tel. 620 40 13, 620 81 62
www.wydawnictwoamber.pl
Konwersja do wydania
elektronicznego
P.U. OPCJA
juras@evbox.pl
Prolog
Shea
Szlochałam rozpaczliwie, zwracając
twarz ku niebu.
Krwawiłam.
Rozpadałam się na kawałki.
Odchodziłam w niebyt.
– Nie… Kallie… Kallie…
Sebastian otoczył mnie ramionami,
gdy z nieba zaczął padać deszcz.
Poczułam w piersi rozdzierający ból,
jakby pękały mi żebra, a wszystkie
nadzieje, jakimi ośmielałam się łudzić,
wyciekały na zewnątrz.
Przenikał mnie wiatr, gonił jak
szalony za tylnymi światłami auta
znikającymi na końcu ulicy.
Ból. Ból. Ból.
– Nie… Błagam… jak mogłam na to
pozwolić… Proszę… Kallie, moje
dziecko. Moje dziecko. On nie może jej
zatrzymać. Nie pozwolę, by ją
zatrzymał.
– Ciii… – Poczułam jego oddech we
włosach i delikatny pocałunek na czubku
głowy. – Odzyskamy ją, przyrzekam.
Nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz,
jaką zrobię w życiu, na pewno ją
odzyskamy.
– Jej już nie ma – załkałam.
To była moja kara. Zapłata za grzechy.
Kara za wszystkie naiwne wybory,
jakich dokonałam.Za wszystkie
oszustwa, w jakie ślepo wierzyłam.
Za każde kłamstwo, jakie
wypowiedziały moje usta.
Choć zawsze kłamałam dla jej dobra.
Aby zapewnić jej bezpieczeństwo.
Abyśmy mogły żyć takim życiem,
jakie z nim nigdy nie byłoby możliwe.
Lecz jeśli nawet będziemy uciekać
bardzo szybko, dopóki nie zerwiemy z
przeszłością, ona zawsze nas dopadnie.
Moja trzymała nas teraz w garści.
Rozdział 1
Sebastian
Błysnęło i niebiosa dały upust swej
rozpaczy. Wściekłe strugi deszczu
uderzały w moje ciało, smagane
jednocześnie ostrymi powiewami.
Szaleństwo ziemi, wiatru i nieba.
Próbowałem się im przeciwstawić
całym swoim jestestwem. Zacisnąłem
szczęki, a obfite strugi wody zalewały
mi włosy, spływały po nagim torsie,
plecach, moczyły dżinsy.
Pół metra dalej stała Shea.
Odwracała ode mnie twarz. Głowę
wtuliła bezradnie w trzęsące się
konwulsyjnie ramiona. Moja
dziewczynka, zgięta wpół i na pół
złamana. Przemoczona na wskroś,
przesiąknięta bólem, który wylewał się z
niej niczym fale wezbranej rzeki.
Wokół szalało piekło, wyły demony.
Huragan.
Straszliwa, cholerna, niszczycielska
burza.
Ciemność.
Ten jeden jedyny raz nie widziałem w
niej blasku. Nie rozświetlała mojego
świata.
Wściekłość parzyła mi skórę. Zżerał
mnie ból i strach o Kallie. Ta
wściekłość schodziła coraz niżej,
skręcała mi żołądek, wzniecając
dodatkowo gniew z powodu oszustwa
Shei.
– Kim jesteś, do cholery? –
wycharczałem pełen wątpliwości i
goryczy.
Wydawało mi się, że zanim odwróciła
głowę, minęła wieczność. Ta twarz. Ta
cholernie piękna, teraz udręczona twarz,
której nie potrafiłem wymazać z
pamięci. Czułem się tak, jakby miało
pęknąć mi serce.
– Po prostu Sheą – wykrztusiła i
otuliła się ramionami, wracając do
wersji, jaką podała mi na plaży przed
dwoma dniami. – Po prostu Sheą.
Trzy pozornie zwyczajne słowa.
Mimo to już wtedy wzbudziły moją
czujność, a przeczucie mówiło
wyraźnie, że wszystkie jej problemy
spowodował ktoś, kto był ojcem Kallie.
Oczywiście jeszcze wtedy sądziłem
mylnie, że ten człowiek nie żyje –
niezależnie od tego, kim był drań,
którego tożsamości nie chciała zdradzić.
Teraz mogłem tylko żałować, że się
myliłem.
Martin Jennings.
Poczułem, że mam gęsią skórkę.
– Okłamałaś mnie – wysyczałem
przez zaciśnięte zęby.
Wstrząsnął nią kolejny szloch,
rozrywając mi wnętrzności.
– Tak.
Otworzyłem usta, by wytoczyć
przeciwko niej kolejne oskarżenia, gdy
dostrzegłem za sobą kobiecą postać.
– Shea – zakwiliła dziewczyna, a jej
głos przebijał się z trudem przez szum
deszczu. April, najlepsza przyjaciółka
Shei, zeszła wolno z pierwszego stopnia
schodków prowadzących na werandę,
trzymając się kurczowo drewnianej
poręczy, jakby w obawie, że zaraz
upadnie.
Twarz Shei wykrzywił kolejny skurcz.
– Zabrał ją.
W tym jednym zdaniu mieściły się
wszystkie obawy Shei. Wyraźnie to
słyszałem. Wyraźnie to czułem.
– Zabrał ją – powtórzyła, tym razem
błagalnie, patrząc na April tak, jakby
ona mogła wymazać to zdarzenie z jej
życia.
Jasny szlag.
April wiedziała.
Oczywiście, że wiedziała.
A ja oberwałem jak ostatni frajer.
Bo byłem frajerem.
Głupcem. Głupcem, który wyzbył się
całkowicie kontroli nad swoim życiem,
powierzając ją tej dziewczynie.
Dziewczynie, której zaufałem ponad
wszystko w świecie.
Stałem się główną ofiarą okrutnego,
chorego żartu. Przypadkowym
człowiekiem z zewnątrz dopuszczonym
przypadkowo do brudnej tajemnicy. Do
sekretu, którego wcześniej nie znałem,
choć to ja miałem być jej powiernikiem.
Ale jak się okazało, ta dziewczyna
karmiła mnie dotąd tylko kłamstwami.
– Odzyskamy ją – wyszeptała April.
– On zabrał Kallie. – Tym razem te
słowa w ustach Shei zabrzmiały obco,
jakby dochodziły z daleka. W tej
właśnie chwili, czułem to wyraźnie,
świat zwalił się jej na głowę, osłabła i
zachwiała się mocno.
Podbiegłem i porwałem ją w
ramiona, zanim upadła. Mogłem ją tylko
przytulić. I nie wypuszczać z uścisku.
Nie potrafiłem nie wdychać zapachu jej
włosów, nie potrafiłem odsunąć ust od
jej skroni.
– Mam cię.
Mam cię.
Czyżby?
Wtuliła twarz w mój tors i zarzuciła
mi ramiona na szyję, jakbym był jej
tarczą i opoką.
– On ją zabrał, Sebastian, zabrał ją.
Czułem na sobie jej oddech. Miałem
wrażenie, że prosi mnie o pomoc. Prosi,
bym przy niej trwał.
Byłem rozdarty na miliony części. Na
maleńkie strzępki. Miłość do tej
dziewczyny, uczucie, jakie przenikało
mnie na wylot z każdym uderzeniem
serca, walczyło z cichym, wewnętrznym
głosem, który ostrzegał, że przecież
wcale jej nie znam.
W stanie lekkiego szoku wziąłem
Sheę na ręce i wszedłem powoli na
schodki tarasu, omijając po drodze
April, która wciąż trzymała się poręczy,
wyraźnie niezdolna, by się poruszyć.
Drewniana podłoga werandy
zatrzeszczała mi pod stopami, wszedłem
do domu i ruszyłem w stronę schodów.
Odpędziłem od siebie koszmarne
wizje, w których mała dziewczynka stoi
na podeście i woła mamę, nie mając
pojęcia, że za chwilę jej świat
rozpadnie się na tysiące kawałków.
Kiedy tylko minąłem miejsce, w
którym rzeczywiście jeszcze niedawno
stała Kallie, Shea jęknęła głośno, jakby
poczuła nagle fizyczny ból.
– Kallie – wyjąkała zduszonym
szeptem, a imię dziewczynki
zawibrowało smutno w powietrzu.
Zacisnąłem zęby i przyciągnąłem ją
bliżej.
– Wiem, kochanie, wiem, wiem.
W pokoju Shei panowały ciemności
takie jak przed dziesięcioma minutami,
pościel wciąż była zmięta, pachniało
seksem. Czułem się znów tak jak w
chwili, gdy wyznawałem jej uczucia,
które nigdy nie miały się stać moim
udziałem. O których nawet nie śmiałem
marzyć.
Miłość do kobiety, na którą nie
zasługiwałem.
Miłość do dziecka, które porwało
mnie w wir dźwięcznego śmiechu i
niekończącej się radości w świecie
pełnym motyli.
Cholera. Bardzo tego pragnąłem.
Bardzo tego pragnąłem, ale teraz sam
już nie wiedziałem, na czym stoję. Nie
wiedziałem, kim jestem i gdzie jest moje
miejsce.
Posadziłem ostrożnie przemoczoną,
drżącą Sheę na krawędzi łóżka. Zgięta
wpół, otuliła się ramionami, jakby
szukała w nich oparcia.
– Nie ruszaj się. – Wszedłem do
sąsiedniej łazienki i wyjąłem z szafki
dwa suche ręczniki. Jeden zarzuciłem jej
na ramiona, drugim zacząłem wycierać
włosy.
Twarz miała wciąż mokrą od deszczu,
lecz nietrudno go było odróżnić od
strumienia łez, jakie płynęły jej z oczu.
Piękne karmelowe oczy wbijały mi
się w twarz, wyzierały z nich strach,
wstyd i wyrzuty sumienia. Wyciągnęła
rękę i delikatnie objęła mój przegub.
Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mnie prąd,
poczułem przypływ bólu, gorąca i
światła. Znów przyciągnęły mnie do niej
lekko, a jednak stanowczo ogniwa
niewidzialnego łańcucha.
Zastygłem w bezruchu.
Fakt, że nie miałem pojęcia, kim jest,
przestał się liczyć. I tak kontrolowała
wszystkie moje zmysły.
Dolna warga zadrżała jej lekko.
– Nie chciałam, żebyś się dowiedział
w ten sposób.
Cofnąłem się o dwa kroki i upuściłem
ręcznik.
– A może w ogóle nie chciałaś, żebym
się dowiedział. – Moje słowa zawisły
między agresją a rozpaczą.
To nie było pytanie, tylko kolejne
oskarżenie, przez które znów poczułem
się jak ostatni fiut, bo przecież
wiedziałem, że tylko pogłębiam jej
cierpienie.
Ale kto mógłby mnie o to winić?
Potrząsnąłem stanowczo głową,
wściekły na samego siebie.
Ileż razy chciałem się zagrzebać w jej
ciemnościach? Ciągnęło mnie tam tak,
jakbym mógł dzięki nim uratować życie.
A teraz w nich tonąłem.
Opuściła wzrok na kolana.
– Nie chciałam, żebyś dowiedział się
w ten sposób – wymamrotała ponownie,
jakby powtarzała jakieś zaklęcie. –
Próbowałam ci to powiedzieć, kiedy
pracownica opieki społecznej zapukała
do drzwi.
Z trudem przełknąłem ślinę,
przykułem ją spojrzeniem. Wiedziałem,
że znam prawdę, ale chciałem, by Shea
wyznała ją na głos.
– Martin Jennings to ojciec Kallie.
Na jej twarzy pojawił się grymas
bólu, jakby właśnie otrzymała mocny
cios.
Strach.
Ból.
Żal.
Wszystkie te uczucia przyprawiły
mnie o zawrót głowy tak silny, że niemal
odczułem ból.
Smutek ściskał mi gardło.
Jak ja go nienawidziłem!
Nienawidziłem go od chwili, gdy
wysiadł z autokaru tej nocy, kiedy
znalazłem Austina na podłodze. Mój brat
przedawkował jakieś świństwo, które
przyniósł mu ten skurwiel.
A potem zostawił na śmierć.
Co nie znaczy, że wcześniej miałem o
Jenningsie lepsze zdanie. Ten dupek
uosabiał prostackie zadęcie, chciwość i
butę. Jak wąż, którym był, planował
każde posunięcie tak, by zrealizować
kolejny nikczemny cel, jaki akurat sobie
postawił.
Pieniądze.
Władza.
Niezaspokojona chciwość.
Ale tamtej nocy Martin Jennings stał
się dla mnie synonimem zniszczenia.
Najwyższym stopniem zagrożenia.
Shea kołysała się na łóżku, otulając
się ramionami.
– Biologicznie tak, ale w każdym
innym sensie nie – wyznała, wbijając
wzrok w kolana.
Zamrugałem i zacząłem się
przechadzać po pokoju, przesuwając
palcami po ociekających wodą włosach.
Ze wszystkich sił próbowałem jakoś
zrozumieć ten pieprznik, który wywrócił
do góry nogami całe moje życie. Jedna
klęska za drugą.
Kłopot.
Wiedziałem to od chwili, gdy ją
zobaczyłem. Było w niej coś, co nie
dawało mi spokoju. Coś nieuchwytnego,
głębokiego. To zabawne, ale wciąż
czułem się tak, jakbym to ja chciał ją
chronić przed bezprawiem, którego sam
się tylokrotnie dopuściłem.
A ona teraz dodała mi do tego
następny powód.
Pochyliłem się nad Sheą i wbiłem w
nią wzrok, niezdolny, by ukryć gniew.
– Okłamałaś mnie? Po tym wszystkim,
co przeszliśmy? Pozwoliłaś, abym
uwierzył, że Kallie nie ma ojca?
– Ona nie ma ojca, On nigdy nie był
jej ojcem.
Roześmiałem się gorzko i zacząłem
chodzić po pokoju, wyobrażając sobie
jednocześnie z obrzydzeniem, jak ten
drań Jennings dotyka mojej dziewczyny.
Podszedłem do niej z opuszczoną,
przekrzywioną głową, tak że może
Korekta Renata Kuk Hanna Lachowska Zdjęcie na okładce © Ruediger Rau/Fotolia Tytuł oryginału Drowning to Breathe Copyright © 2015 A.L. Jackson Books Inc. All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może
być reprodukowana ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez zgody właściciela praw autorskich. For the Polish edition Copyright © 2016 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5995-6 Warszawa 2016. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-954 Warszawa, ul. Królowej Marysieńki 58
tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA juras@evbox.pl
Prolog Shea Szlochałam rozpaczliwie, zwracając twarz ku niebu. Krwawiłam. Rozpadałam się na kawałki. Odchodziłam w niebyt. – Nie… Kallie… Kallie… Sebastian otoczył mnie ramionami,
gdy z nieba zaczął padać deszcz. Poczułam w piersi rozdzierający ból, jakby pękały mi żebra, a wszystkie nadzieje, jakimi ośmielałam się łudzić, wyciekały na zewnątrz. Przenikał mnie wiatr, gonił jak szalony za tylnymi światłami auta znikającymi na końcu ulicy. Ból. Ból. Ból. – Nie… Błagam… jak mogłam na to pozwolić… Proszę… Kallie, moje dziecko. Moje dziecko. On nie może jej zatrzymać. Nie pozwolę, by ją zatrzymał. – Ciii… – Poczułam jego oddech we włosach i delikatny pocałunek na czubku głowy. – Odzyskamy ją, przyrzekam. Nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz,
jaką zrobię w życiu, na pewno ją odzyskamy. – Jej już nie ma – załkałam. To była moja kara. Zapłata za grzechy. Kara za wszystkie naiwne wybory, jakich dokonałam.Za wszystkie oszustwa, w jakie ślepo wierzyłam. Za każde kłamstwo, jakie wypowiedziały moje usta. Choć zawsze kłamałam dla jej dobra. Aby zapewnić jej bezpieczeństwo. Abyśmy mogły żyć takim życiem, jakie z nim nigdy nie byłoby możliwe. Lecz jeśli nawet będziemy uciekać bardzo szybko, dopóki nie zerwiemy z przeszłością, ona zawsze nas dopadnie. Moja trzymała nas teraz w garści.
Rozdział 1 Sebastian Błysnęło i niebiosa dały upust swej rozpaczy. Wściekłe strugi deszczu uderzały w moje ciało, smagane jednocześnie ostrymi powiewami. Szaleństwo ziemi, wiatru i nieba. Próbowałem się im przeciwstawić całym swoim jestestwem. Zacisnąłem
szczęki, a obfite strugi wody zalewały mi włosy, spływały po nagim torsie, plecach, moczyły dżinsy. Pół metra dalej stała Shea. Odwracała ode mnie twarz. Głowę wtuliła bezradnie w trzęsące się konwulsyjnie ramiona. Moja dziewczynka, zgięta wpół i na pół złamana. Przemoczona na wskroś, przesiąknięta bólem, który wylewał się z niej niczym fale wezbranej rzeki. Wokół szalało piekło, wyły demony. Huragan. Straszliwa, cholerna, niszczycielska burza. Ciemność. Ten jeden jedyny raz nie widziałem w niej blasku. Nie rozświetlała mojego
świata. Wściekłość parzyła mi skórę. Zżerał mnie ból i strach o Kallie. Ta wściekłość schodziła coraz niżej, skręcała mi żołądek, wzniecając dodatkowo gniew z powodu oszustwa Shei. – Kim jesteś, do cholery? – wycharczałem pełen wątpliwości i goryczy. Wydawało mi się, że zanim odwróciła głowę, minęła wieczność. Ta twarz. Ta cholernie piękna, teraz udręczona twarz, której nie potrafiłem wymazać z pamięci. Czułem się tak, jakby miało pęknąć mi serce. – Po prostu Sheą – wykrztusiła i otuliła się ramionami, wracając do
wersji, jaką podała mi na plaży przed dwoma dniami. – Po prostu Sheą. Trzy pozornie zwyczajne słowa. Mimo to już wtedy wzbudziły moją czujność, a przeczucie mówiło wyraźnie, że wszystkie jej problemy spowodował ktoś, kto był ojcem Kallie. Oczywiście jeszcze wtedy sądziłem mylnie, że ten człowiek nie żyje – niezależnie od tego, kim był drań, którego tożsamości nie chciała zdradzić. Teraz mogłem tylko żałować, że się myliłem. Martin Jennings. Poczułem, że mam gęsią skórkę. – Okłamałaś mnie – wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Wstrząsnął nią kolejny szloch,
rozrywając mi wnętrzności. – Tak. Otworzyłem usta, by wytoczyć przeciwko niej kolejne oskarżenia, gdy dostrzegłem za sobą kobiecą postać. – Shea – zakwiliła dziewczyna, a jej głos przebijał się z trudem przez szum deszczu. April, najlepsza przyjaciółka Shei, zeszła wolno z pierwszego stopnia schodków prowadzących na werandę, trzymając się kurczowo drewnianej poręczy, jakby w obawie, że zaraz upadnie. Twarz Shei wykrzywił kolejny skurcz. – Zabrał ją. W tym jednym zdaniu mieściły się wszystkie obawy Shei. Wyraźnie to słyszałem. Wyraźnie to czułem.
– Zabrał ją – powtórzyła, tym razem błagalnie, patrząc na April tak, jakby ona mogła wymazać to zdarzenie z jej życia. Jasny szlag. April wiedziała. Oczywiście, że wiedziała. A ja oberwałem jak ostatni frajer. Bo byłem frajerem. Głupcem. Głupcem, który wyzbył się całkowicie kontroli nad swoim życiem, powierzając ją tej dziewczynie. Dziewczynie, której zaufałem ponad wszystko w świecie. Stałem się główną ofiarą okrutnego, chorego żartu. Przypadkowym człowiekiem z zewnątrz dopuszczonym przypadkowo do brudnej tajemnicy. Do
sekretu, którego wcześniej nie znałem, choć to ja miałem być jej powiernikiem. Ale jak się okazało, ta dziewczyna karmiła mnie dotąd tylko kłamstwami. – Odzyskamy ją – wyszeptała April. – On zabrał Kallie. – Tym razem te słowa w ustach Shei zabrzmiały obco, jakby dochodziły z daleka. W tej właśnie chwili, czułem to wyraźnie, świat zwalił się jej na głowę, osłabła i zachwiała się mocno. Podbiegłem i porwałem ją w ramiona, zanim upadła. Mogłem ją tylko przytulić. I nie wypuszczać z uścisku. Nie potrafiłem nie wdychać zapachu jej włosów, nie potrafiłem odsunąć ust od jej skroni. – Mam cię.
Mam cię. Czyżby? Wtuliła twarz w mój tors i zarzuciła mi ramiona na szyję, jakbym był jej tarczą i opoką. – On ją zabrał, Sebastian, zabrał ją. Czułem na sobie jej oddech. Miałem wrażenie, że prosi mnie o pomoc. Prosi, bym przy niej trwał. Byłem rozdarty na miliony części. Na maleńkie strzępki. Miłość do tej dziewczyny, uczucie, jakie przenikało mnie na wylot z każdym uderzeniem serca, walczyło z cichym, wewnętrznym głosem, który ostrzegał, że przecież wcale jej nie znam. W stanie lekkiego szoku wziąłem Sheę na ręce i wszedłem powoli na
schodki tarasu, omijając po drodze April, która wciąż trzymała się poręczy, wyraźnie niezdolna, by się poruszyć. Drewniana podłoga werandy zatrzeszczała mi pod stopami, wszedłem do domu i ruszyłem w stronę schodów. Odpędziłem od siebie koszmarne wizje, w których mała dziewczynka stoi na podeście i woła mamę, nie mając pojęcia, że za chwilę jej świat rozpadnie się na tysiące kawałków. Kiedy tylko minąłem miejsce, w którym rzeczywiście jeszcze niedawno stała Kallie, Shea jęknęła głośno, jakby poczuła nagle fizyczny ból. – Kallie – wyjąkała zduszonym szeptem, a imię dziewczynki zawibrowało smutno w powietrzu.
Zacisnąłem zęby i przyciągnąłem ją bliżej. – Wiem, kochanie, wiem, wiem. W pokoju Shei panowały ciemności takie jak przed dziesięcioma minutami, pościel wciąż była zmięta, pachniało seksem. Czułem się znów tak jak w chwili, gdy wyznawałem jej uczucia, które nigdy nie miały się stać moim udziałem. O których nawet nie śmiałem marzyć. Miłość do kobiety, na którą nie zasługiwałem. Miłość do dziecka, które porwało mnie w wir dźwięcznego śmiechu i niekończącej się radości w świecie pełnym motyli. Cholera. Bardzo tego pragnąłem.
Bardzo tego pragnąłem, ale teraz sam już nie wiedziałem, na czym stoję. Nie wiedziałem, kim jestem i gdzie jest moje miejsce. Posadziłem ostrożnie przemoczoną, drżącą Sheę na krawędzi łóżka. Zgięta wpół, otuliła się ramionami, jakby szukała w nich oparcia. – Nie ruszaj się. – Wszedłem do sąsiedniej łazienki i wyjąłem z szafki dwa suche ręczniki. Jeden zarzuciłem jej na ramiona, drugim zacząłem wycierać włosy. Twarz miała wciąż mokrą od deszczu, lecz nietrudno go było odróżnić od strumienia łez, jakie płynęły jej z oczu. Piękne karmelowe oczy wbijały mi się w twarz, wyzierały z nich strach,
wstyd i wyrzuty sumienia. Wyciągnęła rękę i delikatnie objęła mój przegub. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mnie prąd, poczułem przypływ bólu, gorąca i światła. Znów przyciągnęły mnie do niej lekko, a jednak stanowczo ogniwa niewidzialnego łańcucha. Zastygłem w bezruchu. Fakt, że nie miałem pojęcia, kim jest, przestał się liczyć. I tak kontrolowała wszystkie moje zmysły. Dolna warga zadrżała jej lekko. – Nie chciałam, żebyś się dowiedział w ten sposób. Cofnąłem się o dwa kroki i upuściłem ręcznik. – A może w ogóle nie chciałaś, żebym się dowiedział. – Moje słowa zawisły
między agresją a rozpaczą. To nie było pytanie, tylko kolejne oskarżenie, przez które znów poczułem się jak ostatni fiut, bo przecież wiedziałem, że tylko pogłębiam jej cierpienie. Ale kto mógłby mnie o to winić? Potrząsnąłem stanowczo głową, wściekły na samego siebie. Ileż razy chciałem się zagrzebać w jej ciemnościach? Ciągnęło mnie tam tak, jakbym mógł dzięki nim uratować życie. A teraz w nich tonąłem. Opuściła wzrok na kolana. – Nie chciałam, żebyś dowiedział się w ten sposób – wymamrotała ponownie, jakby powtarzała jakieś zaklęcie. – Próbowałam ci to powiedzieć, kiedy
pracownica opieki społecznej zapukała do drzwi. Z trudem przełknąłem ślinę, przykułem ją spojrzeniem. Wiedziałem, że znam prawdę, ale chciałem, by Shea wyznała ją na głos. – Martin Jennings to ojciec Kallie. Na jej twarzy pojawił się grymas bólu, jakby właśnie otrzymała mocny cios. Strach. Ból. Żal. Wszystkie te uczucia przyprawiły mnie o zawrót głowy tak silny, że niemal odczułem ból. Smutek ściskał mi gardło. Jak ja go nienawidziłem!
Nienawidziłem go od chwili, gdy wysiadł z autokaru tej nocy, kiedy znalazłem Austina na podłodze. Mój brat przedawkował jakieś świństwo, które przyniósł mu ten skurwiel. A potem zostawił na śmierć. Co nie znaczy, że wcześniej miałem o Jenningsie lepsze zdanie. Ten dupek uosabiał prostackie zadęcie, chciwość i butę. Jak wąż, którym był, planował każde posunięcie tak, by zrealizować kolejny nikczemny cel, jaki akurat sobie postawił. Pieniądze. Władza. Niezaspokojona chciwość. Ale tamtej nocy Martin Jennings stał się dla mnie synonimem zniszczenia.
Najwyższym stopniem zagrożenia. Shea kołysała się na łóżku, otulając się ramionami. – Biologicznie tak, ale w każdym innym sensie nie – wyznała, wbijając wzrok w kolana. Zamrugałem i zacząłem się przechadzać po pokoju, przesuwając palcami po ociekających wodą włosach. Ze wszystkich sił próbowałem jakoś zrozumieć ten pieprznik, który wywrócił do góry nogami całe moje życie. Jedna klęska za drugą. Kłopot. Wiedziałem to od chwili, gdy ją zobaczyłem. Było w niej coś, co nie dawało mi spokoju. Coś nieuchwytnego, głębokiego. To zabawne, ale wciąż
czułem się tak, jakbym to ja chciał ją chronić przed bezprawiem, którego sam się tylokrotnie dopuściłem. A ona teraz dodała mi do tego następny powód. Pochyliłem się nad Sheą i wbiłem w nią wzrok, niezdolny, by ukryć gniew. – Okłamałaś mnie? Po tym wszystkim, co przeszliśmy? Pozwoliłaś, abym uwierzył, że Kallie nie ma ojca? – Ona nie ma ojca, On nigdy nie był jej ojcem. Roześmiałem się gorzko i zacząłem chodzić po pokoju, wyobrażając sobie jednocześnie z obrzydzeniem, jak ten drań Jennings dotyka mojej dziewczyny. Podszedłem do niej z opuszczoną, przekrzywioną głową, tak że może