7
1. Niezwyk³a paczka
Lato 1925
Gdziekolwiek spojrza³, mia³ wokó³ siebie postacie odziane w ob-
ficie drapowane czarne szaty, o zakrytych kapturami g³owach. Bez
ustanku intonowa³y monotonne, rytmiczne dwiêki. Trwa³o to bez
koñca i doprowadza³o do sza³u.
Rozejrza³ siê w zalegaj¹cej mgle, próbuj¹c ustaliæ swoje po³o¿e-
nie. By³ wit lub zmierzch. Nie mia³ pewnoci i drêczy³a go ta wiado-
moæ w³asnej niewiedzy. Dostrzega³, i¿ znajduje siê wewn¹trz swo-
istegorodzajuwi¹tyni.By³aokr¹g³ai pozbawionadachu,z ogromnymi
kamiennymi s³upami, które wygina³y siê w stronê ciê¿kiego, o³owia-
nego nieba.
Nie nale¿a³ do tego miejsca; nie by³ u siebie. Jego g³owa ster-
cza³a nad pozosta³ymi i by³ jedyn¹ osob¹ nie odzian¹ w czarn¹ sza-
tê. Spojrza³ na swoje cia³o i nagle zorientowa³ siê, ¿e jest nagi. Do-
strzeg³ tak¿e, ¿e stoi na p³askim kawale ska³y i dlatego jest wy¿szy
od pozosta³ych.
Co tutaj robi? I jak siê tu znalaz³?
Wszyscy patrzyli teraz na niego. Ka¿da g³owa by³a zwrócona
w jego kierunku. Monotonny piew przybra³ na sile i wznosi³ siê tu¿
przy nim. Dlaczego zbli¿ali siê ku niemu? Dlaczego jego stopy by³y
unieruchomione? Dlaczego cia³o zdawa³o siê tak ciê¿kie, jak gdyby
by³o z o³owiu?
Jeden z mê¿czyzn sta³ na czele pozosta³ych. Wskaza³ na niego.
Jones, my wiemy, ¿e nadchodzisz. Wiemy, ¿e nadchodzisz.
To w³anie by³o to piew.
Rzucili siê na niego, ich szaty uderza³y o kostki, sprawiaj¹c wra-
¿enie morza czerni. Jak oszala³y rozejrza³ siê woko³o, szukaj¹c dro-
8
gi ucieczki. Jego ramiona gwa³townie bi³y powietrze. W dole wi-
dzia³ jak przez mg³ê zarys swoich stóp, ale wydawa³o siê, ¿e nie s¹
w stanie donik¹d go zaprowadziæ. Ci ludzie z pewnoci¹ nakarmili
go rodkami odurzaj¹cymi; kim jednak byli?
Jego g³owa szaleñczo odskakiwa³a na boki. Ludzie byli ju¿ tu¿-tu¿
przy nim. Uciekaj. Uciekaj. Szybko. Powietrze eksplodowa³o w jego
klatcepiersiowej.Jakatwarzo wyszczerzonychzêbach³ypnê³ananie-
goz³oliwie.Niebosiêobni¿y³o.Kamiennes³upylecia³ywprostnanie-
go. I nagle siê przebudzi³. Jego ramiona lata³y nerwowo na boki, stopy
dr¿a³y i porusza³y siê gwa³townie, krzyk zamar³ w gardle.
G³êboko wci¹gn¹³ powietrze i rozejrza³ siê dooko³a. Wci¹¿ jednak
s³ysza³ nieznone, jednostajne zawodzenie. Zamruga³ oczami, ustalaj¹c
swoje po³o¿enie. Poci¹g. No, oczywicie. Wagony trzês³y siê, pêdzi³y
po torach z tym monotonnym odg³osem i kto dobija³ siê do drzwi jego
przedzia³u. Usiad³ prosto i przetar³ d³oñmi mokre od potu czo³o.
Kto tam?
Stukanie ucich³o. Drzwi otworzy³y siê i spojrza³ zza nich szczu-
p³y, siwow³osy Anglik w mundurze konduktora.
Pan Jones? Przepraszam, jeli pana niepokojê.
Indy potar³ twarz.
W porz¹dku. O co chodzi?
Konduktor trzyma³ w d³oni paczkê.
Czeka³o to na pana na ostatniej stacji.
Jest pan pewien, ¿e to dla mnie? Indy wzi¹³ od niego p³askie,
prostok¹tne pud³o. By³o owiniête w bia³y papier, a na doczepionej
kopercie napis g³osi³: Indy Jones prawdopodobnie jedyny w tym
poci¹gu. Podziêkowa³ konduktorowi, który umiechn¹³ siê blado,
skin¹³ g³ow¹ i wyszed³.
Indy obraca³ pakunek w d³oniach. Wygl¹da³o to jak pude³ko
czekoladek. Grzechota³o, gdy nim potrz¹sa³. Przytkn¹³ je do nosa;
pachnia³o delikatnie czekolad¹. Kto przys³a³by mi czekoladki?
zastanawia³ siê, wyjmuj¹c kartkê z koperty. Informacjê napisano na
maszynie: ¯yczê udanej podró¿y i powodzenia w nowej pracy. Henry
Jones Sr.
Indy zamruga³ oczami i ponownie przeczyta³ kartkê. W jaki,
u diab³a, sposób jego ojciec dowiedzia³by siê, ¿e bêdzie podró¿owa³
tym w³anie poci¹giem? I od kiedy to posy³a³ mu pude³ka czekola-
dek? Ju¿ dwa lata minê³y, jak nie zamienili ze sob¹ nawet s³owa.
Sta³o siê to wówczas, gdy Indy poinformowa³ go o zmianie swego
kierunku studiów z lingwistyki na archeologiê, a ojciec uzna³ to po-
suniêcie za g³upie i perfidne.
9
Nagle jego zmarszczone brwi wyg³adzi³y siê, a na ustach zaigra³
umiech. To Shannon; to na pewno by³ on. Jack Shannon wiedzia³
wszystko o jego stosunkach z ojcem. Przesy³ka stanowi³a przewrot-
ny dowcip, przynajmniej dla kogo z poczuciem humoru Shannona.
Indy potrz¹sn¹³ g³ow¹ i po³o¿y³ kartkê na pude³ku.
Zapatrzy³ siê przez okno na monotonn¹ szaroæ wiejskiego kra-
jobrazu i cofn¹³ siê mylami do ostatniego wieczoru w Pary¿u. W noc-
nym klubie unosi³y siê opary niebieskiej mg³y, gdy na scenie piewa-
³a i ko³ysa³a siê Murzynka. Mia³a niski, donony g³os, któremu
towarzyszy³y czyste dwiêki tr¹bki, dochodz¹ce z zacienionego miej-
sca w tyle sceny. Gdy ostatnie nuty piosenki przycich³y, przecho-
dz¹c w odg³osy aplauzu zgromadzonego t³umu, wysoki, niezdarny
trêbacz z kozi¹ bródk¹ i potarganymi w³osami wsta³ i zszed³ ze sce-
ny. Potrz¹sn¹³ d³oñmi, skin¹³ g³ow¹ i umiechn¹³ siê, przechodz¹c
miêdzy stolikami. Wreszcie usiad³ na krzele przy stoliku stoj¹cym
w pobli¿u k¹ta najbardziej oddalonego od sceny.
wietnie ci idzie, Jack. Tobie i Louise odezwa³ siê Indy.
Dziêki. Przez ostatnie pó³ roku naprawdê siê polepszy³o.
Bêdzie mi tego brakowa³o.
Shannon wpatrzy³ siê uwa¿nie w jego twarz.
Nie obwiniam ciê za to, ¿e wyje¿d¿asz. To siê robi zbyt mê-
cz¹ce. Zmieni³y siê dekoracje. Pochyli³ siê i zapali³ papierosa od
stoj¹cej na stole wiecy. Czasami rozgl¹dam siê i ledwie zdo³am
dostrzec w tej d¿ungli jakiego pary¿anina. Sami turyci. Ka¿dego
wieczoru inny t³um. Stali bywalcy nie pokazuj¹ siê ju¿ teraz bli¿ej
ni¿ na ostatnich miejscach. Je¿eli w ogóle siê pokazuj¹.
Indy w³o¿y³ swoj¹ fedorê.
Wiesz, ¿e mo¿esz przyjechaæ w odwiedziny, kiedy tylko ze-
chcesz.
Pewnie bêdê ciê trzyma³ za s³owo. Chcia³bym znowu zoba-
czyæ Londyn.
Indy otrz¹sn¹³ siê z zamylenia i popatrzy³ na to, co go otacza³o.
Typowo wiejskie widoczki zmieni³y siê w okopcone fabryki z ceg³y
i wystaj¹ce fabryczne kominy.W ci¹gu najbli¿szych dwóch kwadran-
sów znajdzie siê na Victoria Station. Po opuszczeniu Pary¿a, nieca³y
tydzieñ temu, kilka dni spêdzi³ w Bretanii, gdzie by³ zajêty bada-
niem niektórych, znajduj¹cych siê w tamtym rejonie, ruin megali-
tycznych. A¿ wreszcie tego ranka wsiad³ na prom, który przewióz³
go przez kana³, po czym znalaz³ siê w tym oto poci¹gu. Rozerwa³
papier, w który opakowana by³a przesy³ka. Francuskie czekoladki
prosto z Pary¿a.
10
To mi³e, Shannon.
Ju¿ mia³ zdj¹æ wieczko pude³ka i spróbowaæ jedn¹ z czekola-
dek, gdy nagle poci¹g zahamowa³ na kolejnej stacji i z siedzenia zsu-
nê³a siê ksi¹¿ka. Indy schyli³ siê, by j¹ podnieæ. Ok³adka odchyli³a
siê, ods³aniaj¹c epigraf, znajduj¹cy siê na pierwszej stronie osiem-
nastowiecznego dzie³a. G³osi³ on: Felix qui potuit rerum cognoscere
causas.
Szczêliwy ten, kto potrafi poznaæ wewnêtrzne znaczenie rze-
czy powiedzia³ g³ono. Zamkn¹³ ok³adkê. Ksi¹¿ka nosi³a tytu³ Choir
Gaur. Wielkie planetarium staro¿ytnych druidów, zwane powszech-
nie Stonehenge. Indy rozemia³ siê. Nie musia³ ju¿ d³u¿ej szukaæ
znaczenia swego snu. Przed zaniêciem czyta³ w³anie tê ksi¹¿kê.
Ale dlaczego te czarne szaty? zastanowi³ siê. By³ pewien, ¿e
druidzi chodzili w bieli. Lecz kto powiedzia³, ¿e sny musz¹ by sen-
sowne?
Poci¹g znowu ruszy³. Postuka³ palcami w paczkê, po czym pod-
niós³ wieko i siêgn¹³ po czekoladkê. Up³ynê³a chwila, zanim zrozu-
mia³, co ma przed oczami i co czuje. Co czarnego i w³ochatego pe³-
za³o po jego palcach i nie by³o wcale z czekolady. Indy wyda³ z siebie
krótki krzyk, potrz¹sn¹³ rêk¹ i wbi³ wzrok w pude³ko. By³o tam kil-
ka czekoladek, ale resztê przegródek wype³nia³y paj¹ki wielkoci
orzechów w³oskich.
Jego kolana wykona³y gwa³towny ruch, kopi¹c pude³ko w prze-
strzeñ. Czekoladki i paj¹ki opad³y na niego. Strz¹sn¹³ je z siebie i po-
derwa³ siê na nogi. Stan¹³ na paj¹kach, rozgniata³ je wraz z czeko-
ladkami, oczyszczaj¹c ramiona, nogi i ca³e cia³o z pe³zaj¹cych
stworzeñ, próbuj¹c jednoczenie nie myleæ o tym, jak ma³o braku-
je, by jeden z nich go uk¹si³.
Wreszcie sprawdzi³ jeszcze siedzenie fotela i usiad³ z powro-
tem, lecz w tej samej chwili poczu³, jak co pe³znie wewn¹trz jego
nogawki i po wewnêtrznej stronie ko³nierzyka. Indy wyskoczy³ nie-
mal z ubrania. Dziesi¹tki malutkich, niedawno wyklutych paj¹ków
³azi³o po jego nodze.
Zgrzytn¹³ zêbami, dr¿a³ na ca³ym ciele. Strzepn¹³ paj¹ki, ude-
rzaj¹c je zwiniêt¹ gazet¹, po czym obejrza³ dok³adnie nogê, by siê
upewniæ, ¿e ¿aden na niej nie zosta³. Podniós³ pude³ko i uwa¿nie mu
siê przyjrza³. Problem nie polega³ na tym, ¿e paj¹ki zalêg³y siê w pu-
de³ku czekoladek. Kto je tam umieci³.
Shannon? powiedzia³ g³ono Indy. Czy poniós³by wszystkie
niedogodnoci zwi¹zane z zaaran¿owaniem ¿artu, którego fina³u nie
mia³ nawet byæ wiadkiem? Byæ mo¿e, ale to przecie¿ nie by³ ¿art.
11
Indy ponownie spojrza³ na kartkê. Mo¿e to jego ojciec? Nie,
niemo¿liwe. Nie zrobi³by tego. Poza tym koperta zaadresowana by³a
do Indyego Jonesa, a ojciec nigdy nie nazywa³ go w ten sposób. Ale
Shannon o tym wiedzia³. Je¿eli wpad³ na pomys³, by zrobiæ taki ka-
wa³, dlaczego nie zaadresowa³ przesy³ki do Henryego Jonesa, Jr.,
jak zawsze czyni³ to ojciec w listach wysy³anych w czasach, gdy syn
uczy³ siê w collegeu w Chicago i mieszka³ w jednym pokoju z Ja-
ckiem Shannonem? Us³ysza³ stukanie do drzwi.
Tak?
Drzwi otworzy³ konduktor.
Poproszê bilet do kontroli.
Indy ostro¿nie siêgn¹³ do kieszeni p³aszcza i poda³ mê¿czynie
bilet.
Nie sprawi to k³opotu, jeli zmieniê przedzia³ na resztê podró-
¿y? W tym s¹ paj¹ki.
Paj¹ki? konduktor przelecia³ wzrokiem po przedziale, wzru-
szy³ ramionami. Indy zrozumia³ ten gest doskonale i wskaza³ paj¹ka
pe³zaj¹cego po ramie okiennej. Konduktor z powrotem wrêczy³ mu
bilet i wycofa³ siê z przedzia³u.
Têdy, proszê pana.
Wzi¹³ jego baga¿. Indy szybko pozbiera³ swoje ksi¹¿ki. W ostat-
niej chwili z³apa³ puste pude³ko i opakowanie, maj¹c nadziejê, ¿e jest
tam ukryty jaki klucz do. informacji o ródle, z którego pochodzi³ ów
tak zwany podarunek. Gdy usadowi³ siê ju¿ na nowym miejscu, spyta³
konduktora, jak móg³by siê dowiedzieæ, sk¹d pochodzi³a przesy³ka,
któr¹ mu dorêczono.
To proste. Niech pan tylko spojrzy na numer w rogu opakowania.
Indy rozprostowa³ papier.
Dwanacie.
No w³anie. Zawsze stawiaj¹ na paczkach jaki numer, ¿eby
biuro telegraficzne mog³o powiadomiæ nadawcê o dorêczeniu pacz-
ki, je¿eli kto prosi o tê us³ugê.
Wiêc co oznacza dwunastka?
To proste. Paczkê wys³ano z Londynu.
12
2. Nauczyciel
Przechodz¹c przez bramê uniwersytetu, Indy spojrza³ przez ra-
miê i dostrzeg³ wysokiego, ciemnow³osego mê¿czyznê, który pod¹-
¿a³ tu¿ za nim. Cz³owiek ten chodzi³ za nim przez trzy ostatnie po-
ranki. Obejrza³ siê znowu, ale mê¿czyzna znikn¹³ gdzie w t³umie
studentów. Mo¿e by³ to po prostu kto, kto chodzi³ t¹ sam¹ drog¹.
Choæ od pierwszego dnia zajêæ minê³o ju¿ szeæ tygodni, Indy
nie by³ w stanie zapomnieæ o wypadku z paj¹kami. Bardzo chcia³
traktowaæ to wszystko jako przypadek, w którym pude³ko czekola-
dek trafi³o do niego przez pomy³kê. Wiedzia³ jednak, ¿e by³o ina-
czej. Lecz nie rozumia³ dlaczego. Przypuszcza³, ¿e jeszcze co siê
stanie, co, czego zapowiedzi¹ by³o tamto pude³ko, nic siê jednak
nie wydarzy³o.
Mimo w³o¿onych wysi³ków jego próby wyledzenia ród³a, z któ-
rego pochodzi³a przesy³ka, nie przynios³y ¿adnych rezultatów. Shan-
non zaklina³ siê, ¿e nie wie nic na ten temat i Indy mu uwierzy³. Kto-
kolwiek wys³a³ paczkê, by³ bardzo ostro¿ny, nie zostawi³ za sob¹
¿adnych ladów.
Indy jednak nie mia³ czasu na roztrz¹sanie tego problemu. Co-
dziennie dociera³ na uczelniê przed ósm¹, czyta³ w biurze swoje no-
tatki, po czym prowadzi³ dwugodzinne zajêcia o dziewi¹tej i nastêp-
ne o pierwszej. Chocia¿ zajêcia koñczy³ ju¿ o trzeciej, by³ to dopiero
pocz¹tek jego pracy. Wraca³ do biura lub biblioteki, gdzie wyci¹ga³
program swoich zajêæ, otwiera³ ksi¹¿ki i zaczyna³ przygotowania do
nastêpnego wyk³adu.
Ziewn¹³, wchodz¹c do Petrie Hall. Du¿a czêæ materia³u, który
przekazywa³ studentom, by³a dla niego zupe³nie nowa, Indy by³ wiêc
13
jednoczenie zarówno studentem, jak i nauczycielem. W najlepszym
wypadku wyprzedza³ swych studentów zaledwie o tydzieñ, a niekie-
dy nawet mniej. Zazwyczaj wiele zawdziêcza³ programowi, który
zapewnia³ mu ogólny zarys zagadnieñ, jakie maj¹ byæ poruszone na
zajêciach w ci¹gu tygodnia. Niekiedy jednak czu³, ¿e ten wykaz go
ogranicza. Potrafi³ ju¿ sformu³owaæ sposoby ulepszenia zajêæ, je¿eli
mia³by prowadziæ je ponownie, nie by³o jednak na to ¿adnej gwaran-
cji. To, czy bêdzie tu uczy³ tak¿e jesieni¹, oka¿e siê dopiero po za-
koñczeniu sesji letniej.
Znalezienie tej pracy w tak krótkim czasie po napisaniu doktoratu
by³o niespodziewane. W rzeczywistoci by³by zadowolony, pozosta-
j¹c w Pary¿u i znajduj¹c sobie zajêcie na jednym z tamtejszych uni-
wersytetów.Jednoczeniemóg³bypracowaædorywczow laboratorium
archeologicznym na Sorbonie. To Marcus Brody, stary przyjaciel ro-
dziny i kustosz jednego z nowojorskich muzeów, skierowa³ go do tej
pracy. Ten rodowity londyñczyk zadepeszowa³ do Indyego z wiado-
moci¹, ¿e jeden z jego znajomych na Uniwersytecie Londyñskim
poinformowa³ go o poszukiwaniu nauczyciela archeologii na okres let-
ni, z mo¿liwoci¹ zatrudnienia na pe³nym etacie od jesieni.
Indy przypuszcza³, ¿e ma niewielkie szanse, zg³osi³ siê jednak,
pragn¹c g³ównie pokazaæ Brodyemu, ¿e docenia jego pomoc. Po-
niewa¿ praca obejmowa³a prowadzenie kursu wstêpnego, g³ówny
nacisk po³o¿ono na megalityczne obiekty w Brytanii. By³ to temat,
którym Indy w trakcie studiów zajmowa³ siê bardzo pobie¿nie. W ty-
dzieñ póniej poproszono go, by przyby³ do Londynu na rozmowê,
a po kilku dniach otrzyma³ list z wiadomoci¹, ¿e zosta³ zaanga¿o-
wany. Chocia¿ rozmowa posz³a mu dobrze, Indy by³ przekonany, ¿e
Brody ma wiêksze wp³ywy w ko³ach profesjonalnych, ni¿ to sobie
wyobra¿a³.
Po wejciu do klasy Indy podszed³ do tablicy i drukowanymi
literami napisa³ dwa s³owa: CHODZENIE PO POLU, po czym zwró-
ci³ siê ku podium i po³o¿y³ swój notes. Na cianach w sali wisia³y
rzêdami drewniane gabloty, w których starannie u³o¿ono wystawki
ze skorup naczyñ, fragmentów koci i kilku czaszek. Na stole tu¿
przy katedrze piêtrzy³y siê ksi¹¿ki do korzystania na miejscu i przy-
rz¹dy archeologiczne, z ty³u za znajdowa³a siê tablica oraz ciana
obwieszona fotografiami z wykopalisk, które dokumentowa³y odkry-
cia lub ukazywa³y szczegó³owo metody techniczne.
Powita³ studentów, zauwa¿aj¹c przy okazji blondynkê, zawsze
przygryzaj¹c¹ wargê, powa¿nych, m³odych ludzi w we³nianych gar-
niturach i krawatach oraz dziewczêta w swetrach, uczesane w koñ-
14
skie ogony i ze wst¹¿kami we w³osach. Jego oczy spoczê³y przez
moment na ³adnej, rudej dziewczynie, która siedzia³a w rodku przed-
niego rzêdu. By³a jedyn¹ osob¹ ze wszystkich studentów, która naj-
bardziej go zainteresowa³a, dziewczyna jednak trzyma³a go na dy-
stans. Czêsto zabiera³a g³os, zbyt czêsto, przerywaj¹c mu swym
pytaniem lub komentarzem, lub odpowiadaj¹c na pytania, jakie Indy
zadawa³ klasie, jak gdyby by³a jedyn¹ jego s³uchaczk¹. Nie by³ to
jednak jedyny powód, dla jakiego Indy siê jej wystrzega³. Dziew-
czyna nazywa³a siê Deirdre Campbell. By³a córk¹ doktor Joanny
Campbell, zwierzchniczki ca³ego wydzia³u i prze³o¿onej Indyego.
Otworzy³ notatnik na lekcji, któr¹ przygotowa³ dwa dni wcze-
niej.
Archeologia to nauka umo¿liwiaj¹ca mi³e wycieczki na wie
zacz¹³ z jednoczesnym wykonywaniem pracy. Mamy nawet nazwê
dla tego zjawiska. Mówi siê o tym spacerowanie po polu.
Spojrza³ na rzêdy pochylonych g³ów studentów robi¹cych no-
tatki. Deirdre jednak siedzia³a prosto na krzele, przygl¹daj¹c siê
mu. Wyjani³, ¿e spacerowanie po polu obejmuje szukanie zmian
w krajobrazie. Niewielkie pofa³dowanie terenu mo¿e oznaczaæ po-
zosta³oci staro¿ytnego kana³u lub redniowiecznej wioski. Zmiany
w kolorze gleby lub nasileniu rolinnoci s¹ kolejn¹ wskazówk¹. Je-
li brzeg pola unosi siê bez wyranego powodu lub linia brzegowa
zbiornika wodnego biegnie zbyt prosto, mo¿e to oznaczaæ obecnoæ
staro¿ytnego muru. Podniós³ wzrok i dostrzeg³ uniesion¹ rêkê. Wkro-
czenie do akcji nie zajê³o jej du¿o czasu.
Tak, panno Campbell?
A co pan powie na temat Stonehenge?
Mówi³a ze szkock¹ piewnoci¹, wymawiaj¹c Stoonheenge.
Indy popatrzy³ na ni¹ têpym wzrokiem.
To znaczy co?
No có¿, chodzenie po polu (powiedzia³a chodzeenie) nie
zrobi³o tam wiele dobrego. Ludzie chodzili po ca³ym Stonehenge
i okolicy, ale nie dostrzegli ¿adnych zmian w krajobrazie, bo znaj-
dowali siê zbyt blisko nich.
Dziêki Bogu, ¿e wiedzia³, o czym ta dziewczyna mówi. W pro-
gramie nie by³o ¿adnej wzmianki o wykorzystywaniu fotografii lot-
niczej, Indy jednak przygotowa³ siê do póniejszego wyk³adu o Sto-
nehenge i przeczyta³ o zdjêciach, które zrobiono ruinom.
Dobra uwaga powiedzia³ i szybko wyjani³, co Deirdre mia-
³a na myli. Pod koniec wojny w pobli¿u ruin zbudowano lotnisko
wojskowe i fotografie wykonane latem 1921 roku przez jeden ze
15
szwadronów Królewskich Si³ Powietrznych odkry³y pewne zadzi-
wiaj¹ce szczegó³y. Stwierdzono nagle, ¿e ziemia na obszarze z dala
od ruin jest ciemniejsza ni¿ ich bliskie otoczenie. Nie by³o to jednak
mo¿liwe do stwierdzenia podczas obserwacji prowadzonej z ziemi.
Czy kto wie, co mog³o to oznaczaæ? zapyta³ Indy.
Oczywicie Deirdre wiedzia³a.
Dowodzi to, ¿e na tych ciemniejszych obszarach ziemia zosta-
³a przekopana i korzenie rolin by³y w stanie przenikn¹æ tward¹ war-
stwê kredy, znajduj¹c¹ siê tu¿ pod wierzchniow¹ warstw¹ gruntu.
To prawda stwierdzi³ Indy. We wrzeniu 1923 roku Craw-
ford i Passamore zaczêli studiowaæ te ciemniejsze obszary, traktuj¹c
jako jedyn¹ wskazówkê w³anie zdjêcia. Odkryli oni dok³adne wej-
cie do ruin i prost¹ drogê, prowadz¹c¹ niemal do Salisbury, piêtna-
cie kilometrów na pó³noc. Stonehenge jest prawdopodobnie pierw-
szym obszarem wykopalisk archeologicznych, gdzie wykorzystano
technikê fotografii lotniczej. Jestem przekonany, ¿e w najbli¿szym
czasie bêdziemy wiadkami znacznie szerszego jej wykorzystania.
W ka¿dym razie mo¿emy byæ wdziêczni Królewskim Si³om Powietrz-
nym za poszerzenie naszej wiedzy o Stonehenge.
Indy rozejrza³ siê, ponownie dostrzegaj¹c uniesion¹ rêkê Deir-
dre. Wiedzia³, ¿e wiêkszoæ nauczycieli bardzo chcia³aby mieæ w swo-
jej klasie z tuzin tak b³yskotliwych studentów jak Deirdre, ta dziew-
czyna jednak dzia³a³a mu na nerwy.
A co pan powie na temat kontrowersji z w³adzami wojskowy-
mi? zapyta³a.
Nawet gdy zadawa³a jakie pytanie, robi³a to takim tonem, i¿ nie
ulega³o w¹tpliwoci, ¿e zna na nie odpowied. Co ona, u diab³a,
wyprawia, sprawdza go z polecenia matki? Tym razem Indy poczu³
siê zagubiony. Pomimo ca³ego czasu, jaki powiêca³ na przygotowa-
nie swych wyk³adów, zdawa³ sobie sprawê z luk istniej¹cych w jego
wiedzy i to w³anie musia³a byæ jedna z nich.
Przykro mi. Nie bardzo wiem, o czym pani mówi.
To zrozumia³e stwierdzi³a Deirdre pewnym g³osem. Przez
d³ugi czas nie by³o pana w Anglii, a wiem, ¿e w tamtejszych gaze-
tach nie relacjonuj¹ brytyjskich poczynañ zbyt dok³adnie. Tutaj jed-
nak powsta³ prawdziwy spór. Pod koniec wojny w³adze chcia³y znisz-
czyæ Stonehenge, poniewa¿ uznano, ¿e g³azy mog¹ stanowiæ
zagro¿enie dla lataj¹cych nisko samolotów.
¯artuje pani.
Ani trochê. To by³a dosyæ brudna sprawa.
Indy spostrzeg³, jak kilku studentów kiwa g³ow¹ na znak zgody.
16
No có¿, bêdê musia³ do tego zajrzeæ znowu odchrz¹kn¹³.
By³ zawstydzony i z³y na Deirdre. Zachowywa³a siê tak, jak gdyby
to ona prowadzi³a te zajêcia. Bêdzie musia³ utrzeæ jej nosa i to
szybko.
Dziewczyna musia³a wyczuæ jego zak³opotanie, bo przez resz-
tê wyk³adu zabra³a g³os zaledwie dwa razy. Gdy zajêcia dobieg³y
koñca, Indy og³osi³, i¿ nastêpnym razem bêd¹ rozmawiali o Stone-
henge.
Omówilimy ju¿ menhiry i dolmeny, teraz za mo¿emy jesz-
cze dodaæ do naszego s³ownictwa trylity. Waszym zadaniem jest za-
poznanie siê ze wszystkimi artyku³ami Colonela Williama Hawleya
zatytu³owanymi Wykopaliska archeologiczne w Stonehenge, które
opublikowano w Przegl¹dzie Archeologicznym, pocz¹wszy od roku
1920. Hawley, jak wiecie, jest archeologiem odpowiedzialnym za
obecne wykopaliska w Stonehenge. Porozmawiamy o tym, co Haw-
ley znalaz³ do tej pory i co z tego wynika. A przy okazji, czy ktokol-
wiek wie, co takiego znalaz³ pod tak zwanym kamieniem rzeniczym?
Po up³ywie kilku sekund Deirdre podnios³a rêkê, tym razem jed-
nak tylko do wysokoci ramienia. Indy czeka³ przez chwilê na inne
zg³oszenia, ale nie unios³a siê ¿adna inna rêka.
S³uchamy, panno Campbell.
Hawley znalaz³ kilka narzêdzi z krzemienia, skorup naczyñ
i ostrzy z jelenich rogów, mylê jednak, ¿e rzecz¹, do której pan na-
wi¹zuje, jest butelka porto, pozostawiona przez innego archeologa,
Williama Cunningtona, sto dwadziecia lat temu.
Ca³a sala wybuchnê³a miechem.
wietnie. Ukrad³a mi pani dowcip. Proszê zostaæ przez chwilê
po zajêciach, dobrze, panno Campbell? Klasa jest wolna. I proszê
nie zapomnieæ to do tych, którzy jeszcze siê zastanawiaj¹, a takich
jest wielu ¿e jutro mija ostateczny termin zadeklarowania swojego
tematu pracy semestralnej.
Gdy studenci opuszczali salê, Indy zebra³ swoje notatki i zasta-
nowi³ siê przez chwilê nad tym, co ma powiedzieæ. Kiedy wszyscy
ju¿ wyszli z wyj¹tkiem Deirdre, Indy pozosta³ na swym miejscu za
katedr¹, jak gdyby mia³ w dalszym ci¹gu prowadziæ wyk³ad dla au-
dytorium z³o¿onego z jednej osoby. Deirdre podesz³a do katedry z rê-
kami z³o¿onymi przed sob¹ na notatniku. By³a niewysoka, drobnej
budowy. Jej d³ugie, mahoniowe w³osy opada³y w lokach na ramiona.
Mia³a blad¹ cerê, a oczy kolorem przypomina³y kwiat wrzosu. Jej
makija¿ by³ bardzo delikatny. Indy dostrzega³ co sprzecznego w wy-
gl¹dzie dziewczyny. By³a p³ocha, ale mia³a olej w g³owie; niewinna,
17
ale bardzo m¹dra. Patrz¹c na ni¹, Indy, nie wiedzieæ dlaczego, przy-
pomnia³ sobie pewien oksymoron, który jego ojciec zwyk³ cytowaæ
za ka¿dym razem, gdy matka agitowa³a za czym, co uznawa³ za
trywialne: O ciê¿ka p³ochoæ, powa¿na to marnoæ!
Pani jest Szkotk¹, prawda, panno Campbell? zacz¹³.
Tak.
Tak jak ja. No, to znaczy mój ojciec jest albo by³. Urodzi³ siê
w Szkocji. Z³y pocz¹tek. Wyzywaj¹co patrzy³a mu prosto w oczy,
na jej ustach pojawi³ siê lekki umiech.
Czy prosi³ pan, bym zosta³a po zajêciach, by rozmawiaæ o wspól-
nych przodkach?
Indy odchrz¹kn¹³. By³ zdenerwowany. To ona powinna czuæ siê
w ten sposób, ale wcale na to nie wygl¹da³o.
Chcia³em zapytaæ, jeli Tak? Indy spuci³ wzrok na pulpit
katedry. Je¿eli pani pozwoli panno Campbell, dlaczego wybra³a
pani te zajêcia? To znaczy, wygl¹da na to, ¿e zna pani ca³y ten mate-
ria³, a pani matka jest z pewnoci¹ lepszym specjalist¹ od archeolo-
gii brytyjskiej ni¿ ja.
Ale pan jest jedyn¹ osob¹ prowadz¹c¹ zajêcia. Ona nie. Nie
umiem ci¹gn¹æ korzyci z pochodzenia.
Wiedzia³, ¿e je¿eli j¹ rozz³oci, mo¿e to dotrzeæ do jej matki,
a wtedy prawdopodobnie bêdzie musia³ zapomnieæ o ponownym
anga¿u jesiennym, musia³ jednak co powiedzieæ.
Panno Campbell
Mo¿e pan mówiæ do mnie Deirdre.
Ich oczy spotka³y siê.
Pos³uchaj, Deirdre, by³bym wdziêczny, je¿eli da³aby innym
szansê wypowiadania siê na zajêciach.
Zamruga³a gwa³townie oczami.
Co ma pan na myli?
Wydaje mi siê, ¿e mo¿esz ich oniemielaæ.
Och? Ale¿ sk¹d. Z pewnoci¹ czuj¹ siê swobodni w wypowia-
daniu tego, co myl¹.
Taak. Indy ponownie spojrza³ w dó³ na katedrê, jak gdyby
jego notatki mia³y zadecydowaæ, co powinien powiedzieæ.
Czy mogê co zauwa¿yæ, panie profesorze?
Co znowu? pomyla³, lecz g³ono odpowiedzia³:
Tak, s³ucham.
Wydaje mi siê, ¿e pan sporód nas jedyny czuje siê oniemie-
lony.
Indy wzruszy³ ramionami.
2 Indiana Jones
18
Nie oniemielony, raczej trochê zirytowany.
Dlaczego?
Widzisz, to moja pierwsza praca w roli nauczyciela. Nigdy nie
by³em tutaj zaanga¿owany w ¿adn¹ dzia³alnoæ zawodow¹. Nie je-
stem Anglikiem.
Nie musi pan usprawiedliwiaæ siê przede mn¹. Proszê pamiê-
taæ, ¿e ja równie¿ nie jestem tutejsza.
Indy nie do³¹czy³ do jej miechu.
I twoja matka jest moja szefow¹.
Nie musi pan czyniæ z tego zarzutu. Je¿eli chce pan wiedzieæ,
podobaj¹ mi siê pañskie zajêcia. Uwa¿am, ¿e doskonale daje pan
sobie radê i powiedzia³am o tym Joannie, mojej mamie.
No có¿, dziêkujê.
Ona nie przestaje nagabywaæ mnie o pana. Deirdre umiech-
nê³a siê niezrêcznie, jej twarz poczerwienia³a. Lepiej ju¿ pójdê.
Indy obserwowa³, jak wychodzi³a. Umiechn¹³ siê do siebie.
Prawdziwa studentka. Lubi tê dziewczynê, zadecydowa³. Ale prze-
cie¿ wiedzia³ to ju¿ od pierwszego dnia zajêæ.
19
3. Koledzy z pokoju
Wiem, ¿e to gdzie tutaj. Jad³em tu co zaledwie tydzieñ temu
powiedzia³ Indy, gdy zatrzymali siê w po³owie drogi miêdzy dwiema
przecznicami w samym sercu Soho. Jack Shannon wsadzi³ rêce w kie-
szenie i rozejrza³ siê.
Nie przejmuj siê. Mogê co zjeæ w³anie gdzie tutaj. Umie-
ram z g³odu.
Shannon przyjecha³ nieoczekiwanie kilka dni wczeniej, korzy-
staj¹c z zaproszenia, które Indy z³o¿y³ mu tu¿ przed wyjazdem z Pa-
ry¿a. Ale napiêty plan Indyego sprawia³, ¿e przyjaciele ledwie mieli
czas, by siê widywaæ. Tego wieczoru po raz pierwszy rozmawiali ze
sob¹ d³u¿ej ni¿ kilka minut.
To tam, po drugiej stronie ulicy odezwa³ siê Indy. Chod.
Nie wygl¹da zbyt wietnie prychn¹³ pogardliwie Shannon,
gdy przechodzili przez ulicê.
No to co? Jedzenie jest tak dobre jak wszêdzie w Pary¿u. No,
prawie.
To, ¿e Indy znalaz³ tu francusk¹ restauracjê, która przypomina³a
mu paryskie bistra, nie by³o niczym zadziwiaj¹cym. Nie w Soho.
Tysi¹ce hugenotów z Francji osiedli³o siê w tej okolicy pod koniec
siedemnastego wieku, podobnie jak póniej zrobili to Szwajcarzy,
W³osi, Chiñczycy, Hindusi oraz przedstawiciele innych nacji. Ulice
tutaj stanowi³y wrzaskliwy galimatias, z otwartymi stoiskami i skle-
pami, które oferowa³y wszystko, co Marco Polo przywióz³ ze swej
dalekiej podró¿y, i jeszcze wiêcej. G³ówn¹ atrakcj¹ by³y ró¿norodne
tanie, cudzoziemskie restauracje, noc¹ jednak oferty czynione wzd³u¿
niektórych ulic by³y nastawione na zaspokojenie innych potrzeb.
Kelner zaprowadzi³ ich do stolika i Indy zamówi³ butelkê wina.
20
Dzisiaj ja zapraszam na obiad. To ma byæ prawdziwa uroczy-
stoæ.
Shannon umiechn¹³ siê i pog³aska³ sw¹ rud¹ kozi¹ bródkê.
Cieszê siê, ¿e patrzysz na to w ten sposób. Mam nadziejê, ¿e to
niewygl¹dananarzucaniesiê.Mogêznaleæsobiepokójgdziekolwiek.
Nie martw siê o to. Prawie nie bywam w domu, a je¿eli bêdziesz
zawadza³, to ci powiem. A teraz opowiadaj, jak dosta³e tê pracê?
Szed³em w³anie Oxford Street z moj¹ tr¹bk¹ i zobaczy³em,
¿e drzwi piwnicy tego klubu s¹ przyparte i stoj¹ otworem. Pomyla-
³em sobie, co u diab³a, i wszed³em. Wzi¹³em w³aciciela na milutk¹
pogawêdkê, trochê jak z South Side Chicago, i zagra³em mu parê
kawa³ków. Powiedzieli, ¿ebym zacz¹³ ju¿ dzisiaj.
wietnie. Ale co z Pary¿em i z D¿ungl¹?
Jak to co? Najwy¿szy czas co zmieniæ, Indy. Band wietnie
da sobie radê beze mnie. W ka¿dym razie dajê komu innemu szansê
grania na rogu. Facetowi Louise z Nowego Orleanu. Gra³ z Kingiem
Oliverem i krêci³ siê w pobli¿u. Jest strasznie zapalony.
Przyniesiono wino i przyjaciele wznieli toast za swoj¹ przy-
sz³oæ i za Londyn. Indy mówi³ z nadziej¹ o swych szansach pozo-
stania w Londynie przez nastêpny rok. Doskonale czu³ siê w tym
miecie i móg³ st¹d podró¿owaæ dok¹dkolwiek. Anglicy byli aktyw-
nie zaanga¿owani w prace wykopaliskowe od Gwatemali a¿ po Egipt.
Wiesz, to jest prawdziwa metropolia.
Shannon s¹czy³ wino i uwa¿nie, z kwanym wyrazem twarzy
przypatrywa³ siê Indyemu.
Brzmi to tak, jak gdyby Angole poprzestawiali ci w g³owie.
Nastêpnym razem bêdziesz mówi³ o rozwoju wspania³ych starych
kolonii.
Jack, ja po prostu obserwujê. Londyn to centrum, to kosmopo-
lityczna metropolia.
Mylê, ¿e nie znam tego s³owa. Jak to jest po francusku?
Indy rozemia³ siê.
Jeste pewien, ¿e chcesz tu pracowaæ?
Shannon wzruszy³ ramionami.
Jaki czas. Przypuszczam, ¿e moje granie na tym skorzysta.
Wszystko stawa³o siê dla mnie zbyt sztywne w D¿ungli. Potrzebujê
trochê wariacji na temat.
Shannon wydaje siê po prostu rozczarowany jak zwykle, pomy-
la³ Indy. Tak samo jak ju¿ wczeniej w Chicago i przez wiêkszoæ
czasu spêdzonego w Pary¿u. Wygl¹da³o to tak, jak gdyby kultura
jazzowa nadawa³a ¿yciu pewnego rodzaju zjadliw¹ perspektywê.
21
Dysonans. Rytm synkopowany, nacisk po³o¿ony celowo nie na swo-
im miejscu.
Skoñczyliju¿przystawkii podanodaniag³ówne,gdyShannonpodj¹³
temat, który Indy ju¿ od jakiego czasu próbowa³ wymazaæ z pamiêci.
Dosta³e jeszcze co od tego frajera, który przys³a³ ci to pud³o
z paj¹kami?
Nie. Nic, o czym bym wiedzia³.
Kiedy otrzyma³em twój list, myla³em najpierw, ¿e to ¿art.
Indy wzi¹³ do ust kês gotowanego dorsza.
Ja te¿ myla³em, ¿e to ¿art, dopóki nie otworzy³em pude³ka.
Shannon zrobi³ minê i potrz¹sn¹³ g³ow¹.
Paj¹ki. Dosta³bym wira, gdyby mnie to spotka³o. Ale kto, do
cholery, móg³ to zrobiæ?
Nie mam pojêcia. Ale ktokolwiek to by³, mia³ kiepskie poczu-
cie humoru. Te paj¹ki to by³y czarne wdowy i gdyby który mnie
uk¹si³, prawdopodobnie wcale bym tu nie siedzia³.
Shannon dga³ no¿em zielon¹ fasolkê, spiêtrzon¹ wysoko tu¿
przy jego rostbefie.
Sk¹d wiesz, ¿e to by³y czarne wdowy?
Z rysunku w encyklopedii.
Ciekaw jestem, gdzie w Londynie ten kto zdoby³ czarne wdo-
wy? zaduma³ siê Shannon.
Nie wiem. Gdybym mia³ trochê czasu, tobym siê tym zaj¹³.
Shannon skin¹³ g³ow¹ w zamyleniu.
Cholernie proste. Je¿eli Belecamus wci¹¿ jeszcze siê gdzie
krêci, jestem pewien, ¿e ona za tym stoi.
Jej tu nie ma odpar³ krótko Indy, ucinaj¹c rozmowê na ten
temat. Dorian Belecamus by³a jego pierwszym profesorem arche-
ologii na Sorbonie w Pary¿u. Namówi³a go na towarzyszenie jej w wy-
prawie do Delf, w Grecji, gdzie mia³ pracowaæ jako jej asystent. Ta
kobieta nie tylko pozwoli³a mu nabraæ dowiadczenia w pracach
wykopaliskowych, da³a mu tak¿e zakosztowaæ zdrady. Intrygowa³a
przeciwko Indyemu, wykorzystuj¹c go w spisku na ¿ycie króla Gre-
cji, czego Indy omal nie przyp³aci³ ¿yciem. Indy jednak dokona³
w Delfach znacz¹cego odkrycia. Odnalaz³ i odnowi³ staro¿ytny wiêty
przedmiot, zwany omfalos, który obecnie znajdowa³ siê w Nowym
Jorku, na wystawie w muzeum archeologicznym Marcusa Brodyego.
Pomimo perfidii Belecamus, jej gwa³townej mierci oraz tego, ¿e
sam cudem tylko unikn¹³ podobnego losu, ca³e to dowiadczenie
utwierdzi³o Indyego w przekonaniu, ¿e archeologia jest w³anie tym
celem ¿yciowym, do którego bêdzie d¹¿yæ.
22
Jak smakuje ryba? spyta³ Shannon.
Dobrze. A jak twój obiad? Nie odezwa³e siê jeszcze na ten
temat ani s³owem.
Do przyjêcia. Wo³owina jest surowa, ale sos dobry.
Jack, wo³owina powinna w³anie taka byæ. Gdyby zbyt d³ugo
j¹ przygotowywano, straci³aby ca³y smak. Ale od kiedy to sta³e siê
znawc¹ dobrej kuchni?
Shannon od³o¿y³ widelec.
Co siê, do cholery, z tob¹ dzieje? By³e jak nieobecny przez
ca³y wieczór, a teraz siê na mnie wciekasz.
Nie, to nic takiego.
Co siedzi ci na g³owie. Pozwól, ¿e zgadnê, to kobieta, prawda?
Indy s¹czy³ przez chwilê wodê z kieliszka.
Dosta³em dzisiaj list od Leelanda Milforda.
Bo¿e, od tego zwariowanego staruszka. Jak mu siê wiedzie?
Przypuszczam, ¿e dobrze, i wcale nie jest zwariowany. Po pro-
stu trochê ekscentryczny.
Shannon rozemia³ siê.
Taak. Trochê.
Milford by³ emerytowanym profesorem, uznanym autorytetem
w dziedzinie redniowiecznej Anglii, oraz przyjacielem ojca In-
dyego. Shannon pozna³ go w czasach, gdy wraz z Indym chodzi³ do
collegeu i mieszka³ razem z nim w pokoju, Milford za zatrzyma³
siê w campusie, by wyg³osiæ wyk³ad. Wywar³ on na Jacku wra¿enie
dziwaka, jako ¿e podczas obiadu dwukrotnie zapomnia³, kim jest
Shannon; po raz pierwszy gdy ten ostatni wróci³ do sto³u z kaw¹,
i póniej gdy m³ody cz³owiek wyci¹gn¹³ swoj¹ tr¹bkê. Za ka¿dym
razem Indy musia³ ponownie przedstawiaæ Shannona czcigodnemu
gociowi.
Co takiego pisze? A mo¿e nie rozgryz³e jeszcze jego wiñ-
skiej ³aciny? zagadn¹³ Shannon.
To redniowieczny angielski, nie wiñska ³acina, i wcale nie
napisa³ listu w tym jêzyku. Poza swym roztargnieniem Milford mia³
tak¿e denerwuj¹cy zwyczaj wtr¹cania podczas rozmowy zdañ
w redniowiecznej angielszczynie, je¿eli nawet temat konwersacji
pozostawa³ bez zwi¹zku z dziedzin¹, w której by³ ekspertem. Wspo-
mina, ¿e tatu jest jeszcze ci¹gle z³y za moje zajêcie siê archeologi¹.
Uwa¿a, ¿e marnujê sobie ¿ycie oraz wszystko, czego mnie nauczy³.
Innymi s³owy, nic nowego.
I co mo¿esz zrobiæ? Masz przed sob¹ swoje w³asne ¿ycie, któ-
rym musisz kierowaæ.
23
Spróbuj to wyt³umaczyæ mojemu ojcu. W ka¿dym razie dosta-
³em list w sam¹ porê. Milford jutro tu przyje¿d¿a i chce siê ze mn¹
widzieæ.
Szczêciarzu odezwa³ siê Shannon nie bêdziesz mia³ nic
przeciwko, je¿eli ja przepuszczê tê okazjê?
Indy rozemia³ siê.
Uzna³em, ¿e móg³by. Wyjdê po niego jutro na dworzec i pój-
dziemy na lunch, czy co takiego.
Lepiej odwie¿ swój redniowieczny angielski przed spotka-
niem tego profesorusa.
Indy nie odpowiedzia³. Wzrok utkwi³ w wejciu do restauracji,
sk¹d dwie kobiety poprowadzono do jednego z naro¿nych stolików.
By³y to Joanna Campbell i Deirdre. Oczy Indyego przyci¹gnê³a ta
m³odsza. Nawet na tak¹ odleg³oæ, w poprzek ca³ej sali, wygl¹da³a
porywaj¹co. Mia³a na sobie granatow¹ dziewczêc¹ sukienkê z du-
¿ym, bia³ym marynarskim ko³nierzem i kokard¹ z przodu. Sukienka
cile opasywa³a dziewczynie biodra i siêga³a do po³owy ³ydek, koñ-
cz¹c siê u do³u bia³¹ lamówk¹. Deirdre na g³owie mia³a dopasowa-
ny, miêkki kapelusz z rondem opuszczonym w dó³, a mahoniowe, wi-
j¹ce siê w³osy opada³y jej na ramiona. Shannon spojrza³ za wzrokiem
przyjaciela.
Znasz j¹?
Obydwie. To moja szefowa i jej córka. Lepiej przejdê siê i po-
wiem czeæ.
Spotkamy siê na zewn¹trz.
Deirdre dostrzeg³a go pierwsza.
Profesor Jones. Co za niespodzianka wyci¹gnê³a rêkê i Indy
przytrzyma³ j¹ przez chwilê. By³o wokó³ niej co tajemniczego, czego
nie móg³ do koñca okreliæ, co ukrytego, co uzupe³nia³o jej urodê,
ród³o jej si³y. Wytrzymanie spojrzenia by³o niemal wysi³kiem, gdy
Deirdre ucisnê³a jego rêkê. Doktor Campbell wyci¹gnê³a ku niemu
smuk³¹, wypielêgnowan¹ d³oñ. Jej czarne w³osy by³y poprzetykane
srebrnymi nitkami. Rysy twarzy, podobnie jak córki, zosta³y wyrze-
bione z du¿¹ starannoci¹. Jak zwykle wygl¹da³a dystyngowanie, a te-
go wieczoru tak¿e nieco tajemniczo, ubrana w czarn¹ sukniê, pelerynê
oraz czerwony jedwabny szal, siêgaj¹cy a¿ do ud. Gdy wymienili ju¿
oficjalne uwagi na temat restauracji i okolicy, Indy zmusi³ siê do wysi³-
ku, by skupiæ siê na tym, co mówi³a doktor Campbell. Dzia³o siê tak,
jak gdyby jaka nieznana si³a przyci¹ga³a jego oczy i myli ku Deir-
dre. Zastanawia³ siê, co powie do niego za chwilê.
Wiêc jak? zapyta³a doktor Campbell.
24
Przepraszam. Co musia³o ujæ mej uwagi.
Pani profesor umiechnê³a siê i spojrza³a na córkê, po czym znów
popatrzy³a na Indyego.
Pyta³am, co s¹dzi pan o brytyjskiej archeologii w porównaniu
z greck¹.
Uwa¿am, ¿e istnieje pewna ró¿nica w jêzykach. Ale gdy nabie-
rze siê wprawy, mo¿na swobodnie przechodziæ od jednej do drugiej.
A pan jest bieg³y w tym, co nazywa pan formacj¹ brytyjsk¹?
Indy zastanawia³ siê, ile Deirdre opowiedzia³a matce o prowa-
dzonych przez niego zajêciach i czy wspomnia³a jej o upomnieniu
za zdominowanie dyskusji podczas lekcji.
Pracujê nad tym.
To w³aciwa odpowied na niew³aciwe pytanie, w ka¿dym razie
niew³aciwe, gdy pochodzi ode mnie stwierdzi³a doktor Campbell.
Ale¿ sk¹d odpar³ Indy i zacz¹³ usilnie myleæ nad tym, co ma
teraz powiedzieæ, by kulturalnie móc opuciæ obydwie panie.
A propos odezwa³a siê doktor Campbell, pochylaj¹c siê ku
niemu dosz³y mnie plotki, ¿e jakie dziwne rzeczy dziej¹ siê lu-
dziom, którzy trzymali omfalos. A¿ do tego stopnia, i¿ zabroniono
komukolwiek go dotykaæ. Czy nic takiego nie zdarzy³o siê panu, gdy
znalaz³ go pan w Delfach?
Indy umiechn¹³ siê i wzruszy³ ramionami.
No có¿, wyobrania prowadzi ludzi do szaleñstwa. Myl¹, ¿e do-
tykaj¹ wyroczni delfickiej czy czego takiego i maj¹ zamêt w g³owie.
Spojrza³ na salê, nie przygl¹daj¹c siê jednak niczemu w szcze-
gólnoci. Z dowiadczeñ swoich i innych z omfalosem wiedzia³, i¿
ludzie, którzy trzymaj¹ kamieñ, przechodz¹ pewnego rodzaju trans-
formacjê uczuæ i myli. Jeli o niego chodzi, to widzia³ sw¹ przy-
sz³oæ, jak gdyby prze¿ywa³ j¹ na przypieszonych obrotach, i czêæ
z tego, co wówczas ujrza³, ju¿ siê do tej pory wydarzy³a. Pomimo
rozbudzonej ciekawoci Indy nigdy nie pragn¹³ ponownie dotykaæ
omfalosa. Zgodnie z powszechn¹ opini¹ rzeczy tego typu nie dziej¹
siê naprawdê, a poza tym w czasie tych doznañ i bezporednio po
nich Indy czu³ siê tak, jak gdyby traci³ rozum. Z pewnoci¹ nie ma
zamiaru rozmawiaæ o tym z Joann¹ Campbell.
Profesorze Jones, dobrze siê pan czuje? spyta³a Deirdre.
Indy ockn¹³ siê z zamylenia.
Przepraszam. Próbowa³em sobie przypomnieæ, co siê ze mn¹
wówczas dzia³o i, szczerze mówi¹c, niewiele pamiêtam.
Có¿, potrafiê to zrozumieæ odpar³a doktor Campbell zwa-
¿ywszy na okolicznoci. Zwróci³a siê do Deirdre: O ile wiem,
25
próbowano wówczas zrzuciæ z tronu króla Grecji i jeden z greckich
archeologów by³ w pewien sposób w to wmieszany. Czy¿ nie tak?
By³o kilka ciê¿kich chwil. No có¿, czeka na mnie przyjaciel.
Powinienem ju¿ pójæ wsta³ i skin¹³ g³ow¹ w kierunku doktor Camp-
bell, potem ku Deirdre.
Profesorze Jones odezwa³a siê doktor Campbell, zanim uda-
³o mu siê odejæ jeszcze jedno. Czy wie pan co na temat zwi¹z-
ków pomiêdzy Grekami a wczesnymi mieszkañcami tej wyspy?
Indy umiechn¹³ siê z przymusem.
Nie bardzo wiem, co ma pani na myli, doktor Campbell.
Przypatrywa³a mu siê przez chwilê.
Proszê o tym pomyleæ, Jones. Jestem pewna, ¿e pan to wie.
To czêæ pañskiego wykszta³cenia. Mi³o by³o pana spotkaæ.
Do zobaczenia jutro odezwa³a siê Deirdre i twarz jej rozja-
ni³ radosny umiech.
Jutro? Ach tak, na zajêciach. Oczywicie. Ponownie skin¹³
g³ow¹ obydwu kobietom, odwróci³ siê i pod¹¿y³ ku drzwiom.
Shannon czeka³ na zewn¹trz.
Przepraszam. Chodmy st¹d.
Pod¹¿yli przed siebie szerok¹ alej¹, toruj¹c sobie drogê wród
zgromadzonego na rogu t³umu, w którym wszyscy rozmawiali po
w³osku. Niezale¿nie od godziny ulice Soho wype³nia³o mnóstwo lu-
dzi i wydawa³o siê, jak gdyby wraz z ulicami zmienia³y siê jêzyki.
W chwilê póniej przeciêli Greek Street i Indy by³ prawdziwie zdzi-
wiony, nie s³ysz¹c nikogo, kto by mówi³ po grecku. W tym czasie
Shannon obraca³ siê w zupe³nie innym wiecie. Co drugi krok strze-
la³ palcami, jak gdyby po g³owie kr¹¿y³a mu jaka melodia.
To naprawdê ³adna babka, w³anie ta.
Indy rozejrza³ siê.
Która?
Ta ruda.
Och, Deirdre. Ona jest kim wiêcej, Jack. To jedna z moich
studentek, najzdolniejsza z ca³ej zgrai. W³aciwie wygl¹da to pra-
wie tak, jak gdyby wspó³zawodniczy³a ze mn¹ podczas zajêæ.
To znaczy?
Nie wiem. Zachowuje siê tak, jak gdyby wiedzia³a tyle, ile ja,
jeli nie wiêcej.
Mo¿e to prawda.
Dziêki, stary.
Shannon klepn¹³ go w ramiê piêci¹.
Tylko ¿artujê. Ale skoro ona tyle wie, to po co chodzi na zajêcia?
26
O to w³anie j¹ zapyta³em. Uwa¿a, ¿e potrzebuje potwierdze-
nia. Ale ja zastanawiam siê, czy ona mnie nie szpieguje.
Szpieguje, dla kogo?
Shannon omin¹³ mê¿czyznê w zniszczonym p³aszczu. By³ z ko-
biet¹. Mia³a na sobie krótk¹, zwiewn¹ sukienkê, a jej oczy by³y tak
intensywnie pomalowane, i¿ zdawa³y siê zajmowaæ po³owê twarzy.
Trochê dalej kolejna prostytutka z Soho kiwnê³a na Indyego. Pa-
trzy³ na ni¹ przez chwilê, po czym odwróci³ wzrok.
Oczywicie dla matki. Przechodzê okres próbny. A¿ do wrze-
nia nie dowiem siê, czy dostanê pe³ny etat.
Mylê, ¿e twoja wyobrania pracuje zbyt intensywnie. Ta
dziewczyna jest prawdopodobnie po prostu dobr¹ studentk¹. Odk¹d
mia³e to przejcie z Dorian Belecamus, nie ufasz ¿adnej kobiecie,
spotykanej na swej drodze.
To nieprawda. I przestañ wypowiadaæ jej imiê, jak gdyby
macha³ mi przed oczami czerwon¹ flag¹.
Wiesz, co powiniene zrobiæ? powiedzia³ Shannon, nie zwra-
caj¹c uwagi na wybuch z³oci przyjaciela.
Co?
Umówiæ siê z ni¹. Lepiej j¹ poznaæ. Ta dziewczyna mo¿e po-
wiedzieæ na twoj¹ korzyæ co dobrego. Do diab³a, skoro ona wycho-
dzi na obiad z matk¹, prawdopodobnie nikogo innego nie widuje.
Jack, na mi³oæ bosk¹, to chyba najgorsza rzecz, jak¹ móg³bym
zrobiæ. Randki ze studentk¹ mog¹ dowodziæ wszystkiego, z wyj¹t-
kiem moich chêci na dostanie pracy.
Shannon nie wydawa³ siê przekonany. Szli dalej w milczeniu, ka¿-
dy pogr¹¿ony we w³asnych sprawach. Indy celowo stara³ siê nie myleæ
o Deirdre.Zamiasttegoprzezchwilêzastanowi³siênadpytaniem,jakie
doktor Campbell postawi³a mu, zanim wyszed³. Nie by³ nawet pewien,
czy mia³a na myli Celtów, czy te¿ ich poprzedników, i nie mia³ naj-
mniejszegopojêciao ichpowi¹zaniachz Grekami.Kolejnalukaw jego
wiedzy. Ale jaki by³ cel tego pytania? Sprawdzenie go? Mo¿e by³o to
co wa¿nego, o czym powinien wiedzieæ. Najlepiej bêdzie, je¿eli to
sprawdzi.Zastanawia³siê,czydoktorCampbellby³aw³anietymprofe-
sorem, którego zna³ Marcus Brody, t¹ osob¹, od której Marcus dowie-
dzia³ siê o pracy dla nauczyciela. W istocie to ona w³anie podjê³a osta-
teczn¹ decyzjê o zatrudnieniu. Doæ dziwne, ¿e punkt zwrotny podczas
rozmowy kwalifikacyjnej mia³ zwi¹zek z jego nazwiskiem.
Indy Jones powiedzia³a doktor Campbell i umiechnê³a siê.
Dwaj pozostali profesorowie zachichotali i jeden z nich zapyta³, czy
m³odego cz³owieka ³¹cz¹ jakie powi¹zania z In-e-go.
27
In-e-go co? omal nie zapyta³, ale w porê siê opamiêta³.
W ci¹gu kilku dni, poprzedzaj¹cych tê rozmowê, ca³e godziny
spêdzi³ na studiowaniu dzie³ dotycz¹cych zabytków Brytanii i przy-
pomina³ sobie, ¿e czyta³ o Inigo Jonesie, g³ównym architekcie kró-
lów Jakuba I i Karola I.
Och, nie s¹dzê. Jest bardzo wiele Jonesów i ¿aden z moich
krewnych nie pomyla³by, ¿e Stonehenge zosta³o zbudowane przez
Rzymian. Oczywicie to by³o trzysta lat temu i od tej pory tyle siê
zmieni³o w tym, co wiemy o staro¿ytnych. Uwaga ta, jak przypusz-
cza³, zadowoli³a doktor Campbell i utwierdzi³a jej decyzjê.
W koñcu doszli do klubu. Wieczór jazzowy by³ w³anie tym,
czego potrzebowa³. Bêdzie to jego pierwszy wieczór poza domem,
odk¹d przyjecha³ do Londynu. Jak bardzo zmieni³ siê od czasów,
gdy on i Shannon spêdzali swój ostatni rok na uniwersytecie w Chi-
cago. Byli tak poch³oniêci odkryciem podziemnego wiata jazzu,
który nagle rozwin¹³ siê w Chicago, i¿ obydwaj omal nie wylecieli
z uczelni. Dla Indyego ca³e dowiadczenie stanowi³o spe³nienie ¿¹-
dzy przygód; dla Shannona by³o to powa¿niejsze zamierzenie, które
zmieni³o go ju¿ na zawsze i w rezultacie wp³ynê³o na jego przysz³oæ.
Zrezygnowa³ z pewnej posady ksiêgowego w rozwijaj¹cej siê firmie
przewozowej na rzecz niepewnoci ¿ycia muzyka jazzowego.
Gdy schodzili po schodach do nocnego klubu mieszcz¹cego siê
w suterenie, Indy poczu³, i¿ kto go obserwuje, i spojrza³ przez ra-
miê. Na chodniku spostrzeg³ jakiego mê¿czyznê pod¹¿aj¹cego w je-
go kierunku. By³ wysoki i szczup³y, o ciemnych w³osach, g³adko
zaczesanych do ty³u, i w¹skich oczach, mniej wiêcej w tym samym
wieku co Indy. By³ to ten w³anie cz³owiek, o którym Indy myla³, i¿
chodzi za nim na uniwersytet. Mê¿czyzna min¹³ wejcie do klubu
i pod¹¿y³ dalej ulic¹, nie ogl¹daj¹c siê za siebie.
Widzia³e tego faceta? spyta³ Shannon, otwieraj¹c drzwi.
Owion¹³ ich zapach stêch³ego piwa i dymu, gdy tak stali w przej-
ciu. Indy us³ysza³ brzêk szklanych naczyñ i gwar rozmów.
Bo co?
Zauwa¿y³em go na ulicy przed restauracj¹, gdy czeka³em na
ciebie, i jestem pewien, ¿e widzia³em go, jak siê krêci³ po Russell
Square, pod naszymi oknami.
Indy spojrza³ w kierunku, w którym znikn¹³ nieznajomy.
To pewnie nic takiego, po prostu zbieg okolicznoci powie-
dzia³, wzruszaj¹c ramionami. A jednak wcale w to nie wierzy³.
28
4. Pomiêdzy pó³kami
Ca³y ranek Indy kl¹³ siebie samego za zbyt d³ugie zasiedzenie
siê w nocy. Chocia¿ tego dnia nie prowadzi³ ¿adnych zajêæ, urzêdo-
wa³ w swym gabinecie. Zgodnie z za³o¿eniami kursu poproszono go,
by z góry zaaprobowa³ temat pracy semestralnej ka¿dego studenta
i ju¿ niemal dwie godziny siedzia³ i s³ucha³ wszystkich po kolei. Czu³
siê wyczerpany, a wcale nie by³ to jeszcze koniec dy¿uru. Mimo ¿e
przez ostatnie trzy tygodnie dopingowa³ studentów do spotykania
siê z nim jak najszybciej, prawie po³owa czeka³a z tym a¿ do ostat-
niego dnia. Popatrzy³ na stoj¹cego przed nim drobnego dzieciaka.
Stonehenge.
To znaczy? spyta³ Indy.
To mój temat.
Proszê usi¹æ. Nie mo¿na tak po prostu pisaæ o Stonehenge.
Proszê to uciliæ.
W porz¹dku uwa¿nie wpatrywa³ siê w Indyego napiszê
o pierwszych badaczach.
Wci¹¿ zbyt ogólnie. Proszê podaæ wiek.
Siedemnasty.
W porz¹dku. Proszê teraz wybraæ dwóch badaczy ¿yj¹cych
w siedemnastym wieku, porównaæ i zestawiæ to, do czego doszli.
Muszê wybieraæ ich teraz? jêkn¹³. Wola³bym trochê od-
czekaæ i to przemyleæ.
Indy umiechn¹³ siê i potar³ sobie kark. Najwyraniej dzieciak
nie zna³ ¿adnych nazwisk.
Po prostu upewnij siê, ¿e tych dwóch, których wybierzesz,
prowadzi³o badania w tym samym wieku.
29
Rozumiem wsta³ i popiesznie wyszed³ z pokoju.
Indy masowa³ sobie skronie, czekaj¹c na kolejnego studenta.
Nastêpny! krzykn¹³, po czym pochyli³ siê i wyci¹gn¹³ szyjê,
patrz¹c w stronê zewnêtrznej sali. Poniewa¿ nikt siê nie pojawia³,
z powrotem wygodniej rozpar³ siê na krzele.
Hura powiedzia³ cicho. Spojrza³ na wisz¹cy na cianie zegar.
W³anie tyle potrzebowa³ czasu. Pojedzie metrem do Kings Cross
Station i poczeka na poci¹g, którym ma podró¿owaæ Leeland Mil-
ford. Zasun¹³ teczkê, wsta³ i mia³ w³anie wychodziæ, gdy w drzwiach
pojawi³a siê Deirdre Campbell. Jej twarz rozwietli³ umiech.
Mam nadziejê, ¿e nie przysz³am zbyt póno, ¿eby omówiæ
temat swojej pracy.
Indy z powrotem usiad³ na krzele. Czu³ siê rozczarowany, ¿e
nie uda³o mu siê wyjæ. By³o mu jednak mi³o, ¿e to w³anie Deirdre
go zatrzymuje.
Usi¹d proszê i mów.
Jej obecnoæ jak gdyby rozwietla³a ca³y pokój; wydawa³o siê,
¿e to jej blada cera lub lni¹ce, mahoniowe loki promieniuj¹ w³a-
snym wiat³em. A mo¿e by³a to jej inteligencja. Po wys³uchaniu wie-
lu studentów, podobnych do ostatniego, którzy byli zadowoleni,
mog¹c zrobiæ jak najmniej, byle tylko zaliczyæ przedmiot, Deirdre
przynosi³a ze sob¹ orzewiaj¹c¹ zmianê. Docenia³ jej entuzjazm i by³o
mu teraz przykro, ¿e nakaza³ jej, by siê kontrolowa³a.
Dziêkujê odpar³a i usiad³a na krzele stoj¹cym naprzeciwko
jego biurka. To by³a prawdziwa niespodzianka, spotkaæ pana wczo-
raj wieczorem.
Taak. Niespodzianka powiedzia³ Indy.
Deirdre spojrza³a w dó³ na swoje d³onie.
Opowiedzia³am mamie o tym, co powiedzia³ mi pan po wczo-
rajszych zajêciach, i ona przyzna³a panu racjê. Chyba w pewnym sen-
sie siê popisywa³am (popisywaa³am). Powiedzia³a mi, ¿e powin-
nam byæ odrobinê bardziej blate podczas zajêæ.
Blate?
To szkockie s³owo, znaczy niemia³a.
Indy popatrzy³ na dziewczynê ponad swymi okularami w dru-
cianej oprawce.
Rozumiem.
Mo¿e mówiê tyle dlatego, ¿e niektórzy Anglicy patrz¹ na Szko-
tów z góry, jak gdyby ci z pó³nocy byli ignorantami podnios³a wzrok
i umiechnê³a siê ale mo¿e znowu chcia³am po prostu zrobiæ na panu
wra¿enie to wypowiedziane cicho wyznanie by³o tak rozbrajaj¹ce,
30
¿e Indy nie móg³ oderwaæ od dziewczyny oczu. By³a jak rozkwitaj¹cy
kwiat, który stara siê przepraszaæ za swe urzekaj¹ce piêkno.
Nie k³opocz siê o próbowanie zauroczenia mnie odpar³.
Jestem zauroczony.
Znowu na niego spojrza³a i ich oczy siê spotka³y. Indy mia³ chêæ
siêgn¹æ po jej rêkê i podnieæ dziewczynê z krzes³a. Zastanawia³ siê,
jak mog¹ smakowaæ jej usta, jak czu³aby siê w jego ramionach. Uspo-
kój siê, stary, nakaza³ mu jaki g³os wewn¹trz, chcesz dostaæ tê pra-
cê, czy nie?
Wiêc pozwól mi zgadn¹æ odchrz¹kn¹³, przybieraj¹c oficjal-
ny ton piszesz o Stonehenge, podobnie jak wiêkszoæ.
Nie. O jaskini Ninian w Szkocji.
Indy powtórzy³ tê nazwê.
Wydaje mi siê, ¿e nie mówilimy o tym na zajêciach. Co ciê
tak zainteresowa³o?
Tam w³anie zosta³ pochowany Merlin.
Indy splót³ rêce na karku i umiechn¹³ siê.
Doprawdy?
Tak wydawa³a siê wcale nie ¿artowaæ.
Merlin, doradca króla Artura?
W³anie tak.
Merlin to postaæ legendarna, Deirdre. To zajêcia z archeolo-
gii, a nie z mitologii.
Mam dowód.
Naprawdê? Jakiego rodzaju dowód?
Dziewczyna umiechnê³a siê skromnie.
Bêdzie pan musia³ przeczytaæ moj¹ pracê. Przypuszczam, ¿e
wyda siê panu interesuj¹ca.
Je¿eli to, co mówisz, jest prawd¹, uznam, ¿e jest wiêcej ni¿
interesuj¹ca. Raczej zdumiewaj¹ca.
Wiêc aprobuje pan ten temat?
Indy szeroko siê umiechn¹³.
To, co proponujesz, to wiêcej ni¿ temat pracy semestralnej.
Deirdre. To si³a napêdowa kariery. Je¿eli potrafisz udowodniæ, ¿e
Merlin naprawdê istnia³, zdobêdziesz wiêksze uznanie ni¿ wiêkszoæ
archeologów w ci¹gu swej kariery.
Wdziêcznym ruchem podnios³a siê z krzes³a.
Natychmiast zabieram siê do pracy.
Indy obserwowa³, jak wychodzi³a z gabinetu. Mo¿e nie by³a tak
wybitna, jak przypuszcza³. Gdyby chodzi³o o ka¿dego innego stu-
denta, natychmiast wyrazi³by swoj¹ dezaprobatê. Problem wykra-
31
cza³ znacznie poza zakres pracy semestralnej na wstêpnym kursie.
By³ to temat pracy doktorskiej i nawet w takim wypadku bardzo
ambitny. Skoro do tej pory nikt jeszcze nie dowiód³ istnienia Merli-
na, có¿ mog³a wiedzieæ ta dziewczyna, co by³oby wystarczaj¹ce do
radykalnej zmiany pogl¹dów? By³ bardzo ciekawy. Gdy wyszed³
z biura i popieszy³ w stronê metra, dopad³a go gorzka myl. Deir-
dre musia³a powiedzieæ matce o tym tak zwanym dowodzie na ist-
nienie Merlina. Cokolwiek to by³o, Joanna Campbell prawdopodob-
nie nie zgadza³a siê z córk¹. Ogarnê³o go nieprzyjemne przeczucie,
¿e byæ mo¿e znajdzie siê w rodku batalii miêdzy matk¹ a córk¹.
Cholera! To mu tylko by³o potrzebne.
Poci¹g jad¹cy z Portsmouth, dok¹d przybi³ statek Leelanda Mil-
forda, przyjecha³ o czasie, Indy jednak siê spóni³. Gdy dotar³ na
peron, wiêkszoæ pasa¿erów ju¿ wysiad³a. Indy dostrzeg³ jak¹ m³o-
d¹ parê z dwojgiem dzieci, mê¿czyznê w szkockiej spódniczce oraz
grupê uczennic w mundurkach. Nagle zauwa¿y³ Milforda spaceruj¹-
cego po peronie i trzymaj¹cego w ka¿dej rêce skórzan¹ torbê.
Mia³ na sobie d³ugi ciemny p³aszcz, zupe³nie nieodpowiedni na tê
porê roku. Jego g³owa by³a pozbawiona w³osów, z wyj¹tkiem krzacza-
stej bia³ej kêpy nad ka¿dym uchem oraz w¹sów przypominaj¹cych gru-
b¹ bia³¹ szczotk¹ dra¿ni¹c¹ usta. Oczy by³y bladoniebieskie i wodniste.
Chocia¿ Indy nie zna³ dobrze Milforda, wiedzia³, ¿e staruszek
potrafi zaskakiwaæ: w jednej chwili mo¿e byæ otwarty i przyjaciel-
ski, a moment póniej nieprzystêpny. Umiechn¹³ siê szeroko, wi-
dz¹c ruch ust Milforda, który zapewne narzeka³ na spónienie In-
dyego. Gdy siê zbli¿y³, wyranie us³ysza³ s³owa staruszka:
Przeklêty poci¹g. Szybciej ju¿ na rowerze So whylome wont.
Milford wymin¹³ go. Po prostu nie przestawa³ chodziæ.
Doktorze Milford popieszy³ za nim Indy hej, doktorze
Milford! To ja, Indy.
Milford stan¹³ i wolno siê odwróci³, na jego czole pojawi³y siê
zmarszczki.
Ach, Indy! Co za niespodzianka! Potrz¹sn¹³ d³oni¹ Indyego,
nie okazuj¹c jednak ani ladu entuzjazmu. Co ty tutaj robisz?
Dosta³em pañski list.
Doprawdy?
O ilepamiêtam,napisa³pan,¿ebymwyszed³popananadworzec.
Milford wygl¹da³ na zdziwionego.
No, skoro tak mówisz.
Indy zaproponowa³, ¿e wemie jedn¹ z jego toreb, Milford jed-
nak odmówi³.
7 1. Niezwyk³a paczka Lato 1925 Gdziekolwiek spojrza³, mia³ wokó³ siebie postacie odziane w ob- ficie drapowane czarne szaty, o zakrytych kapturami g³owach. Bez ustanku intonowa³y monotonne, rytmiczne dwiêki. Trwa³o to bez koñca i doprowadza³o do sza³u. Rozejrza³ siê w zalegaj¹cej mgle, próbuj¹c ustaliæ swoje po³o¿e- nie. By³ wit lub zmierzch. Nie mia³ pewnoci i drêczy³a go ta wiado- moæ w³asnej niewiedzy. Dostrzega³, i¿ znajduje siê wewn¹trz swo- istegorodzajuwi¹tyni.By³aokr¹g³ai pozbawionadachu,z ogromnymi kamiennymi s³upami, które wygina³y siê w stronê ciê¿kiego, o³owia- nego nieba. Nie nale¿a³ do tego miejsca; nie by³ u siebie. Jego g³owa ster- cza³a nad pozosta³ymi i by³ jedyn¹ osob¹ nie odzian¹ w czarn¹ sza- tê. Spojrza³ na swoje cia³o i nagle zorientowa³ siê, ¿e jest nagi. Do- strzeg³ tak¿e, ¿e stoi na p³askim kawale ska³y i dlatego jest wy¿szy od pozosta³ych. Co tutaj robi? I jak siê tu znalaz³? Wszyscy patrzyli teraz na niego. Ka¿da g³owa by³a zwrócona w jego kierunku. Monotonny piew przybra³ na sile i wznosi³ siê tu¿ przy nim. Dlaczego zbli¿ali siê ku niemu? Dlaczego jego stopy by³y unieruchomione? Dlaczego cia³o zdawa³o siê tak ciê¿kie, jak gdyby by³o z o³owiu? Jeden z mê¿czyzn sta³ na czele pozosta³ych. Wskaza³ na niego. Jones, my wiemy, ¿e nadchodzisz. Wiemy, ¿e nadchodzisz. To w³anie by³o to piew. Rzucili siê na niego, ich szaty uderza³y o kostki, sprawiaj¹c wra- ¿enie morza czerni. Jak oszala³y rozejrza³ siê woko³o, szukaj¹c dro-
8 gi ucieczki. Jego ramiona gwa³townie bi³y powietrze. W dole wi- dzia³ jak przez mg³ê zarys swoich stóp, ale wydawa³o siê, ¿e nie s¹ w stanie donik¹d go zaprowadziæ. Ci ludzie z pewnoci¹ nakarmili go rodkami odurzaj¹cymi; kim jednak byli? Jego g³owa szaleñczo odskakiwa³a na boki. Ludzie byli ju¿ tu¿-tu¿ przy nim. Uciekaj. Uciekaj. Szybko. Powietrze eksplodowa³o w jego klatcepiersiowej.Jakatwarzo wyszczerzonychzêbach³ypnê³ananie- goz³oliwie.Niebosiêobni¿y³o.Kamiennes³upylecia³ywprostnanie- go. I nagle siê przebudzi³. Jego ramiona lata³y nerwowo na boki, stopy dr¿a³y i porusza³y siê gwa³townie, krzyk zamar³ w gardle. G³êboko wci¹gn¹³ powietrze i rozejrza³ siê dooko³a. Wci¹¿ jednak s³ysza³ nieznone, jednostajne zawodzenie. Zamruga³ oczami, ustalaj¹c swoje po³o¿enie. Poci¹g. No, oczywicie. Wagony trzês³y siê, pêdzi³y po torach z tym monotonnym odg³osem i kto dobija³ siê do drzwi jego przedzia³u. Usiad³ prosto i przetar³ d³oñmi mokre od potu czo³o. Kto tam? Stukanie ucich³o. Drzwi otworzy³y siê i spojrza³ zza nich szczu- p³y, siwow³osy Anglik w mundurze konduktora. Pan Jones? Przepraszam, jeli pana niepokojê. Indy potar³ twarz. W porz¹dku. O co chodzi? Konduktor trzyma³ w d³oni paczkê. Czeka³o to na pana na ostatniej stacji. Jest pan pewien, ¿e to dla mnie? Indy wzi¹³ od niego p³askie, prostok¹tne pud³o. By³o owiniête w bia³y papier, a na doczepionej kopercie napis g³osi³: Indy Jones prawdopodobnie jedyny w tym poci¹gu. Podziêkowa³ konduktorowi, który umiechn¹³ siê blado, skin¹³ g³ow¹ i wyszed³. Indy obraca³ pakunek w d³oniach. Wygl¹da³o to jak pude³ko czekoladek. Grzechota³o, gdy nim potrz¹sa³. Przytkn¹³ je do nosa; pachnia³o delikatnie czekolad¹. Kto przys³a³by mi czekoladki? zastanawia³ siê, wyjmuj¹c kartkê z koperty. Informacjê napisano na maszynie: ¯yczê udanej podró¿y i powodzenia w nowej pracy. Henry Jones Sr. Indy zamruga³ oczami i ponownie przeczyta³ kartkê. W jaki, u diab³a, sposób jego ojciec dowiedzia³by siê, ¿e bêdzie podró¿owa³ tym w³anie poci¹giem? I od kiedy to posy³a³ mu pude³ka czekola- dek? Ju¿ dwa lata minê³y, jak nie zamienili ze sob¹ nawet s³owa. Sta³o siê to wówczas, gdy Indy poinformowa³ go o zmianie swego kierunku studiów z lingwistyki na archeologiê, a ojciec uzna³ to po- suniêcie za g³upie i perfidne.
9 Nagle jego zmarszczone brwi wyg³adzi³y siê, a na ustach zaigra³ umiech. To Shannon; to na pewno by³ on. Jack Shannon wiedzia³ wszystko o jego stosunkach z ojcem. Przesy³ka stanowi³a przewrot- ny dowcip, przynajmniej dla kogo z poczuciem humoru Shannona. Indy potrz¹sn¹³ g³ow¹ i po³o¿y³ kartkê na pude³ku. Zapatrzy³ siê przez okno na monotonn¹ szaroæ wiejskiego kra- jobrazu i cofn¹³ siê mylami do ostatniego wieczoru w Pary¿u. W noc- nym klubie unosi³y siê opary niebieskiej mg³y, gdy na scenie piewa- ³a i ko³ysa³a siê Murzynka. Mia³a niski, donony g³os, któremu towarzyszy³y czyste dwiêki tr¹bki, dochodz¹ce z zacienionego miej- sca w tyle sceny. Gdy ostatnie nuty piosenki przycich³y, przecho- dz¹c w odg³osy aplauzu zgromadzonego t³umu, wysoki, niezdarny trêbacz z kozi¹ bródk¹ i potarganymi w³osami wsta³ i zszed³ ze sce- ny. Potrz¹sn¹³ d³oñmi, skin¹³ g³ow¹ i umiechn¹³ siê, przechodz¹c miêdzy stolikami. Wreszcie usiad³ na krzele przy stoliku stoj¹cym w pobli¿u k¹ta najbardziej oddalonego od sceny. wietnie ci idzie, Jack. Tobie i Louise odezwa³ siê Indy. Dziêki. Przez ostatnie pó³ roku naprawdê siê polepszy³o. Bêdzie mi tego brakowa³o. Shannon wpatrzy³ siê uwa¿nie w jego twarz. Nie obwiniam ciê za to, ¿e wyje¿d¿asz. To siê robi zbyt mê- cz¹ce. Zmieni³y siê dekoracje. Pochyli³ siê i zapali³ papierosa od stoj¹cej na stole wiecy. Czasami rozgl¹dam siê i ledwie zdo³am dostrzec w tej d¿ungli jakiego pary¿anina. Sami turyci. Ka¿dego wieczoru inny t³um. Stali bywalcy nie pokazuj¹ siê ju¿ teraz bli¿ej ni¿ na ostatnich miejscach. Je¿eli w ogóle siê pokazuj¹. Indy w³o¿y³ swoj¹ fedorê. Wiesz, ¿e mo¿esz przyjechaæ w odwiedziny, kiedy tylko ze- chcesz. Pewnie bêdê ciê trzyma³ za s³owo. Chcia³bym znowu zoba- czyæ Londyn. Indy otrz¹sn¹³ siê z zamylenia i popatrzy³ na to, co go otacza³o. Typowo wiejskie widoczki zmieni³y siê w okopcone fabryki z ceg³y i wystaj¹ce fabryczne kominy.W ci¹gu najbli¿szych dwóch kwadran- sów znajdzie siê na Victoria Station. Po opuszczeniu Pary¿a, nieca³y tydzieñ temu, kilka dni spêdzi³ w Bretanii, gdzie by³ zajêty bada- niem niektórych, znajduj¹cych siê w tamtym rejonie, ruin megali- tycznych. A¿ wreszcie tego ranka wsiad³ na prom, który przewióz³ go przez kana³, po czym znalaz³ siê w tym oto poci¹gu. Rozerwa³ papier, w który opakowana by³a przesy³ka. Francuskie czekoladki prosto z Pary¿a.
10 To mi³e, Shannon. Ju¿ mia³ zdj¹æ wieczko pude³ka i spróbowaæ jedn¹ z czekola- dek, gdy nagle poci¹g zahamowa³ na kolejnej stacji i z siedzenia zsu- nê³a siê ksi¹¿ka. Indy schyli³ siê, by j¹ podnieæ. Ok³adka odchyli³a siê, ods³aniaj¹c epigraf, znajduj¹cy siê na pierwszej stronie osiem- nastowiecznego dzie³a. G³osi³ on: Felix qui potuit rerum cognoscere causas. Szczêliwy ten, kto potrafi poznaæ wewnêtrzne znaczenie rze- czy powiedzia³ g³ono. Zamkn¹³ ok³adkê. Ksi¹¿ka nosi³a tytu³ Choir Gaur. Wielkie planetarium staro¿ytnych druidów, zwane powszech- nie Stonehenge. Indy rozemia³ siê. Nie musia³ ju¿ d³u¿ej szukaæ znaczenia swego snu. Przed zaniêciem czyta³ w³anie tê ksi¹¿kê. Ale dlaczego te czarne szaty? zastanowi³ siê. By³ pewien, ¿e druidzi chodzili w bieli. Lecz kto powiedzia³, ¿e sny musz¹ by sen- sowne? Poci¹g znowu ruszy³. Postuka³ palcami w paczkê, po czym pod- niós³ wieko i siêgn¹³ po czekoladkê. Up³ynê³a chwila, zanim zrozu- mia³, co ma przed oczami i co czuje. Co czarnego i w³ochatego pe³- za³o po jego palcach i nie by³o wcale z czekolady. Indy wyda³ z siebie krótki krzyk, potrz¹sn¹³ rêk¹ i wbi³ wzrok w pude³ko. By³o tam kil- ka czekoladek, ale resztê przegródek wype³nia³y paj¹ki wielkoci orzechów w³oskich. Jego kolana wykona³y gwa³towny ruch, kopi¹c pude³ko w prze- strzeñ. Czekoladki i paj¹ki opad³y na niego. Strz¹sn¹³ je z siebie i po- derwa³ siê na nogi. Stan¹³ na paj¹kach, rozgniata³ je wraz z czeko- ladkami, oczyszczaj¹c ramiona, nogi i ca³e cia³o z pe³zaj¹cych stworzeñ, próbuj¹c jednoczenie nie myleæ o tym, jak ma³o braku- je, by jeden z nich go uk¹si³. Wreszcie sprawdzi³ jeszcze siedzenie fotela i usiad³ z powro- tem, lecz w tej samej chwili poczu³, jak co pe³znie wewn¹trz jego nogawki i po wewnêtrznej stronie ko³nierzyka. Indy wyskoczy³ nie- mal z ubrania. Dziesi¹tki malutkich, niedawno wyklutych paj¹ków ³azi³o po jego nodze. Zgrzytn¹³ zêbami, dr¿a³ na ca³ym ciele. Strzepn¹³ paj¹ki, ude- rzaj¹c je zwiniêt¹ gazet¹, po czym obejrza³ dok³adnie nogê, by siê upewniæ, ¿e ¿aden na niej nie zosta³. Podniós³ pude³ko i uwa¿nie mu siê przyjrza³. Problem nie polega³ na tym, ¿e paj¹ki zalêg³y siê w pu- de³ku czekoladek. Kto je tam umieci³. Shannon? powiedzia³ g³ono Indy. Czy poniós³by wszystkie niedogodnoci zwi¹zane z zaaran¿owaniem ¿artu, którego fina³u nie mia³ nawet byæ wiadkiem? Byæ mo¿e, ale to przecie¿ nie by³ ¿art.
11 Indy ponownie spojrza³ na kartkê. Mo¿e to jego ojciec? Nie, niemo¿liwe. Nie zrobi³by tego. Poza tym koperta zaadresowana by³a do Indyego Jonesa, a ojciec nigdy nie nazywa³ go w ten sposób. Ale Shannon o tym wiedzia³. Je¿eli wpad³ na pomys³, by zrobiæ taki ka- wa³, dlaczego nie zaadresowa³ przesy³ki do Henryego Jonesa, Jr., jak zawsze czyni³ to ojciec w listach wysy³anych w czasach, gdy syn uczy³ siê w collegeu w Chicago i mieszka³ w jednym pokoju z Ja- ckiem Shannonem? Us³ysza³ stukanie do drzwi. Tak? Drzwi otworzy³ konduktor. Poproszê bilet do kontroli. Indy ostro¿nie siêgn¹³ do kieszeni p³aszcza i poda³ mê¿czynie bilet. Nie sprawi to k³opotu, jeli zmieniê przedzia³ na resztê podró- ¿y? W tym s¹ paj¹ki. Paj¹ki? konduktor przelecia³ wzrokiem po przedziale, wzru- szy³ ramionami. Indy zrozumia³ ten gest doskonale i wskaza³ paj¹ka pe³zaj¹cego po ramie okiennej. Konduktor z powrotem wrêczy³ mu bilet i wycofa³ siê z przedzia³u. Têdy, proszê pana. Wzi¹³ jego baga¿. Indy szybko pozbiera³ swoje ksi¹¿ki. W ostat- niej chwili z³apa³ puste pude³ko i opakowanie, maj¹c nadziejê, ¿e jest tam ukryty jaki klucz do. informacji o ródle, z którego pochodzi³ ów tak zwany podarunek. Gdy usadowi³ siê ju¿ na nowym miejscu, spyta³ konduktora, jak móg³by siê dowiedzieæ, sk¹d pochodzi³a przesy³ka, któr¹ mu dorêczono. To proste. Niech pan tylko spojrzy na numer w rogu opakowania. Indy rozprostowa³ papier. Dwanacie. No w³anie. Zawsze stawiaj¹ na paczkach jaki numer, ¿eby biuro telegraficzne mog³o powiadomiæ nadawcê o dorêczeniu pacz- ki, je¿eli kto prosi o tê us³ugê. Wiêc co oznacza dwunastka? To proste. Paczkê wys³ano z Londynu.
12 2. Nauczyciel Przechodz¹c przez bramê uniwersytetu, Indy spojrza³ przez ra- miê i dostrzeg³ wysokiego, ciemnow³osego mê¿czyznê, który pod¹- ¿a³ tu¿ za nim. Cz³owiek ten chodzi³ za nim przez trzy ostatnie po- ranki. Obejrza³ siê znowu, ale mê¿czyzna znikn¹³ gdzie w t³umie studentów. Mo¿e by³ to po prostu kto, kto chodzi³ t¹ sam¹ drog¹. Choæ od pierwszego dnia zajêæ minê³o ju¿ szeæ tygodni, Indy nie by³ w stanie zapomnieæ o wypadku z paj¹kami. Bardzo chcia³ traktowaæ to wszystko jako przypadek, w którym pude³ko czekola- dek trafi³o do niego przez pomy³kê. Wiedzia³ jednak, ¿e by³o ina- czej. Lecz nie rozumia³ dlaczego. Przypuszcza³, ¿e jeszcze co siê stanie, co, czego zapowiedzi¹ by³o tamto pude³ko, nic siê jednak nie wydarzy³o. Mimo w³o¿onych wysi³ków jego próby wyledzenia ród³a, z któ- rego pochodzi³a przesy³ka, nie przynios³y ¿adnych rezultatów. Shan- non zaklina³ siê, ¿e nie wie nic na ten temat i Indy mu uwierzy³. Kto- kolwiek wys³a³ paczkê, by³ bardzo ostro¿ny, nie zostawi³ za sob¹ ¿adnych ladów. Indy jednak nie mia³ czasu na roztrz¹sanie tego problemu. Co- dziennie dociera³ na uczelniê przed ósm¹, czyta³ w biurze swoje no- tatki, po czym prowadzi³ dwugodzinne zajêcia o dziewi¹tej i nastêp- ne o pierwszej. Chocia¿ zajêcia koñczy³ ju¿ o trzeciej, by³ to dopiero pocz¹tek jego pracy. Wraca³ do biura lub biblioteki, gdzie wyci¹ga³ program swoich zajêæ, otwiera³ ksi¹¿ki i zaczyna³ przygotowania do nastêpnego wyk³adu. Ziewn¹³, wchodz¹c do Petrie Hall. Du¿a czêæ materia³u, który przekazywa³ studentom, by³a dla niego zupe³nie nowa, Indy by³ wiêc
13 jednoczenie zarówno studentem, jak i nauczycielem. W najlepszym wypadku wyprzedza³ swych studentów zaledwie o tydzieñ, a niekie- dy nawet mniej. Zazwyczaj wiele zawdziêcza³ programowi, który zapewnia³ mu ogólny zarys zagadnieñ, jakie maj¹ byæ poruszone na zajêciach w ci¹gu tygodnia. Niekiedy jednak czu³, ¿e ten wykaz go ogranicza. Potrafi³ ju¿ sformu³owaæ sposoby ulepszenia zajêæ, je¿eli mia³by prowadziæ je ponownie, nie by³o jednak na to ¿adnej gwaran- cji. To, czy bêdzie tu uczy³ tak¿e jesieni¹, oka¿e siê dopiero po za- koñczeniu sesji letniej. Znalezienie tej pracy w tak krótkim czasie po napisaniu doktoratu by³o niespodziewane. W rzeczywistoci by³by zadowolony, pozosta- j¹c w Pary¿u i znajduj¹c sobie zajêcie na jednym z tamtejszych uni- wersytetów.Jednoczeniemóg³bypracowaædorywczow laboratorium archeologicznym na Sorbonie. To Marcus Brody, stary przyjaciel ro- dziny i kustosz jednego z nowojorskich muzeów, skierowa³ go do tej pracy. Ten rodowity londyñczyk zadepeszowa³ do Indyego z wiado- moci¹, ¿e jeden z jego znajomych na Uniwersytecie Londyñskim poinformowa³ go o poszukiwaniu nauczyciela archeologii na okres let- ni, z mo¿liwoci¹ zatrudnienia na pe³nym etacie od jesieni. Indy przypuszcza³, ¿e ma niewielkie szanse, zg³osi³ siê jednak, pragn¹c g³ównie pokazaæ Brodyemu, ¿e docenia jego pomoc. Po- niewa¿ praca obejmowa³a prowadzenie kursu wstêpnego, g³ówny nacisk po³o¿ono na megalityczne obiekty w Brytanii. By³ to temat, którym Indy w trakcie studiów zajmowa³ siê bardzo pobie¿nie. W ty- dzieñ póniej poproszono go, by przyby³ do Londynu na rozmowê, a po kilku dniach otrzyma³ list z wiadomoci¹, ¿e zosta³ zaanga¿o- wany. Chocia¿ rozmowa posz³a mu dobrze, Indy by³ przekonany, ¿e Brody ma wiêksze wp³ywy w ko³ach profesjonalnych, ni¿ to sobie wyobra¿a³. Po wejciu do klasy Indy podszed³ do tablicy i drukowanymi literami napisa³ dwa s³owa: CHODZENIE PO POLU, po czym zwró- ci³ siê ku podium i po³o¿y³ swój notes. Na cianach w sali wisia³y rzêdami drewniane gabloty, w których starannie u³o¿ono wystawki ze skorup naczyñ, fragmentów koci i kilku czaszek. Na stole tu¿ przy katedrze piêtrzy³y siê ksi¹¿ki do korzystania na miejscu i przy- rz¹dy archeologiczne, z ty³u za znajdowa³a siê tablica oraz ciana obwieszona fotografiami z wykopalisk, które dokumentowa³y odkry- cia lub ukazywa³y szczegó³owo metody techniczne. Powita³ studentów, zauwa¿aj¹c przy okazji blondynkê, zawsze przygryzaj¹c¹ wargê, powa¿nych, m³odych ludzi w we³nianych gar- niturach i krawatach oraz dziewczêta w swetrach, uczesane w koñ-
14 skie ogony i ze wst¹¿kami we w³osach. Jego oczy spoczê³y przez moment na ³adnej, rudej dziewczynie, która siedzia³a w rodku przed- niego rzêdu. By³a jedyn¹ osob¹ ze wszystkich studentów, która naj- bardziej go zainteresowa³a, dziewczyna jednak trzyma³a go na dy- stans. Czêsto zabiera³a g³os, zbyt czêsto, przerywaj¹c mu swym pytaniem lub komentarzem, lub odpowiadaj¹c na pytania, jakie Indy zadawa³ klasie, jak gdyby by³a jedyn¹ jego s³uchaczk¹. Nie by³ to jednak jedyny powód, dla jakiego Indy siê jej wystrzega³. Dziew- czyna nazywa³a siê Deirdre Campbell. By³a córk¹ doktor Joanny Campbell, zwierzchniczki ca³ego wydzia³u i prze³o¿onej Indyego. Otworzy³ notatnik na lekcji, któr¹ przygotowa³ dwa dni wcze- niej. Archeologia to nauka umo¿liwiaj¹ca mi³e wycieczki na wie zacz¹³ z jednoczesnym wykonywaniem pracy. Mamy nawet nazwê dla tego zjawiska. Mówi siê o tym spacerowanie po polu. Spojrza³ na rzêdy pochylonych g³ów studentów robi¹cych no- tatki. Deirdre jednak siedzia³a prosto na krzele, przygl¹daj¹c siê mu. Wyjani³, ¿e spacerowanie po polu obejmuje szukanie zmian w krajobrazie. Niewielkie pofa³dowanie terenu mo¿e oznaczaæ po- zosta³oci staro¿ytnego kana³u lub redniowiecznej wioski. Zmiany w kolorze gleby lub nasileniu rolinnoci s¹ kolejn¹ wskazówk¹. Je- li brzeg pola unosi siê bez wyranego powodu lub linia brzegowa zbiornika wodnego biegnie zbyt prosto, mo¿e to oznaczaæ obecnoæ staro¿ytnego muru. Podniós³ wzrok i dostrzeg³ uniesion¹ rêkê. Wkro- czenie do akcji nie zajê³o jej du¿o czasu. Tak, panno Campbell? A co pan powie na temat Stonehenge? Mówi³a ze szkock¹ piewnoci¹, wymawiaj¹c Stoonheenge. Indy popatrzy³ na ni¹ têpym wzrokiem. To znaczy co? No có¿, chodzenie po polu (powiedzia³a chodzeenie) nie zrobi³o tam wiele dobrego. Ludzie chodzili po ca³ym Stonehenge i okolicy, ale nie dostrzegli ¿adnych zmian w krajobrazie, bo znaj- dowali siê zbyt blisko nich. Dziêki Bogu, ¿e wiedzia³, o czym ta dziewczyna mówi. W pro- gramie nie by³o ¿adnej wzmianki o wykorzystywaniu fotografii lot- niczej, Indy jednak przygotowa³ siê do póniejszego wyk³adu o Sto- nehenge i przeczyta³ o zdjêciach, które zrobiono ruinom. Dobra uwaga powiedzia³ i szybko wyjani³, co Deirdre mia- ³a na myli. Pod koniec wojny w pobli¿u ruin zbudowano lotnisko wojskowe i fotografie wykonane latem 1921 roku przez jeden ze
15 szwadronów Królewskich Si³ Powietrznych odkry³y pewne zadzi- wiaj¹ce szczegó³y. Stwierdzono nagle, ¿e ziemia na obszarze z dala od ruin jest ciemniejsza ni¿ ich bliskie otoczenie. Nie by³o to jednak mo¿liwe do stwierdzenia podczas obserwacji prowadzonej z ziemi. Czy kto wie, co mog³o to oznaczaæ? zapyta³ Indy. Oczywicie Deirdre wiedzia³a. Dowodzi to, ¿e na tych ciemniejszych obszarach ziemia zosta- ³a przekopana i korzenie rolin by³y w stanie przenikn¹æ tward¹ war- stwê kredy, znajduj¹c¹ siê tu¿ pod wierzchniow¹ warstw¹ gruntu. To prawda stwierdzi³ Indy. We wrzeniu 1923 roku Craw- ford i Passamore zaczêli studiowaæ te ciemniejsze obszary, traktuj¹c jako jedyn¹ wskazówkê w³anie zdjêcia. Odkryli oni dok³adne wej- cie do ruin i prost¹ drogê, prowadz¹c¹ niemal do Salisbury, piêtna- cie kilometrów na pó³noc. Stonehenge jest prawdopodobnie pierw- szym obszarem wykopalisk archeologicznych, gdzie wykorzystano technikê fotografii lotniczej. Jestem przekonany, ¿e w najbli¿szym czasie bêdziemy wiadkami znacznie szerszego jej wykorzystania. W ka¿dym razie mo¿emy byæ wdziêczni Królewskim Si³om Powietrz- nym za poszerzenie naszej wiedzy o Stonehenge. Indy rozejrza³ siê, ponownie dostrzegaj¹c uniesion¹ rêkê Deir- dre. Wiedzia³, ¿e wiêkszoæ nauczycieli bardzo chcia³aby mieæ w swo- jej klasie z tuzin tak b³yskotliwych studentów jak Deirdre, ta dziew- czyna jednak dzia³a³a mu na nerwy. A co pan powie na temat kontrowersji z w³adzami wojskowy- mi? zapyta³a. Nawet gdy zadawa³a jakie pytanie, robi³a to takim tonem, i¿ nie ulega³o w¹tpliwoci, ¿e zna na nie odpowied. Co ona, u diab³a, wyprawia, sprawdza go z polecenia matki? Tym razem Indy poczu³ siê zagubiony. Pomimo ca³ego czasu, jaki powiêca³ na przygotowa- nie swych wyk³adów, zdawa³ sobie sprawê z luk istniej¹cych w jego wiedzy i to w³anie musia³a byæ jedna z nich. Przykro mi. Nie bardzo wiem, o czym pani mówi. To zrozumia³e stwierdzi³a Deirdre pewnym g³osem. Przez d³ugi czas nie by³o pana w Anglii, a wiem, ¿e w tamtejszych gaze- tach nie relacjonuj¹ brytyjskich poczynañ zbyt dok³adnie. Tutaj jed- nak powsta³ prawdziwy spór. Pod koniec wojny w³adze chcia³y znisz- czyæ Stonehenge, poniewa¿ uznano, ¿e g³azy mog¹ stanowiæ zagro¿enie dla lataj¹cych nisko samolotów. ¯artuje pani. Ani trochê. To by³a dosyæ brudna sprawa. Indy spostrzeg³, jak kilku studentów kiwa g³ow¹ na znak zgody.
16 No có¿, bêdê musia³ do tego zajrzeæ znowu odchrz¹kn¹³. By³ zawstydzony i z³y na Deirdre. Zachowywa³a siê tak, jak gdyby to ona prowadzi³a te zajêcia. Bêdzie musia³ utrzeæ jej nosa i to szybko. Dziewczyna musia³a wyczuæ jego zak³opotanie, bo przez resz- tê wyk³adu zabra³a g³os zaledwie dwa razy. Gdy zajêcia dobieg³y koñca, Indy og³osi³, i¿ nastêpnym razem bêd¹ rozmawiali o Stone- henge. Omówilimy ju¿ menhiry i dolmeny, teraz za mo¿emy jesz- cze dodaæ do naszego s³ownictwa trylity. Waszym zadaniem jest za- poznanie siê ze wszystkimi artyku³ami Colonela Williama Hawleya zatytu³owanymi Wykopaliska archeologiczne w Stonehenge, które opublikowano w Przegl¹dzie Archeologicznym, pocz¹wszy od roku 1920. Hawley, jak wiecie, jest archeologiem odpowiedzialnym za obecne wykopaliska w Stonehenge. Porozmawiamy o tym, co Haw- ley znalaz³ do tej pory i co z tego wynika. A przy okazji, czy ktokol- wiek wie, co takiego znalaz³ pod tak zwanym kamieniem rzeniczym? Po up³ywie kilku sekund Deirdre podnios³a rêkê, tym razem jed- nak tylko do wysokoci ramienia. Indy czeka³ przez chwilê na inne zg³oszenia, ale nie unios³a siê ¿adna inna rêka. S³uchamy, panno Campbell. Hawley znalaz³ kilka narzêdzi z krzemienia, skorup naczyñ i ostrzy z jelenich rogów, mylê jednak, ¿e rzecz¹, do której pan na- wi¹zuje, jest butelka porto, pozostawiona przez innego archeologa, Williama Cunningtona, sto dwadziecia lat temu. Ca³a sala wybuchnê³a miechem. wietnie. Ukrad³a mi pani dowcip. Proszê zostaæ przez chwilê po zajêciach, dobrze, panno Campbell? Klasa jest wolna. I proszê nie zapomnieæ to do tych, którzy jeszcze siê zastanawiaj¹, a takich jest wielu ¿e jutro mija ostateczny termin zadeklarowania swojego tematu pracy semestralnej. Gdy studenci opuszczali salê, Indy zebra³ swoje notatki i zasta- nowi³ siê przez chwilê nad tym, co ma powiedzieæ. Kiedy wszyscy ju¿ wyszli z wyj¹tkiem Deirdre, Indy pozosta³ na swym miejscu za katedr¹, jak gdyby mia³ w dalszym ci¹gu prowadziæ wyk³ad dla au- dytorium z³o¿onego z jednej osoby. Deirdre podesz³a do katedry z rê- kami z³o¿onymi przed sob¹ na notatniku. By³a niewysoka, drobnej budowy. Jej d³ugie, mahoniowe w³osy opada³y w lokach na ramiona. Mia³a blad¹ cerê, a oczy kolorem przypomina³y kwiat wrzosu. Jej makija¿ by³ bardzo delikatny. Indy dostrzega³ co sprzecznego w wy- gl¹dzie dziewczyny. By³a p³ocha, ale mia³a olej w g³owie; niewinna,
17 ale bardzo m¹dra. Patrz¹c na ni¹, Indy, nie wiedzieæ dlaczego, przy- pomnia³ sobie pewien oksymoron, który jego ojciec zwyk³ cytowaæ za ka¿dym razem, gdy matka agitowa³a za czym, co uznawa³ za trywialne: O ciê¿ka p³ochoæ, powa¿na to marnoæ! Pani jest Szkotk¹, prawda, panno Campbell? zacz¹³. Tak. Tak jak ja. No, to znaczy mój ojciec jest albo by³. Urodzi³ siê w Szkocji. Z³y pocz¹tek. Wyzywaj¹co patrzy³a mu prosto w oczy, na jej ustach pojawi³ siê lekki umiech. Czy prosi³ pan, bym zosta³a po zajêciach, by rozmawiaæ o wspól- nych przodkach? Indy odchrz¹kn¹³. By³ zdenerwowany. To ona powinna czuæ siê w ten sposób, ale wcale na to nie wygl¹da³o. Chcia³em zapytaæ, jeli Tak? Indy spuci³ wzrok na pulpit katedry. Je¿eli pani pozwoli panno Campbell, dlaczego wybra³a pani te zajêcia? To znaczy, wygl¹da na to, ¿e zna pani ca³y ten mate- ria³, a pani matka jest z pewnoci¹ lepszym specjalist¹ od archeolo- gii brytyjskiej ni¿ ja. Ale pan jest jedyn¹ osob¹ prowadz¹c¹ zajêcia. Ona nie. Nie umiem ci¹gn¹æ korzyci z pochodzenia. Wiedzia³, ¿e je¿eli j¹ rozz³oci, mo¿e to dotrzeæ do jej matki, a wtedy prawdopodobnie bêdzie musia³ zapomnieæ o ponownym anga¿u jesiennym, musia³ jednak co powiedzieæ. Panno Campbell Mo¿e pan mówiæ do mnie Deirdre. Ich oczy spotka³y siê. Pos³uchaj, Deirdre, by³bym wdziêczny, je¿eli da³aby innym szansê wypowiadania siê na zajêciach. Zamruga³a gwa³townie oczami. Co ma pan na myli? Wydaje mi siê, ¿e mo¿esz ich oniemielaæ. Och? Ale¿ sk¹d. Z pewnoci¹ czuj¹ siê swobodni w wypowia- daniu tego, co myl¹. Taak. Indy ponownie spojrza³ w dó³ na katedrê, jak gdyby jego notatki mia³y zadecydowaæ, co powinien powiedzieæ. Czy mogê co zauwa¿yæ, panie profesorze? Co znowu? pomyla³, lecz g³ono odpowiedzia³: Tak, s³ucham. Wydaje mi siê, ¿e pan sporód nas jedyny czuje siê oniemie- lony. Indy wzruszy³ ramionami. 2 Indiana Jones
18 Nie oniemielony, raczej trochê zirytowany. Dlaczego? Widzisz, to moja pierwsza praca w roli nauczyciela. Nigdy nie by³em tutaj zaanga¿owany w ¿adn¹ dzia³alnoæ zawodow¹. Nie je- stem Anglikiem. Nie musi pan usprawiedliwiaæ siê przede mn¹. Proszê pamiê- taæ, ¿e ja równie¿ nie jestem tutejsza. Indy nie do³¹czy³ do jej miechu. I twoja matka jest moja szefow¹. Nie musi pan czyniæ z tego zarzutu. Je¿eli chce pan wiedzieæ, podobaj¹ mi siê pañskie zajêcia. Uwa¿am, ¿e doskonale daje pan sobie radê i powiedzia³am o tym Joannie, mojej mamie. No có¿, dziêkujê. Ona nie przestaje nagabywaæ mnie o pana. Deirdre umiech- nê³a siê niezrêcznie, jej twarz poczerwienia³a. Lepiej ju¿ pójdê. Indy obserwowa³, jak wychodzi³a. Umiechn¹³ siê do siebie. Prawdziwa studentka. Lubi tê dziewczynê, zadecydowa³. Ale prze- cie¿ wiedzia³ to ju¿ od pierwszego dnia zajêæ.
19 3. Koledzy z pokoju Wiem, ¿e to gdzie tutaj. Jad³em tu co zaledwie tydzieñ temu powiedzia³ Indy, gdy zatrzymali siê w po³owie drogi miêdzy dwiema przecznicami w samym sercu Soho. Jack Shannon wsadzi³ rêce w kie- szenie i rozejrza³ siê. Nie przejmuj siê. Mogê co zjeæ w³anie gdzie tutaj. Umie- ram z g³odu. Shannon przyjecha³ nieoczekiwanie kilka dni wczeniej, korzy- staj¹c z zaproszenia, które Indy z³o¿y³ mu tu¿ przed wyjazdem z Pa- ry¿a. Ale napiêty plan Indyego sprawia³, ¿e przyjaciele ledwie mieli czas, by siê widywaæ. Tego wieczoru po raz pierwszy rozmawiali ze sob¹ d³u¿ej ni¿ kilka minut. To tam, po drugiej stronie ulicy odezwa³ siê Indy. Chod. Nie wygl¹da zbyt wietnie prychn¹³ pogardliwie Shannon, gdy przechodzili przez ulicê. No to co? Jedzenie jest tak dobre jak wszêdzie w Pary¿u. No, prawie. To, ¿e Indy znalaz³ tu francusk¹ restauracjê, która przypomina³a mu paryskie bistra, nie by³o niczym zadziwiaj¹cym. Nie w Soho. Tysi¹ce hugenotów z Francji osiedli³o siê w tej okolicy pod koniec siedemnastego wieku, podobnie jak póniej zrobili to Szwajcarzy, W³osi, Chiñczycy, Hindusi oraz przedstawiciele innych nacji. Ulice tutaj stanowi³y wrzaskliwy galimatias, z otwartymi stoiskami i skle- pami, które oferowa³y wszystko, co Marco Polo przywióz³ ze swej dalekiej podró¿y, i jeszcze wiêcej. G³ówn¹ atrakcj¹ by³y ró¿norodne tanie, cudzoziemskie restauracje, noc¹ jednak oferty czynione wzd³u¿ niektórych ulic by³y nastawione na zaspokojenie innych potrzeb. Kelner zaprowadzi³ ich do stolika i Indy zamówi³ butelkê wina.
20 Dzisiaj ja zapraszam na obiad. To ma byæ prawdziwa uroczy- stoæ. Shannon umiechn¹³ siê i pog³aska³ sw¹ rud¹ kozi¹ bródkê. Cieszê siê, ¿e patrzysz na to w ten sposób. Mam nadziejê, ¿e to niewygl¹dananarzucaniesiê.Mogêznaleæsobiepokójgdziekolwiek. Nie martw siê o to. Prawie nie bywam w domu, a je¿eli bêdziesz zawadza³, to ci powiem. A teraz opowiadaj, jak dosta³e tê pracê? Szed³em w³anie Oxford Street z moj¹ tr¹bk¹ i zobaczy³em, ¿e drzwi piwnicy tego klubu s¹ przyparte i stoj¹ otworem. Pomyla- ³em sobie, co u diab³a, i wszed³em. Wzi¹³em w³aciciela na milutk¹ pogawêdkê, trochê jak z South Side Chicago, i zagra³em mu parê kawa³ków. Powiedzieli, ¿ebym zacz¹³ ju¿ dzisiaj. wietnie. Ale co z Pary¿em i z D¿ungl¹? Jak to co? Najwy¿szy czas co zmieniæ, Indy. Band wietnie da sobie radê beze mnie. W ka¿dym razie dajê komu innemu szansê grania na rogu. Facetowi Louise z Nowego Orleanu. Gra³ z Kingiem Oliverem i krêci³ siê w pobli¿u. Jest strasznie zapalony. Przyniesiono wino i przyjaciele wznieli toast za swoj¹ przy- sz³oæ i za Londyn. Indy mówi³ z nadziej¹ o swych szansach pozo- stania w Londynie przez nastêpny rok. Doskonale czu³ siê w tym miecie i móg³ st¹d podró¿owaæ dok¹dkolwiek. Anglicy byli aktyw- nie zaanga¿owani w prace wykopaliskowe od Gwatemali a¿ po Egipt. Wiesz, to jest prawdziwa metropolia. Shannon s¹czy³ wino i uwa¿nie, z kwanym wyrazem twarzy przypatrywa³ siê Indyemu. Brzmi to tak, jak gdyby Angole poprzestawiali ci w g³owie. Nastêpnym razem bêdziesz mówi³ o rozwoju wspania³ych starych kolonii. Jack, ja po prostu obserwujê. Londyn to centrum, to kosmopo- lityczna metropolia. Mylê, ¿e nie znam tego s³owa. Jak to jest po francusku? Indy rozemia³ siê. Jeste pewien, ¿e chcesz tu pracowaæ? Shannon wzruszy³ ramionami. Jaki czas. Przypuszczam, ¿e moje granie na tym skorzysta. Wszystko stawa³o siê dla mnie zbyt sztywne w D¿ungli. Potrzebujê trochê wariacji na temat. Shannon wydaje siê po prostu rozczarowany jak zwykle, pomy- la³ Indy. Tak samo jak ju¿ wczeniej w Chicago i przez wiêkszoæ czasu spêdzonego w Pary¿u. Wygl¹da³o to tak, jak gdyby kultura jazzowa nadawa³a ¿yciu pewnego rodzaju zjadliw¹ perspektywê.
21 Dysonans. Rytm synkopowany, nacisk po³o¿ony celowo nie na swo- im miejscu. Skoñczyliju¿przystawkii podanodaniag³ówne,gdyShannonpodj¹³ temat, który Indy ju¿ od jakiego czasu próbowa³ wymazaæ z pamiêci. Dosta³e jeszcze co od tego frajera, który przys³a³ ci to pud³o z paj¹kami? Nie. Nic, o czym bym wiedzia³. Kiedy otrzyma³em twój list, myla³em najpierw, ¿e to ¿art. Indy wzi¹³ do ust kês gotowanego dorsza. Ja te¿ myla³em, ¿e to ¿art, dopóki nie otworzy³em pude³ka. Shannon zrobi³ minê i potrz¹sn¹³ g³ow¹. Paj¹ki. Dosta³bym wira, gdyby mnie to spotka³o. Ale kto, do cholery, móg³ to zrobiæ? Nie mam pojêcia. Ale ktokolwiek to by³, mia³ kiepskie poczu- cie humoru. Te paj¹ki to by³y czarne wdowy i gdyby który mnie uk¹si³, prawdopodobnie wcale bym tu nie siedzia³. Shannon dga³ no¿em zielon¹ fasolkê, spiêtrzon¹ wysoko tu¿ przy jego rostbefie. Sk¹d wiesz, ¿e to by³y czarne wdowy? Z rysunku w encyklopedii. Ciekaw jestem, gdzie w Londynie ten kto zdoby³ czarne wdo- wy? zaduma³ siê Shannon. Nie wiem. Gdybym mia³ trochê czasu, tobym siê tym zaj¹³. Shannon skin¹³ g³ow¹ w zamyleniu. Cholernie proste. Je¿eli Belecamus wci¹¿ jeszcze siê gdzie krêci, jestem pewien, ¿e ona za tym stoi. Jej tu nie ma odpar³ krótko Indy, ucinaj¹c rozmowê na ten temat. Dorian Belecamus by³a jego pierwszym profesorem arche- ologii na Sorbonie w Pary¿u. Namówi³a go na towarzyszenie jej w wy- prawie do Delf, w Grecji, gdzie mia³ pracowaæ jako jej asystent. Ta kobieta nie tylko pozwoli³a mu nabraæ dowiadczenia w pracach wykopaliskowych, da³a mu tak¿e zakosztowaæ zdrady. Intrygowa³a przeciwko Indyemu, wykorzystuj¹c go w spisku na ¿ycie króla Gre- cji, czego Indy omal nie przyp³aci³ ¿yciem. Indy jednak dokona³ w Delfach znacz¹cego odkrycia. Odnalaz³ i odnowi³ staro¿ytny wiêty przedmiot, zwany omfalos, który obecnie znajdowa³ siê w Nowym Jorku, na wystawie w muzeum archeologicznym Marcusa Brodyego. Pomimo perfidii Belecamus, jej gwa³townej mierci oraz tego, ¿e sam cudem tylko unikn¹³ podobnego losu, ca³e to dowiadczenie utwierdzi³o Indyego w przekonaniu, ¿e archeologia jest w³anie tym celem ¿yciowym, do którego bêdzie d¹¿yæ.
22 Jak smakuje ryba? spyta³ Shannon. Dobrze. A jak twój obiad? Nie odezwa³e siê jeszcze na ten temat ani s³owem. Do przyjêcia. Wo³owina jest surowa, ale sos dobry. Jack, wo³owina powinna w³anie taka byæ. Gdyby zbyt d³ugo j¹ przygotowywano, straci³aby ca³y smak. Ale od kiedy to sta³e siê znawc¹ dobrej kuchni? Shannon od³o¿y³ widelec. Co siê, do cholery, z tob¹ dzieje? By³e jak nieobecny przez ca³y wieczór, a teraz siê na mnie wciekasz. Nie, to nic takiego. Co siedzi ci na g³owie. Pozwól, ¿e zgadnê, to kobieta, prawda? Indy s¹czy³ przez chwilê wodê z kieliszka. Dosta³em dzisiaj list od Leelanda Milforda. Bo¿e, od tego zwariowanego staruszka. Jak mu siê wiedzie? Przypuszczam, ¿e dobrze, i wcale nie jest zwariowany. Po pro- stu trochê ekscentryczny. Shannon rozemia³ siê. Taak. Trochê. Milford by³ emerytowanym profesorem, uznanym autorytetem w dziedzinie redniowiecznej Anglii, oraz przyjacielem ojca In- dyego. Shannon pozna³ go w czasach, gdy wraz z Indym chodzi³ do collegeu i mieszka³ razem z nim w pokoju, Milford za zatrzyma³ siê w campusie, by wyg³osiæ wyk³ad. Wywar³ on na Jacku wra¿enie dziwaka, jako ¿e podczas obiadu dwukrotnie zapomnia³, kim jest Shannon; po raz pierwszy gdy ten ostatni wróci³ do sto³u z kaw¹, i póniej gdy m³ody cz³owiek wyci¹gn¹³ swoj¹ tr¹bkê. Za ka¿dym razem Indy musia³ ponownie przedstawiaæ Shannona czcigodnemu gociowi. Co takiego pisze? A mo¿e nie rozgryz³e jeszcze jego wiñ- skiej ³aciny? zagadn¹³ Shannon. To redniowieczny angielski, nie wiñska ³acina, i wcale nie napisa³ listu w tym jêzyku. Poza swym roztargnieniem Milford mia³ tak¿e denerwuj¹cy zwyczaj wtr¹cania podczas rozmowy zdañ w redniowiecznej angielszczynie, je¿eli nawet temat konwersacji pozostawa³ bez zwi¹zku z dziedzin¹, w której by³ ekspertem. Wspo- mina, ¿e tatu jest jeszcze ci¹gle z³y za moje zajêcie siê archeologi¹. Uwa¿a, ¿e marnujê sobie ¿ycie oraz wszystko, czego mnie nauczy³. Innymi s³owy, nic nowego. I co mo¿esz zrobiæ? Masz przed sob¹ swoje w³asne ¿ycie, któ- rym musisz kierowaæ.
23 Spróbuj to wyt³umaczyæ mojemu ojcu. W ka¿dym razie dosta- ³em list w sam¹ porê. Milford jutro tu przyje¿d¿a i chce siê ze mn¹ widzieæ. Szczêciarzu odezwa³ siê Shannon nie bêdziesz mia³ nic przeciwko, je¿eli ja przepuszczê tê okazjê? Indy rozemia³ siê. Uzna³em, ¿e móg³by. Wyjdê po niego jutro na dworzec i pój- dziemy na lunch, czy co takiego. Lepiej odwie¿ swój redniowieczny angielski przed spotka- niem tego profesorusa. Indy nie odpowiedzia³. Wzrok utkwi³ w wejciu do restauracji, sk¹d dwie kobiety poprowadzono do jednego z naro¿nych stolików. By³y to Joanna Campbell i Deirdre. Oczy Indyego przyci¹gnê³a ta m³odsza. Nawet na tak¹ odleg³oæ, w poprzek ca³ej sali, wygl¹da³a porywaj¹co. Mia³a na sobie granatow¹ dziewczêc¹ sukienkê z du- ¿ym, bia³ym marynarskim ko³nierzem i kokard¹ z przodu. Sukienka cile opasywa³a dziewczynie biodra i siêga³a do po³owy ³ydek, koñ- cz¹c siê u do³u bia³¹ lamówk¹. Deirdre na g³owie mia³a dopasowa- ny, miêkki kapelusz z rondem opuszczonym w dó³, a mahoniowe, wi- j¹ce siê w³osy opada³y jej na ramiona. Shannon spojrza³ za wzrokiem przyjaciela. Znasz j¹? Obydwie. To moja szefowa i jej córka. Lepiej przejdê siê i po- wiem czeæ. Spotkamy siê na zewn¹trz. Deirdre dostrzeg³a go pierwsza. Profesor Jones. Co za niespodzianka wyci¹gnê³a rêkê i Indy przytrzyma³ j¹ przez chwilê. By³o wokó³ niej co tajemniczego, czego nie móg³ do koñca okreliæ, co ukrytego, co uzupe³nia³o jej urodê, ród³o jej si³y. Wytrzymanie spojrzenia by³o niemal wysi³kiem, gdy Deirdre ucisnê³a jego rêkê. Doktor Campbell wyci¹gnê³a ku niemu smuk³¹, wypielêgnowan¹ d³oñ. Jej czarne w³osy by³y poprzetykane srebrnymi nitkami. Rysy twarzy, podobnie jak córki, zosta³y wyrze- bione z du¿¹ starannoci¹. Jak zwykle wygl¹da³a dystyngowanie, a te- go wieczoru tak¿e nieco tajemniczo, ubrana w czarn¹ sukniê, pelerynê oraz czerwony jedwabny szal, siêgaj¹cy a¿ do ud. Gdy wymienili ju¿ oficjalne uwagi na temat restauracji i okolicy, Indy zmusi³ siê do wysi³- ku, by skupiæ siê na tym, co mówi³a doktor Campbell. Dzia³o siê tak, jak gdyby jaka nieznana si³a przyci¹ga³a jego oczy i myli ku Deir- dre. Zastanawia³ siê, co powie do niego za chwilê. Wiêc jak? zapyta³a doktor Campbell.
24 Przepraszam. Co musia³o ujæ mej uwagi. Pani profesor umiechnê³a siê i spojrza³a na córkê, po czym znów popatrzy³a na Indyego. Pyta³am, co s¹dzi pan o brytyjskiej archeologii w porównaniu z greck¹. Uwa¿am, ¿e istnieje pewna ró¿nica w jêzykach. Ale gdy nabie- rze siê wprawy, mo¿na swobodnie przechodziæ od jednej do drugiej. A pan jest bieg³y w tym, co nazywa pan formacj¹ brytyjsk¹? Indy zastanawia³ siê, ile Deirdre opowiedzia³a matce o prowa- dzonych przez niego zajêciach i czy wspomnia³a jej o upomnieniu za zdominowanie dyskusji podczas lekcji. Pracujê nad tym. To w³aciwa odpowied na niew³aciwe pytanie, w ka¿dym razie niew³aciwe, gdy pochodzi ode mnie stwierdzi³a doktor Campbell. Ale¿ sk¹d odpar³ Indy i zacz¹³ usilnie myleæ nad tym, co ma teraz powiedzieæ, by kulturalnie móc opuciæ obydwie panie. A propos odezwa³a siê doktor Campbell, pochylaj¹c siê ku niemu dosz³y mnie plotki, ¿e jakie dziwne rzeczy dziej¹ siê lu- dziom, którzy trzymali omfalos. A¿ do tego stopnia, i¿ zabroniono komukolwiek go dotykaæ. Czy nic takiego nie zdarzy³o siê panu, gdy znalaz³ go pan w Delfach? Indy umiechn¹³ siê i wzruszy³ ramionami. No có¿, wyobrania prowadzi ludzi do szaleñstwa. Myl¹, ¿e do- tykaj¹ wyroczni delfickiej czy czego takiego i maj¹ zamêt w g³owie. Spojrza³ na salê, nie przygl¹daj¹c siê jednak niczemu w szcze- gólnoci. Z dowiadczeñ swoich i innych z omfalosem wiedzia³, i¿ ludzie, którzy trzymaj¹ kamieñ, przechodz¹ pewnego rodzaju trans- formacjê uczuæ i myli. Jeli o niego chodzi, to widzia³ sw¹ przy- sz³oæ, jak gdyby prze¿ywa³ j¹ na przypieszonych obrotach, i czêæ z tego, co wówczas ujrza³, ju¿ siê do tej pory wydarzy³a. Pomimo rozbudzonej ciekawoci Indy nigdy nie pragn¹³ ponownie dotykaæ omfalosa. Zgodnie z powszechn¹ opini¹ rzeczy tego typu nie dziej¹ siê naprawdê, a poza tym w czasie tych doznañ i bezporednio po nich Indy czu³ siê tak, jak gdyby traci³ rozum. Z pewnoci¹ nie ma zamiaru rozmawiaæ o tym z Joann¹ Campbell. Profesorze Jones, dobrze siê pan czuje? spyta³a Deirdre. Indy ockn¹³ siê z zamylenia. Przepraszam. Próbowa³em sobie przypomnieæ, co siê ze mn¹ wówczas dzia³o i, szczerze mówi¹c, niewiele pamiêtam. Có¿, potrafiê to zrozumieæ odpar³a doktor Campbell zwa- ¿ywszy na okolicznoci. Zwróci³a siê do Deirdre: O ile wiem,
25 próbowano wówczas zrzuciæ z tronu króla Grecji i jeden z greckich archeologów by³ w pewien sposób w to wmieszany. Czy¿ nie tak? By³o kilka ciê¿kich chwil. No có¿, czeka na mnie przyjaciel. Powinienem ju¿ pójæ wsta³ i skin¹³ g³ow¹ w kierunku doktor Camp- bell, potem ku Deirdre. Profesorze Jones odezwa³a siê doktor Campbell, zanim uda- ³o mu siê odejæ jeszcze jedno. Czy wie pan co na temat zwi¹z- ków pomiêdzy Grekami a wczesnymi mieszkañcami tej wyspy? Indy umiechn¹³ siê z przymusem. Nie bardzo wiem, co ma pani na myli, doktor Campbell. Przypatrywa³a mu siê przez chwilê. Proszê o tym pomyleæ, Jones. Jestem pewna, ¿e pan to wie. To czêæ pañskiego wykszta³cenia. Mi³o by³o pana spotkaæ. Do zobaczenia jutro odezwa³a siê Deirdre i twarz jej rozja- ni³ radosny umiech. Jutro? Ach tak, na zajêciach. Oczywicie. Ponownie skin¹³ g³ow¹ obydwu kobietom, odwróci³ siê i pod¹¿y³ ku drzwiom. Shannon czeka³ na zewn¹trz. Przepraszam. Chodmy st¹d. Pod¹¿yli przed siebie szerok¹ alej¹, toruj¹c sobie drogê wród zgromadzonego na rogu t³umu, w którym wszyscy rozmawiali po w³osku. Niezale¿nie od godziny ulice Soho wype³nia³o mnóstwo lu- dzi i wydawa³o siê, jak gdyby wraz z ulicami zmienia³y siê jêzyki. W chwilê póniej przeciêli Greek Street i Indy by³ prawdziwie zdzi- wiony, nie s³ysz¹c nikogo, kto by mówi³ po grecku. W tym czasie Shannon obraca³ siê w zupe³nie innym wiecie. Co drugi krok strze- la³ palcami, jak gdyby po g³owie kr¹¿y³a mu jaka melodia. To naprawdê ³adna babka, w³anie ta. Indy rozejrza³ siê. Która? Ta ruda. Och, Deirdre. Ona jest kim wiêcej, Jack. To jedna z moich studentek, najzdolniejsza z ca³ej zgrai. W³aciwie wygl¹da to pra- wie tak, jak gdyby wspó³zawodniczy³a ze mn¹ podczas zajêæ. To znaczy? Nie wiem. Zachowuje siê tak, jak gdyby wiedzia³a tyle, ile ja, jeli nie wiêcej. Mo¿e to prawda. Dziêki, stary. Shannon klepn¹³ go w ramiê piêci¹. Tylko ¿artujê. Ale skoro ona tyle wie, to po co chodzi na zajêcia?
26 O to w³anie j¹ zapyta³em. Uwa¿a, ¿e potrzebuje potwierdze- nia. Ale ja zastanawiam siê, czy ona mnie nie szpieguje. Szpieguje, dla kogo? Shannon omin¹³ mê¿czyznê w zniszczonym p³aszczu. By³ z ko- biet¹. Mia³a na sobie krótk¹, zwiewn¹ sukienkê, a jej oczy by³y tak intensywnie pomalowane, i¿ zdawa³y siê zajmowaæ po³owê twarzy. Trochê dalej kolejna prostytutka z Soho kiwnê³a na Indyego. Pa- trzy³ na ni¹ przez chwilê, po czym odwróci³ wzrok. Oczywicie dla matki. Przechodzê okres próbny. A¿ do wrze- nia nie dowiem siê, czy dostanê pe³ny etat. Mylê, ¿e twoja wyobrania pracuje zbyt intensywnie. Ta dziewczyna jest prawdopodobnie po prostu dobr¹ studentk¹. Odk¹d mia³e to przejcie z Dorian Belecamus, nie ufasz ¿adnej kobiecie, spotykanej na swej drodze. To nieprawda. I przestañ wypowiadaæ jej imiê, jak gdyby macha³ mi przed oczami czerwon¹ flag¹. Wiesz, co powiniene zrobiæ? powiedzia³ Shannon, nie zwra- caj¹c uwagi na wybuch z³oci przyjaciela. Co? Umówiæ siê z ni¹. Lepiej j¹ poznaæ. Ta dziewczyna mo¿e po- wiedzieæ na twoj¹ korzyæ co dobrego. Do diab³a, skoro ona wycho- dzi na obiad z matk¹, prawdopodobnie nikogo innego nie widuje. Jack, na mi³oæ bosk¹, to chyba najgorsza rzecz, jak¹ móg³bym zrobiæ. Randki ze studentk¹ mog¹ dowodziæ wszystkiego, z wyj¹t- kiem moich chêci na dostanie pracy. Shannon nie wydawa³ siê przekonany. Szli dalej w milczeniu, ka¿- dy pogr¹¿ony we w³asnych sprawach. Indy celowo stara³ siê nie myleæ o Deirdre.Zamiasttegoprzezchwilêzastanowi³siênadpytaniem,jakie doktor Campbell postawi³a mu, zanim wyszed³. Nie by³ nawet pewien, czy mia³a na myli Celtów, czy te¿ ich poprzedników, i nie mia³ naj- mniejszegopojêciao ichpowi¹zaniachz Grekami.Kolejnalukaw jego wiedzy. Ale jaki by³ cel tego pytania? Sprawdzenie go? Mo¿e by³o to co wa¿nego, o czym powinien wiedzieæ. Najlepiej bêdzie, je¿eli to sprawdzi.Zastanawia³siê,czydoktorCampbellby³aw³anietymprofe- sorem, którego zna³ Marcus Brody, t¹ osob¹, od której Marcus dowie- dzia³ siê o pracy dla nauczyciela. W istocie to ona w³anie podjê³a osta- teczn¹ decyzjê o zatrudnieniu. Doæ dziwne, ¿e punkt zwrotny podczas rozmowy kwalifikacyjnej mia³ zwi¹zek z jego nazwiskiem. Indy Jones powiedzia³a doktor Campbell i umiechnê³a siê. Dwaj pozostali profesorowie zachichotali i jeden z nich zapyta³, czy m³odego cz³owieka ³¹cz¹ jakie powi¹zania z In-e-go.
27 In-e-go co? omal nie zapyta³, ale w porê siê opamiêta³. W ci¹gu kilku dni, poprzedzaj¹cych tê rozmowê, ca³e godziny spêdzi³ na studiowaniu dzie³ dotycz¹cych zabytków Brytanii i przy- pomina³ sobie, ¿e czyta³ o Inigo Jonesie, g³ównym architekcie kró- lów Jakuba I i Karola I. Och, nie s¹dzê. Jest bardzo wiele Jonesów i ¿aden z moich krewnych nie pomyla³by, ¿e Stonehenge zosta³o zbudowane przez Rzymian. Oczywicie to by³o trzysta lat temu i od tej pory tyle siê zmieni³o w tym, co wiemy o staro¿ytnych. Uwaga ta, jak przypusz- cza³, zadowoli³a doktor Campbell i utwierdzi³a jej decyzjê. W koñcu doszli do klubu. Wieczór jazzowy by³ w³anie tym, czego potrzebowa³. Bêdzie to jego pierwszy wieczór poza domem, odk¹d przyjecha³ do Londynu. Jak bardzo zmieni³ siê od czasów, gdy on i Shannon spêdzali swój ostatni rok na uniwersytecie w Chi- cago. Byli tak poch³oniêci odkryciem podziemnego wiata jazzu, który nagle rozwin¹³ siê w Chicago, i¿ obydwaj omal nie wylecieli z uczelni. Dla Indyego ca³e dowiadczenie stanowi³o spe³nienie ¿¹- dzy przygód; dla Shannona by³o to powa¿niejsze zamierzenie, które zmieni³o go ju¿ na zawsze i w rezultacie wp³ynê³o na jego przysz³oæ. Zrezygnowa³ z pewnej posady ksiêgowego w rozwijaj¹cej siê firmie przewozowej na rzecz niepewnoci ¿ycia muzyka jazzowego. Gdy schodzili po schodach do nocnego klubu mieszcz¹cego siê w suterenie, Indy poczu³, i¿ kto go obserwuje, i spojrza³ przez ra- miê. Na chodniku spostrzeg³ jakiego mê¿czyznê pod¹¿aj¹cego w je- go kierunku. By³ wysoki i szczup³y, o ciemnych w³osach, g³adko zaczesanych do ty³u, i w¹skich oczach, mniej wiêcej w tym samym wieku co Indy. By³ to ten w³anie cz³owiek, o którym Indy myla³, i¿ chodzi za nim na uniwersytet. Mê¿czyzna min¹³ wejcie do klubu i pod¹¿y³ dalej ulic¹, nie ogl¹daj¹c siê za siebie. Widzia³e tego faceta? spyta³ Shannon, otwieraj¹c drzwi. Owion¹³ ich zapach stêch³ego piwa i dymu, gdy tak stali w przej- ciu. Indy us³ysza³ brzêk szklanych naczyñ i gwar rozmów. Bo co? Zauwa¿y³em go na ulicy przed restauracj¹, gdy czeka³em na ciebie, i jestem pewien, ¿e widzia³em go, jak siê krêci³ po Russell Square, pod naszymi oknami. Indy spojrza³ w kierunku, w którym znikn¹³ nieznajomy. To pewnie nic takiego, po prostu zbieg okolicznoci powie- dzia³, wzruszaj¹c ramionami. A jednak wcale w to nie wierzy³.
28 4. Pomiêdzy pó³kami Ca³y ranek Indy kl¹³ siebie samego za zbyt d³ugie zasiedzenie siê w nocy. Chocia¿ tego dnia nie prowadzi³ ¿adnych zajêæ, urzêdo- wa³ w swym gabinecie. Zgodnie z za³o¿eniami kursu poproszono go, by z góry zaaprobowa³ temat pracy semestralnej ka¿dego studenta i ju¿ niemal dwie godziny siedzia³ i s³ucha³ wszystkich po kolei. Czu³ siê wyczerpany, a wcale nie by³ to jeszcze koniec dy¿uru. Mimo ¿e przez ostatnie trzy tygodnie dopingowa³ studentów do spotykania siê z nim jak najszybciej, prawie po³owa czeka³a z tym a¿ do ostat- niego dnia. Popatrzy³ na stoj¹cego przed nim drobnego dzieciaka. Stonehenge. To znaczy? spyta³ Indy. To mój temat. Proszê usi¹æ. Nie mo¿na tak po prostu pisaæ o Stonehenge. Proszê to uciliæ. W porz¹dku uwa¿nie wpatrywa³ siê w Indyego napiszê o pierwszych badaczach. Wci¹¿ zbyt ogólnie. Proszê podaæ wiek. Siedemnasty. W porz¹dku. Proszê teraz wybraæ dwóch badaczy ¿yj¹cych w siedemnastym wieku, porównaæ i zestawiæ to, do czego doszli. Muszê wybieraæ ich teraz? jêkn¹³. Wola³bym trochê od- czekaæ i to przemyleæ. Indy umiechn¹³ siê i potar³ sobie kark. Najwyraniej dzieciak nie zna³ ¿adnych nazwisk. Po prostu upewnij siê, ¿e tych dwóch, których wybierzesz, prowadzi³o badania w tym samym wieku.
29 Rozumiem wsta³ i popiesznie wyszed³ z pokoju. Indy masowa³ sobie skronie, czekaj¹c na kolejnego studenta. Nastêpny! krzykn¹³, po czym pochyli³ siê i wyci¹gn¹³ szyjê, patrz¹c w stronê zewnêtrznej sali. Poniewa¿ nikt siê nie pojawia³, z powrotem wygodniej rozpar³ siê na krzele. Hura powiedzia³ cicho. Spojrza³ na wisz¹cy na cianie zegar. W³anie tyle potrzebowa³ czasu. Pojedzie metrem do Kings Cross Station i poczeka na poci¹g, którym ma podró¿owaæ Leeland Mil- ford. Zasun¹³ teczkê, wsta³ i mia³ w³anie wychodziæ, gdy w drzwiach pojawi³a siê Deirdre Campbell. Jej twarz rozwietli³ umiech. Mam nadziejê, ¿e nie przysz³am zbyt póno, ¿eby omówiæ temat swojej pracy. Indy z powrotem usiad³ na krzele. Czu³ siê rozczarowany, ¿e nie uda³o mu siê wyjæ. By³o mu jednak mi³o, ¿e to w³anie Deirdre go zatrzymuje. Usi¹d proszê i mów. Jej obecnoæ jak gdyby rozwietla³a ca³y pokój; wydawa³o siê, ¿e to jej blada cera lub lni¹ce, mahoniowe loki promieniuj¹ w³a- snym wiat³em. A mo¿e by³a to jej inteligencja. Po wys³uchaniu wie- lu studentów, podobnych do ostatniego, którzy byli zadowoleni, mog¹c zrobiæ jak najmniej, byle tylko zaliczyæ przedmiot, Deirdre przynosi³a ze sob¹ orzewiaj¹c¹ zmianê. Docenia³ jej entuzjazm i by³o mu teraz przykro, ¿e nakaza³ jej, by siê kontrolowa³a. Dziêkujê odpar³a i usiad³a na krzele stoj¹cym naprzeciwko jego biurka. To by³a prawdziwa niespodzianka, spotkaæ pana wczo- raj wieczorem. Taak. Niespodzianka powiedzia³ Indy. Deirdre spojrza³a w dó³ na swoje d³onie. Opowiedzia³am mamie o tym, co powiedzia³ mi pan po wczo- rajszych zajêciach, i ona przyzna³a panu racjê. Chyba w pewnym sen- sie siê popisywa³am (popisywaa³am). Powiedzia³a mi, ¿e powin- nam byæ odrobinê bardziej blate podczas zajêæ. Blate? To szkockie s³owo, znaczy niemia³a. Indy popatrzy³ na dziewczynê ponad swymi okularami w dru- cianej oprawce. Rozumiem. Mo¿e mówiê tyle dlatego, ¿e niektórzy Anglicy patrz¹ na Szko- tów z góry, jak gdyby ci z pó³nocy byli ignorantami podnios³a wzrok i umiechnê³a siê ale mo¿e znowu chcia³am po prostu zrobiæ na panu wra¿enie to wypowiedziane cicho wyznanie by³o tak rozbrajaj¹ce,
30 ¿e Indy nie móg³ oderwaæ od dziewczyny oczu. By³a jak rozkwitaj¹cy kwiat, który stara siê przepraszaæ za swe urzekaj¹ce piêkno. Nie k³opocz siê o próbowanie zauroczenia mnie odpar³. Jestem zauroczony. Znowu na niego spojrza³a i ich oczy siê spotka³y. Indy mia³ chêæ siêgn¹æ po jej rêkê i podnieæ dziewczynê z krzes³a. Zastanawia³ siê, jak mog¹ smakowaæ jej usta, jak czu³aby siê w jego ramionach. Uspo- kój siê, stary, nakaza³ mu jaki g³os wewn¹trz, chcesz dostaæ tê pra- cê, czy nie? Wiêc pozwól mi zgadn¹æ odchrz¹kn¹³, przybieraj¹c oficjal- ny ton piszesz o Stonehenge, podobnie jak wiêkszoæ. Nie. O jaskini Ninian w Szkocji. Indy powtórzy³ tê nazwê. Wydaje mi siê, ¿e nie mówilimy o tym na zajêciach. Co ciê tak zainteresowa³o? Tam w³anie zosta³ pochowany Merlin. Indy splót³ rêce na karku i umiechn¹³ siê. Doprawdy? Tak wydawa³a siê wcale nie ¿artowaæ. Merlin, doradca króla Artura? W³anie tak. Merlin to postaæ legendarna, Deirdre. To zajêcia z archeolo- gii, a nie z mitologii. Mam dowód. Naprawdê? Jakiego rodzaju dowód? Dziewczyna umiechnê³a siê skromnie. Bêdzie pan musia³ przeczytaæ moj¹ pracê. Przypuszczam, ¿e wyda siê panu interesuj¹ca. Je¿eli to, co mówisz, jest prawd¹, uznam, ¿e jest wiêcej ni¿ interesuj¹ca. Raczej zdumiewaj¹ca. Wiêc aprobuje pan ten temat? Indy szeroko siê umiechn¹³. To, co proponujesz, to wiêcej ni¿ temat pracy semestralnej. Deirdre. To si³a napêdowa kariery. Je¿eli potrafisz udowodniæ, ¿e Merlin naprawdê istnia³, zdobêdziesz wiêksze uznanie ni¿ wiêkszoæ archeologów w ci¹gu swej kariery. Wdziêcznym ruchem podnios³a siê z krzes³a. Natychmiast zabieram siê do pracy. Indy obserwowa³, jak wychodzi³a z gabinetu. Mo¿e nie by³a tak wybitna, jak przypuszcza³. Gdyby chodzi³o o ka¿dego innego stu- denta, natychmiast wyrazi³by swoj¹ dezaprobatê. Problem wykra-
31 cza³ znacznie poza zakres pracy semestralnej na wstêpnym kursie. By³ to temat pracy doktorskiej i nawet w takim wypadku bardzo ambitny. Skoro do tej pory nikt jeszcze nie dowiód³ istnienia Merli- na, có¿ mog³a wiedzieæ ta dziewczyna, co by³oby wystarczaj¹ce do radykalnej zmiany pogl¹dów? By³ bardzo ciekawy. Gdy wyszed³ z biura i popieszy³ w stronê metra, dopad³a go gorzka myl. Deir- dre musia³a powiedzieæ matce o tym tak zwanym dowodzie na ist- nienie Merlina. Cokolwiek to by³o, Joanna Campbell prawdopodob- nie nie zgadza³a siê z córk¹. Ogarnê³o go nieprzyjemne przeczucie, ¿e byæ mo¿e znajdzie siê w rodku batalii miêdzy matk¹ a córk¹. Cholera! To mu tylko by³o potrzebne. Poci¹g jad¹cy z Portsmouth, dok¹d przybi³ statek Leelanda Mil- forda, przyjecha³ o czasie, Indy jednak siê spóni³. Gdy dotar³ na peron, wiêkszoæ pasa¿erów ju¿ wysiad³a. Indy dostrzeg³ jak¹ m³o- d¹ parê z dwojgiem dzieci, mê¿czyznê w szkockiej spódniczce oraz grupê uczennic w mundurkach. Nagle zauwa¿y³ Milforda spaceruj¹- cego po peronie i trzymaj¹cego w ka¿dej rêce skórzan¹ torbê. Mia³ na sobie d³ugi ciemny p³aszcz, zupe³nie nieodpowiedni na tê porê roku. Jego g³owa by³a pozbawiona w³osów, z wyj¹tkiem krzacza- stej bia³ej kêpy nad ka¿dym uchem oraz w¹sów przypominaj¹cych gru- b¹ bia³¹ szczotk¹ dra¿ni¹c¹ usta. Oczy by³y bladoniebieskie i wodniste. Chocia¿ Indy nie zna³ dobrze Milforda, wiedzia³, ¿e staruszek potrafi zaskakiwaæ: w jednej chwili mo¿e byæ otwarty i przyjaciel- ski, a moment póniej nieprzystêpny. Umiechn¹³ siê szeroko, wi- dz¹c ruch ust Milforda, który zapewne narzeka³ na spónienie In- dyego. Gdy siê zbli¿y³, wyranie us³ysza³ s³owa staruszka: Przeklêty poci¹g. Szybciej ju¿ na rowerze So whylome wont. Milford wymin¹³ go. Po prostu nie przestawa³ chodziæ. Doktorze Milford popieszy³ za nim Indy hej, doktorze Milford! To ja, Indy. Milford stan¹³ i wolno siê odwróci³, na jego czole pojawi³y siê zmarszczki. Ach, Indy! Co za niespodzianka! Potrz¹sn¹³ d³oni¹ Indyego, nie okazuj¹c jednak ani ladu entuzjazmu. Co ty tutaj robisz? Dosta³em pañski list. Doprawdy? O ilepamiêtam,napisa³pan,¿ebymwyszed³popananadworzec. Milford wygl¹da³ na zdziwionego. No, skoro tak mówisz. Indy zaproponowa³, ¿e wemie jedn¹ z jego toreb, Milford jed- nak odmówi³.