ala197251

  • Dokumenty305
  • Odsłony42 632
  • Obserwuję43
  • Rozmiar dokumentów560.3 MB
  • Ilość pobrań30 319

Jay McLean - Combative - (Wojowniczy)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :3.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Jay McLean - Combative - (Wojowniczy).pdf

ala197251 EBooki Jay McLean
Użytkownik ala197251 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 265 stron)

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 1

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 2 Combative Jay McLean Tłumaczenie to, w całości należy do autora książki, jako jego prawa autorskie. Tłumaczenia są tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji danego autora. Tłumaczenia nie służą do otrzymywania korzyści materialnych. Nie wyrażam zgody na rozpowszechniania tego tłumaczenia! Tłumaczenie nieoficjalne: RebelliousGirl

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 3 Proszę pamiętać, że nie jest to romans o wojowniku, motocykliście, miliarderze, samcu alfa lub BDSM, i w żaden sposób, w ogóle, nie obejmuje żadnej formy seksu z dinozaurami.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 4 Dla Debbie Flowers; za powiedzenia mi pewnego dnia, bym „napisała w końcu tą cholerną książkę.” Oto jest ta cholerna książka.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 5 „Dawno, dawno temu, był sobie chłopak, który kochał dziewczynę, a jej śmiech był pytaniem, na które odpowiadając chciał spędzić całe swoje życie.” - Nicole Krauss, The History of Love

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 6 Prolog……………………………....………………………8 Rozdział pierwszy…………………………….…………..12 Rozdział drugi……………………………….…………...20 Rozdział trzeci………………………………..…………..28 Rozdział czwarty…………………………………………38 Rozdział piąty…………………………………….………59 Rozdział szósty………………………………….………..69 Rozdział siódmy…………...……………………..………82 Rozdział ósmy…………………………………..….……..89 Rozdział dziewiąty……………………………...………..92 Rozdział dziesiąty……..…….…………………………..101 Rozdział jedenasty……………………………………...116 Rozdział dwunasty……………………………………...124 Rozdział trzynasty………….…………………………...137 Rozdział czternasty……….…………………………….144 Rozdział piętnasty……….……………………………..158 Rozdział szesnasty……….………………………….….174 Rozdział siedemnasty………………………………..…180 Rozdział osiemnasty………………………………..…..190 Rozdział dziewiętnasty…………………………….......199

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 7 Rozdział dwudziesty……………………….…………...207 Rozdział dwudziesty pierwszy………………………...220 Rozdział dwudziesty drugi……………………………224 Rozdział dwudziesty trzeci…………………………....231 Rozdział dwudziesty czwarty…………………………247 Rozdział dwudziesty piąty……………………………251 Rozdział dwudziesty szósty…………………………..258 Epilog………………………...………………………..264

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 8 Zginam palce, oglądając zasuszoną krew rozsmarowaną dookoła moich kostek. Powinienem być w domu, wybijając z nich gówno. Ale nie jestem. Zamiast tego, znajduję się w małym pokoju, z niczym, prócz stołu i dwóch krzeseł. Nie wiem, jak do kurwy wpakowałem się w ten bałagan. Właściwie, to jednak wiem, ale dupek powiedział gówno i nie miałem wyboru. To kłamstwo. Był wybór. Zrobiłem swoje i skończyłem tutaj. Drzwi otwierają się i wchodzi mundurowy; stoi do mnie plecami – rozmawiając z zapałem z kimś po drugiej stronie drzwi. – Zajmę się tym, Pulver – mówi, zanim zamyka drzwi, a potem… nic. Po prostu stoi i gapi się na zamknięte drzwi. Jego ramiona raz falują, a głowa porusza się na boki. A potem powoli się odwraca. Kąciki moich ust się unoszą, ale opadają, kiedy widzę jego szarpnięcie głową. Ten ruch jest tak niewielki, że jeśli nie koncentrowałbym się na nim, to bym nie zauważył. Jego wzrok przesuwa się do kamery w rogu. To ułamek sekundy, ale rozumiem. Podwija rękawy swojej świeżej, białej koszuli i zajmuje miejsce dostępne po drugiej stronie stołu. Opierając się na ramionach, pochyla się do przodu. – Parker. Uśmiecham się głupawo. – Oficerze. – Detektywie – poprawia. – Kto by pomyślał – bełkoczę.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 9 Jego rysy łamią się na chwilę, ale sekundę po tym jego maska wskakuje na miejsce. Patrzy w dół na otwarty folder przed sobą, jego oczy skanują strony, a potem podnosi wzrok. – Kyler Parker? – Pyta, mimo tego, że wie już kim jestem. Przytakuje raz. Jego oczy osiadają na kajdankach zdobiących moje nadgarstki. Wypuszczając powietrze z irytacją, przechyla się na bok i wsuwa rękę do kieszeni, wyjmując zestaw kluczy. W sekundzie, kiedy odpina kajdanki następuje walenie w drzwi. Jego oko drga, przyprawiając mnie o chichot. Inny mundurowy, tym razem grubszy, stoi w drzwiach ze zmrużonymi oczami. – Davis – to wszystko, co mówi. – Powiedziałem, że sobie z tym poradzę! – Wstaje i idzie do drzwi, następnie mocno nimi trzaska przed twarzą tłustego mundurowego. Gdy rozpościera się na siedzeniu, ponownie przyjmuje swoją postawę z wcześniej. – Jesteś w lekkim bałaganie. Przytakuje ponownie. Wyciąga zdjęcie z folderu, teraz umieszczonego na środku stołu, i popycha je pod mój nos. – Poznajesz go? Kolejne kiwnięcie. – Złamałeś mu szczękę, nos, żebro i przebiłeś płuco. Dokonałeś też kilku ciężkich uszkodzeń jego prawego oka. Nie wiadomo czy będzie kiedykolwiek ponownie w pełni sprawne. – Unosi brwi. – Było warto? Przeczyszczam gardło i pochylam się do przodu, kopiując jego pozycję.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 10 Rozbawienie wypełnia jego oczy. Następnie, tak po prostu, ściera ją ze swojej twarzy. – Jesteś niemy? Przygryzam wargę, aby stłumić uśmiech. Smak mojej krwi uderza w język. On ukrywa swój uśmiech. – Czy to smakuje jak zwycięstwo? Przyciągam brodę do piersi i robię co w mojej mocy, by utrzymać to razem. Szuranie krzesła przykuwa moją uwagę. Jest teraz na nogach, pracując na swój sposób nad czymś. Zatrzymując się obok mnie, siada na krawędzi stołu. – Ky – zaczyna, a następnie zatrzymuje się dla, jak zakładam, dramatycznego efektu. – Mogę nazywać cię Ky, prawda? – Nie daje mi szansy, aby odpowiedzieć, zanim dodaje: - Sprawa wygląda tak. Świadkowie mówią, że trzeba było cię z niego ściągać, a mimo to, ty nadal rzucałeś cios za ciosem. Szkody, jakie wyrządziłeś – jest tego dużo więcej. Oczywiście on wnosi zarzuty, skoro jest właścicielem baru, który zdemolowałeś, ponieważ nie potrafisz kontrolować swojego temperamentu. – Pieprz się. Unosi brwi. Następnie odchrząkuje, krzyżując ręce na klatce piersiowej. – Mogę ci ę tu po prostu zostawić. Możesz iść do sądu – przechodząc przez tą całą procesową rzecz. Założę się, że twoje szanse na wypuszczenie są wysokie – były walczący weteran cierpiący na zespół stresu pourazowego… całe to gówno. A prawda? Prawda jest taka, że mogłoby to zadziałać, jeśli porozmawialibyśmy o ataku, ale nie rozmawiamy. Mówimy tu o usiłowaniu zabójstwa, Parker. Opieram się na krzesełku i patrzę na niego. – Jestem tutaj, aby przedstawić ci umowę – którą powinieneś zawrzeć. – Wzdycha i opuszcza głowę, po czym odpycha się od stołu. Sięga do kieszeni, wyciągając parę kajdanek, takich samych, jakie miałem, gdy tu wszedłem. Umieszcza je dookoła moich nadgarstków – luźniej niż były wcześniej. – Masz

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 11 jedną noc. – Wkłada swoją wizytówkę do mojej dłoni. – Jeden z oficerów będzie cię obserwował. Proponuję ci się napić i przemyśleć moją ofertę. – Pieprzę twoją ofertę. On uśmiecha się głupkowato. – Pieprzę twoje życie.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 12 Patrzę ponad moim ramieniem, ale nic się nie zmieniło. Oficer Declan, biedny dupek wybrany na moją opiekunkę, nie poruszył się ze swojego miejsca w ciągu ostatnich dwóch godzin. Przekręcając wizytówkę między palcami, przypatruję jej się z zaciekawieniem. Detektyw Jackson Davis, tuż nad logo Departamentu Policji Filadelfii. I jego ręcznie napisana notatka: spotkaj się ze mną w Barze Coltona. – Dupek – mamroczę pod nosem. – Ja jestem dupkiem? To ty jesteś jedynym, który odszedł i nigdy nie spojrzał się wstecz. Wzdrygam się na siedzeniu – nie z powodu jego pobytu tutaj, bo spodziewałem się tego, ale ze względu na surowość jego słów. – Jackson – witam, dokładnie w momencie, kiedy on zajmuje stołek obok mnie. – Byłem pewien, że chociaż zadzwonisz. Nie spodziewałem się wiele, może jakieś ‘hej brachu, jestem żywy.’ Wracam wzrokiem do oficera Declana, ale jego już tutaj nie ma. - Powiedziałem mu, żeby poszedł – stwierdza. – Więc, cieszę się, że rzeczywiście przeczytałeś moją notatkę, zamiast wyrzucić kartkę, jak myślałem, że zrobisz. Obniżam głowę i wpatruję się w piwo w mojej dłoni. – Mówiłeś coś o ofercie? Zamawia dla siebie piwo i odwraca się do mnie. – Potrzebuję twojej pomocy. Nie odpowiadam. Nie wiem jak. Byłem już popierdolony i nic, co zaoferuje nie będzie w stanie mnie uratować. To nie ocali jego.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 13 Wypowiada moje imię, a następnie milknie na dłuższą chwilę. – To dotyczy ciebie. Odwracam się do niego. – O czym ty, do cholery, mówisz, Jax? Przeczesując ręką włosy, bierze łyk piwa dopiero co mu podanego. – To zostaje między nami. Rozumiesz? – Oczywiście. Cokolwiek. – Pracuję nad pewną sprawą. Jest to organizacja zajmująca się podziemnymi walkami, ale podejrzewamy, że to coś więcej. – Więcej? – Sądzimy, że to przykrywka dla gangu narkotykowego. – Więc gdzie wkraczam ja? – Potrzebuję cię do walki. – Ja nie walczę. – Dość pewne, że facet, którego właśnie umieściłeś w szpitalu powie coś innego. – Wypuszcza ciężkie westchnienie. – Co on, do cholery, powiedział, że tak cię to rozwścieczyło? Moja szczęka się zaciska. Palce zwijają mi się, mocniej ściskając piwo. – Powiedział, że wojna była fałszywa i walczyliśmy za sprawę, która nie istniała. – Przeszukuję jego twarz, czekając aż powie mi, jaki jestem głupi, ale to nigdy nie nadchodzi. Dodaję: – Walczyłem, żeby mógł budzić się każdego dnia i nie bał wyjść ze swojego pieprzonego domu, a on twierdzi… – Trzeba było go zabić. Wzruszam ramionami. – Może. – Więc? – Więc co?

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 14 – Wchodzisz w to? Nie mam żadnych informacji, co, do cholery, ta oferta obejmuje, ale to nie jest ważne. Ważne jest dlaczego. – Dlaczego? Natychmiast jego oczy zamieniają się w kamień. – Oni sprzedają gówno dzieciom. I kiedy mówię gówno, mam na myśli gówno. To jak ekstazy w pigułkach lub odwrotnie. – I w jaki sposób dotyczy to mnie? – Pytam, chociaż już znam odpowiedź. – Ponieważ, Ky, myślę, że to samo gówno zabiło Steve. KY Wiek: Czternaście lat – Każdego cholernego dnia – wymamrotałem do siebie. Rzuciłem plecak i powoli podszedłem do placu zabaw. Każdego dnia przechodzę obok i widzę tą samą sytuację – dwójkę dzieci wybijającą gówno z kogoś. Normalnie bym odszedł i to zignorował. Jednak byłem tutaj – kilka kroków od nich – i już miałem dosyć ich bzdur. – Wiemy, że masz pieniądze, gówniarzu! – krzyknął jeden z nich. – Nie mam! – pisnęła ich ofiara. Każdego. Cholernego. Dnia. – Daj je nam, ty cioto! Jeden z nich kopnął dziecko leżące już na ziemi. To musiało być bardzo bolesne, ponieważ skowyczał i wołał: – Tutaj! Po prostu to weź!

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 15 Skrzyżowałem moje ramiona i wypchnąłem klatkę piersiową. – Hej! Zostawcie go! Niemal w synchronizacji, dwa brutale się odwróciły; już ze zwężonymi oczami. – Nie wtrącaj się, Parker. To nie ma nic wspólnego z tobą! Rozpoznałem oprawców ze szkoły. Byli bliźniakami, dwa lata starsi ode mnie; Harry i Barry Berry. Oczywiście ich rodzice byli tak głupi, jak ich potomstwo. Ubogi, pobity chłopak powoli wstał, otrzepując przy tym swoje ubrania. Miał rozciętą wargę i ranę na policzku. – Wszystko w porządku, Ky, po prostu idź do domu. – Tak, Ky, po prostu idź do domu! – Barry zaszydził. Spojrzałem na niego i jego brata, zastanawiając się, czy poradzę sobie z obojgiem. Na szczęście dla mnie, mój nagły wzrost uderzył we mnie w wieku dwunastu lat. Byłem wysoki, ale nie, że zbudowany. Nie, żeby to miało znaczenie. Dorastałem wokół tego gówna całe moje życie. Zrobiłem krok do przodu. – Nie. – Co zamierzasz zrobić? Walczyć przeciwko nam dwóm? Pobity dzieciak dostał się między nas, stając się moją tarczą, jakby w jakiś sposób mógł mnie ochronić. Nie mógł nawet obronić siebie. – Przestań – powiedział do mnie. Następnie zwrócił się do reszty: – Dałem wam moje pieniądze. Możecie już odejść. – Nie – wcinam się. – Oddajcie mu jego pieniądze! Barry zrobił krok do przodu, jego postawa odzwierciedlała moją. – Albo co, Parker? Jego pięść była w połowie drogi do mojej twarzy, zanim zareagowałem pochylając się i oplatając jego brzuch. Bezpośrednie uderzenie w moje ramię

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 16 sprawiło, że chciało mi się płakać z bólu, ale nie pozwoliłem sobie tego okazać. Nie pokazałem tego nawet, kiedy Harry rzucił się na mnie, gdy leżałem z Barrym na ziemi. Zaczął mnie wyginąć, by odciągnąć mnie od jego brata, ale kopnąłem go w tył kolana na tyle mocno, by się poddał. Ich ofiara krzyknęła i rzuciła się na Harry’ego, chwytając plecak stojący nieopodal i okładając nim go. Wykonałem dwa uderzenia pięścią w jelita Barry’ego, zanim miałem okazję spojrzeć na Harry’ego, teraz przeklinającego i leżącego na ziemi, starającego się obronić przed każdym kolejnym uderzeniem plecaka. Z pięścią zaciśniętą na kołnierzyku Barry’ego, wrzasnąłem: – Oddaj mu jego pieniądze, a kiedy to zrobisz, daj mu także wszystkie swoje! Harry jęknął obok mnie. – Ty też, dupku! – W porządku! – powiedział Barry, jego ręka już była w kieszeni. Harry zaklął ponownie. – Dobrze! – krzyknął. – Tylko weź tego psychopatę ode mnie. Próbowałem powstrzymać swój śmiech, kiedy oglądałem jak dzieciak wymierzył jeszcze jedno uderzenie przed wypuszczeniem maniakalnego śmiechu. Wstając, wziąłem pieniądze, które bardziej niż chętnie wpychali mi do ręki. Uciekli, gdy tylko nadarzyła się okazja. – Nie musiałeś tego robić, Ky – powiedział cicho dzieciak. – Poradziłbym sobie. Starałem się za bardzo mu nie przyglądać, kiedy wręczałem mu pieniądze. – Jak masz na imię? – Jackson – odpowiedział. – Mieszkam obok ciebie. Podniosłem plecak z ziemi i starałem się sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałem go wcześniej. Ale znowu, nie podejmowałem świadomego wysiłku, aby przywiązywać zbyt dużą uwagę do moich sąsiadów. – Przykro mi, nie poznaję cię – powiedziałem bez przekonania.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 17 – W porządku. Nie spodziewałem się tego. Zgaduję, że poniekąd ciebie jest trudno nie znać. *** Poszliśmy do domu w martwej ciszy, tylko zatrzymując się, kiedy otwierałem bramę. – Więc to jestem ja… – powiedziałem cicho. Spojrzałem na mój dom, zauważając, że nie zmieniło się wiele wciągu dwóch lat, odkąd się tu przenieśliśmy. Wtedy; to był wspaniały obraz podmiejskiego domu. Teraz – słowo zadupie nawet tego nie odzwierciedla. To był dokładnie ten rodzaj domu, którego można było się spodziewać po kimś takim, jak mój tata i jego patetycznych znajomych do okupowania. Na początku sąsiedzi wzywali policję z powodu zbyt głośnej muzyki i ogólnych dupkowatych dźwięków, które nigdy nie milkły. Policjanci przybyli kilka razy, ale nigdy nic nie zrobili. Po kilku miesiącach, liczba rowerów na naszym podwórku przewyższała liczbę mieszkańców żyjących na ulicy. Myślę, że nie mieli wyboru, jak pogodzić się z jego gównem. Tak jak ja. Moje frontowe drzwi otworzyły się i wyszedł tata – półnagi, z tatuażami na widoku – dziwacznie się drapiąc. Jego oczy zwęziły się na nas. – Wspaniale – szepnąłem sarkastycznie. – Cóż, czyż to nie jest bezużyteczny debil! – Krzyknął tata. Jackson pokręcił głową; jego wzrok opadł, kiedy bawił się paskami od swojego plecaka. Czekał, aż usłyszał zamykanie drzwi frontowy, po czym podniósł ponownie na mnie wzrok. – Więc to był mój tata – wymamrotałem. Po wepchnięciu ręki do kieszeni, wyciągnął pieniądze odebrane od bliźniaków. – Powinieneś to wziąć. – Nie. – Machnąłem ręką.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 18 Wziął moją dłoń i włożył w nią zwinięte banknoty. Byłem zamrożony w miejscu - nie wiedząc, jak zareagować. Litość – zwłaszcza od niego, była ostatnią cholerną rzeczą, jakiej chciałem. – Zobaczymy się potem, Jackson – zacząłem odchodzić, ale chwycił mnie za ramię. – Gdzie teraz idziesz? Spojrzałem na jego rękę na moim ramieniu, a potem na moje drzwi. – Prawdopodobnie poturbować mój tyłek. – Szydzę. – Jeszcze raz. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć – może zadać kilka pytań, których do tej pory nikt nie miał jaj wypowiedzieć. – Hej… - jego głos drżał, jakby był zdenerwowany. – Może powinniśmy jakoś wykorzystać te pieniądze? Zdobyliśmy je, prawda? Weszliśmy do najbliższej taniej restauracji i zamówiliśmy wszystko, na co mogliśmy sobie pozwolić – nawet słodkości, z powodu otrzymanego dofinansowania. Rozmawialiśmy na temat filmów i programów telewizyjnych. Okazało się, że był tylko o rok młodszy ode mnie. Mógłbym przysiąc, że z jego wyglądu i sposobu działania nie był starszy niż dziesięć lat. Po kilku minutach zjadłem wszystko, i patrząc na niego, jak je, oparłem się na krześle z wielkim uśmiechem na twarzy. – Lubisz to? – zapytałem. Pokiwał głową z entuzjazmem. – Chcesz wiedzieć dlaczego? – Dlaczego? – Bo to smakuje jak zwycięstwo. *** Jackson nie zaoferował luźnej rozmowy, a nawet powitania, kiedy pojawiłem się na miejscu następnego ranka. Prowadzi mnie do tego samego pokoju co noc

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 19 wcześniej i wskazuje bym usiadł. Potem zdejmuje marynarkę, siada, i popycha zdjęcie pod mój nos. – Nate DeLuca – mówi. Podnoszę obrazek, by bliżej się przyjrzeć. To nie jest jakieś tam zdjęcie; to zdjęcie z nadzoru policyjnego, i z tego co widzę, nie ma absolutnie nic godnego uwagi w tym facecie. Ciemne włosy wystając spod czapki bejsbolowej, średnia budowa, w tym samym wieku co ja, może kilka lat starszy. To w zasadzie wszystko, co mogę podać. – I? – pytam. – I to jest osoba, do której musisz się zbliżyć. Prowadzi walki, ale jak powiedziałem, podejrzewamy, że to przykrywka do narkotyków. Musisz go poznać. Musisz nim żyć i oddychać. A jeśli możesz to zrobić – dostać się do jego kręgu, dostać się do jego głowy – to może doprowadzić nas do osób odpowiedzialnych za Steve… – przerywa i patrzy w dół na stół, zdając sobie sprawę z błędu, jaki miał popełnić. – Za śmierci… - poprawia się. – A co ty z tego będziesz miał? – Sprawiedliwość.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 20 Walki, powiedział mi Jackson, odbywają się w barowych piwnicach w całej Filadelfii. Można wkupić się z pięciu głównych członkostw VIP. Członkostwa były ograniczone do dwustu. Pokazujesz się i zachowujesz jak kutas: twoje członkostwo odwołane. Miejsca są rozpisane dla zaledwie sześćdziesięciu osób, wybranych losowo, za pośrednictwem wiadomości tekstowej na dwie godziny przed rozpoczęciem walki wieczoru. Aby dostać się do piwnic, trzeba najpierw spotkać się gdzieś poza docelowym miejscem, pokazać wiadomość w telefonie, wysłać ją ponownie na ten numer, a oni odznaczą cię na liście. Oczywiście, Jackson przygotował to wszystko w ciągu kilku dni, odkąd zgodziłem się na ofertę. Zrobiłem wszystko, o co mnie poproszono, a teraz znalazłem się stojący w barowej piwnicy, w której nigdy wcześniej nie postawiłem stopy. To miejsce jest dokładnie takie, jak sobie wyobrażałem, małe pomieszczenie z ledwie wystarczającym miejscem do poruszania się. Tłum jest hałaśliwy, ale oczywiście na tyle zainteresowany walkami, żeby wybulić pięć kawałków za samo oglądanie. Ale ja nie oglądam walk. Zamiast tego, obserwuję tłum, mając nadzieję na dostrzeżenie mężczyzny, którego nigdy wcześniej nie spotkałem. Człowieka, którego życie mam zamiar zrujnować. Jego imię – Nate DeLuca – powtarza się w mojej głowie w kółko, grając zakładnika w moim umyśle. Muszę żyć i nim oddychać; to jest to, co powiedział Jax. I to jest to, co mam zamiar zrobić. Ponieważ Jax nie jest tylko jakimś początkującym detektywem. On nie jest nawet starym przyjacielem. Jax jest moim bratem. KY Wiek: Piętnaście lat

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 21 Siedziałem ponownie na dachu, kiedy chaos nastąpił w moim domu. Byłem w łóżku przez ponad godzinę, zanim w końcu zrzuciłem z siebie kołdrę i zaakceptowałem, że sen będzie niemożliwy. Trzymając rękę blisko piersi – wymanewrowałem przez otwarte okno w mojej sypialni i wspiąłem się na dach, nie zwracając uwagi na nagły wybuch gęsiej skórki, pokrywającej moją skórę. Zastanawiałem się przez chwilę, czy udało mu się tym razem przemieścić moje ramię lub po prostu je wyrwać. Tak, zrobiłem wystarczająco dużo badań w internecie, aby wiedzieć, że jest różnica. Dzisiejszy powód mojego pobicia – tata był pijany. To było to. Byli tam też tam ciągle nowi ludzie. On, w połączeniu z alkoholem i publicznością, zawsze stwarzał dobry czas dla każdego. Każdego prócz mnie. Mimo, że byłem duży jak na swój wiek, nie byłem dla niego konkurencją. Dając nam rok – to mogłaby być inna historia. Nawet gdybym mógł dać mu radę, to pewne jak cholera, że bym nie spróbował. To zrobiłoby mnie tak samo złym jaki jest on, a ostatnia rzeczą jaką kiedykolwiek chciałem, to być właśnie jak on. Powoli siadając, oparłem ręce na kolanach i patrzyłem w gwiazdy. – Życzę sobie siły, życzę sobie siły – wyszeptałem. Potem roześmiałem się. – Pieprzę swoje życzenie. – Ky – moje oczy rzuciły się w stronę dźwięku. Jackson był w połowie wychylony przez okno, machając ręką z boku na bok. – Co jest? – powiedziałem, nie podnosząc głowy. Nie chciałem, żeby zobaczył świeżo nabrzmiałe sińce wokół oczu. Lub rozcięcia na mojej szczęce. Albo faktu, że byłem cipą i ukrywałem się przed moim tatą. Kątem oka widziałem jak jego usta poruszały się kilka razy, prawdopodobnie nie wiedząc jak to powiedzieć – albo poprosić – zwłaszcza, że prawdopodobnie znał już odpowiedź. Wreszcie krzyknął: – Ty, uh… chcesz przyjść? Mam nowe Halo na Xbox. Nie odpowiedziałem słowami, ale powoli wstałem, otrzepując dżinsy, które były co najmniej o trzy rozmiary za duże. Powiedział, żebym spotkał się z nim przy tylnych drzwiach, i minutę później byłem tam, z rękoma wsadzonymi do

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 22 kieszeni, kiedy starałem się opanować moje niekontrolowane dreszcze. Zaprowadził mnie do swojego pokoju i wręczył bluzę, która na niego była za duża. Spojrzałem na niego podejrzliwie. To sprawiło, że się zaśmiał. – To bluza NYU – mój tata pcha mnie bym tam poszedł. Nie będzie na mnie pasowała jeszcze przez lata. – Wciągnąłem ją przez głowę, a następnie usiadłem przed telewizorem – moje spojrzenie cały czas opadało na dół. Usiadł obok mnie, wręczył mi kontroler i wreszcie powiedział: – Grałeś kiedyś? Pokręciłem głową – mój wzrok utkwiony był na kontrolerze w ręku. A potem zachichotałem, ten dźwięk zaskoczył nawet moje własne uszy. – Nie sądzę, że widziałem jakikolwiek z nich wcześniej. Spędziliśmy całą noc grając w Halo, aż słońce zaczęło wschodzić. W tym pokoju, w tą jedną noc, staliśmy się nieprawdopodobnie przyjaciółmi. Nie dlatego, że był jakimś dzieciakiem, który próbował mnie uratować, albo dlatego, że byłem dzieciakiem, potrzebującym ratunku… lub odwrotnie. Staliśmy się przyjaciółmi, ponieważ miedzy kilkoma wypowiedzianymi słowami, kilkoma razami, gdy wspólnie się śmialiśmy, i kilkoma razami, gdy straciliśmy kontrolę nad tym śmiechem, widzieliśmy siebie nawzajem takimi, jacy byliśmy: zwykłymi chłopcami, lubiącymi się śmiać i wybijać gówno z naszych wrogów w grach wideo. Nazwałem jego postać Kapitan Zwycięstwo. Roześmiał się i nazwał moją Kapitan Wojowniczy1 . Po tej nocy, spędziłem większość nocy śpiąc w jego sypialni na piętrze. Zaproponował mi swoje łóżko, ale odmawiałem za każdym razem. Spanie na drewnianej podłodze było o tonę gówna lepsze niż to, do czego byłem przyzwyczajony. Większość nocy czekałem, aż światła w jego całym domu zgasną, a następnie rzucałem kamykiem w jego okno. Nie było żadnych kamieni wokół naszego domu, dlatego musieliśmy je zbierać, kiedy wracaliśmy ze szkoły i układać je po jego stronie płotu. W niektóre noce nie reagował. Wiedziałem, że po prostu się ze mną pieprzy, bo po chwili czekania na niego, kiedy ostatecznie rzucałem garściami, za każdym razem słyszałem jego dupkowato donośny chichot z wnętrza pokoju. 1 Combative

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 23 Gówniarz. Kilka miesięcy później, kiedy do niego przyszedłem stało łóżko piętrowe. Zapytałem go, skąd miał pieniądze. Powiedział mi, że uzyskał je pokonując chude, bezbronne dzieci i zabierając ich pieniądze na lunch dla zabawy. Do tego czasu spotkałem kilka razy jego rodziców. Głównie, kiedy wychodziliśmy po szkole i jego mama była w domu. Czekali, aż jego tata, Jeff, wróci do domu z pracy i wspólnie siadali do kolacji. Jego mama, Christine, prosiła mnie, bym zostawał i jadł z nimi ten posiłek. Zawsze grzecznie odmawiałem, czując się nie na miejscu z Jacksonem i jego idealną jak z obrazka rodziną. W nocy, wchodziłem i wychodziłem z ich domu, gdy Jeff i Christine spali, a przynajmniej wszyscy udawali, że tak było. Ale każdej nocy, kiedy przychodziłem, zawsze wyciągał talerz jedzenia z lodówki i go odgrzewał mi. – Resztki – mówił mi. Pewnego wieczoru wszystko się zmieniło. W noc moich szesnastych urodzin. Zrezygnowałem z rzucania kamykami w jego okno i zrobiłem wszystko, co tylko fizycznie możliwe, aby dostać się do jego tylnych drzwi. Nigdy nie prosiłem o pomoc – ale jej potrzebowałem. Ponieważ tej nocy musiałem wypierdalać z dala od mojego taty. Gdybym tego nie zrobił – byłem przekonany, że by mnie zabił. I nawet nie pomyślałem o tym, jak to mogłoby wpłynąć na nich. A powinienem. Zwinąłem dłoń w pięść i uderzyłem w ich tylne drzwi. – Jackson! – próbowałem krzyczeć, ale węzeł formujący mi się w gardle mi to uniemożliwiał. Spojrzałem przez ramię, obserwując, czekając na mojego tatę wyłaniającego się z ciemności.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 24 Tego razu, rodzice Jacksona nie udawali ignorowania tego. Były wymieniane gorączkowe słowa, towarzyszące dźwiękowi dudniących stóp na ich klatce schodowej. Zalała mnie ulga, ale nie byłem w stanie tego okazać. Byłem w bardzo złym stanie – zbyt fizycznie skrzywdzony, by zrobić cokolwiek innego, niż trzymać się drzwi dla wsparcia wagi. A wtedy drzwi się otworzyły i Jax był tam; jego czy szeroko się otworzyły, kiedy oceniał mój stan. Zbyt słaby, aby utrzymać się na nogach, upadłem do przodu. Najpierw na kolana, a potem całym ciałem. Mimo, że jestem pewien, że stało się to szybko – bezustannie to czułem. Skrzywiłem się z bólu, kiedy się zgiąłem – jednym okiem, które udało mi się otworzyć, dostrzegłem moją krew brudząca ich kuchenną podłogę. – Nie wiedziałem – jęknąłem, ale mówienie po prostu powodowało ból gorszym; wypuściłem bolesny krzyk. Jackson przykucnął obok mnie, jego brwi zmarszczyły się w niepokoju. Zaoferował mi rękę, aby pomóc mi się podnieść. Stojąc przed Jaxem i jego rodzicami, moje ramiona opadły. Mój oddech był nierówny – spowodowany niedawnym uderzeniem w płuca. Zakrztusiłem się krwią, napływającą do mojej buzi – kaszląc i tryskając nią – czułem ciepło spływające mi po brodzie. Usłyszałem jęk i spróbowałem usiąść – próbowałem odchylić moje ramiona do tyłu, ale moje ciało nie pozwalało mi na to. Spojrzałem na nich wszystkich, jeden po drugim, błagając o coś. – Pomocy. Potrzebowałem pomocy. Moje ciało było napięte, jakby w jakiś sposób mógł wyczuć jego obecność. Głos dupka wypełnił moje uszy. – Nie uciekaj ode mnie, ty mały debilu! Staw temu czoło jak mężczyzna! W tym czasie, nigdy nie byłem bardziej przerażony niż przez te kilka sekund, zanim odwróciłem się i spojrzałem na tatę. Tata – uosobienie kogoś, kto ma cię rzekomo kochać i chronić. Ale on nie był żadną z tych rzeczy. Był diabłem. Wcielonym. Jego zaczerwienione oczy były pełne wściekłości. Kiedy warknięcie wyszło z jego ust i zrobił krok do przodu, jakoś nie poruszyłem się z miejsca.

T ł u m a c z e n i e : R e b e l l i o u s G i r l Strona 25 Jego oczy zwęziły się na Jacksona, a następnie na krwi zebranej u moich stóp. Wreszcie jego wzrok osiedlił się na mnie. – Bezużyteczny, słaby, żałosny debil! – splunął. Zrobił kolejny krok do przodu, a jego oczy nigdy nie opuszczały moich, wtedy jego pięść się rozluźniła… Słowo – Stój – odbijało się echem w moich uszach, i nie miałem wątpliwości, że wyszło od Jacksona. Potem po domu rozległ się bezsprzeczny dźwięk – ten specyficzny „klik klik” wydobywający się ze strzelby. – Najlepiej jak teraz wyjdziesz – Christine powiedziała to bezkompromisowym tonem. Jeżeli bała się lub była przestraszona cała tą sytuacją, w jej głosie było to całkowicie ukryte. Jej imię było szeptem, który opuścił moje usta. Jeff stanął obok mnie. – Teraz! – Christine wrzasnęła. Zimna stal lufy pchnęła moje nagie ramię, kiedy trąciła mnie w bok i umieścił ją pomiędzy mną i diabłem. – Nie boję się pociągnąć za spust – powiedziała, jej głos pozostał spokojny. Uniosła pistolet, aż znalazł się na wysokości jego piersi. – Sprawdź mnie – wyzwała go. Jakby naprawdę, naprawdę pragnęła pretekstu, by pociągnąć za spust i zabić go. Powoli, uniósł ręce w geście poddania, oczy przesuwając od niej do mnie. – Przyjrzyj się dobrze – powiedziała Christina. – To jest ostatni raz, kiedy będziesz go kurwa widział. *** – Chcesz kogoś stąd skopać? Otrząsam się z moich myśli i spoglądam na mężczyznę stojącego naprzeciw mnie; ogolona głowa. Czarny garnitur. Skrzyżowane ramiona na jego ogromnej klatce piersiowej. Grubszy niż skurwysyn. Zastanawiam się przez chwilę, dlaczego wybrał mnie spośród wszystkich ludzi, aby podejść, po czym przeczyszczam gardło.