agusia1608

  • Dokumenty222
  • Odsłony12 141
  • Obserwuję8
  • Rozmiar dokumentów362.4 MB
  • Ilość pobrań8 728

Rob McGregor - Indiana Jones i dziedzictwo jednorożca

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :628.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Rob McGregor - Indiana Jones i dziedzictwo jednorożca.pdf

agusia1608 EBooki
Użytkownik agusia1608 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 201 stron)

7 Prolog Yorkshire, Anglia, rok 1786 Jonathan Ainsworth ledwie móg³ poznaæ swojego ojca. Po piê- ciu miesi¹cach spêdzonych w wilgotnej, ciemnej celi, Michael Ain- sworth wygl¹da³ jak zupe³nie inny cz³owiek. Straci³ na wadze oko³o dwunastu kilogramów, a w³osy mia³ potargane i siwe. Rêce zwisa³y mu po bokach, jakby w geœcie rezygnacji. – Ojcze? MichaelAinsworthpowolipodniós³g³owê,gdystra¿nikwiêzienny otworzy³ celê. Przez chwilê Jonathan pomyœla³ ze strachem, ¿e ojciec móg³by go nie poznaæ, ¿e postrada³ ju¿ zmys³y. Nie widzieli siê od dnia zakoñczenia procesu. Dostrzeg³ jednak nieœmia³y uœmiech oraz jasne iskierkiw nabieg³ychkrwi¹oczachojcai wiedzia³,¿emimowarunków, w jakich przebywa³, senior Ainsworth nadal jest zdrowy psychicznie. Drzwi celi zamknê³y siê z trzaskiem, a echo ponios³o przera¿a- j¹cy dŸwiêk wzd³u¿ korytarza. Uœmiech na twarzy ojca zmieni³ siê w grymas maj¹cy wyra¿aæ troskê. – Jon, nie powinieneœ by³ tu przychodziæ. To nie jest miejsce dla ma³ych ch³opców. – Wszystko w porz¹dku. Nie martw siê o mnie. – Ojciec wci¹¿ myœla³ o nim jak o dziecku, a przecie¿ Jonathan mia³ ju¿ dwadzie- œcia jeden lat, by³ doros³ym mê¿czyzn¹ i g³ow¹ rodziny. – Chcia³em odwiedziæ ciê wczeœniej, ale... – Jak przyjmuj¹ to maluchy? Jonathan usiad³ na ³awce obok ojca. – Mary ciê¿ko to znosi. Ci¹gle za tob¹ p³acze. Myœlê, ¿e Char- les jakoœ to zaakceptowa³. Oczywiœcie jest nieco starszy.

8 – A twoja matka? – Stara siê jak mo¿e. – Jonathan chcia³ powiedzieæ ojcu, ¿e by³ szczególny powód, dla którego to on, a nie matka, przyszed³ dzisiaj, ale nie móg³ tego zrobiæ. Jeszcze nie teraz. Michael Ainsworth zakas³a³; g³êboki, charcz¹cy kaszel mêczy³ go przez chwilê i dusi³. – Jakieœ problemy? Jonathan wzruszy³ ramionami. – Nie mog¹ zrobiæ nam nic wiêcej ponad to, co ju¿ uczynili, ojcze. Ainsworth chwyci³ syna za nadgarstek z zadziwiaj¹c¹ si³¹. Jego oczy p³onê³y. – Co zrobili? Opowiedz mi wszystko. Jonathan wyjaœni³, ¿e trac¹ dom. Nie s¹ ju¿ w stanie op³acaæ d³u¿ej czynszu. Nie mog¹ uzyskaæ kredytu. Ludzie im nie ufaj¹. Nawet gorzej: jawnie okazuj¹ wrogoœæ. Ale Jonathan nie chcia³ obci¹¿aæ ojca tymi problemami. Pragn¹³ tylko, ¿eby zrozumia³, i¿ musz¹ prze- nieœæ siê do Londynu, gdzie nikt by ich nie zna³, i ¿e matka nie mo- g³aby go ju¿ tak czêsto odwiedzaæ. – Porozmawiaj z Mathersem. Mówi³, ¿e bardzo niepokoi siê o wasz los, dzieci. Mo¿e pomo¿e wam znaleŸæ pracê. Podobnie jak Michael Ainsworth, Frederick Mathers pracowa³ jako adwokat. Byli partnerami i rozstali siê dwa lata przed areszto- waniem Ainswortha. Podczas procesu Mathers zeznawa³, i¿ zna³ Michaela Ainswortha jako cz³owieka uczciwego i godnego zaufa- nia, ale zeznanie to nie wnios³o zbyt wiele, a sêdzia nie przyj¹³ go do wiadomoœci. – On nie mo¿e ju¿ zrobiæ nic wiêcej, nie mo¿e nam pomóc. Musimy wyjechaæ, ojcze. Tutaj nie ma ju¿ dla nas miejsca. Starszy Ainsworth pokiwa³ g³ow¹. – Masz racjê, ale teraz pos³uchaj mnie uwa¿nie, synu. Jon nachyli³ siê w stronê ojca, którego chrapliwy g³os utrudnia³ zrozumienie. Mia³ nadziejê, ¿e to nie bêdzie spowiedŸ. Chocia¿ Jon wiedzia³, ¿e jego ojciec zosta³ s³usznie oskar¿ony, jednak nie chcia³ s³yszeæ, jak siê do tego przyznaje. – Moja walizka w szafie... – Policja przeszuka³a j¹. Przetrz¹snêli ca³y nasz dobytek. Ainsworthpokrêci³g³ow¹.Wyt³umaczy³,¿ewalizkamia³apodwój- ne dno i powiedzia³ Jonathanowi, by je rozerwa³. Znajdzie tam trochê pieniêdzy. Wprawdzie niewiele, ale i tak mog¹ okazaæ siê pomocne.

9 – Dlaczego nie powiedzia³eœ mi o tym wczeœniej? Wykorzysta- libyœmy te pieni¹dze na twoj¹ obronê. Ainsworth ponownie pokrêci³ g³ow¹ i odpar³, ¿e to i tak by nie pomog³o. – Znajdziesz tam równie¿ coœ, co wygl¹da jak laska z rzeŸbio- nej koœci s³oniowej inkrustowanej srebrem. To alikorn. Jest piêkny, ale musisz go zniszczyæ, rozumiesz? Jonathan zaprzeczy³ ruchem g³owy. – Co to jest alikorn? – Róg jednoro¿ca. Coœ, od czego zaczê³y siê wszystkie moje k³opoty, co do jednego. I twoje równie¿, s³yszysz? – Jak jakaœ laska, alikorn, móg³by coœ takiego zrobiæ? – Znajdziesz napisany przeze mnie list, który wszystko ci wyja- œni. Przeczytaj go i roztrzaskaj tê cholern¹ rzecz na tyle kawa³ków, ile ci siê uda, a potem je rozrzuæ. To z³amie czar. – Tak, ojcze. Zrobiê tak jak ka¿esz. Ainsworth mówi³ dalej, a podniesiony w górê palec dr¿a³. – Wiem, ¿e to pewnie brzmi nonsensownie, ale proszê, uwierz mi. Laska jest z³a. Jej moc jest niezg³êbiona. – Post¹piê zgodnie z twoimi wskazaniami, ojcze. Jonathan opuœci³ celê z przeœwiadczeniem, ¿e ojciec komplet- nie oszala³. Obwinia³ jak¹œ star¹ laskê o wszystkie swoje problemy. Okropne by³o ogl¹danie go w takim stanie. Ale pieni¹dze siê przy- dadz¹. Potrzebowali ka¿dego centa, jakiego mogli zdobyæ. Mo¿e uda³oby siê sprzedaæ laskê, jeœli tylko rzeczywiœcie oka¿e siê wyko- nana z koœci s³oniowej i srebra, i je¿eli w ogóle istnieje. Mog³a jed- nak okazaæ siê nie bardziej rzeczywista ni¿ jednoro¿ce.

11 1. Podwodna wyprawa w epokê lodowcow¹ Montignac, Francja, rok 1924 Indy wszed³ do lodowatej wody, która wp³ywa³a do ciemnej pie- czary, i przygotowa³ siê psychicznie na to, co go czeka³o. Spojrza³ jeszcze wzd³u¿ brzegu rzeki, aby upewniæ siê, ¿e nikogo nie ma w po- bli¿u, po czym ruszy³ ku wejœciu. Woda by³a zimniejsza, ni¿ siê spodziewa³, i kiedy jej lodowate palce siêgnê³y ju¿ pachwin, skrzywi³ siê. – Czy jesteœ pewien, ¿e tego chcesz, Jones? – szeptem spyta³ sam siebie. – Warto spróbo- wa栖 odpowiedzia³. – Warto spróbowaæ. – Sykn¹³, gdy nag¹ stop¹ nadepn¹³ na ostry kamieñ. – Mam nadziejê. Przeszed³ oko³o stu kroków i zatrzyma³ siê na chwilê, zanurzo- ny ju¿ po pas. Naprzeciwko sklepienie schodzi³o w dó³ i napotyka³o taflê wody. Podnó¿a Pirenejów obfitowa³y w ³atwiejsze do badania jaskinie. Odkryto co najmniej tuzin zawieraj¹cych dowody na to, ¿e zamieszkiwa³y je paleolityczne ludy, które zamalowa³y œciany za- dziwiaj¹co dok³adnymi rysunkami. Zarówno Jones, jak i inni, zd¹- ¿yli ju¿ odwiedziæ dwie takie groty w okolicach Le Tuc d’Audo- ubert. Jednak¿e grupa eksploratorów mia³a nadziejê natrafiæ na now¹ jaskiniê w czasie dziesiêciodniowej wycieczki na po³udniowy zachód Francji. Dzisiaj, w przeddzieñ zakoñczenia prac nad przeszukiwa- niem wzgórz w rejonie Trois Freres, stanêli przed ostatni¹ szans¹, zanim udadz¹ siê z powrotem do Pary¿a. Indy oceni³, ¿e albo w tej w³aœnie grocie natrafi na nie zbadane dot¹d œlady zamieszkania, albo te¿ przyjdzie mu wróciæ z pustymi

12 rêkami. Chocia¿ usytuowana by³a tylko oko³o pó³tora kilometra od obozowiska, nikt siê ni¹ nie zainteresowa³, bowiem sklepienie szybko schodzi³o poni¿ej tafli wody. Jednak im d³u¿ej siê nad tym zastana- wia³, tym bardziej umacnia³ siê w przekonaniu, ¿e g³êbiej z pewnoœci¹ znajduj¹ siê jaskinie. PóŸna epoka lodowcowa charakteryzowa³a siê przecie¿ zimnym i suchym klimatem, poziom wody musia³ wiêc byæ ni¿szy. Oznacza³o to, ¿e istnia³a du¿a szansa na to, i¿ grotê, podobnie jak inne w okolicy, zamieszkiwali kiedyœ ludzie. Zrobi³ wdech i wype³ni³ p³uca powietrzem, po czym zanurzy³ siê pod powierzchniê. By³o mu tak zimno, ¿e natychmiast wyp³yn¹³, pluj¹c i charcz¹c. No, Jones. Albo to zrobisz, albo wy³aŸ z tej wody, pomyœla³. Znowu wzi¹³ g³êboki wdech i zanurkowa³. Jeszcze w czasach dzieciñstwa móg³ bez problemu wstrzymywaæ oddech przez trzy minuty. W³aœciwie pojemnoœæ jego p³uc powinna byæ teraz wiêksza. Tyle tylko, ¿e cia³o równie¿, ale zaplanowa³ ju¿, jak p³yn¹æ, ¿eby nie nara¿aæ siê na zbêdne ryzyko. Bêdzie p³yn¹³ przez minutê, po czym wynurzy siê. Jeœli sufit nie podniesie siê nad taflê wody, zawróci. Pozostan¹ mu dwie minuty, aby siê wycofaæ. Móg³ tego dokonaæ. Wykonywa³ powolne ruchy, pozwalaj¹c pr¹dowi pracowaæ za niego. Trzydzieœci sekund... czterdzieœci. Pr¹d okaza³ siê nadspo- dziewanie mocny. Indy zastanawia³ siê, jak trudno bêdzie p³yn¹æ mu naprzeciw. Mo¿e lepiej siê wynurzyæ. Pop³yn¹³ w górê i prawie na- tychmiast uderzy³ g³ow¹ w œcianê. Przeci¹gn¹³ rêk¹ wzd³u¿ g³adkiej powierzchni i zauwa¿y³, ¿e nurt bardzo szybko znosi go w g³¹b. Na- gle i nieoczekiwanie przebieg³ go dreszcz strachu. Wci¹¿ siê odda- la³, a koñczy³o siê powietrze. Potrzebowa³ tlenu. Ju¿. Teraz. Nie. Uda ci siê uciec, pomyœla³. Zawróci³ w górê rzeki, trac¹c przy tym kolejnych kilka metrów. Z impetem ruszy³ naprzeciw nur- towi, poczu³, ¿e jedna stopa wychyli³a siê ponad powierzchniê i ude- rzy³a w taflê wody. Umys³ Indy’ego utraci³ sprawnoœæ, a jego cia³o zdrêtwia³o z zimna i up³ynê³o kilka chwil, zanim poj¹³ znaczenie tego, co siê wydarzy³o: ten plusk nie rozleg³by siê, gdyby tam nie by³o powietrza. Wygi¹³ cia³o w ³uk, obróci³ siê i wyskoczy³ ponad po- wierzchniê. Wci¹gn¹³ g³êboki, o¿ywczy haust tlenu. Posuwa³ siê dalej w g³êbokiej wodzie, daj¹c siê unosiæ pr¹dowi w tej nieprzeniknionej ciemnoœci. Siêgn¹³ w kierunku sklepienia, ale nie natrafi³ na nie. Móg³ byæ w ogromnej jaskini i nie wiedzieæ o tym. Podp³yn¹³ z powrotem w górê, a¿ znalaz³ œcianê ca³kowicie wyg³a- dzon¹ przez wodê.

13 – Halo! – krzykn¹³, gdy ponownie dryfowa³ z pr¹dem. Echo zwielokrotni³o jego g³os, jakby przebywa³ w ogromnej komnacie, ale ju¿ kilka sekund póŸniej uderzy³ g³ow¹ w sklepienie. – Auu! Nie mia³ pojêcia, na jak d³ugo wystarczy jeszcze powietrza w tym naturalnym zag³êbieniu i nie by³o ¿adnych powodów, aby dalej dawaæ siê unosiæ pr¹dowi. Pop³yn¹³ wiêc naprzeciw nurtowi z sercem mocno ko³acz¹cym w piersiach. Chwyta³ powietrze ustami, z g³ow¹ uniesio- n¹ nad powierzchniê. Nie wytrzyma³by trzech minut pod wod¹. Wy- ci¹gn¹³ rêkê, dotkn¹³ œciany i znalaz³ miejsce, którego siê uchwyci³. Odpoczywa³ i zbiera³ myœli. Dobrze sobie radzi³, przyzna³ w du- chu, i powoli p³yn¹³ dalej wzd³u¿ œciany w górê rzeki, a¿ wreszcie woda znów siêgnê³a sklepienia. Nie ma siê czym martwiæ. Mo¿e st¹d wyjœæ bez najmniejszego problemu. Wróci tu nawet ze œwieczkami i zapa³kami, ¿eby sprawdziæ, co w³aœciwie znalaz³. Najwy¿szy czas. Wzi¹³ g³êboki wdech, zanurkowa³ i ruszy³ z wœciek³oœci¹ w górê. Im g³êbiej p³yn¹³, tym mniej, wydawa³o mu siê, pr¹d spycha³ go z powrotem. Ale wiedzia³, ¿e nie mo¿e siê zatrzy- maæ ani nawet zwolniæ tempa. Minê³a minuta. Potem druga. P³yn¹³ dalej. P³uca prawie pêka³y z bólu, ale nie poddawa³ siê. I wtedy w³a- œnie brzuchem otar³ siê o dno. Rzuci³ siê w górê i wychyli³ g³owê po- nad powierzchniê, w stronê œwiat³a. By³ z powrotem u wlotu do jaskini. – Jones, co ty wyprawiasz? Indy wygramoli³ siê z pieczary i zmru¿y³ oczy w jasnych pro- mieniach s³oñca. Roland Walcott, laborant, który oficjalnie przewo- dzi³ wyprawie, sta³ na brzegu rzeki z rêkami opartymi na biodrach. – Myœlê, ¿e znalaz³em jaskiniê. – Myœlisz, ¿e znalaz³eœ, czy naprawdê znalaz³eœ? – Muszê wróciæ ze œwiecami. Nie mog³em nic zobaczyæ. Trzeba d³ugo p³yn¹æ pod wod¹, zanim mo¿na siê wynurzyæ. Walcott rzuci³ w jego stronê dziwne spojrzenie. – S³ysza³em, ¿e jesteœ odrobinê zwariowany. Teraz ju¿ w to wie- rzê. – Pokrêci³ g³ow¹ i odwróci³ siê w swoj¹ stronê. Nie udzieli³ po- parcia, ale nie wyrazi³ te¿ dezaprobaty dla planu Indy’ego, aby po- nownie zapuœciæ siê do groty. Przyjemny facet, pomyœla³ Indy i poszed³ sam z powrotem do obozu. Walcott mia³ prawie trzydzieœci lat, by³ wiecznym studentem, który nie móg³ jakoœ ukoñczyæ doktoratu. Indy s³ysza³, ¿e ten nadêty Anglik wiêkszoœæ czasu poœwiêca³ piciu w ró¿nych lokalach, a co wiê- cej, nie mia³ za grosz ambicji. A jednak okazywa³ siê wœcibski, zdolny do wspó³zawodnictwa, i wykorzystywa³ swoje doœwiadczenie, by

14 narzucaæ innym swoj¹ wolê. Podczas tej wyprawy Walcott stara³ siê jak najwiêcej pró¿nowaæ w granicach istniej¹cych mo¿liwoœci. Zda- niemIndy’egoby³otoo niebolepszeodkoniecznœciwspó³¿yciaz kimœ, kto ustanawia wszelkiego rodzaju ograniczenia i zakazy. – Indy, jesteœ ca³y mokry. Gdzie ty siê podziewa³eœ? – Czeœæ, Mara. P³ywa³em w rzece, w miejscu, gdzie znika u pod- stawy wzgórz – odpowiedzia³. Mara Rogers, Amerykanka uczestnicz¹ca w kursach podyplo- mowych na Sorbonie, by³a jedyn¹ osob¹ wœród nich, nie pracuj¹c¹ nad doktoratem z archeologii lub antropologii. Studentka historii sztuki, smuk³a, bardzo ³adna kobieta o jasnoniebieskich oczach, owalnej twarzy z wysoko zarysowanymi koœæmi policzkowymi i wy- datnymi ustami oraz blond w³osami zwi¹zanymi w kucyk budzi³a ogóln¹ sympatiê. Nale¿a³o te¿ dodaæ, ¿e by³a goœciem specjalnym Walcotta. – To znaczy, pop³yn¹³eœ ni¹ pod ziemiê? – Zgadza siê. – I co siê sta³o? Indy rozejrza³ siê po prowizorycznej kuchni polowej. – Zosta³o coœ? – Schowa³am dla ciebie trochê jedzenia z lunchu. – Œwietnie. Pozwól, ¿e zmieniê ubranie, a potem opowiem ci, co siê wydarzy³o. Kilka minut póŸniej, przy misce gulaszu z wo³owiny, Indy opisa³ swoje odkrycie. Kiedy skoñczy³ opowieœæ, zdziwi³ siê, ¿e dziewczyna najwyraŸniej nie uzna³a jego wyczynu za coœ nadzwyczajnego. – Wracasz tam? – spyta³a. – Pewnie, i tym razem mam zamiar lepiej siê przygotowaæ. – Roland wie, co robisz? Indy pomyœla³, ¿e nale¿a³o teraz uwa¿aæ na s³owa. Nie wiedzia³, jak blisko ze sob¹ byli Mara i laborant. – Oczywiœcie, widzia³em siê z nim w górze rzeki. – Mogê iœæ z tob¹? Chcia³abym obejrzeæ tê jaskiniê. – No, nie wiem, to jest trochê niebezpieczne. Musia³abyœ na- prawdê dobrze p³ywaæ. – Nazywali mnie jasnow³os¹ syrenk¹, kiedy by³am dzieckiem. P³ywa³am codziennie przez godzinê lub dwie w rzece San Juan. Mie- liœmy ogromne rozlewisko w Bluff, w stanie Utah, gdzie dorasta³am. Indy nie mia³ nic przeciwko Marze, ale nie chcia³ te¿, aby po- psu³a mu plany.

15 – A co na to Roland? Mo¿e mu siê to nie spodobaæ. – Nie potrzebujê jego zgody na wszystko, co robiê. Jeœli bêdê chcia³a pop³ywaæ, zrobiê to. Gdyby jednak Walcott zobaczy³ ich razem, móg³by zakazaæ In- dy’emu zbli¿ania siê do groty. Indy zacz¹³ siê zastanawiaæ, jakby tu zniechêciæ Marê do towarzyszenia mu i równoczeœnie jej nie obra- ziæ, kiedy nadesz³o czterech innych studentów. – Hej, czy któreœ z was widzia³o Rolanda? – zapyta³ jeden z nich. – Polaz³ gdzieœ sam – odpowiedzia³a Mara. Indy spodziewa³ siê, ¿e Mara opowie reszcie o jego poszukiwa- niach w g³êbi rzeki i oczami wyobraŸni zobaczy³ ju¿ swój plan roz- padaj¹cy siê na drobne kawa³ki. Ka¿dy chcia³by siê przy³¹czyæ, a Wal- cott zaprzepaœci³by tak¹ okazjê. Ale Mara nie powiedzia³a nic na ten temat. – No có¿, jeœli bêdziecie go widzieæ, powiedzcie, ¿e zamierza- my przejœæ kilka kilometrów wzd³u¿ w¹wozu. Indy i Mara ¿yczyli im szczêœcia, po czym patrzyli, jak grupka siê oddala. – Dziêki, ¿e nie zrobi³aœ szumu wokó³ tej jaskini. – Nie by³o powodu. Nie wiemy jeszcze nawet, czy tam coœ jest. Kiedy skoñczy³ lunch, Walcott jeszcze nie wróci³ i Indy musia³ pogodziæ siê z myœl¹, ¿e zabierze Marê ze sob¹. Pomyœla³, ¿e mo¿e dziewczyna zmieni zdanie, gdy wejdzie do lodowatej wody, a mo¿e wpadn¹ na Walcotta zanim dojd¹ do pieczary. W takiej sytuacji Indy zaplanowa³, ¿e oddali siê i nie bêdzie siê miesza³ w sprawy Mary i Walcotta. – Dlaczego nie posz³aœ z Rolandem, kiedy wychodzi³ z obozu? – spyta³, gdy kierowali siê w stronê rzeki. – Nie mia³am ochoty. Wiesz, on nie jest moim ch³opakiem. – Myœla³em, ¿e... Wy dwoje zawsze trzymaliœcie siê razem. – Ale mi ju¿ tego wystarczy. Zmêczy³am siê chodzeniem za nim wszêdzie jak cieñ i to w³aœnie mu powiedzia³am, zanim wyszed³. Przykro mi, jeœli zrani³am jego uczucia, ale tak to w³aœnie odbieram. – Zastanawia³em siê, co w nim widzia³aœ. – PrzyjaŸniliœmy siê przez jakiœ czas, ale prawdê mówi¹c, jedy- nym powodem, dla którego tutaj przyjecha³am, by³a chêæ obejrzenia malowide³ skalnych. Kiedy Indy us³ysza³, ¿e Walcott zabiera ze sob¹ kobietê z wy- dzia³u historii sztuki, pomyœla³ o najgorszym. Doszed³ do wnio- sku, ¿e na pewno zacznie urz¹dzaæ awantury na temat koniecznoœci

16 spania pod namiotem, pomagania przy przygotowywaniu posi³ków i wykonywania innych nudnych robót. Ale Mara zupe³nie nie paso- wa³a do jego wyobra¿enia o historykach sztuki. Chêtnie robi³a wszystko, co by³o konieczne, i ani razu nie zdarzy³o jej siê narze- kaæ, nawet wtedy, gdy pierwszej nocy znalaz³a mysz poln¹ w swo- im œpiworze. – Wiêc naprawdê s¹dzisz, ¿e mamy szansê odkryæ now¹ jaski- niê? – spyta³a, gdy szli wzd³u¿ brzegu rzeki. – Jestem nawet tego pewien. Pytanie tylko, czy ktokolwiek ¿y³ w niej dziesiêæ tysiêcy lat temu i czy zostawi³ wizytówkê. – To by by³o cudowne, gdybyœmy mieli tyle szczêœcia. Tak bar- dzo siê cieszê, ¿e pozwoli³eœ mi pójœæ z tob¹. Indy uœmiechn¹³ siê, ale nie odpowiedzia³. – Mia³eœ jakieœ problemy z wyjazdem z Pary¿a? – spyta³a. Wzruszy³ ramionami. – Znalaz³em na to czas. Nie przebaczy³bym sobie straty takiej szansy. – Nie to mia³am na myœli, to znaczy... Zastanawia³am siê, czy zostawi³eœ tam dziewczynê. Indy zaœmia³ siê. – Raczej nie. – Jak mam to rozumieæ? – Nie ma nikogo, komu musia³bym t³umaczyæ siê, ¿e wy- je¿d¿am. – Prawdê mówi¹c, nie da³ dziewczynom nawet szansy zbli- ¿yæ siê do siebie od czasu, gdy pozna³ swojego pierwszego nauczy- ciela archeologii, który zabra³ go do Grecji. Ale to zdarzy³o siê prawie dwa lata temu i teraz zaczyna³ patrzeæ na kobiety w innym œwietle. W³aœciwie czeka³ tylko, by znaleŸæ odpowiedni¹ wybrankê. Kiedy dotarli do podstawy wzgórza, gdzie rzeka znika³a w w¹- skiej grocie, Indy usiad³ na brzegu i zdj¹³ buty. Rzuci³ okiem na Marê w nadziei, ¿e mo¿e zd¹¿y³a zmieniæ ju¿ zdanie po tym, jak tu dotar³a. Ona jednak myœla³a o zmianie czegoœ innego. – Tylko nie patrz – powiedzia³a i schowa³a siê za kêp¹ ja³owca. Indy otworzy³ plecak i upewni³ siê, ¿e wodoszczelne opakowa- nie ze œwiecami i zapa³kami jest dobrze zabezpieczone. W plecaku znajdowa³ siê jeszcze tylko bicz. Nie mia³ ochoty dŸwigaæ dodatko- wych kilogramów, ale pozostali uczestnicy wyprawy zabrali wszyst- kie liny, jakie znaleŸli w obozie w nadziei, ¿e u¿yj¹ ich przy scho- dzeniu w dó³ zag³êbienia do jaskini. Poza tym bicz by³ czymœ w rodzaju talizmanu, który przynosi³ szczêœcie.

17 Us³ysza³, jak Mara podœpiewuje coœ, i pozwoli³ sobie zerkn¹æ przez ramiê w momencie, gdy rzuca³a bluzkê na krzaczek obok. Dostrzeg³ jej ramiona i nogi poprzez g¹szcz krzewów, po czym jej spodnie wyl¹dowa³y obok bluzki. Uœmiechn¹³ siê sam do siebie i odwróci³ g³owê. – Nie patrzysz, prawda? – Oczywiœcie, ¿e nie. – Cieszê siê, ¿e wziê³am kostium ze sob¹ – powiedzia³a. – S¹- dzi³am na pocz¹tku, ¿e to g³upie, ale chyba wierzy³am, i¿ bêdê mia³a okazjê go wykorzystaæ. – Równie dobrze mog³aœ go zostawiæ. – Co przez to rozumiesz? Indy zaœmia³ siê. – Poniewa¿ mog³abyœ p³yn¹æ w ubraniu. Woda jest zimna. – Przez chwilê myœla³am... ach, niewa¿ne. Mara podoba³a mu siê coraz bardziej. Zacz¹³ sobie ju¿ nawet wyobra¿aæ, jak to bêdzie, kiedy wróc¹ do Pary¿a. Widzia³ ich razem, siedz¹cych przy fontannie na placu Saint-Michel, przechadzaj¹cych siê po Ogrodach Luksemburskich lub te¿ zagubionych w Luwrze. – Czy tu bêdzie tak, jak w kana³ach œciekowych? – spyta³a. – S³ucham? – No wiesz, tak jak w les Égouts, œciekach paryskich. By³eœ tam? Indy przyzna³, ¿e tej czêœci Pary¿a nigdy nie zwiedzi³. – Och, musisz tam pójœæ. To jest jak podziemne miasto. – Chyba potrzebowa³bym przewodnika – odpowiedzia³ Indy. – Mo¿e zaprowadzisz mnie tam, kiedy wrócimy do Pary¿a? – Indy! – krzyknê³a nagle. Poderwa³ siê i pobieg³ w stronê Mary. Sta³a przyparta do krzaka ja³owca, z nagimi, zesztywnia³ymi nogami i ramionami skrzy¿owa- nymi na piersiach. – Patrz! Przy jej stopach le¿a³ zwiniêty czarny, b³yszcz¹cy w¹¿. Grubo- œci¹ dorównywa³ nadgarstkowi Indy’ego, a jego jêzyk szybko wysu- wa³ siê i znika³ w gardzieli. Indy powoli schyli³ siê i siêgn¹³ po ka- mieñ. W¹¿ odwróci³ g³owê, przeszywaj¹c go spojrzeniem dziwnych, hipnotyzuj¹cych oczu. Indy zastyg³ w bezruchu, nie móg³ podnieœæ kamienia. Wygl¹da³o to zupe³nie, jakby popad³ w letarg. Gad nagle przeœlizgn¹³ siê po jego nagiej stopie i znikn¹³ wœród ska³. Gdy wyprostowa³ siê, Mara objê³a go. – Do diab³a. Nawet siê nie przestraszy³eœ. 2 – Indiana...

18 Oczy Indy’ego by³y rozszerzone ze strachu. Serce wali³o mu w piersiach. Patrzy³, jak w¹¿ znika miêdzy dwoma kamieniami. – Ani trochê. To przecie¿ tylko w¹¿. – Przerazi³ mnie na œmieræ. Nagle Indy zda³ sobie sprawê z bliskoœci Mary. Odsunê³a siê nieœmia³o, poprawiaj¹c zsuwaj¹ce siê rami¹czko kostiumu k¹pielo- wego. – No có¿, czy nie powinniœmy ju¿ wchodziæ do wody? – po- wiedzia³a. Pomyœla³, ¿e wygl¹da osza³amiaj¹co. – Nadal masz na to ochotê? – Nie s¹dzisz chyba, ¿e s¹ jeszcze jakieœ... – Wê¿e w wodzie? Nie, jest dla nich za zimna, poniewa¿ s¹ zim- nokrwiste. W niskich temperaturach robi¹ siê ospa³e. – To dobrze. Zeszli w dó³, w stronê wody, ramiê w ramiê i Indy zdziwi³ siê, jak ³atwo wszystko im razem sz³o, jak bez ¿adnego wysi³ku zbli¿yli siê do siebie. Zupe³nie jakby znali siê od lat. Lecz zaraz potem znowu pomyœla³ o Walcotcie. Spojrza³ w gó- rê, zlustrowa³ wzgórza w poszukiwaniu Anglika. Wyobrazi³ sobie, jak siedzi gdzieœ wysoko, przygl¹da siê im zazdroœnie, roœnie w nim gniew, a wreszcie szar¿uje na dó³, aby pokrzy¿owaæ plany Indy’ego. – Na co patrzysz? – spyta³a Mara. – Tak po prostu, na wzgórza. Zanurzy³a stopê w wodzie. – Auu, jaka zimna. Ale to oznacza, ¿e mam teraz nad tob¹ prze- wagê. – Niby dlaczego? – Nie wiedzia³eœ, ¿e kobiety maj¹ dodatkow¹ warstwê t³uszczu, który chroni je przed zimnem? Indy wszed³ do strumienia. Zastanawia³ siê, jak podpowiedzieæ jej, ¿e w takim razie mog³aby go rozgrzaæ, ale zachowa³ to dla siebie. – Szczêœciara z ciebie. – Siêgn¹³ do plecaka i wyj¹³ bicz. – To pomo¿e nam siê nie zgubiæ. Zawi¹za³ jeden koniec wokó³ jej szczup³ej talii. – Dobry pomys³ – powiedzia³a. – Ale czy nie zesztywnieje od wilgoci? – Bicz? Natrê go olejem, gdy ju¿ wyschnie. Bêdzie jak nowy. – Zacisn¹³ drugi koniec wokó³ swojego paska. Dzieli³o ich oko³o trzech metrów rzemienia, wystarczaj¹co du¿o, ¿eby p³yn¹c nie kopali siê

19 wzajemnie. Martwi³ siê tylko, ¿e Mara mo¿e siê przestraszyæ i ci¹- gn¹æ go. W takiej sytuacji obydwoje by utonêli. – Jesteœ pewna, ¿e potrafisz wstrzymaæ oddech przez dwie mi- nuty? – Mam znakomit¹ pojemnoœæ p³uc. – Zrobi³a g³êboki wdech i ko- stium wybrzuszy³ siê pod naporem piersi. – Tak, widzê. – Ruszyli w stronê wlotu do groty, nurt pcha³ ich do przodu, a œwiat³o robi³o siê coraz bardziej przyæmione. – My- œlisz, ¿e uda ci siê pokonaæ ten pr¹d? – Zaczekaj tu – odrzek³a i ruszy³a w dó³ rzeki na odleg³oœæ, na jak¹ pozwala³a d³ugoœæ bicza. Zanurzy³a siê i przez jakiœ czas nie móg³ jej dojrzeæ. Chwilê póŸniej gibka sylwetka mignê³a mu przed nosem, gdy Mara przeœlizgnê³a siê obok, a zaraz potem poczu³ szarp- niêcie i zobaczy³, jak dziewczyna siê wynurza. – NieŸle. Teraz widzê, dlaczego nazywali ciê syrenk¹. Krople wody po³yskiwa³y na jej ramionach i nogach. – No to ruszajmy. Kiedy dotarli do miejsca, w którym sklepienie znika³o pod po- wierzchni¹ wody, Indy da³ Marze sygna³ i obydwoje zanurkowali. Tym razem wydawa³o siê, ¿e zajê³o to raptem kilka sekund, zanim Indy poczu³ nad sob¹ powietrze i wynurzy³ siê. Za pierwszym razem pop³yn¹³ dalej w dó³ rzeki, ni¿ by³o to konieczne, ale œwiadomoœæ, ¿e ju¿ raz to zrobi³ sprawi³a, i¿ teraz podwodna wycieczka posz³a du¿o ³atwiej. Mara wpad³a na niego i wychyli³a siê na powierzchniê. – To wcale nie by³o trudne. Ale gdzie my jesteœmy? Nic nie widzê. – W tej chwili p³yniemy z nurtem w dó³ rzeki. Tu jest œciana. Znalaz³em wystêp. – Gdzie? Poprowadzi³ jej rêkê. – Tutaj. – Mam. Indy uczepi³ siê ska³y, siêgn¹³ do plecaka i wyci¹gn¹³ metalowy pakunek wielkoœci mydelniczki ze œwiecami i zapa³kami w œrodku. Nie by³o w nim wody, to dobry znak. Zapali³ zapa³kê, i dŸwiêk ten zagrzmia³ mu w uszach. Jasne œwiat³o wype³ni³o jaskiniê. Przystawi³ p³omieñ do œwieczki i poda³ j¹ Marze, po czym zapali³ kolejn¹. – Indy, patrz! – Co to jest?

20 Wystêp by³ w¹ski, a sklepienie znajdowa³o siê nie wiêcej ni¿ cztery metry nad ich g³owami, ale to nie to przyci¹gnê³o uwagê Mary. Raptem kilka metrów od nich rzeka rozdziela³a siê na dwie odnogi i ta skrêcaj¹ca w lewo wp³ywa³a do ogromnej jaskini, której sufit siêga³ tym razem co najmniej dziesiêciu metrów. – Jak wiele mo¿e zmieniæ ma³e œwiate³ko. – Indy zsun¹³ siê z wy- stêpu i wp³yn¹³ bokiem do kana³u, trzymaj¹c œwiecê nad g³ow¹. Skierowa³ wzrok ku górze, w poszukiwaniu skalnej wnêki. Móg³ pójœæ o zak³ad, ¿e znajd¹ tu jaskinie nietkniête przez wodê i nie od- kryte przez cz³owieka od czasów epoki lodowcowej. – Spójrz w górê! – krzyknê³a Mara. Indy poszed³ za jej wzro- kiem w kierunku sklepienia. Wysoko na œcianie by³o zag³êbienie sze- rokie na oko³o dwa metry i w po³owie tak wysokie. Kiedy kierowa³ siê w stronê œciany, stopami natrafi³ na w¹sk¹ podwodn¹ pó³kê skaln¹ i stan¹³ na niej. Podci¹gn¹³ Marê, aby mog³a postawiæ nogi obok niego. – Zimno ci? Potar³a ramiona rêkami. – Trochê. A tobie? – Jestem ca³y zdrêtwia³y. Przytrzyma³a œwieczkê przy jego twarzy i dotknê³a palcem jego ust. – Twoje wargi s¹ niebieskie. – Pochyli³a siê do przodu i poca³o- wa³a go ³agodnie. – Myœlê, ¿e ju¿ siê rozgrzewaj¹. Zgasi³ swoj¹ œwiecê i w³o¿y³ j¹ z powrotem do plecaka, potem siêgn¹³ rêk¹ do talii Mary i odwi¹za³ bicz. – Jeœli wnêka oka¿e siê odpowiednia, pomogê ci siê wspi¹æ. – Tu jest bardzo stromo. Myœlisz, ¿e uda ci siê tam dostaæ? Zwin¹³ bicz i wrzuci³ go do torby. – To bêdzie proste. Jeœli spadnê, to i tak wyl¹dujê w wodzie. – Znalaz³ miejsce na rêkê, potem na stopê i podci¹gn¹³ siê. Powoli pokonywa³ trasê w górê œciany. Wreszcie, kiedy by³ ju¿ tylko oko³o trzech metrów od zag³êbienia, zauwa¿y³, ¿e widzi wszyst- ko w jaskini bez pomocy œwieczki. Œwiat³o by³o przyæmione, ale sta³e, co oznacza³o, i¿ promienie s³oñca musia³y wpadaæ przez jedn¹ z dziur. Pokona³ krawêdŸ wnêki i wczo³ga³ siê do œrodka. – Mara! – Co siê sta³o? – Musisz to zobaczyæ.

21 2. Zdrada pod ziemi¹ Walcott nie posiada³ siê z radoœci, wrêcz tryska³ szczêœciem. Mia³ w rêkach prawdopodobnie najstarsze z odkrytych do tej pory znale- zisk archeologicznych. Szczegó³y w rysach glinianego niedŸwiedzia by³y niesamowicie dok³adne. Dostrzega³ wyraŸnie kêpki glinianej sier- œci, ostre siekacze, a nawet fa³dy miêœni ramion. Jedyne skazy, jakie dojrza³, to dziurki na klatce piersiowej, ale nawet te mog³y jedynie œwiadczyæ o wieku niedŸwiedzia. Poza tym znalaz³ w komnacie jesz- cze dwa gliniane bawo³y, a nie wiadomo jak wiele takich pomieszczeñ znajdowa³o siê w jaskiniach i jak du¿o statuetek mieœci³y. Dziêkowa³ w myœlach Jonesowi za wskazanie mu w³aœciwej dro- gi. Gdy tylko us³ysza³ opowieœæ studenta, Walcott zda³ sobie sprawê, ¿e wzgórze musia³o obfitowaæ w jaskinie, i ¿e istnia³ prawdopodob- nie sposób, ¿eby dokopaæ siê do jednej z nich, gdyby tylko znaleŸæ odpowiednie miejsce. Postanowi³, ¿e rozejrzy siê woko³o i wróci tutaj sam, tak prêdko jak tylko bêdzie móg³. Ale królik zaprowadzi³ go do celu. Zwierzak wyskoczy³ z zaroœli, gdy Walcott grzeba³ lask¹ w po- bli¿u du¿ego g³azu. Wsadzi³ kij w dziurê w ziemi i na zewn¹trz wygra- moli³y siê cztery m³ode. Nacisn¹³ znowu i kijek zag³êbi³ siê; znalaz³ wejœcie. Roland zastanawia³ siê przez chwilê, czy nie pójœæ po na- rzêdzia i nie poprosiæ o pomoc, ale to by³o jego odkrycie, wy³¹cznie jego. Pó³ godziny zajê³o mu kopanie rêkami i kijem, ale w koñcu uda³o mu siê dotrzeæ do czegoœ, co od razu go porazi³o, i co uzna³ za najwiêksze chyba, jak do tej pory, odkrycie archeologiczne. Ka¿de wiêksze muzeum na œwiecie chcia³oby mieæ w swoich zbiorach

22 autentyczny relikt epoki lodowcowej i Walcott wiedzia³, ¿e mo¿e na tym zbiæ fortunê. Ale teraz trzeba bêdzie przemyœleæ, jak dobrze wszystko roze- graæ. Nale¿a³o upewniæ siê, czy podniecenie nie weŸmie góry nad zdrowym rozs¹dkiem. Nie chcia³, ¿eby Jones znalaz³ drogê do tych komnat. Musia³ pobiec do obozowiska i zabroniæ mu wchodzenia do groty, powiedzieæ, ¿e i tak mia³ du¿o szczêœcia, i¿ nie uton¹³. Walcott nie mia³ pojêcia, czy da³o siê tu dotrzeæ od strony podziem- nej rzeki, ale nie zamierza³ ryzykowaæ. Od³o¿y³ figurkê bawo³a i wszed³ do przyleg³ego pomieszczenia. Wiêcej cudownych statuetek z epoki kamiennej spoczywa³o na zie- mi. Naliczy³ dwa niedŸwiedzie, renifera i drugiego bawo³a, a pozo- stawa³a jeszcze co najmniej jedna komnata s¹siaduj¹ca z tym po- mieszczeniem. Gdyby dobrze rozegra³ karty, móg³by siê staæ bogatym cz³owiekiem. Jak tylko wróc¹ do Pary¿a, zwolni siê z uniwersytetu. Nastêpnie wróci tu i przetrz¹œnie ca³¹ jaskiniê. Zabierze wiêkszoœæ przedmio- tów, ale zostawi jeden lub dwa nietkniête, tak ¿eby móg³ poœwiad- czyæ autentycznoœæ swojego odkrycia. Obejdzie wszystkich kusto- szy muzeów i handlarzy sztuki, a potem sprzeda znaleziska temu, kto zaproponuje najlepsz¹ cenê. Sorbona bêdzie pewnie podejrze- wa³a, ¿e znalaz³ jaskiniê, kiedy pracowa³ u nich, ale nie potrafi¹ nic udowodniæ. Powie po prostu, ¿e przypuszcza³, i¿ w okolicy mog³a znajdowaæ siê grota, i ¿e wróci³, ¿eby rzuciæ na to okiem po tym, jak odszed³ z uczelni. Œciany pokrywa³y malowid³a zwierz¹t, ale Walcott nie poœwiê- ci³ im wiêkszej uwagi. Nie mo¿na przecie¿ od³upaæ rysunków ze ska³y i sprzedaæ ich. Beznadziejna g³upota i tyle. Mara bez w¹tpie- nia wpad³aby w zachwyt. Mo¿e nawet podzieli siê z ni¹ odkryciem. To na pewno wywar³oby na dziewczynie wra¿enie. Ca³kiem praw- dopodobne, ¿e wtedy zmieni³aby zdanie co do propozycji, jak¹ jej przedstawi³. Mia³ w³aœnie przejœæ do nastêpnej komnaty, kiedy us³ysza³ jakiœ ha³as. Ws³ucha³ siê uwa¿nie i ruszy³ w kierunku wejœcia do pomiesz- czenia. Znów to us³ysza³. G³os. Cholerny drañ, znalaz³ drogê do tego miejsca, pomyœla³. Ale do kogo on mówi? Niewa¿ne. Nikt nie pokrzy¿uje mi planów. Nie po- zwolê na to.

23 – Co o tym s¹dzisz? – spyta³ Indy, gdy Mara z zachwytem wpa- trywa³a siê w ponad dziesiêciometrow¹ œcianê, pokryt¹ rysunkami w³ochatych mamutów, jeleni, niedŸwiedzi i bawo³ów. Po drugiej stro- niewidaæby³ojeszczewiêcejmalowide³zwierz¹t,jakrównie¿kilkanaœ- cie odcisków d³oni obrysowanych farb¹ oraz szereg dziwnych symboli. – Fantastyczne, po prostu fantastyczne – odpowiedzia³a cichym g³osem. – Czy jesteœ pewien, ¿e one s¹ naprawdê staro¿ytne? – Bez w¹tpienia – odrzek³ Indy. – Wystarczaj¹co du¿o takich grot znaleziono w tych okolicach. Z ca³¹ pewnoœci¹ patrzysz na malowi- d³a z epoki lodowcowej. – Spójrz na te kolory – czerwieñ, ¿ó³æ, br¹z, czerñ. Chcia³abym ich dotkn¹æ, ale chyba lepiej nie. – Z tego co wiem, farbê robiono z naturalnych minera³ów – po- wiedzia³ Indy. – Ciekawe, czego u¿yli jako spoiwa. – Pewnie krwi lub t³uszczów zwierzêcych. – S¹dzisz, ¿e to jest naprawdê istotne odkrycie? – spyta³a Mara. – Zale¿y, na co jeszcze siê tutaj natkniemy. W najgorszym wy- padku znaleŸliœmy trochê fascynuj¹cej paleolitycznej sztuki jaski- niowej, porównywalnej z tym, co odkryto ju¿ do tej pory. Mara przysunê³a siê bli¿ej œciany i wskaza³a palcem na czworo- no¿ne zwierzê, które wydawa³o siê mieæ pojedynczy róg wyrastaj¹- cy z g³owy. – Popatrz na to. To jednoro¿ec. Indy zaœmia³ siê. – Nie by³bym taki pewien. – Ja wierzê w jednoro¿ce – powiedzia³a cicho. – One naprawdê istnia³y. – Sk¹d wiesz? Mara przesunê³a siê wzd³u¿ fresku, oceniaj¹c rysunki. – Po prostu wierzê w to. Nie s¹dzisz chyba, ¿e ta jaskinia zosta- ³a ju¿ odkryta, co? – W¹tpiê. Nawet gdyby ¿adne z nas o niej nie s³ysza³o, miesz- kañcy wioski, z którymi rozmawialiœmy w Montignac, coœ by nam powiedzieli. Sprawiali wra¿enie dobrze poinformowanych, gdy py- taliœmy o wszystkie pozosta³e groty. – Chyba masz racjê. – Zobaczmy, co wiêcej tu znajdziemy – powiedzia³. Dziury w dwóch ze œcian prowadzi³y do kolejnych pomieszczeñ i Indy ruszy³ prosto w stronê najjaœniejszego pokoju. Krótki korytarz 

24 doprowadzi³ ich do komnaty z jeszcze wiêksz¹ iloœci¹ fresków. Œwia- t³o wpada³o przez szczelinê w odleg³ym rogu sklepienia, ale Indy zwróci³ uwagê na inne odkrycie. Kilka kroków od niego le¿a³a me- trowej wielkoœci gliniana figurka niedŸwiedzia, stoj¹cego na tylnych ³apach, a gdy rozejrza³ siê naoko³o, zauwa¿y³ dwie inne statuetki. Marazd¹¿y³aju¿dostrzecniedŸwiedziai przykucnê³atu¿przed nim. – Spójrz tylko na to! – Teraz powiedzia³bym, ¿e dokonaliœmy istotnego odkrycia – rzek³ Indy, przyklêkaj¹c na jedno kolano. – To znaczy, jeœli to jest naprawdê relikt z epoki kamiennej. – Szkoda, ¿e ma tyle tych ma³ych otworków na piersiach – za- uwa¿y³a Mara. Indy podniós³ z pod³ogi ostro zakoñczony kamieñ, który le¿a³ tu¿ obok niedŸwiedzia. – Popatrz tylko, ten kamieñ zosta³ obrobiony. Wydaje mi siê, ¿e szaman kuca³ tutaj i nak³uwa³ glinianego niedŸwiedzia. – Po co mia³by to robiæ? – Prawdopodobnie, ¿eby spowodowaæ œmieræ prawdziwego zwierzêcia. To magia, tak stara, jak te wzgórza. – Có¿ za przes¹dni ludzie musieli tutaj mieszkaæ. Indy wzruszy³ ramionami. – Dla jednych przes¹dy, dla innych religia. – Przeszed³ w po- przek pomieszczenia i oceni³ otwór w suficie. – Czy mo¿emy wyjœæ têdy? – spyta³a Mara. – Nie za bardzo uœmiecha mi siê wracanie do tej lodowatej wody. Wydawa³o siê, ¿e szczelina jest na tyle du¿a, ¿eby mo¿na siê ni¹ przeœlizgn¹æ, ale Indy natychmiast sta³ siê podejrzliwy. Ziemia na pod³odze jaskini wygl¹da³a na œwie¿¹. Zaraz potem dostrzeg³ odcisk stopy. Od razu ogarnê³o go rozczarowanie; statuetki by³y prawdopo- dobnie pochodzenia wspó³czesnego. – Ktoœ ju¿ tutaj by³ przed nami. – Co? Kiedy? – Nie tak dawno temu. – I nadal tu jestem. Indy obróci³ siê i zauwa¿y³ Walcotta, stoj¹cego u wejœcia do s¹- siedniej komnaty z wycelowanym w ich stronê rewolwerem. – Roland?! – krzyknê³a zdziwiona Mara. – Nie bêdziesz ju¿ musia³a siê martwiæ p³ywaniem w górê rzeki, kochanie – powiedzia³ Walcott. – Jak znalaz³eœ wejœcie? – spyta³ Indy.

25 – Jestem z natury leniwy, Jones. Szuka³em ³atwiejszej drogi do œrodka, a ¿e mia³em trochê szczêœcia, ma³y królik wskaza³ mi drogê. – Roland, od³ó¿ ten pistolet! – warknê³a Mara. – Ale¿, Maro. Wielce mi ciebie szkoda. Mia³em nadziejê, ¿e wszystko inaczej siê u³o¿y. – Pozb¹dŸ siê tego, Walcott, albo wrobiê ciê w niez³e bagno, gdy wrócimy do Pary¿a – zagrozi³ Indy, staraj¹c siê mówiæ stanow- czym tonem. Walcott zaœmia³ siê. – Ale z ciebie dzieciak, Jones. Taka szkoda, ¿e nie bêdzie ci dana szansa dorosn¹æ. – Roland, proszê. Niczego nie zrobiliœmy – b³aga³a Mara. – By³eœ tu pierwszy. Tobie przypadn¹ zas³ugi za odkrycie. Nie nam. Nagle Indy zrozumia³, o co chodzi³o. – To nie na zas³ugach mu zale¿y. On chce zachowaæ dla siebie znaleziska. – Masz racjê, Jones. Jest tu wiêcej pomieszczeñ i wiêcej relik- tów ni¿ widzicie, a ja zamierzam zabraæ, co do mnie nale¿y. – One nie s¹ twoje. Nie mo¿esz ich sprzeda栖 warknê³a Mara. – Nie jesteœ ³owc¹ skarbów. Jesteœ naukowcem. – Przemyœl to jeszcze – powiedzia³ Indy. Walcott machn¹³ rewolwerem. – Starczy tego gadania. Cofnijcie siê. Chcê zobaczyæ, jak siê tutaj dostaliœcie. Wracaj¹c do pierwszej komnaty, Indy zauwa¿y³ na pod³odze swój plecak. W œrodku znajdowa³ siê bicz. Ale zanim móg³ cokolwiek zrobiæ, Walcott i Mara weszli za nim do pomieszczenia. – Gdzie jest wejœcie? – spyta³ Walcott. Mara wskaza³a palcem na otwór. Walcott chwyci³ j¹ za kark i pchn¹³ w stronê dziury. Przy³o¿y³ broñ do jej g³owy i przyjrza³ siê uwa¿nie. – Têdy wiêc mo¿na trafiæ wprost do rzeki. Bardzo dobrze. – Zostaw j¹ w spokoju, Walcott – warkn¹³ Indy, przesuwaj¹c siê pomiêdzy Anglika i swój plecak. – Jeœli nie chcesz, ¿ebym jej zrobi³ krzywdê, lepiej rób, co ci mó- wiê. – Walcott odst¹pi³ od otworu, ca³y czas trzymaj¹c Marê za kark. – Chcê, ¿ebyœ przeczo³ga³ siê przez tê dziurê nogami do przodu, Jones. Indy natychmiast uzmys³owi³ sobie, ¿e Walcott ma zamiar za- strzeliæ go i zepchn¹æ cia³o do rzeki. Musia³ zaryzykowaæ i to szyb- ko. Z³o¿y³ rêce w b³agalnym geœcie i zacz¹³ prosiæ:

26 – Nie zabijaj nas, proszê. Nie zabijaj. – Zgi¹³ siê wpó³ i chwyci³ za brzuch. – Och, nie czujê siê zbyt dobrze. – Powiedzia³ to cien- kim, histerycznym g³osem. Walcott zaœmia³ siê i wtedy w³aœnie Indy chwyci³ plecak i cisn¹³ nim w jego stronê. Niestety, w poœpiechu nie trafi³ w cel. Jestem mar- twy, pomyœla³. Walcott wycelowa³ rewolwer w g³owê Indy’ego. – Ty cholerny... – Mara rzuci³a siê Rolandowi pod nogi, ³api¹c za kolana, a broñ wystrzeli³a w sklepienie jaskini. Indy run¹³ na Wal- cotta, chwyci³ go w pasie i obydwaj potoczyli siê, walcz¹c o broñ. Rewolwer wystrzeli³ ponownie, i jeszcze raz. Indy z³apa³ Walcotta za nadgarstek i uderzy³ nim o ziemiê, a œmiercionoœne narzêdzie wypad³o Anglikowi z d³oni. Walcott wykona³ gwa³towny ruch do przodu, aby je odzyskaæ, ale Mara zd¹¿y³a ju¿ kopn¹æ broñ poza zasiêg ramion laboranta. Indy wyszarpn¹³ bicz z plecaka i zamachn¹³ siê, by uderzyæ Walcotta, gdy ten czo³ga³ siê w kierunku rewolweru. Anglik krzyk- n¹³ z bólu, kiedy wêze³ na koñcu rzemienia przeci¹³ mu skórê na policzku. Rzuci³ siê do ty³u i siêgn¹³ po broñ, ale bicz zawin¹³ siê wokó³ rêki i Indy odci¹gn¹³ go. Walcott walczy³ za¿arcie, ale Mara by³a szybsza, podnios³a broñ i wycelowa³a. – Stój! – krzyknê³a. – Koniec gry, kolego – powiedzia³ Indy. – Hej, kochani, nie znacie siê na ¿artach? – zachichota³ Walcott, podnosz¹c rêce do góry i szczerz¹c zêby w uœmiechu. – Sprawdza- ³em was tylko. – Niez³y dowcip, Roland – odpar³a Mara. – My zdaliœmy test, ale ty obla³eœ – stwierdzi³ Indy. Walcott odwi¹za³ bicz z ramienia. – Mam nadziejê, ¿e nie bierzecie tego wszystkiego serio. Oczy- wiœcie, ¿e znaleziska powêdruj¹ do Sorbony. – Ty zaœ wyl¹dujesz w wiêzieniu za próbê zabójstwa. – Indy spojrza³ na Marê. – Lepiej daj mi rewolwer. Nie ufam mu. Kiedy podawa³a mu broñ, Walcott nagle podbieg³ w stronê œcia- ny, rzuci³ siê w otwór i znikn¹³ im z oczu. Chwilê póŸniej us³yszeli plusk, gdy wpada³ do wody. Indy zajrza³ w ciemn¹ dziurê. – Walcott? – krzykn¹³. Woda szemra³a w absolutnej ciszy.

27 – Powiem wam jedno. Nie bêdê za nim têskni³. Ani trochꠖ powiedzia³ jeden ze studentów, gdy wszyscy siedzieli na brzegu rze- ki w oczekiwaniu na policjê. – Ani ja – doda³ ktoœ inny. Indy i Mara wrócili do obozu i opowiedzieli, co siê sta³o. Ku ich zaskoczeniu, nikt nie wydawa³ siê bardzo zdziwiony faktem, i¿ Wal- cott dokona³ próby zabójstwa. Podczas gdy Indy uda³ siê do Monti- gnac, aby zg³osiæ wypadek, Mara zaprowadzi³a wszystkich do grot, przypuszczalnie po to, by szukaæ Walcotta. Kiedy Indy nadszed³ z ¿an- darmem i kilkoma mieszkañcami miasteczka, Mara i czêœæ uczestni- ków wyprawy czeka³a u wejœcia do jaskini, a reszta w³óczy³a siê po pieczarach, badaj¹c malowid³a skalne i figurki. ¯andarm przej¹³ kontrolê nad sytuacj¹ i rozkaza³ wszystkim opuœciæ jaskiniê. Teraz, kiedy miejscowi prowadzili swoje w³asne poszukiwania, Indy’ego powoli zaczê³o mêczyæ wys³uchiwanie cy- nicznych uwag kolegów ze studiów i postanowi³ siê przejœæ. – Mogê siê przy³¹czyæ? – spyta³a Mara. – Pewnie. – Wszyscy oni zachowuj¹ siê tak dziecinnie, jakby to by³ jeden wielki dowcip – powiedzia³a. – Nie byli razem z nami w jaskini. – Indy popatrzy³ w stronê miejsca, gdzie rzeka wyp³ywa³a spod wzgórz. Dojrza³ w oddali ¿an- darma, który najwyraŸniej kierowa³ siê w ich stronê. – Ale jednak... – Wiem. Bêdê naprawdê szczêœliwy, kiedy to wszystko siê skoñ- czy i udamy siê z powrotem do Pary¿a – powiedzia³ Indy, zmierza- j¹c w kierunku policjanta. – Ja równie¿. Uœmiechn¹³ siê do Mary. – Mo¿e moglibyœmy siê wspólnie wybraæ do kana³ów albo coœ w tym stylu. Nie odpowiada³a przez kilka sekund. – Chcia³abym, ale... – Masz jednak ch³opaka? – Nie, to nie o to chodzi. Lubiê ciê, Indy. Naprawdê. Ale pro- blem w tym, ¿e wyje¿d¿am z Pary¿a w przysz³ym tygodniu. – Opuszczasz nastêpny semestr? – Nie wracam ju¿ na Sorbonê. Dosta³am stypendium na Uni- wersytecie Rzymskim. Tam w³aœnie zamierzam ukoñczyæ doktorat. To jest naprawdê odpowiednie miejsce dla historyka sztuki.

28 – No có¿, cieszê siê z twojego szczêœcia... Powodzenia. – Szkoda, ¿e nie spotka³am ciê wczeœniej – odrzek³a ze smut- kiem w g³osie. Indy wzruszy³ ramionami. – Có¿, czasami tak siê uk³ada. – Bêdziesz do mnie pisa³? – spyta³a. – Jeœli tylko chcesz. Dotknê³a jego ramienia. – Sprawi³oby mi to przyjemnoœæ. Napiszê do ciebie, jak tylko dojadê i znajdê zakwaterowanie. – Nie ma ¿adnego œladu cia³a po drugiej stronie wzgórz, gdzie wyp³ywa rzeka – powiedzia³ ¿andarm, gdy ju¿ do nich dotar³. – Oczy- wiœcie to jeszcze nic nie znaczy. Mog³o siê zapl¹taæ gdzieœ pod zie- mi¹, albo te¿ rzeka je znios³a. – Ale pan s¹dzi, ¿e on nie ¿yje? – spyta³a Mara. – Prawdopodobnie skrêci³ kark podczas upadku. Mo¿e, pomyœla³ Indy. Z dziwnego powodu nie opuszcza³o go jednak wra¿enie, ¿e Walcott mimo wszystko zdo³a³ w jakiœ sposób prze¿yæ i uciec.

29 3. Trzy razy W Nowa Anglia – maj roku 1928 Mê¿czyŸni w bia³ych kombinezonach stali na d³ugich drabinach i przycinali gêste, spl¹tane pêdy bluszczu, zas³aniaj¹ce ca³kowicie du¿e, kwadratowe okna. Pracowali pod uwa¿nym spojrzeniem gar- gulca, który patrzy³ na nich z góry, z gzymsu starego ceglanego bu- dynku. Poni¿ej t³umy studentów k³êbi³y siê na chodnikach promena- dy miasteczka uniwersyteckiego. Ka¿demu zale¿a³o, by zd¹¿yæ z jednego wyk³adu na drugi. Indy zatrzyma³ siê na moment, by przyjrzeæ siê pracy. Wci¹gn¹³ g³êboko œwie¿e, wiosenne powietrze i ruszy³ dalej. Jeszcze tylko dwa tygodnie zajêæ i bêdzie wolny, pomyœla³ i uœmiechn¹³ siê sam do sie- bie. Baga¿e zosta³y ju¿ spakowane, a bilet na poci¹g do Cortez w Co- lorado le¿a³ na kredensie. To mo¿e byæ wspania³e lato! Jego myœli zaprz¹tnê³y wakacyjne plany; mia³ zamiar oddaæ siê czemuœ, co w wyobraŸni nazywa³ trze- ma W – w³óczêdze, wypoczynkowi i wspania³ej kobiecie. Pierwsze dwa elementy mia³ zapewnione, ostatni zaœ mo¿liwy do spe³nienia, co wynika³o z biegu zdarzeñ. Oczywiœcie wszystko œciœle wi¹za³o siê z jego badaniami, prawdziwym powodem, dla którego wybiera³ siê w podró¿, a uniwersytet wspiera³ go finansowo. Jednak w opinii Indy’ego tego lata praca w Four Corners powinna okazaæ siê czyst¹ przyjemnoœci¹. Nie tylko wróci na po³udniowy zachód, gdzie spêdzi³ kilkana- œcie lat dzieciñstwa, ale spotka siê jeszcze z Mar¹ Rogers, po raz pierwszy od kiedy siê z ni¹ po¿egna³ w Pary¿u cztery lata temu. Ich romans zosta³ raptownie uciêty zanim jeszcze zd¹¿y³ rozkwitn¹æ, ale

30 przez ostatnie dwa lata uda³o im siê o¿ywiæ stare uczucia poprzez korespondencjê; pisywali do siebie coraz czêœciej. Kiedy dotar³ do budynku administracyjnego, dwie studentki z za- jêæ, które prowadzi³, przeciê³y mu drogê i wpad³y na niego. Wie- dzia³, ¿e kolizja ta nie by³a przypadkowa, ale i tak przeprosi³. – Profesorze Jones, czy czyta³ pan ju¿ tê now¹ ksi¹¿kê Franza Boasa Antropologia a ¿ycie nowo¿ytne? Podobno obala teoriê rasy nadludzi. Indy uœmiechn¹³ siê. – S³ysza³em o tym, Millie, ale prawdê mówi¹c, dotychczas zaj- mowa³em siê wy³¹cznie studiowaniem ¿ycia w czasach staro¿ytnych. Mo¿e jednak któregoœ dnia nadrobiê zaleg³oœci. A teraz wybacz, pro- szê, jestem umówiony na lunch. – Ciekawe z kim – powiedzia³a studentka, gdy siê oddala³. Pojecha³ wind¹ na najwy¿sze piêtro budynku administra- cyjnego w towarzystwie profesora o bia³ych krzaczastych brwiach, podpieraj¹cego siê lask¹. By³ nadal w doskona³ym nastroju i nie myœl¹c nawet o tym, zacz¹³ nuciæ pod nosem popularn¹ piosen- kê zas³yszan¹ w radiu. Stary profesor zmarszczy³ brwi, po czym spyta³: – Czy mi siê tylko wydaje, czy próbuje pan podœpiewywaæ Ma- kin Woopee? Indy zaœmia³ siê. – Có¿, nie jest to z pewnoœci¹ Button Up Your Overcoat. Winda zazgrzyta³a i stanê³a w miejscu. Indy wkroczy³ na plu- szowe dywany klubu wydzia³owego. Œciany pokryto tu bogat¹ ma- honiow¹ boazeri¹, a gdzieniegdzie wisia³y du¿e portrety poprzed- nich rektorów uniwersytetu. Kilkanaœcie mocno wysiedzianych krzese³ rozrzuconych by³o po korytarzu, wiêkszoœæ z nich zajmowa- li mê¿czyŸni, czytaj¹cy „New York Times” i pal¹cy fajki. – Dzieñ dobry. Czym mogê s³u¿yæ, profesorze... Indy obróci³ siê i zauwa¿y³ przed sob¹ mê¿czyznê w smokingu, z zaczesanymi do ty³u w³osami. – Jones. Czekam na kogoœ. Powinien tu byæ lada chwila. – Zarezerwujê panu stolik dla dwóch osób – powiedzia³ kelner, po czym siê oddali³. Indy zawsze wola³ spo¿ywaæ lunch w kafejce na obrze¿u kam- pusu, kiedy tylko nie jada³ u siebie w biurze, ale zdawa³ sobie te¿ sprawê, ¿e Marcus Brody doceni spokojniejsze i nieco bardziej do- stojne wnêtrze klubu wydzia³owego. Poszukuj¹c wzrokiem wolnego

31 krzes³a, zauwa¿y³ dwóch kolegów z wydzia³u archeologii, siedz¹- cych na sofie. Spogl¹dali w jego kierunku i wymieniali siê uwagami. Znakomicie, pomyœla³. Teraz powinien podejœæ i pogadaæ z nimi, jakby byli najlepszymi kumplami. Na szczêœcie nagle drzwi windy otworzy³y siê i wyszed³ Brody, co oszczêdzi³o Indy’emu tego obo- wi¹zku. – Witam, Indy. Mi³o ciê widzieæ. – Brody uœmiechn¹³ siê i po ojcowsku poklepa³ go po ramieniu. – Mam nadziejê, ¿e nie kaza³em ci d³ugo czekaæ. – Sk¹d¿e znowu, Marcus. – Indy wzi¹³ starszego mê¿czyznê pod rêkê. – ChodŸmy, stolik ju¿ na nas czeka. Ledwie zd¹¿yli siê usadowiæ, a ju¿ pojawi³ siê kelner i zebra³ zamówienia: gulasz wêgierski dla Brody’ego i miseczkê minestrone dla Indy’ego. – By³em akurat w mieœcie, wiêc wpad³em na pomys³, by zatrzy- maæ siê i sprawdziæ, co u ciebie s³ycha栖 powiedzia³ Brody. – Nie mog³oby byæ lepiej. Lubiê uniwersytet, miasto równie¿, ale najbardziej podoba mi siê fakt, i¿ nie jestem tu ograniczony tak jak wtedy, gdy uczy³em archeologii celtyckiej. Indy straci³ posadê asystenta profesora na Uniwersytecie Lon- dyñskim, poniewa¿ jego zainteresowanie archeologi¹ celtyck¹ os³a- b³o. Pragn¹³ odkrywaæ inne kultury staro¿ytne, a potraktowane to zosta³o jako brak zaanga¿owania. Tutaj wszystko wygl¹da³o inaczej. Zamiast specjalizowaæ siê w konkretnej kulturze, jego zaintereso- wania mog³y zostaæ skierowane na archeologiê staro¿ytnych jêzy- ków i symboli. By³a to niejako furtka do studiowania i badania do- wolnych cywilizacji w dowolnych przedzia³ach czasowych. Tego w³aœnie chcia³ najbardziej. – Có¿, mi³o mi to s³yszeæ. – Brody nerwowo zgina³ i rozprosto- wywa³ palce. – S³ysza³em pochlebne opinie. Brody zastêpowa³ Indy’emu ojca przez d³ugie lata, po tym, gdy ten porzuci³ jêzykoznawstwo na rzecz archeologii, a jego prawdzi- wy ojciec zaprzesta³ wszelkich kontaktów. Brody, w gruncie rzeczy, poprowadzi³ jego karierê, poleci³ go na zajmowane stanowisko, a co wiêcej – odegra³ istotn¹ rolê w zdobyciu przez niego pierwszej pra- cy nauczyciela w Londynie. Indy zna³ go dobrze i zawsze potrafi³ zauwa¿yæ, ¿e coœ go trapi. – A teraz powiedz mi, o czym chcia³eœ naprawdê porozmawiaæ. O co chodzi, Marcus? Brody rozprostowa³ palce i po³o¿y³ d³onie na stole.