie robiło im jednak różnicy, w jakich okolicznościach i w jaki sposób. Pochodzili z religijnej, przynajmniej na pozór, rodziny. Ojciec nadał dziewiętnaściorgu swych dzieci biblijne imiona. Co prawda nie było pośród nich Judasza, ale nawet godni szacunku patroni nie uchronili Mojżesza i Benjamina przed zboczeniem ze ścieżki cnoty. Bliźniacy jako jedyni z tej grupki bez mrugnięcia okiem chwalili się przed Simonem swymi wyczynami. Kradzieżami, których nie potrafili nawet zliczyć. Grabieżą cudzego bydła. Gwałtami, o których opowiadali z uśmieszkiem. Wyjaśniali, że chodziło przecież tylko o Laponki, a wszak wszyscy dobrze wiedzą, że nie należy ich uważać za ludzi. Bliźniacy byli dorośli, ale w ciałach dojrzałych mężczyzn w gruncie rzeczy kryły się niedojrzałe dzieci. Z taką właśnie uroczą gromadką zasiadł Simon przy ognisku. Zamierzał im towarzyszyć przynajmniej przez jakiś czas. - W Finnmarku można znaleźć złoto - powtórzył Albert. Nikt się nie odezwał. Twarz Simona nawet nie drgnęła, choć w zanadrzu ukrył kilka bryłek, które dowodziły słuszności słów Alberta. Simon nie zamierzał jednak się nimi chwalić.

Nie ruszył się z miejsca. Okazał tyle samo zainteresowania, co pozostali. Podobnie jak tamci czekał na to, co powie Albert. Simon przeżył więzienie, w którym było znacznie gorzej niż w tym towarzystwie. - Jeśli mi nie pokażesz, gdzie - odezwał się leniwie Hans - nie ruszę się z miejsca. Nie będę się wysilał dla niepewnej zdobyczy. Możesz to sobie wybić z głowy. Hans wyprostował nogi i zadrżał z chłodu. Zima nie odeszła jeszcze na dobre, a darniowa chata była podszyta wiatrem. Próbowali ją wprawdzie uszczelnić, ale żadnemu nie chciało się pracować. Nie zamierzali tu przecież długo zabawić. Po co się wysilać? Żeby z ich pracy skorzystał ktoś inny? Simon marzł tak samo jak pozostali, musiał jednak jakoś się trzymać. W tym towarzystwie lepiej się nie wyróżniać. - W Alcie są jacyś Finowie, którzy płacą złotem - rzucił Albert tak obojętnie, jakby mówił o pogodzie. Wszystkie spojrzenia skierowały się ku niemu. Udało mu się przyciągnąć ich uwagę, co bardzo lubił. Dobry Boże, żeby to tylko nie był Knut! pomyślał Simon. Knut był naiwnym żółtodziobem w porównaniu z tymi osobnikami. - Skąd wiesz? - zapytał błyskawicznie Helmer, któremu brat najwyraźniej nie zdradzał wszystkich tajemnic. - Wiem - wyjaśnił wyczerpująco Albert. - Od dawna jest tam dwóch starszych Finów, którzy nie mają pieniędzy i płacą kamieniami. Złotymi okruchami, chłopcy. Wszyscy wiemy, co to oznacza... A więc jednak nie Knut! Simonowi wyraźnie ulżyło. Nie mógł się troszczyć o nikogo poza tymi, na których najbardziej mu zależało, jeśli miał być tym drugim, okrutnym Simonem. Nie powinien sobie pozwalać na ciepłe uczucia względem zbyt wielu osób. Miłość czyni serce miękkim. A w jego obecnym życiu nie ma miejsca na takie słabości. - Może znaleźli te bryłki wiele lat temu - zauważył Helmer. - Może już nic nie zostało - podchwycił jego myśl Benjamin. Hans splunął. Simon poczuł na sobie jego spojrzenie. Nie dowierzali sobie nawzajem. Albert całkowicie zignorował słowa Benjamina. Miał w tym już pewną wprawę. - Wystarczy odnaleźć tych Finów. Alta nie jest duża, a nas jest sześciu. - Spojrzał wymownie na Simona i długo mu się przyglądał. Czekał, aż towarzysze także zwrócą spojrzenia w jego kierunku. - O ile ruszasz z nami? Simon patrzył Albertowi prosto w oczy, nie mrugnąwszy nawet powieką.

- Jasne - oświadczył lakonicznie. Grał wobec nich rolę małomównego, bo do tego rodzaju ludzi przywykli. Atmosfera nieco zelżała. Bliźniacy zaśmiali się trochę nerwowo. Obaj zabrali się skwapliwie do klepania Simona po ramieniu, by powitać go w swoim gronie. Simon podróżował z nimi już od trzech tygodni. - Nie potrzebujemy szczurów okrętowych - podkreślił Helmer zjadliwie. - To znaczy tchórzy, chłopcze. - Wiem, co to jest szczur okrętowy. - Simonowi także zdarzało się zachowywać bezmyślnie. Wygłaszając ten komentarz, zdradził się, że mieszkał kiedyś na wybrzeżu. - Daleko stąd do Alty? - zapytał, by dać towarzyszom do zrozumienia, że nie zna tej okolicy. - Dość daleko - odparł Albert enigmatycznie. Nawet gdyby go spytać o pogodę, odpowiedziałby tak, jakby chodziło o tajemnicę państwową. - Wędrowcy nie są czymś wyjątkowym w tej okolicy. Podzielimy się. Musimy wprowadzić jednego człowieka pomiędzy Finów. Kogoś, kto może udawać, że jest jednym z nich. Simon spojrzał na Hansa. - On mówi po fińsku? - zagadnął. - Tak żeby móc udawać Fina? - Tak - poinformował go Albert. Hans się nie odezwał. Posłał jednak Simonowi spoj- rzenie, w którym nie było ciepłych uczuć. - Trochę to za proste - pokręcił głową Simon. - Bo to jest proste - pouczył go Helmer. Nie podobał mu się ten przybłęda, który powątpiewał w genialność planu jego brata. - Możesz się jeszcze wycofać - oświadczył niespiesznie Hans. - Jesteśmy prawdziwymi mężczyznami i nie potrzebujemy pośród nas tchórzliwych gówniarzy. - My nie jesteśmy gówniarzami - odezwali się jednym głosem Mojżesz i Benjamin. - Idę z wami. - Simon chciał rozwiać wszelkie wątpliwości. - Tylko nie lubię się w nic bez sensu wkopywać. Muszę wiedzieć dokładnie, w co wchodzę. Jestem już za stary na zabawy, a na razie to wszystko wygląda na zabawę. Być może posunął się za daleko, ale skłoniły go do tego słowa tamtych. Były jak ciosy prosto w twarz. - Wszystko w swoim czasie. - Simon najwyraźniej przypadł Albertowi do gustu, skoro wziął jego stronę. - Ustalimy szczegóły, gdy już dotrzemy na miejsce. Gdy posłuchamy i poobserwujemy. Dopiero wtedy wszystko zaplanujemy... - Ale przecież... - odezwał się zbity z tropu Mojżesz. - Przecież my tak nie robimy. Ty nie lubisz nic planować, Albert. - Zamknij się! Nikt cię nie pytał o zdanie. - Albert wymagał posłuchu.

Hans pochwycił porozumiewawcze spojrzenie Simona i uśmiechnął się nieznacznie. Oni dwaj rywalizowali wprawdzie ze sobą, ale to i owo ich łączyło. Simon przeczuwał jednak, że Hans może być niebezpieczny. Podzielili się i w stronę Alty ruszyli dwójkami. Bliźniacy byli do siebie tak podobni, że wędrowali razem, by nie wzbudzać niepotrzebnie podejrzeń. Między Helmerem i Albertem również dało się zauważyć rodzinne podobieństwo. Tak więc Hans i Simon, chcąc nie chcąc, musieli wyruszyć razem. - Nie obchodzi mnie, czy się lubicie, czy nie. - Albert nie owijał niczego w bawełnę. - Teraz się lubicie. Hans jest Finem. Spotkaliście się w drodze na północ. Nie obchodzi mnie, jak się będziecie do siebie odnosić na osobności, ale jeśli ktoś na was będzie patrzył, macie udawać przyjaciół. Resztę bajeczki musicie wymyślić sami. Nie mogę przecież odwalić za was całej roboty? A więc to był cały plan Alberta! W Alcie Hans i Simon musieli sobie radzić sami. Bagatelka, wystarczyło tylko wmieszać się między mieszkańców miasta. Wystrychnąć na dudka Finów, którzy płacili złotem. Przede wszystkim jednak znaleźć tych Finów. Niestety, Albert nie wiedział, gdzie ich szukać. Hans nie był zachwycony tym pomysłem, podobnie zresztą jak Simon. Ruszyli w drogę jako pierwsza z grupek. Simon nie mógł się zresztą wyzbyć wrażenia, że poza nimi nikt do Alty się nie wybiera. - Zaczynasz już chyba rozumieć, że to my dwaj mamy zdobyć złoto - odezwał się Hans po kilkugodzinnym milczeniu. Musieli ze sobą rozmawiać podczas postojów. Łatwiej było się ignorować, gdy jechali gęsiego na nartach. Simon musiał przyznać, że przyszło mu to do głowy. Zastanawiał się jednak, na ile Hans jest lojalny wobec swych towarzyszy. - Albert i Helmer zawsze biorą największą dolę - poinformował go Hans, przeżuwając suszone mięso swymi mocnymi zębami, które błyskały w promieniach wiosennego słońca. Simon uzmysłowił sobie, że Hans bardzo rzadko się śmieje. - Są chyba przywódcami - zaczął ostrożnie Simon. - Sądzisz, że nadają się na przywódców? Simon wzruszył ramionami. Napotkał spojrzenie swego towarzysza. Rozumieli się bez słów. Obaj wiedzieli, że spośród sześciu mężczyzn, którzy jeszcze niedawno siedzieli razem przy palenisku w darniowej chacie, tylko dwóch nadaje się na przywódców. Popatrzyli sobie prosto w oczy. - Od dawna z nimi jesteś? - zapytał Simon, dbając o to, by w pytaniu nie ujawniło się za wiele ciekawości. Jakby pytał tylko ot tak sobie, dla podtrzymania rozmowy.

- Rok - splunął Hans. - Prawie dwa. Czy czas tu coś znaczy? Simon nie mógł nie przyznać mu racji. - A ty? - Hans zaczął przyglądać się towarzyszowi, mrużąc oczy. Miał bardzo wyrazistą twarz. Czarna grzywka zawsze przesłaniała mu czoło. Simon nigdy nie spotkał człowieka o takich chłodnych, brązowych oczach. - Zawsze jesteś sam? Każdy z nich próbował wzbudzić w towarzyszu trochę zaufania. Kłamali w żywe oczy. Albo mówili półprawdy. Żaden nie byłby w stanie sprawdzić słów drugiego. Mogli jednak gromadzić informacje i kontrolować, czy nie pojawiają się nowe, które przeczą poprzednim. - Mam kobietę - oświadczył Simon z krzywym uśmieszkiem i poczuł jakby lodowate igiełki w piersiach. Przed oczami stanęła mu twarz Mai, widział ją tak wyraźnie, jakby pojawiła się tuż przed nim. Zagłuszył jednak w sobie ten ból, przed którym próbował uciec. - Ale pewnie nie o to mnie pytasz, prawda? - Hans się nawet nie poruszył, więc Simon dodał: - Siedziałem. W więzieniu. Tam człowiek szybko się uczy, by na nikim nie polegać. - Długo? - Wystarczająco. Wtedy Hans się uśmiechnął. Simon musiał w duchu przyznać, że ten uśmiech wzbudził w nim niepokój. Przywykł już do posępnego i nieprzeniknionego wyrazu twarzy towarzysza podróży. - Czy tamci zjawią się w Alcie? - zastanawiał się głośno Simon. Hans nie troszczył się o kontynuowanie rozmowy. Może dowiedział się już tego, czego chciał. Miał wyjątkowy talent do trzymania ludzi w niepewności. - Albert by nie pozwolił, żeby taka pewna zdobycz przeszła mu koło nosa. Simon zwilżył sobie wargi. Zdecydował się zasugerować Hansowi możliwość zdrady reszty grupy. Sporo ryzykował, ale wszystko wskazywało na to, że Hans nie darzy Alberta szczególnie głębokim respektem. - A mogłoby się tak stać? - zapytał. Spojrzenie Hansa pozostało obojętne, twarz nieporuszona, tylko jeden z kącików ust uniósł się ku górze. - Albert nie zdołał cię zastraszyć, prawda? Simon powoli pokręcił głową. - Na razie nie. - No cóż... - Hans poskrobał się po brodzie. Jako jedyny z całej szóstki dbał trochę o siebie. Golił się regularnie i mył, mimo że ledwo co przeminęły najtęższe mrozy i kontakt z lodowatą wodą nie należał do przyjemności. Zwracał też uwagę na ubranie. - Albert nie wygląda na groźnego, ale spośród tych, których kiedykolwiek spotkałem, najsprawniej włada nożem. - Simon powinien był się domyślić, że nie tylko spryt sprawił, iż Albert został przywódcą grupy. - Aha.

- Rzecz jasna, nawet on nie może się równać ze mną... Hans popatrzył na Simona nader wymownie. Simon wytrzymał spokojnie to spojrzenie. Nie można pozwolić sobie na strach, stojąc twarzą w twarz z tego rodzaju mężczyzną. Musi z nim rozmawiać jak równy z równym. - Tak dobrze sobie radzisz z nożem? Simon wiedział doskonale, że Hans wcale się nie przechwala. Hans zawsze nosił nóż za pasem, jakby był z nim zrośnięty. Simon nigdy nie widział go w czasie awantury, ale zapamiętał, że gdy Hans używa noża w najzwyklejszych sytuacjach, robi to z zadziwiającą zręcznością. - Nie najgorzej - odparł Hans. - A ty? Simon roztarł dłonie i tylko się uśmiechnął. Cieszył się, że Maja nie zna go w tym wcieleniu. Cieszył się, że Maja nigdy się nie dowie, z jaką łatwością przychodzi mu grać tego drugiego Simona, z którym ona nie chciałaby mieć nic wspólnego. - Dobrze - powiedział Hans. - Potrafisz chyba sprawić rybę? A umiesz strzelać? Simon otworzył usta ze zdziwienia. - Biedacy nie miewają broni palnej - wyjaśnił. Hans nawet nie mrugnął okiem. - Nigdy nic nie wiadomo - stwierdził. - Jest nas tylko dwóch. Musimy się bronić. Może drzemią w nas jakieś ukryte umiejętności. Simon nie dał się sprowokować. Następny krok należał do Hansa. To przecież on spędził więcej czasu z bandą Alberta. - Nie sądzisz, że Albert i jego ludzie niewiele znaczą w porównaniu z nami.” - Chyba masz rację. Hans uśmiechnął się otwarcie. - Mojżesz i Benjamin mają mocne pięści, sami nie potrafią zrobić z nich użytku. Helmer nie umie się bić, a myśli za niego Albert. Albert ma swój nóż. My mamy niezłe głowy, noże i pięści. Hans przedstawił sprawę w dużym uproszczeniu, acz całkiem prawdziwie. - Podział na małe grupki był nieźle pomyślany. - Albert zakładał, że my się nie lubimy. - Hans wyszczerzył swoje białe zęby. - Albert w gruncie rzeczy też jest dużym dzieckiem. Łatwo go zmylić. Ja od razu widziałem, że jesteś ulepiony z tej samej gliny co i ja. I że możemy zostać przyjaciółmi. Simon też się uśmiechnął. Wydawało mu się, że słowo „przyjaciele” brzmi jak bluźnierstwo w ustach Hansa. I wcale nie był pewien, czy może zaufać towarzyszowi podróży. Robił jednak dobrą minę do złej gry. - Ja bym tego nie odważył się zaproponować! Nie wiedziałbym, jak to zrobić, skoro

jesteś związany z tamtymi. Nie zamierzał dodawać nic więcej. Nie można przecież kłamać bez końca. Zwłaszcza że nie musiał już przeciągać rozmowy. - Działam na własny rachunek - wyjaśnił z naciskiem Hans. - Chyba podobnie jak ty. - Nie mam nikogo, o kim musiałbym myśleć - odparł Simon lekko. - A przy tym bardzo lubię samego siebie. Można nawet powiedzieć, że jestem swoją jedyną miłością. Wreszcie udało mu się znaleźć właściwy ton. - I nie boisz się nawet, gdy pomyślisz, co nas może czekać ze strony Alberta? Simon kopnął grudę śniegu. Zamknął swój plecak z kory brzozowej i postawił z boku. Gdyby Hans wiedział, co kryje się pod ubraniami! - Mam bardzo kiepską fantazję - wyjawił - i nie potrafię sobie wyobrazić, co nas może czekać ze strony Alberta. Hans chciał usłyszeć właśnie coś w tym rodzaju. - Na każdego przypadnie o wiele więcej, jeśli podzielimy wszystko na dwóch zamiast na sześciu - dorzucił jeszcze Simon. - Niegłupi z ciebie gość. Zabrzmiało to jak słowa uznania i Simon wiedział, że na nie zasłużył. - Dla Alberta świat się kończy na Finnmarku - rzekł Hans. - Nie będzie nas ścigał bez końca. Jeśli uda nam się znaleźć złoto, będzie tylko nasze. Możemy wyjechać, dokąd tylko zechcemy. Osobno albo razem. Simon pokiwał głową na znak, że zrozumiał. Wolał na razie nie zdradzać, którą możliwość wybierze. - To w dalszym ciągu trochę za proste. - Simon musiał to powiedzieć, bo Hans czekał na takie słowa. Wzbudziłby podejrzenia towarzysza, gdyby ich nie wypowiedział. - Nigdy przedtem nie miałem okazji się wzbogacić. Nie aż tak. Gdyby to było takie proste, wszyscy byliby bogaczami. - Albertowi wydało się to proste. - Hans zabrał się ochoczo za sznurowanie własnego skórzanego worka. Piękna ręczna robota, Simon potrafił to ocenić. - Albert przyzwyczaił się już do tego, że ja za niego obmyślam szczegółowy plan. Zakłada z góry, że to zrobię, a potem uważa, że sam wszystko wymyślił. Oczywiście, że to nie jest taka prosta sprawa. Większość słyszała co nieco o złocie. Krążą plotki na ten temat. Nikt nie jest pewien, ile w nich prawdy. A ten, kto napraw- dę ma złoto, na pewno jest ostrożny. Dlatego, że są ludzie tacy jak my. - Znów błysnęły jego białe zęby.