a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 937
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 406

David Weber, Jane Lindskold - Wojny treecatów

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

David Weber, Jane Lindskold - Wojny treecatów.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 87 osób, 93 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 279 stron)

DAVID WEBER & JANE LINDSKOLD WOJNY TREECATÓW Tytuł oryginalny: Treecat Wars Tłumacz: Radosław Kot UNIVERSUM HONOR HARRINGTON Gwiezdne Królestwo (tom: 3) [Rebis, 2014]

Rozdział I – Chcecie wysłać nas na Manticore? Stephanie ze wszystkich sił próbowała zachować się jak osoba dorosła, ale w jej głowie rozbrzmiewały radość i zaskoczenie, których nie zdołała ukryć. Siedzący obok Karl Zivonik stłumił chichot i nawet usadowiony na skraju biurka Sheltona Lionheart bleeknął radośnie. Tylko szef rangerów zdawał się nie zauważać entuzjazmu Stephanie i jak gdyby nigdy nic ciągnął swój wywód: – Zgadza się. Całkiem niespodziewanie pojawiły się dwa wolne miejsca na intensywnym kursie szkoleniowym na Manticore. To specjalny kurs dla pracowników służb leśnych i my też wysyłaliśmy nań zawsze swoich ludzi, ale po tegorocznych pożarach cała stała obsada Służby Leśnej Sphinksa jest zbyt zajęta, bym mógł z kogokolwiek zrezygnować. Wy jesteście wciąż na okresie próbnym i jakoś zdołam się bez was obejść, chociaż uczynię to niechętnie. – Mowa o mnie i o Stephanie – powiedział całkiem niepotrzebnie Karl, który jednak też musiał dać jakoś upust radości. – Karl i Stephanie – Shelton wskazał na dwa wolne krzesła – siadajcie. Zanim przyjmiecie tę propozycję, muszę wyjaśnić wam, co was tam czeka. Młodzi ludzie zajęli miejsca, przy czym Stephanie odruchowo chciała przysiąść na brzeżku, ale Lionheart ułatwił jej poprawne zachowanie, miękko spływając z biurka na kolana przyjaciółki. Mierząca metr czterdzieści Stephanie była niska i ogólnie drobna jak na trochę ponad piętnaście lat. Długi na sześćdziesiąt pięć centymetrów treecat nie mieścił się w całości na jej kolanach. Mimo różnicy gatunkowej i faktu, że osadzone w porośniętym burą sierścią pysku treecata oczy były zielone, jej zaś piwne, oboje zdawali się mieć jednak sporo wspólnego. Starszy o dwa i pół roku Karl lepiej nad sobą panował, ale też był w pewien sposób znacznie doroślejszy, niż sugerowałby to jego wiek. Stephanie wiedziała o osobistej tragedii, która zakończyła jego pierwszą prawdziwą miłość. Czas zaleczył już rany, ale związany z tamtym zdarzeniem smutek

nie chciał odejść. Ciemnowłosy i ciemnooki młodzieniec mierzył metr osiemdziesiąt pięć i był mocnej budowy, przez co w wieku osiemnastu lat przypominał już młodego mężczyznę. Szef rangerów Sheldon przyglądał im się przez chwilę z namysłem, po czym podjął wątek: – Nie będę ukrywał, że gdy zaproponowałem posłanie was na ten kurs, odezwały się głosy protestu. Status rangera na okresie próbnym jest wciąż czymś nowym i nie wszyscy traktują go poważnie. Co więcej, Stephanie jest zbyt młoda na takie szkolenie. Dziewczynka opanowała chęć, by głośno zaprotestować. Shelton wiedział przecież doskonale, co naprawdę potrafi, i to właśnie skłoniło go do przyjęcia jej na „okres próbny”. Pozostało tylko ufać, że nadal jest po jej stronie. Łagodny przypływ pozytywnych emocji wyrwał Stephanie z zamyślenia. To był Lionheart. Wciąż nie miała pojęcia, jakim dokładnie sposobem treecat był w stanie wpływać na jej nastrój, ale dla istoty obdarzonej nie tylko silną empatią, lecz także zdolnościami telepatycznymi nie był to zapewne szczególny problem. O tej ostatniej właściwości treecatów mało kto na razie wiedział. Stephanie nie chciała ujawniać zbyt wiele na ich temat, dopóki kotowate nie zostaną oficjalnie uznane za stworzenia rozumne i objęte pełną ochroną prawną. Póki co wystarczała jej świadomość, że ta krzyżówka długowłosej łasicy z wybitnie ogoniastym kotem posiada inteligencję równą ludzkiej i potrafi na dodatek zatroszczyć się o przyjaciółkę, nawet jeśli czyni to niekonwencjonalnymi metodami. – Co do ciebie, Karlu, to oficjalnie jesteś już dorosły – powiedział Shelton. – Biorąc pod uwagę to, co zostało zapisane w twoich aktach, bez większych problemów mógłbym awansować cię na młodszego rangera. Stephanie, chociaż młodsza, udowodniła już nie tylko swoje kompetencje, ale i pełne oddanie dla sprawy ochrony naszych lasów i ich mieszkańców. To wystarczyło, bym po krótkiej dyskusji uzyskał zgodę na posłanie was na ten kurs. O ile oczywiście wy sami zechcecie wziąć w nim udział. Stephanie najchętniej krzyknęłaby głośno, że oczywiście i że jak najbardziej zechce, ale ograniczyła się do uprzejmego i nawet spokojnie wypowiedzianego „Dziękuję, sir”. Inna sprawa, że mimo całej radości gdzieś w głębi ducha pojawiła się niepokojąca myśl, czy to na pewno dobry pomysł. Na razie jednak odsunęła na bok wątpliwości i skupiła uwagę na słowach Sheltona. – Celem tego kursu jest wpojenie wam także innych umiejętności niż te

zwykle potrzebne pracownikowi Służby Leśnej. Gdy mowa o przyrodzie Sphinksa, na pewno dowiecie się sporo nowego, a w niektórych przypadkach sami będziecie w stanie przekazać niejedno innym kursantom. Niestety, służba na Sphinksie związana jest nieodłącznie także z innymi obowiązkami niż dbanie o naturę. Przy tak wielkich niezagospodarowanych jeszcze obszarach i nieproporcjonalnie małej populacji nasze siły porządkowe są wciąż o wiele skromniejsze niż na Manticore. To oznacza, że ranger Służby Leśnej Sphinksa bywa niekiedy także policjantem i strażakiem. Musi umieć poprowadzić akcję poszukiwawczą i być czujnym we wszystkim, co dotyczy ochrony środowiska. Dlatego właśnie kurs obejmuje też zasady pracy policyjnej i obsługę używanego w niej sprzętu, metody śledcze, prawne podstawy działalności służb porządkowych i zasady komunikacji interpersonalnej ułatwiające kontakt z cywilami. Oczywiście najważniejsze będzie nabywanie wiedzy i praktycznych umiejętności, bez których praca w szeregach służby leśnej nie miałaby sensu. Karl, który spędził całe życie w obrębie jednej biosfery Sphinksa, może zapewne oczekiwać indywidualnego programu nauczania nastawionego na uzupełnienie luk w posiadanej już wiedzy. Z tobą, Stephanie, jest trochę inaczej, skoro pierwszych dziesięć lat życia spędziłaś na Meyerdahlu, ale nie zdziw się, jeśli i ty zostaniesz potraktowana w indywidualny sposób. Lata pracy w naszej Służbie Leśnej przekonały mnie dobitnie, że nie ma czegoś takiego jak nadmiar wiedzy. Kurs zapowiadał się jako intensywny, ale Stephanie to nie przerażało. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze miała świetne stopnie i mało kto w klasie wyprzedzał ją w punktacji. Trochę gorzej wyglądało to od czasu, gdy wstąpiła do Służby Leśnej, ale rodzice nie zamierzali załamywać rąk z powodu odrobinę gorszych wyników osiąganych w przedmiotach, które nie miały większego znaczenia w przypadku wybranej przez Stephanie kariery zawodowej. Niemniej o czymś jej to przypomniało… – Jak pan powiedział, nie jestem pełnoletnia. Czy rozmawiał pan już z moimi rodzicami? Shelton wykrzywił usta w grymasie, który mógł przypominać przebiegły uśmiech, ale przecież ktoś tak poważny nie mógł być skłonny do równie niepoważnych zachowań… – Nie rozmawiałem. Oczekuję, że sama ich przekonasz, i będzie to jednocześnie test sprawdzający, czy naprawdę dorosłaś do udziału w tym kursie. W razie wątpliwości rodzice mogą oczywiście zwracać się do mnie z

pytaniami o wszystkie kwestie szczegółowe. W tej samej chwili Karl odchrząknął nerwowo. – Mam jeszcze jedno pytanie związane z kursem. Mam dość liczne rodzeństwo, i chociaż mamy sporo ziemi, nie jestem pewien, czy moich rodziców będzie stać na opłacenie przelotu na Manticore i zakwaterowania. Zwłaszcza gdyby musieli ponieść te wydatki już niebawem. Inna sprawa, że nawet pracując w Służbie Leśnej, nadal pomagam w domu, ale sądzę, że z tym jakoś sobie poradzą. – Opłaty to nie problem – odparł Shelton. – Jeśli polecicie, to jako funkcjonariusze Służby Leśnej Sphinksa, która pokryje wszystkie oficjalne koszty. Potrzebne będą wam tylko pieniądze na osobiste wydatki. – Dziękuję, sir! Stephanie znalazła tymczasem jeszcze jedną trudność. – A co z Lionheartem? Nie mogę go zostawić. I to nie jest tak, że nie chcę. Naprawdę nie mogę! Miała nadzieję, że Shelton ją zrozumie. Oczekiwała wręcz, że tak właśnie będzie. Nie wszyscy znali tragiczny los Przybłędy, którego człowiek został zamordowany, ale nawet przy nielicznych wciąż związkach ludzi z treecatami stawało się coraz bardziej oczywiste, że dłuższe rozstanie takiej pary może być dla obu stron bardzo stresujące. Kilka dni nie stanowiło problemu, ale jak Stephanie wyjaśniła kiedyś rodzicom, potem zaczynała się czuć jak ktoś pozbawiony nagle jednego ze zmysłów. Rozmawiała nawet o tym z Jessicą Pheriss, ostatnią z adoptowanych. Wprawdzie jej przyjaciółka była z Valiantem ledwie od sześciu miesięcy, ale czuła dokładnie to samo. Myśl, że miałaby zostawić Lionhearta i polecieć sama na inną planetę, przyprawiała Steph o przerażenie. Dłonie jej zwilgotniały i musiała wytrzeć je w nogawki spodni. – Już o tym pomyślałem – zapewnił ją Shelton. – Doktor Hobbard bardzo pomogła w przekonaniu odpowiednich czynników, że o wiele lepiej się stanie, jeśli Lionheart poleci razem z tobą. Jeśli zatem wybierzesz się na Manticore, to na pewno z nim. – Dziękuję! – Stephanie odetchnęła, dopiero teraz zauważając, jak bardzo była spięta. – Na Manticore okaże się pewnie, że w wielu miejscach Lionheart nie będzie mile widziany – ostrzegł ją Shelton. – Inaczej niż w Twin Forks i okolicy, gdzie ludzie zwykle pozwalają treecatom chodzić, gdzie wola i ochota. Wiem też już, że większość instruktorów nie życzy sobie jego

obecności na zajęciach. Uważają, że za bardzo by wszystkich rozpraszał. Stephanie rozumiała, w czym rzecz. Nawet w Twin Forks Lionheart wciąż przyciągał powszechną uwagę. Nie tylko dlatego, że istnienie treecatów zostało odkryte stosunkowo niedawno (Stephanie ujawniła ten fakt, gdy miała jedenaście lat), ale również za sprawą ich gęstej i jedwabistej sierści, wielkich zielonych oczu i pędzelkowatych uszu, dzięki którym kotowate były po prostu urocze. Urocze też, pomyślała Stephanie. Na razie mało kto zwracał uwagę na ich pazury i prawie nikt nie wiedział, jak sprawne potrafiły być treecaty w walce. Gdyby to się rozeszło, podejście do kotowatych musiałoby się zmienić. Na razie jednak wytropienie treecata w jego naturalnym środowisku graniczyło z cudem i nawet zdobycze techniki niewiele tu pomagały. Pojawiające się od czasu do czasu propozycje, by odłowić kilka sztuk dla ogrodów zoologicznych, gdzie można było oglądać inne stworzenia ze Sphinksa, jak hexapumy i niedźwiedzie górskie, trafiały nieszczęśliwie na podatny grunt. – Być może uważacie, że to wasze osiągnięcia z paru ostatnich lat zaważyły na decyzji, by was wysłać na tegoroczny kurs. Owszem, inicjatywa i odwaga, którą wykazaliście się podczas niedawnych pożarów, miały znaczenie, podobnie jak i to, że mało kto wie o treecatach tyle co wy. Ale nie to przeważyło. Domyślacie się, co uznano za najważniejsze? Stephanie pokręciła głową, ale Karl załapał, w czym rzecz. – Skoro nie osiągnięcia, to pewnie statystyka? – spytał. – Czas, jaki poświęcaliśmy służbie? – Właśnie – przytaknął Sheldon. – Wasza gotowość do pełnienia codziennej służby i brania udziału w rutynowych patrolach przekonała nawet najoporniejszych. Szczególnie w przypadku Stephanie, która bywa uznawana za trochę nazbyt impulsywną. Przerwał na moment, ale Stephanie nie zaprotestowała. Domyślała się, że tak właśnie może być postrzegana, chociaż według niej była to nie tyle impulsywność, ile gotowość wykazywania się konieczną w danej sytuacji inicjatywą. Sheldon uśmiechnął się do niej i podjął wątek: – Niemniej zestawienia mają swoją wymowę, którą trudno byłoby podważyć. Jasno wykazują, że sumiennie odpracowywaliście wszystkie dyżury, nawet te, na których nic się nie działo, czy wymagające nudnego przesiadywania w centrum, podczas gdy ktoś bardziej doświadczony wykonywał robotę w terenie. Pamiętajcie o tym, gdy traficie na Manticore. Jeśli wszystko pójdzie

dobrze, rzecz jasna. Wszystkie istotne informacje przekażę wam przez sieć, byście mogli przedstawić je swoim rodzicom. Obawiam się jednak, że będę musiał nalegać na szybkie podjęcie decyzji. Najpierw wiele czasu zmarnowaliśmy na sprawdzanie przydziałów i zakresu obowiązków wszystkich potencjalnych kandydatów, a przekonywanie opornych, że to właśnie was najlepiej będzie wysłać, też trochę trwało. Mogę liczyć, że odpowiecie mi przed upływem tygodnia? W ostateczności może być dziesięć dni, ale wolałbym szybciej. Kurs zaczyna się za dwa tygodnie. – Tydzień? – spytał ze zdumieniem Karl, ale zaraz pokiwał głową i zerwał się z krzesła, jakby już teraz, zaraz chciał lecieć do Thunder River, by porozmawiać z rodzicami. – Da się zrobić. – Też tak sądzę – odparła Stephanie. – Ale moi rodzice na pewno będą potrzebowali kilku dni do namysłu. Nigdy nie działają pod wpływem impulsu. – Inaczej niż ty – rzucił z uśmiechem Karl. Świadoma obecności Sheldona Stephanie powstrzymała się przed pokazaniem koledze języka, ale głośne mruczenie Lionhearta, którego przytuliła do piersi, by móc wstać, zasygnalizowało, że żart trafił na podatny grunt. Treecat przeniósł się błyskawicznie na ustalone miejsce, przednią chwytną łapę opierając na ramieniu Stephanie, tylne zaś na obręczy, którą zakładała zawsze wraz z ubraniem. Było to kompromisowe rozwiązanie, zaakceptowane przez troszczącego się o stan kręgosłupa córki Richarda Harringtona, który z reguły nalegał, by treecat poruszał się jednak na własnych nogach. – Powodzenia zatem – powiedział Sheldon, wskazując na drzwi. – Oczekuję waszych odpowiedzi. Karl zatrzymał się jeszcze w drodze do wyjścia. – Ta informacja będzie najpewniej zawarta w materiałach, ale jeśli można spytać, to jak długo potrwa ten kurs? – Trzy standardowe miesiące – odparł ranger. – Jak wspomniałem, zakres materiału jest dość obszerny. Stephanie poszła dalej, ale nagle uświadomiła sobie coś, co już od paru minut napełniało ją niepokojem. Trzy miesiące! A Anders? Chciała lecieć na Manticore, ale czy będzie w stanie zostawić go na tak długo? Mimo panującego w duszy zamętu udało się jej w miarę normalnie rozmawiać z Karlem podczas przelotu z Yawata Crossing do Twin Forks.

Szczęśliwie mieli sporo wspólnych tematów i nawet jeśli Stephanie zachowywała się trochę dziwnie, można było złożyć to na karb niepokoju, czy na pewno uda się jej uzyskać zgodę rodziców na daleki wyjazd, i to na całe trzy miesiące. – Zadzwonię potem do ciebie – powiedział Karl, gdy wysiadała. – Powiem ci, jak poszło u mnie w domu. – Ja też – odparła Stephanie. – Ale nie pozwól im, by dzwonili do moich rodziców, dopóki sama z nimi nie porozmawiam. Muszę przekazać im wszystko tak, by stawiali jak najmniejszy opór. – Obiecuję – przytaknął Karl, po czym wystartował i zaraz wszedł na wysokość przelotową, przyspieszył gwałtownie i zniknął znad miasta. Zivonikowie mieszkali w pobliżu Thunder River, co oznaczało kilka godzin podróży. Stephanie nie wątpiła jednak, że Karl włączy zaraz autopilota, by porozmawiać z matką. Sama skierowała się do gabinetu ojca, chociaż nie miała wcale pewności, czy go tam zastanie. Richard Harrington był weterynarzem, co w przypadku Twin Forks oznaczało opiekę nie tylko nad domowymi zwierzętami należącymi do kolonistów, ale także nad okazami miejscowej fauny oraz zmodyfikowanymi genetycznie zwierzętami gospodarskimi, które próbowano hodować w dużej liczbie na mięso czy mleko. Na planecie w rodzaju Sphinksa, gdzie wszystko było jeszcze nowe dla człowieka, zawód weterynarza był jednym z najwyżej cenionych, co oznaczało pełne ręce roboty. To właśnie zainteresowanie Richarda obcymi gatunkami zwierząt uczyniło go tak interesującym nabytkiem dla urzędu imigracyjnego, a gdy dodać do tego, że jego żona była biologiem i specjalizowała się w genetyce, stawało się jasne, dlaczego oboje zostali tak gorąco przyjęci na Sphinksie i zadomowili się tu bez trudu, gdy ich córka miała dziesięć lat. Niemal sześć lat później Stephanie ledwie była w stanie zrozumieć tę młodocianą siebie, przygnębioną po zmianie miejsca zamieszkania i utracie niemal wszystkiego, o czym wcześniej marzyła. Obecnie kochała Sphinksa całym sercem. Owszem, chętnie odwiedziłaby Meyerdahla, ale wiedziała już, że to tutaj jest jej dom. Nie była zaskoczona, gdy zbliżywszy się do gabinetu, odkryła brak furgonu ojca. Richarda też nie było. Przy mocno rozproszonych osiedlach i siedzibach kolonistów wezwania z odległych miejsc nie były niczym dziwnym. Zatrudniony niedawno asystent, doktor Saleem Smythe, miał się zjawić niebawem, by objąć wieczorny dyżur, ale na razie gabinet był pusty,

co w pewien sposób nawet ucieszyło Stephanie. Lionheart dostał duży pęd znalezionego w lodówce selera naciowego jako nagrodę za wsparcie udzielone podczas spotkania z Sheltonem. Co dziwne, Stephanie nie czuła się głodna, ale dla porządku sięgnęła po przekąskę złożoną z owoców i batonika orzechowego. Potem połączyła się z rodzicami, by powiedzieć im, gdzie się znajduje. Nie wspomniała na razie o tym, co usłyszała od Sheltona. Nie kłamała wcale Karlowi, mówiąc, że musi się zastanowić, jak najlepiej przekazać nowinę, ale najpierw i tak zamierzała przemyśleć jeszcze jedną sprawę. Chodziło o Andersa. Anders Whittaker przybył na Sphinksa w zeszłym roku, krótko przed piętnastymi urodzinami Stephanie. Jego ojciec był szefem zorganizowanej pospiesznie przez Uniwersytet na Urako ekspedycji antropologicznej mającej badać treecaty. Stephanie była pod urokiem Andersa już od pierwszego spotkania. Nie chodziło tylko o to, że był przystojnym blondynem o niebieskich oczach. Okazał się też inteligentny, i to na tyle, że nie odczuwał potrzeby ukrywania swoich pasji. A jedną z nich okazały się treecaty. Jako siedemnastolatek był młodszy od wszystkich pozostałych członków ekspedycji, dlatego chętnie spędzał czas ze Stephanie. Ona nie miała nic przeciwko temu, a często wręcz stwarzała preteksty do spotkań. Nierzadko dołączał do nich Karl (nocujący co jakiś czas u Harringtonów, by oszczędzić sobie długiej drogi do domu pomiędzy kolejnymi służbami). Stephanie, która polubiła Karla jeszcze w czasie, gdy uczył ją posługiwania się bronią palną, nagle przestała tak bardzo tęsknić za jego towarzystwem. Kto wie, co by z tego wynikło, gdyby pewnego dnia ekspedycja Whittakera nie zaginęła, i to akurat w czasie szalejących pożarów. Poszukiwania, które ostatecznie zarządzono, jak i cała akcja ratownicza sprawiły, że zahamowania gdzieś zniknęły. Potem zaś… Stephanie uśmiechnęła się odruchowo, wspominając, jak pierwszy raz pocałowała Andersa. W zasadzie był to bardziej przyjacielski całus, ale wcześniej nigdy nie całowała się z chłopakiem. Nie trwało jednak długo, a Anders entuzjastycznie to podchwycił, dzięki czemu jej doświadczenie w dziedzinie całowania bardzo się wzbogaciło. Wprawdzie nikt nie powiedział tego głośno, ale w rzeczywistości byli już parą. Sprzyjał im fakt, że Stephanie i Karl zostali przydzieleni do ekipy jako

doradcy, Anders zaś, chociaż w niejednym pomagał członkom ekspedycji, nie był antropologiem i tym samym miał czas, by towarzyszyć obojgu rangerom w patrolach. Zaczął też poznawać tajniki szybowania na lotni i dołączył do grona przyjaciół Stephanie tak gładko, jakby od zawsze mieszkał w Twin Forks. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku, ale krótko po wielkich pożarach lasów doktor Whittaker został odesłany na rodzimą planetę Urako w układzie Kenichi. Jego zachowanie na Sphinksie zostało uznane za niestosowne, co mogło się zemścić na całej ekspedycji. Stephanie wiedziała, że doktor Hobbard i główny ranger Shelton starali się bronić naukowców przed potępieniem ze strony władz Gwiezdnego Królestwa i przekonywali, że należy pozwolić im na dalsze prowadzenie badań po przydzieleniu dwóch funkcjonariuszy Służby Leśnej Sphinksa, którzy by pilnowali, by ekipa nie wpakowała się więcej w kłopoty. Niestety, rząd Manticore uznał, że to za mało. Ani gubernator Donaldson, ani minister spraw wewnętrznych Vázquez nie dowierzali obietnicom doktora Whittakera, że będzie już zachowywał się poprawnie. Chcieli, by sprawą zajął się macierzysty uniwersytet naukowca. Swoją zgodę uzależniali od tego, czy rektor i dziekan wydziału antropologii skłonni będą poręczyć za Whittakera. Doktor nie był szczęśliwy z tego powodu, ale szybko zrozumiał, że bunt na nic się nie zda. Łatwiej było jednak zdecydować o jego podróży, niż rzecz przeprowadzić. Gwiezdne Królestwo Manticore leżało z dala od centralnych układów, takich jak Kenichi, a jako stosunkowo mało znaczące nie mogło się pochwalić wielkim ruchem międzygwiezdnym, zwłaszcza teraz, gdy akcja imigracyjna po latach Zarazy dobiegała już końca. Frachtowce nie miały stąd wiele do zabrania, liniowce pasażerskie też zaglądały zdecydowanie rzadziej. Małe jednostki kurierskie pojawiały się tylko wedle potrzeb, bez regularnego rozkładu lotów. Co gorsza, Kenichi znajdowało się w odległości 400 lat świetlnych, zatem nawet szybkie statki kurierskie potrzebowały paru miesięcy na pokonanie tej drogi. Przy najdogodniejszych połączeniach pasażerskich doktor Whittaker spędziłby w podróży co najmniej sześć miesięcy, i to tylko w jedną stronę, co oznaczało, że nie miałby szansy wrócić na Sphinksa przed upływem roku, oczywiście gdyby uzyskał zgodę na powrót. W tej sytuacji postanowił zabrać Andersa ze sobą. Perspektywa rozstania z Andersem na cały rok przerażała Stephanie. Ileś nocy przepłakała, żaląc się Lionheartowi na głupich i bezdusznych

biurokratów. Chwilami nawet kojący wpływ treecata nie potrafił poprawić jej nastroju. Potem jednak plany doktora Whittakera ponownie uległy zmianie. Matka Andersa była ministrem w rządzie planetarnym Urako, który utrzymywał bliskie kontakty handlowe i dyplomatyczne z sojuszniczym Beowulfem, będącym jednocześnie jednym z niewielu państw mających na Manticore swoje placówki konsularne. Gdy doktor Whittaker zwrócił się do konsula po pomoc, okazało się, że jednostka kurierska Beowulfa zjawiła się akurat na orbicie, by odebrać kwartalny raport przedstawicielstwa dla macierzystego rządu. Kenichi leżało niemal dokładnie po drodze z Manticore na Beowulfa. Wprawdzie niewielki statek nie oferował takich luksusów jak liniowiec, ale mógł przewozić kilku pasażerów. Konsul zaoferował jedno miejsce Whittakerowi. Tak się jednak złożyło, że pechowo (z punktu widzenia doktora, Stephanie widziała rzecz inaczej) pozostałe miejsca były już zajęte. Tak więc chcąc skorzystać z tej niezwykłej okazji, doktor nie mógł zabrać Andersa, a na dodatek miał tylko dwa dni do namysłu. Potem statek musiał odlecieć, by utrzymać się w rozkładzie. Ostatecznie Whittaker uznał, że oszczędność czasu będzie najważniejsza. Doszedł do tego wniosku z kilku powodów, wśród których jednym z najistotniejszych była obawa, że jeśli będzie zbyt długo zwlekał, ktoś inny zbierze swój zespół antropologów i ubiegnie go w badaniach. Zatem nie zabrał Andersa na Urako, zostawiając go w Gwiezdnym Królestwie pod opieką doktor Emberly, która zajmowała się w zespole ksenobiologią i botaniką, oraz Dacey, jej matki. W pierwszej chwili Stephanie nie posiadała się z radości, ale szybko okazało się, że to jeszcze nie koniec trudności. Gubernator Donaldson zdecydował, że do czasu uzyskania oficjalnego stanowiska uniwersytetu zespół badawczy będzie musiał wstrzymać się z dalszymi pracami. Ponieważ nikt w jego składzie nie pochodził z „ciężkiego” świata w rodzaju Sphinksa, zamieszkana przez ledwie dwa miliony ludzi planeta zaś nie oferowała zbyt wielu atrakcji, doktor Emberly postanowiła przenieść swoich chwilowo bezrobotnych ludzi na Manticore, stołeczną planetę układu. Tam i siła ciążenia była mniejsza, i skala „ucywilizowania” jakby większa. Decyzja nie spotkała się z powszechną aprobatą, jednak dwóch najbardziej przeciwnych jej osób, czyli Stephanie i Andersa, nikt nie myślał

pytać o zdanie. Na dodatek Stephanie zasadniczo rozumiała postępowanie doktor Emberly, chociaż rzadko przyznawała się do tego nawet sama przed sobą. Sphinx nie był najlepszym miejscem do życia dla ludzi, którzy nie zostali przystosowani genetycznie do warunków zwiększonej grawitacji, jak stało się to z Harringtonami, czy też nie urodzili się i nie wyrośli na jego powierzchni, jak Zivonikowie. Na dodatek Dacey nie była już najmłodsza, a doktor Whittaker chciał, by jego syn wznowił naukę, co było zdecydowanie łatwiejsze na Manticore niż na posiadającym nieliczne instytucje edukacyjne Sphinksie. Zasadnicza trudność polegała na tym, że w najdogodniejszej chwili obie planety dzieliło prawie dziesięć minut świetlnych, obecnie zaś opóźnienie wynosiło aż dwadzieścia pięć minut, co czyniło jakąkolwiek bezpośrednią rozmowę praktycznie niemożliwą. Konieczność oczekiwania blisko godzinę na odpowiedź mogła zniechęcić nawet najbardziej zapalonych rozmówców. Owszem, dwadzieścia pięć minut to było o wiele mniej niż 400 lat świetlnych, ale Stephanie i Anders i tak zostali zmuszeni do kontaktowania się za pomocą listów i nagrań wideo. Mogli wymieniać się nimi dość często, ale to nie było to samo co prawdziwa rozmowa. Na dodatek Stephanie odkryła, że najgorętsze nawet słowa nie mogą zastąpić pocałunków i przytulania. Pewnych rzeczy nie chciała też przekazywać czy wyjaśniać w ten właśnie sposób, i to nawet w prywatnej korespondencji. Zatem ostatecznie było lepiej, niż gdyby Anders poleciał z ojcem, ale i tak źle. Stephanie pogodziła się z losem i była już gotowa polegać przez pół roku na poczcie elektronicznej, ale nie wzięła pod uwagę pomysłowości Dacey Emberly, ilustratorki ekspedycji. Uznała ona, że nawet jeśli nie wolno im na razie badać treecatów, może przecież zająć się przygotowywaniem swojego portfolio z materiałami na temat Sphinksa. Dodatkowo odkryła też, że matka Stephanie para się malarstwem, przy czym jako botanik jest co najmniej tak samo dobra jak córka Dacey. Marjorie Harrington z chęcią zaoferowała swoją pomoc jako przewodniczka i zaproponowała, by Calida do nich dołączyła, a oferta ta została radośnie przyjęta. Kto by nie chciał poznawać przyrody Sphinksa wraz z najlepszym zapewne genetykiem tego świata i botanikiem na dokładkę? Stephanie zastanawiała się niekiedy, czy jej matka nie rozszerzyła zaproszenia, ponieważ zdawała sobie sprawę, jak trudno było jej córce i

Andersowi przebywać teoretycznie blisko siebie, ale jednak na różnych planetach tego samego układu. Przy innych okazjach nie była tego wcale pewna, ale ostateczny rezultat przerósł jej najśmielsze oczekiwania. Obie panie Emberly przebywały w Twin Forks już od dwóch miesięcy, a wraz z nimi powrócił na Sphinksa Anders. Harringtonowie uczcili ten powrót wielkim przyjęciem, na które zaprosili wszystkich przyjaciół córki. Andersa oczywiście też. Stephanie wolałaby mieć go tylko dla siebie, ale jej rodzice uwielbiali podobne zabawy, poza tym nagle ogarnęła ją nieśmiałość. Nigdy nie przedstawiali się jako para (jak na przykład Chet i Christine), ale wszyscy i tak wiedzieli swoje i było z tego sporo żartów. Później jednak znaleźli czas dla siebie i nieśmiałość przeszła jak ręką odjął. Wszystko znowu było dobrze. – I dalej byłoby wspaniale, gdyby nie to, że teraz ja mam polecieć na Manticore – powiedziała do Lionhearta. – Kolejne trzy miesiące na samych listach. Czy dam radę? A przecież nawet jeśli uczelnia doktora Whittakera pozwoli mu wrócić, nie będzie tu siedział wiecznie. Wątpię, by Anders chciał się rozstać z rodziną. I tak zjawił się tu tylko dlatego, że jego matka była zbyt zajęta, by się nim zajmować. A jeśli okaże się, że uniwersytet zabroni doktorowi powrotu? I Anders będzie musiał wracać na Urako, zanim ja skończę kurs na Manticore? Treecat bez wątpienia wyczuwał jej niepokój. Wskoczył lekko na kolana Stephanie i położył pachnącą jeszcze selerem i lekko wilgotną łapę na jej policzku. Jego zielone niczym liście oczy napotkały jej spojrzenie i kotowaty bleeknął cicho, jakby chciał ją uspokoić i spytać o coś. – Problem w tym, że sama nie wiem, czego chcę – rzekła. – Gdy Shelton powiedział nam o tym kursie, niczego tak bardzo nie pragnęłam, jak wziąć w nim udział. A teraz… Teraz myślę sobie, że może i dobrze by się stało, gdyby rodzice odwiedli mnie od tego pomysłu i gdybym spróbowała za rok. Ostatecznie mam dopiero piętnaście i pół roku. No dobrze, piętnaście lat i osiem miesięcy. Mogę chwilę poczekać. Jeden rok wiele nie zmieni. Służba Leśna Sphinksa i tak pewnie nie uzna mnie za pełnoprawnego rangera, póki nie skończę siedemnastu lat. Z rozmyślań wyrwał ją odgłos lądującego obok kliniki furgonu ojca. Przytuliła odruchowo Lionhearta i poczuła, jak treecat owija ją swoim długim i puszystym ogonem. Potem zaczerpnęła głęboko powietrza i uniosła głowę.

– Cokolwiek postanowię, ojciec nie może widzieć mnie przybitej – powiedziała cicho. – To mogłoby mieć wpływ na jego decyzję, a przecież sama jeszcze niczego nie postanowiłam. Chodźmy zobaczyć, czy nie potrzebuje pomocy ze sprzętem albo przy pacjentach. – Bleek – odparł treecat i ruszył w stronę drzwi, z miejsca nastawiając uszy i unosząc wyprostowany ogon. – Bleek! Bleek! Bleek! * * * Wspinający się Szybko nie wiedział, co dokładnie wywołało u jego przyjaciółki taką burzę zmiennych emocji. Gdy byli na spotkaniu z Wysoką Władzą (jak treecaty określały dwunoga, który zdawał się mieć wielki wpływ na życie wielu ich przyjaciół), Postrach Zabójczego Kła była radosna i szczęśliwa, a blask jej umysłu mienił się różnymi odcieniami oczekiwania na coś bardzo dobrego. Nagle jednak, w środku wymiany głosowych sygnałów, wkradła się w to podszyta obawami niepewność. Samo w sobie nie było to niepokojące. Wspinający się Szybko wystarczająco długo był zwiadowcą, by wiedzieć, jak bardzo nowe zadanie może pobudzić emocje i że prędzej czy później pojawi się też zastanowienie nad skalą wyzwania. Niemniej pod koniec spotkania Postrach Zabójczego Kła doznała takiej zapaści emocjonalnej, że Wspinający się Szybko omal nie zaskowyczał z bólu. Już wcześniej się zorientował, że te dziwne dwunogie stworzenia umieją skutecznie ukrywać swoje uczucia, co zdecydowanie odróżniało je od Ludu. Z początku wydawało mu się to nienaturalne, ale potem przypomniał sobie, że oni wszyscy mają ślepe umysły. Choćby nawet próbowali ze wszystkich sił, nie potrafili dostrzec blasku cudzych myśli i czuli się nawet niekiedy mocno zakłopotani, gdy ktoś nazbyt jasno wyrażał emocje. Wyczuwając, że jego przyjaciółka stara się nie ujawniać, co dzieje się w jej głowie, Wspinający się Szybko też stłumił swoją reakcję, ograniczając się do udzielenia jej ogólnego wsparcia emocjonalnego. Mógł nie rozumieć, o co dokładnie chodzi z tymi osobliwymi reakcjami dwunogów, ale był dumny z Postrachu Zabójczego Kła, że okazała się dość silna, by ukryć swój niepokój, i to tylko ze skromną pomocą z jego strony. Gdy wyszli już z gabinetu Wysokiej Władzy i Cień Słońca odleciał do siebie, Postrach Zabójczego Kła przestała tak się kontrolować i Wspinający

się Szybko zdołał lepiej dojrzeć źródło jej niepokoju. Sprawa miała wyraźny związek z osobą Spłowiałej Sierści, młodego dwunoga, z którym jego przyjaciółka starała się spędzać jak najwięcej czasu, od kiedy zjawił się tutaj na początku sezonu pożarów. Wspinający się Szybko lubił Spłowiałą Sierść. Młodzieniec był energiczny i ciekawy świata. Blask jego umysłu nie był równie atrakcyjny jak w przypadku Postrachu Zabójczego Kła, ale żywy entuzjazm wyrównywał braki. Wspinający się Szybko ucieszył się, gdy Spłowiała Sierść wrócił niedawno po dłuższej nieobecności. Zdumiewało go jednak, że Postrach Zabójczego Kła tak bardzo przejmuje się jego osobą. Pomyślawszy o tym, Wspinający się Szybko bleeknął w duchu. Wśród Ludu także zdarzały się takie niezrozumiałe zauroczenia i nawet mowa myśli niezbyt pomagała je pojąć. Należało oczekiwać, że mimo bardzo bliskiego związku istniejącego między nim a Postrachem Zabójczego Kła i tak będą mieli przed sobą pewne tajemnice. Jego przyjaciółka była na tyle opanowana, że niewiele było po niej widać, gdy zjawił się jej ojciec, czyli Uzdrawiacz. Pomogła mu wnieść do środka parę najnowszych pacjentów, dwa średniej wielkości roślinożerne stworzenia, które sądząc po zapachu, musiały mieć problemy z oddychaniem. Potem odczekała, aż Uzdrawiacz wymienił szereg komunikatów głosowych ze swoim asystentem, ale gdy tylko zostali sami, zaczęła rozmowę. Szybko wywiązała się ożywiona dyskusja, która jednak nie pociągnęła za sobą kolejnego wybuchu emocji. Wspinający się Szybko spędził ten czas, łapiąc zapachy, które wiatr niósł z lasu. Kilka razy rozpoznał charakterystyczny zestaw dźwięków, który zgodnie z jego wiedzą odnosił się do Cienia Słońca, i to by było na tyle. Blask umysłu przekazywał więcej informacji. Na razie jednak nie działo się nic szczególnego. Postrach Zabójczego Kła radził sobie i z rozmową, i z własnymi emocjami, zatem Wspinający się Szybko odprężył się, gotowy jednak wzmóc uwagę, gdyby jakiś kryzys czaił się za rogiem.

Rozdział II – Tak więc rozumiesz, mamo, że to wielki zaszczyt – powiedziała Stephanie, kończąc relację ze spotkania z Sheltonem. – A co ty o tym sądzisz? Marjorie Harrington założyła kosmyk włosów za ucho, co w jej przypadku oznaczało głęboki namysł. Dotąd piwne oczy matki wyrażały jedynie zaciekawienie ofertą szefa rangerów, ale obecnie bystry umysł genetyka zajął się rozważaniem korzyści i trudności związanych z otwierającą się przed córką szansą. Ojcu Stephanie opowiedziała o wszystkim jeszcze podczas przelotu do domu. Gdyby tego nie zrobiła, byłoby to bardzo nietypowe jak na nią zachowanie, a w tych okolicznościach należało unikać wszystkiego, co mogłoby wzbudzić podejrzenia i zasugerować, że sama nie wie, na co powinna się zdecydować. Odpowiedź ojca była w pewien sposób zwiastunem tego, co mogła stwierdzić matka. Od tej strony Stephanie nie poczuła się w żaden sposób zaskoczona. – Prześlij te wszystkie informacje na mojego kompa, dobrze? – powiedziała Marjorie. – Przejrzę je i porozmawiam jeszcze z ojcem. A jak ty się na to zapatrujesz, Steph? – Cieszę się, bo to wspaniała okazja. Niemniej… trzy miesiące to sporo. A Manticore jest zupełnie inne niż Sphinx. – Może właśnie dlatego powinnaś lecieć – odparła Marjorie. – Wiem, że Sphinx to twoje ukochane miejsce we wszechświecie, ale chyba powinnaś zobaczyć też trochę innych światów, zanim utkniesz tutaj na dobre. Z początku nie byłaś wcale zachwycona tą planetą, pamiętasz? – Ale to było zimą, mamo! Potem poznałam wiosnę i lato, a teraz zbliża się jesień! – I znowu przyjdzie zima. – Tak, ale w tej chwili wiem o Sphinksie o wiele więcej i niemal czekam na tę zimę z utęsknieniem. Chcę zobaczyć, jak rośliny i zwierzęta radzą sobie z tą masą śniegu. W poprzednią nie mogłam się przecież nigdzie bez was ruszyć.

– Miałaś dopiero dziesięć lat – przypomniała matka. – Zgadza się! – Tak czy siak, im dłużej o tym myślę, tym bardziej sądzę, że dobrze ci zrobi spędzenie trochę czasu na innej planecie. To nie tak, że już się zgadzam, ale dostrzegam pozytywne strony pomysłu. Ostatnio pewne sprawy pochłaniają cię stanowczo za bardzo. Nie mam pojęcia, skąd ci się to wzięło, bo ani ja, ani twój ojciec tacy nie jesteśmy, ale przydałoby się przywrócić zdrowsze proporcje. Stephanie wiedziała, że jej rodzice potrafią zapamiętać się w pracy, a matce zdarzało się nawet przesiedzieć całą noc w pracowni w oczekiwaniu na tę chwilę, gdy jakiś rzadki kwiat w końcu się otworzy i będzie można zebrać pyłek. Rozumiała zatem, że Marjorie trochę się z nią droczy, ale niewiele to pomagało. Spodziewała się, że chociaż jedno z rodziców będzie przeciwne wyjazdowi, co ułatwiłoby jej w razie potrzeby wycofanie się z całej imprezy, ale jak dotąd oboje okazali się zaskakująco pozytywnie nastawieni. Chwilami zastanawiała się nawet, czy ranger Shelton nie zadziałał po cichu, wbrew deklaracjom kontaktując się jednak z Harringtonami. – Prześlę ci wszystkie informacje – potwierdziła Stephanie. – A póki co, mogę pomóc przy obiedzie albo w czymś innym? – Byłoby miło. Przez resztę wieczoru rozmawiali tylko o sprawach domowych. W końcu Stephanie stwierdziła, że pora udać się do siebie. – Mam jutro pokazać Dacey Wodospad Jessiki, który chce namalować – przypomniała rodzicom. – Przyleci po mnie z Andersem wczesnym rankiem, lepiej więc będzie, jeśli już się położę. – Ale nie wracaj za późno, żebyśmy zdążyli jeszcze obgadać sprawę twojego wyjazdu – powiedział Richard. – Służbie Leśnej zależy na szybkiej odpowiedzi, nie odkładajmy więc tego na później. – Oczywiście – zgodziła się Stephanie. – Nie sądzę, żeby to był jakiś problem. Powinnam wrócić na czas. Będąc już w swoim pokoju, Steph zastanowiła się nad telefonem do Jessiki. Ostatecznie uznała jednak, że skoro sama wciąż nie wie, czego chce, to nawet rozmowa z najlepszą przyjaciółką niewiele da. Posiedziała więc tylko dłuższą chwilę przy biurku, przeglądając hologramy utrwalone podczas różnych spotkań z Andersem. Gdy się w końcu położyła, te same sceny pojawiły się w jej snach, tyle że ożywione i z głosem. Stephanie była prawie pewna, że wśród enigmatycznych stwierdzeń, jakie rozbrzmiewały tej nocy w

jej głowie, były i takie, które mogłyby pomóc podjąć decyzję, ale gdy obudziła się rano, nic nie pamiętała i nadal nie wiedziała, co wybrać. * * * – Dzień dobry, panie doktorze – powiedział Anders, gdy Richard otworzył drzwi wielkiego, kamiennego domu. – Czy Stephanie jest już gotowa? – Witaj – odparł Harrington. – Jest, ale pobiegła jeszcze po coś na górę. Chcesz może kawy? – Piliśmy już z Dacey poranną kawę, ale chętnie skorzystam z propozycji – odrzekł Anders. – Znowu był pan całą noc na nogach? Weterynarz pokiwał głową i poprowadził chłopaka do kuchni. – Saleem zadzwonił do mnie z kliniki. Mamy dwóch młodych pacjentów z infekcją układu oddechowego i jeden z nich przechodził w nocy kryzys. Pewnie reakcja na antybiotyk. Nie musiałem tam lecieć, Saleem jest wystarczająco dobrym lekarzem, ale chciał się skonsultować i pozostawaliśmy w kontakcie, dopóki kryzys nie minął. – Czyli się udało? – spytał Anders, przyjmując wielki kubek parującej kawy. Stephanie pijała słodką, on gustował w gorzkiej. – Gratuluję! – Dzięki. Sądzę, że obaj z tego wyjdą. Czasem tęsknię za zwykłą praktyką, gdzie większość pacjentów stanowią psy i koty, których reakcje na różne leki zostały poznane już całe stulecia temu. Anders się uśmiechnął. Znał skłonność doktora Harringtona do składania melodramatycznych deklaracji. W rzeczywistości Richard był wziętym ksenoweterynarzem, który zaczął leczyć pozaziemskie zwierzęta jeszcze na Meyerdahlu. Na schodach dał się słyszeć łomot, który zwykle zwiastował nadejście Stephanie. Chwilę potem dziewczyna wpadła do kuchni wraz z gnającym tuż obok Lionheartem. W ręku trzymała już plecak. – Przepraszam, Anders, ale zapomniałam spakować dodatkowe sieci dla twojego ojca. Serce zabiło mu żywiej, jak zawsze zresztą, gdy widział Stephanie Harrington. Wiedział, że dziewczyna nie jest zadowolona ze swego wyglądu. Uważała się za zbyt niską, z przesadnie kręconymi włosami w banalnym brązowawym kolorze. Sądząc po jej reakcjach, bo głośno nigdy o tym nie wspomniała, zazdrościła chyba innym dziewczynom, jak Trudy czy Jessica, bardziej kobiecych sylwetek. Nieustannie próbował ją przekonać, że z jej

sylwetką wszystko jest w porządku. Dla niego Steph była piękna i zgrabna niczym szybujący orzeł czy biegnąca łania, ale akurat te porównania chyba nie zachwyciłyby dziewczyny mającej ojca weterynarza i patrzącej na niektóre cechy zwierząt z bardziej praktycznej perspektywy. – Tata bardzo się ucieszy z tych sieci – powiedział, w myślach dopowiadając: „O ile pozwolą mu wrócić na Sphinksa”. Już wcześniej postanowili ze Stephanie nie poruszać tego tematu. – Godzinami może porównywać artefakty, nawet jeśli dla mnie wyglądają na identyczne. – Świetnie! – ucieszyła się Stephanie i szybko objęła ojca. – Wrócę na obiad. Przypomnij mamie, żeby nie mówiła nic Jessice, dobrze? Sama chcę jej wszystko przekazać. – Dobrze – przytaknął Richard. – Przypomnę. Ostatnia wymiana zdań zdumiała trochę Andersa. Przez pół roku Stephanie i Jessica bardzo się zaprzyjaźniły i miały tyle wspólnych spraw, że czasem budziło to nawet jego zazdrość. Przypuszczał, że zmiana ich relacji wynikała przede wszystkim z faktu, że obie zostały zaadoptowane przez treecaty, ale może chodziło też o zwykłe dziewczyńskie sprawy. Tak czy siak, chociaż rzadko plotkowały na temat nowych fryzur czy strojów, niekiedy czuł się wyraźnie odsunięty. Zdziwiło go więc, że Steph mogła czegoś jeszcze nie przekazać przyjaciółce. Ostatecznie stwierdził, że może Jess ma obchodzić niebawem urodziny i Stephanie rozmyśla nad prezentem. Postanowił, że później o to spyta. Jessica Pheriss była też jego przyjaciółką i nie chciałby zapomnieć o jej urodzinach. – Pomóc ci coś ponieść? – spytał, gdy szli w kierunku wozu z wypożyczalni. – Dam sobie radę – odpowiedziała. – Ten plecak jest lżejszy, niż się wydaje. Nie zaprotestował. Przywykł do faktu, że ta drobna dziewczyna jest znacznie silniejsza od niego. Bez trudu i całkiem samodzielnie poruszała się przy grawitacji równej 1,35 ziemskiej, podczas gdy on musiał używać tu modułu antygrawitacyjnego, którego nie zdejmował nawet do snu. Istniejąca między nimi dysproporcja nie przeszkadzała mu, zwłaszcza że Stephanie nie stała się taka za sprawą własnych działań. Cała jej rodzina została zmodyfikowana genetycznie. Na Meyerdahlu była to standardowa praktyka stosowana w przypadku osób mających żyć w środowiskach nie całkiem dostosowanych do zwykłych potrzeb ludzkiego organizmu. Anders nie znał

pełnego zakresu tych modyfikacji, ale wiedział, że Stephanie była dzięki nim nad wyraz silna i wytrzymała, a jej obrażenia szybko się goiły. Niekiedy zastanawiał się tylko, czy inteligencja dziewczyny też jest wynikiem tych zmian. W sumie mogła być całkiem naturalna, w końcu oboje jej rodzice bez wątpienia byli rozgarnięci. Oczywiście istniały też pewne niedogodności związane z tymi mutacjami. Najbardziej dostrzegalną był olbrzymi apetyt Stephanie, która zwykle nie wstawała od stołu bez dokładki, a podczas jednej z wypraw zdarzyło się, że wypakowany batonami plecak wpadł jej do strumienia i gdyby Lionheart nie przyniósł skądś podejrzanie wyglądających orzechów, Steph byłaby biedna. Anders już wcześniej zdołał się przekonać, że całkiem sporo tego, co rośnie na Sphinksie, jest jadalne także i dla ludzi. Oczywiście gdyby oprzeć całą dietę na miejscowych produktach, szybko doprowadziłoby to do problemów związanych z niedostatkiem różnych składników pokarmowych, niemniej samo środowisko było dość przyjazne. Z wyjątkiem tych sytuacji, gdy coś wyłaziło z bagna i usiłowało zjeść marną ludzką istotę… Wspomnienie przywołało uśmiech na twarz Andersa. Z perspektywy czasu cała przygoda wydawała się nawet zabawna. Gdy dotarli do wozu, okazał się pusty. Nie było w tym jednak nic dziwnego. – Dacey? – zawołał głośno Anders. – Jestem tutaj, chwila – dobiegło ich z góry. – Zobaczyłam coś, co chciałam naszkicować. Gdy unieśli głowy, ujrzeli wysoką i szczupłą starszą panią, która spływała właśnie z dolnego konaru jednego z wielu dębów rosnących wokół domu Harringtonów. Sprawnie regulując moc modułu antygrawitacyjnego, wylądowała miękko na ziemi. – Dzień dobry, Stephanie – powiedziała radosnym tonem Dacey Emberly. – Mam nadzieję, że twoi rodzice nie mają nic przeciwko takim pomysłom, ale widok tych liści, które zaczynają już przybierać złotą barwę, to było dla mnie zbyt wiele, żeby się powstrzymać. Stephanie uśmiechnęła się i wrzuciła plecak do wozu. Lionheart też wskoczył do środka i zajął miejsce przy oknie, zaraz prosząc bleeknięciem, by mu uchylić szybę. Lubił łowić niesione wiatrem zapachy. Anders zajął miejsce kierowcy i spełnił prośbę treecata. – Mama też przepada za kolorami tutejszej jesieni – powiedziała Stephanie. – Chociaż to dopiero nasza druga jesień na Sphinksie, a ta

poprzednia kończyła się właśnie, gdy przylecieliśmy. Teraz mama cały czas coś rysuje albo fotografuje. Chce dokończyć swój cykl obrazów przedstawiających różne pory roku na Sphinksie. – Wiem – przytaknęła Dacey. – I świetnie ją rozumiem. My jesteśmy tu dopiero rok standardowy i znamy tylko lato, chociaż od paru miesięcy liście zaczęły zmieniać barwy w sposób typowy raczej dla jesieni. – Tak naprawdę to dopiero zima coś tutaj znaczy – zaśmiała się Stephanie. – Jeśli zostaniecie dość długo, sami się przekonacie, jaka jest surowa. Podczas lotu do wodospadu zajęli się porównywaniem Sphinksa, Meyerdahla i Urako, jak i kilku innych planet, na których Dacey miała okazję mieszkać podczas swojego długiego życia. Wreszcie Anders posadził wóz na wskazanej przez Stephanie polanie i wszyscy pasażerowie wysypali się na zewnątrz. – To będzie jeszcze parę kilometrów w tym kierunku – powiedziała Stephanie, wskazując na północny wschód. – Przepraszam, ale nie zdołałam znaleźć żadnego bliższego lądowiska. – Damy radę – zapewniła ją Dacey, patrząc, jak Steph sprawdza olbrzymi pistolet w kaburze przy pasie. Anders przejął od niej nawyk, by wyruszając dokądkolwiek poza zamieszkane tereny, zawsze brać ze sobą broń, chociaż sam decydował się zwykle na coś mniejszego. Teraz sprawdził pistolet. Dacey trzymała się od broni z daleka. Nie umiała jej używać i nie pragnęła posiadać. W razie napotkania czegoś uzbrojonego w zęby i pazury oraz wrogo nastawionego zamierzała usunąć się na bok, dając Stephanie pole do działania. – Chodźmy – powiedziała Steph, narzucając plecak i ruszając przez gaj palikowców szlakiem wyznaczonym podczas pierwszej wizyty, oczywiście z udziałem Lionhearta. Anders i Dacey poszli za nią. Słyszała, jak rozmawiają o niedawnym spotkaniu Calidy Emberly z Patricią Helton, szefową sztabu gubernatora Donaldsona. Z ich słów wynikało, że chociaż gubernator nadal czuł się oburzony postawą doktora Whittakera, stawał się jakby nieco bardziej przystępny. Być może dlatego, że doktor opuścił Sphinksa już prawie pięć miesięcy temu. Oznaczało to, że od prawie dwóch miesięcy powinien przebywać w układzie Kenichi.

Stephanie zastanawiała się, czy udało mu się wybronić przed wszystkimi zarzutami związanymi z jego postępowaniem na Sphinksie. Wyglądał na kogoś wystarczająco wprawnego w akademickich przepychankach, by spaść na cztery łapy, ale jeśli mimo wszystko mu się nie powiodło? Co więcej, nawet jeśli udało mu się pociągnąć za stosowne sznurki, by załapać się na powrót kurierem do Gwiezdnego Królestwa niezależnie od wyniku rozmów, to nie miał prawa zjawić się na miejscu przed upływem kolejnego miesiąca. A jeśli uniwersytet nie uznał jego tłumaczeń? Gdyby doktor leciał zwykłym liniowcem pasażerskim, Steph i Anders mogliby liczyć na pięć do sześciu miesięcy razem, zanim doktor zabrałby syna do układu Kenichi. Jeśli jednak wracał jednostką kurierską, Anders mógł zniknąć ze Sphinksa, zanim Steph wróci z Manticore! Zamartwianie się nic mi nie da, pomyślała Stephanie, rozglądając się wkoło i nasłuchując pilnie, czy gdzieś nie czai się jakieś zagrożenie. Lionheart dotrzymywał im kroku, przemykając w plątaninie gałęzi piętnaście metrów wyżej. Steph ufała, że wypatrzyłby niebezpieczeństwo znacznie wcześniej niż ona, ale to nie był powód, by zachowywać się beztrosko. Nadal jednak rozmyślała o możliwych losach ekspedycji doktora Whittakera. Jeśli pozwolili mu wrócić, to zapewne pod pewnymi warunkami. I najpewniej z nowymi ludźmi. Można było też oczekiwać, że wypadki sprzed pół roku powinny wybić mu z głowy przekonanie, że zawsze i wszędzie to on musi być najlepiej poinformowaną osobą, która powinna wszystkim zarządzać. Ostatecznie zagrożenie ze strony syreny bagiennej było całkiem realne i chyba wszyscy musieli uznać je za wyraźne ostrzeżenie przed powierzaniem doktorowi zbyt dużej władzy. A skoro tak, zapewne na dalszym etapie badań zespół byłby o wiele mniej od niego zależny, także w kwestii przyszłych karier naukowych uczestników. To akurat wszystkim powinno wyjść na zdrowie. Virgil Iwamoto zrezygnował ze stanowiska zastępcy doktora Whittakera i miesiąc po jego odlocie wykupił dla siebie i ciężarnej żony przelot liniowcem na Beowulfa. Wprawdzie w obecnych czasach ciąża i poród na planetach o dużej grawitacji nie były już tak ryzykowne jak kiedyś, ale, jak powiedział Anders, Virgil i Peony Rose i tak woleli zachować daleko posuniętą ostrożność. Poza tym zapewne chcieli być w tak ważnym dla siebie okresie bliżej rodzin. Była szansa, że zdążą akurat na czas. Czy to z wdzięczności, czy to przez świadomość, że w razie czego Virgil

mógłby pewnymi opowieściami zrujnować karierę doktora, Whittaker zwolnił go z kontraktu, wystawiając przy tym najwyższą ocenę. Zezwolił mu też na wykorzystanie zdobytych przez ekspedycję danych w dysertacji doktorskiej. Dzięki temu praca miała szansę wzbudzić duże zainteresowanie. Wraz z odlotem Virgila Calida została tymczasową szefową ekspedycji, chociaż wydawało się, że to Kesia Guyen przejmie tę funkcję, o ile doktor wróci z ich macierzystego układu. Kesia specjalizowała się w lingwistyce, jednak wobec uporu treecatów, które jakoś nie chciały dostarczać jej materiału do badań, postanowiła rozszerzyć zakres swojej działalności. Okazało się, że umiejętność analizy języka oznaczała w jej przypadku także zdolność do szerokiej analizy obcej kultury. Co więcej, jej mąż, John Qin, zdołał tymczasem nawiązać kilka całkiem dochodowych kontaktów biznesowych i miał co robić w Gwiezdnym Królestwie. W odróżnieniu od Virgila, który był aż za bardzo świadomy swojej zależności od uczelnianego mentora, równie ambitna Kesia miała dzięki mężowi spore poczucie niezależności i doktor Whittaker nie był dla niej żadną wyrocznią. Z tego, co widziała Stephanie, pozostali utytułowani członkowie ekspedycji, czyli Calida i Nez, mieli zamiar dopilnować, by orzeczenie o prawdopodobnej inteligencji treecatów nie opierało się wyłącznie na badaniu narzędzi czy budowanych przez nie schronień, czyli materialnych wytworów kultury. To powinno dodatkowo utemperować przesadny entuzjazm doktora Whittakera. O ile oczywiście wróci, a gubernator Donaldson i minister Vázquez pozwolą mu zostać, pomyślała Stephanie. Niemniej, jeśli tak właśnie będzie, przyjdzie mu zachowywać się o wiele rozsądniej. * * * Anders maszerował zaraz za Dacey i starał się być równie czujny jak Stephanie. Widział, że czuje się pośród drzew jak u siebie, i bardzo jej tego zazdrościł. Dzięki wzmocnionej genetycznie muskulaturze szła swobodnie, pewnym krokiem, nieustannie łowiąc każdy dźwięk, każdy refleks światła. To naprawdę był jej świat. Anders bardzo by nie chciał, by niedawne postępki jego ojca odebrały im wszystkim możliwość cieszenia się urokami Sphinksa. Starał się nie myśleć o takiej ewentualności, ale ostatnio coraz częściej zaprzątała jego umysł. Tyle dobrego, że przeminął już ten frustrujący czas, gdy przyszło mu tkwić na Manticore. Dobrze, że Dacey zdołała przekonać Calidę do powrotu

na Sphinksa. Listy i nagrania wideo nie mogły zastąpić rozmowy, chociaż może i warto było się rozstać, by zaznać potem tego silnego, niemal miażdżącego żebra uścisku, którym obdarzyła go Steph, gdy wreszcie wrócili. Cokolwiek miało się jeszcze zdarzyć, mogli teraz liczyć na trzy albo i cztery miesiące spędzone razem na tej samej planecie. Uśmiechnął się odruchowo, i to całkiem szeroko, pomyślawszy, że za kilka chwil będzie miał Stephanie tylko dla siebie. Dacey na pewno zaszyje się ze szkicownikiem gdzieś nad wodospadem, a to da im obojgu szansę, by przejść się trochę i porozmawiać, zaznając rzadkiej ostatnio prywatności. Zwykle wyglądało to tak, że gdy Steph eskortowała dokądś członków ekspedycji, Karl też był z nimi. Anders go lubił, ale obecność starszego kolegi działała na niego onieśmielająco. Podobnie jak Stephanie, Karl też często obywał się bez modułu antygrawitacyjnego, chociaż w jego przypadku nie wynikało to z modyfikacji genetycznych, ale ze zwykłego uporu. Jako urodzony na Sphinksie chciał poruszać się po nim swobodnie. Znający już trochę ten świat Anders wiedział, że nie wszyscy jego mieszkańcy dokonywali podobnego wyboru, i tym bardziej szanował Karla. Inna sprawa, że nie był wcale pewien, co właściwie Karl o nim myślał. O nim i o roli, którą coraz wyraźniej odgrywał w życiu Stephanie. Z różnych rozmów, które zdarzyło mu się usłyszeć, jak i ze wzmianek rzucanych przez samą Steph, zdawało się wynikać, że gdy Harringtonowie przenieśli się na Sphinksa, Steph nie szukała jakoś specjalnie znajomych wśród rówieśników. Wystarczało jej własne towarzystwo, potem zaś towarzystwo Lionhearta. Z innymi dzieciakami utrzymywała kontakt przez sieć. Gdyby rodzice nie nakłonili jej do wstąpienia do klubu lotniarzy, zapewne w ogóle nie miałaby znajomych w swoim wieku. Potem paru rangerów namówiło Harringtonów, by wysłali córkę na kurs posługiwania się bronią palną, gdzie zajął się nią Karl, który miał mniej obowiązków niż regularni rangerzy. Szybko się okazało, że mają znacznie więcej wspólnych zainteresowań niż tylko strzelanie, dzięki czemu chłopak został jej pierwszym przyjacielem na Sphinksie. Anders wiedział, że Stephanie lubi Karla, ale raczej jako kumpla. Nie miał jednak pojęcia, jaki jest jego stosunek do dziewczyny. Kilka razy się wydawało, że odebrał z jego strony sygnały sugerujące, by trzymał się z dala od Steph, ale ostatecznie odniósł wrażenie, że Karl jest skłonny uznać jej prawo do własnych decyzji także i w sprawach sercowych.