agus1972

  • Dokumenty3
  • Odsłony1 784
  • Obserwuję2
  • Rozmiar dokumentów4.8 MB
  • Ilość pobrań1 435

Solo dla niej - A.L. Jackson

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Solo dla niej - A.L. Jackson.pdf

agus1972 EBooki
Użytkownik agus1972 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 940 stron)

Redaktorzy serii Małgorzata​ Cebo-Foniok Ewa Turczyńska Korekta Agnieszka Deja Renata Kuk Projekt graficzny okładki Małgorzata​ Cebo-Foniok Zdjęcie na okładce © Ruediger Rau/Fotolia Tytuł​ oryginału

A Stone in the Sea Copyright © A.L. Jackson 2015 All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez zgody właściciela praw autorskich. For the Polish edition Copyright © 2016 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 978-83-241-5954-3

Warszawa 2016. Wydanie I Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o. 02-954 Warszawa, ul. Królowej Marysieńki 58 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl Konwersja do wydania elektronicznego P.U. OPCJA juras@evbox.pl

Prolog Nabrałem do płuc gęstego, wilgotnego powietrza, a moje buty zagłębiły się w mokry nadmorski piasek. Wilgoć przylgnęła do ciemnego, bezkresnego nieba, a gęsta mgła osnuła wzburzoną taflę nocnego oceanu, spienioną masę piękna i okrucieństwa. Podniosłem twarz do gwiazd, które sięgały nieskończoności. Spojrzałem na ich

odwieczny firmament, jakby zbyt niski, a jednocześnie nieosiągalny. Czasem żałowałem, że nie mogę sięgnąć poprzez niego, żeby gdzieś po drugiej stronie odnaleźć to, co zostało stracone. Stałem tyłem do wielkiego domu na wzgórzu. Z okien padały promienie światła, jakby życie wyciągało swoje zaborcze palce w krainę cieni, szukając sposobu, by połączyć się z moją duszą. Przypływ też nadchodził pospiesznie, jakby chciał czym prędzej mnie dosięgnąć. Zamknąć w swoich ramionach i wciągnąć głęboko pod powierzchnię. Nieważne, nad jakim morzem czy oceanem spacerowałem.

On zawsze tam był. Czekał na mnie. Uniosłem ręce w powitalnym geście, bo tak naprawdę nigdy nie chciałem pozwolić mu odejść. Nie chciałem zapomnieć. Podmuchy wiatru uderzały w moją twarz, smak soli i morza pobudzał zmysły, a ja dokładnie pamiętałem, dlaczego tu jestem. Pamiętałem, co muszę ochronić, nawet jeśli przyszłoby mi za to zapłacić najwyższą cenę.

Rozdział​ 1 Sebastian Savannah.​ Pieprzona. Georgia. Jak to się stało, że do cholery tu wylądowałem? Oparłem dłoń o framugę wysokiego okna, wychodzącego na Ocean Atlantycki w domu na Tybee Island, na której właśnie byliśmy. W świetle dnia

ocean wydawał się spokojny i łagodny, fale niespiesznie dobijały do brzegu i powoli odpływały do morza. – Wszystko w porządku? – dobiegł mnie głos stojącego za mną Anthony’ego. Wszyscy pozostali smacznie sobie spali, ale ja nad ranem pogodziłem się z myślą, że nie zmrużę dziś oka i postanowiłem wstać. Anthony opierał się swobodnie o masywną wyspę na środku luksusowej kuchni. Zmarszczyłem czoło i skierowałem na niego wymowne spojrzenie, pełne niedowierzania i złości. Anthony Di Pietro. Agent zespołu Sunder i jeden z niewielu ludzi, których

naprawdę lubię. A jednak w tym momencie nawet jego obecność mnie wkurzała. Mogłem na nim całkowicie polegać, jeśli chodziło o trzy sprawy, dla mnie najważniejsze na świecie – zespół, kumple z zespołu i mój młodszy brat. – Nie, nie w porządku. Nic, kurwa, nie jest w porządku, Anthony. Czy oni w ogóle mają prawo tak ze mną postępować? Wzruszył ramionami i głęboko westchnął, z namysłem kręcąc głową. – Mogą zrobić, co tylko zechcą. Jesteś ich własnością, Baz. Stłumiłem gorzki śmiech. Przez całe życie robiłem wszystko, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że ma mnie na

własność. Muzyka dawała mi wolność. A potem jak gdyby nigdy nic wykonałem zgrabne salto i sprzedałem duszę diabłu. – W tym momencie nic nie jest pewne – mówił dalej. – To może być tylko kolejne ostrzeżenie, ale prawda jest taka, że i tobie, i mnie zaczyna brakować sznurków, za które moglibyśmy pociągnąć. Dobrze, że się zdecydowałeś na ten wyjazd. Odwróciłem się, przesuwając dłonią po twarzy. – Dalej nie ogarniam tego całego gówna. Poczucie winy plus skłonność do agresji, z którą się zmagam przez całe życie, to nie najlepsze połączenie. W efekcie wpakowałem się w kolejną

pieprzoną katastrofę. Tyle że tym razem konsekwencje mogły dosięgnąć nie tylko mnie. Ale co niby miałem zrobić? Pozwolić, żeby temu nadętemu skurwielowi wszystko uszło na sucho? W życiu! Wyzywająco podniosłem do góry podbródek. – Nie mam zamiaru przepraszać za to, co zrobiłem. Anthony to świetny gość. Około czterdziestu pięciu lat, trójka dzieci, które uwielbia, żona, którą uwielbia nawet bardziej. W tej branży nie ma wielu tak porządnych ludzi. Do diabła, w ogóle nie ma wielu takich ludzi! – Nie proszę cię o to. Myślisz, że nie

wiem, dlaczego do tego doszło? – zapytał współczującym głosem, a ja czułem, że ten facet naprawdę wszystko rozumie. Przechylił głowę na bok i zmrużył oczy, po czym oddał celny strzał: – Tylko czy na pewno chcesz, żeby dowiedział się o tym cały świat? Jakimś cudem udało mi się przełknąć gulę, która utkwiła mi w gardle. – Nie. Zaczął spacerować po pokoju, a stukot jego eleganckich butów niósł się echem po marmurowej posadzce. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby go zmusić do wycofania zarzutów. W międzyczasie wy powinniście skorzystać z chwili spokoju. Zajmijcie się muzyką, nagrajcie jakiś nowy

kawałek… Po to tu jesteście. Traktujcie ten czas jak urlop, a nie wygnanie. Spojrzałem na wysoki sufit i w zamyśleniu potarłem ręką podbródek, próbując wziąć się w garść. W porządku. Powiedzmy, że to po prostu jakiś zaciszny domek na uboczu. Że wcale się nie ukrywamy w nadmorskiej rezydencji Anthony’ego, podczas gdy powinniśmy być w drodze do Francji, gdzie miała się rozpocząć nasza europejska trasa koncertowa. Problemy z terminami. Tak wyjaśniliśmy na Twiterze odwołanie koncertów. Oczywiście fani nieźle się wkurzyli. Nie, nie byliśmy najsławniejszym zespołem na świecie. Nasz styl był zbyt

mroczny, surowy i głośny dla przeciętnego odbiorcy. A jednak nie mogliśmy narzekać na brak oddanych wielbicieli. Bilety na nasze koncerty sprzedawały się jak ciepłe bułeczki, a nasze kawałki były ściągane w tempie, które przyprawiało mnie o zawrót głowy. My graliśmy, a ludzie chcieli nas słuchać. Jednak teraz nawet to stało pod znakiem zapytania. Kiedy okazało się, że być może stanę przed sądem oskarżony o napaść, sponsor trasy koncertowej się wycofał, a Anthony przekonał nas, żebyśmy tu przyjechali. Na parterze znajdowało się supernowoczesne studio nagrań, a

Anthony uznał, że to miejsce jest tak daleko od Los Angeles, że nikt nas tu nie rozpozna. Kumple z zespołu wiedzieli, dlaczego tu jesteśmy. Austin nie wiedział. Nie potrzebował kolejnych zmartwień. Anthony włożył marynarkę i poprawił krawat. – Posiedzicie tu przez parę tygodni. Fitzgerald nie chce, żebyście się pokazywali publicznie. Czekamy na decyzję, czy w Mylton Records są zainteresowani dalszą współpracą. – Myślałem, że ich ucieszy kolejny skandal – zadrwiłem. Całe to zamieszanie dobrze wpływało

na nasz wizerunek. Tak właśnie powiedział ten zachłanny skurwiel Fitzgerald, kiedy podpisywaliśmy kontrakt. Kiedy odkrył, że mam kartotekę długą na dziesięć kilometrów – i nie mam tu na myśli osiągnięć muzycznych – aż cały się obślinił. Anthony też pozwolił sobie na sarkastyczny uśmieszek. – Wiesz, jak to mówią, Baz… Dopóty dzban wodę nosi. Nadepnąłeś na odcisk szefom tego całego biznesu, więc możesz się spodziewać konsekwencji. Taaa,​ nadepnąłem. I jeśli będzie trzeba, nadepnę znowu. Bez wahania. Umiem zadbać o swój interes. A śmiecie takie jak Jennings nie zasługują na to, żeby chodzić po tej ziemi.

– Sam​ wiesz, że wokół zespołu już nieraz było gorąco. Najpierw twój ojciec, potem Mark… A teraz jeszcze to. Próbowałem​ się nie wzdrygnąć na wzmiankę o Marku, ale dźwięk jego imienia zawsze uderzał we mnie jak błyskawica. Zacisnąłem zęby, żeby nie czuć bólu. Nie byłem w stanie o tym mówić. Jeszcze nie. Rana była zbyt świeża. Zbyt,​ kurwa, świeża. A​ po Julianie wiedziałem już, że taka rana nigdy się nie goi. Anthony​ spojrzał na mnie błagalnie, jakby nie liczył specjalnie na to, że wezmę pod uwagę jego prośbę. – Ten​ jeden raz zrób dokładnie to, o co cię proszę, Baz. Nie ruszaj się stąd i

udawaj, że dobrze się bawisz. Tyle​ że w życiu gorzej się nie bawiłem. – Nigdy​ nie migam się przed gównem, na które sam sobie zapracowałem. – Masz​ rację, przyjacielu. Raczej biegniesz mu prosto na spotkanie… skok na główkę i pięści w ruch, bez namysłu. Teraz musisz sobie to wszystko przemyśleć i zacząć wreszcie nad sobą panować. Na Boga, Baz, prawie zatłukłeś na śmierć producenta wykonawczego! Podszedł​ bliżej i położył mi rękę na ramieniu. – Znam​ cię i wiem, że to wszystko cię dobija. Zawsze stajesz w obronie innych, ale teraz czas, żebyś się zajął

sobą. Bo stracisz wszystko, co dla ciebie ważne. I nawet ja nie będę mógł ci pomóc. Poczułem​ w brzuchu sto ciasno związanych węzłów i zrobiło mi się niedobrze. Anthony​ ścisnął mnie za ramię i posłał mi nie do końca szczery uśmiech. Starał się, jak mógł, poprawić mi humor. – Po​ prostu udawaj, że to wakacje. Trzymaj ptaka w spodniach, a pięści z daleka od twarzy różnych dupków, a wszystko będzie dobrze. Wracam do Los Angeles i zajmę się tym całym Jenningsem, obiecuję. Ale jeśli w międzyczasie wpakujesz się w kolejne kłopoty, może mi się nie udać. Kłopoty.

Powstrzymałem​ prychnięcie. Pakowanie​ się w kłopoty w każdym miejscu, w którym się znalazłem, szło mi naprawdę nieźle. Tutaj czy w LA, nieważne. Telefon​ Anthony’ego zawibrował. – Mój​ samochód już czeka. – Włożył telefon do kieszeni marynarki. – Muszę jechać na lotnisko. Będę cię o wszystkim informował. Złapał​ teczkę i umieścił ją na walizce, którą pociągnął przez wielkie, otwarte pomieszczenie w stronę podwójnych drzwi. Przystanął i odwrócił się, żeby ostatni raz przemówić mi do rozumu. – Jeśli​ nie chcesz tego zrobić dla siebie, zrób to dla zespołu. Wiesz, że stoją za tobą murem, Baz. Rozumieją,

dlaczego to zrobiłeś nawet lepiej niż ja. Nikt z nich nie chce powtórki z Marka. Nie jestem pewien, czy ktokolwiek z was by to przeżył. A skoro Austin jest twoim bratem, jest również ich bratem. Poczułem​ się, jakbym dostał solidnego kopa w żołądek. Stałem i w milczeniu patrzyłem, jak Anthony wychodzi. Na samą myśl o tym, że mógłbym stracić Austina, ugięły się pode mną nogi. Ten dzieciak był całym moim życiem. Byłem za niego odpowiedzialny. Głęboko​ odetchnąłem i zmusiłem się, żeby ruszyć z miejsca. Odwróciłem się i powlokłem na górę kręconą klatką schodową, by wskoczyć pod prysznic. Kiedy pokonałem ostatni zakręt,

zamarłem. Na szczycie schodów przycupnął Austin, trzymał w garści swoje jasnobrązowe włosy i kołysał się w przód i w tył z głową schowaną między kolanami. – Austin!​ – Przykucnąłem przy nim. Właśnie skończył osiemnaście lat i wyglądał, jakby cały składał się z chudych nóg i patykowatego ciała. Mieliśmy takie same szarozielone oczy, a jego włosy były rozczochrane i tak samo zwichrowane jak emocje, z którymi zupełnie sobie nie radził. Był dobrym chłopakiem, ale w jego sercu kłębiło się tyle nienawiści do samego siebie, że wcale o tym nie wiedział. Kiedyś​ wziął na siebie moją winę, a ja miałem zamiar nie spocząć, dopóki

mu tego nie uświadomię. – Austin​ – powiedziałem ciszej, próbując wyplątać z jego włosów jedną z jego rąk. – Przestań. Gwałtownie​ potrząsnął głową. – To​ moja wina. Chwyciłem​ go za głowę i zmusiłem, żeby na mnie spojrzał. – Nie.​ To nie twoja wina. Oparłem​ czoło o jego czoło, błagając w duchu, żeby choć raz mi uwierzył. Mój głos był zachrypnięty i cichy. – To​ nie twoja wina.