a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 640
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 274

Bożena Gałczyńska-Szurek - Klasztor zapomnienia

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Bożena Gałczyńska-Szurek - Klasztor zapomnienia.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 74 osób, 78 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 245 stron)

Wszyst​kie pra​wa za​strze​żo​ne. Żad​na część ni​niej​szej książ​ki nie może być re​pro​du​ko​wa​na w ja​kiej​kol​‐ wiek for​mie i w ja​ki​kol​wiek spo​sób bez pi​sem​nej zgo​dy wy​daw​cy. Pro​jekt okładki i stron ty​tu​ło​wych Ilo​na Go​styń​ska-Rym​kie​wicz Redakcja Elż​bie​ta Spa​dziń​ska-Żak Ju​sty​na No​sal-Bart​ni​czuk Zdję​cia na okładce © Mas​son|fo​to​lia.pl Re​dak​cja tech​nicz​na, skład, łamanie oraz opra​co​wa​nie wer​sji elek​tro​nicz​nej Grze​gorz Bociek Korekta Ze​spół Ni​niej​sza po​wieść to fik​cja li​te​rac​ka. Ja​kie​kol​wiek po​do​bień​stwo do wy​da​rzeń lub po​sta​ci au​ten​tycz​nych jest zu​peł​nie przy​pad​ko​we. Wy​da​nie II po​pra​wio​ne i zmie​nio​ne, Ka​to​wi​ce 2017 Wy​da​nie I uka​za​ło się pt. Mo​na​chos Wy​daw​nic​two Sza​ra Go​dzi​na s.c. biu​ro@sza​ra​go​dzi​na.pl www.sza​ra​go​dzi​na.pl Dys​try​bu​cja: DIC​TUM Sp. z o.o. ul. Ka​ba​re​to​wa 21, 01​​-942 War​sza​wa tel. 22-663​​-98​​-13, fax 22-663​​-98​​-12 dys​try​bu​cja@dic​tum.pl www.dic​tum.pl © Co​py​ri​ght by Wy​daw​nic​two Sza​ra Go​dzi​na 2017 ISBN 978-83-65684-35-6

Moim ro​dzi​com Prze​ci​wień​stwem praw​dy płyt​kiej jest fałsz, prze​ci​wień​stwem praw​dy głę​bo​kiej może być inna głę​bo​ka praw​da. Al​bert Ein​ste​in

Od autorki Powieść Klasztor zapomnienia to książka o zbrodni i o miłości. Tło kulturowe tej historii uważam za bardzo ważne i dlatego sensacyjną, całkowicie fikcyjną fabułę wplotłam w realia współczesnej Grecji. Zależało mi bowiem, by perypetie powieściowych postaci, podkreślam, także fikcyjnych, zyskały przekonujący grecki klimat. Aby maksymalnie uprawdopodobnić fabułę, opisałam wyłącznie miejsca istniejące w rzeczywistości, choć nie obyło się bez drobnych przekłamań. W Republice Mnichów Świętej Góry Athos nie ma klasztoru św. Sotirisa, tak samo jak w malowniczym Vurvuru willi o wdzięcznej nazwie Rosa! Policja portowa w mieścinie Uranopolis zyskała w książce rangę policji miejskiej, ale przecież taki awans może być dla wspomnianego posterunku jedynie kwestią czasu. Pisząc tę książkę miałam dwa cele. Pierwszy, literacki, oparty na fikcyjnej fabule, to dzielenie się z czytelnikiem moimi przemyśleniami o życiu. Drugi, ukryty w tle, to analiza prawdziwych faktów związanych ze zjawiskiem, które mnie fascynuje. Z istnieniem w samym sercu Europy XXI wieku niezawisłego Teokratycznego Państwa Mnichów. Ze wszystkimi tego konsekwencjami! Wszystkim osobom, które przyczyniły się do powstania i wydania tej książki, a w szczególności moim greckim przyjaciołom, za wsparcie i merytoryczną pomoc – dziękuję.

PROLOG Był mimowolnym świadkiem ich śmierci. Znalazł się tu przypadkowo i jednego był pewien: Nie powinien był tego widzieć. Stał teraz na skraju przepaści i czuł, jak ogarniają go mdłości. Widok na dole, na postrzępionym skałami brzegu morza był potworny, ale rozpaczliwy krzyk konających na tym pustkowiu spłoszył tylko kilka mew. Zaraz potem zapanował błogi spokój. W dodatku wszystko potoczyło się błyskawicznie. Pochylił się, żeby poprawić sznurowadło, a gdy podniósł głowę, było już po wszystkim. Jeszcze przed chwilą siedzieli przy tym stole i rozmawiali… „Mój Boże, Jezu Chryste! Co mam robić?!” — rozpaczliwie szukał w myślach rozwiązania. W końcu padł na kolana i zaniósł się bezgłośnym szlochem. W histerycznym zapamiętaniu zaczął szarpać wokół siebie kępy trawy. Rzucał źdźbła w przepaść, szczękając zębami jak w gorączce. Wokoło rozchodził się słodki zapach pinii, a z nieba lał się żar. Przyroda była obojętna na tragedię, w której mimo woli uczestniczył. Nagle zaciśnięta na źdźbłach trawy dłoń zapiekła. Chłopak syknął z bólu i z pokrwawionej ręki wypuścił coś błyszczącego. W promieniach słońca, w trawie, zamigotał złoty krzyż na rozerwanym łańcuchu. Chwilę trwało, zanim dotarło do niego, że biżuteria należała do jednej z ofiar. Zaraz potem znowu dopadły go dreszcze. Zraniona ręka krwawiła, ale jego oczy jak magnes przyciągał błyszczący w trawie przedmiot. Na złotym krzyżu, wysadzanym czarnymi kamieniami, konał realistycznie wyrzeźbiony Chrystus. Ten wzruszający widok, nie wiadomo dlaczego, ukoił emocje. Przyszło opamiętanie, a zaraz potem lęk. Jeszcze tylko rzut oka na brzeg przepaści i refleksja. Skoronie potrafił im przeszkodzić i nie może już w niczym pomóc… nie

ma tu czego szukać. Gdzieś w pobliżu mewa poderwała się do lotu. Chłopak rozejrzał się niespokojnie wokoło, a potem schował krzyż do kieszeni. Chustką do nosa owinął zranioną rękę i czym prędzej oddalił się z miejsca, gdzie przed chwilą skonało dwóch mężczyzn.

ROZDZIAŁ I Wycieraczki nie nadążały ścierać wody spływającej strumieniami po przedniej szybie. Wielkie krople waliły w dach samochodu. Macedonia1 witała Klarę deszczem. Była Polką. Choć mieszkała w Grecji od wielu lat, w czasie każdej podróży z wysp na kontynent odkrywała uroki Hellady2 odnowa. Od nowa ulegała jej czarowi. Porozmazywane kontury krajobrazów przesuwających się za szybą stały się teraz wysokie i przytłaczające. Uświadomiły jej, że wjechała do wąwozu Tembi3. Przed pustym przy tej pogodzie parkingiem przy Sanktuarium Aghia Paraskiewi4 nacisnęła powoli na hamulec. Samochód potoczył się jeszcze kilka metrów i posłusznie stanął. Deszcz nagle ustał, ale Klara nie była pewna, czy chce wysiąść. Ostatecznie uchyliła szybę samochodu i po chwili do środka wtargnęła odurzająca woń ziemi i igliwia. Upajała się przez chwilę ostrym, drażniącym nozdrza zapachem oddychającej greckiej ziemi. Macedonia pachniała inaczej niż wyspy Dodekanezu5. Klara kochała te strony, ale bała się złych wspomnień i chyba wolałaby nigdy tu nie wracać. Miała mieszane uczucia i była wściekła na Tasosa. Nie dość, że zatelefonował i niepotrzebnie uprzedził Jorgosa o planach ściągnięcia jej na całe lato do Vurvuru6, to jeszcze, poza ogólnikami, niczego się od niego nie dowiedziała. Wtargnął w jej życie, zasiał niepokój i zanim zdążyła go wypytać o szczegóły prowadzonego śledztwa, zakończył rozmowę. — Wszystkiego się dowiesz na miejscu, jak przyjedziesz — burknął. — Nie będziemy tej sprawy omawiać przez telefon. Jestem w firmie. Dzwonię ze służbowego aparatu. Sama rozumiesz — uciął. Oczywiście zaraz po tej rozmowie pokłócili się z Jorgosem, choć Klara starała się tym razem wysłuchać pretensji męża ze zrozumieniem i uległością

właściwą żonie Greka. Sytuacja ją przerosła, bo jak zwykle przesadzał. Początkowo mówił wyłącznie o tym, że jest nierozsądna i naraża swoje życie, zadając się z kryminalistami. Potem były wyrzuty, że mimo obietnic znowu zamierza współpracować z policją. Gdy padły gorzkie słowa o ich nieplanowanych i nienarodzonych, rzecz jasna przez nią, dzieciach, straciła cierpliwość. Mówili coraz głośniej, przekrzykiwali się w zapamiętaniu, a potem, jak zwykle, godzili się — w łóżku. Rozkosznie, długo i niespiesznie. Rano Jorgos był wykończony, ale humor już mu dopisywał. Spakował swoje rzeczy błyskawicznie, jak przystało na zawodowego marynarza. Szepnął jej do ucha schrypniętym głosem, że chętnie powtórzyłby wczorajszą kłótnię i że ma pomysły na nowe sposoby pojednania. Przygarnął ją przy tym gwałtownie i tak mocno, że poczuła przez koszule nocną jego twarde, pięknie rzeźbione ciało. W drzwiach zatrzymał się na chwilę. — Kochamcię. Wiesz, że cię kocham. — Patrzył na nią rozpalonym wzrokiem. — Proszę cię, bądź ostrożna i nie daj się skrzywdzić. Zanim wyszedł i zniknął jak zwykle na długie miesiące, usłyszała kolejne wyznanie. Że już tęskni, a wpatrzone w nią oczy faktycznie wyglądały na… co najmniej stęsknione… Teraz Klara siedziała w samochodzie, w drodze na Półwysep Chalcydycki, i rozmyślała o Tasosie. Jego zachowanie, a szczególnie niechęć do rozmowy na temat śledztwa, które prowadził, a w którym i ona przecież miała uczestniczyć, były zastanawiające. „Skąd aż taka powściągliwość?” — trapiły ją różne domysły. Tasos był agentem Interpolu, z pochodzenia Grekiem. Przeważnie prowadził głośne i trudne sprawy. Śledztwa z jego udziałem zazwyczaj poprzedzały doniesienia prasowe. Tymczasem w mediach panował spokój, a Tasos przez telefon zdradził tylko półsłówkami, że sprawa jest nietypowa i grozi poważnym skandalem. „Cóż to z tajemnicza historia?” — zastanawiała się. — „W dodatku czeka mnie wyprawa do Vurvuru”.

Kiedy usłyszała tę nazwę przez telefon, miała mętlik głowie, a serce zatłukło się jej w piersiach jak oszalałe. Dzieciństwo i dużą część życia Klara spędziła w Grecji, właśnie w Vurvuru. Choć przywykła, żeby nie angażować się emocjonalnie w zadania powierzane jej przez agencję wywiadowczą, tym razem była podekscytowana. Nurtowała ją ciekawość, z powodu jakiej zagadki kryminalnej los rzuca ją w tamte strony. Tow Vurvuru bowiem Klara pokochała Grecję i kulturę antyczną. Po ślubie, zgodnie z oczekiwaniami męża Greka, miała szczere intencje realizować się zawodowo jako hellenistka, ale życie chciało inaczej. Uzyskane w Polsce kwalifikacje policyjnego psychologa, znajomość miejscowych realiów i trzech języków obcych, a nade wszystko skłonność do ekstremalnych przeżyć, no i spotkanie Tasosa — zaważyły na jej losach. Dla agenta Interpolu, wychowanego i wykształconego w Anglii, po pierwszej wspólnej sprawie stała się niezbędnym uzupełnieniem. Choć mąż Klary, Jorgos, nie znosił Tasosa za wciąganie żony do pracy w policji i narażanie jej na niebezpieczeństwo — oficjalnie byli zaprzyjaźnieni. Ona była z Tasosem na tyle blisko, że często powierzał jej swoje sekrety. Teraz milczał jak zaklęty, ale dawał do zrozumienia, że gra toczy się o wysoką stawkę. Klarę zżerała ciekawość, a w tej chwili musiała w spokoju pomyśleć i zrobić jakiś plan. Była zmęczona. Spojrzała niechętnie na kierownicę i na tkwiące w stacyjce wozu kluczyki. Krótka decyzja i znalazła się przed samochodem. Parking,na którym się zatrzymała, był duży i o tej porze zupełnie pusty, dlatego zaparkowała samochód tuż obok schodów prowadzących do podziemnego przejścia, łączącego dwie strony drogi. Zbiegła teraz po wyszczerbionych betonowych stopniach do tunelu. Po drugiej stronie ulicy, wchodząc na wielki wiszący most prowadzący do Sanktuarium Aghia Paraskiewi minęła zdziwionych jej wieczorną wizytą handlarzy dewocjonaliów. Nagle zawróciła, pognała w kierunku najbliższego, wciąż rozłożonego straganu i zaczęła z uwagą oglądać wystawiony towar. Z drewnianego stołu i z betonowych płyt pod nogami spoglądały na nią tandetne podobizny

świętych, których imion od lat z trudem się uczyła. W kilku miejscach widać było przedstawioną w prawosławnej konwencji Madonnę z Dzieciątkiem. Ikon było mnóstwo i na większości straganów były identyczne. Gdzieniegdzie, kusiły nabazgrane w różnych językach reklamy — promocje widniejących obrazków po pięć, cztery, a nawet, w przypływie biznesowej determinacji, po trzy euro za sztukę. „Egzemplarz do wyboru, czyli dowolny” — proponowano rezolutnie. — Może ta? Aghios Nikolaos — jakaś ręka wskazała ikonę św. Mikołaja7. Klara żachnęła się. Podniosła głowę i uświadomiła sobie, że jest jedyną klientką. Sprzedawca przyglądał się jej z uśmiechem, a Grecy wokół przysłuchiwali się rozmowie. Bezwiednie wyciągnęła rękę w kierunku Matki Boskiej z Dzieciątkiem. — Cudzoziemka! — wykrzyknął tryumfalnie sprzedawca i uśmiechnął się szeroko, nie do niej, a do kolegów. — Tak?A to dlaczego? — zapytała zaczepnie. — Cudzoziemcy kupują wyłącznie Madonnę. Poza tym, ten twój akcent… — wyraźnie popisywał się przed kolegami. — Pięknie mówi po grecku, czego się czepiasz dziewczyny — ktoś natychmiast stanął w jej obronie. — A… a skąd jesteś? — zażywny staruszek już zmierzał w jej kierunku. Sytuacja przybierała niechciany przez Klarę obrót. Żeby uniknąć odpowiedzi, zrobiła głupkowatą minę, jakby nie dosłyszała pytania. „Oho,zaczyna się — pomyślała spanikowana. — Z ich wrodzoną ciekawością nie jest w stanie konkurować nawet późna godzina. Trzeba się natychmiast stąd wynosić”. — Dajmi Madonnę z Dzieciątkiem — powiedziała szybko do sprzedawcy. — Taką, jaką podarowałbyś własnej… — zamilkła nagle. Nie wiedziała, jakiego słowa użyć. — Matce? — dokończył za nią. — Komuś bliskiemu — dopowiedziała wymijająco. Czuła przy tym, jak przez jej twarz przeszedł nerwowy skurcz. — Starszej kobiecie? — drążył temat, ale w końcu, nie czekając na

odpowiedź, wszedł na zaplecze straganu. Po chwili wrócił. — Może być taka? — podał jej ładną, ręcznie malowaną ikonę w bordowo- złotych barwach. — Jakdla ciebie — taksował ją spojrzeniem — za dwieście pięćdziesiąt euro. „Sądząc po cenie, robię piorunujące wrażenie” — pomyślała zgryźliwie Klara. — Niech będzie. Dodaj jeszcze i to — wybrała trzy cienkie świece i zapłaciła. Zakończyła transakcję i nie czekając na kolejne pytania, pośpiesznie skierowała się znowu na wiszący most. W sanktuarium zapaliła świece i wbiła je z namaszczeniem do piasku w świeczniku, a potem usiadła w pobliżu templonu8. Lubiła przesiadywać i rozmyślać w cerkwi, dlatego teraz poczuła się prawie jak w domu. Usiłowała się nawet pomodlić, ale zupełnie nie mogła zebrać myśli. Patrzyła więc w migocący płomień świec i wspominała. Przez całą drogę miała przed oczyma osobę, w intencji której płonęły teraz świeczki. Klara rozpamiętywała bolesne zdarzenia, które dzisiaj, kiedy po latach wracała do Vurvuru, wolałaby wymazać z pamięci. Tasos nie miał pojęcia, jak szokujące było dla Klary ulokowanie ich obojga, po przyjedzie w te strony, w Villi Rosa. W jak kłopotliwej postawiono ją sytuacji. Niepokój Klary budziło nie tylko śledztwo, w którym miała uczestniczyć. W Vurvuru czyhały na nią upiory przeszłości, o których, jak dotąd, udawało się jej zapomnieć. * * * Dopiero późnym wieczorem minęła Saloniki, stolicę greckiej Macedonii, i skierowała się na Półwysep Chalcydycki9. Kiedy wjechała na środkowy „palec” półwyspu, Sithonię10, było już całkiem ciemno. Droga była niezbyt przyjemna, ale na szczęście dość krótka. Klara mijała charakterystyczne dla tych obszarów tereny bujnej zieleni. W światłach samochodu migały najpierw drzewa sosnowe, których było tu mnóstwo, a potem gaje oliwne.

Kiedy dotarła wreszcie na wzgórze z panoramą malowniczej osady Vurvuru, poświata księżyca otulała miasteczko i okolicę. Nic nie było widać. — Jaka szkoda — mruknęła do siebie. Vurvuru najpiękniej wyglądało właśnie z tego miejsca, kiedy patrzyło się na nie w dzień i z góry. Położone w zatoce o turkusowej barwie wody, na wprost dziewięciu wysepek otaczających największą, wyspę Diaphoro, było rajem jej dzieciństwa. Widok, który się stąd roztaczał za dnia, trudno było zapomnieć. Pamiętała tę panoramę doskonale przez cały ten czas, gdy jej tutaj nie było. To znaczy, przez całe dorosłe życie. Melinai Tasos czekali na nią na trawniku przed domem. Tak jak się spodziewała. Siedzieli przy niewielkim stole ogrodowym i głośnio rozprawiali, wymachując rękoma. Na odgłos silnika zamilkli. Odwrócili się w kierunku samochodu i spokojnie czekali, aż zaparkuje. Oświetlony pensjonat Villa Rosa, zatopiony w kwitnących pnączach róż, wśród wysokich palm, wydał się jej całkiem obcy. Po licznych przebudowach i remontach prezentował się okazale, ale nie przywoływał żadnych wspomnień. Klara była rozczarowana. Przez całą drogę obawiała się momentu, kiedy zobaczy ten dom, a teraz nic nie czuła. Tasos wstał i z szeroko rozłożonymi rękoma wyszedł jej na spotkanie. — Τι κάνεiς Κλάρα? Είσαι καλά?11 — Objął ją i jak piórko podniósł do góry. — Καλά, καλά12, już wystarczy, bo mnie udusisz — jęknęła. Najwyraźniej jestem ci bardzo potrzebna. Od roku się nie odzywasz, a tu proszę, co za wylewność — zrzędziła demonstracyjnie. — Tak, ja też się za tobą stęskniłam. — Cmoknęła go w policzek. — Kiedy przyjechałeś z Londynu? — Jestem tu już jakiś czas. — Popatrzyli na siebie porozumiewawczo. — Aż tak kiepsko jest z tym śledztwem, że zaklęcia i domniemania psychologiczne są niezbędne? W odpowiedzi pokiwał głową i delikatnie pociągnął ją w głąb ogrodu.

Na trawniku, pod parasolem przeciwsłonecznym, siedziała przy stoliku Melina. Przyglądała się ich powitaniu, nie ruszając się z miejsca. Jak zwykle paliła papierosa. Teraz wstała, zgniotła w popielniczce połówkę niedopalonej karelii13 i powoli kołysząc biodrami, podeszła do Klary. — Witaj,moja mała. — Patrzyła na nią roześmianymi oczyma. Zanim Klara zdążyła się odezwać, zatonęła w przepastnych, silnych ramionach przyjaciółki swojej matki. Melinanic się nie zmieniła. Była duża, pulchna i pachniała tak samo, jak przed laty. Perfumami Chanel 5 i papierosami. Nawet sukienkę miała identyczną — czarną i prostą. Czerwona opaska, którą niedbale przewiązała włosy, spadała jej końcami aż do ramion. Odsłaniała piękną, opaloną twarz, z lekko garbatym nosem i wiecznie roześmianymi oczyma. Koloroweprzepaski we włosach i markowe torby były nieodłącznym elementem jej image’u, wyróżniały ją. Melina uzupełniała nimi swój strój, zawsze czarny, a zamawiała je u najlepszych kreatorów mody. Najpierw dobierała kolorowe dodatki ubioru, a potem stawała w drzwiach swojej garderoby i mawiała przekornie: „Już jestem gotowa, teraz tylko muszę się ubrać”. Nosiła też piękną biżuterię. Wyłącznie białe złoto i szlachetne kamienie. Klara podziwiała jej szyk i teraz też przyłapała się na tym, że patrzy na nią z zachwytem dziecka. Była zła, że Melina zdaje sobie z tego sprawę. — Ano witaj, witaj — oswobodziła się wreszcie z uścisków gospodyni. — Wyglądasz wspaniale, czyli jak zwykle — Klara zaśmiała się nienaturalnie. — Ty też, kurczaku, wyglądasz pięknie. — Melina oglądała jej twarz z odległości kilku centymetrów. — Słowiański anioł — mrugnęła do Tasosa. — Dla tych niebieskich oczu i blond włosów niejeden Grek jest w stanie oszaleć. Ten twój Jorgos pozwala ci na takie eskapady? — Mówiąc to, obserwowała spod oka Tasosa. — Jesteśmy partnerskim małżeństwem, Melino — oburzyła się bez przekonania Klara. — Greki partnerski związek. Ha, ha, ha… akurat. Czyżby w Grecji zaszły zmiany, o których nic nie wiem? — Melina śmiała się głośno i chrapliwie. —

Jednym słowem, potrafiłaś go przekonać. Masz na to jakiś patent? — Mam.To znany patent. — Klara uśmiechnęła się do swoich myśli. „Najstarszy patent na świecie”. — Umieszczę cię w pokoju na poddaszu — spoważniała nagle Melina. — Dużo w nim zmieniłam — dodała prędko. — Nawet książki profesora przeniosłam na dół, do pokoju Nikosa. — Gabinetojca z widokiem na lagunę i Athos14 będzie mój? — zapytała w odpowiedzi Klara. Podeszła i wreszcie pocałowała ją w policzek. — Powinnam była wrócić tu wcześniej. Kocham ten dom, to miejsce i kocham ciebie — powiedziała nie patrząc na Melinę. W odpowiedzi gospodyni ogarnęła ją spojrzeniem pełnym ciepła. — Umówcie się na jutro. Klara powinna odpocząć. To była długa podróż — powiedziała nie do niej, a do Tasosa. Dotknęła potem jej ramienia jakby zamierzała jeszcze coś powiedzieć, ale nic nie dodała. — Wiesz gdzie jest klucz. Jeśli jesteś głodna, zajrzyj do kuchni — poradziła zanim zniknęła za oszklonymi drzwiami willi.

ROZDZIAŁ II Pierwszy poranek w Villi Rosa Klara spędziła w samotności, na balkonie swojego apartamentu. Koło południa przyszła do niej Teodora. Przyniosła ellinikokafe15 z wodą i z lodem. Na widok przysłanej przez Melinę niańki Klara rozpłakała się jak dziecko. Starowinka wdrapała się zasapana na poddasze. Stanęła przed nią mała, krucha i zgarbiona. Tylko oczy emanujące poczuciem humoru błyszczały jej jak dawniej. — Jeszcze żyję, nie musisz mnie opłakiwać — ofuknęła ją. — Jeśli chcesz mi powiedzieć, że dobrze wyglądam — przymrużyła jedno oko, a twarz jeszcze bardziej jej się pomarszczyła — daruj sobie. W moim wieku wygląd jest bez znaczenia. Jakaś ty chuda, musimy cię odkarmić — zaczęła obmacywać Klarę jak hodowlanego kurczaka. „Nie daj Boże” — pomyślała Klara, dumna z efektów swojej ostatniej diety. Podeszła do walizki i wyciągnęła kupioną przed Sanktuarium Aghia Paraskiewi ikonę. — Kupiłam ją dla ciebie — skłamała bez zająknienia i podała staruszce obraz. Samanie potrafiła zrozumieć, jak mogła kupić taki niedorzeczny prezent dla tryskającej seksem Meliny. Zupełnie błędnie wyobraziła sobie przyjaciółkę rodziców po dziesięciu latach jako stateczną panią w średnim wieku. Tymczasem Melina była wciąż piękna. Nie zmieniła się ani jej twarz, ani sylwetka. Wciąż balansowała na granicy solidnej nadwagi, zachowując figurę, którą pożerał wzrokiem każdy mężczyzna. Kipiała seksem. To niewiarygodne, ale Klara na własne oczy widziała, jakim wygłodniałym spojrzeniem taksował ją wczoraj o dwadzieścia lat młodszy Tasos. Mężczyźni w jej towarzystwie dostawali małpiego rozumu. Pewnie i teraz, na ulicy, oglądali się, żeby musnąć spojrzeniem jej pośladki, biust i aksamitną skórę dekoltu.

Patrząc na niedoszły prezent dla niej w powykręcanych reumatyzmem rękach Teodory, Klara poczuła się jak skończona idiotka. — To zbyt drogie, Klaruniu — wzruszona staruszka wzbraniała się przyjąć ikonę. — Jest dla ciebie, nianiu. Nie ma tutaj nikogo innego, komu chciałabym ją podarować — tłumaczyła staruszce zgodnie z prawdą, odprowadzając ją do drzwi. Kiedy została sama, znowu wyszła na balkon. Ogarnęła wzrokiem lagunę i natychmiast pomyślała o ojcu. Błękitne niebo przenikające się na horyzoncie z granatowoturkusową wodą i widok zatoki z dziewięcioma wysepkami okalającymi okazałą Diaporo kojarzyły się jej zawsze z Vurvuru i z nim. Dopadły ją wspomnienia z dzieciństwa, kiedy godzinami przesiadywała w kucki na tym balkonie. On pracował w gabinecie, a ona czekała, aż się odezwie. Uwielbiała go i podziwiała, tak jak wszyscy. Przynajmniej kilka miesięcy w roku, kiedy matka wyjeżdżała na artystyczne tournée, Klara spędzała w Grecji, w Villi Rosa u boku ojca, wybitnego archeologa — teoretycznie. Naprawdę mieszkała tu sama, pod opieką niańki albo jego greckiej asystentki, Meliny. Czekała na nieliczne chwile, kiedy opuszczał wykopaliska w Olynthos16 i wracał do Vurvuru. Prawdę mówiąc, wydawało się, iż z trudem akceptował, że się wciąż koło niego kręci, a Klara wolałaby być jakąś tysiącletnią skorupą, żeby zasłużyć na jego uwagę, a nie małą, chudą dziewczynką. W dodatku wszyscy stąpali na palcach, kiedy pracował i tłumaczyli jej, że pan profesor jest kompletnie pochłonięty pracą. Że nic poza nauką dla niego nie istnieje i że powinna być z niego dumna. Chyba była. Nawet po latach łatwiej jej było wyobrazić sobie, że był dziwakiem, a nie po prostu złym ojcem. Bywało też lepiej. Najczęściej, gdy chorowała, poświęcał jej więcej czasu i wymyślał dla niej bajki. Dzieci w Polsce oglądały w telewizji Kubusia Puchatka, a Klara wysłuchiwała opowieści o cyklopach i centaurach. Mitologię znała od A do Z, zanim nauczyła się pisać i czytać. Klasztory na półwyspie Athos były pałacami pięknej Heleny, a ojciec obiecywał jej, że kiedy dorośnie, pojadą tam razem. Teraz Klara wie, że kłamał. Żadnej

obietnicy nie dotrzymał, a zanim skończyła osiemnaście lat, nagle zmarł. Pozostawił naukę i archeologię polską w nieutulonym żalu. Na niczym innym i tak mu chyba nie zależało. Długo tak myślała, jednak przed jego śmiercią przeżyła szok i wszystko w jej życiu się zmieniło. — Zamierzasz fruwać czy będziesz skakać? — usłyszała za plecami. — W Anglii wchodzi się bez pukania? — odpowiedziała pytaniem i zeszła z barierki balkonu. — Pukałem, i to nie raz — tłumaczył się Tasos. — Noto trzeba było mi dać szansę na zaproszenie cię do środka. Teraz będziesz musiał poczekać, aż się ubiorę. — Jak dla mnie niekoniecznie — zażartował. — Zapomnij.Jorgos by mnie zabił. Rozumiesz? — najeżyła się Klara. — Nie rozumiem. A za co? — W tym kraju przebywanie w negliżu z mężczyzną tak przystojnym jak ty to prawie fizyczna zdrada. Rozumiesz? — dopytywała się. — Nie,a przecież też jestem Grekiem. — Jaki tam z ciebie Grek — mruknęła pod nosem. — Następnym razem czekaj na dole. Melina kogoś po mnie przyśle. — Chyba żartujesz! — Teraz Tasos zdziwił się naprawdę. — Nie,a ty, luzaku, nie jesteś w Anglii… Zrozumiałeś wreszcie? — No,już dobrze. Dobrze — wpadł jej w słowo. — Poddaję się. Wychodzę na balkon. Gdyby ktoś nagle wszedł, jest OK. Fizycznie mnie tu nie ma — wyraźnie kpił. — Bardzo śmieszne — mruczała Klara w sypialni, wciągając dżinsy i pierwszą lepszą bluzkę. Związała włosy gumką i wróciła do gabinetu. — O co chodzi z tym śledztwem? Powiesz mi coś wreszcie? Zastała Tasosa zapatrzonego w widok przed balkonem. Nie odpowiedział na pytanie. Stał jak zahipnotyzowany przed panoramą rozpościerającą się w dolinie. Morze rozświetlone promieniami porannego słońca mieniło się aż po horyzont wszystkimi barwami błękitu i turkusu. Ten widok zupełnie go pochłonął. Nagle jakby się ocknął. Zmarszczył brwi i przez chwilę zbierał myśli.

W końcu popatrzył na nią roztargnionym wzrokiem. — Co wiesz o greckiej Republice Mnichów?17 — wskazał głową za okno. — To ma jakiś związek ze sprawą? — odpowiedziała pytaniem. — Ma — wpatrywał się w nią. — Co cię interesuje? — Wszystko. Zaskoczył ją tym pytaniem, a jeszcze bardziej zaskoczył ją wyraz jego twarzy. Widniało na niej oczekiwanie i napięcie. — To autonomiczna republika wydzielona z państwa greckiego — zaczęła, obserwując go spod oka. — Utworzono ją w 1913 roku, ale mnisi prawosławni mieszkają tam od setek lat. To na pewno wiesz — zawahała się. — Uhm — mruknął. — Republika Mnichów rozpościera się wokół Świętej Góry Athos. Leży na trzecim, ostatnim paluchu Półwyspu Chalcydyckiego. Klara podeszła do okna i patrzyła na okolicę, o którą pytał. — Przy dobrej pogodzie czasem można zobaczyć z tego balkonu zarys wybrzeża Athos. — Wskazała ręką tamten kierunek. — Klasztorów stąd nie widać, ale ojciec dużo mi o nich opowiadał. — Na to liczyłem — Tasos potakiwał głową. — Zarząd w Republice sprawują wybrani spośród zamieszkujących tam mnichów, a ich państwo jest oddzielone od reszty półwyspu granicą lądową, strzeżoną policyjnie. Z tego, co wiem, wjazd odbywa się jedynie drogą morską, przez przystań promową w Uranopolis. Podobno pod widocznym nadzorem greckich służb specjalnych — dodała znacząco. — Mnisi żyją tam odizolowani od świata. Ojciec opowiadał mi, że w przeszłości było ich na Athos kilkadziesiąt tysięcy. W tej chwili wiadomo o dwudziestu czynnych klasztorach i mnichów jest znacznie mniej. Przybysze nie są tam zbyt mile widziani, a kontakty zewnętrzne ograniczone do minimum. Dodatkowo od 1054 roku panuje całkowity zakaz wstępu istot rodzaju żeńskiego na terytorium Republiki18. Ten fakt jest dobrze znany, bo wielu Europejczyków bulwersuje. W ten sposób od niemal tysiąca lat wszyscy mieszkańcy półwyspu są płci męskiej. Masz pojęcie? Mnisi prześladują nawet zwierzęta

hodowlane rodzaju żeńskiego. To taka ciekawostka — dodała. — A feministki szaleją — parsknęła nagle śmiechem. — Usiłowały nawet wtargnąć na półwysep. Po chwili zamilkła, wywołując tym niezadowolenie Tasosa. — I to wszystko, co wiesz? — Był wyraźnie zawiedziony. Klara nie miała ochoty tłumaczyć, że o Republice Mnichów większość ludzi w ogóle nic nie wie. — Wszystko — ucięła krótko. — A jaki to ma związek ze śledztwem, które prowadzisz? Bo to jest chyba najważniejsze? Nic nie znalazłam w mediach. Przez telefon nie chciałeś nawet pobieżnie opisać, w czym rzecz. Coś się stało na Athos? Z czym mamy do czynienia? — dopytywała poirytowana. Wziął głęboki wdech i spojrzał za okno. — Przypuszczam, że z morderstwem… — zawiesił głos i popatrzył jej prosto w oczy — w Republice Mnichów. — Bingo — szepnęła. — No właśnie. Prowadzenie śledztwa w tamtych warunkach to ciężka sprawa — przyznał. — W dodatku nie mamy żadnych punktów zaczepienia. — Znowu odwrócił się w kierunku panoramy za oknem. Nikt nie potrafił się oprzeć widokowi laguny, który roztaczał się z tego pokoju. — A materiały z miejsca przestępstwa? — nie dawała za wygraną. — Tylko stare, niezarejestrowane magnum — odpowiedział bez entuzjazmu. — Macie broń? To całkiem nieźle — zdziwiła się. — Ofiary znaleziono na brzegu morza. Pistolet leżał niedaleko ciał, w wodzie. Wciąż nie wiemy, do kogo należał. Zresztą nie użyto go. — Nie? — Klara zdziwiła się jeszcze bardziej. — A… świadkowie? — Żadnych — wzruszył ramionami. — Więc co jeszcze macie? — niecierpliwiła się. — Dwa trupy. — Dwie ofiary? — dopytywała. — No, niezupełnie. Z naszych ustaleń wynika, że prawdopodobnie jeden z nich, bo to są oczywiście dwaj mężczyźni, był niedoszłym mordercą. Nie

mamy pojęcia, który. — Faktycznie, zagadkowo to wygląda — mruknęła Klara. — Jak to, nie wiecie, który?! — zirytowała się nagle. — Wytłumacz coś jaśniej. — Patrzyła na Tasosa z coraz większym niedowierzaniem. — Ustaliliśmy, że mężczyźni stoczyli walkę na skraju przepaści. W tym rejonie klifowe wybrzeże opada pionowymi skałami wprost do morza. Spadli i obaj zginęli na miejscu. W pobliżu ciał, w wodzie, znaleźliśmy pistolet, którego, jak wspomniałem, nie użyto. Odciski palców są nieczytelne. Ślady walki, zadrapania i podarte ubrania dowodzą, że jeden drugiego ściągnął w przepaść. — No, to jakby nieszczęśliwy wypadek — wysiliła się na dowcip. — Któryś z nich nie zdążył użyć broni. Tak bym to określił. — Tasos zignorował żart. — Jakieś wzajemne powiązania ofiar? — kombinowała Klara. — Żadnych. Jeden był mnichem, a drugi turystą z Polski. Miał angielski i polski paszport. — No dobrze, a kto ich znalazł? — Ciała leżały w jednej z zatoczek, roztrzaskane o skały. Zauważyli je marynarze opływający półwysep z wycieczkami i zaalarmowali policję w Salonikach. — To dlaczego do poprowadzenia śledztwa wezwano akurat ciebie, agenta Interpolu? — dopytywała się. — I jaka ma być moja rola w tej sprawie, skoro dochodzenie będzie się toczyć głównie na Athos? Przecież to wyizolowana kraina, świat samych mężczyzn! — Zacznijmy od końca, od twojego udziału w śledztwie. Jedna z ofiar to cudzoziemiec — Polak. Będą więc przesłuchania polskich świadków. Sama wiesz, jak trudno prowadzić śledztwo z udziałem obcokrajowców, a ty znasz biegle trzy języki i zwyczaje swoich rodaków. — Z tego powodu ściągnięto mnie tu aż z Dodekanezu? — W oczach Klary widniało niedowierzanie. — Znasz realia polskie, greckie i mieszkałaś przynajmniej kilka lat na terenie, który nas interesuje — wyliczał cierpliwie Tasos. — Chyba nie

sądzisz, że takiego szczegółu o tobie nie ma w papierach Interpolu? Nasi szefowie po prostu wykorzystali tę wiedzę. Z Vurvuru do Uranopolis i na Athos jest o rzut kamieniem. — Mieszkałam tutaj, ale to było wiele lat temu. — To nie zmienia faktu, że po powrocie w te strony możesz zbierać informacje przydatne dla policji, nie absorbując uwagi miejscowych. Im mniej osób pozna prawdziwe powody twojego przyjazdu na Chalkidiki, tym lepiej. Oficjalnie przyjechałaś tu po latach, żeby odwiedzić przyjaciół. Ja będę działał jawnie, a ty jesteś po prostu genialnie zakonspirowana. „Mam być wtyczką właśnie tutaj? Pięknie” — pomyślała Klara, a Tasos z zapałem roztaczał wizję współpracy. — No i nie masz racji, że będziemy pracować przede wszystkim na Athos. Wstęp na półwysep jest bardzo utrudniony. Dochodzenie, wspólnie z miejscową policją, poprowadzimy z Uranopolis. W oczach Klary w dalszym ciągu nie było przekonania do jego argumentów. — Jesteś też doskonałym policyjnym psychologiem i moją partnerką, sprawdzoną w innych akcjach — przekonywał trochę zdezorientowany jej wątpliwościami. — Masz jakieś obawy? — Zaczął nerwowo szukać po kieszeniach papierosów. — Mam — odparła krótko Klara. — W Grecji mieszanie się w sprawy duchowieństwa i Cerkwi jest bardzo ryzykowne. — No właśnie — przerwał jej Tasos. — I teraz dotarliśmy do przyczyn mojego udziału w śledztwie. Klara zmarszczyła czoło i obserwowała go uważnie. Domyślała się, do czego zmierza. — Miejscowi oczywiście nie są zachwyceni przejęciem kontroli nad dochodzeniem przez Interpol, jednak na decyzję w tej sprawie nie mają wpływu. Zapadła na wysokim szczeblu. W centrali, w Atenach. Za takim rozwiązaniem w pewnym stopniu przemawia fakt, że policja, która działa na terenie Republiki, nie ma doświadczenia kryminalistycznego. — Tasos znalazł wreszcie papierosy. Otworzył paczkę i wyciągnął w kierunku Klary.

Potrząsnęła przecząco głową. — To nie jest jednak rzeczywista przyczyna. — Teraz Tasos szukał po kieszeniach zapalniczki. — Przeszkodą w samodzielnym prowadzeniu dochodzenia na Athos przez miejscową policję jest przede wszystkim pozycja Kościoła prawosławnego w Grecji. Cerkiew jest tu bardzo wpływowa, tymczasem ofiara to cudzoziemiec. Była już interwencja ambasad polskiej i angielskiej. Są poważne wątpliwości na temat niezawisłości miejscowych organów ścigania. Na ich efektywność bowiem w tym przypadku może mieć istotny wpływ bogobojność Greków i podziw, jakim darzą duchowieństwo. Naciski, by w sprawę włączyć Interpol, były duże, a że, jak wiesz, jestem w firmie jedynym Grekiem… — nie dokończył. Zapalił wreszcie papierosa i zaciągnął się z rozkoszą. Poszedł w głąb pokoju i zaczął go oglądać. Wodził wzrokiem po meblach, ścianach i bibelotach. — Śledztwo na Athos natrafia na same utrudnienia — odezwał się nagle z kąta przy drzwiach tarasowych. — W dodatku musimy być bardzo dyskretni. Nic się nie może przedostać do mediów, bo wybuchnie skandal. — Wciąż krążył po pokoju, taksując wszystko przenikliwym spojrzeniem. Nagle przypomniał sobie apodyktyczny ton szefa policji w Salonikach i skomentował zjadliwie: — Oczywiście wszyscy żądają szybkiego wyjaśnienia sprawy. Niektórzy już nawet doprecyzowali swoje oczekiwania. W dodatku są piekielne kłopoty z ojczulkami. Jeśli można tak powiedzieć o śledztwie na świętej ziemi — uśmiechnął się pod nosem. — Jakie? — Wszelakie. To istny koszmar. — Skrzywił się i wzniósł oczy do góry. — W dodatku nie wiem, dlaczego, ale wciąż popełniam jakieś gafy. — Teraz śmiał się już otwarcie. Tasos był znany ze swoich zachowań niedostosowanych do greckich zwyczajów. Niekonwencjonalne poglądy i postępki przysparzały mu entuzjastycznych fanów albo zaciętych wrogów. Rzecz w tym, że nie starał się ani o dobrą, ani o złą popularność. Urodził się i wychował w Anglii. Im