a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 640
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 274

Tom Lloyd - Królestwo Zmierzchu 01 Siewca burzy

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Tom Lloyd - Królestwo Zmierzchu 01 Siewca burzy.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 169 osób, 134 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 637 stron)

SPIS TREŚCI TYTUŁOWA DEDYKACJA MAPKA PODZIĘKOWANIA ROZDZIAŁ 1 ROZDZIAŁ 2 ROZDZIAŁ 3 ROZDZIAŁ 4 ROZDZIAŁ 5 ROZDZIAŁ 6 ROZDZIAŁ 7 ROZDZIAŁ 8 ROZDZIAŁ 9 ROZDZIAŁ 10 ROZDZIAŁ 11 ROZDZIAŁ 12 ROZDZIAŁ 13 ROZDZIAŁ 14 ROZDZIAŁ 15 ROZDZIAŁ 16 ROZDZIAŁ 17 ROZDZIAŁ 18 ROZDZIAŁ 19 ROZDZIAŁ 20 ROZDZIAŁ 21 ROZDZIAŁ 22 ROZDZIAŁ 23 ROZDZIAŁ 24 ROZDZIAŁ 25 ROZDZIAŁ 26 ROZDZIAŁ 27 ROZDZIAŁ 28

ROZDZIAŁ 29 ROZDZIAŁ 30 ROZDZIAŁ 31 ROZDZIAŁ 32 ROZDZIAŁ 33 ROZDZIAŁ 34 ROZDZIAŁ 35 ROZDZIAŁ 36 ROZDZIAŁ 37 GRA KOŃCOWA ZAPOWIEDŹ

DEDYKACJA Moim rodzicom

PODZIĘKOWANIA Jak przy każdej pierwszej książce, tak i tutaj pojawia się wiele osób, które zasługują na podziękowania, zarówno za bezpośredni udział w jej tworzeniu, jak i za tolerowanie moich dziwactw. Wsparcie rodziny przez lata było dla mnie nieocenione, a gdyby nie entuzjazm, zachęty i rady wielu osób, zwłaszcza Robina Morera i Ryana Moriniego, nigdy nie skończyłbym tej książki. Każdy pisarz potrzebuje przerwy, a moja przerwa nadeszła wraz z Johnem Parkerem, który zgodził się mnie reprezentować. Ostatnie słowo i szczególne podziękowania należą się jednak Jo Fletcher, ukochanej redaktorce i ekspertce w sprawach arystokracji, której zaangażowanie przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Naprawdę w zapewnieniach agenta nie było ani krzty przesady, gdy powiedział mi, że Jo jest jedną z najlepszych redaktorek.

ROZDZIAŁ 1 W ciemnych zaułkach nocy śni o cichym pałacu na brzegu morza, gdzie jaskrawe światło słoneczne i ołowiane cienie kładą się na białym marmurze korytarzy. Cisza, pozbawiona krzyku mew i wiatru przemykającego ze świstem po kamiennych płytach posadzki, jest głęboka, przerywana jedynie lekkimi uderzeniami fal o skały i szybkim biciem jego serca. Znajduje się w olbrzymiej, sześciokątnej sali i patrzy na niezrozumiały napis wyryty na posadzce. Obco wyglądające słowa wiją się od ciemnych wrót aż do podnóża schodów. Stopnie wyrastają z podłogi i pną się ku górze na spotkanie z płaskim sklepieniem, niespodziewanie urywając się mniej więcej jard przed nim. Modlitwa to czy klątwa - podąża za pochyłą ścieżką wyznaczaną przez pismo, aż w końcu zbliża się do schodów. Widnieją na nich runy, jakich nigdy wcześniej nie widział. Po chwili wahania zaczyna się wspinać, wpatrując się w symbole wycięte na każdym kolejnym stopniu. Na samej górze powietrze wydaje się rzadsze. Odległość od podłogi przyprawia go o mdłości, kiedy przechyla się przez balustradę. Potem przeciska się przez właz w suficie i odkrywa, że patrzy z poziomu posadzki na olbrzymią, przestronną kaplicę o kopułowym sklepieniu. Pałac jest niczym spiralna muszla wytwarzająca w

nieskończoność świątynie pozbawione ołtarzy i rozpadające się pomniki. Gdziekolwiek spojrzy, widzi wysokie sale, wypełnione jedynie niezliczonymi statuami wyciosanymi z tego samego starożytnego kamienia co ściany. Przez półkoliste okna nawet fale pluszczące o spalony słońcem piasek wydają się nierzeczywiste. Nigdy nie odważył się wyjść na zewnątrz, by zanurzyć palce w oceanie, posmakować słonego powietrza czy poczuć na skórze pieszczotę słonecznych promieni. Czuje się odsłonięty i bezbronny, gdy zmierza w dół schodami w owalnej sali zgromadzeń. Stara kobieta powiedziała mu kiedyś, że bogowie decydują o ludzkim losie w takiej właśnie komnacie; prowadzą spór o to, jak potoczy się życie człowieka, poczynając od jego narodzin. Spierają się tak długo, aż dokładnie ustalą koleje ludzkiego losu. Ale w tej chwili nie rozlegają się głosy współczucia, gotowe przemówić w jego obronie - stąpanie bosych stóp po kamieniu to jedyny dźwięk, głuchy, niczym echo zamarłej pieśni. Wie, dokąd zaprowadzi go ścieżka. Za każdym razem wiedzie w to samo miejsce, ale zawsze gdy idzie amfiladą nieznanych pokoi, ma nadzieję, że za następnym zakrętem znajdzie wyjście. Kolejny raz znajduje się w gigantycznej komnacie, gdzie fragment ściany, długi na pięćdziesiąt jardów, został niegdyś wyburzony. Przedzierając się przez gruzy, wstępuje w las posągów; potwory i bohaterowie stoją w swej kamiennej gotowości, czekając na dzień, gdy zostaną ożywieni, zanim nastąpi ostateczny kataklizm. Między kolumnami widzi znajdujący się po drugiej stronie taras. Dzielące go od niego kilka jardów wydają się nie do pokonania, to zbyt daleko dla nóg umęczonych wędrówkami przez setki mil. Lęk paraliżuje mięśnie, każąc mu się ukryć za stopą któregoś z dzielnych, martwych wojowników. Obserwuje i czeka.

Widzi wysokiego mężczyznę stojącego pośrodku sali, potężnego i przerażającego, jak gdyby największy z pomników nagle ożył. Wie, że ten człowiek zginie, niezwykła siła bowiem nic nie znaczy w porównaniu z czymś, co czai się w tym miejscu. Wie o tym, zanim nagle, znikąd, pojawia się rycerz w czarnej zbroi, by zaatakować mężczyznę. Widzi ogromne, zębate ostrze wbijające się w ciało, odcinające głowę. Strach tli się w jego wnętrznościach - wie, że któregoś dnia ostrze przebije również jego kruche ciało. A potem widzi coś potwornego w twarzy zabójcy - klątwę, jaka została nań rzucona. Pałac niknie. Czerwień krwi blaknie. Wszystko, co pozostaje, to płomień tamtego spojrzenia. Isak leżał bez ruchu, śledząc znajome rysy i sęki sufitu, jego nogi protestowały przeciwko zbyt małej ilości miejsca w ciasnym wozie. Owe sny, choć nieregularne, nawiedzały go nocą, jak daleko sięgał pamięcią. Mimo że miał raczej stoickie podejście do życia, koszmary czyniły z niego zalęknione dziecko. Wizje były tak niezwykle realne, że wielokrotnie budził się z obrzydliwym uczuciem mdłości. Ogarnął go wstyd, gdy teraz o tym myślał. Osiągnął już taki wiek, że można było nazywać go dorosłym, jednak sny przerażały go bardziej niż cokolwiek innego. W tej chwili wpatrywał się nieruchomym wzrokiem w znajomy sęk, uspokajając walące w piersi serce. Nieład i brud dookoła były kojąco znajome i choć raz witał je z radością. Isak usiadł, wyprostował się i rozmasował kończyny, by przegonić resztki snu. Wygładził poszarpany strój, nadając mu pozory porządku, i przeczesał palcami czarne, rozczochrane włosy. Nawet nie spojrzał na znoszone, brudne buty, rzucone niedbale w kąt. Wyglądając przez zasłony z tyłu wozu, stwierdził, że upalna pogoda nadal się utrzymuje. Ścierwnik wisiał nieruchomo na

niebie, podczas gdy jaskółki opadały i wznosiły się, polując na owady. Daleko, w domu, lato dawno już odeszło, ale tu Krainom zabierało więcej czasu zaakceptowanie nadejścia jesieni. W tej chwili nadal królowały owady i radośnie promienne kwiaty. Przez szparę w zamkniętym wozie wpadł delikatny wiaterek, niosąc ze sobą zapach, który, tak jak pogoda, różnił się od tych znanych Isakowi. Ciepła woń gliniastej ziemi i dzikiego tymianku przenikała wszystko, jednak w jego pamięci trwał wilgotny, żywiczny zapach domu. Ciemna, iłowa gleba Wielkiej Puszczy w niczym nie przypominała tego lepkiego, czerwonego brudu. Przed nimi była wciąż daleka droga; zgadywał, że minie co najmniej kolejny tydzień, zanim okolica zacznie się zmieniać. Do tego czasu postanowił po prostu delektować się pogodą. Isak wysunął głowę na zewnątrz. Na koźle jego ojciec, Horman, siedział z lejcami w dłoniach, kołysząc się w rytm turkotania wozu, z nogą jak zwykle wspartą na podpórce. Ubrani w tak samo zniszczone i połatane odzienie, ojciec i syn nie byli do siebie specjalnie podobni - może poza ciemnymi włosami i bladą karnacją, właściwą całemu ich plemieniu. Ojciec był niższy, z ciemną, rzadką brodą, która nie skrywała jego nieustannie niezadowolonej miny. Wyglądał na o wiele starszego, niż wskazywałby na to jego wiek, zupełnie jakby zjadliwość wyssała z niego młodość na równi z radością życia. Rdzawa ziemia zaplamiła jego spodnie i luźną koszulę. Czarne oczy błysnęły na widok Isaka, lecz zwęziły się, gdy Horman spojrzał synowi w twarz. W stronę chłopaka błyskawicznie wystrzelił bat, ale Isak uskoczył. Nie mógł jednak zrobić nic, by uniknąć spojrzenia pełnego urazy. - Więc zdecydowałeś się wreszcie wstać? Od świtu minęły już ze trzy godziny. Jesteś tu, żeby pracować, a nie żeby spędzać noce,

łażąc samopas i coraz bardziej dziczejąc. Czasami zastanawiam się, po co w ogóle cię przy sobie trzymam. - Ojciec chrząknął i splunął na spieczony, zakurzony gościniec, następnie zwrócił wzrok na odległy horyzont. Isak odpowiedział gorzko: - Pamiętaj, że jestem dla ciebie cennym niewolnikiem. Beze mnie nie dasz sobie rady. Tym razem bicz dosięgną! celu - riposta Isaka została nagrodzona zaognioną pręgą na policzku. - Powstrzymaj język, chyba że chcesz oberwać mocniej. I nie łudź się, że dostaniesz śniadanie, nie po tym, kiedy sam musiałem zakładać sidła dziś rano. Ty nie złapałeś niczego nawet zeszłej nocy, jesteś mniej użyteczny niż reszta twojego przeklętego gatunku. - Horman westchnął. - Miłościwy Nartisie, chroń nas przed białookimi. Nie mam wątpliwości, że Carel jest na tyle głupi, że da ci coś do jedzenia, więc znikaj mi z oczu albo zasmakujesz tego więcej. - Strzelił z bicza i na powrót skoncentrował się na drodze. Isak bez wysiłku przeskoczył przez barierkę i wylądował na zapylonej ziemi. Przebiegł zaledwie kilka kroków, mijając podobne do siebie wozy i ignorując spojrzenia ich właścicieli, gdy zdał sobie sprawę, że tempo, w jakim poruszał się cały tabor, zostało znacznie przyspieszone. Mieli dwa tygodnie spóźnienia. Oczywiście kierujący całym przedsięwzięciem woleli ukarać konie niż własną wiecznie zapijaczoną głupotę. Swego czasu rzeka rzeźbiła tę wspaniałą drogę poprzez Krainy, utrzymując życie w promieniu wielu mil dookoła, ale to było wieki temu. Teraz letni upał wypalił wszystko na jednolity, zakurzony brąz i naprawdę trzeba było sporego wysiłku, by dostrzec ukryte

piękno tego miejsca; dziwne, nocne stworzenia, pachnące mchy ukryte pod skałami, rośliny wystrzelające nagle pełnią kolorów. Jednak wszystkim, co widział ojciec Isaka, był wyschnięty kanał, którym jechali w dół. Zbyt wiele wysiłku kosztowało go podniesienie zniedołężniałej nogi i położenie jej na ławeczce, więc jedynymi rzeczami, które widział na horyzoncie, były dwie bliźniacze góry na południu. Isak podbiegł do jednego z wozów i wskoczył na kozioł. Beztroska, z jaką to zrobił, znamionowała zażyłość z woźnicą. Mężczyzna, tak jak Isak, stronił od reszty pobratymców. Carel nie skomentował przybycia Isaka, jedynie znużony uśmiech pojawił się na jego wargach. Pomarszczona twarz przeczyła jego sile i wiekowi - Carel był mniej więcej w wieku ojca Isaka, ale podczas gdy jednemu pomogła się zestarzeć żółć, drugiego naznaczyło doświadczenie. Długie, czarne włosy, teraz już gęsto przetykane bielą, były potrójnie splecione i związane miedzianym drutem, obwieszczając światu, że ten mężczyzna jest najemnikiem. Jednak biały haft na kołnierzyku i biały rzemyk w splotach włosów stawiały go wyżej niż zwykły miecz do wynajęcia. Carel - sierżant Betyn Carelfolden - był Duchem, legendą w ich małej społeczności. Zakończył służbę w Gwardii Pałacowej lorda Bahla, pana Farlanu, wiele lat przed narodzinami Isaka. Członkostwo w elitarnej jednostce gwarantowało wysoką pozycję społeczną, której nie można było zdobyć za żadne pieniądze. Wszyscy szanowali Duchy Tirahu. - Horman nie jest dzisiaj w najlepszym nastroju? Weź lejce, przyda mi się chwila przerwy. Isak wziął lejce z rąk Carela i patrzył, jak ten się przeciąga i przeszukuje rzeczy, chcąc znaleźć fajkę. Koń, niewzruszony w swej

obojętności, skwitował zmianę na koźle lekceważącym parsknięciem. Carel był jedyną osobą w taborze, która traktowała Isaka jak zwykłego człowieka. Jako syn służących w posiadłości suwerena przeżył wiele lat w twardej, żołnierskiej służbie, co nauczyło go nie zwracać uwagi na pozory, za co Isak był mu niezmiernie wdzięczny. - Nigdy nie jest w dobrym nastroju - prychnął Isak. - Wczoraj potraktował mnie nożem, prosto w rękę, tylko za to, że dotknąłem zielonego pierścienia po matce. - Wyciągnął dłoń, demonstrując brzydką, ciemnoczerwoną szramę. - No cóż, zasłużyłeś sobie na to. - Carel nie miał zamiaru pozwolić, by sympatia, jaką żywił do chłopca, przeszkodziła mu w pouczeniu go. - Doskonale wiesz, ile ten pierścień dla niego znaczy. Po prostu nie ruszaj jej rzeczy. To wszystko, co mu po niej pozostało. A poza tym zdrowiejesz szybciej niż my. Bądź za to wdzięczny losowi. - Ma po niej więcej rzeczy niż ja. Wszystko, co mnie pozostało, to wina za jej śmierć - westchnął Isak. - Takie jest życie - odrzekł najemnik bez cienia współczucia. Był przyjacielem chłopca, ale to nie oznaczało, że Isak zasługiwał na szczególne względy. - Jesteś, kim jesteś, to wystarczy, zwłaszcza Hormanowi. A poza tym on naprawdę kochał twoją matkę. Dlaczego ciągle mu się przeciwstawiasz? Nie usłyszał odpowiedzi. Isak siedział ponury, nie potrafiąc przyznać się do porażki. - Świetnie, wystarczy pogawędek o twoim ojcu. Zamierzasz wstąpić do Gwardii Pałacowej? Po Srebrnonocy możesz podejść do prób bez pozwolenia ojca. - Ale po co? - Isak skrobał paznokciem wzdłuż wyżłobienia w

drewnie. - Nigdy nie zostanę Duchem. Dlaczego niby mieliby chcieć kogoś takiego jak ja? - Nie będziesz odszczepieńcem całe życie, to mogę ci obiecać. Myślisz, że traciłbym czas, ucząc cię sztuki walki, pomimo tego, co większość na ten temat sądzi? - Carel machnął ręką w kierunku jadących za nimi wozów. - Oni nie są tacy jak inni Farlanie. Mogą cię nie lubić, ale plemię cię wykorzysta, bądź tego pewien. Walczyłem ramię w ramię z przedstawicielami twojego gatunku. Zdarzały się wśród nich o wiele gorsze przypadki niż twój dziecinny temperament. Niektórzy zapewne powinni zostać powieszeni lata wcześniej, gdyby nie mieli tyle szczęścia, by walczyć w pierwszym szeregu. Jesteś niebezpieczny, ale masz poukładane w głowie i mistrzowie miecza to zauważą. Tylko pamiętaj o mnie, gdy zostaniesz generałem Isakiem. Weteran się uśmiechnął i Isak odpowiedział mu uśmiechem. Carel nie cierpiał głupców i ludzi marnujących czas. Coś musiało się kryć w jego słowach, inaczej te wszystkie godziny ćwiczeń i treningów byłyby na nic. Isak wiedział, że potrafi pokonać Carela w walce - nawet z obciążonym kijem treningowym przeciwko mieczowi. Wszyscy białoocy byli nadnaturalnie szybcy i silni i właśnie ta siła tak odstraszała zwykłych ludzi. Carel twierdził, że w gwardii byli tacy jak on, ale nikt ich nigdy nie widział. Jeśli to prawda, rzecz jasna nie powierzano by im pilnowania porządku na ulicach Tirahu, lecz wykorzystywano w najbardziej zaciętych walkach. - Przypuszczam, że masz rację - przyznał Isak. - Tylko nie ośmielam się mieć nadziei. Ale podejmę każdą próbę wyrwania się

stąd, nawet jeśli oznaczałoby to rozszarpanie mojego ojca na strzępy. Za taką pozbawioną szacunku odzywkę zarobił w ucho. Dla każdego innego byłoby to bolesne, ale Isak przyjął uderzenie, wcale się nie krzywiąc. Każde dziecko w taborze prędzej czy później poznało rękę Carela, ale mimo to wszystkie go uwielbiały. Jego i historie, które opowiadał. Ale nikt nie pojmował uczucia, jakim Carel darzył dzikiego białookiego. Carel zaś mówił na ten temat tylko tyle, że w Isaku rozpoznał gniewnego młodzieńca, jakim sam niegdyś był. Członków taboru łączyły zarówno więzy krwi, jak i bieda. Większość roku spędzali w drodze i nawet na terytorium Farlanu trzymali się razem. Wóz to jedyny „dom", jaki Isakowi kiedykolwiek dane było poznać, ale nie był w nim mile widziany. Jedynie na dzikich pustkowiach czuł się w miarę dobrze i odczuwał pewną przynależność. Obecność innych ludzi nieustannie mu przypominała, że jest i błogosławiony, i przeklęty. Owa dwoistość odstraszała innych. Białoocy rodzili się, by być obrońcami Siedmiu Plemion, lecz zazdrość i lęk wystarczająco długo demonizowały jego gatunek, by teraz większość ludzi postrzegała ich jako symbol zepsucia Krain. Carel wykrzywił się do chłopaka. - Jesteś tak samo nadąsany i porywczy jak twój ojciec. Myślę, że odziedziczyłeś po nim więcej, niż się spodziewasz. - Może on jest tylko wyjątkowo nieprzyjemny - rzekł Isak kwaśno. - Może, ale dla innych nie jest taki szorstki. Problemem jest dla niego twoje podobieństwo do matki. Widzi ją w twojej twarzy i to przywołuje najgorsze wspomnienia. Gdybyś tak na niego nie

nastawał, może nie musiałbyś spędzać całego życia na powstrzymywaniu się od odgryzania się mu. Isak ostro spojrzał na Carela, ale napotkał wzrok pełen zrozumienia. Gdy patrzył w jego ciemne oczy, widział w nich iskierkę humoru, która uspokajała go i rozświetlała jego dzieciństwo. Carel był chyba jedynym człowiekiem zdającym sobie sprawę z wewnętrznej walki Isaka i jedynym, który był w stanie ją pojąć. - Białoocy są do siebie dość podobni, niezależnie od plemienia - kontynuował Carel, stukając fajką o barierkę. Cień uśmiechu przemknął po jego wargach, gdy popatrywał na swego ulubieńca. - Pamiętasz, jak ci opowiadałem o sierżancie Kulecie? To dopiero był skurczybyk, najgorszy białooki, jakiego kiedykolwiek spotkałem. Wymordował całą swoją rodzinę, gdy miał zaledwie szesnaście lat. No, poza matką rzecz jasna, ale nie możemy was winić, białoocy, za wasze rozmiary, kiedy się rodzicie. Winni temu są bogowie i większość ludzi nie jest tak głupia, by o tym nie pamiętać. W każdym razie mistrz miecza nie miał prawa stracić Ruleta. Najwyższy kapłan Nartisa przyszedł i oznajmił, że znamię na twarzy Kuleta wskazuje, że został dotknięty przez boga. - Carel pogardliwie prychnął. - Dotknięty raczej przez demona, jeśli o mnie chodzi, ale znamię było błękitne jak drzwi świątyni, co do tego nie mam wątpliwości. Utrzymywaliśmy go w stanie kompletnego upojenia przez całe dnie, żeby był w stanie tylko opowiadać dowcipy - ten łajdak umiał mnie rozbawić bardziej niż wasza głupota - inaczej znudziłby się i wszczął walki w koszarach. Ale gdybyś zobaczył go na polu bitwy... Na miłościwą śmierć! Jeśli miałeś Kuleta obok siebie, mogłeś być spokojny. Walczył jak opętany, nawiedzony, nigdy nie ustąpił pola, nigdy nie pozostawił

towarzysza na łasce losu. Gdy walczył z tobą ramię w ramię, mogłeś się czuć bezpiecznie. Carel zaciągnął się porządnie fajką, po czym stuknął nią Isaka po głowie. - Uśmiechnij się, jesteś jednym z błogosławionych. Wszyscy jesteście gwałtowni, zuchwali, groźni i bez serca. Najlepsi z was żołnierze, bo jesteście dwukrotnie silniejsi od innych ludzi i zaledwie w połowie tak troskliwi. Nie zrozum mnie źle, jesteś dla mnie niczym syn, ale znałem wielu z was. W głębi duszy macie coś, czego nie kontrolujecie. Może to gorzej dla ciebie - twój ojciec też nie był zbyt dobry w słuchaniu rozkazów - ale nigdy żaden białooki nie był łagodny jak jagniątko. Bądź posłuszny ojcu do wiosny, potem będziesz wolny, przyrzekam. Tylko panuj nad sobą do tego czasu. - Wcale nie czuję się błogosławiony. - Ach, chłopcze, Krainy są surowe. To okrutne miejsce i potrzebuje białookich, by nad nim zapanować. Bogowie wiedzieli o tym, gdy stwarzali pierwszego z was. Jako model posłużył im ostatni z linii Farlanu, a pismo mówi, że nie był z niego nadworny wesołek. - Carel klepnął Isaka w ramię i obrócił go, tak by chłopiec na niego spojrzał. W jego głosie pobrzmiewała zaduma, gdy znowu przemówił: - Nasi bogowie mogą być wielcy i potężni, ale nigdy nie byli subtelni. Isak znał te słowa, ulubioną mantrę starego żołnierza. Weteran się uśmiechnął. - No, przestań tak patrzeć spode łba. Lekcja skończona. - Położył stopy na drewnianym obramowaniu wozu, ciesząc się słońcem, jakiego długo nie zobaczą, gdy wrócą do domu. Isak poprawił się na swoim siedzeniu i przygotował na długi i

męczący dzień. Bujając w obłokach, starał się policzyć miesiące dzielące go od pełnoletności. Czy będzie dość dobry, by dołączyć do Duchów, czy też nie, w przyszłym roku będzie mógł robić, co mu się żywnie podoba, i gdy już postanowi odejść, nie będzie wleczony z powrotem jak nieposłuszny muł. Ojciec nie mógł przecież przetrzymywać go wiecznie. Isak od zawsze marzył, by zostać Duchem, i co do jednego był przekonany: potrafi pokonać Carela w walce na miecze. Weteran niczego już nie mógł go nauczyć. Jeśli mistrzowie miecza byli tacy jak członkowie taboru, mógłby iść dokądkolwiek i zostać najemnikiem, jak Carel, i podróżować do odległych miast. Wielu z jego gatunku tak żyło, a niektórzy nigdy nie znaleźli stałego zatrudnienia i byli z tego dumni. Białoocy nie mieli w zwyczaju zostawać pustelnikami i żyć w cichej pokorze. Ich natura nie była wystarczająco spokojna. Isak nadal marzył o żołnierskiej sławie, gdy nagle jakiś dźwięk dobiegający z przodu wdarł się w jego myśli. Niemal z każdego wozu wysunęły się głowy; ludzie chciwie wyglądali czegokolwiek, co przerwałoby monotonię podróży. W powietrzu wciąż był wyczuwalny lekki poranny chłód, ale nie przynosił już ukojenia twarzom poczerwieniałym od słońca. Większość nosiła kapelusze z szerokim rondem, ale nie Isak. Jego skóra była jasna jak u reszty jego pobratymców, ale nigdy się nie łuszczyła ani nie opalała, zresztą wszelkie urazy błyskawicznie się na nim goiły. Jeśli o to chodziło, wiedział, że jest błogosławiony. Inne cechy przerażały zwykłych ludzi. Sprawiały, że stawali się nerwowi. Na lewo Isak ujrzał parkę leśnych gołębi, usadowionych na gałęzi i obserwujących przejeżdżające wozy z leniwym zainteresowaniem. Zaczął nawet sięgać po kuszę wiszącą za nim, lecz zamarł w

połowie ruchu, gdy dźwięk zabrzmiał ponownie. To był nawołujący głos. Isak podniósł się z drewnianego siedziska, by lepiej widzieć. Zobaczył zbliżającego się jeźdźca, warkocze tańczące na wietrze i trzymaną w górze włócznię. Sygnał skierowany był do Carela, który także dostrzegł jeźdźca i zdołał już nawet wsiąść na swego wierzchowca do tej pory truchtającego cierpliwie przy wozie. Kuc wprawdzie nie dorównywał imponującym rumakom, jakich Carel dosiadał, będąc Duchem, uprząż nie była specjalnie zdobiona, poza paskiem z wytłoczonymi informacjami o pochodzeniu oraz krótkim wezwaniem do Nyphal, bogini podróżników - ale służył świetnie przez wszystkie te lata. Z jedną ręką wspartą na głowni miecza Carel gestem nakazał Isakowi, by ściągnął cugle, zanim sam popędził naprzód. Cały tabor się zatrzymał i zapadła ciężka cisza. To był w przeważającej części dziki kraj, więc ciekawość mieszała się teraz z obawą. Gdy Carel zrównał się z jeźdźcem, zza zakrętu na drodze wychynęły kolejne postacie. Sześciu mężczyzn zbliżało się do nich. Pięciu najemników strzegących taboru jadących na kucach, takich samych jak ten Carela, i jeden spieszony obcy. Jeźdźcy górowali wprawdzie nad pieszym, ale wyglądali na dziwnie onieśmielonych jego obecnością. Carel minął wóz jadący na czele i zsiadł z kuca. Gdy czekał, aż mężczyzna zbliży się do niego, rozejrzał się, lustrując cały teren. Nie zobaczył nikogo innego, ale nie zdejmował dłoni z rękojeści miecza. Przybysz wydawał się spokojny, lecz był obcy i w dodatku na piechotę, a to zaiste był co najmniej dziwny widok w tych stronach. Isak zdał sobie sprawę, że wbija paznokcie w dłoń, w lękliwym oczekiwaniu tego, co ma się zdarzyć. Obcy był wyższy nawet od

niego, a on przecież spoglądał z góry na wszystkich członków taboru. Był odziany w czerń, od stóp do głów, w utwardzaną skórę i łuskową zbroję, a to wskazywało, że nie pochodzi z tych ciepłych stron, gdzie żołnierze nosili jedynie lekkie pancerze lub wręcz nie mieli żadnych. Pomijając wzrost, mężczyzna na pewno nie był Farlaninem ani też nie należał do żadnego innego plemienia poznanego przez Isaka podczas licznych podróży. Ku swojemu zmartwieniu zauważył, że mężczyzna trzymał wyciągnięty miecz, jednak Carel nie zwrócił na to uwagi. Nie wyjął miecza z pochwy, gdy zbliżył się do mężczyzny, by z nim pomówić. Isak nagle zdał sobie sprawę, że skupia się na ostrzu, nie na człowieku, który je dzierżył, co było niezgodne ze wszystkim, czego uczył go Carel. „Miecz nie powie ci, co zamierza nieprzyjaciel; patrz na miecz, a zobaczysz, jak wbija się prosto w twój brzuch". Mimo to nie potrafił oderwać oczu od broni; jej kształt i kolor były zupełnie różne od tego, co widział do tej pory. Iskierki światła muskały czarną powierzchnię tak leciutko, że zdawały się niemal jedynie wyobrażeniem na ciemnej gładzi. Sam widok ostrza przyprawiał Isaka o dreszcze, jak gdyby owładnął nim jakiś pierwotny lęk. Obcy powiedział coś zbyt cicho, by Isak mógł usłyszeć. - Jesteśmy tylko kupcami, wracamy do Tirahu. Nie chcemy kłopotów, ale jesteśmy na nie przygotowani - odpowiedział Carel na tyle głośno, by ci na wozach, którzy mieli broń, mogli do niego dołączyć. Isak zauważył, że Carel wyglądał na zmieszanego i lekko przelęknionego. Cała ta sytuacja nie miała większego sensu: któż mógł podróżować samotnie, w dodatku pieszo? Czy to zasadzka? Rozejrzał się po wnętrzu wozu Carela, by się upewnić, że włócznia jest w zasięgu ręki. Obcy był bezwłosy i niezwykle chudy, lecz nie były to oznaki

choroby, wręcz przeciwnie, emanował jakąś nadnaturalną żywotnością. Biała, pergaminowa skóra opinała czaszkę, a oczy były całkowicie czarne. Po raz pierwszy Isak zdał sobie sprawę, dlaczego wszyscy wzdrygali się na widok jego twarzy, innej niż u zwykłych ludzi. - Jest wśród was jeden, który nie jest taki jak wy. Powinien udać się ze mną. - Tym razem mężczyzna przemówił głośniej. - Mamy ze sobą białookiego, co z tego? Jest młody. Jaki miałbyś z niego pożytek? - Głos Carela brzmiał lekceważąco. - Powinien iść ze mną, by odnaleźć swą przyszłość. Carel odstąpił na krok od obcego. - Sądzisz, że tak po prostu go tobie oddam? Dla mnie wyglądasz na czarownika. - Chwycił amulet z runą Nyphal, opiekunki podróżnych, i wymamrotał pod nosem krótką modlitwę. - Wracaj do wozu, Isaku, trzymaj się poza zasięgiem wzroku - syknął Horman z zaniepokojoną miną. Zbliżył się do wozu Carela, gdzie obcy nie mógł go zauważyć, i pociągnął syna. Isak zszedł z kozła po cichu i wpełzł do ciemnego wnętrza, podczas gdy ojciec napinał kuszę. - Czego on chce ode mnie? - szepnął Isak. - Nie mam pojęcia, ale bądź pewien, że mu cię oddam, jeśli się nie zamkniesz. - Horman spojrzał ze wściekłością na syna i na powrót skupił się na Carelu. Isak zrobił to, co mu powiedziano, obawiając się zarówno obcego, jak i gniewu ojca. Horman nigdy nie był cierpliwy. O wiele nieszczęść winił swojego obdarzonego nadnaturalnymi zdolnościami syna, począwszy od nieuchronnej śmierci żony rodzącej Isaka, aż do własnego odejścia z wojska, poprzedzonego wypadkiem. Horman nie miał na swym koncie opowieści o

bohaterskich bitwach i prawie śmiertelnych ranach, którymi zabawiałby wnuki przy kominku. Zamiast tego stracił środki do życia, a wszystko to przez nieprawidłowe wykonanie prostego manewru w dniu, gdy się dowiedział o śmierci żony. Teraz nawet mrówki w zapasach żywności były winą Isaka. Obcy spojrzał ponad wozami, jego wzrok wędrował wzdłuż linii taboru, aż Isak poczuł skupione na sobie spojrzenie. Jakaś lodowata obecność zapanowała dokoła, jak gdyby niespodziewanie zaatakowała ostra zima. Isak poczuł nagłe ukłucie paniki, gdy obcy umysł sondował jego myśli, i niewytłumaczalną nienawiść przewyższającą wszystko, co znał do tej pory. W następnym momencie kontakt nagle się urwał, tak niespodziewanie, że zaskoczony Isak się wzdrygnął. - On mnie zabije - jęknął, nie mogąc opanować drżenia dłoni. - On zabije nas wszystkich. Horman odwrócił się i z furią zdzielił Isaka w głowę, by go uciszyć. - Zabije? To będzie musiał ustawić się w kolejce, a teraz bądźże cicho! Isak schował się, gdy spojrzenie obcego zwróciło się na zachodni horyzont, a potem wróciło do Carela. - Mam na imię Aracnan. Jestem tylko najemnikiem, tak jak ty. Moje zadanie było dwojakie, miałem też dostarczyć wiadomość chłopcu, jeśliby do mnie nie dołączył. Mój zleceniodawca jest potężniejszy, niż możesz to sobie wyobrazić. Oto wiadomość. Carel zorientował się, że trzyma coś w ręce. Aracnan wskoczył na kamienną skarpę nad nim. Był to skok dalece przekraczający możliwości każdego ulicznego akrobaty, a wylądował tak leciutko, że żaden kamień ani nawet drobina kurzu nie opadły na

zaskoczonych ludzi w dole. Potem zniknął. Próbowali go śledzić, lecz kiedy już się wdrapali na skarpę, nie potrafili nawet zgadnąć, w którą stronę Aracnan podążył, a na ziemi nie pozostały żadne ślady wskazujące na to, że ktokolwiek tamtędy szedł. W końcu, po bezowocnych poszukiwaniach, nie chcąc tracić więcej czasu na ściganie zjawy, naczelnik taboru odwołał tropiących i w ciszy wznowili podróż. Każdy był zatopiony we własnych myślach. Isak aż podskoczył, gdy kilka godzin później Carel pochylił się nad nim i wyszeptał prosto do ucha: - Nyphal nas strzegła, jestem pewien, czułem jej obecność. - Czy to było to, co ja czułem? Bogini? - dopytywał się Isak, niepewny, czy opisałby swoje odczucia jako boskie. Najemnik skinął głową z oczyma utkwionymi w zachodnim widnokręgu, gdzie żyli bogowie. Widział gniew Aracnana i nie miał wątpliwości, że to bogini interweniowała w ich sprawie. - Zatrzymamy się w najbliższej świątyni i złożymy ofiarę. Nie wiem, czego chciał od ciebie Aracnan, ale jestem pewien, że nie mogło to być nic dobrego. Przez chwilę miał jeszcze niezadowoloną minę, ale rozpogodził się i ze śmiechem dał Isakowi kuksańca. - Bogowie cię pilnowali, chłopcze, więc może jednak mają co do ciebie jakieś plany. Może się przekonasz, że gdzieś tam są gorsze rzeczy niż bele tkanin. Isak siedział z zaciśniętymi ustami, z determinacją patrząc na północ, w kierunku chłodnych, zalesionych dolin i spowitych mgłą gór, które plemię nazywało domem. Miejsce, gdzie bóg Nartis szalał na niebie ponad miastem najeżonymi wieżami, miastem plemienia ciemnowłosych Farlan. Północ Władcy Burz.