agh_sko

  • Dokumenty97
  • Odsłony14 865
  • Obserwuję7
  • Rozmiar dokumentów156.1 MB
  • Ilość pobrań5 787

Tamela Quijas - Angels Fire, Demons Blood - Prolog

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :107.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Tamela Quijas - Angels Fire, Demons Blood - Prolog.pdf

agh_sko EBooki Tamela Quijas
Użytkownik agh_sko wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 40 osób, 17 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 14 z dostępnych 14 stron)

Tłumaczenie dla: Translations_Club Tłumacz: Isiorek Korekta: sylwikr

Prolog Gdy głębia wszelkich przekleństw zostanie ujawniona i rozpocznie się piękno magicznych opowieści, tak właśnie powstanie ta opowieść Dawno, dawno temu, w czasach nie tak odległych, było odległe królestwo. Dla wszystkich tych, którym zdarzyło się przypomnieć sobie prowincję St. Lorraine, księstwo wygodnie ulokowane w kręgu potężnych, pokrytych śniegiem gór i przepięknie kwitnących pól. Był to spokojny kraj, otoczony wzgórzami i dolinami, opływający bujnymi plonami i śmiechem szczęśliwych chłopców. Przynajmniej tak ona wyglądała w modlitwach przymierających głodem chłopów, nieprzerwanie pracujących w teraz jałowej wsi, opływającej w złamane widma. Nieszczęśliwi mieszkańcy pamiętali, jak łąki St. Lorraine wypełnione były cudownym zbożem. Złota powłoka rosła wysoka i silna, smukła jak bursztynowe ostrze połyskujące w górskim słońcu. Obecnie pola były jałowymi pustkowiami, ponurej ziemi. Umierająca z głodu ziemia niezłomnie odmawiała wyprodukowania choćby najmizerniejszego źdźbła trawy. Zamiast tego wiatr spokojnie gładził całą obumierającą powierzchnię, kawałki cennej ziemi St. Lorraine odfrunęły. Okazało się, że każde samotne zboże rozpaczliwie poszukiwało obietnicy bardziej przyjaznego królestwa. Dawniej starożytne dęby, klony i wiązy dostarczyły bardzo cennego cienia podczas gorąca długich, letnich dni. Poza tymi drzewami, gęste zagajniki obfitych liści okrywały cieniem drogi, karmiły obfitymi, łatwo dostępnymi owocami, wygłodniałych turystów i tak samo chłopów.

Jabłka, brzoskwinie i śliwki wisiały ciężko, ich słodkość wychwalana była w całym cywilizowanym świecie. W bogactwie smutku zgłaszającego pretensje do tej ziemi drzewa odmówiły rodzenia pomarszczonych owoców albo rozwinięcia choćby najmniejszego liścia. Bogactwo cennych lasów zniknęło, zastąpione przez powiększające się dziury, sękate pnie i zgliszcza. Każda poskręcana, zawiązana i naga kończyna opłakiwała stratę swoich wyniszczonych braci. Wiecznie wzniesione do nieba, ciemne gałęzie cicho błagały o wytchnienie od niesprawiedliwości niszczejącej prowincji. Gaworzące strumyki, kiedyś wypełnione najczystszą i najświeższą wodą, wyschły do zaledwie strużki. Gdy woda zniknęła, już nie rodziła soczystego, srebrzystego mięsa ryb, które wypełniłyby brzuchy wyładniałych mas, a garnki kucharzy pozostały puste. Na ziemi leżały odpady głodu i pragnienia narastającego wśród chłopów. Ostatnim razem St. Lorraine chwaliło się bogactwem pod przywództwem dobrotliwego suwerena. Dawny władca, życzliwy człowiek, pielęgnował lojalność ludzi i ziemi. Stawiając siebie na równi pośród swoich lojalnych poddanych i tylko za czasów jego rządów, Króla Alphonse, utrzymywało się dobro obywateli i dobrobytu w St. Lorraine. Niestety, pierwsza równonoc poprzedzająca rok oznaczała śmierć dobrego króla. Śmierć ukochanego władcy nie była spowodowana wiekiem czy nieuleczalną chorobą, dopełnił swego żywota z ręki podłego barbarzyńcy. Umierając, by chronić tych, o których się troszczył, ziemie dobrego króla zostały złupione, a jego poddani w okrutny sposób zniewoleni. Każdy akr ziemi i każdy człowiek zostały własnością złego rycerza odpowiedzialnego za morderstwo ukochanego króla. Obecny monarcha stanowczo trzymał się zasady smaku zimnej stali, wypalał piętna swym wiecznie rozpalonym ostrzem i żądlił batem.

Rządził ciężką ręką, jego czyny dorównały zachowaniu, jakiego dopuszczali się jego bezlitośni rycerze. Żądza krwi i chwała w bitwie leżała wyżej w priorytetach władcy niż dobro ludzi. Piękna córka Króla Alphonse, Księżniczka Anjelie, stała się niczym więcej niż kolejnym łupem wojennym. Jej pełna współczucia niewinność i dobre serce nic nie znaczyły dla nowego władcy. Uzurpator nie przyznał księżniczce nawet odrobiny łagodności. To prawda, niektórzy twierdzą, że uzurpator wziął ją sobie za żonę. Niestety, dla kopiących odrobinę bardziej w głąb jego czynów, czyn ujawnił jego absolutną dominację. Jego brutalność nie była zahamowana dla uczciwej Anjelie, więc cierpiała z powodu demona rządzącego prowincją. Gdy cenna ziemia skruszała i zmieniła się w jałowe pustkowia, gdy umierali ludzie, Anjelie stała się kruchym szeptem. Mocno spuchnięta z dzieckiem, została zamknięta w popadającej w ruinę wieży, kiedyś błyszczącym klejnocie w koronie St. Lorraine. Gdy zamek i ziemia zmarniały, a cenna Lady Anjelie podupadała w swojej wieży, wszystko doświadczyło dojmującego poczucia straty. Zamiast napędzającej ludzkie serca radości, ilekroć usłyszeli, że monarcha jedzie na swym rączym rumaku, wybuchał przed nim strach. Ten sam strach przyciągnął tutaj wiedźmę, pomimo groźby burz i błysków piorunów. Jej urywany oddech świszczał w chorych płucach, gdy szła, utykając, jej kaleki chód drżał. Od czasu do czasu potykała się i upadała, jej krzywe nogi ustalające prędkość, z jaką podróżowała. Starożytna poza wyobrażana sobie przez lata, szaro-włosa kobieta widziała wiele długich zim. Rozprzestrzeniały się niewinne szepty, że była starsza niż rozpalone ogniska. Przypomnieli sobie kobietę z czasów jej młodości, tak jak przypominali sobie rodziców. Kiedy zobaczyła fantazje i wymruczane podejrzenia, odbiło się to na jej ciele, zmęczonym i

przypominającym sękaty dąb. Jej rysy były niemal nie do odróżnienia, znikając pod grubymi zmarszczkami i w rowkach odwzorowujących jej twarz. O tej samej twarzy, zakręconych w gwałtownej chmurze kruchych szarych i białych włosach. Niezdyscyplinowanie służyło określonemu celowi, chroniąc wszystko przed poruszającą się, mleczną nieprzejrzystością niewidomych oczu. Stara kobieta potknęła się ponownie. Upadła na opuchnięte i pokrwawione kolana, zanim odwróciła się z wymamrotanym przekleństwem. Jęknęła głośno, pragnąc choćby najmniejszego fragmentu wizji, czegoś, co pomogłoby jej w niebezpiecznej wędrówce. Ostrożnie wybrała drogę między ostrymi kamieniami, porzuconymi wozami i padliną porzuconych zwierząt domowych. Walcząc i z trudem łapiąc oddech, szła dalej, wypełniając się rozpaczą i strachem. Musiała dojść do granic ziemi Niszczyciela D'Angel, należących niegdyś do jego lepszego poprzednika. Dysząc, z trudem podnosząc klatkę piersiową, zatrzymała się. Podniosła głowę i odsunęła gąszcz włosów, jej ślepe oczy wydawały się oglądać krajobraz oświetlony księżycową poświatą. Pomimo że jej wizje porzuciły ją wiele lat temu, wydawała się polegać na wskazówkach wyjątkowego zmysłu. Cienie, przedmioty, tak powszechne w jej życiu, teraz zostały ukryte. Mamrotała pod nosem i potrzęsła głową w zadumie. - Nawet ci zadręczający mnie przez całe życie opuścili mnie w godzinie potrzeby - oddychała chrapliwie, słowa wylatujące z bezzębnych ust. Zadrżała od nieznanego jej wcześniej zakłopotania i zawiązała wytarty szal bliżej zgarbionych ramion. Wiedziała, kim była masa zagadkowych postaci i po co były – znak nadchodzącej zagłady. Nie była

winna ich dezercji, jednak nawet zmarli poszukują azylu od demonicznego pana tej ziemi. Jej wykręcone dłonie skubały nerwowo wytarty szalik, wiedząc, że kończył jej się czas. Czy jej upadek nastąpi dziś wieczorem, jutro czy w następną wigilię, nie wiedziała, dopóki nie zniknie, tak jak świecące światło nad tą niegdyś bogatą krainą. Jej ciało było zbyt znużone, zbyt starożytne, by biec, i nie mogła dogonić bezwzględnego monarchy. Znała prędkość jego rumaka i nikczemność jego serca i były one złowrogim zbiorem. Jak na zawołanie, jej czujne uszy usłyszały głuchy odgłos szybko zbliżających się kopyt, a ziemia zadrżała pod nią. Głośne gwizdy wypełniły powietrze, następując po brzęczeniu uprzęży i ciężkiej zbroi. Kolejny nieprzyzwoity okrzyk rozległ się od hordy bezlitosnych rycerzy otaczających ją, ich zabawa była bardziej podobna do polowania niż ścigania bezsilnej, starej kobiety. Prychające oddechy wierzchowców, dźwięki podobne do zgrzytów i tych wydawanych przez cierpiące zwierzęta, uderzyły w nią echem. Spokój nocy wypełnił się nienaturalnym uderzaniem o siodła i sporadycznym drapaniem końskich kopyt o wysuszoną ziemię. Wybuch rubasznego śmiechu dobiegł od hordy, wypełniony gwałtownymi przekleństwami, powodując, że zadrżała ze strachu. - Zatrzymaj się, czarownico! Nagle wykrzyknięte polecenie stłumiło rechot. Znała mniej wiec zasłyszany głos, należący do pozbawionego skrupułów pana St. Lorraine. Dreszcz przerażenia przepłynął przez jej okaleczone ciało, a ciężar ciężkiego ciała konia docisnął ją. Nawet nie korzystając ze wzroku, wiedziała, że ją otoczyli, jej pan stał przed nią, a jego ludzie stali na skrzydłach. Przez długą chwilę brutalne wierzchowce i ich jednakowo

myślący właściciele, mężczyźni, którzy otrzymali od kościoła błogosławieństwo za ich rzekomy honor, mocno ją popchnęli. Oburzona, wiedziała, że każdy wojownik był niczym więcej jak narzędziem do zastraszenia kobiety. - Nie ruszaj się! - rozkazał nieprzyjemnie zachrypły głos Lorda St. Lorraine, a za jego plecami ludzie niechętnie się cofnęli. - Mój Panie - stanęła dumnie przed nim, jej postawa była wyzywająca, jej zgarbione ramiona cofnęły się. - Czarownica - jego słowa były niskie, ale nie stracił przy ludziach otaczających go. Jego wierzchowiec bryknął pod nim, plamki krwi zabarwiły jego ślinę, rozpryskując się w powietrzu, gdy zwierzę wykonało swoją sztuczkę. – Prowadziłaś moich ludzi na wyprawę niewartą ich czasu. Twarz kobiety stała się zwodniczo spokojna pod dziką plątaniną jej stalowoszarych włosów. Dumnie nadepnęła na drobny kawałek umierającej ziemi, która pokrywała jej ukochany kraj. Pomimo odwagi chciała zalać się gorzkimi łzami. Odpychając pragnienie, wzmocniła uchwyt na szalu. - Jestem prostą kobietą, starożytną przed czasem, mój panie. - Jej głos był głośny i równomierny, gdy mówiła oczywistości. – Czy ktoś taki jak ja mógłby być cenny dla kogoś tak królewskiego jak ty? Pochylił się w siodle, jego hełm leżał w zgięciu ramienia, a lejca luźno zwisała przytroczona do wierzchowca. – Ty, kobieto, w zasadzie grozisz mi na moich własnych ziemiach. Zachichotała, śmiech był długi, a oddech świszczący.

- Stara kobieta jest zagrożeniem dla kogoś twojego pokroju? - zażartowała wyzywająco. - Jestem zagrożeniem do wielkiego króla St. Lorraine? Władca przesunął swojego brykającego wierzchowca do przodu. Kobieta poczuła chłodny, cuchnący oddech zwierzęcia na swojej pergaminowej skórze i niewysłowione gorąco promieniujące od intensywnej złośliwości monarchy. - Moja żona - rozpoczął, jego słowa były śmiertelne, tak jak śmiertelne było ostrze jego miecza. – Twoja Królowa Anjelie mówiła o twoich czynach. Mówiła o mocy, którą posiadasz, i twojej umiejętności widzenia przyszłości, teraźniejszości i przeszłości. - Jestem starą kobietą - potwierdziła niezachwianie. Mrugnęła wolno i celowo odpychając supeł rozrzuconych włosów z twarzy. - Opowieści, o których mówi, są bajkami snutymi przez dzieci o bujnej wyobraźni. Nie mam żadnych mocy. Władca wyprostował się, a jego powątpiewające rżenie pasowało do dźwięku wydawanego przez jego konia. Zmarszczył brwi, a mały mięsień drgnął na owłosionym policzku. - Wiem lepiej, stara kobieto - powiedział, jego nozdrza rozszerzyły się. - Słyszałem szepty w królestwie. Chcę twojej mocy. Nie - przerwał - domagam się twojej mocy! - Jakakolwiek moc, którą mogę posiadać, nigdy nie będzie do twoich usług - odpowiedziała uparcie. Powiedziała prawdę, nie miała żadnych znaczących mocy, jedynie prosty dar widzenia. W umyśle słyszała słowa zgubionych dusz przemierzających ziemię w wyblakłych smugach dymu. Nigdy nie zrozumiałby, że istniały jedynie duchy w jej świecie o zasłoniętym polu

widzenia, zjawy pokazujące jej królestwa spoza życia. –Usłyszałeś nic więcej, jak tylko opowieści snute przez przesądnych chłopów. - Nie sądzę, nie pod groźbą tortur - warknął ponuro. - Tortury sprawią, ze niejeden opowiada dziwaczne opowieści niemające nic wspólnego z rzeczywistością - jej odpowiedź była spokojna, tylko dreszcz wypełnił jej ochrypły śmiech. - Tak może być… - przerwał, a matowy kolor jego oczu zlustrował jej twarz, jakby otrzymał umiejętność diabła, by zajrzeć w głąb jej duszy. Zamiast się skulić, pozwoliłam mu dogodnie spojrzeć w jej niewidome oczy. Jej zwykle hojne serce uodporniło się, gdy wyczuła drżenie i strach od niezwyciężonych rycerzy. - Szukasz czegoś, czego nigdy bym się po tobie nie spodziewała, D'Angel. Szczególnie spokojny, szyderczy uśmiech wykrzywił jego wargi. Niszczyciel D'Angel odwrócił jej pogardę w swoich własnych myślach, nieświadomy myśli wypełniających jej umysł. D'Angel. Imię suzerena było kpiną, pomyślała, nie był wielkim aniołem, co oznaczało jego imię. Tak jak ludzie z St. Lorraine myśleli, był ponurym serafinem niegodziwości i śmierci, biczem atakującym ziemie, które wcześniej pobłogosławił. Dumnie nosił imię Niszczyciela D'Angel, Demona St. Lorraine. - Jeśli odmówisz mi tego, czego chce, będziesz dla mnie nic niewarta! Podniósł swą odzianą w rękawice dłoń. Swoim najgłębszym zmysłem starożytna kobieta widziała wizję rozrastającej się hordy demona. Chętnie przywitała otaczające ją aury, pomimo jej ślepoty,

spowijając jej okaleczone ciało w fali ciemności. Głęboki szkarłat i czerń, ciemność i strach płynący od rycerzy zamiast obiecanej chwały i światła. Zwiesiła głowę, próbując się psychicznie odsunąć od negatywnego tłumu. Nie była w stanie powstrzymać stłumionego gwałtownego wdechu, gdy ciężkie liny przymocowały jej ramiona przy bokach. Niewygodne więzy zacisnęły się, niemal wyciskając oddech z jej płuc. - Nadejdzie istota światła, która opanuje ciemność i wróci, by panować nad tą ziemią. Dobro zwycięży nad mocą zła, wszystko ponownie zostanie naprawione - skandowała starożytną, śpiewną litanię, rozpaczliwie szukając spokoju, którego nie czuła. - Cisza, kobieto! - wykrzyknął głośno D'Angel. - Zrób ze mną, co zechcesz, Lordzie D'Angel – powiedziała pozornie skruszonym głosie, jednak każde słowo ją dusiło. Nie chciała w ostatnim śladzie wizji poznać swego losu. - Nie będę służyć ani tobie, ani nikczemności, którą rozsiewasz po świecie. Mój dar nie będzie używany w imię zła. Jego miecz opuścił pochwę z sykiem, a ostre źdźbło uniosło się wysoko w powietrze. Jego wierzchowiec bryknął, tak kapryśny jak bezwzględne hordy, a mały tuman kurzu wzniósł się ku górze. Zakazany i krwawy okrzyk wojenny wypłynął z ust króla, jego żądza śmierci dawno przezwyciężyła strach. - Twoje życie zakończy się tej nocy - ślubował ponuro, jego deklaracja była ledwo słyszalna ponad odpowiadającym rykiem jego ludzi. - Może i tak będzie, ale nie wcześniej niż wypowiem to, co muszę! - wykrzyknęła stanowczo, a wolny uśmiech dotknął jej bezzębnych ust. Mleczna biel jej niewidzących oczu uniosła się ku władcy i nie mógł

powstrzymać dreszczu. Nieprzejrzystość tych jarzących się kul odzwierciedliła nieuświęcony cień czerwieni w blasku uniesionych pochodni. - Nie masz nic do powiedzenia, starucho! – warknął, jego bicz uderzył w jej już i tak okaleczone ciało. - Ach, ależ mam, Lordzie D'Angel - ciągnęła dalej, ale każde słowo przynosiło jej ból. W ogólnie widocznej wizji z jej umysłu wyczuła, jak się wzdryga i pogardliwie uśmiecha. Demon St. Lorraine był nieprzygotowany na łagodność słów wzrastających od niej, proroctwa wypowiadane innym głosem niż jego własny. Słowa były twarde i silne, intonacja mistycznie unosiła się ku górze w nieruchomym, nocnym powietrzu. Dla ciebie, tej nocy, widzę dwóch spadkobierców urodzonych z twojej duszy demona i naszej dobrej Królowej Anjelie, Jego serce wypełnione sprawiedliwością i potęgą, jedna dusza będzie dobra i lekka. Druga będzie żyła wyłączenie po to, by czynić chaos i wojnę, echo twojej przeszłości i wyrządzonych tej nocy czynów. Ani dobremu, ani złemu nie będzie dane wytchnienie, ich dusze będą przeklęte życiem wiecznym, zmuszone do znoszenia wizji, które mnie dręczą. Twoje złe czyny przeklęły twą duszę. Ślubuję, że żaden twój spadkobierca nigdy nie zazna spokoju! Gdy krzyki upiornych potępieńców, widmowy, mrożący krew w żyłach szmer wiatru rozbrzmiewał żałośnie za nią, podnosząc szkarłatne ogony królewskich chorągwi. Wierzchowce bryknęły z trudem, zdolne wyczuć coś niewypowiedzianego, co ciągnie w tą zimną noc, która

spowodowała, że jej wizje powróciły. Słaba miedziana woń krwi uniosła się w powietrzu i zmarszczyła noc w pogardzie. Wiedziała, że życiowe płyny, które czuła, były nikogo innego jak jej. Starucha podniosła siwą głowę w hebanową ciemność rozgwieżdżonego nieba. Zapanował wokół niej spokój i z goryczą zdała sobie sprawę, że wizja ją opuszcza. Zamiast spokojnego głosu słyszała szmer wiatru. Pokiwała głową, jakby w odpowiedzi na niespostrzeżone przez nikogo słowa. Lodowaty wiatr owinął opancerzone ciała, wstydliwy, dokuczając im zarośniętym twarzom i zmuszając rumaki do protestu. Szaro-włosa wiedźma uśmiechnęła się, gdy na glebie St. Lorraine wyrosła róża, każde cenne ziarno falowało i tańczyło, nim zniknęło w niebycie. Dla mojej dobrej Królowej Anjelie, Oferuję wyłącznie to samotne wytchnienie. Wieczne błogosławieństwo anielskiego ognia odkupi jednego spadkobiercę; Spowity krwią swoich ofiar, drugi będzie mieszkał w samy środku Piekła, Dusza demona kłamcy. Jej wewnętrzna istota oddzieliła się od pomarszczonej zewnętrznej łuski jej własnego ja, gdy lodowaty wiatr zafalował miedzy kutą stalą, i skuliła się bezwładnie na ziemi. Niezdolna do wypowiedzenia kolejnego proroczego słowa, wypluła cenną krew na zakurzoną glebę. Odbarwiona przez potężny przypływ, dotknięta suszą ziemia wchłonęła życiodajny płyn, odpowiednik dawno zapomnianego deszczu. Jej klatka dźwignęła się ostatnim oddechem, drżącym, powolnym i długim, nim zblakła. - Spalić ja! Palić ją tak długo, dopóki nic z niej nie zostanie! Nie chcę nawet widzieć kawałka włosów, kości czy chociażby odzieży! - rozkazał władca, chowając do pochwy ciężki ciężar jego poplamionego

krwią miecza. Obawa zafalowała wśród hordy poddanych, wypełniając przez minutę ich chore serca. - Zniszczcie ją! - warknął gorąco monarcha, jego ciemne oblicze zdziczało. Jego ludzie pozostali wyjątkowo milczący, pochodnie uniosły się, płomienie zamigotały w szybko rosnącym wietrze owiewającym dolinę. – Zniszczcie ją, mówię! Zimna szarość oczu D'Angela świeciła w blasku ognia, a jego ludzie pośpieszyli do swego zadania. Marszcząc brwi, odwrócił się w siodle, zwrócił uwagę na postać samotnego jeźdźca. Mięsień zadrżał z wściekłością w jego zaciśniętej szczęce, zanim odwrócił się do swoich rycerzy, spluwając na okaleczone ciało kobiety. - Upewnijcie się, że została spalona doszczętnie, i rozrzućcie jej prochy na wietrze. Nie chcę tworzyć dla ludzi męczennika. Nagły wybuch światła i smród palącego się ciała wypełniły powietrze. Płomienny blask emitowany ze zwłok starej kobiety rozjaśnił fioletową barwę nocnego nieba. Żarzące się palce pomarańczowo- czerwonych płomieni skoczyły łapczywie w górę, walcząc po cichu z wiatrem. Wysuszone ciało wiedźmy smażyło się pośpiesznie, a intensywny ogień trawił pozostałości starożytnej jasnowidzki. Dla rycerzy obserwujących wygłodniały ogień jej ciało wyglądało jak wyschnięte, jesienne liście, a jej popioły rozproszyły się, iskrząc w powietrzu. - Mam wspaniałe wieści tej wigilii, panie! – wykrzyknął zdyszany jeździec, zbliżając się. Znużony, walczył o oddech, podczas gdy powstrzymywał wierzchowca od drżenia, gdy się zatrzymywał. Nieszczęsny rycerz wdychał przyprawiającą o mdłości woń kruchego ciała i palących się ubrań. Zadrżał pod wagą swojej zbroi, nieświadomy tego, że jego władca odnotował jego zachowanie w pamięci. – Mam wspaniałe wieści, Lordzie!

- Jakie przynosisz wiadomości? - D'Angel, samozwańczy władca St. Lorraine, zapytywał burkliwie. - Tej nocy zostałeś nagrodzony narodzinami następcy, milordzie - powiedział jeździec, wymuszone rozjaśnienie zalało jego twarz. - Bóg i twoja piękna Królowa Anjelie ozdobili twój majestat wspaniałą parą zdrowych synów! Twarz monarchy zbladła, a jego gardło drgało konwulsyjnie. Przełknął ciężko, a zimny pot spłynął po jego ciele. Gdzieś w ciemnościach ponury krzyk wiatru szepnął śmiechem staruchy i dreszcz strachu owinął nieustraszoną formę nieprzejednanego monarchy. W tym samym momencie ostatnie pozostałości popiołów starej kobiety uniosły się, tańcząc na wietrze i ciemnej, zakurzonej zbroi D'Angela.