a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 937
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 406

Krzysztof Koziołek - Wzgórze Piastów

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Krzysztof Koziołek - Wzgórze Piastów.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 163 osób, 151 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 232 stron)

Projekt ‌okładki: ‌ Mariusz Banachowicz Redakcja: Jacek Ring Redakcja ‌techniczna: ‌ Karolina Bendykowska Skład wersji ‌elektronicznej: ‌ Robert Fritzkowski ebook lesiojot Korekta: Elżbieta ‌Steglińska, ‌Maria Śleszyńska Zdjęcie ‌na ‌okładce © ‌Everett Historical/Shutterstock Copyright ‌© ‌for ‌the text by ‌Krzysztof Koziołek © ‌for ‌this edition ‌by MUZA SA, ‌Warszawa 2018 ISBN 978-83-287-0972-0 Wydawnictwo Akurat imprint MUZA SA ul. Sienna 73 00-833 Warszawa tel. +4822 6211775 Wydanie ‌I Warszawa 2018

Dedykuję Żonie

ROZDZIAŁ 1 Niedziela, 2 ‌kwietnia 1939 roku Blücherberg1 leżał około ‌pół ‌kilometra ‌na południowy zachód ‌od ostatnich ‌zabudowań Grünbergu2 , ‌na skraju ‌Piastenhöhe3 . Ze względu ‌na ‌różnicę ‌poziomów sięgającą kilkudziesięciu metrów ‌był idealnym miejscem ‌na wybudowanie stoku narciarskiego ‌i toru ‌saneczkowego. Amatorzy szusowania ‌na dwóch deskach ‌mieli do dyspozycji ‌kilkusetmetrową trasę i niewielką skocznię, ‌na miłośników szaleństwa ‌na sankach ‌czekało z kolei kilka wariantów ‌dróg zjazdowych o różnym stopniu ‌trudności. Tego poranka nad Blücherbergiem ‌mocno świeciło ‌słońce, tak ‌więc zdecydowana większość narciarzy ‌kożuchy ‌i ciężkie futrzane czapy ‌zostawiła w domu, zamieniając je ‌na obszerne płaszcze ‌z kieszeniami ‌chronionymi przez ‌duże ‌patki, które zabezpieczały ‌liczne ‌drobiazgi ‌przed wypadnięciem w czasie jazdy – szczególnie przydawały się paniom. Niepotrzebny był nawet dodatkowy pas, było tak ciepło, że powiewające na wietrze poły zupełnie nie przeszkadzały w zabawie. Aleksander von Häften i Gustaw von Hellmich śmigali po stoku z odkrytymi głowami, Margarete – żona tego drugiego – zdecydowała się na cienką wełnianą czapkę z daszkiem, za to Franziska – małżonka Aleksandra – pozwoliła sobie na odrobinę szaleństwa: kapelusz udekorowany szeroką taśmą i ptasim gniazdem na czubie. Także tylko ona założyła pięciopalczaste rękawiczki, przedkładając nad modę swobodę ruchów. Najchętniej poszłaby krok dalej i korzystając ze sprzyjającej aury, włożyła strój kąpielowy, ale wiedziała, że wzbudziłaby tym nie 1 Obecnie: Góra Tatrzańska. 2 Zielona Góra. 3 Dawne Wzgórze Piastów, dziś jedno ze wzniesień tworzących Wzgórza Piastowskie.

lada sensację – w końcu była w towarzystwie nowa – oraz niewątpliwą złość męża. Na wsparcie najbliższej przyjaciółki nie mogła liczyć, aż tak wyzwolona nie była. – Cudownie! – Margarete von Hellmich z satysfakcją odnotowała fakt, że są jedynymi kobietami na stoku. Narciarstwo – szczególnie w damskim wydaniu – wciąż było sportem bardzo snobistycznym. Oznaczało to, że jeszcze długie tygodnie będzie mogła chwalić się w towarzystwie szusami na Blücherbergu. – O! Kto to? – Skrzywiła się nieco, dostrzegłszy potencjalną rywalkę wdrapującą się na wzgórze i szykującą do zjazdu. – Nie wiem – odpowiedziała Franziska zgodnie z prawdą. – Nie znamy jeszcze z Aleksandrem wszystkich co bardziej znaczących mieszkańców Grünbergu i ich żon. Nie wiem, czy mój kochany mąż zwraca uwagą na kogokolwiek niezwiązanego ze swoją pracą… Zresztą to ty masz tutaj rodzinę, powinnaś być lepiej zorientowana. – To co ty robiłaś przez tych kilka miesięcy, odkąd się tutaj przeprowadziliście z Bielitz4 ? – Najczęściej spacerowała – włączył się do rozmowy Aleksander. – Trochę mi palce zgrabiały… Wam nie jest zimno? – Może trochę. – Margarete szczęknęła zębami. – Ale tylko odrobinę! – Nikt ci nie uwierzy, gołąbeczko. – Gustaw von Hellmich wziął dłonie małżonki w swoje ręce i zaczął w nie chuchać. – Jest na to rada – rzekła tajemniczo Franziska. – Powiedz, że zaraz sięgniesz po swoją nieodłączną torbę turystyczną i wyjmiesz z niej termos z cudownie pachnącą gorącą kawą… – Margarete się rozmarzyła. – Kawy akurat nie mam, ale jest herbata. – Franziska uśmiechnęła się szeroko. – Już odkręcam. – Uwaga! – niespodziewanie rozległ się damski głos. – Uwaga!!! Żadne z czworga przyjaciół nie miało szansy na reakcję, ułamek sekundy później zostali więc obrzuceni śniegiem. Najwięcej oberwało się Franzisce, jako że to ona stała najbliżej. – Najmocniej państwa przepraszam! – Głos należał do kobiety, 4 Bielice koło Kożuchowa.

którą chwilę wcześniej przyjaciółki widziały na szczycie wzgórza. – Próbowałam ominąć tamten wystający głaz i straciłam równowagę… – Proszę się nie przejmować, to tylko śnieg. – Aleksander uderzył rękoma dwa razy w płaszcz. – Grunt, że nikomu nic się nie stało, prawda? – Popatrzył na resztę towarzystwa. – Chciałam wykorzystać resztkę śniegu… – tłumaczyła dalej nieznajoma. – Za tydzień może go już nie być… Gdzie moje maniery, nie przedstawiłam się: Charlotte Stempel. Mojego męża inżyniera Waltera Stempla akurat nigdzie nie widzę… – Aleksander von Häften. – Pochylił się nad podaną dłoń i cmoknął ją krótko. – To moja małżonka Franziska, a to nasi przyjaciele: Gustaw i Margarete von Hellmich. Bardzo miłe spotkanie, tym milsze, że mam przyjemność współpracować z pani małżonkiem… – Naprawdę? – zdziwiła się kobieta. – Co za niespodzianka! Franziska widziała ją zaledwie kilka razy w życiu, ale poznała momentalnie. Nie ujawniła jednak tego faktu od razu, odczekała chwilę, chcąc zobaczyć, jaka będzie reakcja. Kiedy w oczach Charlotte Stempel dostrzegła charakterystyczny błysk, miała już pewność, że i ona została przez nią rozpoznana. – My się chyba znamy, prawda? – powiedziała. – Tak właśnie pomyślałam. – Charlotte zaśmiała się w taki sposób, że trudno było wyczuć, czy robi to szczerze. – Jezioro Wieleńskie… Kiedy to było? Trzy lata temu? – Dwa – sprecyzowała Franziska. – Znacie się? – Margarete nie byłaby sobą, gdyby nie starała się zaspokoić ciekawości. – Spotkałyśmy się podczas mojego wakacyjnego pobytu w Polsce – wyjaśniła Franziska. – Co to były za wakacje! – Charlotte Stempel westchnęła przesadnie. – Niezapomniane! – Spojrzała na Aleksandra. W tym momencie Franziska poczuła, jakby w gardle stanęła jej ość. – Państwo często tu jeździcie? – spytała nieznajoma. – Trzeba korzystać z pogody, póki można. Jeszcze kilka dni i słońce zrobi

swoje. Kto pierwszy na górze! – krzyknęła, oddaliwszy się na kilka metrów. Mężczyźni pognali za nią, nie oglądając się na żony. Margarete też ruszyła, jedynie Franziska stała sama jak kołek, z zamkniętym termosem w dłoni. Przez chwilę zastanawiała się, czy obrazić się na resztę towarzystwa, zostać na dole i wykorzystać okazję do napicia się herbaty, ale widząc Aleksandra doganiającego inżynierową, błyskawicznie schowała termos do torby i ruszyła pod górę. Z każdym kolejnym krokiem jej zdenerwowanie rosło, a gdy zobaczyła, jak kobieta szepce coś jej mężowi do ucha, serce Franziski zaczęło bić jak oszalałe. Nie miała szans, aby dogonić pozostałych, a że nikt na nią nie czekał, mogła tylko patrzeć, jak zjeżdżają, przekomarzając się radośnie. Tym razem jazda nie sprawiała jej przyjemności, myślała tylko o tym, by jak najszybciej odciągnąć męża i przyjaciół od Charlotte Stempel. Na razie jedyne, co mogła zrobić, to dołączyć do pozostałych i kontrolować sytuację. Opuściła więc zwyczajowy tor jazdy i zahamowała nieco wcześniej, aby zablokować przyjaciołom drogę na szczyt. – Co za agresywna jazda! – rzekła Charlotte Stempel z udawanym podziwem. – Lubię kobiety, które są pewne siebie i wiedzą, czego pragną. Takie, które nie walczą z samymi sobą i ogarniającymi je burzami uczuć! Taką właśnie zapamiętałam cię z Wielenia! Franziska miała ochotę podnieść kij i rzucić nim w szczerzącą się kobietę, wiedziała jednak, że nie wolno jej tego zrobić. – Moja małżonka ma niezwykle silną osobowość, to prawda – dodał niczego nieświadomy Aleksander. – Franziska musi być dla pana, hrabio, wielkim szczęściem. – Mówiąc to, inżynierowa patrzyła jego żonie prosto w oczy. – Jest, zapewniam panią – odpowiedział von Häften. Franziska oddychała głęboko, próbując opanować rosnące zdenerwowanie. – To jeszcze raz: kto pierwszy na górze! – krzyknęła Charlotte Stempel. Tym razem hrabina nie pozwoliła zostawić się w blokach

i ruszyła przed siebie, dotrzymując kroku rywalce. Ścigały się z taką zawziętością, jakby startowały na zimowej olimpiadzie, a nie szusowały na grünberskim wzgórzu. Chociaż Franziska włożyła wszystkie siły w pogoń, inżynierowa zyskała przewagę dwóch długości nart. Kiedy jednak rozpoczęły zjazd, role się odwróciły. Hrabina odpychała się kijami tak długo, aż nabrała znacznie większej prędkości, dzięki czemu w połowie stoku udało się jej dogonić kobietę. Niemal zrównały się ze sobą, gdy nagle Charlotte Stempel wykonała ostry skręt, zajeżdżając drogę przeciwniczce. Aby uniknąć zderzenia, Franziska również odbiła, niestety, chwilę później jedna narta najechała na drugą i – nie panując już nad torem jazdy – z wielkim impetem hrabina wbiła się w hałdę zmrożonego śniegu. Uratowało ją to, że przed samym uderzeniem wysunęła przed siebie kijki, amortyzując tym upadek. Mimo to zrobiło jej się ciemno przed oczyma, a w lewej kostce poczuła piekący ból. – Najdroższa, nic ci się nie stało? – Aleksander pierwszy pośpieszył żonie z pomocą. – Chwyć za prawe ramię – polecił Gustawowi. – Połóżmy ją na śniegu – zaproponował von Hellmich. – Dobra myśl – rzekł Aleksander. – Słyszysz mnie? – Oczywiście, że cię słyszę – odpowiedziała rozdrażniona Franziska. – Nic mi nie jest, tylko się trochę poobijałam… I lewa kostka mnie boli. – Tak to jest, jak się jeździ tak agresywnie. – Margarete się skrzywiła. – Tyle razy ci powtarzałam, że Blücherberg to nie są prawdziwe góry… – Pani hrabino, nic się pani nie stało?! – Charlotte Stempel głośno sapała. – Nie widziałam pani, hrabino! To moja wina! – To nie pani wina, pani inżynierowo… – Aleksander westchnął. – Najdroższa, chyba popełniłaś błąd, nie powinnaś się tak bardzo zbliżać podczas wyprzedzania… – zwrócił się do żony, pomagając jej wstać. – Masz rację, za blisko podjechałam – skłamała Franziska, przypatrując się Charlotte Stempel.

Ta nienagannym gestem zdjęła rękawiczki, po czym poprawiła ułożenie cienkiego wełnianego szala. – Jak kostka? Boli? – spytał von Häften. – Nie, nic mi nie jest – odrzekła Franziska. – Słuchajcie, naprawdę nic się nie stało! – Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić! – wtrąciła inżynierowa. – Bardzo bym nie chciała, aby to nasze nieoczekiwane spotkanie zakończyło się tak przykrym incydentem. Dlatego będę niezmiernie zobowiązana, jeśli w ramach przeprosin przyjmiecie państwo, pani hrabino i panie hrabio, zaproszenie na przyjęcie, które niedługo z mężem wydajemy. Na pewno znajdzie się okazja, aby jeszcze lepiej się poznać i porozmawiać – powiedziała rozemocjonowana. – Ależ to nie jest konieczne… – zaoponowała Franziska. – Nie ma powodu do przeprosin… – W takim razie kieruję w państwa stronę normalne zaproszenie na przyjęcie. – Charlotte Stempel się uśmiechnęła. – Drodzy państwo, odmowy nie uznaję! – Przyjmiemy zaproszenie z wielką przyjemnością – zdecydował Aleksander. – Państwa też z miłą chęcią ugoszczę w swoich skromnych progach. – Inżynierowa spojrzała na Margarete i Gustawa. – Niestety mam przy sobie tylko jeden bilet wizytowy. – Podała go Aleksandrowi. – Do zobaczenia! – Nie czekając na reakcję, odepchnęła się kijkami i ruszyła w kierunku miasta. – Co za raszpla! – fuknęła Franziska, gdy tylko Charlotte Stempel oddaliła się na bezpieczną odległość. – Cisiu, jak możesz?! – rzekła Margarete, miętoląc w dłoniach bilet chwilę wcześniej wyrwany z rąk von Häftena. – Bardzo miła kobieta, przejęła się tym niefortunnym wypadkiem. Powinnaś być jej wdzięczna! Ilu szusujących tu narciarzy, którzy zajechali mi dzisiaj drogę, w ramach przeprosin zaprosiło mnie na przyjęcie? Żaden! – Jak tak patrzę na minę twojego męża, to myślę, że nie jest z tego powodu jakoś bardzo zmartwiony – wycedziła Franziska. – Miałby być zmartwiony zaproszeniem na przyjęcie do

Charlotte? – zdziwiła się Margarete. – Nie zaproszeniem do Charlotte, tylko od obcych narciarzy – wyjaśniła szybko. – Zdążyłaś się tak bardzo zaprzyjaźnić z naszą nową znajomą, że już jesteś z nią po imieniu? – Zrobiłam się głodna. – Margarete zignorowała pytanie. – Kto jeszcze ma ochotę coś zjeść?

ROZDZIAŁ 2 Spotkanie z Charlotte Stempel wytrąciło Franziskę z równowagi i nie chodziło bynajmniej o twarde lądowanie w hałdzie śniegu. Tyle dobrego, że na ten wypadek – jej zdaniem absolutnie nieprzypadkowy – mogła przynajmniej zrzucić winę za swoje zdenerwowanie. Zachowanie inżynierowej sprawiło, że czuła, jakby ktoś okręcił jej brzuch liną okrętową i zacisnął ją do granic możliwości. Kiedy więc Margarete zaczęła mówić o jedzeniu, poczuła mdłości. Bała się, że kierując się od razu do restauracji, wpadną tam na tę szantrapę. Zaproponowała więc spacer do Wieży Bismarcka na pobliskim wzgórzu Meiseberg5 , argumentując, że to tylko kwadrans drogi w jedną stronę, ale reszta towarzystwa nie chciała o tym słyszeć. Ruszyli więc w stronę parku miejskiego, a kilka minut później stali już przed restauracją Wzgórze Piastów – jednym z najbardziej ekskluzywnych lokali w mieście – niestety zamkniętą z powodu remontu. Kiedy zastanawiali się, co dalej, Margarete upadła, poślizgnąwszy się na lodzie. Czas, gdy mężczyźni pomagali jej wstać, Franziska wykorzystała na uważniejsze przyjrzenie się budce strażniczej stojącej kilka metrów od głównego wejścia. Ostatni wypad na narty z przyjaciółką zaliczyła zaledwie tydzień temu i wtedy wartowni przed Wzgórzem Piastów nie było. Wejście do budki zlokalizowano od strony restauracji, tak więc nie mogła dostrzec żołnierza znajdującego się w jej wnętrzu, widziała jedynie kawałek lufy pistoletu maszynowego. Od dawna wiedziała, że drewniane baraki batalionu zapasowego 54. Regimentu Wehrmachtu – składającego się z trzech kompanii – mieściły się w lesie przy Patzgall6 , czyli po drugiej stronie 5 Góra Wilkanowska. 6 Ul. Urszuli.

miasta, komisja poborowa zaś działała przy Bahnhofstrasse7 . Co zatem wojskowi robili tutaj? I czy był to Wehrmacht, czy może inna formacja? Ponieważ w pobliżu znajdował się inny, równie ekskluzywny lokal, pośpieszyli w jego stronę. Dwieście metrów, jakie mieli do przejścia, Margarete pokonała, kuśtykając, wsparta na ramieniu męża, i biadoląc, jakby co najmniej skręciła kostkę, a nie tylko lekko się potłukła. Można by nawet pomyśleć, że poturbowała się bardziej niż pół godziny wcześniej Franziska! Narzekać przestała dopiero wtedy, gdy ich oczom ukazały się charakterystyczne tarasy widokowe na dachu restauracji Wzgórze Augusta. Pagórek, na którym się znajdowała, nazwano tak na cześć zmarłego w wieku dwudziestu ośmiu lat Augusta Sigismunda Förstera, syna znanego grünberskiego fabrykanta sukna Jeremiasa Sigismunda Förstera. Po bankructwie rodzinnej firmy jej włości trafiły pod młotek, a nowy właściciel w dawnej rezydencji otworzył restaurację. Lokal miał mnóstwo pomieszczeń, w tym salę balową, pokój gier, letnie tarasy na piętrze – rozświetlane imponującą iluminacją co wieczór – a nawet małe obserwatorium astronomiczne. W ciepłej porze roku do dyspozycji gości był jeszcze pawilon koncertowy z platformą taneczną, obok którego stała betonowa postać ducha Sudetów Liczyrzepy. Przyjaciele zajęli miejsca przy stoliku jak najdalej od pieca, dziwiąc się, jak można tak grzać o tej porze roku, zupełnie jakby na dworze panoszyła się jeszcze sroga zima. Panowie zamówili zupę z królika i wieprzowinę z wężymordem, panie zaś zupę z zielonego groszku na świńskich uszach oraz karpia na niebiesko w sosie polskim. – Mam nadzieję, że moja ukochana małżonka mi wybaczy… – zaczął Aleksander, zwalczywszy pierwszy głód. – Ale na jakiś czas będę musiał mocno ograniczyć życie towarzyskie… Drugi raz tego dnia Franziska poczuła, jakby ktoś walnął ją obuchem w głowę. Niepewnie spojrzała na męża, zastanawiając się, czy jego deklaracja miała coś wspólnego z tym, co Charlotte 7 Al. Niepodległości.

Stempel szepnęła mu do ucha na Blücherbergu, ale z twarzy małżonka nic nie mogła wyczytać niczym z oblicza zawodowego karciarza. – To straszna wiadomość, Aleksandrze. – Margarete westchnęła, ocierając serwetką kąciki ust. – Cisiu, nie skomentujesz tego? – A co mam powiedzieć? – odparła hrabina, myśląc o tym, czy można jeszcze bardziej ograniczyć coś, co i tak było zredukowane niemalże do minimum. – Taki już los żony inżyniera. – Znowu się przeprowadzacie? – wtrącił Gustaw. – A może wracacie do Bielitz? – Nie – zaprzeczył von Häften. – Muszę przenieść swoje biuro projektowe na teren fabryki Beuchelta. Tyle mogę powiedzieć, reszta to tajemnica. Wiecie, że nie mogę… – Tak, wiemy. – Margarete machnęła lekceważąco ręką. – Cała twoja praca przy bunkrach to jedna wielka tajemnica. – Ciszej! – syknął Gustaw. – Ale Beuchelt? Przecież on zajmuje się stawianiem mostów i wiaduktów, produkcją konstrukcji stalowych i wagonów. Co ty tam będziesz robił? Aleksander przytknął palec do ust, wskazawszy głową na zbliżającego się kelnera. – Coś jeszcze dla szanownego państwa? – spytał ten. – Najedliśmy się i napiliśmy do pełna. – Margarete poklepała się wymownie po brzuchu. – Może podać państwu kawę na taras widokowy? Wiatr się uspokoił, pogoda sprzyja podziwianiu widoków… Widać Neusalz, Glogau i Dalkauer Berge z jednej strony oraz Tschicherzig, Züllichau i Rothenburg an der Oder8 z drugiej… – zachwalał. – Do kawy może coś słodkiego? Przyjaciele spojrzeli po sobie. Tradycją tej restauracji było serwowanie do kawy tylko świeżych ciast, ale możliwości żołądków były ograniczone. – Kawa tak, słodkości i widoki nie! – zadecydowała Franziska. – Tak jest! – poparła ją Margarete. – Swoje już dzisiaj na dworze 8 Odpowiednio: Nowa Sól, Głogów i Wzgórza Dalkowskie oraz Cigacice, Sulechów i Czerwieńsk.

wystaliśmy, wolimy to przytulne wnętrze od tarasów, choćby było z nich widać rzymskie Koloseum! – A może panowie zechcą zagrać w bilard? – Kelner wskazał dłonią sąsiednią salę. – Zamiast kawy mogę podać piwo. – Chodźmy zatem! – Aleksander odsunął krzesło żonie, podobnie postąpił Gustaw. – Zostawiamy was, gołąbeczki, żebyście mogły sobie poplotkować, a my zajmiemy się ważniejszymi sprawami. – Poważniejszymi sprawami? – prychnęła Margarete. – O stukaniu kijami w bile można powiedzieć wszystko, ale z pewnością nie to, że jest to coś ważnego. – Idźcie, zabawcie się, tylko wróćcie do nas – rzekła Franziska. – I ty, Brutusie, przeciwko mnie… – Przyjaciółka udała, że płacze. – Jak kostka? Wciąż boli? – zmieniła nagle temat. – Tylko trochę. Właściwie… – Bo moja noga boli mnie bardzo. – Jęknęła wymownie. – Strasznie się poturbowałam… Dobrze, że nic sobie nie złamałam! Albo nie nabiłam guza! Właśnie szkoda, że sobie nie nabiłaś, może w ten sposób coś by do tej główki weszło, pomyślała Franziska. – Ta twoja znajoma zrobiła na mnie dobre wrażenie – kontynuowała Margarete. – To nie jest moja znajoma. Raz ją widziałam, może kilka razy. – Mniejsza z tym. Od razu widać, że to ktoś z wyższych sfer, tak jak my. Nie mówiąc już, że ma w sobie dużo seksapilu… – Seksapilu? – Nie uważasz? – zdziwiła się. – Na naszych mężach zrobiła wrażenie. Nie mówiąc już o tym, że… – Że co? – Właściwie to nic… – Mów, co chciałaś powiedzieć – rzekła ostro Franziska. – Odniosłam wrażenie, że Charlotte próbowała flirtować z twoim mężem. Ale to tylko moje wrażenie. Widziałaś, jak szeptała mu do ucha? W odpowiedzi hrabina zacisnęła zęby. – Za to na Gustawa nawet nie zwróciła uwagi – dodała kąśliwie

Margarete. – Co mnie właściwie nie dziwi. – Czasem się zastanawiam, jak może się między wami tak dobrze układać, skoro masz tak złe mniemanie o swoim mężu. – Złe? – Zmarszczyła czoło. – Po prostu realnie oceniam jego możliwości. – Możliwości… – Franziska zaprezentowała szeroki uśmiech. – W alkowie, tak? – Cicho! – Przytknęła palec do ust. – Jak tak dalej pójdzie, zacznę podejrzewać, że miłosne igraszki są już ostatnim spoiwem łączącym nasze małżeństwo. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawiałam z Gustawem tak od serca. – Wiem, co masz na myśli. – Franziska się zamyśliła. – Mnie i Aleksandra… – Ale ty przynajmniej zmieniłaś towarzystwo! – weszła jej w słowo. – Nawet nie wiesz, jak zazdroszczę ci tej przeprowadzki. Grünberg to zupełnie inne miasto niż Neusalz! – Nie przesadzasz? Przecież będziemy tu tylko na czas oddelegowania Aleksandra do inspekcji bunkrów. – Franziska ściszyła głos. – Nawet biorąc pod uwagę, że to tylko kilka miesięcy, uważam, że jesteś szczęściarą. – Przecież często tu bywasz: odwiedzacie z Gustawem twoją rodzinę albo wpadacie do nas… – Ale to nie to samo: bywać tu raz na jakiś czas, a żyć pełnią życia towarzyskiego tego cudownego miasta! – Jakbym nie widziała, że nie tknęłaś wina, pomyślałabym, że uderzyło ci do głowy – rzekła kwaśno Franziska. – Po prostu co jakiś czas warto zmienić otoczenie. À propos! Niedługo wybieramy się z Gustawem w góry na krótki wypoczynek. – Kiedy? – zaniepokoiła się Franziska. – Za dwa lub trzy tygodnie. Dlaczego pytasz? – Tak sobie pomyślałam, że warto by się czegoś więcej dowiedzieć o Charlotte – odpowiedziała, myśląc intensywnie, jak to rozsądnie uzasadnić. – Skoro mamy pojawić się na jej przyjęciu, to byłoby dobrze lepiej ją poznać. Masz tu wielu

znajomych, może spróbujesz? – Doskonały pomysł! – ucieszyła się Margarete. – Przyjęcie jest za dwa tygodnie, na pewno uda mi się czegoś wywiedzieć. Już nie mogę się doczekać, kiedy tam pójdziemy! A ty? Też się tak cieszysz jak ja? – Oczywiście – skłamała gładko Franziska. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo.

ROZDZIAŁ 3 Na co dzień von Häftenowie mieszkali w rodzinnej posiadłości Aleksandra w Bielitz niedaleko Freystadt in Schlesien9 , w urokliwym neogotyckim dworku, który po zamążpójściu Franziska wyposażyła i udekorowała po swojemu. Teraz, na czas pracy męża w Grünbergu, wynajmowali niewielką willę przy Blücherstrasse10 , niedaleko parku miejskiego, co bardzo jej odpowiadało. Aleksander też nie protestował, prace projektowe wykonywał w biblioteczce przerobionej na pracownię architektoniczną, na inspekcje terenowe z kolei dojeżdżał automobilem, oddalenie od śródmieścia nie było więc kłopotliwe. Za to problemem był upiorny wygląd willi, która na całej wysokości – miała dwa piętra i poddasze częściowo przystosowane do celów mieszkaniowych – porośnięta była gęstym bluszczem. Kiedy dodało się do tego strzelistą wieżyczkę w prawym narożniku budynku, otrzymywało się wygląd żywcem wzięty z opowiadań grozy Edgara Allana Poego. Ile razy Franziska przechodziła obok frontowej elewacji, tyle razy wstrząsały nią dreszcze. Najstraszniej robiło się po zmroku, kiedy skąpe światło z okien położonych naprzeciwko kamienic tworzyło na bluszczu osobliwe wzory. To nie było jednak największym utrapieniem, dużo większym było skąpe i źle dobrane wyposażenie willi. Kiedy się tutaj przenosili, Aleksander wspominał o kilku tygodniach, może miesiącach. Nie było więc sensu wyrzucać pieniędzy w błoto. Kiedy czas potrzebny do inspekcji kolejnych bunkrów zaczął się wydłużać, do Franziski dotarło, że popełniła błąd, ustępując mężowi. Było już jednak za późno z tych samych względów: nie spędzą tu przecież już wiele czasu. 9 Kożuchów. 10 Ul. Głowackiego.

Plusem, który rekompensował jej brak satysfakcji z otoczenia, był układ pomieszczeń. Sypialnia znajdowała się na piętrze, a pracownia Aleksandra na poddaszu, na drugim końcu budynku. Służba zajmowała parter, zresztą miała przykazane, aby po udaniu się państwa na spoczynek nie opuszczać swoich pomieszczeń bez wezwania. Dzięki temu hrabina mogła praktycznie bez przeszkód robić to, co do niej należało. Zwykle odczekiwała kwadrans od momentu, kiedy mąż zaczynał miarowo oddychać. Potem siadała w niewygodnym fotelu z przetartą tapicerką, na wypadek gdyby Aleksander miał się obudzić. Zawsze mogła się wytłumaczyć problemami z zaśnięciem, już dawno temu przyzwyczaił się do jej melancholijnego nastroju. Kiedy zyskiwała pewność, że mąż śpi głęboko, z szuflady zawierającej bieliznę wyjmowała pudełko, a z niego miniaturowy aparat fotograficzny Minox. Był tak mały, że bez problemu mogła ukryć go w dłoni. Dużo wcześniej – gdy rozpoczynała szpiegowanie męża w rodzinnym pałacu – przygotowała się na wypadek, gdyby ją przyłapał. Nigdy nie dopytywała o techniczne szczegóły pracy męża, więc tłumaczenie, że chciała obejrzeć szkice i plany, pozbawione było wiarygodności. Pracownię odwiedzała jedynie wówczas, gdy udawała troskliwą żonę i przynosiła mężowi posiłki oraz gorącą kawę. To zresztą też był element kamuflażu. Uciekła się bowiem do pewnego wybiegu i – dawniej w pracowni w Bielitz, teraz zaś tutaj – podrzuciła zawczasu małą broszkę. Gdyby została nakryta, mogła wyjaśnić, że po prostu szuka zagubionej biżuterii. Pomysł był prosty, ale skuteczny, na to przynajmniej liczyła. Dzięki ćwiczeniom pamięci nie miała problemu z rozpoznaniem, które dokumenty fotografowała już wcześniej, a które były nowe. Starała się też myszkować w pracowni co dwa, trzy dni. Dzięki temu za jednym zamachem miała do sfotografowania najwyżej kilka rysunków lub opisów technicznych. Mimo to robienie zdjęć zajmowało kilka minut, maksymalny rozmiar uwiecznianego na kliszy obrazu nie mógł być większy niż dwadzieścia na niecałe

trzydzieści centymetrów, większe plansze trzeba więc było dzielić na części. Również sama klisza miała niewielkie rozmiary, szerokość niecałego centymetra, co znacznie ułatwiało jej dyskretne przekazywanie łącznikowi. * Tego dnia Aleksander zasypiał o wiele dłużej niż zwykle. Przyczyny takiego stanu rzeczy upatrywała w jeździe na nartach, rzadko bowiem poświęcał czas na ćwiczenia fizyczne, chyba że chodziło o bilard lub grę w kręgle, ale od tego przecież kondycji się nie nabywało. Musiała odczekać grubo ponad godzinę, zanim zapadł w sen. Normalnie nie ryzykowałaby, tylko odłożyła wizytę w pracowni. Po tym jednak, jak w restauracji wspomniał o przenosinach, nie chciała stracić być może ostatniej szansy, tym bardziej że od poprzedniego myszkowania minęły aż cztery dni. Już za pierwszym razem, kiedy szperała w jego dokumentach w nowej pracowni, wywnioskowała, że obecne zadanie Aleksandra dotyczy prac modernizacyjnych przy Oderstellung11 , ciągu umocnień – kilkuset żelbetowych schronów, bunkrów i innego rodzaju fortyfikacji polowych – budowanych od kilku lat na odcinku od Crossen an der Oder12 do Breslau13 . Tym samym zresztą zajmował się w Bielitz, a wcześniej także w Meseritz14 , wiedziała to z wcześniej kopiowanych dokumentów. Pracę ułatwiała jej niesamowita pedantyczność męża. Wszystkie notatki miał posegregowane w skrzętnie opisanych teczkach, a większe szkice i plany rozmieszczone były na specjalnie do tego celu przygotowanych stojakach. Przesunęła palcami po teczkach, sprawdzając, na których brakowało pozostawionych przez nią wcześniej włosów. Wyjęła dwie, otworzyła, zaczęła po kolei wyjmować kartki z notatkami oraz szkicami i fotografować je. Elewacja wejściowa… Płyta pancerna… Właz wejściowy… Izba pogotowia… Izba bojowa… 11 Termin używany w polskiej wojskowości to: Pozycja Środkowej Odry. 12 Krosno Odrzańskie. 13 Wrocław. 14 Międzyrzecz.

Naciskając raz za razem spust migawki oddychała płytko, bacznie nasłuchując jakichkolwiek dźwięków. Ręce już się jej nie trzęsły, czoła nie rosiły krople potu, serce nie próbowało wyrwać się z piersi, nauczyła się bowiem panować nad nerwami, co nie znaczyło, że przychodziło jej to bez wysiłku, wciąż czuła napięcie mieszające się z zawodem, jako że nie natrafiła na żadne rewelacje. Nie to, co w zeszłym roku w Bielitz, kiedy udało się namierzyć i sfotografować żelbetowo-ceglane stanowisko strzeleckie udające stodołę. Wtem zwróciła uwagę na jeden ze szkiców zawierający przekrój schronu zlokalizowanego niedaleko mostu drogowego w Tschicherzigu. Przyjrzała mu się dokładniej, po czym uśmiechnęła się szeroko. Józefa z pewnością zainteresuje fakt, że ciężki karabin maszynowy Maxim chłodzony wodą został zastąpiony przez nowszy model chłodzony powietrzem. Zrobiła zdjęcie, odłożyła kartkę, zawiązała teczkę na taki sam węzeł, jakiego używał Aleksander, i wsunęła ją tam, skąd wzięła. Niedługo potem wślizgiwała się ostrożnie do łóżka, patrząc na śpiącego małżonka. Wkrótce sama zasnęła. Nie miała z tym żadnych problemów, po tylu miesiącach szpiegowania tego, któremu ślubowała uczciwość i miłość, wyrzuty sumienia potrafiła zdusić w zarodku.

ROZDZIAŁ 4 Poniedziałek, 3 kwietnia 1939 roku Franziska była jedną z niewielu kobiet w okolicy, które nie dość, że same jeździły automobilem, to jeszcze sportowym. Ze swojego najnowszego nabytku – kupionego niespełna rok temu – była szczególnie dumna. Adler miał pojemność dwa i pół litra i mógł się rozpędzić prawie do stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę, co kilkakrotnie sprawdziła na autostradzie. Czarne, mocno zaokrąglone kształty automobilu pasowały do charakteru właścicielki, a przy tym robiły ogromne wrażenie, i to nie tylko na kobietach. Tym razem jednak adlera musiała odstawić do jednego z dwóch warsztatów wulkanizacyjnych w mieście, do Paula Schrecka, który zajmował się też ślusarstwem. W kamienicy przy Bahnhofstrasse 30a oprócz niego działały również dwa inne zakłady ślusarskie, swoje miejsce spotkań mieli Adwentyści Dnia Siódmego oraz fryzjer, z którego usług hrabina nie miała jeszcze okazji korzystać. Zostawiwszy automobil pod czujnym okiem mechanika, wolnym krokiem doszła do Adolf-Hitler-Platz15 , przecięła go i dotarła do Dworca Szprotawskiego, znajdującego się obok głównego dworca kolejowego. Kolejka szprotawska miała pięćdziesiąt kilometrów długości i prowadziła do Sprottau16 . W 1911 roku uruchomiła ją prywatna berlińska firma Lenz & Co. do spółki z miejscowymi przedsiębiorstwami, którym zależało na wybudowaniu bocznic wiodących do licznych zakładów przemysłowych położonych na terenie Grünbergu. Tabor składał się z czterech parowozów oraz blisko pięćdziesięciu wagonów – w większości towarowych. W dni robocze trasę obsługiwały 15 Pl. Kolejarza. 16 Szprotawa.

trzy pary pociągów towarowo-osobowych, w soboty, niedziele i święta dwa. Do czasów kryzysu przewozy były dochodowe, potem zaczął się gorszy okres, a liczba pasażerów spadła ze stu trzynastu tysięcy rocznie do zaledwie kilku tysięcy. Także teraz jedyny wagon osobowy świecił pustkami, co idealnie odpowiadało potrzebom Franziski. Pociąg toczył się wolno, miała więc czas na rozmyślania, zanim pokonał siedem kilometrów dzielących Dworzec Szprotawski od przystanku kolejowego w Heinersdorfie17 , wsi położonej na południe od Grünbergu. Kilka kolejnych minut zajął jej spacer do głównej drogi, przy której – naprzeciwko samotnej dzwonnicy – stała gospoda Pod Lipą. Tak jak się domyślała, Józef Wasiak już na nią czekał, nawet nie próbując kryć zniecierpliwienia. – Spóźniłaś się – rzekł cicho, odsuwając jej krzesło. – Przyjechałam kolejką szprotawską – wyjaśniła. – Dlaczego nie automobilem? – Musiałam go zostawić u wulkanizatora. Pojawił się kelner, złożyli zamówienie. Hrabina wybrała szynkę zapiekaną w winie burgundzkim, Wasiak zupę z byczych ogonów i pieczeń z kaczki z duszoną kapustą. – A automobil Aleksandra? – wrócił do przepytywania, gdy tylko kelner oddalił się na bezpieczną odległość. Bez niego mogli rozmawiać swobodnie, poza nimi w gospodzie nie było nikogo. – Automobil Aleksandra? – Uniosła wysoko brwi. – Miałam przyjechać na spotkanie białym oplem, pewnie jedynym takim nie tylko w mieście, ale i w całym powiecie? A może od razu powinnam sobie na szyi zawiesić tabliczkę z informacją, że jadę na spotkanie z kochankiem będącym jednocześnie… – Cicho! – Przytknął palec do jej ust. – Wystarczy. Masz rację. – Z tych samych względów nie skorzystałam z omnibusu, mimo dogodnego połączenia. Jeździ nim dużo więcej osób niż kolejką… – Powiedziałem: wystarczy – przerwał jej delikatnie. – Masz rację, przepraszam, niepotrzebnie się uniosłem. Po prostu zacząłem się obawiać, że coś ci się stało. 17 Jędrzychów (obecnie dzielnica Zielonej Góry).

– Spóźniłam się zaledwie kwadrans. – Spojrzała na niego, próbując wywnioskować, czy troska była autentyczna, czy może użył jej jako wymówki dla swojego zachowania. Ostatnio coraz częściej zdarzały mu się tak gwałtowne wybuchy. Zaczęła się nawet zastanawiać, czy jego uczucie do niej nie było już tylko wspomnieniem. – Skupmy się na obiedzie. – Wasiak wskazał głową kelnera niosącego talerze pełne parującego jedzenia. – Smacznego. – Smacznego – odparła, przyglądając się Józefowi. Rzucił się na zupę z takim zapałem, jakby był bliski śmierci głodowej. Nie przeszkadzało mu nawet to, że była gorąca. Kiedy wkładała do ust pierwszy kęs szynki, jego talerz był już w połowie pusty. Odczekała chwilę, sprawdziła, czy kelner nie kręci się gdzieś w pobliżu, po czym podała Józefowi puzderko z pudrem do makijażu. Nawet gdyby ktoś je otworzył, nie dostrzegłby starannie ukrytego schowka, w którym mieścił się mikrofilm. Otrzymała od niego identyczne, tyle że puste, po czym w kilku zdaniach opisała sfotografowane wczoraj dokumenty. – A teraz najważniejsze… Wczoraj Aleksander zdradził, że przenosi się ze swoją pracownią do fabryki Beuchelta. – Beuchelta? – powtórzył cicho, ale po oczach widać było, jak duże wrażenie zrobiła na nim ta informacja. – Tak – potwierdziła. – Tego od wagonów i mostów. Nic więcej nie chciał powiedzieć, podejrzewam, że jest potrzebny do zaprojektowania jakiejś stalowej konstrukcji. Bo co innego miałby tam robić? Wasiak westchnął. – Wiesz więcej niż ja, prawda? – spytała, widząc jego minę. – Od kilku lat fabryka Beuchelta zajmuje się także innym rodzajem działalności niż ten znany z folderów reklamujących luksusowe wagony sypialne, szpitalne czy autobusy pocztowe. Wszystko oczywiście przeznaczone na rynek, tak to nazwijmy, cywilny – wyjaśnił. Pochylił się, po czym mówił dalej, ściszywszy głos: – W zeszłym roku zakład wyprodukował dla wojska trzysta pięćdziesiąt wagonów specjalnych, pięćdziesiąt dwa autobusy,

trzysta automobili aprowizacyjnych, prawie trzy tysiące przyczep automobilowych i czternaście ciągników saperskich. – Dokładne dane – szepnęła. – Nawet bardzo. Macie kogoś wewnątrz? – Udało nam się dotrzeć do tych informacji, ale to był jednorazowy sukces – odparł. – Nie mamy tam nikogo. Żałuję… Może uda ci się wykorzystać Aleksandra? Jako jego żona będziesz go chyba mogła odwiedzać? – Zobaczymy. Na razie nie mogę niczego obiecać – ucięła. – Ale jest coś jeszcze. – Zamieniam się w słuch. Franziska opowiedziała o posterunku przy restauracji Wzgórze Piastów, podkreślając, że nie mógł pojawić się wcześniej niż kilka dni temu. Zwróciła też uwagę na fakt, iż lokal zamknięto dla klientów, tłumacząc to remontem. – I to jest ten moment, kiedy trzeba na stół wyłożyć wszystkie karty. – Wasiak zatarł dłonie. – Dotarły do mnie informacje, jakoby grupa esesmanów pojawiła się w Grünbergu. Jednego czy dwóch widziano na terenie fabryki Beuchelta. Co istotne, nie są to miejscowi esesmani, tylko spoza miasta, z jakiejś ważnej jednostki. Jeśli dodać do tego twoje spostrzeżenia z restauracji… – To mi nie pasuje – wtrąciła. – Zakład i Wzgórze Piastów dzieli niemal całe miasto, dookoła restauracji są tylko same winnice, parki i lasy. Esesmani powinni chyba mieszkać bliżej fabryki? – Tak właśnie się wydaje na zdrowy rozum. – Uśmiechnął się. – Ale zwróć uwagę na swoje wątpliwości i przypomnij sobie, że najciemniej jest pod latarnią. Taki dystans dla automobilu to żadna odległość, a gdyby esesmani uwili sobie gniazdko w pobliżu, to u Beuchelta aż by się od nich roiło. Rzucaliby się w oczy jak samotna locha w stadzie macior. – Chyba nie mogłeś tego wyjaśnić jaskrawiej. – Cmoknęła z dezaprobatą. – Mniejsza o język. – Machnął ręką. – Znów pojawia się Beuchelt i twoja rola. – O ile uda mi się tam dostać… – przypomniała. – Musisz zrobić wszystko… – Wasiak się zawahał. – Coś się