1
Dziecko przyszło na świat pewnej lutowej nocy w samym środku surowej zimy.
Równinę nad Dwiną, ściśniętą szponami mrozu, spowiła bezkresna biel. Hulał północny wiatr,
a od jego gwałtownych uderzeń drżały ściany chaty.
- Co jak co, głosik to ona ma donośny - stwierdził oschle Jewgienij, ale ze wzruszenia
ugięły się pod nim nogi.
Uklęknął przy łóżku, nie potrafiąc zapanować nad uczuciami, które nim zawładnęły.
Gniew, strach, zawód, a równocześnie bezgraniczna czułość i trudna do określenia radość.
Gdy patrzył na maleństwo w zawiniątku wymachujące zawzięcie czerwonymi
piąstkami, na purpurową główkę tuż przy twarzy Raiji, jego twarde serce zmiękło jak wosk.
A przecież najmniej ze wszystkich życzył sobie narodzin tego dziecka. Minionej jesieni
i zimy nachodziły go różne ponure myśli i nie raz pragnął, by Raija straciła maleńkie życie,
jakie w sobie nosiła. O zgrozo, nawet modlił się żarliwie o to, by dziecko Wasilija i jego żony
umarło, zanim zdąży się narodzić.
Ale ono przyszło na świat i zagłuszyło sztorm. Otwarte usteczka rozproszyły mroczne
myśli. Maleńka miała pomarszczone, skulone ciałko, jej główkę pokrywał ciemny puch
włosków, a twarzyczkę wykrzywiały gniewne grymasy. Trudno więc było ustalić, do kogo jest
podobna. Raija delikatnie tuliła dziecię z miłością w spojrzeniu, w uśmiechu, w każdym
najdrobniejszym geście.
Jewgienij stanął bliżej przy łóżku, na którym obie leżały, i poczuł, że dłużej nie zniesie
zła, które zawładnęło jego sercem i czyniło go kimś obcym, kimś, kogo sam nie chciałby znać.
Dziecko przyszło na świat. Jego istnienia nie da się ukryć. Zresztą wszystkie dokumenty
zaświadczą, że to on jest ojcem.
Narodziła się tak lekko, nie sprawiając Raiji wielkich boleści. Nie znajdował na to
innego określenia jak tylko takie, że pojawiła się w ich życiu niczym anioł.
Usiadł obok Raiji, delikatnie dotknął rozgrzanej twarzyczki maleństwa i uśmiechnął się
niepewnie do żony.
Pamiętał, jaka wydawała mu się piękna, kiedy wydała na świat Misze.
Teraz promieniała tą samą urodą.
Nie czuł nienawiści do niej ani do dziecka. Czy można nienawidzić bezbronnej istoty?
Mała przestała na chwilę płakać. Popatrzyła ciemnymi oczkami w mrok. Nabrała
powietrza i znów dała o sobie znać.
- Co z ciebie za matka? Czemu nie nakarmisz naszego dziecka? - zapytał Jewgienij,
uchwyciwszy spojrzenie żony.
Usłyszała, co powiedział, i zrozumiała go. Do oczu napłynęły jej łzy, ale zamrugała
powiekami, żeby je powstrzymać, bo przecież nie powinno się płakać w takiej chwili.
- To silna mała kobietka - stwierdziła, odpinając nocną koszulę i przystawiając dziecko
do piersi. - I jaka wybredna - dodała, bo maleństwo zrazu tylko dotykało jej języczkiem i
drapało leciutko drobnymi paluszkami. A gdy wreszcie zaczęło ssać, cud wydawał się jeszcze
większy.
- Jak ją nazwiemy? - zapytał Jewgienij, a obawiając się tego, co usłyszy, wolał sam
zaproponować imię, którego tak naprawdę bardzo nie chciał: - Wasilissa?
Raija pokręciła głową.
- Nie, to jest Natalia - odpowiedziała. Jewgienij nie zapytał, skąd przyszło jej to do gło-
wy. Wolał pozostać w nieświadomości.
Tej nocy, kiedy przyszła na świat, nie była może najpiękniejszym dzieckiem, jakie
Jewgienij widział, ale głos miała donośny jak mało który noworodek. Później także potrafiła
domagać się swego. Była głodnym wszystkiego dzieckiem, od jedzenia poczynając, na przeży-
ciach, bliskości, śmiechu, ich głosach, uwadze kończąc. Domagała się i otrzymywała to, czego
chciała. W chacie nad Dwiną traktowano ją jak małą księżniczkę.
Wypiękniała.
Oczy straciły ciemnogranatowy odcień charakterystyczny dla wszystkich noworodków i
przybrały barwę zieleni. Włosy miała czarne i gęste. Brwi wyginały się łukowato identycznie
jak brwi Raiji. Usta, w kącikach lekko uniesione, z wysuniętą odrobinę dolną wargą, tak samo
jak Misza odziedziczyła po matce. Nie miała natomiast wysuniętych kości policzkowych Raiji i
zdecydowanego podbródka. Szczupła i drobna twarz kształtem przypominała twarz Wasilija.
Dla tych, którzy wiedzieli, czyjego podobieństwa się dopatrywać, dziedzictwo Uskowów było
aż nadto widoczne.
Jewgienij pocieszał się, że mogło być gorzej. W jego sennych koszmarach Raija rodziła
syna, któremu nadawała imię Wasilij.
Kiedy ludzie, uśmiechając się ze złośliwą satysfakcją, pytali mimochodem, do kogo
mała jest właściwie podobna, Jewgienij wzruszał tylko ramionami i nie przejmując się tym, co
sobie pomyślą, odpowiadał:
- Do samej siebie.
Nie zwracał uwagi na śmiech i drwiny.
Natalia była księżniczką, i to w pewnym sensie jego księżniczką. To jego, a nie Wasilija
zapamięta jako ojca. Wasilij nigdy nie upomni się o nią.
Natalia nie stanowiła zagrożenia. Pojawiła się w ich życiu niczym promyk słońca i jak
każde małe dziecko wywróciła ich dotychczasowy świat do góry nogami.
Miała zaledwie dziesięć miesięcy, kiedy zaczęła chodzić. Tuptała wokół na
malusieńkich stopkach. Dotykała wszystkiego. Czyniła to z największym zdumieniem. Zielone
oczy chłonęły wszystko chciwie. Miała takie dorosłe spojrzenie. Wcześnie zaczęła śpiewać,
najpierw właściwie bawiąc się dźwiękami, by wnet smakować słów. A gdy wreszcie zaczęła
mówić, a było to późnym latem w wieku półtora roku, z jej ust popłynął potok słów, którego
nikt nie był w stanie powstrzymać.
Była malutka, drobniejsza niż Misza w jej wieku, ale wszędzie jej było pełno i bardziej
niż Misza absorbowała wszystkich.
Miała gęste, czarne, jedwabiste włosy, błyszczące oczki i uśmiech od ucha do ucha.
Nieustannie słychać było szybki tupot jej maleńkich nóżek, radosne piski i zadowolone
westchnienia. Jej śmiech przypominał wesoły plusk strumyka.
Natalia była niczym tchnienie wiatru w letniej spiekocie.
Ci, którzy ją kochali, uznali ją od samego początku za niezwykłe dziecko. Na przykład
Raija, jeszcze nim wydała ją na świat, myślała o niej jak o wyjątkowym kwiatku na łące życia.
Zawsze była przekonana, że to dziecko wyrośnie na kogoś nieprzeciętnego.
Nikomu jednak nie przyszło do głowy, jaką naprawdę tajemnicę nosi w sobie Natalia.
Szybko się wszystkiego uczyła, więc mówiono, że jest mądra i rozsądna. A że była
śliczna, nazywali ją księżniczką i aniołem.
- Misza mokry - zawołała Natalia i poklepała Michaiła po udach. Właśnie dotąd mu
sięgała.
W piętnastym roku życia Misza bardzo się wyciągnął. Widać już było, że gdy dorośnie,
będzie wysoki jak jego ojciec. Na razie wyglądał nieporadnie, ramiona i nogi sprawiały
wrażenie, jakby nie należały do niego.
Raija dostrzegała, że z czasem syn zmężnieje. I upodobni się do Jewgienija.
- Misza umył się, ale już nie jest mokry, Natalio - wyjaśnił Michaił z uśmiechem.
- Misza mokry - ciągnęła w sobie tylko właściwy sposób niezrażona Natalia. W jej
zielonych oczach kryła się stanowczość. - Woda - dodała i zacisnęła maleńką buźkę, z
niezadowoleniem spoglądając na brata, który jej albo nie dowierzał, albo wcale nie rozumiał. -
Woda. Misza mokry.
Roześmiał się. I ustąpił. Podniósł malutką i zakręcił w tańcu, aż zapiszczała radośnie.
- Może trochę mokry - powiedział dobrodusznie i przycisnął swój nos do jej noska.
Natalia złapała go za włosy i pociągnęła, aż krzyknął dziko. Trochę zbyt dziko, by
mogło to być prawdziwe. Natalia jednak, zachwycona, puściła go w końcu.
- Muszę już iść. Tata na mnie czeka - wyjaśnił Misza siostrzyczce. - Muszę mu pomóc,
rozumiesz? Muszę się wszystkiego nauczyć, żeby w przyszłości być taki jak on. Nie mogę tu z
tobą zostać.
Pokiwała swoją ciemną główką z rozwichrzonymi włosami.
- Misza mokry - powiedziała niemal bezgłośnie. Stała z założonymi do tyłu rączkami i
zadarłszy głowę, przyglądała się mu badawczo. - Mokry - powtórzyła i uśmiechnęła się
szeroko. - Taaaki mokry!
Rozłożyła ramiona i zakręciła się w tańcu.
Misza wzruszył ramionami. Pokiwał młodszej siostrze raz jeszcze na pożegnanie i
odszedł.
Tym razem nie zdecydował się jechać konno. Równie szybko i bez wysiłku można się
było dostać do Archangielska, płynąc niewielką łodzią z nurtem rzeki. Dwina niosła
bezpiecznie i pewnie jak koński grzbiet.
Wróciwszy z rejsu na zachodnie łowiska, Michaił upewnił się w przekonaniu, że to
woda jest jego żywiołem i do niej należy.
Olga, tak samo jak Tonią, pasjonowała się końmi. Ujeżdżała je, jakby urodziła się na
końskim grzbiecie. On zaś był synem morza. Czuł się w swoim żywiole, wszystko jedno, czy
siedział w małej łodzi, czy płynął na pokładzie statku.
Wiedział, że jego przyszłość związana będzie z morzem, i ta świadomość napawała go
spokojem. Zawsze ciągnęło go do wody.
Roiły mu się różne marzenia. Czasem zdawały się bardziej realne niż to, co działo się tu
i teraz. Wyobrażał sobie, jak zostanie kapitanem na własnym statku, jak czuć będzie w
nozdrzach zapach słonej morskiej wody, a załogą będzie mu wiatr. Przyszłość taka zdawała się
Michaiłowi czymś oczywistym, był wszak synem armatora. Nigdy nie myślał o tym, że aby
plany i marzenia się urzeczywistniły, najpierw z życia usunąć się musi ojciec. Zresztą który
młody chłopak o tym myśli?
On w każdym razie wiedział jedno: gdy dorośnie, zacznie się prawdziwe życie...
Michaił, pochłonięty rozmyślaniami, zapatrzył się w siebie i całkiem zapomniał o
mieliznach, które przecież dobrze znał. Ocknął się dopiero, gdy łódź utknęła.
Zaklął pod nosem. Gdyby mama go usłyszała, zdumiona uniosłaby brwi. Dobrze o tym
wiedział. Uważała go za świętoszka i nie miała pojęcia, że jej dziecko zna takie słowa.
Michaił wstał, żeby odepchnąć się wiosłem, ale zarył łódkę jeszcze głębiej w piachu.
Był wściekły na samego siebie. Pomyślał, że Olga pęknie ze śmiechu, gdy jej o tym opowie.
Nie był jednak pewien, czy to uczyni. Dość się już z niego naigrywała!
Nie ma co, utknąłem na dobre, stwierdził w duchu.
Nie namyślając się więc wiele, zdjął ubranie, buty i wskoczył do rzeki. Pociągnął łódź
na głębszą wodę.
Woda była chłodniejsza, niż się spodziewał.
Szczękając zębami, wdrapał się do łodzi i powiosłował dalej z nurtem Dwiny. Zmusił
się, by pozostać jeszcze przez chwilę bez ubrania, tak by wiatr osuszył mokre ciało. W uszach
dźwięczał mu mądry głosik małej Natalii, powtarzający w kółko: „Misza mokry!”
Rzeczywiście, teraz był mokry. Uśmiechnął się sam do siebie i wciągnął spodnie na
wilgotne jeszcze ciało. Łódka zachwiała się niebezpiecznie, ale na szczęście utrzymał
równowagę.
Zostanie kiedyś marynarzem. Nie boi się wody.
Tymczasem w chacie nad Dwiną Natalia przyciskała nos do szyby. Musiała wejść na
ławę, by dosięgnąć okna.
- Misza mokry! - powiedziała i roześmiała się, stukając dłońmi o gładką, chłodną
powierzchnię okna. - Misza mokry!
- Ciągle powtarzasz to samo? - uśmiechnęła się Raija i zwichrzyła córeczce włosy.
Natalia pokiwała głową.
- Moookry! - chichotała.
Raija nie mogła powstrzymać się od śmiechu i wyściskała słodkie maleństwo. Jej mały
nieprzewidywalny wietrzyk.
- Na pewno już wysechł - zapewniła i pocałowała małą w policzek. Znowu poczuła,
jakim cudem jest to dziecko. Maleńkie ciałko tryskające życiem. Główka pełna najróżniejszych
pomysłów. Aksamitne policzki i promienny uśmiech.
Nie miała się czego wstydzić, że ją urodziła. Dzięki Natalii poczuła się bogatsza,
odkryła w sobie nowe pokłady miłości.
- Do tej pory Misza na pewno już wysechł, nie sądzisz?
Raija przycisnęła nos do policzka Natalii, rozkoszując się jej zapachem, i uśmiechnęła
się do siebie.
Zastanawiała się czasem, czy inni ludzie także przywiązują taką wagę do zapachów, czy
w ogóle zwracają na nie uwagę. Może to tylko ona kolekcjonuje je tak starannie, próbując
wywołać obrazy z czarnej czeluści pamięci.
- Mokry - trwała przy swoim Natalia. Miała najpiękniejszy na świecie uśmiech,
serdeczny i radosny, rozjaśniający pucołowatą twarzyczkę. Ząbki białe jak perełki, a w oczach
radosne figliki. - Mokry - mówiła, jakby delektując się tym słowem.
Raija znów się zaśmiała, rozbawiona uporem dziecka i jego naturalną radością.
Dzieci nie mają w sobie cienia fałszu...
- Podoba ci się to słowo? - zapytała, ale do Natalii nie dotarło pytanie mamy. Stała przy
oknie zapatrzona w stronę rzeki i niezmordowana mruczała pod nosem w kółko to samo.
- Kąpałeś się, synu? - zapytał Jewgienij. Widząc mokre włosy Miszy, uśmiechnął się z
grymasem. - Lepiej nie mów tego mamie - dodał z ojcowską troską. - My, mężczyźni, musimy
się trzymać razem.
- Właśnie - odrzekł Misza, marszcząc brwi. Jego oczy zasnuły się mgłą, ale zaraz
rozchmurzył się.
- Mam nadzieję, że nie straciłeś łodzi? Michaił pokręcił głową.
- Natknąłem się na mieliznę - wyjaśnił krótko i znów zmarszczył brwi, trapiony natrętną
myślą. - Poszukam Olgi - rzucił.
Właściwie nie zachowywał się tak celowo. Nie był w złym humorze. Nie miał powodu,
by w rozmowie z ojcem skąpić słów. Samo jakoś tak wyszło.
Coś ściskało go w gardle. No i ta uporczywa myśl wciąż nie dawała mu spokoju.
- A co, już nie masz żadnych kolegów? - wyraził zdziwienie Jewgienij.
Nie rozmawiał z żoną o tym, co go martwiło. Była tak zajęta przy małym dziecku, że
pewnie podobne obawy w ogóle nie przyszły jej do głowy.
Zamierzał się jej poradzić i przygotować do rozmowy z Michaiłem, ale jakoś nie trafiała
się okazja. Teraz jednak uznał, że nadeszła najwyższa pora, by poważnie rozmówić się z
synem.
- Poczekaj! - zatrzymał go. Być może zabrzmiało to jak nakaz, bo chłopak odwrócił się
zdziwiony i spojrzał na ojca pytająco oczami do złudzenia przypominającymi oczy Raiji.
Jewgienija poraziło, jak bardzo syn jest podobny do Aleksieja. Gdyby Raija urodziła
jego tragicznie zmarłemu bratu dziecko, mogłoby wyglądać jak Michaił.
Nie powinienem tak myśleć! skarcił się w duchu, a na głos powiedział:
- Siadaj! Znów zabrzmiało to jak rozkaz. Michaił wykonał posłusznie polecenie ojca i
usiadł na brzegu krzesła. Jewgienij jednak nie zajął miejsca obok. Nagle pożałował, że
sprowokował tę rozmowę. Powinien wcześniej poradzić się Raiji. Czuł, że skazany jest na
niepowodzenie. Źle zaczął.
- Chyba zbyt wiele czasu spędzasz z Olgą - odezwał się niepewnie.
Nie przypuszczał nigdy, że będzie się czuł taki zakłopotany w towarzystwie syna. Sporo
czasu upłynęło, odkąd sam był wyrostkiem, speszonym, niepewnym, nie mającym pojęcia, jak
się wysłowić ani skąd czerpać mądrość.
Przeżył od tamtej pory kawał życia, jako dorosły mężczyzna zebrał wiele doświadczeń,
a jako ojciec zdobywał nowe każdego dnia. Teraz przede wszystkim kierował się ojcowską
troską.
- Lubię Olgę!
- Nie masz innych znajomych, których także byś lubił?
Jewgienij zmrużył oczy i spojrzał na syna, w duchu modląc się, żeby chłopak zrozumiał
jego intencje. Chętnie uniknąłby dokładnego tłumaczenia i wykładania kawy na ławę.
- Owszem - odparł Michaił. - Ale Olgę lubię najbardziej. Świetny z niej kompan.
Całkiem jak chłopak.
- Ale to jednak nie chłopak - uchwycił się słów syna Jewgienij.
Czy ten szczeniak nie może tego pojąć? Przecież w innych sprawach wykazuje się dużą
bystrością umysłu! denerwował się w duchu.
- Olga jest dziewczyną. Teraz, kiedy oboje podrośliście, to... po prostu uważam, że
spędzacie ze sobą zbyt wiele czasu. To niezbyt fortunne i dla ciebie, i dla niej.
- Dlatego, że jestem chłopakiem, a ona dziewczyną? - spytał Michaił zdumiony. Nie był
pewien, czy ojciec żartuje, czy mówi poważnie.
- Żadnej dziewczynie w wieku Olgi nie wolno przebywać samej w towarzystwie
chłopców - odrzekł Jewgienij z powagą. - Dlatego ze względu na Olgę powinieneś wziąć pod
uwagę to, co ci powiedziałem. Nie warto, by za bardzo wyróżniała się wśród innych dziewcząt.
Chyba ma jakieś koleżanki?
- Coś mi się zdaje, że nie o to wcale chodzi - odparł Michaił. - Czego się właściwie
obawiasz, tato?
Jewgienij nabrał powietrza do płuc i patrząc synowi prosto w oczy, wypalił:
- Boję się, że któregoś dnia zauważysz, że Olga nie jest chłopcem. Dostrzeżesz w niej
budzącą się kobietę i ulegniesz fascynacji. Boję się, że zaczniecie igrać z ogniem, nie dorósłszy
do takich zabaw. Rzeczywiście, obawy moje są być może podyktowane własnym interesem.
Ale myślę też o tobie, a przede wszystkim o Oldze. To zbyt dobra dziewczyna, by zajść w ciążę
z nieodpowiedzialnym wyrostkiem. Wyraziłem się dostatecznie jasno?
Michaił pokiwał głową, czując, jak na przemian zalewają go fale gorąca i chłodu. Nie
miał śmiałości spojrzeć ojcu w oczy. Wstał i ze wzrokiem utkwionym w ścianę, rzekł z
przekorą:
- Poszukam Olgi. Możesz być spokojny, nie mam zamiaru jej uwieść. Lubię ją, to
prawda, ale traktuję jak siostrę.
Jewgienij westchnął. Nie mógł na siłę zmusić chłopaka, by został. Zresztą nawet nie
miał ochoty.
Wystarczy, że ostrzegł syna, otworzył mu oczy i uświadomił to, czego nie chciał
dostrzec.
Ale tak naprawdę ta rozmowa go nie uspokoiła.
- Czy twoi rodzice też prowadzą z tobą takie głupie rozmowy? - zapytał Michaił,
siadając obok Olgi na kupce słomy.
Gładko przyczesane włosy nie całkiem mu jeszcze wyschły.
- Jak to głupie? - nie rozumiała Olga. Machała nogami i żuła jakieś źdźbło.
- Ojciec twierdzi, że za dużo czasu spędzam w twoim towarzystwie - wydobył z siebie
wreszcie Misza.
Napotkawszy na moment spojrzenie Olgi, poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, mimo że
powtarzał jedynie słowa ojca.
Olga uniosła brew i uśmiechnęła się lekko.
W dość dusznej stajni panował spokój, bo wszyscy woźnice gdzieś wyszli. Gniada klacz
żuła starannie siano. Michaił uznał, że Olga trochę ją przypomina, bezmyślnie gapiąc się przed
siebie i milcząc irytująco.
- Dorośli bywają niekiedy głupi - odezwała się w końcu przyjaciółka z lekkim
westchnieniem.
Michaiłowi wydało się nagle, że ma przed sobą jakąś inną Olgę. Po raz pierwszy
zauważył, że dziewczyna, którą znał całe swoje życie, udaje kogoś innego. Ale nie zdobył się
na to, by powiedzieć Oldze, że jej słowa zabrzmiały równie głupio jak upomnienia ojca.
Bał się, że ostro odparuje, bo zawsze była bardziej wygadana.
Wyobraził sobie, jak prostuje dumnie kark i nazywa go smarkaczem.
Nie chciał, by traktowała go jak dziecko, ale jak kogoś równego sobie.
Już kiedy miał cztery lata, a ona pięć, pragnął dorównać jej wiekiem i wzrostem. Z
czasem jednak zatarła się między nimi ta różnica.
Teraz odnosił wrażenie, że powróciła.
Poczuł niepokój. Zdawało mu się, że się wygłupił.
- Posłuchasz go? - zapytała Olga, obserwując uważnie Misze swymi brązowymi,
lśniącymi oczami. Jej spojrzenie paliło i piekło, jakby ptak wbił się szponami w nagą skórę. -
Postąpisz tak, jak ci każe ojciec? - powtórzyła.
- Niby dlaczego? - zapytał. - Przecież cię lubię, jesteś mi bliska niczym siostra, chociaż
nie łączą nas więzy krwi. Prawie tak samo bliska jak Natalia - dodał i westchnął ciężko. -
Naprawdę rodzice nigdy nie prawili ci takich morałów?
Olga pokręciła głową, a na jej twarzy odmalował się lekki zawód.
- Może ich zdaniem nie jestem dość dorosła? - zastanawiała się na głos. - Chociaż
przecież dzieckiem też już nie jestem.
- Czego tu zazdrościć? Chciałabyś, żeby ci prawili takie kazania? Jeśli ci tak bardzo
zależy, mogę poprosić tatę, to pouczy i ciebie.
Uśmiechnął się szeroko i wyrzucił z siebie to, co najbardziej nie dawało mu spokoju:
- Ojciec się boi, że cię uwiodę.
Roześmiała się trochę niepewnie, ale i tak go uraziła. Poczuł gorycz, zacisnął wargi i w
jednej chwili pożałował, że jej o tym powiedział. Niestety, za późno.
Być może rzeczywiście jest jeszcze dzieckiem.
Mrużąc oczy, spojrzał na Olgę. Z winy ojca zmienił swój stosunek do niej. Wezbrała w
nim złość, zacisnął pięści i wyszarpnął słomę. Najchętniej by uciekł, ale z drugiej strony
ciągnęło go, by zostać.
Nagle nagromadziło się w nim tyle sprzeczności. Nic już nie było proste.
- Kąpałeś się? - zauważyła dopiero teraz Olga, stając się jakby na powrót dawną Olgą.
- Tak - odparł Michaił krótko, bo stracił ochotę, by jej o tym opowiadać.
Zwykle mówili sobie o wszystkim. Ale może teraz już nic nie będzie takie jak dawniej?
Nie miał pojęcia.
Wszystko się okropnie skomplikowało. Pożałował, że nie został w domu, tam
przynajmniej Natalia niczego nie udawała.
Może był jeszcze wyrostkiem, kochającym mocno swoją młodszą siostrę. I co z tego?
Lepiej być wyrostkiem niż dorastającym młodzieńcem, któremu ojciec nie ufa.
- Nie mam ochoty być dorosły - oznajmił.
- A ja bardzo - odparła Olga, uśmiechając się. Na jej twarzy odmalowało się
oczekiwanie, którego Michaił nie pojmował.
Najwyraźniej Olga była już mniej dziecinna niż on.
2
- Pan na kei! - powiedziała zarumieniona Natalia, trzymając Jewgienija mocno za palec.
- Tak, tak, kochanie - uśmiechnęła się Raija, zagniatając ciasto rękami po łokcie
ubielonymi mąką.
Antonia zaśmiała się cicho i mruknęła:
- Powinnaś była siebie słyszeć. Olga zdrapała z dłoni resztki ciasta, wytarła dłonie w
fartuch i wykorzystując moment, że matka patrzy w inną stronę, szybko podeszła do Natalii, by
pomóc jej zdjąć czapeczkę i kurtkę. Jewgienij przyjął z ulgą jej pomoc.
- Mogę ją tu zostawić? - zapytał. - Bryka bardziej niż twoje źrebaki na wiosnę, Toniu.
Cud, że nie wpadła do wody!
- Dziwny ten pan na kei - mówiła tymczasem Natalia do Olgi, która uważniej słuchała
małej niż dorośli.
- Skąd się tam wziął?
- Z morza - odpowiedziała Natalia. - Pan był w morzu.
Uśmiechnęła się szeroko i żywo gestykulując, pulchną rączką omal nie uderzyła Olgi w
oko.
- Zszedł ze statku? - pytała Olga, kulając do małej kłębek wełny. - Z tego dużego?
- Nie, z morza. - Tupnęła nogą mała. - Z morza! Olga ustąpiła z uśmiechem.
- A więc wyszedł z morza. Znasz go?
- Pan - powtórzyła Natalia i poturlała kłębek do Olgi, czekając niecierpliwie, by ta od
razu poturlała go do niej z powrotem.
- Ty w jej wieku tyle nie mówiłaś - powiedziała Antonia do córki. - Natalia jest
wyjątkowo rozmowna, wyrośnie z niej gaduła.
- Podobnie jak niektóre osoby, które znam - zażartował Jewgienij i pośpiesznie wyszedł,
uciekając przed ripostą.
Raija umówiła się tego dnia z Antonią na pieczenie chleba. Przyjechała do miasta i
zostawiła Natalię razem z Misza i Jewgienijem w porcie. Nie byli wprawdzie tym zachwyceni,
ale Raija postawiła na swoim, okazując się z nich najbardziej uparta.
Nie spodziewała się, że pieczenie zajmie im tyle czasu. Czasami jednak potrzebowała
takich chwil, gdy skupić się mogła tylko na sobie. Trochę wstydziła się podobnych myśli, ale
nic nie była w stanie poradzić na to, że nawet zwykłe pieczenie chleba wydawało się jej
przyjemniejsze, gdy robiła to nie Bykowa, nie mama, nie żona Jewgienija, ale ona, Raija.
Tylko Raija.
Olga gawędziła z Natalią, szczęśliwa, że wywinęła się od pracy. Raija tymczasem
radowała się, że Olga zabawia Natalię i ona sama jeszcze przez chwilę może nie zajmować się
córeczką.
- Dziecko... w morzu - odezwała się Natalia i ze śmiechem poturlała do Olgi kłębek
szarej włóczki, z którego rozwijała się coraz dłuższa przędza.
- Ty przecież nie wchodziłaś do morza. Olga zareagowała jak dorośli, którzy w
rozmowie z dziećmi nieustannie je poprawiają, przekonani, że pociechy nie wszystko rozumieją
i że brakuje im słów, by wyrazić swoje myśli.
- Dziecko. W morzu - powtórzyła Natalia stanowczo, ani myśląc ustąpić.
Ta mała potrafiła z wyjątkowym uporem trwać przy swoim.
Większość ludzi jej ustępowała.
Olga także.
Tonią podśpiewywała sobie przy pieczeniu. Włosy i policzki ubrudziła trochę mąką, ale
uśmiechała się promiennie. Zdawało się, że bije od niej ciepło promyków słońca i blask
migoczących gwiazd, a wszystko to spływa wprost do zagniatanego przez nią ciasta.
Raija żałowała bardzo, że pod tym względem nie jest podobna do Toni. Czerpała
bowiem przyjemność z pieczenia chleba tylko wówczas, gdy musiała wyrzucić z siebie złość.
Zagniatając ciasto, pozbywała się gniewu.
Ponieważ teraz nie była zdenerwowana, wyrabiała ciasto bez specjalnego
zaangażowania. Przyszła, żeby pomóc Toni, bo chciała być miła dla swej przyjaciółki, a poza
tym ceniła sobie jej towarzystwo.
Nagle ktoś szarpnął drzwi, z hukiem uderzając o ścianę. Do środka wbiegł Jewgienij z
rozwichrzonymi włosami.
Wspaniale wygląda, uderzyło Raiję.
- Chodź, kobieto, natychmiast! - krzyknął, a w jego oczach malowała się niecierpliwość.
- Co się stało? - zapytała Antonia ze spokojem, nie przerywając pracy.
Zanurzała dłonie i unosiła, jakby ciasto było morzem, a ona nim władała, sama
narzucając rytm falom.
- Tatuś! - Natalia porzuciła Olgę i kłębki wełny. Uchwyciła się kurczowo nogi
Jewgienija i przylgnęła policzkiem do jego spodni. Uśmiechnęła się uszczęśliwiona, gdy
potarmosił jej czuprynkę i podarował jej uśmiech przeznaczony tylko dla niej. - Dziecko w
morzu - powiedziała.
Jewgienij przełknął ciężko ślinę i mrużąc oczy, popatrzył na małą. Potem podniósł
wzrok na Raiję, która zdążyła już zetrzeć z dłoni resztki ciasta i mąki, bo po wzburzeniu męża
poznała, że chodzi o coś ważnego. Zresztą tylko w takich chwilach mówił do niej: „kobieto”.
- Musisz iść do porodu - wyjaśnił Jewgienij i zamyślony pogłaskał Natalię po głowie.
Brakowało mu odwagi, by spojrzeć na dziecko. Jakby się bal, że dostrzeże w jej twarzy
coś, czego u dziecka być nie powinno.
- Do kogo? - zainteresowała się Antonia. - Chodzi o kogoś znajomego? Może ja też
pójdę? Jeśli to coś poważnego...
- Żona kupca z norweskiego statku, tego, co wczoraj przypłynął do portu, zaczęła rodzić
- odpowiedział Jewgienij. - Nie pojmuję, jak można zabrać w rejs ciężarną kobietę.
Raija ściągnęła brwi. Zrozumiała, dlaczego Jewgienij przybiegł po nią. Wszystko w niej
jednak protestowało przeciwko temu. Nie chciała tam pójść, choć wiedziała, że musi.
- Ona jest na statku? Jewgienij skinął głową.
- Przyszli do mnie po pomoc. Wiedzą, co potrafisz. Zresztą uważam, że postąpili
słusznie. Przecież tylko ty się z nią jakoś dogadasz.
Raija pokiwała głową i westchnęła.
Ostatecznie może pomóc przyjść na świat dziecku, o ile oczywiście nie będzie
komplikacji i poród odbędzie się prawidłowo. A nawet jeśli pojawią się kłopoty, to także temu
jakoś zaradzi.
Poza tym rzeczywiście tylko ona może się porozumieć z tą kobietą. Niechętnie wracała
do wspomnień, ale uznała, że nie ma innego wyjścia.
Trochę obawiała się, że znów dadzą o sobie znać niezabliźnione rany, znów odezwą się
urywane wspomnienia, których nie do końca rozumie, a które ciągle bolą.
Sięgnęła po szal i zarzuciła go sobie na ramiona, a uchwyciwszy wzrok Antonii, rzekła:
- Spokojnie dokończ pieczenia. Jeśli będą jakieś kłopoty, przyślę po ciebie.
Tonią pokiwała głową i uśmiechnęła się.
Raija przed wyjściem ucałowała Natalię. Przykucnęła i poprosiła córeczkę, żeby była
grzeczna. Zapewniła ją, że niebawem wróci, nie mając pojęcia, jak bardzo daleka jest od
prawdy. Wreszcie wyszła, poganiana przez Jewgienija, który niecierpliwie przebierał nogami,
nie pojmując, dlaczego żona tak się grzebie.
- Statek handlowy przypłynął z zachodu, z Tromso, ale większość załogi pochodzi z
Bergen - wyjaśnił po drodze. - Sama wiesz, jak rzadko cumują u nas statki z tamtych stron.
Nazwy, które wymieniał Jewgienij, nie wywoływały w Raiji żadnych wspomnień, choć
czuła, że powinny.
- Marynarze gadają, że właściciel statku zabrał ze sobą żonę, bo bał się, że go porzuci -
uśmiechnął się krzywo Jewgienij. - Podobno ma już swoje lata i jedyne, co da się o nim miłego
powiedzieć, to to, że jest bogaty. Ona zaś jest jeszcze bardzo młoda, a przy tym piękna.
Raija nie uśmiechnęła się, nie bawiły jej te słowa. Poza tym gdzieś w środku
paraliżował ją strach. Jej własne korzenie znów przypominały o sobie. Że też nigdy się nie
uwolni się od korzeni drzewa, które wrosło w czarną skalę oddzielającą ją od przeszłości!
Nie miała pojęcia, czy kiedyś ujrzy w całości to drzewo. Do tej pory zdołała dotrzeć
tylko do kilku gałęzi, wystających ze skały. Przerażało ją to.
Statek zacumował na uboczu od portu. Był smuklejszy i zgrabniejszy niż rosyjskie
szkuty. Na widok norweskich liter pociemniało Raiji w oczach. Nie miała siły odczytać nazwy
statku. Nie miała siły sprawdzić, czy wydaje się jej znajoma.
Jewgienij tymczasem poprowadził ją wzdłuż kei do miejsca, gdzie czekali marynarze w
szalupie.
Otoczywszy ją ramieniem, popatrzył w oczy z czułością, pogłaskał ją i zaproponował:
- Mogę z tobą popłynąć. Raija pokręciła głową.
- Tylko byś przeszkadzał - odparła, przekonana, że ma rację. - Ale zadbaj o to, żeby
Tonią wkrótce się tu zjawiła. A może Oleg też... Przyda się jeszcze jedna osoba, która zna
język.
Jewgienij skinął głową. Poczuł suchość w gardle, gdyż domyślił się, że Raija wyczuwa,
co się z nią stanie.
- Oleg przyjdzie niezależnie od wszystkiego - obiecał i pośpiesznie dotknął jej włosów,
które znów tak uroczo rozwichrzył wiatr. Poślinił palec i starł z jej skroni ślad mąki. - Przez
cały czas myślami będę z tobą - zapewnił, ale nie pocałował jej, mimo że go bardzo korciło.
Krępowała go obecność obcych ludzi. Raija wzruszyła ramionami.
- Będzie dobrze - powiedziała. Zawsze potrafiła pocieszać innych. Odwróciła się do
marynarzy i przyjrzała im się uważnie. Byli to młodzi chłopcy, może tylko odrobinę lepiej
odziani niż marynarze na rosyjskich szkutach. Najwyraźniej armatorzy, wszystko jedno, czy ze
wschodu, czy z zachodu, nie grzeszą hojnością.
Z pamięci wygrzebała słowa, ale nie miała pewności, czy są właściwe, póki nie
wypowiedziała ich na głos. Niczym młode ptaki, które wpierw próbują skrzydeł, tak i ona
wypuściła na wolność drzemiące gdzieś w niej głęboko słowa.
- Zawieziecie mnie na statek? - zapytała. - Podobno jakaś kobieta tam rodzi.
Popatrzyli na nią szeroko rozwartymi oczami.
- Mówisz, pani, po norwesku?
Ich zdumienie sprawiło jej przyjemność. Oznaczało, że wysłowiła się właściwie. Zresztą
ona też ich zrozumiała.
- Norweżka? - zdziwili się.
- Nie, Rosjanka - odrzekła, prostując kark.
Zakłuło ją w piersiach, ale przecież to, co im powiedziała, było najbliższe prawdy.
Zresztą, co ich obchodzi historia jej życia.
- Chyba nie powinniśmy zwlekać - upomniała marynarzy, którzy nagle oprzytomnieli i
w pośpiechu pomogli Raiji zejść do łodzi.
Zawstydzili się, że tak się zapomnieli. Ale w końcu nieczęsto spotyka się kobietę
mówiącą po norwesku z rosyjskim akcentem.
Raija zacisnęła powieki, żeby nie patrzeć w otchłań. Nie pozbyła się całkiem lęku przed
wodą, ciągle jej się zdawało, że głębia chce ją pochłonąć. Tymczasem los nieustannie pchał ją
ku morzu, zmuszając, by wciąż na nowo pokonywała w sobie ten strach.
Marynarze, wiosłując zamaszyście, dowieźli Raiję do norweskiego żaglowca.
Kolejny raz ktoś obcy potrzebował jej pomocy.
- Przysłali takie chuchro? - zadudnił rosły mężczyzna nie pierwszej już młodości, kiedy
przyprowadzono Raiję do jednej z większych kajut. Nie zważał na to, że kapitan mruga i
chrząka, usiłując dawać mu znaki. - Nie mają tu w Rosji dorodniejszych bab? Ta wygląda tak,
jakby sama jeszcze nigdy nie rodziła. Odeślij ją!
- Mam syna, który niebawem skończy piętnaście lat - odezwała się Raija. - Nie raz już
odbierałam porody, nawet bardzo skomplikowane...
Mężczyzna wlepił w nią wzrok, równie zdumiony jak marynarze, których spotkała w
porcie.
- Mówisz po norwesku?
- Nazywam się Raisa Bykowa - przedstawiła się i wyciągnęła rękę na powitanie.
Zaskoczony, uścisnął jej dłoń, ale zapomniał ucałować ją zgodnie ze zwyczajem w oba
policzki.
- Czy to pańska żona spodziewa się dziecka? - zapytała Raija.
- Jesteś Norweżką? Raija uśmiechnęła się swoim najpiękniejszym uśmiechem, niczym
rozgwieżdżone niebo i wiosenne słońce rozpromieniając wszystko wokół. Twarz jej pojaśniała i
odmłodniała. Nikt, kto teraz by na nią spojrzał, nie uwierzyłby, że jest matką piętnastoletniego
syna.
Tym razem Raija użyła swego uroku z pełną premedytacją, choć zwykle tego unikała
Doskonale wiedziała, że mężczyźni pod wpływem jej uśmiechu całkowicie zmiękną. Nie
spodziewali się kogoś jej pokroju, byli więc bezbronni wobec jej czaru.
Mężczyzna, który nazwał ją chuchrem i chciał odesłać z powrotem do Archangielska,
teraz gotów był jeść jej z ręki.
A więc tam, na zachodzie, mężczyźni są tak samo powierzchowni!
Raija taka była pewna swego, że nie czuła nawet satysfakcji, kiedy właściciel statku,
kłaniając się jej w pas, podprowadził ją do kolejnych drzwi.
Raija przypuszczała, że kapitan był zmuszony odstąpić swoją kajutę, ale nie zapytała o
to.
- Nie mamy na pokładzie więcej kobiet - wyjaśnił kupiec i przedstawił się wreszcie: -
Nazywam się Lorentz Weimer. Moja rodzina wywodzi się z Niemiec. Słodka Karolina nie
chciała zostać sama w Tromso. Powinienem odwieść ją od pomysłu, by płynęła ze mną w rejs,
ale nie potrafię jej niczego odmówić.
Zaśmiał się wymuszonym śmiechem.
Jewgienij nie przesadził. Kobieta była bardzo młoda. Mogłaby z powodzeniem uchodzić
za córkę mężczyzny, którego poślubiła.
Raija ujrzała pobladłą twarz, zalęknione błękitne oczy i drżące usta. Rozsypane blond
loki okalały głowę. Czoło pokrywał perlisty pot, a po policzkach spływały łzy.
Lorentz Weimer miał nie mniej niż pięćdziesiąt pięć lat, jego żona zaś, jak szeptano
wśród załogi, szesnaście. Raija przysiadła na brzegu łóżka. Uchwyciła szczupłą dłoń,
wczepioną w koc. Dziewczyna ścisnęła jej rękę, jakby czuła, że tylko Raija może ją uratować.
Jakby gra toczyła się o jej życie.
- Jestem Raisa - przedstawiła się Raija. - Przybyłam tu, żeby ci pomóc. Bardzo cię boli?
Kobieta pokiwała głową. Nie zdziwiło jej wcale, że Raija mówi do niej w jej ojczystym
języku. Czuła głęboką wdzięczność, że zjawił się ktoś, w dodatku kobieta, kto się o nią
zatroszczy i zechce jej pomóc.
- Dziecko nie powinno się jeszcze urodzić, to za wcześnie - szlochała.
- A kiedy? - zapytała Raija, czując przeszywający ją dreszcz.
Przeraziła się. Strach, malujący się w oczach tej młodej ciężarnej dziewczyny, spłynął
na nią. Zauważyła, że jest bardzo szczupła, a w takich przypadkach zwykle nie wszystko
przebiega prawidłowo.
- Dopiero po powrocie z rejsu - odpowiedział za nią mąż. - Zapewniała mnie, że dziecko
przyjdzie na świat dopiero na jesieni. Inaczej bym jej ze sobą nie zabrał. Ale błagała mnie na
klęczkach.
Błękitne oczy młodej kobiety wyrażały coś zdecydowanie przeciwnego niż słowa
płynące z ust męża. Ale nie sprzeciwiała mu się na głos.
Raija domyśliła się, jak mają się sprawy.
- Czy wody odeszły? - zapytała. Karolina potwierdziła, pochlipując cicho. Raija
przełknęła ciężko. Zacisnęła zęby tak mocno, że aż zabolały ją szczęki, i odwróciwszy się przez
ramię, rzuciła:
- Najlepiej będzie, jeśli sprowadzicie tu jeszcze moją przyjaciółkę. Powiadomcie
mojego męża, on zatroszczy się o to, by ją tu przysłać. Powiedzcie mu też, żeby przybył Oleg. I
to jak najszybciej.
- Kim jest twój mąż? - zapytał Lorentz Weimer tubalnie.
- Nazywa się Jewgienij Byków - odparła krótko Raija. - Jest armatorem.
- A, to ten jednoręki...
Weimer pokiwał głową i popatrzył na Raiję badawczo. Domyśliła się, co sobie
pomyślał.
- Potrzebuję przegotowanej wody - zakomenderowała. - Gorącej słodkiej wody. Poza
tym będą mi potrzebne czyste opatrunki. Jeśli nie macie, podrzyjcie na pasy prześcieradła albo
obrusy. Muszę mieć też jakąś miskę, żeby umyć ręce, i miskę do umycia niemowlęcia.
Ociągając się trochę, dodała po chwili:
- Proszę przynieść jeszcze wódki. Być może zajdzie konieczność, żeby podać matce coś
mocniejszego.
Kupiec z zachodu wyraźnie chciał zaprotestować, ale Raija nie dała mu dojść do słowa.
- Tu ja decyduję - rzekła. - Jeśli nie dostanę tego, o co proszę, odejdę. Wtedy ktoś z was
może mnie zastąpić, ale coś mi się zdaje, że spośród tu obecnych znam się na tym najlepiej.
Rozejrzała się po twarzach, a mężczyźni, pobladłszy, wycofali się.
- Poza tym wolałabym, żeby przyszły ojciec także stąd wyszedł - dodała.
Lorentz z wyraźną ulgą opuścił kajutę.
- Boisz się? - zapytała Raija, dobrze wiedząc, że to głupie pytanie. Zależało jej jednak,
żeby nawiązać bliższą więź z młodą kobietą. Przedrzeć się przez mur, którym szczelnie się
otoczyła, zajrzeć pod zastygłą na bladej twarzy maskę.
Kobieta pokiwała głową. Zagryzła dolną wargę. Na spierzchniętych sinoróżowych
ustach pojawiła się czerwona strużka krwi.
- Ile masz lat?
- Siedemnaście. Raija była zaskoczona. Lekki uśmiech rozluźnił nieco spiętą twarz,
oczy odrobinę się ożywiły.
- Wiem, wyglądam jak dziecko. Moja mama uważa, że to dobrze. Dzięki temu łatwiej
było odwlec trochę moje zamążpójście, nie narażając rodziny na wstyd. Ale i tak w końcu
wyszłam za mąż.
Zaśmiała się głucho.
- Poród zaczął się przedwcześnie - powiedziała Raija bezradnie, czując, jak ściska ją w
żołądku. - Może być ciężki i bolesny.
- W bólu rodzić będziesz swoje potomstwo - wymamrotała Karolina, ściskając
kurczowo dłonie i przymykając powieki.
Raija zacisnęła zęby i westchnęła. Zastanawiała się, co też jeszcze nawbijano do głowy
temu siedemnastoletniemu dziewczęciu. Kobiecie, a zarazem ciągle jeszcze dziecku.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy - obiecała Raija - ale musisz się postarać stosować
do tego, co ci powiem. Nie wiem, czy nam się uda.
Czuła, że musi być szczera. Nie chciała przerazić Karoliny, ale nie potrafiła też jej
kłamać prosto w oczy.
- Musisz urodzić to dziecko. Może się jednak zdarzyć, że nie uda nam się uratować
maleństwa.
- Lepiej pozwólcie mi umrzeć - wyszeptała Karolina. - Ale ratujcie dziecko. Lorentz tak
bardzo pragnie syna. Tylko dlatego mnie poślubił. Jego pierwsza żona nie obdarzyła go
potomkiem. Ratujcie dziecko!
Do kajuty wniesiono wodę i podarte na pasy prześcieradła, a także nożyce.
Raija zakasała rękawy i strzepnęła z ręki resztki mąki. Dziwne wydało jej się, że jeszcze
przed chwilą zagniatała ciasto na chleb. Ale przecież wypiekanie chleba i narodziny dziecka są
nierozłącznie związane z życiem kobiety.
Skurcze nasilały się, ale odstępy między nimi nie były jeszcze dostatecznie krótkie.
Przyszła matka jęczała z bólu i zduszonym głosem żaliła się:
- Czy to możliwe, by bolało jeszcze mocniej? Tak strasznie cierpię. Nie wytrzymam
więcej. Czuję, jakby coś rozrywało mnie od środka.
Raija ocierała mokrą szmatką spocone czoło rodzącej. Trzymała mocno szczupłe, białe
dłonie, które nigdy nie szorowały podłogi, nigdy nie prały ubrań ani nie piekły chleba, i
pocieszała Karolinę łagodnie. Nie mówiła jednak, że to dopiero początek. Ból nasilać się będzie
stopniowo, miała więc nadzieję, że ciało młodej kobiety przygotuje się na to, co ma nastąpić, i
zniesie najgorsze.
Rodzenie jest bardzo bolesne.
Cierpienie, a zarazem bezmierna miłość oddzielone jakże płynną granicą. Potęgujący się
ból, u którego kresu znajduje się wielkie spełnienie i szczęście, nie dające się wyrazić słowami.
Radość, której nie sposób objąć rozumem.
Raija wiedziała o tym. Zapragnęła, by móc opowiedzieć o tym Karolinie, ale ta,
pogrążona w boleściach, głucha była na słowa pociechy. Nic do niej nie docierało. Jedyne, co
mieściło się w świecie jej odczuć, to ból i pragnienie, by się go pozbyć.
Raija trzymała ją za ręce, ocierała z potu jej „czoło i przemawiała słowami, które, choć
nie trafiały do cierpiącej, to jednak jej pomagały. Ważny był ton, ciepłe dłonie i łagodne oczy. I
uśmiech, który Karolina dostrzegała przez zasłonę łez.
Raija z niecierpliwością wyczekiwała Toni. Cała była w strachu, bo skurcze
następowały coraz częściej.
Dziecko rodziło się za wcześnie. Raija obawiała się, że płód jest martwy. Próbowała
sobie wyobrazić, jakiej wielkości będzie maleństwo.
Karolina napinała ciało okryte kocami. Trzymała się kurczowo Raiji, zamykała się,
drżała. Była taka szczupła, taka wąska w biodrach.
Raija bała się.
- Wszystko będzie dobrze - mówiła. - Tylko nie walcz! Poddaj się bólowi. Wyobraź
sobie, że unosi cię potężna fala. Pomyśl, że jesteś jesiennym liściem, a ból to wiatr. Nie możesz
z nim walczyć. Wtedy jest gorzej dla ciebie, moja droga. Daj się ponieść, nie sprzeciwiaj się!
- To tak strasznie boli! - krzyczała Karolina, wlepiając w Raiję swe błękitne oczy. - Jak
mam przestać walczyć? Nie chcę, żeby mnie tak bolało. Nie chcę tego dziecka. Nie
wytrzymam!
- Musisz urodzić - tłumaczyła Raija, a kąciki ust drgały jej ze współczucia dla rodzącej.
- Nic na to nie poradzisz - powtarzała cierpliwie. - Dziecko musi się wydostać. Postaraj się!
Tylko pogorszysz wszystko, jeśli będziesz z tym walczyć. Uwierz mi. Oddychaj miarowo, nie
wstrzymuj oddechu. Nie przyj jeszcze, jeszcze za wcześnie!
- Nie chciałam tego dziecka - płakała Karolina. - Nie chciałam. Nie chciałam tego
wstrętnego dziada. Nie chciałam w ogóle mieć dzieci. Teraz też nie chcę.
- Ciii - prosiła Raija. - Tracisz za dużo sił. Przestań mówić. Odpręż się. Oddychaj. Nie
krzycz. To zaraz minie. Dziecko wyjdzie, kiedy już będziesz gotowa. Odpoczywaj w przerwie
pomiędzy skurczami.
Karolina starała się. Raija dostrzegła jej wysiłki. Ale martwiła się, że położnica utraciła
zbyt dużo sił. Opierając się, szkodziła samej sobie i utrudniała tym, którzy chcieli jej pomóc.
Czy Tonią i Oleg nie powinni już tu być? zastanawiała się w popłochu Raija, która nie
spodziewała się, że poród tak szybko wejdzie w ostatnią fazę. Skurcze były coraz częstsze.
Popatrzyła w pociemniałe oczy Karoliny, która, ściskając jeszcze mocniej jej dłoń,
przymknęła powieki.
Przestała krzyczeć. Ale słychać było zgrzyt zaciskanych zębów. Jęczała chrapliwie. Jej
głos docierał jakby gdzieś z głębi. Ciało wygięło się w łuk.
Skurcze następowały teraz już jeden po drugim.
Raija poczuła, jak oblewa ją pot i szczypią oczy. Wstała, otarła czoło i przyniosła
płócienne szmatki.
Odchyliwszy koc, podniosła koszulę rodzącej. Ujrzawszy biodra Karoliny, szczupłe
niczym Michaiła, zadrżała. Dobry Boże, czy dziecko zdoła się przecisnąć?
- Wytrzymaj - prosiła, nie będąc w stanie dłużej skrywać lęku.
Karolina na moment popatrzyła przytomniej. Jakby poczuła się oszukana, dostrzegłszy
malujący się strach na twarzy Raiji.
- Nie mogę - wyszeptała.
Ale parła. Raija już nie musiała jej niczego podpowiadać. Ciało Karoliny wiedziało, jak
reagować.
Stała się liściem unoszonym przez wiatr, maleńką łodzią targaną przez fale. Poddała się
skurczom wywołującym najgorszy ból.
Raija odkryła, że oddycha razem z Karoliną, że prze razem z nią. Czekała napięta
każdym skrawkiem ciała. I pomagała Karolinie, która robiła wszystko, by wydać na świat
dziecko.
Strasznie krwawiła. Raija wymieniała co chwila kawałki płótna. Straciła poczucie czasu.
Widziała jednak, jak bardzo Karolina jest już zmęczona i jak przeraźliwie się boi.
- Czy to się kiedyś skończy? - jęczała.
- Wkrótce - obiecała Raija, nie do końca przekonana, czy bliska jest prawdy. Już
niczego nie była pewna. - Przyj, kochana!
- Przecież mocniej już nie mogę! Kolejny skurcz. Karolina wczepiła się palcami w koc.
Zsunęła się i zaparła stopami o krawędzie koi. Wygięta w łuk, parła, jęcząc przez zaciśnięte
zęby.
- Widzę główkę - zawołała Raija, wstrzymując oddech. - Wytrzymaj, Karolino. Widzę
główkę, jeszcze trochę przyj. Jeszcze trochę. Kochana, wytrzymaj! Nie opieraj się. Nabieraj
powietrza między skurczami. Słyszysz? Między skurczami. Oddychaj!
- Nie mogę - wrzasnęła Karolina. - Nie zniosę tego dłużej!
- Musisz! Raija rozchyliła kolana rodzącej, ale ta zacisnęła je z powrotem. Rozchyliła je
więc znów na siłę, walcząc z opierającą się Karoliną. Płakała ze złości i rozpaczy razem nią.
- Jeszcze trochę! - krzyknęła, ale zaraz pożałowała. Przecież nie tak należy zwracać się
do kobiety wydającej na świat dziecko. - Jeszcze troszeczkę! - Zmieniła ton. - Nie jestem na
ciebie zła. Ale nie wolno ci teraz poprzestać, bo zabijesz siebie i dziecko. Dziecko jest
prawidłowo ułożone. Jeszcze trochę i będę mogła ci pomóc. Na razie nie mogę sięgnąć tak
głęboko.
Karolina, wpatrzona w Raiję, parła. Bezskutecznie.
3
Raija całkiem straciła poczucie czasu. Wewnętrzną kajutę bez okien rozświetlało
jedynie skąpe światło lampy palącej się niezależnie od pory dnia. Wydawało się więc, że czas
przestał płynąć.
Zza zamkniętych drzwi doleciały ją podniesione głosy. To znaczy, że wszyscy ci, z
którymi wcześniej rozmawiała, czekali tam. Niby blisko, ale tak naprawdę daleko od tego, co tu
się działo.
Tonią z rozwichrzonymi włosami wśliznęła się do środka. Zdjęła z siebie pelerynę,
odpięła mankiety i podwinęła rękawy do łokcia.
- Ona strasznie krwawi - powiedziała Raija. Antonia, ogarnąwszy wzrokiem
zakrwawione prześcieradło i czerwone ścierki obok koi, kiwnęła tylko głową.
- Muszę jej pomóc - rzekła Raija. - Może będziesz musiała sama przyjąć dziecko.
Poradzisz sobie?
- Muszę, mam inny wybór? - odpowiedziała Antonia i przysunęła bliżej jedną z
miednic. Wypłukała i wykręciła szmatki. - Przynieście gorącej wody! - zawołała przez
zamknięte drzwi. - Tłoczą się na zewnątrz i nie mają odwagi wejść do środka - prychnęła. -
Potężni i silni mężczyźni.
- Może i dobrze - odparła Raija. - Nie wiem, czy wytrzymaliby taki widok.
Przesunęła się aż do wezgłowia i uklęknęła przy koi.
Karolina jakby się poddała. Dawno już przestała krzyczeć i jęczeć, tylko łzy płynęły jej
z oczu nieprzerwanym strumieniem.
- Wiem, że jesteś zmęczona - szeptała Raija. - Wiem, że już brakuje ci sił. Strasznie się
nacierpiałaś! Ale teraz spróbujemy razem. Pomogę ci, na ile zdołam. Powiem, kiedy przeć.
Postaraj się wyczuć skurcze. Powiedz, czy czujesz targającą tobą falę... Słyszysz mnie,
Karolino?
Raija trzymała kobietę za ręce, próbując je ogrzać. Trzymała najmocniej, jak mogła.
- Słyszę - wyszeptała Karolina, resztkami sił ściskając dłoń Raiji.
- Musisz odnaleźć w sobie porywy wiatru. Fruń wraz z nim. Nie opieraj się. Pamiętasz?
Masz przeć, Karolino, przeć! Ja ci pomogę. Obiecuję, że uczynię wszystko, co w mojej mocy.
A Antonia odbierze poród. Pomożemy ci obie, ja i Tonią. Ale ty też musisz się postarać.
Karolina pokiwała głową.
Raija pochyliła głowę, zamknęła oczy i ścisnęła dłonie rodzącej.
Całą sobą była teraz z nią. Nie miała pewności, czy da radę, wiedziała tylko, że musi
spróbować. Wierzyła, że zdoła przekazać położnicy siłę, której tak bardzo potrzebowała.
Zebrała w sobie całą odwagę, pomyślała o tym wszystkim, co w niej niezłomne,
niepokorne... Wyobraziła sobie kwiaty, roślinki w pączkach wyrastające wbrew wszystkiemu ze
skalistego nagiego podłoża. Targane wiatrem śliczności wystające na wysokość małego palca
nad dywan porostów.
I usłyszała gdzieś z boku własny głos. Powtarzała w kółko, jakby zaklinała, jedno
słowo: „Przyj!”
Wyczuwała skurcze. Zdawało się, że pochodzą z jej własnego ciała. Obie z Karoliną
znalazły się na tym samym morzu i rzucały nimi te same fale nocnego sztormu, fale wieczności.
Razem walczyły pośród spienionych grzyw, by nie dać się pochłonąć złotobiałemu chichotowi
bałwanów.
- Przyj!
Ciało Raiji było takie gorące, jakby palił je ogień. Płonęła. Oddawała swoje ciepło,
oddawała ów przechodzący przez nią strumień. Jej dłonie niemal żarzyły się.
A potem znów porwały ją fale. Porwał ją wicher. Uniósł ją, ale ona już o tym nie
wiedziała, odpłynęła.
Leciała w powietrzu, lżejsza od obłoków. Istniała i nie istniała. Wieczna i niewidzialna.
Była niczym, a zarazem wszystkim.
Raija użyczała swych sił. Musiała. To była jedyna jasna myśl, przenikająca jej umysł.
Wiedziała, po co się tu znalazła. Nie mogła zawieść. Napełniła rodzącą strumieniem energii, a
potem straciła świadomość.
Antonia walczyła ze łzami. Nie była taka szorstka i twarda, jak jej się zdawało.
Wspomnienia wkradały się i prześladowały ją w najmniej pożądanej chwili.
Tyle krwi. Dziewczyna jest bardzo wąska w biodrach, pomyślała.
Ale przecież dziecka nie da się wcisnąć z powrotem do brzucha!
Antonia przeklinała męża młodej kobiety, przeklinała wszystkich mężczyzn, którzy
czynili kobiety brzemiennymi. Przeklinała, dobrze wiedząc, że nie powinno się używać takich
słów przy narodzinach. Jej złość i tak na nic się nie zda.
Bała się patrzeć na Raiję, ale jakby przyciągana niewidzialną siłą, mimowolnie zerkała
w jej stronę.
Ta klęczała przy głowie położnicy, ściskając mocno jej dłonie. Miała zamknięte oczy, a
z jej ust w rytm ledwie wyczuwalnych skurczów wydobywały się w kółko te same słowa.
Tonią nie rozumiała języka norweskiego, ale domyśliła się, o co Raija prosi młodziutką
kobietę.
Sama powtarzała błagalnie te same słowa, tyle że po rosyjsku, w tej samej chwili, gdy
wypowiadała je Raija.
Rodząca była bardzo osłabiona. Straciła dużo krwi. Antonia bała się, czy uda się ją
uratować. Odsuwała jednak powracającą natrętnie myśl, że młoda żona kupca umrze.
Raija błagała ją, by parła. Kobieta poddawała się jej błaganiu, ale parła słabo, ledwie
wyczuwalnie. Antonia wyobraziła sobie dwoje umarłych, matkę i dziecko. Straciła nadzieję, że
to może się skończyć dobrze.
Oblizywała słone wargi, krople potu zalewały jej oczy. Dłońmi przytrzymywała stopy
kobiety, by chociaż w ten sposób jej pomóc.
Powoli zauważyła zmianę. Nie miała odwagi łudzić się nadzieją, ale w Karolinę
wyraźnie wstąpiły nowe siły.
Parła mocniej, zapierając się stopami o kant koi, unosiła kolana.
Emanowała z niej złość i przekora, płacz i ból, bunt i miłość. I jeszcze jedno:
pragnienie, by wreszcie było po wszystkim.
Antonia złapała się na tym, że wstrzymuje oddech razem z rodzącą, jakby poddawała się
tej samej fali. Zamykała oczy, by wyrwać się ze szponów wspomnień. Nie chciała przypominać
sobie maleństwa, które urodziła i pochowała na wschód od Uralu.
Z kobiety chlustała krew, ale coraz wyraźniej widać było maleńką główkę dziecka.
Antonia wzięła się w garść. Porzuciła przykre wspomnienia i zakasała wysoko rękawy
bluzki. Jeszcze tylko przemknęło jej przez myśl, czy Olga domyśli się, by włożyć bochenki do
pieca, gdy ciasto urośnie, ale zaraz skupiła się na tym, co w tej chwili było najważniejsze.
Tonią nie raz pomagała oźrebić się klaczom. Zdarzało się jej nawet odwrócić źle
ułożony płód, ratując w ten sposób niejedno źrebię.
Teraz nie było wcale trudniej.
Maleńka główka!
Na ten widok wezbrały w niej fale czułości i z trudem powstrzymała łzy.
Matka parła z całej siły. Antonia delikatnie przytrzymywała główkę dziecka, by jej,
broń Boże, nie uszkodzić. Pociągnęła leciutko, wyczuła ramionka i uchwyciła je.
Chlusnęła krew, a potem wydostało się dziecko, sine i śliskie niczym ryba. Maleństwo
otworzyło buźkę i zachłysnęło się powietrzem.
Nie krzyczało. Jęknęło tylko żałośnie.
Antonia nie była w stanie dłużej powstrzymać łez. Otarła oczy, nie zważając, że
pobrudziła się krwią.
Odcięła pępowinę i zawiązała. Uniosła dziecko, a serce ścisnęło jej się z rozpaczy.
Mały chłopczyk kwilił niczym pisklę.
Umyła go i otuliła kocykiem. Był bardzo maleńki.
Nie widziała jeszcze nigdy takiej drobinki.
Otuliła go podwójną warstwą płóciennych pieluch i zapłakała.
Matka maleństwa leżała nieprzytomna. Majaczyła coś, ale Antonia i tak jej nie
rozumiała.
Raija, oparta głową o krawędź koi, ściskała zupełnie białymi dłońmi ręce młodziutkiej
matki.
Antonia przypomniała sobie, że Raija uprzedzała ją, że być może będzie musiała sobie
poradzić sama.
Antonia miała pełną świadomość, że gdyby nie pomoc przyjaciółki, która użyczyła
swojej energii, żona kupca nie przeżyłaby porodu.
Umarłaby i ona, i dziecko.
Tak naprawdę nie wiadomo, czy to nie byłoby lepsze. Przynajmniej nikt nigdy nie
dowiedziałby się prawdy.
Nie wolno tak myśleć, skarciła się w duchu.
Teraz trzeba oddać dziecko komuś, kto się nim zaopiekuje przez chwilę, i zająć się
matką. Trzeba ją ratować.
Tuż przy drzwiach sąsiedniej kajuty Antonia natknęła się na Olega, kapitana statku i
kupca, ojca dziecka.
Czekali.
To było trudniejsze, niż przypuszczała.
Przygarnęła maleństwo mocniej do piersi, jakby chciała osłonić je przed spojrzeniami i
ofiarować mu całą swoją czułość.
Popatrzyła na Olega zasmucona i rzekła błagalnie:
- Muszę pomóc matce, Raija podróżuje... Uratowała życie jej i dziecku.
Oleg przetłumaczył słowa żony na norweski, ale nie spuszczał z niej wzroku.
Domyślił się, że coś jest nie tak jak powinno.
Do Antonii podszedł siwy kupiec i wyciągnął ręce po dziecko. Chciał je wziąć od niej,
ale ona wzbraniała się, przyciskając maleństwo jeszcze mocniej do piersi, jakby należało do
niej.
- To przecież ojciec - odezwał się Oleg z uśmiechem i powiedział coś do mężczyzny.
Zaśmiali się rubasznie.
- Pozwól mu potrzymać dziecko, Toniu - łagodnie upomniał żonę Oleg. - Chce się
BENTE PEDERSEN DZIECIĘ NIEBIOS
1 Dziecko przyszło na świat pewnej lutowej nocy w samym środku surowej zimy. Równinę nad Dwiną, ściśniętą szponami mrozu, spowiła bezkresna biel. Hulał północny wiatr, a od jego gwałtownych uderzeń drżały ściany chaty. - Co jak co, głosik to ona ma donośny - stwierdził oschle Jewgienij, ale ze wzruszenia ugięły się pod nim nogi. Uklęknął przy łóżku, nie potrafiąc zapanować nad uczuciami, które nim zawładnęły. Gniew, strach, zawód, a równocześnie bezgraniczna czułość i trudna do określenia radość. Gdy patrzył na maleństwo w zawiniątku wymachujące zawzięcie czerwonymi piąstkami, na purpurową główkę tuż przy twarzy Raiji, jego twarde serce zmiękło jak wosk. A przecież najmniej ze wszystkich życzył sobie narodzin tego dziecka. Minionej jesieni i zimy nachodziły go różne ponure myśli i nie raz pragnął, by Raija straciła maleńkie życie, jakie w sobie nosiła. O zgrozo, nawet modlił się żarliwie o to, by dziecko Wasilija i jego żony umarło, zanim zdąży się narodzić. Ale ono przyszło na świat i zagłuszyło sztorm. Otwarte usteczka rozproszyły mroczne myśli. Maleńka miała pomarszczone, skulone ciałko, jej główkę pokrywał ciemny puch włosków, a twarzyczkę wykrzywiały gniewne grymasy. Trudno więc było ustalić, do kogo jest podobna. Raija delikatnie tuliła dziecię z miłością w spojrzeniu, w uśmiechu, w każdym najdrobniejszym geście. Jewgienij stanął bliżej przy łóżku, na którym obie leżały, i poczuł, że dłużej nie zniesie zła, które zawładnęło jego sercem i czyniło go kimś obcym, kimś, kogo sam nie chciałby znać. Dziecko przyszło na świat. Jego istnienia nie da się ukryć. Zresztą wszystkie dokumenty zaświadczą, że to on jest ojcem. Narodziła się tak lekko, nie sprawiając Raiji wielkich boleści. Nie znajdował na to innego określenia jak tylko takie, że pojawiła się w ich życiu niczym anioł. Usiadł obok Raiji, delikatnie dotknął rozgrzanej twarzyczki maleństwa i uśmiechnął się niepewnie do żony. Pamiętał, jaka wydawała mu się piękna, kiedy wydała na świat Misze. Teraz promieniała tą samą urodą. Nie czuł nienawiści do niej ani do dziecka. Czy można nienawidzić bezbronnej istoty? Mała przestała na chwilę płakać. Popatrzyła ciemnymi oczkami w mrok. Nabrała powietrza i znów dała o sobie znać. - Co z ciebie za matka? Czemu nie nakarmisz naszego dziecka? - zapytał Jewgienij,
uchwyciwszy spojrzenie żony. Usłyszała, co powiedział, i zrozumiała go. Do oczu napłynęły jej łzy, ale zamrugała powiekami, żeby je powstrzymać, bo przecież nie powinno się płakać w takiej chwili. - To silna mała kobietka - stwierdziła, odpinając nocną koszulę i przystawiając dziecko do piersi. - I jaka wybredna - dodała, bo maleństwo zrazu tylko dotykało jej języczkiem i drapało leciutko drobnymi paluszkami. A gdy wreszcie zaczęło ssać, cud wydawał się jeszcze większy. - Jak ją nazwiemy? - zapytał Jewgienij, a obawiając się tego, co usłyszy, wolał sam zaproponować imię, którego tak naprawdę bardzo nie chciał: - Wasilissa? Raija pokręciła głową. - Nie, to jest Natalia - odpowiedziała. Jewgienij nie zapytał, skąd przyszło jej to do gło- wy. Wolał pozostać w nieświadomości. Tej nocy, kiedy przyszła na świat, nie była może najpiękniejszym dzieckiem, jakie Jewgienij widział, ale głos miała donośny jak mało który noworodek. Później także potrafiła domagać się swego. Była głodnym wszystkiego dzieckiem, od jedzenia poczynając, na przeży- ciach, bliskości, śmiechu, ich głosach, uwadze kończąc. Domagała się i otrzymywała to, czego chciała. W chacie nad Dwiną traktowano ją jak małą księżniczkę. Wypiękniała. Oczy straciły ciemnogranatowy odcień charakterystyczny dla wszystkich noworodków i przybrały barwę zieleni. Włosy miała czarne i gęste. Brwi wyginały się łukowato identycznie jak brwi Raiji. Usta, w kącikach lekko uniesione, z wysuniętą odrobinę dolną wargą, tak samo jak Misza odziedziczyła po matce. Nie miała natomiast wysuniętych kości policzkowych Raiji i zdecydowanego podbródka. Szczupła i drobna twarz kształtem przypominała twarz Wasilija. Dla tych, którzy wiedzieli, czyjego podobieństwa się dopatrywać, dziedzictwo Uskowów było aż nadto widoczne. Jewgienij pocieszał się, że mogło być gorzej. W jego sennych koszmarach Raija rodziła syna, któremu nadawała imię Wasilij. Kiedy ludzie, uśmiechając się ze złośliwą satysfakcją, pytali mimochodem, do kogo mała jest właściwie podobna, Jewgienij wzruszał tylko ramionami i nie przejmując się tym, co sobie pomyślą, odpowiadał: - Do samej siebie. Nie zwracał uwagi na śmiech i drwiny. Natalia była księżniczką, i to w pewnym sensie jego księżniczką. To jego, a nie Wasilija zapamięta jako ojca. Wasilij nigdy nie upomni się o nią.
Natalia nie stanowiła zagrożenia. Pojawiła się w ich życiu niczym promyk słońca i jak każde małe dziecko wywróciła ich dotychczasowy świat do góry nogami. Miała zaledwie dziesięć miesięcy, kiedy zaczęła chodzić. Tuptała wokół na malusieńkich stopkach. Dotykała wszystkiego. Czyniła to z największym zdumieniem. Zielone oczy chłonęły wszystko chciwie. Miała takie dorosłe spojrzenie. Wcześnie zaczęła śpiewać, najpierw właściwie bawiąc się dźwiękami, by wnet smakować słów. A gdy wreszcie zaczęła mówić, a było to późnym latem w wieku półtora roku, z jej ust popłynął potok słów, którego nikt nie był w stanie powstrzymać. Była malutka, drobniejsza niż Misza w jej wieku, ale wszędzie jej było pełno i bardziej niż Misza absorbowała wszystkich. Miała gęste, czarne, jedwabiste włosy, błyszczące oczki i uśmiech od ucha do ucha. Nieustannie słychać było szybki tupot jej maleńkich nóżek, radosne piski i zadowolone westchnienia. Jej śmiech przypominał wesoły plusk strumyka. Natalia była niczym tchnienie wiatru w letniej spiekocie. Ci, którzy ją kochali, uznali ją od samego początku za niezwykłe dziecko. Na przykład Raija, jeszcze nim wydała ją na świat, myślała o niej jak o wyjątkowym kwiatku na łące życia. Zawsze była przekonana, że to dziecko wyrośnie na kogoś nieprzeciętnego. Nikomu jednak nie przyszło do głowy, jaką naprawdę tajemnicę nosi w sobie Natalia. Szybko się wszystkiego uczyła, więc mówiono, że jest mądra i rozsądna. A że była śliczna, nazywali ją księżniczką i aniołem. - Misza mokry - zawołała Natalia i poklepała Michaiła po udach. Właśnie dotąd mu sięgała. W piętnastym roku życia Misza bardzo się wyciągnął. Widać już było, że gdy dorośnie, będzie wysoki jak jego ojciec. Na razie wyglądał nieporadnie, ramiona i nogi sprawiały wrażenie, jakby nie należały do niego. Raija dostrzegała, że z czasem syn zmężnieje. I upodobni się do Jewgienija. - Misza umył się, ale już nie jest mokry, Natalio - wyjaśnił Michaił z uśmiechem. - Misza mokry - ciągnęła w sobie tylko właściwy sposób niezrażona Natalia. W jej zielonych oczach kryła się stanowczość. - Woda - dodała i zacisnęła maleńką buźkę, z niezadowoleniem spoglądając na brata, który jej albo nie dowierzał, albo wcale nie rozumiał. - Woda. Misza mokry. Roześmiał się. I ustąpił. Podniósł malutką i zakręcił w tańcu, aż zapiszczała radośnie. - Może trochę mokry - powiedział dobrodusznie i przycisnął swój nos do jej noska. Natalia złapała go za włosy i pociągnęła, aż krzyknął dziko. Trochę zbyt dziko, by
mogło to być prawdziwe. Natalia jednak, zachwycona, puściła go w końcu. - Muszę już iść. Tata na mnie czeka - wyjaśnił Misza siostrzyczce. - Muszę mu pomóc, rozumiesz? Muszę się wszystkiego nauczyć, żeby w przyszłości być taki jak on. Nie mogę tu z tobą zostać. Pokiwała swoją ciemną główką z rozwichrzonymi włosami. - Misza mokry - powiedziała niemal bezgłośnie. Stała z założonymi do tyłu rączkami i zadarłszy głowę, przyglądała się mu badawczo. - Mokry - powtórzyła i uśmiechnęła się szeroko. - Taaaki mokry! Rozłożyła ramiona i zakręciła się w tańcu. Misza wzruszył ramionami. Pokiwał młodszej siostrze raz jeszcze na pożegnanie i odszedł. Tym razem nie zdecydował się jechać konno. Równie szybko i bez wysiłku można się było dostać do Archangielska, płynąc niewielką łodzią z nurtem rzeki. Dwina niosła bezpiecznie i pewnie jak koński grzbiet. Wróciwszy z rejsu na zachodnie łowiska, Michaił upewnił się w przekonaniu, że to woda jest jego żywiołem i do niej należy. Olga, tak samo jak Tonią, pasjonowała się końmi. Ujeżdżała je, jakby urodziła się na końskim grzbiecie. On zaś był synem morza. Czuł się w swoim żywiole, wszystko jedno, czy siedział w małej łodzi, czy płynął na pokładzie statku. Wiedział, że jego przyszłość związana będzie z morzem, i ta świadomość napawała go spokojem. Zawsze ciągnęło go do wody. Roiły mu się różne marzenia. Czasem zdawały się bardziej realne niż to, co działo się tu i teraz. Wyobrażał sobie, jak zostanie kapitanem na własnym statku, jak czuć będzie w nozdrzach zapach słonej morskiej wody, a załogą będzie mu wiatr. Przyszłość taka zdawała się Michaiłowi czymś oczywistym, był wszak synem armatora. Nigdy nie myślał o tym, że aby plany i marzenia się urzeczywistniły, najpierw z życia usunąć się musi ojciec. Zresztą który młody chłopak o tym myśli? On w każdym razie wiedział jedno: gdy dorośnie, zacznie się prawdziwe życie... Michaił, pochłonięty rozmyślaniami, zapatrzył się w siebie i całkiem zapomniał o mieliznach, które przecież dobrze znał. Ocknął się dopiero, gdy łódź utknęła. Zaklął pod nosem. Gdyby mama go usłyszała, zdumiona uniosłaby brwi. Dobrze o tym wiedział. Uważała go za świętoszka i nie miała pojęcia, że jej dziecko zna takie słowa. Michaił wstał, żeby odepchnąć się wiosłem, ale zarył łódkę jeszcze głębiej w piachu. Był wściekły na samego siebie. Pomyślał, że Olga pęknie ze śmiechu, gdy jej o tym opowie.
Nie był jednak pewien, czy to uczyni. Dość się już z niego naigrywała! Nie ma co, utknąłem na dobre, stwierdził w duchu. Nie namyślając się więc wiele, zdjął ubranie, buty i wskoczył do rzeki. Pociągnął łódź na głębszą wodę. Woda była chłodniejsza, niż się spodziewał. Szczękając zębami, wdrapał się do łodzi i powiosłował dalej z nurtem Dwiny. Zmusił się, by pozostać jeszcze przez chwilę bez ubrania, tak by wiatr osuszył mokre ciało. W uszach dźwięczał mu mądry głosik małej Natalii, powtarzający w kółko: „Misza mokry!” Rzeczywiście, teraz był mokry. Uśmiechnął się sam do siebie i wciągnął spodnie na wilgotne jeszcze ciało. Łódka zachwiała się niebezpiecznie, ale na szczęście utrzymał równowagę. Zostanie kiedyś marynarzem. Nie boi się wody. Tymczasem w chacie nad Dwiną Natalia przyciskała nos do szyby. Musiała wejść na ławę, by dosięgnąć okna. - Misza mokry! - powiedziała i roześmiała się, stukając dłońmi o gładką, chłodną powierzchnię okna. - Misza mokry! - Ciągle powtarzasz to samo? - uśmiechnęła się Raija i zwichrzyła córeczce włosy. Natalia pokiwała głową. - Moookry! - chichotała. Raija nie mogła powstrzymać się od śmiechu i wyściskała słodkie maleństwo. Jej mały nieprzewidywalny wietrzyk. - Na pewno już wysechł - zapewniła i pocałowała małą w policzek. Znowu poczuła, jakim cudem jest to dziecko. Maleńkie ciałko tryskające życiem. Główka pełna najróżniejszych pomysłów. Aksamitne policzki i promienny uśmiech. Nie miała się czego wstydzić, że ją urodziła. Dzięki Natalii poczuła się bogatsza, odkryła w sobie nowe pokłady miłości. - Do tej pory Misza na pewno już wysechł, nie sądzisz? Raija przycisnęła nos do policzka Natalii, rozkoszując się jej zapachem, i uśmiechnęła się do siebie. Zastanawiała się czasem, czy inni ludzie także przywiązują taką wagę do zapachów, czy w ogóle zwracają na nie uwagę. Może to tylko ona kolekcjonuje je tak starannie, próbując wywołać obrazy z czarnej czeluści pamięci. - Mokry - trwała przy swoim Natalia. Miała najpiękniejszy na świecie uśmiech, serdeczny i radosny, rozjaśniający pucołowatą twarzyczkę. Ząbki białe jak perełki, a w oczach
radosne figliki. - Mokry - mówiła, jakby delektując się tym słowem. Raija znów się zaśmiała, rozbawiona uporem dziecka i jego naturalną radością. Dzieci nie mają w sobie cienia fałszu... - Podoba ci się to słowo? - zapytała, ale do Natalii nie dotarło pytanie mamy. Stała przy oknie zapatrzona w stronę rzeki i niezmordowana mruczała pod nosem w kółko to samo. - Kąpałeś się, synu? - zapytał Jewgienij. Widząc mokre włosy Miszy, uśmiechnął się z grymasem. - Lepiej nie mów tego mamie - dodał z ojcowską troską. - My, mężczyźni, musimy się trzymać razem. - Właśnie - odrzekł Misza, marszcząc brwi. Jego oczy zasnuły się mgłą, ale zaraz rozchmurzył się. - Mam nadzieję, że nie straciłeś łodzi? Michaił pokręcił głową. - Natknąłem się na mieliznę - wyjaśnił krótko i znów zmarszczył brwi, trapiony natrętną myślą. - Poszukam Olgi - rzucił. Właściwie nie zachowywał się tak celowo. Nie był w złym humorze. Nie miał powodu, by w rozmowie z ojcem skąpić słów. Samo jakoś tak wyszło. Coś ściskało go w gardle. No i ta uporczywa myśl wciąż nie dawała mu spokoju. - A co, już nie masz żadnych kolegów? - wyraził zdziwienie Jewgienij. Nie rozmawiał z żoną o tym, co go martwiło. Była tak zajęta przy małym dziecku, że pewnie podobne obawy w ogóle nie przyszły jej do głowy. Zamierzał się jej poradzić i przygotować do rozmowy z Michaiłem, ale jakoś nie trafiała się okazja. Teraz jednak uznał, że nadeszła najwyższa pora, by poważnie rozmówić się z synem. - Poczekaj! - zatrzymał go. Być może zabrzmiało to jak nakaz, bo chłopak odwrócił się zdziwiony i spojrzał na ojca pytająco oczami do złudzenia przypominającymi oczy Raiji. Jewgienija poraziło, jak bardzo syn jest podobny do Aleksieja. Gdyby Raija urodziła jego tragicznie zmarłemu bratu dziecko, mogłoby wyglądać jak Michaił. Nie powinienem tak myśleć! skarcił się w duchu, a na głos powiedział: - Siadaj! Znów zabrzmiało to jak rozkaz. Michaił wykonał posłusznie polecenie ojca i usiadł na brzegu krzesła. Jewgienij jednak nie zajął miejsca obok. Nagle pożałował, że sprowokował tę rozmowę. Powinien wcześniej poradzić się Raiji. Czuł, że skazany jest na niepowodzenie. Źle zaczął. - Chyba zbyt wiele czasu spędzasz z Olgą - odezwał się niepewnie. Nie przypuszczał nigdy, że będzie się czuł taki zakłopotany w towarzystwie syna. Sporo czasu upłynęło, odkąd sam był wyrostkiem, speszonym, niepewnym, nie mającym pojęcia, jak
się wysłowić ani skąd czerpać mądrość. Przeżył od tamtej pory kawał życia, jako dorosły mężczyzna zebrał wiele doświadczeń, a jako ojciec zdobywał nowe każdego dnia. Teraz przede wszystkim kierował się ojcowską troską. - Lubię Olgę! - Nie masz innych znajomych, których także byś lubił? Jewgienij zmrużył oczy i spojrzał na syna, w duchu modląc się, żeby chłopak zrozumiał jego intencje. Chętnie uniknąłby dokładnego tłumaczenia i wykładania kawy na ławę. - Owszem - odparł Michaił. - Ale Olgę lubię najbardziej. Świetny z niej kompan. Całkiem jak chłopak. - Ale to jednak nie chłopak - uchwycił się słów syna Jewgienij. Czy ten szczeniak nie może tego pojąć? Przecież w innych sprawach wykazuje się dużą bystrością umysłu! denerwował się w duchu. - Olga jest dziewczyną. Teraz, kiedy oboje podrośliście, to... po prostu uważam, że spędzacie ze sobą zbyt wiele czasu. To niezbyt fortunne i dla ciebie, i dla niej. - Dlatego, że jestem chłopakiem, a ona dziewczyną? - spytał Michaił zdumiony. Nie był pewien, czy ojciec żartuje, czy mówi poważnie. - Żadnej dziewczynie w wieku Olgi nie wolno przebywać samej w towarzystwie chłopców - odrzekł Jewgienij z powagą. - Dlatego ze względu na Olgę powinieneś wziąć pod uwagę to, co ci powiedziałem. Nie warto, by za bardzo wyróżniała się wśród innych dziewcząt. Chyba ma jakieś koleżanki? - Coś mi się zdaje, że nie o to wcale chodzi - odparł Michaił. - Czego się właściwie obawiasz, tato? Jewgienij nabrał powietrza do płuc i patrząc synowi prosto w oczy, wypalił: - Boję się, że któregoś dnia zauważysz, że Olga nie jest chłopcem. Dostrzeżesz w niej budzącą się kobietę i ulegniesz fascynacji. Boję się, że zaczniecie igrać z ogniem, nie dorósłszy do takich zabaw. Rzeczywiście, obawy moje są być może podyktowane własnym interesem. Ale myślę też o tobie, a przede wszystkim o Oldze. To zbyt dobra dziewczyna, by zajść w ciążę z nieodpowiedzialnym wyrostkiem. Wyraziłem się dostatecznie jasno? Michaił pokiwał głową, czując, jak na przemian zalewają go fale gorąca i chłodu. Nie miał śmiałości spojrzeć ojcu w oczy. Wstał i ze wzrokiem utkwionym w ścianę, rzekł z przekorą: - Poszukam Olgi. Możesz być spokojny, nie mam zamiaru jej uwieść. Lubię ją, to prawda, ale traktuję jak siostrę.
Jewgienij westchnął. Nie mógł na siłę zmusić chłopaka, by został. Zresztą nawet nie miał ochoty. Wystarczy, że ostrzegł syna, otworzył mu oczy i uświadomił to, czego nie chciał dostrzec. Ale tak naprawdę ta rozmowa go nie uspokoiła. - Czy twoi rodzice też prowadzą z tobą takie głupie rozmowy? - zapytał Michaił, siadając obok Olgi na kupce słomy. Gładko przyczesane włosy nie całkiem mu jeszcze wyschły. - Jak to głupie? - nie rozumiała Olga. Machała nogami i żuła jakieś źdźbło. - Ojciec twierdzi, że za dużo czasu spędzam w twoim towarzystwie - wydobył z siebie wreszcie Misza. Napotkawszy na moment spojrzenie Olgi, poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, mimo że powtarzał jedynie słowa ojca. Olga uniosła brew i uśmiechnęła się lekko. W dość dusznej stajni panował spokój, bo wszyscy woźnice gdzieś wyszli. Gniada klacz żuła starannie siano. Michaił uznał, że Olga trochę ją przypomina, bezmyślnie gapiąc się przed siebie i milcząc irytująco. - Dorośli bywają niekiedy głupi - odezwała się w końcu przyjaciółka z lekkim westchnieniem. Michaiłowi wydało się nagle, że ma przed sobą jakąś inną Olgę. Po raz pierwszy zauważył, że dziewczyna, którą znał całe swoje życie, udaje kogoś innego. Ale nie zdobył się na to, by powiedzieć Oldze, że jej słowa zabrzmiały równie głupio jak upomnienia ojca. Bał się, że ostro odparuje, bo zawsze była bardziej wygadana. Wyobraził sobie, jak prostuje dumnie kark i nazywa go smarkaczem. Nie chciał, by traktowała go jak dziecko, ale jak kogoś równego sobie. Już kiedy miał cztery lata, a ona pięć, pragnął dorównać jej wiekiem i wzrostem. Z czasem jednak zatarła się między nimi ta różnica. Teraz odnosił wrażenie, że powróciła. Poczuł niepokój. Zdawało mu się, że się wygłupił. - Posłuchasz go? - zapytała Olga, obserwując uważnie Misze swymi brązowymi, lśniącymi oczami. Jej spojrzenie paliło i piekło, jakby ptak wbił się szponami w nagą skórę. - Postąpisz tak, jak ci każe ojciec? - powtórzyła. - Niby dlaczego? - zapytał. - Przecież cię lubię, jesteś mi bliska niczym siostra, chociaż nie łączą nas więzy krwi. Prawie tak samo bliska jak Natalia - dodał i westchnął ciężko. -
Naprawdę rodzice nigdy nie prawili ci takich morałów? Olga pokręciła głową, a na jej twarzy odmalował się lekki zawód. - Może ich zdaniem nie jestem dość dorosła? - zastanawiała się na głos. - Chociaż przecież dzieckiem też już nie jestem. - Czego tu zazdrościć? Chciałabyś, żeby ci prawili takie kazania? Jeśli ci tak bardzo zależy, mogę poprosić tatę, to pouczy i ciebie. Uśmiechnął się szeroko i wyrzucił z siebie to, co najbardziej nie dawało mu spokoju: - Ojciec się boi, że cię uwiodę. Roześmiała się trochę niepewnie, ale i tak go uraziła. Poczuł gorycz, zacisnął wargi i w jednej chwili pożałował, że jej o tym powiedział. Niestety, za późno. Być może rzeczywiście jest jeszcze dzieckiem. Mrużąc oczy, spojrzał na Olgę. Z winy ojca zmienił swój stosunek do niej. Wezbrała w nim złość, zacisnął pięści i wyszarpnął słomę. Najchętniej by uciekł, ale z drugiej strony ciągnęło go, by zostać. Nagle nagromadziło się w nim tyle sprzeczności. Nic już nie było proste. - Kąpałeś się? - zauważyła dopiero teraz Olga, stając się jakby na powrót dawną Olgą. - Tak - odparł Michaił krótko, bo stracił ochotę, by jej o tym opowiadać. Zwykle mówili sobie o wszystkim. Ale może teraz już nic nie będzie takie jak dawniej? Nie miał pojęcia. Wszystko się okropnie skomplikowało. Pożałował, że nie został w domu, tam przynajmniej Natalia niczego nie udawała. Może był jeszcze wyrostkiem, kochającym mocno swoją młodszą siostrę. I co z tego? Lepiej być wyrostkiem niż dorastającym młodzieńcem, któremu ojciec nie ufa. - Nie mam ochoty być dorosły - oznajmił. - A ja bardzo - odparła Olga, uśmiechając się. Na jej twarzy odmalowało się oczekiwanie, którego Michaił nie pojmował. Najwyraźniej Olga była już mniej dziecinna niż on.
2 - Pan na kei! - powiedziała zarumieniona Natalia, trzymając Jewgienija mocno za palec. - Tak, tak, kochanie - uśmiechnęła się Raija, zagniatając ciasto rękami po łokcie ubielonymi mąką. Antonia zaśmiała się cicho i mruknęła: - Powinnaś była siebie słyszeć. Olga zdrapała z dłoni resztki ciasta, wytarła dłonie w fartuch i wykorzystując moment, że matka patrzy w inną stronę, szybko podeszła do Natalii, by pomóc jej zdjąć czapeczkę i kurtkę. Jewgienij przyjął z ulgą jej pomoc. - Mogę ją tu zostawić? - zapytał. - Bryka bardziej niż twoje źrebaki na wiosnę, Toniu. Cud, że nie wpadła do wody! - Dziwny ten pan na kei - mówiła tymczasem Natalia do Olgi, która uważniej słuchała małej niż dorośli. - Skąd się tam wziął? - Z morza - odpowiedziała Natalia. - Pan był w morzu. Uśmiechnęła się szeroko i żywo gestykulując, pulchną rączką omal nie uderzyła Olgi w oko. - Zszedł ze statku? - pytała Olga, kulając do małej kłębek wełny. - Z tego dużego? - Nie, z morza. - Tupnęła nogą mała. - Z morza! Olga ustąpiła z uśmiechem. - A więc wyszedł z morza. Znasz go? - Pan - powtórzyła Natalia i poturlała kłębek do Olgi, czekając niecierpliwie, by ta od razu poturlała go do niej z powrotem. - Ty w jej wieku tyle nie mówiłaś - powiedziała Antonia do córki. - Natalia jest wyjątkowo rozmowna, wyrośnie z niej gaduła. - Podobnie jak niektóre osoby, które znam - zażartował Jewgienij i pośpiesznie wyszedł, uciekając przed ripostą. Raija umówiła się tego dnia z Antonią na pieczenie chleba. Przyjechała do miasta i zostawiła Natalię razem z Misza i Jewgienijem w porcie. Nie byli wprawdzie tym zachwyceni, ale Raija postawiła na swoim, okazując się z nich najbardziej uparta. Nie spodziewała się, że pieczenie zajmie im tyle czasu. Czasami jednak potrzebowała takich chwil, gdy skupić się mogła tylko na sobie. Trochę wstydziła się podobnych myśli, ale nic nie była w stanie poradzić na to, że nawet zwykłe pieczenie chleba wydawało się jej przyjemniejsze, gdy robiła to nie Bykowa, nie mama, nie żona Jewgienija, ale ona, Raija. Tylko Raija.
Olga gawędziła z Natalią, szczęśliwa, że wywinęła się od pracy. Raija tymczasem radowała się, że Olga zabawia Natalię i ona sama jeszcze przez chwilę może nie zajmować się córeczką. - Dziecko... w morzu - odezwała się Natalia i ze śmiechem poturlała do Olgi kłębek szarej włóczki, z którego rozwijała się coraz dłuższa przędza. - Ty przecież nie wchodziłaś do morza. Olga zareagowała jak dorośli, którzy w rozmowie z dziećmi nieustannie je poprawiają, przekonani, że pociechy nie wszystko rozumieją i że brakuje im słów, by wyrazić swoje myśli. - Dziecko. W morzu - powtórzyła Natalia stanowczo, ani myśląc ustąpić. Ta mała potrafiła z wyjątkowym uporem trwać przy swoim. Większość ludzi jej ustępowała. Olga także. Tonią podśpiewywała sobie przy pieczeniu. Włosy i policzki ubrudziła trochę mąką, ale uśmiechała się promiennie. Zdawało się, że bije od niej ciepło promyków słońca i blask migoczących gwiazd, a wszystko to spływa wprost do zagniatanego przez nią ciasta. Raija żałowała bardzo, że pod tym względem nie jest podobna do Toni. Czerpała bowiem przyjemność z pieczenia chleba tylko wówczas, gdy musiała wyrzucić z siebie złość. Zagniatając ciasto, pozbywała się gniewu. Ponieważ teraz nie była zdenerwowana, wyrabiała ciasto bez specjalnego zaangażowania. Przyszła, żeby pomóc Toni, bo chciała być miła dla swej przyjaciółki, a poza tym ceniła sobie jej towarzystwo. Nagle ktoś szarpnął drzwi, z hukiem uderzając o ścianę. Do środka wbiegł Jewgienij z rozwichrzonymi włosami. Wspaniale wygląda, uderzyło Raiję. - Chodź, kobieto, natychmiast! - krzyknął, a w jego oczach malowała się niecierpliwość. - Co się stało? - zapytała Antonia ze spokojem, nie przerywając pracy. Zanurzała dłonie i unosiła, jakby ciasto było morzem, a ona nim władała, sama narzucając rytm falom. - Tatuś! - Natalia porzuciła Olgę i kłębki wełny. Uchwyciła się kurczowo nogi Jewgienija i przylgnęła policzkiem do jego spodni. Uśmiechnęła się uszczęśliwiona, gdy potarmosił jej czuprynkę i podarował jej uśmiech przeznaczony tylko dla niej. - Dziecko w morzu - powiedziała. Jewgienij przełknął ciężko ślinę i mrużąc oczy, popatrzył na małą. Potem podniósł wzrok na Raiję, która zdążyła już zetrzeć z dłoni resztki ciasta i mąki, bo po wzburzeniu męża
poznała, że chodzi o coś ważnego. Zresztą tylko w takich chwilach mówił do niej: „kobieto”. - Musisz iść do porodu - wyjaśnił Jewgienij i zamyślony pogłaskał Natalię po głowie. Brakowało mu odwagi, by spojrzeć na dziecko. Jakby się bal, że dostrzeże w jej twarzy coś, czego u dziecka być nie powinno. - Do kogo? - zainteresowała się Antonia. - Chodzi o kogoś znajomego? Może ja też pójdę? Jeśli to coś poważnego... - Żona kupca z norweskiego statku, tego, co wczoraj przypłynął do portu, zaczęła rodzić - odpowiedział Jewgienij. - Nie pojmuję, jak można zabrać w rejs ciężarną kobietę. Raija ściągnęła brwi. Zrozumiała, dlaczego Jewgienij przybiegł po nią. Wszystko w niej jednak protestowało przeciwko temu. Nie chciała tam pójść, choć wiedziała, że musi. - Ona jest na statku? Jewgienij skinął głową. - Przyszli do mnie po pomoc. Wiedzą, co potrafisz. Zresztą uważam, że postąpili słusznie. Przecież tylko ty się z nią jakoś dogadasz. Raija pokiwała głową i westchnęła. Ostatecznie może pomóc przyjść na świat dziecku, o ile oczywiście nie będzie komplikacji i poród odbędzie się prawidłowo. A nawet jeśli pojawią się kłopoty, to także temu jakoś zaradzi. Poza tym rzeczywiście tylko ona może się porozumieć z tą kobietą. Niechętnie wracała do wspomnień, ale uznała, że nie ma innego wyjścia. Trochę obawiała się, że znów dadzą o sobie znać niezabliźnione rany, znów odezwą się urywane wspomnienia, których nie do końca rozumie, a które ciągle bolą. Sięgnęła po szal i zarzuciła go sobie na ramiona, a uchwyciwszy wzrok Antonii, rzekła: - Spokojnie dokończ pieczenia. Jeśli będą jakieś kłopoty, przyślę po ciebie. Tonią pokiwała głową i uśmiechnęła się. Raija przed wyjściem ucałowała Natalię. Przykucnęła i poprosiła córeczkę, żeby była grzeczna. Zapewniła ją, że niebawem wróci, nie mając pojęcia, jak bardzo daleka jest od prawdy. Wreszcie wyszła, poganiana przez Jewgienija, który niecierpliwie przebierał nogami, nie pojmując, dlaczego żona tak się grzebie. - Statek handlowy przypłynął z zachodu, z Tromso, ale większość załogi pochodzi z Bergen - wyjaśnił po drodze. - Sama wiesz, jak rzadko cumują u nas statki z tamtych stron. Nazwy, które wymieniał Jewgienij, nie wywoływały w Raiji żadnych wspomnień, choć czuła, że powinny. - Marynarze gadają, że właściciel statku zabrał ze sobą żonę, bo bał się, że go porzuci - uśmiechnął się krzywo Jewgienij. - Podobno ma już swoje lata i jedyne, co da się o nim miłego
powiedzieć, to to, że jest bogaty. Ona zaś jest jeszcze bardzo młoda, a przy tym piękna. Raija nie uśmiechnęła się, nie bawiły jej te słowa. Poza tym gdzieś w środku paraliżował ją strach. Jej własne korzenie znów przypominały o sobie. Że też nigdy się nie uwolni się od korzeni drzewa, które wrosło w czarną skalę oddzielającą ją od przeszłości! Nie miała pojęcia, czy kiedyś ujrzy w całości to drzewo. Do tej pory zdołała dotrzeć tylko do kilku gałęzi, wystających ze skały. Przerażało ją to. Statek zacumował na uboczu od portu. Był smuklejszy i zgrabniejszy niż rosyjskie szkuty. Na widok norweskich liter pociemniało Raiji w oczach. Nie miała siły odczytać nazwy statku. Nie miała siły sprawdzić, czy wydaje się jej znajoma. Jewgienij tymczasem poprowadził ją wzdłuż kei do miejsca, gdzie czekali marynarze w szalupie. Otoczywszy ją ramieniem, popatrzył w oczy z czułością, pogłaskał ją i zaproponował: - Mogę z tobą popłynąć. Raija pokręciła głową. - Tylko byś przeszkadzał - odparła, przekonana, że ma rację. - Ale zadbaj o to, żeby Tonią wkrótce się tu zjawiła. A może Oleg też... Przyda się jeszcze jedna osoba, która zna język. Jewgienij skinął głową. Poczuł suchość w gardle, gdyż domyślił się, że Raija wyczuwa, co się z nią stanie. - Oleg przyjdzie niezależnie od wszystkiego - obiecał i pośpiesznie dotknął jej włosów, które znów tak uroczo rozwichrzył wiatr. Poślinił palec i starł z jej skroni ślad mąki. - Przez cały czas myślami będę z tobą - zapewnił, ale nie pocałował jej, mimo że go bardzo korciło. Krępowała go obecność obcych ludzi. Raija wzruszyła ramionami. - Będzie dobrze - powiedziała. Zawsze potrafiła pocieszać innych. Odwróciła się do marynarzy i przyjrzała im się uważnie. Byli to młodzi chłopcy, może tylko odrobinę lepiej odziani niż marynarze na rosyjskich szkutach. Najwyraźniej armatorzy, wszystko jedno, czy ze wschodu, czy z zachodu, nie grzeszą hojnością. Z pamięci wygrzebała słowa, ale nie miała pewności, czy są właściwe, póki nie wypowiedziała ich na głos. Niczym młode ptaki, które wpierw próbują skrzydeł, tak i ona wypuściła na wolność drzemiące gdzieś w niej głęboko słowa. - Zawieziecie mnie na statek? - zapytała. - Podobno jakaś kobieta tam rodzi. Popatrzyli na nią szeroko rozwartymi oczami. - Mówisz, pani, po norwesku? Ich zdumienie sprawiło jej przyjemność. Oznaczało, że wysłowiła się właściwie. Zresztą ona też ich zrozumiała.
- Norweżka? - zdziwili się. - Nie, Rosjanka - odrzekła, prostując kark. Zakłuło ją w piersiach, ale przecież to, co im powiedziała, było najbliższe prawdy. Zresztą, co ich obchodzi historia jej życia. - Chyba nie powinniśmy zwlekać - upomniała marynarzy, którzy nagle oprzytomnieli i w pośpiechu pomogli Raiji zejść do łodzi. Zawstydzili się, że tak się zapomnieli. Ale w końcu nieczęsto spotyka się kobietę mówiącą po norwesku z rosyjskim akcentem. Raija zacisnęła powieki, żeby nie patrzeć w otchłań. Nie pozbyła się całkiem lęku przed wodą, ciągle jej się zdawało, że głębia chce ją pochłonąć. Tymczasem los nieustannie pchał ją ku morzu, zmuszając, by wciąż na nowo pokonywała w sobie ten strach. Marynarze, wiosłując zamaszyście, dowieźli Raiję do norweskiego żaglowca. Kolejny raz ktoś obcy potrzebował jej pomocy. - Przysłali takie chuchro? - zadudnił rosły mężczyzna nie pierwszej już młodości, kiedy przyprowadzono Raiję do jednej z większych kajut. Nie zważał na to, że kapitan mruga i chrząka, usiłując dawać mu znaki. - Nie mają tu w Rosji dorodniejszych bab? Ta wygląda tak, jakby sama jeszcze nigdy nie rodziła. Odeślij ją! - Mam syna, który niebawem skończy piętnaście lat - odezwała się Raija. - Nie raz już odbierałam porody, nawet bardzo skomplikowane... Mężczyzna wlepił w nią wzrok, równie zdumiony jak marynarze, których spotkała w porcie. - Mówisz po norwesku? - Nazywam się Raisa Bykowa - przedstawiła się i wyciągnęła rękę na powitanie. Zaskoczony, uścisnął jej dłoń, ale zapomniał ucałować ją zgodnie ze zwyczajem w oba policzki. - Czy to pańska żona spodziewa się dziecka? - zapytała Raija. - Jesteś Norweżką? Raija uśmiechnęła się swoim najpiękniejszym uśmiechem, niczym rozgwieżdżone niebo i wiosenne słońce rozpromieniając wszystko wokół. Twarz jej pojaśniała i odmłodniała. Nikt, kto teraz by na nią spojrzał, nie uwierzyłby, że jest matką piętnastoletniego syna. Tym razem Raija użyła swego uroku z pełną premedytacją, choć zwykle tego unikała Doskonale wiedziała, że mężczyźni pod wpływem jej uśmiechu całkowicie zmiękną. Nie spodziewali się kogoś jej pokroju, byli więc bezbronni wobec jej czaru. Mężczyzna, który nazwał ją chuchrem i chciał odesłać z powrotem do Archangielska,
teraz gotów był jeść jej z ręki. A więc tam, na zachodzie, mężczyźni są tak samo powierzchowni! Raija taka była pewna swego, że nie czuła nawet satysfakcji, kiedy właściciel statku, kłaniając się jej w pas, podprowadził ją do kolejnych drzwi. Raija przypuszczała, że kapitan był zmuszony odstąpić swoją kajutę, ale nie zapytała o to. - Nie mamy na pokładzie więcej kobiet - wyjaśnił kupiec i przedstawił się wreszcie: - Nazywam się Lorentz Weimer. Moja rodzina wywodzi się z Niemiec. Słodka Karolina nie chciała zostać sama w Tromso. Powinienem odwieść ją od pomysłu, by płynęła ze mną w rejs, ale nie potrafię jej niczego odmówić. Zaśmiał się wymuszonym śmiechem. Jewgienij nie przesadził. Kobieta była bardzo młoda. Mogłaby z powodzeniem uchodzić za córkę mężczyzny, którego poślubiła. Raija ujrzała pobladłą twarz, zalęknione błękitne oczy i drżące usta. Rozsypane blond loki okalały głowę. Czoło pokrywał perlisty pot, a po policzkach spływały łzy. Lorentz Weimer miał nie mniej niż pięćdziesiąt pięć lat, jego żona zaś, jak szeptano wśród załogi, szesnaście. Raija przysiadła na brzegu łóżka. Uchwyciła szczupłą dłoń, wczepioną w koc. Dziewczyna ścisnęła jej rękę, jakby czuła, że tylko Raija może ją uratować. Jakby gra toczyła się o jej życie. - Jestem Raisa - przedstawiła się Raija. - Przybyłam tu, żeby ci pomóc. Bardzo cię boli? Kobieta pokiwała głową. Nie zdziwiło jej wcale, że Raija mówi do niej w jej ojczystym języku. Czuła głęboką wdzięczność, że zjawił się ktoś, w dodatku kobieta, kto się o nią zatroszczy i zechce jej pomóc. - Dziecko nie powinno się jeszcze urodzić, to za wcześnie - szlochała. - A kiedy? - zapytała Raija, czując przeszywający ją dreszcz. Przeraziła się. Strach, malujący się w oczach tej młodej ciężarnej dziewczyny, spłynął na nią. Zauważyła, że jest bardzo szczupła, a w takich przypadkach zwykle nie wszystko przebiega prawidłowo. - Dopiero po powrocie z rejsu - odpowiedział za nią mąż. - Zapewniała mnie, że dziecko przyjdzie na świat dopiero na jesieni. Inaczej bym jej ze sobą nie zabrał. Ale błagała mnie na klęczkach. Błękitne oczy młodej kobiety wyrażały coś zdecydowanie przeciwnego niż słowa płynące z ust męża. Ale nie sprzeciwiała mu się na głos. Raija domyśliła się, jak mają się sprawy.
- Czy wody odeszły? - zapytała. Karolina potwierdziła, pochlipując cicho. Raija przełknęła ciężko. Zacisnęła zęby tak mocno, że aż zabolały ją szczęki, i odwróciwszy się przez ramię, rzuciła: - Najlepiej będzie, jeśli sprowadzicie tu jeszcze moją przyjaciółkę. Powiadomcie mojego męża, on zatroszczy się o to, by ją tu przysłać. Powiedzcie mu też, żeby przybył Oleg. I to jak najszybciej. - Kim jest twój mąż? - zapytał Lorentz Weimer tubalnie. - Nazywa się Jewgienij Byków - odparła krótko Raija. - Jest armatorem. - A, to ten jednoręki... Weimer pokiwał głową i popatrzył na Raiję badawczo. Domyśliła się, co sobie pomyślał. - Potrzebuję przegotowanej wody - zakomenderowała. - Gorącej słodkiej wody. Poza tym będą mi potrzebne czyste opatrunki. Jeśli nie macie, podrzyjcie na pasy prześcieradła albo obrusy. Muszę mieć też jakąś miskę, żeby umyć ręce, i miskę do umycia niemowlęcia. Ociągając się trochę, dodała po chwili: - Proszę przynieść jeszcze wódki. Być może zajdzie konieczność, żeby podać matce coś mocniejszego. Kupiec z zachodu wyraźnie chciał zaprotestować, ale Raija nie dała mu dojść do słowa. - Tu ja decyduję - rzekła. - Jeśli nie dostanę tego, o co proszę, odejdę. Wtedy ktoś z was może mnie zastąpić, ale coś mi się zdaje, że spośród tu obecnych znam się na tym najlepiej. Rozejrzała się po twarzach, a mężczyźni, pobladłszy, wycofali się. - Poza tym wolałabym, żeby przyszły ojciec także stąd wyszedł - dodała. Lorentz z wyraźną ulgą opuścił kajutę. - Boisz się? - zapytała Raija, dobrze wiedząc, że to głupie pytanie. Zależało jej jednak, żeby nawiązać bliższą więź z młodą kobietą. Przedrzeć się przez mur, którym szczelnie się otoczyła, zajrzeć pod zastygłą na bladej twarzy maskę. Kobieta pokiwała głową. Zagryzła dolną wargę. Na spierzchniętych sinoróżowych ustach pojawiła się czerwona strużka krwi. - Ile masz lat? - Siedemnaście. Raija była zaskoczona. Lekki uśmiech rozluźnił nieco spiętą twarz, oczy odrobinę się ożywiły. - Wiem, wyglądam jak dziecko. Moja mama uważa, że to dobrze. Dzięki temu łatwiej było odwlec trochę moje zamążpójście, nie narażając rodziny na wstyd. Ale i tak w końcu wyszłam za mąż.
Zaśmiała się głucho. - Poród zaczął się przedwcześnie - powiedziała Raija bezradnie, czując, jak ściska ją w żołądku. - Może być ciężki i bolesny. - W bólu rodzić będziesz swoje potomstwo - wymamrotała Karolina, ściskając kurczowo dłonie i przymykając powieki. Raija zacisnęła zęby i westchnęła. Zastanawiała się, co też jeszcze nawbijano do głowy temu siedemnastoletniemu dziewczęciu. Kobiecie, a zarazem ciągle jeszcze dziecku. - Zrobię wszystko, co w mojej mocy - obiecała Raija - ale musisz się postarać stosować do tego, co ci powiem. Nie wiem, czy nam się uda. Czuła, że musi być szczera. Nie chciała przerazić Karoliny, ale nie potrafiła też jej kłamać prosto w oczy. - Musisz urodzić to dziecko. Może się jednak zdarzyć, że nie uda nam się uratować maleństwa. - Lepiej pozwólcie mi umrzeć - wyszeptała Karolina. - Ale ratujcie dziecko. Lorentz tak bardzo pragnie syna. Tylko dlatego mnie poślubił. Jego pierwsza żona nie obdarzyła go potomkiem. Ratujcie dziecko! Do kajuty wniesiono wodę i podarte na pasy prześcieradła, a także nożyce. Raija zakasała rękawy i strzepnęła z ręki resztki mąki. Dziwne wydało jej się, że jeszcze przed chwilą zagniatała ciasto na chleb. Ale przecież wypiekanie chleba i narodziny dziecka są nierozłącznie związane z życiem kobiety. Skurcze nasilały się, ale odstępy między nimi nie były jeszcze dostatecznie krótkie. Przyszła matka jęczała z bólu i zduszonym głosem żaliła się: - Czy to możliwe, by bolało jeszcze mocniej? Tak strasznie cierpię. Nie wytrzymam więcej. Czuję, jakby coś rozrywało mnie od środka. Raija ocierała mokrą szmatką spocone czoło rodzącej. Trzymała mocno szczupłe, białe dłonie, które nigdy nie szorowały podłogi, nigdy nie prały ubrań ani nie piekły chleba, i pocieszała Karolinę łagodnie. Nie mówiła jednak, że to dopiero początek. Ból nasilać się będzie stopniowo, miała więc nadzieję, że ciało młodej kobiety przygotuje się na to, co ma nastąpić, i zniesie najgorsze. Rodzenie jest bardzo bolesne. Cierpienie, a zarazem bezmierna miłość oddzielone jakże płynną granicą. Potęgujący się ból, u którego kresu znajduje się wielkie spełnienie i szczęście, nie dające się wyrazić słowami. Radość, której nie sposób objąć rozumem. Raija wiedziała o tym. Zapragnęła, by móc opowiedzieć o tym Karolinie, ale ta,
pogrążona w boleściach, głucha była na słowa pociechy. Nic do niej nie docierało. Jedyne, co mieściło się w świecie jej odczuć, to ból i pragnienie, by się go pozbyć. Raija trzymała ją za ręce, ocierała z potu jej „czoło i przemawiała słowami, które, choć nie trafiały do cierpiącej, to jednak jej pomagały. Ważny był ton, ciepłe dłonie i łagodne oczy. I uśmiech, który Karolina dostrzegała przez zasłonę łez. Raija z niecierpliwością wyczekiwała Toni. Cała była w strachu, bo skurcze następowały coraz częściej. Dziecko rodziło się za wcześnie. Raija obawiała się, że płód jest martwy. Próbowała sobie wyobrazić, jakiej wielkości będzie maleństwo. Karolina napinała ciało okryte kocami. Trzymała się kurczowo Raiji, zamykała się, drżała. Była taka szczupła, taka wąska w biodrach. Raija bała się. - Wszystko będzie dobrze - mówiła. - Tylko nie walcz! Poddaj się bólowi. Wyobraź sobie, że unosi cię potężna fala. Pomyśl, że jesteś jesiennym liściem, a ból to wiatr. Nie możesz z nim walczyć. Wtedy jest gorzej dla ciebie, moja droga. Daj się ponieść, nie sprzeciwiaj się! - To tak strasznie boli! - krzyczała Karolina, wlepiając w Raiję swe błękitne oczy. - Jak mam przestać walczyć? Nie chcę, żeby mnie tak bolało. Nie chcę tego dziecka. Nie wytrzymam! - Musisz urodzić - tłumaczyła Raija, a kąciki ust drgały jej ze współczucia dla rodzącej. - Nic na to nie poradzisz - powtarzała cierpliwie. - Dziecko musi się wydostać. Postaraj się! Tylko pogorszysz wszystko, jeśli będziesz z tym walczyć. Uwierz mi. Oddychaj miarowo, nie wstrzymuj oddechu. Nie przyj jeszcze, jeszcze za wcześnie! - Nie chciałam tego dziecka - płakała Karolina. - Nie chciałam. Nie chciałam tego wstrętnego dziada. Nie chciałam w ogóle mieć dzieci. Teraz też nie chcę. - Ciii - prosiła Raija. - Tracisz za dużo sił. Przestań mówić. Odpręż się. Oddychaj. Nie krzycz. To zaraz minie. Dziecko wyjdzie, kiedy już będziesz gotowa. Odpoczywaj w przerwie pomiędzy skurczami. Karolina starała się. Raija dostrzegła jej wysiłki. Ale martwiła się, że położnica utraciła zbyt dużo sił. Opierając się, szkodziła samej sobie i utrudniała tym, którzy chcieli jej pomóc. Czy Tonią i Oleg nie powinni już tu być? zastanawiała się w popłochu Raija, która nie spodziewała się, że poród tak szybko wejdzie w ostatnią fazę. Skurcze były coraz częstsze. Popatrzyła w pociemniałe oczy Karoliny, która, ściskając jeszcze mocniej jej dłoń, przymknęła powieki. Przestała krzyczeć. Ale słychać było zgrzyt zaciskanych zębów. Jęczała chrapliwie. Jej
głos docierał jakby gdzieś z głębi. Ciało wygięło się w łuk. Skurcze następowały teraz już jeden po drugim. Raija poczuła, jak oblewa ją pot i szczypią oczy. Wstała, otarła czoło i przyniosła płócienne szmatki. Odchyliwszy koc, podniosła koszulę rodzącej. Ujrzawszy biodra Karoliny, szczupłe niczym Michaiła, zadrżała. Dobry Boże, czy dziecko zdoła się przecisnąć? - Wytrzymaj - prosiła, nie będąc w stanie dłużej skrywać lęku. Karolina na moment popatrzyła przytomniej. Jakby poczuła się oszukana, dostrzegłszy malujący się strach na twarzy Raiji. - Nie mogę - wyszeptała. Ale parła. Raija już nie musiała jej niczego podpowiadać. Ciało Karoliny wiedziało, jak reagować. Stała się liściem unoszonym przez wiatr, maleńką łodzią targaną przez fale. Poddała się skurczom wywołującym najgorszy ból. Raija odkryła, że oddycha razem z Karoliną, że prze razem z nią. Czekała napięta każdym skrawkiem ciała. I pomagała Karolinie, która robiła wszystko, by wydać na świat dziecko. Strasznie krwawiła. Raija wymieniała co chwila kawałki płótna. Straciła poczucie czasu. Widziała jednak, jak bardzo Karolina jest już zmęczona i jak przeraźliwie się boi. - Czy to się kiedyś skończy? - jęczała. - Wkrótce - obiecała Raija, nie do końca przekonana, czy bliska jest prawdy. Już niczego nie była pewna. - Przyj, kochana! - Przecież mocniej już nie mogę! Kolejny skurcz. Karolina wczepiła się palcami w koc. Zsunęła się i zaparła stopami o krawędzie koi. Wygięta w łuk, parła, jęcząc przez zaciśnięte zęby. - Widzę główkę - zawołała Raija, wstrzymując oddech. - Wytrzymaj, Karolino. Widzę główkę, jeszcze trochę przyj. Jeszcze trochę. Kochana, wytrzymaj! Nie opieraj się. Nabieraj powietrza między skurczami. Słyszysz? Między skurczami. Oddychaj! - Nie mogę - wrzasnęła Karolina. - Nie zniosę tego dłużej! - Musisz! Raija rozchyliła kolana rodzącej, ale ta zacisnęła je z powrotem. Rozchyliła je więc znów na siłę, walcząc z opierającą się Karoliną. Płakała ze złości i rozpaczy razem nią. - Jeszcze trochę! - krzyknęła, ale zaraz pożałowała. Przecież nie tak należy zwracać się do kobiety wydającej na świat dziecko. - Jeszcze troszeczkę! - Zmieniła ton. - Nie jestem na ciebie zła. Ale nie wolno ci teraz poprzestać, bo zabijesz siebie i dziecko. Dziecko jest
prawidłowo ułożone. Jeszcze trochę i będę mogła ci pomóc. Na razie nie mogę sięgnąć tak głęboko. Karolina, wpatrzona w Raiję, parła. Bezskutecznie.
3 Raija całkiem straciła poczucie czasu. Wewnętrzną kajutę bez okien rozświetlało jedynie skąpe światło lampy palącej się niezależnie od pory dnia. Wydawało się więc, że czas przestał płynąć. Zza zamkniętych drzwi doleciały ją podniesione głosy. To znaczy, że wszyscy ci, z którymi wcześniej rozmawiała, czekali tam. Niby blisko, ale tak naprawdę daleko od tego, co tu się działo. Tonią z rozwichrzonymi włosami wśliznęła się do środka. Zdjęła z siebie pelerynę, odpięła mankiety i podwinęła rękawy do łokcia. - Ona strasznie krwawi - powiedziała Raija. Antonia, ogarnąwszy wzrokiem zakrwawione prześcieradło i czerwone ścierki obok koi, kiwnęła tylko głową. - Muszę jej pomóc - rzekła Raija. - Może będziesz musiała sama przyjąć dziecko. Poradzisz sobie? - Muszę, mam inny wybór? - odpowiedziała Antonia i przysunęła bliżej jedną z miednic. Wypłukała i wykręciła szmatki. - Przynieście gorącej wody! - zawołała przez zamknięte drzwi. - Tłoczą się na zewnątrz i nie mają odwagi wejść do środka - prychnęła. - Potężni i silni mężczyźni. - Może i dobrze - odparła Raija. - Nie wiem, czy wytrzymaliby taki widok. Przesunęła się aż do wezgłowia i uklęknęła przy koi. Karolina jakby się poddała. Dawno już przestała krzyczeć i jęczeć, tylko łzy płynęły jej z oczu nieprzerwanym strumieniem. - Wiem, że jesteś zmęczona - szeptała Raija. - Wiem, że już brakuje ci sił. Strasznie się nacierpiałaś! Ale teraz spróbujemy razem. Pomogę ci, na ile zdołam. Powiem, kiedy przeć. Postaraj się wyczuć skurcze. Powiedz, czy czujesz targającą tobą falę... Słyszysz mnie, Karolino? Raija trzymała kobietę za ręce, próbując je ogrzać. Trzymała najmocniej, jak mogła. - Słyszę - wyszeptała Karolina, resztkami sił ściskając dłoń Raiji. - Musisz odnaleźć w sobie porywy wiatru. Fruń wraz z nim. Nie opieraj się. Pamiętasz? Masz przeć, Karolino, przeć! Ja ci pomogę. Obiecuję, że uczynię wszystko, co w mojej mocy. A Antonia odbierze poród. Pomożemy ci obie, ja i Tonią. Ale ty też musisz się postarać. Karolina pokiwała głową. Raija pochyliła głowę, zamknęła oczy i ścisnęła dłonie rodzącej. Całą sobą była teraz z nią. Nie miała pewności, czy da radę, wiedziała tylko, że musi
spróbować. Wierzyła, że zdoła przekazać położnicy siłę, której tak bardzo potrzebowała. Zebrała w sobie całą odwagę, pomyślała o tym wszystkim, co w niej niezłomne, niepokorne... Wyobraziła sobie kwiaty, roślinki w pączkach wyrastające wbrew wszystkiemu ze skalistego nagiego podłoża. Targane wiatrem śliczności wystające na wysokość małego palca nad dywan porostów. I usłyszała gdzieś z boku własny głos. Powtarzała w kółko, jakby zaklinała, jedno słowo: „Przyj!” Wyczuwała skurcze. Zdawało się, że pochodzą z jej własnego ciała. Obie z Karoliną znalazły się na tym samym morzu i rzucały nimi te same fale nocnego sztormu, fale wieczności. Razem walczyły pośród spienionych grzyw, by nie dać się pochłonąć złotobiałemu chichotowi bałwanów. - Przyj! Ciało Raiji było takie gorące, jakby palił je ogień. Płonęła. Oddawała swoje ciepło, oddawała ów przechodzący przez nią strumień. Jej dłonie niemal żarzyły się. A potem znów porwały ją fale. Porwał ją wicher. Uniósł ją, ale ona już o tym nie wiedziała, odpłynęła. Leciała w powietrzu, lżejsza od obłoków. Istniała i nie istniała. Wieczna i niewidzialna. Była niczym, a zarazem wszystkim. Raija użyczała swych sił. Musiała. To była jedyna jasna myśl, przenikająca jej umysł. Wiedziała, po co się tu znalazła. Nie mogła zawieść. Napełniła rodzącą strumieniem energii, a potem straciła świadomość. Antonia walczyła ze łzami. Nie była taka szorstka i twarda, jak jej się zdawało. Wspomnienia wkradały się i prześladowały ją w najmniej pożądanej chwili. Tyle krwi. Dziewczyna jest bardzo wąska w biodrach, pomyślała. Ale przecież dziecka nie da się wcisnąć z powrotem do brzucha! Antonia przeklinała męża młodej kobiety, przeklinała wszystkich mężczyzn, którzy czynili kobiety brzemiennymi. Przeklinała, dobrze wiedząc, że nie powinno się używać takich słów przy narodzinach. Jej złość i tak na nic się nie zda. Bała się patrzeć na Raiję, ale jakby przyciągana niewidzialną siłą, mimowolnie zerkała w jej stronę. Ta klęczała przy głowie położnicy, ściskając mocno jej dłonie. Miała zamknięte oczy, a z jej ust w rytm ledwie wyczuwalnych skurczów wydobywały się w kółko te same słowa. Tonią nie rozumiała języka norweskiego, ale domyśliła się, o co Raija prosi młodziutką kobietę.
Sama powtarzała błagalnie te same słowa, tyle że po rosyjsku, w tej samej chwili, gdy wypowiadała je Raija. Rodząca była bardzo osłabiona. Straciła dużo krwi. Antonia bała się, czy uda się ją uratować. Odsuwała jednak powracającą natrętnie myśl, że młoda żona kupca umrze. Raija błagała ją, by parła. Kobieta poddawała się jej błaganiu, ale parła słabo, ledwie wyczuwalnie. Antonia wyobraziła sobie dwoje umarłych, matkę i dziecko. Straciła nadzieję, że to może się skończyć dobrze. Oblizywała słone wargi, krople potu zalewały jej oczy. Dłońmi przytrzymywała stopy kobiety, by chociaż w ten sposób jej pomóc. Powoli zauważyła zmianę. Nie miała odwagi łudzić się nadzieją, ale w Karolinę wyraźnie wstąpiły nowe siły. Parła mocniej, zapierając się stopami o kant koi, unosiła kolana. Emanowała z niej złość i przekora, płacz i ból, bunt i miłość. I jeszcze jedno: pragnienie, by wreszcie było po wszystkim. Antonia złapała się na tym, że wstrzymuje oddech razem z rodzącą, jakby poddawała się tej samej fali. Zamykała oczy, by wyrwać się ze szponów wspomnień. Nie chciała przypominać sobie maleństwa, które urodziła i pochowała na wschód od Uralu. Z kobiety chlustała krew, ale coraz wyraźniej widać było maleńką główkę dziecka. Antonia wzięła się w garść. Porzuciła przykre wspomnienia i zakasała wysoko rękawy bluzki. Jeszcze tylko przemknęło jej przez myśl, czy Olga domyśli się, by włożyć bochenki do pieca, gdy ciasto urośnie, ale zaraz skupiła się na tym, co w tej chwili było najważniejsze. Tonią nie raz pomagała oźrebić się klaczom. Zdarzało się jej nawet odwrócić źle ułożony płód, ratując w ten sposób niejedno źrebię. Teraz nie było wcale trudniej. Maleńka główka! Na ten widok wezbrały w niej fale czułości i z trudem powstrzymała łzy. Matka parła z całej siły. Antonia delikatnie przytrzymywała główkę dziecka, by jej, broń Boże, nie uszkodzić. Pociągnęła leciutko, wyczuła ramionka i uchwyciła je. Chlusnęła krew, a potem wydostało się dziecko, sine i śliskie niczym ryba. Maleństwo otworzyło buźkę i zachłysnęło się powietrzem. Nie krzyczało. Jęknęło tylko żałośnie. Antonia nie była w stanie dłużej powstrzymać łez. Otarła oczy, nie zważając, że pobrudziła się krwią. Odcięła pępowinę i zawiązała. Uniosła dziecko, a serce ścisnęło jej się z rozpaczy.
Mały chłopczyk kwilił niczym pisklę. Umyła go i otuliła kocykiem. Był bardzo maleńki. Nie widziała jeszcze nigdy takiej drobinki. Otuliła go podwójną warstwą płóciennych pieluch i zapłakała. Matka maleństwa leżała nieprzytomna. Majaczyła coś, ale Antonia i tak jej nie rozumiała. Raija, oparta głową o krawędź koi, ściskała zupełnie białymi dłońmi ręce młodziutkiej matki. Antonia przypomniała sobie, że Raija uprzedzała ją, że być może będzie musiała sobie poradzić sama. Antonia miała pełną świadomość, że gdyby nie pomoc przyjaciółki, która użyczyła swojej energii, żona kupca nie przeżyłaby porodu. Umarłaby i ona, i dziecko. Tak naprawdę nie wiadomo, czy to nie byłoby lepsze. Przynajmniej nikt nigdy nie dowiedziałby się prawdy. Nie wolno tak myśleć, skarciła się w duchu. Teraz trzeba oddać dziecko komuś, kto się nim zaopiekuje przez chwilę, i zająć się matką. Trzeba ją ratować. Tuż przy drzwiach sąsiedniej kajuty Antonia natknęła się na Olega, kapitana statku i kupca, ojca dziecka. Czekali. To było trudniejsze, niż przypuszczała. Przygarnęła maleństwo mocniej do piersi, jakby chciała osłonić je przed spojrzeniami i ofiarować mu całą swoją czułość. Popatrzyła na Olega zasmucona i rzekła błagalnie: - Muszę pomóc matce, Raija podróżuje... Uratowała życie jej i dziecku. Oleg przetłumaczył słowa żony na norweski, ale nie spuszczał z niej wzroku. Domyślił się, że coś jest nie tak jak powinno. Do Antonii podszedł siwy kupiec i wyciągnął ręce po dziecko. Chciał je wziąć od niej, ale ona wzbraniała się, przyciskając maleństwo jeszcze mocniej do piersi, jakby należało do niej. - To przecież ojciec - odezwał się Oleg z uśmiechem i powiedział coś do mężczyzny. Zaśmiali się rubasznie. - Pozwól mu potrzymać dziecko, Toniu - łagodnie upomniał żonę Oleg. - Chce się