a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony864 451
  • Obserwuję553
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań676 002

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 33 - Na ścieżkach snów

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :544.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Bente Pedersen - Raija ze śnieżnej krainy 33 - Na ścieżkach snów.pdf

a_tom CYKLE Bente Pedersen - cykl Raija ze śnieżnej krainy (tom 1-40)
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 143 stron)

BENTE PEDERSEN NA ŚCIEŻKACH SNÓW

1 Przypłynęły statki z zachodu. Zdążyły w ostatniej chwili. Raija stała na nabrzeżu, kuląc się z zimna. Przyglądała się Jelizawiecie, która z wypiekami na twarzy czytała pozdrowienia od stryja. Nawet nie marzły jej ręce - rękawiczki leżały u jej stóp. Na moment Raija ujrzała przed oczami twarz autora listu. Słowa tego człowieka potrafiły rozgrzewać. Oczy także. I ręce... Czy z czystej przekory losu tak wyraźnie zachowała w pamięci jego obraz? Zapomniała przecież pół życia. Wymazała tak wiele twarzy, które powinna pamiętać, również z okresu spędzonego w Rosji. Ale nie twarz Wasilija. Z przekory? Poszukała wzrokiem Jewgienija. Jego widok zawsze wypełniał ją spokojem. Pozwoliła skrzydłom duszy nieść się w innych kierunkach niż ku niemu, ale to on był jej opoką. Przy nim zakotwiczyła. Tej zimy, której tak wypatrywała, Raija będzie wieść spokojne życie. Morze Białe zaczynało zamarzać. Wkrótce droga na zachód zostanie zamknięta. Będzie można tam pofrunąć tylko myślami, które nie potrzebują wiatru w żaglach. Raija zamknęła oczy i ukazał jej się obraz jałowego, stromego wybrzeża. To na pewno nie krajobraz z Rosji. Wydobył się z mroku niepamięci. Płynął ku niej. Nieprzymuszony. Po prostu się pojawił. Raija patrzyła. Zdawała sobie sprawę, że to nie wytwór czystej fantazji, że już to gdzieś widziała, że to miejsce istnieje. Istnieje również w niej samej. Musnęła je wzrokiem i zapamiętała, a potem wypuściła na wolność niczym oddech wiosny ku nadchodzącej zimie. Obserwowała, jak Jelizawieta składa list, widziała jej białe, ruchliwe dłonie. Wasilij był dla dziewczyny jak Bóg - kimś więcej niż stryjem, nawet kimś więcej niż ojcem. Bogiem. Raija musiała cierpliwie wysłuchać Jelizawiety powtarzającej słowa Wasilija. Jak rozbrzmiewają tu, w zimnym Archangielsku. Domyślała się, że Wasilij za pośrednictwem bratanicy napisał do niej. Już zanim Jelizawieta otworzyła usta, Raija mogła usłyszeć głos Wasilija. Przemawiał do niej z odległego Finnmarku. Słyszała jego tęsknotę, unoszącą się na skrzydłach mew. Ale zimowe niebo znajdowało się wysoko. Zaszeleścił brzeg spódnicy Toni, który zamarzł i ocierał się o jej nogi, kiedy szła. Dotknął też nóg Raiji. - Nowiny? - spytała przyjaciółka. Mrugnęła do Jelizawiety. - Znalazł sobie kogoś w

Norwegii ten twój stryj? Nic na ten temat nie wspomniał w liście do Olega. Raiję ścisnęło w piersi. Nie powinno. Nie było powodu, dla którego pytanie Toni miałoby jej sprawić przykrość. Mimo to poczuła ból. Dobrze, że Jewgienij nie wie, jak blisko niej znalazł się teraz Wasia. Kiedy mieszkali w tym samym mieście, był jakby za oceanem. Teraz wśliznął się niemal pod jej skórę. Płynął razem z jej krwią. I stał się może bardziej niebezpieczny. - Lina zniknęła - oznajmiła Tonią z powagą w oczach. Zniżyła głos, dając Jelizawiecie do zrozumienia, by zostawiła je same. Sprawa była poufna i powinna pozostać między nią i Raiją. - Wyjechała z jakimś rybakiem. Zabrała ze sobą chłopca. Prosiła Wasilija, by przekazał Olegowi, że już nie jest jej potrzebny. I że Olai także go nie potrzebuje... - Olega? - Tak. Niezupełnie ją rozumiem - rzekła Tonią. - Założę się, że co do małego, to się myli. Oleg kocha tego chłopca. I ja też. Czy można nie lubić dzieci? Nie takiego słodkiego brzdąca, jakim jest Olai. To nawet nie wymaga wspaniałomyślności. I chociaż żal mi Olega, to muszę przyznać, że się cieszę. Ze względu na mnie i na Linę. Nie można przez całe życie pozostawać w cieniu wcześniejszej miłości. Nie można zadowalać się resztkami, bo to jakby hamować własny rozwój... Raija zmarzła. Nie wzięła peleryny, ponieważ coraz bardziej broniła się przed jej noszeniem. Przed owijaniem się tym czarnym wełnianym materiałem, który chronił przed chłodem. Miała kilka takich okryć. Ludzie układali o niej i o czarnej pelerynie pieśni. Czynili z niej kogoś, kim nie była. Nie mogła się chować za tę pelerynę. Kiedy ją nosiła, przestawała być realną Raiją. Lepiej marznąć, niż stać się dla obcych legendą. Oleg tracił być może jeszcze jedno dziecko. Raija zdawała sobie sprawę, co przyjaciel przeżywa. Wydawało jej się, że cierpiała nawet bardziej niż on. Chociaż nie wiedziała dokładnie, jak czują i myślą mężczyźni. To kobiety rodzą dzieci. Czuła siłę miłości, którą ona sama darzyła Michaiła. Za skałą, która skrywała przeszłość, kryły się dzieci, które straciła... Odsunęła to od siebie... Nie chciała brać na siebie bólu Olega. To do niej niepodobne, ale teraz odsunęła od siebie cudze kłopoty. Oddaliła się od Toni i jej zmartwień. Nie była w stanie podtrzymać jej na duchu. Nie umiała jej wesprzeć. Nie teraz. Nie szukała też towarzystwa Jelizawiety. Nie mogła nawet dzielić radości. Kiedy zamknęła oczy, wokół zapanowała zima. Czas ciemności. Mróz. Morze Białe

pokryte śniegiem. Jewgienij! Lecz jej niemy krzyk nie dotarł do niego. Kiedy poszukała męża wzrokiem, ujrzała tylko jego szerokie plecy. Spieszył się. Nie miał tu dla niej czasu. Zobaczyła Olgę i Michaiła obejmujących swych ojców. Dostrzegła Jewgienija, zapragnęła móc swych mężczyzn zaciągnąć do domu. Być kobietą, matką. Ale port stanowił świat Jewgienija, w którym mąż jej nie potrzebował. Fałdy spódnicy powiewały na silnym wietrze, kiedy Raija prowadziła dzieci z powrotem. Jej spojrzenie wydawało się czarne jak węgiel. Jewgienij tego nie zauważył, ale synek rozpłakał się, kiedy złapała go za rękę i pociągnęła za sobą. Olga podreptała z tyłu, ssąc koniuszek rękawiczki. Wiatr zwiał chustę z głowy Raiji, kiedy wędrowała wąskimi zaułkami do domu Toni. Nie wiedziała, czy przyjaciółka wróciła do siebie, ale stajnia w każdym razie powinna być otwarta. Raija nie mogła już dłużej znieść zapachu morskiej wody ani śladów, jakie pozostawiały wolne wiatry na barwnych żaglach, ani myśli o kraju znajdującym się hen daleko. Kiedy to się zaczęło? Kiedy zrodził się ten ból w piersi? Ten głos, który szeptał gdzieś w głębi duszy... Łatwo można by powiedzieć, że to z powodu Wasilija. A może to nieprawda? Czy zapomniała, ponieważ cierpienie również kryło się w okowach niepamięci? Czy i tam mieszkał ten sam ból? Raija nie mogła tego wiedzieć. Czasami nawet nie chciała. W porcie otoczył ją jakiś obcy zapach. Poruszył w niej coś, do czego nie powinna zbytnio się zbliżać. - Wpłynęła ostatnia łódź? - spytał Raiję stajenny, kiedy weszła do stajni. Dzieciaki jak oszalałe skoczyły w siano, w łagodne objęcia zapachu zwierząt. - Całe szczęście! Gdyby ścisnął większy mróz, jak zwykle o tej porze, nie udałoby się już dotrzeć do portu. Woda by zamarzła... Od tygodni mieszkańcy Archangielska myśleli o powrocie bliskich. Cieszyli się, że nie nadchodziły mrozy. Wpatrywali się w dal, na północ, szukając wzrokiem żagli, które powinny wyłonić się w miejscu, gdzie niebo i morze spotykały się w gorącym pocałunku. - No, wreszcie dostaniesz swoje ryby - pocieszyła go Raija. Teraz mogła już zdjąć kurtkę, rozwiązać chustę, strząsnąć włosy w cieple. Uwolnić się od tego, co chciało się wydostać z okowów niepamięci, a co obudził do życia zapach sprowadzony przez statki. Stajenny roześmiał się. Mruknął coś o tym, że chyba jego wiara zbytnio nie ucierpiała. W gruncie rzeczy nie łamał boskich przykazań, jadł po prostu to, co bylo. Zresztą nigdy nie

miał tyle mięsa, by łamanie postów zamknęło przed nim niebieską bramę, zażartował. Raija roześmiała się razem z nim. Dobrze się tu czuła. Ból, tęsknota, wielka pustka zbladły. Wszystko nagle wydało się łatwe. Po chwili przyszedł Jewgienij, uśmiechnięty i promienny. Musnął Raiję pieszczotliwie dłonią po policzku. Potem wziął syna na rękę, wyglądało na to, że nie czuł bólu w ramieniu. Raija wiedziała, że zmarszczki na twarzy męża wkrótce się pogłębią. Nazywała je zmarszczkami zimowymi - mrozy przypomną o ramieniu, które stracił. Ból da o sobie znać. Stanie się niemal widoczny, prawie namacalny. Prawdziwa zima jeszcze nie nadeszła. To dopiero początek. - Sanie są pełne skarbów - mrugnął znacząco Jewgienij. Jego oczy śmiały się. Czubkiem nosa dotknął noska Miszy. Raija zobaczyła, jaki jej świat staje się mały, że zajmuje przestrzeń między twarzami męża i syna. Do szczęścia wystarczy tak niedużo, a mimo wszystko tak wiele. Dwie ciemne głowy blisko siebie. Bezwarunkowa miłość w dwóch parach ciemnych oczu. Jednego wybrała, drugiego urodziła. Wszystko na zachód od Morza Białego, które wkrótce zamarznie, stało się nieważne. Nieskończenie dalekie. Nie dotyczyło jej. W tej chwili nawet jej myśli nie chciały tam polecieć. Dały odpocząć skrzydłom. Rozkoszowały się spokojem. Poczuciem bezpieczeństwa płynącym z widoku ojca i syna dotykających się czołami. Żagle frachtowca, niczym kolorowe skrzydła, również odpoczywały. Nie łapały wiatru. Michaił chciał zobaczyć skarby. Chłopiec wkrótce skończy jedenaście lat, ale jeszcze nie był za duży, by cieszyć się prezentami z dalekiego kraju. Wprost kipiał z ciekawości. Niemożliwe byłoby zatrzymać go teraz w stajni. Jewgienij uśmiechnął się do Raiji. Powiedział jej wzrokiem, że czas już iść. Że być może i dla niej znajdą się w saniach jakieś skarby. Uległa. Śmiejąc się, podążyła za nimi. Zrobiło się późno. W saniach rzeczywiście czekały skarby. Materiały, butelki, suszone ryby. Nawet suszone ryby były skarbem. Muszle, noże z trzonkami z rogu renifera, gładkimi w dotyku. Misza dostał jeden z nich. Był oczarowany. Raija dotknęła zimnym, gładkim trzonkiem do policzka. Doznała dziwnego wrażenia, które jednak zaraz odpłynęło, tak że nie zdołała go uchwycić. Wypuściła je, podobnie jak wypuściła trzonek. Czuła, że nie powinna mocniej zaciskać dłoni na rękojeści. Nie powinna głębiej szukać w pamięci.

Oglądając prezenty, domyśliła się, że materiał jest dla niej. Pochodził z jakiegoś odległego miejsca świata. Z Europy. Pokonując długą drogę wzdłuż norweskiego wybrzeża na norweskich statkach, trafił na samą północ kraju. Stał się upominkiem dla żony rosyjskiego armatora. Palce z przyjemnością dotykały splotu. Misza zasnął z nożem w ręku. Raija ostrożnie wysunęła prezent z dłoni syna i położyła obok łóżka. Gdy chłopiec się obudzi, pomyśli, że nóż wypadł mu podczas snu. - Podoba ci się? - spytał Jewgienij, wskazując na materiał. Pogładził Raiję po plecach, czule pomasował. Raija skinęła głową. Oczywiście, że jej się podobał. Ale go nie potrzebowała. Przez moment zapragnęła, żeby był bardziej zwyczajny, żeby można z niego uszyć coś, co nadawałoby się do noszenia nie tylko od święta. Wtedy przydałby się może w skromnych portowych izbach. Znała wielu ludzi, którzy bardziej niż ona potrzebowali nowego materiału. Nie mogła się jednak przyznać do swych myśli Jewgienijowi. Nie chciała go rozczarować. Nie chciała okazać się niewdzięczna. Nie chciała od siebie odsunąć ani jego, ani miłości, którą jej okazywał. Dał jej ten upominek z taką radością. Zatem przyjęła materiał. Z mniejszą radością, niż by chciała. Wiedziała, że Jewgienij, gdyby mógł, przychyliłby jej nieba. Zdarzało się, że pragnęła, by bardziej ją rozumiał, a kochał mniej. - Należy ci się to, co najlepsze - rzekł i ucałował ją w czoło. - Ty jesteś ten najlepszy? - spytała zaczepnie. Co jej szkodzi uciec się do flirtu? - Poproszę też o najlepsze wino - dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jewgienij dla Raiji skradłby nawet księżyc. Sięgnąłby dla niej po gwiazdkę z nieba. Pili wino z najładniejszych kieliszków, które były tak ciężkie, że Raija zawsze bała się, by ich nie upuścić. Spijali napój z warg drugiego. Wino było zimne - schłodziło się w saniach, przedtem leżakowało w chłodzie na statku, zima pomogła je przechować. Dla nich obojga, specjalnie na tę okazję. Ciała mieli gorące. Wydawało się, jakby znad skóry unosiła się para. Odnajdowali te same krajobrazy, wprawdzie znajome, ale kiedy zamknęli oczy, odkrywali nowe ścieżki, mogli pójść drogami, których jeszcze nie znali. Wargi kosztowały wino. Poznawały smak skóry. Spijały soki zmieszane z winem. Palce zdziwione poruszały się jakby po innej mapie, jakby po dalekich, obcych stronach. Dłonie, raz delikatne, to znów stanowcze, dotykały, czuły, były. Pieściły.

Słowa pochodziły z innych języków i z ich własnego. Pochodziły z najgłębszych zakamarków serca, do których rzadko zaglądali. Rozumieli tę niezwykłą mowę. Potem płynęli dalej, na otwarte morze. Albo zostawali pod lodem Morza Białego, które pokrywał śnieg. Płynęli. Byli sobą i sobą nawzajem. Wszystko było w nich. I dk - aiehi - Nie - nk - byłe - newe - i jednocześnie nic - takie samo. Czuli w ciałach ociężałość, poruszali się powoli. Mieli w ustach wszystkie smaki. Potem napawali się zapachem skóry drugiego na swojej skórze, smakiem drugiego na własnych wargach. Dłonie nadal rozdawały pieszczoty. Tylko łagodniej, bardziej leniwie. Nadal odczuwali przyjemność. Zanim położyli się spać, Raija sprzątnęła kieliszki, wstawiła butelkę do szafy. Dobrze zakorkowała. Jej policzki rumieniły się, na wargach żyło lato. Wypełniona Jewgienijem, wypełniona miłością. Nasycona. Zaspokoiła pragnienie. Zawsze powinna tak zasypiać - na jego ramieniu, na jego dobrym ramieniu. Stała przed stromym uskokiem, który wydawał się sięgać aż do nieba. Skała była wilgotna i zimna, a nad całym tym miejscem wisiało coś złego. Mogło jej wyrządzić krzywdę. Mogło skrzywdzić każdego, kto dotknął skały, kto zapuścił się zbyt daleko. Wiedziała, że musi kogoś ochronić. Tu było niebezpiecznie, niebezpiecznie... Rozejrzała się dokoła. Uznała, że musi to jakoś zasłonić. Musi ukryć całe miejsce. Musi schować całą tę przeklętą skałę. Gołymi rękami chwytała kamienne bloki. Podnosiła je, przesuwała, z wysiłku oblewał ją pot, pozdzierała skórę dłoni, poczuła w ustach smak krwi... I tak niewiele zdziałała. Jakkolwiek by się starała, zło wydawało się jeszcze bardziej wyraźne. Z czarnej czeluści promieniowało światło. Światło, które mogło oczarować, obezwładnić, opętać... Które mogło rozpalić pożądanie, niebezpieczne i szalone... Czuła niechęć, chciała je zakryć, pragnęła schować. Światło było niebezpieczne dla jej syna. Nie powinien stanąć w blasku bijącym ze skały. - Skarbie najdroższy, obudź się! Nie płacz, kochana! To sen. To tylko sen, moja Raiju! Obudź się! Łagodny, spokojny głos Jewgienija gasił blask nieprzyjemnego światła. Nadal drżała, kiedy otworzyła oczy. Całe ciało było mokre od potu i zimne, choć leżała pod kocami. Raija wysunęła się spod nich w objęcia Jewgienija. Pieścił ją czule silnym ramieniem,

delikatnymi palcami, ustami, szepczącymi uspokajające słowa, scałowywał zimny pot z jej czoła. - Niezależnie od tego, co to było, moja maleńka Raiju, powinnaś o tym zapomnieć! Bardziej obawiał się dręczących ją koszmarów niż ona sama. Pewnego dnia mogłyby przed nią odsłonić przeszłość, którą tak starannie ukrywał. Pewnego dnia mogłyby pewnie odkryć kłamstwo, w którym i z którym żył. Kłamstwo, które stało się jego krzyżem, ale na które i dziś by się zdecydował dla spędzonych razem lat. Spokój jego sumienia nie miał żadnej wartości w porównaniu z wielkim szczęściem, jakie dzielili. Raija była szczęśliwa. Była z nim szczęśliwsza, niż mogłaby być w Norwegii. - Widziałam jakieś światło, Jewgienij - szepnęła tuż przy jego ciepłej szyi. - Złociste światło, które jest niebezpieczne dla Michaiła. Musiałam go przed nim ochronić. Ale nie byłam w stanie... - Zamilkła. Patrzyła przed siebie. - Jednocześnie czułam, że znajdował się poza niebezpieczeństwem. Światło zagrażało mojemu dziecku, ale w jakiś dziwny sposób Michaił znajdował się poza nim... Jewgienij przełknął. - To tylko sen... - Sny zawsze o czymś mówią - stwierdziła. - W snach jest jakieś przesłanie, Jewgienij. Nie rozumiem, co ten oznacza, ale się przestraszyłam. Jewgienij także się bał. Raija pokazała już wiele razy, że ma w sobie jakąś siłę, której większość ludzi nie posiada. Między nią a niektórymi osobami istniały niewidoczne powiązania. Sen rzeczywiście był być może jakimś przesłaniem. Kiedyś pewnie nadejdzie dzień, kiedy Raija przypomni sobie, że ma więcej niż jedno dziecko, że Michaił nie jest jej jedynym synem. - Mogę ci przekazać milsze przesłanie - szepnął jej do ucha. - Kocham cię, Raiju Bykowa. Jak ci się to podoba? Pozwoliła mu się oderwać od nieprzyjemnych myśli. Dała się skusić i przestała się martwić snem, który ją tak bardzo przeraził. Chciała zapomnieć o złocistym świetle. Sen wydawał się jednak bardziej wyrazisty od pozostałych. Tak jakby naprawdę to przeżyła... Wolała mimo wszystko szukać pociechy na szerokiej piersi Jewgienija. Uśmiechnęła się do męża i wyznała szczerze: - Ja też cię kocham, Jewgieniju Byków. Jednak w przeciwieństwie do niego nie zasnęła od razu. Głowa Jewgienija ciężko spoczywała na jej ramieniu. We śnie wydawał się jak

chłopiec, jak dziecko. Kiedy spal, Raija zauważała w nim cechy, które sprawiały, że ukochany wydawał jej się jednocześnie obcy. Ramiona obejmowały jego ciało, w głowie kłębiły się myśli. W ustach czuła smak strachu, którego nie chciała spróbować. Nie chciała go dotknąć... Czy mogła spalić tę część siebie? W tej samej chwili zadrżała. Poczuła, że strach zmienił smak. Nie wiedziała, dlaczego pomyślała o ogniu. Czuła, jak ponad nią, całkiem blisko, przesuwa się przerażenie. To uczucie należało tylko do niej. Nie mogła porozmawiać z mężem o swym strachu. Jewgienij pragnął uchronić ją od bólu, od wszelkiego cierpienia. Chciał stanąć pomiędzy nią a najmniejszym nawet zagrożeniem, które wypatrzyły jego oczy. Prosił ją, by zapomniała o śnie, który ją tak przeraził. By zapomniała... Jej nigdy nie przyszłoby do głowy prosić go, by zapomniał o ramieniu, które stracił. Zaskrzypiało łóżko Michaiła. Raija zdawała sobie sprawę, że tylko przekręcił się przez sen, lecz mimo to ogarnął ją lęk. Zły sen nie może zaszkodzić jej dziecku. Chciała wstać, zajrzeć do syna, ale Jewgienij przygniatał ją swym ciężarem. Zimą nigdy nie miał dosyć snu. Nadejdzie jeszcze sporo nocy, gdy będzie kręcił się na posłaniu, nie mogąc zasnąć i zaciskając zęby, by nie krzyczeć z bólu. Nadejdzie jeszcze sporo nocy, kiedy i ona nie będzie spała, nasłuchując jego kroków z kuchni. Nie uda jej się przesunąć Jewgienija, tak żeby go nie obudzić, zatem została. Sama musiała uporać się ze swym bólem i strachem. Kiedy Jewgienij obudził się nad ranem, powiedziała z uśmiechem, że tylko przez krótką chwilę nie mogła zasnąć. Ze wtedy przyglądała mu się i że przyjemnie było patrzeć na niego, gdy spał. Nie we wszystkim skłamała. Jednak przeraziła się, że tak łatwo przychodzi jej zniekształcanie prawdy. Przerażało ją także, że Jewgienij tak łatwo jej wierzył. Dopóki Wasilij przebywał w Norwegii, Jewgienij wierzył we wszystko, co mówiła. - Czyżby Jelizawieta nie napaliła? - zdziwił się, kiedy postawił stopy na zimnej podłodze. Ich spojrzenia spotkały się. W jednej chwili oboje przypomnieli sobie. Raija opadła z powrotem na łóżko i zaciągnęła koc na głowę. - Zapomnieliśmy o niej! - jęknęła. - Jak mogliśmy zostawić Jelizawietę na cały wieczór i noc! Misza też o niej zapomniał! Dobry Boże, co ona sobie pomyśli? - Na pewno jest u Toni - odparł beztrosko Jewgienij. Włożył spodnie, uśmiechał się

słabo. - Nie jest już dzieckiem, Raiju. Już dawno mogłaby opuścić dom i wyjść za mąż. Przez jedną noc poradzi sobie bez twojej matczynej troski. Nie jest nawet twoją córką! Raija wiedziała o tym. Słyszała też słowa, których Jewgienij nie wypowiedział. Wcale ich sobie nie wymyśliła. Wyraźnie wyczytała je z jego wzroku. Słowa, wokół których jego usta starannie się zamknęły. Jelizawietą nie jest też rodzonym dzieckiem Wasilija. Nie jest dzieckiem Wasilija i Raiji, choć może oni oboje chcieliby, żeby tak było. Jewgienij o tym właśnie pomyślał. Raija nie sądziła, by jej samej coś podobnego kiedykolwiek przyszło do głowy. Jewgienij ranił ją bardziej, niż tego chciał. A może robił to świadomie? Jeśli tak, to tym gorzej. Między obojgiem zawisło ciężko nieme niedowierzanie. Jewgienij sprawiał wrażenie, jakby się pogodził z tym, że Raija opiekuje się Jelizawietą, jakby nauczył się z tym żyć. Niemal tak, jak wypada zaakceptować w swym domu kłopotliwego krewnego, który nie ma innego dachu nad głową. - Musisz przywieźć Jelizawietę do domu! - Dobrze - odparł z dziwną niechęcią w głosie. Tak jakby był zazdrosny o dziewczynę. Tak jakby Jelizawietą wykradała mu Raiję. Jewgienij nigdy dotąd nie okazywał takiej zachłanności. Nie miał powodu. Byli przecież ze sobą tak blisko, było im tak dobrze. Raija ubrała się. Została sama. Coraz częściej ich życie przypominało przypływy i odpływy. Kiedy spływało na nich wszystko, co delikatne i piękne, kąpali się w szczęściu, wzajemnej bliskości, zaufaniu i wierności. W wielkim uczuciu, którym się obdarzyli. Woda zacierała wszystkie inne ślady na piasku. Plaże stawały się niezwykle czyste. A potem morze cofało się. Obnażało wszystko, co brzydkie. Pozostawiało tak wiele śmieci. Nawet to, czego Raija przedtem nie widziała. Za każdym razem odsłaniało coś nowego. Teraz nie chciała patrzeć. W ogóle nie chciała wiedzieć. Pozostał w niej strach, który zasiał nocny koszmar. Jeżeli nie wzmógł się, to w każdym razie wyraźnie dawał o sobie znać. Jewgienij stal się chorobliwie zazdrosny. Zaczął się jeden z tych ponurych dni. Zimny, smutny poranek. Nawet śladu złocistego blasku ze snu. Jednak Raija nie potrzebowała go. I bez tego było wystarczająco zimno.

2 - Jewgienij powiedział, że o mnie zapomnieliście. - Jelizawieta potrząsnęła głową. Trzymała się prosto, lecz warkocz zwisał jej krzywo. Była już tak duża, że powinna go zapleść równo bez niczyjej pomocy. Raija wiedziała o tym, ale widok Jelizawiety wypełnił ją żałością. Ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Niech diabli porwą Jewgienija! Mógł wymyślić coś innego i nie mówić prawdy! Mógł trochę oszczędzić dziewczynę. Wylewanie na to dziecko całej goryczy i niechęci do Wasilija jest niesprawiedliwe. Raija objęła Jelizawietę, w każdym razie próbowała. Nie odezwała się, kiedy dziewczyna odsunęła ją od siebie. Zapiekło ją w piersi, jednak rozumiała tę niechęć. - Zapomniałaś o mnie? - spytała Jelizawieta. Kłamstwo stanowiłoby jakieś rozwiązanie. Powiedzieć, że nie zapomniała... Zrzucić całą winę na Jewgienija... Jak mogła zapomnieć? Ponieważ chciała zapomnieć o Wasiliju? Jelizawieta odwiesiła płaszcz. Starannie złożyła ubranie, które zdjęła. Zawsze była taka dokładna. Zostawiała po sobie idealny porządek, że nie ostał się nawet jeden pyłek kurzu! Nie patrzyła na Raiję. - Jewgienij jest zazdrosny o Wasię. Raija westchnęła. Zerknęła przez ramię, czy do pokoju nie wszedł Michaił. Gdyby wytężyła słuch, usłyszałaby jego dźwięczny śmiech. - Przyszłaś z Tonią? Bratanica Wasilija skinęła głową. W jej oczach pojawiło się coś, co bardzo przypominało stryja. - Wolałabym popłynąć ze stryjem do Finnmarku, niż zostać tutaj! O wiele bardziej. Wasilij troszczy się o mnie, on w ogóle troszczy się o ludzi. Nie zapomina o nich... Walerijowi wolno było popłynąć z Piotrem i uczyć się na statku, choć jest jeszcze dzieckiem. A mnie tak pilnujecie... Walerij był rok starszy od Jelizawiety, lecz nie wydawał się bardziej dojrzały. Raczej przeciwnie. - Zastanów się, dlaczego - westchnęła Raija. Słowa wprost wyrwały jej się z ust. Nie zamierzała stosować tego rodzaju środków, ale zwykle bywały skuteczne. - To nie moja wina, że Wasilij... że ty... - Jelizawieta broniła się już trochę słabiej.

- Nie, to nie twoja wina. - przyznała Raija i objęła Jelizawietę. Ujrzała w niej dziewczynkę, która czuła się dorosła, która już dawno usiłowała sprawiać takie wrażenie, ale mimo to zachowała w sobie wiele z dziecka, dziecka, które nigdy się nie bawiło. - Kocham cię - zapewniła. Pogładziła Jelizawietę po włosach, poprawiła je, tak jak poprawiała włosy Miszy i Oldze. Tym razem Jelizawieta jej na to pozwoliła. Nawet się uśmiechnęła. - Kochałabym cię nawet, gdyby Wasilij nie był twoim stryjem. Chyba właśnie z jego powodu o tobie zapomniałam... I z powodu zbyt gorącej krwi. - Roześmiała się krótko i mrugnęła po- rozumiewawczo. Jelizawieta znała już tę część życia. Może nie oznaczała dla niej tyle radości, tyle ciepła, szumu wiosny, co dla Raiji, ale nie była jej całkiem obca. Zarumieniła się w imieniu Raiji, skoro tamta najwyraźniej wcale się nie zawstydziła. - Tonią mówi, że stryj kocha wszystkie kobiety, a to nieprawda. Nie kocha wszystkich kobiet... - ...ale w każdym razie bardzo wiele - rzuciła sucho Tonią. Weszła właśnie do środka. Wpuściła jedno z dzieci poranka: świeże powietrze, które wkradło się przez szczelinę dokładnie tak szeroką jak ona sama, zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi. - Uważam, że Wasilij kocha prawie wszystkie kobiety - przyznała Tonią. - Jednak kilka kocha oczywiście bardziej niż inne. To znaczy, że nie jest z nim tak źle. Twojemu stryjowi mogłoby się powodzić nie gorzej niż innym mężczyznom, gdyby się ożenił. Tylko jakoś nie decyduje się na małżeństwo. No cóż, niektórzy z nas nie mogą mieć wszystkiego. Wyjątkiem jest tylko Raija - Raisa... Raija uśmiechnęła się, ale czuła, jak sztywnieją jej policzki. Zastanawiała się, czy Tonią wierzy w to, co mówi. Zastanawiała się, dlaczego ona sama w to nie wierzy. Raija Bykowa, ona, która ponoć ma wszystko. - Wybacz mi! - poprosiła i potargała Jelizawietę po włosach. Usiłowała pochwycić spojrzenie, które jakby zostało porwane do tańca. - Przepraszam, że na ciebie nie zaczekałam. Wasilij może nigdy mi tego nie wybaczy. A może choć ty spróbujesz? Pewnie podświadomie czułam, że u Toni jest ci dobrze... Tonią roześmiała się. Zmęczona i zrezygnowana nie straciła jednak do reszty humoru. Wyglądało na to, że mimo wszystko było się z czego śmiać. Jelizawieta odsunęła się od Raiji. Schowała ręce za plecami. Dumnie i z uporem uniosła głowę. - Czy jest coś, o czym nie wiem? - spytała powoli Raija. Spoglądała to na Tonie, to na Jelizawietę. Zauważyła, że Tonią umknęła spojrzeniem, a

Jelizawieta, nie chcąc patrzeć na nikogo, odwróciła wzrok. Nie wyniośle ani hardo, raczej przestraszona... Tonią skinęła ku niej głową. - Gdyby przespała się u mnie, nie musiałabyś się o nią obawiać, Raija - Raisa. Wówczas byłaby bezpieczna. Jednak do mnie przyszła dopiero dziś nad ranem, zanim ktokolwiek wyszedł na ulicę. Gdybym chciała, mogłabym po jej śladach trafić tam, skąd przyszła. Ale przyznała się, gdzie spędziła noc, i nie musiałam tego sprawdzać. - Antonia westchnęła. W jej ciemnych oczach czaił się niepokój, na twarzy malowała się troska. Napotkała wzrok Raiji. - Już wolałabym, żeby przenocowała w stajni ze wszystkimi moimi stajennymi... - Gdzieś ty, do diabła, była? - nie wytrzymała Raija, zdając sobie sprawę, że nie przystoi jej przeklinać. Jelizawieta nie odpowiedziała. - W domu Norkinów - rzekła ciężko Antonia. Serce Raiji zamarło. Czuła, jak uginają się pod nią kolana. - Z ich synem, prawda? - rzuciła Tonią gwałtownie. Uważała, że i tak długo udało jej się zachować spokój, a Jelizawieta została potraktowana łagodniej, niż na to zasłużyła. Tym razem dziewczyna brzydko wywróciła oczami. - Może dziękować Matce Boskiej i całemu zastępowi świętych, że nikt jej w tym domu w nocy nie zauważył. Gdyby stary Norkin znalazł cię w sypialni swego syna, zażądałby kary publicznej chłosty przed katedrą świętego Michała! Albo własnymi rękami wrzucił w przerębel na Morzu Białym i czekał, aż otwór zamarznie! - Długo znasz Nikołaja Norkina? - spytała Raija ostrożnie. Pogładziła Jelizawietę po włosach. Na nic się nie zda krzyk, choć naprawdę była tak zła, że mogłaby obedrzeć Jelizawietę ze skóry. Nie śmiała nawet pomyśleć, co by powiedział Wasilij, gdyby się o tym dowiedział. - Jakiś czas - odparła Jelizawieta. Jej ramiona nie wydawały się już tak wyprostowane. - Jest bardzo miły. To nie jego wina, że rodzina jest bogata. Raija roześmiała się. Tak naprawdę można i w ten sposób na to spojrzeć. Nie, to rzeczywiście nie wina Nikołaja Norkina, że jest najlepszą partią nad Morzem Białym. W każdym razie w tej części wybrzeża. W Kem mieszkała główna gałąź rodu Norkinów. Prawdopodobnie można by tam znaleźć nawet kilku krewniaków Nikołaja, którzy pewnie jeszcze bardziej podobaliby się rodzicom polującym na zięciów. Poza tym w Archangielsku powszechnie było wiadomo, że matka Nikołaja ze świecą szukała kandydatki na synową. Zamierzała go wyswatać z panną wywodzącą się z tej samej sfery.

Jelizawieta nie wzbudziłaby zachwytu w domu Norkinów. Nawet jako pokojówka. Tym bardziej nie jako synowa. - Czy pojmujesz, jak bardzo mogłaś sobie zaszkodzić? - spytała cicho Raija. - Jego matka zabiłaby cię jak wilczyca w obronie młodych. Ciarki mnie przechodzą, kiedy pomyślę, jak się przy tym uśmiecha... - Nie myślę o niej zbyt wiele - rzekła nieśmiało bratanica Wasilija. - A powinnaś - zauważyła Tonią sucho. - Powinnaś, moje dziecko. Na Boga, mogłaś przecież przyjść do nas! Dlaczego byłaś tak bezmyślna? Jelizawieta popatrzyła uważnie na Raiję, potem zatrzymała wzrok na Antonii. Ach, ci dorośli! Czy zupełnie niczego nie rozumieją, czy tylko udają, że nie są w stanie pojąć? Czy i ona kiedyś zapomni? O niepewności, strachu, drżeniu, ostrożności, o samotności... Czy to wszystko kiedyś przeminie i dorosła Jelizawieta zada kiedyś takie samo pytanie? Nie odezwała się ani słowem. Wszyscy wczoraj gdzieś zniknęli. Oleg przybił do brzegu. Słyszała go. Słyszała, że był zły. Mógłby zaraz ruszyć pieszo na zachód, gdyby również wybrzeże Finnmarku zimą zamarzało. Nikt nie będzie mu kradł syna! Widziała, jak Tonią próbowała go uspokoić, widziała ich oboje. Raija się nie pokazywała. Jewgienij również. Na pewno nie zaprzątał sobie głowy bratanicą Wasilija, pewnie cieszył się, że nie musi jej oglądać. Wtedy rozległ się stukot kół. Ujrzała Nikołaja. Dostrzegła cień jego twarzy. Zobaczyła, jak dostojnie przejeżdża obok, nie pomyślała, że to ich dzieli: że on jedzie, a ona idzie piechotą. Podążyła za nim. Czuła na skórze list z Norwegii. Nogi niejako same ją niosły w ślad za końmi, za wozem. Nikołaj stal przed stajnią. Ucieszył się na widok Jelizawiety. Nie zwróciła uwagi na to, że wprowadził ją do swego dużego domu potajemnie. Przemykanie tylnymi drogami, przekradanie się ciemnymi korytarzami dla służby wydawało się jej ekscytujące. Nikołaj był z nią. Dopiero nad ranem wracała tą drogą sama. Wtedy czuła się jak złodziej. Nikołaj spał. Nawet nie zauważył, że wyszła. Przekręcił się przez sen i mruknął coś, kiedy wyśliznęła się z jego ramion. Ale nic poza tym. Wtedy Jelizawieta pomyślała, że gdyby śmieci miały duszę i zdolność doznawania wrażeń, doświadczałyby czegoś podobnego...

- Kochasz go? - spytała Raija. Czuła, jak jej miękną plecy, kolana. Pod powiekami mignęła jej jakaś twarz, nie zniknęła od razu. Rysy rozmywały się, ale oczy płonęły jak ogień, jak gwiazdy, jak słońce. I te iskrząco czarne włosy! Pojawił się w blasku. Właściwie go nie było. Musiał być... Czy tę samą twarz ujrzała w Wielikim Ustiugu? Nie wiedziała. Odnosiła wrażenie, że to ważne. Wielkie. Jeżeli ten człowiek istniał naprawdę, musiał dla niej wiele znaczyć. - Czy go kocham? - powtórzyła Jelizawieta jakby zagubiona albo bliska załamania. - Kocham... Tonią głośno westchnęła. - Popłynę z tobą na zachód, moje dziecko! Poświęcę się... Raija pomyślała o Wasiliju. Nie będzie zachwycony. Jelizawieta wysunęła dumnie brodę. Jej szczęki przybrały zdecydowaną linię, którą Raija widywała u Wasilija. Tonią również zauważyła reakcję dziewczyny. Wiedziała, co to oznacza. - Nikt nas nie rozdzieli! - rzekła Jelizawieta z pewnością siebie. Raija zrozumiała, że przyjęły z Tonią złą taktykę. Atakując, dawały tylko dziewczynie więcej powodów, by z uporem trwała przy Nikołaju Norkinie. Mówienie „nie”, mówienie, że jej nie wolno, to jakby błaganie jej na kolanach, by się z nim związała. - Masz rację, nie jesteśmy w stanie tego uczynić - westchnęła Raija. - Ale wierz nam, niczego bardziej nie pragniemy - dodała Antonia. Raija i Tonią pomyślały o matce Norkina: nikt lepiej niż ona nie potrafił stosować przymusu. Obie żywiły nadzieję, że sprawy nie zaszły za daleko. Jelizawieta nie odpowiedziała. Szybkim krokiem wyszła za drzwi pod pretekstem, że musi pilnować dzieci. - To, że ja się ciągle w coś wplątuję - zauważyła Tonią z naciskiem - to osobna sprawa. W twoim przypadku jest podobnie. Ale Jelizawieta... W dodatku to nieznośne uczucie, że trzeba jej strzec, że ciąży na nas pewnego rodzaju odpowiedzialność. - Wasilij mnie zabije - rzekła Raija ponuro. - Czy powinnyśmy utwierdzać ją w przekonaniu, że warto walczyć i zachęcać, żeby się nie poddawała, żeby za wszelką cenę została z Nikołajem?

Tonią uśmiechnęła się smutno. W jej oczach odbijała się ta sama rezygnacja, co w spojrzeniu Raiji. - Czasami z tego biorą się dzieci - Raija realnie patrzyła w przyszłość. Zazgrzytała zębami. - Bóg jeden wie, czy o tym pomyślała. To ja będę jej musiała o tym przypomnieć. Przeklęta dziewucha! Antonia nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Śmiała się do łez, aż do bólu. Przypomniała sobie własną przeszłość. Nie życzyła nikomu podobnych przeżyć, zwłaszcza Jelizawiecie. Ta dziewczyna doznała już wystarczająco wiele zła. Być może Tonią widziała wszystko w czarnych barwach, ale nie potrafiła uwierzyć, by z tego związku wynikło coś dobrego. Pozycja Norkina nie miała sobie równych. Taka dziewczyna jak Jelizawieta była dla niego niczym kasza w zupie rybnej. - Nie możemy jej uchronić - dodała. Czegoś się w życiu nauczyła. Nie wszystko zapomniała. - Ale jakoś musimy - zastanawiała się na głos, przeczesując palcami włosy. Szarpała je. - Wasilij zabije nas, jeżeli jej nie upilnujemy. Naprawdę nas zabije... Mimo wszystko nie udało się trzymać Jelizawiety na uwięzi. Pojawiły się ważniejsze sprawy. Wszyscy czym innym zaprzątali myśli. Uwagę całego Archangielska pochłaniało co innego. Statek Olega i Jewgienija nie był ostatnim, na który czekano. W mieście mieszkało wielu innych armatorów. Znaczna ich część posiadała liczniejszą flotę niż Jurków i Byków, większy majątek i tym samym większą władzę. Wraz z armatorami z innych portów położonych u wybrzeży Morza Białego tworzyli dobrze zamaskowaną sieć zgarniającą płody, jakie ofiarowała natura - ziemia, Morze Białe lub Morze Północne. Mąkę, drewno i ryby. Przede wszystkim zależało im na władzy i pieniądzach. Fakt, że w ową sieć wplątanych było wiele ludzkich losów, nie odgrywał dla owych potentatów większej roli. Jakimś dziwnym sposobem ważyły mniej niż monety. Początkowo statki wypływały na zachód wyłącznie po zakup ryb. Norwegowie byli zadowoleni, że mogą pozbyć się towaru w okresie, gdy jego jakość nie przedstawiała się najlepiej. Zaś kupcy ze wschodu nie przywiązywali większej wagi do tego, że ryby nie są zbyt świeże: odrobina robactwa w rybim mięsie nie miała żadnego znaczenia. Rzadko się bowiem zdarzało, by kupcy lub właściciele statków sami musieli je jeść. Na rybach dobrze zarabiali, w Rosji chętnie je kupowano. Wtedy to pewien sprytny armator wpadł na pomysł, by na własną rękę rozpocząć

połowy u wybrzeży Norwegii. Nawet jeśli musiałby opłacić załogę, bardzo by na tym zyskał. Prowadząc zarówno połowy, jak i sprzedaż ryb, mógł zarobić dużo więcej. Statek wysyłany na zachód jako statek handlowy mógł również zabrać do domu ryby złowione przez własnych rybaków w Norwegii. Norwegowie wyznaczyli Rosjanom łowiska w odległości mili od brzegu. Nawet jeśli półmisek był duży, niech sąsiedzi sobie nie myślą, że po prostu mogą podejść i się częstować. Powinni przynajmniej zapytać; tego wymagał obyczaj. A państwo duńsko - norweskie strzegło swego prawa do tego, by zgodzić się lub nie. Prowadzenie połowów u wybrzeży Finnmarku wymagało zezwolenia, tzw. recognition, za którego wydanie państwo żądało opłaty w markach duńskich. Naczelnik Kjeldsen opracował zarządzenie wprowadzające recognition w 1743 roku, gdy Rosjanie łowili w Finnmarku od kilku lat Nie obyło się bez ich protestów. Naczelnik, który zyskał złą sławę z powodu dyskryminowania imigrantów z Finlandii w swej rodzinnej Alcie, podjął kilka decyzji, które poprawiły nieco jego wizerunek. Zarządzenie dotyczące recognition zostało zatwierdzone przez rząd w Kopenhadze cztery lata po tym, jak wprowadzono je w życie w Finnmarku. W porównaniu z armatorami, którzy posiadali prawdziwą władzę, Oleg i Jewgienij byli niewielkimi przedsiębiorcami. Ale nawet oni zatrudniali rybaków do połowów w Finnmarku, a także mieli swego pełnomocnika na Soresyz. Tworzyli fragment owej ogromnej sieci. Zanim ryby przeistoczyły się w monety, zanim przeistoczyły się we władzę, musiały przejść przez ręce zwykłych ludzi. Rybacy całymi miesiącami przebywali poza domem, z dala od rodzin i ojczyzny. Sprzedawali swoją siłę za dach nad głową, strawę, środki do życia dla bliskich. Za pożyczkę. Każdy rosyjski rybak z północnego wybrzeża zaciągał bowiem dług u swego pracodawcy. Trzeba było jakoś przetrwać surową zimę, która na wybrzeżach północy była bardzo długa. Morze Białe w tym czasie zamarzało i nie dawało pożywienia. Nad ujściem Dwiny nie uprawiano też zboża. A głód nie pyta o porę roku. Za jedzenie potrzebne na zimę trzeba będzie odpracować. Zima za zimą, na którą niejeden rybak musiał brać zaliczkę z udziałów, z pensji, nie pozwalały dorobić się bogactwa rękami o twardej skórze z odciskami. Coraz bardziej rosła natomiast zależność lokatorów szarych izdebek od mieszkańców bogatych domów. Owa zależność coraz bardziej zginała zmęczone plecy. Zwiększała władzę, spoczywającą w jedwabiście gładkich rękach. Rąk z odciskami było wiele, wiele twarzy ze zwątpieniem w każdej bruździe, wiele

pokornych charakterów - było w czym wybierać. Wolne miejsca pracy długo nie czekały. Ludzi, potrzebujących zatrudnienia, czekało dosyć. W Finnmarku łowiła duża grupa rybaków z Rosji, sporo rosyjskich statków pływało wzdłuż norweskiego wybrzeża. Prowadziły połowy na obrzeżach ogromnej sieci, którą armatorzy znad Morza Białego mocno zaciskali w swych wypielęgnowanych dłoniach. W niedużych izbach kobiety i dzieci czekały na mężczyzn - ojców, braci i synów. Czekały również na zimę. Łudziły się nadzieją, że udziały okażą się wystarczające, by chociaż zaciągnąć dług, który pozwoliłby przetrwać długą noc polarną. Może być ciężko. W ręce pełne odcisków trafiała trzecia część zarobku ze sprzedaży ryb. Właściciel, który nawet nie znał się na rybach, zabierał pozostałe dwie trzecie. Rybacy, których skóra przeszła zapachem ryb, otrzymywali najmniej. Mieszkańcy ciasnych izb z każdym dniem coraz bardziej martwili się o tych, którzy sprzedawali siłę własnych rąk za żywność zjedzoną poprzedniej zimy. W Archangielsku oczekiwano statku Norkina płynącego z Finnmarku. Wypatrywano rybaków, powracających do skromnych chat. Codziennie do portu przychodziły kobiety. Wodziły niespokojnie oczyma, szukały wzrokiem. W porcie mówiono o statku z Kem, który nie powrócił. O tej porze zimy powrót zazwyczaj był już niemożliwy. Morze Białe z każdym dniem stawało się coraz mniejsze. Lód zagarniał swoje obiema rękami. Norkin czekał na „Fewronię” - statek nazwany imieniem jego żony. Kobiety czekały na swoich mężów. Na swoich żywicieli. Ich oczy pociemniały, wydawały się czarne niczym lód pod warstwą śniegu pokrywającą Morze Białe. Norkin wsunął ręce głęboko w kieszenie swego futra. Czapkę nacisnął mocno na uszy i na kark. Kobiety stojące na wietrze szczelniej otulały się wełnianymi szalami, wpatrywały w biel i szarość, poza którymi nic nie było widać. Wreszcie przypłynął statek z Kem. Przywiózł wiadomości i czterech rybaków z załogi Norkina. „Fewronia” zatonęła. Zatonęły również dwie łodzie, które jej towarzyszyły. Trzecia popłynęła na półwysep Kola. Sztorm zniszczył jeden z masztów statku z Kem. Marynarze na jego pokładzie - dziękowali świętemu Mikołajowi, że miał ich w swej opiece. Norkin spochmurniał. Z rękami w kieszeniach opuścił port.

Kobiety zostały. Ciągle wpatrzone w morze: szukały wzrokiem bliskich.

3 Nawet w takim mieście jak Archangielsk strata ponad pięćdziesięciu mężczyzn to dużo. Jednak armatorzy mówili przede wszystkim o zatopionym statku, o utraconym sprzęcie, złowionych rybach. O zarobku, który spoczywał teraz na dnie Morza Północnego i którego nie da się w żaden sposób odzyskać. Połów się udał. Statek był załadowany po brzegi, pełen bogactwa. Dorodne ryby wróciły do morza. To przykre, mówili ludzie pokroju Norkina, mężczyźni, którzy mogli stać z rękami w kieszeniach, bo nie musieli podejmować żadnych działań. Zaciskali pięści rozczarowani. To przykre, mówili. Przybywało im nowych zmarszczek wokół ust. Ostrych linii, jakby wyciętych nożem. Głębokich rys pociągniętych stromo w dół. Wokół oczu pojawiło się więcej ponurych ścieżek. Niteczek na skórze, które obnażały charakter nieubłaganie, bezlitośnie. Przykre, mówili. Ssali to słowo, jakby było kawałkiem cukru lub kandyzowanym owocem. Ssali je, czerpiąc przez chwilę przyjemność, po czym wypluwali. W jednej chwili mieli mniej do liczenia. Widzieli rzędy liczb po niewłaściwej stronie w słupkach, które nanosili w swoich papierach. Przykre. - To naturalnie przykre - rzekł Norkin do Jewgienija. Stał odwrócony plecami do Raiji i nie widział jej. Czekała, aż Jewgienij skończy. Chciała, by poszedł do domu. A on musiał jeszcze powiedzieć tysiąc słów, zanim narzuci płaszcz. Zmrok nie czekał. Raija skrzywiła się. Słowo wiło jej się w uszach. Sprawiało ból. Roześmiała się gorzko. Dopiero wtedy Norkin ją zauważył. Ten staruch, który tak bardzo cierpiał. On, któremu przepadł cały zarobek tak daleko, że być może nigdy nawet tam nie był. - Straciłem statek - rzekł, akcentując każdą sylabę. - Nie rozumiem, jak panią może to śmieszyć. - W porcie stoją kobiety, które straciły swoich mężów - odparła Raija. Nie zdołała się powstrzymać, nie zdołała utrzymać języka za zębami. - One nie uważają, że to przykre. Patrzą śmierci w oczy. Nie ma słów na określenie tego, co czują. Dla nich nazywanie tego, co się stało, przykrym, brzmi jak drwina... - Droga pani Bykowa nie słucha uważnie - roześmiał się tubalnie Norkin, ale jego oczy

pozostały zimne jak nagie kamienie w styczniu. Śmiejąc się, chciał, by poczuła się mała. Wzrokiem zmuszał ją do milczenia. - Nie mówię o kobietach w porcie. Mówię o sobie. Dla mnie strata statku jest przykra. Łodzie rybackie można szybko zastąpić innymi, ale statek był niczym złoto. Mógł jeszcze pływać całe lata. Był tak solidny jak kobieta, której imię nosił. To przykre, pani Bykowa. Przykre... Raija przełknęła. Przełknęła znowu. Zacisnęła zęby. Nie odpowiedziała. Norkin zresztą nie spodziewał się odpowiedzi. Zaskoczyło go, że jakaś baba ośmieliła mu się sprzeciwić. Nie sądził, by kobiety w ogóle mogły myśleć. Raija widziała, że nie zamierza odejść. Pewnie miał jeszcze coś do powiedzenia Jewgienijowi o tragedii, która go spotkała. Pewnie chciał jeszcze coś dodać o tym, jak bardzo mu przykro. Oddaliła się. Nie mogła znieść widoku karku Norkina, jego pleców, ramion, które unosiły się i opadały. Nawet powietrze wydawało się bardziej gęste, tak jakby ten człowiek uniemożliwiał jej oddychanie. Na zewnątrz spotkała milczący las czarno ubranych kobiet. Ich ciała były jak proste pnie drzew. Żony marynarzy osaczały ją wzrokiem. Zaklinały. Słyszały o niej. Znały ją, mimo że ona większości z nich nigdy nie widziała. Niektóre dostrzegła może kiedyś w tłumie. Może kiedyś musnęła je spojrzeniem. Ale one ją znały. Była Raiją w czarnej pelerynie. Potrafiła ratować życie. Weszła na pokład statku, na którym wybuchł bunt. Pielęgnowała rannych marynarzy. Troszczyła się o tych, których nikt z jej pozycją nie zauważał. Dotykała ich, leczyła, darzyła szacunkiem. Była Carycą. Znały na pamięć pieśni na jej cześć. Przed panią Norkin pochyliłyby głowy, nie patrzyłyby jednak jej w. oczy. Nie z szacunku, raczej ze strachu. Na Raiję odważyły się spojrzeć. Patrzyły na nią z respektem. Z miłością. Z nadzieją. - Czy Norkin nadal tam jest? Wymówiły jego nazwisko, jak gdyby był Bogiem i szatanem w jednej osobie. Jak gdyby uosabiał sądny dzień. - Czy porozmawiasz z nim? - spytała ochrypłym szeptem jakaś blada kobieta w ciąży, która z trudem się poruszała. Zostało jej może parę tygodni do rozwiązania... - Ja mam z nim porozmawiać? - zdumiała się Raija. Czuła, że zewsząd otacza ją gorycz. Pomyślała, że Norkin nie rozumiał, co to takiego. Używał błędnych określeń, mylił je. Nie

rozumiał, o czym mówił. - Kobiety nie mają głosu. Nie słucha ich. Nie liczy się z ich zdaniem - A może twój mąż mógłby z nim porozmawiać? - rzuciła tym razem inna kobieta, znacznie starsza. O rękach, które już piastowały wnuki. Która widziała wiele razy, jak się rodzi i jak odchodzi życie. Która już straciła nadzieję. Znała wartość większości rzeczy. Wiedziała, że ludzie tacy jak ona i jak Norkin inaczej je oceniali. - Kochana pani Bykowa! Proszę namówić męża! Niech porozmawia z Norkinem! - Proszę się za nami wstawić! - Proszę go ubłagać! - Mam ośmioro dzieci, nie wiem, jak sobie poradzę! Nie mam rodziny, nie mam dorosłych synów, którzy mogliby nas wyżywić... - Spodziewam się dziecka, w domu zostawiłam jeszcze troje... - Proszę go ubłagać! - Został nam dług sprzed trzech lat, nie jesteśmy w stanie go spłacić. Nigdy nie możemy zwrócić tego, co jesteśmy winni. Nie udałoby się nam nawet, gdyby mój mąż wrócił... - Straciłam tam na morzu męża i dwóch synów... - Jestem stara, nie wiem, dokąd pójść. Nie mam dzieci, nikt nie otworzy przede mną drzwi... - Proszę go ubłagać! - On nie może być taki nieczuły! Jest zima, musi w nim istnieć choć trochę litości! - Ma taki wielki dom, niczego mu nie brakuje. Nic nie straci, okazując dobroć. Raija zaczynała się domyślać, dlaczego otoczyły ją ciasno, przypominając brzozowy zagajnik. Dlaczego błagalnie wyciągały ku niej ręce - gałęzie. Zrozumiała i coś w niej zaprotestowało. Nie chciała wierzyć. Pomyślała, że to, co mówiły kobiety, to tylko w połowie prawda. Nie chciała wierzyć, nie była w stanie, że ktoś może być aż tak bezduszny. Nikt by chyba tego nie zrobił. - O co mnie prosicie? - spytała szeptem. Głos odmówił jej posłuszeństwa. Napotkała wzrok kobiet. Spojrzała w każdą z tych zaklinających ją, błagających, zrozpaczonych twarzy. - Norkin wyrzuci nas z domów - rzekła kobieta w ciąży. Była młoda, może młodsza od Raiji, lecz Raija w jej spojrzeniu dostrzegła oczy jej matki. Potrafiła sobie wyobrazić, w jaki sposób wiek, ciężka praca i bieda ją naznaczą. Coraz wyraźniej z każdym rokiem, z każdym dzieckiem. - Nasze mieszkania przejmą inni rybacy. Nawet na te, które zbudowaliśmy sami, musieliśmy zaciągnąć dług. Także ci, którzy posiedli domy na własność, są u Norkina zadłu-

żeni. Jeśli nie zapłacimy, będziemy musieli się wynieść. Zagroził nam, że wezwie żołnierzy, o ile zajdzie taka potrzeba. - Proszę go ubłagać! Proszę z nim porozmawiać! Nawet on nie może być taki nieczuły! On też ma syna. Raija nie słuchała już kobiet. Oparła się o chropowatą ścianę, usiłując zrozumieć, co sprawia, że człowiek staje się aż tak bezwzględny. Człowiek, któremu niczego nie brakuje. Może poza sercem. Nie była w stanie tego pojąć. Nie znajdowała również słów obietnic dla tych kobiet. W jej piersi narastał krzyk. Nie prośba, nie pokora, tylko złość. Wchodząc do domu Norkina, zostawiła drzwi otwarte, ale kobiety nie ruszyły się z miejsca. Niczym drzewa wrośnięte w ziemię. Widziały, jak powiewa jej peleryna. Już nie czarna, jak w pieśniach, lecz granatowa z nieco jaśniejszą niebieską podpinką. Powiewała niczym żagiel. Obcasy stukały o twardą podłogę. Przypominały strzelanie z bicza. Złość dodała jej słowom niezwykłego brzmienia. Kobiety stojące na zimnie słyszały głos Raiji. Nie mieściło im się w głowach, że się odważyła. Oniemiałe składały dłonie. W równym stopniu za nią, co za siebie. Nie miała może wiele do stracenia, ale mimo to podziwiały ją za odwagę. Nikt chyba do tej pory nie rozmawiał z Norkinem tak jak ona. W ich sprawie. Trochę się nawet za siebie wstydziły. Chodziło im przecież tylko o to, by się za nimi wstawiła, a nie żeby się dla nich narażała. Nie spodziewały się, że tak dobrze je zrozumie... Raija wpadła do środka niczym gnana wichrem. Przefrunęła przez pokój jak granatowy motyl, który złożył skrzydła przed Norkinem. Jej spojrzenie, ciemniejsze niż kiedykolwiek, spoczęło na gospodarzu. Przykuło lodowato niebieskie oczy tak mocno, że ten władczy mężczyzna poczuł się nieswojo. Poza tym powiało od drzwi. Raija stanęła na szeroko rozstawionych nogach. Czarne noski butów ustawiły się na ukos pod brzegiem spódnicy. Ręce spoczęły na biodrach. Plecy wyprostowały się. Jewgienij dwukrotnie wymówił jej imię. Udała, że nie słyszy. Kiedy chciał ją odciągnąć, bojąc się najgorszego, odepchnęła go. Szorstko strząsnęła z siebie jego rękę. - To przykre, że straciłeś statki, Anatoliju Norkin! Przykre! Tak przykre, że musisz to sobie wynagrodzić, wyrzucając wdowy na ulicę. Czy wtedy poczujesz się lepiej? - Ci, którzy nie mogą spłacić długu w inny sposób, muszą się wyprowadzić ze swoich domów. Z moich domów.

Raija roześmiała się głucho. - I zupełnie cię nie obchodzi, że te kobiety straciły swych żywicieli zaledwie tydzień temu? Nie, tak jest lepiej, nie można być zbyt miękkim. Ktoś przecież mógłby wpaść na pomysł, by to wykorzystać, co? - Jeżeli zapłacą, będą mogły zostać. - Czy ktoś kiedykolwiek był w stanie spłacić dług w tak krótkim terminie? - spytała Raija. Jej policzki zaczerwieniły się ze złości, lecz również Norkin poczerwieniał na twarzy. Kiedy ostatnio tak się do niego odezwano, był oseskiem. A guwernantka, która sobie na to pozwoliła, szybko musiała opuścić dom Norkinów. Nie znalazła później pracy nigdzie nad Morzem Białym. O ile Norkin wiedział, nawet w Sankt Petersburgu nie udało jej się znaleźć zatrudnienia. Jeżeli istniało coś, czego Anatolij Norkin nie znosił, to właśnie braku respektu! - Wcześniej egzekwowałem spłatę długów - odparł. Nie mógł milczeć. Coś w tej piekielnej kobiecie drażniło go i zagrzewało do walki. Ów żar w oczach, które patrzyły na niego tak śmiało. Musi go zgasić. Powinien. To go podjudzało, irytowało, sprawiało, że miał ochotę ją złamać, kazać jej cofnąć wszystkie zarzuty... - Na pewno, Anatoliju Norkinie! - roześmiała się głucho. - Raija! - rzucił błagalnie Jewgienij. Złapał żonę za ramię, odciągnął od Norkina, trzymał w żelaznym uścisku, ale nie mógł jej zmusić do milczenia. Raija nie zniżyła głosu. - Jest coś takiego, co się nazywa litością. Coś, co zwykli ludzie dobrze znają. Coś, co oznacza troskę o innych, wzajemną pomoc. Te kobiety właśnie o to proszą, na czas zimy. Nie możesz wyrzucić kobiet i dzieci na śnieg. To nie jest egzekwowanie długu, to morderstwo! - Raija! Jewgienij popchnął ją na swoje krzesło. Podniósł rękę. Raija zamarła. Z trudem się opanował. Jednak omal nie uderzył. - Proszę o wybaczenie w imieniu mojej żony - rzekł, patrząc Norkinowi w oczy. Odwrócił się plecami do Raiji. - Nie wiem, jak wyrazić swój żal z powodu tego wszystkiego, co powiedziała. Kobiety myślą sercem. Ufam, że wie pan o tym równie dobrze jak ja. Kobiety często ogarnia niezwykła troska o pokrzywdzonych. Nie potrafię w inny sposób wytłumaczyć takiego zachowania... Ale bardzo żałuję... Raija znienawidziła Jewgienija, słysząc, jak się kaja, jak mruczy niczym kot, gdy się łasi. - Chciałbym usłyszeć, jak sama przeprasza - zażądał Norkin. - Przekonałem się już, że

jest dość wygadana. - Raija? - Jewgienij spojrzał na żonę pytająco, z prośbą w oczach. Wyraźnie dawał do zrozumienia, czego od niej oczekuje. Raija nie potrafiła się zdobyć na skruchę. - Nie umiem kłamać - rzekła krótko. - Kłamstwa pozostawiam wam, mężczyznom. Wam, którzy się nimi karmicie. Wstała. Przemknęła obok nich. Nie mogła patrzeć nawet na Jewgienija. Dawno jej tak nie rozczarował. Chyba nigdy nie potrzebowała jego wsparcia tak jak teraz. Nie dla siebie, lecz dla tych wielu kobiet, które zostały same. Odwrócił się do niej plecami. Płaszczył się przed Norkinem. Jak zbity kundel lizał buty temu człowiekowi. I prosił ją, by zrobiła to samo. Nie potrafiła się czołgać. Niemy las kobiet utworzył dla Raiji ścieżkę. Nie śmiały nawet na nią spojrzeć. Nie wiedziały, czy powinny się odezwać. Spodziewały się jej wstawiennictwa, ale nigdy w taki sposób. Nie znała ich, ale zdecydowanie stanęła w ich obronie. Raija zatrzymała się na końcu grupy kobiet. Powoli odwróciła się w ich stronę. Przyglądała się ich twarzom, próbowała zachować je w pamięci. Chciała je zapamiętać. Chciałaby znać ich imiona, poznać je, porozmawiać, lepiej zrozumieć. - Nie udało mi się nic dla was zrobić - rzekła zmęczona. - Chyba raczej pogorszyłam sytuację. Żałuję. Nie chciałam, by tak się stało. - Rozmawiałaś w naszej sprawie - odezwała się jedna ze starszych wdów. Objęła Raiję ramieniem. Jej głos brzmiał łagodnie, niemal macierzyńsko. - Nie przywykłyśmy do tego. Wiemy w każdym razie, że jesteś po naszej stronie, razem z nami. Gorzej dla ciebie, że wkrótce i cały Archangielsk się o tym dowie... Ludzie pokroju Norkina niełatwo wybaczają. Nie musiała o tym mówić. Raija doskonale zdawała sobie sprawę, że naraziła się wszystkim wielkim w okolicy. Czegoś takiego szybko nie zapomną. - Mniejsza o mnie - powiedziała szczerze. Poradzi sobie bez Norkina i jemu podobnych. Jej życie było bez nich lepsze. - Mam dach nad głową - dodała. - Nic nie jestem Norkinowi winna. Powinnam raczej pomyśleć o was i bić przed nim czołem... Wokół rozległ się ostrożny śmiech. Rozjaśnił trochę ściągnięte twarze. - Przyjemnie było usłyszeć, jak ktoś mówi do niego w taki sposób - zauważyła jedna z kobiet. Inne przyznały jej rację. Nie śmiały się od chwili, kiedy otrzymały wiadomość o zatonięciu statku. Teraz trochę się rozweseliły.