a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony853 661
  • Obserwuję553
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań668 656

Tom Lloyd - Królestwo Zmierzchu 02 Herold zmierzchu

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Tom Lloyd - Królestwo Zmierzchu 02 Herold zmierzchu.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 751 stron)

SPIS TREŚCI TYTUŁOWA REDAKCYJNA MAPKA Prolog: Część pierwsza Prolog: Część druga Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22 Rozdział 23 Rozdział 24 Rozdział 25 Rozdział 26 Rozdział 27

Rozdział 28 Rozdział 29 Rozdział 30 Rozdział 31 Rozdział 32 Ostatni akt Postacie BLURB ZAPOWIEDŹ

Tytuł oryginału Twilight Herald Copyright © Tom Lloyd-Williams 2007 The right of Tom Lloyd to be identified as the author of this work has been asserted by him in accordance with the Copyright, Designs and the Patents Act 1988. Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2008 Redaktor Agnieszka Horzowska Opracowanie graficzne serii i projekt okładki Jacek Pietrzyński Ilustracja na okładce Larry Rostant Wydanie I ISBN 978-83-7301-970-6 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań tel. 061-867-47-08, 061-867-81-40; fax 061-867-37-74 e-mail: rebis@rebis.com.pl www.rebis.com.pl Fotoskład: AKAPIT, Poznań, tel. 061-879-38-88 Druk: WZDZ LEGA, Opole

Prolog: Część pierwsza Pomarszczona twarz, blada na tle głębokiego cienia niszy, wyjrzała na ulicę. Nie było tam ludzi, ale wszystko trwało w ruchu, sieczone ulewą, która z każdą chwilą się nasilała, zmieniając udeptaną ziemię w bryzgające błoto. Starzec miał na głowie ciężki, wełniany szal, mocno zawiązany pod brodą. Przesiąknięty wodą materiał ciasno okalał jego oblicze. Niepokój wypełnił oczy mężczyzny, gdy tylko zobaczył deszcz, który smagał grunt, spadał kaskadami z dachów domów i przelewał się w rynsztokach pośrodku ulicy. Tatuaże czarnych piór zdobiące prawą stronę jego twarzy wyglądały jak pomięte. Niegdyś ostre linie rysunku po dekadach zblakły. Powietrze wypełniało bębnienie ulewy. Dźwięk ten sprawił, że mnich zadrżał w mroku. Miał wrażenie, że otacza go i wpycha z powrotem w cień. - Gdzie jesteś, Mayelu? - spytał drżącym szeptem. Gdy tylko wypowiedział te słowa, zza rogu wyłoniła się postać mężczyzny. Szedł ku niemu, bezskutecznie osłaniając głowę rękami przed deszczem. Mayel z nisko pochyloną głową, rozchlapując kałuże, kierował się ku mrocznym niszom monumentu, pod którym czekał na niego starzec. Gdy dotarł na miejsce, otrząsnął się jak pies, rozpryskując fontannę kropel.

- Opacie Dorenie, znalazłem go - oznajmił. - Czeka na nas w gospodzie, zaledwie kilka ulic na wschód stąd. W jego oczach pojawił się błysk triumfu, który zasmucił opata. Mayel był tak młody, że wszystko wydawało mu się wielką przygodą. Do nowicjusza nie docierało, że ściga ich morderca. - Ostrzegałem cię, że to nie zabawa - upomniał go starzec. - Wystarczy, że raz wspomnisz moje imię, a ściągniesz na nas śmierć. - Ale przecież prócz nas nikogo tu nie ma! - zaoponował młodzik, ze strachu robiąc wielkie oczy. Opat widział, że Mayel nie spodziewał się kolejnej bury. Prawdę mówiąc, zasługiwał na pochwałę, ale przecież przede wszystkim liczyło się ich bezpieczeństwo. Mieli do wypełnienia ważną misję. - Mimo to powinieneś zachować ostrożność. Nigdy nie można być pewnym, kto czai się w pobliżu. Ale dobrze się spisałeś. A teraz lepiej poszukajmy schronienia. Musimy zjeść coś gorącego i znaleźć sobie nocleg. Rankiem rozejrzymy się za jakimś lokum, które nada się na dłużej. - Chyba będzie nam mógł w tym pomóc mój kuzyn - stwierdził Mayel, odzyskując pogodę ducha, pomimo ulewy. - Wynajmuje pokoje robotnikom. Na pewno ze mnie nie zedrze, a poza tym zapewni nam ochronę. - Młodzik zaczął się trząść. Przemoczone ubranie kleiło mu się do skóry. Z niepokojem wyjrzał spod łuku niszy i zobaczył groźnie szare niebo. Wieczór pasował bardziej do jesieni niż wczesnego lata, tak jakby bliskość ich prześladowcy odebrała całą radość i ciepło tej pięknej porze roku. - Potrzebny nam będzie dom z piwnicą - oznajmił opat. - Mam pracę i potrzebuję absolutnej prywatności. Nie mogę już dłużej z tym zwlekać.

- Nie rozumiem. - Mayel spojrzał na starca, zastanawiając się, co może być tak ważne teraz, gdy muszą się ratować ucieczką. - Jeśli przeor Corci nas tu znajdzie, muszę być gotowy na spotkanie z nim. Dlatego potrzebuję twojej pomocy. Odtąd prócz dźwigania ksiąg musisz też chronić mnie przed tym miastem. - Czy naprawdę te wszystkie tomiszcza są nam potrzebne? - W głosie Mayela pojawiła się irytacja. Nic dziwnego, już od dwóch tygodni taszczył sześć opasłych tomów. - Przecież wiesz, chłopcze, co w nich jest. Pisma naszego zakonu są święte. Ten zdrajca wprawdzie zmusił mnie do ucieczki z klasztoru, ale nigdy przez niego nie zrezygnuję z tradycji, które on z takim uporem próbuje zniszczyć. Księgi zawsze muszą towarzyszyć opatowi - to jedna z pierwszych zasad, jakich się uczymy. - Przecież wiem, ale czy opat pozostaje opatem, jeśli opuszcza wyspę? Starcem aż zatrzęsło, więc Mayel pospiesznie dodał: - Chciałem powiedzieć, że przecież święte pisma są dla społeczności. Ludzie szukają w nich wskazówek. Czy zatem nie powinny zostać na wyspie? - Sytuacja za bardzo się skomplikowała - uciął opat. - Jesteś nowicjuszem, nie myśl, że znane ci są wszystkie fakty. No, dość już tego gadania. Prowadź mnie do gospody, w której czeka twój kuzyn. Mayel otworzył usta, żeby zaprotestować, ale zamknął je, gdy przypomniał sobie, kto przed nim stoi. Wskazał kierunek. Doren minął go i ruszył z pluskiem przez kałuże. Do piersi mocno przyciskał torbę zawierającą jego niewielki dobytek: dwie księgi oraz dziwną, inkrustowaną masą perłową szkatułę, którą Mayel po raz pierwszy zobaczył w noc ucieczki. Aby jak najlepiej ochronić

pakunek przed deszczem, opat pochylił się nisko i wlepił wzrok w ziemię. - Nie zwiedziesz mnie, starcze - mruknął pod nosem Mayel. Ulewa zagłuszyła jego słowa, ale gdyby opat w tym momencie się odwrócił, zobaczyłby na twarzy młodzika chłodne wyrachowanie. - W tej szkatule jest coś, czego chce Kawka. Nie zabił brata Edina tylko w przypływie szaleństwa. Przeor nie szedłby naszym tropem dla kilku starych ksiąg. Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, co tam jest? To musi być sporo warte, skoro Kawce aż tak na tym zależy. Na pewno wystarczy, abym mógł się wkupić do szajki mojego kuzyna. Jeśli przeżyjemy, sam będziesz dźwigał te przeklęte tomy z powrotem na wyspę, staruchu. Gniewnie spojrzał na plecy opata, po czym szybko wyszedł spod łuku niszy. Dosłownie w ostatniej chwili przekręcił torbę na pierś, żeby choć trochę ochronić ją przed ulewą. Z góry monumentu, w którego niszy chronił się przed chwilą opat, w szumie deszczu rozległ się cichy głos: - Ma ze sobą Czaszkę, czuję to. - Musimy ją poświęcić dla ważniejszego celu. Starzec nie jest tak słaby, na jakiego wygląda, ani tak bezbronny. Niech nas zadowoli, że postąpił dokładnie tak, jak tego chcieliśmy. Teraz może się zacząć następny akt naszego przedstawienia. - Mógłbym go zabić już teraz. - Głęboko osadzone oczy mówiącego, osłonięte gęstymi brwiami, zapłonęły chciwie. Nie przejmował się deszczem moczącym jego gęste, czarne włosy i spływającym po piórach wytatuowanych na policzku i szyi. Gniewnie wpatrywał się w drogę, choć opat zniknął już za rogiem.

- Jego bóg by ci na to nie pozwolił - odezwał się jego towarzysz. - Wyrzeczenie się własnego boga - tak jak ty to zrobiłeś - ma swoją cenę. Władca ptaków, Vellern, powstrzymałby cię przed skrzywdzeniem pierwszego wśród swoich wyznawców. Może nawet wykorzystałby szansę, aby się na tobie zemścić. - Mężczyzna miał na sobie zielony kapelusz i kaftan minstrela, a pod lewą pachą trzymał flet. Wyglądał na lekko tylko zmoczonego, tak jakby krople deszczu wolały go omijać. Miękkie brązowe włosy nie zamokły na tyle, by ściemnieć, a jego policzki, gładkie jak u młodzieńca - choć otaczała go aura dojrzałości - pozostały suche. W kącikach ust czaił się znaczący, pogardliwy uśmieszek. - Mamy ludzi, którzy załatwiliby to za nas - warknął czarnowłosy mężczyzna. Dawniej znany jako przeor Corci, teraz stał się Kawką, napiętnowanym mianem zdrajcy i mordercy. Jego nowy pan nazwał go tak już podczas pierwszego spotkania, do którego doszło niewiele ponad sześć miesięcy temu w jednej z wilgotnych i nieużywanych piwnic klasztornych. Początkowo uznał to za żart, ale stopniowo jego nowe imię się rozpowszechniało. Zaczęli tak do niego mówić nawet Bracia, którzy nic nie wiedzieli o zdradzie, jakiej się dopuścił. Przeora Corciego powoli wymazywano z historii. Z każdym upływającym tygodniem zapominał o nim kolejny człowiek. Kawka wiedział, że dla niego nie ma już odwrotu ani ucieczki od wyborów, jakich dokonał. I tylko myśl o tym, co jeszcze mogła zdobyć potęga Azaera, powstrzymywała go przed pogrążeniem się w ponurej rozpaczy z powodu utraty dawnego życia. Strząsnął krople deszczu z rzęs i zmrużył oczy, wpatrując się w pustą drogę. - Być może Czaszka dodaje staruchowi sił, ale strzała łatwo

przeszyłaby jego zwiędłą szyję, bez względu na to, czy w łapach ma magię czy nie. Ogary chętnie by go rozszarpały. - Nie doceniasz jego inteligencji. Zabezpieczył się przed zamachowcami, a poza tym zawsze należy się spodziewać niebezpieczeństwa, gdy w grę wchodzi moc jednej z Czaszek. Nad ich potęgą nie zapanuje byle młodzik. Stary już zadbał o to, aby jego duch-przewodnik znajdował się zawsze w pobliżu. Wystarczyłby najmniejszy błąd, a mógłby stracić panowanie nad magią i wtedy musielibyśmy stawić czoło bóstwu o ogromnej sile. Lepiej niech ktoś inny załatwi ten problem za nas. Już wkrótce zabijemy mnichów, obiecuję ci to. Minstrel wyjął z sakwy brzoskwinię i podniósł ją do ust. Jego towarzysz pociągnął nosem i z obrzydzeniem odwrócił głowę. - Jak możesz jeść taką zgniliznę? - W końcu wszystko gnije - odparł cicho minstrel, wznosząc oczy ku chmurom. - Zepsucie jest nieuchronne. Ja jestem jedynie sługą. - Odgryzł jeszcze jeden kęs, po czym wyrzucił owoc na drogę. - Nikt nie pragnie tej Czaszki bardziej niż ja, ale nasz pan ma ważniejszy plan. - Taki, w którym dla mnie nie ma miejsca? - Jeśli masz odwagę zgłosić pretensje, zrób to. - Ale... - Kawka się zawahał. Za późno sobie przypomniał, że Azaer zawsze był blisko minstrela. Czaił się tam, gdzie chwilę wcześniej znajdował się cień mężczyzny. Życzysz sobie czegoś ode mnie? Kawka podskoczył, gdy wewnątrz jego czaszki rozległ się głos Azaera. Stojący obok niego minstrel nieznacznie pochylił głowę, jakby się lekko kłaniał. - Nie, panie - wykrztusił były mnich. Poczuł dotyk dłoni na

policzku. Nagły ból sprawił, że mimowolnie krzyknął. Zapiekła go skóra tuż nad szczęką. Kawka dotknął jej w tym miejscu i zobaczył na palcach krew. Nie potrzebował zwierciadła. Wiedział, że znikła część jego tatuażu. Zaknebluj sobie usta, bo jak nie, to wyrwę ci więcej piór. W Scree czeka nas wielka gra. Znajdziemy tu nowych przyjaciół i stracimy starych. Zwab ich wszystkich tutaj i niech zacznie się przedstawienie. My złożymy ukłony dopiero po spektaklu.

Prolog: Część druga W półmroku długiego korytarza poruszył się cień. Ciszę zakłócał jedynie ospały szelest cienkich, białych zasłon w wysokich łukach okien. Balustrada z kutego żelaza, zdobiona liśćmi winorośli, odgradzała wąskie przejście od otwartego holu. Ciężki, popołudniowy upał zdławił wszelką aktywność w pałacu, który trwał pogrążony w milczeniu. Nawet służący znaleźli sobie chłodniejsze zakątki i drzemali, znużeni gorącem. Strażnik westchnął w duchu. Upał dawał się we znaki nawet tym, którzy nie musieli nosić ciężkiego, skórzanego uniformu. Strużki potu spływały mu po rękach i twarzy i piekły w kroku. Stał ze spuszczoną głową. Powieki mu ciążyły, a korytarz zamazywał się w szarą pustkę. Cień przemknął za nim, gładko sunąc po ścianie, ani razu nie dotykając żołnierza. Pomimo panującego w korytarzu półmroku wydawał się wiotki. Na moment zastygł na białych drzwiach, obok strażnika, i pokazał profil pustej twarzy, uwięzionej w ramie framugi, po czym gładko wśliznął się w ciemną szparę przy ościeżnicy i znikł w chłodnej szarości komnaty za drzwiami. Tak jak na korytarzu, w środku również wszystko trwało w bezruchu. Tylko zasłony łagodnie unosiły się w otwartym oknie,

przez które do środka wpadał słaby oddech wiatru. Głównym meblem w komnacie było wielkie łoże z baldachimem stojące na prawo od drzwi. Do każdego z filarów przymocowano zielono-złote kotary. Cień zignorował łoże i ledwie przykrytą parę w lnianej pościeli. Zignorował też rapier z ozdobnym jelcem koszowym, przewieszony przez oparcie krzesła, i topór z wygrawerowanymi na ostrzu lśniącymi runami o czerwonych krawędziach. Przemknął prosto do odległego zakątka komnaty, gdzie niewielkie, spiralne schody prowadziły na okrągłą antresolę o średnicy najwyżej czterech jardów. Na samym środku stało proste, lecz eleganckie biurko. Przez osiem wąskich szpar zrobionych w kamieniu widać było komnatę pod spodem. Na ścianie wisiało jedenaście tablic z łupku śliwkowej barwy, wysokich na dwie stopy. Każdą zakrywał zielony aksamit z wyhaftowaną pszczołą o rozłożonych skrzydłach oraz z wyszytą nazwą miasta. Cień minął najbliższą i okrążył biurko, kierując się do tablicy z wyhaftowanym słowem „Scree". Podniósł długi palec zakończony okrutnym szponem i zaczął kreślić nim coś w powietrzu tuż przed zasłoniętą tablicą. Nikłe skrobanie zakłóciło ciszę. Cień skończył pisać i spojrzał przez szparę w kamieniu na parę śpiącą na olbrzymim łożu. - Dołącz do przedstawienia, mój przyjacielu. Grasz w nim główną rolę - wymamrotał i lekko szarpnął materię, przekrzywiając ją nieznacznie. Potem rozcapierzył niematerialne palce na kształt orlich szponów. Gdy obrócił nimi gwałtownie w powietrzu, po komnacie rozszedł się przytłumiony trzask. Dopełniwszy tego, cień wrócił tą samą drogą, którą tu dotarł, na moment zatrzymując się przy łożu z dwiema śpiącymi postaciami. Pomimo upału leżały splecione

nogami. Bezcielesnym palcem pogładził policzek mężczyzny i zatrzymał się nad powieką, która drgnęła nieznacznie. A co by było, gdybym cię teraz oślepił, o potężny królu? Odebrał ci możliwość patrzenia na ten naród, który tak kochasz? Nie, nie zrobię tego; są widoki, które powinieneś ujrzeć, zanim nadejdzie koniec. Ciężka letnia cisza na powrót wypełniła komnatę, gdy cień oddalił się ku drzwiom i umknął w półmrok korytarza, po czym rozpłynął się w nicość. Król Emin gniewnie przyglądał się tablicy, obciągając brzeg - koszuli i chowając ją w spodnie. - Wracaj do łoża - zamruczała królowa Oterness, głaszcząc niewielką wypukłość swojego brzucha. Pewna bystrooka hrabina już ją wypatrzyła i na dworze rozgorzała burza spekulacji, czy wreszcie ma przyjść na świat dziedzic tronu. Królewska para na razie niczego nie ogłaszała - ciąża była we wczesnym stadium, a królowa obawiała się, że może mieć trudności z powodu wieku. Póki co jednak ten niewielki brzuszek sprawił, że mąż okazywał jej więcej czułości. - Niestety, nie mogę - burknął Emin. Nie spuszczając wzroku z tablicy, pociągnął za sznur dzwonka nad biurkiem. - Wspaniale - skwitowała królowa. - Mój mąż nie ma czasu zająć się żoną, więc posyła po przybocznego, żeby dokończył robotę. Na widok srogiej miny Emina umilkła i naciągnęła prześcieradło na nagie ciało. Było zbyt gorąco, aby wkładać suknię, nawet jeśli miał do nich dołączyć Coran. Poza tym nie chciała opuszczać wygodnego wgłębienia, w którym jeszcze przed minutą leżała razem z mężem. - Przepraszam, Eminie, wiesz, że nie mówiłam tego złośliwie. Co

się stało? Od lat nie widziałam cię tak zagniewanego. Złe wieści? Zanim król zdążył odpowiedzieć, Coran gwałtownie otworzył drzwi i wszedł do komnaty. Białooki zerknął w stronę łoża i skłonił głowę, prześlizgując się wzrokiem po przykrytych prześcieradłem krągłościach królowej. On sam też był skąpo ubrany. Miał na sobie tylko długą koszulę i pas z mieczem, który właśnie kończył zapinać. Oterness zerknęła na blade blizny przecinające jego kolano. Spojrzał na nią gniewnie i pospiesznie wspiął się na antresolę po spiralnych schodach. Ledwie dotarł na sam szczyt, kiedy Emin wycelował palcem w odkrytą tablicę. - Wezwij Braterstwo - nakazał. - Ruszamy do Scree. Coran bez słowa wpatrywał się w powierzchnię łupka, dopóki Emin nie dał mu znaku, że powinni zejść na dół. Białooki, z pociemniałą z gniewu twarzą, powoli uniósł kolano i przesunął palcem po brzydkiej bliźnie. Dopiero po chwili ruszył za królem. Królowa Oterness przyjrzała się im obu i po plecach przeszły jej ciarki na myśl o tym, co wprawiło ich w takie humory. Ciszę przerwał drżący z nienawiści głos Corana. - Ilumen. Królowa pobladła. To jedno słowo starczało za wszelkie wyjaśnienia. Zanim król Emin sięgnął po swoje rzeczy, ujął dłoń żony i ścisnął jej palce. Jej druga ręka troskliwie spoczęła na brzuchu. Dotykając skóry pod pępkiem, Oterness poczuła nierówność blizn i palcami prześledziła wyryte tam imię. Tatuaż tylko je maskował. Ślady nie zniknęły. - A tam, gdzie znajdziemy Ilumena, w pobliżu będzie też Rojak - powiedział Emin. - Obaj zapłacą za to, co zrobili.

Rozdział 1 Na szczycie łagodnego wzgórza Isak ściągnął cugle, zmuszając rumaka, by się zatrzymał. Oparty o łęk siodła, przyglądał się terenowi przed sobą. Towarzysze dołączyli do niego i czekali w milczeniu, podziwiając okolicę. Za sobą mieli sporą część popołudnia, podczas którego bez przerwy świeciło słońce. Znad długiej, pustej łąki płynęła ku nim ciepła bryza, przynosząc zapach suchej trawy i polnych kwiatów. Falujący teren, upstrzony gdzieniegdzie młodniakami, ciągnął się przez wiele mil aż do ciemnej granicy lasu. W oddali widniała ciemniejsza plama jeziora. Isak pamiętał ten las z czasów, gdy podróżował tędy w swojej poprzedniej egzystencji, jako nieznany i nieważny młodzik z taboru. Jego obecne książęce życie nie mogło bardziej różnić się od dawnego. Wiodła tędy tylko jedna droga, zasłana sosnowymi igłami, wijąca się pod wysokimi baldachimami potężnych, starych sosen. Choć biegła poza granicami farlańskiej ziemi, miał wrażenie, że to ostatni bastion domu, bo dalej Krainy otwierały wrota dla wszystkich. Na prawo mieli rząd pięciu porośniętych kolcolistami pagórków. Isak pamiętał, jak wyglądały z drugiej strony. Regularne kopce zawsze sprawiały wrażenie zbyt równych, a z boku ich linia przypominała grzbiet wielkiego węża wysuwającego się z kryjówki w stoku, z którego wyrastały owe garby. Carel, dowódca gwardii Isaka, jego przyjaciel i mentor, opowiadał mu kiedyś o tym, jak wiele bitew rozegrało się tutaj

właśnie dlatego, że pagórki układały się w kształt węża - zwierzęcia ich boga Nartisa. Już sam ten fakt wystarczył dawnym władcom Tirahu, aby uznać to miejsce za właściwą granicę między plemionami, tylko że nigdy nie byli w stanie jej utrzymać. Ukształtowanie terenu sprawiało, że wojska zbliżające się od południa łatwo mogły ten obszar otoczyć i odciąć. Dawno zburzono wieże strażnicze, które miały odstraszać nadchodzących wrogów. Podobny los spotkał pograniczny zamek. Nie pozostał po nich prawie żaden ślad. Isak i jego świta szybko pokonali pierwszy etap pilnej podróży powrotnej. Królewską barką Emina prędko dotarli do granicy, gdzie jeden z czarno odzianych agentów króla zdobył dla nich szybki statek rzeczny, którym mieli ruszyć w dalszą drogę. I wtedy Isakowi nagle przestało być tak spieszno do przekroczenia granicy terytorium, które teraz mógł uważać za własne. Po porażce w Narkangu Biały Krąg zupełnie wycofał się z konfliktu w Tor Milist, a w odpowiedzi na to obecny książę odwołał swoje wojska, aby uporać się z niedobitkami nieprzyjaciela. Niespodziewanie, na wschodniej granicy Tor Milist, biegnącej wzdłuż rzeki, która niosła Isaka i jego towarzyszy do domu, po raz pierwszy w tym stuleciu zapanował spokój. Isak poczuł, jak mimowolnie uśmiecha się do słońca grzejącego mu policzki. Słyszał głosy ptaków: charakterystyczny świergot drozda śpiewaka ukrytego gdzieś w ciemnych zaroślach kolcolistu i dobiegające z większej odległości ćwierkanie szpaków krążących po niebie. Pamiętam dzień taki jak ten. Wędrowałem po wzgórzach Meyon z synami i kuzynami. Wiatr pachniał tak samo jak dziś: ciepłą trawą i polnymi kwiatami. Isak w zamyśleniu przytaknął głosowi w swojej głowie. Hrabia

Vesna kątem oka zauważył ten ruch. Przystojny arystokrata nieznacznie zadarł głowę, aby przyjrzeć się białookiemu, po czym niemal niedostrzegalnie zadrżał i się odwrócił. Isak opisał towarzyszom, co wydarzyło się tamtej nocy w Llehden, kiedy przepowiednia wtargnęła w jego życie, a dusza zmarłego króla opanowała jego myśli. Vesna nic wtedy nie powiedział i od tamtej pory unikał tego tematu. Nowy władca Tirahu widział, że hrabia nie wie, co myśleć. Konsekwencje tamtych wydarzeń były jednocześnie przerażające i doniosłe, nie tylko dla Isaka, ale dla całego narodu. Mihn siedział w milczeniu za białookim, obserwując każdy ruch swego pana. Zaakceptował nową sytuację ze zwykłym dla siebie fatalizmem, natomiast Carel i Tila szybko przyjęli ją do wiadomości. Początkowy szok ustąpił miejsca ciekawości - oboje błyskawicznie odzyskali głosy i Isak przez ponad godzinę musiał ich uspokajać i zapewniać, że nic mu nie grozi. Nie potrafili pogodzić się z tym, że próbował nim zawładnąć duch Aryna Bwra, ale Isak przekonał ich, iż skorzysta na niepowodzeniu Elfa. Skoro oczekiwano, że będzie postępował jak król, czy mógł mieć lepszego doradcę od największego władcy, jakiego znały Krainy? Fakt, że martwy Elf był największym wrogiem bogów, nieco komplikował sprawy, ale Isak miał pewność, że nad wszystkim panuje, musiał tylko jeszcze udowodnić to swoim towarzyszom. Maki wyglądały jak krew. Na niebie i w całych Krainach pojawiały się znaki, ale ich nie dostrzegałem. Nie widziałem tego, co było tuż przede mną. Isak zignorował głos, w którym pojawiła się tęskna nuta. Nie zamierzał pozwolić, aby uwięziony duch zepsuł mu dobry nastrój. W Pajęczych Górach słońce rzadko świeciło nieprzerwanie i

Farlanie cieszyli się takimi dniami. Obcy żartowali, że Farlanie potrafią przerwać bitwę, aby nacieszyć się słonecznym blaskiem. Isak, czując ciepło na policzkach, pomyślał, że to zupełnie zrozumiałe. Zbliżał się wieczór. Słoneczna kula unosiła się odrobinę nad horyzontem, rzucając złoty blask na całe Krainy, jakby chciała je zamknąć w długiej chwili spokoju, zanim wpuści tu zmierzch i pozwoli mu objąć panowanie. Ostatni król podzielił własną duszę na kawałki, aby uciec przed ostatecznym sądem Śmierci. Ukrył swoje myśli i wspomnienia w Kryształowych Czaszkach, które specjalnie w tym celu stworzył. Teraz, gdy do Aryna Bwra wracały tamte obrazy, Isak czuł echo jego bólu. Gwałtownie szukał czegoś, co pomogłoby mu wygnać posępne myśli Elfa z głowy, ale wokół nie dostrzegał niczego, co mogłoby przykuć jego uwagę. Znajdowali się niemal w najwyższym punkcie terenu. Jechali wąskim traktem i oprócz niewielkiego kopca kamieni, jakieś trzydzieści jardów od nich, wokół nie było nic. Pośród wzgórz Meyonu mój dziedzic umarł na moich rękach. Pośród wzgórz Meyonu przekląłem ziemię, na której zginął Velere. Isak poczuł, jak przetacza się przez niego fala smutku i gniewu. Przypomniał sobie list, który dostarczył królowi Eminowi. Dotyczył miejsca zwanego Wzgórzem Velere'a. Teraz nie była to już dla niego wyłącznie potworna opowieść na papierze, ale błysk żalu i furii tak silnych, że nawet po siedmiu tysiącach lat okaleczały Krainy, a ich echo pozostawiało kwaśny smak w ustach Isaka. Westchnął i podrapał się w policzek, przeganiając ciekawską muchę, która krążyła tuż przy jego twarzy. Naprawdę chcesz mi zakłócić piękno tego widoku? - pomyślał. Dzisiejsze Krainy są tak inne od tych, które znalem - odparł

zadumany głos. - Przez długie lata kipiały barwami. Teraz pozostała tylko szarość naznaczona bliznami po moim przejściu. Aryn Bwr ponownie pogrążył się w rozmyślaniach. Od chwili, gdy opuścili Llehden, Isak dopiero dwa razy rozmawiał z duchem, który zamieszkał w jego głowie. - No to mogę się pożegnać z dobrym nastrojem - mruknął i zsunął się z siodła. - Panie? - zdziwił się Vesna. - Muszę rozprostować nogi - odparł Isak, lekceważąco machając ręką. Carel natychmiast wydał gwardii rozkaz rozejścia się, tak jak podczas każdego postoju. Potem zsiadł z konia i dołączył do młodego władcy. Isak zmusił się do uśmiechu i objął ramiona starego nauczyciela. Kiedy powoli ruszyli w stronę kopca kamieni, poczuł, jak jego uśmiech staje się bardziej szczery. Dziwne, że dopiero gdy stało się to niestosowne dla mężczyzny z jego tytułem, zapragnął uściskać człowieka, który był dla niego ojcem w większym stopniu niż Horman. - Chcesz się pomodlić? - spytał Carel z powątpiewaniem. Znał białookiego przez większą część jego życia. Chłopak zawsze reagował niechęcią, gdy próbowano zmusić go do pobożności. Isak wzruszył ramionami. - Pewnie powinienem wyrobić w sobie ten nawyk, skoro stałem się ważną osobistością. - Nie spodziewałbym się tego po tobie - odparł dowódca, celowo ściszając głos, aby nikt ich nie usłyszał. Żołnierze, starannie wyselekcjonowani członkowie Gwardii Pałacowej, byli absolutnie godni zaufania, jednak tym razem chodziło o tak zdumiewającą tajemnicę, że im mniej osób o niej wiedziało, tym lepiej.

- Ani po nim - przypomniał mu Isak z uśmiechem. - Przestań się zamartwiać jak stara baba. Tila potrafi to robić za was oboje. - W takim razie, o co chodzi? - spytał Carel ze zdziwieniem. Isak westchnął. - O nic ważnego. Po prostu chciałem przez chwilę nacieszyć się widokiem i oczyścić umysł. On ciągle odnajduje strzępy swoich wspomnień, zamknięte w Kryształowych Czaszkach. Wiem, że jakaś jego część towarzyszy mi od momentu moich narodzin, ale przez całe tysiąclecia brakowało wielu elementów układanki i wierz mi, nie wszystkie są wesołe. Pokonani mają mniej szczęśliwych wspomnień. - Białooki bezwiednie sięgnął palcami do szklanego kształtu wtopionego w jego kirys. Odkąd poznał moc pradawnych artefaktów, niechętnie je wypróbowywał, ale jednocześnie ich obecność działała na niego uspokajająco. - Jakich wspomnień? - Bitew, śmierci jego syna... Czasem to tylko bezsensowne fragmenty, tak jak w moich snach, a czasami rzeczy, które wiele wyjaśniają. - Na przykład co? - cicho dopytywał się Carel. - Pamiętasz dzień, w którym wszystko się zaczęło? - Masz na myśli Aracnana? Ogień gniewu zatlił się w trzewiach Isaka, ale zdołał go zagasić. - Tak. To Aracnan zabił Velere'a, syna i dziedzica Aryna Bwra. Czułem nienawiść Aryna i dlatego wtedy nie chciałem iść z Aracnanem. Podejrzewam, że on z tego samego powodu nie zbliżył się do mnie. Nie wiedział, z czym ma do czynienia. Kiedy sięgnął ku mnie zmysłami, okazało się, że nie jestem przerażonym chłopcem, jakiego się spodziewał. - A jak znowu go spotkasz? - spytał Vesna. Razem z Tilą dołączyli

do Isaka i Carela. Oboje z niepokojem przyglądali się białookiemu. Religijne amulety na żółtych tasiemkach, wplecione w długie włosy dziewczyny, delikatnie dźwięczały na wietrze. Isak zmarszczył czoło. - Nie potrafię na to odpowiedzieć. - Obejrzał się w stronę, skąd przyszli, tak jakby spodziewał się zobaczyć tam Aracnana, ale na szlaku nie było nikogo. Pszczołówki śmigały nad ziemią, sztywno rozpościerając zakrzywione, zielonkawe skrzydła i chwytając niewidoczne zdobycze. Gdyby Isak obawiał się pościgu, smukłe sylwetki ptaków byłyby dobrym znakiem - nie polowałyby, jeśliby w trawie ukrywali się ludzie. - Jeżeli ponownie spotkam Aracnana, nie wiem, co on zrobi - przyznał. - Ale jak ty się zachowasz? Zdołasz zapanować nad... nad nim, zanim zaatakuje, tak jak rzucił się na arcykapłana Larata? - spytała Tila. - Wtedy było inaczej. Nie byłem na to gotowy - odparł Isak. - Teraz dobrze wiem, jaki jest niebezpieczny. Musicie mi wszyscy zaufać. Aryn Bwr po prostu nie ma dość siły, aby mną teraz zawładnąć. Przy Bluszczowym Kręgu miał swoją jedyną szansę i nie udało mu się. Jestem dla niego za potężny, a moja moc stale rośnie. - Naprawdę? - Może nie w sensie fizycznym, ale odkryłem, że liczą się także inne rzeczy. - Isak się uśmiechnął. - Na bogów, Carelu, potrafisz uwierzyć, że niecały rok temu siedziałem na twoim wozie i żaliłem się, że nigdy nie zostanę przyjęty do Gwardii Pałacowej? - Roześmiał się głośno. Dotarli do przydrożnej kapliczki i Isak przebiegł palcami po sięgającym mu do pasa kamiennym kopcu. Ktoś z wielką

starannością ułożył odłamki skał, tak aby w wierzchołku powstało zagłębienie. Tkwiła w nim misa ofiarna wbudowana na stałe w konstrukcję, tak że tylko jej połowa wystawała z kamieni. Była zrobiona z niewypalonej gliny, prosta i zwyczajna, ale jej zawartość dowodziła, że dla kogoś to miejsce miało ogromne znaczenie. W naczyniu leżały rzeźbiony kościany grzebień, wysłużony, ale wciąż zdatny do użytku nóż i dwie małe miedziane monety. Dla Isaka nic te dary nie znaczyły, ale miały wartość dla pasterza, który je tu zostawił. Nad misą znajdował się zaokrąglony kawałek łupku, na którym wyryto symbol rogów Vresta, boga zwierząt. - Rzeczywiście - potwierdził weteran z ponurą miną - niecały rok temu żartowałem, że bogowie mają być może dla ciebie jakiś plan. Nie w porę wypowiedziałem te słowa. Siwowłosy dowódca odszedł od kapliczki, głośno odchrząknął i splunął na pylisty grunt, czym ściągnął na siebie karcące spojrzenie Tili. Widząc jej minę, zwiesił głowę, przez chwilę ze skruchą wpatrywał się w ziemię, po czym sięgnął do sakiewki, wyjął monetę i wrzucił ją do ofiarnej misy. Nagana Tili zmieniła się w uśmiech zadowolenia, któremu Carel nigdy nie potrafił się oprzeć. Promiennie spojrzała na zaprawionego w bojach żołnierza, tak jakby był pięciolatkiem, który dopiero uczy się odróżniać dobro od zła. Carel przykląkł przed kopcem i w myślach odmówił modlitwę. Kiedy weteran pochylił głowę, Isak poczuł dotyk bryzy, muskającej jego szyję, niczym chłodny oddech. Instynktownie się odwrócił, ale nic za sobą nie zobaczył. Tylko w jego myślach pojawiła się pewność, że bóstwo tego miejsca znajduje się w pobliżu. Sięgnął zmysłami w przestrzeń, najdelikatniej jak mógł, i ku swojemu zdziwieniu dostrzegł zamazany, cienisty kształt, który jak