agusia1608

  • Dokumenty222
  • Odsłony11 972
  • Obserwuję8
  • Rozmiar dokumentów362.4 MB
  • Ilość pobrań8 664

McGowan Kathleen - Księga miłości II

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.3 MB
Rozszerzenie:pdf

McGowan Kathleen - Księga miłości II.pdf

agusia1608 EBooki
Użytkownik agusia1608 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 663 stron)

Kathleen McGowan KSIĘGA MIŁOŚCI Księga II rodu Magdaleny Przełożył Jan Kabat Warszawa 2010

Tytuł oryginału: The Book of Love Copyright © 2009 by McGowan Media, Inc. Copyright for the Polish translation © 2010 by Wydawnictwo Nowa Proza Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Mapa i ilustracje: Jarosław Musiał Okładka: Jarek Krawczyk Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń ISBN 978-83-7534-001-3 Wydanie I Wydawca: Nowa Proza sp, z o.o. ul. F. Znanieckiego 16a m. 9 03-980 Warszawa tel (22)2510371 www.nowaproza.eu Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp, z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. (22) 721-30-00 www.olesiejuk.pl Druk i oprawa: drukarnia@dd-w.pl

Dla Ezy

Świat nigdy nie był tak wspaniały Jak w dniu, w którym ludzi obdarowano Pieśnią nad Pieśniami; Wszystkie bowiem pisma są święte, Lecz Pieśń nad Pieśniami Jest najświętsza ze wszystkich. RABIN AKIWA, PIERWSZY WIEK N.E.

Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię. Nie tylko On jednak istniał; nie rządził wszechświatem sam. Sprawował nad nim władzę wraz ze swoją towarzysz- ką, która była Jego umiłowaną. Zatem w pierwszej księdze Mojżesza, zwanej także Księgą Rodzaju, Bóg powiedział: „Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam”, jako że przemawia do swej drugiej połowy, swej małżonki. Stworzenie bowiem jest cudem, który dokonuje się najdoskonalej, gdy obecny jest związek pierwiastka męskiego i kobiecego. I Pan Bóg rzekł: „Oto człowiek stał się taki jak My”. Księga Mojżesza powiada: „Stworzył więc Bóg czło- wieka na swój obraz, stworzył mężczyznę i niewiastę”. Jakże Bóg mógł stworzyć niewiastę na swój obraz, jeśli nie miał obrazu żeńskiego? Miał go jednakże, a była ona najpierw nazywana Athiret, imię to zaś znaczy Ta, Która Kroczy Po Morzu. Nie odnosi się to jednak tylko do wód na Ziemi, ale także do morza gwiazd, do wstęgi światła, którą zwiemy Drogą Mleczną. Kroczy po gwiazdach, w swoim królestwie, jest ona bowiem Królową Nieba. I stała się znana pod różnymi imionami, a jedno z nich to Stella Maris, Gwiazda Morza. Jest ona Mer Maid, gdyż 9

mer znaczy zarówno miłość, jak i morze, i dlatego woda jest często postrzegana jako symbol jej miłosiernej mądro- ści. Innym jej symbolem jest krąg gwiazd, które tańczą wo- kół Słońca, istota kobiecości otaczająca w swym umiłowa- niu mężczyznę. Gdy ujrzysz ten symbol, będziesz wiedział, że oto jest obecny duch wszystkiego co boskie w kobieco- ści. Później Athiret Morza i Gwiazd stała się znana po he- brajsku jako Asherah, Nasza Boska Matka, a Pan stał się znany jako El, Nasz Ojciec Niebieski. Potem zaś El i Asherah zapragnęli doświadczyć swej wielkiej i świętej miłości w bardziej fizycznej postaci i po- dzielić się owym błogosławieństwem z dziećmi, które mieli stworzyć. Każdą duszę, która została powołana do życia, obdarowano bliźnim uczynionym z tej samej istoty. W księdze zwanej Księgą Rodzaju jest to opowiedziane jako alegoría o bliźniaczej istocie Adama, stworzonej z jego że- bra, to znaczy z samej jego istoty, jako że jest ona ciałem z jego ciała, kością z jego kości, duchem z jego ducha. Potem, jak opisuje to Mojżesz, Bóg rzekł: „Staną się jednym ciałem”. I tak powstał hieros gamos, uświęcony związek małżeń- ski zaufania i świadomości, który łączy ukochanych w Jed- no. Jest to najświętszy dar od Naszego Ojca i od Matki w niebie. Kiedy bowiem schodzimy się w łożnicy, odnajduje- my święty związek, El i Asherah zaś pragnęli, by stał się on udziałem ich wszystkich ziemskich dzieci w blasku czystej radości i esencji prawdziwej miłości. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha. EL I ASHERAH, ŚWIĘTE POCZĄTKI HIEROS GAMOS, KSIĘGA MIŁOŚCI, ZACHOWANA W LIBRO ROSSO 10

Prolog La Beauce, Francja, AD 390 Wokół jaskini płonęły ciężkie, ociekające woskiem świece, dobywając z mroku ciasną przestrzeń. Niewielka społeczność modliła się w cichej pobożności, idąc za przykładem nieziem- skiej kobiety, która stała przy kamiennym ołtarzu przed zgroma- dzonymi. Dokończyła modlitwę i uniosła skarb swego ludu - prastary, oprawiony w skórę manuskrypt. - Księga Miłości. Jedyne prawdziwe słowa Pana. Blask świec odbijał się w miedzianozłotych włosach Mode- sty, kiedy ucałowała księgę. Wierni odpowiedzieli zgodnym chórem: - Kto ma uszy do słuchania. Zapadła pełna szacunku cisza, jakby się nie godziło, by po słowach zapisanych w księdze nastąpiła zwykła rozmowa. Jeden z młodych mężczyzn, pobożny i szczery wyznawca imieniem Seweryn, pierwszy przełamał milczenie panujące w tym świętym miejscu. - Jak radzi sobie nasz brat Potencjan? Modesta odpowiedziała mu głosem tak spokojnym i łagod- nym jak wówczas, gdy odmawiała modlitwę: - Zdołałam zobaczyć się z nim dzisiaj w więzieniu i zanieść mu chleb. Czuje się dobrze. Jego wiara jest niewzruszona, i taką też musi pozostać nasza wiara. 11

Seweryn nie mógł opanować coraz większego niepokoju, choć starał się za wszelką cenę stłumić strach, który w nim wzbierał. - Powiadasz, że czuje się dobrze, ale jak długo jeszcze? Każdego dnia Rzym zabija coraz więcej naszych, oskarżając ich o herezję. Następnym razem przyjdą po nas. Jakby na potwierdzenie jego słów pośród uczestników nie- wielkiego zgromadzenia rozległy się pełne wahania szepty. Mo- desta jednak, mądra i zarazem cierpliwa, nigdy nie pomijała oka- zji, by nauczać prawd zawartych w księdze, którą trzymała w dłoniach. - Jest to zaprawdę smutny czas, kiedy prześladowani stają się prześladowcami. Chrześcijanie cierpieli przez tyle lat tortury, a jednak zachowali swe największe okrucieństwo dla siebie na- wzajem. Musimy im wybaczyć, nie wiedzą bowiem, co czynią. Słowa wypowiedziane przez Modestę zostały zwieńczone ostrym gwizdem, który rozległ się u wylotu jaskini. Zbyt późno owa kobieta i jej trzoda uświadomili sobie, że na ich trop wpadli ci sami ludzie, przed którymi próbowali się ukryć. Po chwili ciszę religijnego zgromadzenia pochłonął chaos, gdy oddział zbrojnych mężczyzn wpadł przez jedyne wyjście z kamiennej przestrzeni. Ucieczka była niemożliwa. Żołnierze mieli na sobie jednakowe odzienie, ciemne szaty i kaptury, które całkowicie zakrywały im głowy - zamiast oczu było widać tylko groźne szczeliny. Ich przywódca wystąpił do przodu i ściągnął kaptur, odsłaniając ogoloną głowę i drewniany krucyfiks na szyi. Skupiając wzrok i uwagę na Modeście, wyraził pogardę wobec kobiety pełniącej przywódczą rolę słowami zaczerpniętymi z listu Pawła: 12

- Kobiety mają milczeć, nie dozwala się im bowiem mówić. Pani Modesto z La Beauce, jesteś zatrzymana pod zarzutem he- rezji. Modesta patrzyła nań spokojnie. - Bracie Tymoteuszu, przyszedłeś po mnie i pójdę z tobą, lecz zostaw tych niewinnych ludzi w spokoju. Młodego i roztrzęsionego Seweryna ogarnęło przerażenie na myśl, że utracą przywódczynię; podskoczył do brata Tymoteu- sza, zagradzając mu drogę. - Nie weźmiecie jej! Zakapturzeni mężczyźni ruszyli do przodu niczym fala. Mo- desta wykorzystała zamieszanie, by ukryć świętą księgę za ple- cami, chowając ją przed wzrokiem oskarżyciela. Nie zdawała sobie sprawy, jak wielkie niebezpieczeństwo grozi jej wiernym. Kobieta oddana miłości i współczuciu nie potrafi szybko zgłębić umysłów ludzi okrutnych. Zbrojni w kapturach dobyli broń i bez wahania zaczęli robić z niej użytek. Miecz o podwójnym ostrzu zatopił się najpierw w sercu Seweryna - z rany trysnęło jego życie, chrzcząc krwią mło- dzieńca miejsce zgromadzenia. Tę niewielką przestrzeń ogarnął straszliwy chaos, gdy pozo- stali próbowali się rozproszyć, uświadamiając sobie w pełni swe straszliwe położenie. Jedyne wyjście odcinała bezwzględna furia atakujących, którzy nie okazywali cienia litości. - Magdaleno! Modesta zaczęła się rozglądać za swym dzieckiem, ale mała dziewczynka już biegła do matki stojącej przy ołtarzu. Niespoty- kanie drobniutka jak na osiem lat, Magdalena wyglądała znacz- nie młodziej, Modesta zaś modliła się, by przemówiło to na ko- rzyść jej córki. Musiała ocalić to dziecko. Musiała ocalić księgę. 13

Tuląc do siebie dziewczynkę, Modesta ukryła skarb w fałdach odzienia Magdaleny i zarzuciła na nią pelerynę. Przekrzykując wrzawę, zawołała do brata Tymoteusza: - Przestań! Przestań! Pójdę z tobą. Proszę, zakończcie tę rzeź. Nie było już czego kończyć. Zakapturzeni żołnierze wymor- dowali wszystkich pozostałych; kamienne podłoże jaskini tonęło we krwi niewinnych wyznawców. Brat Tymoteusz pociągnął z odrazą nosem, przestępując nad skrwawionymi zwłokami, by zbliżyć się do swego więźnia. - Oszczędź życie tego maleńkiego dziecka - zwróciła się do niego błagalnie Modesta. - Jesteś wszak człowiekiem pobożnym. Nie możesz zwalać na dzieci win ich ojców. - To twoja córka? - Nie. To proste dziecko ze wsi. Brat Tymoteusz podszedł bliżej i przesunął dłonią po ciem- nych lokach dziewczynki. - Nie ma tych piekielnych włosów, które są oznaką twojego rodu. Gdyby było inaczej, sam bym ją zabił. Ale jakaś wiejska dziewczynka niewarta jest wysiłku. Niech idzie. Machnął ręką i odwrócił się, by ocenić rozmiary pogromu. Modesta przytuliła Magdalenę, dziecko zaś przycisnęło rączki do chudego ciałka, przytrzymując z całych sił ukrytą księgę. Świadoma, że widzi swą córkę po raz ostatni, Modesta szepnęła jej do ucha: - Nie lękaj się, Magdaleno, znów będę cię kochała. Czas powróci. Ucałowała szybko córkę i pchnęła dziewczynkę w stronę wyj- ścia, a potem patrzyła z matczyną dumą i zarazem z rozpaczą, jak dziecko wybiega z jaskini. 14

*** - Moja umiłowana. Dałbym wszystko, byś to nie ty siedziała w tej celi. Potencjan zaciskał dłonie na kratach, które oddzielały go od małżonki. Zostały z niego skóra i kości; czas spędzony w wię- zieniu odcisnął na nim swe piętno. Twarz i włosy miał brudne, ale w oczach Modesty był najpiękniejszym mężczyzną na świe- cie. Żałowała tylko, że nie może go dotknąć, ale oboje byli skuci i zbyt od siebie oddaleni w tym zatęchłym więzieniu. - A jednak jesteśmy razem i należy uznać to za błogosła- wieństwo. Nie lękaj się śmierci, mój umiłowany. Nie możemy się jej lękać, gdyż wiemy, że to nie jest koniec. Potencjan jednak, zdesperowany, przekonywał: - Nie poddawaj się. Jesteś krewną biskupa Marcina z Tours. Musimy wnieść o jego wstawiennictwo. Może temu zapobiec! Modesta westchnęła zrezygnowana. - Mój błogosławiony kuzyn nie zdołał ocalić heretyków, choć bardzo się starał. Kościół jest zdecydowany się nas pozbyć, i to szybko. Brat Tymoteusz dopilnuje, byśmy jutro przed zacho- dem słońca byli martwi. - A co się stanie z naszą Magdaleną? - Została oszczędzona w czasie rzezi. Musiałam się jej wy- przeć, powiedzieć, że nie jest naszym dzieckiem. Niech Bogu będą dzięki, że ma kolor włosów po tobie, bo w przeciwnym razie nasza rozpacz byłaby nie do zniesienia. Pójdzie do mojego brata. Wiesz, że on ją ochroni. - A księga? Jest bezpieczna? - Magdalena schowała ją pod płaszczem. Była taka dzielna. 15

Na jego twarzy skąpanej w blasku małej świecy malował się podziw. - Jest jak jej matka. Ratując księgę, ratuje nas wszystkich. Nauka Drogi będzie kontynuowana. Modesta skinęła głową, a potem oznajmiła zamyślona: - I znów prawda została ocalona przez małą dziewczynkę. Tak jak kiedyś, tak i teraz, na wieki wieków. *** Na starodawnym wzgórzu, gdzie stało rusztowanie zwieńczo- ne złowieszczym pniem katowskim, zebrał się posępny tłum w oczekiwaniu egzekucji. O drewniany kloc opierały się dwa topo- ry, tworząc literę X. Ramię w ramię, ze skrępowanymi na plecach dłońmi, Modesta i Potencjan podążali z wysiłkiem pod górę. Byli ze wszystkich stron otoczeni przez uzbrojonych po zęby mężczyzn w kapturach, którzy ponaglali ich do szybszego marszu. Olśnie- wające niegdyś włosy Modesty zostały ścięte, nierówno i brutal- nie, by odsłonić delikatną szyję dla ostrza, które miało ją oddzie- lić od ciała. Potencjan spojrzał na żonę, jego serce przepełniały miłość i smutek. - Umrzemy tak, jak nauczaliśmy i żyliśmy. Razem. Modesta odparła: - I powrócimy, by znów razem nauczać. Zgodnie z wolą Boga i czasu. Potencjan zwolnił kroku, by przedłużyć cenne chwile wspól- nego życia. Jego żona zrównała się z nim, chcąc w tych minutach pozostawać jak najbliżej swego małżonka. Poprosił ją szeptem: - Zaśpiewasz dla mnie? Jeszcze ten jeden raz? 16

Modesta uśmiechnęła się, ofiarowując ukochanemu ostatni ziemski dar, i zaczęła śpiewać niskim głosem: Kochałam cię przez długi czas, Zawsze, nie zapomnę cię... Pokochałam cię na wieczność, Bóg przeznaczył nas dla siebie. Kiedy Modesta skończyła śpiewać, z tłumu wyłonił się mu- skularny mężczyzna o włosach, które odznaczały się rudym po- łyskiem, i zbliżył się do nich, trzymając na rękach Magdalenę. Ujrzawszy swoją córkę, Modesta zastygła. Potencjan, podążając za wzrokiem swojej żony, zatrzymał się obok niej. Nie mieli odwagi przyznać się do swego dziecka, lecz w tej krótkiej chwili ta mała rodzina dzieliła się miłością i cierpieniem. Magdalena wpatrywała się w matkę, a w jej wzroku malowała się mądrość osoby znacznie starszej. Potem kiwnęła głową. Na jej wargach zagościł ledwie dostrzegalny uśmiech. Modesta, dumna i przepełniona ulgą, odpowiedziała dziecku uśmiechem, gdy zakapturzony strażnik pchnął ją brutalnie od tyłu w stronę rusztowania. Modesta nachyliła się do swojego męża i wyszepta- ła: - Oba nasze skarby są bezpieczne. Strażnicy stojący po obu stronach pnia katowskiego zbliżyli się, by przejąć więźniów. Modesta spytała dostatecznie głośno, by zgromadzony tłum ją usłyszał: - Zacni panowie, zezwolicie nam na chwilę modlitwy? Strażnicy obrócili wzrok ku miejscu, w którym stał złowrogi brat Tymoteusz, wyczekujący z niecierpliwością widowiska. Nie bardzo wiedział co ma odpowiedzieć. Jako człowiek Kościoła nie mógł odmówić tej prośbie. 17

- Kościół jest litościwy i zezwala na krótką modlitwę, jeśli heretycy pragną wyrazić skruchę. Modesta przysunęła się do męża i w tej ostatniej chwili unio- sła ku niemu twarz. Była tylko miłość, nic więcej, gdy powtarzali zgodnym szeptem najświętszą modlitwę swego ludu: Kochałem cię przedtem, Kocham cię teraz, I będę znów kochał. Czas powraca. Modesta wspięła się na palce, by dotknąć ustami warg umi- łowanego w ostatnim pocałunku. - Dosyć! Gniewny głos brata Tymoteusza zmiażdżył czar tej chwili. Strażnicy, ogarnięci teraz gniewem, rozdzielili brutalnie parę małżonków i rzucili oboje na kolana, obok pnia katowskiego. Z głębokim spokojem, który płynie ze świadomości, że ocze- kuje ich jedynie Bóg, Modesta i Potencjan położyli głowy na pniu. Wciąż modlili się cicho zgodnymi głosami, gdy pierwszy topór spadł z przyprawiającym o mdłości łoskotem. Chwilę póź- niej spadł drugi. Tłum się nie poruszył. Poczucie żałoby i tragedii było niemal wyczuwalne. Nie była to radosna egzekucja heretyków, jakiej oczekiwał z nadzieją brat Tymoteusz. Zawołał donośnym gło- sem, by wszyscy mogli usłyszeć: - Niechaj będzie to przestrogą dla wszystkich, że w Świę- tym Imperium Rzymskim nie toleruje się jakiejkolwiek herezji! 18

Mieszkańcy miasta zaczęli się rozchodzić, usłyszawszy owo ostrzeżenie; ich twarze były poważne i malował się na nich nie- kłamany strach. Brat Tymoteusz nie zwracał na to uwagi. Zbliżył się do pnia i rozkazał katom: - Nie pozostawiajcie żadnych szczątków, które mogliby opłakiwać heretycy. Wrzućcie je do studni. To najodpowiedniej- sze dla nich miejsce, jeśli nie można cisnąć ich wprost do piekła. Kiedy oprawcy przystąpili do swego ponurego zadania, brat Tymoteusz obrzucił przeciągłym i pełnym zadowolenia spojrze- niem zmasakrowane ciało Modesty. Jego twarz wykrzywił gry- mas, gdy wyjął coś ukradkiem spod swojej szaty: pukiel rudych włosów zgładzonej kobiety. Teraz, kiedy pasterka była martwa, bez trudu można było rzą- dzić owcami. Wsunął pukiel pod szatę i, nie oglądając się, ruszył przed sie- bie, depcąc krew Modesty.

Rozdział pierwszy Nowy Jork, Obecnie Maureen Paschal, otoczona ze wszystkich stron luksusem po- koju hotelowego na Manhattanie wynajętego przez jej wydawcę, rzucała się na wielkim łożu. Dręczonej niepokojem zarówno na jawie, jak i we śnie, nie zdarzyło jej się przez dwa ostatnie lata przespać całej nocy. Od czasu niezwykłych i nadprzyrodzonych wydarzeń, które doprowadziły ją do odnalezienia Ewangelii Ma- rii Magdaleny, cierpiała udrękę za dnia i po zmroku. Kiedy udawało jej się zasnąć na kilka godzin, prześladowały ją sny - niektóre surrealistyczne i symboliczne, inne wyraziste i realne. W tych najbardziej niepokojących spotykała Jezusa Chry- stusa, on zaś mówił enigmatycznie o jej obietnicy odszukania tajemniczego i napisanego jego boską dłonią dzieła, które nazy- wał „Księgą Miłości”. Na jawie Maureen doznawała gehenny, wywołanej tymi nocnymi przeżyciami; Księga Miłości okazywa- ła się jak dotąd nieuchwytna. Nie zachowały się jakiekolwiek historyczne wzmianki o takim dokumencie, pomijając garść mglistych legend, które pojawiły się w średniowiecznej Francji, a potem zniknęły raz na zawsze. Maureen nie miała pojęcia, gdzie zacząć poszukiwania, by spełnić obietnicę i znaleźć ów fantom. Nie wiedziała nawet, czym on jest. I jak dotąd, Pan nie podsunął jej żadnych wskazówek, które mogłyby pomóc w poszukiwa- niach. 20

Maureen modliła się żarliwie każdej nocy, by nie zawiodła w misji, którą jej zlecono, i by naprowadzono ją na jakiś trop, co mogłaby uznać za początek tej dziwnej podróży. Nadprzyrodzo- ne wydarzenia, które w ciągu kilku minionych lat towarzyszyły jej w życiu, stanowiły jednak niezbity dowód, że otacza ją ze wszystkich stron magia o boskim charakterze. Musiała tylko cierpliwie czekać. Nie wiedziała, że tej właśnie nocy jej modlitwy zostaną wy- słuchane i że w osobliwym i nieziemskim świecie jej snu pojawi się pierwsza wskazówka. *** Na starożytne ruiny opadała z wolna mgła wieczoru, szara i ciężka. Maureen przemierzała je powoli, otumaniona snem i gęstymi oparami. Znajdowała się w jakimś pradawnym klaszto- rze lub jego szczątkach, które ostały się po wiekach zaniedbania. Kruszejący mur po jej prawej stronie był niegdyś majestatycz- nym arcydziełem architektury; teraz przypominał pustą skorupę - pozostały w nim resztki niegdysiejszego gotyckiego witraża, przedstawiającego różę o sześciu płatkach. Ostatnie promienie światła przenikały konary drzew, by dotrzeć do szkieletu okna i oświetlić przestrzeń, gdzie stała Maureen. Ruszyła dalej, ku strzelistym łukom gotyckim, które niczego nie spinały, gdyż podparte nimi ściany już dawno zamieniły się we wzgórza gruzu. Jawiły się jako odrębne pozostałości dawnej i obumarłej chwały. Niegdyś element kunsztownej i majestatycznej nawy, łuki trwały uparcie, samotne i zbędne, niczym nawiedzane przez duchy wro- ta do przeszłości. 21

Zdawało się, że podążają za nią resztki światła, gdy przekro- czyła ten próg i znalazła się na rumowisku pradawnego dziedziń- ca. Opalizujące promienie padły na porowatą kamienną rzeźbę madonny z dzieckiem, umieszczoną we wnęce kamiennej ściany. Maureen, zbliżywszy się do posągu, przesunęła delikatnie dłonią po chłodnej kamiennej twarzy uroczej małej madonny, która w tej postaci była nieledwie większa od dziecka. Jak głosiła tradycja, Dziewica była kilkunastoletnią dziewczyną, kiedy po- częła, zatem być może ów dziecięcy wizerunek nie był niczym nadzwyczajnym. Jednakże madonna, ze swym zagadkowym i nieznacznym uśmiechem, bardziej wyglądała na niespełna dzie- sięcioletnią dziewczynkę trzymającą niemowlę, które również zostało wyrzeźbione w sposób niezwykły - wyglądało, jakby się wyrywało z objęć dziewczynki i uśmiechało psotnie. Można było pomyśleć, że posąg przedstawia starszą siostrę, która próbuje przytrzymać młodszego braciszka, nie zaś matkę z dzieckiem. Maureen przyglądała się z uwagą temu dziwnemu wizerunkowi, gdy kamienna postać przemówiła do niej słodkim dziewczęcym głosem: - Nie jestem tą, za którą mnie uważasz. W halucynacyjnym i fantastycznym świecie snu nie jest ni- czym niezwykłym to, że posąg mówi ludzkim głosem albo śmie- je się cicho, jak uczynił ten, na który patrzyła Maureen. - Kim więc jesteś? - spytała. Dziewczynka znów zaniosła się cichym śmiechem - a może śmiało się to maleńkie dziecko? Trudno było powiedzieć, dźwięk bowiem zlewał się teraz z niskim i monotonnym biciem dzwonu kościelnego, rozbrzmiewającym w całym opactwie. - Poznasz mnie wkrótce - oznajmiła dziewczynka. - Mogę cię wiele nauczyć. 22

Maureen przyjrzała się uważnie posągowi, a potem kamiennej ścianie niszy, wreszcie ruinom strzelistych łuków, starając się dostrzec wszystkie szczegóły otoczenia. - Gdzie jesteśmy? Dziewczynka nie odpowiedziała. Maureen kontynuowała swą wędrówkę; stąpała ostrożnie po bujnej trawie i chwastach, omija- jąc większe bryły gruzu. Wschodził już księżyc, pełny i jasny na ciemniejącym niebie. Dostrzegła odbicie jego promieni w jakiejś sadzawce, która znajdowała się nieco dalej. Przyciągana jak ma- gnesem, ruszyła w tamtą stronę przez duży otwór w zburzonej ścianie i przekroczywszy skruszały kamienny próg, zbliżyła się do wody, która na nią czekała. Była to studnia albo wpuszczony w ziemię zbiornik, dostatecznie szeroki, by mogło się w nim kąpać jednocześnie kilkoro ludzi. Nachyliwszy się, by popatrzeć na swe migotliwe odbicie w wodzie, Maureen doznała dziwnego wrażenia nieskończonej głębi. Ta studnia była święta i sięgała ziemskich trzewi. Dziewczynka znowu się odezwała:. - W swym odbiciu znajdziesz to, czego szukasz. Twarz widoczna na powierzchni wody zadrgała i przez krótką chwilę Maureen widziała jakieś inne oblicze. Wyciągnęła rękę, by dotknąć wody, a wtedy miedziany pierścień na jej prawej dłoni zsunął się z palca i wpadł do studni. Maureen krzyknęła. Ten pierścień był jej najcenniejszym skarbem. Stanowił pra- dawną pamiątkę z Jerozolimy i został jej przekazany, gdy pro- wadziła poszukiwania Ewangelii Marii Magdaleny. Miał wiel- kość i kształt monety jednopensowej, był na nim wygrawerowa- ny starożytny niebiański wzór dziewięciu gwiazd tworzących krąg wokół słońca. Był on emblematem wczesnych chrześcijan 23

i przypominał im, że nie są oderwani od Boga, zgodnie ze sło- wami Modlitwy Pańskiej: „Na ziemi, tak jak i w niebie”. Pier- ścień ten stanowił materialny symbol nowej wiary Maureen. Fakt, że pogrążył się na zawsze w czarnych głębinach, był jedno- cześnie straszliwie bolesny i szokujący. Uklęknąwszy przy kamiennym obramowaniu studni, Maureen zaczęła się wpatrywać w wodę. Rozpaczliwie pragnęła dostrzec gdzieś błysk pierścienia, ale wydawało się to beznadziejne. Nie myliła się co do głębokości - była niezmierzona. Wstając z rezy- gnacją, zauważyła, jak w wodzie coś migocze. Plusk! W górę wyskoczyła jakaś wielka ryba, jakby pstrąg o złotych łuskach, a potem znów pogrążyła się w ciemnej głębinie. Maureen czekała, chcąc się przekonać, czy niezwykła ryba powróci. Znów rozległ się plusk, który rozdarł wodę, i pstrąg ponownie wyskoczył w górę; tym razem poruszał się w zwolnionym tempie. Z jego py- ska wystawał miedziany pierścień. Maureen sapnęła z wrażenia, kiedy ryba obróciła się ku niej i wypuściła z paszczy pierścień. Ten popłynął w stronę Maureen, która wyciągnęła rękę i poczuła, jak pierścień ląduje bezpiecznie w jej otwartej dłoni. Zamknęła na nim palce i przycisnęła do serca, pełna wdzięczności, że ów cenny przedmiot został jej zwrócony przez magiczną rybę, która zniknęła po chwili w cze- luściach studni. Woda znieruchomiała i czar prysł. Wsuwając pierścień na palec prawej ręki, Maureen popatrzyła po raz ostatni w głąb studni, by się przekonać, czy w tym dziw- nym klasztorze wydarzy się jeszcze jakiś cud. Woda wciąż była spokojna, lecz po chwili jej powierzchnię zmarszczyła maleńka fala. Studnię i otaczające ją miejsce zaczęła przenikać fala złotego 24

światła. Maureen, wpatrując się w wodę, zauważyła, że pojawia się w niej jakiś obraz. Przedstawiał on piękną dolinę, bujną i porośniętą drzewami i kwiatami. Patrzyła, jak z nieba spada deszcz złotych kropel, pokrywa wszystko, co ukazywało się w tej wizji. Niebawem doliną płynęły rzeki złota i były nim pokryte drzewa. Wszystko wokół Maureen migotało bogatym i ciepłym światłem płynnego kruszcu. Z oddali dobiegł dziewczęcy śmiech, ten sam, którym roz- brzmiewał posąg psotnej małej madonny. - Poszukujesz Księgi Miłości? Witaj zatem w Dolinie Złota. Tutaj znajdziesz to, czego szukasz. Śmiech rozbrzmiał jeszcze raz, wizja zaś przyblakła; Maureen powróciła już na dobre do ciemniejących ruin tajemniczego opactwa skąpanego w blasku księżyca. Ten śmiech był ostatnim dźwiękiem, jaki usłyszała, nim zadzwonił budzik w dwudziestym pierwszym wieku, przywołując ją do pogrążonego w porannym brzasku Nowego Jorku. *** Poranna kablówka nie jest dla słabeuszy. Punktualnie o godzinie czwartej rano do drzwi apartamentu Maureen zapukała fryzjerka i kosmetyczka w jednej osobie, by przygotować ją do wywiadu w jednym z najpopularniejszych programów telewizji śniadaniowej. Na szczęście, kobieta wyka- zała się zrozumieniem i nim udała się na górę, poleciła służbie hotelowej przynieść do pokoju kawę. Maureen Paschal przyjechała do Nowego Jorku w związku ze swoim międzynarodowym bestsellerem, Prawda przeciwko świa- tu: sekretna Ewangelia Marii Magdaleny. Oparta na jej 25

doświadczeniach i przeżyciach, książka opisywała osobistą po- dróż odkrywczą Maureen i ujawniała często szokujące fakty z życia Marii Magdaleny, najukochańszego ucznia Jezusa. Pomi- mo swego doświadczenia dziennikarskiego i sukcesów w dzie- dzinie literatury faktu, Maureen postanowiła napisać książkę w formie powieści, co już samo w sobie stało się przedmiotem kontrowersji. Krytyka potraktowała ten pomysł sceptycznie, a nawet szyderczo. Dlaczego, jeśli rzecz była oparta na faktach, autorka zdecy- dowała się na fikcję literacką? Odpowiedź, jakiej udzielała na to bezustannie powtarzające się pytanie, choć szczera, nie zadowalała drapieżnej prasy mię- dzynarodowej. Maureen wyjaśniała w programach na całym świecie - tak cierpliwie, jak pozwalały jej na to coraz bardziej zszarpane nerwy - że musi chronić swoje źródła informacji dla ich własnego bezpieczeństwa, a także swojego. Kiedy opowiada- ła o tym, jak zagrożone było jej życie podczas poszukiwania tego starożytnego skarbu, wyśmiewano ją powszechnie i oskarżano o to, że w imię rozgłosu przesadza, a nawet kłamie. Wraz z medialną burzą, która wybuchła po opublikowaniu książki, z życia Maureen zniknął spokój i jakiekolwiek pozory prywatności. Została poddana publicznemu osądowi - w dobrym, złym i okropnym wydaniu. Spotykała się z pochwałami za od- wagę, ale też grożono jej śmiercią za bluźnierstwo, nie wspomi- nając już o wszelkiego rodzaju reakcjach pośrednich. Niemniej jednak, Prawda przeciwko światu trafiła do maso- wej wyobraźni. Podczas gdy krytyka i prasa uznały, że atakowa- nie Maureen to doskonały materiał, rzesze czytelników na całym świecie odpowiadały żywo na boleśnie ludzką historię życia Jezusa, opowiedzianą z perspektywy Marii Magdaleny. Maureen 26