a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 937
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 406

David Weber - Cień Saganami

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.7 MB
Rozszerzenie:pdf

David Weber - Cień Saganami.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 109 osób, 117 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 577 stron)

David Weber Cień Saganami (The Shadow of Saganami) seria Honor Harrington 14 Przełożył Jarosław Kotarski REBIS 2007 – 1 –

Ponieważ pomysły, podobnie jak smoki, Są lotne, A ty pomogłaś moim rozwinąć skrzydła. ANNE McCAFFREY – 2 –

Wstęp Salwa rakiet nadleciała od strony rufy. Antyrakiety unieszkodliwiły jedenaście. Uszkodzony wabik holowany z prawej burty ściągnął na siebie dwie kolejne. Lewoburtowy nie ściągnął żadnej, bo został zniszczony przez rakiety przedostatniej salwy... albo poprzedniej... Nie pamiętał, a nie miał głowy, by się nad tym zastanawiać. – Sternik, zwrot o dziewięćdziesiąt stopni na prawą burtę i ostro w górę! – polecił. – Stawiamy go na rufie. – Aye, aye, sir... Jest dziewięćdziesiąt stopni na prawo i ostro w górę, sir! – odrzekł bosmanmat Mangrum. HMS Defiant stanął dęba, kładąc się równocześnie w ostry zwrot, by chronić słabszą lewą burtę, a jego manewr powtórzyły nadlatujące rakiety. Lasery obrony przeciwrakietowej lekkiego krążownika rozpoczęły ostrzał i pierwsza z nadlatujących rakiet przestała istnieć. Potem druga i trzecia... pozostałe jednakże leciały dalej. – Valiant stracił dziobowy pierścień napędu, sir! I... Odwrócił się ku głównemu ekranowi wizualnemu akurat w momencie, w którym w siostrzany okręt Defianta trafiła pełna salwa rakiet wystrzelonych przez krążownik liniowy Ludowej Marynarki. Pociski detonowały równocześnie w odległości niecałych pięciu tysięcy kilometrów od lewej burty Valianta i wiązki spolaryzowanej energii i ich impulsowych głowic laserowych przeszły przez osłonę burtową niczym rozgrzane igły przez masło. Pancerz lekkiego krążownika w miejscach trafienia wyparował, węzły napędu eksplodowały niczym zabytkowe żarówki, a z rozprutych przedziałów bojowych zaczęła wyciekać atmosfera. A potem jedna trzecia okrętu, licząc od dziobu, przestała istnieć. Nie eksplodowała, ale po prostu przestała istnieć. Wrak zaczął wyczyniać jakieś dziwne manewry, a zaraz potem eksplodował. – Handley i Plasma Stream weszły w nadprzestrzeń, sir! – zameldował Franklin i przez moment poczuł coś na kształt tryumfu. Ale tylko przez moment. Dwa statki z konwoju uciekły... reszcie się nie udało... Resolute i Valiant były zniszczone... a teraz nadeszła kolej na Defianta... Sześć rakiet przebiło się przez ostrzał sprzężonych działek laserowych obrony i detonowało równocześnie. Okrętem targnęła seria eksplozji, a zaraz potem zawyły alarmy uszkodzeniowe, którym – 3 –

towarzyszyły wtórne wybuchy rozmaitych elementów wyposażenia okrętu oraz litania meldunków. – „Wyrzutnie 17, 19 i 20 zniszczone!... Węzły alfa 14, beta 29 i 30 zniszczone!... Poważne uszkodzenia od grodzi 697 ku rufie!... Stanowiska działek laserowych od 25 do 30 nie istnieją!... Magazyn artyleryjski numer 4 rozhermetyzowany!... Działa laserowe 17 i 19 zniszczone!... Ciężkie straty w obsadzie maszynowni... Lista zniszczeń i ofiar ciągnęła się, a on nie miał czasu jej słuchać – od tego były drużyny awaryjne i ich koordynator. Jego wszechświat zawęził się do ekranu taktycznego i stanowiska sternika. – Wystrzelić wabiki Mike-Lima ze wszystkich dziobowych wyrzutni! – polecił. – Obrót na lewą burtę i plan uników Uniform-X! Mangrum był doskonałym sternikiem, a Defiant wręcz perfekcyjnie słuchał steru, dzięki czemu zawrócił niemalże w miejscu, kierując się dziobem ku nadlatującym nowym rakietom. Wabiki, nie te należące do systemu Ghost Rider, bo one zostały już zużyte do ostatniego, wyprysnęły przed okręt. Choć słabsze, zrobiły co mogły, by odciągnąć od Defianta jak najwięcej rakiet. Na mostku czuć było dym i zapach smażącej się elektroniki... oraz spalonych ciał... Słyszał gdzieś w tle czyjś agonalny krzyk... ale to właśnie było tło, którym nie miał możliwości się zająć... – Obrona antyrakietowa, plan ogniowy Horatius! – warknął. Z dziobowych wyrzutni przeciwrakietowych wystrzelono kartacze. Była to amunicja rzadko używana, zwłaszcza przez okręty tak małe jak lekki krążownik, ale opracowano ją z myślą o takiej właśnie sytuacji. Defiant stracił prawie połowę wyrzutni przeciwrakietowych, a kartacze były pociskami wystrzeliwanymi z normalnych wyrzutni rakiet, tyle że każdy zawierał kilkanaście pocisków antyrakietowych i natychmiast pękał, uwalniając je. A mimo poważnych uszkodzeń okręt zachował prawie trzy czwarte łączy obrony przeciwrakietowej, które pozwalały na zdalne sterowanie wszystkimi odpalonymi antyrakietami. Przynajmniej dwie trzecie nadlatujących rakiet straciło namiar dzięki wabikom, a antyrakiety wybiły tunel w pozostałych. Ocalałe sprzężone działka laserowe dokończyły dzieła zniszczenia i te rakiety, które dotarły w zaprogramowany zasięg i detonowały, zrobiły to nad lub pod okrętem, czyli tam, gdzie znajdowały się nieprzenikalne dla broni energetycznej ekrany. Połączenie niespodziewanego manewru i celności ognia zaskoczyło tak komputery celownicze, jak i artylerzystów wrogich okrętów, co było całkowicie zrozumiałe, jako że ciągnący za sobą smugę atmosfery i szczątków Defiant leciał prosto ku wrogim okrętom. A zaraz potem jego pościgowe grasery umieszczone na dziobie otworzyły ogień do ciężkiego krążownika klasy Mars. Odległość była duża, ale wrogi okręt wysforował się znacznie przed pozostałe, a artylerzyści – 4 –

Defianta od dawna słynęli z celności. Gdy wiązka energii graserów trafiła, a każda była wielokrotnie silniejsza od impulsowych głowic rakiet odpalanych przez okręty liniowe, wyglądało to tak, jakby ciężki krążownik trafił na niewidzialną zaporę. Grasery przeszły na ogień ciągły i do alarmów uszkodzeniowych oraz rozmów ekip awaryjnych dołączyły alarmy sygnalizujące przegrzanie uzbrojenia pościgowego, ale to w tej chwili było bez znaczenia. Wiedział o tym i dlatego je zignorował. Podobnie jak obsady pościgowych graserów. Prowadziły ogień tak długo, aż ciężki krążownik zmienił się najpierw w rozpadający się wrak siejący na wszystkie strony szczątkami i kapsułami ratunkowymi, a potem w supernową... dwie sekundy wcześniej niż oprzyrządowanie grasera numer dwa. Sukces był niewątpliwy, ale sprawił mu jedynie przelotną satysfakcję. Dowódcy pozostałych okrętów Ludowej Marynarki ocknęli się i skorzystali z tych kilkunastu sekund, by wykonać zwrot. Teraz krążowniki liniowe były zwrócone burtami do nadlatującego Defianta i otworzyły doń huraganowy ogień, wspierając ostrzał pozostałych okrętów klasy Mars. Rakiety nadlatywały ze wszystkich stron i nie było sposobu, by uniknąć większości z nich. Nie pozostała mu już żadna sprytna sztuczka czy zaskakujące manewry... Mógł tylko spojrzeć na główny ekran taktyczny ukazujący zbliżającą się śmierć, tak jego, jak i całej załogi. I przekląć swą decyzję o podjęciu walki. A potem... – Aivars, obudź się! Prawie natychmiast otworzył oczy. Prawie – i Sinead nie dała się oszukać. Odwrócił głowę, starając się oddychać normalnie. Czuł jej ciało przez delikatny jedwab koszuli nocnej i jej krótko ścięte włosy na swoim prawym ramieniu. – To się już skończyło – powiedziała miękko, przyglądając mu się zielonymi, błyszczącymi w blasku nocnej lampki oczyma. Musiała ją włączyć, gdy zorientowała się, że męczy go koszmar. – Wiem – odparł równie miękko. – Kłamca! – Uśmiechnęła się czule i pogładziła go delikatnie po krótko przyciętej brodzie. – Nie – zaprzeczył, dobrze pamiętając, co przeżywał we śnie. – Może nie skończyło się to tak, jak byś tego chciała, ale się skończyło. – Och, Aivars! – Objęła go i położyła głowę na jego piersi. Wsłuchiwała się w równe bicie jego serca i usilnie starała się nie rozpłakać. I nie okazać rozżalenia i złości na Admiralicję, która ponownie dała mu dowództwo okrętu. I złości na niego za to, że je przyjął. – 5 –

– Bardzo cię kocham – powiedziała cicho i bez śladu gniewu czy żalu w głosie. – Wiem – szepnął, przytulając ją. – Wierz mi, że wiem. – I nie chcę, żebyś tam leciał. Zrobiłeś już dość... prawie cię straciłam... myślałam, że cię straciłam, i perspektywa, że mogłabym cię stracić, tym razem naprawdę, przeraża mnie. – Wiem – szepnął, przytulając ją mocniej. Ale nie powiedział, że nie poleci. Rozumiała to mimo złości i żalu. Nie mógł postąpić inaczej i nadal być tym, kogo kochała. Bitwa w systemie Hyacinth pozostawiła w nim głębokie rany, ale człowiek, którego znała i darzyła uczuciem, żył i pozostał sobą, i tylko to się liczyło. – Nie chcę, żebyś tam leciał – powtórzyła, wtulając twarz w jego pierś. – Ale wiem, że musisz. Zapamiętaj tylko, że masz do mnie wrócić! – Wrócę – obiecał, a po jego policzku spłynęła samotna łza. Przytulił ją mocniej i przez długi czas żadne z nich się nie odezwało. W ciągu trwającego czterdzieści trzy lata standardowe małżeństwa Aivars Terekhov nigdy nie złamał danego żonie słowa. Nie złamie, więc i tym razem... jeśli tylko będzie mógł. – 6 –

Rozdział 1 Admirał Eskadry Czerwonej lady dama Honor Harrington, patronka i księżna Harrington, siedziała obok wiceadmirał Eskadry Czerwonej damy Beatrice McDermott, baronowej Alb, komendant akademii Królewskiej Marynarki, obserwując amfiteatralną widownię olbrzymiego – symulatora holograficznego. Widownia wypełniona była po brzegi. Wśród obecnych przeważały czarne, lamowane złotem mundury Royal Manticoran Navy, a spośród cudzoziemców przytłaczającą większość stanowili ludzie w granatowo-niebieskich uniformach Marynarki Graysona. Większość flot należących do Sojuszu znacznie ograniczyła liczbę studentów wysyłanych do akademii. Nie było nikogo w mundurze Floty Erewhonu. Honor doskonale pamiętała midszypmenów o ściągniętych niczym maski twarzach, rezygnujących z dalszej nauki, gdy ich rząd ogłosił, że wypowiedział wieloletni układ sojuszniczy z Gwiezdnym Królestwem Manticore. Nie winiła ich – większość należała do jej studentów, gdy wykładała na wyspie Saganami. I choć czuła się zdradzona, tak naprawdę nie winiła też rządu planety Erewhon, choć bardzo by tego chciała. Uczciwość nakazywała jej przyznać, że to nie Erewhon zawiódł zaufanie Gwiezdnego Królestwa, ale odwrotnie – wyłączną i całkowitą winę ponosił poprzedni rząd Królestwa Manticore. Dalsze rozmyślania przerwał jej rozwój wydarzeń na sali. Ostatni midszypmen zajął miejsce z precyzją godną placu apelowego Royal Manticoran Marine Corps, a dama Beatrice wstała i podeszła energicznie do podium. – Baaaczność! – Głos sierżanta majora Sullivana zabrzmiał tak czysto i donośnie, że mógłby mu go pozazdrościć najlepszy śpiewak operowy. Odpowiedział mu idealnie zsynchronizowany łoskot jedenastu tysięcy wyglansowanych do połysku butów, gdy pięć i pół tysiąca midszypmenów równocześnie wyprężyło się w postawie zasadniczej i tak zamarło. Dama Beatrice przyjrzała się im, starannie panując nad mięśniami twarzy, by jej oblicze wyrażało tylko to, co chciała. Szkolenie tego rocznika trwało krócej niż zwykle. Nie aż tak krótko, jak tego przed rozpoczęciem operacji Buttercup, ale znacznie krócej niż roczników następnych. Powód był prosty: tryumfalny atak Ósmej Floty w operacji Buttercup został zaprzepaszczony, a tych młodych ludzi nie czekały spokojne, pokojowe przydziały na pokładach okrętów zwycięskiej floty, lecz służba na jednostkach toczących wojnę. I to wojnę nie rokującą szans na zwycięstwo, a przynajmniej nie na szybkie zwycięstwo. Nie miała pojęcia, ilu z obecnych zginie w ciągu kilku najbliższych desperackich walk ani – 7 –

też ilu z nich zdaje sobie sprawę, jak naprawdę wygląda sytuacja strategiczna. Przyglądała im się jak mistrz miecza nowej broni, szukając skaz i ukrytych wad i zastanawiając się, czy jest gotowa do ostatecznego szlifu, który właśnie miał nastąpić. – Spocznij! – rozkazała. Poczekała, aż umilknie szum spowodowany jego wykonaniem, a potem zaczęła mówić jak zwykle melodyjnym kontraltem, który doskonale wypełnił pełną oczekiwania ciszę. – Zebraliście się tu po raz ostatni przed pierwszym patrolem. Taka jest tradycja. Na tych spotkaniach jeszcze raz mówi się o tym, czym jest w istocie służba królewskiego oficera i ile może ona kosztować. Zwyczaj ten istnieje w akademii od ponad dwustu lat standardowych. Zwykle mówcą jest komendant akademii. Zdarzały się jednak wyjątki od tej reguły: należą do nich wystąpienia admirał Ellen D’Orville czy admirała Quentina Saint-Jamesa. W tym roku także zrobimy wyjątek, gdyż mamy zaszczyt gościć admirał lady damę Honor Harrington. Pozostanie ona na Manticore jeszcze tylko przez trzy dni, potem wróci do Ósmej Floty, by dokończyć jej reaktywację i objąć nad nią dowództwo. Wielu z was miało zaszczyt uczenia się na prowadzonych przez nią zajęciach, a wszyscy, rozpoczynając kariery, powinniście brać z niej przykład. Jeśli bowiem jakakolwiek kobieta nosząca mundur Królewskiej Marynarki w pełni rozumie, czym jest tradycja spajająca Royal Manticoran Navy, to jest nią właśnie ona. Na sali panowała idealna wręcz cisza. Honor zaś, wstając z fotela, czuła, jak płoną jej policzki. Na Nimitzu naturalnie te emocje, które były udziałem ich obojga, wywarły zgoła odmienny wpływ – wyprostował się dumnie na jej ramieniu. Honor zresztą szybko nad sobą zapanowała, być może dlatego, iż zdawała sobie sprawę, że emocje przepełniające zebranych wywołane są czymś większym niż jej własne osiągnięcia. Mogli sobie jeszcze tego w pełni nie uświadamiać, ale ona miała nieporównanie większe doświadczenie i wiedziała, że tak właśnie jest. Dama Beatrice obróciła się ku niej i zasalutowała. Honor odsalutowała równie precyzyjnie jak w dniu, gdy sama kończyła akademię, i na moment obie znieruchomiały naprzeciwko siebie. – Księżno – powiedziała po prostu komendant akademii i odeszła od mównicy. Honor odetchnęła głęboko i zajęła jej miejsce. Pamiętała chwilę, gdy brała udział w takim spotkaniu jako midszypmen. Na jej ramieniu także siedział wtedy Nimitz i oboje patrzyli pałającymi oczyma na komendanta Hartleya. Czuła jakąś mistyczną więź z nim, z innymi midszypmenami i ze wszystkimi oficerami, którzy wcześniej włożyli zdobiony złotem czarny uniform Królewskiej Marynarki. Teraz, patrząc na te rzędy tak samo pałających oczu, wiedziała, że słuchacze czują to samo, co ona wtedy – przeżywają zjednoczenie, jakiego nie zaznali nigdy dotąd. – Za kilka dni – odezwała się – zameldujecie się na pierwsze w życiu przydziały bojowe. – 8 –

Mam nadzieję, że instruktorzy przygotowali was do tego odpowiednio, bo jesteście najlepszymi, jakich mamy. Macie stanowić najnowsze ogniwo w łańcuchu dowodzenia i odpowiedzialności, jaki powstał w ciągu tych pięciuset lat standardowych istnienia Royal Manticoran Navy. Jest to ciężkie zadanie i dla części z was będzie oznaczać duże ofiary. A dla niektórych śmierć. Wasi instruktorzy zrobili, co mogli, by was do tego przygotować, ale prawda jest taka, że żadna teoria i żadne ćwiczenia nie wystarczą. Możemy i was uczyć, szkolić i dzielić się z wami doświadczeniem, ale kiedy znajdziecie się w ogniu walki, będziecie sami. Nie samotni, bo będą z wami przełożeni, koledzy i podkomendni, ale przyjdzie taki moment, w którym każdy z was zda sobie sprawę, że jest zupełnie sam... stanie się to wtedy, gdy uświadomi sobie, że jest śmiertelny i ma do spełnienia obowiązek. Na taki moment żaden nauczyciel i żadne ćwiczenia nie są w stanie tak naprawdę przygotować. Będziecie wówczas mieli tylko cztery atuty. Wyszkolenie, tak kompletne i zaawansowane, jakie byliśmy w stanie wam zapewnić. Odwagę, zależną tylko od was samych. Lojalność wobec współtowarzyszy broni. I tradycje Saganami. Większość z was sprosta temu wyzwaniu, część zaś odkryje, że mimo całej odwagi i wyszkolenia nie jest nieśmiertelna. A część, oby jak najmniejsza, załamie się. Zrobiła przerwę, wsłuchując się w ciszę, która nadal była absolutna, i czując na sobie wzrok wszystkich obecnych. A potem mówiła dalej: – Zadanie, które będziecie wykonywać, i obowiązek, który wzięliście na siebie dla Królowej i Królestwa, Protektora i Graysona czy też dla innych, których będziecie bronić, to najbardziej przerażające, niebezpieczne i zaszczytne zajęcie we wszechświecie. Zdecydowaliście się dobrowolnie stanąć między państwami i ludźmi, których kochacie, a zagrażającymi im wrogami, by ich bronić, nawet za cenę życia, jeśli zajdzie taka konieczność. Obowiązek ten brali już na siebie inni przed wami i choć żadna teoria nie zdoła w pełni przygotować was na to doświadczenie, wiele możecie się nauczyć z przeżyć poprzedników. I to właśnie jest powodem waszej tu obecności, podobnie jak każdego kończącego naukę rocznika akademii od dwustu czterdziestu trzech lat standardowych. Nacisnęła przycisk na wbudowanej w mównicę klawiaturze i światła przygasły. W sali zapadła prawie kompletna ciemność przerywana jedynie blaskiem kontrolek panelu sterowniczego przed nią. A potem uaktywniła się holoprojekcja, ukazując postać mężczyzny w mundurze. W jego wyglądzie nie było niczego nadzwyczajnego – był mniej niż średniego wzrostu, o śniadej cerze, wyrazistym nosie i kasztanowatych, z lekka rzednących włosach oraz wyrazistych ciemnych oczach. Jego czarny i lamowany złotem mundur uszyto według starego, nieużywanego już wzoru, a pod lewą pachą trzymał czapkę z daszkiem, której w Royal Manticoran Navy nie noszono od 170 – 9 –

lat standardowych. „Wasza Wysokość, pragnę zameldować, że siły pod moim dowództwem nawiązały kontakt bojowy z wrogiem” – powiedział wyraźnym, ale nieco archaicznym językiem sprzed ponad dwóch wieków standardowych. Był elektronicznie zachowanym duchem, ale nie było w nim nic antycznego. Było za to coś, co choć trudne do sprecyzowania, robiło wrażenie nawet teraz. Coś, co nadal płonęło i przyciągało. „Z przykrością muszę Waszą Wysokość poinformować o utracie HMS Triumph i HMS Defiant w starciu z piratami bazującymi w systemie Trautman’s Star” – dodał oficer. „Ale chciałbym także zameldować o zwycięstwie. Zniszczyliśmy trzynaście krążowników oraz lekkich krążowników i niszczycieli, a także całą infrastrukturę militarną systemu. Poza tym zdobyliśmy niszczyciel, lekki krążownik, dwa ciężkie krążowniki i dwa krążowniki liniowe. Kilka z tych okrętów wygląda na nowe konstrukcje pochodzące ze stoczni Ligi Solarnej o znacznie silniejszym uzbrojeniu niż przeciętne jednostki pirackie. W wyniku uszkodzeń zostałem zmuszony do odesłania Victoriousa, Swiftsure, Marsa i Agamemnona. Na pozostałe okręty przeniosłem niezbędną liczbę personelu z uszkodzonych jednostek, a kapitanowi Timmermanowi, dowódcy Swiftsure, jako najstarszemu rangą oficerowi, poleciłem natychmiastowy powrót do Gwiezdnego Królestwa wraz ze zdobytymi pryzami. W związku z poniesionymi stratami zostałem zmuszony do czasowego zawieszenia dalszych działań ofensywnych przeciwko zidentyfikowanym bazom piratów. Zmuszony też jestem poinformować Waszą Wysokość o zdobyciu kolejnych dowodów wskazujących na powiązania z tak zwanymi „piratami” tak Manpower Incorporated, jak i osobników z najwyższych władz Konfederacji Silesiańskiej. W świetle tych dowodów aktywnego poparcia nie wierzę też, byśmy mogli polegać na Marynarce Konfederacji w kwestii ochrony naszego handlu. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że współpraca, na którą mamy dowody, wyjaśnia nieskuteczność okrętów do niej należących w roli eskorty naszych konwojów. W świetle tych nowych dowodów i poniesionych strat nie widzę innej możliwości, jak rozproszyć siły, by zapewnić ochronę naszym statkom handlowym w najgroźniejszych rejonach Konfederacji. Zamierzam wznowić działania ofensywne, gdy tylko dotrą do mnie jednostki już wysłane przez Admiralicję. Dla Ich Lordowskich Mości przygotowałem szczegółowy raport, którego kopię wysyłam także Waszej Wysokości. Pozostający lojalnym i posłusznym poddanym Saganami. Bez odbioru”. Oficer skłonił się lekko, ale z szacunkiem. Holoprojekcja zniknęła. Na moment w sali ponownie zapadły ciemności, podstawiając widzów ze wspomnieniem ostatniego meldunku złożonego przez oficera królowej Adrienne, która wysłała go na obszar Konfederacji z zadaniem zwalczania piractwa. – 10 –

Potem zaś pojawiła się druga holoprojekcja, a raczej dwie holoprojekcje obok siebie, ukazujące podobne miejsca: mostek frachtowca i mostek okrętu wojennego. Dyżurna obsada frachtowca siedziała sztywno w fotelach, wyraźnie przerażona, poza kapitanem, który wpatrywał się z napięciem w główny ekran wizualny łączący go z mostkiem okrętu. Ten drugi jak na obecne standardy był mały i ciasny, czemu trudno było się dziwić, jako że współczesne ciężkie krążowniki były większe od ówczesnych krążowników liniowych. Sprzęt, który było widać, wydawał się niewiarygodnie przestarzały, a skafander próżniowy, który miał na sobie ten sam co w pierwszym nagraniu oficer, nieporęczny i masywny w porównaniu do obecnie używanych. W tle słychać było typowy dla alarmu bojowego szum informacyjny, ale głos oficera brzmiał czysto i spokojnie. „Moje rozkazy nie podlegają dyskusji, kapitanie Hargood. Konwój ulega natychmiastowemu rozproszeniu i każdy ma lecieć do granicy wejścia w nadprzestrzeń indywidualnie i z maksymalną prędkością. Wykonać natychmiast!” „Nie odmawiam wykonania pańskich rozkazów, do diabła!” – warknął chrapliwie kapitan Hargood. „Próbuję tylko powstrzymać pana przed utratą okrętu wraz z całą załogą!” „Doceniam pański wysiłek” – Komodor Saganami uśmiechnął się lekko. „Obawiam się jednak, że jest on próżny – Teraz proszę zawrócić i wynosić się stąd”. „Do kurwy nędzy, Eddy!” – wybuchnął Hargood, ignorując wszelkie konwenanse. „Ich jest sześciu, w tym dwa krążowniki liniowe! Jak ci się, kurwa, wydaje, co zwojujesz?! W przeciwieństwie do nas dysponujesz wystarczającą szybkością, by im uciec, więc zrób to, do ciężkiej cholery!” „Kiedy z nimi skończę, nie będzie ich sześć” – ocenił ponuro Saganami. „A każdy, którego zniszczę albo okulawię, to jeden więcej statek konwoju, który zdoła uciec. Mam dość kłótni z tobą, James. Bierz swój statek i ludzi i zabieraj dupę do domu, do żony i dzieci. Saganami, bez odbioru”. Ekran wizualny ściemniał, a kapitan Hargood przygarbił się. Przez kilka sekund patrzył jeszcze w martwy ekran, a potem wziął się w garść i odwrócił do oficera astronawigacyjnego. „Słyszałeś go” – powiedział, nagle postarzały o całe lata. „Zabierz nas stąd”. „Tak, sir” – odrzekł cicho oficer i pochylił się nad klawiaturą. Projekcja zgasła ponownie, ale natychmiast została zastąpiona przez nową, tym razem ukazującą główny ekran astronawigacyjny. Widoczne na nim symbole posiadały nowoczesne opisy, tak by mogli się w sytuacji rozeznać współcześni oficerowie. Na dole, na podświetlonym pasku, widać było napis „RMMS Prince Harold” oznaczający, że zapis pochodził ze statku kapitana Jamesa Hargooda. Nie był zbyt szczegółowy mimo komputerowego wzmocnienia, bo raz, że odległość była – 11 –

duża, a dwa, pochodził z sensorów cywilnych o nader ograniczonych możliwościach jak na obecne standardy. Był jednak wystarczająco czytelny, by móc prześledzić rozwój wydarzeń. Samotny zielony symbol opisany jako „Nike” mknął na spotkanie sześciu innych, krwistoczerwonych, czyli wrogich. Dwa z nich były krążownikami liniowymi, jeden ciężkim krążownikiem, pozostałe jedynie niszczycielami. Odległość między dwoma okrętami była absurdalnie mała, a nikt jeszcze nie strzelał, gdyż ówczesne rakiety miały bardzo niewielki zasięg. Ponieważ jednostki zbliżały się do siebie szybko, ta sytuacja błyskawicznie uległa zmianie i na ekranie pojawiły się pierwsze skutki elektronicznego zagłuszania towarzyszącego rakietom. Symbole zniknęły na moment, po czym filtry odsiały elektroniczny hałas i powróciły z większą niż dotąd wyrazistością. Sensory Prince’a Harolda nie zdołałyby tego osiągnąć, ale współczesna technika wyciągnęła z ich zapisu wszystko, co się tylko dało. Zapis bitwy trwał ponad czterdzieści minut. Obrazowi nie towarzyszył żaden dźwięk. I żaden też nie rozległ się wśród widowni. W tym czasie jeden okręt Królewskiej Marynarki walczył z wrogiem dysponującym ponad czterokrotną przewagą siły ognia i to walczył rakietami o klasycznych termonuklearnych głowicach. Potem, gdy odległość zmalała, ogniem pokładowych dział laserowych. Wszyscy patrzący wiedzieli, dlaczego tak właśnie postąpił – nie walczył, by wygrać, bo było to niemożliwe. I nie walczył, by przeżyć, bo to osłabiłoby jego skuteczność. Walczył, by zniszczyć lub poważnie uszkodzić napęd tylu pirackich jednostek, ilu był w stanie. Dla statku handlowego, bowiem było bez znaczenia, czy dogania go wrogi niszczyciel, czy superdreadnought – każda jednostka piracka mogła zniszczyć każdy statek handlowy. A piratów było dokładnie tylu, ile statków liczył ochraniany przez Nike konwój. Każdy, więc zniszczony lub „okulawiony”, jak to ujął Saganami, pirat oznaczał ocalenie dla jednego frachtowca. A niszczyciele były znacznie wrażliwszymi celami niż krążowniki liniowe. Dlatego skoncentrował ostrzał laserów najpierw na jednym niszczycielu, którego osłona burtowa była za słaba, by go zneutralizować, a gdy jego ekran zgasł, dobił go kolejną salwą, a potem na drugim. Przez cały ten czas Nike zwijał się w sieci manewrów i uników, których elegancja i precyzja wzbudzały podziw. Mimo iż okręt z każdą chwilą zbliżał się ku zagładzie, robił to, tańcząc i niszcząc wrogów, kierowany ręką mistrza. Drugi niszczyciel eksplodował, a moment po nim odpadł z walki trzeci, pozbawiony całego dziobowego pierścienia napędu. Nike zaś ruszył ku ciężkiemu krążownikowi. Elegancja jednak nie była pancerzem, a precyzja nie zapewniała nieśmiertelności. Fakt, gorszy taktyk wcześniej trafiłby na celną salwę, ale nawet Saganami nie był w stanie uniknąć wszystkich pocisków i wiązek broni energetycznej. Było ich zbyt wiele i nadlatywały ze zbyt wielu kierunków. Po każdym kolejnym – 12 –

trafieniu obok zielonego symbolu pojawiały się informacje o uszkodzeniach. Gdy wystrzelone przez Nike rakiety zmieniły piracki ciężki krążownik we wrak wlokący się tak wolno, że musiał mu uciec nawet najpowolniejszy frachtowiec, zielony symbol otoczyło czerwone koło oznaczające poważny wyciek atmosfery, a przyspieszenie zaczęło gwałtownie maleć. Spadała też siła salw burtowych, w miarę jak kolejne wyrzutnie i działa wraz z obsługami przestawały istnieć. Honor widziała takie starcia z bliska, widziała śmierć przyjaciół i postępujące zniszczenia osłabiające doskonałe okręty. W przeciwieństwie do obserwujących nagranie midszypmenów wiedziała, jak wyglądało wnętrze HMS Nike i co musiało dziać się na mostku. Dla młodych wszystko to pozostawało teorią przekraczającą ich zrozumienie. Nie potrafili też jeszcze pojąć, że pewnego dnia może ich spotkać taki sam los. Krążownik liniowy HMS Nike znalazł się w odległości ośmiu tysięcy kilometrów od bliższego z krążowników liniowych wroga i odpalił całą salwę z ocalałego uzbrojenia lewej burty. Piracka jednostka aż się zatoczyła pod wpływem potężnego ciosu, który zniszczył generatory osłon siłowych, pancerz i sięgnął głęboko do jej wnętrza. Przez chwilę leciała jeszcze siłą bezwładu, po czym zniknęła w oślepiającej eksplozji. Nike drogo zapłacił za to zwycięstwo. By znaleźć się w pozycji dogodnej do oddania tej salwy, Saganami musiał wystawić się na ogień drugiego wroga. Ten w pełni wykorzystał okazję trafienia w coś innego niż ekran dotąd zawsze wyrastający na drodze jego rakiet i dział laserowych dzięki zręcznym manewrom komodora. Pirackie działa laserowe trafiły w burtę Nike. Nie zdołały ich wiązek powstrzymać ani osłony burtowe, ani pancerz, i z wybitych w kadłubie dziur posypały się szczątki i chmury krystalizującej się atmosfery. Dziobowy pierścień napędu rozbłysł i zgasł. A mimo to wszystkie ocalałe działa i wyrzutnie rakiet prawej burty przeszły na ogień ciągły. Saganami spróbował obrócić okręt, by ponownie ustawić się ekranem do wroga, gdy ciężko uszkodzony krążownik liniowy odpalił salwę burtową. Obrona antyrakietowa zdołała przechwycić większość nadlatujących pocisków, ale cztery przedarły się przez nią i detonowały na osłabionej osłonie burtowej. Siła wybuchu przepaliła jej generatory i stopiła pancerz w kilku miejscach. A potem piracki krążownik liniowy odpalił kolejną salwę. Zielony symbol na ekranie zatoczył się i pojawiła się wokół niego pulsująca czerwona obwódka oznaczająca krytyczne uszkodzenia. Niespodziewanie w prawym dolnym rogu ekranu ukazało się okno z datą i godziną wysłania wiadomości. Zaraz potem widzowie ujrzeli przedsionek piekła. Mostek HMS Nike zasłaniał dym wylatujący przez dziurę w ścianie, za którą rozpościerała się czerń przestrzeni. W kilkunastu miejscach płonęła elektronika, stanowisko astronawigacyjne było stertą złomu, a pokład zaścielały – 13 –

ciała. Twarz Edwarda Saganamiego była zakrwawiona, a prawa strona jego skafandrów dosłownie zalana krwią z głębokiej rany na ramieniu. Za nim widniał ekran ukazujący zniszczenia okrętu, co chwilę pulsujący w rytm zakłóceń w dostawie energii, oraz ekran taktyczny ukazujący wrogi krążownik liniowy ciągnący za sobą smugę atmosfery, ale i tak w nieporównanie lepszym stanie niż Nike. – Jesteśmy skończeni, James – oznajmił ochryple Saganami, nie kryjąc bólu i wyczerpania, ale niemalże spokojnym wyrazem twarzy. – Powiedz Królowej. Powiedz jej, czego dokonali moi ludzie. I powiedz jej, że przep... Holoprojekcja zniknęła. W sali ciągle panowała absolutna cisza. A potem pojawił się hologram. Przedstawiał złoty krzyż na tle gwiazdy zawieszony na błękitno-biało-czerwonej wstążce. Parliamentary Medal of Valor – najwyższe odznaczenie za odwagę istniejące w Gwiezdnym Królestwie Manticore. Wśród baretek orderowych na kurtce mundurowej admirał Harrington znajdowała się i ta, ale medal na hologramie był jedyny w swoim rodzaju, gdyż nadano go wówczas po raz pierwszy, by uczcić niespotykany wyczyn Edwarda Saganamiego. Hologram zgasł po dwudziestu sekundach, a w sali zapaliły się światła. Lady dama Honor Harrington dowodząca nowo reaktywowaną 8. Flotą Sojuszu rozejrzała się po twarzach 411 rocznika kończącego Akademię Royal Manticoran Navy na wyspie Saganami i odetchnęła głęboko. – Panie i panowie – oznajmiła dźwięcznym sopranem. – Ta tradycja żyje! Na sześćdziesiąt sekund zapadła cisza, po czym Honor cicho dodała: – Rozejść się. – 14 –

Rozdział 2 Helen Zilwicka ostatni raz rozejrzała się po pokoju. Była absolutnie pewna, że czegoś zapomniała. Zawsze tak było. Jedyną niewiadomą stanowiło to, jak bardzo okaże się później ta zapomniana rzecz potrzebna, lub rozmiary zawstydzenia, gdy odkryje, co też to takiego było. Prychnęła i skrzywiła się, przypominając sobie docinki Berry twierdzącej, że Helen jest jedyną znaną jej osobą mającą kieszonkowy wszechświat. Musiała go mieć, bo inaczej nie zdołałaby zapodziać aż tylu i to tak różnych rzeczy. Tyle, że Berry była niesamowicie pedantyczna i zorganizowana, czego zresztą nikt by się nie domyślił ze sposobu, w jaki się ubierała. Helen kładła to na karb którejś kolejnej kretyńskiej mody młodzieżowej, z której teraz Berry będzie musiała szybko wyrosnąć. Wzruszyła odruchowo ramionami, zdając sobie sprawę, że niepotrzebnie martwi się o swoją adoptowaną siostrę, ale weszło jej to w nawyk, odkąd uratowała ją z podziemi Chicago. Jakoś tak się stało, że nabrała przekonania, iż zawsze będzie jej opiekunką. Ale to była już przeszłość. Sprawy nigdy nie układały się do końca tak, jak powinny... Na przykład matka powinna być obecna na ceremonii ukończenia przez nią akademii... a nie była w stanie tego zrobić w żaden sposób. Stłumiła znajome ukłucie – od lat nie płakała po śmierci matki, bo czas leczył nawet najgorsze rany. Pozostawały blizny, ale życie biegło dalej. To pewnie widok Medalu za Męstwo przywołał wspomnienia. Edward Saganami zginął, broniąc statków konwoju... tak jak jej rodzicielka, kapitan Helen Zilwicka. Stało się to wiele lat temu, gdy ona sama była ledwie dzieckiem. I mimo że do końca nigdy się z tym nie pogodziła, życie ze swymi radościami i smutkami płynęło dalej, a jej pozostał kochający ojciec. A potem dołączyli doń Berry, Lars i Catherine Montaigne. W tak urządzonym wszechświecie miłość najbliższych była naprawdę ważna. Wzięła głęboki oddech i potrząsnęła z rezygnacją głową, zdając sobie sprawę, że dalsze rozglądanie się i tak nic nie da. Gdyby wiedziała, co zostawiła, istniałaby szansa, że to znajdzie, a tak lepiej było przestać marnować czas. Zamknęła szafkę, zablokowała zamek i włączyła wbudowany w podstawę antygrawitator. Szafka uniosła się płynnie, toteż złapała za koniec smyczy, poprawiła beret i po raz ostatni wyszła z pokoju w akademiku. – 15 –

* * * – Helen! Hej! Helen! – Obejrzała się, słysząc znajomy głos, i dostrzegła drobnego, ciemnowłosego i ciemnookiego midszypmena mknącego niczym złośliwie podkręcona kula bilardowa przez zatłoczony korytarz ku stanowisku promów Alfa 3. Helen nigdy nie była w stanie pojąć, jakim cudem Kagiyamie uchodził na sucho ten sposób poruszania się w tłoku. Fakt – był od niej o dziesięć centymetrów niższy i żylasty, ale gorzej zbudowany, choć figurę odziedziczyła po matce, nie po ojcu. Może to był powód, a może jego pewność siebie. W każdym razie bezkolizyjnie przemknął przez kolejną grupę zagadanych urzędników, energicznie, acz niepostrzeżenie pracując łokciami, i nie wywołało to niczyjego protestu. Wyhamował z piskiem obcasów obok niej i uśmiechnął się szeroko, radośnie ignorując wściekłe spojrzenia grupy, przez którą właśnie się przepchnął. Z szafką na smyczy oczywiście. – Założę się, że któregoś pięknego dnia ktoś ci przyłoży, kiedy na niego wpadniesz. – Gdzie tam. Za ładny jestem. – Ładny to ty na pewno nie jesteś – oceniła Helen. – Cwany i owszem. – Pewnie, że jestem, tylko ty się na tym nie znasz. – Może i się nie znam. Tylko na twoim miejscu nie liczyłabym na to, że na niańce też wywrzesz podobne wrażenie. – Z początku może nie, ale w końcu mnie pokocha. Jestem pewien – zapewnił ją z radosną pewnością siebie Aikawa. – Nie grozi ci to, jak cię bliżej pozna – ostrzegła Helen. – Pomówienia i kalumnie – oznajmił, spoglądając na nią niczym zbity psiak. Helen wytrzymała to spojrzenie z kamienną twarzą, wzruszył, więc po chwili ramionami i dodał normalnym tonem: – Spróbować już nie można?! – Można. Tylko, że kiedy za bardzo próbujesz, robisz się męczący. – Cóż, w takim razie zostaje mi tylko jedno: wykorzystać cię jako osłonę przed niańką. – Że co proszę? – Helen uniosła brwi, nie kryjąc zaskoczenia. – Przecież mówię! – jęknął, ale z tryumfującym błyskiem w oczach. – A co... zaraz, chyba że... no nie, nie powiesz mi, że nie wiesz, iż oboje mamy przydział na Hexapumę. – A mamy? Wieczorem powiedziałeś mi, że masz się zameldować na Intransigenta. – To było wieczorem. A dzisiaj jest dzisiaj. – 16 –

– Skąd ta zmiana? – Pojęcia, cholera, nie mam – przyznał, markotniejąc. – Może ktoś uznał, że potrzebujesz światłego przykładu, kogoś, kto by cię nieco rozruszał? – Pieprzysz. Jeśli już ktoś się podobnymi motywami kierował, to chodziło mu o to, byś miał w pobliżu kogoś, kto wybije ci ze łba najgłupsze pomysły, nim te ściągną na ciebie kłopoty. Kolejny raz. – Kłopoty?! – Aikawa spojrzał na nią z wyrzutem. – A kogo to złapali po capstrzyku, jak się zakradał do akademika? – Jeden jedyny raz mnie. A twój rekord wpadek był znacznie bardziej urozmaicony i nieporównywalny, zaczynając od... – Rozpamiętywanie przeszłości to cecha osób małostkowych i zawistnych – poinformował ją pospiesznie, nim zdążyła przejść do szczegółów. – I co z tego? – spytała uprzejmie Helen. Pytanie okazało się lewą kładącą, toteż z braku riposty ruszyła dalej, ciągnąc za sobą szafkę. Aikawa ruszył w ślad za nią i błyskawicznie znalazł się obok, co usilnie starała się ignorować. Nikogo to naturalnie nie zwiodło, a już zwłaszcza nie jego – najprawdopodobniej był jej najlepszym przyjacielem w całym wszechświecie, choć naturalnie żadne z nich nie wyraziło tego nigdy w ten sposób. W ich relacji nie było zresztą niczego choćby zbliżonego do pożądania, jako że żadne nie było w typie drugiego. Oboje też zdawali sobie sprawę, że próba zmiany tego rodzaju układu na inny zniszczyłaby ich przyjaźń. – To kto jeszcze wylądował na Hexapumie? – spytał po chwili Aikawa. – Co proszę?! Szef najlepszej agencji plotkarskiej „Jedna Pani Drugiej Pani” nie wie, kto dostał przydział na jego okręt?! – Dokładnie wiem, kto dostał przydział na Intransigenta i kto tam jest niańką, a do dzisiejszego ranka to był mój okręt – wyjaśnił z godnością. – To, że nie mam pojęcia, kto dostał przydział na twój okręt, jest chyba zrozumiałe, prawda? – Wyjątkowo chyba tak – zgodziła się Helen. – O wszystkich nie wiem. Na pewno Ragnhild, bo ma przydział do samego promu na Hephaestusa co ja, czyli teraz my. – Idealnie! – rozpromienił się Aikawa. – Co ich skłoniło, żeby przydzielić Trzech Muszkieterów na ten sam okręt? – Niedopatrzenie. Zresztą z tego, co mówisz, wynika, że pierwotnie nie wszyscy zostaliśmy przydzieleni na Hexapumę, nie dopatruj się więc kolejnej teorii spiskowej. – Fakt. Tylko o niej wiesz na pewno? – Nie tylko. Porannym promem odleciał Leopold Stottmeister, bo miał z rodzicami zjeść – 17 –

lunch „U Dempseya”, nim zamelduje się na okręt. Oprócz niego może być jeszcze jeden lub dwóch. – Stottmeister... – Aikawa wytężył pamięć. – Ten piłkarz? – Ten. Niezły jest, miałam z nim część zajęć. Ale jego specjalność to maszyny. – A, mechanik – westchnął Aikawa. Spojrzeli na siebie nawzajem, a miny mieli dokładnie takie same. Ich specjalnością była taktyka, jako że oficer taktyczny najczęściej zostawał kapitanem okrętu. Naturalnie fakt, iż kogoś bardziej od manewrów interesował sprzęt, był zrozumiały, nie wspominając już o tym, że ktoś powinien umieć obsługiwać, a w razie czego naprawić skomplikowane, było nie było, urządzenie, jakim jest okręt wojenny. Natomiast nie pojmowali, jak ktoś mógł świadomie zrezygnować z perspektywy zostania samodzielnym dowódcą. A w praktyce takie były konsekwencje trafienia do załogi maszynowej. Przy dużym szczęściu mogło stać się inaczej, ale na pewno wydłużało to znacznie okres oczekiwania na prawo noszenia białego beretu. – W takim razie, wliczając nas, to czworo – podsumował Aikawa. – Po parze z każdej płci. – Chyba tak, choć wydaje mi się, że jest jeszcze ktoś... tylko nie bardzo kojarzę nazwisko... coś jak Rizzo czy d’Rezo, czy jakoś tak... – Paulo d'Arezzo? Mały, ledwie o cztery czy pięć centymetrów wyższy niż ja? – Pojęcia nie mam. W ogóle nie przypominam sobie, żebym go kiedykolwiek poznała. – Ja poznałem. Przelotnie, ale poznałem. – Aikawa urwał, bo odbili w boczny korytarz, węższy, a więc jeszcze bardziej zatłoczony. – Jeśli to on, to ma świra na punkcie elektroniki. I jest w tym dobry. Jeff Timberlake rozpracowywał z nim jakiś problem taktyczny w finalnej symulacji w ostatnim semestrze. Twierdzi, że d’Arezzo doskonale się spisał jako oficer radioelektroniczny. – Brzmi obiecująco – oceniła ostrożnie Helen. – I to wszyscy? – Aikawa był dociekliwy. – A kto jest niańką? – Kto jest pomocnikiem oficera taktycznego, nie mam pojęcia. A co do nas, to chyba wszyscy, ale lista nie była zamknięta, gdy odbierałam rozkazy. Słyszałam, że ma być sześciu zasmarkańców, ale nie wiem, kto miał być szósty. A skoro już o tym mowa, to jak zdołałeś zmienić przydział? – Powiedziałem ci prawdę: nie próbowałem – zaprotestował. – Herschiser wezwała mnie rano i oznajmiła, że nastąpiła zmiana rozkazów i mam nowy przydział. Po mojemu to zastąpiłem kogoś, kto został wcześniej przydzielony na Hexapumę. – I jeszcze mi powiesz, że nie masz pojęcia kogo? Bo jeśli Ragnhild, to pożałujesz! – Prawdę mówiąc, mam pojęcie, i to nie Ragnhild. Coś w jego głosie spowodowało, że Helen spojrzała na niego uważnie. Widząc jej pytające spojrzenie, wzruszył ramionami i wyjaśnił: – 18 –

– Dlatego się tak dopytywałem, o kim wiesz, bo jeśli moje źródła nie zawiodły tym razem całkowicie, to nie zastąpiłem nikogo z wymienionych przez ciebie. Znalazłem się na miejscu Bashanova. – Bashanova? – powtórzyła Helen, krzywiąc się z irytacją – Raz dlatego, że nie lubiła powtarzać czegoś po kimś niczym durna papuga, a dwa, że Kenneth Bashanov nie należał do osób lubianych przez nią czy przez Aikawę. prawdę mówiąc, należał do osobników nielubianych przez 99 procent pechowców, którzy mieli nieszczęście go poznać. I miał to gdzieś, bo był czwartym synem earla oraz wnukiem księcia, w związku z czym, jak to kiedyś zgrabnie ujął: nie musiał się przejmować opiniami hołoty do pięt mu nie dorastającej. Jeśli informacja Aikawy była prawdziwa, była równocześnie niezwykle miła, bo perspektywa zamknięcia na jednym okręcie z kimś takim stawiała jej włosy na głowie. Bashanov ogólnie był nie do wytrzymania, ale szczególną pogardą i nienawiścią darzył górali z Gryphona, którzy odpłacali mu tym samym. Odczuła to na własnej skórze... raz. Podobnie jak i on. Natomiast jedno, czego nie dało mu się zarzucić, to podejmowanie przypadkowych, nieprzemyślanych decyzji, zwłaszcza w ostatnim momencie. Przeniesienie na inny okręt w noc poprzedzającą jego odlot wymagało interwencji na dość wysokim szczeblu, toteż musiało mieć konkretny i logiczny powód. Pytanie tylko, czy spowodowane było chęcią znalezienia się na Intransigencie, czy też niechęcią do znajdowania się podczas tego właśnie patrolu na HMS Hexapuma. – Nie słyszałeś niczego szczególnego o zadaniach przydzielonych Hexapumie? – spytała po chwili namysłu. Aikawa zachichotał. – Widzę, że wpadliśmy na to samo, co jest typowe dla wielkich umysłów – ocenił skromnie. – Nie słyszałem, a pierwsze, co mi przyszło do głowy, to to, że Szczur nie chciał być na pokładzie Hexapumy, rozpytałem więc tu i ówdzie. – I? – I nie znalazłem żadnego wyjaśnienia. A raczej znalazłem powody, dla których nawet on powinien chcieć pozostać na okręcie. – Dlaczego? – Czy ty naprawdę nie masz żadnych źródeł informacji?! – A kto wiedział o prawie wszystkich przydzielonych na pokład, cwaniaczku? To, że wszyscy uważają mojego ojca za superszpiega, nie znaczy, że odziedziczyłam jego zdolności. Jeden szpieg w rodzinie wystarczy, a zdaje się, że i Lars wykazuje pewne ciągoty w tym kierunku. Berry i mnie to nigdy nie pociągało. – 19 –

– Tak? To jakim cudem znalazła się po uszy w... tym całym problemie z Erewhonem i Congo? – Torch, proszę pana, nie Congo – poprawiła go odruchowo. – Planeta nazywa się Torch. Congo to nazwa całego systemu. A do tego, jak to się stało, sama jeszcze nie doszłam, ale jedno ci mogę powiedzieć: na pewno powodem nie było to, że Berry bawiła się w szpiega. To jest jedna z najtrzeźwiej myślących osób w całym Gwiezdnym Królestwie. To znaczy była. Poza tym ojciec by jej na to nie pozwolił, nawet gdyby coś jej odbiło. W końcu dowiem się szczegółów, ale tego jednego już jestem pewna. Był to piękny pokaz łgarstwa, bo wiedziała wszystko, ale miała świadomość, że większość z tych informacji nie jest przeznaczona do publicznej wiadomości. – A tak w ogóle to nie ma to najmniejszego związku z tym, czy kultywowałam czy nie swoje źródła informacji. Ty to robiłeś, ja przeciwnie, przestań, więc czekać na cud i powiedz, co takiego ciekawego jest w Hexapumie poza tym, że to nowiutki okręt. – W okręcie jako takim nic – odparł wystudiowanie obojętnym tonem, po czym dodał pospiesznie, widząc minę Helen: – Spokojnie. Ciekawostką jest to, że świeżo mianowanym dowódcą został niejaki kapitan Aivars Terekhov. Hiacynt, jakbyś miała problemy z kojarzeniem. Helen aż stanęła z wrażenia. Nie potrzebowała nieoficjalnego przezwiska, by skojarzyć, o kogo chodzi. Wszyscy wiedzieli, za co konkretnie w bitwie o Hyacinth dostał Manticore Cross. – Zaraz, czy on nie jest jakimś krewnym Szczura? – spytała. – Jest, ale to piąta woda po kisielu albo dalej. – Aikawa wzruszył pogardliwie ramionami. Choć pochodził z Manticore, jego stosunek do części arystokracji Królestwa dorównywał stosunkowi mieszkańca planety Gryphon do tejże. Zwłaszcza, jeśli chodziło o tę bardziej nadętą i egoistyczną jej część. – Nie szkodzi. Jeśli są choćby daleką rodziną, to, dlaczego Szczur zrezygnował? Pierwszy patrol pod opieką krewniaka na nowiutkim krążowniku to okazja. Przynajmniej dla każdego w miarę normalnego człowieka. – Chyba, że jest jakaś waśń rodzinna, o której publicznie się nie mówi – podsunął Aikawa. – Jeśli Terekhov się z nimi pożarł, a słyszałem tyle, że byłbym zaskoczony, gdyby mu nigdy nerwy nie puściły wobec najbliższej rodziny Szczura, to Stary Szczur mógł dojść do wniosku, że lepiej będzie trzymać ukochaną pociechę z dala od niego. Jest też możliwe, że na Intransigencie ma się znaleźć ktoś, z kim dobrze byłoby się zaprzyjaźnić, albo, że jest coś wyjątkowo atrakcyjnego w przydzielonym mu zadaniu z punktu widzenia Starego Szczura. Może chodzić o ewentualne korzyści, nie o uniknięcie problemów. – Może – zgodziła się Helen, nie kryjąc powątpiewania, i ruszyła w dalszą drogę. – 20 –

Wiedziała, że Aikawa może mieć rację, ale wewnętrznie była przekonana, że chodzi o pierwszy powód: o niechęć do wzięcia udziału w patrolu HMS Hexapuma. * * * HMSS Hephaestus zawsze był zatłoczony, jak każda stacja kosmiczna. Teraz jednak, po katastrofalnych dla sojuszu pierwszych walkach we wznowionej wojnie z Republiką Haven, jako największa stocznia nadal pracująca dla Royal Manticoran Navy był wykorzystywany w ponad stu procentach przewidzianych przez projektantów. Zniszczenie zespołu stoczniowego w Grendelsbane wraz ze wszystkimi niedokończonymi okrętami spowodowało wręcz wariackie tempo prac w części stoczniowej stacji. Skutkiem było zapchanie głównych ciągów komunikacyjnych, w których wojskowi i cywile tłoczyli się i poruszali raczej wolno. Przejście przez którykolwiek z nich szybko było praktyczną niemożliwością. Co oczywiście nie powstrzymało niektórych przedstawicieli gatunku ludzkiego od próbowania. Jeden taki – młody, wypasiony, wysoki i najwyraźniej ważny (przynajmniej we własnym mniemaniu) – przebijał się przez tłum niczym superdreadnought przez skrzydło kutrów rakietowych. Co prawda nie miał imponujących ekranów okrętu liniowego, ale nadrabiał to, jak umiał, pracą barków, a przede wszystkim łokci, a ponieważ miał 180 centymetrów wzrostu, większość tak po chamsku odepchniętych obawiała się zareagować. Tym bardziej, że nie przejawiał żadnych oporów przed tratowaniem innych. A przynajmniej ich większości. Jego, bowiem niepowstrzymany dotąd ruch ustał, gdy natknął się na coś, co nie ustąpiło. Ponieważ zaś ruch był energiczny, a przeszkodą okazał się mężczyzna w szaro-niebieskim mundurze, skutek był raczej widowiskowy. Umundurowany jegomość był o dobre dwadzieścia centymetrów wyższy, w klacie mierzył dobre 160 centymetrów, a ważył ponad dwieście kilogramów, w tym ani grama tłuszczu, toteż przy spotkaniu z bysiem nawet nie drgnął. Ten zaś odbił się od niego i z impetem siadł na tyłku na podłodze. Spojrzał w górę i ujrzał uprzejme zainteresowanie w brązowych oczach. Olbrzym przyglądał mu się, jakby zastanawiając, czy to on stał się źródłem owej drobnej niedogodności. Młodzian poczerwieniał z wściekłości i już otwierał usta, gdy dostrzegł zmianę w wyrazie tych oczu – stały się nagle twarde, a ich właściciel uśmiechnął się zachęcająco. – 21 –

Bysio zamknął z trzaskiem usta, nie wydając ani jednego dźwięku. Olbrzym zaś pokiwał głową, obszedł go i uprzejmie dał idącym za nim osobom, że droga wolna. Po czym odszedł, nie oglądając się ani razu. Młodzian zaś pozbierał się niepewnie i także poszedł dalej... ale już znacznie wolniej i ostrożniej. Rozglądał się przy tym uważnie w poszukiwaniu innych umundurowanych olbrzymów, i to z taką uwagą, że nie miał prawa zauważyć smukłej podporucznik idącej śladem pierwszego. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż dziewczyna, choć obiektywnie wysoka, nie sięgała przewodnikowi głową do ramienia. – Wszystko widziałam, Mateo – oznajmiła cicho porucznik Abigail Hearns, bohatersko się starając, by w jej głosie zabrzmiała nagana. – To dowodzi, że jest pani spostrzegawcza, milady – skomentował Mateo Gutierrez uprzejmie. – Nie o to mi chodzi! – A o co, milady? – Specjalnie zboczyłeś, by na ciebie wpadł. – Jak pani może sugerować coś podobnego, milady? – spytał z wyrzutem i rezygnacją kogoś przyzwyczajonego już do oszczerstw. – Prawdopodobnie, dlatego, że cię znam. Gutierrez potrząsnął głową i westchnął z tak rozdzierającym smutkiem, że Abigail z najwyższym trudem powstrzymała się przed parsknięciem śmiechem. Już dawno zauważyła, że Mateo nie toleruje ludzi, którzy wykorzystują swą budowę fizyczną lub siłę do zastraszania innych. Mateo Gutierrez zresztą w ogóle nie cierpiał chamstwa i brutalności. Zdążyła go już dobrze poznać i wiedziała, że, mimo iż jest osobą niezwykle silną i znakomicie wyszkoloną w zabijaniu, jest też człowiekiem bardzo łagodnym. Nie było w nim nic z mięczaka czy pacyfisty, ale choć nader starannie to ukrywał, należał do mężczyzn, którzy odruchowo opiekują się porzuconymi psiakami czy innymi ofiarami losu... jak córki patronów. A że nie był ani mięczakiem ani pacyfistą i potrafił zabijać w razie konieczności, i to z dużą pomysłowością, a jeszcze większą skutecznością, przekonała się osobiście, gdy się poznali. Nie spodziewała się przeżyć starcia z piratami na powierzchni planety i gdyby nie on, nie przeżyłaby, choć bez fałszywej skromności przyznawała, że spisała się dobrze. Problem polegał na tym, że nie była szkolona do takiego rodzaju walki. W przeciwieństwie do zawodowego podoficera Royal Manticoran Marine Corps. To zresztą doskonale rozumiała. Czego nie do końca rozumiała, to tego, jak tenże zawodowy podoficer Marines transmutował w porucznika Gwardii Owens. Nie miała cienia wątpliwości, że to sprawka ojca. Jako graysoński patron Owens nie miał większych problemów, by – 22 –

przekonać, kogo trzeba w dowództwie Royal Manticoran Marine Corps do tego transferu. Nie miała za to bladego pojęcia, jak ojciec zdołał przekonać do tego pomysłu samego Gutierreza. Zdawała sobie natomiast sprawę, dlaczego ojciec tak postąpił. Choć nadal ją to irytowało, zmuszona byłą przyznać mu rację. Gdy opuszczała Grayson, by jako pierwsza urodzona tam kobieta wstąpić do akademii Royal Manticoran Navy i zostać oficerem graysońskim, zgodnie z prawem nie mogła odziedziczyć po ojcu domeny Owens. Dlatego też nie musiała mieć osobistej ochrony. Ta z mocy prawa graysońskiego obowiązkowa była tylko dla patronów, ich wyznaczonych spadkobierców oraz potencjalnych spadkobierców. W trakcie jej nieobecności jednakże członkowie Konklawe zdali sobie sprawę z pewnych bardziej długofalowych konsekwencji reform wprowadzonych przez Protektora Mayhewa. A zwłaszcza z tego, że zmiany w prawie spadkowym już nie wykluczają córek z pełnego prawa do dziedziczenia, mogą one, więc dziedziczyć po ojcach tytuły patronów. Konklawe zdecydowało, że skoro mają wszystkie przynależne dotąd tylko synom prawa, będą też miały wszystkie ich obowiązki. Abigail najpierw odebrało mowę, a potem dostała ataku furii, gdy ojciec poinformował ją, że w wyniku tych zmian musi jej stale towarzyszyć osobista ochrona. Jedynym ustępstwem, jakie wywalczyła, było to, że w przeciwieństwie do pary starszych braci nie będzie jej towarzyszył pełen kontyngent gwardzistów. Argument, że oficer na pokładzie okrętu wojennego w ogóle ochrony nie potrzebuje, był chybiony, bo ojciec spokojnie go skontrował przypomnieniem, iż lady Harrington, odkąd została patronką, stale towarzyszy wymagana prawem liczba gwardzistów i że ci wielokrotnie już udowodnili swoją przydatność. Skoro lady Harrington mogła przestrzegać prawa, to jego córka także. Argument ostateczny był taki, że albo się temu prawu podporządkuje, albo Marynarka Graysona zrezygnuje z jej usług. I to definitywnie, gdyż odbierając jej patent oficerski. Wolała nie sprawdzać, czy to ostatnie jest możliwe czy nie, bo nie ulegało wątpliwości, że ojciec nie żartuje. Mimo że pogodził się z faktem, iż córka wybrała taką właśnie karierę, mimo że był z niej dumny. Jego opór nie wynikał wyłącznie z troski o jej bezpieczeństwo. Zbyt wielu patronów sam pomysł, by graysońskie kobiety służyły w wojsku, przyprawiał o apopleksję skrzyżowaną z paniką. Było oczywiste, że skorzystają z każdej okazji, by z tej, która była pierwsza, zrobić przykład niedorzeczności tegoż pomysłu. Jeśli złamie prawo, zażądają wyciągnięcia konsekwencji i Marynarka Graysona, czy jej się to będzie podobało czy nie, te konsekwencje wyciągnie. Zgodziła się, więc na jednego członka osobistej ochrony, a ojciec jakoś przekonał Mateo Gutierreza, by nim został. Uznał, że jest najlepszy, i bez wahania wykorzystał więź, jaką zrodziła między nimi wspólna walka. Abigail na wszelki wypadek zaprotestowała, ale bez przekonania – – 23 –

nikomu nie zaufałaby bardziej niż jemu w kwestii swego bezpieczeństwa. Naturalnie fakt, iż dostała przydział na okręt Królewskiej Marynarki, skomplikował nieco sytuację. Dopiero admirał Matthews wytłumaczył jej, że powód jest prosty – dowództwo Marynarki Graysona chciało, by nabrała tyle doświadczenia i awansowała tak wysoko, jak to tylko jest możliwe we flocie, w której kobiecy personel był rzeczą normalną, nim znajdzie się na graysońskim okręcie. Generalnie mu uwierzyła, ale odrobina wątpliwości pozostała... Dalsze rozmyślania przerwał jej głos Mateo: – Tędy, milady. Dopiero w tym momencie zorientowała się, że zignorowała odnogę prowadzącą do wind. – Wiem – odparła, uśmiechając się półgębkiem. – Oczywiście, milady – przyznał bez drgnienia powiek Gutierrez. – Naprawdę wiedziałam! Gutierrez jedynie pokiwał głową z uśmiechem. – No dobrze, zamyśliłam się – przyznała, też się uśmiechając. – Jest jedna sprawa, Mateo: będziemy na okręcie Royal Manticoran Navy, a ja jestem ledwie podporucznikiem, tak więc myślę, że dobrze byłoby, gdybyś napomniał o „milady” przynajmniej na czas trwania tego patrolu. – Całe miesiące starałem się, by o tym pamiętać! – jęknął dudniącym basem. – Marines szybko się adaptują do nowych warunków. Improwizują i przezwyciężają niespodziewane przeszkody. Zdaje się, że jakoś tak to brzmiało, prawda? Potraktuj to jako zwykły drobiazg w stylu zdobycia bunkra, mając jedynie łyżeczkę czy coś podobnego. Jestem pewna, że taki duży, doświadczony Marine da sobie radę. – Jakiemu Marine potrzebna jest łyżeczka do zdobycia głupiego bunkra? – zdziwił się Gutierrez. – Po to mamy zęby i paznokcie. – O właśnie! – ucieszyła się Abigail. – A poważnie: wiem, że ojciec i pułkownik Bottomo uparli się, żebyś, co drugie słowo tytułował mnie milady. Nie protestowałam bo na Graysonie to może być nawet sensowne, ale poza nim na pewno nie. Już sam fakt posiadania przez kogoś takiego jak ja osobistej ochrony będzie przez wielu uważany za dziwactwo i przejaw manii wielkości, nie ma, więc sensu utwierdzać ich w tym przekonaniu tytułomanią. Mateo zastanowił się przez chwilę, po czym przyznał: – Racja, ma’am. Dotarli do wind, Abigail nacisnęła klawisz przywołujący najbliższą, a Mateo stanął plecami do drzwi, cały czas omiatając wzrokiem otoczenie. Robił to w sposób nierzucający się w oczy, ale dokładnie – pod tym względem Marines i gwardziści graysońscy niczym się nie różnili. – A skoro mowa o kwestiach bytowych – dodała Abigail. – Doszliście do porozumienia z – 24 –

komandorem FitzGeraldem, jak rozumiem? – Doszliśmy. Choć prawdę mówiąc, muszę porozmawiać z kapitanem Kaczmarczykiem, jak zresztą sądziłem od początku. – Wiem, ale najpierw należałoby dogadać się z pierwszym oficerem, a potem z dowódcą pokładowego kontyngentu Marines, a nie na odwrót. – I tak też zrobiłem. Uznałem, że ma pani rację. Prawdopodobnie. Abigail potrząsnęła głową z rezygnacją. – Coraz bardziej dochodzę do wniosku, że potrzebujesz solidnego kopa w tyłek. I jeśli uda mi się zadrzeć tak wysoko nogę, nie tracąc równowagi, to go dostaniesz. W tym momencie drzwi windy otworzyły się. – Te nieustanne groźby użycia przemocy! – westchnął, obracając się błyskawicznie i sprawdzając wnętrze windy. – Całe szczęście, że wiem, iż to żart, bo inaczej jak nic bym się nerwicy nabawił. – Pewnie – burknęła, wchodząc do windy na jego znak. Gutierrez zrobił to samo, po czym stanął między nią a drzwiami. Jego ruchy były tak swobodne, że wyglądało to zupełnie naturalnie. A potem nacisnął klawisz zamykający drzwi. – Miejsce przeznaczenia? – rozległ się z głośnika uprzejmy głos. – HMS Hexapuma – odparł. – 25 –