1
- Oczywiście, że popłyniecie! - parsknęła Raija. Krew lała się gwałtownie. Raija
zacisnęła ranę, by powstrzymać krwotok. Czoło miała spotniałe, włosy przyklejały się, wpadały
do oczu.
Antonia podarła swoją halkę na pasy. Rozerwała rękaw bluzki Raiji. Żadna z kobiet nie
przejmowała się rzucanymi na nie spojrzeniami. Jewgienij owszem, i dlatego ustawił się tak, by
zasłonić żonę przed oczami ciekawskich.
Antonii udało się założyć prowizoryczny opatrunek, który jednak szybko przesiąkał
krwią. Raija zacisnęła zęby.
- Rzućcie moje rzeczy na brzeg! - rozkazała. Przybrała dziarski wyraz twarzy, ale czuła
zbliżający się płacz. Tylko dla Michaiła starała się go powstrzymać. - Wam nie będą potrzebne.
- Oczywiście, że nie popłyniemy! - Jewgienij ukląkł przed żoną, wziął ją za rękę i
uścisnął mocno.
- Statek musi odpłynąć - rzuciła Tonią, potrząsając kędzierzawą głową. Spojrzała
twardo na Jewgienija ciemnymi oczami. - Jesteś, u diabła, mężczyzną! Pryncypałem!
- Tonią zaopiekuje się mną - powiedziała Raija przez zaciśnięte zęby, a nawet robiąc
grymas, który od biedy można by uznać za uśmiech.
- Muszę cię odprowadzić - protestował. Tonią tylko utkwiła w nim oczy. Nic nie powie-
działa, a jednak przekazała wiele.
- Misza! - Raija wyciągnęła dłoń w stronę chłopca. Drugą zakryła czerwieniejący
opatrunek. - Mama da sobie radę - zapewniła ochrypłym głosem. Uśmiechnęła się. Jakże
kochała swego syna! Skończył już trzynaście lat. Może w ciągu tego lata stanie się mężczyzną,
a ona nie będzie tego świadkiem. - Masz patrzeć, uczyć się i dobrze się bawić. Obiecujesz?
Misza pokiwał ciemnowłosą głową. Raija spostrzegła nagle, że syn jest bardziej
podobny do niej niż do Jewgienija. No i że jest ładny.
- Obserwuj także za mnie - dodała. - Po powrocie, w czasie zimy, wszystko mi
opowiesz!
Pokiwał głową twierdząco, ale się nie odezwał. Miał zaciśnięte gardło. Raija widziała,
że jej duży syn ma zbyt błyszczące oczy, ale rozumiała, że nie chciał, by ktokolwiek to widział.
Już teraz wolał być odbierany jako mężczyzna.
Jakże pragnęła go przytulić, pocałować - ale nie mogła tego zrobić wobec tylu ludzi...
- Do widzenia - powiedziała tylko, ściskając dłoń Michaiła. Pogładziła szybko jego
policzek. Skóra syna nadal była miękka. Pewnie po powrocie będzie szorstka...
Misza się cofnął.
Jewgienij nie dostrzegał nikogo wokół nich. Nawet nie słyszał. Objął ramieniem Raiję.
Wargami przesunął po jej czole, policzkach, ucałował usta.
- Jestem pryncypałem - wyszeptał. - Muszę jechać. Ale moje myśli pozostaną z tobą.
Przez całe lato będą przy tobie w Archangielsku.
- Wyzdrowieję - odparła Raija. Zamrugała oczami, by pozbyć się wiszących na jej
gęstych rzęsach łez.
Jewgienij odsunął dłoń żony i zobaczył krew.
- Kocham cię, mój aniele! - Pochylił się ku niej. Pocałował jej skroń, potem znowu usta.
- Jedź. I nie myśl o mnie zbyt często! - rzuciła Raija. Przytulił ją przez moment.
Najchętniej by został, ale przecież nie mógł. Był pryncypałem.
- Ktoś musi zawieźć ją do Toni! - Jewgienij rozejrzał się po tłumie, pomagając Raiji
stanąć na nogi. Z trudem się poruszała.
Pechowy woźnica szybko się zbliżył. Chciał zadośćuczynić krzywdzie, którą wyrządził
Bykowej. Jego koń był nadal niespokojny po wypadku, gdy to wóz załadowany skrzyniami
przechylił się i jedna z nich, o brzegach i rogach obitych metalem, spadła prosto na Raiję. Metal
rozorał jej ramię jak nóż.
Ułożyli ranną Raiję na wozie. Nadal się uśmiechała. Pociła się, krwawiła, lecz się
uśmiechała.
- Opiekuj się nią! - Jewgienij przytrzymał jeszcze Antonię.
- Oczywiście! - odparła Tonią niemal zirytowana.
- W ranę może się wdać zapalenie.
- Będzie dobrze! Jewgienij puścił przyjaciółkę. Znów podszedł do Raiji. Jeszcze raz
uściskał. Pocałował w czoło.
- Idź już! - poprosiła Raija. - Kocham cię. Idź! Tak zrobił. Popłynął na zachód,
zabierając ze sobą ich niemal trzynastoletniego syna. Był rok tysiąc siedemset czterdziesty
ósmy. Czternaście lat temu w Norwegii wziął Raiję na pokład.
Tyle samo lat nie stał na pokładzie statku na prawdziwym morzu. Może to będzie jego
ostatnia podróż. A pierwsza dla jego syna.
Raija też chciała płynąć z nimi na zachód. Nie potrafił jej tego wyperswadować.
Ale już nie musiał.
Nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, ale jednak zaistniała. Wypadek był jak zesłany z
nieba. Albo z piekła.
- Już nie musisz się tak dzielnie uśmiechać - rzuciła Tonią, gdy wreszcie zostały same.
Olgę wygoniła na dwór. Jej trzynastoletnia córka nie sprzeciwiała się zbytnio.
Rozumiała. Też doroślała. Raija zamknęła oczy i oddychała gwałtownie.
- Musisz to czymś ścisnąć! - wystękała. Antonia kiwnęła głową. Zaczęła rozwiązywać
przesiąknięty krwią opatrunek. Palce zaczęły jej się lepić.
- Muszę to umyć. Jest głęboka - dodała po chwili Tonią.
Raija wiedziała. Bez trudu można by dotknąć kości. Krew lała się nieprzerwanie.
Kręciło jej się w głowie, czuła mdłości. Bała się.
- Nie umiesz tego zatrzymać? - spytała Tonią, zrezygnowana. - Jakimś zaklęciem?
- Nic by to nie pomogło - wyszeptała Raija. - Już w nic nie wierzę. Zresztą nigdy nie
umiałam pomóc sobie samej. Poza tym chyba nie mam już mocy. Oddałam ją komuś...
Antonia ścisnęła brzegi rany. Przytrzymując je, drugą ręką przyłożyła owinięty płótnem
kawałek drewienka. Nic nie pomogło. Rana otwierała się, gdy tylko cofała dłonie. Nacisk tylko
wzmagał cierpienie Raiji, widziała to po jej twarzy.
Toni zrobiło się słabo. Ręce miała uwalane krwią, nie mogła na nie patrzeć. W życiu już
dość napatrzyła się na krew.
- Musisz to zszyć!
Raija wbiła w przyjaciółkę oczy pociemniałe z bólu. Musiała powtórzyć swoje słowa.
Tonią opanowała się. Nie było czasu na słabość. Ani na protesty, że nie umie.
- To moje siostry potrafią szyć - zdołała się uśmiechnąć. Raija odpowiedziała jej tym
samym. - Oczyszczę ranę wódką...
Raija krzyknęła, gdy polał się płyn. Ciało jej wygięło się w cierpieniu. Nagle krzyk
ucichł, mimo że ciało nadal było napięte.
Tonią pamiętała, jak boli przemycie wódką choćby tylko skaleczonego palca. Nie
rozumiała, jak można było zdławić o tyle większy ból.
Ale przypomniała sobie blizny na ciele Raiji.
Tonią nawlokła igłę, której używała do zszywania porwanych żagli, zgiętą w łuk i
spłaszczoną na końcu. Miała nadzieję, że będzie wystarczająco ostra.
Nitka też powinna wytrzymać.
Coś przewracało się w jej żołądku. Ale dłonie były spokojne.
Ścisnęła brzegi rany. Wbiła igłę. Starała się nie zwracać uwagi na reakcję Raiji.
Przeciągnęła igłę przez mięsień. Jakoś poszło. Tonią odgadywała, gdzie znajduje się ostrze. Pod
opuszkami palców czuła, jak przechodzi od dołu z drugiej strony rany i wybija się na
powierzchnię skóry.
Z trudem przeciągnęła nić. Szła opornie, była cała czerwona.
Czy powinna zaszyć ranę do końca i dopiero potem zawiązać? Czy wiązać po każdych
dwóch przekłuciach?
To drugie wyjście uznała za rozsądne.
Wydało się jej, że nie da rady. Ale zamknęła oczy i na nowo wbiła igłę. Czuła, jak Raija
się wzdryga, jak jest spięta... Przyspieszony oddech mówił wyraźnie o jej cierpieniu.
Zaczęła pracować automatycznie. Szew szedł za szwem. Było ich dziesięć. Może
zmieściłby się i jedenasty, ale Tonią zdecydowanym ruchem zawiązała nić i odcięła resztę.
Na ślepo sięgnęła po butelkę z wódką, przytknęła do ust i piła, piła... W żołądku czuła
ogień, w gardle płomienie.
Dopiero wtedy spostrzegła, że nadal w prawej dłoni trzyma igłę z zakrwawioną nicią.
Puściła ją. Słyszała, jak upadła. Przełknęła więcej wódki. Otarła oczy. Nawet nie wiedziała, że
płacze.
- Dasz mi wódki? - wyszeptała Raija ochryple. Wyciągnęła w stronę Toni dłoń, która
jednak zaraz opadła.
Antonia przytknęła kubek do ust rannej, podparła jej plecy, ale to nie pomogło. Raija
była bezwładna. Tonią położyła ją z powrotem na siennik.
- A więc jednak zemdlałaś - mruknęła. Śmiała się i płakała. Pogładziła swą
zakrwawioną dłonią czoło Raiji, odsunęła jej spocone włosy.
Raija nie słyszała.
Tonią umyła ranę, nałożyła nowy opatrunek. Wypiła resztę wódki, ale mimo to czuła się
trzeźwa.
Przez okno dostrzegała kolorowe żagle „Raiji Antonii” daleko na wodzie.
A więc Jewgienij wyruszył w podróż. Na zachód, do Norwegii. Jako kapitan „Raiji
Antonii”. Jako pryncypał. Może zaspokoi swe tęsknoty za morzem.
Gdyby tylko wiedział, jak niebezpieczna była ta rana, nie pojechałby.
Wiele można było powiedzieć o Raiji, ale z całą pewnością kobitka z niej z piekła
rodem! Z uśmiechem przekonywała męża i syna, by płynęli. Antonia chętnie by zobaczyła, jak
którykolwiek z mężczyzn zdobywa się na to, co ona!
- Jesteś pijana - stwierdziła Olga po powrocie z nabrzeża. Patrzyła, jak znika statek. I
mówiła wtedy słowa, których dziewczynka w jej wieku nie powinna wypowiadać.
Nie było sprawiedliwości na tym świecie! Misza popłynął do Norwegii, by uczyć się o
statkach i handlu. A ona popłynęła tylko dla rozrywki!
Nieważne, że była tam przed Misza. Czuła wyraźnie, że jego podróż jest ważniejsza od
jej wyprawy.
- Zszyłam ranę Raiji - Raisy! Tonią musiała pokazać Oldze igłę i zakrwawioną nić, by
córka jej uwierzyła.
Dziewczynka zbladła, co jak na nią było niezwykłe.
- Przecież wyglądała na... małą... Tonią westchnęła i objęła Olgę.
- Jesteś na tyle dorosła, by poznać prawdę - powiedziała. - Jako kobiecie pisane jest ci
udawanie. Bardzo częste. Raija właśnie udawała. Inaczej statek by nie odpłynął. Jewgienij i
Misza by nie odpłynęli.
- A nie powinni zostać, skoro rana jest poważna?
- A powinni? - spytała Antonia, spoglądając córce w oczy. Dwie pary ciemnych oczu
spotkały się na długą chwilę.
Olga przypatrzyła się Raiji, jej bladej twarzy, wilgotnym włosom, plamom krwi na
skórze. Potem wyjrzała przez okno. Nie widziała już statku, ale gdy zamknęła oczy, wyobraziła
sobie go wyraźnie.
Misza na pewno by został, gdyby zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Misza kochał
Raiję - Raisę. Tak bardzo ją kochał. Nigdy tego nie przyznał, ale Olga wiedziała. Znała go tak
dobrze, jak siebie.
I Misza tak strasznie cieszył się na podróż na zachód...
Olga zaczynała rozumieć, jaką to prawdą jej matka właśnie się z nią podzieliła.
Udawanie.
- Raija przyjdzie do siebie - stwierdziła Tonią. - W ranę nie wda się zakażenie, jak długo
mam wódkę. A Jewgienij nigdy się nie dowie, jak bardzo było to poważne. Raija opowie mu o
tym, ale na pewno nie przekaże wszystkiego.
- Będzie udawała? Tonią pokiwała głową i pogładziła córkę po policzku.
- Szybko się uczysz, moja mała - powiedziała z uśmiechem. - Szybko!
Coś ścisnęło się w brzuchu Olgi. Jeszcze nie chciała być dorosła!
Widziała ocean. Tylko ocean. Zielony, niebieski, we wszystkich swoich kolorach.
Widziała białożółtą pianę.
Był tylko ocean.
Głębia.
Wokół siebie dostrzegała tylko zieleń, gdy opadała i opadała, i opadała...
Wreszcie jej stopy niemal dosięgnęły dna.
Mogła chodzić po dnie, ale nie dotykała go. Stopy nie poruszały piasku, kamieni ani
roślin.
Unosiła się ponad nimi.
Była na dnie oceanu.
Oceanu bez śladów życia.
Cisza. Nieskończona cisza. I tylko ta zieleń. Intensywna, przezroczysta zieleń.
W oceanie był spokój. Niepojęty spokój. Otaczał ją. Nie istniały dźwięki ani zimno, ani
ciepło. Ani ból.
Tylko spokój.
Jej oczy widziały zieleń. I patrzyły poprzez zieleń. Tkwiła w tej zieleni, na dnie oceanu.
Wiedziała, że to niemożliwe, ale przyjęła to. Po prostu znalazła się tam, otoczona spokojem.
Nie była sama.
Intensywnie czuła, że nie jest sama. Ten spokój, który ją otaczał, nie był przeznaczony
tylko dla niej. Pochodził z czegoś poza nią. Z czegoś, czego nie mogła ujrzeć oczami. Z czegoś,
co istniało.
Nie był to ocean.
Coś innego.
Ale napełniało spokojem. Dobrze. Chciała tam zostać.
Ale nie mogła dotknąć stopami dna, nie mogła pochwycić żadnej rośliny. Bardzo się
starała, ale one jakby uchylały się przed nią. Zagarniała tylko wodę.
Zieloną, przezroczystą wodę.
Płynęła. W górę.
- Pewnego razu wycięłam kulę z ramienia brata Jewgienija - rzuciła Raija
zdecydowanym tonem. - Sądzę, że też musiałam zszyć ranę. Widzę to teraz wyraźnie. Tak jest
podobne...
- A więc pamiętasz? - spytała Antonia z trudem. Bolała ją głowa. Zasnęła, oparta o stół
kuchenny.
Nie była pewna, kiedy. Wszystko spowijała mgła.
- Wiedziałaś o tym? - Raija od razu zaostrzyła czujność. Ramię ją bolało, ale rozum nie
ucierpiał w wypadku.
Antonia pokiwała głową. To jeszcze spotęgowało ból.
- I nic mi nie mówiłaś? Teraz Tonią pokręciła głową bardzo powoli.
- Dlaczego nie?
Raija chciała usiąść, ale nie dała rady. Straciła przecież dużo krwi. Zakręciło jej się w
głowie i bezwiednie wsparła się na zranionej ręce.
- Bo Jewgienij nie chciał - odparła Tonią po chwili. - Długo milczał. Czekał, aż
odzyskasz pamięć. A ponieważ nie wracała, zataił wszystko. Dla twojego dobra. No i własnego.
Ja też tak myślałam. A teraz ci to powiedział, choć naprawdę nadal powinien milczeć.
Raiji zaschło w ustach. Słowa Toni zaszokowały ją. Antonia była jej najlepszą
przyjaciółką. Czasami sądziła, że jest jej bliższa niż Jewgienij.
Tonią rozumiała niektóre sprawy lepiej niż Jewgienij. Toni wierzyła. Wierzyła
całkowicie.
A ona wiedziała o Aleksieju!
Raija go nie pamiętała, poza faktem wyjmowania kuli. Nie pamiętała jego twarzy. Ani
ciała. Ani tego, czy był więcej niż przyjacielem. A przecież to dla niego jechała na wschód. Dla
niego chciała rozpocząć nowe życie w obcym kraju.
Na pewno był jej kochankiem. Ale ona go nie pamiętała. A Tonią wiedziała o
wszystkim. I milczała.
- Rozumiem, dlaczego Jewgienij nic nie mówił - stwierdziła w końcu Raija. - To, co on
zrobił, ja też bym zrobiła. Pewna byłam tylko swojego wieku, a on mnie nigdy nie poprawiał.
Wiele rzeczy ułożyło się na miejscu, gdy powiedział mi o Aleksieju. Ale wiele stało się trudne.
- Dzieci? Raija pokiwała głową.
- Czy można zapomnieć o czworgu dzieciach? Można?
- A pamiętasz? - odparła Tonią pytaniem. Raija zaprzeczyła.
- Czyli można - stwierdziła Tonią. - Jeśli wierzysz Jewgienijowi.
- Przecież muszę - westchnęła Raija, wsparta o poduszki. - Mam jakiś wybór? Jaką to
matką jestem - dodała - jeśli mogłam zapomnieć o swoich dzieciach? Gdzie one są? Jaką jestem
matką, skoro je opuściłam?
- Jeśli spytałabyś Misze, odparłby, że najlepszą pod słońcem - odrzekła Tonią ciepło. -
Nie umiemy spojrzeć za ciebie w przeszłość. Nic o niej nie wiemy.
- Na pewno nie?
- Nie wiemy - zapewniła ją Tonią.
- Najgorsze w tym jest - rzuciła Raija - że już nie wiem, komu mogę wierzyć. Nie wiem
nawet, czy mogę wierzyć tobie. Może Jewgienij prosił cię, byś zataiła coś jeszcze?
Antonia poczuła zimno w piersiach. Cieszyła się, że potrafiła kłamać, że ma w tym
doświadczenie. Ktoś mniej odporny złamałby się i wyśpiewał wszystko.
- Sądzę, że miałam dostateczne powody, by milczeć - odparła. - Jeśli nawet jest coś
więcej, powody do zachowania milczenia są równie dobre.
- A więc jest coś więcej?!
- O tym nie możesz nic wiedzieć - wyznała Tonią. - Nadal jestem twoją przyjaciółką.
Nie mogę wyrwać sobie serca, złożyć go w twoich dłoniach z prośbą, byś sama je wywróciła na
drugą stronę i sprawdziła. Mówię ci, że możesz na mnie polegać. A ty musisz wybrać, czy
chcesz, czy nie.
- Byłoby mi łatwiej, gdybyś odpowiedziała tak albo nie - westchnęła Raija.
- Nie może być łatwo - stwierdziła Tonią. - Potrzebujesz teraz czegoś?
Ranna pokręciła głową.
Antonia musiała ruszać do codziennych obowiązków.
Raija nawet nie wspomniała przyjaciółce o swoim zielonym śnie. O oceanie, w którym
się zagłębiała aż do osiągnięcia spokoju.
Wiedziała, że nigdy jej o nim nie opowie.
Tak pragnęła popłynąć na zachód. Do Norwegii. Gorąco tego pragnęła. Wiodły ją tam
jej ścieżki snów, tego była pewna. Chciała nimi iść, szukać dalszego ciągu wielu ścieżek,
którymi zaczęła wędrować w marzeniach.
Jewgienij uznał to za wymyślony przez nią pretekst do odwiedzenia Soroya. Sądził, że
wszystkie jej prośby o podróż na zachód wypływają z chęci zobaczenia Wasilija. Nie
powiedział tego na głos, ale Raija dobrze znała męża. Widziała, jak zżerają go wątpliwości.
Jewgienij był przekonany, że Raija tęskni za Wasilijem.
Rzeczywiście były chwile, gdy tęskniła za Wasią. Tęskniła aż do bólu.
Poprzednie lato przyniosło jej tyle płomiennych przeżyć.
Ale teraz Wasilij był na Soroya. W Finnmarku. W Norwegii. Bardzo daleko. Nie mogła
do niego dotrzeć.
Nazywała go przyjacielem. Ale miała trzydzieści osiem lat. Wystarczająco wiele, by być
wobec siebie uczciwa. Na. tyle patrzyła trzeźwo, by wiedzieć, że wszystko wyglądałoby
inaczej, gdyby Wasia nie wyjechał.
Na pewno byłby jej przyjacielem. Bardzo bliskim przyjacielem. Może staliby się sobie
tak bliscy, że zraniliby innych. Że zraniliby siebie nawzajem.
Raija cieszyła się, że Wasilij przebywał w Finnmarku.
Pod przymkniętymi powiekami ujrzała Jewgienija. Posrebrzały mu włosy. Dostrzegła
to, gdy nastała wiosna. Ciemność zimy ukrywała siwiznę. Wiosną brązowe włosy męża jakby
wyblakły, obramowanie twarzy stało się bardziej miękkie. Na samej twarzy przybyło więcej
bruzd. Znak upływu czasu. Zimą nie dostrzegała tego wszystkiego. Może po prostu nie
zwracała uwagi na wygląd Jewgienija. Przecież dobrze wiedziała, jak on wygląda. Można stać
się ślepym na drugą osobę, z którą dzieli się życie...
- Będziesz za nim tęsknić? Tonią stanęła w drzwiach, opierając się o framugę i splatając
ręce pod biustem. Otworzyła, by do pokoju Raiji weszło nieco ciepła z kuchni.
- Oczywiście - odparła Raija. Słowo to było tak gładkie, że wręcz wymknęło się jej
bezwiednie. - Zostałam sama. Przecież Miszy też nie będzie...
Tonią pokiwała głową. Uśmiech błądził jej wokół ust.
- Nie będziesz samotna w Archangielsku, Raiju - Raiso. Masz mnie. Połowa miasta je ci
z ręki. Jewgienij czułby się o wiele bardziej samotny, gdybyś to ty wyjechała.
Raija zamknęła oczy. Była to gorzka prawda. Tłumaczyła wiele.
Jewgienij znajdował się w drodze na zachód. Ona nie. Tylko jej myśli szły w ślad za
nim.
Jej sny.
2
Jewgienij pełną piersią wdychał zapach morza. Czuł jego rytm pod stopami. Stał
pewnie, a ciało kołysało się wraz z falami.
Tęsknił za tym. Przez te wszystkie lata spędzone na lądzie tęsknił za morzem. Wyrzekł
się go dobrowolnie, ale jego serce zawsze biło dla słonej wody. Tęsknił za wiatrami, których
nie czuło się na lądzie, za bezkresnym widnokręgiem, za nieprzewidywalnym tańcem fal.
Na lądzie był szczęśliwy, ale na morzu czul jeszcze inny rodzaj szczęścia.
Nie oznaczało to powrotu do pływania. Powiedział to Raiji. Chodziło tylko o ten jeden
rejs. Ostatni. Musiał znów poczuć morze, a nie jakąś jego namiastkę na Morzu Białym czy
Dwinie. To były tylko wody, a nie prawdziwy ocean.
Jego ostatni rejs. Michaiła pierwszy. Dlatego tak ważny. Dlatego nie chciał, by Raija
płynęła, ale nie starczyło mu argumentów, by ją powstrzymać.
Czyżby jego myśli spowodowały ten wypadek? Nie miał czystego sumienia. Nie mógł
nawet na moment zapomnieć o Raiji.
Michaił pytał, dlaczego nie zawinęli na wyspę Soroya. Odparł, że zrobią to w drodze
powrotnej. Może dotrzyma tej obietnicy.
Jewgienij sam się zastanawiał, co go tu ciągnęło. To on postanowił, że zawiną do tego
fiordu. On wyznaczył kurs na widniejące w oddali strome góry.
Pięły się niemal ku niebu, pokazując im, że niebieski ma wiele odcieni. Już morze było
niebieskie. U podnóża gór widniał pasek zielonego, a dalej wznosiły się one: góry. Spowite
takim niebieskim kolorem, jakiego Jewgienij nigdzie indziej nie widział. Wiedział, że z bliska
skały są czarne. Kamień wzięty w dłonie byłby czarny albo szary, ale nie niebieski.
Ale te góry były niebieskie. Dopiero tuż pod niebem naciągały na siebie białe kołderki
chmur. Miejscami cale, a miejscami dziurawe. Niebieskie niebo gładziło swoje niebieskie
siostry, góry.
Góry wiodły ich w obręb zatoki, odsłaniając płaski obszar przy ujściu rzeki, która
błękitną wstęgą sięgała od słonego morza ku szerokim płaskowyżom w głębi lądu, w innych
krajach. Jewgienij tam nigdy nie był, słyszał tylko o miejscach o wielojęzycznych nazwach.
Wydał polecenie zawinięcia do tego fiordu może dlatego, że właśnie to miejsce
prześladowało go w snach przez te wszystkie lata...
Jego sumienie było niczym otwarta rana. Nadal bolało. Musiał znów zobaczyć to
miejsce. I może znów skłamać, po raz ostatni.
Jewgienij skończył pięćdziesiąt lat. Zbliżał się do schyłku życia. Nadal miał nadzieję na
wiele dobrych lat, ale w głębi serca wiedział, że nie mógł tego być pewien. Najlepsze lata już
minęły.
Michaił miał zostać pryncypałem. Armatorem.
Jewgienij zawsze chciał popłynąć z synem w jego pierwszy rejs. I właśnie tak się stało.
Ze wszystkich fiordów, do których zawijała „Raija Antonia”, tego jednego nie mógł
ominąć.
Jewgienij pragnął, by Michaił zobaczył osadę. Tylko zobaczył, nie chciał mu nic więcej
mówić. Może, by zszedł na ląd, ten sam, po którym chodziła jego matka.
Dla Miszy wszystko nadal stanowiło przygodę, zabawę. Czas pokaże, czy to naprawdę
polubi. Był jedynym dziedzicem części majątku przypadającej na Jewgienija. Misza właściwie
nie miał wyboru. Dlatego lepiej, by polubił morze i pływanie.
Mieli teraz cztery większe statki i kilka mniejszych łodzi. Mieli kutry rybackie.
Oczywiście, to wiele kosztowało zarówno Jewgienija, jak i Olega, ale zapewniło im i ich
rodzinom solidne podstawy bytu. Ich spadkobiercy nie odziedziczą mało.
Jakże dawno Jewgienij widział ten fiord... Wtedy nawet sobie nie wyobrażał, jak bardzo
zmieni się jego życie.
Wtedy nawet nie marzył, że będzie miał syna. A Michaił zrodził się w miłości.
To stanowiło argument na jego obronę. Chociaż wątpił, czy będzie jej potrzebował.
Wiele wody upłynęło od tego czasu. Piętnaście lat. Pewnie już dawno przestali na nią czekać.
Mały domek na cyplu wywierał na Jewgienija jakiś magiczny wpływ. W ciszy wieczoru
stał oparty o reling ze wzrokiem skierowanym w jego stronę. Widział jakieś postacie, ale nie
mógł stwierdzić, czy nadal mieszka tam Reijo. Równie dobrze mogli to być obcy ludzie.
Jewgienij liczył na to.
- Byłeś tu kiedyś, tato?
Chłopiec podszedł do niego niepostrzeżenie. Stanął obok ojca, też oparł się o reling i
próbował zgadnąć, na co patrzy ojciec.
- Tak - odparł Jewgienij. - Ale to było dawno, dawno temu.
- Znałeś tu kogoś? Pokiwał głową.
- Dobrze znałeś? - drążył z ciekawością Misza. - Czy tylko z nim handlowałeś?
- Naprawdę znałem. Wzrok Jewgienija ponownie powędrował w stronę zagrody na
cyplu. Przybyło kilka budynków. Ściany z bali drewna były dobrze utrzymane. Nad fiordem
dostrzegł szopę i łódkę.
- To działo się dawno temu, Michaił. Dawno przed twoim urodzeniem. Byłem wtedy
młody. On na pewno tu już nie mieszka.
Męczące wspomnienia. Twarze prześladujące Jewgienija w snach.
Jak też ułożyło się im życie? Dzieci Raiji...
Myśl ta męczyła go zwłaszcza wtedy, gdy patrzył na rozwój Miszy. Rozumiał, co to
znaczy szczęśliwe dzieciństwo. Rodzina. Misza dorastał otoczony miłością i matki, i ojca. A
Jewgienij cały czas wiedział, że Raija ma jeszcze troje, które nigdy nie zaznały jej miłości.
Czworo, licząc wychowankę.
Zdarzały się chwile, gdy Jewgienij nie był dumny z tego, co zrobił. Stał tu teraz, tak
bliski odpowiedzi na swoje pytania, i nie mógł się odważyć, by je zadać.
- Starzeję się, Michaile - rzucił zmęczony - starzeję się.
Nie słuchał sprzeciwów syna.
Michaił nic nie wiedział.
Nigdy nie miał się dowiedzieć, że ojciec zbudował ich życie na kłamstwie.
Jewgienij wrócił do swych obowiązków. Wydał rozkazy. Przepłynął na „Iwana”, inny
statek zacumowany na wodach fiordu. Nie dogadał się z kapitanem.
Pryncypał „Iwana” został nad Morzem Białym, może i daleko, ale kapitan musiał po
powrocie przed nim odpowiadać. Jewgienij i Oleg mogli się targować, ustępować, gdy chcieli.
Mogli swobodnie decydować. Byli panami siebie.
Potem Jewgienij popłynął na ląd.
Dziwnie było znów stanąć na tej ziemi. Na kamieniach, po których chodziła i Raija.
Podniósł jeden, zastanawiając się przelotnie, czy go jej nie zawieźć.
Cisnął go do morza.
Podeszli do niego ci, którzy mieli ryby na sprzedaż. Mówili po norwesku, fińsku i
lapońsku. Posługiwali się gestami i grymasami, słowami, które jakby rozumiał. Używali
wyrazów, o których sądzili, że są rosyjskie.
Rozumieli się nawzajem. I nie rozumieli. Ale dogadywali się. Dobijali targu.
Wymieniali uściski dłoni.
Miejscowi rzucali ukradkowe spojrzenia na pusty rękaw koszuli Jewgienija. Był do tego
przyzwyczajony i nawet nic nie zauważał.
Czuł się silniejszy, stojąc na jej ziemi, otoczony tym krajobrazem. Górami.
Czy ona umiałaby mu kiedykolwiek wybaczyć, gdyby wiedziała...?
Stał tak, wysoki i wyprostowany, w ciemnych spodniach i wysokich butach. Nosił je
nawet na pokładzie statku. Szeroką koszulę miał włożoną w spodnie, w pasie owiązał się
kolorowym szalem. Innym, należącym do Raiji, okręcił szyję. Przewyższał wzrostem
miejscowych. Wyróżniał się nie tylko brakiem ramienia.
Jewgienij poczuł nagle, jak spośród tłumu na brzegu dosięgło go szczególnie
intensywne spojrzenie. Spojrzenie, które chciało przeniknąć go na wskroś.
Odwrócił się.
Serce ściął mróz, a potem ogarnął je ogień.
Rzeczywiście upłynęło dużo czasu. Jewgienij nie dostrzegał tego na sobie ani na Raiji.
Ona zawsze była dla niego młoda i śliczna, jak wtedy.
Mógł ocenić upływ czasu, gdy patrzył na Misze.
A teraz ujrzał, że ten mężczyzna się postarzał. Dostrzegł siwe pasma w gęstej, jasnej
czuprynie - tej, która kiedyś przypominała łan zboża w letni, słoneczny dzień. Dostrzegł
zmarszczki na jego twarzy.
Ale oczy pozostały te same. Zielone, przejrzyste. Patrzyły na niego. Oceniały go.
Szok był równie wielki dla nich obu.
- Drawsi, Jewgieniju Dymitrowiczu - rzucił Reijo. Jewgienij odpowiedział mu w jego
ojczystym języku. Był mu winien chociaż to.
- Paivaa, Reijo Kesaniemi. Kopę lat.
- Znasz go? - zdziwił się młody chłopak stojący obok Reijo.
Jewgienij zastanowił się przez moment, czy to nie syn Raiji. Ale nie, jej syn miał
jaśniejsze włosy, poza tym ten nie miał jej rysów. On przecież rozpoznałby jej dzieci.
- Tak, znam go. Ale to było dawno temu, Emil. Dawno.
Spojrzenie Reijo spoczęło ciężko na Jewgieniju, jakby chciał wydobyć wzrokiem
prawdę o minionych latach.
- Ci mężczyźni chcą z tobą dobić targu, Jewgienij. - Reijo wskazał dłonią jeszcze
jednego młodzieńca. Jewgienijowi spodobał się on: ciemnowłosy, z bystrymi oczami i
ciekawym grymasem błąkającym się wokół ust. Ten pierwszy, Emil, nie wzbudzał w nim
żadnych uczuć. - Ja przyszedłem tu jako tłumacz - mówił dalej Reijo. Piętnaście lat starszy
Reijo.
- Dostaną dobrą cenę - zapewnił go Jewgienij ochrypłym głosem. - Potem zapraszam cię
na mój statek, na herbatę i rum.
Nie mógł inaczej.
- Basiba - podziękował Reijo. - Mamy wiele do omówienia.
- Tak, wiele, Reijo. Kątem oka Jewgienij dostrzegł, że na brzeg dostał się Michaił.
Zesztywniał. Czy ten młokos nie mógłby trzymać się z dala jeszcze przez chwilę?
Reijo musiałby być ślepy, żeby nie zrozumieć. A zawsze odznaczał się bystrością
spojrzenia.
- Dzieciaki wręcz zwariowały - zaśmiał się Misza. - Chyba nigdy wcześniej nie widziały
cukierków!
- Bo może i nie widziały! - uciął Jewgienij. Sam słyszał, jak szorstko to zabrzmiało.
Chciał tylko, by Misza sobie poszedł. Przecież nawet jego głos był podobny do głosu Raiji!
Jeszcze ten chłopięcy, jasny. Załamywał się już czasem w mutacji, ale wciąż przypominał głos
matki.
Jewgienij dostrzegł spojrzenie Reijo. I sam popatrzył na jedynaka wzrokiem Fina.
Misza był wysoki, o długich nogach. Ciemnowłosy, niemal czarnowłosy. Ciemnooki. Z
brwiami Jewgienija, choć z małym załamaniem pośrodku każdej. Z uśmiechem Raiji. Prostym
nosem ojca, ale z policzkami niemal dziewczęcymi.
Jewgienij nie wiedział, jak Raija wyglądała jako dziewczynka. A Reijo wiedział.
- Twój syn? - spytał Reijo, nie spuszczając wzroku z chłopaka.
- Tak - potwierdził Jewgienij. Nie był w stanie dodać nic więcej.
Milczenie Reijo uderzyło w Jewgienija niczym mocny wiatr.
- Mamy wiele do omówienia, Jewgienij - powtórzył Reijo ciężko. Zaczerpnął powietrza
i zaczął mówić o handlu.
Michaił zrozumiał sytuację na tyle, by zniknąć. Ale zdążył rzucić ojcu czupurne
spojrzenie. Jewgienij był pewien, że Reijo rozpoznał to spojrzenie i upór. Wiedział, że w tym
przypadku nie uniknie powiedzenia prawdy.
Musiał to wytłumaczyć.
Dał Norwegom dobrą cenę. Worki z mąką zmieniły właściciela. Beczki z rybami
zabrano łódką na statek. Mąka została załadowana na wózek chłopaków.
Obserwował, jak Reijo z nimi rozmawia. Kładzie rękę na ramieniu ciemnowłosego,
przekazując jakąś wiadomość. Może w ścianach domu z bali przebywa jakaś kobieta? Może
Reijo ma żonę?
Jewgienij życzył mu tego.
Reijo w drodze na statek siedział naprzeciwko niego. Jewgienij czuł się jak złodziej,
natręt, który w dodatku zacumował na wodach fiordu Reijo.
Misza zajął miejsce za jego plecami. Reijo mógł mu się dobrze przyjrzeć. Porównać
ojca z synem i porównać syna z obrazem, który nosił w pamięci.
Nie można jej kochać, a potem zapomnieć.
Weszli na statek i skierowali się do kajuty. Jewgienij przypomniał sobie, że jego obecna
kajuta nie różni się specjalnie od tej sprzed piętnastu lat. Spojrzał na nią oczami Reijo.
Zrozumiał, że tamten też ją pamiętał.
Ikona Maryi Panny na ścianie. Raiji zawsze podobała się ta ikona, mimo że sama nie
była szczególnie wierząca. Na stoliku poniżej - lampka oliwna, w szafce - kieliszki i kubki.
Krzesła miały skórzane siedzenia. Oboje z Raiją nie lubili haftów. Raija wolała tkać. Kapa
przykrywająca koję była jej dziełem. Niebieska niczym trzecia miłość Jewgienija - morze.
Miedziana rukamojka. Taka, jak inne: zbiornik na wodę, kran i miska.
Samowar też nie był ani większy, ani bardziej ozdobny niż na innych rosyjskich
statkach.
Jewgienij wskazał ręką w stronę jednego z krzeseł. Reijo usiadł. Michaił wszedł za nimi
do kajuty, najwyraźniej ciekaw obcego.
- Masz swoje obowiązki, mój synu - powiedział do niego Jewgienij. - Idź do Olega,
powie ci, co trzeba zrobić. Ja muszę porozmawiać z tym panem. O interesach. Możesz uścisnąć
mu dłoń na pożegnanie.
Michaił usłuchał ojca. Jego dłoń utonęła w dłoni Fina.
- Muszę się pożegnać - powiedział Misza, choć nie wiedział, czy tamten go rozumie.
Bardzo chciał z nim porozmawiać, choć sam nie wiedział, dlaczego. Może przypominał mu
Wasię? Mieli coś podobnego w uśmiechu, w zielonych oczach...
- Mój syn się żegna - przetłumaczył Jewgienij sztywno. - Niestety, nie mówi żadnym z
języków, które ty znasz. Ma swoje obowiązki.
Reijo przyjął to wyjaśnienie bez mrugnięcia okiem.
- Miło było mi go poznać. Jest świetnym chłopakiem. Takiego syna sam miałem
nadzieję mieć.
Jewgienij dokładnie przetłumaczył synowi słowa Reijo, mimo że pojmował ich
podwójne znaczenie. Ale Reijo zasługiwał na uczciwość.
Twarz Miszy rozjaśniła się w uśmiechu. Lubił pochwały. Jewgienij ze skurczem krtani
dostrzegł, jak uderzająco syn podobny jest w tym momencie do matki.
Chłopak wyszedł posłusznie. Raija dobrze go wychowała.
Jewgienij uroczyście nalał rumu do dwóch kryształowych szklanek. Potrzebował czegoś
na uspokojenie. Czasu na przygotowanie odpowiedzi na nieuniknione pytania.
Unieśli ku sobie naczynia i wypili w milczeniu.
Reijo odezwał się pierwszy.
- Jak ona się miewa? Jewgienij poczuł, jak drga mu policzek.
- Co chcesz usłyszeć? - spytał, pragnąc zyskać na czasie. Każde słowo, o ile nie mówił o
niej, pomagało mu w tym.
- Prawdę - odparł Reijo. W dłoni ściskał szklankę.
Jewgienij wciągnął z drżeniem powietrze. To było nieuniknione. Miał tego świadomość,
gdy wydawał rozkaz zawinięcia do fiordu Lyngen. Jednak nie zawrócił.
- Zrozumiałeś, że chłopak jest jej synem?
- Nie jestem ślepy - rzucił Reijo. Tak, z pewnością nie był. Jewgienij wypił do dna swój
rum. Dolał im obu. W końcu skończyłby się i trunek. Musiał coś powiedzieć, zanim kłamstwa
przestaną być wiarygodne.
- Tylko mnie możesz obarczać winą - westchnął. - Jeżeli masz kogoś nienawidzić, to
tylko mnie. Ona nie jest winna. To ja ją uwiodłem. Ja użyłem wszelkich środków, by została.
- A teraz?
Czy ona wróciłaby, gdyby odzyskała pamięć? Jewgienij nie był pewien. Ale w nagłym
olśnieniu ujrzał twarz Wasilija obok Reijo. Dotychczas sądził, że Wasia jest podobny do
Aleksieja. Błąd! Wasia o wiele bardziej przypominał Reijo! Mogliby być braćmi.
- Ona nie żyje.
- Od kiedy?
- Chłopak skończył trzynaście lat. - Przynajmniej to było prawdą. - Miał wtedy zaledwie
rok. Raija wracała do domu z Archangielska z przyjaciółką. Jechały wozem konnym. Była
zima. Jeden z koni przestraszył się czegoś i gwałtownie szarpnął. Raiję wyrzuciło, a potem wóz
ją przygniótł.
Zamilkł. Niech Bóg wybaczy mu i to kłamstwo! A czy Raija wybaczyłaby?
- Nie cierpiała - dodał. Ujrzał przed sobą twarz Raiji. Jego Raiji. Raisy Bykowej. Jego
żony.
Nadal żywej. Starszej o piętnaście lat. Ale z gorącą krwią płynącą w żyłach.
- Umarła, gdy na niebie płonęła zorza polarna. Reijo podniósł szklankę do ust i jednym
haustem wypił złocisty płyn.
Co on teraz myślał? Czy uwierzył? A dlaczego miałby nie uwierzyć?
- Czekałeś na nią? Wiedział, że to oczywiste, ale pytanie samo mu się wymknęło.
- Właściwie nie - odparł Reijo z wahaniem.
Jewgienij był przekonany, że Fin mija się z prawdą. Dostrzegał ból zastygły w jego
twarzy. W twarzy męża Raiji. Raiji Kesaniemi.
- Masz kogoś?
- Nie wiedziałem, czy się mogę ożenić - uciął Reijo. - Teraz wiem.
Jewgienij zdawał sobie sprawę z tego, że Reijo uniknął odpowiedzi na jego pytanie.
Wiedział także, dlaczego. Minęło piętnaście lat i Reijo nie napotkał żadnej, która mogłaby się
równać z Raiją.
- Jak się ułożyło jej dzieciom? - Jewgienij musiał się tego dowiedzieć.
- Dobrze - odparł Reijo z dumą. Jewgienij rozpoznał tę dumę. Także był ojcem.
- Stały się moimi dziećmi - mówił dalej Reijo. - Wszystkie założyły rodziny. Maja
pojechała do Finlandii razem z mężem, który stamtąd pochodzi. Knut mieszka w pierwszym
domu Raiji i ma miłą żonę, Finkę. A moja Ida wyszła za syna Mikkala.
- Było jeszcze jedno?
- Owszem, Elise - uśmiechnął się Reijo. - Przybrana córka Raiji. Wyszła za brata Raiji,
Mattiego. Wszystkim ułożyło się dobrze.
Tak, to stanowiło pewne pocieszenie.
- Znienawidzili ją? Jeżeli kiedykolwiek powie Raiji prawdę, ona na pewno zada mu
takie pytanie.
- Nie, nie nienawidzili - Reijo zastanowił się przez chwilę. - Ale nigdy jej nie
zrozumieli.
Zielone oczy napotkały oczy Jewgienija. I to on musiał odwrócić wzrok.
- Mnie też było trudno. Ale gdy zobaczyłem chłopaka, zrozumiałem. Ona zawiodła
wystarczająco wielu. Nie mogła opuścić nowo narodzonego dziecka! To była jej ostatnia
szansa, rodzaj odkupienia win wobec innych.
- Nazwaliśmy go Michaił - wyznał Jewgienij, czekając z napięciem na odpowiedź Reijo.
- To ma swój sens - uśmiechnął się Fin. - Świetny chłopak, Jewgienij. Czasami żałuję,
że ja nie mam syna.
- Nadal jesteś młody. Reijo pokiwał głową, wciąż uśmiechnięty.
- Co się stało z twoją ręką? - spytał.
- Spadłem z masztu, a ramię zaczepiło się o linę i niemal oderwało. - Teraz uśmiechnął
się Jewgienij. Już dawno nie musiał opowiadać tej historii. W rejonach nad Morzem Białym
wszyscy słyszeli o czynach Carycy.
Reijo dolał trunku do szklanek.
- To zdarzyło się w drodze stąd, piętnaście lat temu. Dopadł nas sztorm. Raija uratowała
mi życie. Zatrzymała krwotok. Ktoś z załogi odciął mi ramię. Ona mnie pielęgnowała.
Jewgienij nie lubił przypominać sobie tego zdarzenia, ale był to winien Reijo.
- A więc potrzebowałeś jej! - wykrzyknął Reijo. - Ona zawsze chciała być komuś
potrzebna. Inaczej nie umiała żyć.
Jewgienij przytaknął.
Taka była Raija. Także jego Raija. Ta cecha charakteru wciąż jej pozostała. Tylko nie
pamiętała swego życia sprzed wypadku.
Ta dawna Raija naprawdę umarła pod zimowym, płonącym zorzą polarną niebem nad
Dwiną.
To nie było kłamstwo.
Po prostu inna Raija zaczęła wtedy nowe życie.
Kłamstwo nie było wielkie.
- Bóg świadkiem, że jej wtedy potrzebowałem.
- Jak ci w ogóle poszło w życiu?
- Dobrze - Jewgienij wzruszył ramionami. Ogarnęło go zmęczenie. Czul, jakby bardziej
postarzał się dzisiaj niż przez te wszystkie lata. - Razem z przyjacielem mamy kilka statków.
On przez te lata pływał jako kapitan na jednym z nich. Ja wypłynąłem dopiero teraz. Michaił
będzie dobrze zabezpieczony na przyszłość.
Nie lubił się chwalić, bo czul, jakby przekonywał tego drugiego do swojej wartości.
- Mnie też dobrze poszło - powiedział Reijo, dorzucając tylko jedno słowo: - Złoto.
- To dobrze. Bałem się, że może cierpicie niedostatek.
Nastąpiła chwila ciszy. Pili rum, zajęci własnymi myślami. Nawet nie patrzyli na siebie
nawzajem.
- Dlaczego nigdy nie przesłałeś wiadomości? Co roku przypływają tu rosyjskie statki,
często i z Archangielska. Dlaczego nigdy nie napisałeś?! To było oskarżenie.
- Myślałem o tym - przyznał Jewgienij z ciężkim sercem. Teraz nie musiał udawać
szczerości. - Myślałem o tym cholernie dużo razy. I odsuwałem to. Zostawiałem na później.
Usprawiedliwiałem się tym, że nie znam waszego alfabetu. Czułem, że gdybym to opisał,
zabiłbym ją jeszcze raz, wobec siebie. A zawsze myśli się najpierw o sobie.
Znów cisza.
- Spędziła dwa lata w Rosji - powiedział Reijo z trudem. - Jak jej było? Mówiłeś, że
miała przyjaciółkę?
- Tak, Antonię - pokiwał głową Jewgienij. - Jest żoną mojego wspólnika. Antonia
została przyjaciółką Raiji. Różnią się, ale dla przyjaźni to nieważne.
Nawet nie zauważył, że powiedział to w czasie teraźniejszym, jak o żyjącej.
- Ten statek nazwaliśmy na cześć ich obu. Mamy jednego „Sankt Nikołaja”, nie
mogliśmy ryzykować... Mamy „Raisę”, to imię najbardziej przypomina jej własne, które wielu
Rosjanom trudno byłoby wymówić. Mamy też „Tonie”, to zdrobnienie od Antonii. No i ten,
„Raija Antonia”.
- Czy odszukałbyś mnie sam? - spytał Reijo nagle, jakby wcale nie słuchał.
Popatrzyli na siebie długo. Obaj byli mężczyznami o silnej woli.
- Nie - odparł w końcu Jewgienij. - Zawinąłem do Lyngen, by Michaił zobaczył to
miejsce. Zastanawiałem się, czy nadal tu mieszkasz. Godzinami wpatrywałem się w twój dom z
nadzieją, że mieszka tu kto inny. Ze znalazłeś kogoś i zacząłeś nowe życie gdzie indziej.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - upierał się Reijo.
Jewgienij uważał, że odpowiedział.
- Czy Raija była szczęśliwa? - spytał Reijo. - Czy była szczęśliwa? Tylko to chcę
wiedzieć. Możesz zachować swoje wspomnienia w spokoju, Jewgienij. Chcę wiedzieć tylko to.
- Tak - odparł Rosjanin. - Była szczęśliwa. Nigdy nie sądziłem, że będę mógł dać jej
choć odrobinę tego, co straciła. Ale ułożyło się dobrze. Zadowoliła się tym, co mogłem jej
ofiarować. Pokochała mnie. I była szczęśliwa.
- Czy nazywała to rodzajem miłości? Jewgienij pokręcił głową, zdumiony.
- Nie, mówiła tylko, że mnie kocha. Reijo uśmiechnął się. Jewgienij nie umiał pojąć je-
go spokoju. Nie rozumiał Reijo.
- Ida jest w domu - rzucił. - Może Michaił spotkałby się z nią?
Jewgienij zastanowił się.
- Nie chcę opowiadać mu o tej części życia matki. Nie chcę, by zmienił o niej zdanie.
Pragnę, by pamiętał ją tak, jak ja. Znał taką, jaka była u nas. Rozumiesz mnie?
Reijo po dłuższej chwili pokiwał głową.
- Żałuję, że nie mogę jej opowiedzieć, jak powiodło się jej dzieciom.
Dłoń Jewgienija drżała, gdy odstawiał pustą szklankę.
Reijo dopił swój trunek.
- Odpływacie jutro?
Jewgienij skinął głową. Reijo wstał i uścisnął dłoń Jewgienija, patrząc mu długo w oczy.
Może szukał śladów kłamstwa? Oczy Rosjanina niczego nie zdradziły. W końcu już piętnaście
lat żył w tym kłamstwie...
- Dziękuję ci, że ją uszczęśliwiłeś! Jewgienij słyszał, że Reijo mówi to szczerze.
- Połóż ode mnie kwiaty na jej grobie. Takie drobne, które rosną na skałach. Właśnie
takie lubiła.
Jewgienij znów pokiwał głową, z trudem przełykając ślinę.
- Zawołam kogoś, by cię zawiózł na brzeg. Odprowadził Reijo na pokład, wydał
rozkazy. Na wodę spuszczono łódkę, a z burty drabinkę sznurową.
Ponownie Reijo uścisnął dłoń Jewgienija, pomachał z daleka Michaiłowi. Zszedł do
łódki i usiadł zwrócony twarzą w stronę lądu.
Jewgienij czuł ulgę, że nie jest tej nocy Reijo Kesaniemim.
- Kim był ten mężczyzna, tato? - spytał Michaił, stając przy ojcu i patrząc w ślad łódki
odwożącej nieznajomego.
Jewgienij objął ramieniem syna.
- To jego znałem kiedyś, chłopcze.
- To o nim myślałeś, że już tu nie mieszka? Ojciec pokiwał głową.
- Był moim dobrym przyjacielem, Michaił. Dobrym przyjacielem, którego kiedyś
bardzo zawiodłem. Zawiodłem jego zaufanie. Dlatego bałem się go znów spotkać.
- Czyli to dobrze, że się jednak spotkaliście - uznał Misza.
W słowach syna Jewgienij odnalazł ślad mądrości życiowej Raiji.
- Wyglądało na to, że on ci przebaczył, tato. Uważam, że był miły. Podobało mi się, gdy
powiedział, że chciałby mieć syna takiego jak ja. Też myślisz, że on mnie polubił?
- Jestem tego pewien. Inaczej nie powiedziałby tak. Reijo nigdy nie mówi tego, czego
nie uważa.
- Jak bardzo jego imię przypomina imię mamy! - zdumiał się Misza.
- Też tak sądzę.
- Myślisz, że on ją znał? Jewgienij tylko pokręcił głową. Nie był w stanie wypowiedzieć
głośno więcej kłamstw.
- Odwiedzimy go?
- Nie, Michaił. Odpływamy jutro. Będzie jeszcze wiele fiordów. Jeszcze musimy kupić
więcej ryby, zanim zawrócimy. Nie sądziłem, że już ci się znudziło. Przecież tak chciałeś
popłynąć w ten rejs. Tyle musiałem prosić twoją matkę, by cię puściła...
Misza pospiesznie zaczął zapewniać ojca, że wcale mu się nie znudziło, o, nie! Chciał
po prostu zobaczyć, jak żyją ludzie w tym kraju.
- Będą inne fiordy - powtórzył Jewgienij. Misza zamilkł na chwilę, a potem oświadczył:
- Chcę zostać kapitanem jak ty, ojcze.
Jewgienij uścisnął ramiona syna. W tym momencie poczuł, że wszystkie jego kłamstwa
były warte ceny, którą za nie zapłacił. Nawet to ostatnie było niczym wobec słów syna. Syna
Raiji i jego, Michaiła, który powiedział mu, że chce pójść jego drogą.
Jewgienij był pewien, że Raija też byłaby teraz dumna z syna.
Dumna i szczęśliwa.
Istnieją gorsze kłamstwa, pomyślał Jewgienij. Choć pewnie Raija nie wybaczyłaby mu
tego ostatniego.
3
Raija nie pozostała długo w mieście. Antonia mogła ją prosić i błagać, ale nie miała
władzy nad przyjaciółką.
- Idź, porozmawiaj z gubernatorem, jeśli tak pilno ci do munduru! - prychnęła Raija. -
Zrobię tak, jak zechcę!
Oczywiście dopięła swego. Pojechała do domu. Zacisnęła zęby, by oszukać uśmiechem
przypadkowych przechodniów. Toni nie zdołała oszukać.
Może Raija potrzebowała samotności. Już bardzo dawno nie była całkiem sama.
Nigdy wcześniej własny dom nie wydał się Raiji tak ogromny. I pusty. Niemal słyszała
swój oddech. Wydawał się podmuchem wiatru.
Nie mogła też dostatecznie ogrzać domu. Było lato, jasne noce. Mimo że napaliła we
wszystkich piecach, marzła.
Raija owinęła się szalem i usiadła jak najbliżej paleniska w kuchni. Tak blisko, że
słyszała, jak ogień do niej mówi. Ale wciąż marzła.
Nadal wędrowała ścieżkami snów. Nie była pewna, czy kiedykolwiek dotrze do celu.
Widziała przed sobą tyle ścieżek do wyboru, tylko że nie wiedziała, czy starczy jej czasu na
błądzenie.
Miała trzydzieści osiem lat. Teraz była tego pewna. Kiedyś i w to wątpiła.
Tak bardzo pragnęła, by ktoś ujął ją za rękę i zaprowadził tam, dokąd powinna dojść.
Dokąd musiała dojść.
Tak bardzo chciała odnaleźć samą siebie...
Stała na wietrze, z rozpuszczonymi włosami. Wiatr bawił się nimi swobodnie. Od
zawsze był jej najwierniejszym wielbicielem. Potrafił pieścić delikatnymi palcami, ale także
drapać pazurami.
Ubrana była w odświętny strój. Działo się to teraz i jakby nie teraz. Miała na sobie
swoją najładniejszą suknię i mięciutkie buty, a na ramionach zniszczony, brązowy szal.
Trzymała go niczym największy skarb, a wiatr próbował jej go odebrać.
Na szyi, na cienkim rzemyku, zawiesiła klejnot - figurkę ptaka z rozpostartymi
skrzydłami, wyrzeźbionego w pożółkłej kości. Nosiła go z dumą, bo przedstawiał dla niej
większą wartość niż wszelkie perły czy bursztyn.
Stała w porcie. Obserwowała, jak marynarze załadowują statek. Statek noszący jej imię.
Na pokładzie widziała Wasilija. To nie mogła być prawda, Raija wiedziała, że Wasia
jest w Norwegii, na wyspie Soroya. Nie powinno go tu być!
Nie chciała, by ją dostrzegł, więc ukryła się w cieniu. Stała w mroku i patrzyła na niego.
Wtedy nadeszli. Troje młodych ludzi, których nigdy wcześniej nie widziała, ale jakby
znała. Szukali kogoś.
Młody mężczyzna, czarnowłosy, niewysoki, ładny w szczególny sposób. Miał bystre
oczy. Jego chód przywołał w Raiji cień wspomnienia czegoś z poprzedniego życia. Ale pozostał
tylko cieniem.
Dwie młode kobiety. Jedną widziała już wcześniej. Ciemnowłosa, z bliznami na
policzkach. Druga, młodsza, też dumnie wyprostowana. Włosy miała jak ogień. Raija
wiedziała, że obie są siostrami, jeszcze zanim młodsza się odwróciła. Ujrzała wtedy własną
twarz, choć oczy miały domieszkę zielonego.
Raija wiele zrozumiała.
Wyszła z cieni.
- Szukacie mojego grobu? - spytała. - Nie znajdziecie go. Tylko umarli mają groby, nie
wiecie? Dlaczego szukacie mojego? Ja nigdy nie będę miała grobu. Spocznę na dnie morza.
Wtedy połączę się z tym, którego zawsze kochałam. Nie wiedzieliście tego?
Popatrzyła na nich. Czuła, że ich kocha.
- Chciałam zebrać was wszystkich - mówiła dalej. - Miałam was więcej, niż mi
przepowiedziała Elle. Przyczyniliście mi wiele cierpienia albo może to ja go wam
przysporzyłam. Nie wiem. Ale było mi ciężko. Gdzie Knut?
- Urodziło mu się dziecko - odparła płomiennowłosa dziewczyna. Jej córka. I
mężczyzny o zielonych oczach. Innego ojca mieć nie mogła. - Chłopczyk. Nazwali go Karl
Rasmus.
- Gdzie Elise? - spytała Raija. Znała te imiona. Nadeszły znikąd.
Maja.
Ida.
Ailo.
Nad nimi tańczyła zorza polarna, błogosławiąc ziemię i domy. Przecież to niemożliwe.
W lecie nie widać zorzy!
Ale jednak ją widziała: łuna, złoty blask, zimny i ciepły zarazem.
Jakaś droga, ścieżka...
- Elise wyjechała - powiedziała ruda Ida.
- Mojego Michaiła tu nie ma. Jewgienij nie chciał go puścić. Michaił jest ucieleśnieniem
wyrzutów sumienia Jewgienija, zupełnie jak ja. Jewgienij ukradł mi dziecko Mikkala, dlatego
nazwał swoje na jego cześć. Także Jewgienij kocha i cierpi. Nie szukajcie mnie. Nie będzie
żadnego grobu. Nie marznijcie w tym złotym świetle. Dowiecie się, kiedy przyjdzie czas. Nie
zapomnijcie, że chcę spocząć w morzu. Niech Reijo nie zapomni!
Jego imię!
Mężczyzny o zielonych oczach!
Mikkal.
To imię też znała. Wiedziała.
Czuła spokój. Nie bała się morza. Już nie stanowiło zagrożenia. Nic nie było już
niebezpieczne. Czuła zaufanie do ognia. Jedno z jej dzieci miało włosy koloru ognia. Nie bała
się ani ziemi, ani powietrza - wiatr ją kochał, zorza polarna stanowiła jej ścieżkę - no i morze
było sprzymierzeńcem. Morze oznaczało spokój.
Morze na nią czekało.
Spojrzała na młodych i odpłynęła. Zniknęli sprzed jej oczu, zlali się z zorzą, ze złotym
blaskiem...
Raija ocknęła się przy palenisku. Było nadal ciepłe. Już nie marzła. Pamiętała twarze
tych trojga, statek, Wasię.
Pamiętała wyrzeźbionego ptaka, którego nosiła na szyi. Palce poszukały go tam, ale nie
znalazły.
Ale słów Raija nie pamiętała. Imion też nie. Niczego z całej rozmowy.
Obrazy, postacie, blask.
Mogła tylko zgadywać, domyślać się, kim oni byli. Ale nie wiedziała na pewno.
Mimo to czuła spokój.
Ciało miała zastygłe i obolałe. Była sama. Ale spokojna. Przepełniona oczekiwaniem.
Wiedziała, że odnajdzie właściwe ścieżki. Miała przewodnika: zorza polarna stanowiła jej
drogę powrotną. Kiedyś pójdzie nią po jasnym niebie. Może trafi do domu?
Przygotowywała się na spędzenie całego lata w samotności. Może ta skała, którą nosiła
wewnątrz, runie i u jej stóp zamieni się w gruz?
Może.
Ramię ją nadal bolało. Jeszcze trochę krwawiło. Przyłożyła na ranę okład z ziół. Nie
miała pojęcia, skąd to wszystko wie. Po prostu umiała.
A może jednak była czarownicą?
Dni mijały, nie pozostawiając za sobą śladów. Antonia czasem ją odwiedzała. Dwina
płynęła spokojnie. Niosła ze sobą życie, wiązała ludzi z Morzem Białym.
Raija nocami śniła zwyczajne sny. W czasie dnia nigdy. Otwartymi oczami widziała
rzeczywiste obrazy. Jej myśli goniły Michaiła, Jewgienija. Odnajdowały ich, ale nie na statku.
Raija żałowała, że nie jest tam z nimi. Już prawie była. Tak tego pragnęła!
Prowadziła ją tam jej świetlista ścieżka. Wszystkie ścieżki.
Była sama. Dopiero po jakimś czasie zaczęło jej to doskwierać.
Wtedy jej sen się spełnił.
Nadjechał na jednym z koni Antonii. Z wiatrem we włosach i zapachem słonej wody w
ubraniu. Szczupły, niewysoki, nieumyty i zarośnięty.
- Nie jesteś na Soroya? - Raija nie ustała na progu, pobiegła mu na spotkanie i zadała
pytanie, zanim on zdołał zacząć. - Coś się stało z ich statkiem? Z Jewgienijem? Michaiłem?
Wasilij pokręcił głową.
- Gdybym wiedział, że przypłyną, nie wracałbym. Stało się coś strasznego. Nawet nie
wiem, czy sam w to wierzę, ale nie chciałem zostawać tylko po to, by się przekonać, że się
mylę.
- O czym ty mówisz? - spytała Raija. Wasilij zacisnął dłoń na lejcach.
- Wszyscy wrócili - rzucił. - Wszyscy rybacy. Zabraliśmy resztę połowu i łódki. Tam na
zachodzie mieliśmy do czynienia z przedziwnymi siłami. Przedziwnymi.
Raija przyjrzała mu się uważnie. Słyszała, jak niechętnie mówi, z jakim trudem dobiera
słowa.
- O czym ty mówisz? - spytała ostrożnie. - Coś się tam stało? Wypadek?
Wasilij zaśmiał się, opierając czoło o ciepłą szyję konia.
- Wypadek? Tak, możesz tak to nazwać - zaśmiał się ponuro.
Powoli otworzył zaciśnięte pięści i pokazał Raiji wnętrze dłoni.
- Jak ty byś to nazwała? Raija wpatrzyła się. Obie dłonie miał pełne pęcherzy
podeszłych ropą.
Niektóre popękały, ukazując czerwone ciało.
- Poparzenie? - spytała z dreszczem grozy. Wasilij pokręcił głową.
- To nie byłoby takie złe - odparł. - Pożar też mieliśmy. Ale nie do ugaszenia. Nasze
szopy się spaliły. Już ich nie ma. I nie poproszę Jewgienija ani Olega, by je odbudować. Nie
tam.
- Skąd się wzięły te pęcherze? Zielone oczy Wasilija wpatrzyły się w ciemnobrązowe
Raiji. Był śmiertelnie poważny.
- Dotknąłem ryby - rzucił. - Dwa miesiące temu.
- Nie żartujesz chyba? Zaprzeczył.
- Było gorzej niż teraz - mówił dalej. - Zaczęło się poprawiać, gdy odpłynęliśmy. Cały
czas w drodze do domu. Chyba niedługo się zagoi, przecież jestem już w Rosji.
BENTE PEDERSEN LATO GRZECHU
1 - Oczywiście, że popłyniecie! - parsknęła Raija. Krew lała się gwałtownie. Raija zacisnęła ranę, by powstrzymać krwotok. Czoło miała spotniałe, włosy przyklejały się, wpadały do oczu. Antonia podarła swoją halkę na pasy. Rozerwała rękaw bluzki Raiji. Żadna z kobiet nie przejmowała się rzucanymi na nie spojrzeniami. Jewgienij owszem, i dlatego ustawił się tak, by zasłonić żonę przed oczami ciekawskich. Antonii udało się założyć prowizoryczny opatrunek, który jednak szybko przesiąkał krwią. Raija zacisnęła zęby. - Rzućcie moje rzeczy na brzeg! - rozkazała. Przybrała dziarski wyraz twarzy, ale czuła zbliżający się płacz. Tylko dla Michaiła starała się go powstrzymać. - Wam nie będą potrzebne. - Oczywiście, że nie popłyniemy! - Jewgienij ukląkł przed żoną, wziął ją za rękę i uścisnął mocno. - Statek musi odpłynąć - rzuciła Tonią, potrząsając kędzierzawą głową. Spojrzała twardo na Jewgienija ciemnymi oczami. - Jesteś, u diabła, mężczyzną! Pryncypałem! - Tonią zaopiekuje się mną - powiedziała Raija przez zaciśnięte zęby, a nawet robiąc grymas, który od biedy można by uznać za uśmiech. - Muszę cię odprowadzić - protestował. Tonią tylko utkwiła w nim oczy. Nic nie powie- działa, a jednak przekazała wiele. - Misza! - Raija wyciągnęła dłoń w stronę chłopca. Drugą zakryła czerwieniejący opatrunek. - Mama da sobie radę - zapewniła ochrypłym głosem. Uśmiechnęła się. Jakże kochała swego syna! Skończył już trzynaście lat. Może w ciągu tego lata stanie się mężczyzną, a ona nie będzie tego świadkiem. - Masz patrzeć, uczyć się i dobrze się bawić. Obiecujesz? Misza pokiwał ciemnowłosą głową. Raija spostrzegła nagle, że syn jest bardziej podobny do niej niż do Jewgienija. No i że jest ładny. - Obserwuj także za mnie - dodała. - Po powrocie, w czasie zimy, wszystko mi opowiesz! Pokiwał głową twierdząco, ale się nie odezwał. Miał zaciśnięte gardło. Raija widziała, że jej duży syn ma zbyt błyszczące oczy, ale rozumiała, że nie chciał, by ktokolwiek to widział. Już teraz wolał być odbierany jako mężczyzna. Jakże pragnęła go przytulić, pocałować - ale nie mogła tego zrobić wobec tylu ludzi... - Do widzenia - powiedziała tylko, ściskając dłoń Michaiła. Pogładziła szybko jego policzek. Skóra syna nadal była miękka. Pewnie po powrocie będzie szorstka...
Misza się cofnął. Jewgienij nie dostrzegał nikogo wokół nich. Nawet nie słyszał. Objął ramieniem Raiję. Wargami przesunął po jej czole, policzkach, ucałował usta. - Jestem pryncypałem - wyszeptał. - Muszę jechać. Ale moje myśli pozostaną z tobą. Przez całe lato będą przy tobie w Archangielsku. - Wyzdrowieję - odparła Raija. Zamrugała oczami, by pozbyć się wiszących na jej gęstych rzęsach łez. Jewgienij odsunął dłoń żony i zobaczył krew. - Kocham cię, mój aniele! - Pochylił się ku niej. Pocałował jej skroń, potem znowu usta. - Jedź. I nie myśl o mnie zbyt często! - rzuciła Raija. Przytulił ją przez moment. Najchętniej by został, ale przecież nie mógł. Był pryncypałem. - Ktoś musi zawieźć ją do Toni! - Jewgienij rozejrzał się po tłumie, pomagając Raiji stanąć na nogi. Z trudem się poruszała. Pechowy woźnica szybko się zbliżył. Chciał zadośćuczynić krzywdzie, którą wyrządził Bykowej. Jego koń był nadal niespokojny po wypadku, gdy to wóz załadowany skrzyniami przechylił się i jedna z nich, o brzegach i rogach obitych metalem, spadła prosto na Raiję. Metal rozorał jej ramię jak nóż. Ułożyli ranną Raiję na wozie. Nadal się uśmiechała. Pociła się, krwawiła, lecz się uśmiechała. - Opiekuj się nią! - Jewgienij przytrzymał jeszcze Antonię. - Oczywiście! - odparła Tonią niemal zirytowana. - W ranę może się wdać zapalenie. - Będzie dobrze! Jewgienij puścił przyjaciółkę. Znów podszedł do Raiji. Jeszcze raz uściskał. Pocałował w czoło. - Idź już! - poprosiła Raija. - Kocham cię. Idź! Tak zrobił. Popłynął na zachód, zabierając ze sobą ich niemal trzynastoletniego syna. Był rok tysiąc siedemset czterdziesty ósmy. Czternaście lat temu w Norwegii wziął Raiję na pokład. Tyle samo lat nie stał na pokładzie statku na prawdziwym morzu. Może to będzie jego ostatnia podróż. A pierwsza dla jego syna. Raija też chciała płynąć z nimi na zachód. Nie potrafił jej tego wyperswadować. Ale już nie musiał. Nie chciał dopuścić do siebie tej myśli, ale jednak zaistniała. Wypadek był jak zesłany z nieba. Albo z piekła. - Już nie musisz się tak dzielnie uśmiechać - rzuciła Tonią, gdy wreszcie zostały same.
Olgę wygoniła na dwór. Jej trzynastoletnia córka nie sprzeciwiała się zbytnio. Rozumiała. Też doroślała. Raija zamknęła oczy i oddychała gwałtownie. - Musisz to czymś ścisnąć! - wystękała. Antonia kiwnęła głową. Zaczęła rozwiązywać przesiąknięty krwią opatrunek. Palce zaczęły jej się lepić. - Muszę to umyć. Jest głęboka - dodała po chwili Tonią. Raija wiedziała. Bez trudu można by dotknąć kości. Krew lała się nieprzerwanie. Kręciło jej się w głowie, czuła mdłości. Bała się. - Nie umiesz tego zatrzymać? - spytała Tonią, zrezygnowana. - Jakimś zaklęciem? - Nic by to nie pomogło - wyszeptała Raija. - Już w nic nie wierzę. Zresztą nigdy nie umiałam pomóc sobie samej. Poza tym chyba nie mam już mocy. Oddałam ją komuś... Antonia ścisnęła brzegi rany. Przytrzymując je, drugą ręką przyłożyła owinięty płótnem kawałek drewienka. Nic nie pomogło. Rana otwierała się, gdy tylko cofała dłonie. Nacisk tylko wzmagał cierpienie Raiji, widziała to po jej twarzy. Toni zrobiło się słabo. Ręce miała uwalane krwią, nie mogła na nie patrzeć. W życiu już dość napatrzyła się na krew. - Musisz to zszyć! Raija wbiła w przyjaciółkę oczy pociemniałe z bólu. Musiała powtórzyć swoje słowa. Tonią opanowała się. Nie było czasu na słabość. Ani na protesty, że nie umie. - To moje siostry potrafią szyć - zdołała się uśmiechnąć. Raija odpowiedziała jej tym samym. - Oczyszczę ranę wódką... Raija krzyknęła, gdy polał się płyn. Ciało jej wygięło się w cierpieniu. Nagle krzyk ucichł, mimo że ciało nadal było napięte. Tonią pamiętała, jak boli przemycie wódką choćby tylko skaleczonego palca. Nie rozumiała, jak można było zdławić o tyle większy ból. Ale przypomniała sobie blizny na ciele Raiji. Tonią nawlokła igłę, której używała do zszywania porwanych żagli, zgiętą w łuk i spłaszczoną na końcu. Miała nadzieję, że będzie wystarczająco ostra. Nitka też powinna wytrzymać. Coś przewracało się w jej żołądku. Ale dłonie były spokojne. Ścisnęła brzegi rany. Wbiła igłę. Starała się nie zwracać uwagi na reakcję Raiji. Przeciągnęła igłę przez mięsień. Jakoś poszło. Tonią odgadywała, gdzie znajduje się ostrze. Pod opuszkami palców czuła, jak przechodzi od dołu z drugiej strony rany i wybija się na powierzchnię skóry. Z trudem przeciągnęła nić. Szła opornie, była cała czerwona.
Czy powinna zaszyć ranę do końca i dopiero potem zawiązać? Czy wiązać po każdych dwóch przekłuciach? To drugie wyjście uznała za rozsądne. Wydało się jej, że nie da rady. Ale zamknęła oczy i na nowo wbiła igłę. Czuła, jak Raija się wzdryga, jak jest spięta... Przyspieszony oddech mówił wyraźnie o jej cierpieniu. Zaczęła pracować automatycznie. Szew szedł za szwem. Było ich dziesięć. Może zmieściłby się i jedenasty, ale Tonią zdecydowanym ruchem zawiązała nić i odcięła resztę. Na ślepo sięgnęła po butelkę z wódką, przytknęła do ust i piła, piła... W żołądku czuła ogień, w gardle płomienie. Dopiero wtedy spostrzegła, że nadal w prawej dłoni trzyma igłę z zakrwawioną nicią. Puściła ją. Słyszała, jak upadła. Przełknęła więcej wódki. Otarła oczy. Nawet nie wiedziała, że płacze. - Dasz mi wódki? - wyszeptała Raija ochryple. Wyciągnęła w stronę Toni dłoń, która jednak zaraz opadła. Antonia przytknęła kubek do ust rannej, podparła jej plecy, ale to nie pomogło. Raija była bezwładna. Tonią położyła ją z powrotem na siennik. - A więc jednak zemdlałaś - mruknęła. Śmiała się i płakała. Pogładziła swą zakrwawioną dłonią czoło Raiji, odsunęła jej spocone włosy. Raija nie słyszała. Tonią umyła ranę, nałożyła nowy opatrunek. Wypiła resztę wódki, ale mimo to czuła się trzeźwa. Przez okno dostrzegała kolorowe żagle „Raiji Antonii” daleko na wodzie. A więc Jewgienij wyruszył w podróż. Na zachód, do Norwegii. Jako kapitan „Raiji Antonii”. Jako pryncypał. Może zaspokoi swe tęsknoty za morzem. Gdyby tylko wiedział, jak niebezpieczna była ta rana, nie pojechałby. Wiele można było powiedzieć o Raiji, ale z całą pewnością kobitka z niej z piekła rodem! Z uśmiechem przekonywała męża i syna, by płynęli. Antonia chętnie by zobaczyła, jak którykolwiek z mężczyzn zdobywa się na to, co ona! - Jesteś pijana - stwierdziła Olga po powrocie z nabrzeża. Patrzyła, jak znika statek. I mówiła wtedy słowa, których dziewczynka w jej wieku nie powinna wypowiadać. Nie było sprawiedliwości na tym świecie! Misza popłynął do Norwegii, by uczyć się o statkach i handlu. A ona popłynęła tylko dla rozrywki! Nieważne, że była tam przed Misza. Czuła wyraźnie, że jego podróż jest ważniejsza od jej wyprawy.
- Zszyłam ranę Raiji - Raisy! Tonią musiała pokazać Oldze igłę i zakrwawioną nić, by córka jej uwierzyła. Dziewczynka zbladła, co jak na nią było niezwykłe. - Przecież wyglądała na... małą... Tonią westchnęła i objęła Olgę. - Jesteś na tyle dorosła, by poznać prawdę - powiedziała. - Jako kobiecie pisane jest ci udawanie. Bardzo częste. Raija właśnie udawała. Inaczej statek by nie odpłynął. Jewgienij i Misza by nie odpłynęli. - A nie powinni zostać, skoro rana jest poważna? - A powinni? - spytała Antonia, spoglądając córce w oczy. Dwie pary ciemnych oczu spotkały się na długą chwilę. Olga przypatrzyła się Raiji, jej bladej twarzy, wilgotnym włosom, plamom krwi na skórze. Potem wyjrzała przez okno. Nie widziała już statku, ale gdy zamknęła oczy, wyobraziła sobie go wyraźnie. Misza na pewno by został, gdyby zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Misza kochał Raiję - Raisę. Tak bardzo ją kochał. Nigdy tego nie przyznał, ale Olga wiedziała. Znała go tak dobrze, jak siebie. I Misza tak strasznie cieszył się na podróż na zachód... Olga zaczynała rozumieć, jaką to prawdą jej matka właśnie się z nią podzieliła. Udawanie. - Raija przyjdzie do siebie - stwierdziła Tonią. - W ranę nie wda się zakażenie, jak długo mam wódkę. A Jewgienij nigdy się nie dowie, jak bardzo było to poważne. Raija opowie mu o tym, ale na pewno nie przekaże wszystkiego. - Będzie udawała? Tonią pokiwała głową i pogładziła córkę po policzku. - Szybko się uczysz, moja mała - powiedziała z uśmiechem. - Szybko! Coś ścisnęło się w brzuchu Olgi. Jeszcze nie chciała być dorosła! Widziała ocean. Tylko ocean. Zielony, niebieski, we wszystkich swoich kolorach. Widziała białożółtą pianę. Był tylko ocean. Głębia. Wokół siebie dostrzegała tylko zieleń, gdy opadała i opadała, i opadała... Wreszcie jej stopy niemal dosięgnęły dna. Mogła chodzić po dnie, ale nie dotykała go. Stopy nie poruszały piasku, kamieni ani roślin. Unosiła się ponad nimi.
Była na dnie oceanu. Oceanu bez śladów życia. Cisza. Nieskończona cisza. I tylko ta zieleń. Intensywna, przezroczysta zieleń. W oceanie był spokój. Niepojęty spokój. Otaczał ją. Nie istniały dźwięki ani zimno, ani ciepło. Ani ból. Tylko spokój. Jej oczy widziały zieleń. I patrzyły poprzez zieleń. Tkwiła w tej zieleni, na dnie oceanu. Wiedziała, że to niemożliwe, ale przyjęła to. Po prostu znalazła się tam, otoczona spokojem. Nie była sama. Intensywnie czuła, że nie jest sama. Ten spokój, który ją otaczał, nie był przeznaczony tylko dla niej. Pochodził z czegoś poza nią. Z czegoś, czego nie mogła ujrzeć oczami. Z czegoś, co istniało. Nie był to ocean. Coś innego. Ale napełniało spokojem. Dobrze. Chciała tam zostać. Ale nie mogła dotknąć stopami dna, nie mogła pochwycić żadnej rośliny. Bardzo się starała, ale one jakby uchylały się przed nią. Zagarniała tylko wodę. Zieloną, przezroczystą wodę. Płynęła. W górę. - Pewnego razu wycięłam kulę z ramienia brata Jewgienija - rzuciła Raija zdecydowanym tonem. - Sądzę, że też musiałam zszyć ranę. Widzę to teraz wyraźnie. Tak jest podobne... - A więc pamiętasz? - spytała Antonia z trudem. Bolała ją głowa. Zasnęła, oparta o stół kuchenny. Nie była pewna, kiedy. Wszystko spowijała mgła. - Wiedziałaś o tym? - Raija od razu zaostrzyła czujność. Ramię ją bolało, ale rozum nie ucierpiał w wypadku. Antonia pokiwała głową. To jeszcze spotęgowało ból. - I nic mi nie mówiłaś? Teraz Tonią pokręciła głową bardzo powoli. - Dlaczego nie? Raija chciała usiąść, ale nie dała rady. Straciła przecież dużo krwi. Zakręciło jej się w głowie i bezwiednie wsparła się na zranionej ręce. - Bo Jewgienij nie chciał - odparła Tonią po chwili. - Długo milczał. Czekał, aż odzyskasz pamięć. A ponieważ nie wracała, zataił wszystko. Dla twojego dobra. No i własnego.
Ja też tak myślałam. A teraz ci to powiedział, choć naprawdę nadal powinien milczeć. Raiji zaschło w ustach. Słowa Toni zaszokowały ją. Antonia była jej najlepszą przyjaciółką. Czasami sądziła, że jest jej bliższa niż Jewgienij. Tonią rozumiała niektóre sprawy lepiej niż Jewgienij. Toni wierzyła. Wierzyła całkowicie. A ona wiedziała o Aleksieju! Raija go nie pamiętała, poza faktem wyjmowania kuli. Nie pamiętała jego twarzy. Ani ciała. Ani tego, czy był więcej niż przyjacielem. A przecież to dla niego jechała na wschód. Dla niego chciała rozpocząć nowe życie w obcym kraju. Na pewno był jej kochankiem. Ale ona go nie pamiętała. A Tonią wiedziała o wszystkim. I milczała. - Rozumiem, dlaczego Jewgienij nic nie mówił - stwierdziła w końcu Raija. - To, co on zrobił, ja też bym zrobiła. Pewna byłam tylko swojego wieku, a on mnie nigdy nie poprawiał. Wiele rzeczy ułożyło się na miejscu, gdy powiedział mi o Aleksieju. Ale wiele stało się trudne. - Dzieci? Raija pokiwała głową. - Czy można zapomnieć o czworgu dzieciach? Można? - A pamiętasz? - odparła Tonią pytaniem. Raija zaprzeczyła. - Czyli można - stwierdziła Tonią. - Jeśli wierzysz Jewgienijowi. - Przecież muszę - westchnęła Raija, wsparta o poduszki. - Mam jakiś wybór? Jaką to matką jestem - dodała - jeśli mogłam zapomnieć o swoich dzieciach? Gdzie one są? Jaką jestem matką, skoro je opuściłam? - Jeśli spytałabyś Misze, odparłby, że najlepszą pod słońcem - odrzekła Tonią ciepło. - Nie umiemy spojrzeć za ciebie w przeszłość. Nic o niej nie wiemy. - Na pewno nie? - Nie wiemy - zapewniła ją Tonią. - Najgorsze w tym jest - rzuciła Raija - że już nie wiem, komu mogę wierzyć. Nie wiem nawet, czy mogę wierzyć tobie. Może Jewgienij prosił cię, byś zataiła coś jeszcze? Antonia poczuła zimno w piersiach. Cieszyła się, że potrafiła kłamać, że ma w tym doświadczenie. Ktoś mniej odporny złamałby się i wyśpiewał wszystko. - Sądzę, że miałam dostateczne powody, by milczeć - odparła. - Jeśli nawet jest coś więcej, powody do zachowania milczenia są równie dobre. - A więc jest coś więcej?! - O tym nie możesz nic wiedzieć - wyznała Tonią. - Nadal jestem twoją przyjaciółką. Nie mogę wyrwać sobie serca, złożyć go w twoich dłoniach z prośbą, byś sama je wywróciła na
drugą stronę i sprawdziła. Mówię ci, że możesz na mnie polegać. A ty musisz wybrać, czy chcesz, czy nie. - Byłoby mi łatwiej, gdybyś odpowiedziała tak albo nie - westchnęła Raija. - Nie może być łatwo - stwierdziła Tonią. - Potrzebujesz teraz czegoś? Ranna pokręciła głową. Antonia musiała ruszać do codziennych obowiązków. Raija nawet nie wspomniała przyjaciółce o swoim zielonym śnie. O oceanie, w którym się zagłębiała aż do osiągnięcia spokoju. Wiedziała, że nigdy jej o nim nie opowie. Tak pragnęła popłynąć na zachód. Do Norwegii. Gorąco tego pragnęła. Wiodły ją tam jej ścieżki snów, tego była pewna. Chciała nimi iść, szukać dalszego ciągu wielu ścieżek, którymi zaczęła wędrować w marzeniach. Jewgienij uznał to za wymyślony przez nią pretekst do odwiedzenia Soroya. Sądził, że wszystkie jej prośby o podróż na zachód wypływają z chęci zobaczenia Wasilija. Nie powiedział tego na głos, ale Raija dobrze znała męża. Widziała, jak zżerają go wątpliwości. Jewgienij był przekonany, że Raija tęskni za Wasilijem. Rzeczywiście były chwile, gdy tęskniła za Wasią. Tęskniła aż do bólu. Poprzednie lato przyniosło jej tyle płomiennych przeżyć. Ale teraz Wasilij był na Soroya. W Finnmarku. W Norwegii. Bardzo daleko. Nie mogła do niego dotrzeć. Nazywała go przyjacielem. Ale miała trzydzieści osiem lat. Wystarczająco wiele, by być wobec siebie uczciwa. Na. tyle patrzyła trzeźwo, by wiedzieć, że wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby Wasia nie wyjechał. Na pewno byłby jej przyjacielem. Bardzo bliskim przyjacielem. Może staliby się sobie tak bliscy, że zraniliby innych. Że zraniliby siebie nawzajem. Raija cieszyła się, że Wasilij przebywał w Finnmarku. Pod przymkniętymi powiekami ujrzała Jewgienija. Posrebrzały mu włosy. Dostrzegła to, gdy nastała wiosna. Ciemność zimy ukrywała siwiznę. Wiosną brązowe włosy męża jakby wyblakły, obramowanie twarzy stało się bardziej miękkie. Na samej twarzy przybyło więcej bruzd. Znak upływu czasu. Zimą nie dostrzegała tego wszystkiego. Może po prostu nie zwracała uwagi na wygląd Jewgienija. Przecież dobrze wiedziała, jak on wygląda. Można stać się ślepym na drugą osobę, z którą dzieli się życie... - Będziesz za nim tęsknić? Tonią stanęła w drzwiach, opierając się o framugę i splatając ręce pod biustem. Otworzyła, by do pokoju Raiji weszło nieco ciepła z kuchni.
- Oczywiście - odparła Raija. Słowo to było tak gładkie, że wręcz wymknęło się jej bezwiednie. - Zostałam sama. Przecież Miszy też nie będzie... Tonią pokiwała głową. Uśmiech błądził jej wokół ust. - Nie będziesz samotna w Archangielsku, Raiju - Raiso. Masz mnie. Połowa miasta je ci z ręki. Jewgienij czułby się o wiele bardziej samotny, gdybyś to ty wyjechała. Raija zamknęła oczy. Była to gorzka prawda. Tłumaczyła wiele. Jewgienij znajdował się w drodze na zachód. Ona nie. Tylko jej myśli szły w ślad za nim. Jej sny.
2 Jewgienij pełną piersią wdychał zapach morza. Czuł jego rytm pod stopami. Stał pewnie, a ciało kołysało się wraz z falami. Tęsknił za tym. Przez te wszystkie lata spędzone na lądzie tęsknił za morzem. Wyrzekł się go dobrowolnie, ale jego serce zawsze biło dla słonej wody. Tęsknił za wiatrami, których nie czuło się na lądzie, za bezkresnym widnokręgiem, za nieprzewidywalnym tańcem fal. Na lądzie był szczęśliwy, ale na morzu czul jeszcze inny rodzaj szczęścia. Nie oznaczało to powrotu do pływania. Powiedział to Raiji. Chodziło tylko o ten jeden rejs. Ostatni. Musiał znów poczuć morze, a nie jakąś jego namiastkę na Morzu Białym czy Dwinie. To były tylko wody, a nie prawdziwy ocean. Jego ostatni rejs. Michaiła pierwszy. Dlatego tak ważny. Dlatego nie chciał, by Raija płynęła, ale nie starczyło mu argumentów, by ją powstrzymać. Czyżby jego myśli spowodowały ten wypadek? Nie miał czystego sumienia. Nie mógł nawet na moment zapomnieć o Raiji. Michaił pytał, dlaczego nie zawinęli na wyspę Soroya. Odparł, że zrobią to w drodze powrotnej. Może dotrzyma tej obietnicy. Jewgienij sam się zastanawiał, co go tu ciągnęło. To on postanowił, że zawiną do tego fiordu. On wyznaczył kurs na widniejące w oddali strome góry. Pięły się niemal ku niebu, pokazując im, że niebieski ma wiele odcieni. Już morze było niebieskie. U podnóża gór widniał pasek zielonego, a dalej wznosiły się one: góry. Spowite takim niebieskim kolorem, jakiego Jewgienij nigdzie indziej nie widział. Wiedział, że z bliska skały są czarne. Kamień wzięty w dłonie byłby czarny albo szary, ale nie niebieski. Ale te góry były niebieskie. Dopiero tuż pod niebem naciągały na siebie białe kołderki chmur. Miejscami cale, a miejscami dziurawe. Niebieskie niebo gładziło swoje niebieskie siostry, góry. Góry wiodły ich w obręb zatoki, odsłaniając płaski obszar przy ujściu rzeki, która błękitną wstęgą sięgała od słonego morza ku szerokim płaskowyżom w głębi lądu, w innych krajach. Jewgienij tam nigdy nie był, słyszał tylko o miejscach o wielojęzycznych nazwach. Wydał polecenie zawinięcia do tego fiordu może dlatego, że właśnie to miejsce prześladowało go w snach przez te wszystkie lata... Jego sumienie było niczym otwarta rana. Nadal bolało. Musiał znów zobaczyć to miejsce. I może znów skłamać, po raz ostatni. Jewgienij skończył pięćdziesiąt lat. Zbliżał się do schyłku życia. Nadal miał nadzieję na
wiele dobrych lat, ale w głębi serca wiedział, że nie mógł tego być pewien. Najlepsze lata już minęły. Michaił miał zostać pryncypałem. Armatorem. Jewgienij zawsze chciał popłynąć z synem w jego pierwszy rejs. I właśnie tak się stało. Ze wszystkich fiordów, do których zawijała „Raija Antonia”, tego jednego nie mógł ominąć. Jewgienij pragnął, by Michaił zobaczył osadę. Tylko zobaczył, nie chciał mu nic więcej mówić. Może, by zszedł na ląd, ten sam, po którym chodziła jego matka. Dla Miszy wszystko nadal stanowiło przygodę, zabawę. Czas pokaże, czy to naprawdę polubi. Był jedynym dziedzicem części majątku przypadającej na Jewgienija. Misza właściwie nie miał wyboru. Dlatego lepiej, by polubił morze i pływanie. Mieli teraz cztery większe statki i kilka mniejszych łodzi. Mieli kutry rybackie. Oczywiście, to wiele kosztowało zarówno Jewgienija, jak i Olega, ale zapewniło im i ich rodzinom solidne podstawy bytu. Ich spadkobiercy nie odziedziczą mało. Jakże dawno Jewgienij widział ten fiord... Wtedy nawet sobie nie wyobrażał, jak bardzo zmieni się jego życie. Wtedy nawet nie marzył, że będzie miał syna. A Michaił zrodził się w miłości. To stanowiło argument na jego obronę. Chociaż wątpił, czy będzie jej potrzebował. Wiele wody upłynęło od tego czasu. Piętnaście lat. Pewnie już dawno przestali na nią czekać. Mały domek na cyplu wywierał na Jewgienija jakiś magiczny wpływ. W ciszy wieczoru stał oparty o reling ze wzrokiem skierowanym w jego stronę. Widział jakieś postacie, ale nie mógł stwierdzić, czy nadal mieszka tam Reijo. Równie dobrze mogli to być obcy ludzie. Jewgienij liczył na to. - Byłeś tu kiedyś, tato? Chłopiec podszedł do niego niepostrzeżenie. Stanął obok ojca, też oparł się o reling i próbował zgadnąć, na co patrzy ojciec. - Tak - odparł Jewgienij. - Ale to było dawno, dawno temu. - Znałeś tu kogoś? Pokiwał głową. - Dobrze znałeś? - drążył z ciekawością Misza. - Czy tylko z nim handlowałeś? - Naprawdę znałem. Wzrok Jewgienija ponownie powędrował w stronę zagrody na cyplu. Przybyło kilka budynków. Ściany z bali drewna były dobrze utrzymane. Nad fiordem dostrzegł szopę i łódkę. - To działo się dawno temu, Michaił. Dawno przed twoim urodzeniem. Byłem wtedy młody. On na pewno tu już nie mieszka.
Męczące wspomnienia. Twarze prześladujące Jewgienija w snach. Jak też ułożyło się im życie? Dzieci Raiji... Myśl ta męczyła go zwłaszcza wtedy, gdy patrzył na rozwój Miszy. Rozumiał, co to znaczy szczęśliwe dzieciństwo. Rodzina. Misza dorastał otoczony miłością i matki, i ojca. A Jewgienij cały czas wiedział, że Raija ma jeszcze troje, które nigdy nie zaznały jej miłości. Czworo, licząc wychowankę. Zdarzały się chwile, gdy Jewgienij nie był dumny z tego, co zrobił. Stał tu teraz, tak bliski odpowiedzi na swoje pytania, i nie mógł się odważyć, by je zadać. - Starzeję się, Michaile - rzucił zmęczony - starzeję się. Nie słuchał sprzeciwów syna. Michaił nic nie wiedział. Nigdy nie miał się dowiedzieć, że ojciec zbudował ich życie na kłamstwie. Jewgienij wrócił do swych obowiązków. Wydał rozkazy. Przepłynął na „Iwana”, inny statek zacumowany na wodach fiordu. Nie dogadał się z kapitanem. Pryncypał „Iwana” został nad Morzem Białym, może i daleko, ale kapitan musiał po powrocie przed nim odpowiadać. Jewgienij i Oleg mogli się targować, ustępować, gdy chcieli. Mogli swobodnie decydować. Byli panami siebie. Potem Jewgienij popłynął na ląd. Dziwnie było znów stanąć na tej ziemi. Na kamieniach, po których chodziła i Raija. Podniósł jeden, zastanawiając się przelotnie, czy go jej nie zawieźć. Cisnął go do morza. Podeszli do niego ci, którzy mieli ryby na sprzedaż. Mówili po norwesku, fińsku i lapońsku. Posługiwali się gestami i grymasami, słowami, które jakby rozumiał. Używali wyrazów, o których sądzili, że są rosyjskie. Rozumieli się nawzajem. I nie rozumieli. Ale dogadywali się. Dobijali targu. Wymieniali uściski dłoni. Miejscowi rzucali ukradkowe spojrzenia na pusty rękaw koszuli Jewgienija. Był do tego przyzwyczajony i nawet nic nie zauważał. Czuł się silniejszy, stojąc na jej ziemi, otoczony tym krajobrazem. Górami. Czy ona umiałaby mu kiedykolwiek wybaczyć, gdyby wiedziała...? Stał tak, wysoki i wyprostowany, w ciemnych spodniach i wysokich butach. Nosił je nawet na pokładzie statku. Szeroką koszulę miał włożoną w spodnie, w pasie owiązał się kolorowym szalem. Innym, należącym do Raiji, okręcił szyję. Przewyższał wzrostem miejscowych. Wyróżniał się nie tylko brakiem ramienia.
Jewgienij poczuł nagle, jak spośród tłumu na brzegu dosięgło go szczególnie intensywne spojrzenie. Spojrzenie, które chciało przeniknąć go na wskroś. Odwrócił się. Serce ściął mróz, a potem ogarnął je ogień. Rzeczywiście upłynęło dużo czasu. Jewgienij nie dostrzegał tego na sobie ani na Raiji. Ona zawsze była dla niego młoda i śliczna, jak wtedy. Mógł ocenić upływ czasu, gdy patrzył na Misze. A teraz ujrzał, że ten mężczyzna się postarzał. Dostrzegł siwe pasma w gęstej, jasnej czuprynie - tej, która kiedyś przypominała łan zboża w letni, słoneczny dzień. Dostrzegł zmarszczki na jego twarzy. Ale oczy pozostały te same. Zielone, przejrzyste. Patrzyły na niego. Oceniały go. Szok był równie wielki dla nich obu. - Drawsi, Jewgieniju Dymitrowiczu - rzucił Reijo. Jewgienij odpowiedział mu w jego ojczystym języku. Był mu winien chociaż to. - Paivaa, Reijo Kesaniemi. Kopę lat. - Znasz go? - zdziwił się młody chłopak stojący obok Reijo. Jewgienij zastanowił się przez moment, czy to nie syn Raiji. Ale nie, jej syn miał jaśniejsze włosy, poza tym ten nie miał jej rysów. On przecież rozpoznałby jej dzieci. - Tak, znam go. Ale to było dawno temu, Emil. Dawno. Spojrzenie Reijo spoczęło ciężko na Jewgieniju, jakby chciał wydobyć wzrokiem prawdę o minionych latach. - Ci mężczyźni chcą z tobą dobić targu, Jewgienij. - Reijo wskazał dłonią jeszcze jednego młodzieńca. Jewgienijowi spodobał się on: ciemnowłosy, z bystrymi oczami i ciekawym grymasem błąkającym się wokół ust. Ten pierwszy, Emil, nie wzbudzał w nim żadnych uczuć. - Ja przyszedłem tu jako tłumacz - mówił dalej Reijo. Piętnaście lat starszy Reijo. - Dostaną dobrą cenę - zapewnił go Jewgienij ochrypłym głosem. - Potem zapraszam cię na mój statek, na herbatę i rum. Nie mógł inaczej. - Basiba - podziękował Reijo. - Mamy wiele do omówienia. - Tak, wiele, Reijo. Kątem oka Jewgienij dostrzegł, że na brzeg dostał się Michaił. Zesztywniał. Czy ten młokos nie mógłby trzymać się z dala jeszcze przez chwilę? Reijo musiałby być ślepy, żeby nie zrozumieć. A zawsze odznaczał się bystrością spojrzenia.
- Dzieciaki wręcz zwariowały - zaśmiał się Misza. - Chyba nigdy wcześniej nie widziały cukierków! - Bo może i nie widziały! - uciął Jewgienij. Sam słyszał, jak szorstko to zabrzmiało. Chciał tylko, by Misza sobie poszedł. Przecież nawet jego głos był podobny do głosu Raiji! Jeszcze ten chłopięcy, jasny. Załamywał się już czasem w mutacji, ale wciąż przypominał głos matki. Jewgienij dostrzegł spojrzenie Reijo. I sam popatrzył na jedynaka wzrokiem Fina. Misza był wysoki, o długich nogach. Ciemnowłosy, niemal czarnowłosy. Ciemnooki. Z brwiami Jewgienija, choć z małym załamaniem pośrodku każdej. Z uśmiechem Raiji. Prostym nosem ojca, ale z policzkami niemal dziewczęcymi. Jewgienij nie wiedział, jak Raija wyglądała jako dziewczynka. A Reijo wiedział. - Twój syn? - spytał Reijo, nie spuszczając wzroku z chłopaka. - Tak - potwierdził Jewgienij. Nie był w stanie dodać nic więcej. Milczenie Reijo uderzyło w Jewgienija niczym mocny wiatr. - Mamy wiele do omówienia, Jewgienij - powtórzył Reijo ciężko. Zaczerpnął powietrza i zaczął mówić o handlu. Michaił zrozumiał sytuację na tyle, by zniknąć. Ale zdążył rzucić ojcu czupurne spojrzenie. Jewgienij był pewien, że Reijo rozpoznał to spojrzenie i upór. Wiedział, że w tym przypadku nie uniknie powiedzenia prawdy. Musiał to wytłumaczyć. Dał Norwegom dobrą cenę. Worki z mąką zmieniły właściciela. Beczki z rybami zabrano łódką na statek. Mąka została załadowana na wózek chłopaków. Obserwował, jak Reijo z nimi rozmawia. Kładzie rękę na ramieniu ciemnowłosego, przekazując jakąś wiadomość. Może w ścianach domu z bali przebywa jakaś kobieta? Może Reijo ma żonę? Jewgienij życzył mu tego. Reijo w drodze na statek siedział naprzeciwko niego. Jewgienij czuł się jak złodziej, natręt, który w dodatku zacumował na wodach fiordu Reijo. Misza zajął miejsce za jego plecami. Reijo mógł mu się dobrze przyjrzeć. Porównać ojca z synem i porównać syna z obrazem, który nosił w pamięci. Nie można jej kochać, a potem zapomnieć. Weszli na statek i skierowali się do kajuty. Jewgienij przypomniał sobie, że jego obecna kajuta nie różni się specjalnie od tej sprzed piętnastu lat. Spojrzał na nią oczami Reijo. Zrozumiał, że tamten też ją pamiętał.
Ikona Maryi Panny na ścianie. Raiji zawsze podobała się ta ikona, mimo że sama nie była szczególnie wierząca. Na stoliku poniżej - lampka oliwna, w szafce - kieliszki i kubki. Krzesła miały skórzane siedzenia. Oboje z Raiją nie lubili haftów. Raija wolała tkać. Kapa przykrywająca koję była jej dziełem. Niebieska niczym trzecia miłość Jewgienija - morze. Miedziana rukamojka. Taka, jak inne: zbiornik na wodę, kran i miska. Samowar też nie był ani większy, ani bardziej ozdobny niż na innych rosyjskich statkach. Jewgienij wskazał ręką w stronę jednego z krzeseł. Reijo usiadł. Michaił wszedł za nimi do kajuty, najwyraźniej ciekaw obcego. - Masz swoje obowiązki, mój synu - powiedział do niego Jewgienij. - Idź do Olega, powie ci, co trzeba zrobić. Ja muszę porozmawiać z tym panem. O interesach. Możesz uścisnąć mu dłoń na pożegnanie. Michaił usłuchał ojca. Jego dłoń utonęła w dłoni Fina. - Muszę się pożegnać - powiedział Misza, choć nie wiedział, czy tamten go rozumie. Bardzo chciał z nim porozmawiać, choć sam nie wiedział, dlaczego. Może przypominał mu Wasię? Mieli coś podobnego w uśmiechu, w zielonych oczach... - Mój syn się żegna - przetłumaczył Jewgienij sztywno. - Niestety, nie mówi żadnym z języków, które ty znasz. Ma swoje obowiązki. Reijo przyjął to wyjaśnienie bez mrugnięcia okiem. - Miło było mi go poznać. Jest świetnym chłopakiem. Takiego syna sam miałem nadzieję mieć. Jewgienij dokładnie przetłumaczył synowi słowa Reijo, mimo że pojmował ich podwójne znaczenie. Ale Reijo zasługiwał na uczciwość. Twarz Miszy rozjaśniła się w uśmiechu. Lubił pochwały. Jewgienij ze skurczem krtani dostrzegł, jak uderzająco syn podobny jest w tym momencie do matki. Chłopak wyszedł posłusznie. Raija dobrze go wychowała. Jewgienij uroczyście nalał rumu do dwóch kryształowych szklanek. Potrzebował czegoś na uspokojenie. Czasu na przygotowanie odpowiedzi na nieuniknione pytania. Unieśli ku sobie naczynia i wypili w milczeniu. Reijo odezwał się pierwszy. - Jak ona się miewa? Jewgienij poczuł, jak drga mu policzek. - Co chcesz usłyszeć? - spytał, pragnąc zyskać na czasie. Każde słowo, o ile nie mówił o niej, pomagało mu w tym. - Prawdę - odparł Reijo. W dłoni ściskał szklankę.
Jewgienij wciągnął z drżeniem powietrze. To było nieuniknione. Miał tego świadomość, gdy wydawał rozkaz zawinięcia do fiordu Lyngen. Jednak nie zawrócił. - Zrozumiałeś, że chłopak jest jej synem? - Nie jestem ślepy - rzucił Reijo. Tak, z pewnością nie był. Jewgienij wypił do dna swój rum. Dolał im obu. W końcu skończyłby się i trunek. Musiał coś powiedzieć, zanim kłamstwa przestaną być wiarygodne. - Tylko mnie możesz obarczać winą - westchnął. - Jeżeli masz kogoś nienawidzić, to tylko mnie. Ona nie jest winna. To ja ją uwiodłem. Ja użyłem wszelkich środków, by została. - A teraz? Czy ona wróciłaby, gdyby odzyskała pamięć? Jewgienij nie był pewien. Ale w nagłym olśnieniu ujrzał twarz Wasilija obok Reijo. Dotychczas sądził, że Wasia jest podobny do Aleksieja. Błąd! Wasia o wiele bardziej przypominał Reijo! Mogliby być braćmi. - Ona nie żyje. - Od kiedy? - Chłopak skończył trzynaście lat. - Przynajmniej to było prawdą. - Miał wtedy zaledwie rok. Raija wracała do domu z Archangielska z przyjaciółką. Jechały wozem konnym. Była zima. Jeden z koni przestraszył się czegoś i gwałtownie szarpnął. Raiję wyrzuciło, a potem wóz ją przygniótł. Zamilkł. Niech Bóg wybaczy mu i to kłamstwo! A czy Raija wybaczyłaby? - Nie cierpiała - dodał. Ujrzał przed sobą twarz Raiji. Jego Raiji. Raisy Bykowej. Jego żony. Nadal żywej. Starszej o piętnaście lat. Ale z gorącą krwią płynącą w żyłach. - Umarła, gdy na niebie płonęła zorza polarna. Reijo podniósł szklankę do ust i jednym haustem wypił złocisty płyn. Co on teraz myślał? Czy uwierzył? A dlaczego miałby nie uwierzyć? - Czekałeś na nią? Wiedział, że to oczywiste, ale pytanie samo mu się wymknęło. - Właściwie nie - odparł Reijo z wahaniem. Jewgienij był przekonany, że Fin mija się z prawdą. Dostrzegał ból zastygły w jego twarzy. W twarzy męża Raiji. Raiji Kesaniemi. - Masz kogoś? - Nie wiedziałem, czy się mogę ożenić - uciął Reijo. - Teraz wiem. Jewgienij zdawał sobie sprawę z tego, że Reijo uniknął odpowiedzi na jego pytanie. Wiedział także, dlaczego. Minęło piętnaście lat i Reijo nie napotkał żadnej, która mogłaby się równać z Raiją.
- Jak się ułożyło jej dzieciom? - Jewgienij musiał się tego dowiedzieć. - Dobrze - odparł Reijo z dumą. Jewgienij rozpoznał tę dumę. Także był ojcem. - Stały się moimi dziećmi - mówił dalej Reijo. - Wszystkie założyły rodziny. Maja pojechała do Finlandii razem z mężem, który stamtąd pochodzi. Knut mieszka w pierwszym domu Raiji i ma miłą żonę, Finkę. A moja Ida wyszła za syna Mikkala. - Było jeszcze jedno? - Owszem, Elise - uśmiechnął się Reijo. - Przybrana córka Raiji. Wyszła za brata Raiji, Mattiego. Wszystkim ułożyło się dobrze. Tak, to stanowiło pewne pocieszenie. - Znienawidzili ją? Jeżeli kiedykolwiek powie Raiji prawdę, ona na pewno zada mu takie pytanie. - Nie, nie nienawidzili - Reijo zastanowił się przez chwilę. - Ale nigdy jej nie zrozumieli. Zielone oczy napotkały oczy Jewgienija. I to on musiał odwrócić wzrok. - Mnie też było trudno. Ale gdy zobaczyłem chłopaka, zrozumiałem. Ona zawiodła wystarczająco wielu. Nie mogła opuścić nowo narodzonego dziecka! To była jej ostatnia szansa, rodzaj odkupienia win wobec innych. - Nazwaliśmy go Michaił - wyznał Jewgienij, czekając z napięciem na odpowiedź Reijo. - To ma swój sens - uśmiechnął się Fin. - Świetny chłopak, Jewgienij. Czasami żałuję, że ja nie mam syna. - Nadal jesteś młody. Reijo pokiwał głową, wciąż uśmiechnięty. - Co się stało z twoją ręką? - spytał. - Spadłem z masztu, a ramię zaczepiło się o linę i niemal oderwało. - Teraz uśmiechnął się Jewgienij. Już dawno nie musiał opowiadać tej historii. W rejonach nad Morzem Białym wszyscy słyszeli o czynach Carycy. Reijo dolał trunku do szklanek. - To zdarzyło się w drodze stąd, piętnaście lat temu. Dopadł nas sztorm. Raija uratowała mi życie. Zatrzymała krwotok. Ktoś z załogi odciął mi ramię. Ona mnie pielęgnowała. Jewgienij nie lubił przypominać sobie tego zdarzenia, ale był to winien Reijo. - A więc potrzebowałeś jej! - wykrzyknął Reijo. - Ona zawsze chciała być komuś potrzebna. Inaczej nie umiała żyć. Jewgienij przytaknął. Taka była Raija. Także jego Raija. Ta cecha charakteru wciąż jej pozostała. Tylko nie pamiętała swego życia sprzed wypadku.
Ta dawna Raija naprawdę umarła pod zimowym, płonącym zorzą polarną niebem nad Dwiną. To nie było kłamstwo. Po prostu inna Raija zaczęła wtedy nowe życie. Kłamstwo nie było wielkie. - Bóg świadkiem, że jej wtedy potrzebowałem. - Jak ci w ogóle poszło w życiu? - Dobrze - Jewgienij wzruszył ramionami. Ogarnęło go zmęczenie. Czul, jakby bardziej postarzał się dzisiaj niż przez te wszystkie lata. - Razem z przyjacielem mamy kilka statków. On przez te lata pływał jako kapitan na jednym z nich. Ja wypłynąłem dopiero teraz. Michaił będzie dobrze zabezpieczony na przyszłość. Nie lubił się chwalić, bo czul, jakby przekonywał tego drugiego do swojej wartości. - Mnie też dobrze poszło - powiedział Reijo, dorzucając tylko jedno słowo: - Złoto. - To dobrze. Bałem się, że może cierpicie niedostatek. Nastąpiła chwila ciszy. Pili rum, zajęci własnymi myślami. Nawet nie patrzyli na siebie nawzajem. - Dlaczego nigdy nie przesłałeś wiadomości? Co roku przypływają tu rosyjskie statki, często i z Archangielska. Dlaczego nigdy nie napisałeś?! To było oskarżenie. - Myślałem o tym - przyznał Jewgienij z ciężkim sercem. Teraz nie musiał udawać szczerości. - Myślałem o tym cholernie dużo razy. I odsuwałem to. Zostawiałem na później. Usprawiedliwiałem się tym, że nie znam waszego alfabetu. Czułem, że gdybym to opisał, zabiłbym ją jeszcze raz, wobec siebie. A zawsze myśli się najpierw o sobie. Znów cisza. - Spędziła dwa lata w Rosji - powiedział Reijo z trudem. - Jak jej było? Mówiłeś, że miała przyjaciółkę? - Tak, Antonię - pokiwał głową Jewgienij. - Jest żoną mojego wspólnika. Antonia została przyjaciółką Raiji. Różnią się, ale dla przyjaźni to nieważne. Nawet nie zauważył, że powiedział to w czasie teraźniejszym, jak o żyjącej. - Ten statek nazwaliśmy na cześć ich obu. Mamy jednego „Sankt Nikołaja”, nie mogliśmy ryzykować... Mamy „Raisę”, to imię najbardziej przypomina jej własne, które wielu Rosjanom trudno byłoby wymówić. Mamy też „Tonie”, to zdrobnienie od Antonii. No i ten, „Raija Antonia”. - Czy odszukałbyś mnie sam? - spytał Reijo nagle, jakby wcale nie słuchał. Popatrzyli na siebie długo. Obaj byli mężczyznami o silnej woli.
- Nie - odparł w końcu Jewgienij. - Zawinąłem do Lyngen, by Michaił zobaczył to miejsce. Zastanawiałem się, czy nadal tu mieszkasz. Godzinami wpatrywałem się w twój dom z nadzieją, że mieszka tu kto inny. Ze znalazłeś kogoś i zacząłeś nowe życie gdzie indziej. - Nie odpowiedziałeś na moje pytanie - upierał się Reijo. Jewgienij uważał, że odpowiedział. - Czy Raija była szczęśliwa? - spytał Reijo. - Czy była szczęśliwa? Tylko to chcę wiedzieć. Możesz zachować swoje wspomnienia w spokoju, Jewgienij. Chcę wiedzieć tylko to. - Tak - odparł Rosjanin. - Była szczęśliwa. Nigdy nie sądziłem, że będę mógł dać jej choć odrobinę tego, co straciła. Ale ułożyło się dobrze. Zadowoliła się tym, co mogłem jej ofiarować. Pokochała mnie. I była szczęśliwa. - Czy nazywała to rodzajem miłości? Jewgienij pokręcił głową, zdumiony. - Nie, mówiła tylko, że mnie kocha. Reijo uśmiechnął się. Jewgienij nie umiał pojąć je- go spokoju. Nie rozumiał Reijo. - Ida jest w domu - rzucił. - Może Michaił spotkałby się z nią? Jewgienij zastanowił się. - Nie chcę opowiadać mu o tej części życia matki. Nie chcę, by zmienił o niej zdanie. Pragnę, by pamiętał ją tak, jak ja. Znał taką, jaka była u nas. Rozumiesz mnie? Reijo po dłuższej chwili pokiwał głową. - Żałuję, że nie mogę jej opowiedzieć, jak powiodło się jej dzieciom. Dłoń Jewgienija drżała, gdy odstawiał pustą szklankę. Reijo dopił swój trunek. - Odpływacie jutro? Jewgienij skinął głową. Reijo wstał i uścisnął dłoń Jewgienija, patrząc mu długo w oczy. Może szukał śladów kłamstwa? Oczy Rosjanina niczego nie zdradziły. W końcu już piętnaście lat żył w tym kłamstwie... - Dziękuję ci, że ją uszczęśliwiłeś! Jewgienij słyszał, że Reijo mówi to szczerze. - Połóż ode mnie kwiaty na jej grobie. Takie drobne, które rosną na skałach. Właśnie takie lubiła. Jewgienij znów pokiwał głową, z trudem przełykając ślinę. - Zawołam kogoś, by cię zawiózł na brzeg. Odprowadził Reijo na pokład, wydał rozkazy. Na wodę spuszczono łódkę, a z burty drabinkę sznurową. Ponownie Reijo uścisnął dłoń Jewgienija, pomachał z daleka Michaiłowi. Zszedł do łódki i usiadł zwrócony twarzą w stronę lądu. Jewgienij czuł ulgę, że nie jest tej nocy Reijo Kesaniemim.
- Kim był ten mężczyzna, tato? - spytał Michaił, stając przy ojcu i patrząc w ślad łódki odwożącej nieznajomego. Jewgienij objął ramieniem syna. - To jego znałem kiedyś, chłopcze. - To o nim myślałeś, że już tu nie mieszka? Ojciec pokiwał głową. - Był moim dobrym przyjacielem, Michaił. Dobrym przyjacielem, którego kiedyś bardzo zawiodłem. Zawiodłem jego zaufanie. Dlatego bałem się go znów spotkać. - Czyli to dobrze, że się jednak spotkaliście - uznał Misza. W słowach syna Jewgienij odnalazł ślad mądrości życiowej Raiji. - Wyglądało na to, że on ci przebaczył, tato. Uważam, że był miły. Podobało mi się, gdy powiedział, że chciałby mieć syna takiego jak ja. Też myślisz, że on mnie polubił? - Jestem tego pewien. Inaczej nie powiedziałby tak. Reijo nigdy nie mówi tego, czego nie uważa. - Jak bardzo jego imię przypomina imię mamy! - zdumiał się Misza. - Też tak sądzę. - Myślisz, że on ją znał? Jewgienij tylko pokręcił głową. Nie był w stanie wypowiedzieć głośno więcej kłamstw. - Odwiedzimy go? - Nie, Michaił. Odpływamy jutro. Będzie jeszcze wiele fiordów. Jeszcze musimy kupić więcej ryby, zanim zawrócimy. Nie sądziłem, że już ci się znudziło. Przecież tak chciałeś popłynąć w ten rejs. Tyle musiałem prosić twoją matkę, by cię puściła... Misza pospiesznie zaczął zapewniać ojca, że wcale mu się nie znudziło, o, nie! Chciał po prostu zobaczyć, jak żyją ludzie w tym kraju. - Będą inne fiordy - powtórzył Jewgienij. Misza zamilkł na chwilę, a potem oświadczył: - Chcę zostać kapitanem jak ty, ojcze. Jewgienij uścisnął ramiona syna. W tym momencie poczuł, że wszystkie jego kłamstwa były warte ceny, którą za nie zapłacił. Nawet to ostatnie było niczym wobec słów syna. Syna Raiji i jego, Michaiła, który powiedział mu, że chce pójść jego drogą. Jewgienij był pewien, że Raija też byłaby teraz dumna z syna. Dumna i szczęśliwa. Istnieją gorsze kłamstwa, pomyślał Jewgienij. Choć pewnie Raija nie wybaczyłaby mu tego ostatniego.
3 Raija nie pozostała długo w mieście. Antonia mogła ją prosić i błagać, ale nie miała władzy nad przyjaciółką. - Idź, porozmawiaj z gubernatorem, jeśli tak pilno ci do munduru! - prychnęła Raija. - Zrobię tak, jak zechcę! Oczywiście dopięła swego. Pojechała do domu. Zacisnęła zęby, by oszukać uśmiechem przypadkowych przechodniów. Toni nie zdołała oszukać. Może Raija potrzebowała samotności. Już bardzo dawno nie była całkiem sama. Nigdy wcześniej własny dom nie wydał się Raiji tak ogromny. I pusty. Niemal słyszała swój oddech. Wydawał się podmuchem wiatru. Nie mogła też dostatecznie ogrzać domu. Było lato, jasne noce. Mimo że napaliła we wszystkich piecach, marzła. Raija owinęła się szalem i usiadła jak najbliżej paleniska w kuchni. Tak blisko, że słyszała, jak ogień do niej mówi. Ale wciąż marzła. Nadal wędrowała ścieżkami snów. Nie była pewna, czy kiedykolwiek dotrze do celu. Widziała przed sobą tyle ścieżek do wyboru, tylko że nie wiedziała, czy starczy jej czasu na błądzenie. Miała trzydzieści osiem lat. Teraz była tego pewna. Kiedyś i w to wątpiła. Tak bardzo pragnęła, by ktoś ujął ją za rękę i zaprowadził tam, dokąd powinna dojść. Dokąd musiała dojść. Tak bardzo chciała odnaleźć samą siebie... Stała na wietrze, z rozpuszczonymi włosami. Wiatr bawił się nimi swobodnie. Od zawsze był jej najwierniejszym wielbicielem. Potrafił pieścić delikatnymi palcami, ale także drapać pazurami. Ubrana była w odświętny strój. Działo się to teraz i jakby nie teraz. Miała na sobie swoją najładniejszą suknię i mięciutkie buty, a na ramionach zniszczony, brązowy szal. Trzymała go niczym największy skarb, a wiatr próbował jej go odebrać. Na szyi, na cienkim rzemyku, zawiesiła klejnot - figurkę ptaka z rozpostartymi skrzydłami, wyrzeźbionego w pożółkłej kości. Nosiła go z dumą, bo przedstawiał dla niej większą wartość niż wszelkie perły czy bursztyn. Stała w porcie. Obserwowała, jak marynarze załadowują statek. Statek noszący jej imię. Na pokładzie widziała Wasilija. To nie mogła być prawda, Raija wiedziała, że Wasia jest w Norwegii, na wyspie Soroya. Nie powinno go tu być!
Nie chciała, by ją dostrzegł, więc ukryła się w cieniu. Stała w mroku i patrzyła na niego. Wtedy nadeszli. Troje młodych ludzi, których nigdy wcześniej nie widziała, ale jakby znała. Szukali kogoś. Młody mężczyzna, czarnowłosy, niewysoki, ładny w szczególny sposób. Miał bystre oczy. Jego chód przywołał w Raiji cień wspomnienia czegoś z poprzedniego życia. Ale pozostał tylko cieniem. Dwie młode kobiety. Jedną widziała już wcześniej. Ciemnowłosa, z bliznami na policzkach. Druga, młodsza, też dumnie wyprostowana. Włosy miała jak ogień. Raija wiedziała, że obie są siostrami, jeszcze zanim młodsza się odwróciła. Ujrzała wtedy własną twarz, choć oczy miały domieszkę zielonego. Raija wiele zrozumiała. Wyszła z cieni. - Szukacie mojego grobu? - spytała. - Nie znajdziecie go. Tylko umarli mają groby, nie wiecie? Dlaczego szukacie mojego? Ja nigdy nie będę miała grobu. Spocznę na dnie morza. Wtedy połączę się z tym, którego zawsze kochałam. Nie wiedzieliście tego? Popatrzyła na nich. Czuła, że ich kocha. - Chciałam zebrać was wszystkich - mówiła dalej. - Miałam was więcej, niż mi przepowiedziała Elle. Przyczyniliście mi wiele cierpienia albo może to ja go wam przysporzyłam. Nie wiem. Ale było mi ciężko. Gdzie Knut? - Urodziło mu się dziecko - odparła płomiennowłosa dziewczyna. Jej córka. I mężczyzny o zielonych oczach. Innego ojca mieć nie mogła. - Chłopczyk. Nazwali go Karl Rasmus. - Gdzie Elise? - spytała Raija. Znała te imiona. Nadeszły znikąd. Maja. Ida. Ailo. Nad nimi tańczyła zorza polarna, błogosławiąc ziemię i domy. Przecież to niemożliwe. W lecie nie widać zorzy! Ale jednak ją widziała: łuna, złoty blask, zimny i ciepły zarazem. Jakaś droga, ścieżka... - Elise wyjechała - powiedziała ruda Ida. - Mojego Michaiła tu nie ma. Jewgienij nie chciał go puścić. Michaił jest ucieleśnieniem wyrzutów sumienia Jewgienija, zupełnie jak ja. Jewgienij ukradł mi dziecko Mikkala, dlatego nazwał swoje na jego cześć. Także Jewgienij kocha i cierpi. Nie szukajcie mnie. Nie będzie
żadnego grobu. Nie marznijcie w tym złotym świetle. Dowiecie się, kiedy przyjdzie czas. Nie zapomnijcie, że chcę spocząć w morzu. Niech Reijo nie zapomni! Jego imię! Mężczyzny o zielonych oczach! Mikkal. To imię też znała. Wiedziała. Czuła spokój. Nie bała się morza. Już nie stanowiło zagrożenia. Nic nie było już niebezpieczne. Czuła zaufanie do ognia. Jedno z jej dzieci miało włosy koloru ognia. Nie bała się ani ziemi, ani powietrza - wiatr ją kochał, zorza polarna stanowiła jej ścieżkę - no i morze było sprzymierzeńcem. Morze oznaczało spokój. Morze na nią czekało. Spojrzała na młodych i odpłynęła. Zniknęli sprzed jej oczu, zlali się z zorzą, ze złotym blaskiem... Raija ocknęła się przy palenisku. Było nadal ciepłe. Już nie marzła. Pamiętała twarze tych trojga, statek, Wasię. Pamiętała wyrzeźbionego ptaka, którego nosiła na szyi. Palce poszukały go tam, ale nie znalazły. Ale słów Raija nie pamiętała. Imion też nie. Niczego z całej rozmowy. Obrazy, postacie, blask. Mogła tylko zgadywać, domyślać się, kim oni byli. Ale nie wiedziała na pewno. Mimo to czuła spokój. Ciało miała zastygłe i obolałe. Była sama. Ale spokojna. Przepełniona oczekiwaniem. Wiedziała, że odnajdzie właściwe ścieżki. Miała przewodnika: zorza polarna stanowiła jej drogę powrotną. Kiedyś pójdzie nią po jasnym niebie. Może trafi do domu? Przygotowywała się na spędzenie całego lata w samotności. Może ta skała, którą nosiła wewnątrz, runie i u jej stóp zamieni się w gruz? Może. Ramię ją nadal bolało. Jeszcze trochę krwawiło. Przyłożyła na ranę okład z ziół. Nie miała pojęcia, skąd to wszystko wie. Po prostu umiała. A może jednak była czarownicą? Dni mijały, nie pozostawiając za sobą śladów. Antonia czasem ją odwiedzała. Dwina płynęła spokojnie. Niosła ze sobą życie, wiązała ludzi z Morzem Białym. Raija nocami śniła zwyczajne sny. W czasie dnia nigdy. Otwartymi oczami widziała rzeczywiste obrazy. Jej myśli goniły Michaiła, Jewgienija. Odnajdowały ich, ale nie na statku.
Raija żałowała, że nie jest tam z nimi. Już prawie była. Tak tego pragnęła! Prowadziła ją tam jej świetlista ścieżka. Wszystkie ścieżki. Była sama. Dopiero po jakimś czasie zaczęło jej to doskwierać. Wtedy jej sen się spełnił. Nadjechał na jednym z koni Antonii. Z wiatrem we włosach i zapachem słonej wody w ubraniu. Szczupły, niewysoki, nieumyty i zarośnięty. - Nie jesteś na Soroya? - Raija nie ustała na progu, pobiegła mu na spotkanie i zadała pytanie, zanim on zdołał zacząć. - Coś się stało z ich statkiem? Z Jewgienijem? Michaiłem? Wasilij pokręcił głową. - Gdybym wiedział, że przypłyną, nie wracałbym. Stało się coś strasznego. Nawet nie wiem, czy sam w to wierzę, ale nie chciałem zostawać tylko po to, by się przekonać, że się mylę. - O czym ty mówisz? - spytała Raija. Wasilij zacisnął dłoń na lejcach. - Wszyscy wrócili - rzucił. - Wszyscy rybacy. Zabraliśmy resztę połowu i łódki. Tam na zachodzie mieliśmy do czynienia z przedziwnymi siłami. Przedziwnymi. Raija przyjrzała mu się uważnie. Słyszała, jak niechętnie mówi, z jakim trudem dobiera słowa. - O czym ty mówisz? - spytała ostrożnie. - Coś się tam stało? Wypadek? Wasilij zaśmiał się, opierając czoło o ciepłą szyję konia. - Wypadek? Tak, możesz tak to nazwać - zaśmiał się ponuro. Powoli otworzył zaciśnięte pięści i pokazał Raiji wnętrze dłoni. - Jak ty byś to nazwała? Raija wpatrzyła się. Obie dłonie miał pełne pęcherzy podeszłych ropą. Niektóre popękały, ukazując czerwone ciało. - Poparzenie? - spytała z dreszczem grozy. Wasilij pokręcił głową. - To nie byłoby takie złe - odparł. - Pożar też mieliśmy. Ale nie do ugaszenia. Nasze szopy się spaliły. Już ich nie ma. I nie poproszę Jewgienija ani Olega, by je odbudować. Nie tam. - Skąd się wzięły te pęcherze? Zielone oczy Wasilija wpatrzyły się w ciemnobrązowe Raiji. Był śmiertelnie poważny. - Dotknąłem ryby - rzucił. - Dwa miesiące temu. - Nie żartujesz chyba? Zaprzeczył. - Było gorzej niż teraz - mówił dalej. - Zaczęło się poprawiać, gdy odpłynęliśmy. Cały czas w drodze do domu. Chyba niedługo się zagoi, przecież jestem już w Rosji.