agh_sko

  • Dokumenty97
  • Odsłony14 865
  • Obserwuję7
  • Rozmiar dokumentów156.1 MB
  • Ilość pobrań5 787

Tamela Quijas - Angels Fire, Demons Blood - Rozdział 6

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :155.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Tamela Quijas - Angels Fire, Demons Blood - Rozdział 6.pdf

agh_sko EBooki Tamela Quijas
Użytkownik agh_sko wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 14 osób, 9 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 24 z dostępnych 24 stron)

Tłumaczenie dla: Translations_Club Tłumacz: Fardome Korekta: wanileczka

Rozdział 6 Pokładanie ufności w wierze to coś więcej dla tego świata, niż to, co twoje oczy mogą zobaczyć - Nie wiem, w co grasz, ani jak sobie z tym radzisz, ale zaczynasz mnie wkurzać!- Eva warknęła i odwróciła się od lustra, jej irytacja była oczywista. - Nie mam zamiaru cię wkurzyć, jak to elokwentnie ujęłaś – odpowiedział spokojnie Lucien. Stał tam, gdzie wcześniej, z założonymi na piersi rękoma. Pomimo jego spokoju, jego oczy się zwęziły do tego stopnia, że nie mogła dostrzec ich koloru w przyćmionym świetle mieszkania. - Gdzie ukrył pan aparaty, panie Angeles? – podeszła o niego, gdy jej oczy przeszukiwały sufit dla jakiegoś wpuszczonego światła. – Wiem, że używał pan aparatu, abym zobaczyła to, co widziałam! - Nie ma tam żadnych aparatów. Odchrząknęła niegrzecznie, jej niedowierzanie było oczywiste. Wiedziała, że jej zachowanie nie było elegancki, ale przejmowała się przeszłością. Eva domyśliła się, że jej przeprosiny i maniery wyleciały przez okno w momencie, gdy lustro zaczęło świecić. - Oceny pańskiego pokazu są przejaskrawione. – Jej niski ton zawierał niezaprzeczalny sarkazm. – Nie uważam, że koniecznym jest wykonywanie jakichś złożonych wyczynów, aby zwrócić moją uwagę. - Pozwól mi zapewnić, droga pani, że nie jestem tym, który będzie uciekać się do zwykłych wygłupów. Boże, był irytujący!

- Nie wiem jak… - Nie jest w mojej mocy, by ujawnić to, co już tam jest – przerwał gładko, a ona się skrzywiła. - Musi być! Albo jakoś chytrze włączyłeś przełącznik, albo masz sprzęt operacyjny reagujący na komendy głosowe. Nie mam specjalistycznej wiedzy, ale jestem pewna, że byłbyś w stanie dostać jeden od swoich chłopaków, aby sfałszować układ! – Krzyknęła, starając się nie chwiać na piętach, zanim się nie odwróciła w drugą stronę. Eva podeszła do lustra i skubnęła złotą ramę, obłupiając koniuszek wypielęgnowanego paznokcia. Sapiąc i klnąc pod nosem, pchnęła obiekt, niezdolna do ruszenia ciężaru. Ta cholerna rzecz była cholernie ciężka i zrozumiała, dlaczego pozostała podparta o ścianę! - Okej, myślę, że rozpracowałam to całe cholerne fiasko – mruknęła i odsunęła się, zauważając, że odbite męskie obrazy się nie poruszyły. Nie żeby miały, zracjonalizowała, jako że oczywiste brakujące niższe strefy były potrzebne do działania. – Przypuszczam, że ten cholerny aparat musi być w lustrze! Użyłeś jakiegoś triku w stylu gabinetu śmiechu, prawda? - Myślisz, że użyłem triku z gabinetem śmiechu? – zaśmiał się cierpko, a ona przysięgła, że jego ciemnoszare oczy migotały. Wściekła się, gdy zbeształ ją drwiąco. – Żałuję, że życie nie jest tak dokładnie tak proste jak obrazy odbite w lustrach wesołego miasteczka. - Teraz mnie posłuchaj, Angeles – zaczęła Eva, ale zamilkła, gdy podniósł rękę. Jego wyraz twarzy był ponury i złowrogi, a ona poczuła, że nie polubi niczego, co on ma zamiar powiedzieć. - Wierzę, że roztropnie dla ciebie będzie, jeśli będziesz uważać na moje słowa, Evangeline Keegan. – Władczość sączyła się z jego miękkiego

tonu. - Jedynie dzięki swoim własnym ukrytym mocom możesz zobaczyć tego konkretnego ducha. Wypowiedział to zdanie, jakby recytował znany fragment z jakiejś przestarzałej powieści, a jego głosowi brakowało modulacji. Drgnęła i zdała sobie sprawę, że wymówił jej pełne imię tak łatwo, jakby był przez chwilę świadomy jej tożsamości. Pseudonimem Eva Keyes posługiwała się przez lata, ukrywając przed społeczeństwem prawdziwe imię. Najwyraźniej, Lucien jakiekolwiek – jest – jego – nazwisko miał swoje źródła. - Ducha? – Eva niemal wypluła to słowo, jej ton promieniował chłodem, złością i domieszką strachu. Pomimo tego że uznawała telewizyjne show Luke’a Angeles’a za wybitnie zabawne, było niczym więcej niż telewizyjnym programem. Nawet jeśli przyzna niechętnie, że stała się jego olbrzymią fanką Ci pośród nas, tylko ją bawiło. Show nie sprawiało, że kręciła się, zastanawiając, czy duchy przebywają wśród żywych. - Wciąż jesteś sceptyczna? - Słuchaj, nie wierzę w duchy, zjawiska paranormalne, czy nadnaturalne płaszczyzny!- Eva podkreśliła słowo nie tak mocno, jak mogła. – Nie uważam za zabawne, że jakimś cudem zdołałeś wykopać informacje o moim osobistym życiu. Spokojna i uprzejma osoba, człowiek, który nigdy się nie uśmiechał w żadnym ze swoich programów, uśmiechnął się do niej. To działanie, pełne wyrachowanego opanowania, działało Evie na nerwy. – Wiem o tobie więcej, niż mogłabyś się spodziewać. - Nigdy wcześniej cię nie spotkałam! – zadrwiła. - Obserwowałam cię przez więcej lat niż masz w pamięci.

Zadrżała na jego wyszeptane słowa. – Śledziłeś mnie? - Nigdy cię nie śledziłem, Evangeline - usłyszał strach w jej głosie i rzucił jej uśmiech z zaciśniętymi wargami. – Lata temu byłem przypisany zajmowaniu się dzieckiem. - Cholera – warknęła. – Mój tato nie pozwoliłby ci przejść przez drzwi, więc nie mogłeś się mną zajmować! Byliśmy w zbyt podobnym wieku! - Twój ojciec nie miał nic do tego, co robiłem – potrząsnął głową, wyraz twarzy miał pozornie spokojny. – Mogę ci jedynie powiedzieć, że się tobą zajmowałem, kochanie. - Nie wierzę ci! - Nie wierz mi – odpowiedział uprzejmie, wzruszając bezceremonialnie ramionami. – Mogę ci jedynie powiedzieć to, co wiem w moim sercu. Znam cię, Evangeline Keegan i zawsze cię znałem. Znam twoją przeszłość i teraźniejszość. Gdybym wniknął wystarczająco głęboko, przewidziałbym twoją przyszłość. Eva nie wiedziała, co sprawia, że czuje się niekomfortowo, obraz unoszący się mgliście w lustrze, czy informacje, które posiadał Luke Angeles! To prawda, znała osobę, która mogłaby odkryć wszystkie informacje o każdym, wszystko dzięki cholernemu Internetowi i używała cyber-świata więcej niż raz w swoich poszukiwaniach. Jeśli podane informacje są prawidłowe, niemal intymne szczegóły życia jakiejkolwiek osoby stają się powszechnie znane. To znaczy, dopóki nie szukasz informacji o Lucien’ie a.k.a. Luke Angeles. - Uciekłaś z domu, gdy miałaś siedem lat – jego miękki głos stworzył przebiegający przez nią dreszcz, pomimo kuszącego ciepła

mieszkania. Cokolwiek miała zamiar powiedzieć, zamarło na końcu jej języka, odwróciła się i spojrzała na niego z ostrożnością. - Skąd o tym wiesz? - Byłaś w centrum miasta, zagubiona, w ulewnym deszczu. – Eva skinęła tępo głową, niezdolna do zrobienia czegoś więcej. Wspomnienia były mgliste, cienie minionych lat niewyraźne. - Nie byłaś przestraszona, jak powinnaś, Evangeline – kontynuował Lucien, jego głos obniżył się jeszcze bardziej, przekształcając się w szept. Zaczął kołysać się na piętach, a ona wyczuła jego ożywienie. - Byłam przerażona – przyznała, oszołomiona. - Był powód, dla którego nie pokazałaś żadnego strachu. - Ja… - Spójrz w szkło, Evangeline – poinstruował delikatnie. - Spójrz w lustro, a zobaczysz mężczyznę wpatrującym się w ciebie, który nie jest wytworzoną formą oszustwa. Czując się przywiązana do delikatnych sznurków marionetki, odwróciła się. Zmatowione szkło lustra znajdowało się naprzeciwko niej, ciepły blask lamp był widoczny w odbiciu. Jasno widziała swój obraz, ciepły beżowy sweter i dopasowaną czarną spódnicę. Lucien stał kilka stóp za nią, jego figura była ledwo dostrzegalna ze względu na jego czarny ubiór. Figura u jej boku skupiła jej całkowitą uwagę i wysłała przez nią nową falę gęsiej skórki. Zarys w kolorze sepii zachwiał się i zamigotał, przypominając rozpraszający się kłąb dymu, gdy unosił się w bezruchu w powietrzu. Zamrugała, bojąc się zamknąć oczy, lękając się, że migotający obraz rozproszy się tak szybko, jak się pojawił. Pewna część jej aktywnego

umysłu wiedziała, że obraz nie był iluzją, zwłaszcza gdy jego rysy zagięły się wolno w pozorach ponurego uśmiechu. Duch był młodego mężczyzny, jego niesamowicie chuda postać i kanciaste rysy były dziwnie znajome. Pojawiło się miękkie rozmycie na krawędziach jego twarzy, gdy zachwiał się widocznie w powietrzu, a jego ciało odwróciło się pytająco do drugiego mężczyzny zajmującego pokój. Eva podążyła za nim i wpatrywała się milcząco w Lucien’a. Odwzajemnił spojrzenie, wyraz jego twarzy był rozmyślnie nijaki. Jej spojrzenie powędrowało do odbicia, zanim szybko nie przerzuciło się na gospodarza. Zbladła, a twarz odbijała powódź nieczytelnych emocji. Strach i zmieszanie były oczywiste, wymieszane z niedowierzaniem. Oddychała głęboko, gniew odpłynął i odwróciła się do przezroczystego obrazu. Początkowo niepewnie, przez umysł przebiegł jej strach. Jej serce skoczyło i zmrużyła oczy na falujący obraz, chłód przeszedł przez jej napięte ciało. Nadprzyrodzona postać obok niej się nie poruszyła, stając się bardziej stała w swoich ruchach, gdy powietrze wokół niej stawało się chłodniejsze. Ponownie odwróciła się do Luciena, starając się przywrócić przyspieszone bicie serca do normalności. Lucien bez wysiłku pochwycił jej zmylony wzrok. Jej schłodzona ręka szukała gładkości swojego karku, gdy zmieszana patrzyła na niego. Zadrżała i opuściła rękę, wiedząc, że jej oczy były zacienione emocjami, choć nie było w nich żadnego podobieństwa do jego coraz bardziej ciemniejącego spojrzenia. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, czując, że płuca były pełne potrzebnego powietrza. Gdy uniosła rzęsy, pokój wypełnił niewytłumaczalny, delikatny blask. Stopniowo, z każdą sekundą, blask jaśniał, dokładając do najdalszych kątów głębokie cienie. W blasku

bezdenna, stalowa szarość oczu Lucien’a zanikała, zastąpiona nieprzeniknionym obsydianem. Gdy ich spojrzenia się spotkały, poczuła, że jej nogi się uginają. Zadrżała, gdy kontynuował patrzenie się na nią, jego twarz była pozbawiona emocji. Zacisnął usta i ostatni ślad koloru odpłynął z niej, jej dusza zanurzyła się w strasznym kolorze jego przenikliwym, przeciągłym spojrzeniu. Lucian pierwszy przerwał kontrolę, którą nad nią miał, i pokój zawirował, gdy starała się odzyskać bardzo potrzebny oddech. Zaciągnęła się głęboko, gorączkowo próbując zabrać szalone myśli, nalegające na ucieczkę z krzykiem z jej umysłu. Jej spojrzenie przeszło z powrotem do zabytkowego szkła, chcąc utwierdzić się w obrazie ujawnionym w zniekształconej głębi. - Proszę, Evangeline, nie mdlej – błagał samotny osobnik. Słyszała go, ale w głębokich zakamarkach umysłu wykryła bardzo cichy dźwięk ochrypłego śmiechu. Humorystyczny pogłos pojawił się, aby wyskoczyć z postaci stojącej w słabym odbiciu obok niej. Zatoczyła się na kanapę. Uderzyła łydkami o gładką skórę i upadła ciężko. Tym razem nie obchodziło ją, że materiał zaprotestował. Zaszokowana i dziwnie nie zdolna do mówienia, lub jakiejkolwiek spójnej myśli, przełknęła ślinę, co rozdarło jej gardło. Jej oszołomiona uwaga przesunęła się z obrazu w lustrze do mężczyzny1, którego nieziemskie oczy świdrowały ją z niewyjaśnionym ciepłem. Zamrugała i powoli oceniła sytuację, zastanawiając się, czy będzie wstanie umieścić dwa słowa w zrozumiałym zdaniu po dzisiejszym wieczorze. Lucien wykonał ostrożny krok do tyłu i stanął przy krześle, nie ubiegając się o niedawno porzucony komfort. Było oczywiste, że 1 Przyznam, że autorka umie nakreślić sytuację. Mam na dzieję, że te przesuwanie wzrokiem wkrótce się skończy…

zamierzał zrobić między nimi tyle miejsca, ile tylko było można. Nie była wstanie sprostać ciemności jego głębokiego spojrzenia, zamiast tego, opuściła oczy na jego ręce. Bladość jego ciała wydawała się tak lśniąca, jak dwa jasne światła naprzeciw jego ciemnych spodni. Podążył za jej wzrokiem i świadomie wsunął ręce do kieszeni. Eva obserwowała go przez długą chwilę, zanim jej uwaga skupiła się na zbijającej z tropu ciemności jego spojrzenia. Oddech wyszedł z niej w postaci krótkiego sapnięcia, gdy usiłowała się uspokoić. - Evangeline… - zaczął miękko szepcząc. - Nie waż się mi Evangelinować! – warknęła, gdy odzyskała oddech. - Pozwól mi wyjaśnić… - Wyjaśnić? – krzyknęła wściekle. – Co mógłbyś mi niby powiedzieć? - Jeśli pozwolisz mi… - Cholera! Od kiedy zrobiłam z tobą wywiad, przecierpiałam dwie - zamilkła i w myślach wyliczyła aktualną ilość godzin – niemal trzy bezsenne noce? - Nie chciałem zakłócić twojego snu, Evangeline. Lucien wydawał się wyraźnie skruszony, choć jego szczęka zacisnęła się z wysiłku. - Słuchałam tego nienasyconego szumu, o tutaj – stuknęła zgiętym palcem wskazującym na wilgotną skórę swojego czoła, jej grymas pogłębił się, gdy spojrzała na niego oskarżycielsko. – Doprowadza mnie to do szału i jestem już zmęczona słuchaniem tego!

- Nie jestem odpowiedzialny za to, co słyszysz - zaprotestował z absolutną niewinnością. Zwrócił się w stronę świecącej postaci, unoszącej się w powietrzu obok pozłacanej ramy lustra. Wzrok Lucien’a skrywał potępienie i skrzywił się na migocący obraz. – Jeśli musisz już kogoś winić, wiń jego. Eva zerknęła ukośnie okiem w lustro i półprzezroczysty zarys zamigotał. Zacisnęła szczękę i zwęziła oczy, policzki przybierały na przemian kolor gorącego rumieńca i surowej bladości. Przełknęła ciężko i zwróciła swoją uwagę z powrotem na Lucien’a. - To ta…ta…ta rzecz jest odpowiedzialna? – machnęła drżącą ręką na ducha. - Głos i obraz nie są moim wytworem. - Oszalałam? – Eva zdołała wykrztusić pytanie, nie mogąc myśleć. Toczyła się w niej wewnętrzna bitwa, strona dziennikarska, pragnąca logicznie wytłumaczyć sytuację i strona ludzka, chcąca uciec z krzykiem. - Nie – odpowiedział twardo Lucien. – Nie przekroczyłaś krawędzi zdrowia psychicznego. - Nie jestem tego całkowicie pewna. - Obłęd nigdy nie był czynnikiem dominującym w twojej rodzinie – zapewnił z ponurym kaprysem na ustach. – Będąc szczerym, z pośród wszystkich twoich związków, ty jesteś najbardziej rozsądną osobą jaką znam. Pozwoliła jego komentarzowi zawisnąć w powietrzu, niepewna czy powinna czuć się urażona. Patrzyła się na niego, starając się zachować spokój i czuła, że traci kontrolę nad sytuacją. Gdzieś w jej oszołomionym umyśle pamiętała, że przyszła tutaj przepraszać, nie spotkać ducha.

- Ty też możesz go zobaczyć? – zapytała, uciszając monotonię, śladowe ilości strachu i szoku wzmacniały jej normalnie stały głos. Ręce Lucien’a zacisnęły się w pięści w kieszeniach. Westchnienie uciekające z niego było znacznie cięższe, ujawniając jego dyskomfort. Wpatrywała się w nienaturalną ciemność jego oczu, szukając odpowiedzi, a on nie mógł podtrzymywać kontaktu. Zamiast tego odwrócił się w stronę nadnaturalnego obrazu. Był cicho, gdy rozważał jak powiedzieć jej o swojej mocy. Zadanie było o wiele trudniejsze, niż to sobie wyobrażał. Nie ujawniał swojej tajemnicy o żywej duszy przez niemal cztery stulecia. Jego powieki opadały, gdy żyjący świat obracał się pochylony wokół niego. - Zapytałam, czy możesz go widzieć – powtórzyła mocniej, a on prędko zrobił krok w tył. Jej ręka dotknęła jedynie powietrza i warknęła na niego z frustracją. - Zawsze go widziałem – jego wstęp był niechętny, głośno zgrzytając zębami. Ciemność w jego wzroku ustąpiła i znajomy stalowy kolor jego oczu przesunął się po jej udręczonych rysach. - Zawsze? - Tak - Lucien nie podniósł wzroku. - Możesz go też usłyszeć? – jej głos spadł niemal do szeptu. - Mogę go usłyszeć – przyznał smutno i kiwnął głową. – Nie tak wyraźnie jak ty, ale tak. Mogę usłyszeć co mówi, jeśli zdecyduję się słuchać. - On brzmi… Lucien uniósł podbródek i spojrzał na obraz widma, które pozostało na marginesie życia tej kobiety. Ten mężczyzna był czynnikiem decydującym o jej egzystencji i zasadniczą częścią jej młodości. Gdy rosła

i przestawała wierzyć, pozostał u jej boku. Jego obecność, choć pozaziemska, kształtowała i formowała jej życie. - Szum, który słyszysz, jest próbą ponownego połączenia z twoją wewnętrzną psychiką – Lucien wyjaśnił w najłagodniejszy możliwy sposób, jego ręce opuściły kieszenie i zwisały teraz bezwładzie po jego bogach. - Dlaczego chciałby się ze mną połączyć? – zapytała szeptem. - Byliście blisko w tamtym czasie – uzupełnił Lucen z wahaniem. - Więc wszystkie te hałasy, które słyszę… - nie mogła dokończyć pytania. - Dźwięki nie są tylko hałasami. Mogę sobie tylko wyobrazić, co słyszysz, Evangeline, nieustanne brzęczenie później przerywane intensywnym szeptem? – wyczuł, że kiwnęła głową bez patrzenia na nią. – Szemrania brzmią jak tysiąc głosów przebiegających szalenie przez twoją głowę, wszystkie domagające się uwagi? Kiwnęła. – Czułam się, jakbym utknęła w koszmarze. Lucien zachichotał bez humoru, jego usta wygięły się w drwinie. Nawiązując do dźwięków, które słyszała, były efektami złego snu. Żałował, że jego życie nie było tak proste. Zamiast tego miał niekończący się koszmar i nie miał żadnej możliwości ucieczki. - Nie jest tak, jak to sobie wyobrażasz – zapewnił ją, nie odwracając się od lustra. – Zapewniam cię, że nie jesteś szalona. Zamiast tego, przyznano ci dziwaczny dar, którego większość badaczy by ci zazdrościła. - Dar? – odparła zjadliwie i skrzywiła się na niego. - Twoi przeklęci badacze mogą go sobie zabrać z powrotem! Jak chcę zwrotu pieniędzy!

- Przykro mi, Evangeline – wydawał się szczerze skruszony. - Nie ma żadnych zwrotów, moja droga. Już przyznano ci dar, który cię nie opuści, dopóki nie zdecyduje się szukać schronienia gdzie indziej. Odetchnęła ciężko i Lucien był świadomy młodego mężczyzny pozostającego solidnie na swoim posterunku w niedoskonałym szkle. Zjawa okazała wahanie, po czym odrzuciła głowę i zatrzęsła ramionami. - Czy on się ze mnie śmieje? – zapytała Eva, jej groźny grymas się pogłębił. Lucien się nie odwrócił, ale uśmiechnął lekko. - Twój duch jest rozbawiony, Evangeline. Pewne jest jednak, że nie śmieje się z ciebie - pospieszył z wyjaśnieniem. - Jest rozbawiony, ponieważ odzyskałaś zdolność widzenia go ponownie. - Co, do cholery ,masz na myśli, mówiąc ponownie? - Gdy byłaś dzieckiem, miałaś tę moc – podniósł nieuszkodzoną rękę do ducha, jego wyraz twarzy był ponury. - Ten mężczyzna zawsze był przy twoim boku. W przeszłości był twoim najlepszym przyjacielem. - Nie wierzę ci! - Posłuchaj, co do ciebie mówi – poinstruował łagodnie Lucien, obserwując poruszające się szybko usta ducha, szum nieuchwytnych słów wypełnił jego wrażliwe uszy. – Opowie ci o twojej przeszłości i twoim życiu do tego punktu. Zawsze był częścią ciebie, od twoich narodzin. - Jesteś szalony! – pisnęła. - Chciałbym - westchnął ciężko Lucien. – Spójrz na niego, Evageline. Prawdziwie, sercem, spójrz na niego. Możesz szczerze powiedzieć, że go nie rozpoznajesz?

Lucian pozostał cicho, a na razie głos w jej głowie się zatrzymał. Obaj mężczyźni patrzyli na nią. Gdyby mogła opisać obraz ducha jako taki, jego wyrazy twarzy były niespodziewanie pełne nadziei. Eva nie poświęciła mu spojrzenia, jej wzrok skupił się na oczywistej prawdzie. Szloch wyszedł z jej bolącego gardła i łzy napłynęły do jej suchych oczu. Nie mogła ignorować stojącej przed nią duchowej istoty, jego zaciemniona postać przypominała jej o jej młodości. Wiedziała, kim był… uosobieniem idealnego starszego brata, który nigdy nie powrócił do domu. - Reese – wyszeptała imię, gdy łzy spływały po jej bladych policzkach i kapały na krzywiznę jej podbródka. Powtórzyła z szacunkiem imię, zanim okręciła się do ciemno ubranej postaci. – Dlaczego mogę go widzieć? Był cicho przez długi moment, starannie dobierając słowa. – Jak wspomniałem, uzyskałaś moc, dar. - Ach, znowu ten cholerny dar. - Evangeline – zamilkł, widocznie niepewny w wymowie jej imienia. – Czasami nie mamy wyboru co do tego, z czym wiąże nas los. - Dlaczego ja? – zaszlochała. - Nie wiem – ta prosta deklaracja napełniła ją niepokojem. – Twój brat wybrał cię własnych powodów. Dlaczego to jest poza moim pojmowaniem. - Nie rozumiem… - Myśl o przeszłości i o tym, co sobie przypominasz – nakłaniał. - Co pamiętasz o swoim bracie? - Jest nas czwórka, a przynajmniej była – powiedziała. – Reese był najstarszy, potem Francis i Mariah. Jestem najmłodsza, ale Reese i ja

zawsze byliśmy blisko, pomimo dwunastoletniej różnicy wieku. Rozpieszczał mnie i nazywał małym kochaniem. - Wasza więź była bliska? - Bardzo – wyznała cicho. Eva zamknęła oczy i przetoczyło się przez nią ogromne poczucie spokoju, znajomy dźwięk jego delikatnego głosu nagle stał się wyraźny. – Zapomniałam o moim Reese. - Nie, nie zapomniałaś, po prostu stałaś się dorosła – dodał Lucien uspokajająco. – Dzieci są o wiele bardziej podatne na świat poza tym, co dorośli sobie wyobrażają. Dzieci widzą to, co dorośli ignorują. - Kim jesteś Luke Angeles? - wydukała przełykając ślinę. Pytanie zabrzmiało na szczególnie zniekształcone w ciszy wypełniającej pokój. Zachwiała się, kołysząc lekko na absurdalnie wysokich szpilkach. Lucien pozostał dziwnie milczący, jego ramiona opadły, twarz była przygnębiona. - Chcę wiedzieć, kim jesteś, Angeles! - była nieświadoma ostrości w jej głosie i Lucien miał wielką ochotę się uśmiechnąć. Był. Nieświadomie wybrała jedyne słowo, które mogło go opisać. - To trudne pytanie. - Odpowiesz na nie? – warknęła poirytowana, gdy otarła łzy wierzchem dłoni. - Obiecujesz, że nie będziesz miała nagłego ataku zawrotów głowy, jeśli odpowiem? – zapytał ponownie, bardziej w celu zapewnienia siebie, że myślała jasno. - Nie mam zamiaru zemdleć, do cholery! – warknęła. Podniosła rękę i przycisnęła ją do bólu formułującego się w jej skroni. Opuściła ją i z rozdrażnieniem opadła kanapę, ociężale zamykając bolące oczy. Gwałtowność jej działania wydała się skazać Luciena na porażkę i

pozostał cicho przez dłuższy czas. Gdy zaczął mówić, jego słowa były miękkie, jakby był świadomy jej szybko rosnącego bólu głowy. - Jesteś pierwszą osobą, którą znam, która posiadała czynniki ujawniające inny świat - odchrząknął i mocno zmarszczył brwi. Otworzyła oczy, zastanawiając się, dlaczego odpowiedź wydawała się dla niego taka trudna. - Kontynuuj – nakazała. - Naprawdę mnie zachwyciłaś. Widzisz to, co dla większości jest niemożliwe do zrozumienia, teraz już wiesz, że mówię prawdę a twoje oczy cię nie zawodzą. Patrzyła, jak brał powolny oddech i zastanawiała się, dlaczego to działanie przyniosło tajemniczy uśmieszek na jego inaczej spokojnych rysach. Co dziwne, wyciągnął w jej stronę rękę, w ciszy zwracając się do jej bardziej logicznych zmysłów. - Jest tak wiele, co chciałbym ci powiedzieć, Evangeline – przyznał. – Nie wiem, jak wiele zaakceptujesz, lub ile twój umysł będzie tolerować. Eva nie próbowała wstać i zacisnął usta, gdy powoli opuszczał rękę. Pragnął ją uspokoić, ale ten komfort wydawał się niemożliwy. Jego wzrok przeniósł się na nadnaturalną postać wiszącą niedaleko i głęboko zakorzeniona rezygnacja była widoczna na jego twarzy. Najwidoczniej niepewnym było, czy nie czmychnie z jego mieszkania w strachu. Lucien powinien być wdzięczny, że nie powróciła do słynnego wrzeszczącego widma kobiety zwiastującej śmierć2 dokładnie w chwili, gdy zobaczyła widmowy obraz. 2 Screaming banshee – szukałam jakiegoś dobrego określenia,ale nic nie znalazłam, więc przetłumaczyłam w miarę… dosłownie. Dajcie znać jeśli wpadnie Wam coś lepszego do głowy.

- Jeśli potrafię zaakceptować bezcielesnego ducha, zapewniam cię, że nie zamierzał wariować z powodu czegokolwiek, co mi pokażesz. - Mam na imię Lucien – zaczął niepewnie. - Już to wiem – powiedziała ostro ze złością, czując, że celowo zwlekał. - Urodziłem się jako Lucien D'Angel. - W porządku – Eva usiłowała zwodniczo obojętnie wzruszyć ramionami. - D'Angel. Przypuszczam, że to wyjaśnia, dlaczego nie mogłam cię wygooglować. - Poza moimi książkami i show nie znalazłabyś nic pod nazwiskiem Angeles. – Dodał z chłodnym uśmieszkiem. – Gdybyś użyła D’Angel, znalazłabyś coś o wiele bardziej złowieszczego. Zatrzymała się i zmrużyła oczy. - Daj spokój, D’Angel. Gdybyś miał złowrogą przeszłość, byłoby gdzieś zdjęcie policyjne. Potrząsnął głową ponuro. – Wątpię, moja droga. - Okej, zacznijmy od oczywistości – odparła, decydując się ignorować jego komentarz. – Muszę dać panu kredyt, panie Angeles, D’Angel. Przynajmniej twój wybór w nazwiska miał pewne podobieństwo, jako że oba przekładają się na anioł. - Nie żartuj sobie ze mnie ani nie wytykaj palcami, Evangeline – skarcił, stalowe ostrze wkradło się do jego nagany. – Wygląda na to, że winni tych samych grzechów są pierwsi do ich potępiania. Eva zaczerwieniła się ponuro. Lucien D’Angel nie był jedyną osobą używającą pseudonimu. Jej imię, Evangeline Keegan, zawsze było trudne

do wymówienia. Odkryła, że ludzie mają tendencję do zapamiętywania prostego imienia, którego obecnie używała. - Nie miałam zamiaru cię wyśmiewać – odpowiedziała z wymuszoną pokorą, a on lekko kiwnął głową. Zacisnęła usta, gdy czekała, aż będzie kontynuował. - Bądź pewna, że nie jestem winny żadnej zbrodni na tym świecie – westchnął głęboko, wyglądając na zamyślonego. - Co masz na myśli? – z każdą minutą stawała się coraz bardziej zdezorientowana. - Zostałem ochrzczony imieniem Lucien D’Angel – powtórzył i Eva wyczuła, że słowa były trudne. – Podczas ery, w której twoje dopiero rozwijające się państwo było bliskie odkrycia, mój ojciec podbił królestwo formalnie znane jako Święta Lotaryngia. - Twój ojciec? – zapytała Eva ze sceptycznym niedowierzaniem. - Mój ojciec był znany jako D’Angel the Destroyer3, z właściwych powodów. – W jego zamyślonym tonie był oczywisty brak dumy. – Możesz sobie dogodzić i wyczytać wszystkie informacje w swoim cennym laptopie. Jest kilka stron poświęconych okrucieństwom wymierzonym dla mas. Imię, które wypowiedział, D’Angel the Destroyer, wywołało niewygodny dreszcz przechodzący przez jej ciało. Owinęła wokół siebie ręce, pocierając dłonie o ramiona. - Na poważnie oczekiwałeś, że wyobrażę sobie, że urodziłeś się cztery wieki temu? 3 D’Angel Niszczyciel – skoro imię jest w oryginalnej wersji, to wydaje mi się, że przydomek do niego dołączony brzmi lepiej w tym samym języku.

Wzruszył wymijająco ramionami, choć jego usta wygięły się na jej oburzony ton. – Jeśli możesz zobaczyć ducha, dlaczego nie mogę mieć czterech setek lat? - W porządku, przypuśćmy, że jesteś tak stary. – Jej ton mówił inaczej. – Nie mógłbyś mieć ojca o imieniu D’Angel the Good, Lord of Just and Might4. Zamiast tego miałeś przodka, którego imię było kompletnym oksymoronem. Wzruszył ramionami. – Cokolwiek wybierzesz to twój wybór, ja mogę jedynie zaopatrzyć cię w informacje, o które prosiłaś. Uwolniła ramiona ciasnego uścisku i machnęła uwolnioną ręką obdarzając go sarkastycznym uśmiechem. – Proszę, kontynuuj tę fantastyczną opowieść o sobie. Jestem wsłuchana! - Mój ociec miał dwóch spadkobierców – ignorując jej sarkazm, zakołysał się ponownie na piętach, marszcząc czoło. – Urodziliśmy się w roku, gdy zdobył pretensję do Św. Lotaryngii. - Mówisz mi, że urodziłeś się w szesnastym wieku? – nie mogła powstrzymać swojego niedowierzania. - Trzeciego listopada 1613 r., będąc precyzyjnym – zaoferował bez wysiłku. - 1613 – powtórzyła datę głucho, naśladując jego marszczenie brwi. – Jeśli urodziłeś się w 1613 to oznacza, że jesteś… - Eva zamilkła, 4 D’Angel Dobry, Lord Sprawiedliwości i Siły

próbując wygryźć datę z umysłu. Nie mogąc się skoncentrować, liczby stały się zdezorientowaną zbieraniną. - Mam trzysta dziewięćdziesiąt osiem lat. - Gówno prawda! – warknęła i spojrzała na jego chude ciało krytycznym okiem. – Nie możesz mieć więcej niż trzydzieści pięć! - Miałem dwadzieścia jeden, gdy klątwa zadziałała. – zostawił wyjaśnienie wiszące w powietrzu i Eva wyczuła niewypowiedziany ból. – Nie starzeję się tak, jak normalni ludzie. Mniej więcej - przejście dwudziestu pięciu czy trzydziestu lat ludzkiego życia, jest odpowiednikiem mojego jednego roku. - Ludzkiego życia? – Eva czuła dziecięce włoski na karku. Jego wymuszony chichot wypełnił ciszę, zanim jej odpowiedział. - Tak, ludzkiego życia – powtórzył. - Jeśli nie jesteś człowiekiem, to czym? – zapytała głośno. – Widzę mężczyznę, człowieka, na ile mogę stwierdzić. - Nie jest kłamstwem to, co widzą twoje oczy. Chodź z lekkim wyjątkiem. Nie jestem taki jak ty, ja jedynie egzystuję, nic więcej. Jestem po prostu powłoką obejmującą organy, iluzją opierającą się na przebraniu ciała. - Ja… - słowa ją zawiodły i poczuła, że jej mózg został zamknięty, jej zmieszanie było intensywne. - Czy udało mi się sprawić, że zaniemówiłaś? – biel na pojedynczej brwi wzrosła. - Nie wiem – odpowiedziała szczerze, część niej myślała o tym, że jego historia mogłaby być świetnym bestsellerem. – Desperacko staram się być obiektywna.

- Wciąż wzbraniasz się przed uwierzeniem mi? - Powiedziałeś mi, że masz blisko czterysta lat? - Tak – wzruszył ramionami, co ledwo zauważyła. Eva zacisnęła usta. – Cóż, mogę sobie jedynie wyobrazić, że mówisz mi najbardziej absurdalną bajkę, jaką kiedykolwiek słyszała. Wyobrazić, że masz prawie czterysta lat i cierpisz na jakąś klątwę! - Dziwniejsze rzeczy miały miejsce na tym świecie. - W porządku – mruknęła, krzywiąc się, gdy usłyszała nieświadome zgrzytanie jej zębów. – Powiedzmy, że to, co mówisz, nosi w sobie jakiś rodzaj prawdy. Jeśli nie jesteś człowiekiem, to czym? Wykonał to samo wzruszenie ramionami, do którego się przyzwyczaiła, jego wyraz twarzy był pozornie spokojny. – W co byś chciała uwierzyć? - Kim, a raczej czym jesteś? – starała się znaleźć odpowiedź Eva, krzywiąc się i czując, że wpadła w fabułę jakiegoś przerażającego horroru. - Czym zakładasz, że jestem Evangeline? Ponownie pojawił się ten przeklęty uśmieszek, choć nie dochodził do jego oczu. - Brukowce mówią, że aby stać się członkiem twojej elitarnej załogi, musisz zawrzeć pakt z diabłem lub być wampirem – wyśmiała absurdalność jej słów, nawet gdy je wypowiedziała. - Nie możesz uwierzyć w to, ile mam lat, ale wolałabyś wyobrazić sobie, że jestem jakąś inną istotą, oprócz człowieka? – zostawił to pytanie wiszące w powietrzu i zrobił krok w jej kierunku.

- Już taka jestem dziwna – odpowiedziała sarkastycznie. - Więc jesteś wampirem? Odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się, przydymiony dźwięk wypełnił pokój. Wydawał się rozbawiony i nadal lekko chichotał, ocierając radosne łzy z jego oczu. - Ach moja droga, nie jestem oszalałym na punkcie krwi wampirem. – Uspokoił się i Eva poczuła kolor napływający na jej twarz. – Możesz być pewna, że twoja cudowna szyja jest całkowicie bezpieczna. - Więc masz pakt z diabłem? – pytanie to, wymówione z wielkim wysiłkiem, zmroziło Evę. - Nie, nie mam paktu z diabłem. Eva nie mogła przegapić stresu związanego z jego odpowiedzią. - Więc jesteś jednym z nieumartych? - Nie mogę być w zmowie z nieumartymi, jeśli nigdy nie doświadczyłem błogosławieństwa śmierci – prosto dostarczył odpowiedzi, jakby dyskutowali o pogodzie. Jednakże złapała najmniejsze poczucie skruchy i ironii zamknięte w jego odpowiedzi. - D’Angel. Imię wyleciało z jej zdrętwiałych warg i zauważyła, że co dziwne, to imię do niego pasuje. Wpadły jej do głowy malowidła aniołów z jej młodości, wyszukane obrazy, wypełniające witraże w kościele jej rodziców. Te same anioły były blade i lśniące, promieniujące nieokreślonym spokojem. Jednakże, wyczuła, że jakiekolwiek anielskie nawiązanie do Lucien’a D’Angel’a, uderza w wyraźnie surową nutę.

- Tak, nazywam się D’Angel – powtórzył, ale była świadoma ekspresji nagle zalewającej jego twarz. Intensywny niesmak był wyraźny w każdej linii, imię nie było tym, do czego chciałby się przyznawać. Otrząsnął się, zrzucając demony, które zaatakowały jego myśli. Gdy wykonał kolejny niepewny krok w jej stronę, Eva zastanawiała się, dlaczego czuje się nieco bardziej zziębnięta, niż czuła się w całym jej życiu. Atmosfera bez komfortowego ciepła mieszkania wydawała się zmieniać. - W tym się zgadzamy – dodała twardo. - Są na tym świecie osobliwe, normalne i bardzo kruche ludzkie rzeczy, których umysł ludzki nie potrafi zaakceptować – kontynuował i przez sekundę wydawał się powstrzymywać dreszcz. – To, co jestem gotów ci pokazać, Evangeline, bardzo pragnę, abyś uchwyciła się tego z otwartym i obiektywnym umysłem. - Dlaczego? Zrobił kolejny krok w jej stronę. Intensywna ciemność jego przymkniętych oczu nie odbijała żadnego łagodnego oświetlenia wypełniającego pokój i słyszała dźwięk ostrego oddechu gdzieś w głębokich zakamarkach ucha. Nagle Eva zdała sobie sprawę, że chwiejący się duch jej brata zanikł tak szybko, jak się pojawił. Bez słowa Lucien D’Angel podniósł swoje blade ręce, skóra niemal bezbarwnych dłoni dorównała do jej rys. Odsunęła się, zaskoczona niespodziewanym działaniem, bezsilnie powstrzymując się od zakrztuszenia z niesmaku. Imponujący w blasku wypełniającym mieszkanie, gospodarz nosił blizny powszechniejsze dla wiekowego świata. Okrutnie spalony do miękkiego mięsa jego lewej dłoni, nosił okrągłe piętno wielu starannie zaprojektowanych aniołów i demonów, wiecznie ze sobą splecionych i

hasających w wulgarnym tańcu śmierci. Gdy obserwował, małe skomlenie nieuniknionego strachu wyszedł z jej bladych ust. Dręcząca blizna wypełniała jego dłoń spaloną z intensywnością rywalizującą jedynie ze świeżo nałożonym piętnem. Biel jego skóry stała się jasna, świecąca a skóra wirowała. Jaskrawe obrazy wydawały się wchłaniać całe promieniujące światło widoczne we wszechświecie i oświetlające pokój w lśniącym pokazie intensywnej bieli. Skrzydlate anioły urosły jaskrawo naprzeciw torturowanej i pomarszczonej skóry, wycofując ogromne miecze, które strzelały drobnymi promieniami czerwonych płomieni w jego nietypowo bladą skórę. Eva cofnęła się do sofy, gdy wyryte demony tańczyły dziko na jego skórze, ich twarze skręcały się w ohydne oblicza terroru i przerażenia. - Potrzebuję cię – błaganie wypłynęło prosto z serca, choć jego słowa uderzyły akordem lęku prosto w nią. - Dlaczego? – wysapała, słowo utknęło w jej gardle, gdy skuliła się z powrotem na skórzanej poduszce. Zamilkł, w myślach formułując słowa, zanim powiedział je nagłos. - Chcę umrzeć.