Peter Schweighoffer5
SPIS TREŚCI
WSTĘP ...................................................................................................................7
Peter Schweighofer..........................................................................................7
PIERWSZY KONTAKT.....................................................................................19
Timothy Zahn .................................................................................................19
PRÓBA OGNIA...................................................................................................36
Kathy Tyers....................................................................................................36
OSTATNIA SCENA............................................................................................54
Patricia A. Jackson........................................................................................54
STRACONA SZANSA ........................................................................................76
Michael A. Stackpole .....................................................................................76
ODWRÓT Z CORUSCANT...............................................................................98
Laurie Burns ..................................................................................................98
PUNKT WIDZENIA .........................................................................................117
Charlene Newcomb......................................................................................117
W BLASKU CHWAŁY.....................................................................................132
Tony Russo...................................................................................................132
POGROMCY SMOKÓW.................................................................................152
Angela Philips..............................................................................................152
PO PIERWSZE - NIE SZKODZIĆ .................................................................164
Erin Endom..................................................................................................164
WYPAD - CZĘŚĆ I ...........................................................................................176
Timothy Zahn ...............................................................................................176
WYPAD - CZĘŚĆ II..........................................................................................190
Michael A. Stackpole ...................................................................................190
Opowieści z Imperium 6
WYPAD - CZĘŚĆ III ........................................................................................206
Michael A. Stackpole ...................................................................................206
WYPAD - CZĘŚĆ IV ........................................................................................221
Timothy Zahn ...............................................................................................221
Peter Schweighoffer7
W S T Ę P
GALAKTYKA PEŁNA OPOWIEŚCI
Peter Schweighofer
KaŜda ksiąŜka ma swoją historią. I nie chodzi tu o fabułę, tworzoną za pomocą
słów zapełniających stronice ksiąŜki, lecz o ciąg wydarzeń, który doprowadził do jej
wydania, od pierwszego błysku wyobraźni w umyśle autora aŜ po publikację gotowego
utworu literackiego. Bohaterami tej opowieści są pisarze, redaktorzy, oryginalne
pomysły oraz wytęŜona praca. Niniejsza antologia nie stanowi wyjątku, jednak
prawdziwa historia jej powstawania zakreśla znacznie szersze kręgi.
Nie tak dawno temu pewien wyjątkowy film sprowadził do kin nowe pokolenie
widzów. George Lucas, łącząc najnowocześniejsze efekty specjalne i fascynujące
postacie bohaterów, dotknął obszaru zbiorowej, mitycznej świadomości kinomanów.
Ofiarował widzom zapomniane juŜ doświadczenia sobotniego seansu filmowego:
śmiałych bohaterów, pełne napięcia, wciskające w fotel zwroty akcji, starcia statków
kosmicznych, walkę sił Dobra przeciwko sługusom Zła. Tym filmem były Gwiezdne
Wojny: Nowa nadzieja. Nikt wcześniej nie widział podobnego.
W amerykańskich domach, jak kraj długi i szeroki, świat przedstawiony w
Gwiezdnych Wojnach stał się rzeczywistością. Dzieci w kaŜdym wieku wracały z kin
do domów, marząc o tym, by stać się Hanem Solo, Lukiem Skywalkerem lub
księŜniczką Leią. Kupowały figurki bohaterów, które pomagały im wymyślać własne
historie, a tym samym uczestniczyć w wojnie przeciwko złowrogiemu Imperium.
Dzieciaki wyobraŜały sobie, co by znalazły w Mos Eisley, zastanawiały się, jak
wyglądają kopalnie przyprawy na Kessel czy teŜ kto skrada się w ruinach świątyń
Massassów na Yavin IV. Udawały, Ŝe są dzielnymi pilotami rebelianckich X-
skrzydłowców albo pełnymi fantazji przemytnikami, przedzierającymi się przez
imperialne blokady na pokładzie „Sokoła Millenium”.
Imperium kontratakuje i Powrót Jedi dały następną poŜywkę dla wyobraźni
Amerykanów. Powieści i komiksy prezentowały wydarzenia, które miały miejsce przed
czasem akcji kolejnych filmów lub pomiędzy nimi. W wyobraźni dzieci piwnice
stawały się Gwiazdą Śmierci, miejscem pojedynków na miecze świetlne podobnych do
tego, jaki stoczyli Ben Kenobi i Darth Vader. Dzieciaki budowały fortece ze śniegu,
Opowieści z Imperium 8
powtórnie staczały bitwę o Hoth za pomocą śnieŜek, hasały po parkach, wymachując
zabawkowymi blasterami i udając, Ŝe ścigają szturmowców na Endor.
Nikt nie był pewien, czy Gwiezdne Wojny to kolejny przebój jednego sezonu czy
teŜ coś prawdziwie oryginalnego. Mimo swej popularności w połowie lat 80. filmy
stały się dla amerykańskiego społeczeństwa zaledwie nikłym zbiorowym
wspomnieniem. Wyprodukowane przez firmę Kenner figurki Luke’a Skywalkera i
Dartha Vadera schowano do szaf, piwnicznych schowków lub na strychy. Zdarte od
wielokrotnego odtwarzania płyty ze ścieŜką dźwiękową spakowano razem z innymi
starymi nagraniami. Wznowienia ksiąŜek zapełniły półki księgarń obok innych tanich
wydań fantastyki i popadły w zapomnienie.
Zabawy figurkami bohaterów, czytanie ksiąŜek i komiksów oraz odwiedziny w
wyimaginowanej galaktyce ustąpiły miejsca innym zajęciom. Wielbiciele filmu
dorastali, szli na uniwersytety i wchodzili w „prawdziwy” świat kariery i rodziny.
śyjące w nich nadal dziecko ukryło się w schowkach, piwnicach i na strychach duszy.
Oczywiście ciągle jeszcze nie mogli się oderwać od telewizorów, kiedy stacje kablowe
lub satelitarne wyświetlały Gwiezdne Wojny, ale w przewaŜającej mierze fascynacja i
podniecenie, jakie towarzyszyły filmowi, stały się juŜ tylko nostalgicznym
wspomnieniem.
Wtedy zdarzyło się coś zdumiewającego.
Pojawiły się nowe opowieści ze świata Gwiezdnych Wojen.
Zapoczątkował je Timothy Zahn swoją powieścią Dziedzic Imperium. Zauroczył
fanów Gwiezdnych Wojen historią pełną złowrogich czarnych charakterów,
tajemniczych obcych ras, starć potęŜnych statków kosmicznych i oczywiście ich
ulubionych bohaterów. Dzięki niemu magia Gwiezdnych Wojen znowu odŜyła.
Po udanych powieściach Zahna przyszła kolej na komiksy wydawnictwa Dark
Horse i następne ksiąŜki. Gwiezdne Wojny wróciły nagle na usta wszystkich. Fani
szturmowali księgarnie w poszukiwaniu najnowszych wydań ksiąŜek i komiksów.
Pojawiły się pogłoski o nowych figurkach. Powróciły karty dla kolekcjonerów z
oryginalnymi, nowymi rysunkami. Ludzie zorientowali się, Ŝe jest nawet gra w role,
która pozwoli im powrócić do dni, kiedy udawali Rebeliantów walczących przeciwko
szturmowcom i łowcom nagród.
Ta nowa wizja Gwiezdnych Wojen przyciągnęła nowych fanów i obudziła starego
ducha filmu - dziecko, które bawiło się figurkami bohaterów filmu i chciało zostać
rycerzem Jedi, powróciło. Odkurzono wszystkie pamiątki związane z filmem,
przywołano miłe wspomnienia i marzenia o odległej galaktyce istniejącej dawno,
dawno temu. Dorośli spoglądali tęsknie na rysunki Gwiazdy Śmierci, które namalowali
flamastrami jako dzieci. Dumnie pokazywali swoje kolekcje figurek bohaterów.
Przypominali sobie pierwszy raz, kiedy oglądali Gwiezdne Wojny i snuli spekulacje na
temat fascynujących obszarów, jakie pokaŜe nowa trylogia.
Przez dwadzieścia lat fani przechowywali marzenie w swoich sercach - bez nowej
trylogii czy wielokrotnych powtórek poszczególnych filmów w telewizji. Gwiezdne
Wojny to coś więcej niŜ filmy, więcej niŜ ich wielbiciele. Gwiezdne Wojny to dowód na
Peter Schweighoffer9
to, Ŝe ludzie pełni wyobraźni i wiary mogą zmienić rzeczywistość wbrew wszelkim
niepokonanym trudnościom.
Wszyscy jesteśmy częścią tego fenomenu.
Przykład wydawnictwa West End Games doskonale ilustruje charakter fenomenu
Gwiezdnych Wojen. W czasach zaniku zainteresowania Gwiezdnymi Wojnami ta mała
firma zajmująca się produkcją gier uznała, Ŝe jest to doskonały materiał na grę w role
(ang. role-playing game). W tamtym okresie West End Games - wówczas z siedzibą w
Nowym Jorku - była producentem znacznej części tego rodzaju gier, jak i gier
wojennych. Spółka wypróbowała swe siły na polu licencji na gry oparte na filmach,
wydając grę przygodową „Star Trek” i grę w role „Pogromcy duchów”. West End
skontaktowała się więc z Lucasfilm Ltd. i podpisała umowę licencyjną.
Próba stworzenia udanej gry na podstawie filmu sprzed dziesięciu lat była
ryzykowna. Zespół projektantów z West End zabrał się jednak do dzieła i wkrótce
opracowano regulamin i materiały źródłowe pełne informacji o postaciach, typach
statków kosmicznych, rodzajach broni, obcych rasach i robotach. Powstała gra „Star
Wars Role-playing Game”.
Początkowo spółka West End produkowała wiele gier, które jednak wchłonął
rynek gry opartej na „Gwiezdnych wojnach”. Zanim do tego doszło, trzeba było
pokonać wiele przeszkód. Zawalano kolejne terminy, a harmonogram produkcji
wydłuŜał się za sprawą autorów, którzy z opóźnieniem dostarczali teksty oraz
redaktorów, którzy musieli niekiedy napisać je od nowa. Współpraca z zespołem
zatwierdzającym z Lucasfilm Ltd. szybko nauczyła West End, jakie tematy moŜna
rozwijać w nieskończoność: na przykład czasy Starej Republiki, wojny klonów czy
droga do potęgi Imperatora i Vadera.
Od tego czasu West End pomagała poszerzać granice galaktyki Gwiezdnych
Wojen i zachować jej ciągłość, wydając ponad 75 pozycji materiałów źródłowych,
opisów przygód i suplementów, w tym 12 „Przewodników galaktycznych”, 14
numerów magazynu „Star Wars Adventure Journal” i 10 podręczników do gry opartych
na bestsellerowych powieściach i komiksach.
CięŜka praca i wytrwałość pracowników wydawnictwa opłaciły się. Dzięki grze w
Gwiezdne Wojny West End stał się wiodącym producentem gier w role, kupując
licencje na kolejne popularne gry oparte na filmach. Spółka wydała od tego czasu gry
oparte na filmach o Indianie Jonesie, Tank Girl, Opowieściach z krypty i Facetach w
czerni. Obecnie jest to jeden z najlepszych w świecie producentów tego rodzaju gier.
Prace wydawnictwa dotyczące Gwiezdnych Wojen nie ograniczały się jednak
wyłącznie do problemów gry. Spółka koordynowała swoje wysiłki z Lucasfilm Ltd. i
innymi licencjobiorcami, by zagwarantować ciągłość świata Gwiezdnych Wojen i
zachować jego ducha we wszystkich produktach opartych na tym filmie. Redaktorzy z
West End oferowali swoją pomoc pisarzom, odpowiadając na pytania, udostępniając
podręczniki do gier, a nawet przeglądając wstępne wersje powieści. Materiały źródłowe
do gry dostarczyły danych technicznych wykorzystywanych do tworzenia nowych
zabawek i innych produktów opartych na statkach kosmicznych i pojazdach z
Opowieści z Imperium 10
Gwiezdnych Wojen. Pracownicy West End byli przewodnikami twórców „Star Wars
Customizi Card Game” firmy Decipher i gry „Monopol”, opartej równieŜ na tym
filmie, wydanej przez Parker Brothers. Gdy informacje zawarte w róŜnych produktach
idealnie do siebie pasują, wszechświat Gwiezdnych Wojen wydaje się znacznie bardziej
realny.
Kilku projektantów z firmy West End przeniosło się nawet do szerszego kręgu
wydawnictw związanych z Gwiezdnymi Wojnami. Bill Slavicsek uaktualnił Gwiezdne
Wojny -przewodnik encyklopedyczny. Raymonda Velasco, wprowadzając do niego
nowe elementy i nawiązania do powieści Timothy Zahna, nowych komiksów i
podręczników do gry wydawanych przez West End. Bill Smith napisał Ilustrowany
przewodnikpo statkach, okrętach i pojazdach Gwiezdnych Wojen. Inni redaktorzy z
West End pisali artykuły do „Star Wars Galaxy Magazine” wydawnictwa Topp i innych
czasopism. Podobnie jak bohaterowie filmu, jego pełni zaangaŜowania wielbiciele
przeszli drogę od bardzo skromnych początków do współtworzenia kształtu galaktyki
Gwiezdnych Wojen.
Niektórzy z was mogą się zastanawiać, czym właściwie jest gra w role i dlaczego
Gwiezdne Wojny tak dobrze się do niej nadają.
Ten rodzaj gry to po prostu bardziej wyrafinowana wersja dziecięcej zabawy w
udawanie bohaterów filmu. Większość wielbicieli Gwiezdnych Wojen nadal pamięta,
jak wymyślali własne przygody rozgrywające się w odległej galaktyce, wykorzystując
figurki bohaterów, kilka pojazdów i meble w swoim pokoju. Gry w role opierają się na
tych samych procesach twórczej wyobraźni.
Polegają one na interaktywnym opowiadaniu historii. Grupa przyjaciół wybiera
sobie postaci bohaterów, których będą odgrywać, a ich decyzje i działania wpływają na
wynik opowieści.
Jeden z graczy, zwany mistrzem, opowiada pozostałym uczestnikom, co widzą i
słyszą ich bohaterowie, a takŜe opisuje postaci drugoplanowe, które spotykają na swej
drodze. Czasami wykorzystuje się mapy, fragmenty gier, rekwizyty czy miniaturowe
pojazdy, jednak większość akcji rozgrywa się w wyobraźni uczestników gry. Wyniki
potyczek na pistolety blasterowe, pościgów śmigaczami i innych konfliktów są
rozstrzygane za pomocą rzutu kostką: im wyŜszą liczbę oczek uzyskuje gracz, tym
lepiej jego postać wypełnia swoje zadanie. Sukces lub poraŜka mogą radykalnie
zmienić zakończenie historii.
PoniewaŜ gracze tworzą własne historie rozgrywające się w świecie Gwiezdnych
Wojen, nie powielają ról prawdziwych bohaterów filmu. Zamiast nich tworzą własne,
choć na podobieństwo tamtych. Uczestnik gry moŜe wybrać, czy chce być
przemytnikiem albo Wookiem, jak Han Solo i Chewbacca, czy pilotem myśliwca, jak
Biggs albo Dutch, czy teŜ udawać przedstawiciela obcej rasy, jak admirał Ackbar lub
Bib Fortuna. Jako Ŝe gracze nie odtwarzają postaci z filmu, mogą odwiedzać miejsca i
uczestniczyć w wydarzeniach „spoza ekranu”. Gra pozwala fanom Gwiezdnych Wojen
odkrywać fascynujące obszary zaledwie wspomniane w filmach: zaułki Mos Eisley,
białe korytarze Miasta w Chmurach czy lasy księŜyca Endor. UmoŜliwia im
Peter Schweighoffer11
przeŜywanie własnych przygód w świecie Gwiezdnych Wojen, pełnym bohaterów i
złoczyńców, planet, statków kosmicznych i obcych ras.
Podobny cel stawia sobie magazyn „Star Wars Adventure Journal” - przedstawić
wypełniające wszechświat Gwiezdnych Wojen postacie, planety i konflikty, które nie
pojawiły się na ekranie.
Kiedy West End zaczął wydawać magazyn w 1994 roku, celem było stworzenie
czasopisma wspomagającego grę w role poprzez przedstawianie ekscytujących nowych
historii, przygód i materiałów źródłowych dotyczących świata Gwiezdnych Wojen. Pod
troskliwym nadzorem Lucy Wilson, Sue Rostoni i Allana Kauscha z działu licencji
Lucasfilm Ltd. „Journal” szybko stał się forum zarówno dla renomowanych, jak i
wschodzących autorów.
Przed powstaniem tego magazynu publikowanie historii rozgrywających się w
świecie Gwiezdnych Wojen było zastrzeŜone dla wybrańców. Wydawnictwo Bantham
zamawiało nowe powieści lub antologie tylko u autorów o uznanej renomie. Większość
z nich miała juŜ wcześniej dobre kontakty ze środowiskiem wydawniczym. Pisarzy,
którzy nie mieli w swoim dorobku co najmniej jednej lub dwóch powieści science-
fiction, w ogóle nie zapraszano do współpracy.
Podczas gdy powieści koncentrowały się na losach głównych bohaterów,
antologie opowiadań obracały się wokół drugoplanowych postaci filmu. Wszyscy
chcieli czytać historie o Luke’u, Hanie i Leii, a pomysł, by oprzeć całą powieść na
nowych bohaterach, bez głównych postaci Gwiezdnych Wojen na pierwszym planie,
byłby ryzykowny. Nikt nie wiedział, czy czytelnicy to kupią.
Pozwalano pisarzom wprowadzać własne postaci, jednak z chwilą publikacji ich
utworów wydarzenia, o których opowiadały, stawały się częścią kontinuum
Gwiezdnych Wojen. Autorzy, którzy stworzyli nową postać, nie mieli okazji dalej jej
rozwijać, chyba Ŝe zlecono im napisanie kolejnej powieści. Wielu z nich tęskniło do
powrotu do niezwykłego wszechświata Gwiezdnych Wojen.
Magazyn „Star Wars Adventure Journal” zmienił ten stan rzeczy.
Z czasem „Journal” stał się miejscem, gdzie wykwalifikowani pisarze mogli
publikować oryginalne utwory literackie rozgrywające się w świecie Gwiezdnych
Wojen. Bibliografia kaŜdego z nich i próbki ich prozy były uwaŜnie analizowane przez
West End i Lucasfilm - tylko tych, których prace zaaprobowano, zapraszano do
współpracy. Nie wszystkie nadesłane utwory były akceptowane. KaŜdy artykuł musiał
odpowiadać wysokim standardom jakości stawianym przez West End i Lucasfilm.
„Journal” nigdy nie był typowym fanzinem, czyli magazynem fanów. Był witryną
najlepszych nowych materiałów dotyczących galaktyki Gwiezdnych Wojen.
Początkowo magazyn nie faworyzował opowiadań - dzieliły one 288 stron
czasopisma z opisami przygód i innymi materiałami źródłowymi do gier. Regularnie
pojawiające się działy, takie jak „Nowości galaktyczne”, „Dziennik pokładowy” czy,
„Poszukiwany przez Crackena”, wprowadzały nowych bohaterów, statki kosmiczne,
planety, obcych i konflikty w świat Gwiezdnych Wojen, podpowiadając, jak moŜna
wykorzystać nowe elementy podczas gry w role. Przy pierwszej publikacji kaŜdy utwór
Opowieści z Imperium 12
literacki zawierał informacje do wykorzystania w grze i kolumny pomocnicze,
oferujące podpowiedzi na temat tego, jak włączyć elementy opowiadania do gry.
W kolejnych numerach magazynu publikowano utwory bardziej utalentowanych
pisarzy, reprezentujące coraz wyŜszy poziom. Dzięki zachętom ze strony Lucasfilm
Ltd., a takŜe ze względu na coraz lepszą jakość nadsyłanych opowiadań, liczba
utworów literackich pojawiających się w „Star Wars Adventure Joumal” wzrosła.
Magazyn stał się źródłem opowiadań zaludnionych przez postacie inne niŜ te
znane wielbicielom filmu. Był jednym z niewielu miejsc, gdzie początkujący pisarze
bez dorobku powieściowego mogli oficjalnie publikować nową prozę z kręgu
Gwiezdnych Wojen. Nowe pokolenie autorów powołało do Ŝycia własnych bohaterów:
agentów KorSeku, cynicznych przemytników, zuchwałych Ciemnych Jedi, rebelianckie
oddziały komandosów. Uznani twórcy powracali do swoich ulubionych postaci i
wymyślali nowe. Wszyscy mieli szansę przemierzać galaktykę, którą znali i kochali.
„Journal” stworzył całą serię opowieści z kręgu Gwiezdnych Wojen,
eksplorujących nowe terytoria. Dał twórcom wyjątkową okazję pisania o miejscach
akcji swojego ulubionego filmu, a zarazem poszerzania granic galaktyki Gwiezdnych
Wojen.
Moje dzieciństwo upłynęło na zabawach figurkami postaci z Gwiezdnych Wojen,
słuchaniu muzyki z filmu, zbieraniu kart z ilustracjami oraz czytaniu ksiąŜek i
komiksów. Środki te oŜywiały bohaterów filmu i jego mit w mojej wyobraźni w
czasach gdy wideo rzadko bywało domowym wyposaŜeniem. Nagrania ścieŜki
dźwiękowej powodowały, Ŝe obrazy z filmu stawały mi przed oczami. Karty dla
kolekcjonerów przywracały postaci do Ŝycia. Komiksy przedstawiały bohaterów i to, co
się z nimi działo po zakończeniu filmu. Figurki bohaterów zaś pomagały opowiadać
własne historie. Moje zainteresowanie Gwiezdnymi Wojnami przetrwało długie lata
oczekiwania na Imperium kontratakuje i Powrót Jedi.
Jednak w miarę, jak dorastałem, pojawiały się nowe zajęcia i nowe sposoby
spędzania czasu. Jednym z nich było dziwne hobby zwane grą w role. Kilkoro
dzieciaków w moim sąsiedztwie zaczęło grać w „Dungeons and Dragons” (Lochy i
smoki), zwaną w skrócie D&D. Widziałem raz, jak grają, i nie wydało mi się to zbyt
trudne. Zamiast się zastanawiać, gdzie mógłbym kupić egzemplarz podręcznika,
wymyśliłem dla moich przyjaciół własną grę fantasy. Nie była specjalnie pomysłowa
ani skomplikowana, ale bawiliśmy się świetnie. W końcu jednak kupiłem, „Dungeons
and Dragons”, a potem wiele innych gier w role: fantasy, fantastyczno-naukowych,
historycznych. Bardzo lubiłem prowadzić gry dla przyjaciół i wymyślać własne
przygody.
Gwiezdne Wojny obudziły we mnie zainteresowanie literaturą fantasy i
fantastyczno-naukowa, które przetrwało aŜ do czasów szkoły średniej. Całe
kieszonkowe wydawałem na powieści science-fiction w miejscowej księgami.
Przeczytałem serię Elryka Moorcocka, Władcę pierścieni Tolkiena i wszystkie ksiąŜki
Larry Nivena. Lektury te inspirowały mnie do marzeń o własnych postaciach, światach
Peter Schweighoffer13
i technologiach, które w końcu umieściłem w opowiadaniach science-fiction (muszę
jednak przyznać, Ŝe bardzo przeciętnych).
Połączyłem moje zainteresowania grami i fantastyką naukową, tworząc własną
prostą planszową grę science-fiction, uzupełnioną przez zawiłe mapy, sposoby liczenia
punktów i karty. Często grałem w nią z moimi przyjaciółmi, ale nie myśleliśmy, by
zajęcie to miało wielką przyszłość. Jak często bowiem zabawa staje się punktem
wyjścia do popłatnej kariery?
Kiedy szedłem na uniwersytet, byłem zdecydowany rozwijać moje umiejętności
pisarskie, by wykorzystać je w przyszłości, pisząc własną prozę fantastyczno-naukowa.
Przez lata spędzone w Hamilton College zajmowałem się science fiction - duŜo
czytając i trochę pisząc (teraz juŜ nieco lepiej). Poszerzałem teŜ doświadczenie jako
reporter i składacz uniwersyteckiej gazetki. Profesorowie twórczego pisania zachęcali
mnie do eksploracji nowych obszarów, takich jak poezja czy powieść historyczna
(która stała się moim kolejnym hobby). Ćwiczyłem teŜ talenty organizacyjne,
koordynując prace Kółka Pisarskiego Uniwersytetu Hamilton.
Pewnego lata w czasie wakacji odkryłem na półkach z literaturą science-fiction w
miejscowej księgarni prawdziwy skarb: podręcznik do gry w role „Gwiezdne Wojny”.
Dwa z moich ulubionych zainteresowań - Gwiezdne Wojny i gra w role - stały się
jednym. Z miejsca kupiłem tę ksiąŜkę.
Podczas kolejnych kilku lat razem z przyjaciółmi zapuszczałem się od czasu do
czasu do galaktyki Gwiezdnych Wojen podczas sesji gry. Stworzyliśmy własne postaci -
bohaterów takich jak wyjęty spod prawa Dirk Harkness i tajemniczy łowca nagród
Beylyssa. W wyobraźni badaliśmy nieznane planety, wymykaliśmy się ze starannie
zastawionych imperialnych pułapek i strzelaliśmy z blasterów do szturmowców zza
kaŜdego rogu. Przez kilka nocy przerwy międzysemestralnej Gwiezdne Wojny oŜywały
w umysłach naszej druŜyny.
Gra w role była jednak tylko grą, miłym sposobem spędzania szkolnych przerw,
zainteresowaniem pozostałym z czasów dzieciństwa. Większość dziecięcych zabaw
załamuje się pod onieśmielającym cięŜarem „prawdziwego” świata, a ja po
zakończeniu nauki na uniwersytecie byłem gotów poddać się nieuniknionej biurowej
harówce od dziewiątej do piątej. NiezaleŜnie od tego, jak bardzo kochałem Gwiezdne
Wojny i gry w role, nie mogły mi one zapewnić sensownej kariery. Nie, Ŝebym nie
próbował - rozesłałem swój Ŝyciorys do róŜnych producentów gier, w tym do West
End; ale, jak to często ma miejsce w podobnych sytuacjach, większość firm oczekiwała
kilkuletniego doświadczenia w branŜy. Musiałem zacząć od jednego z niŜszych
szczebli kariery wydawniczej.
Ukończywszy studia z pierwszą lokatą z pisarstwa, byłem dobrze przygotowany
do pracy dziennikarza. Zostałem zatrudniony w dziale reportaŜu w tygodniku
wydawanym w moim rodzinnym mieście. Spędziłem tam dwa lata. Pisałem
sprawozdania ze spotkań rady miejskiej i wydarzeń z Ŝycia miejscowej szkoły oraz
reportaŜe o ciekawych osobach mieszkających w okolicy. Przez ten czas przyswoiłem
sobie umiejętności, które powinien mieć kaŜdy pisarz i wydawca. Nauczyłem się
dotrzymywania terminów, poprawiania własnych tekstów, tak by były przejrzyste i
Opowieści z Imperium 14
ciekawe, oraz dobierania słów w taki sposób, aby precyzyjnie wyrazić to, co mam do
powiedzenia.
Po dwóch latach awansowałem na redaktora naczelnego. Ta praca nauczyła mnie
kierowania zespołem. Oceniałem teraz teksty innych reporterów, pomagając im pisać
jak najlepsze artykuły. Przeszedłem przyspieszony kurs public relations, zmuszony
radzić sobie z niezliczonymi poszukiwaczami popularności, których osobiste
terminarze, polityczne krucjaty i małomiasteczkowe spiskowe teorie dziejów są
prawdziwą plagą lokalnych gazet.
Choć mieszkałem w moim rodzinnym mieście, utrzymywałem kontakt ze
znajomymi, z którymi grywałem wcześniej w „Gwiezdne Wojny”. Nadal
przeŜywaliśmy fantastyczne przygody na Terytoriach Zewnętrznego Pierścienia,
uwalnialiśmy obce rasy z rąk łowców niewolników, infiltrowaliśmy tajne bazy
naukowe Imperium i eskortowaliśmy przebranych agentów Rebelii na pokładach
luksusowych gwiezdnych liniowców.
Szybko odkryliśmy, Ŝe nie jesteśmy osamotnieni w naszym zamiłowaniu do
Gwiezdnych Wojen. Powieść zatytułowana Dziedzic Imperium ogłosiła nadejście nowej
ery Gwiezdnych Wojen. Zaczęły się takŜe pojawiać nowe komiksy. Ilekroć
dowiedzieliśmy się, Ŝe ukazała się kolejna powieść Timothy Zahna z kręgu Gwiezdnych
Wojen, pędziliśmy do księgarni. Nasza druŜyna wyszukiwała materiały dotyczące
Gwiezdnych Wojen w nowych numerach komiksów. Nie byliśmy sami w tym
wszechświecie - fani Gwiezdnych Wojen wszędzie budzili się z uśpienia.
Zmiana wisiała w powietrzu, zacząłem więc myśleć, Ŝe jeśli udałoby mi się
znaleźć odpowiednią pracę w branŜy gier, moŜe zdołałbym zrealizować marzenie o
połączeniu Gwiezdnych Wojen z pisarstwem i grami.
Mając roczne doświadczenie jako redaktor naczelny, spróbowałem ponownie
znaleźć dla siebie miejsce wśród producentów gier. Mój wybór padł na West End z
dwóch powodów: spółka miała siedzibę zaledwie o trzy godziny drogi od mojego
rodzinnego Connecticut i była właścicielem licencji na grę opartą na moim ulubionym
filmie.
Po wysłaniu Ŝyciorysu i kilku rozmowach telefonicznych zostałem zaproszony na
spotkanie z kierownictwem i osobami odpowiedzialnymi za rekrutacją. Odbyło się w
północno-wschodniej Pensylwanii, w niepozornym brązowym magazynie
przerobionym na biuro wydawnictwa. Poszedłem tam z Ŝyciorysem i kilkoma próbkami
moich prac dziennikarskich pod pachą. A takŜe pełen optymizmu i fascynacji
Gwiezdnymi Wojnami. Tego dnia byłem juŜ redaktorem „Star Wars Adventure
Journal”.
Od tamtej chwili przed czterema laty współpracowałem z wieloma autorami.
Niektórzy okazali się. wschodzącymi talentami, inni mieli na swoim koncie powieści z
kręgu Gwiezdnych Wojen, które dostały się na listę bestselerów „New York Timesa”.
Większość z nich musiała ścierpieć moje długie, szczegółowe listy krytyczne i bezładne
rozmowy telefoniczne. Mam jednak nadzieję, Ŝe nasza współpraca pomogła im
rozwinąć umiejętności pisarskie.
Peter Schweighoffer15
Współpraca z początkującymi autorami moŜe się wydawać ryzykowna. Ich teksty
wymagają zwykle więcej polerowania niŜ utwory doświadczonych pisarzy, ale
ostateczny wynik często wart jest tego wysiłku. Sukces naszego magazynu dowodzi, Ŝe
opłaca się podejmować takie ryzyko. Ci, którym udało się przetrwać długie miesiące
pisania, czekania na odpowiedź wydawnictwa i Ŝmudnych poprawek, dodali swoje
nazwiska do wydłuŜającej się listy autorów literatury z kręgu Gwiezdnych Wojen.
W tej antologii spotkacie kilkoro z nich.
Moim pierwszym zadaniem przy tworzeniu czasopisma było znalezienie uznanego
autora, który napisałby opowiadanie do pierwszego numeru. Wydawnictwo West End
wypracowało dobre stosunki z Timothy Zahnem, którego powieści zainspirowały dwa
podręczniki do gry. Skontaktowałem się z Timem, który okazał się bardzo Ŝyczliwy i
chętny do pomocy. W tym czasie nie miał w planie Ŝadnych nowych powieści na temat
Gwiezdnych Wojen - to zlecenie było zatem dla niego okazją, by powrócić do kilku ze
swych ulubionych postaci.
Mimo iŜ Tim zamierzał rozwinąć postać stworzonego przez siebie księcia
czarnych charakterów, wielkiego admirała Thrawna, ostatecznie zdecydował się
napisać o początkach kariery Talona Karrde. (Na wydarzeniach z przeszłości Thrawna
oparł opowiadania zamieszczane w późniejszych wydaniach magazynu: Mist Encounter
opublikowane w numerze 7., i Decyzją z numeru 11.). Jego opowiadanie, zatytułowane
Pierwsze spotkanie, mówi o tych wydarzeniach z Ŝycia Talona Karrde, które nastąpiły
wcześniej niŜ perypetie przedstawione w powieści Dziedzic Imperium. Jest ono
błyskotliwym dowodem talentu Tima do prowadzenia czytelników przez meandry
skomplikowanej, pełnej niespodzianek opowieści.
Później Tim uczestniczył w opracowaniu innych produktów West End Games z
kręgu Gwiezdnych Wojen. Choć nigdy przedtem nie miał do czynienia z grą w role,
wziął udział w kilku sesjach, z których dochód został przeznaczony na cele
dobroczynne, odgrywając role Talona Karrde i wielkiego admirała Thrawna. Jego gra
okazała się równie pełna zwrotów akcji i intryg, jak jego powieści.
Przekonanie Timothy Zahna, by napisał do naszego magazynu, było moim
pierwszym wyzwaniem. Do kolejnych naleŜało namówienie do współpracy innych
popularnych pisarzy. Oczywistą kandydatką była Kathy Tyers, autorka Paktu na
Bakurze i innych opowiadań z kręgu Gwiezdnych Wojen, zamieszczonych w róŜnych
antologiach. Kiedy się z nią skontaktowałem, kończyła właśnie opowiadanie do
przygotowywanego wówczas zbioru Gwiezdne Wojny: Opowieści łowców nagród.
Chciała napisać więcej o postaci Tinian I’att, którą stworzyła na potrzeby tej antologii.
W opowiadaniu Próba ognia Kathy nie tylko zawarła wszystkie elementy typowe
dla literatury z kręgu Gwiezdnych Wojen, ale takŜe poruszyła głębsze tematy:
poświęcenia, miłości i wolności. Czytelnicy dostali przy tym przedsmak historii
zawartej w Opowieściach łowców nagród, które ukazały się dopiero po opublikowaniu
przez „Joumal” trzech opowiadań Kathy Tyers o Tinian.
Michael A. Stackpole równieŜ zaoferował do publikacji w magazynie utwór
pilotujący jego większe ksiąŜki - opowiadanie Stracona szansa pojawiło się w druku
pół roku przed wydaniem jego powieści Eskadra Łobuzów. Powieści Mike’a, tworzące
Opowieści z Imperium 16
serię „Star Wars X-wing”, pokazały, Ŝe losy postaci drugoplanowych mogą stać się
kanwą pełnowartościowej powieści. Mike pracował w przemyśle producentów gier od
samych jego początków, czyli od lat 70. Wymyślił wiele przygód do wykorzystania w
grach i napisał kilka powieści opartych na grach w role. Mike jest dobrym przykładem
obiecującego pisarza, który świetnie sobie radzi w pierwszoligowym towarzystwie
najlepszych firm wydawniczych.
Choć współpraca z uznanymi autorami fantastyki naukowej była ekscytująca,
największą satysfakcją przynosi odkrywanie nowych talentów. Są to zwykle ludzie,
którzy łączą pracę pisarską z pracą zawodową.
Jedną z takich osób jest Patricia A. Jackson. Poznałem ją na konwencji fantastyki
naukowej Sci-Con w Virginia Beach, gdzie została prawie zakrzyczana w czasie
dyskusji panelowej na temat wolnego pisarstwa. Po raz drugi spotkaliśmy się na sesji
gry w role opartej na Gwiezdnych wojnach. Dwa tygodnie później na moim biurku
pojawił się rękopis: opowiadanie zawierające postaci i przygody z naszej gry. Szybko
się przekonałem, Ŝe przygody przeŜywane w czasie gry - choć są świetną zabawą dla jej
uczestników - niekoniecznie przekładają się na dobre opowiadania.
Patty nie dawała się jednak zniechęcić. Jej następne opowiadanie okazało się
całkiem niezłe, a po poprawkach nadawało się do publikacji. Był to pierwszy z wielu
nadesłanych przez Patricię utworów literackich. Jej dumą było opowiadanie Ostatnie
przedstawienie. Przenikająca je atmosfera nadciągającej katastrofy dobrze współgrała z
osobowością głównego bohatera, Ciemnego Jedi Adalryka Brandla. Patty stała się
jednym z regularnych współpracowników magazynu. Nadal widujemy się na
konwencjach pisarzy fantastyki naukowej i sesjach gry, prowadzimy teŜ wspólnie co
roku warsztaty pisarskie na konferencji Sci-Con.
Jeszcze przed pojawieniem się opowiadania Punkt widzenia, Charlene Newcomb
pisywała do kaŜdego numeru „Star Wars Adventure Journal”. Jej wcześniejsze
opowiadania koncentrowały się wokół stworzonej przez nią postaci Alex Winger, córki
imperialnego gubernatora, która usiłuje w sekrecie wyzwolić swoją planetę spod
panowania Imperium. Przed napisaniem, „Punktu widzenia” Charlene skończyła
właśnie ostatnie opowiadanie o Alex Winger i zastanawiała się, co zrobić dalej. Aby ją
zainspirować, wysłałem jej kopię ilustracji, która zdobiła kiedyś jedną z przygód gry w
Gwiezdne Wojny. Rysunek przedstawiał oficera i kilku przedstawicieli obcych ras,
grających w hologrę na pokładzie statku kosmicznego.
Powiedziałem Charlene, Ŝeby napisała opowiadanie zawierające taką scenę.
Mógłbym wtedy wykorzystać rysunek jako ilustrację jej utworu. Charlene zabrała się
do pracy i wkrótce nadesłała opowiadanie Punkt widzenia, którego fabuła zawiera wiele
elementów przedstawionych na obrazku. Ilustracja ta ukazuje widzianą z dalekiej
perspektywy zielonkawą mgławicę, wirującą w oddali - niebezpieczny sektor
przestrzeni znany jako Maelstrom. Jeden z obcych przedstawionych na rysunku trzyma
w rękach puchar - na jego lśniącym szkle odbija się obraz hełmu zbliŜającego się
szturmowca. W swoim opowiadaniu Charlene wykorzystała równieŜ materiały
źródłowe o Maelstromie i gwiezdny liniowiec, który występował w grze. Opowiadanie
Peter Schweighoffer17
to stanowi więc udany pomost pomiędzy wcześniej opublikowanymi materiałami
pomocniczymi do gry i literaturą.
Zazwyczaj autorzy związani z magazynem koncentrują się na jednym z obszarów:
tworzą materiały źródłowe, opracowują nowe przygody do wykorzystania w grze lub
piszą opowiadania. Tony Russo działa we wszystkich wymienionych dziedzinach. Jego
artykuły źródłowe zabierały czytelników na Sevarcos, planetę imperialnych więzień i
awanturniczych magnatów przyprawowych, przedstawiały im elitarną druŜynę
najemnych komandosów i badały despotyczne stosunki SprzysięŜenia Pięciu Gwiazd.
Odgrywając opracowane przez niego przygody, uczestnicy gry próbowali uwolnić
przygraniczną kolonię spod sprawowanej Ŝelazną ręką władzy lorda-renegata.
Opowiadanie Tony’ego W blasku chwały zgrabnie łączy pasjonujące przygody
wykorzystywane w grach z materiałami źródłowymi o druŜynie komandosów.
Erin Endom, lekarka a zarazem wykładowca na oddziale pediatrii pogotowia
ratunkowego, wykorzystała swą wiedzę medyczną w opowiadaniu dla „Star Wars
Adventure Joumal”, zatytułowanym Po pierwsze - nie szkodzić. Rozwija ono te aspekty
świata Gwiezdnych Wojen, które filmy zaledwie musnęły. Tematem wielu opowiadań
są desperackie ataki oddziałów Rebeliantów na siły Imperium, ale ich autorzy rzadko
ukazują uczucia pokojowo nastawionych ludzi, którzy muszą ranić i zabijać innych w
bitwie. Przedstawiając wewnętrzny konflikt lekarza wojskowego, którego zadaniem jest
ratowanie, nie zaś odbieranie Ŝycia, Erin nadała nową perspektywę wojnie pomiędzy
Imperium a Sprzymierzeniem Rebeliantów.
Równie oryginalne jest opowiadanie Angeli Philips Pogromcy smoków, którego
bohaterka Shannon, podobne jak inni bohaterowie Gwiezdnych Wojen, próbuje wyrwać
się ze skromnego otoczenia i zmienić losy galaktyki. Utwór Angeli zasługuje na uwagę,
gdyŜ łączy baśniowy motyw walki ze smokami z pochodzącą z filmu mistyką
szlachetnego rycerza Jedi.
Laurie Burns swą przygodę z pisarstwem zaczęła od opublikowania w „Star Wars
Adventure Journal” opowiadania Z notatnika Kelli Rand. Bohaterem jej kolejnego
utworu, zatytułowanego Odwrót z Coruscant, jest niezaleŜny kurier - postać
wymyślona przez Laurie. Akcja rozgrywa się tuŜ przed wydarzeniami przedstawionymi
w serii komiksów wydawnictwa Dark Horse zatytułowanej Mroczne Imperium. Laurie
bardzo umiejętnie wplotła własne pomysły w dotychczas opisaną rzeczywistość
Gwiezdnych Wojen; w jej opowiadaniu pojawiają się Garm Bel Iblis, Mara Jade i
pułkownik Jack Bremen, postacie znane z trylogii Timothy Zahna.
Ten aspekt pracy w „Star Wars Adventure Journal” - poszerzanie granic galaktyki
Gwiezdnych Wojen - jest chyba najbardziej ekscytujący. PoniewaŜ pismo ma licencję
twórcy filmów, wszystkie publikowane materiały stają się oficjalnym składnikiem
świata Gwiezdnych Wojen. Gdzie indziej dzieciak obdarzony bujną wyobraźnią mógłby
zrealizować marzenia o pisaniu historii science-fiction opartych na najpopularniejszych
filmach wszech czasów? Historii rozgrywających się w świecie w którym sypiące
dowcipnymi powiedzonkami roboty dostarczają plany imperialnej superbroni, w
którym samolubny przemytnik staje się pełnym poświęcenia bohaterem, a zwykły
pustynny farmer okazuje się ostatnim z Rycerzy Jedi.
Opowieści z Imperium 18
Niniejsza antologia jest podsumowaniem czterech lat przygody. Tak jak scena w
sali tronowej zamykająca Gwiezdne Wojny, nie jest to epilog sagi, ale chwilowy triumf
przed powrotem do dalszej pracy. Jako redaktor „Star Wars Advenrure Journal” miałem
szczęście współpracować z bardzo utalentowanymi osobami, które tworzą
licencjonowany wszechświat Gwiezdnych wojen. „Journal” wiele zawdzięcza tym
bohaterom zza kulis. Richard Hawran, Jeff Kent i Daniel Scott Palter z wydawnictwa
West End słuŜyli pomocą i jakŜe potrzebną zachętą, gdy magazyn przechodził drogę od
pomysłu do 288-stronicowego kwartalnika. Nie udałoby się nam pokonać tej drogi,
gdyby nie towarzyszyły nam sugestywna wizja i wytrwałość George’a Lucasa. Sue
Rostoni z Lucasfilm Ltd. pomogła opracować pierwotną formułę i układ treści
magazynu, Allan Kausch zaś niestrudzenie stał na straŜy ciągłości świata
przedstawionego i jakości. Timothy Zahn, Kathy Tyers i Michael A. Stackpole
zachwycali czytelników (i redaktorów) opowiadaniami, w których powracają ukochani
bohaterowie. Początkujący autorzy nadsyłali historie, które poszerzyły granice
galaktyki Gwiezdnych Wojen, a jednocześnie spełniały wysokie standardy jakości
ustanowione przez Lucasfilm.
„Star Wars Adventure Journal” to miejsce, gdzie pisarze mogą zrealizować swoje
marzenia o galaktyce Gwiezdnych Wojen. Autorzy ci mogą wpływać - choć w
niewielkim stopniu, w porównaniu z rozmiarami wszechświata Gwiezdnych Wojen - na
losy odległej galaktyki, którą tak kochają.
Niektóre z ich opowieści moŜecie teraz przeczytać.
Peter Schweighoffer19
P I E R W S Z Y K O N T A K T
Timothy Zahn
Z ostatnim sykiem roztrzęsionych repulsorów kosmiczny jacht „Uwaniański
Kupiec” osiadł na lądowisku wyrąbanym w dŜungli Varonat.
- CóŜ za oaza cywilizacji. - Quelev Tapper wyjrzał przez szyby sterowni. - Jesteś
pewien, Ŝe wylądowaliśmy tam, gdzie trzeba, a nie na jakimś wysypisku chwastów?
Talon Karrde wyjrzał na zewnątrz i omiótł wzrokiem krąg bladoŜółtych drzew
otaczających polanę i jakieś trzydzieści rozpadających się budynków schowanych
pomiędzy nimi.
- Nie, to na pewno tu - zapewnił swego porucznika. - Wielka DŜungla Varonat.
Siedziba garstki trzeciorzędnych hurtowni i kilku tysięcy kolonistów, którzy nie mają
dość rozumu, by zebrać się i przenieść gdzie indziej.
- I paskudnego Krisha o nazwisku Gamgalon - dodał Tapper. - Nie wiem, Karrde.
Nadal sądzę, Ŝe powinniśmy byli wziąć ze sobą „Szalonego Karrde’a” i „Gwiezdny
Lód”, Ŝeby stała za nami przyzwoita siła ognia. Siedzimy tu wystawieni jak mynocki na
grzędzie.
- Jesteśmy tu po to, Ŝeby się rozejrzeć, a nie Ŝeby narobić sobie kłopotów -
przypomniał mu Karrde, jednym mchem odpinając pasy i wstając. - Gamgalon nie
zawracałby sobie głowy organizowaniem tych prywatnych safari z polowaniami na
morodiny, gdyby nie chodziło o duŜe zyski. Chcę się tylko dowiedzieć, co zamierza i
czy nie dałoby się z tego wykroić czegoś dla nas.
- Tym bardziej powinniśmy mieć wsparcie - powiedział Tapper, wyraźnie
niezadowolony, i sprawdziwszy, czy jego blaster łatwo wychodzi z kabury, podąŜył za
Karrde’m w kierunku luku rufowego. - Ale to ty jesteś szefem.
- Święta prawda. Jesteś gotów?
Tapper wziął głęboki oddech i głośno wypuścił powietrze.
- Do roboty!
Karrde stuknął pięścią kontrolkę i rampa luku łagodnie opadła. Wciągając w
nozdrza egzotyczne zapachy, Karrde i Tapper zeszli po trapie i skierowali się przez
lądowisko w kierunku budynku, na którym wyblakły napis głosił: „Kapitanat”.
Opowieści z Imperium 20
Byli zaledwie w połowie drogi, gdy dwóch męŜczyzn, podpierających dotąd
ściany budynku, oderwało się od niego i ruszyło swobodnym krokiem na spotkanie
przybyszów.
- Czołem - powiedział jeden z nich, gdy znaleźli się dostatecznie blisko. - Witamy
w Tropis na Varonat. Turyści? Chcecie coś obejrzeć?
- Widoki na pewno są fascynujące - odparł grzecznie Karrde. - My jednak chcemy
tylko znaleźć mechanika, który znałby się na hipernapędzie. Mamy nadzieję, Ŝe jest tu
ktoś taki.
- Aha - odpowiedział tamten, spoglądając do tyłu na „Uwaniańskiego Kupca”. -
Nic dziwnego. Im bardziej efektowny kadłub, tym słabsze bebechy.
- Zachowaj pan tę kwiecistą mowę dla turystów - warknął Tapper. - Macie tu
mechanika czy nie?
Drugi z męŜczyzn przyglądał mu się przez chwilę, po czym odwrócił się do
Karrde’a.
- Pańskiemu przyjacielowi trochę brak ogłady - powiedział.
- Rekompensuje to licznymi talentami - odparł Karrde, wyjmując z kieszeni garść
monet o wysokich nominałach i pobrzękując nimi ostentacyjnie. - Na przykład potrafi
dotrzymywać terminów. Na Svivren czekają na nas waŜne interesy.
- Jasne, rozumiem - odpowiedział tamten. - Bez obrazy, panie...?
- Pełnomocnik Rady Sif-Uwana, Pandis Sertze - przedstawił się Karrde. - A to
mój pilot, kapitan Dusha. - Wybrał jedną z monet i podniósł ją do góry. - Trochę nam
się śpieszy.
- śaden problem - męŜczyzna uśmiechnął się szeroko, wskazując kciukiem na
portowe budynki, podczas gdy drugą ręką sprawnie zgarnął monetę z dłoni Karrde’a. -
Buzzy, leć powiedzieć, Ŝe trafił się klient. Szybka robota.
Jego towarzysz w milczeniu skinął głową i ruszył truchtem w kierunku
zabudowań.
- Nazywam się Fleck, panie pełnomocniku - ciągnął męŜczyzna. - Wygląda na to,
Ŝe utknęliście tu na parę dni. Macie jakieś plany?
Karrde rozejrzał się wymownie dookoła.
- A jest tu coś, co by warto zaplanować?
- Zdziwi się pan, ale tak - powiedział Fleck. - Jeden facet organizuje tu całkiem
przyzwoite safari. Jutro z samego rana wyruszają do dŜungli. Słyszał pan kiedyś o
polowaniach na morodiny?
- Chyba nie - odparł Karrde. - To duŜa zdobycz?
- Nie ma większych - zapewnił go Fleck. - Wielkie pełzające gady, długie na
dziesięć-dwadzieścia metrów. Doskonałe trofeum na ścianę salonu albo korytarza -
wykrzywił usta w sardonicznym uśmiechu. - Nie są teŜ ani za szybkie, ani specjalnie
złośliwe. W sam raz dla początkujących myśliwych.
- Uspokoił mnie pan. - Karrde spojrzał na Tappera. - Co o tym myślisz, Dusha?
- Nie brzmi to zbyt niebezpiecznie, proszę pana - odpowiedział Tapper z
odpowiednią nutą lekkiego niepokoju w głosie. - Mam nadzieję, Ŝe nie uda się pan tam
w pojedynkę?
Peter Schweighoffer21
- Nie, zapisało się jeszcze czterech innych myśliwych - odparł Fleck. - Zresztą
szef zawsze zabiera paru ludzi jako eskortę. Bezpiecznie jak w gniazdku.
- Mimo wszystko byłbym spokojniejszy, gdyby zabrał mnie pan ze sobą - nalegał
Tapper. - Kiedyś nieźle sobie radziłem z pistoletami BlasTech A280.
- Najpierw sprawdźmy, ile to bezpieczne gniazdko będzie nas kosztować -
powiedział sucho Karrde.
- Tyle co nic - prychnął Fleck. - Drobnostka dla dŜentelmena jak pan,
dysponującego odpowiednimi środkami. Tylko po dwanaście tysięcy od osoby.
Karrde uśmiechnął się.
- Nie cieszyłbym się długo odpowiednimi środkami, gdybym szastał nimi na
prawo i lewo. Piętnaście tysięcy za nas obu.
Fleck uśmiechnął się krzywo.
- Umie się pan targować, co? Niech będzie dwadzieścia.
- Powiedziałbym raczej, Ŝe mam doświadczenie w negocjacjach - poprawił go
Karrde. - Zgoda na siedemnaście.
Fleck najpierw zmarszczył czoło, a potem się rozpogodził.
- W porządku. A więc siedemnaście.
- Bardzo dobrze - stwierdził Karrde. - Kiedy wyruszamy?
- O wpół do szóstej jutro rano - odpowiedział Fleck. - Tylko bądźcie tam na
pewno. - Powiem szefowi, Ŝe przychodzicie. Nie zapomnijcie przynieść tych
siedemnastu tysięcy. - Machnął ręką w kierunku budynków po przeciwnej stronie
lądowiska. - Ekwipunek moŜecie kupić w tamtym budynku, a pokój na noc znajdziecie
w hotelu obok. Jest, hmm, przyjemniejszy w środku, niŜ by się mogło wydawać, sądząc
z zewnątrz.
- Zapewne - zgodził się Karrde. - Mam nadzieję, Ŝe nikt się nie obrazi, jeśli
zrezygnujemy z zakwaterowania. Ci od sprzętu będą wiedzieć, czego potrzebujemy?
- Pewnie - skinął głową Fleck. - Jak mówiłem, szef stale organizuje te safari.
- Bardzo dobrze - powiedział Karrde. - Chodźmy, Dusha, zobaczmy, co mają do
zaoferowania.
Słońce Varonat zaczynało juŜ zachodzić, gdy Karrde i Tapper wrócili w końcu na
„Uwaniańskiego Kupca” z zakupami.
- Mam nadzieję, Ŝe daliśmy im dość czasu - zauwaŜył Tapper, wchodząc na
rampę.
- Jestem pewien, Ŝe tak - odpowiedział Karrde. - Przeszukanie statku tych
rozmiarów nie zajmie fachowcowi duŜo czasu. A nie przypuszczam, by Gamgalon
zatrudniał amatorów.
Nagle Tapper dotknął ramienia Karrde’a.
- Chyba jednak zatrudnia - mruknął, zniŜając głos.
Karrde zmarszczył brwi. Usłyszał stłumiony szczęk metalu na dziobie statku.
- Czy powinniśmy to sprawdzić?
Opowieści z Imperium 22
- Wyglądałoby podejrzanie, gdybyśmy tego nie zrobili - odparł Karrde, krzywiąc
się. Gdyby cała sprawa się wydała przez niekompetencję własnych ludzi Gamgalona... -
Teraz ostroŜnie...
Cicho przeszli centralnym korytarzem, kierując się w stronę maszynowni. TuŜ
przy drzwiach usłyszeli kolejny brzęk. Karrde pochwycił spojrzenie Tappera i skinął
głową. Tamten odpowiedział podobnie, złoŜył pakunki na pokład i ujął kolbę blastera.
Karrde zwolnił zamek i drzwi się otworzyły...
Na podłodze obok rozmontowanego panelu sterowniczego siedziała kobieta,
młoda i pociągająca, z burzą rudozłotych włosów spiętych dla wygody z tyłu głowy. Jej
twarz pozostała spokojna i skupiona mimo ich nagłego wtargnięcia. Ciało pod
roboczym kombinezonem było szczupłe, lecz silne i zgrabnie zbudowane.
W ręku trzymała hydroklucz i jedno z łączy zmiany mocy napędu
hiperprzestrzennego „Uwaniańskiego Kupca”.
- W czym mogę pomóc? - zapytała chłodno.
- Wygląda na to, Ŝe juŜ pomogłaś - powiedział Karrde, kiedy po krótkiej chwili
jego zdziwienie przeszło w ulgę. Szpiedzy Gamgalona nie spartaczyli zatem roboty. -
Rozumiem, Ŝe jesteś mechanikiem.
- Słuszny wniosek - przyznała. - Jestem Celina Marniss. Jakiś problem?
- Tylko z hipernapędem - odparł Karrde. - A co, spodziewałaś się innych
problemów?
Celina wzruszyła ramionami i z powrotem zajęła się łączem przepływu mocy.
- Znałam kiedyś męŜczyzn, którzy sądzili, Ŝe kobieta nie moŜe być jednocześnie
ładna i kompetentna.
- Osobiście uwaŜam, Ŝe to idealne połączenie - oznajmił Karrde.
Zaszczyciła go spojrzeniem, które było po części rozbawione, po części zaś pełne
wymuszonej cierpliwości.
- A więc to ty jesteś pełnomocnikiem Sertze. Zrobiłeś ogromne wraŜenie na
Buzzym.
- JakŜe miło mi to słyszeć - odpowiedział Karrde. - Nie zapytam, co go tak
oczarowało. - Wskazał na osłonę panelu. - Masz juŜ jakieś pojęcie, co nam nawaliło?
- No cóŜ, na początek: - twoje łącza przepływu mocy są o jakieś cztery stopnie
poza fazą - wyjaśniła Celina, waŜąc trzymane w ręku łącze. - Chyba długo nikt do nich
nie zaglądał. Inaczej nie straciłyby synchronizacji do tego stopnia.
- Rozumiem - odparł Karrde, a korzystne wraŜenie, jakie sprawiła na nim kobieta
w pierwszej chwili, jeszcze się umocniło. Chin zapewnił go, Ŝe sztuczka z łączem
przepływu mocy zajmie przeciętnemu mechanikowi co najmniej jeden dzień. - Muszę
porozmawiać z moją ekipą naprawczą.
- Ja bym wyrzuciła taką ekipę - powiedziała Celina. - Wykalibruję te łącza, a
potem zobaczymy, co jeszcze nie działa.
- Dobrze - zgodził się Karrde. - MoŜe Buzzy wspomniał ci, Ŝe trochę nam się
spieszy.
- Zabawnie sobie z tym radzicie - skinęła głową w kierunku pakunków w
korytarzu za nimi. - Safari Gamgalona trwa zwykle do czterech dni.
Peter Schweighoffer23
- Z doświadczenia wiem, Ŝe naprawa awarii hipernapędu zajmuje przeciętnie co
najmniej sześć do dziesięciu dni.
- To prawdopodobnie kolejny powód, Ŝeby zwolnić ekipę naprawczą - odburknęła
Celina. - Przypuszczam, Ŝe mi wystarczą dwa - trzy dni.
- Skąd wiesz, Ŝe jedziemy na safari? - zapytał Tapper podejrzliwie.
- Po pierwsze, te pakunki - odpowiedziała Celina. - Poza tym widać, Ŝe nieźle się
wam powodzi, no i rozmawialiście z Fleckiem. To główny naganiacz Gamgalona. Jest
dobry w tym, co robi. - Wzruszyła ramionami, ponownie zajmując się łączem mocy. -
Zresztą co innego moŜna tutaj robić?
- Słuszny wniosek - odparł Karrde. - Ale mylisz się co do mojej zamoŜności.
Jestem po prostu szefem zaopatrzenia w Radzie Sif-Uwana.
- Powiedziałabym, Ŝe to nieistotne rozróŜnienie - skomentowała jego odpowiedź
Celina. - Biorąc pod uwagę sposób, w jaki Sif-Uwana podchodzą do kwestii
zarządzania i pieniędzy.
- Doprawdy? - powiedział Karrde, a jego podziw dla dziewczyny podniósł się o
jeszcze jedną kreskę. ZałoŜyłby się o sporą sumę pieniędzy, Ŝe na Varonat nie było
osoby, która kiedykolwiek słyszałaby o Sif-Uwana, a co dopiero wiedziała cokolwiek o
tej planecie. - Byłaś tam kiedyś?
- Raz - odpowiedziała Celina. - Kilka lat temu.
- Prywatnie czy w interesach?
- W interesach.
- A w jakich?
Uniosła brwi.
- Nie przypominam sobie, Ŝebyśmy się umawiali na przesłuchanie, panie
pełnomocniku.
- Bez obrazy - uspokoił ją Karrde. - Po prostu dziwi mnie twoja obecność w
miejscu takim jak to. Masz o wiele za wysokie kwalifikacje, by tkwić w mętnych
wodach Korytarza Izonowego. Nie wspominając juŜ o twoich innych oczywistych
walorach.
Miał nadzieję, Ŝe sprowokuje Ŝywszą reakcję z jej strony, Ŝe zetrze chociaŜ na
chwilą maskę spokoju z jej twarzy. Ale dziewczyna nie złapała przynęty. - MoŜe po
prostu lubię ciszę i spokój - odparowała. - MoŜe staram się zebrać pieniądze, Ŝeby się
stąd wyrwać. - Patrzyła przez chwilę prosto w oczy Karrde’a, który zauwaŜył
mimochodem, Ŝe jej oczy są zielone. Bardzo intensywnie zielone. - A moŜe ukrywam
się przed czymś.
Karrde zmusił się, Ŝeby wytrzymać jej wzrok. Tlił się w nich pełen goryczy ogień,
wywołany gwałtownym zawirowaniem emocji. Miał rację - nie była zwykłym
prowincjonalnym mechanikiem od hipernapędu.
- Jednak budzisz moje zaufanie - odpowiedział z trudem.
Kącik jej ust podniósł się w sardonicznym uśmiechu, a ogień w oczach nagle
zniknął, jakby go tam nigdy nie było. Albo został odegrany.
- Świetnie - odparła szybko. - MoŜe to cię nauczy trzymać się z dala od
mechaników hiperprzestrzennych i zajmować się własnymi sprawami.
Opowieści z Imperium 24
- Zrozumiałem aluzję - powiedział Karrde, kłaniając się lekko. - Będziemy w
salonie na dziobie, gdybyś nie wiedziała, gdzie czego szukać. Miłego wieczoru.
Skinął na Tappera i razem wycofali się z maszynowni, zbierając z powrotem
swoje paczki, gdy drzwi się zasunęły.
- Co o niej myślisz? - zapytał Karrde, kiedy przeszli na dziób statku.
- Masz racją, nie pasuje tutaj - przyznał Tapper. - Myślisz, Ŝe jest człowiekiem
Gamgalona?
- Prawdopodobnie - odparł Karnie. - Na wypadek, gdyby Fleckowi się nie udało.
Albo moŜe po prostu węszy. Mechanicy i reszta obsługi są zwykle niewidzialni.
- Być moŜe. - Tapper spojrzał do tyłu, lustrując korytarz. - Ale gdyby ktoś mnie o
to pytał, powiedziałbym, Ŝe osoba z jej talentami marnuje się w zwykłej inwigilacji.
- Zgadza się - przyznał Karrde, ściągając usta. - MoŜe jednocześnie jest
sabotaŜystką.
- Albo złodziejką - uzupełnił Tapper ponuro. - Te safari Gamgalona muszą być
przykrywką dla czegoś powaŜniejszego.
Weszli do salonu.
- No, tego jachtu łatwo nie ukradnie - przypomniał mu Karrde, rzucając paczki na
kanapę. - Jeśli zaś chodzi o sabotaŜ, powinniśmy poradzić sobie z hipernapędem w
dwadzieścia minut, jeśli będziemy musieli. A „Szalony Karrde” moŜe tu być w razie
potrzeby w ciągu czterech godzin.
- Rozumiem, Ŝe nadal zamierzasz zabrać ze sobą komunikator?
- Jak najbardziej - zapewnił go Karrde. - Ale nie sądzę, byśmy musieli go uŜyć.
Przypuszczam, Ŝe te safari to tylko wygodny sposób Gamgalona na organizowanie
potajemnych spotkań przemytników, a Fleck i spółka mają wyłapać ewentualnych
urzędników imperialnych, którzy mogliby przeszkodzić w tym procederze. Zabierzmy
się lepiej za ten sprzęt. Nie mamy zbyt wiele czasu do wpół do szóstej.
Pozostali uczestnicy safari byli juŜ na miejscu, kiedy Karrde i Tapper opuścili
pokład „Uwaniańskiego Kupca” tuŜ przed wpół do szóstej następnego ranka.
- Eklektyczna zbieranina - zauwaŜył Tapper, gdy podchodzili do grupy
zgromadzonej wokół trzech śmigaczy Aratech Arrow-17, które czekały obok na
lądowisku.
- Zgadza się - odpowiedział Karrde, lustrując wzrokiem członków grupy.
Thennqorczyk, Saffanin i dwóch Durosów, wszyscy z lśniącym nowością ekwipunkiem
i w kombinezonach prosto spod igły, identycznych jak te, które mieli na sobie z
Tapperem. Nieco dalej, w strojach znacznie bardziej sfatygowanych, stali Krish,
Rodianin i małomówny Buzzy.
- Eskorta teŜ dość niejednorodna - dodał.
Tapper skinął głową w kierunku Krisha.
- To chyba nie Gamgalon?
Karrde potrząsnął przecząco głową.
- Raczej jeden z jego poruczników. Nie sądzę, Ŝeby Gamgalon sam się wybierał
na safari.
Peter Schweighoffer25
- Ach! - wykrzyknął Krish, obdarzając ich uśmiechem tak promiennym, jak tylko
było to moŜliwe dla przedstawiciela jego rasy. - Witajcie! To zapewne pan
pełnomocnik Sertze. Jestem Falmal. Będę przewodnikiem tej ekspedycji.
- Miło mi pana poznać - skinął głową Karrde. - Mam nadzieję, Ŝe nie jesteśmy
spóźnieni?
- AleŜ skąd! - odpowiedział Falmal. - Po prostu inni przybyli przed czasem.
Pozwolą panowie, Ŝe przedstawię pozostałych myśliwych: panowie Tamish... - wskazał
na Thennqoriańczyka- ...Hav i Jivis... - przedstawił dwóch Durosów - ...i Cob-caree. -
Ostatnim z przedstawianych był Saffanin. - A oto pełnomocnik Sertze i kapitan Dusha z
Sif-Uwana.
- Miło mi panów poznać - powtórzył Karrde, patrząc po kolei na kaŜdego z nich.
śadne z wymienionych imion nie brzmiało znajomo, ale to oczywiście niewiele
znaczyło. Ani on, ani Tapper nie uŜywali przecieŜ swych prawdziwych nazwisk.
- Tracimy czas - warknął Tamish. - Zacznijmy w końcu to polowanie, Falmal.
- Oczywiście - odparł Falmal. - Proszę zająć miejsca w śmigaczach.
Karrde i Tapper wybrali jeden z pojazdów i zapięli pasy. Kilka minut później
Falmal przysiadł obok ich krishańskiego pilota i wyruszyli.
- Często urządzacie te safari? - zapytał Karrde, gdy przelatywali nisko nad
falującą powierzchnią Ŝółtej dŜungli.
- Tylko kilka razy na sezon. - Falmal rzucił na niego spojrzenie. - Mieliście duŜo
szczęścia, Ŝe przylecieliście teraz.
Karrde machnął ręką w kierunku półki ze sztucerami z tyłu śmigacza.
- Uznam, Ŝe mieliśmy szczęście, jeśli coś upolujemy - powiedział. - Zapłaciłem o
wiele za duŜo jak na zwykłą przejaŜdŜkę po dŜungli.
- Na pewno pan coś upoluje - zapewnił go Falmal. - Zawsze tak jest. MoŜe pan
być spokojny.
Lecieli przez ponad godzinę, aŜ w końcu zatrzymali się na polanie na szczycie
wzgórza. Zbudowano na niej niewielki obóz - cztery budynki zamykające wypalone
lądowisko.
- Wygląda na to, Ŝe często korzystacie z tego miejsca - zauwaŜył Karrde, gdy
śmigacz osiadł na ziemi.
- To baza wypadowa dla wszystkich polowań - wyjaśnił Falmal. - Piloci i
śmigacze będą tu czekać, podczas gdy my pójdziemy dalej pieszo. Proszę wziąć bagaŜe
i sztucery. Wyruszamy natychmiast.
Dziesięć minut później maszerowali ledwie widoczną ścieŜką pomiędzy
Ŝółtawymi drzewami i Ŝółtozielonymi zaroślami poszycia, stąpając po bladofioletowej
ściółce, która niepokojąco przypominała masę wijących się, tłustych robaków.
Prowadził Falmal, a za nim szli Tamish, Karrde i Tapper. Następny był Buzzy, za
którym podąŜali Hav i Jivis oraz Cob-caree. Pochód zamykał Rodianin. Wędrowali
ponad godzinę, zanim Falmal zarządził postój na małej polanie, która otworzyła się
obok ścieŜki.
- Nie za bardzo jestem w formie jak na takie ćwiczenie - sapnął Karrde,
zrzuciwszy plecak na ziemię. - Jak daleko jeszcze dziś zajdziemy, Falmal?
Opowieści z Imperium 26
- JuŜ jesteście zmęczeni? - zdziwił się Falmal, pokazując w krzywym uśmiechu
ostre zęby. - Nie ma się co martwić, panie pełnomocniku. Jeszcze trzy godziny, moŜe
cztery, i dotrzemy do głównych terenów łowieckich.
- Były tu morodiny - burknął z tyłu Tamish. Karrde odwrócił się i spojrzał na
niego. Thennqoriańczyk przykucnął na skraju polany, dźgając noŜem ciemną plamę
przebarwionej ściółki. - To śluz morodina - powiedział. - Musiał tu być kilka tygodni
temu.
- Trafna obserwacja - pochwalił go Falmal. - Przed dwoma miesiącami
polowaliśmy na tym terenie na morodiny podczas jednego z naszych safari. Niestety od
tego czasu, zgodnie ze swym wzorcem migracyjnym, zwierzęta oddaliły się stąd.
- Ciekawe dlaczego w takim razie nie wylądowaliśmy bliŜej ich obecnego miejsca
pobytu - mruknął Tapper.
- MoŜe śmigacze wystraszyłyby naszą zwierzynę - zasugerował Karrde,
marszcząc czoło.
Mniej więcej o metr za Tamishem, wzdłuŜ brzegu śladu pozostawionego przez
śluz morodina, spośród zielonoŜółtych zarośli wyrastał równy rząd krótkich
róŜowawych pędów. A w cieniu za nimi Karrde zauwaŜył błysk metalu. Ominął
Tappera i podszedł do zarośli, Ŝeby się lepiej przyjrzeć...
- Czas ruszać! - zawołał Falmal, energicznie klaszcząc w dłonie. - Zakładajcie
plecaki. Musimy iść dalej, jeśli mamy dotrzeć na miejsce dostatecznie wcześnie, by
jeszcze dziś rozpocząć polowanie.
Karrde zastanawiał się, czy mimo wszystko nie zbadać metalowego obiektu;
zdecydował, Ŝe nie, i wrócił do miejsca, gdzie zostawił swój plecak.
- Czy jest pan botanikiem, panie pełnomocniku? - spytał go Falmal.
- Nie - odpowiedział Karrde, podczas gdy Tapper pomagał mu załoŜyć plecak. -
Dlaczego pan pyta?
- Widziałem, jak przyglądał się pan pędowi jagariańskiej aleudrupiny - rzekł
Falmal, wskazując palcem na róŜowawe łodygi. - Zobaczy pan w dŜungli wiele roślin
spoza planety. Obawiam się, Ŝe to pozostałości po poprzednich gościach, którzy niezbyt
się troszczyli o swój prowiant.
- Prowiant? - zapytał Tapper, gdy uporał się ze swoim plecakiem.
- Jagody aleudrupiny na wielu planetach są uwaŜane za delikates - wyjaśnił
Falmal. - Niektórzy uczestnicy naszych polowań upierają się, by zabierać własny
prowiant. Kilka beztrosko upuszczonych ziaren i... - zatoczył ręką. - MoŜemy tylko
mieć nadzieję, Ŝe dŜungla sama sobie poradzi z intruzami. Chodźmy, musimy ruszać.
Nie napotkali więcej pozostałości śluzu morodinów po drodze do miejsca
wybranego przez Falmala na obozowisko. A przynajmniej Karrde Ŝadnego nie
zauwaŜył. Nie dostrzegł równieŜ więcej okazów aleudrupiny. Być moŜe po tym
pierwszym przypadku nieuwaŜni turyści zostali upomniani.
- A więc... - powiedział Tapper, przynosząc dwa kubki parującego napoju
pomiędzy namioty, gdzie zmęczony Karrde oparł się o drzewo. - Co myślisz o naszych
towarzyszach?
Peter Schweighoffer27
Karrde powiódł wzrokiem po pozostałych myśliwych, którzy przy pomocy
ochroniarzy zmagali się z budową szałasów.
- Biorąc pod uwagę ich narzekania w ciągu ostatniej godziny, powiedziałbym, Ŝe
są dokładnie tymi, na kogo wyglądają - znudzonymi bogaczami, szukającymi
podniecającej rozrywki i cokolwiek zniecierpliwionymi, Ŝe muszą na nią zapracować.
- Czyli innymi słowy, raczej nie wyglądają na typowych przemytników.
Karrde wzruszył ramionami.
- MoŜe to biznesmeni, z którymi Gamgalon chce wejść w jakieś półlegalne
interesy.
- W galaktyce są miliony miejsc, gdzie mógłby się z nimi umówić na dyskretne
spotkanie, nie zadając sobie przy tym tyle trudu - zauwaŜył Tapper pomiędzy jednym a
drugim łykiem napoju z kubka.
- Fakt. ZauwaŜyłeś moŜe ten kawałek metalu wetknięty w ziemię za pędami
aleudrupiny, na naszym pierwszym postoju?
- Tak. - Tapper skinął głową. - Wyglądało mi to na znacznik transponderowy.
Pewnie zostawiają je, Ŝeby oznaczyć ścieŜkę, albo moŜe śledzą szlaki migracyjne
morodinów.
- Być moŜe - odparł Karrde. - Nie mogę jednak przestać myśleć, Ŝe reakcja
Falmala, gdy skierowałem się w tę stronę, była dość gwałtowna.
- Myślisz, Ŝe to coś mniej nieszkodliwego?
- Całkiem moŜliwe - powiedział Karrde. - Prawdopodobnie to część tablicy
czujników do...
Przerwał nagle. Spomiędzy drzew doszedł ich głęboki, dudniący ryk. Falmal,
stojący po drugiej stronie obozowiska, wyprostował się gwałtownie, a Buzzy i
Rodianin wyszarpnęli z kabur karabiny blasterowe.
- To mogą być one - szepnął Karrde. Chwycił własną broń i podniósł się. -
Falmal?
- Tss... - syknął Krish. - Bo je spłoszysz. Podzielimy się na takie same grapy, jak
podczas drogi w śmigaczach.
Pospieszył w stronę Karrde’a i Tappera. Inni równieŜ zebrali się w grupy i
wszyscy ruszyli w głąb dŜungli.
- Chodźcie. Szybko i cicho.
Szli ze sztucerami gotowymi do strzału.
- Jak morodiny przeciskają się między tymi drzewami? - zapytał Tapper. -
Myślałem, Ŝe są duŜe.
- Morodiny są długie, ale smukłe - wyjaśnił Falmal, rozglądając się uwaŜnie
pomiędzy drzewami. - Bez trudu poruszają się po dŜungli. Ach! Patrzcie!
Karrde obrócił lufę sztucera. Falmal jednak pokazywał tylko na ziemię.
- ŚwieŜy ślad śluzu - powiedział Krish. - Widzisz?
- Tak - odparł Karrde, podąŜając wzrokiem za szeroką srebrzystą linią
wgniecionej ściółki, znikającą pomiędzy drzewami. Była zdumiewająco prosta,
skręcała gwałtownie tylko dla ominięcia pojedynczych drzew.
- DuŜy okaz - zauwaŜył Falmal. - Chodźmy. Pójdziemy za tropem.
Opowieści z Imperium 28
- To chyba niezbyt sportowe - burknął Tapper i ruszył między drzewa za
Falmalem.
- Ślad niedługo zniknie - rzucił Falmal przez ramię. - Pojawia się i znika.
Karrde tymczasem zmarszczył brwi, przyglądając się czemuś po prawej stronie
szlaku. Przez zarośla niewiele było widać, ale...
- Czy to nie drugi ślad śluzu, o tam? - zapytał Falmala. - Jakieś trzy metry od nas,
równolegle do naszego?
- Tak, morodiny zazwyczaj chodzą parami - odparł Krish. - Ale teraz cisza.
Widzicie, ślad skręca.
Przed nimi trop zakręcał ostro w lewo. Karrde wyciągnął głowę - drugi ślad
skręcał równolegle do tego, którym podąŜali.
- Bardzo ostry zakręt - mruknął Tapper. - Myślisz, Ŝe coś je wystraszyło?
- Cicho! - powtórzył Falmal.
PodąŜali za tropem w milczeniu. Zmienił kierunek jeszcze dwukrotnie w ciągu
następnych kilku minut, skrętami równie ostrymi i precyzyjnymi jak poprzedni. A
potem, ku zdumieniu Karrde’a, ślad się rozdzielił.
- Jak to moŜliwe? - zapytał.
- Dołączył do nich trzeci morodin - odparł Falmal. - Bądźcie cicho. Mogą być tuŜ,
tuŜ.
- A moŜe trzeci, czwarty i piąty - dodał Tapper, wskazując głową w prawo.
Równoległy ślad śluzu rozdzielał się tam na trzy tropy, z których dwa rozchodziły
się pod ostrym kątem trzy metry przed nimi. Karrde przełknął ślinę, uniósł wyŜej swój
blasterowy sztucer i postawił jeszcze jeden krok...
I nagle go zobaczyli: długi na piętnaście metrów stwór wzniósł nad ziemię
pierwsze trzy metry obłego, Ŝółtawego, plamistego cielska, prezentując łyŜkowaty ryj,
krótkie, grube nogi i szerokie zęby. Morodin.
- Strzelaj! - krzyknął Falmal. - Szybko!
Karrde juŜ celował w stojące przed nimi ogromne zwierzą. Morodin podniósł się
jeszcze o metr, wydając ten sam głęboki ryk, który słyszeli w obozie. Karrde patrzył
spod przymruŜonych powiek przez szczerbinkę sztucera...
- Chwileczkę - powiedział do Tappera. - Nie strzelaj! PrzecieŜ on po prostu sobie
stoi.
- To morodin - warknął Falmal. - Strzelaj, zanim będzie za późno.
Ale i tak było juŜ za późno. Z prawej strony bluznęła salwa ognia, trafiając
morodina w bok. Tamish i Cob-caree, a za nimi Rodianin, nadeszli wzdłuŜ jednej z linii
równoległego szlaku. Morodin ryknął jeszcze raz, po czym runął na ziemię z głuchym
łoskotem.
- Świetny strzał! - Falmal aŜ zapiał z zachwytu. - Wezwiemy śmigacze, a piloci
oporządzą pańską zdobycz. Wracajmy teraz do obozu, hałas zapewne odstraszył
pozostałe morodiny. - Spojrzał z zastanowieniem na Karrde’a. - MoŜe jutro będzie pan
lepiej usposobiony do zabijania, panie pełnomocniku.
Peter Schweighoffer29
- MoŜe - odparł Karrde, patrząc na powalonego morodina. Więc to tak. Wielkie,
niebezpieczne polowanie na morodiny... a okazało się równie ambitne jak strzelanie do
złapanych w sieci bruallków. - Nie mogę się doczekać.
Piloci przyjechali po godzinie, a przez dwie kolejne w obozowisku panowało
zamieszanie: rozbieranie mięsa ze zdobyczy i nie kończące się spory z Tamishem i
Cob-caree’em na temat tego, jaka część głowy zwierzęcia ma przypaść kaŜdemu z nich
oraz jak chcieliby oprawić i wyeksponować swoje trofeum. Karrde przyglądał się temu
z boku. Wycofał się na swoje siedzisko pod drzewem z przenośną melodyką,
zostawiając Tapperowi ich część roboty. Podsłuchał jedną czy dwie skierowane w jego
stroną dość zjadliwe uwagi na temat braku sportowego ducha, ale zignorował je. Oparł
się o drzewo, przymknął oczy i pozwolił, by otoczyła go muzyka. Ukradkiem zaś
majstrował palcami przy pokrętłach transmitera ukrytego w instrumencie.
Kiedy piloci skończyli pracę i śmigacze wyruszyły z powrotem do bazy, słońce
opadło juŜ nisko nad lasem.
- Mam nadzieją, Ŝe dobrze się pan bawił - zagaił Tapper, siadając obok Karrde’a.
Obtarł twarz rękawem kombinezonu, który zdąŜył stracić na świeŜości. - Niektórzy
myślą, Ŝe się obraziłeś.
- Nie mam wpływu na to, co myślą inni - stwierdził Karrde. - Nie rozsiadaj się,
idziemy na spacer.
- Cudownie! - jęknął Tapper, dźwigając się z powrotem na nogi. - Co ćwiczymy?
- Bawiłem się trochę transmiterem - wyjaśnił Karrde. Wstał i przewiesił pasek od
melodyki przez ramię. - Jeśli Falmal i spółka posadzili gdzieś w okolicy znaczniki
transponderowe, powinniśmy móc je znaleźć za jego pomocą. Miło i przyjemnie, nie
zwracajmy na siebie uwagi.
Wymknęli się z obozu i ruszyli w głąb dŜungli. Przeczucie Karrde’a okazało się
słuszne - prawie natychmiast zamaskowany transmiter złapał sygnał, dochodzący z
kierunku miejsca pogromu morodina. PodąŜając ponownie za śladem śluzu, szybko
dotarli do resztek ścierwa, przy którym aŜ roiło się od padlinoŜernych stworzeń.
- To tam - powiedział Tapper, wskazując grupę krzewów kilka metrów dalej. -
Znacznik transponderowy jak się patrzy. I znowu jest tuŜ obok tropu morodina.
- Tak - potwierdził Karrde, przyklękając, Ŝeby lepiej się przyjrzeć. ZauwaŜył, Ŝe
ziemia wzdłuŜ krawędzi śladu była świeŜo wzruszona. Zupełnie jakby ktoś właśnie w
niej coś zasadził.
Nagle spojrzał w górę, łapiąc wzrok Tappera. Ten skinął głową - teŜ usłyszał
ciche skrzypnięcie.
- To od strony obozu - szepnął.
Odgłos powtórzył się.
- Wrócimy naokoło - odparł Karrde, równieŜ szeptem, wskazując palcem na trop,
którym wcześniej przyszli Tarnish i Cob-caree. Wyjaśnianie Falmalowi albo jego
bandzie, dlaczego zabrał melodykę na spacer po dŜungli, mogłoby wypaść niezręcznie.
Zwłaszcza gdyby tamci odkryli, Ŝe w instrumencie ukryty jest transmiter. Zanim
odeszli, usłyszeli jeszcze jeden trzask, potem jednak odgłosy zdawały się słabnąć. Nie
Opowieści z Imperium 30
dalej niŜ piętnaście metrów w głąb dŜungli ślad urywał się; a kiedy zauwaŜyli jego
dalszą część jakieś trzy metry dalej, nagle pojawiły się trzy jego odnogi.
- Uuu... - mruknął Tapper. - Którędy teraz?
- Nie jestem pewien - powiedział Karrde, oglądając się za siebie. Myśl o całym
stadzie morodinów grasującym wokoło nie była zbyt przyjemna. - Spróbujmy tędy -
zdecydował, wskazując trop najbardziej na prawo. - Zostawmy jakiś znak na tych
drzewach, Ŝebyśmy w razie czego mogli się cofnąć po śladach.
- Wejdźmy najpierw trochę głębiej w dŜunglę - zaproponował Tapper. - Zawsze
moŜemy wrócić.
Karrde zmarszczył brwi.
- ZauwaŜyłeś coś?
- Mam przeczucie - odparł Tapper. - Przeczucie, nic więcej.
Karrde zacisnął wargi.
- Jak głęboko w las chcesz wejść?
- Jakieś trzysta metrów - odpowiedział Tapper. - Pamiętam, Ŝe na mapie jest tam
grzbiet wzgórza, okalający coś w rodzaju szerokiej niecki.
Karrde skrzywił się. Trzysta metrów w nieznanej dŜungli naleŜało potraktować
powaŜnie. Z drugiej jednak strony, rzadkie przeczucia Tappera prawie zawsze
okazywały się warte zbadania.
- W porządku - powiedział. - Ale nie dalej niŜ na skraj urwiska. I wracamy, jeśli
ślad urwie się wcześniej.
- Zgoda. Idziemy!
Trop rozdzielił się ponownie kilka metrów dalej. Przerywał się jeszcze
dwukrotnie, by po trzech metrach pojawić się znowu z kolejnymi odnogami,
skręcającymi w róŜnych kierunkach. Karrde próbował liczyć ślady, mając nadzieję, Ŝe
zdoła się zorientować, ile zwierząt mają przed sobą. Szybko jednak zrezygnował.
Gdyby morodiny zrobiły się niegrzeczne, róŜnica między sześcioma a
sześćdziesięcioma byłaby czysto akademicka.
- Doszliśmy do grani - powiedział Tapper, wskazując palcem na ostatnią linię
drzew, przez którą przeświecało niebieskie niebo. - Przyjrzyjmy się temu.
Podeszli bliŜej, do krawędzi urwiska. Jakieś sto metrów pod nimi rozciągała się
szeroka dolina, którą opisał Tapper.
Po jednym z jej skrajów stało około pięćdziesięciu morodinów.
- Nie ma co, znaleźliśmy stado - odezwał się niespokojnym głosem Tapper.
Zbocze poniŜej grani było raczej strome, ale wątpił, by dla stworzenia o
rozmiarach i umięśnieniu morodina stanowiło to jakąkolwiek przeszkodę. Właściwie
był pewien, Ŝe nie stanowiło: trop, który ich tu przyprowadził, okrąŜał grań, by zejść
poniŜej zboczem w dół doliny.
- Nie patrz na morodiny - powiedział Tapper. - Spójrz na ich ślady.
- Co ci się nie podoba w ich śladach? - spytał Karrde.
- Przyjrzyj im się - nalegał Tapper. - Powiedz, Ŝe teŜ to widzisz.
Karrde zmarszczył czoło, zastanawiając się, o co moŜe chodzić Tapperowi. Dolinę
przecinały ślady śluzu. Widział je wyraźnie pomiędzy drzewami i na zdeptanym
Peter Schweighoffer31
poszyciu. Linia za linią, takie same nagłe zwroty i rozgałęzienia jak te, które oglądali
po drodze...
AŜ nagle - zauwaŜył.
- Nie mogę w to uwierzyć... - wydusił z trudem.
- Sam nie wierzyłem - powiedział Tapper. - Patrz, jeden z nich tam idzie.
Jeden z morodinów odłączył się od stada i ruszył w kierunku trzymetrowej
szerokości tunelu między dwiema liniami śladów. Człapiąc szybko na krótkich łapach,
wszedł w pierwsze rozgałęzienie i skręcił w lewo.
Do pierwszej części pracowicie skonstruowanego labiryntu.
- Wracajmy -powiedział Karrde, potrząsając z niedowierzaniem głową. - Chyba
nie chcemy, Ŝeby ludzie Gamgalona nas tu znaleźli.
- Za późno - powiedział ktoś miękko.
Karrde obejrzał się ostroŜnie przez ramię. Dwa metry za nim stał Falmal i jego
dwaj pobratymcy. Nieco dalej stanął czwarty Krish.
- Rzeczywiście - przyznał Karrde, zniŜając wylot lufy swojego karabinu i
obracając się twarzą do nich. - No cóŜ, przynajmniej nie będziemy mieli problemów z
trafieniem do obozu.
- To, czy wrócimy od razu do obozu, nie jest jeszcze pewne - rzekł czwarty Krish
tym samym łagodnym tonem. - OdłóŜcie, proszę, broń. I powiedzcie mi, co tu robicie.
- Szukamy morodinów - odparł Karrde, kładąc sztucer na ziemi. - I teraz juŜ
wiemy, Ŝe nie są to zwyczajne zwierzęta. - Uniósł brwi. - To w pełni świadome istoty,
prawda, Gamgalon?
Krish uśmiechnął się.
- Trafiłeś w dziesiątkę - stwierdził. - W obu przypadkach. Wiesz, jak się
nazywam. A kim ty jesteś?
Wziąwszy pod uwagę okoliczności, nie było sensu ciągnąć maskarady.
- Talon Karrde - przedstawił się. - A to mój wspólnik, Quelev Tapper.
Falmal zasyczał.
- Czy nie jest tak, jak mówiłem, mój panie? - warknął. - Przemytnicy. I szpiedzy.
- Na to wygląda - zgodził się Gamgalon. - Co cię tu sprowadza, Karrde?
- Ciekawość - odparł Karrde. - Słyszałem o tych twoich safari. Chciałem się
dowiedzieć, co się za nimi kryje.
- I dowiedziałeś się?
- Polujecie na świadome istoty - odpowiedział Karrde. - Łamiąc imperialne
przepisy. WyobraŜam sobie, Ŝe nawet teraz urzędnicy tego, co jeszcze zostało z
Imperium, potraktowaliby was surowo, gdyby o tym wiedzieli.
Gamgalon znów się uśmiechnął.
- To źle sobie wyobraŜasz. Tak się składa, Ŝe gubernator Varonat doskonale wie,
co się tutaj dzieje. Jego udział w dochodach jest wystarczający, Ŝeby zagwarantować
nam, iŜ polowania nie wzbudzą niczyich wątpliwości.
Karrde zmarszczył brwi.
- Chyba nie przekupujesz imperialnego gubernatora ochłapami ścierwa
morodinów?
Opowieści z Imperium 32
- W rzeczy samej, nie o to chodzi - powiedział Gamgalon. - Ale poniewaŜ
polowania są idealną przykrywką dla sadzenia i zbioru plonów, ich kontynuowanie leŜy
w jego najlepszym interesie.
- Nie przekupisz go przecieŜ jagodami aleudrupiny - wtrącił się Tapper. - MoŜna
je kupić na wolnym rynku po trzydzieści czy czterdzieści za paczkę.
- Ach! Ale nie tej aleudrupiny! - odparł zadowolony z siebie Gamgalon. - Ta
odmiana wzrasta w ziemi przesączonej śluzem morodinów... a podczas wzrostu w
jagodach zachodzą bardzo interesujące reakcje chemiczne.
- To znaczy...?
Falmal znów syknął.
- Mój panie...?
- Nie przejmuj się - uspokoił go Gamgalon. - Przypuśćmy, Talonie Karrde, Ŝe
masz statek handlowy i dostarczasz na politycznie niestabilną planetę potrójny ładunek:
retan-K, triaxli i jagody aleudrupiny. Całkowicie nieszkodliwe, całkowicie legalne,
Ŝaden z towarów niewart jest podniesienia głosu ani przez imperialnych celników, ani
przez urzędników Nowej Republiki. Statek ląduje bez problemów na powierzchni
planety, entuzjastycznie oczekiwany przez odbiorców towaru... którzy niecałą godzinę
później przypuszczają atak na swoich wrogów politycznych czy militarnych. UŜywają
przy tym broni generującej ogień blasterowy równej mocy, co uzyskany tradycyjnie ze
strzeŜonego jak oko w głowie gazu Tibanna.
Karrde czuł, jak Ŝołądek zamienia mu się w bryłę lodu.
- A jagody są katalizatorem? - spytał.
- Brawo! - potwierdził Gamgalon. - Falmal miał rację. Rzeczywiście jesteś
wystarczająco inteligentny, by stanowić dla nas zagroŜenie. Dokładniej rzecz biorąc, to
pestki jagód katalizują reakcję powstawania gazu z retanu i triaxli. Sam owoc jest
zupełnie zwyczajny i przeszedłby bezpiecznie przez kaŜdy test chemiczny.
- Safari pozwala zamaskować zarówno sadzenie, jak i zbiory. - Karrde pokiwał
głową. - A znaczniki transponderowe pozwalają odnaleźć posadzone wcześniej krzewy.
Zyski jak z przemytu broni, a ryzyko - Ŝadne.
- Świetnie to pojąłeś - rozpromienił się Gamgalon. - Wiec zrozumiesz równieŜ, Ŝe
nie moŜemy sobie pozwolić na Ŝaden przeciek, Ŝadne pogłoski na ten temat.
Machnął ręką, na co jeden z pilotów wystąpił naprzód, pochylając się niezgrabnie,
by podnieść sztucery, które upuścili Karrde i Tapper.
- Oczywiście, Ŝe rozumiem - odpowiedział Karrde. - MoŜe zastanowimy się, jak
dojść do porozumienia. Moja organizacja...
- Nie będzie Ŝadnych rozmów - przerwał Gamgalon. - Ani Ŝadnych porozumień.
Proszę tędy.
Nagle Tapper rzucił się w stronę pilota, wyrywał mu sztucer i dźgnął go lufą w
pierś. Zanurkował za osłonę najbliŜszego drzewa, obrócił błyskawicznie lufę w
kierunku Gamgalona i Falmala... i runął na ziemię w półobrocie, trafiony dwoma
pociskami z blastera, wystrzelonymi zza grani po jego prawej stronie. Jego ciało
wzdrygnęło się spazmatycznie, po czym znieruchomiało.
Peter Schweighoffer33
- Mam nadzieję, Talonie Karrde - powiedział Gamgalon - Ŝe nie okaŜesz się na
tyle głupi, by stawiać opór w podobny sposób.
Karrde podniósł wzrok, wpatrzony wcześniej w skurczone ciało Tappera, i
zobaczył trzeciego Krisha wychodzącego zza grani z karabinem wycelowanym w jego
pierś.
- A dlaczego by nie? - zapytał. - PrzecieŜ i tak mnie zabijecie.
- Chcesz umrzeć juŜ tutaj? - odparował Gamgalon. - Tędy proszę.
Karrde wziął głęboki oddech. Tapper nie Ŝył. On zaś został sam i był
nieuzbrojony. Morodiny w dolinie zniknęły, spłoszone zapewne odgłosami ognia
blasterów.
Mimo wszystko nie chciał tu umierać. Nie, dopóki istniał choć cień szansy, Ŝe
mógłby Ŝyć dość długo, by pomścić śmierć Tappera.
- W porządku - westchnął.
Dwaj piloci podeszli, wzięli go pod ramiona i wszyscy ruszyli naprzód.
Karrde nie przypuszczał, by zamierzali zabrać go z powrotem do obozowiska -
słusznie, jak się okazało. Falmal prowadził ich w stronę jednej z polan, przez które
przejeŜdŜali po drodze do miejsca, gdzie rozbili obóz. Niewątpliwie właśnie tam czekał
śmigacz Gamgalona.
- Jak zapewniasz sobie dystrybucję? - zapytał Karrde.
- Radzę sobie bez twojej pomocy - odparł Gamgalon, oglądając się przez ramię. -
Jak juŜ powiedziałem.
- Moja organizacja mogłaby ci się jednak przydać - zauwaŜył Karrde. - Mamy
kontakty wszędzie, gdzie...
- Bądź łaskaw zamilknąć - przerwał mu Gamgalon.
- Słuchaj, Gamgalon...
Nagle za plecami usłyszeli głęboki, dudniący ryk. Echo powtórzyło go po chwili z
obu stron.
Grupa zatrzymała się gwałtownie.
- Falmal? - rzucił ze złością Gamgalon. - Co to jest? Co tu robią morodiny?
- Nie wiem - odpowiedział Falmal głosem, w którym zabrzmiała niepewność. - To
zupełnie do nich niepodobne.
Kolejny przeciągły ryk doszedł do nich mniej więcej z tego samego kierunku, co
poprzedni.
- MoŜe znudziła im się w końcu rola zdobyczy - zasugerował Karrde, rozglądając
się wokół. - MoŜe tym razem one postanowiły zorganizować sobie safari.
- Nonsens - odburknął Falmal. Sam jednak nie przestawał rozglądać się na boki.
Zaczynał się teŜ trząść. - Mój panie, proponuję, Ŝebyśmy ruszali. I to szybko.
Znów zabrzmiał ryk morodina.
- Falmal, bierz więźnia - rozkazał Gamgalon ponurym głosem i wyciągnął blaster
spod tuniki. - Wy trzej - na boki i do tyłu. Strzelać do wszystkiego, co się rusza.
Trzej piloci nieufnie weszli w głąb dŜungli, kurczowo trzymając uniesione
karabiny. Falmal zbliŜył się do Karrde’a i zamknął jego ramię w mocnym uścisku.
- Szybko - syknął.
Opowieści z Imperium 34
Gamgalon podszedł do Karrde’a z drugiej strony i cała trójka pospieszyła naprzód.
Przed nimi, między drzewami, Karrde widział juŜ lśniące odbłyski słońca na kadłubie
śmigacza. Usłyszeli jeszcze jeden chór morodinów, tym razem dokładnie zza pleców.
Dotarli do ostatniej linii drzew i juŜ mieli wyjść na polanę.
... gdy nagle Falmal, z trudem łapiąc rzęŜący oddech, puścił ramię Karrde’a,
potknął się i runął jak drugi na ziemię. Z jego boku sterczała rękojeść noŜa. Gamgalon
zawarczął i obrócił się szybko, szukając celu dla wyciągniętego w dłoni blastera.
Nigdy go jednak nie znalazł. Karrde uchylił się odruchowo, a tunikę Krisha
rozerwał na strzępy gwałtowny rozbłysk płomienia od cichego strzału blastera, który
ugodził go zgrabnie w samą pierś. Gamgalon upadł na plecy i więcej się nie poruszył.
Karrde odwrócił się. Sądził, Ŝe za osłoną drzewa, które minęli, ujrzy jednego z
pozostałych myśliwych. Jego domysły okazały się jednak niesłuszne.
- No i co tak stoisz? - warknęła Celina Marniss, opuszczając lufę miniaturowego
blastera, który trzymała w ręku. Minęła Karrde’a i skierowała się w stronę śmigacza. -
Mój śmigacz jest za daleko. Musimy wziąć ten. Chyba Ŝe chcesz poczekać, aŜ wróci
reszta Kriszów.
- Zgrabnie to załatwiłaś - zauwaŜył Karrde, gdy „Uwaniański Kupiec” przecinał
wyŜsze warstwy stratosfery Varonatu w drodze ku otwartej przestrzeni. - Naprawdę
wyjątkowo zgrabnie. ChociaŜ muszę przyznać, Ŝe jestem trochę rozczarowany.
Wolałbym, Ŝeby to faktycznie były morodiny, które postanowiły pomścić swoje
krzywdy.
Siedząca obok niego Celina prychnęła.
- Biorąc pod uwagę, Ŝe morodiny najprawdopodobniej nie odróŜniłyby człowieka
od Krisha, nie mówiąc juŜ o róŜnicach między poszczególnymi osobnikami,
powinieneś uwaŜać się za szczęściarza, Ŝe ich tam nie było. Wdeptałyby cię w ziemię
tak samo jak Gamgalona i jego bandę.
- Najprawdopodobniej tak - zgodził się Karrde. - Skąd wzięłaś nagrania głosów
morodina?
- Gamgalon zabrał mnie kiedyś na safari - wyjaśniła Celina. - Wtedy jeszcze miał
nadzieję, Ŝe uda mu się skaptować mnie do tej jego organizacji.
- A więc jednak nie pracowałaś dla niego. Zastanawialiśmy się nad tym.
- Nie lubię Krishów - powiedziała bezbarwnym głosem. - Nawet tym uczciwym
nie moŜna zbytnio ufać, a Gamgalona trudno uznać za uczciwego. Poza tym, oczekiwał
ode mnie tylko szpiegowania w porcie. Niezbyt rozwojowe zajęcie.
- Tym bardziej teraz - przyznał Karrde. - Więc kiedy juŜ byłaś w dŜungli, nagrałaś
ryki morodinów?
Wzruszyła ramionami.
- Pomyślałam, Ŝe warto mieć coś takiego pod ręką. I jak się okazało - miałam
rację.
Spojrzała na niego.
- Nawiasem mówiąc, jesteś mi winien za te trzy odtwarzacze. Nie są tanie.
Peter Schweighoffer35
- Jestem ci winien znacznie więcej - przypomniał jej trzeźwo Karrde. - Ale
dlaczego w ogóle poszłaś za nimi w dŜunglę?
- Och, daj spokój! - zaśmiała się. - Sertze i Dtisha? Nie wspominając o statku
zwanym „Uwaniański Kupiec”? Trochę to było wszystko za dowcipne. A pamiętam, Ŝe
słyszałam o organizacji przemytniczej, której szef ma upodobanie do dowcipnych
gierek słownych. Zaryzykowałam więc.
- I opłaciło się - podsumował Karrde. - ZasłuŜyłaś na sporą nagrodę. Wymień ją
tylko.
Odwróciła się w jego stronę, by mu się przyjrzeć tymi swoimi zielonymi oczami.
- Daj mi pracę - powiedziała.
Karrde zmarszczył brwi ze zdziwienia. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
- Jaką pracę?
- Jakąkolwiek. Mogę być pilotem, Ŝołnierzem, ochroniarzem...
- Mechanikiem od hipernapędu?
- Tym teŜ - zgodziła się Celina. - Czegokolwiek potrzebujesz, mogę się tego
nauczyć. - Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. - Po prostu chcę
znaleźć przyzwoite zajęcie.
Karrde uniósł brwi.
- Masz doprawdy dziwne poglądy na przemyt, jeśli uwaŜasz to za przyzwoite
zajęcie.
- Uwierz mi - powiedziała ponuro. - To jest przyzwoite zajęcie, w porównaniu z
tym, co robiłam do tej pory.
- Nie wątpię - odparł Karrde, studiując jej twarz. Uderzająca twarz, niezwykłe
ciało. Piękna i kompetentna - jego ulubione połączenie.
- Zgoda - odparł po chwili. - Dobiliśmy targu. Witaj na pokładzie.
- Dziękuję - odpowiedziała. - Nie będziesz Ŝałował, Ŝe mnie zatrudniłeś.
- Na pewno nie - uśmiechnął się lekko. - A skoro juŜ oficjalnie mamy ze sobą
pracować - wyciągnął do niej dłoń - nazywam się Talon Karrde.
Uśmiechnęła się powściągliwie, ujmując jego rękę.
- Miło mi, Talonie Karrde - powiedziała. - Nazywam się Mara Jade.
Opowieści z Imperium 36
P R Ó B A O G N I A
Kathy Tyers
Tinian I’att, wnuczka i dziedziczka załoŜycieli Zakładów Zbrojeniowych I’att,
zmarszczyła nos, starając się nie wciągać powietrza zbyt głęboko. Fabryczna sala
pokazów śmierdziała zwęglonym mięsem i chemikaliami. Po zapachu rozpoznała
pięć... nie, siedem substancji chemicznych, składających się na potencjalnie zabójczy
koktajl. Czasami testowane materiały wybuchowe detonowały mocniej, szybciej lub
wcześniej niŜ ktokolwiek oczekiwał, a nawet poczwórna warstwa transparistali nie
zapewniała całkowitej ochrony.
Daye Azur-Jamin, stojący obok jej dziadka Strephana, oparł rękę na sięgającej do
pasa osłonie antyblasterowej. Szara tunika firmowa, którą miał na sobie, potęgowała
aurę autorytetu, jaką emanował męŜczyzna. Podobnie jak przypięty do paska
kierowniczy komunikator. Przedwcześnie posiwiały kosmyk wyznaczał środek brwi
Daye’a.
- W zbroi szturmowca nie ma ewidentnych błędów konstrukcyjnych, ekscelencjo -
powiedział, a Tinian nie mogła nie podziwiać jego samokontroli. Wiedziała, jak Daye
zapatruje się na imperialne koneksje dziadka. - Ale dobry snajper albo idiota z
blasterem wysokiej mocy mogą trafić w słabsze punkty. Nasze pole sprawi, Ŝe zbroja
stanie się całkowicie odporna.
Imperialny Moff Eisen Kerioth postukiwał o dłoń lśniącą czarną laską, którą
trzymał w drugiej ręce. Wysoki i chudy Moff Kerioth trzymał głowę mocno wysuniętą
do przodu nad piersią, której mundur zdobił zadziwiający rząd czerwonych i
niebieskich baretek. Daye, Tinian i jej dziadek spodziewali się, Ŝe na pokaz przyjedzie
kilku doradców technicznych, moŜe paru Ŝołnierzy, ale na pewno nie sam Moff Sektora
w towarzystwie eskorty szturmowców. Kerioth utykał na lewą nogę, podpierał się od
czasu do czasu swoją laską.
- To brzmi wspaniale, mój chłopcze. Dlaczego zatem wasze zerwigłówki
stchórzyły?
Stary czarny uniform imperialnego urzędnika, który miał na sobie dziadek
Strephan, ostro kontrastował z bielą jego gęstych włosów. Babcia Augusta ściskała
nerwowo w palcach rąbek długiej zielonej sukni. Lekarze odkryli u niej niedawno
rzadki syndrom degeneracyjny, który - nie leczony - dawał jej tylko kilka miesięcy
Peter Schweighoffer37
Ŝycia. Ani w Il Avali, ani w Ŝadnym innym mieście na Druckenwell nawet najlepsi
bioimmunolodzy nie byli w stanie zapewnić babce odpowiedniej kuracji... bardzo
drogiej kuracji. Z tyłu za Augustą opierał się od niechcenia o ścianę ochroniarz rodziny
I’att, Wookie zwany Wrrlevgebev. Wrrl wymruczał pod nosem krótką uwagę. Tylko
Tinian, która znała jego język, mogła ją przetłumaczyć.
Nie zrobiła tego, choć podzielała pogardę Wookiego dla tchórzliwych
pracowników demonstracyjnych. Z ręką w kieszeni przebierała palcami po
zgromadzonych tam drobiazgach: skorupkach orzechów neka, instrumentach do
konserwacji robotów i swym sekretnym talizmanie.
Dziś będzie potrzebować wszystkiego, co moŜe przynieść szczęście. Jeśli Zakłady
Zbrojeniowe I’att zdobędą kontrakt na sprzedaŜ osobistego pola ochronnego, jej
dziadek będzie mógł przejść na emeryturę, a ona i Daye przejmą fabrykę.
Kerioth wyprostował ramiona i wyciągnął szyję. Szturchnął Strephana swoją
laską.
- No i co, I’att? Kto załoŜy tę zbroję? Przejechaliśmy kawał drogi, Ŝeby to
zobaczyć.
Najwyraźniej dziadek Tinian znał Moffa kiedyś, przed laty. KaŜdy z nich wybrał
swoją drogę, by słuŜyć Nowemu Porządkowi: Strephan, chroniąc imperialną władzę,
Kerioth zaś - sprawując ją. Kerioth skinął wykrzywionym palcem na Wrrla.
- Ty, Wookie. Podejdź no tu.
Wrrl wywinął wargi, odsłaniając ogromne zęby, a z jego gardła dobył się
modulowany skowyt. Kerioth zaŜądał, Ŝeby podczas jego wizyty Wookie pozostawał
nieuzbrojony, więc Wrrl był juŜ wystarczająco podenerwowany. Przez twarz Wookiego
biegł kosmyk rdzawozłotego filtra, koloru niemal identycznego jak półdługie włosy
Tinian. Dziwne ubarwienie, jak na Wookiego.
- Co on mówi, Tinian? - śyłka do interesów dziadka Strephana uwidaczniała się
między innymi w sposobie, w jaki odgadywał i wychodził naprzeciw oczekiwaniom
Moffa. Kerioth wydawał się przy nim taki...
Tinian spróbowała doścignąć dziadka w przenikliwości. Kerioth był nieokrzesany.
I protekcjonalny.
Spojrzała na elementy zbroi rozłoŜone na stole. Osiemnaście białych modułów
leŜało obok miękkiej tkaniny dwuczęściowego czarnego skafandra. Wrrl nie zmieściłby
się w nim ani w samym polu ochronnym.
- Jest za wysoki, ekscelencjo - przetłumaczyła. - Linie pola zbiegają się w
maksimum na wysokości jeden koma osiem metra, a wszerz - na szerokości jednego
metra.
Moff Kerioth uniósł cienkie czarne brwi.
- I’att, wyjaśnij mi jeszcze raz, dlaczego twoja wnuczka uczestniczy w ściśle
poufnym, zastrzeŜonym pokazie.
Tinian cała się zjeŜyła. Mogła być niska i chuda, ale nie była dzieckiem. Czy
Kerioth nie zauwaŜył jej uniformu z naszywkami Zakładów?
Dziadek połoŜył na jej ramieniu ciepłą dłoń.
Opowieści z Imperium 38
- Ekscelencjo, Tinian jest nieocenionym członkiem naszego zespołu. Ma
niebywałą smykałkę do materiałów wybuchowych.
- Sir - dobiegły nagle przefiltrowane przez hełm słowa jednego ze szturmowców,
stojącego w środku drugiego rzędu foteli. - Jeśli Wookie jest za wysoki, moŜe ona by
się nadała?
Tinian zbladła. Ona miałaby zostać.... zerwigłówkiem? Stanąć w falołapie i
pozwolić, by do niej strzelano?
- Z jednej skrajności w drugą- zaŜartował Kerioth. - Nieoceniony członek zespołu,
hę?
Dziadek Strephan cofnął się w kierunku panelu kodowania. Mógł stamtąd opuścić
osłony antyblasterowe z poczwórnej transparistali pomiędzy falołapem a czterema
szerokimi rzędami wysuwanych, chronionych foteli.
- Hm..., tak, ale przecieŜ Tinian nie jest członkiem ochotniczego zespołu
demonstracyjnego.
Kerioth podniósł się z fotela.
- Ale zmieściłaby się. Czy masz całkowitą pewność, Ŝe twoja zbroja jest odporna
na ogień blasterów?
- Całkowitą - szepnął dziadek.
- Więc udowodnij to.
- Ale... nie. Zawołam robota liniowego.
- Dostrzegam w tym pewien brak zaufania do skuteczności skafandra. - Moff
Kerioth skierował swą szyderczą uwagę w stronę szturmowców, ale Tinian wzięła ją do
siebie. Dziadek Strephan i babcia Augusta muszą dostać się do tego pozaplanetarnego
ośrodka zdrowia. Miłość dodała jej odwagi. I nadziei. Pole działało. Sama widziała
testy.
- Dziadku? - podniosła rękę. - Zgadzam się.
Dziadek Strephan, babcia Augusta i Daye otoczyli ją, mówiąc jedno przez drugie:
- Zaczekaj...
- Tinian...
- Nie...
Wrrl przymknął swe ogromne niebieskie oczy i wydyszał, Ŝe Daye z postawy
bardziej przypomina szturmowca niŜ ona.
Tinian wbiła wzrok w Moffa Keriotha. ZałoŜyłaby się, Ŝe jest taki, jak pewien
biurokrata z firmy BlasTech, którego spotkała kiedyś na przyjęciu - gdy raz coś
zaproponował, nic innego go nie zadowoli.
Uśmiech Keriotha przemieścił się powoli z jego wąskich ust do zimnych,
ciemnych oczu.
- Bardzo dobrze, eee... Tinian. Prawdziwa próba perfekcjonizmu waszych
Zakładów.
Nie dając sobie czasu na zmianę zdania, Tinian pociągnęła Wrrla do stołu, na
którym leŜały porozkładane części zbroi.
- PomóŜ mi to załoŜyć - zaŜądała.
Peter Schweighoffer39
Jej firmowy uniform bez trudu zmieścił się w czarnym kombinezonie. Tinian
wybrała pancerz, napierśnik i nagolenniki, w Ŝargonie zbrojmistrzów obrazowo zwane
kubłem. Z tyłu pancerza, tam gdzie zwykle umieszczano plecak ze sprzętem, roboty
Zakładów Zbrojeniowych I’atta zainstalowały rozpraszacz ciepła i generator pola. Na
napierśniku lśnił pojedynczy przycisk kontrolny.
Zdjęła buty i wsunęła nogę do nogawki skafandra. Nigdy nie słyszała tak
absolutnej ciszy.
- Dziadku... - zaproponowała- ...powinniśmy wyjaśnić, w jaki sposób skafander
wzmacnia pole ochronne.
- Tinian... - zaczaj Strephan błagalnym tonem.
Zbyt długie nogawki skafandra tworzyły wokół jej nóg pofałdowane obwarzanki.
Wyszarpnęła ze szlufek wąski pasek, który nosiła przy firmowym kombinezonie, i
podwiązała nadmiar materiału.
- Nauczyłam się swojej lekcji - nalegała Tinian. - Mogę mówić?
Moff Kerioth oparł laskę na ramieniu.
- AleŜ proszę - mruknął.
Poczuła do niego nieoczekiwaną niechęć. Daye zawsze twierdził, Ŝe lepiej jest
zginąć w szlachetnej sprawie niŜ Ŝyć z zysków z nieszlachetnej, i miała nadzieję, Ŝe to
tylko nerwy, wyjące z głębi, w którą je zepchnęła (aby Daye nie mógł jej
powstrzymać), sprawiały, iŜ Kerioth nagle wydał jej się złowrogi.
Daye był wraŜliwy na pole energetyczne, które nazywał Mocą. Twierdził, Ŝe
wraŜliwość na Moc nie jest dobrym sposobem zachowania zdrowia w Nowym
Porządku Imperatora Palpatine’a. Ostrzegał teŜ Tinian i jej dziadków, Ŝe Imperium
potrafi stosować ostre represje wobec innych części galaktyki. Tinian nie wierzyła mu
jednak. Zakłady Zbrojeniowe I’att od lat zajmowały się dostawami dla Nowego
Porządku, czerpiąc z tego niezłe zyski.
Naciągnęła górną część skafandra. Zebrawszy luźne fałdy czarnej tkaniny,
opadające miękko wokół jej talii, wzięła głęboki oddech.
- Pole ochronne generuje mikrowybuchy antymaterii przesunięte w fazie w
stosunku do fali ognia blasterowego - zaczęła. - Plamki cersji, wmontowane w ten
supernowoczesny skafander... - Tinian podciągnęła powyŜej łokcia luźny rękaw. -
zwiększają natęŜenie pola. Jest to kluczowy element naszego systemu...
- Cały system zbyt często okazywał się podatny na awarie - przerwał jej Kerioth
podniesionym głosem. - Osiem lat temu eskortujących mnie szturmowców rozstrzelano
na strzępy. Od tego czasu stale muszę ciągać to za sobą. - Uderzył laską o swą lewą
nogę. - Dobrze się czujesz w tym skafandrze, dziecino?
- Doskonale. - Wyprostowała ramiona. - Przykro mi z powodu pańskiej nogi. Czy
mogę kontynuować?
- AleŜ jak najbardziej.
- Wyeliminowaliśmy słabe punkty - oznajmiła - od dawna znane w kręgach
Rebeliantów. Jestem gotowa, Wrrl.
Wookie podniósł ze stołu napierśnik i nagolenniki. Babcia Augusta splotła drŜące
dłonie przed sobą, na fałdach sukni barwy świeŜej zieleni. Daye zajął pozycję za
Opowieści z Imperium 40
Tinian. Domyślała się, Ŝe gdyby się zawahała czy choćby lekko wzdrygnęła, zaŜądałby,
aby to jego zakuto w zbroję.
Dźwignęła cięŜki napierśnik.
- W tę część pancerza wbudowano izolację i rozpraszacz ciepła - wyjaśniła,
podnosząc tylną osłonę, Ŝeby Moff Kerioth i jego eskorta mogli zajrzeć do środka.
Czarny rękaw opadł, zakrywając drugą dłoń. Podciągnęła materiał, zwinęła go i
upchnęła ponad łokciem. - Przez kilka mikrosekund, zanim pole osiągnie pełną moc,
zbroja sama pochłania ciepło. Izolacja plus rozpraszacz niemal całkowicie eliminują
poczucie dyskomfortu termicznego.
- Tak mówią - głos Keriotha brzmiał sarkastycznie.
Tinian uznała, Ŝe nic go nie zadowoli, z wyjątkiem prezentacji urządzenia w
działaniu. Tylko to zrobi na nim wraŜenie. Tylko wtedy podpisze z Zakładami
Zbrojeniowymi I’att najbardziej lukratywny kontrakt w historii firmy. Tysiące
szturmowców będą potrzebować tej osłony.
- PomóŜ mi, Wrrl.
Wrrl umocował pancerz na jej piersi i plecach, zamykając z trzaskiem zapinki na
ramionach. Tinian całkowicie mu ufała. Pięć lat temu natknęła się na niego, bitego
przez handlarza niewolników. Zakrwawione kłaki futra zaśmiecały ziemię wokół
ogromnego obcego. Tinian - wówczas zaledwie dwunastoletnia - rzuciła się do przodu,
lekcewaŜąc protesty babci Augusty (zawsze była szybsza niŜ dziadkowie),
zdecydowana uratować go od śmierci. Nie wiedziała wtedy, Ŝe stając w obronie Wrrla,
zapracowała na jego dozgonną lojalność.
Zbroja na ramionach Tinian odstawała. Dziewczyna poruszyła ramionami, Ŝeby
fragmenty pancerza wskoczyły na swoje miejsce.
Daye podniósł naramienniki swymi szczupłymi, wraŜliwymi dłońmi.
- WłóŜ takŜe to - powiedział cicho. Pasmo siwizny przecinało czoło powyŜej brwi
męŜczyzny. Zgodnie z surowymi przepisami populacji Il Avali, Tinian i Daye byli
uwaŜani za zbyt młodych do zawarcia małŜeństwa, dopóki nie zdołali dowieść swojej
finansowej niezaleŜności. Daye był smukłym męŜczyzną o Ŝywych, brązowych oczach
i wyglądzie mola ksiąŜkowego. Przybył do Il Avali, by rozpocząć samodzielne Ŝycie.
Oficjalnie pełnił funkcję zastępcy młodszego kierownika Tinian, nieoficjalnie -
stanowił centrum jej wszechświata. Pozwoliła mu zapiąć naramienniki na swoich
barkach. Zwisały, zakrywając ramię aŜ do łokcia, zamykając jej ciało wewnątrz
luźnego, niedopasowanego pudła. Przewody pola zagrzechotały jeden o drugi, kiedy
odwracała się w stronę Daye’a. Gdyby tylko umiała go uspokoić...
- Wiem, dlaczego to robisz. - Przysunął się do niej i spojrzał w oczy. - Nie podoba
mi się to, ale rozumiem. Nikomu, kto nazwie cię tchórzem, nie ujdzie to na sucho. -
Ścisnął jej łokieć. - Niech Moc będzie z tobą, kochanie.
Gdy odsunął się do tyłu, przekręciła kontrolkę na napierśniku. Za pierwszym
razem, kiedy obserwowała pokaz działania pola, w tym właśnie momencie zaniepokoiła
się. Pole nie syczało, nie bzyczało, nie błyszczało ani nawet lekko nie zamigotało.
- Dziadku?
Peter Schweighoffer41
Jakby obudzony ze śmiertelnego snu, Strephan podniósł małą lumę. Tinian
wyciągnęła ramię. Strephan włączył lumę. Na rękawie Tinian nie pojawiła się jednak
Ŝadna plama światła.
- Gdy promienie energii napotykają pole antyenergetyczne... - zaczął Strephan,
odzyskawszy głos - pole uaktywnia się i wygasza ją. Wiemy teraz, Ŝe pole działa.
- Gotowa? - zapytał Moff. Jego głos był spokojny, jak gdyby zapraszał ją na
obiad, a nie stawiał przed plutonem egzekucyjnym.
Tinian podeszła do falolapu. Czuła się idiotycznie w ogromnym kuble zbroi,
naramiennikach i za duŜym skafandrze. Ściany i podłoga durabetonowej zapory
falolapu zbiegały się pod ostrym kątem, by wchłonąć wybuchy energii o
niewyobraŜalnej mocy. Niewielkie wgłębienia w ścianach były świadectwem
wcześniejszych pokazów.
Przynajmniej nie czuła juŜ smrodu, wypełniającego salę pokazową. Nawet bez
hełmu przestała go odczuwać kilka minut temu.
Daye ze zmarszczonym czołem stanął blisko barykady. Tinian wyprostowała się
dumnie - na tyle, na ile pozwalał jej niewysoki wzrost - i posłała mu blady uśmiech.
Wrrl stał na końcu sali, przy panelu kodowania.
Kerioth machnął laską w kierunku trzech szturmowców.
- Wy trzej - wycedził. - Karabiny.
Szturmowcy pomaszerowali do przodu. Daye miał ręce opuszczone wzdłuŜ
tułowia. Zazwyczaj trzymał jedną lub obie naraz wciśnięte do kieszeni.
Tinian spojrzała na blasterowe rusznice szturmowców. Nie były to lśniące
nowością egzemplarze pokazowe, z jakimi zwykle miała do czynienia w fabryce.
Daye spojrzał na najbliŜszego szturmowca.
- Przygotować się - rzucił Moff. - Celujcie w słabe punkty.
Kerioth utkwił wzrok w Tinian. Wydął wargi. Najwyraźniej sprawiało mu
przyjemność obserwowanie, jak rodzina I’attów poci się ze zdenerwowania.
Wiedziała, Ŝe zbroja działa. Jednak patrząc w lufy wycelowanych w nią
karabinów, momentalnie poczuła panikę.
Twarz Daye’a natychmiast odbiła jej przeraŜenie. Zwrócił się w kierunku
najbliŜszego szturmowca i niepewnie spróbował chwycić za lufę.
- Teraz! - rozkazał Kerioth.
Trzy cynobrowe strumienie energii trafiły ze świstem w pierś Tinian. Zrobiła
unik, ale nie była w stanie uchylić się dostatecznie szybko. śar oblał jej plecy i ramiona
pomimo dodatkowej izolacji pancerza. Daye zamarł i patrzył z przejęciem.
- Przerwać ogień! - Kerioth zakręcił laską.
Tinian wyprostowała się, odetchnęła głęboko, a potem uśmiechnęła się słabo do
Daye’a. Interes był praktycznie ubity. Wytrzymała, chociaŜ Ŝałowała, Ŝe nie udał jej się
unik.
Daye wsunął dłoń do kieszeni i zmarszczył czoło. Ta chwila paniki wystraszyła go
pewnie bardziej niŜ ją samą.
Kerioth wyjął komunikator z pochwy przypiętej do paska.
Opowieści z Imperium 42
- Plutony trzeci, czwarty i piąty, opieczętujcie wejścia. Nikomu nie wolno opuścić
budynku ani kontaktować się z nikim z zewnątrz.
- Bardzo przepraszam... - Dziadek Strephan wystąpił naprzód, najwyraźniej
równie zaskoczony jak Tinian. - Sir, co mają oznaczać te rozkazy?
Moff Kerioth poklepał go po ramieniu końcem laski.
- Moje gratulacje, I’att. Kupuję twój produkt.
- Rozkazał pan zamknąć wejścia.
Kerioth klepnął się po krzyŜu.
- Byłoby bardzo niefortunnie, gdyby elementy wywrotowe dowiedziały się, Ŝe
udało nam się stworzyć dla szturmowców zbroję, która czyni ich niepokonanymi,
nieprawdaŜ?
Nam?- zaprotestowała Tinian w myślach.
Babka Augusta przysunęła się do przodu, szeleszcząc suknią.
- Nasze środki bezpieczeństwa zawsze były niezrównane, ekscelencjo. Nie musi
się pan obawiać o...
- Naturalnie, a zatem... - ciągnął Moff Kerioth - rozumiecie, Ŝe powyŜej pewnego
szczebla kaŜdy, kto pracował nad tym projektem, musi wrócić ze mną do systemu
Doldur. Taką broń naleŜy produkować w ściśle kontrolowanych warunkach. Nowy
Porządek kontroluje Doldur aŜ po ruchy cen Ŝywności. To najbezpieczniejsza planeta
do zaawansowanej produkcji zbrojeniowej.
To twoje podwórko, zrozumiała nagle Tinian. Chcesz przenieść ją tam, gdzie
mógłbyś mieć wszystko pod kontrolą.
Dziadek przymknął powieki.
- Bardzo mi przykro, ale nasza rodzina nie moŜe podróŜować. Augusta wymaga
opieki medycznej.
Tinian ścisnęła palcami obszycie czarnego rękawa skafandra.
- Po tylu latach cięŜkiej pracy zasługują na spokojną emeryturę - zaprotestowała. -
Daye i ja jesteśmy przygotowani do kierowania fabryką. My... - zawahała się, po czym
nagle podjęła decyzję. - Pojedziemy z panem na Doldur. Ale dziadek i babcia udadzą
się na Geridard.
- Nie - odparł Kerioth. - Jedziecie ze mną na Doldur. Wszyscy.
- Sir... - odezwała się Augusta. - Przepraszam, Ŝe utrudniam sprawy, ale nasze
podanie o przyjęcie do Sanatorium Geridard zostało juŜ zaakceptowane. Wpłaciliśmy
im dziewięćdziesiąt tysięcy kredytów za doŜywotnią opiekę.
Kerioth odwrócił się. Podniósł podbródek, jakby argumentacja I’attów była
wypisana na suficie. Kiedy ponownie zwrócił się w ich stronę, znów miał na ustach
protekcjonalny uśmiech.
- Więc nie pojedziecie na Doldur? Nie dacie się przekonać?
- Niestety, sir, to niemoŜliwe. - Strephan skrzyŜował ramiona na piersi,
zwracającej uwagę bogatymi zdobieniami czarnego uniformu.
- MoŜe to i dobrze. To mi pozwoli rozwiązać jednocześnie problem twoich
kłopotów zdrowotnych i twojej emerytury. - Kerioth machnął laską w kierunku
najbliŜszego szturmowca. - Bierz ich oboje.
Peter Schweighoffer43
Zanim Tinian zrozumiała, szturmowiec uniósł blasterową rusznicę i dwukrotnie
wypalił. Dziadek Strephan runął na durabetonową podłogę. Augusta westchnęła, zanim
osunęła się na jego ciało.
Nie poruszyli się więcej. Zbyt zszokowana, by zaprotestować, Tinian zakryła usta
dłońmi. Daye ugiął kolana, gotowy rzucić się do przodu.
- Dlaczego to zrobiłeś? - wyszeptał.
Kerioth wycelował laskę w pierś Daye’a.
- Dopuszczę was, młodych, do tajemnicy - oświadczył. - Sponsorowałem na
Doldur badania nad podobnym antyblasterowym polem energetycznym. Imperator
Palpatine będzie mi bardzo wdzięczny, kiedy przedstawię ten wynalazek jako
własny...gdy juŜ usunę z drogi osoby niechętne do współpracy. - Wy dwoje jesteście
skłonni współpracować? - zakończył bezbarwnym głosem.
Dziadku! Babciu! Choć ogłuszona Ŝalem i przeraŜeniem, Tinian wiedziała, Ŝe
musi przeŜyć... by ich pomścić. Skinęła głową. Powiedz tak! błagała w duszy Daye’a.
Wyprostował się powoli, ale nic nie powiedział.
Kerioth wzruszył ramionami.
- Kajdanki dla chłopaka! - rozkazał drugiemu ze szturmowców. - To, jak długo i
jak wygodnie będziesz Ŝył, chłopcze, zaleŜy od tego, w jakim stopniu będziesz ze mną
współpracował.
Daye zmienił postawę, stał teraz w lekkim rozkroku. Jeden ze szturmowców
doszedł właśnie do pasa pomieszczeń gospodarczych. Tinian przeniosła wzrok ze
szturmowca na Daye’a. Daye wskazał jej wzrokiem szturmowca. Kiedyś nauczył się
trochę samoobrony od Wrrla. Umiał poruszać się szybciej, niŜ ktokolwiek
przypuszczał.
Tinian zrozumiała jego gest. Musi odwrócić ich uwagę.
Wrrl zaryczał tak, Ŝe wystraszył nawet Tinian. Uderzył panel kodowania swą
wielką łapą. Transparistalowa osłona antyblasterowa opadła z sufitu i uwięziła w
środku Keriotha i dwóch szturmowców.
Ale pozostało jeszcze czterech. Wrrl rzucił się w kierunku dwójki, która
blokowała wyjście, podniósł obu za ramiona i mocno zderzył ich ze sobą głowami.
Tinian podskoczyła w stronę drzwi.
- Biegnij na lewo! - krzyknął za nią Daye. - Wrrl, zostań z nią!
Tinian skręciła w lewo i spróbowała biec. Potknęła się o jedną z opadających
nogawek. Strzał z blastera zaświstał nad jej głową. Wrrl spróbował dźwignąć ją do góry
długimi, kosmatymi ramionami. W miejscach, którymi jej dotknął, pozostała wypalona
sierść.
- Nie! - krzyknęła.
Pole w nieprzewidziany sposób uszkadzało Ŝywe tkanki, z którymi się zetknęło.
Tinian podniosła się z trudem. Wrrl przebiegł obok zaskoczonego robota serwisowego.
Doszedł do niej swąd palonego futra.
- Daye? - zawołała. - Wrrl, gdzie...
Wrrl krzyknął w odpowiedzi coś o rozdzieleniu szturmowców.
Opowieści z Imperium 44
Dobiegli do windy. Tinian wskoczyła na kratę jej podłogi. Winda jednak, zamiast
uaktywnić się pod wpływem ruchu i unieść ich do góry, pozostała na miejscu.
- Wyłączyli ją! - krzyknęła.
Wrrl stanął przed nią, wyraźnie zapraszając, by wspięła się na jego plecy.
Nie było innego wyjścia z tej pułapki. Tinian wyłączyła pole generowane przez
zbroję, podskoczyła i zacisnęła ręce wokół szyi Wrrla. Miała nadzieję, Ŝe nikt nie
zacznie do nich strzelać. Przypalona, zmatowiała sierść ocierała się o jej twarz.
Napierśnik, przystosowany do rozmiarów przeciętnego szturmowca, wgniatał się w
Ŝołądek.
Wrrl podskoczył w górę szybu windy i wbił w durabetonowe ściany ogromne
pazury - nie przyszło jej wcześniej do głowy, Ŝe Wookie w ogóle ma pazury! PotęŜne
mięśnie napręŜyły się pod jej chwytem. Wsparła się kolanami o jego boki, starając się
rozłoŜyć wagę, tak by go nie udusić.
Wrrl wytaszczył oboje na główny poziom. W ich stronę toczył się właśnie
automatyczny ochroniarz - idealnie wywaŜona kula z czterema uzbrojonymi w blastery
ramionami i skanerami umocowanymi na szczycie. Robot powtarzał bez końca:
- Stój! Rzuć broń! Stój!...
Tinian przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech.
- Rozpoznanie! - krzyknęła ponad ramieniem Wrrla. Jej głos powinien wyłączyć
automat...
- Potwierdzone - robot zawrócił w miejscu. Wycofał się, nie przestając nadawać
swego komunikatu.
Przez południowo-wschodnie drzwi dla obsługi wpadało światło dnia. Przy
drzwiach kucało dwóch szturmowców; zaalarmował ich niewątpliwie Kerioth przez
komunikator.
- Nie ruszać się! - rozkazał jeden z nich.
Tinian zsunęła się z pleców Wrrla i ponownie pstryknęła kontrolkę pola. Rzuciła
się w ich stronę, zbyt podniecona płynącą w Ŝyłach adrenaliną, by się kulić czy choćby
zrobić unik.
Podczas gdy szturmowcy strzelali do Tinian, Wrrl pędził za Tinian na swych
długich, kudłatych nogach. Doskoczył do nich przed dziewczyną, cisnął ich ciała na
boki.
Nigdy wcześniej nie miała okazji zobaczyć w całej pełni sił Wookiego. Przeraził
ją.
Za drzwiami dla obsługi znajdowały się dwa chronione polem siłowym
taśmociągi, które łączyły wejście z główną recepcją Zakładów Zbrojeniowych I’att.
Wrrl warknął zachęcająco.
Tinian wskoczyła na jeden z pasów i ruszyła biegiem w stronę wolności i otwartej
przestrzeni. Nogawki skafandra opadały wokół jej kostek. Zwisały, utrudniając ruchy
lecz zarazem chroniąc nieco stopy. Złapała fałdy luźnego materiału nad kolanem i
podciągnęła do góry. Trochę pomogło, nie mogła jednak wystarczająco zgiąć łokci,
Ŝeby zrobić to naprawdę skutecznie.
Peter Schweighoffer45
Zeskoczyła z taśmociągu na szary durabeton. Zakłady otaczał trzymetrowej
wysokości mur, zwieńczony pomostem dla straŜy i stanowiskami cięŜkiej artylerii.
Tinian spojrzała w górę i serce w niej zamarło. Kładką nadbiegało pięciu
szturmowców, trzech z północy i dwóch z zachodu. Kierowali się do naroŜnika na
wprost Tinian i Wrrla.
Wtedy przypomniała sobie o talizmanie.
- Czekaj! - krzyknęła. Spomiędzy warstw ubrania wyplątała mały kawałek
chepatytu, silnego materiału wybuchowego eksplodującego przy uderzeniu. Podwędziła
ten kawałek pierwszego dnia, gdy dziadek (Dziadku! - jej umysł przeszył nagły krzyk
rozpaczy) pozwolił je przepracować całą zmianę. Niemądra pamiątka i zapewne niezbyt
bezpieczna, ale Tinian nie była dość silna, by rzucając chepatytem, zdetonować go.
Co innego Wrrl.
- Łap! - krzyknęła. - Rzuć tym... o, tam! - wskazała na ogromne działo stojące w
naroŜniku muru. - Potem kryj się!
Wrrl obnaŜył kły, chwycił kulkę chepatytu i cisnął z całej siły. Pot pociekł
ciurkiem po plecach Tinian. Za chwilę się upiecze...
Kurz, Ŝwir i durabetonowe głazy eksplodowały we wszystkich kierunkach. Tam,
gdzie jeszcze przed chwilą stało działo, pojawiła się wyrwa w murze. Tinian ruszyła
sprintem w tę stronę. Jej ramiona i plecy znów oblała fala gorąca. Z tyłu musieli
nadbiec kolejni szturmowcy.
Osypisko gruzu miało ze dwa metry wysokości. Wrrl popędzał ją, kiedy wspinała
się na górę.
Tinian szarpnęła kłąb tkaniny, usiłując wgramolić się na górę.
- Jak... cięŜko... jesteś... ranny...? - wysapała.
Ryknął lekcewaŜąco.
- Wrrl...potrzebujesz... lekarza...
Potrząsnął tylko głową i biegł dalej.
Tinian wdrapała się na szczyt osypiska. Strzał z blastera ze świstem przeleciał nad
jej prawym naramiennikiem. Strzał z zewnętrznej strony muru! Tinian zatoczyła się do
tyłu, wpadając w ramiona Wrrla.
Wrrl ryknął zdumiony. Znowu go przypaliła?
Odsunął ją na bok, złapał durabetonowy głaz i zepchnął na szturmowca, który
strzelił do nich zza muru. Potem szczeknął łagodnie do Tinian, zachęcając ją do
wyjścia.
Nadlatująca z tyłu kula trafiła go. Zaryczał.
- Nic ci nie jest? - krzyknęła Tinian.
Zacharczał i wskazał ręką na zewnątrz muru.
- Bez ciebie nie idę!
LekcewaŜąc pole ochronne skafandra szturchnął ją wielką łapą. Tinian zeskoczyła
w dół osuwiska gruzu, przeturlała się i spojrzała w górę.
Wrrl stał, zasłaniając sobą wyrwę w murze. Kolejny strzał trafił go w bok. Zawył i
obrócił się, a potem zatoczył się w kierunku szturmowców wewnątrz muru obronnego.
Opowieści z Imperium 46
Zdruzgotana Tinian szła z trudem, potykając się przy kaŜdym kroku, przez
zachwaszczony pas nieuŜytków otaczający Zakłady Zbrojeniowe I’att. Była to strefa
bezpieczeństwa, stworzona na wypadek awarii w Zakładach i jednocześnie
umoŜliwiająca straŜnikom na murach obserwację osób oraz pojazdów, które wjeŜdŜały
na ich teren.
Dlaczego jej nie ścigają? CzyŜby Wrrl powstrzymał wszystkich?
W swoim skafandrze, wyposaŜonym w rozpraszacz ciepła, świeciłaby w
podczerwieni jak latarnia. Łatwo byłoby ją przyszpilić ogniem cięŜkiej artylerii. Pewnie
Moff Kerioth właśnie dzwoni do kosmoportu Avali.
Jak mogła tak się mylić co do Imperium? Kiedy się aŜ tak zmieniło?
Pole chwastów kończyło się przy rozsypujących się durabetonowych budynkach,
tworzących jakby wyszczerbione ogrodzenie. Tinian wyłączyła generator pola
klepnięciem dłoni w kontrolkę i potykając się, ruszyła w stronę opuszczonego
magazynu. Drzwi budynku wisiały przekrzywione. Dwaj bezdomni, moŜe nawet
ludzkiej rasy, wczołgali się głębiej w mroczne cienie wnętrza magazynu.
Tinian spróbowała sobie wyobrazić, jak musi wyglądać w ich oczach: niczym
korpus nieuzbrojonego szturmowca bez hełmu? Ominęła magazyn i pobiegła dalej,
skręcając jeszcze dwukrotnie pomiędzy domami. Nie znalazła jednak lepszej kryjówki.
Ściągnęła przez głowę luźne kawałki zbroi i wypełzła z czarnego skafandra jak gad
zmieniający skórę. JuŜ miała zostawić skafander i zbroję, gdy uderzyła ją myśl
silniejsza od strachu: Moff Kerioth tak bardzo chciał zdobyć tajemnicę pola
ochronnego, Ŝe gotów był dla niej zabić. Musi wykorzystać pole tak, Ŝeby Eisen
Kerioth na tym ucierpiał.
Wygrzebała z jednej z licznych kieszeni kombinezonu wibroostrze. Skrupulatnie
wyłuskała kluczowe elementy urządzenia z napierśnika: trzy elektroniczne c-płytki,
kontrolkę i obwody, a potem z pancerza: izolację i sam generator.
Kątem oka dostrzegła ruch nad głową. Cichy ślizgacz repulsorowy mknął nad
dachami magazynów.
Tinian skuliła się w cieniu najbliŜszego budynku. Drobne podzespoły wetknęła do
kieszeni razem z wibroostrzem. Potem zebrała resztę wymontowanych części. Kiedy
biegła boso za róg budynku, nadepnęła na coś ostrego i omal nie upadła na stertę
śmieci, gotowych do zebrania przez roboty porządkowe.
To nasunęło jej pewien pomysł. Utykając, wróciła do pozostawionych resztek
zbroi. Wcisnęła fragmenty pancerza do skafandra, który wepchnęła pod stos śmieci,
gdzie trudniej było go zauwaŜyć. Potem pokuśtykała dalej, w głąb niebezpiecznych
dzielnic rozrywki Il Avali.
Gdzieś niedaleko musi być Lądowisko Szczęściarza. Razem z Daye’em
odwiedzali czasem ten bar, przebrani dla niepoznaki w robotnicze kombinezony,
szukając dobrej muzyki i palącego podniebienie jedzenia. Łut szczęścia i adrenalina
doprowadziły ją tam po zaledwie jednym niewłaściwym zakręcie. Zatrzymała się w
drzwiach, po czym zanurkowała w ciemne wnętrze, nie dając sobie czasu na
przystosowanie wzroku do panującego w nim półmroku. Wnętrze okazało się prawie
puste. Późne popołudnie nie było nigdy porą szczytu u Szczęściarza.
Peter Schweighoffer47
Potknęła się o ławkę. Osunęła się na nią, wyczerpana i zawstydzona. Musi opuścić
Druckenwell, jedyny świat, jaki dotąd znała.
Ale jak? Sama? Wiedziała, Ŝe Daye przyjdzie tu, Ŝeby się z nią spotkać, jeśli tylko
zdoła.
Przełknęła śliną przez zaschnięte gardło. Nie mogła uŜywać rachunku
kredytowego. Sięgnęła ręką do trzeciej kieszeni kombinezonu i znalazła kilka
kredytów, wartych tyle, co szklanka elbańskiej zimnej wody. Rzuciła Ŝetony na stół.
Potem oparła spocone czoło na dłoniach i spróbowała pomyśleć. Nie zaszłaby tak
daleko, gdyby Kerioth nie wysłał większości swych szturmowców w pościg za Dayem.
A zatem Daye zapewne został uwięziony. (Znów załkała w myślach: Daye! Wrrl, och
Wrrl!).
Z drugiej strony, to ona miała na sobie bezcenny skafander. To ją powinni byli
wszyscy ścigać.
Ale przecieŜ Daye był współtwórcą pola antyenergetycznego. Potrzebowali go
Ŝywego. Kerioth na pewno ścigał ich oboje.
Daye Azur-Jamin rozpłaszczył się na podłodze wąskiego tunelu, wstrzymując
oddech. W pierwszych chwilach bitwy strzał z blastera trafił go w lewe udo. Pulsujący
ból ustąpił kilka minut temu. Teraz noga sprawiała wraŜenie martwej.
Trzy pary białych butów przemknęły obok, za włazem do szybu.
Prędzej czy później - znajdą go.
Daye minął właz i czołgał się dalej, w stronę centrum Zakładów.
Za pomocą miniaturowego komunikatora złapał częstotliwość dowodzenia Eisena
Keriotha. Biedny Wrrl w pełni spłacił swój dług Ŝycia wobec Tinian, umoŜliwiając jej
umknięcie pogoni, ale Kerioth - który wydostał się z transparistalowej klatki,
przechodząc ze szturmowcem przez permutacje kodu - zaŜądał przysłania ślizgacza
repulsorowego. Szybko złapią Tinian, jeśli nie uda mu się odwrócić ich uwagi.
Komunikator umoŜliwiał Daye’owi podąŜanie za oddziałami szturmowców, które
go szukały. Kerioth kazał wszystkim pracownikom opuścić teren fabryki, zamierzał
bowiem uŜyć skanerów na podczerwień, więc im mniej śladów ciepła byłoby w
fabryce, tym lepiej.
A zatem wyścig. Sieć energetyczna Zakładów Zbrojeniowych I’atta leŜała pod
polem siłowym, na otwartym powietrzu. Budynki Zakładów usytuowano wokół na
planie kwadratu. Daye był w stanie w ciągu pół godziny doczołgać się do głównego
generatora. W ciągu następnych dwóch minut mógł podłączyć pole siłowe do sieci. W
ten sposób wysadziłby całe Zakłady w powietrze. Daye wzdragał się przed naraŜaniem
Ŝycia postronnych osób, ale nie miał innego wyjścia.
Pewnie nie zdoła się uratować. Ale przynajmniej Eisen Kerioth nie wykradnie
I’attom planów pola antyenergetycznego - owoców pracy Daye’a i Strephana - i nie
ucieknie z nimi.
Nikt nigdy nie dowie się, co Daye zrobił - nikt z wyjątkiem Tinian. Ona znała go
zbyt dobrze, by się nie domyślić.
Opowieści z Imperium 48
- Kogo ja widzę! Witaj, księŜniczko Tinian.
PrzeraŜona Tinian zerwała się na równe nogi. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła
obok dwoje znajomych. Występująca aktualnie w Lądowisku Szczęściarza gwiazda
piosenki, Twilit Hearth, miała na sobie ekstrawagancką, lśniącą szafirową suknię. Jej
towarzysz, Sprig Cheever, dumnie nosił krótką, schludną kozią bródkę i niezwracający
uwagi strój. Postawił przed Tinian szklankę elbańskiej wody.
Tinian otarła łzy z oczu i łapczywie wypiła wodę.
Twilit dotknęła jej ramienia.
- Hej, co się stało?
- Ja... - Tinian przełknęła ślinę. Potrzebowała sojuszników, a Daye, trafnie
odczytujący intencje obcych, lubił tych dwoje. - Muszę się ukryć. Mam powaŜne
kłopoty.
- Hej, to chyba nie ta bit...
- To szturmowcy. Zamknęli fabrykę.
- Nie... - wyszeptała Twilit. - A gdzie jest... no wiesz, twój ksiąŜę?
- Nie wiem - jęknęła Tinian.
Twilit wzięła ją pod łokieć.
- Chodź ze mną. Nie mamy czasu do stracenia.
Twilit poprowadziła Tinian przez ciemny, zagracony korytarz na tyłach kuchni, a
potem w górę schodami do małej, ciasnej sypialni-garderoby.
- Twilit, dziękuję, ale... - zaoponowała Tinian - oni na pewno przeszukają to
miejsce.
PołoŜyła wszystkie swoje cenne rzeczy pod starą półkę na buty i przeraziła się.
Wymontowała przecieŜ z panelu sterowania zbroi trzy c-płytki. Teraz miała tylko dwie.
- Ukryjemy cię na widoku. - Twilit chwyciła lśniącą czerwoną suknię. - Ale
musimy się spieszyć. WłóŜ to szybko na siebie.
Zgubiła jedną c-płytkę! Skup się, Tinian! Po pierwsze musisz przeŜyć! Tinian
przyjrzała się okrągłościom Twilit, a potem zerknęła na własny kombinezon -
najmniejszy rozmiar.
- Twilit, przecieŜ to na mnie...
- Masz tylko kilka minut - przerwała jej piosenkarka. - Zamierzasz wejść im pod
lufy w tym kombinezonie?
Tinian wyślizgnęła się ze skafandra i ubrała się w fantazyjną kreację. Ku jej
zdumieniu, we wszystkich strategicznych miejscach sukni wszyto poduszki.
Piosenkarka miała ciało nie bardziej ponętne niŜ Tinian. Spojrzała w jedyne lustro w
pokoju. Wyjrzała z niego jej twarz nad ciałem obcej osoby.
- Nieźle - powiedziała piosenkarka. - Ale moŜe być jeszcze lepiej.
Potoczyła po podłodze w stronę Tinian parę butów i poszperała w wystrzępionym
worku.
- Zakładam, Ŝe umiesz śpiewać.
- Nie tak dobrze jak ty. - Tinian wsunęła pantofle na nogi. Były wprawdzie za
duŜe, ale zawsze to jakaś ochrona dla pulsujących bólem stóp.
Peter Schweighoffer49
- Większość imperialnych nie odróŜniłaby śpiewu wróbla od grzmotu chmury
crupa. Znasz wszystkie moje piosenki - widziałam, jak ruszasz ustami, kiedy je
śpiewam. - Twilit otworzyła słój i rozmazała coś na twarzy Tinian. NałoŜywszy jeszcze
kilka warstw makijaŜu i nastroszywszy włosy Tinian kilkoma szybkimi szarpnięciami
szczotki, oznajmiła: - Koniec przerwy, księŜniczko. Idź i pokaŜ im, co umiesz.
Tinian ponownie rzuciła okiem w lustro. Zobaczyła w nim obcą osobę.
- Dlaczego to robisz? - zapytała. Usta nieznajomej w lustrze poruszały się, kiedy
Tinian wypowiadała te słowa.
Obok obcej twarzy pojawiła się Twilit. Ogień zalśnił w jej niebieskich oczach -
tego samego koloru, co jej własne, zauwaŜyła Tinian.
- Imperium i ja mieliśmy pewne nieporozumienie, cztery czy pięć systemów temu
- wyjaśniła Twilit.- A teraz wychodź na scenę.
- Ale ty...
- Jestem śmiertelnie chora. Nie mogłabym zaśpiewać nawet jednej nuty przez co
najmniej godzinę. Idź juŜ. Cheeve i Yccakic ci pomogą.
Tinian schodziła po schodach na miękkich nogach. Teraz, gdy jej oczy
przystosowały się do panującego we wnętrzu mroku, mogła dostrzec wnętrze lokalu.
Dwaj ludzie siedzieli przy jednym ze stolików, przy barze zaś - Devaronianin. Na
jasnej, trójkątnej scenie wzniesionej ponad poziomem stolików przykucnął Sprig
Cheever. Rozprostował palce nad czarnymi, białymi i zielonymi klawiszami KeyBedu,
zza którego ledwo go było widać. Drugi członek zespołu, Yccakic z rasy Bithów,
szarpał pięć strun swojego kontrabasu, dostrajając instrument pokrętłami długiego,
prostego gryfu. Redd Metalflake, samodzielny automat do obróbki dźwięku, siedział z
tyłu i skubał głośno swe obwody.
- Mam..., śpiewać - wychrypiała Tinian. - Twilit źle się czuje.
Cheever posłał jej przez scenę zawadiacki uśmiech.
- Dobra jest.
Tinian wspięła się na scenę i stanęła u jego boku. Zagrał dwa akordy, które
rozpoznała - „Wszystko, co mogę zrobić” - zebrała więc całą odwagę, na jaką było ją
stać i zaczęła śpiewać. Teraz, kiedy nie musiała juŜ uciekać, wszystkie jej myśli
absorbował Daye. Jak mogła śpiewać, podczas gdy on był w śmiertelnym
niebezpieczeństwie? Jeśli w ogóle jeszcze Ŝył...
Zupełnie bez ostrzeŜenia w drzwiach frontowych Lądowiska Szczęściarza stanęło
dwóch szturmowców. Tinian przełknęła ślinę. Wypadła z rytmu i musiała
improwizować słowa piosenki, Ŝeby pokryć swój błąd. Jeden ze szturmowców spojrzał
na nią. Natychmiast jednak odwrócił wzrok w inną stronę. Poczuła ulgę, ale i ukłucie
bólu. CzyŜby była aŜ tak nieatrakcyjna w swojej prawdziwej postaci?
Szturmowcy przeciskali się od stolika do stolika. Przeszli właśnie do kuchni, gdy
budynek zadrŜał w posadach od nagiego wstrząsu sejsmicznego. Goście wślizgnęli się
pod stoły. Tinian zachwiała się. Próbowała uchwycić się czegokolwiek, aŜ natrafiła na
wyciągnięte ramię Yccakicka.
- Ze sceny! - zarządził Cheever. Yccakic odłoŜył kontrabas i poprowadził Tinian
w dół czystymi, wąskimi schodkami, a potem w zapadający mrok ulicy.
Opowieści z Imperium 50
Niebo na północy rozjarzyły trzy gigantyczne kule ognia, rosnące nad ziemią
dokładnie tam, gdzie znajdowały się Zakłady Zbrojeniowe I’att.
Obaj szturmowcy wypadli z Lądowiska Szczęściarza. Nie oglądając się za siebie,
pobiegli w górę ulicy. Jeden z gości, który wyszedł za Yccakickiem na ulicę, uniósł
pięść w kierunku ognistych kul na niebie.
- Precz z bogaczami! - zawył. - Precz z Imperium! Niech Ŝyje anarchia!
- Hej! - wygulgotał Yccakic. - Dobrze się czujesz, mała?
Tinian słyszała tylko dzwonienie w uszach. Kontury jej pola widzenia zaczęły się
rozmywać, aŜ mgła przesłoniła cały obraz.
Zemdlała.
TuŜ przed świtem do Lądowiska Szczęściarza trafił krzepko wyglądający
nieznajomy. Tinian, wciąŜ w stroju Twilit, osunęła się na ławkę obok Cheevera.
Przybysz zaŜądał Oddechu Wojaka, wychylił duszkiem pełną szklanicę słodkiego,
zielonoŜółtego napitku i rozejrzał się w poszukiwaniu towarzystwa. ZauwaŜył Tinian i
Cheevera i zataczając się, podszedł w ich stronę.
- To powinno pomóc - oświadczył. - Całą noc babrałem się w gruzach.
- A co się dzieje? - Cheever od niechcenia połoŜył rękę na ramieniu Tinian.
- Przez cztery godziny łapałem zbiegów dla Imperium. Dowódca oddziału zebrał
do kupy wszystkich mięśniaków w mieście.
- Ale po co?
- Mieliśmy przeczesać Zakłady Zbrojeniowe I’atta, czy co tam jeszcze z nich
zostało, i znaleźć kaŜdego, kto przeŜył.
Lokal zawirował wokół Winian.
- I co, znaleźliście kogoś? - Cheever ścisnął ją za ramię.
Osiłek potrząsnął głową.
- Udało nam się zidentyfikować tylko resztki śmigacza Wielkiego Mofra. Nic po
za tym. Totalna klapa. Wyglądało mi to na robotę od środka. - Beknął i wyszczerzył
zęby w uśmiechu. - Jakiś stuknięty kamikaze musiał baaardzo chcieć sprzątnąć coś
sprzed nosa Imperium. - Uniósł szklankę w milczącym hołdzie.
Tinian patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. Daye... nie Ŝyje? A te
wszystkie obietnice... złamane?
Nie tylko Daye, ale i dziadek, babcia i Wrrl.
Całe jej Ŝycie.
Straciła poczucie czasu. Kilka godzin później zespół odbył naradę w pokoiku nad
kuchnią.
- Czas opuścić Druckenwell. - Cheever ułoŜył swe długie nogi na starym kufrze. -
To miejsce robi się dla mnie za gorące.
- Dla mnie teŜ - wtrąciła Twilit.
- Nigdy nie uda nam się stąd uciec - lamentował metalicznym, jednostajnym
głosem Redd Metalflake, którego Cheever wtaszczył na górę i ustawił na podłodze. -
Wszyscy zawsze czepiają się muzyków.
Twilit skrzyŜowała ramiona.
Peter Schweighoffer1 Opowieści z Imperium 2 OPOWIEŚCI Z IMPERIUM POD REDAKCJĄ PETERA SCHWEIGHOFERA Przekład KATARZYNA LASZKIEWICZ
Peter Schweighoffer3 Tytuł oryginału TALES FROM THE EMPIRE Redakcja stylistyczna JOANN ZŁOTNICKA Redakcja techniczna ANNA BONISŁAWSKA Korekta IWONA REMBISZEWSKA Ilustracja na okładce DREW STRUZEN Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright © 1997 by Lucasfilm, Ltd. & TM. Ali rights reserved. Used under authorization. Published originally under the title Tales from the Empire by Bantam Books Opowieści z Imperium 4 Dla Mamy, Taty i Davida, którzy podtrzymywali mnie, gdy się potykałem, dodawali otuchy, gdy zmagałem się z trudnościami, i uśmiechali się - gdy udało mi się je pokonać.
Peter Schweighoffer5 SPIS TREŚCI WSTĘP ...................................................................................................................7 Peter Schweighofer..........................................................................................7 PIERWSZY KONTAKT.....................................................................................19 Timothy Zahn .................................................................................................19 PRÓBA OGNIA...................................................................................................36 Kathy Tyers....................................................................................................36 OSTATNIA SCENA............................................................................................54 Patricia A. Jackson........................................................................................54 STRACONA SZANSA ........................................................................................76 Michael A. Stackpole .....................................................................................76 ODWRÓT Z CORUSCANT...............................................................................98 Laurie Burns ..................................................................................................98 PUNKT WIDZENIA .........................................................................................117 Charlene Newcomb......................................................................................117 W BLASKU CHWAŁY.....................................................................................132 Tony Russo...................................................................................................132 POGROMCY SMOKÓW.................................................................................152 Angela Philips..............................................................................................152 PO PIERWSZE - NIE SZKODZIĆ .................................................................164 Erin Endom..................................................................................................164 WYPAD - CZĘŚĆ I ...........................................................................................176 Timothy Zahn ...............................................................................................176 WYPAD - CZĘŚĆ II..........................................................................................190 Michael A. Stackpole ...................................................................................190 Opowieści z Imperium 6 WYPAD - CZĘŚĆ III ........................................................................................206 Michael A. Stackpole ...................................................................................206 WYPAD - CZĘŚĆ IV ........................................................................................221 Timothy Zahn ...............................................................................................221
Peter Schweighoffer7 W S T Ę P GALAKTYKA PEŁNA OPOWIEŚCI Peter Schweighofer KaŜda ksiąŜka ma swoją historią. I nie chodzi tu o fabułę, tworzoną za pomocą słów zapełniających stronice ksiąŜki, lecz o ciąg wydarzeń, który doprowadził do jej wydania, od pierwszego błysku wyobraźni w umyśle autora aŜ po publikację gotowego utworu literackiego. Bohaterami tej opowieści są pisarze, redaktorzy, oryginalne pomysły oraz wytęŜona praca. Niniejsza antologia nie stanowi wyjątku, jednak prawdziwa historia jej powstawania zakreśla znacznie szersze kręgi. Nie tak dawno temu pewien wyjątkowy film sprowadził do kin nowe pokolenie widzów. George Lucas, łącząc najnowocześniejsze efekty specjalne i fascynujące postacie bohaterów, dotknął obszaru zbiorowej, mitycznej świadomości kinomanów. Ofiarował widzom zapomniane juŜ doświadczenia sobotniego seansu filmowego: śmiałych bohaterów, pełne napięcia, wciskające w fotel zwroty akcji, starcia statków kosmicznych, walkę sił Dobra przeciwko sługusom Zła. Tym filmem były Gwiezdne Wojny: Nowa nadzieja. Nikt wcześniej nie widział podobnego. W amerykańskich domach, jak kraj długi i szeroki, świat przedstawiony w Gwiezdnych Wojnach stał się rzeczywistością. Dzieci w kaŜdym wieku wracały z kin do domów, marząc o tym, by stać się Hanem Solo, Lukiem Skywalkerem lub księŜniczką Leią. Kupowały figurki bohaterów, które pomagały im wymyślać własne historie, a tym samym uczestniczyć w wojnie przeciwko złowrogiemu Imperium. Dzieciaki wyobraŜały sobie, co by znalazły w Mos Eisley, zastanawiały się, jak wyglądają kopalnie przyprawy na Kessel czy teŜ kto skrada się w ruinach świątyń Massassów na Yavin IV. Udawały, Ŝe są dzielnymi pilotami rebelianckich X- skrzydłowców albo pełnymi fantazji przemytnikami, przedzierającymi się przez imperialne blokady na pokładzie „Sokoła Millenium”. Imperium kontratakuje i Powrót Jedi dały następną poŜywkę dla wyobraźni Amerykanów. Powieści i komiksy prezentowały wydarzenia, które miały miejsce przed czasem akcji kolejnych filmów lub pomiędzy nimi. W wyobraźni dzieci piwnice stawały się Gwiazdą Śmierci, miejscem pojedynków na miecze świetlne podobnych do tego, jaki stoczyli Ben Kenobi i Darth Vader. Dzieciaki budowały fortece ze śniegu, Opowieści z Imperium 8 powtórnie staczały bitwę o Hoth za pomocą śnieŜek, hasały po parkach, wymachując zabawkowymi blasterami i udając, Ŝe ścigają szturmowców na Endor. Nikt nie był pewien, czy Gwiezdne Wojny to kolejny przebój jednego sezonu czy teŜ coś prawdziwie oryginalnego. Mimo swej popularności w połowie lat 80. filmy stały się dla amerykańskiego społeczeństwa zaledwie nikłym zbiorowym wspomnieniem. Wyprodukowane przez firmę Kenner figurki Luke’a Skywalkera i Dartha Vadera schowano do szaf, piwnicznych schowków lub na strychy. Zdarte od wielokrotnego odtwarzania płyty ze ścieŜką dźwiękową spakowano razem z innymi starymi nagraniami. Wznowienia ksiąŜek zapełniły półki księgarń obok innych tanich wydań fantastyki i popadły w zapomnienie. Zabawy figurkami bohaterów, czytanie ksiąŜek i komiksów oraz odwiedziny w wyimaginowanej galaktyce ustąpiły miejsca innym zajęciom. Wielbiciele filmu dorastali, szli na uniwersytety i wchodzili w „prawdziwy” świat kariery i rodziny. śyjące w nich nadal dziecko ukryło się w schowkach, piwnicach i na strychach duszy. Oczywiście ciągle jeszcze nie mogli się oderwać od telewizorów, kiedy stacje kablowe lub satelitarne wyświetlały Gwiezdne Wojny, ale w przewaŜającej mierze fascynacja i podniecenie, jakie towarzyszyły filmowi, stały się juŜ tylko nostalgicznym wspomnieniem. Wtedy zdarzyło się coś zdumiewającego. Pojawiły się nowe opowieści ze świata Gwiezdnych Wojen. Zapoczątkował je Timothy Zahn swoją powieścią Dziedzic Imperium. Zauroczył fanów Gwiezdnych Wojen historią pełną złowrogich czarnych charakterów, tajemniczych obcych ras, starć potęŜnych statków kosmicznych i oczywiście ich ulubionych bohaterów. Dzięki niemu magia Gwiezdnych Wojen znowu odŜyła. Po udanych powieściach Zahna przyszła kolej na komiksy wydawnictwa Dark Horse i następne ksiąŜki. Gwiezdne Wojny wróciły nagle na usta wszystkich. Fani szturmowali księgarnie w poszukiwaniu najnowszych wydań ksiąŜek i komiksów. Pojawiły się pogłoski o nowych figurkach. Powróciły karty dla kolekcjonerów z oryginalnymi, nowymi rysunkami. Ludzie zorientowali się, Ŝe jest nawet gra w role, która pozwoli im powrócić do dni, kiedy udawali Rebeliantów walczących przeciwko szturmowcom i łowcom nagród. Ta nowa wizja Gwiezdnych Wojen przyciągnęła nowych fanów i obudziła starego ducha filmu - dziecko, które bawiło się figurkami bohaterów filmu i chciało zostać rycerzem Jedi, powróciło. Odkurzono wszystkie pamiątki związane z filmem, przywołano miłe wspomnienia i marzenia o odległej galaktyce istniejącej dawno, dawno temu. Dorośli spoglądali tęsknie na rysunki Gwiazdy Śmierci, które namalowali flamastrami jako dzieci. Dumnie pokazywali swoje kolekcje figurek bohaterów. Przypominali sobie pierwszy raz, kiedy oglądali Gwiezdne Wojny i snuli spekulacje na temat fascynujących obszarów, jakie pokaŜe nowa trylogia. Przez dwadzieścia lat fani przechowywali marzenie w swoich sercach - bez nowej trylogii czy wielokrotnych powtórek poszczególnych filmów w telewizji. Gwiezdne Wojny to coś więcej niŜ filmy, więcej niŜ ich wielbiciele. Gwiezdne Wojny to dowód na
Peter Schweighoffer9 to, Ŝe ludzie pełni wyobraźni i wiary mogą zmienić rzeczywistość wbrew wszelkim niepokonanym trudnościom. Wszyscy jesteśmy częścią tego fenomenu. Przykład wydawnictwa West End Games doskonale ilustruje charakter fenomenu Gwiezdnych Wojen. W czasach zaniku zainteresowania Gwiezdnymi Wojnami ta mała firma zajmująca się produkcją gier uznała, Ŝe jest to doskonały materiał na grę w role (ang. role-playing game). W tamtym okresie West End Games - wówczas z siedzibą w Nowym Jorku - była producentem znacznej części tego rodzaju gier, jak i gier wojennych. Spółka wypróbowała swe siły na polu licencji na gry oparte na filmach, wydając grę przygodową „Star Trek” i grę w role „Pogromcy duchów”. West End skontaktowała się więc z Lucasfilm Ltd. i podpisała umowę licencyjną. Próba stworzenia udanej gry na podstawie filmu sprzed dziesięciu lat była ryzykowna. Zespół projektantów z West End zabrał się jednak do dzieła i wkrótce opracowano regulamin i materiały źródłowe pełne informacji o postaciach, typach statków kosmicznych, rodzajach broni, obcych rasach i robotach. Powstała gra „Star Wars Role-playing Game”. Początkowo spółka West End produkowała wiele gier, które jednak wchłonął rynek gry opartej na „Gwiezdnych wojnach”. Zanim do tego doszło, trzeba było pokonać wiele przeszkód. Zawalano kolejne terminy, a harmonogram produkcji wydłuŜał się za sprawą autorów, którzy z opóźnieniem dostarczali teksty oraz redaktorów, którzy musieli niekiedy napisać je od nowa. Współpraca z zespołem zatwierdzającym z Lucasfilm Ltd. szybko nauczyła West End, jakie tematy moŜna rozwijać w nieskończoność: na przykład czasy Starej Republiki, wojny klonów czy droga do potęgi Imperatora i Vadera. Od tego czasu West End pomagała poszerzać granice galaktyki Gwiezdnych Wojen i zachować jej ciągłość, wydając ponad 75 pozycji materiałów źródłowych, opisów przygód i suplementów, w tym 12 „Przewodników galaktycznych”, 14 numerów magazynu „Star Wars Adventure Journal” i 10 podręczników do gry opartych na bestsellerowych powieściach i komiksach. CięŜka praca i wytrwałość pracowników wydawnictwa opłaciły się. Dzięki grze w Gwiezdne Wojny West End stał się wiodącym producentem gier w role, kupując licencje na kolejne popularne gry oparte na filmach. Spółka wydała od tego czasu gry oparte na filmach o Indianie Jonesie, Tank Girl, Opowieściach z krypty i Facetach w czerni. Obecnie jest to jeden z najlepszych w świecie producentów tego rodzaju gier. Prace wydawnictwa dotyczące Gwiezdnych Wojen nie ograniczały się jednak wyłącznie do problemów gry. Spółka koordynowała swoje wysiłki z Lucasfilm Ltd. i innymi licencjobiorcami, by zagwarantować ciągłość świata Gwiezdnych Wojen i zachować jego ducha we wszystkich produktach opartych na tym filmie. Redaktorzy z West End oferowali swoją pomoc pisarzom, odpowiadając na pytania, udostępniając podręczniki do gier, a nawet przeglądając wstępne wersje powieści. Materiały źródłowe do gry dostarczyły danych technicznych wykorzystywanych do tworzenia nowych zabawek i innych produktów opartych na statkach kosmicznych i pojazdach z Opowieści z Imperium 10 Gwiezdnych Wojen. Pracownicy West End byli przewodnikami twórców „Star Wars Customizi Card Game” firmy Decipher i gry „Monopol”, opartej równieŜ na tym filmie, wydanej przez Parker Brothers. Gdy informacje zawarte w róŜnych produktach idealnie do siebie pasują, wszechświat Gwiezdnych Wojen wydaje się znacznie bardziej realny. Kilku projektantów z firmy West End przeniosło się nawet do szerszego kręgu wydawnictw związanych z Gwiezdnymi Wojnami. Bill Slavicsek uaktualnił Gwiezdne Wojny -przewodnik encyklopedyczny. Raymonda Velasco, wprowadzając do niego nowe elementy i nawiązania do powieści Timothy Zahna, nowych komiksów i podręczników do gry wydawanych przez West End. Bill Smith napisał Ilustrowany przewodnikpo statkach, okrętach i pojazdach Gwiezdnych Wojen. Inni redaktorzy z West End pisali artykuły do „Star Wars Galaxy Magazine” wydawnictwa Topp i innych czasopism. Podobnie jak bohaterowie filmu, jego pełni zaangaŜowania wielbiciele przeszli drogę od bardzo skromnych początków do współtworzenia kształtu galaktyki Gwiezdnych Wojen. Niektórzy z was mogą się zastanawiać, czym właściwie jest gra w role i dlaczego Gwiezdne Wojny tak dobrze się do niej nadają. Ten rodzaj gry to po prostu bardziej wyrafinowana wersja dziecięcej zabawy w udawanie bohaterów filmu. Większość wielbicieli Gwiezdnych Wojen nadal pamięta, jak wymyślali własne przygody rozgrywające się w odległej galaktyce, wykorzystując figurki bohaterów, kilka pojazdów i meble w swoim pokoju. Gry w role opierają się na tych samych procesach twórczej wyobraźni. Polegają one na interaktywnym opowiadaniu historii. Grupa przyjaciół wybiera sobie postaci bohaterów, których będą odgrywać, a ich decyzje i działania wpływają na wynik opowieści. Jeden z graczy, zwany mistrzem, opowiada pozostałym uczestnikom, co widzą i słyszą ich bohaterowie, a takŜe opisuje postaci drugoplanowe, które spotykają na swej drodze. Czasami wykorzystuje się mapy, fragmenty gier, rekwizyty czy miniaturowe pojazdy, jednak większość akcji rozgrywa się w wyobraźni uczestników gry. Wyniki potyczek na pistolety blasterowe, pościgów śmigaczami i innych konfliktów są rozstrzygane za pomocą rzutu kostką: im wyŜszą liczbę oczek uzyskuje gracz, tym lepiej jego postać wypełnia swoje zadanie. Sukces lub poraŜka mogą radykalnie zmienić zakończenie historii. PoniewaŜ gracze tworzą własne historie rozgrywające się w świecie Gwiezdnych Wojen, nie powielają ról prawdziwych bohaterów filmu. Zamiast nich tworzą własne, choć na podobieństwo tamtych. Uczestnik gry moŜe wybrać, czy chce być przemytnikiem albo Wookiem, jak Han Solo i Chewbacca, czy pilotem myśliwca, jak Biggs albo Dutch, czy teŜ udawać przedstawiciela obcej rasy, jak admirał Ackbar lub Bib Fortuna. Jako Ŝe gracze nie odtwarzają postaci z filmu, mogą odwiedzać miejsca i uczestniczyć w wydarzeniach „spoza ekranu”. Gra pozwala fanom Gwiezdnych Wojen odkrywać fascynujące obszary zaledwie wspomniane w filmach: zaułki Mos Eisley, białe korytarze Miasta w Chmurach czy lasy księŜyca Endor. UmoŜliwia im
Peter Schweighoffer11 przeŜywanie własnych przygód w świecie Gwiezdnych Wojen, pełnym bohaterów i złoczyńców, planet, statków kosmicznych i obcych ras. Podobny cel stawia sobie magazyn „Star Wars Adventure Journal” - przedstawić wypełniające wszechświat Gwiezdnych Wojen postacie, planety i konflikty, które nie pojawiły się na ekranie. Kiedy West End zaczął wydawać magazyn w 1994 roku, celem było stworzenie czasopisma wspomagającego grę w role poprzez przedstawianie ekscytujących nowych historii, przygód i materiałów źródłowych dotyczących świata Gwiezdnych Wojen. Pod troskliwym nadzorem Lucy Wilson, Sue Rostoni i Allana Kauscha z działu licencji Lucasfilm Ltd. „Journal” szybko stał się forum zarówno dla renomowanych, jak i wschodzących autorów. Przed powstaniem tego magazynu publikowanie historii rozgrywających się w świecie Gwiezdnych Wojen było zastrzeŜone dla wybrańców. Wydawnictwo Bantham zamawiało nowe powieści lub antologie tylko u autorów o uznanej renomie. Większość z nich miała juŜ wcześniej dobre kontakty ze środowiskiem wydawniczym. Pisarzy, którzy nie mieli w swoim dorobku co najmniej jednej lub dwóch powieści science- fiction, w ogóle nie zapraszano do współpracy. Podczas gdy powieści koncentrowały się na losach głównych bohaterów, antologie opowiadań obracały się wokół drugoplanowych postaci filmu. Wszyscy chcieli czytać historie o Luke’u, Hanie i Leii, a pomysł, by oprzeć całą powieść na nowych bohaterach, bez głównych postaci Gwiezdnych Wojen na pierwszym planie, byłby ryzykowny. Nikt nie wiedział, czy czytelnicy to kupią. Pozwalano pisarzom wprowadzać własne postaci, jednak z chwilą publikacji ich utworów wydarzenia, o których opowiadały, stawały się częścią kontinuum Gwiezdnych Wojen. Autorzy, którzy stworzyli nową postać, nie mieli okazji dalej jej rozwijać, chyba Ŝe zlecono im napisanie kolejnej powieści. Wielu z nich tęskniło do powrotu do niezwykłego wszechświata Gwiezdnych Wojen. Magazyn „Star Wars Adventure Journal” zmienił ten stan rzeczy. Z czasem „Journal” stał się miejscem, gdzie wykwalifikowani pisarze mogli publikować oryginalne utwory literackie rozgrywające się w świecie Gwiezdnych Wojen. Bibliografia kaŜdego z nich i próbki ich prozy były uwaŜnie analizowane przez West End i Lucasfilm - tylko tych, których prace zaaprobowano, zapraszano do współpracy. Nie wszystkie nadesłane utwory były akceptowane. KaŜdy artykuł musiał odpowiadać wysokim standardom jakości stawianym przez West End i Lucasfilm. „Journal” nigdy nie był typowym fanzinem, czyli magazynem fanów. Był witryną najlepszych nowych materiałów dotyczących galaktyki Gwiezdnych Wojen. Początkowo magazyn nie faworyzował opowiadań - dzieliły one 288 stron czasopisma z opisami przygód i innymi materiałami źródłowymi do gier. Regularnie pojawiające się działy, takie jak „Nowości galaktyczne”, „Dziennik pokładowy” czy, „Poszukiwany przez Crackena”, wprowadzały nowych bohaterów, statki kosmiczne, planety, obcych i konflikty w świat Gwiezdnych Wojen, podpowiadając, jak moŜna wykorzystać nowe elementy podczas gry w role. Przy pierwszej publikacji kaŜdy utwór Opowieści z Imperium 12 literacki zawierał informacje do wykorzystania w grze i kolumny pomocnicze, oferujące podpowiedzi na temat tego, jak włączyć elementy opowiadania do gry. W kolejnych numerach magazynu publikowano utwory bardziej utalentowanych pisarzy, reprezentujące coraz wyŜszy poziom. Dzięki zachętom ze strony Lucasfilm Ltd., a takŜe ze względu na coraz lepszą jakość nadsyłanych opowiadań, liczba utworów literackich pojawiających się w „Star Wars Adventure Joumal” wzrosła. Magazyn stał się źródłem opowiadań zaludnionych przez postacie inne niŜ te znane wielbicielom filmu. Był jednym z niewielu miejsc, gdzie początkujący pisarze bez dorobku powieściowego mogli oficjalnie publikować nową prozę z kręgu Gwiezdnych Wojen. Nowe pokolenie autorów powołało do Ŝycia własnych bohaterów: agentów KorSeku, cynicznych przemytników, zuchwałych Ciemnych Jedi, rebelianckie oddziały komandosów. Uznani twórcy powracali do swoich ulubionych postaci i wymyślali nowe. Wszyscy mieli szansę przemierzać galaktykę, którą znali i kochali. „Journal” stworzył całą serię opowieści z kręgu Gwiezdnych Wojen, eksplorujących nowe terytoria. Dał twórcom wyjątkową okazję pisania o miejscach akcji swojego ulubionego filmu, a zarazem poszerzania granic galaktyki Gwiezdnych Wojen. Moje dzieciństwo upłynęło na zabawach figurkami postaci z Gwiezdnych Wojen, słuchaniu muzyki z filmu, zbieraniu kart z ilustracjami oraz czytaniu ksiąŜek i komiksów. Środki te oŜywiały bohaterów filmu i jego mit w mojej wyobraźni w czasach gdy wideo rzadko bywało domowym wyposaŜeniem. Nagrania ścieŜki dźwiękowej powodowały, Ŝe obrazy z filmu stawały mi przed oczami. Karty dla kolekcjonerów przywracały postaci do Ŝycia. Komiksy przedstawiały bohaterów i to, co się z nimi działo po zakończeniu filmu. Figurki bohaterów zaś pomagały opowiadać własne historie. Moje zainteresowanie Gwiezdnymi Wojnami przetrwało długie lata oczekiwania na Imperium kontratakuje i Powrót Jedi. Jednak w miarę, jak dorastałem, pojawiały się nowe zajęcia i nowe sposoby spędzania czasu. Jednym z nich było dziwne hobby zwane grą w role. Kilkoro dzieciaków w moim sąsiedztwie zaczęło grać w „Dungeons and Dragons” (Lochy i smoki), zwaną w skrócie D&D. Widziałem raz, jak grają, i nie wydało mi się to zbyt trudne. Zamiast się zastanawiać, gdzie mógłbym kupić egzemplarz podręcznika, wymyśliłem dla moich przyjaciół własną grę fantasy. Nie była specjalnie pomysłowa ani skomplikowana, ale bawiliśmy się świetnie. W końcu jednak kupiłem, „Dungeons and Dragons”, a potem wiele innych gier w role: fantasy, fantastyczno-naukowych, historycznych. Bardzo lubiłem prowadzić gry dla przyjaciół i wymyślać własne przygody. Gwiezdne Wojny obudziły we mnie zainteresowanie literaturą fantasy i fantastyczno-naukowa, które przetrwało aŜ do czasów szkoły średniej. Całe kieszonkowe wydawałem na powieści science-fiction w miejscowej księgami. Przeczytałem serię Elryka Moorcocka, Władcę pierścieni Tolkiena i wszystkie ksiąŜki Larry Nivena. Lektury te inspirowały mnie do marzeń o własnych postaciach, światach
Peter Schweighoffer13 i technologiach, które w końcu umieściłem w opowiadaniach science-fiction (muszę jednak przyznać, Ŝe bardzo przeciętnych). Połączyłem moje zainteresowania grami i fantastyką naukową, tworząc własną prostą planszową grę science-fiction, uzupełnioną przez zawiłe mapy, sposoby liczenia punktów i karty. Często grałem w nią z moimi przyjaciółmi, ale nie myśleliśmy, by zajęcie to miało wielką przyszłość. Jak często bowiem zabawa staje się punktem wyjścia do popłatnej kariery? Kiedy szedłem na uniwersytet, byłem zdecydowany rozwijać moje umiejętności pisarskie, by wykorzystać je w przyszłości, pisząc własną prozę fantastyczno-naukowa. Przez lata spędzone w Hamilton College zajmowałem się science fiction - duŜo czytając i trochę pisząc (teraz juŜ nieco lepiej). Poszerzałem teŜ doświadczenie jako reporter i składacz uniwersyteckiej gazetki. Profesorowie twórczego pisania zachęcali mnie do eksploracji nowych obszarów, takich jak poezja czy powieść historyczna (która stała się moim kolejnym hobby). Ćwiczyłem teŜ talenty organizacyjne, koordynując prace Kółka Pisarskiego Uniwersytetu Hamilton. Pewnego lata w czasie wakacji odkryłem na półkach z literaturą science-fiction w miejscowej księgarni prawdziwy skarb: podręcznik do gry w role „Gwiezdne Wojny”. Dwa z moich ulubionych zainteresowań - Gwiezdne Wojny i gra w role - stały się jednym. Z miejsca kupiłem tę ksiąŜkę. Podczas kolejnych kilku lat razem z przyjaciółmi zapuszczałem się od czasu do czasu do galaktyki Gwiezdnych Wojen podczas sesji gry. Stworzyliśmy własne postaci - bohaterów takich jak wyjęty spod prawa Dirk Harkness i tajemniczy łowca nagród Beylyssa. W wyobraźni badaliśmy nieznane planety, wymykaliśmy się ze starannie zastawionych imperialnych pułapek i strzelaliśmy z blasterów do szturmowców zza kaŜdego rogu. Przez kilka nocy przerwy międzysemestralnej Gwiezdne Wojny oŜywały w umysłach naszej druŜyny. Gra w role była jednak tylko grą, miłym sposobem spędzania szkolnych przerw, zainteresowaniem pozostałym z czasów dzieciństwa. Większość dziecięcych zabaw załamuje się pod onieśmielającym cięŜarem „prawdziwego” świata, a ja po zakończeniu nauki na uniwersytecie byłem gotów poddać się nieuniknionej biurowej harówce od dziewiątej do piątej. NiezaleŜnie od tego, jak bardzo kochałem Gwiezdne Wojny i gry w role, nie mogły mi one zapewnić sensownej kariery. Nie, Ŝebym nie próbował - rozesłałem swój Ŝyciorys do róŜnych producentów gier, w tym do West End; ale, jak to często ma miejsce w podobnych sytuacjach, większość firm oczekiwała kilkuletniego doświadczenia w branŜy. Musiałem zacząć od jednego z niŜszych szczebli kariery wydawniczej. Ukończywszy studia z pierwszą lokatą z pisarstwa, byłem dobrze przygotowany do pracy dziennikarza. Zostałem zatrudniony w dziale reportaŜu w tygodniku wydawanym w moim rodzinnym mieście. Spędziłem tam dwa lata. Pisałem sprawozdania ze spotkań rady miejskiej i wydarzeń z Ŝycia miejscowej szkoły oraz reportaŜe o ciekawych osobach mieszkających w okolicy. Przez ten czas przyswoiłem sobie umiejętności, które powinien mieć kaŜdy pisarz i wydawca. Nauczyłem się dotrzymywania terminów, poprawiania własnych tekstów, tak by były przejrzyste i Opowieści z Imperium 14 ciekawe, oraz dobierania słów w taki sposób, aby precyzyjnie wyrazić to, co mam do powiedzenia. Po dwóch latach awansowałem na redaktora naczelnego. Ta praca nauczyła mnie kierowania zespołem. Oceniałem teraz teksty innych reporterów, pomagając im pisać jak najlepsze artykuły. Przeszedłem przyspieszony kurs public relations, zmuszony radzić sobie z niezliczonymi poszukiwaczami popularności, których osobiste terminarze, polityczne krucjaty i małomiasteczkowe spiskowe teorie dziejów są prawdziwą plagą lokalnych gazet. Choć mieszkałem w moim rodzinnym mieście, utrzymywałem kontakt ze znajomymi, z którymi grywałem wcześniej w „Gwiezdne Wojny”. Nadal przeŜywaliśmy fantastyczne przygody na Terytoriach Zewnętrznego Pierścienia, uwalnialiśmy obce rasy z rąk łowców niewolników, infiltrowaliśmy tajne bazy naukowe Imperium i eskortowaliśmy przebranych agentów Rebelii na pokładach luksusowych gwiezdnych liniowców. Szybko odkryliśmy, Ŝe nie jesteśmy osamotnieni w naszym zamiłowaniu do Gwiezdnych Wojen. Powieść zatytułowana Dziedzic Imperium ogłosiła nadejście nowej ery Gwiezdnych Wojen. Zaczęły się takŜe pojawiać nowe komiksy. Ilekroć dowiedzieliśmy się, Ŝe ukazała się kolejna powieść Timothy Zahna z kręgu Gwiezdnych Wojen, pędziliśmy do księgarni. Nasza druŜyna wyszukiwała materiały dotyczące Gwiezdnych Wojen w nowych numerach komiksów. Nie byliśmy sami w tym wszechświecie - fani Gwiezdnych Wojen wszędzie budzili się z uśpienia. Zmiana wisiała w powietrzu, zacząłem więc myśleć, Ŝe jeśli udałoby mi się znaleźć odpowiednią pracę w branŜy gier, moŜe zdołałbym zrealizować marzenie o połączeniu Gwiezdnych Wojen z pisarstwem i grami. Mając roczne doświadczenie jako redaktor naczelny, spróbowałem ponownie znaleźć dla siebie miejsce wśród producentów gier. Mój wybór padł na West End z dwóch powodów: spółka miała siedzibę zaledwie o trzy godziny drogi od mojego rodzinnego Connecticut i była właścicielem licencji na grę opartą na moim ulubionym filmie. Po wysłaniu Ŝyciorysu i kilku rozmowach telefonicznych zostałem zaproszony na spotkanie z kierownictwem i osobami odpowiedzialnymi za rekrutacją. Odbyło się w północno-wschodniej Pensylwanii, w niepozornym brązowym magazynie przerobionym na biuro wydawnictwa. Poszedłem tam z Ŝyciorysem i kilkoma próbkami moich prac dziennikarskich pod pachą. A takŜe pełen optymizmu i fascynacji Gwiezdnymi Wojnami. Tego dnia byłem juŜ redaktorem „Star Wars Adventure Journal”. Od tamtej chwili przed czterema laty współpracowałem z wieloma autorami. Niektórzy okazali się. wschodzącymi talentami, inni mieli na swoim koncie powieści z kręgu Gwiezdnych Wojen, które dostały się na listę bestselerów „New York Timesa”. Większość z nich musiała ścierpieć moje długie, szczegółowe listy krytyczne i bezładne rozmowy telefoniczne. Mam jednak nadzieję, Ŝe nasza współpraca pomogła im rozwinąć umiejętności pisarskie.
Peter Schweighoffer15 Współpraca z początkującymi autorami moŜe się wydawać ryzykowna. Ich teksty wymagają zwykle więcej polerowania niŜ utwory doświadczonych pisarzy, ale ostateczny wynik często wart jest tego wysiłku. Sukces naszego magazynu dowodzi, Ŝe opłaca się podejmować takie ryzyko. Ci, którym udało się przetrwać długie miesiące pisania, czekania na odpowiedź wydawnictwa i Ŝmudnych poprawek, dodali swoje nazwiska do wydłuŜającej się listy autorów literatury z kręgu Gwiezdnych Wojen. W tej antologii spotkacie kilkoro z nich. Moim pierwszym zadaniem przy tworzeniu czasopisma było znalezienie uznanego autora, który napisałby opowiadanie do pierwszego numeru. Wydawnictwo West End wypracowało dobre stosunki z Timothy Zahnem, którego powieści zainspirowały dwa podręczniki do gry. Skontaktowałem się z Timem, który okazał się bardzo Ŝyczliwy i chętny do pomocy. W tym czasie nie miał w planie Ŝadnych nowych powieści na temat Gwiezdnych Wojen - to zlecenie było zatem dla niego okazją, by powrócić do kilku ze swych ulubionych postaci. Mimo iŜ Tim zamierzał rozwinąć postać stworzonego przez siebie księcia czarnych charakterów, wielkiego admirała Thrawna, ostatecznie zdecydował się napisać o początkach kariery Talona Karrde. (Na wydarzeniach z przeszłości Thrawna oparł opowiadania zamieszczane w późniejszych wydaniach magazynu: Mist Encounter opublikowane w numerze 7., i Decyzją z numeru 11.). Jego opowiadanie, zatytułowane Pierwsze spotkanie, mówi o tych wydarzeniach z Ŝycia Talona Karrde, które nastąpiły wcześniej niŜ perypetie przedstawione w powieści Dziedzic Imperium. Jest ono błyskotliwym dowodem talentu Tima do prowadzenia czytelników przez meandry skomplikowanej, pełnej niespodzianek opowieści. Później Tim uczestniczył w opracowaniu innych produktów West End Games z kręgu Gwiezdnych Wojen. Choć nigdy przedtem nie miał do czynienia z grą w role, wziął udział w kilku sesjach, z których dochód został przeznaczony na cele dobroczynne, odgrywając role Talona Karrde i wielkiego admirała Thrawna. Jego gra okazała się równie pełna zwrotów akcji i intryg, jak jego powieści. Przekonanie Timothy Zahna, by napisał do naszego magazynu, było moim pierwszym wyzwaniem. Do kolejnych naleŜało namówienie do współpracy innych popularnych pisarzy. Oczywistą kandydatką była Kathy Tyers, autorka Paktu na Bakurze i innych opowiadań z kręgu Gwiezdnych Wojen, zamieszczonych w róŜnych antologiach. Kiedy się z nią skontaktowałem, kończyła właśnie opowiadanie do przygotowywanego wówczas zbioru Gwiezdne Wojny: Opowieści łowców nagród. Chciała napisać więcej o postaci Tinian I’att, którą stworzyła na potrzeby tej antologii. W opowiadaniu Próba ognia Kathy nie tylko zawarła wszystkie elementy typowe dla literatury z kręgu Gwiezdnych Wojen, ale takŜe poruszyła głębsze tematy: poświęcenia, miłości i wolności. Czytelnicy dostali przy tym przedsmak historii zawartej w Opowieściach łowców nagród, które ukazały się dopiero po opublikowaniu przez „Joumal” trzech opowiadań Kathy Tyers o Tinian. Michael A. Stackpole równieŜ zaoferował do publikacji w magazynie utwór pilotujący jego większe ksiąŜki - opowiadanie Stracona szansa pojawiło się w druku pół roku przed wydaniem jego powieści Eskadra Łobuzów. Powieści Mike’a, tworzące Opowieści z Imperium 16 serię „Star Wars X-wing”, pokazały, Ŝe losy postaci drugoplanowych mogą stać się kanwą pełnowartościowej powieści. Mike pracował w przemyśle producentów gier od samych jego początków, czyli od lat 70. Wymyślił wiele przygód do wykorzystania w grach i napisał kilka powieści opartych na grach w role. Mike jest dobrym przykładem obiecującego pisarza, który świetnie sobie radzi w pierwszoligowym towarzystwie najlepszych firm wydawniczych. Choć współpraca z uznanymi autorami fantastyki naukowej była ekscytująca, największą satysfakcją przynosi odkrywanie nowych talentów. Są to zwykle ludzie, którzy łączą pracę pisarską z pracą zawodową. Jedną z takich osób jest Patricia A. Jackson. Poznałem ją na konwencji fantastyki naukowej Sci-Con w Virginia Beach, gdzie została prawie zakrzyczana w czasie dyskusji panelowej na temat wolnego pisarstwa. Po raz drugi spotkaliśmy się na sesji gry w role opartej na Gwiezdnych wojnach. Dwa tygodnie później na moim biurku pojawił się rękopis: opowiadanie zawierające postaci i przygody z naszej gry. Szybko się przekonałem, Ŝe przygody przeŜywane w czasie gry - choć są świetną zabawą dla jej uczestników - niekoniecznie przekładają się na dobre opowiadania. Patty nie dawała się jednak zniechęcić. Jej następne opowiadanie okazało się całkiem niezłe, a po poprawkach nadawało się do publikacji. Był to pierwszy z wielu nadesłanych przez Patricię utworów literackich. Jej dumą było opowiadanie Ostatnie przedstawienie. Przenikająca je atmosfera nadciągającej katastrofy dobrze współgrała z osobowością głównego bohatera, Ciemnego Jedi Adalryka Brandla. Patty stała się jednym z regularnych współpracowników magazynu. Nadal widujemy się na konwencjach pisarzy fantastyki naukowej i sesjach gry, prowadzimy teŜ wspólnie co roku warsztaty pisarskie na konferencji Sci-Con. Jeszcze przed pojawieniem się opowiadania Punkt widzenia, Charlene Newcomb pisywała do kaŜdego numeru „Star Wars Adventure Journal”. Jej wcześniejsze opowiadania koncentrowały się wokół stworzonej przez nią postaci Alex Winger, córki imperialnego gubernatora, która usiłuje w sekrecie wyzwolić swoją planetę spod panowania Imperium. Przed napisaniem, „Punktu widzenia” Charlene skończyła właśnie ostatnie opowiadanie o Alex Winger i zastanawiała się, co zrobić dalej. Aby ją zainspirować, wysłałem jej kopię ilustracji, która zdobiła kiedyś jedną z przygód gry w Gwiezdne Wojny. Rysunek przedstawiał oficera i kilku przedstawicieli obcych ras, grających w hologrę na pokładzie statku kosmicznego. Powiedziałem Charlene, Ŝeby napisała opowiadanie zawierające taką scenę. Mógłbym wtedy wykorzystać rysunek jako ilustrację jej utworu. Charlene zabrała się do pracy i wkrótce nadesłała opowiadanie Punkt widzenia, którego fabuła zawiera wiele elementów przedstawionych na obrazku. Ilustracja ta ukazuje widzianą z dalekiej perspektywy zielonkawą mgławicę, wirującą w oddali - niebezpieczny sektor przestrzeni znany jako Maelstrom. Jeden z obcych przedstawionych na rysunku trzyma w rękach puchar - na jego lśniącym szkle odbija się obraz hełmu zbliŜającego się szturmowca. W swoim opowiadaniu Charlene wykorzystała równieŜ materiały źródłowe o Maelstromie i gwiezdny liniowiec, który występował w grze. Opowiadanie
Peter Schweighoffer17 to stanowi więc udany pomost pomiędzy wcześniej opublikowanymi materiałami pomocniczymi do gry i literaturą. Zazwyczaj autorzy związani z magazynem koncentrują się na jednym z obszarów: tworzą materiały źródłowe, opracowują nowe przygody do wykorzystania w grze lub piszą opowiadania. Tony Russo działa we wszystkich wymienionych dziedzinach. Jego artykuły źródłowe zabierały czytelników na Sevarcos, planetę imperialnych więzień i awanturniczych magnatów przyprawowych, przedstawiały im elitarną druŜynę najemnych komandosów i badały despotyczne stosunki SprzysięŜenia Pięciu Gwiazd. Odgrywając opracowane przez niego przygody, uczestnicy gry próbowali uwolnić przygraniczną kolonię spod sprawowanej Ŝelazną ręką władzy lorda-renegata. Opowiadanie Tony’ego W blasku chwały zgrabnie łączy pasjonujące przygody wykorzystywane w grach z materiałami źródłowymi o druŜynie komandosów. Erin Endom, lekarka a zarazem wykładowca na oddziale pediatrii pogotowia ratunkowego, wykorzystała swą wiedzę medyczną w opowiadaniu dla „Star Wars Adventure Joumal”, zatytułowanym Po pierwsze - nie szkodzić. Rozwija ono te aspekty świata Gwiezdnych Wojen, które filmy zaledwie musnęły. Tematem wielu opowiadań są desperackie ataki oddziałów Rebeliantów na siły Imperium, ale ich autorzy rzadko ukazują uczucia pokojowo nastawionych ludzi, którzy muszą ranić i zabijać innych w bitwie. Przedstawiając wewnętrzny konflikt lekarza wojskowego, którego zadaniem jest ratowanie, nie zaś odbieranie Ŝycia, Erin nadała nową perspektywę wojnie pomiędzy Imperium a Sprzymierzeniem Rebeliantów. Równie oryginalne jest opowiadanie Angeli Philips Pogromcy smoków, którego bohaterka Shannon, podobne jak inni bohaterowie Gwiezdnych Wojen, próbuje wyrwać się ze skromnego otoczenia i zmienić losy galaktyki. Utwór Angeli zasługuje na uwagę, gdyŜ łączy baśniowy motyw walki ze smokami z pochodzącą z filmu mistyką szlachetnego rycerza Jedi. Laurie Burns swą przygodę z pisarstwem zaczęła od opublikowania w „Star Wars Adventure Journal” opowiadania Z notatnika Kelli Rand. Bohaterem jej kolejnego utworu, zatytułowanego Odwrót z Coruscant, jest niezaleŜny kurier - postać wymyślona przez Laurie. Akcja rozgrywa się tuŜ przed wydarzeniami przedstawionymi w serii komiksów wydawnictwa Dark Horse zatytułowanej Mroczne Imperium. Laurie bardzo umiejętnie wplotła własne pomysły w dotychczas opisaną rzeczywistość Gwiezdnych Wojen; w jej opowiadaniu pojawiają się Garm Bel Iblis, Mara Jade i pułkownik Jack Bremen, postacie znane z trylogii Timothy Zahna. Ten aspekt pracy w „Star Wars Adventure Journal” - poszerzanie granic galaktyki Gwiezdnych Wojen - jest chyba najbardziej ekscytujący. PoniewaŜ pismo ma licencję twórcy filmów, wszystkie publikowane materiały stają się oficjalnym składnikiem świata Gwiezdnych Wojen. Gdzie indziej dzieciak obdarzony bujną wyobraźnią mógłby zrealizować marzenia o pisaniu historii science-fiction opartych na najpopularniejszych filmach wszech czasów? Historii rozgrywających się w świecie w którym sypiące dowcipnymi powiedzonkami roboty dostarczają plany imperialnej superbroni, w którym samolubny przemytnik staje się pełnym poświęcenia bohaterem, a zwykły pustynny farmer okazuje się ostatnim z Rycerzy Jedi. Opowieści z Imperium 18 Niniejsza antologia jest podsumowaniem czterech lat przygody. Tak jak scena w sali tronowej zamykająca Gwiezdne Wojny, nie jest to epilog sagi, ale chwilowy triumf przed powrotem do dalszej pracy. Jako redaktor „Star Wars Advenrure Journal” miałem szczęście współpracować z bardzo utalentowanymi osobami, które tworzą licencjonowany wszechświat Gwiezdnych wojen. „Journal” wiele zawdzięcza tym bohaterom zza kulis. Richard Hawran, Jeff Kent i Daniel Scott Palter z wydawnictwa West End słuŜyli pomocą i jakŜe potrzebną zachętą, gdy magazyn przechodził drogę od pomysłu do 288-stronicowego kwartalnika. Nie udałoby się nam pokonać tej drogi, gdyby nie towarzyszyły nam sugestywna wizja i wytrwałość George’a Lucasa. Sue Rostoni z Lucasfilm Ltd. pomogła opracować pierwotną formułę i układ treści magazynu, Allan Kausch zaś niestrudzenie stał na straŜy ciągłości świata przedstawionego i jakości. Timothy Zahn, Kathy Tyers i Michael A. Stackpole zachwycali czytelników (i redaktorów) opowiadaniami, w których powracają ukochani bohaterowie. Początkujący autorzy nadsyłali historie, które poszerzyły granice galaktyki Gwiezdnych Wojen, a jednocześnie spełniały wysokie standardy jakości ustanowione przez Lucasfilm. „Star Wars Adventure Journal” to miejsce, gdzie pisarze mogą zrealizować swoje marzenia o galaktyce Gwiezdnych Wojen. Autorzy ci mogą wpływać - choć w niewielkim stopniu, w porównaniu z rozmiarami wszechświata Gwiezdnych Wojen - na losy odległej galaktyki, którą tak kochają. Niektóre z ich opowieści moŜecie teraz przeczytać.
Peter Schweighoffer19 P I E R W S Z Y K O N T A K T Timothy Zahn Z ostatnim sykiem roztrzęsionych repulsorów kosmiczny jacht „Uwaniański Kupiec” osiadł na lądowisku wyrąbanym w dŜungli Varonat. - CóŜ za oaza cywilizacji. - Quelev Tapper wyjrzał przez szyby sterowni. - Jesteś pewien, Ŝe wylądowaliśmy tam, gdzie trzeba, a nie na jakimś wysypisku chwastów? Talon Karrde wyjrzał na zewnątrz i omiótł wzrokiem krąg bladoŜółtych drzew otaczających polanę i jakieś trzydzieści rozpadających się budynków schowanych pomiędzy nimi. - Nie, to na pewno tu - zapewnił swego porucznika. - Wielka DŜungla Varonat. Siedziba garstki trzeciorzędnych hurtowni i kilku tysięcy kolonistów, którzy nie mają dość rozumu, by zebrać się i przenieść gdzie indziej. - I paskudnego Krisha o nazwisku Gamgalon - dodał Tapper. - Nie wiem, Karrde. Nadal sądzę, Ŝe powinniśmy byli wziąć ze sobą „Szalonego Karrde’a” i „Gwiezdny Lód”, Ŝeby stała za nami przyzwoita siła ognia. Siedzimy tu wystawieni jak mynocki na grzędzie. - Jesteśmy tu po to, Ŝeby się rozejrzeć, a nie Ŝeby narobić sobie kłopotów - przypomniał mu Karrde, jednym mchem odpinając pasy i wstając. - Gamgalon nie zawracałby sobie głowy organizowaniem tych prywatnych safari z polowaniami na morodiny, gdyby nie chodziło o duŜe zyski. Chcę się tylko dowiedzieć, co zamierza i czy nie dałoby się z tego wykroić czegoś dla nas. - Tym bardziej powinniśmy mieć wsparcie - powiedział Tapper, wyraźnie niezadowolony, i sprawdziwszy, czy jego blaster łatwo wychodzi z kabury, podąŜył za Karrde’m w kierunku luku rufowego. - Ale to ty jesteś szefem. - Święta prawda. Jesteś gotów? Tapper wziął głęboki oddech i głośno wypuścił powietrze. - Do roboty! Karrde stuknął pięścią kontrolkę i rampa luku łagodnie opadła. Wciągając w nozdrza egzotyczne zapachy, Karrde i Tapper zeszli po trapie i skierowali się przez lądowisko w kierunku budynku, na którym wyblakły napis głosił: „Kapitanat”. Opowieści z Imperium 20 Byli zaledwie w połowie drogi, gdy dwóch męŜczyzn, podpierających dotąd ściany budynku, oderwało się od niego i ruszyło swobodnym krokiem na spotkanie przybyszów. - Czołem - powiedział jeden z nich, gdy znaleźli się dostatecznie blisko. - Witamy w Tropis na Varonat. Turyści? Chcecie coś obejrzeć? - Widoki na pewno są fascynujące - odparł grzecznie Karrde. - My jednak chcemy tylko znaleźć mechanika, który znałby się na hipernapędzie. Mamy nadzieję, Ŝe jest tu ktoś taki. - Aha - odpowiedział tamten, spoglądając do tyłu na „Uwaniańskiego Kupca”. - Nic dziwnego. Im bardziej efektowny kadłub, tym słabsze bebechy. - Zachowaj pan tę kwiecistą mowę dla turystów - warknął Tapper. - Macie tu mechanika czy nie? Drugi z męŜczyzn przyglądał mu się przez chwilę, po czym odwrócił się do Karrde’a. - Pańskiemu przyjacielowi trochę brak ogłady - powiedział. - Rekompensuje to licznymi talentami - odparł Karrde, wyjmując z kieszeni garść monet o wysokich nominałach i pobrzękując nimi ostentacyjnie. - Na przykład potrafi dotrzymywać terminów. Na Svivren czekają na nas waŜne interesy. - Jasne, rozumiem - odpowiedział tamten. - Bez obrazy, panie...? - Pełnomocnik Rady Sif-Uwana, Pandis Sertze - przedstawił się Karrde. - A to mój pilot, kapitan Dusha. - Wybrał jedną z monet i podniósł ją do góry. - Trochę nam się śpieszy. - śaden problem - męŜczyzna uśmiechnął się szeroko, wskazując kciukiem na portowe budynki, podczas gdy drugą ręką sprawnie zgarnął monetę z dłoni Karrde’a. - Buzzy, leć powiedzieć, Ŝe trafił się klient. Szybka robota. Jego towarzysz w milczeniu skinął głową i ruszył truchtem w kierunku zabudowań. - Nazywam się Fleck, panie pełnomocniku - ciągnął męŜczyzna. - Wygląda na to, Ŝe utknęliście tu na parę dni. Macie jakieś plany? Karrde rozejrzał się wymownie dookoła. - A jest tu coś, co by warto zaplanować? - Zdziwi się pan, ale tak - powiedział Fleck. - Jeden facet organizuje tu całkiem przyzwoite safari. Jutro z samego rana wyruszają do dŜungli. Słyszał pan kiedyś o polowaniach na morodiny? - Chyba nie - odparł Karrde. - To duŜa zdobycz? - Nie ma większych - zapewnił go Fleck. - Wielkie pełzające gady, długie na dziesięć-dwadzieścia metrów. Doskonałe trofeum na ścianę salonu albo korytarza - wykrzywił usta w sardonicznym uśmiechu. - Nie są teŜ ani za szybkie, ani specjalnie złośliwe. W sam raz dla początkujących myśliwych. - Uspokoił mnie pan. - Karrde spojrzał na Tappera. - Co o tym myślisz, Dusha? - Nie brzmi to zbyt niebezpiecznie, proszę pana - odpowiedział Tapper z odpowiednią nutą lekkiego niepokoju w głosie. - Mam nadzieję, Ŝe nie uda się pan tam w pojedynkę?
Peter Schweighoffer21 - Nie, zapisało się jeszcze czterech innych myśliwych - odparł Fleck. - Zresztą szef zawsze zabiera paru ludzi jako eskortę. Bezpiecznie jak w gniazdku. - Mimo wszystko byłbym spokojniejszy, gdyby zabrał mnie pan ze sobą - nalegał Tapper. - Kiedyś nieźle sobie radziłem z pistoletami BlasTech A280. - Najpierw sprawdźmy, ile to bezpieczne gniazdko będzie nas kosztować - powiedział sucho Karrde. - Tyle co nic - prychnął Fleck. - Drobnostka dla dŜentelmena jak pan, dysponującego odpowiednimi środkami. Tylko po dwanaście tysięcy od osoby. Karrde uśmiechnął się. - Nie cieszyłbym się długo odpowiednimi środkami, gdybym szastał nimi na prawo i lewo. Piętnaście tysięcy za nas obu. Fleck uśmiechnął się krzywo. - Umie się pan targować, co? Niech będzie dwadzieścia. - Powiedziałbym raczej, Ŝe mam doświadczenie w negocjacjach - poprawił go Karrde. - Zgoda na siedemnaście. Fleck najpierw zmarszczył czoło, a potem się rozpogodził. - W porządku. A więc siedemnaście. - Bardzo dobrze - stwierdził Karrde. - Kiedy wyruszamy? - O wpół do szóstej jutro rano - odpowiedział Fleck. - Tylko bądźcie tam na pewno. - Powiem szefowi, Ŝe przychodzicie. Nie zapomnijcie przynieść tych siedemnastu tysięcy. - Machnął ręką w kierunku budynków po przeciwnej stronie lądowiska. - Ekwipunek moŜecie kupić w tamtym budynku, a pokój na noc znajdziecie w hotelu obok. Jest, hmm, przyjemniejszy w środku, niŜ by się mogło wydawać, sądząc z zewnątrz. - Zapewne - zgodził się Karrde. - Mam nadzieję, Ŝe nikt się nie obrazi, jeśli zrezygnujemy z zakwaterowania. Ci od sprzętu będą wiedzieć, czego potrzebujemy? - Pewnie - skinął głową Fleck. - Jak mówiłem, szef stale organizuje te safari. - Bardzo dobrze - powiedział Karrde. - Chodźmy, Dusha, zobaczmy, co mają do zaoferowania. Słońce Varonat zaczynało juŜ zachodzić, gdy Karrde i Tapper wrócili w końcu na „Uwaniańskiego Kupca” z zakupami. - Mam nadzieję, Ŝe daliśmy im dość czasu - zauwaŜył Tapper, wchodząc na rampę. - Jestem pewien, Ŝe tak - odpowiedział Karrde. - Przeszukanie statku tych rozmiarów nie zajmie fachowcowi duŜo czasu. A nie przypuszczam, by Gamgalon zatrudniał amatorów. Nagle Tapper dotknął ramienia Karrde’a. - Chyba jednak zatrudnia - mruknął, zniŜając głos. Karrde zmarszczył brwi. Usłyszał stłumiony szczęk metalu na dziobie statku. - Czy powinniśmy to sprawdzić? Opowieści z Imperium 22 - Wyglądałoby podejrzanie, gdybyśmy tego nie zrobili - odparł Karrde, krzywiąc się. Gdyby cała sprawa się wydała przez niekompetencję własnych ludzi Gamgalona... - Teraz ostroŜnie... Cicho przeszli centralnym korytarzem, kierując się w stronę maszynowni. TuŜ przy drzwiach usłyszeli kolejny brzęk. Karrde pochwycił spojrzenie Tappera i skinął głową. Tamten odpowiedział podobnie, złoŜył pakunki na pokład i ujął kolbę blastera. Karrde zwolnił zamek i drzwi się otworzyły... Na podłodze obok rozmontowanego panelu sterowniczego siedziała kobieta, młoda i pociągająca, z burzą rudozłotych włosów spiętych dla wygody z tyłu głowy. Jej twarz pozostała spokojna i skupiona mimo ich nagłego wtargnięcia. Ciało pod roboczym kombinezonem było szczupłe, lecz silne i zgrabnie zbudowane. W ręku trzymała hydroklucz i jedno z łączy zmiany mocy napędu hiperprzestrzennego „Uwaniańskiego Kupca”. - W czym mogę pomóc? - zapytała chłodno. - Wygląda na to, Ŝe juŜ pomogłaś - powiedział Karrde, kiedy po krótkiej chwili jego zdziwienie przeszło w ulgę. Szpiedzy Gamgalona nie spartaczyli zatem roboty. - Rozumiem, Ŝe jesteś mechanikiem. - Słuszny wniosek - przyznała. - Jestem Celina Marniss. Jakiś problem? - Tylko z hipernapędem - odparł Karrde. - A co, spodziewałaś się innych problemów? Celina wzruszyła ramionami i z powrotem zajęła się łączem przepływu mocy. - Znałam kiedyś męŜczyzn, którzy sądzili, Ŝe kobieta nie moŜe być jednocześnie ładna i kompetentna. - Osobiście uwaŜam, Ŝe to idealne połączenie - oznajmił Karrde. Zaszczyciła go spojrzeniem, które było po części rozbawione, po części zaś pełne wymuszonej cierpliwości. - A więc to ty jesteś pełnomocnikiem Sertze. Zrobiłeś ogromne wraŜenie na Buzzym. - JakŜe miło mi to słyszeć - odpowiedział Karrde. - Nie zapytam, co go tak oczarowało. - Wskazał na osłonę panelu. - Masz juŜ jakieś pojęcie, co nam nawaliło? - No cóŜ, na początek: - twoje łącza przepływu mocy są o jakieś cztery stopnie poza fazą - wyjaśniła Celina, waŜąc trzymane w ręku łącze. - Chyba długo nikt do nich nie zaglądał. Inaczej nie straciłyby synchronizacji do tego stopnia. - Rozumiem - odparł Karrde, a korzystne wraŜenie, jakie sprawiła na nim kobieta w pierwszej chwili, jeszcze się umocniło. Chin zapewnił go, Ŝe sztuczka z łączem przepływu mocy zajmie przeciętnemu mechanikowi co najmniej jeden dzień. - Muszę porozmawiać z moją ekipą naprawczą. - Ja bym wyrzuciła taką ekipę - powiedziała Celina. - Wykalibruję te łącza, a potem zobaczymy, co jeszcze nie działa. - Dobrze - zgodził się Karrde. - MoŜe Buzzy wspomniał ci, Ŝe trochę nam się spieszy. - Zabawnie sobie z tym radzicie - skinęła głową w kierunku pakunków w korytarzu za nimi. - Safari Gamgalona trwa zwykle do czterech dni.
Peter Schweighoffer23 - Z doświadczenia wiem, Ŝe naprawa awarii hipernapędu zajmuje przeciętnie co najmniej sześć do dziesięciu dni. - To prawdopodobnie kolejny powód, Ŝeby zwolnić ekipę naprawczą - odburknęła Celina. - Przypuszczam, Ŝe mi wystarczą dwa - trzy dni. - Skąd wiesz, Ŝe jedziemy na safari? - zapytał Tapper podejrzliwie. - Po pierwsze, te pakunki - odpowiedziała Celina. - Poza tym widać, Ŝe nieźle się wam powodzi, no i rozmawialiście z Fleckiem. To główny naganiacz Gamgalona. Jest dobry w tym, co robi. - Wzruszyła ramionami, ponownie zajmując się łączem mocy. - Zresztą co innego moŜna tutaj robić? - Słuszny wniosek - odparł Karrde. - Ale mylisz się co do mojej zamoŜności. Jestem po prostu szefem zaopatrzenia w Radzie Sif-Uwana. - Powiedziałabym, Ŝe to nieistotne rozróŜnienie - skomentowała jego odpowiedź Celina. - Biorąc pod uwagę sposób, w jaki Sif-Uwana podchodzą do kwestii zarządzania i pieniędzy. - Doprawdy? - powiedział Karrde, a jego podziw dla dziewczyny podniósł się o jeszcze jedną kreskę. ZałoŜyłby się o sporą sumę pieniędzy, Ŝe na Varonat nie było osoby, która kiedykolwiek słyszałaby o Sif-Uwana, a co dopiero wiedziała cokolwiek o tej planecie. - Byłaś tam kiedyś? - Raz - odpowiedziała Celina. - Kilka lat temu. - Prywatnie czy w interesach? - W interesach. - A w jakich? Uniosła brwi. - Nie przypominam sobie, Ŝebyśmy się umawiali na przesłuchanie, panie pełnomocniku. - Bez obrazy - uspokoił ją Karrde. - Po prostu dziwi mnie twoja obecność w miejscu takim jak to. Masz o wiele za wysokie kwalifikacje, by tkwić w mętnych wodach Korytarza Izonowego. Nie wspominając juŜ o twoich innych oczywistych walorach. Miał nadzieję, Ŝe sprowokuje Ŝywszą reakcję z jej strony, Ŝe zetrze chociaŜ na chwilą maskę spokoju z jej twarzy. Ale dziewczyna nie złapała przynęty. - MoŜe po prostu lubię ciszę i spokój - odparowała. - MoŜe staram się zebrać pieniądze, Ŝeby się stąd wyrwać. - Patrzyła przez chwilę prosto w oczy Karrde’a, który zauwaŜył mimochodem, Ŝe jej oczy są zielone. Bardzo intensywnie zielone. - A moŜe ukrywam się przed czymś. Karrde zmusił się, Ŝeby wytrzymać jej wzrok. Tlił się w nich pełen goryczy ogień, wywołany gwałtownym zawirowaniem emocji. Miał rację - nie była zwykłym prowincjonalnym mechanikiem od hipernapędu. - Jednak budzisz moje zaufanie - odpowiedział z trudem. Kącik jej ust podniósł się w sardonicznym uśmiechu, a ogień w oczach nagle zniknął, jakby go tam nigdy nie było. Albo został odegrany. - Świetnie - odparła szybko. - MoŜe to cię nauczy trzymać się z dala od mechaników hiperprzestrzennych i zajmować się własnymi sprawami. Opowieści z Imperium 24 - Zrozumiałem aluzję - powiedział Karrde, kłaniając się lekko. - Będziemy w salonie na dziobie, gdybyś nie wiedziała, gdzie czego szukać. Miłego wieczoru. Skinął na Tappera i razem wycofali się z maszynowni, zbierając z powrotem swoje paczki, gdy drzwi się zasunęły. - Co o niej myślisz? - zapytał Karrde, kiedy przeszli na dziób statku. - Masz racją, nie pasuje tutaj - przyznał Tapper. - Myślisz, Ŝe jest człowiekiem Gamgalona? - Prawdopodobnie - odparł Karnie. - Na wypadek, gdyby Fleckowi się nie udało. Albo moŜe po prostu węszy. Mechanicy i reszta obsługi są zwykle niewidzialni. - Być moŜe. - Tapper spojrzał do tyłu, lustrując korytarz. - Ale gdyby ktoś mnie o to pytał, powiedziałbym, Ŝe osoba z jej talentami marnuje się w zwykłej inwigilacji. - Zgadza się - przyznał Karrde, ściągając usta. - MoŜe jednocześnie jest sabotaŜystką. - Albo złodziejką - uzupełnił Tapper ponuro. - Te safari Gamgalona muszą być przykrywką dla czegoś powaŜniejszego. Weszli do salonu. - No, tego jachtu łatwo nie ukradnie - przypomniał mu Karrde, rzucając paczki na kanapę. - Jeśli zaś chodzi o sabotaŜ, powinniśmy poradzić sobie z hipernapędem w dwadzieścia minut, jeśli będziemy musieli. A „Szalony Karrde” moŜe tu być w razie potrzeby w ciągu czterech godzin. - Rozumiem, Ŝe nadal zamierzasz zabrać ze sobą komunikator? - Jak najbardziej - zapewnił go Karrde. - Ale nie sądzę, byśmy musieli go uŜyć. Przypuszczam, Ŝe te safari to tylko wygodny sposób Gamgalona na organizowanie potajemnych spotkań przemytników, a Fleck i spółka mają wyłapać ewentualnych urzędników imperialnych, którzy mogliby przeszkodzić w tym procederze. Zabierzmy się lepiej za ten sprzęt. Nie mamy zbyt wiele czasu do wpół do szóstej. Pozostali uczestnicy safari byli juŜ na miejscu, kiedy Karrde i Tapper opuścili pokład „Uwaniańskiego Kupca” tuŜ przed wpół do szóstej następnego ranka. - Eklektyczna zbieranina - zauwaŜył Tapper, gdy podchodzili do grupy zgromadzonej wokół trzech śmigaczy Aratech Arrow-17, które czekały obok na lądowisku. - Zgadza się - odpowiedział Karrde, lustrując wzrokiem członków grupy. Thennqorczyk, Saffanin i dwóch Durosów, wszyscy z lśniącym nowością ekwipunkiem i w kombinezonach prosto spod igły, identycznych jak te, które mieli na sobie z Tapperem. Nieco dalej, w strojach znacznie bardziej sfatygowanych, stali Krish, Rodianin i małomówny Buzzy. - Eskorta teŜ dość niejednorodna - dodał. Tapper skinął głową w kierunku Krisha. - To chyba nie Gamgalon? Karrde potrząsnął przecząco głową. - Raczej jeden z jego poruczników. Nie sądzę, Ŝeby Gamgalon sam się wybierał na safari.
Peter Schweighoffer25 - Ach! - wykrzyknął Krish, obdarzając ich uśmiechem tak promiennym, jak tylko było to moŜliwe dla przedstawiciela jego rasy. - Witajcie! To zapewne pan pełnomocnik Sertze. Jestem Falmal. Będę przewodnikiem tej ekspedycji. - Miło mi pana poznać - skinął głową Karrde. - Mam nadzieję, Ŝe nie jesteśmy spóźnieni? - AleŜ skąd! - odpowiedział Falmal. - Po prostu inni przybyli przed czasem. Pozwolą panowie, Ŝe przedstawię pozostałych myśliwych: panowie Tamish... - wskazał na Thennqoriańczyka- ...Hav i Jivis... - przedstawił dwóch Durosów - ...i Cob-caree. - Ostatnim z przedstawianych był Saffanin. - A oto pełnomocnik Sertze i kapitan Dusha z Sif-Uwana. - Miło mi panów poznać - powtórzył Karrde, patrząc po kolei na kaŜdego z nich. śadne z wymienionych imion nie brzmiało znajomo, ale to oczywiście niewiele znaczyło. Ani on, ani Tapper nie uŜywali przecieŜ swych prawdziwych nazwisk. - Tracimy czas - warknął Tamish. - Zacznijmy w końcu to polowanie, Falmal. - Oczywiście - odparł Falmal. - Proszę zająć miejsca w śmigaczach. Karrde i Tapper wybrali jeden z pojazdów i zapięli pasy. Kilka minut później Falmal przysiadł obok ich krishańskiego pilota i wyruszyli. - Często urządzacie te safari? - zapytał Karrde, gdy przelatywali nisko nad falującą powierzchnią Ŝółtej dŜungli. - Tylko kilka razy na sezon. - Falmal rzucił na niego spojrzenie. - Mieliście duŜo szczęścia, Ŝe przylecieliście teraz. Karrde machnął ręką w kierunku półki ze sztucerami z tyłu śmigacza. - Uznam, Ŝe mieliśmy szczęście, jeśli coś upolujemy - powiedział. - Zapłaciłem o wiele za duŜo jak na zwykłą przejaŜdŜkę po dŜungli. - Na pewno pan coś upoluje - zapewnił go Falmal. - Zawsze tak jest. MoŜe pan być spokojny. Lecieli przez ponad godzinę, aŜ w końcu zatrzymali się na polanie na szczycie wzgórza. Zbudowano na niej niewielki obóz - cztery budynki zamykające wypalone lądowisko. - Wygląda na to, Ŝe często korzystacie z tego miejsca - zauwaŜył Karrde, gdy śmigacz osiadł na ziemi. - To baza wypadowa dla wszystkich polowań - wyjaśnił Falmal. - Piloci i śmigacze będą tu czekać, podczas gdy my pójdziemy dalej pieszo. Proszę wziąć bagaŜe i sztucery. Wyruszamy natychmiast. Dziesięć minut później maszerowali ledwie widoczną ścieŜką pomiędzy Ŝółtawymi drzewami i Ŝółtozielonymi zaroślami poszycia, stąpając po bladofioletowej ściółce, która niepokojąco przypominała masę wijących się, tłustych robaków. Prowadził Falmal, a za nim szli Tamish, Karrde i Tapper. Następny był Buzzy, za którym podąŜali Hav i Jivis oraz Cob-caree. Pochód zamykał Rodianin. Wędrowali ponad godzinę, zanim Falmal zarządził postój na małej polanie, która otworzyła się obok ścieŜki. - Nie za bardzo jestem w formie jak na takie ćwiczenie - sapnął Karrde, zrzuciwszy plecak na ziemię. - Jak daleko jeszcze dziś zajdziemy, Falmal? Opowieści z Imperium 26 - JuŜ jesteście zmęczeni? - zdziwił się Falmal, pokazując w krzywym uśmiechu ostre zęby. - Nie ma się co martwić, panie pełnomocniku. Jeszcze trzy godziny, moŜe cztery, i dotrzemy do głównych terenów łowieckich. - Były tu morodiny - burknął z tyłu Tamish. Karrde odwrócił się i spojrzał na niego. Thennqoriańczyk przykucnął na skraju polany, dźgając noŜem ciemną plamę przebarwionej ściółki. - To śluz morodina - powiedział. - Musiał tu być kilka tygodni temu. - Trafna obserwacja - pochwalił go Falmal. - Przed dwoma miesiącami polowaliśmy na tym terenie na morodiny podczas jednego z naszych safari. Niestety od tego czasu, zgodnie ze swym wzorcem migracyjnym, zwierzęta oddaliły się stąd. - Ciekawe dlaczego w takim razie nie wylądowaliśmy bliŜej ich obecnego miejsca pobytu - mruknął Tapper. - MoŜe śmigacze wystraszyłyby naszą zwierzynę - zasugerował Karrde, marszcząc czoło. Mniej więcej o metr za Tamishem, wzdłuŜ brzegu śladu pozostawionego przez śluz morodina, spośród zielonoŜółtych zarośli wyrastał równy rząd krótkich róŜowawych pędów. A w cieniu za nimi Karrde zauwaŜył błysk metalu. Ominął Tappera i podszedł do zarośli, Ŝeby się lepiej przyjrzeć... - Czas ruszać! - zawołał Falmal, energicznie klaszcząc w dłonie. - Zakładajcie plecaki. Musimy iść dalej, jeśli mamy dotrzeć na miejsce dostatecznie wcześnie, by jeszcze dziś rozpocząć polowanie. Karrde zastanawiał się, czy mimo wszystko nie zbadać metalowego obiektu; zdecydował, Ŝe nie, i wrócił do miejsca, gdzie zostawił swój plecak. - Czy jest pan botanikiem, panie pełnomocniku? - spytał go Falmal. - Nie - odpowiedział Karrde, podczas gdy Tapper pomagał mu załoŜyć plecak. - Dlaczego pan pyta? - Widziałem, jak przyglądał się pan pędowi jagariańskiej aleudrupiny - rzekł Falmal, wskazując palcem na róŜowawe łodygi. - Zobaczy pan w dŜungli wiele roślin spoza planety. Obawiam się, Ŝe to pozostałości po poprzednich gościach, którzy niezbyt się troszczyli o swój prowiant. - Prowiant? - zapytał Tapper, gdy uporał się ze swoim plecakiem. - Jagody aleudrupiny na wielu planetach są uwaŜane za delikates - wyjaśnił Falmal. - Niektórzy uczestnicy naszych polowań upierają się, by zabierać własny prowiant. Kilka beztrosko upuszczonych ziaren i... - zatoczył ręką. - MoŜemy tylko mieć nadzieję, Ŝe dŜungla sama sobie poradzi z intruzami. Chodźmy, musimy ruszać. Nie napotkali więcej pozostałości śluzu morodinów po drodze do miejsca wybranego przez Falmala na obozowisko. A przynajmniej Karrde Ŝadnego nie zauwaŜył. Nie dostrzegł równieŜ więcej okazów aleudrupiny. Być moŜe po tym pierwszym przypadku nieuwaŜni turyści zostali upomniani. - A więc... - powiedział Tapper, przynosząc dwa kubki parującego napoju pomiędzy namioty, gdzie zmęczony Karrde oparł się o drzewo. - Co myślisz o naszych towarzyszach?
Peter Schweighoffer27 Karrde powiódł wzrokiem po pozostałych myśliwych, którzy przy pomocy ochroniarzy zmagali się z budową szałasów. - Biorąc pod uwagę ich narzekania w ciągu ostatniej godziny, powiedziałbym, Ŝe są dokładnie tymi, na kogo wyglądają - znudzonymi bogaczami, szukającymi podniecającej rozrywki i cokolwiek zniecierpliwionymi, Ŝe muszą na nią zapracować. - Czyli innymi słowy, raczej nie wyglądają na typowych przemytników. Karrde wzruszył ramionami. - MoŜe to biznesmeni, z którymi Gamgalon chce wejść w jakieś półlegalne interesy. - W galaktyce są miliony miejsc, gdzie mógłby się z nimi umówić na dyskretne spotkanie, nie zadając sobie przy tym tyle trudu - zauwaŜył Tapper pomiędzy jednym a drugim łykiem napoju z kubka. - Fakt. ZauwaŜyłeś moŜe ten kawałek metalu wetknięty w ziemię za pędami aleudrupiny, na naszym pierwszym postoju? - Tak. - Tapper skinął głową. - Wyglądało mi to na znacznik transponderowy. Pewnie zostawiają je, Ŝeby oznaczyć ścieŜkę, albo moŜe śledzą szlaki migracyjne morodinów. - Być moŜe - odparł Karrde. - Nie mogę jednak przestać myśleć, Ŝe reakcja Falmala, gdy skierowałem się w tę stronę, była dość gwałtowna. - Myślisz, Ŝe to coś mniej nieszkodliwego? - Całkiem moŜliwe - powiedział Karrde. - Prawdopodobnie to część tablicy czujników do... Przerwał nagle. Spomiędzy drzew doszedł ich głęboki, dudniący ryk. Falmal, stojący po drugiej stronie obozowiska, wyprostował się gwałtownie, a Buzzy i Rodianin wyszarpnęli z kabur karabiny blasterowe. - To mogą być one - szepnął Karrde. Chwycił własną broń i podniósł się. - Falmal? - Tss... - syknął Krish. - Bo je spłoszysz. Podzielimy się na takie same grapy, jak podczas drogi w śmigaczach. Pospieszył w stronę Karrde’a i Tappera. Inni równieŜ zebrali się w grupy i wszyscy ruszyli w głąb dŜungli. - Chodźcie. Szybko i cicho. Szli ze sztucerami gotowymi do strzału. - Jak morodiny przeciskają się między tymi drzewami? - zapytał Tapper. - Myślałem, Ŝe są duŜe. - Morodiny są długie, ale smukłe - wyjaśnił Falmal, rozglądając się uwaŜnie pomiędzy drzewami. - Bez trudu poruszają się po dŜungli. Ach! Patrzcie! Karrde obrócił lufę sztucera. Falmal jednak pokazywał tylko na ziemię. - ŚwieŜy ślad śluzu - powiedział Krish. - Widzisz? - Tak - odparł Karrde, podąŜając wzrokiem za szeroką srebrzystą linią wgniecionej ściółki, znikającą pomiędzy drzewami. Była zdumiewająco prosta, skręcała gwałtownie tylko dla ominięcia pojedynczych drzew. - DuŜy okaz - zauwaŜył Falmal. - Chodźmy. Pójdziemy za tropem. Opowieści z Imperium 28 - To chyba niezbyt sportowe - burknął Tapper i ruszył między drzewa za Falmalem. - Ślad niedługo zniknie - rzucił Falmal przez ramię. - Pojawia się i znika. Karrde tymczasem zmarszczył brwi, przyglądając się czemuś po prawej stronie szlaku. Przez zarośla niewiele było widać, ale... - Czy to nie drugi ślad śluzu, o tam? - zapytał Falmala. - Jakieś trzy metry od nas, równolegle do naszego? - Tak, morodiny zazwyczaj chodzą parami - odparł Krish. - Ale teraz cisza. Widzicie, ślad skręca. Przed nimi trop zakręcał ostro w lewo. Karrde wyciągnął głowę - drugi ślad skręcał równolegle do tego, którym podąŜali. - Bardzo ostry zakręt - mruknął Tapper. - Myślisz, Ŝe coś je wystraszyło? - Cicho! - powtórzył Falmal. PodąŜali za tropem w milczeniu. Zmienił kierunek jeszcze dwukrotnie w ciągu następnych kilku minut, skrętami równie ostrymi i precyzyjnymi jak poprzedni. A potem, ku zdumieniu Karrde’a, ślad się rozdzielił. - Jak to moŜliwe? - zapytał. - Dołączył do nich trzeci morodin - odparł Falmal. - Bądźcie cicho. Mogą być tuŜ, tuŜ. - A moŜe trzeci, czwarty i piąty - dodał Tapper, wskazując głową w prawo. Równoległy ślad śluzu rozdzielał się tam na trzy tropy, z których dwa rozchodziły się pod ostrym kątem trzy metry przed nimi. Karrde przełknął ślinę, uniósł wyŜej swój blasterowy sztucer i postawił jeszcze jeden krok... I nagle go zobaczyli: długi na piętnaście metrów stwór wzniósł nad ziemię pierwsze trzy metry obłego, Ŝółtawego, plamistego cielska, prezentując łyŜkowaty ryj, krótkie, grube nogi i szerokie zęby. Morodin. - Strzelaj! - krzyknął Falmal. - Szybko! Karrde juŜ celował w stojące przed nimi ogromne zwierzą. Morodin podniósł się jeszcze o metr, wydając ten sam głęboki ryk, który słyszeli w obozie. Karrde patrzył spod przymruŜonych powiek przez szczerbinkę sztucera... - Chwileczkę - powiedział do Tappera. - Nie strzelaj! PrzecieŜ on po prostu sobie stoi. - To morodin - warknął Falmal. - Strzelaj, zanim będzie za późno. Ale i tak było juŜ za późno. Z prawej strony bluznęła salwa ognia, trafiając morodina w bok. Tamish i Cob-caree, a za nimi Rodianin, nadeszli wzdłuŜ jednej z linii równoległego szlaku. Morodin ryknął jeszcze raz, po czym runął na ziemię z głuchym łoskotem. - Świetny strzał! - Falmal aŜ zapiał z zachwytu. - Wezwiemy śmigacze, a piloci oporządzą pańską zdobycz. Wracajmy teraz do obozu, hałas zapewne odstraszył pozostałe morodiny. - Spojrzał z zastanowieniem na Karrde’a. - MoŜe jutro będzie pan lepiej usposobiony do zabijania, panie pełnomocniku.
Peter Schweighoffer29 - MoŜe - odparł Karrde, patrząc na powalonego morodina. Więc to tak. Wielkie, niebezpieczne polowanie na morodiny... a okazało się równie ambitne jak strzelanie do złapanych w sieci bruallków. - Nie mogę się doczekać. Piloci przyjechali po godzinie, a przez dwie kolejne w obozowisku panowało zamieszanie: rozbieranie mięsa ze zdobyczy i nie kończące się spory z Tamishem i Cob-caree’em na temat tego, jaka część głowy zwierzęcia ma przypaść kaŜdemu z nich oraz jak chcieliby oprawić i wyeksponować swoje trofeum. Karrde przyglądał się temu z boku. Wycofał się na swoje siedzisko pod drzewem z przenośną melodyką, zostawiając Tapperowi ich część roboty. Podsłuchał jedną czy dwie skierowane w jego stroną dość zjadliwe uwagi na temat braku sportowego ducha, ale zignorował je. Oparł się o drzewo, przymknął oczy i pozwolił, by otoczyła go muzyka. Ukradkiem zaś majstrował palcami przy pokrętłach transmitera ukrytego w instrumencie. Kiedy piloci skończyli pracę i śmigacze wyruszyły z powrotem do bazy, słońce opadło juŜ nisko nad lasem. - Mam nadzieją, Ŝe dobrze się pan bawił - zagaił Tapper, siadając obok Karrde’a. Obtarł twarz rękawem kombinezonu, który zdąŜył stracić na świeŜości. - Niektórzy myślą, Ŝe się obraziłeś. - Nie mam wpływu na to, co myślą inni - stwierdził Karrde. - Nie rozsiadaj się, idziemy na spacer. - Cudownie! - jęknął Tapper, dźwigając się z powrotem na nogi. - Co ćwiczymy? - Bawiłem się trochę transmiterem - wyjaśnił Karrde. Wstał i przewiesił pasek od melodyki przez ramię. - Jeśli Falmal i spółka posadzili gdzieś w okolicy znaczniki transponderowe, powinniśmy móc je znaleźć za jego pomocą. Miło i przyjemnie, nie zwracajmy na siebie uwagi. Wymknęli się z obozu i ruszyli w głąb dŜungli. Przeczucie Karrde’a okazało się słuszne - prawie natychmiast zamaskowany transmiter złapał sygnał, dochodzący z kierunku miejsca pogromu morodina. PodąŜając ponownie za śladem śluzu, szybko dotarli do resztek ścierwa, przy którym aŜ roiło się od padlinoŜernych stworzeń. - To tam - powiedział Tapper, wskazując grupę krzewów kilka metrów dalej. - Znacznik transponderowy jak się patrzy. I znowu jest tuŜ obok tropu morodina. - Tak - potwierdził Karrde, przyklękając, Ŝeby lepiej się przyjrzeć. ZauwaŜył, Ŝe ziemia wzdłuŜ krawędzi śladu była świeŜo wzruszona. Zupełnie jakby ktoś właśnie w niej coś zasadził. Nagle spojrzał w górę, łapiąc wzrok Tappera. Ten skinął głową - teŜ usłyszał ciche skrzypnięcie. - To od strony obozu - szepnął. Odgłos powtórzył się. - Wrócimy naokoło - odparł Karrde, równieŜ szeptem, wskazując palcem na trop, którym wcześniej przyszli Tarnish i Cob-caree. Wyjaśnianie Falmalowi albo jego bandzie, dlaczego zabrał melodykę na spacer po dŜungli, mogłoby wypaść niezręcznie. Zwłaszcza gdyby tamci odkryli, Ŝe w instrumencie ukryty jest transmiter. Zanim odeszli, usłyszeli jeszcze jeden trzask, potem jednak odgłosy zdawały się słabnąć. Nie Opowieści z Imperium 30 dalej niŜ piętnaście metrów w głąb dŜungli ślad urywał się; a kiedy zauwaŜyli jego dalszą część jakieś trzy metry dalej, nagle pojawiły się trzy jego odnogi. - Uuu... - mruknął Tapper. - Którędy teraz? - Nie jestem pewien - powiedział Karrde, oglądając się za siebie. Myśl o całym stadzie morodinów grasującym wokoło nie była zbyt przyjemna. - Spróbujmy tędy - zdecydował, wskazując trop najbardziej na prawo. - Zostawmy jakiś znak na tych drzewach, Ŝebyśmy w razie czego mogli się cofnąć po śladach. - Wejdźmy najpierw trochę głębiej w dŜunglę - zaproponował Tapper. - Zawsze moŜemy wrócić. Karrde zmarszczył brwi. - ZauwaŜyłeś coś? - Mam przeczucie - odparł Tapper. - Przeczucie, nic więcej. Karrde zacisnął wargi. - Jak głęboko w las chcesz wejść? - Jakieś trzysta metrów - odpowiedział Tapper. - Pamiętam, Ŝe na mapie jest tam grzbiet wzgórza, okalający coś w rodzaju szerokiej niecki. Karrde skrzywił się. Trzysta metrów w nieznanej dŜungli naleŜało potraktować powaŜnie. Z drugiej jednak strony, rzadkie przeczucia Tappera prawie zawsze okazywały się warte zbadania. - W porządku - powiedział. - Ale nie dalej niŜ na skraj urwiska. I wracamy, jeśli ślad urwie się wcześniej. - Zgoda. Idziemy! Trop rozdzielił się ponownie kilka metrów dalej. Przerywał się jeszcze dwukrotnie, by po trzech metrach pojawić się znowu z kolejnymi odnogami, skręcającymi w róŜnych kierunkach. Karrde próbował liczyć ślady, mając nadzieję, Ŝe zdoła się zorientować, ile zwierząt mają przed sobą. Szybko jednak zrezygnował. Gdyby morodiny zrobiły się niegrzeczne, róŜnica między sześcioma a sześćdziesięcioma byłaby czysto akademicka. - Doszliśmy do grani - powiedział Tapper, wskazując palcem na ostatnią linię drzew, przez którą przeświecało niebieskie niebo. - Przyjrzyjmy się temu. Podeszli bliŜej, do krawędzi urwiska. Jakieś sto metrów pod nimi rozciągała się szeroka dolina, którą opisał Tapper. Po jednym z jej skrajów stało około pięćdziesięciu morodinów. - Nie ma co, znaleźliśmy stado - odezwał się niespokojnym głosem Tapper. Zbocze poniŜej grani było raczej strome, ale wątpił, by dla stworzenia o rozmiarach i umięśnieniu morodina stanowiło to jakąkolwiek przeszkodę. Właściwie był pewien, Ŝe nie stanowiło: trop, który ich tu przyprowadził, okrąŜał grań, by zejść poniŜej zboczem w dół doliny. - Nie patrz na morodiny - powiedział Tapper. - Spójrz na ich ślady. - Co ci się nie podoba w ich śladach? - spytał Karrde. - Przyjrzyj im się - nalegał Tapper. - Powiedz, Ŝe teŜ to widzisz. Karrde zmarszczył czoło, zastanawiając się, o co moŜe chodzić Tapperowi. Dolinę przecinały ślady śluzu. Widział je wyraźnie pomiędzy drzewami i na zdeptanym
Peter Schweighoffer31 poszyciu. Linia za linią, takie same nagłe zwroty i rozgałęzienia jak te, które oglądali po drodze... AŜ nagle - zauwaŜył. - Nie mogę w to uwierzyć... - wydusił z trudem. - Sam nie wierzyłem - powiedział Tapper. - Patrz, jeden z nich tam idzie. Jeden z morodinów odłączył się od stada i ruszył w kierunku trzymetrowej szerokości tunelu między dwiema liniami śladów. Człapiąc szybko na krótkich łapach, wszedł w pierwsze rozgałęzienie i skręcił w lewo. Do pierwszej części pracowicie skonstruowanego labiryntu. - Wracajmy -powiedział Karrde, potrząsając z niedowierzaniem głową. - Chyba nie chcemy, Ŝeby ludzie Gamgalona nas tu znaleźli. - Za późno - powiedział ktoś miękko. Karrde obejrzał się ostroŜnie przez ramię. Dwa metry za nim stał Falmal i jego dwaj pobratymcy. Nieco dalej stanął czwarty Krish. - Rzeczywiście - przyznał Karrde, zniŜając wylot lufy swojego karabinu i obracając się twarzą do nich. - No cóŜ, przynajmniej nie będziemy mieli problemów z trafieniem do obozu. - To, czy wrócimy od razu do obozu, nie jest jeszcze pewne - rzekł czwarty Krish tym samym łagodnym tonem. - OdłóŜcie, proszę, broń. I powiedzcie mi, co tu robicie. - Szukamy morodinów - odparł Karrde, kładąc sztucer na ziemi. - I teraz juŜ wiemy, Ŝe nie są to zwyczajne zwierzęta. - Uniósł brwi. - To w pełni świadome istoty, prawda, Gamgalon? Krish uśmiechnął się. - Trafiłeś w dziesiątkę - stwierdził. - W obu przypadkach. Wiesz, jak się nazywam. A kim ty jesteś? Wziąwszy pod uwagę okoliczności, nie było sensu ciągnąć maskarady. - Talon Karrde - przedstawił się. - A to mój wspólnik, Quelev Tapper. Falmal zasyczał. - Czy nie jest tak, jak mówiłem, mój panie? - warknął. - Przemytnicy. I szpiedzy. - Na to wygląda - zgodził się Gamgalon. - Co cię tu sprowadza, Karrde? - Ciekawość - odparł Karrde. - Słyszałem o tych twoich safari. Chciałem się dowiedzieć, co się za nimi kryje. - I dowiedziałeś się? - Polujecie na świadome istoty - odpowiedział Karrde. - Łamiąc imperialne przepisy. WyobraŜam sobie, Ŝe nawet teraz urzędnicy tego, co jeszcze zostało z Imperium, potraktowaliby was surowo, gdyby o tym wiedzieli. Gamgalon znów się uśmiechnął. - To źle sobie wyobraŜasz. Tak się składa, Ŝe gubernator Varonat doskonale wie, co się tutaj dzieje. Jego udział w dochodach jest wystarczający, Ŝeby zagwarantować nam, iŜ polowania nie wzbudzą niczyich wątpliwości. Karrde zmarszczył brwi. - Chyba nie przekupujesz imperialnego gubernatora ochłapami ścierwa morodinów? Opowieści z Imperium 32 - W rzeczy samej, nie o to chodzi - powiedział Gamgalon. - Ale poniewaŜ polowania są idealną przykrywką dla sadzenia i zbioru plonów, ich kontynuowanie leŜy w jego najlepszym interesie. - Nie przekupisz go przecieŜ jagodami aleudrupiny - wtrącił się Tapper. - MoŜna je kupić na wolnym rynku po trzydzieści czy czterdzieści za paczkę. - Ach! Ale nie tej aleudrupiny! - odparł zadowolony z siebie Gamgalon. - Ta odmiana wzrasta w ziemi przesączonej śluzem morodinów... a podczas wzrostu w jagodach zachodzą bardzo interesujące reakcje chemiczne. - To znaczy...? Falmal znów syknął. - Mój panie...? - Nie przejmuj się - uspokoił go Gamgalon. - Przypuśćmy, Talonie Karrde, Ŝe masz statek handlowy i dostarczasz na politycznie niestabilną planetę potrójny ładunek: retan-K, triaxli i jagody aleudrupiny. Całkowicie nieszkodliwe, całkowicie legalne, Ŝaden z towarów niewart jest podniesienia głosu ani przez imperialnych celników, ani przez urzędników Nowej Republiki. Statek ląduje bez problemów na powierzchni planety, entuzjastycznie oczekiwany przez odbiorców towaru... którzy niecałą godzinę później przypuszczają atak na swoich wrogów politycznych czy militarnych. UŜywają przy tym broni generującej ogień blasterowy równej mocy, co uzyskany tradycyjnie ze strzeŜonego jak oko w głowie gazu Tibanna. Karrde czuł, jak Ŝołądek zamienia mu się w bryłę lodu. - A jagody są katalizatorem? - spytał. - Brawo! - potwierdził Gamgalon. - Falmal miał rację. Rzeczywiście jesteś wystarczająco inteligentny, by stanowić dla nas zagroŜenie. Dokładniej rzecz biorąc, to pestki jagód katalizują reakcję powstawania gazu z retanu i triaxli. Sam owoc jest zupełnie zwyczajny i przeszedłby bezpiecznie przez kaŜdy test chemiczny. - Safari pozwala zamaskować zarówno sadzenie, jak i zbiory. - Karrde pokiwał głową. - A znaczniki transponderowe pozwalają odnaleźć posadzone wcześniej krzewy. Zyski jak z przemytu broni, a ryzyko - Ŝadne. - Świetnie to pojąłeś - rozpromienił się Gamgalon. - Wiec zrozumiesz równieŜ, Ŝe nie moŜemy sobie pozwolić na Ŝaden przeciek, Ŝadne pogłoski na ten temat. Machnął ręką, na co jeden z pilotów wystąpił naprzód, pochylając się niezgrabnie, by podnieść sztucery, które upuścili Karrde i Tapper. - Oczywiście, Ŝe rozumiem - odpowiedział Karrde. - MoŜe zastanowimy się, jak dojść do porozumienia. Moja organizacja... - Nie będzie Ŝadnych rozmów - przerwał Gamgalon. - Ani Ŝadnych porozumień. Proszę tędy. Nagle Tapper rzucił się w stronę pilota, wyrywał mu sztucer i dźgnął go lufą w pierś. Zanurkował za osłonę najbliŜszego drzewa, obrócił błyskawicznie lufę w kierunku Gamgalona i Falmala... i runął na ziemię w półobrocie, trafiony dwoma pociskami z blastera, wystrzelonymi zza grani po jego prawej stronie. Jego ciało wzdrygnęło się spazmatycznie, po czym znieruchomiało.
Peter Schweighoffer33 - Mam nadzieję, Talonie Karrde - powiedział Gamgalon - Ŝe nie okaŜesz się na tyle głupi, by stawiać opór w podobny sposób. Karrde podniósł wzrok, wpatrzony wcześniej w skurczone ciało Tappera, i zobaczył trzeciego Krisha wychodzącego zza grani z karabinem wycelowanym w jego pierś. - A dlaczego by nie? - zapytał. - PrzecieŜ i tak mnie zabijecie. - Chcesz umrzeć juŜ tutaj? - odparował Gamgalon. - Tędy proszę. Karrde wziął głęboki oddech. Tapper nie Ŝył. On zaś został sam i był nieuzbrojony. Morodiny w dolinie zniknęły, spłoszone zapewne odgłosami ognia blasterów. Mimo wszystko nie chciał tu umierać. Nie, dopóki istniał choć cień szansy, Ŝe mógłby Ŝyć dość długo, by pomścić śmierć Tappera. - W porządku - westchnął. Dwaj piloci podeszli, wzięli go pod ramiona i wszyscy ruszyli naprzód. Karrde nie przypuszczał, by zamierzali zabrać go z powrotem do obozowiska - słusznie, jak się okazało. Falmal prowadził ich w stronę jednej z polan, przez które przejeŜdŜali po drodze do miejsca, gdzie rozbili obóz. Niewątpliwie właśnie tam czekał śmigacz Gamgalona. - Jak zapewniasz sobie dystrybucję? - zapytał Karrde. - Radzę sobie bez twojej pomocy - odparł Gamgalon, oglądając się przez ramię. - Jak juŜ powiedziałem. - Moja organizacja mogłaby ci się jednak przydać - zauwaŜył Karrde. - Mamy kontakty wszędzie, gdzie... - Bądź łaskaw zamilknąć - przerwał mu Gamgalon. - Słuchaj, Gamgalon... Nagle za plecami usłyszeli głęboki, dudniący ryk. Echo powtórzyło go po chwili z obu stron. Grupa zatrzymała się gwałtownie. - Falmal? - rzucił ze złością Gamgalon. - Co to jest? Co tu robią morodiny? - Nie wiem - odpowiedział Falmal głosem, w którym zabrzmiała niepewność. - To zupełnie do nich niepodobne. Kolejny przeciągły ryk doszedł do nich mniej więcej z tego samego kierunku, co poprzedni. - MoŜe znudziła im się w końcu rola zdobyczy - zasugerował Karrde, rozglądając się wokół. - MoŜe tym razem one postanowiły zorganizować sobie safari. - Nonsens - odburknął Falmal. Sam jednak nie przestawał rozglądać się na boki. Zaczynał się teŜ trząść. - Mój panie, proponuję, Ŝebyśmy ruszali. I to szybko. Znów zabrzmiał ryk morodina. - Falmal, bierz więźnia - rozkazał Gamgalon ponurym głosem i wyciągnął blaster spod tuniki. - Wy trzej - na boki i do tyłu. Strzelać do wszystkiego, co się rusza. Trzej piloci nieufnie weszli w głąb dŜungli, kurczowo trzymając uniesione karabiny. Falmal zbliŜył się do Karrde’a i zamknął jego ramię w mocnym uścisku. - Szybko - syknął. Opowieści z Imperium 34 Gamgalon podszedł do Karrde’a z drugiej strony i cała trójka pospieszyła naprzód. Przed nimi, między drzewami, Karrde widział juŜ lśniące odbłyski słońca na kadłubie śmigacza. Usłyszeli jeszcze jeden chór morodinów, tym razem dokładnie zza pleców. Dotarli do ostatniej linii drzew i juŜ mieli wyjść na polanę. ... gdy nagle Falmal, z trudem łapiąc rzęŜący oddech, puścił ramię Karrde’a, potknął się i runął jak drugi na ziemię. Z jego boku sterczała rękojeść noŜa. Gamgalon zawarczął i obrócił się szybko, szukając celu dla wyciągniętego w dłoni blastera. Nigdy go jednak nie znalazł. Karrde uchylił się odruchowo, a tunikę Krisha rozerwał na strzępy gwałtowny rozbłysk płomienia od cichego strzału blastera, który ugodził go zgrabnie w samą pierś. Gamgalon upadł na plecy i więcej się nie poruszył. Karrde odwrócił się. Sądził, Ŝe za osłoną drzewa, które minęli, ujrzy jednego z pozostałych myśliwych. Jego domysły okazały się jednak niesłuszne. - No i co tak stoisz? - warknęła Celina Marniss, opuszczając lufę miniaturowego blastera, który trzymała w ręku. Minęła Karrde’a i skierowała się w stronę śmigacza. - Mój śmigacz jest za daleko. Musimy wziąć ten. Chyba Ŝe chcesz poczekać, aŜ wróci reszta Kriszów. - Zgrabnie to załatwiłaś - zauwaŜył Karrde, gdy „Uwaniański Kupiec” przecinał wyŜsze warstwy stratosfery Varonatu w drodze ku otwartej przestrzeni. - Naprawdę wyjątkowo zgrabnie. ChociaŜ muszę przyznać, Ŝe jestem trochę rozczarowany. Wolałbym, Ŝeby to faktycznie były morodiny, które postanowiły pomścić swoje krzywdy. Siedząca obok niego Celina prychnęła. - Biorąc pod uwagę, Ŝe morodiny najprawdopodobniej nie odróŜniłyby człowieka od Krisha, nie mówiąc juŜ o róŜnicach między poszczególnymi osobnikami, powinieneś uwaŜać się za szczęściarza, Ŝe ich tam nie było. Wdeptałyby cię w ziemię tak samo jak Gamgalona i jego bandę. - Najprawdopodobniej tak - zgodził się Karrde. - Skąd wzięłaś nagrania głosów morodina? - Gamgalon zabrał mnie kiedyś na safari - wyjaśniła Celina. - Wtedy jeszcze miał nadzieję, Ŝe uda mu się skaptować mnie do tej jego organizacji. - A więc jednak nie pracowałaś dla niego. Zastanawialiśmy się nad tym. - Nie lubię Krishów - powiedziała bezbarwnym głosem. - Nawet tym uczciwym nie moŜna zbytnio ufać, a Gamgalona trudno uznać za uczciwego. Poza tym, oczekiwał ode mnie tylko szpiegowania w porcie. Niezbyt rozwojowe zajęcie. - Tym bardziej teraz - przyznał Karrde. - Więc kiedy juŜ byłaś w dŜungli, nagrałaś ryki morodinów? Wzruszyła ramionami. - Pomyślałam, Ŝe warto mieć coś takiego pod ręką. I jak się okazało - miałam rację. Spojrzała na niego. - Nawiasem mówiąc, jesteś mi winien za te trzy odtwarzacze. Nie są tanie.
Peter Schweighoffer35 - Jestem ci winien znacznie więcej - przypomniał jej trzeźwo Karrde. - Ale dlaczego w ogóle poszłaś za nimi w dŜunglę? - Och, daj spokój! - zaśmiała się. - Sertze i Dtisha? Nie wspominając o statku zwanym „Uwaniański Kupiec”? Trochę to było wszystko za dowcipne. A pamiętam, Ŝe słyszałam o organizacji przemytniczej, której szef ma upodobanie do dowcipnych gierek słownych. Zaryzykowałam więc. - I opłaciło się - podsumował Karrde. - ZasłuŜyłaś na sporą nagrodę. Wymień ją tylko. Odwróciła się w jego stronę, by mu się przyjrzeć tymi swoimi zielonymi oczami. - Daj mi pracę - powiedziała. Karrde zmarszczył brwi ze zdziwienia. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. - Jaką pracę? - Jakąkolwiek. Mogę być pilotem, Ŝołnierzem, ochroniarzem... - Mechanikiem od hipernapędu? - Tym teŜ - zgodziła się Celina. - Czegokolwiek potrzebujesz, mogę się tego nauczyć. - Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze. - Po prostu chcę znaleźć przyzwoite zajęcie. Karrde uniósł brwi. - Masz doprawdy dziwne poglądy na przemyt, jeśli uwaŜasz to za przyzwoite zajęcie. - Uwierz mi - powiedziała ponuro. - To jest przyzwoite zajęcie, w porównaniu z tym, co robiłam do tej pory. - Nie wątpię - odparł Karrde, studiując jej twarz. Uderzająca twarz, niezwykłe ciało. Piękna i kompetentna - jego ulubione połączenie. - Zgoda - odparł po chwili. - Dobiliśmy targu. Witaj na pokładzie. - Dziękuję - odpowiedziała. - Nie będziesz Ŝałował, Ŝe mnie zatrudniłeś. - Na pewno nie - uśmiechnął się lekko. - A skoro juŜ oficjalnie mamy ze sobą pracować - wyciągnął do niej dłoń - nazywam się Talon Karrde. Uśmiechnęła się powściągliwie, ujmując jego rękę. - Miło mi, Talonie Karrde - powiedziała. - Nazywam się Mara Jade. Opowieści z Imperium 36 P R Ó B A O G N I A Kathy Tyers Tinian I’att, wnuczka i dziedziczka załoŜycieli Zakładów Zbrojeniowych I’att, zmarszczyła nos, starając się nie wciągać powietrza zbyt głęboko. Fabryczna sala pokazów śmierdziała zwęglonym mięsem i chemikaliami. Po zapachu rozpoznała pięć... nie, siedem substancji chemicznych, składających się na potencjalnie zabójczy koktajl. Czasami testowane materiały wybuchowe detonowały mocniej, szybciej lub wcześniej niŜ ktokolwiek oczekiwał, a nawet poczwórna warstwa transparistali nie zapewniała całkowitej ochrony. Daye Azur-Jamin, stojący obok jej dziadka Strephana, oparł rękę na sięgającej do pasa osłonie antyblasterowej. Szara tunika firmowa, którą miał na sobie, potęgowała aurę autorytetu, jaką emanował męŜczyzna. Podobnie jak przypięty do paska kierowniczy komunikator. Przedwcześnie posiwiały kosmyk wyznaczał środek brwi Daye’a. - W zbroi szturmowca nie ma ewidentnych błędów konstrukcyjnych, ekscelencjo - powiedział, a Tinian nie mogła nie podziwiać jego samokontroli. Wiedziała, jak Daye zapatruje się na imperialne koneksje dziadka. - Ale dobry snajper albo idiota z blasterem wysokiej mocy mogą trafić w słabsze punkty. Nasze pole sprawi, Ŝe zbroja stanie się całkowicie odporna. Imperialny Moff Eisen Kerioth postukiwał o dłoń lśniącą czarną laską, którą trzymał w drugiej ręce. Wysoki i chudy Moff Kerioth trzymał głowę mocno wysuniętą do przodu nad piersią, której mundur zdobił zadziwiający rząd czerwonych i niebieskich baretek. Daye, Tinian i jej dziadek spodziewali się, Ŝe na pokaz przyjedzie kilku doradców technicznych, moŜe paru Ŝołnierzy, ale na pewno nie sam Moff Sektora w towarzystwie eskorty szturmowców. Kerioth utykał na lewą nogę, podpierał się od czasu do czasu swoją laską. - To brzmi wspaniale, mój chłopcze. Dlaczego zatem wasze zerwigłówki stchórzyły? Stary czarny uniform imperialnego urzędnika, który miał na sobie dziadek Strephan, ostro kontrastował z bielą jego gęstych włosów. Babcia Augusta ściskała nerwowo w palcach rąbek długiej zielonej sukni. Lekarze odkryli u niej niedawno rzadki syndrom degeneracyjny, który - nie leczony - dawał jej tylko kilka miesięcy
Peter Schweighoffer37 Ŝycia. Ani w Il Avali, ani w Ŝadnym innym mieście na Druckenwell nawet najlepsi bioimmunolodzy nie byli w stanie zapewnić babce odpowiedniej kuracji... bardzo drogiej kuracji. Z tyłu za Augustą opierał się od niechcenia o ścianę ochroniarz rodziny I’att, Wookie zwany Wrrlevgebev. Wrrl wymruczał pod nosem krótką uwagę. Tylko Tinian, która znała jego język, mogła ją przetłumaczyć. Nie zrobiła tego, choć podzielała pogardę Wookiego dla tchórzliwych pracowników demonstracyjnych. Z ręką w kieszeni przebierała palcami po zgromadzonych tam drobiazgach: skorupkach orzechów neka, instrumentach do konserwacji robotów i swym sekretnym talizmanie. Dziś będzie potrzebować wszystkiego, co moŜe przynieść szczęście. Jeśli Zakłady Zbrojeniowe I’att zdobędą kontrakt na sprzedaŜ osobistego pola ochronnego, jej dziadek będzie mógł przejść na emeryturę, a ona i Daye przejmą fabrykę. Kerioth wyprostował ramiona i wyciągnął szyję. Szturchnął Strephana swoją laską. - No i co, I’att? Kto załoŜy tę zbroję? Przejechaliśmy kawał drogi, Ŝeby to zobaczyć. Najwyraźniej dziadek Tinian znał Moffa kiedyś, przed laty. KaŜdy z nich wybrał swoją drogę, by słuŜyć Nowemu Porządkowi: Strephan, chroniąc imperialną władzę, Kerioth zaś - sprawując ją. Kerioth skinął wykrzywionym palcem na Wrrla. - Ty, Wookie. Podejdź no tu. Wrrl wywinął wargi, odsłaniając ogromne zęby, a z jego gardła dobył się modulowany skowyt. Kerioth zaŜądał, Ŝeby podczas jego wizyty Wookie pozostawał nieuzbrojony, więc Wrrl był juŜ wystarczająco podenerwowany. Przez twarz Wookiego biegł kosmyk rdzawozłotego filtra, koloru niemal identycznego jak półdługie włosy Tinian. Dziwne ubarwienie, jak na Wookiego. - Co on mówi, Tinian? - śyłka do interesów dziadka Strephana uwidaczniała się między innymi w sposobie, w jaki odgadywał i wychodził naprzeciw oczekiwaniom Moffa. Kerioth wydawał się przy nim taki... Tinian spróbowała doścignąć dziadka w przenikliwości. Kerioth był nieokrzesany. I protekcjonalny. Spojrzała na elementy zbroi rozłoŜone na stole. Osiemnaście białych modułów leŜało obok miękkiej tkaniny dwuczęściowego czarnego skafandra. Wrrl nie zmieściłby się w nim ani w samym polu ochronnym. - Jest za wysoki, ekscelencjo - przetłumaczyła. - Linie pola zbiegają się w maksimum na wysokości jeden koma osiem metra, a wszerz - na szerokości jednego metra. Moff Kerioth uniósł cienkie czarne brwi. - I’att, wyjaśnij mi jeszcze raz, dlaczego twoja wnuczka uczestniczy w ściśle poufnym, zastrzeŜonym pokazie. Tinian cała się zjeŜyła. Mogła być niska i chuda, ale nie była dzieckiem. Czy Kerioth nie zauwaŜył jej uniformu z naszywkami Zakładów? Dziadek połoŜył na jej ramieniu ciepłą dłoń. Opowieści z Imperium 38 - Ekscelencjo, Tinian jest nieocenionym członkiem naszego zespołu. Ma niebywałą smykałkę do materiałów wybuchowych. - Sir - dobiegły nagle przefiltrowane przez hełm słowa jednego ze szturmowców, stojącego w środku drugiego rzędu foteli. - Jeśli Wookie jest za wysoki, moŜe ona by się nadała? Tinian zbladła. Ona miałaby zostać.... zerwigłówkiem? Stanąć w falołapie i pozwolić, by do niej strzelano? - Z jednej skrajności w drugą- zaŜartował Kerioth. - Nieoceniony członek zespołu, hę? Dziadek Strephan cofnął się w kierunku panelu kodowania. Mógł stamtąd opuścić osłony antyblasterowe z poczwórnej transparistali pomiędzy falołapem a czterema szerokimi rzędami wysuwanych, chronionych foteli. - Hm..., tak, ale przecieŜ Tinian nie jest członkiem ochotniczego zespołu demonstracyjnego. Kerioth podniósł się z fotela. - Ale zmieściłaby się. Czy masz całkowitą pewność, Ŝe twoja zbroja jest odporna na ogień blasterów? - Całkowitą - szepnął dziadek. - Więc udowodnij to. - Ale... nie. Zawołam robota liniowego. - Dostrzegam w tym pewien brak zaufania do skuteczności skafandra. - Moff Kerioth skierował swą szyderczą uwagę w stronę szturmowców, ale Tinian wzięła ją do siebie. Dziadek Strephan i babcia Augusta muszą dostać się do tego pozaplanetarnego ośrodka zdrowia. Miłość dodała jej odwagi. I nadziei. Pole działało. Sama widziała testy. - Dziadku? - podniosła rękę. - Zgadzam się. Dziadek Strephan, babcia Augusta i Daye otoczyli ją, mówiąc jedno przez drugie: - Zaczekaj... - Tinian... - Nie... Wrrl przymknął swe ogromne niebieskie oczy i wydyszał, Ŝe Daye z postawy bardziej przypomina szturmowca niŜ ona. Tinian wbiła wzrok w Moffa Keriotha. ZałoŜyłaby się, Ŝe jest taki, jak pewien biurokrata z firmy BlasTech, którego spotkała kiedyś na przyjęciu - gdy raz coś zaproponował, nic innego go nie zadowoli. Uśmiech Keriotha przemieścił się powoli z jego wąskich ust do zimnych, ciemnych oczu. - Bardzo dobrze, eee... Tinian. Prawdziwa próba perfekcjonizmu waszych Zakładów. Nie dając sobie czasu na zmianę zdania, Tinian pociągnęła Wrrla do stołu, na którym leŜały porozkładane części zbroi. - PomóŜ mi to załoŜyć - zaŜądała.
Peter Schweighoffer39 Jej firmowy uniform bez trudu zmieścił się w czarnym kombinezonie. Tinian wybrała pancerz, napierśnik i nagolenniki, w Ŝargonie zbrojmistrzów obrazowo zwane kubłem. Z tyłu pancerza, tam gdzie zwykle umieszczano plecak ze sprzętem, roboty Zakładów Zbrojeniowych I’atta zainstalowały rozpraszacz ciepła i generator pola. Na napierśniku lśnił pojedynczy przycisk kontrolny. Zdjęła buty i wsunęła nogę do nogawki skafandra. Nigdy nie słyszała tak absolutnej ciszy. - Dziadku... - zaproponowała- ...powinniśmy wyjaśnić, w jaki sposób skafander wzmacnia pole ochronne. - Tinian... - zaczaj Strephan błagalnym tonem. Zbyt długie nogawki skafandra tworzyły wokół jej nóg pofałdowane obwarzanki. Wyszarpnęła ze szlufek wąski pasek, który nosiła przy firmowym kombinezonie, i podwiązała nadmiar materiału. - Nauczyłam się swojej lekcji - nalegała Tinian. - Mogę mówić? Moff Kerioth oparł laskę na ramieniu. - AleŜ proszę - mruknął. Poczuła do niego nieoczekiwaną niechęć. Daye zawsze twierdził, Ŝe lepiej jest zginąć w szlachetnej sprawie niŜ Ŝyć z zysków z nieszlachetnej, i miała nadzieję, Ŝe to tylko nerwy, wyjące z głębi, w którą je zepchnęła (aby Daye nie mógł jej powstrzymać), sprawiały, iŜ Kerioth nagle wydał jej się złowrogi. Daye był wraŜliwy na pole energetyczne, które nazywał Mocą. Twierdził, Ŝe wraŜliwość na Moc nie jest dobrym sposobem zachowania zdrowia w Nowym Porządku Imperatora Palpatine’a. Ostrzegał teŜ Tinian i jej dziadków, Ŝe Imperium potrafi stosować ostre represje wobec innych części galaktyki. Tinian nie wierzyła mu jednak. Zakłady Zbrojeniowe I’att od lat zajmowały się dostawami dla Nowego Porządku, czerpiąc z tego niezłe zyski. Naciągnęła górną część skafandra. Zebrawszy luźne fałdy czarnej tkaniny, opadające miękko wokół jej talii, wzięła głęboki oddech. - Pole ochronne generuje mikrowybuchy antymaterii przesunięte w fazie w stosunku do fali ognia blasterowego - zaczęła. - Plamki cersji, wmontowane w ten supernowoczesny skafander... - Tinian podciągnęła powyŜej łokcia luźny rękaw. - zwiększają natęŜenie pola. Jest to kluczowy element naszego systemu... - Cały system zbyt często okazywał się podatny na awarie - przerwał jej Kerioth podniesionym głosem. - Osiem lat temu eskortujących mnie szturmowców rozstrzelano na strzępy. Od tego czasu stale muszę ciągać to za sobą. - Uderzył laską o swą lewą nogę. - Dobrze się czujesz w tym skafandrze, dziecino? - Doskonale. - Wyprostowała ramiona. - Przykro mi z powodu pańskiej nogi. Czy mogę kontynuować? - AleŜ jak najbardziej. - Wyeliminowaliśmy słabe punkty - oznajmiła - od dawna znane w kręgach Rebeliantów. Jestem gotowa, Wrrl. Wookie podniósł ze stołu napierśnik i nagolenniki. Babcia Augusta splotła drŜące dłonie przed sobą, na fałdach sukni barwy świeŜej zieleni. Daye zajął pozycję za Opowieści z Imperium 40 Tinian. Domyślała się, Ŝe gdyby się zawahała czy choćby lekko wzdrygnęła, zaŜądałby, aby to jego zakuto w zbroję. Dźwignęła cięŜki napierśnik. - W tę część pancerza wbudowano izolację i rozpraszacz ciepła - wyjaśniła, podnosząc tylną osłonę, Ŝeby Moff Kerioth i jego eskorta mogli zajrzeć do środka. Czarny rękaw opadł, zakrywając drugą dłoń. Podciągnęła materiał, zwinęła go i upchnęła ponad łokciem. - Przez kilka mikrosekund, zanim pole osiągnie pełną moc, zbroja sama pochłania ciepło. Izolacja plus rozpraszacz niemal całkowicie eliminują poczucie dyskomfortu termicznego. - Tak mówią - głos Keriotha brzmiał sarkastycznie. Tinian uznała, Ŝe nic go nie zadowoli, z wyjątkiem prezentacji urządzenia w działaniu. Tylko to zrobi na nim wraŜenie. Tylko wtedy podpisze z Zakładami Zbrojeniowymi I’att najbardziej lukratywny kontrakt w historii firmy. Tysiące szturmowców będą potrzebować tej osłony. - PomóŜ mi, Wrrl. Wrrl umocował pancerz na jej piersi i plecach, zamykając z trzaskiem zapinki na ramionach. Tinian całkowicie mu ufała. Pięć lat temu natknęła się na niego, bitego przez handlarza niewolników. Zakrwawione kłaki futra zaśmiecały ziemię wokół ogromnego obcego. Tinian - wówczas zaledwie dwunastoletnia - rzuciła się do przodu, lekcewaŜąc protesty babci Augusty (zawsze była szybsza niŜ dziadkowie), zdecydowana uratować go od śmierci. Nie wiedziała wtedy, Ŝe stając w obronie Wrrla, zapracowała na jego dozgonną lojalność. Zbroja na ramionach Tinian odstawała. Dziewczyna poruszyła ramionami, Ŝeby fragmenty pancerza wskoczyły na swoje miejsce. Daye podniósł naramienniki swymi szczupłymi, wraŜliwymi dłońmi. - WłóŜ takŜe to - powiedział cicho. Pasmo siwizny przecinało czoło powyŜej brwi męŜczyzny. Zgodnie z surowymi przepisami populacji Il Avali, Tinian i Daye byli uwaŜani za zbyt młodych do zawarcia małŜeństwa, dopóki nie zdołali dowieść swojej finansowej niezaleŜności. Daye był smukłym męŜczyzną o Ŝywych, brązowych oczach i wyglądzie mola ksiąŜkowego. Przybył do Il Avali, by rozpocząć samodzielne Ŝycie. Oficjalnie pełnił funkcję zastępcy młodszego kierownika Tinian, nieoficjalnie - stanowił centrum jej wszechświata. Pozwoliła mu zapiąć naramienniki na swoich barkach. Zwisały, zakrywając ramię aŜ do łokcia, zamykając jej ciało wewnątrz luźnego, niedopasowanego pudła. Przewody pola zagrzechotały jeden o drugi, kiedy odwracała się w stronę Daye’a. Gdyby tylko umiała go uspokoić... - Wiem, dlaczego to robisz. - Przysunął się do niej i spojrzał w oczy. - Nie podoba mi się to, ale rozumiem. Nikomu, kto nazwie cię tchórzem, nie ujdzie to na sucho. - Ścisnął jej łokieć. - Niech Moc będzie z tobą, kochanie. Gdy odsunął się do tyłu, przekręciła kontrolkę na napierśniku. Za pierwszym razem, kiedy obserwowała pokaz działania pola, w tym właśnie momencie zaniepokoiła się. Pole nie syczało, nie bzyczało, nie błyszczało ani nawet lekko nie zamigotało. - Dziadku?
Peter Schweighoffer41 Jakby obudzony ze śmiertelnego snu, Strephan podniósł małą lumę. Tinian wyciągnęła ramię. Strephan włączył lumę. Na rękawie Tinian nie pojawiła się jednak Ŝadna plama światła. - Gdy promienie energii napotykają pole antyenergetyczne... - zaczął Strephan, odzyskawszy głos - pole uaktywnia się i wygasza ją. Wiemy teraz, Ŝe pole działa. - Gotowa? - zapytał Moff. Jego głos był spokojny, jak gdyby zapraszał ją na obiad, a nie stawiał przed plutonem egzekucyjnym. Tinian podeszła do falolapu. Czuła się idiotycznie w ogromnym kuble zbroi, naramiennikach i za duŜym skafandrze. Ściany i podłoga durabetonowej zapory falolapu zbiegały się pod ostrym kątem, by wchłonąć wybuchy energii o niewyobraŜalnej mocy. Niewielkie wgłębienia w ścianach były świadectwem wcześniejszych pokazów. Przynajmniej nie czuła juŜ smrodu, wypełniającego salę pokazową. Nawet bez hełmu przestała go odczuwać kilka minut temu. Daye ze zmarszczonym czołem stanął blisko barykady. Tinian wyprostowała się dumnie - na tyle, na ile pozwalał jej niewysoki wzrost - i posłała mu blady uśmiech. Wrrl stał na końcu sali, przy panelu kodowania. Kerioth machnął laską w kierunku trzech szturmowców. - Wy trzej - wycedził. - Karabiny. Szturmowcy pomaszerowali do przodu. Daye miał ręce opuszczone wzdłuŜ tułowia. Zazwyczaj trzymał jedną lub obie naraz wciśnięte do kieszeni. Tinian spojrzała na blasterowe rusznice szturmowców. Nie były to lśniące nowością egzemplarze pokazowe, z jakimi zwykle miała do czynienia w fabryce. Daye spojrzał na najbliŜszego szturmowca. - Przygotować się - rzucił Moff. - Celujcie w słabe punkty. Kerioth utkwił wzrok w Tinian. Wydął wargi. Najwyraźniej sprawiało mu przyjemność obserwowanie, jak rodzina I’attów poci się ze zdenerwowania. Wiedziała, Ŝe zbroja działa. Jednak patrząc w lufy wycelowanych w nią karabinów, momentalnie poczuła panikę. Twarz Daye’a natychmiast odbiła jej przeraŜenie. Zwrócił się w kierunku najbliŜszego szturmowca i niepewnie spróbował chwycić za lufę. - Teraz! - rozkazał Kerioth. Trzy cynobrowe strumienie energii trafiły ze świstem w pierś Tinian. Zrobiła unik, ale nie była w stanie uchylić się dostatecznie szybko. śar oblał jej plecy i ramiona pomimo dodatkowej izolacji pancerza. Daye zamarł i patrzył z przejęciem. - Przerwać ogień! - Kerioth zakręcił laską. Tinian wyprostowała się, odetchnęła głęboko, a potem uśmiechnęła się słabo do Daye’a. Interes był praktycznie ubity. Wytrzymała, chociaŜ Ŝałowała, Ŝe nie udał jej się unik. Daye wsunął dłoń do kieszeni i zmarszczył czoło. Ta chwila paniki wystraszyła go pewnie bardziej niŜ ją samą. Kerioth wyjął komunikator z pochwy przypiętej do paska. Opowieści z Imperium 42 - Plutony trzeci, czwarty i piąty, opieczętujcie wejścia. Nikomu nie wolno opuścić budynku ani kontaktować się z nikim z zewnątrz. - Bardzo przepraszam... - Dziadek Strephan wystąpił naprzód, najwyraźniej równie zaskoczony jak Tinian. - Sir, co mają oznaczać te rozkazy? Moff Kerioth poklepał go po ramieniu końcem laski. - Moje gratulacje, I’att. Kupuję twój produkt. - Rozkazał pan zamknąć wejścia. Kerioth klepnął się po krzyŜu. - Byłoby bardzo niefortunnie, gdyby elementy wywrotowe dowiedziały się, Ŝe udało nam się stworzyć dla szturmowców zbroję, która czyni ich niepokonanymi, nieprawdaŜ? Nam?- zaprotestowała Tinian w myślach. Babka Augusta przysunęła się do przodu, szeleszcząc suknią. - Nasze środki bezpieczeństwa zawsze były niezrównane, ekscelencjo. Nie musi się pan obawiać o... - Naturalnie, a zatem... - ciągnął Moff Kerioth - rozumiecie, Ŝe powyŜej pewnego szczebla kaŜdy, kto pracował nad tym projektem, musi wrócić ze mną do systemu Doldur. Taką broń naleŜy produkować w ściśle kontrolowanych warunkach. Nowy Porządek kontroluje Doldur aŜ po ruchy cen Ŝywności. To najbezpieczniejsza planeta do zaawansowanej produkcji zbrojeniowej. To twoje podwórko, zrozumiała nagle Tinian. Chcesz przenieść ją tam, gdzie mógłbyś mieć wszystko pod kontrolą. Dziadek przymknął powieki. - Bardzo mi przykro, ale nasza rodzina nie moŜe podróŜować. Augusta wymaga opieki medycznej. Tinian ścisnęła palcami obszycie czarnego rękawa skafandra. - Po tylu latach cięŜkiej pracy zasługują na spokojną emeryturę - zaprotestowała. - Daye i ja jesteśmy przygotowani do kierowania fabryką. My... - zawahała się, po czym nagle podjęła decyzję. - Pojedziemy z panem na Doldur. Ale dziadek i babcia udadzą się na Geridard. - Nie - odparł Kerioth. - Jedziecie ze mną na Doldur. Wszyscy. - Sir... - odezwała się Augusta. - Przepraszam, Ŝe utrudniam sprawy, ale nasze podanie o przyjęcie do Sanatorium Geridard zostało juŜ zaakceptowane. Wpłaciliśmy im dziewięćdziesiąt tysięcy kredytów za doŜywotnią opiekę. Kerioth odwrócił się. Podniósł podbródek, jakby argumentacja I’attów była wypisana na suficie. Kiedy ponownie zwrócił się w ich stronę, znów miał na ustach protekcjonalny uśmiech. - Więc nie pojedziecie na Doldur? Nie dacie się przekonać? - Niestety, sir, to niemoŜliwe. - Strephan skrzyŜował ramiona na piersi, zwracającej uwagę bogatymi zdobieniami czarnego uniformu. - MoŜe to i dobrze. To mi pozwoli rozwiązać jednocześnie problem twoich kłopotów zdrowotnych i twojej emerytury. - Kerioth machnął laską w kierunku najbliŜszego szturmowca. - Bierz ich oboje.
Peter Schweighoffer43 Zanim Tinian zrozumiała, szturmowiec uniósł blasterową rusznicę i dwukrotnie wypalił. Dziadek Strephan runął na durabetonową podłogę. Augusta westchnęła, zanim osunęła się na jego ciało. Nie poruszyli się więcej. Zbyt zszokowana, by zaprotestować, Tinian zakryła usta dłońmi. Daye ugiął kolana, gotowy rzucić się do przodu. - Dlaczego to zrobiłeś? - wyszeptał. Kerioth wycelował laskę w pierś Daye’a. - Dopuszczę was, młodych, do tajemnicy - oświadczył. - Sponsorowałem na Doldur badania nad podobnym antyblasterowym polem energetycznym. Imperator Palpatine będzie mi bardzo wdzięczny, kiedy przedstawię ten wynalazek jako własny...gdy juŜ usunę z drogi osoby niechętne do współpracy. - Wy dwoje jesteście skłonni współpracować? - zakończył bezbarwnym głosem. Dziadku! Babciu! Choć ogłuszona Ŝalem i przeraŜeniem, Tinian wiedziała, Ŝe musi przeŜyć... by ich pomścić. Skinęła głową. Powiedz tak! błagała w duszy Daye’a. Wyprostował się powoli, ale nic nie powiedział. Kerioth wzruszył ramionami. - Kajdanki dla chłopaka! - rozkazał drugiemu ze szturmowców. - To, jak długo i jak wygodnie będziesz Ŝył, chłopcze, zaleŜy od tego, w jakim stopniu będziesz ze mną współpracował. Daye zmienił postawę, stał teraz w lekkim rozkroku. Jeden ze szturmowców doszedł właśnie do pasa pomieszczeń gospodarczych. Tinian przeniosła wzrok ze szturmowca na Daye’a. Daye wskazał jej wzrokiem szturmowca. Kiedyś nauczył się trochę samoobrony od Wrrla. Umiał poruszać się szybciej, niŜ ktokolwiek przypuszczał. Tinian zrozumiała jego gest. Musi odwrócić ich uwagę. Wrrl zaryczał tak, Ŝe wystraszył nawet Tinian. Uderzył panel kodowania swą wielką łapą. Transparistalowa osłona antyblasterowa opadła z sufitu i uwięziła w środku Keriotha i dwóch szturmowców. Ale pozostało jeszcze czterech. Wrrl rzucił się w kierunku dwójki, która blokowała wyjście, podniósł obu za ramiona i mocno zderzył ich ze sobą głowami. Tinian podskoczyła w stronę drzwi. - Biegnij na lewo! - krzyknął za nią Daye. - Wrrl, zostań z nią! Tinian skręciła w lewo i spróbowała biec. Potknęła się o jedną z opadających nogawek. Strzał z blastera zaświstał nad jej głową. Wrrl spróbował dźwignąć ją do góry długimi, kosmatymi ramionami. W miejscach, którymi jej dotknął, pozostała wypalona sierść. - Nie! - krzyknęła. Pole w nieprzewidziany sposób uszkadzało Ŝywe tkanki, z którymi się zetknęło. Tinian podniosła się z trudem. Wrrl przebiegł obok zaskoczonego robota serwisowego. Doszedł do niej swąd palonego futra. - Daye? - zawołała. - Wrrl, gdzie... Wrrl krzyknął w odpowiedzi coś o rozdzieleniu szturmowców. Opowieści z Imperium 44 Dobiegli do windy. Tinian wskoczyła na kratę jej podłogi. Winda jednak, zamiast uaktywnić się pod wpływem ruchu i unieść ich do góry, pozostała na miejscu. - Wyłączyli ją! - krzyknęła. Wrrl stanął przed nią, wyraźnie zapraszając, by wspięła się na jego plecy. Nie było innego wyjścia z tej pułapki. Tinian wyłączyła pole generowane przez zbroję, podskoczyła i zacisnęła ręce wokół szyi Wrrla. Miała nadzieję, Ŝe nikt nie zacznie do nich strzelać. Przypalona, zmatowiała sierść ocierała się o jej twarz. Napierśnik, przystosowany do rozmiarów przeciętnego szturmowca, wgniatał się w Ŝołądek. Wrrl podskoczył w górę szybu windy i wbił w durabetonowe ściany ogromne pazury - nie przyszło jej wcześniej do głowy, Ŝe Wookie w ogóle ma pazury! PotęŜne mięśnie napręŜyły się pod jej chwytem. Wsparła się kolanami o jego boki, starając się rozłoŜyć wagę, tak by go nie udusić. Wrrl wytaszczył oboje na główny poziom. W ich stronę toczył się właśnie automatyczny ochroniarz - idealnie wywaŜona kula z czterema uzbrojonymi w blastery ramionami i skanerami umocowanymi na szczycie. Robot powtarzał bez końca: - Stój! Rzuć broń! Stój!... Tinian przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech. - Rozpoznanie! - krzyknęła ponad ramieniem Wrrla. Jej głos powinien wyłączyć automat... - Potwierdzone - robot zawrócił w miejscu. Wycofał się, nie przestając nadawać swego komunikatu. Przez południowo-wschodnie drzwi dla obsługi wpadało światło dnia. Przy drzwiach kucało dwóch szturmowców; zaalarmował ich niewątpliwie Kerioth przez komunikator. - Nie ruszać się! - rozkazał jeden z nich. Tinian zsunęła się z pleców Wrrla i ponownie pstryknęła kontrolkę pola. Rzuciła się w ich stronę, zbyt podniecona płynącą w Ŝyłach adrenaliną, by się kulić czy choćby zrobić unik. Podczas gdy szturmowcy strzelali do Tinian, Wrrl pędził za Tinian na swych długich, kudłatych nogach. Doskoczył do nich przed dziewczyną, cisnął ich ciała na boki. Nigdy wcześniej nie miała okazji zobaczyć w całej pełni sił Wookiego. Przeraził ją. Za drzwiami dla obsługi znajdowały się dwa chronione polem siłowym taśmociągi, które łączyły wejście z główną recepcją Zakładów Zbrojeniowych I’att. Wrrl warknął zachęcająco. Tinian wskoczyła na jeden z pasów i ruszyła biegiem w stronę wolności i otwartej przestrzeni. Nogawki skafandra opadały wokół jej kostek. Zwisały, utrudniając ruchy lecz zarazem chroniąc nieco stopy. Złapała fałdy luźnego materiału nad kolanem i podciągnęła do góry. Trochę pomogło, nie mogła jednak wystarczająco zgiąć łokci, Ŝeby zrobić to naprawdę skutecznie.
Peter Schweighoffer45 Zeskoczyła z taśmociągu na szary durabeton. Zakłady otaczał trzymetrowej wysokości mur, zwieńczony pomostem dla straŜy i stanowiskami cięŜkiej artylerii. Tinian spojrzała w górę i serce w niej zamarło. Kładką nadbiegało pięciu szturmowców, trzech z północy i dwóch z zachodu. Kierowali się do naroŜnika na wprost Tinian i Wrrla. Wtedy przypomniała sobie o talizmanie. - Czekaj! - krzyknęła. Spomiędzy warstw ubrania wyplątała mały kawałek chepatytu, silnego materiału wybuchowego eksplodującego przy uderzeniu. Podwędziła ten kawałek pierwszego dnia, gdy dziadek (Dziadku! - jej umysł przeszył nagły krzyk rozpaczy) pozwolił je przepracować całą zmianę. Niemądra pamiątka i zapewne niezbyt bezpieczna, ale Tinian nie była dość silna, by rzucając chepatytem, zdetonować go. Co innego Wrrl. - Łap! - krzyknęła. - Rzuć tym... o, tam! - wskazała na ogromne działo stojące w naroŜniku muru. - Potem kryj się! Wrrl obnaŜył kły, chwycił kulkę chepatytu i cisnął z całej siły. Pot pociekł ciurkiem po plecach Tinian. Za chwilę się upiecze... Kurz, Ŝwir i durabetonowe głazy eksplodowały we wszystkich kierunkach. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą stało działo, pojawiła się wyrwa w murze. Tinian ruszyła sprintem w tę stronę. Jej ramiona i plecy znów oblała fala gorąca. Z tyłu musieli nadbiec kolejni szturmowcy. Osypisko gruzu miało ze dwa metry wysokości. Wrrl popędzał ją, kiedy wspinała się na górę. Tinian szarpnęła kłąb tkaniny, usiłując wgramolić się na górę. - Jak... cięŜko... jesteś... ranny...? - wysapała. Ryknął lekcewaŜąco. - Wrrl...potrzebujesz... lekarza... Potrząsnął tylko głową i biegł dalej. Tinian wdrapała się na szczyt osypiska. Strzał z blastera ze świstem przeleciał nad jej prawym naramiennikiem. Strzał z zewnętrznej strony muru! Tinian zatoczyła się do tyłu, wpadając w ramiona Wrrla. Wrrl ryknął zdumiony. Znowu go przypaliła? Odsunął ją na bok, złapał durabetonowy głaz i zepchnął na szturmowca, który strzelił do nich zza muru. Potem szczeknął łagodnie do Tinian, zachęcając ją do wyjścia. Nadlatująca z tyłu kula trafiła go. Zaryczał. - Nic ci nie jest? - krzyknęła Tinian. Zacharczał i wskazał ręką na zewnątrz muru. - Bez ciebie nie idę! LekcewaŜąc pole ochronne skafandra szturchnął ją wielką łapą. Tinian zeskoczyła w dół osuwiska gruzu, przeturlała się i spojrzała w górę. Wrrl stał, zasłaniając sobą wyrwę w murze. Kolejny strzał trafił go w bok. Zawył i obrócił się, a potem zatoczył się w kierunku szturmowców wewnątrz muru obronnego. Opowieści z Imperium 46 Zdruzgotana Tinian szła z trudem, potykając się przy kaŜdym kroku, przez zachwaszczony pas nieuŜytków otaczający Zakłady Zbrojeniowe I’att. Była to strefa bezpieczeństwa, stworzona na wypadek awarii w Zakładach i jednocześnie umoŜliwiająca straŜnikom na murach obserwację osób oraz pojazdów, które wjeŜdŜały na ich teren. Dlaczego jej nie ścigają? CzyŜby Wrrl powstrzymał wszystkich? W swoim skafandrze, wyposaŜonym w rozpraszacz ciepła, świeciłaby w podczerwieni jak latarnia. Łatwo byłoby ją przyszpilić ogniem cięŜkiej artylerii. Pewnie Moff Kerioth właśnie dzwoni do kosmoportu Avali. Jak mogła tak się mylić co do Imperium? Kiedy się aŜ tak zmieniło? Pole chwastów kończyło się przy rozsypujących się durabetonowych budynkach, tworzących jakby wyszczerbione ogrodzenie. Tinian wyłączyła generator pola klepnięciem dłoni w kontrolkę i potykając się, ruszyła w stronę opuszczonego magazynu. Drzwi budynku wisiały przekrzywione. Dwaj bezdomni, moŜe nawet ludzkiej rasy, wczołgali się głębiej w mroczne cienie wnętrza magazynu. Tinian spróbowała sobie wyobrazić, jak musi wyglądać w ich oczach: niczym korpus nieuzbrojonego szturmowca bez hełmu? Ominęła magazyn i pobiegła dalej, skręcając jeszcze dwukrotnie pomiędzy domami. Nie znalazła jednak lepszej kryjówki. Ściągnęła przez głowę luźne kawałki zbroi i wypełzła z czarnego skafandra jak gad zmieniający skórę. JuŜ miała zostawić skafander i zbroję, gdy uderzyła ją myśl silniejsza od strachu: Moff Kerioth tak bardzo chciał zdobyć tajemnicę pola ochronnego, Ŝe gotów był dla niej zabić. Musi wykorzystać pole tak, Ŝeby Eisen Kerioth na tym ucierpiał. Wygrzebała z jednej z licznych kieszeni kombinezonu wibroostrze. Skrupulatnie wyłuskała kluczowe elementy urządzenia z napierśnika: trzy elektroniczne c-płytki, kontrolkę i obwody, a potem z pancerza: izolację i sam generator. Kątem oka dostrzegła ruch nad głową. Cichy ślizgacz repulsorowy mknął nad dachami magazynów. Tinian skuliła się w cieniu najbliŜszego budynku. Drobne podzespoły wetknęła do kieszeni razem z wibroostrzem. Potem zebrała resztę wymontowanych części. Kiedy biegła boso za róg budynku, nadepnęła na coś ostrego i omal nie upadła na stertę śmieci, gotowych do zebrania przez roboty porządkowe. To nasunęło jej pewien pomysł. Utykając, wróciła do pozostawionych resztek zbroi. Wcisnęła fragmenty pancerza do skafandra, który wepchnęła pod stos śmieci, gdzie trudniej było go zauwaŜyć. Potem pokuśtykała dalej, w głąb niebezpiecznych dzielnic rozrywki Il Avali. Gdzieś niedaleko musi być Lądowisko Szczęściarza. Razem z Daye’em odwiedzali czasem ten bar, przebrani dla niepoznaki w robotnicze kombinezony, szukając dobrej muzyki i palącego podniebienie jedzenia. Łut szczęścia i adrenalina doprowadziły ją tam po zaledwie jednym niewłaściwym zakręcie. Zatrzymała się w drzwiach, po czym zanurkowała w ciemne wnętrze, nie dając sobie czasu na przystosowanie wzroku do panującego w nim półmroku. Wnętrze okazało się prawie puste. Późne popołudnie nie było nigdy porą szczytu u Szczęściarza.
Peter Schweighoffer47 Potknęła się o ławkę. Osunęła się na nią, wyczerpana i zawstydzona. Musi opuścić Druckenwell, jedyny świat, jaki dotąd znała. Ale jak? Sama? Wiedziała, Ŝe Daye przyjdzie tu, Ŝeby się z nią spotkać, jeśli tylko zdoła. Przełknęła śliną przez zaschnięte gardło. Nie mogła uŜywać rachunku kredytowego. Sięgnęła ręką do trzeciej kieszeni kombinezonu i znalazła kilka kredytów, wartych tyle, co szklanka elbańskiej zimnej wody. Rzuciła Ŝetony na stół. Potem oparła spocone czoło na dłoniach i spróbowała pomyśleć. Nie zaszłaby tak daleko, gdyby Kerioth nie wysłał większości swych szturmowców w pościg za Dayem. A zatem Daye zapewne został uwięziony. (Znów załkała w myślach: Daye! Wrrl, och Wrrl!). Z drugiej strony, to ona miała na sobie bezcenny skafander. To ją powinni byli wszyscy ścigać. Ale przecieŜ Daye był współtwórcą pola antyenergetycznego. Potrzebowali go Ŝywego. Kerioth na pewno ścigał ich oboje. Daye Azur-Jamin rozpłaszczył się na podłodze wąskiego tunelu, wstrzymując oddech. W pierwszych chwilach bitwy strzał z blastera trafił go w lewe udo. Pulsujący ból ustąpił kilka minut temu. Teraz noga sprawiała wraŜenie martwej. Trzy pary białych butów przemknęły obok, za włazem do szybu. Prędzej czy później - znajdą go. Daye minął właz i czołgał się dalej, w stronę centrum Zakładów. Za pomocą miniaturowego komunikatora złapał częstotliwość dowodzenia Eisena Keriotha. Biedny Wrrl w pełni spłacił swój dług Ŝycia wobec Tinian, umoŜliwiając jej umknięcie pogoni, ale Kerioth - który wydostał się z transparistalowej klatki, przechodząc ze szturmowcem przez permutacje kodu - zaŜądał przysłania ślizgacza repulsorowego. Szybko złapią Tinian, jeśli nie uda mu się odwrócić ich uwagi. Komunikator umoŜliwiał Daye’owi podąŜanie za oddziałami szturmowców, które go szukały. Kerioth kazał wszystkim pracownikom opuścić teren fabryki, zamierzał bowiem uŜyć skanerów na podczerwień, więc im mniej śladów ciepła byłoby w fabryce, tym lepiej. A zatem wyścig. Sieć energetyczna Zakładów Zbrojeniowych I’atta leŜała pod polem siłowym, na otwartym powietrzu. Budynki Zakładów usytuowano wokół na planie kwadratu. Daye był w stanie w ciągu pół godziny doczołgać się do głównego generatora. W ciągu następnych dwóch minut mógł podłączyć pole siłowe do sieci. W ten sposób wysadziłby całe Zakłady w powietrze. Daye wzdragał się przed naraŜaniem Ŝycia postronnych osób, ale nie miał innego wyjścia. Pewnie nie zdoła się uratować. Ale przynajmniej Eisen Kerioth nie wykradnie I’attom planów pola antyenergetycznego - owoców pracy Daye’a i Strephana - i nie ucieknie z nimi. Nikt nigdy nie dowie się, co Daye zrobił - nikt z wyjątkiem Tinian. Ona znała go zbyt dobrze, by się nie domyślić. Opowieści z Imperium 48 - Kogo ja widzę! Witaj, księŜniczko Tinian. PrzeraŜona Tinian zerwała się na równe nogi. Odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła obok dwoje znajomych. Występująca aktualnie w Lądowisku Szczęściarza gwiazda piosenki, Twilit Hearth, miała na sobie ekstrawagancką, lśniącą szafirową suknię. Jej towarzysz, Sprig Cheever, dumnie nosił krótką, schludną kozią bródkę i niezwracający uwagi strój. Postawił przed Tinian szklankę elbańskiej wody. Tinian otarła łzy z oczu i łapczywie wypiła wodę. Twilit dotknęła jej ramienia. - Hej, co się stało? - Ja... - Tinian przełknęła ślinę. Potrzebowała sojuszników, a Daye, trafnie odczytujący intencje obcych, lubił tych dwoje. - Muszę się ukryć. Mam powaŜne kłopoty. - Hej, to chyba nie ta bit... - To szturmowcy. Zamknęli fabrykę. - Nie... - wyszeptała Twilit. - A gdzie jest... no wiesz, twój ksiąŜę? - Nie wiem - jęknęła Tinian. Twilit wzięła ją pod łokieć. - Chodź ze mną. Nie mamy czasu do stracenia. Twilit poprowadziła Tinian przez ciemny, zagracony korytarz na tyłach kuchni, a potem w górę schodami do małej, ciasnej sypialni-garderoby. - Twilit, dziękuję, ale... - zaoponowała Tinian - oni na pewno przeszukają to miejsce. PołoŜyła wszystkie swoje cenne rzeczy pod starą półkę na buty i przeraziła się. Wymontowała przecieŜ z panelu sterowania zbroi trzy c-płytki. Teraz miała tylko dwie. - Ukryjemy cię na widoku. - Twilit chwyciła lśniącą czerwoną suknię. - Ale musimy się spieszyć. WłóŜ to szybko na siebie. Zgubiła jedną c-płytkę! Skup się, Tinian! Po pierwsze musisz przeŜyć! Tinian przyjrzała się okrągłościom Twilit, a potem zerknęła na własny kombinezon - najmniejszy rozmiar. - Twilit, przecieŜ to na mnie... - Masz tylko kilka minut - przerwała jej piosenkarka. - Zamierzasz wejść im pod lufy w tym kombinezonie? Tinian wyślizgnęła się ze skafandra i ubrała się w fantazyjną kreację. Ku jej zdumieniu, we wszystkich strategicznych miejscach sukni wszyto poduszki. Piosenkarka miała ciało nie bardziej ponętne niŜ Tinian. Spojrzała w jedyne lustro w pokoju. Wyjrzała z niego jej twarz nad ciałem obcej osoby. - Nieźle - powiedziała piosenkarka. - Ale moŜe być jeszcze lepiej. Potoczyła po podłodze w stronę Tinian parę butów i poszperała w wystrzępionym worku. - Zakładam, Ŝe umiesz śpiewać. - Nie tak dobrze jak ty. - Tinian wsunęła pantofle na nogi. Były wprawdzie za duŜe, ale zawsze to jakaś ochrona dla pulsujących bólem stóp.
Peter Schweighoffer49 - Większość imperialnych nie odróŜniłaby śpiewu wróbla od grzmotu chmury crupa. Znasz wszystkie moje piosenki - widziałam, jak ruszasz ustami, kiedy je śpiewam. - Twilit otworzyła słój i rozmazała coś na twarzy Tinian. NałoŜywszy jeszcze kilka warstw makijaŜu i nastroszywszy włosy Tinian kilkoma szybkimi szarpnięciami szczotki, oznajmiła: - Koniec przerwy, księŜniczko. Idź i pokaŜ im, co umiesz. Tinian ponownie rzuciła okiem w lustro. Zobaczyła w nim obcą osobę. - Dlaczego to robisz? - zapytała. Usta nieznajomej w lustrze poruszały się, kiedy Tinian wypowiadała te słowa. Obok obcej twarzy pojawiła się Twilit. Ogień zalśnił w jej niebieskich oczach - tego samego koloru, co jej własne, zauwaŜyła Tinian. - Imperium i ja mieliśmy pewne nieporozumienie, cztery czy pięć systemów temu - wyjaśniła Twilit.- A teraz wychodź na scenę. - Ale ty... - Jestem śmiertelnie chora. Nie mogłabym zaśpiewać nawet jednej nuty przez co najmniej godzinę. Idź juŜ. Cheeve i Yccakic ci pomogą. Tinian schodziła po schodach na miękkich nogach. Teraz, gdy jej oczy przystosowały się do panującego we wnętrzu mroku, mogła dostrzec wnętrze lokalu. Dwaj ludzie siedzieli przy jednym ze stolików, przy barze zaś - Devaronianin. Na jasnej, trójkątnej scenie wzniesionej ponad poziomem stolików przykucnął Sprig Cheever. Rozprostował palce nad czarnymi, białymi i zielonymi klawiszami KeyBedu, zza którego ledwo go było widać. Drugi członek zespołu, Yccakic z rasy Bithów, szarpał pięć strun swojego kontrabasu, dostrajając instrument pokrętłami długiego, prostego gryfu. Redd Metalflake, samodzielny automat do obróbki dźwięku, siedział z tyłu i skubał głośno swe obwody. - Mam..., śpiewać - wychrypiała Tinian. - Twilit źle się czuje. Cheever posłał jej przez scenę zawadiacki uśmiech. - Dobra jest. Tinian wspięła się na scenę i stanęła u jego boku. Zagrał dwa akordy, które rozpoznała - „Wszystko, co mogę zrobić” - zebrała więc całą odwagę, na jaką było ją stać i zaczęła śpiewać. Teraz, kiedy nie musiała juŜ uciekać, wszystkie jej myśli absorbował Daye. Jak mogła śpiewać, podczas gdy on był w śmiertelnym niebezpieczeństwie? Jeśli w ogóle jeszcze Ŝył... Zupełnie bez ostrzeŜenia w drzwiach frontowych Lądowiska Szczęściarza stanęło dwóch szturmowców. Tinian przełknęła ślinę. Wypadła z rytmu i musiała improwizować słowa piosenki, Ŝeby pokryć swój błąd. Jeden ze szturmowców spojrzał na nią. Natychmiast jednak odwrócił wzrok w inną stronę. Poczuła ulgę, ale i ukłucie bólu. CzyŜby była aŜ tak nieatrakcyjna w swojej prawdziwej postaci? Szturmowcy przeciskali się od stolika do stolika. Przeszli właśnie do kuchni, gdy budynek zadrŜał w posadach od nagiego wstrząsu sejsmicznego. Goście wślizgnęli się pod stoły. Tinian zachwiała się. Próbowała uchwycić się czegokolwiek, aŜ natrafiła na wyciągnięte ramię Yccakicka. - Ze sceny! - zarządził Cheever. Yccakic odłoŜył kontrabas i poprowadził Tinian w dół czystymi, wąskimi schodkami, a potem w zapadający mrok ulicy. Opowieści z Imperium 50 Niebo na północy rozjarzyły trzy gigantyczne kule ognia, rosnące nad ziemią dokładnie tam, gdzie znajdowały się Zakłady Zbrojeniowe I’att. Obaj szturmowcy wypadli z Lądowiska Szczęściarza. Nie oglądając się za siebie, pobiegli w górę ulicy. Jeden z gości, który wyszedł za Yccakickiem na ulicę, uniósł pięść w kierunku ognistych kul na niebie. - Precz z bogaczami! - zawył. - Precz z Imperium! Niech Ŝyje anarchia! - Hej! - wygulgotał Yccakic. - Dobrze się czujesz, mała? Tinian słyszała tylko dzwonienie w uszach. Kontury jej pola widzenia zaczęły się rozmywać, aŜ mgła przesłoniła cały obraz. Zemdlała. TuŜ przed świtem do Lądowiska Szczęściarza trafił krzepko wyglądający nieznajomy. Tinian, wciąŜ w stroju Twilit, osunęła się na ławkę obok Cheevera. Przybysz zaŜądał Oddechu Wojaka, wychylił duszkiem pełną szklanicę słodkiego, zielonoŜółtego napitku i rozejrzał się w poszukiwaniu towarzystwa. ZauwaŜył Tinian i Cheevera i zataczając się, podszedł w ich stronę. - To powinno pomóc - oświadczył. - Całą noc babrałem się w gruzach. - A co się dzieje? - Cheever od niechcenia połoŜył rękę na ramieniu Tinian. - Przez cztery godziny łapałem zbiegów dla Imperium. Dowódca oddziału zebrał do kupy wszystkich mięśniaków w mieście. - Ale po co? - Mieliśmy przeczesać Zakłady Zbrojeniowe I’atta, czy co tam jeszcze z nich zostało, i znaleźć kaŜdego, kto przeŜył. Lokal zawirował wokół Winian. - I co, znaleźliście kogoś? - Cheever ścisnął ją za ramię. Osiłek potrząsnął głową. - Udało nam się zidentyfikować tylko resztki śmigacza Wielkiego Mofra. Nic po za tym. Totalna klapa. Wyglądało mi to na robotę od środka. - Beknął i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jakiś stuknięty kamikaze musiał baaardzo chcieć sprzątnąć coś sprzed nosa Imperium. - Uniósł szklankę w milczącym hołdzie. Tinian patrzyła przed siebie niewidzącym wzrokiem. Daye... nie Ŝyje? A te wszystkie obietnice... złamane? Nie tylko Daye, ale i dziadek, babcia i Wrrl. Całe jej Ŝycie. Straciła poczucie czasu. Kilka godzin później zespół odbył naradę w pokoiku nad kuchnią. - Czas opuścić Druckenwell. - Cheever ułoŜył swe długie nogi na starym kufrze. - To miejsce robi się dla mnie za gorące. - Dla mnie teŜ - wtrąciła Twilit. - Nigdy nie uda nam się stąd uciec - lamentował metalicznym, jednostajnym głosem Redd Metalflake, którego Cheever wtaszczył na górę i ustawił na podłodze. - Wszyscy zawsze czepiają się muzyków. Twilit skrzyŜowała ramiona.