Peter Schweighoffer, Craig Carey1 Opowieści z Nowej Republiki 2
OPOWIEŚCI
Z NOWEJ REPUBLIKI
POD REDAKCJĄ
PETERA SCHWEIGHOFERA
I CRAIGA CAREYA
Przekład
MACIEJ SZYMAŃSKI
Peter Schweighoffer, Craig Carey5
UHL EHARL KHOEHNG................................................................................213
Patricia A. Jackson......................................................................................213
OSTATNIE ROZDANIE ..................................................................................238
Paul Danner.................................................................................................238
PROSTE SZTUCZKI........................................................................................253
Chris Cassidy & Tish Pahl...........................................................................253
PODZIĘKOWANIA..........................................................................................282
Opowieści z Nowej Republiki 6
W S T Ę P
W ciągu ostatnich kilku miesięcy wszechświat Gwiezdnych Wojen rozrósł się
bardziej, niŜ mogliśmy o tym marzyć. Film Część I. Mroczne widmo dał nam
szczegółowy obraz galaktyki o kilka dekad starszej niŜ ta, którą znamy z przygód Hana,
Luke’a i Lei. Jednak era, w której Ŝyli i walczyli ci bohaterowie, pozostaje niezmiennie
popularna, a ten zbiór jest kroniką dziejów innych barwnych postaci tamtych czasów -
czasów zdominowanych przez złowrogi cień Imperium rzucany na Nową Republikę,
walczącą o utrzymanie porządku i sprawiedliwości.
W 1998 roku przez sześć miesięcy byłem redaktorem naczelnym nieistniejącego
juŜ magazynu „Star Wars Adventure Joumal”, następcą Petera Schweighofera,
redaktora Opowieści z Imperium i współredaktora przedstawionego tu zbioru. Podczas
tego krótkiego okresu za sterem magazynu miałem szczęście czytać prace kilku
najpopularniejszych autorów ze świata Gwiezdnych Wojen. JuŜ pierwszego dnia w
nowej pracy wpadł mi w ręce szkic Pasjansa według Jade, autorstwa Timothy’ego
Zahna - nowego opowiadania o Marze Jade, wprowadzającego na scenę niektóre
postaci znane z Wizji przyszłości.
Nasze zadanie, jako redaktorów tej ksiąŜki, było jednocześnie proste i
niesłychanie trudne: musieliśmy zadecydować, które z opowiadań zostanie do niej
zakwalifikowane. Mieliśmy do dyspozycji zapasy materiałów publikowanych
wcześniej w „Star Wars Adventure Joumal”, zarówno za czasów Petera, jak i moich.
Te, które ostatecznie znalazły się w zbiorze, naleŜą do najwyŜszej klasy opowiadań z
wszechświata Gwiezdnych Wojen. Ich akcja toczy się w najrozmaitszych zakątkach
galaktyki, wachlarz postaci jest nadzwyczaj szeroki.
Nie sposób wymienić wszystkich osób, które wspomagały mnie w pracy.
NajwaŜniejsi są, rzecz jasna, autorzy, którzy wykonali najtrudniejszą część zadania i
zasługują na największe uznanie, a takŜe Pete, mój poprzednik. To on przyjął mnie do
załogi West Endu i nie tylko słuŜył wspaniałym przykładem, ale z czasem stał się moim
dobrym przyjacielem. Jego wnikliwość i solidne podejście do pracy dały mi stabilną
platformę, z której „Journal” mógł wystartować do jeszcze wyŜszego lotu - choć tak się
nie stało. Mimo to dziękuje mu za jego wiarę we mnie i za to, Ŝe zgodził się
współpracować ze mną przy redagowaniu tego zbiorku.
Peter Schweighoffer, Craig Carey7
Dziękuję takŜe Patowi LoBrutto za wskazanie drogi, a naszym byłym wspólnikom
z West Endu za wkład, rady i otuchę. Moja Ŝona, Karrie, równieŜ wspierała mnie
nieustannie, dodając sił i inspiracji. Moi rodzice, bracia Billy i Doug oraz Gotham
Highlanders zawsze byli przy mnie i od lat są dla mnie oparciem.
Na koniec pragnę podziękować wszystkim miłośnikom Gwiezdnych Wojen,
których uznanie dla „Star Wars Adventure Journal” i wydanych wcześniej ksiąŜek
bardzo wiele dla nas znaczy.
Craig Carcy, marzec 1999
Opowieści z Nowej Republiki 8
I N T E R L U D I U M
N A D A R K K N E L L
Timothy Zahn
Część pierwsza
- Senatorze Bel Iblis?
Garm Bel Iblis podniósł wzrok znad elektronicznego notatnika, marszcząc brwi.
Miał lekką tremę przed wygłoszeniem przemówienia. MęŜczyzna stojący w drzwiach
był wicedyrektorem Centrum Politycznego Treitamma, odpowiedzialnym za usuwanie
wszelkich przeszkód, które mogłyby zakłócić równy krok czcigodnego członka
Imperialnego Senatu.
Tak przynajmniej zadeklarował, kiedy witał po południu Bela Iblisa. Anchoron
słynął z uprzejmości i zdolności oratorskich swoich obywateli, lecz tu, w Treitamma,
przechodzili oni samych siebie.
Tymczasem senator zamierzał wygłosić tego wieczoru mową szczerą i brutalną,
moŜe nawet szokującą: miała dotyczyć mrocznej prawdy o Imperatorze Palpatinie i
jego tajnych planach dotyczących niedawno proklamowanego Imperium.
RozdraŜniony Bel Iblis potrząsnął głową. Wicedyrektor Graskt czekał cierpliwie,
a on pozwalał sobie na niepotrzebne dygresje. Niepotrzebne, ale obrazujące powagę
sytuacji, wokół której obracały się teraz wszystkie myśli senatora.
- Słucham, wicedyrektorze Graskt, o co chodzi? - spytał.
- Pewien dŜentelmen z pańskiej ekipy właśnie przyleciał z Coruscant -
poinformował Graskt, idąc ku niemu z kartą danych w wyciągniętej dłoni. - Prosił,
Ŝebym natychmiast dostarczył panu tą wiadomość.
- Dziękuję - odparł Bel Iblis. Czuł niewielkie mrowienie na karku, gdy pochylał
się nad biurkiem i odbierał kartę. Sena nigdy nie wyekspediowałaby przesyłki, nie
podając kurierowi prywatnej częstotliwości jego komlinku, a przecieŜ nikt nie uprzedził
go o przybyciu posłańca...
Senator wsunął kartę, do notesu komputerowego. Na wyświetlaczu pojawiła się
tylko jedna linijka tekstu: „Spotkajmy się przy północno-wschodnim wyjściu. Pilne.
Aach”.
- Zechce pan przesłać odpowiedź, senatorze? - spytał Graskt.
Peter Schweighoffer, Craig Carey9
- To nie będzie konieczne - odparł Bel Iblis. Długa praktyka na arenie politycznej
pozwoliła mu nie ujawnić wewnętrznego napięcia w głosie i wyrazie twarzy. Słowo
„Aach” było kryptonimem umyślnego posłańca od Baila Organy; posłańca, z którego
usług wicekról Alderaanu korzystał tylko w sprawach najistotniejszych dla Sojuszu
Rebeliantów.
- śyczy pan sobie porozmawiać z tym dŜentelmenem? - chciał wiedzieć Graskt. -
Poprosiłem go, Ŝeby zaczekał przy głównym wejściu.
- To równieŜ nie będzie konieczne - zapewnił go Bel Iblis. Ostatnią rzeczą, której
sobie Ŝyczył, było publiczne pokazywanie się z kurierem. Poza tym Aach niewątpliwie
zdąŜył się juŜ ulotnić i czekał na bardziej prywatne spotkanie. - Będę miał na to
mnóstwo czasu po moim wystąpieniu.
- A więc nie była to wiadomość zapowiadająca kryzys? - drąŜył wicedyrektor.
Bel Iblis zmruŜył oczy, aŜ w ich kącikach pojawiły się zmarszczki. Jak na kogoś,
kto zwykle emanował podwójną dawką tradycyjnej anchorońskiej grzeczności, Graskt
stał się nagle nadzwyczaj wścibski.
Chyba Ŝe Aach nieco przesadził w swoich staraniach, by karta dotarła do adresata.
To jednak było mało prawdopodobne... CzyŜby więc Graskt był szpiegiem Palpatine’a,
pilnującym senatora na kaŜdym kroku?
Bel Iblis poczuł przypływ irytacji. Nie, to przecieŜ absurd; człowiek po prostu
próbuje być pomocny.
- Dla mojej kadry średniego szczebla kaŜdy biuletyn informacyjny oznacza, Ŝe
gdzieś zaczyna się kryzys - zapewnił Graskta z uśmiechem. - To dość waŜna sprawa,
ale nie kryzys. Nic, co byłoby warte opóźnienia mojej przemowy. - Senator spojrzał na
zegarek. - Co przypomina, Ŝe za piętnaście minut powinienem być na scenie a muszę
się jeszcze przebrać.
- W takim razie zostawiam pana - rzeki Graskt. - Udanego wieczoru, sir. -
Wicedyrektor skłonił się nisko i wyszedł z pokoju.
Bel Iblis policzył do pięćdziesięciu i ruszył za nim. Północno-wschodnie wyjście z
kompleksu Treitamma znajdowało się za grupą sal otaczających lewą stronę kulis
największej sceny, tak daleko od wiecznie zatłoczonego wejścia głównego, jak to tylko
moŜliwe. Bel Iblis bezszelestnie przemknął klatką schodową, by uniknąć zabieganych
urzędników, czyniących ostatnie przygotowania do wieczornej rundy przemówień, po
czym wymknął się na zewnątrz.
Szary śmigacz, ledwie widoczny w wieczornym mroku, parkował w alejce na
tyłach Centrum Treitamma. Aach stał obok i próbował patrzeć we wszystkie strony
jednocześnie, wciśnięty w skąpą plamę cienia. Bel Iblis ruszył w jego stronę, niezbyt
skutecznie usiłując powstrzymać złośliwy grymas. Ta mentalność płaszcza i szpady
jeszcze nas zgubi, pomyślał.
- Czy aby nie za bardzo rzucamy się w oczy? - zagadnął ironicznie. Przeszedł
przed maską śmigacza i stanął twarzą w twarz z kurierem.
- Pomyślałem, Ŝe pański pokój to niezbyt ustronne miejsce - odparował spokojnie
Aach. - A moŜe miałem zjawić się w hotelu, po przemówieniu? Chyba byłoby to nieco
niezręczne.
Opowieści z Nowej Republiki 10
Bel Iblis skrzywił się na samą myśl. Słowo „niezręczne” było w tym przypadku
zdecydowanie zbyt słabym określeniem. śona senatora, Arrianya, potomkini starych
rodów ze Światów Środka, Ŝywiła bezgraniczną i niezachwianą wiarę w Palpatine’a i
jego Imperium; wiarę, która męŜa najpierw zdziwiła, potem zbiła z tropu, aŜ wreszcie
sfrustrowała. W ciągu kilku ostatnich miesięcy starcia przeciwnych racji politycznych
okryły małŜeństwo senatora lodowatym cieniem, a ich dwoje dzieci znalazło się nagle
w strefie wojny.
Dzisiejsze przemówienie na głównej scenie kompleksu Treitamma miało stanowić
dla Arrianyi dotkliwy cios. Belowi Iblisowi brakowało jeszcze tylko posłańca od Baila,
zjawiającego się w hotelowym pokoju w samym środku nieuniknionej kłótni.
- Jaką masz wiadomość? - warknął.
W bladym świetle dostrzegł grymas na twarzy Aacha.
- Przepraszam, senatorze. Nie chciałem...
- Wiem, Ŝe nie - przerwał mu Bel Iblis. - Jak brzmi wiadomość?
Aach rozejrzał się na boki.
- Doszło do przełomu - odezwał się prawie szeptem. - Zlokalizowaliśmy projekt
Tarkina.
Bel Iblis poczuł nagłą suchość w gardle.
- Gdzie?
- Nie wiem - odparł Aach. - Powiedziano mi tylko tyle, Ŝe za trzy dni pojawi się w
mieście Xakrea na Darkknell, a ściślej w knajpce Obszar Nieciągłości, kurier z
informacjami prosto ze źródła. Bail chce, Ŝeby wysłał pan na spotkanie najbardziej
zaufanego człowieka. Ma odebrać pakiet danych.
Kurier. Bel Iblis z niesmakiem pokręcił głową. Prędzej uwierzyłby w trójkę dającą
zwycięstwo w partii sabaka, niŜ w to, Ŝe ten „kurier” nie okaŜe się zwykłym
złodziejem, który połaszczył się na pakiet danych - zapewne wojskowym niskiego
stopnia, a moŜe urzędnikiem zatrudnionym przy projekcie.
Uwierzyłby nawet w dwójkę, gdyby się okazało, Ŝe działaniami tego gościa
kierowała wyłącznie miłość do Republiki.
- Ile mam mu zapłacić?
Aach zawahał się lekko.
- Bail powiedział, Ŝe tyle, ile zaŜąda. Potrzebujemy tej informacji, bo...
- Tak, rozumiem - uciął Bel Iblis. - Skoro nie moŜemy liczyć na uczciwy
patriotyzm, zadowolimy się uczciwą chciwością.
- To się zmieni - zapewnił go Aach, z trudem panując nad emocjami. - Gdy tylko
plany Palpatine’a staną się oczywiste, cała Republika przejdzie na naszą stronę.
- Wystarczyłoby pięć procent najlepszych wychowanków Akademii Imperialnej -
stwierdził ponuro senator. Teraz nie było czasu na rozwaŜania o niewiarygodnym
talencie Palpatine’a do mydlenia ludziom oczu. - W porządku. Porozmawiam z jednym
z moich współpracowników, gdy tylko...
W tym momencie Centrum Polityczne Treitamma wyleciało w powietrze, ginąc w
oślepiającym błysku.
Peter Schweighoffer, Craig Carey11
Kiedy Garm Bel Iblis odzyskał przytomność, leŜał na ziemi, wciśnięty między
ścianę budynku a to, co pozostało ze śmigacza. Za wrakiem maszyny, gdzie jeszcze
przed chwilą stał gmach Treitamma, przez słup czarnego dymu widać było resztkę
strzaskanego muru wśród morza płomieni, rzucających nierzeczywisty, Ŝółty blask na
całą okolicę.
- Senatorze?
Bel Iblis zamrugał i popatrzył w górę. Z rany na policzku klęczącego nad nim
Aacha sączyła się krew.
- Chodźmy, senatorze. Muszę pana stąd zabrać - odezwał się naglącym tonem
posłaniec, ciągnąc go za ramię. - MoŜe pan stać?
- Chyba tak - odpowiedział Bel Iblis, podnosząc się nieporadnie. Z pomocą Aacha
wstał i spojrzał na płonący budynek.
Nagle mgła zamroczenia spowijająca jego umysł zniknęła bez siadu.
- Arrianya! - jęknął. - Aach... moja Ŝona i dzieci...
- Oni nie Ŝyją, senatorze - powiedział Aach z nutą okrucieństwa w głosie. - A pan
zaraz do nich dołączy, jeśli natychmiast stąd nie znikniemy.
- Puść mnie! - krzyknął Bel Iblis, próbując odepchnąć rękę Aacha. Ledwo się
trzymał na drŜących nogach. - Muszę do nich iść. Zostaw mnie.
- Nie - odparł Aach, zacieśniając uchwyt na ramieniu senatora. - Nie rozumie pan?
To pana próbowano zabić. Pana.
Bel Iblis wpatrywał się w ogarnięte poŜarem ruiny. Jego uczucia stanowiły
bolesną mieszaninę cierpienia, pustki i gniewu. Nie. To niemoŜliwe. Zniszczyć
gmach... zabić dziesiątki, a moŜe i setki ludzi... Ŝeby dostać tylko jego? To szaleństwo.
- Zdaje się, Ŝe uŜyli detonatora termicznego - rzucił Aach, prowadząc, a raczej
ciągnąc Bela Iblisa w głąb alejki, coraz dalej od zniszczonego śmigacza. - Skumulowali
eksplozję tak, Ŝeby zburzyć Centrum Treitamma, nie niszcząc polowy dzielnicy.
Musieli podłoŜyć ładunek gdzieś w pańskim pokoju.
A dyrektor Centrum rozmawiał z Arrianya i dziećmi w prywatnej świetlicy.
Zaledwie o dwa pokoje dalej...
Dotarli do wylotu alejki. Za rogiem zrujnowanego budynku Bel Iblis dostrzegł
spory tłum gapiów, słabo widoczny zza zasłony dymu i drŜącego od gorąca powietrza.
Krzyki i plącz ludzi, ledwie słyszalne poprzez huk płomieni, boleśnie raniły mu serce.
- Tutaj - zadecydował Aach i pociągnął senatora w stronę śmigacza
zaparkowanego po przeciwnej stronie ulicy. Na masce pojazdu widać było wgniecenia i
bąble po eksplozji. - MoŜe pan wziąć mój statek. Wrócę na Alderaan jakoś inaczej. -
Posłaniec otworzył drzwiczki i ulokował Bela Iblisa na siedzeniu pasaŜera.
Z umysłu senatora opadła kolejna warstwa zamroczenia.
- Chwileczkę - zaprotestował, wychylając się z kabiny. - Arrianya i dzieci... nie
mogę ich zostawić...
- Musi pan - odparł Aach gorzko, ale stanowczo. - Nie słyszał pan, co mówiłem?
To pan był celem ataku, senatorze. I nadal pan nim jest. Muszę pana ukryć w
bezpiecznym miejscu, zanim się zorientują, Ŝe chybili i powtórzą akcję.
Aach zamknął drzwi za pasaŜerem i popędził na drugą stronę maszyny.
Opowieści z Nowej Republiki 12
- A jeśli oni jeszcze Ŝyją? - spytał Bel Iblis, szukając klamki. Posłaniec opadł na
fotel pilota. - Nie mogę tak po prostu odjechać...
- Oni nie Ŝyją, senatorze - powiedział cicho Aach. Jego twarz zniknęła w mroku,
gdy pochylił się i zaczął manipulować pod deską rozdzielczą. - Wszyscy, którzy byli w
środku, zginęli; jeśli nie od wybuchu, to pod gruzami walących się stropów.
Najwyraźniej Palpatine zlecił tę robotę komuś, kto świetnie zna się na rzeczy.
Silnik wreszcie szarpnął i zaskoczył.
- Tak - szepnął Bel Iblis, rzucając ostatnie spojrzenie na płonący gmach, gdy Aach
obracał maszynę w przeciwnym kierunku. - Zna się.
- I na pewno nie zrezygnuje - dodał Aach. Skręcił ostro, by przepuścić flotę
potęŜnych repulsorowych wozów gaśniczych, pędzących w stronę poŜaru. Szkoda
fatygi, pomyślał odrętwiały Bel Iblis, obserwując kawalkadę. Za późno, by cokolwiek
uratować. - Będzie pan musiał zejść do podziemia, dopóki Bail i Mon Mothma nie
zbadają sprawy i nie zidentyfikują sprawcy.
- TeŜ tak myślę - przytaknął Bel Iblis. Na lewym ramieniu czuł chłód. Dopiero
teraz zauwaŜył, Ŝe w jego płaszczu brakuje duŜego kawałka sukna. To na pewno
wyrzucony podmuchem odłamek gruzu, przed którym nie zasłoniła go bryła śmigacza.
Dziwne, pomyślał, zastanawiając się, jak to moŜliwe, Ŝe wcześniej tego nie poczuł.
Nagle zdał sobie sprawę, Ŝe panuje pełna napięcia cisza, a Aach obserwuje go
uwaŜnie.
- Nic panu nie jest, senatorze? - spytał posłaniec. - Słyszał pan, co mówiłem?
Musi pan się ukryć.
- Tak, słyszałem - potwierdził Bel Iblis. Ból w sercu zaczął ustępować miejsca
trudnemu do opanowania gniewowi. W tej jednej chwili, na zawsze zamroŜonej w
nieskończoności, Palpatine odebrał mu wszystko, na czym mu zaleŜało: Ŝonę, dzieci,
karierę... Całe Ŝycie.
Ściślej mówiąc, odebrał mu wszystko prócz jednego.
- Nic mi nie będzie - dodał senator po chwili. - Kiedyś Palpatine zginie, a to, co
kiedyś było Republiką, znowu nią się stanie.
- Rozumiem - mruknął Aach. - Teraz jest pan jednym z nas, senatorze.
Bel Iblis zmarszczył brwi.
- O czym ty mówisz? NaleŜę do Sojuszu Rebeliantów, odkąd istnieje.
- Ale z innych powodów - odrzekł Aach. - Na przykład politycznych, takich jak
naduŜycia władzy dokonywane przez Palpatine’a. Albo idealistycznych, jak
ograniczenie wolności osobistej czy zmiany w prawie na niekorzyść obcych ras. -
Mięśnie jego szczęk drgnęły nieznacznie. - Teraz Palpatine zranił pana. Nie kogoś
innego, ale właśnie pana. Teraz to sprawa osobista.
Bel Iblis odetchnął głęboko.
- Pewnie masz rację - zgodził się. - Choć z drugiej strony, moŜe on właśnie tego
oczekuje? śe będziemy z nim walczyć wyłącznie z pobudek osobistych.
- A co w tym złego?
- To, Ŝe tego rodzaju walką rządzą emocje - odparł senator. - Emocje prędzej czy
później zgasną, a wraz z nimi zniknie motywacja. - Pogładził palcami brzeg dziury w
Peter Schweighoffer, Craig Carey13
płaszczu. - Ale my nie damy się wciągnąć w tę pułapkę. Imperator moŜe mi zrobić, co
chce, i odebrać mi, co chce. I tak będę z nim walczył, bo tak trzeba. Kropka.
Przez kilka minut jechali w milczeniu. Płonące ruiny schowały się za mijanymi
budynkami, widać było tylko czarno-pomarańczowy słup dymu na niebie, unoszący się
złowieszczo nad pogrzebowym stosem rodziny Bela Iblisa. Było coś głęboko
niewłaściwego w tej ucieczce z miejsca tragedii - senator czuł się tak, jakby zbrukał
pamięć najbliŜszych, w jednej chwili pozostawiając za sobą całe ich Ŝycie.
Ale przecieŜ jeśli zginęli, to odpowiedzialność za ten haniebny czyn spoczywała
wyłącznie na Palpatinie. Belowi Iblisowi pozostało juŜ tylko jedno: zrobić wszystko, by
nikt więcej nie stracił Ŝycia w tak okrutny i bezsensowny sposób.
A jeŜeli plotki o Gwieździe Śmierci, nad którą rzekomo pracował Tarkin, były
choć po części prawdziwe...
- Powiedziałeś, Ŝe mogę wziąć twój statek? - spytał.
- Tak, jeśli poradzi pan sobie z pilotaŜem - odparł Aach. - Pomyślałem, Ŝe i tak
zostanę tu dzień lub dwa.
- Po co? śeby poszukać śladów, które zaprowadzą cię wprost do Palpatine’a? -
Bel Iblis potrząsnął głową. - Mówię ci od razu, Ŝe to strata czasu.
- Mój czas, moja strata. Czy ma pan gdzieś bezpieczną kryjówkę?
- Jest kilka moŜliwości - odpowiedział senator - ale najpierw polecę na Darkknell.
- Na Darkknell? - Aach spojrzał na niego z niepokojem. - Pan?
- Dlaczego nie? Kto lepiej nadaje się do tej misji niŜ człowiek uwaŜany za
martwego? Mój terminarz zajęć jakby stracił ostatnio na znaczeniu. Nikt nie będzie za
mną tęsknił, jeśli zniknę na parę dni. JuŜ nikt.
- Ale... - Aach urwał zmieszany. - Sir, to moŜe być niebezpieczne, jak kaŜdy
kontakt z informatorem. Nie został pan przeszkolony do tego rodzaju misji.
- Mam doświadczenie z armii - przypomniał mu Bel Iblis. - Potrafię uŜyć blastera
i wiem coś niecoś o kamuflaŜu. Nikt mnie nie pozna.
- AleŜ...
- Poza tym - przerwał mu łagodnie Bel Iblis - muszę zająć się czymś
poŜytecznym, Ŝeby... nie myśleć o tym, co się stało.
Zrezygnowany Aach westchnął cicho.
- W porządku. Ale zanim pan to zrobi, skontaktuję pana z kimś w Xakrei. Z kimś,
kto przyda się w razie kłopotów. Gość nie jest wielkim miłośnikiem Rebelii, ale teŜ nie
kocha Imperium Palpatine’a. Ma za to sporo kontaktów z przemytnikami i innym
elementem na Darkknell, a to moŜe się przydać, gdy będzie pan musiał szybko opuścić
planetę.
- W porządku - zgodził się Bel Iblis, zauwaŜając z ponurym rozbawieniem, Ŝe
Aach starannie unikał wymienienia statusu tego kogoś pośród miejscowego
„elementu”. CzyŜby przemytnik lub paser? A moŜe jeszcze gorzej?
Senator musiał przyznać w duchu, Ŝe i w Sojuszu Rebeliantów nie brakowało
podobnych niespokojnych typów. Niektórych przyciągała zapewne perspektywa
szybkich zysków - ci jednak pozbywali się iluzji w rekordowo krótkim czasie; za to
inni naleŜeli do najbardziej nieustępliwych i skutecznych Ŝołnierzy Rebelii.
Opowieści z Nowej Republiki 14
- Ufasz mu? - zapytał.
Aach wzruszył ramionami.
- Chyba tak, ale lepiej, Ŝeby nie przyciskał go pan zbyt mocno i nie prosił o zbyt
wiele. No i nie mówił, kim jest i dla kogo pracuje. Gość po prostu jest mi winien kilka
przysług.
- Rozumiem - mruknął Bel Iblis. - Jak miło mieć sprzymierzeńców.
- Mogę polecieć z panem - zaproponował Aach, choć w jego głosie nie było
entuzjazmu. - Miałem wrócić na Alderaan, ale wiem, Ŝe w tej sytuacji Bail na pewno
zrozumie.
- Nie - rzekł zdecydowanie Bel Iblis. - Na pewno jesteś mu potrzebny gdzie
indziej, a ja poradzę sobie sam.
Aach zawahał się, ale skinął głową.
- Niech i tak będzie, senatorze, skoro pan nalega. Bel Iblis obejrzał się przez
ramią, mimo woli spoglądając na słup czarnego dymu. Szok powoli ustępował i
niezliczone drobne przykrości znów zaczynały dawać się mu we znaki.
śadna z nich jednak nie mogła się równać z bólem, który rozdzierał serce
senatora. Arrianya i dzieci...
- Tak - powiedział cicho. - Nalegam.
MęŜczyzna siedzący samotnie przy stoliku po przeciwnej stronie zatłoczonej
knajpianej sali był niewysokim blondynem o niespokojnych oczach i wykrzywionych
ustach. Wyglądał jak ktoś, kto znalazł się w miejscu, w którym wcale nie miał ochoty
przebywać. W gruncie rzeczy był ledwie wyrośniętym dzieciakiem, co doskonale
tłumaczyło niezadowolenie z wizyty w tym gnieździe wszelakiej rozpusty i
niegodziwości, którym był Obszar Nieciągłości.
Z drugiej jednak strony sztywna postawa młodzieńca kojarzyła się nieodparcie z
imperialnym drylem, a Ŝołnierze nigdy nie potrzebowali specjalnego zaproszenia, by
odwiedzać podle spelunki.
Moranda Savich pociągnęła łyk bladoniebieskiego drinka i skrzywiła się, kiedy
poczuła nieznany smak. Po chwili powróciła do obserwowania młodzieńca, ganiąc
samą siebie za rozmyślanie nie wiadomo o czym. Jedynym powodem, dla którego
znalazła się na Darkknell, był fakt, Ŝe nie była to Kreeling ani Dorsis, ani Mantarran,
ani Ŝadna inna planeta, na której inspektor Hal Horn ze SłuŜby Ochrony Korelii zdąŜył
ją juŜ wytropić i przepędzić. Wiele jednak wskazywało na to, Ŝe Horn będzie miał
szczęście i trafi za nią nawet tutaj. Im prędzej więc zdoła znaleźć sposób na dyskretne
opuszczenie tego miejsca, tym większe będzie miała szanse na wyprzedzenie
prześladowcy o kolejny krok i dotrwanie na wolności do chwili, gdy inspektor,
znudzony pościgiem, wróci do domu.
Kobieta parsknęła cichym śmiechem. Akurat. Horn nigdy się nie podda, a
przynajmniej nie za jej Ŝycia. Był przedstawicielem tej w najwyŜszym stopniu
irytującej grupy stróŜów prawa, którzy łączyli w sobie zbrodniczą wręcz
nieprzekupność z kompletnym brakiem wyczucia momentu, w którym czas najwyŜszy
umorzyć śledztwo.
Peter Schweighoffer, Craig Carey15
Chłopak siedzący na przeciwnym krańcu sali wsunął rękę za lewą połę kurtki i
rozejrzał się. Zrobił to juŜ drugi raz w ciągu ostatnich dziesięciu minut, zauwaŜyła
Moranda. Widać upewnia się, Ŝe to, co tam schował, wciąŜ jest na miejscu...
Przesłań! - nakazała sobie surowo. Jest ścigana, więc nie powinna marnować
czasu na drobne kradzieŜe. Robienie szumu wśród tubylców wywołałoby fatalne skutki,
szczególnie w przypadku, gdyby złapano ją z przyprawą lub innym nielegalnym
towarem, którego tak nerwowo strzegł młodzieniec.
Blondyn uniósł filiŜankę do ust, odwrócił się i zerknął w stronę. drzwi. Robił to
juŜ dziewiąty raz, odkąd Moranda miała go na oku. Tym razem kurtka naciągnęła się w
miejscu, gdzie znajdowała się wewnętrzna kieszeń, zdradzając kształt ukrytego tam
przedmiotu - kwadratowego i nieco większego od karty danych, a przy tym znacznie
grubszego.
CzyŜby pakiet danych? MoŜliwe. Sądząc po grubości, zapewne sześć do
dziesięciu kart ściśniętych w ochronnej obudowie.
Moranda w zamyśleniu zamieszała błękitny likier. Pakiet danych to zupełnie inna
historia. KaŜdy policjant czy agent bezpieki potrafił rozpoznać przyprawę lub inny
towar z przemytu juŜ na pierwszy rzut oka, a w ostateczności po smaku czy zapachu.
Ale zwykły, niewinnie wyglądający pakiet danych... KaŜdy miał prawo mieć coś
takiego przy sobie i nawet najbardziej podejrzliwy gliniarz musiałby się zdrowo
napocić, by udowodnić, Ŝe pakiet nie naleŜy do niej.
Co więcej, dane były zwykle wiele warte w zimnej, twardej walucie. A pieniędzy
Moranda potrzebowała najbardziej, jeśli miała wymknąć się inspektorowi Hornowi,
depczącemu jej po piętach z garścią koreliańskich nakazów aresztowania w kieszeni.
Tak więc pozostawało tylko jedno pytanie: w jaki sposób ściągnąć nerwowemu
smarkaczowi pakiet danych i nie dać się złapać.
Świecący znak wskazujący drogę do odświeŜaczy wisiał na ścianie, za stolikiem
chłopaka. Dolawszy sobie napoju z karafki, Moranda wstała i ruszyła w jego stronę
niepewnym krokiem, markując stan lekkiego zamroczenia. Przechodząc obok swojej
ofiary, zauwaŜyła, Ŝe kurtka młodego człowieka jest uszyta w stylu preter - z
głębokimi, wewnętrznymi kieszeniami pod pachami. Zapewne były zamkniętej ale nie
hermetycznie. Niestety, chłopak pochylał się nad blatem w taki sposób, Ŝe nie miała
innego wyjścia: chcąc dostać się do kieszeni musiała przynajmniej częściowo zedrzeć z
niego kurtkę.
Nie szkodzi. Moranda lubiła prawdziwe wyzwania.
Toalety nie odbiegały urodą od całej reszty Obszaru Nieciągłości były stare i
bardziej niŜ trochę zaniedbane. Zamknąwszy się w jednej z kabin, Moranda postawiła
kieliszek na wyszczerbionej półce i zabrała się do pracy.
Jej pierwszym celem stały się małe płytki zdobiące ściany kabiny. Posługując się
noŜem, oderwała dwie z nich, po czym uwaŜnie przycięła tak, by kształtem
przypominały karty danych. Pod płytkami znajdowała się warstwa byle jakiego
plastiku, ukształtowanego w tak zwany plaster miodu i słuŜącego jako pasywny filtr
powietrza. Dwa kawałki tej substancji wystarczyły, by nadać „pakietowi” poŜądaną
grubość. Jedna z cieniutkich, czarnych apaszek Morandy posłuŜyła jako taśma
Opowieści z Nowej Republiki 16
utrzymująca wszystko w całości. Powstały w ten sposób przedmiot w niczym nie
przypominał pakietu danych, prócz rozmiarów, kształtu i wagi. Odpowiednia akcja
odwracająca uwagę oraz zręczne ruchy - no i odrobina szczęścia - powinny wystarczyć,
by dopiąć celu.
Kobieta wydobyła z torby na biodrze ostatnie cygaro, które zachowała specjalnie
na taką okazję, zapaliła je i wetknęła między palce prawej ręki, w której juŜ trzymała
kieliszek. A potem, w miarę moŜności ukrywając fałszywy pakiet w lewej dłoni,
otworzyła drzwi i wyszła na salę.
Chłopak najwyraźniej nie ruszał się z miejsca w ciągu tych paru minut. Nie
pojawił się teŜ ten, na kogo tak niespokojnie czekał. Dyskretnie przyciskając do boku
pakiet, ruszyła mocno chwiejnym krokiem w kierunku upatrzonego stolika, tak by
znaleźć się tuŜ za plecami ofiary. Odepchnąwszy pijanego Barrckli, posłała
ostrzegawcze spojrzenie typowi o aparycji nieogolonego nerfopasa, który wyglądał tak,
jakby zaczynał coś podejrzewać, i juŜ była u celu...
W tym momencie runęła na bok, jakby podcięto jej nogi. Chwytając się w locie
oparcia krzesła, rozlała zawartość kieliszka tak, by w drodze do kurtki młodzieńca płyn
trafił na płonącą końcówkę cygara.
Likier buchnął niewielkim, ale w zupełności wystarczającym płomieniem.
- Uwaga! - krzyknęła Moranda. Upuściła kieliszek i cygaro na podłogę, po czym
szybkim ruchem sięgnęła po leŜący na stoliku obrus. Pociągnęła go mocno, a sztućce i
kieliszki poleciały na wszystkie strony. Przycisnęła płótno do pleców chłopaka,
próbując zdusić tańczące po nich płomienie. Jednocześnie chwyciła lewą ręką lewą
połę kurtki i pociągnęła ją ku sobie. Młody człowiek odruchowo odchylił do tyłu ramię,
pozwalając kobiecie odsunąć płonące ubranie od karku, który juŜ zaczynał go piec.
Moranda ochoczo tłumiła obrusem płomienie; jednocześnie sięgała lewą ręką
coraz głębiej, ku wewnętrznej kieszeni kurtki. Wreszcie dotarła do celu i błyskawicznie
wyciągnęła pakiet, pozostawiając na jego miejscu zaimprowizowaną kopię.
- Tak mi przykro - powtarzała w kółko najbardziej zakłopotanym tonem, na jaki
było ją stać. Nie przestawała tłuc chłopaka po ramionach, choć ogień juŜ dawno zgasł;
przez ten czas dyskretnym ruchem wsunęła pakiet do torebki na biodrze. - Strasznie mi
przykro. Kostka tak jakoś mi się wygięła... nic panu nie jest?
- Nic, nic - mruknął chłopak, chwytając obrus. - Chyba juŜ zgasło, nie?
- A, tak - odpowiedziała i klepnęła go po raz ostatni, zanim wypuściła materiał z
rąk. - Bardzo przepraszam. Czy mogę postawić panu drinka?
- Nie, obejdzie się - odparł i machnął lekcewaŜąco ręką. Odwrócił się w jej stronę.
CzyŜby próbował przyjrzeć się sprawczyni? - Lepiej zostaw mnie w spokoju i zjeŜdŜaj.
- Tak, oczywiście - powiedziała przymilnie Moranda. Udając, Ŝe poprawia kurtkę
na jego ramionach, cały czas starała się pozostać poza zasięgiem wzroku chłopca.
Kątem oka zauwaŜyła, Ŝe sięga ku wewnętrznej kieszeni. Jego palce wyczuły znajomy
kształt i cofnęły się. - Jeszcze raz przepraszam...
- ZjeŜdŜaj - powtórzył, tym razem juŜ mocno rozdraŜniony. Najwyraźniej nie był
zachwycony tym, Ŝe znalazł się w centrum uwagi.
Peter Schweighoffer, Craig Carey17
- Tak, juŜ... - Moranda odstąpiła jeszcze krok w lewo. Widząc, Ŝe chłopak
odwraca głowę, by wreszcie przyjrzeć się jej uwaŜniej, po prostu odwróciła się do
niego plecami i przepchnęła się przez tłum do swojego stolika.
Po chwili dotarła na miejsce, ale nie usiadła. Klient mógł zjawić się w kaŜdej
chwili, a ona nie zamierzała być w pobliŜu, gdy blondyn triumfalnie wyciągnie pakiet z
kieszeni i przekona się, Ŝe to prostacka podróbka. Zostawiwszy pieniądze za likier na
stoliku, Moranda poŜeglowała w stronę wyjścia i po chwili odetchnęła aromatycznym
powietrzem Darkknell. Pora znaleźć jakieś miłe, zaciszne miejsce, pomyślała. I
sprawdzić, co właściwie ukradła.
Bel Iblis patrzył nad stolikiem w twarz jasnowłosego młodzieńca, a poczucie
nierealności całej sytuacji pulsowało w jego umyśle w rytmie tętna, które tak mocno
czuł w arterii na szyi.
- Jak to „zgubiłeś”? - spytał cicho. - Jak moŜna zgubić cały pakiet danych? I to z
wewnętrznej kieszeni kurtki?
- Nie mów do mnie takim tonem, przyjacielu - warknął młodzik, omiatając
rozbieganym wzrokiem opustoszały lokal. - Jeśli myślisz, Ŝe próbuję repulsorować
cenę, to lepiej pomyśl jeszcze raz. Wziąłem na siebie powaŜne ryzyko, zdobywając i
przywoŜąc tu ten towar. Bardzo powaŜne ryzyko. I wcale nie jestem zachwycony, Ŝe
ktoś mnie okradł.
Bel Iblis odetchnął głęboko, próbując zapanować nad narastającą furią. MoŜe nie
był agentem operacyjnym Rebelii, jak Aach, ale znał się na ludziach i potrafił wyczytać
prawdę, z twarzy i głosu chłopaka.
I dlatego zdawał sobie sprawę, Ŝe obaj znaleźli się w niewiarygodnie groźnym
połoŜeniu. W chwili gdy złodziej zrozumie, co wpadło mu w ręce...
- Czy mogą dojść, Ŝe to twoja robota? - spytał spokojnie.
Młodzieniec parskną! cicho nad filiŜanką.
- Jasne, jeśli tylko będzie im się chciało. A znając reputację Tarkina, raczej będzie
im się chciało.
- W takim razie musimy odzyskać pakiet.
Blondyn znowu prychnął lekcewaŜąco.
- MoŜesz go sobie szukać pod kamieniami, jeśli masz ochotę. Ja znikam w trawie,
póki jeszcze mogę.
- JeŜeli uciekniesz teraz, będą mieli pewność, Ŝe to ty wykradłeś informacje -
ostrzegł Bel Iblis.
- A jakie to ma znaczenie? - odparował chłopak, pociągnął ostatni łyk z filiŜanki i
odstawił ją z niepotrzebnym hałasem. - Ta złodziejka i tak nie będzie długo czekać. A
gdy tylko zgłosi się do władz, port kosmiczny zostanie zamknięty, a ludzie Tarkina
przetrząsną całą planetę. Jeśli chcesz na to czekać, to proszę bardzo. - Wstał. - śegnaj.
Dobrej zabawy. I zapomnij, Ŝe kiedykolwiek mnie widziałeś - rzucił, po czym odwrócił
się i zniknął za drzwiami.
- Spróbuję - mruknął za nim Bel Iblis. Popijając z kubka, zaczął intensywnie
myśleć.
Opowieści z Nowej Republiki 18
Był pewien, Ŝe chłopak jest w błędzie - złodziejka nie zamierzała tak po prostu
oddać zdobyczy władzom. Ktoś, komu starczyło umiejętności i zimnej krwi, by ukraść
pakiet danych w samym środku zatłoczonej knajpy, z pewnością nie zrezygnowałby z
zysku. A to oznaczało, Ŝe kobieta będzie próbowała sprzedać swój łup.
Pytanie tylko, jak przekonać ją, by oddała go Sojuszowi Rebeliantów, a nie
Imperium.
Bel Iblis wyłowił z kieszeni kilka monet, rzucił je na stół obok kubka i ruszył w
stronę drzwi. Jednego był pewien: nie zdoła samodzielnie odnaleźć złodziejki w
mieście tak duŜym jak Xakrea. To oznaczało, Ŝe musi znaleźć kogoś z szerokimi
znajomościami w tutejszym półświatku, czyli... współpracownika, którego polecił mu
Aach.
Senator miał tylko nadzieję, Ŝe ten typ jest winien Aachowi bardzo duŜą
przysługę.
Gabinet był mały, ciemny i spartańsko urządzony, co tworzyło zaskakujący
kontrast z pozostałymi, jaskrawo oświetlonymi i pełnymi kosztownego blichtru salami
Pałacu Imperialnego. Wchodząc tu, niewtajemniczeni przeŜywali szok, a i ci, którzy
wiedzieli, czego się spodziewać, niezmiennie tracili kilka minut na przystosowanie
oczu i umysłów do tak radykalnej zmiany.
I to właśnie najbardziej podobało się Armandowi Isardowi. Ludzie wytrąceni z
równowagi stawali się słabi, a słabość była jedną z ulubionych cech zarówno u jego
wrogów, jak i pozornych sprzymierzeńców, czyli, krótko mówiąc, osobników, którzy
jeszcze nie zdąŜyli oddać Ŝycia w słuŜbie Imperium, Imperatora lub samego Isarda.
Prędzej czy później i tak wszyscy ginęli.
W ciszy rozległ się sygnał komlinku.
- Dyrektorze Isard - odezwał się z głośnika jego asystent. - Agentka Isard właśnie
przyszła.
- Wpuść ją - polecił Armand, pozwalając sobie na uśmiech wyŜszości. Niewielu
męŜczyzn mogło pochwalić się tym, Ŝe ich córki wiernie i nie bacząc na niezbędne
ofiary, podąŜają ich śladem w karierze zawodowej, tak jak robiła to Ysanne. Była
wyróŜniającym się agentem Wywiadu i nieraz miała juŜ okazję udowodnić, z jaką
energią i bezwzględnością ściga wrogów Imperium, zawstydzając nawet niektórych
Moffów.
Co więcej, jej zapał był podparty solidną kompetencją, bystrością umysłu i
skutecznością w działaniu. Zdaniem Armanda nie było nic godniejszego pogardy niŜ
agenci amatorzy, wokół których przemytnicy i Rebelianci mogli swobodnie kręcić
piruety.
Uśmiech na twarzy Armanda zgasł. Bystra i skuteczna - tak, ale jeśli i z tej sprawy
ma wyjść obronną ręką, będzie musiała wycisnąć z siebie maksimum umiejętności.
Drzwi rozsunęły się.
- Wzywałeś mnie? - spytała Ysanne ponuro, wchodząc do środka.
- Usiądź - odpowiedział takim samym tonem Armand, gestem wskazując na fotel.
Poczuł ukłucie dumy. Nie było mowy o wyjątkowym traktowaniu tylko dlatego, Ŝe
Peter Schweighoffer, Craig Carey19
Ysanne była jego córką. W tym gabinecie, w tym budynku, była tylko agentką, a on jej
przełoŜonym - w ich wzajemnych stosunkach nie moŜna się doszukać niczego więcej. -
Mam dla ciebie waŜne zadanie.
- Jak waŜne? - spytała, z gracją siadając w fotelu.
- Dzięki niemu moŜesz zrobić karierę - odparł. - A takŜe sprawić, Ŝe kariera wielu
innych dobiegnie końca.
Ysanne mrugnęła niemal niezauwaŜalnie. Miała w sobie ambicję właściwą rodowi
Isardów; tę samą, która zaprowadziła Armanda na szczyt.
- Powiedz mi coś więcej.
Armand wyciągnął kartę danych ze stosiku leŜącego na biurku.
- Pakiet ośmiu kart danych został wywieziony na Darkknell - powiedział,
popychając kartę w stronę córki. - Trzeba go odzyskać za wszelką cenę.
- Skąd się wziął?
- Z systemu Despayre - odparł, uwaŜnie obserwując jej twarz.
Po raz drugi drgnienie powiek Ysanne zdradziło mu, Ŝe podejrzenie, które Ŝywił
od dawna, jest słuszne. Jakimś sposobem dziewczyna zdołała dowiedzieć się o
projekcie zwanym Gwiazdą Śmierci, i to tak wiele, Ŝe znała lokalizację budowy.
- Tak więc rozumiesz powagę sytuacji - podjął po chwili. -W tych okolicznościach
raczej nie mogę ogłosić stanu wyjątkowego w całym Imperium i otoczyć Darkknell
kordonem niszczycieli gwiezdnych.
- Naturalnie. PrzecieŜ chodzi o projekt, który oficjalnie nie istnieje - zgodziła się
Ysanne niemal obojętnym tonem. - Przypuszczam, Ŝe z tego samego powodu nie
wyślesz ze mną standardowej ekipy wywiadowczej - dodała, unosząc brwi. - A moŜe,
chodzi o coś jeszcze? MoŜe to sprawa osobista?
Armand skrzywił się.
- Dość osobista - przyznał. - Domniemany złodziej został polecony do pracy przy
tym projekcie przez jednego z moich bliskich współpracowników, człowieka wysoko
postawionego w hierarchii naszego departamentu. Mój przyjaciel znajdzie się w
powaŜnych tarapatach, jeśli nie odzyskamy pakietu, zanim wpadnie w ręce Sojuszu
Rebeliantów lub kogoś spoza Wywiadu.
Ysanne podniosła kartę.
- Tutaj znajdę dane zdrajcy?
- Domniemanego zdrajcy, tak - przytaknął Armand. - A takŜe listę podejrzanych
osób, które Rebelianci mogli wystać po odbiór pakietu.
Ysannę skinęła głową.
- Chcesz, Ŝebym odzyskała zgubę, potwierdziła toŜsamość zdrajcy i złapała
rebelianckiego agenta, zgadza się?
Armand powstrzymał uśmiech. Ach, ta słynna pewność siebie rodziny Isardów...
- Masz zrobić, ile się da, w dość ograniczonym czasie - powiedział. - Zarządziłem
zamknięcie portów kosmicznych na Darkknell, ale wątpię, czy władze lokalne zdołają
na dłuŜej uszczelnić granice. Pamiętaj, Ŝe odzyskanie pakietu jest najwaŜniejszym
celem twojej misji.
Opowieści z Nowej Republiki 20
- W takim razie juŜ zabieram się do pracy - oznajmiła, wsuwając kartę do kieszeni
tuniki. - Wolno mi chyba wziąć ze sobą jednego z moich ochroniarzy?
- Skoro musisz... Ale niech to będzie ktoś, komu ufasz. I nie mów mu, czego
właściwie szukacie.
- Oczywiście - zgodziła się, wstając. - Zamówisz dla mnie statek kurierski?
- JuŜ czeka - odparł Armand. - Do zobaczenia i... Ŝyczę szczęścia.
Ysannc zaszczyciła go wątłym uśmiechem.
- Isardowie sami kreują sobie szczęście - przypomniała mu łagodnie. - Będziemy
w kontakcie.
Peter Schweighoffer, Craig Carey21
I N T E R L U D I U M
N A D A R K K N E L L
Michael A. Stackpole
Część druga
Hal Horn westchnął cięŜko. Przyglądał się, jak oficer Agencji Obrony Darkknell
studiuje uwaŜnie jego kartę identyfikacyjną, przepustki i nakazy aresztowania, które
przywiózł ze sobą. Odnosił wraŜenie, Ŝe kaŜdy biurokrata w Xakrei wpatruje się w te
same dokumenty z taką uwagą, jakby skanował dane i ładował całość wprost do
mózgu. Horn przybył na Darkknell, a przede wszystkim właśnie tu, do Xakrei, bo
legendarna niechęć do bezprawia i skrupulatność tutejszych urzędników czyniła ich
naturalnymi sprzymierzeńcami w poszukiwaniu Morandy Savich.
Teraz juŜ nie jestem tego pewien, pomyślał i spojrzał na szczupłego,
niewysokiego męŜczyznę.
- Przekona się pan, pułkowniku Nyroska, Ŝe moje pliki są w najlepszym porządku.
ZaleŜy mi tylko na jednym: Ŝeby postawił pan swoich ludzi na nogi i kazał im uwaŜać,
czy mój cel nie próbuje opuścić planety.
Nyroska zmruŜył ciemne oczy.
- Naturalnie zdaje pan sobie sprawę, inspektorze Horn, Ŝe nie ma pan na tym
terenie absolutnie Ŝadnej władzy.
- Tak, ale...
- I Ŝe choć chętnie współpracujemy z kolegami stróŜami prawa, to czasy Jedi
przemierzających galaktykę i ferujących wyroki we wszelkich moŜliwych konfliktach
dawno minęły.
- Rozumiem i to, pułkowniku. - Horn stanął bokiem, by jego wzrost i masa nie
wywoływały w tubylcu poczucia zagroŜenia. - A jeśli chodzi o wasze przepisy, to
oddałem blaster zaraz po lądowaniu. Jestem bezbronny.
- To się panu chwali, inspektorze. Myślę teŜ, Ŝe słusznie pan postąpił, przebierając
się w cywilny strój. Dzięki temu pańska obecność nie zostanie opacznie zrozumiana. -
Nyroska wcisnął klawisz notatnika, wysuwając kartę danych zawierającą dokumenty
Horna. Bawił się nią przez chwilę, po czym zwrócił Korelianinowi. - A pańska
zdobycz... ta Savich... to brutalny przestępca? Z jej akt nie wynika nic takiego...
Opowieści z Nowej Republiki 22
- Nie, sir. Po prostu jest dobra w uwalnianiu nieostroŜnych obywateli od cięŜaru
dóbr doczesnych.
- Złodziejka?
- Jedna z najlepszych.
Nyroska wstał gwałtownie i odsunął za siebie olbrzymie krzesło. Stojąc na tle
własnych mebli, pułkownik wydawał się komicznie wątłym osobnikiem. Jest niŜszy
nawet od Corrana! - pomyślał Hal i zapamiętał ten fakt, by uŜyć go jako argumentu,
gdy syn znowu będzie narzekał na swój nikczemny wzrost. Pułkownik machnął ręką w
stronę drzwi swojego biura.
Hal zamrugał nerwowo.
- To wszystko?
- Nie mamy juŜ o czym dyskutować.
- A co z alarmem dla słuŜb portowych?
Nyroska uśmiechnął się z politowaniem, wyszedł zza biurka i protekcjonalnie
poklepał Hala po plecach.
- Mój drogi inspektorze Horn, nasze słuŜby portowe są juŜ w stanie najwyŜszej
gotowości. Dostaliśmy polecenie od władz imperialnych, Ŝeby mieć oko na agentów
Rebelii. Sam pan widział, jak precyzyjnie działamy. To dlatego, Ŝe pasuje pan do
profilu, który nam przekazano. Zapewne wyobraŜa pan sobie, jak wiele czasu musimy
poświęcać na realizację Ŝądań Imperium. Dodam nazwisko Savich do listy
podejrzanych, ale jeśli nie zdoła pan powiązać czynów tej kobiety z działalnością
Rebeliantów, ta sprawa będzie mieć dla nas drugorzędne znaczenie.
Hal na moment przymknął oczy i bardzo powoli wypuścił powietrze. W ostatnich
latach galaktyka stanęła na głowie do tego stopnia, Ŝe prawie jej nie poznawał. Władze
Imperium miały obsesję na punkcie Rebelii, lecz choć na Korelii nie brakowało jej
sympatyków, to rzeczywistych agentów zdemaskowano tam bardzo niewielu. Hal
słyszał nawet pogłoski, Ŝe sam Garm Bel Iblis ma powiązania z Sojuszem, ale kładł je
raczej na karb normalnego chaosu informacyjnego towarzyszącego polityce. A teraz,
kiedy Bel Iblis nie Ŝyje, juŜ nie moŜe bronić się przed tego rodzaju kłamstwami.
Te same „kłamstwa” sprawiły jednak, Ŝe Hal, jak kaŜdy inny Korelianin, był teraz
uwaŜany za potencjalnego agenta Rebelii. I dlatego przez ten czas, gdy władze, do
których zwrócił się o pomoc w schwytaniu Morandy Savich, tak pieczołowicie badały
jego dane, kobieta mogła najspokojniej w świecie odlecieć dowolnym statkiem w
dowolnym kierunku. Swego czasu ludzie pokroju Nyroski skakaliby z radości, gdyby
mieli okazję zapolowania na kogoś o takiej reputacji, ale teraz, gdy Imperator rzucał
coraz większe siły do walki z Sojuszem, priorytety słuŜb bezpieczeństwa uległy
zmianie.
- Z łatwością mógłbym pana okłamać, pułkowniku Nyroska, mówiąc, Ŝe Savich
jest rebelianckim agentem, którego szukacie. - Hal powoli pokręcił głową. - Ale nie
jest, a przynajmniej nic mi nie wiadomo o jej kontaktach z Sojuszem.
- Dziękuję za uczciwość, inspektorze.
Hal zatrzymał się przy drzwiach i uniósł brew, spoglądając na pułkownika
piwnymi oczami.
Peter Schweighoffer, Craig Carey23
- Nie spodziewał się pan tego po Korelianinie?
- Spodziewam się wyłącznie tego, Ŝe będzie pan przestrzegał naszych praw,
inspektorze. - Nyroska wzruszył ramionami. - Ostatnio nie oczekuję uczciwości od
nikogo.
Korelianin zamyślił się na moment.
- W takim razie musimy mieć nadzieję, Ŝe wrócą stare czasy, kiedy ścigaliśmy
tych, którzy naprawdę popełniali przestępstwa. Dziękuję za pomoc. Dam panu znać,
kiedy znajdę Savich.
Ysanne Isard popatrzyła na swojego pomocnika, Trablera, który wreszcie wyszedł
z posterunku słuŜb granicznych.
- Co cię zatrzymało?- zapytała.
MęŜczyzna wzruszył potęŜnymi ramionami.
- Przypuszczam, Ŝe sprawdzali mój profil.
Omal nie warknęła, Ŝe nie płaci mu za przypuszczanie, ale ugryzła się w język.
Wybrała do tej misji Trablera dlatego, Ŝe był bezgranicznie lojalny wobec Imperium i
jeszcze dlatego, Ŝe widziała, jak gołymi rękami ukręcił kiedyś łeb pojmanemu
Ithorianinowi. Jest tutaj tylko dlatego, Ŝe ma duŜo mięśni, pomyślała. Zrobi to, co mu
kaŜę, i wtedy, kiedy mu kaŜę. Jasne włosy i koreliańskie pochodzenie, wynikające z
fałszywej karty identyfikacyjnej, musiały zwrócić uwagę tutejszego systemu
profilującego. Nadgorliwość miejscowych urzędników moŜe tylko spowolnić nasze
działania, więc lepiej nie nawiązywać z nimi oficjalnych kontaktów.
- Nie szkodzi. Zaraz przyprowadzą nam śmigacz. Na pewno znasz okolicę?
- Przestudiowałem tutejsze mapy; zresztą w razie czego mam jeszcze notes
elektroniczny.
- Dobrze. - Ysanne ruszyła przodem w stronę wyjścia z portu kosmicznego.
Pierwsza dotarła do męŜczyzny stojącego przy śmigaczu do wynajęcia, który trzymał
tabliczkę z napisem „Glasc”, czyli z jej fałszywym nazwiskiem. Oboje z Trablerem
okazali mu identyfikatory, po czym zasiedli w kabinie maszyny - ochroniarz za sterami,
a Ysanne na tylnej kanapie.
Isard włączyła notes.
- Mam dane o półświatku Xakrei, aktualizowane na bieŜąco na podstawie
lokalnych akt. Ten Rebeliant na pewno będzie szukał schronienia pośród tutejszych
szumowin, więc od nich zaczniemy. MoŜliwe, Ŝe potrzebna mu nowa toŜsamość, a
miejsc, w których oferuje się takie usługi, jest tu bardzo niewiele. Odwiedzimy je
wszystkie.
- Jak pani sobie Ŝyczy, agencie specjalny Isard.
- Jeden z adresów to East Ryloth Street, a drugi - Palpatine Parkway. Do którego
mamy bliŜej?
- Raczej Ryloth Street. - Trabler spojrzał w lusterko. - Jedziemy tam?
- Jasne. - Ysanne uśmiechnęła się chłodno do odbicia jego oczu. - Ktokolwiek
sprzeda mu nową toŜsamość, sprzeda nam jego samego. Naprzód. Przed nami wielkie
zakupy.
Opowieści z Nowej Republiki 24
Hal podziękował kierowcy lewitaksówki i dał mu napiwek wysokości połowy
naleŜności za kurs.
- Rzeczywiście, to jest to - powiedział. - East Ryloth Street 24335. Właśnie tu
chciałem dotrzeć.
Devaronianin rozejrzał się po zapuszczonej okolicy i zmierzył Horna wzrokiem.
- West Ryloth byłaby dla ciebie bardziej odpowiednim miejscem, przyjacielu.
Hal pokręcił głową i wskazał kciukiem na sklep ze starociami.
- Arky to mój stary kumpel - powiedział, mrugając konspiracyjnie do taksiarza. -
A ty nigdy mnie nie widziałeś, prawda?
- Jasne, bracie. Nigdy w Ŝyciu.
Korelianin wysiadł i z trzaskiem zamknął drzwi. Odczekał, aŜ pojazd odleci, po
czym przeskoczył nad stertą śmieci i ruszył w stronę transparistalowych drzwi sklepu.
Jak głosił wymalowany na nich napis, było to Imperium Zapomnianych Skarbów
Arky’ego. Hal podejrzewał, Ŝe „zapomniane” były głównie dlatego, iŜ nikt nie zawracał
sobie głowy wygrzebywaniem ich spod narastającej warstwy kurzu. Przedmioty
ułoŜone na wystawie, spłowiałe i spękane od słońca, zdecydowanie nie zachęcały
przechodniów do odwiedzania Imperium.
Co nie znaczy, Ŝe widuje się tu wielu przechodniów, pomyślał Hal. Otworzył
drzwi i błyskawicznie rozejrzał się po wnętrzu. Jedyny klient rupieciami spojrzał na
niego przelotnie, po czym odwrócił się, jakby bardzo mu zaleŜało na ukryciu przed
wchodzącym własnej twarzy. Jego zachowanie być moŜe zdziwiłoby Hala, gdyby nie
to, Ŝe bardziej interesowała go reakcja Arky’ego, który zbladł, gdy tylko rozpoznał
Horna.
- Seb Arcos, cóŜ za niespodzianka - odezwał się lekkim tonem oficer StraŜy
Ochrony Korelii. - O ile pamiętam, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, właśnie
wygrałeś darmową wycieczkę na Kessel.
Seb Arkos parsknął cicho. Wzrostem dorównywał Halowi, a jego chude jak
szkielet ciało pasowało jak ulał do zgryźliwego tonu.
- Owszem, ale kopanie błyszczostymu to nie moja specjalność. Nie za daleko się
zapuściłeś, agenciku?
- Ranisz mnie, Arky. Przeleciałem taki kawał drogi, Ŝeby cię zobaczyć, a ty
traktujesz mnie jak wroga. - Hal przespacerował się po sklepie, ale zauwaŜył same
rupiecie. JuŜ byłby to skwitował złośliwą uwagą, ale przypomniał sobie, Ŝe jego Ŝona
potrafiła wygrzebać w takich miejscach prawdziwe skarby. - Przerzuciłeś się na antyki,
czy moŜe twoje delikatne ręce nadal produkują najlepsze podróbki dokumentów
identyfikacyjnych i tranzytowych, jakie widziała galaktyka?
Przelotny uśmiech zdradził Arky’ego, ale handlarz szybko zamaskował go
ponurym skrzywieniem ust.
- Jestem czysty.
Hal niewinnie rozłoŜył ręce.
- Spokojnie, tutejsi gliniarze nie są moimi kumplami.
- Ale szukasz przyjaciela, prawda?
Peter Schweighoffer, Craig Carey25
- Kogoś, do kogo czuję to samo, co do ciebie, Arky. - Hal wyjął z kieszeni
statyczny holograf Morandy Savich i podsunął go fałszerzowi przed oczy. - Moranda
Savich. Widziałeś ją?
Moranda Savich? - Chudzielec postukał kościstym palcem o podbródek. -
Moranda Savich...
Hal wskazał kciukiem samotnego klienta.
- Chcesz, Ŝebym zaczął pytać gości twojego Imperium?
Błękitne oczy Arky’ego rozszerzyły się ze strachu.
- Nie ma potrzeby. Widziałem ją... w okolicy.
- Kupiła twoje usługi?
Właściciel sklepu potrząsnął głową.
- Nie. Nie chciała lewych dokumentów.
Hal wyczuł fałsz w jego głosie.
- Nie próbuj serwować mi prawdy w zbyt cienkich plasterkach, Arky.
Rozmawialiście o przemyceniu jej poza planetę, zgadza się? A po drodze pomyślałeś,
Ŝe naciągniesz ją na kupienie fałszywych danych?
Oczy chudzielca zwęziły się, a kosmyk białych włosów opadł mu na czoło.
- Dobra, powiem, jak było. Rozmawialiśmy. Ona chce zniknąć... z twojego
powodu. Robi się bardzo niecierpliwa.
- A ty powiesz mi, kiedy znowu masz się z nią spotkać?
Arky uniósł głowę.
- Słuchaj no, Horn, dobrze wiesz, Ŝe nie gram w ten sposób. Załatwiłeś mnie tak,
Ŝe wylądowałem na Kessel razem z Boosterem i całą resztą, ale ja ich nie
zvaderowałem, prawda? Byłem lojalny wobec nich.
Hal wzruszył ramionami i skrzyŜował ręce na piersiach.
- Świetnie. Mogę tu zaczekać aŜ do skutku. Będziemy partnerami w interesach,
Arky. Ja będę tym cichym partnerem, sprawdzającym wszystkich twoich klientów, do
czasu, aŜ staniesz się rozmowniejszy.
Arky popatrzył na niego i potarł ręką nos.
- No dobra. MoŜliwe, Ŝe ma tu wpaść. MoŜliwe, Ŝe niedługo.
Inspektor KorSeku skinął głową.
- W porządku. Zaczekam.
- Ale na zewnątrz, jasne?
Hal spojrzał na jedynego klienta, wciąŜ kręcącego się po sklepie Arky’ego i
zauwaŜył kobietę zbliŜającą się do drzwi.
- Jasne. Zdaje się, Ŝe robi się tłoczno. Poczekam na zewnątrz. Savich mnie nie
zobaczy i nie będzie wiedzieć, Ŝe to twoja robota.
Po drugiej stronie okrytej cieniem ulicy Moranda Savich uderzyła otwartą dłonią
w mur. Seb Arkos był jedynym handlarzem, który w ogóle chciał z nią rozmawiać -
pozostałych wystraszyła imperialna blokada. Oczywiście nie trzeba być geniuszem,
Ŝeby wiedzieć, Ŝe emigrant z Korelii nie będzie miał dość rozumu, by bać się Imperiali.
Władze lokalne były tak spętane własnymi przepisami, Ŝe ich funkcjonariusze musieli
Opowieści z Nowej Republiki 26
wypełnić kilobajty formularzy, nim wolno im było sięgnąć po blaster. Imperiale to co
innego - podobno dostają premię za oszczędzenie państwu kosztów procesowych.
Savich chciała wyrwać się z Xakrei tak szybko, jak to tylko moŜliwe. Spotkanie z
Sebem Arkosem poprzedniego wieczoru było niespodziewanym uśmiechem fortuny.
Uśmiechem, który zdąŜył juŜ zgasnąć, pomyślała. Bo kiedy szła do sklepu Arky’ego,
by dobić targu, z lewitaksówki wyskoczył Hal Horn we własnej osobie - wielki jak
Ŝycie i cholernie bliski; zbyt bliski, by mogła czuć się bezpiecznie.
Jak do tej pory to była jego największa szansa, pomyślała. Jeszcze minuta, a
złapałby mnie w tym sklepie... Moranda uśmiechnęła się lekko. Widać fortuna jeszcze
nie całkiem ją opuściła.
UłoŜenie kawałków układanki, obrazującej sytuację w Xakrei, nie zajęło jej wiele
czasu. UŜyła własnego notesu elektronicznego, by zajrzeć w karty danych, które
ukradła, ale okazało się, Ŝe są zakodowane. Choć nie była slicerem pierwszej wody,
znała kilka prostych sztuczek, toteŜ udało jej się ustalić, Ŝe szyfr był oparty na
solidnych kodach imperialnych. Biorąc pod uwagę fakt, Ŝe w pakiecie znajdowało się
osiem kart, załoŜyła, Ŝe ma przed sobą obszerne archiwum plików wojskowych - bo
właśnie militarne skojarzenia budził w niej kurier, którego obrobiła. A jedynymi
ludźmi, których mogły zainteresować tego typu dane, byli wrogowie Imperium -
Rebelianci. Blokada portu kosmicznego i związana z nią nagonka na agentów Sojuszu
tylko potwierdziły jej przypuszczenia.
A to oznaczało nowy problem, przy którym kłopoty z Halem Hornem schodziły
zdecydowanie na drugi plan. Moranda słyszała sporo plotek o Rebelii - niektóre
puszczała mimo uszu, inne budziły w niej zdziwienie - ale generalnie starała się nie
angaŜować w tę sprawę. W jej fachu to, czyja twarz znajdowała się na monetach, nie
miało większego znaczenia. WaŜne było, czy w ogóle są jakieś monety, które moŜna
ukraść. śadna władza nie patrzyłaby przychylnym okiem na jej poczynania, czy to
imperialna, czy lokalna, czy ta, którą chcieli ustanowić Rebelianci. Wszyscy oni bawią
się w ustalanie praw; ja wolę je łamać, zdecydowała.
Teraz, kiedy w jej posiadaniu znalazły się wojskowe sekrety, lokalne i imperialne
organa ścigania mogły zacząć ją traktować jako agentkę Sojuszu. Wprawdzie nie miała
pojęcia, czy pogłoski o tym, co Imperiale robią z pojmanymi Rebeliantami, są
prawdziwe, ale zdecydowanie wolała długi pobyt na Kessel niŜ to, co słyszała na ten
temat. Dalsze przetrzymywanie pakietu danych nie było więc najszczęśliwszym
pomysłem i dobrze o tym wiedziała. Postanowiła, Ŝe pozbędzie się go przy pierwszej
okazji.
Poczuła jego cięŜar w kieszeni kurtki, gdy kucnęła, a pakiet uderzył o jej udo.
Wiedziała, Ŝe ktoś zapłaciłby mnóstwo pieniędzy, Ŝeby odzyskać te karty - moŜe nawet
tyle, Ŝe Hal Horn nigdy nie zapuściłby się za nią w odległe zakątki galaktyki, które
zechciałaby odwiedzić. MoŜe więc posiadanie trefnego towaru nie było tak wielkim
ryzykiem, dopóki istniała równowaga. W razie jej zachwiania zawsze przecieŜ mogła
po prostu pozbyć się niebezpiecznego łupu.
I tak właśnie zrobię, doszła do wniosku.
Peter Schweighoffer, Craig Carey27
Uśmiech zniknął z jej ust, kiedy zauwaŜyła kobietę wysiadającą z zaparkowanego
opodal śmigacza. Przednia tablica rejestracyjna maszyny miała oznaczenia
wypoŜyczalni, a całość wyglądała stanowczo zbyt dobrze, jak na tę część Xakrei -
chyba Ŝe pojazd przyprowadził złodziej, który zamierzał właśnie tu rozebrać go na
części. Kobieta zamieniła kilka słów z kierowcą, po czym ruszyła w stronę sklepu
Arky’ego.
Choć nieznajoma miała na sobie cywilne ubranie, Moranda od razu wiedziała, Ŝe
ma do czynienia z kimś, kto przybył prosto z Centrum, a najprawdopodobniej z
dowództwa Wywiadu Imperialnego. Krój stroju jednoznacznie wskazywał na
pochodzenie kobiety, a dumne uniesienie podbródka w chwili, gdy mijała cięŜko
opartego o mur amatora błyszczostymu, na przynaleŜność do słuŜb specjalnych
Imperium. Idzie prosto do Arky’ego, pomyślała Moranda, więc jest z Wywiadu, a to
oznacza, Ŝe jestem w głębokim bagnie.
Ysanne Isard zmarszczyła nos, wdychając cięŜki zapach unoszący się w sklepie.
Musnęła palcami statuetkę wyobraŜającą kota, wyrzeźbioną z ithoriańskiego drewna
toal, i natychmiast dyskretnie otrzepała dłonie, by usunąć z nich kurz. Przy okazji
obejrzała sobie wnętrze sklepu i trzech przebywających w nim męŜczyzn. Rozpoznała
tylko Seba Arkosa, bo miała jego akta w pamięci swojego notatnika. ToŜsamości
dwóch pozostałych nie rozpoznała, dopóki większy z nich, pogrąŜony w rozmowie z
Arkosem, nie spojrzał na nią.
Horn, Korelianin, odgadła. Z KorSeku, o ile dane, które przeglądałam, były
precyzyjne. Zastanowił ją fakt, Ŝe ktoś, kto dopiero co przybył do Xakrei, pojawił się
tak szybko w miejscu znanym jako rebeliancki punkt kontaktowy. Chyba Ŝe - podobnie
jak Bel Iblis - sam jest Rebeliantem. Ysanne zmarszczyła brwi. W danych Horna nie
było wzmianki o jego sympatii dla Sojuszu. Pamiętała tylko, Ŝe jego ojciec, wysoko
postawiony funkcjonariusz KorSeku, zbierał pochlebne opinie za wyjątkowe
osiągnięcia w tępieniu Rycerzy Jedi.
Odwróciła się, by obejrzeć z bliska brudną, weequayską brodoharfę - wiedziała
doskonale, Ŝe instrument nigdy nie zagra bez pasującego do niego młoteczka
akordowego - i uniosła komlink na wysokość ust. Szeptem poleciła Trablerowi, by
podprowadził śmigacz pod drzwi sklepu. Upewniła się spojrzeniem, Ŝe podwładny
wykonał polecenie, wsunęła komunikator do kieszeni i spręŜystym krokiem podeszła
do Hala Horna.
- Inspektor Horn? Katya Glasc, SłuŜba Bezpieczeństwa Darkknell.
Na twarzy Arkosa pojawił się złośliwy uśmiech.
- Kłopoty, inspektorze?
Horn pokręcił głową.
- Raczej nie. Mylę się, agencie Glasc?
Wprawdzie Horn nie dorównywał wzrostem Trablerowi, za to był potęŜnie
zbudowany i miał sto razy tyle inteligencji co ochroniarz Isard. Brązowe włosy strzygł
krótko, konserwatywnie, nie wstydząc się siwych pasemek zdobiących skronie. Ysanne
Opowieści z Nowej Republiki 28
podejrzewała, Ŝe jest o jakieś sześć lat starszy od niej i uwaŜa się za porządnego
człowieka. Co oznacza, Ŝe moŜe być bardzo przydatny lub bardzo niebezpieczny.
- To zaleŜy. Proszę o pański identyfikator.
Horn ostroŜnie wyciągnął kartę z kieszeni kurtki, a Isard wsunęła ją w szczelinę
notatnika. Przez chwilę czytała dane osobowe i treść nakazów aresztowania, a potem
skinęła głową i zwróciła kartę.
- Chciałam się upewnić. Proszą wybaczyć ostroŜność... MoŜliwe, Ŝe będziemy
musieli włączyć się w pańskie śledztwo... - Uniosła głowę i zmarszczyła brwi. - Choć
moŜe to nie najlepsze miejsce na dyskutowanie o takich sprawach. Jeśli nie ma pan nic
przeciwko temu, mój śmigacz czeka na zewnątrz.
Horn spojrzał na nią uwaŜnie.
- Znaleźliście Savich?
- Znaleźliśmy dowody jej obecności. Wolałabym wyjaśnić panu szczegóły na
osobności. - Agentka wzięła go pod ramię i popchnęła w stronę wyjścia, na tyle lekko,
by odebrał to jako zaproszenie, a nie rozkaz.
Korelianin powoli skinął głową.
- Wasz świat, wasze zasady - powiedział, odwrócił się i wycelował palec w stronę
fałszerza. - Nie zawiedź mnie, Arky.
- Jasne, Horn - odparł kpiąco chudzielec. - Poproszę, Ŝeby tu na ciebie poczekała.
MoŜesz na mnie polegać.
Gdy Isard wyprowadzała Hala Horna ze sklepu, Garm Bel Iblis z trudem
opanował drŜenie całego ciała. Po drodze do Imperium Arkosa zachowywał taką
ostroŜność, Ŝe kiedy zjawił się tu Horn, był całkowicie pewien, Ŝe to pułapka. Fałszerz
natychmiast rozpoznał inspektora i mruknął: „Na sczerniałe kości Imperatora, KorSek
tutaj?”. Bel Iblis o mało nie rzucił się do ucieczki, gdy Horn przechodził obok, ale
przybysz obdarzył go tylko przelotnym spojrzeniem.
Podczas rozmowy inspektora z fałszerzem senator odpręŜył się nieco. Nadal nie
miał dowodu na to, Ŝe go szukają i Ŝe ktokolwiek wie, iŜ przeŜył. Anonimowość
domniemanego nieboszczyka dała mu więc szansę na swobodne działanie, lecz nie miał
pojęcia, jak długo moŜe potrwać ten korzystny stan. Miał nadzieję, Ŝe Arkos wystawi
mu fałszywe dokumenty, które umoŜliwią mu dalsze poszukiwanie złodziejki na
Darkknell, a moŜe nawet będzie pośredniczył w ewentualnej wymianie.
Bel Iblis rozwaŜał i taką moŜliwość, Ŝe Horn jest agentem Rebelii, przysłanym na
Darkknell przez Baila Organę i Mon Mothmę, by przejąć pakiet danych. Przywódcy
Sojuszu nie wiedzieli przecieŜ, Ŝe koreliański senator nie tylko uniknął śmierci, ale teŜ
postanowił samodzielnie odebrać przesyłkę. Nie miał pojęcia, czy Horn naprawdę jest
Rebeliantem, i szczerze podziwiał skuteczny system komórkowy, dzięki któremu
waŜne dla organizacji informacje były znane tylko wąskiemu gronu osób. Przez chwilę
wahał się, niemal gotów ujawnić inspektorowi swą toŜsamość, ale pytania, które padały
pod adresem Arkosa, sprawiły, Ŝe postanowił zaczekać.
Senator uśmiechnął się w duchu, słysząc, jak Horn obrabia fałszerza. Jednym z
najbardziej irytujących zadań Bela Iblisa jako przedstawiciela Korelii była walka z
Peter Schweighoffer, Craig Carey29
reputacją, której przysporzyli systemowi znani przemytnicy. Większość Korelian to
byli uczciwi ludzie, jednak oceniano ich niemal wyłącznie przez pryzmat dokonań
przestępców. Bel Iblis nie znał osobiście Hala Horna, za to spotkał wielu jemu
podobnych - ludzi, którzy cięŜko pracowali na dobre imię Korelii. To dlatego
uśmiechał się, widząc oddanie, z jakim Horn wykonuje swój zawód.
Przestał się uśmiechać, gdy zjawiła się Ysanne Isard, którą widział wcześniej
tylko raz, na przyjęciu dla funkcjonariuszy Imperium, przytuloną do ojca. Bel Iblis nie
znosił Armanda Isarda. Mały, ruchliwy człowieczek o stalowych oczach sprawiał, Ŝe
senator czuł się przy nim jak niezdara. Isard bezlitośnie tropił i niszczył komórki
Rebelii - i te prawdziwe, i te wymyślone. Ysanne, w której oczach mieszały się ogień i
lód, odziedziczyła po ojcu skłonność do konsekwentnego realizowania jednego celu; w
dodatku kierowała się przy tym przywiązaniem do Imperatora. Jej obecność na
Darkknell oznaczała, Ŝe słuŜby specjalne juŜ wiedzą o kradzieŜy danych i Ŝe Armand
Isard nie szczędzi środków i starań, by pakiet powrócił we właściwe ręce.
Senator poczuł zimny dreszcz, gdy zdał sobie sprawę, Ŝe niewątpliwie to właśnie
Armand Isard wydał rozkaz zamordowania jego rodziny i omal nie zadał śmierci jemu
samemu. Dłonie Bela Iblisa zacisnęły się w pięści... i na tym koniec. Nie zadał Ysanne
Isard morderczego ciosu, choć szczerze tego pragnął. Nawet gdybym ją zabił, pomyślał,
nie zranię jej ojca. Zresztą jego śmierć nie jest tu najwaŜniejsza. Pakiet, którego ona
szuka, pomoŜe zniszczyć Imperium. A kiedy to zrobimy, juŜ nigdy nie będzie w
galaktyce miejsca dla Armandów Isardów czy Imperatorów.
Bel Iblis zapanował nad gniewem i odwrócił się, by zobaczyć, jak drzwi zamykają
się za Isard i Hornem.
- No, Arkos, mamy coraz mniej czasu na sfinalizowanie interesu. Chyba
powinniśmy skończyć, zanim wpadnie tu Imperator we własnej osobie, nie sądzisz?
Obserwując hamujący przed wystawą sklepową śmigacz, Moranda Savich czuła
się tak, jakby silna pięść zaciskała się wokół jej serca. Przez lata udawało jej się unikać
kontaktów ze słuŜbami Imperium, co nie oznaczało, Ŝe nie orientowała się w metodach
działania wroga. Agenci Wywiadu Imperialnego z zasady zarzucali szerokie sieci, gdy
próbowali złowić zdobycz. A skoro w centralnym punkcie pajęczyny dostrzegła pająka,
to znaczy, Ŝe nieprzyjaciele zbliŜają się ze wszystkich stron.
A to oznacza, Ŝe złapią mnie z trefnym towarem w kieszeni, pomyślała. Znowu
poczuła przemoŜną chęć wyrzucenia pakietu danych. Sięgając po niego, zauwaŜyła, Ŝe
szyba w drzwiczkach kierowcy zsunęła się w dół. Osiłek siedzący za sterami rozejrzał
się, czy nikt nie widzi, po czym zaczął przeglądać się w lusterku wstecznym. Ten
przejaw bardzo ludzkiej próŜności pomógł Morandzie otrząsnąć się z paniki i podsunął
pewien plan.
Wyciągnęła pakiet z kieszeni, złamała go i wydobyła osiem kart danych. UłoŜyła
je w zgrabny stosik i ukryła pod tylną ścianką elektronicznego notatnika. Wyprostowała
się, obciągnęła poły kurtki i śmiało pomaszerowała w kierunku śmigacza. Po drodze
kilkakrotnie zerkała na mapę w otwartym notatniku; uwaŜnie rozglądała się przy tym
dookoła i marszczyła brwi w zakłopotaniu.
Opowieści z Nowej Republiki 30
ZbliŜyła się na odległość trzech metrów, zanim kierowca wreszcie ją zauwaŜył, a
wtedy machnęła notatnikiem w jego stronę.
- Przepraszam pana, ale chyba się zgubiłam. PomoŜe mi pan?
MęŜczyzna rozluźnił się.
- Tak, chyba tak.
Moranda pochyliła się nad nim z uśmiechem. PrzełoŜyła notatnik z lewej do
prawej ręki i machnęła nim w stronę podobnego urządzenia, umocowanego do deski
rozdzielczej.
- Nasze mapy wyglądają inaczej.
Kierowca pochylił się nad jej planem miasta, po czym przeniósł wzrok na swój.
Moranda skrzyŜowała ramiona i jedną po drugiej, delikatnie wsunęła karty w szczelinę
okna śmigacza. Chrząknęła raz i drugi, by zamaskować cichy odgłos opadających
płytek z tworzywa. Była pewna, Ŝe jeśli kierowca coś usłyszał, wziął to za stukot
klawiszy notatnika.
MęŜczyzna zwrócił jej urządzenie.
- Rzecz w tym, Ŝe jesteśmy na East Ryloth Street. Pani mapa pokazuje West
Ryloth Street. Zboczyła pani z trasy o pięć kilometrów; nic dziwnego, Ŝe nie wie pani,
gdzie jest.
- Och, dziękuję panu bardzo. - Moranda spojrzała uwaŜnie na ekran, potrząsnęła
głową i uśmiechnęła się. - Naprawdę ogromnie mi pan pomógł. - Odwróciła się tyłem
do pojazdu i ruszyła w stronę, z której przyszła, z największym trudem powstrzymując
wybuch śmiechu. Zdobycz, po którą tamten przybył, jest o dziesięć centymetrów od
niego, a on nie ma o tym pojęcia.
Nie mogła odmówić sobie tej przyjemności; na środku ulicy obróciła się na pięcie,
by wrócić i jeszcze raz podziękować męŜczyźnie. Gdy uniosła głowę i spojrzała przed
siebie, napotkała wzrok Hala Horna.
Widok Morandy Savich, kręcącej piruet na środku ulicy niczym mała
dziewczynka, zelektryzował Horna. Chciał pobiec w jej kierunku, ale agentka SłuŜby
Bezpieczeństwa Darkknell wbiła palce w jego ramię. Moranda zdąŜyła się rzucić do
ucieczki, gdy Hal spojrzał na swoją towarzyszkę.
- Zwieje mi - zauwaŜył.
- Trabler - warknęła kobieta. - Bierz ją.
Drzwi śmigacza otworzyły się z rozmachem, a ze środka wyskoczył masywny
męŜczyzna. Sięgał głową ponad dach maszyny, a blaster, wydobyty zza pazuchy,
wydawał się w jego dłoni śmiesznie mały. Korelianin rozpoznał broń - Luxan
Penetrator, chętnie uŜywany głównie ze względu na to, Ŝe łatwo było go ukryć i Ŝe miał
sporą siłę raŜenia. Większość modeli tego typu w ogóle nie była wyposaŜona w
przełącznik na tryb ogłuszania. Pamięć o tym, w połączeniu z naprawdę groźnym
wyglądem męŜczyzny, pchnęła Hala do działania.
Koncentrował się przez sekundą, a potem wykonał sztuczkę, której ojciec nauczył
go dawno temu - jeszcze przed Wojnami Klonów i pojawieniem się łowców Jedi:
przeniósł swoją świadomość do umysłu Trablera. Patrząc jego oczami, obserwował, jak
Peter Schweighoffer, Craig Carey31
penetrator unosi się i bierze na cel plecy Morandy Savich. Widząc, jak Trabler
prowadzi swoją ofiarę na celowniku, zrozumiał, Ŝe kobieta nie ma szans na dotarcie do
bezpiecznego zaułka.
Hal sięgnął do wewnętrznych pokładów Mocy i wysłał do umysłu Trablera
zamglony obraz Morandy.
Trabler zacisnął palec na języku spustowym. Czerwonozłota wiązka trafiła w bark
Morandy, o ułamek sekundy za wcześnie, by kobieta zdąŜyła zniknąć za rogiem. Hal
usłyszał jej krzyk i zobaczył, Ŝe pada na stertę gruzu. Ruszył w jej stronę, ale Isard
znowu go zatrzymała.
Hal strząsnął jej rękę.
- Co pani wyrabia? Savich jest martwa, a co najmniej cięŜko ranna. Muszę
sprawdzić, co z nią.
Oczy agentki zwęziły się. Choć kaŜde było innego koloru, oba spoglądały na
Horna jadowicie.
- Lokalna policja znajdzie ciało i odwiezie do kostnicy. My mamy waŜniejsze
sprawy na głowie.
Hal zmarszczył czoło w nadziei, Ŝe uda mu się wyczuć, w jakim stanie jest
Savich. Niestety, uŜycie Mocy pozbawiło go sił - minęło zbyt wiele czasu od chwili,
gdy po raz ostatni próbował tak aktywnego działania i wyraźnie wyszedł z wprawy. Był
osłabiony do tego stopnia, Ŝe nie wyczuł nawet groźnej aury, którą musiał roztaczać
Trabler, który odwrócił się i wycelował blaster w Korelianina.
- Co tu jest grane? - zapytał.
Glasc skrzywiła się.
- Nie mogłam powiedzieć panu w sklepie, ale w okolicy działa rebeliancki agent.
PomoŜe nam go pan zlokalizować.
- Wyciągnęła mnie pani na ulicę, bo podobno miała jakieś informacje w mojej
sprawie, a skończyło się na tym, Ŝe pani człowiek zastrzelił mi podejrzaną. Nie
przyleciałem tu, Ŝeby polować na Rebeliantów.
Podbródek kobiety uniósł się nieznacznie.
- Ale jest pan lojalny wobec Imperium, prawda?
- SłuŜę w KorSeku, Ŝeby utrzymać panujący porządek, a więc tak, jestem lojalny
wobec Imperium.
Glasc rozluźniła się nieco, a jej głos przeszedł w konspiracyjny szept.
- W szeregach SłuŜby Bezpieczeństwa Darkknell są ludzie, których lojalność
budzi wątpliwości; to dlatego moje śledztwo napotyka wciąŜ przeszkody. Muszę więc
skorzystać z pomocy kogoś z zewnątrz, czyli pana, Ŝeby wreszcie ruszyć z miejsca.
Wiem, Ŝe to nieortodoksyjna metoda działania, ale pan z pewnością sam nieraz
korzystał z nietypowych środków.
- Bywało, ale wciąŜ nie rozumiem, dlaczego miałoby mnie to obchodzić. - Hal
pokręcił głową. - Przyczyna mojej wizyty na tej planecie leŜy tam, na stercie kamieni.
- MoŜe i tak, ale Rebeliant, którego ścigamy, jest zamieszany w zabójstwo
senatora Garma Bela Iblisa i jego rodziny. - Głos kobiety brzmiał teraz bardzo
powaŜnie. - W swoim przemówieniu senator zamierzał potępić Rebelię. Zamordowano
Opowieści z Nowej Republiki 32
go, by nie mógł tego zrobić. Sądziłam, Ŝe pan, jako Korelianin, chętnie pomoŜe nam w
schwytaniu zabójcy.
Hal poczuł dreszcz na plecach. Podobnie jak obojętność, z jaką Trabler zastrzelił
Morandę - choć przecieŜ Ŝaden sędzia nie wydał na nią wyroku śmierci - tak i myśl o
zamachowcu, który zabija setki ludzi, by dopaść swoją ofiarę, napawała go odrazą.
JeŜeli zabójca senatora jest tutaj, musi zostać schwytany i osądzony. Bel Iblis pochodził
z Korelii. Jestem mu to winien, pomyślał.
Inspektor KorSeku skinął głową.
- Zgoda. Wchodzę w to. Ale koniec ze strzelaniem bez namysłu - dodał, celując
palcem wskazującym w Trablera. - JeŜeli wasz podejrzany faktycznie zamordował Bela
Iblisa, to przede wszystkim chcemy z nim porozmawiać i usłyszeć, kto jeszcze
zamieszany jest w tę całą Rebelię. Jasne?
Glasc skinęła głową i otworzyła tylne drzwi śmigacza.
- Proszę, inspektorze Horn. Dzięki panu zdobycz na pewno nie wymknie nam się
z rąk.
Gdy śmigacz zniknął z pola widzenia, Bel Iblis wypadł ze sklepu i pognał na
drugą stronę ulicy. Widział, jak z zimną krwią zamordowano tę kobietę i choć nigdy nie
wątpił, do czego jest zdolna Ysanne Isard, to jednak oglądanie wszystkiego na własne
oczy było czymś zupełnie innym. Kiedy dobiegł do zaułka, ujrzał plamę krwi i przez
chwilę miał szalone wraŜenie, Ŝe na końcu czerwonego śladu zobaczy Ŝonę.
Ale ona nie Ŝyje. Biedna Arrianyo, zginęłaś za sprawę, w którą nawet nie
wierzyłaś, pomyślał gorzko. Z trudem przełknął ślinę, spojrzał w głąb bocznej uliczki i
zauwaŜył kobietę opartą cięŜko o ścianą. Jej prawe ramię zwisało bezwładnie, a rękaw
był przesiąknięty krwią. Lewą ręką próbowała uruchomić zapalniczkę, a w kąciku jej
ust tkwiło cygaro.
Kobieta popatrzyła na niego i uśmiechnęła się.
- Masz ogień, kolego? - zapytała, przewróciła oczami i cięŜko zwaliła się na
ziemię.
Senator podbiegł do niej i przykucnął. Jedyną zaletą postrzału z penetratora jest to,
Ŝe jego zwarta wiązka zostawia małą dziurkę. Bel Iblis dostrzegł dość brzydką ranę
wlotową i znacznie mniejszy otwór wylotowy z przodu. Zdjął płaszcz i owinął nim
rany, po czym wziął postrzeloną na ręce i ruszył w stronę sklepu Arkosa.
Przypomniał sobie, Ŝe kobietą, którą po raz ostatni niósł w taki sposób, była jego
Ŝona - kilka lat wcześniej, podczas zachowanego w tajemnicy wyjazdu z okazji
rocznicy ślubu. Było cudownie, bo obojgu udało się oderwać od obowiązków. Obiecali
sobie, Ŝe wkrótce powtórzą to małe szaleństwo. Rzeczywiście, wkrótce.
Rysy Bela Iblisa stwardniały. Straciłem ją przez Imperium, pomyślał. Nie stracę
nikogo więcej. Wiedział jednak, Ŝe biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej znalazła się
Rebelia, takie deklaracje raczej nie miały sensu. Ale przynajmniej nie stracę tej kobiety,
zadecydował. MoŜe nie ratuję galaktyki, ale chociaŜ jakąś jej cząstkę. Na razie tyle
musi mi wystarczyć.
Podniósł wzrok i zobaczył, Ŝe Arkos otwiera mu drzwi.
Peter Schweighoffer, Craig Carey33
- Trzeba jak najszybciej sprowadzić pomoc medyczną. Tamta kobieta... to była
Ysanne Isard, prosto z Centrum, z Wywiadu Imperialnego.
- Skoro tu trafiła, to... - PrzeraŜony Arkos urwał w pół zdania.
Senator postarał się, by jego głos zabrzmiał twardo.
- Trzymaj ze mną, Arkos. Ona nie jest niezwycięŜona. Pamiętaj, Ŝe prawie się o
mnie otarła, a kazała zastrzelić kogoś, kto nie ma nic wspólnego z naszą sprawą.
Arkos zamyślił się na moment, po czym skinął głową.
- Racja. Dzięki.
- Drobiazg. Bierzmy się do roboty. - Bel Iblis uśmiechnął się. - Prędzej czy
później Isard się zorientuje, Ŝe powinna wrócić i porozmawiać z tobą. Zanim to nastąpi,
musimy zakończyć nasze sprawy. A kiedy znowu nas odwiedzi, przywitamy ją
śmiechem.
Opowieści z Nowej Republiki 34
I N T E R L U D I U M
N A D A R K K N E L L
Michael A. Stackpole
Część trzecia
Popołudnie spędzone z agentką Glasc i jej pomocnikiem Trablerem uświadomiło
Halowi Hornowi jedną rzecz: bez względu na to, jak efektywne było ich śledztwo, tych
dwoje z pewnością nie naleŜało do SłuŜby Bezpieczeństwa Darkknell; nawet do
wydziału wewnętrznego, czy jak go tam zwano na tej planecie. Owszem, mają w sobie
tę arogancję, której spodziewałbym się po szpiclach z wewnętrznego, pomyślał, ale
powinni okazywać ją zhuttowanym glinom, a nie cywilom.
Glasc woziła Hala z miejsca na miejsce, twierdząc, Ŝe to prawdopodobne skrzynki
kontaktowe Rebeliantów. Większość z nich stanowiły zapyziałe dziury w stylu sklepiku
Arky’ego, ale trafiło się i kilka porządniejszych, większych lokali, połoŜonych w
zachodniej dzielnicy Xakrei. Sklep dla smakoszy kawy, przed którego drzwiami Horn i
Trabler stanęli na straŜy, naleŜał do najwykwintniejszych. Hal z przyjemnością chłonął
aromat dochodzący ze sklepu; niechętnie zgodził się pozostać na ulicy, podczas gdy
właścicielka poprowadziła Glasc do swego biura, by podyskutować o interesach.
Horn uniósł brew i spojrzał na Trablera.
- Trudno uwierzyć, Ŝe zdaniem właścicielki nie pasujemy do jej zwykłej klienteli.
PotęŜny męŜczyzna zmarszczył jasne brwi tak mocno, Ŝe zetknęły się nad jego
nosem.
- UwaŜasz, Ŝe wyglądamy na Rebeliantów?
Jego głos był tak nabrzmiały wrogością, Ŝe Hal cieszył się z wyczerpania
własnych zasobów Mocy - oszczędziło mu to dotkliwego odczucia fali gniewu bijącej
od Trablera.
- Spokojnie, przyjacielu. Nie to miałem na myśli. Zresztą wiesz równie dobrze jak
ja, Ŝe ten sklepik zawdzięcza etykietkę, „rebelianckiej kryjówki” jakiejś konkurencyjnej
budzie z kawą, działającej pewnie tuŜ za rogiem. Tutejsi klienci wyglądają na zbyt
dobrze sytuowanych, jak na Rebeliantów.
- Tak sądzisz? - prychnął lodowato Trabler. - Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, jak
wysoko postawieni są niektórzy Rebele. A moŜe i nie.
- Co to miało znaczyć?
Peter Schweighoffer, Craig Carey35
- To, Ŝe nigdy nie wiadomo, kto przeszedł na ich stronę - odparł osiłek,
uśmiechając się krzywo. - Na Światach Środka znalazłoby się trochę Rebeliantów, ale
wśród rubieŜuli jest ich duŜo więcej.
- Interesująca uwaga - rzucił Hal, pozwalając, by wychodzące ze sklepu kobiety
oddzieliły go od Trablera. Po raz ostatni słyszał słowo „rubieŜul”, kiedy przyszło mu
przerwać bójkę w koreliańskiej spelunce, gdzie pewien lokalny bywalec prawie
zmasakrował przybysza z Centrum Imperialnego (znanego dawniej jako Coruscant) za
uŜycie tak obelŜywego określenia. Niewielu mieszkańców RubieŜy mówi o sobie w ten
sposób.
Drzwi otworzyły się ponownie i stanęła w nich agentka Glasc. Białą chusteczką
próbowała zetrzeć ciemną plamę z szarej bluzki.
- Na nic się nie przydała - wyjaśniła. - Załamała się i zaczęła coś paplać o
unikaniu podatków, ale nic nie wie o Rebelii. Ani o spisku na Ŝycie Bela Iblisa.
Trabler zerknął do notatnika i wskazał ręką w głąb uliczki.
- Następny na liście jest Obszar Nieciągłości. Tędy.
Hal ruszył pierwszy, a Glasc starała się dotrzymać mu kroku.
- Czy właścicielka rozpoznała którąś z twarzy z holografów, które pani dałem?
Glasc pokręciła głową.
- Nic nie wiedziała, podobnie jak cały jej personel. Takie miejsca jak to uwaŜają
się za przyczółki imperialnej kultury na Darkknell, ale ich właściciele nie mają pojęcia,
czym naprawdę Ŝyje Imperium. Weźmy na przykład Korelię, jeden ze Światów Środka:
czy dlatego, Ŝe pan tam mieszka, regularnie pija pan kawową mieszankę koreliańską?
- No nie, ale to dzięki temu, Ŝe ta, którą parzymy w KorSeku, jest wystarczająco
mocna, Ŝeby uŜywać jej w celach leczniczych. - Hal wzruszył ramionami. - Kiedy
zapuszczam się w dzicz RubieŜy, staram się nie przejmować za bardzo tubylasami i ich
zwyczajami.
- To bardzo rozsądnie z pańskiej strony, inspektorze Horn.
Hal uśmiechnął się.
- Staram się. - ZauwaŜył, Ŝe Glasc nie zareagowała, gdy nazwał mieszkańców
Darkknell „tubylasami”, a czas spędzony na tej planecie określił mianem „zapuszczania
się w dzicz RubieŜy”. Utwierdziło go to w przekonaniu, Ŝe kobieta nie pochodzi stąd.
Prędzej uwierzę, Ŝe Moranda rzuci palenie cygar, pomyślał, niŜ w to, Ŝe lokalny
policjant nie wybuchnie, słysząc takie teksty. Coś mi tu nie pasuje i wcale nie mam
ochoty przekonać się, co to takiego.
Trabler przyspieszył i pierwszy dotarł do drzwi zatłoczonej knajpy. Hal zszedł po
trzech schodkach na poziom głównej sali i łukiem ominął stolik hałaśliwych
Devaronian, by dotrzeć do baru szybciej niŜ Glasc. Udało mu się, bo klepnął w ramię
jednego z biesiadników, a kiedy samiec odwrócił się, by sprawdzić, kto go zaczepia,
zahaczył rogiem o tunikę kobiety, zatrzymując ją na moment.
Hal zauwaŜył nieduŜego męŜczyznę z identyfikatorem kierownika w klapie.
ZdąŜył go zatrzymać, zanim ten zniknął za drzwiami biura.
Opowieści z Nowej Republiki 36
- Jestem inspektor Horn, a to agenci Glasc i Trabler. Mamy do ciebie parę pytań.
Odpowiesz na nie teraz czy dopiero kiedy zamkniemy twój lokal i poszukamy w nim
kontrabandy?
Mały człowieczek głośno przełknął ślinę i natychmiast zakrztusił się nią.
- Nie chcę Ŝadnych kłopotów.
Hal odwrócił się w stronę Glasc. W jej zimnych oczach pojawił się cień aprobaty,
gdy zobaczyła, jak potraktował szefa knajpy.
- Agent Glasc ma kilka holografów, na które powinieneś rzucić okiem. - Hal
wyciągnął rękę po obrazki, po czym machnął nimi przed oczami wystraszonego
męŜczyzny. - Rozpoznajesz kogoś?
Kierownik spojrzał przelotnie na holografy.
- Nie, chyba nie.
Hal połoŜył dłoń na jego ramieniu.
- Słuchaj no, koleś, daję ci szansę, Ŝebyś sam sobie pomógł. Nasi ludzie, którzy
obserwowali ten lokal, juŜ nam powiedzieli, kto tu był, a kogo nie było. Albo
potwierdzisz ich informacje i odpowiesz na parę pytań, albo przymkniemy cię za
utrudnianie śledztwa. Za coś takiego moŜemy nawet wysłać na Kessel, prawda, agencie
Glasc?
Kobieta skinęła głową ze srogą miną.
- I to na długo.
Kierownik knajpy zatrząsł się ze strachu.
- Na Kessel? Nawet nie wiem, co to takiego.
- I lepiej, Ŝeby tak zostało, przyjacielu. Spójrz jeszcze raz na te holografy. Tylko
uwaŜnie.
Kierownik usłuchał. Wodził palcem po powierzchni kaŜdego z portretów, ale
Ŝaden błysk w jego oczach nie zdradził, Ŝe rozpoznaje którąś z osób. Jednak Hal, który
trzymał rękę na jego ramieniu, czuł lekkie skurcze mięśni wyznaczające czas, jaki
przesłuchiwany poświęcał kaŜdemu wizerunkowi. Trzech z pięciu sportretowanych
osobników rzeczywiście było w Obszarze Nieciągłości, ale najdłuŜej trwało oglądanie
środkowego holografu, przedstawiającego młodego blondyna z wojskową fryzurą.
Kierownik zamrugał nerwowo.
- Nie jestem pewien...
- Pozwól, Ŝe ci pomogę. - Hal przełoŜył portret blondyna na wierzch, odkleił
spodnią warstwę i trzasnął holografem prosto w czoło męŜczyzny. Uderzył nieco
mocniej, niŜ zamierzał, ale Glasc rozchmurzyła się, widząc, Ŝe głowa męŜczyzny odbiła
się od ściany. W końcu Hal przecieŜ rozgrywał całą tę scenę przede wszystkim po to,
Ŝeby jej dogodzić.
- Ten facet tu był, a ty dobrze go pamiętasz. Kiedy?
- Hmm... moŜe wczoraj... nie, zaraz, dziś rano. Wcześnie rano. Tylko stali klienci
przychodzą o tej porze, wie pan? - Kierownik ucieszył się wyraźnie, widząc uśmiech na
ustach Horna. - Czekał na kogoś, a potem stanął w płomieniach.
- Stanął w płomieniach? - zainteresowała się Glasc.
Kierownik skrzywił się, słysząc jej ostry ton.
Peter Schweighoffer, Craig Carey37
- Siedział sobie tam, aŜ nagle jakaś kobieta z drinkiem i cygarem potknęła się i
wylała wszystko na niego. Alkohol zapalił się od cygara, jak sądzę. Babka pomogła mu
zgasić kurtkę; nic się nikomu nie stało.
Hal ścisnął mocniej ramię męŜczyzny.
- Świetnie. Co jeszcze pamiętasz?
- Kiedy pojawił się ten gość, na którego czekał, porozmawiali chwilę. Blondyn
strasznie się zdenerwował. Krzyknął, Ŝe ktoś go obrabował i nawiał stąd, jakby ukradł
Vaderowi pelerynę.
Glasc spojrzała na Horna spod półprzymkniętych powiek.
- Sądzisz, Ŝe ktoś podprowadził mu to, co miał przy sobie? Pewnie ta kobieta,
która go podpaliła... Jak wyglądała?
Kierownik oblizał usta językiem.
- Niewysoka, brązowe włosy...
Hal pokręcił głową.
- Śmiechu warte. Spójrz lepiej na to... - Sięgnął do kieszeni i wyjął z portfela
jeszcze jeden holograf. Oderwał od czoła przesłuchiwanego podobiznę blondyna i
rzucił ją w stronę Glasc, a kierownikowi podał nowy portret. - Czy to ona?
Delikwent gwałtownie potrząsnął głową.
- W Ŝyciu jej nie widziałem.
Mam nadzieję, pomyślał Hal. Moja Ŝona prędzej by padła, niŜ pokazała się w
takiej norze. Wzruszył ramionami i schował holograf do portfela.
- Dziękuję za współpracę. Jesteś wolny.
MęŜczyzna czmychnął na zaplecze, a Glasc chwyciła Horna za ramię i obróciła w
swoją stronę.
- Dlaczego pozwala mu pan odejść?
- Proszę wybaczyć, Ŝe pozwalam sobie kierować waszym śledztwem, ale ten trop
prowadził donikąd. Szukamy zabójcy Bela Iblisa, zgadza się? Czy taki ktoś
przesiadywałby w obskurnej knajpie, niczym złodziej klejnotów czekający na pasera?
Nie mam wątpliwości, Ŝe ten śliczny chłopaczek z waszego holografu jest winien, ale
jeśli dał się obrobić w tak dziecinny sposób, to znaczy, Ŝe jest ledwie początkującym
amatorem. A złodziejka o takiej klasie jak ta, która wykręciła mu ten numer, zdąŜyła
juŜ od tej pory pokonać kawał hiperprzestrzeni.
Trabler zmarszczył czoło.
- Zabójca mógł czekać na pieniądze.
Hal przewrócił oczami.
- W takim razie co mu ukradziono? Dowód, Ŝe zabił Bela Iblisa? Moim zdaniem
oficjalny pogrzeb na Korelii, transmitowany na całą galaktykę, byłby wystarczającym
dowodem. Co więcej, tak dobry zabójca zaŜądałby przynajmniej częściowej zapłaty z
góry, Ŝeby nie musieć pojawiać się juŜ w tej dziurze. Powinniśmy raczej prowadzić
śledztwo na którejś z planet-kurortów pierwszej klasy, a nie tutaj.
Glasc zamrugała w zamyśleniu. Hal spodziewał się, Ŝe wyczuje potęŜną falę
paniki, ale nic takiego nie nastąpiło. Co oznacza, Ŝe albo moje rezerwy Mocy spadły do
zera, albo ona jest niesamowicie opanowana, doszedł do wniosku. Historyjka
Opowieści z Nowej Republiki 38
wymyślona przez nią na poczekaniu, gdy Trabler strzelał do Morandy, rozpadała się na
kawałki, a Ŝałosny tekst, z którym wyskoczył przed chwilą jej współpracownik, tylko
podkreślił absurdalność sytuacji. To, czego oboje szukali, zostało przywiezione na
Darkknell przez młodego blondyna, a następnie skradzione przez Morandę. Para
agentów na kilometr zalatywała arogancją właściwą mieszkańcom Światów Środka, co
podpowiadało Hornowi, Ŝe najprawdopodobniej ma do czynienia z funkcjonariuszami
Imperium.
Hal pokręcił głową. To z kolei oznacza, pomyślał, Ŝe i Moranda, o ile jeszcze
Ŝyje, i ja znaleźliśmy się w powaŜniejszych tarapatach, niŜ moglibyśmy sobie tego
Ŝyczyć.
Garm Bel Iblis rozglądał się po zapuszczonym mieszkaniu. Przez ten czas
Moranda ostroŜnie się przebierała. Jej kwatera przypominała pudło z małym oknem i
kabiną odświeŜacza wciśniętą w kąt tuŜ obok garderoby, w której właśnie szukała
ubrania. Senator uznał, Ŝe w tym lokalu nikt nie mieszkał zbyt długo - ale zanim zdąŜył
pogratulować sobie zdolności dedukcyjnych, przypomniał sobie, Ŝe inspektor KorSeku
przybył na Darkknell właśnie dlatego, Ŝe Moranda uciekała z planety na planetę.
Bel Iblis doszedł do wniosku, Ŝe ten pokój był po prostu kryjówką - jednym z tych
miejsc, które dla ludzi z marginesu stanowią ekwiwalent bezpiecznego domu. Tylko
organizacje rządowe uŜywały prawdziwie bezpiecznych kryjówek, by zapewnić
ochronę waŜnym świadkom lub przechować szpiegów do czasu wydobycia z nich
informacji.
We wszystkich kątach walały się róŜne przedmioty - porozkręcane pręty
jarzeniowe, pół tuzina periodyków na kartach danych, a takŜe skotłowane prześcieradła
i koce, okrywające cienką matę ułoŜoną z dala od okna; zapewne pozostałości po
poprzednich lokatorach.
Teraz, gdy stałem się stuprocentowym Rebeliantem, pomyślał senator, zapewne
będę spędzał większość Ŝycia w podobnych warunkach.
- Wiem, Ŝe mój apartament to nic specjalnego. Podobnie jak ja. - Moranda
wynurzyła się z garderoby, ubrana w jaskrawoniebieską tunikę i ciemnobrązowy
płaszcz. Zatoczyła koło prawym ramieniem, z trudem opanowując grymas bólu, który
towarzyszył próbie. - Jest jak nowe.
- Byłoby jak nowe, gdybyś zastosowała kąpiel w płynie bacta.
- To prawda, ale strzał tylko mnie poparzył. DuŜo bólu, mało zniszczeń. Poza tym,
droidy z serii Emdee mają brzydki zwyczaj zgłaszania władzom wszystkich postrzałów
z broni blasterowej. - Moranda spojrzała na niego uwaŜnie. - A skoro jesteś
Rebeliantem, to raczej nie Ŝyczyłbyś sobie tego rodzaju zainteresowania.
Bel Iblis zesztywniał i odruchowo zmruŜył oczy.
- W jaki sposób zgadłaś?
- Nie musiałam zgadywać - odparta, dotykając palcem skrom. - Po pierwsze
chciało ci się pójść za mną, i to nie z zamiarem wykorzystania mnie. Współczucie to
ostatnio rzadko spotykany towar, a zdaje się Ŝe Rebele mają na nie monopol. Po drugie,
Peter Schweighoffer, Craig Carey39
zrobiłeś to, chociaŜ wiedziałeś, Ŝe ludzie, którzy mnie postrzelili, są prawdopodobnie z
Wywiadu Imperialnego.
Bel Iblis skinął głową.
- Ta kobieta to Ysanne Isard, córka Armanda Isarda.
Oczy Morandy rozszerzyły się, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz.
- Wiedziałam, Ŝe to trudny interes, ale Ŝe aŜ tak...
- Co jeszcze podsunęło ci myśl, Ŝe jestem Rebeliantem?
- Arky ma określoną reputację. A ty jesteś Korelianinem, więc na pewno nie
cierpisz słuchać rozkazów. Połatałeś mnie dość sprawnie, więc pewnie masz za sobą
słuŜbę w wojsku, a to wskazuje na twoją lojalność wobec zasad obowiązujących w
czasach, gdy Palpatine nie był taki chciwy. I jeszcze jedno: kiedy Imperiale za czymś
węszą, to ich przeciwnikami najczęściej są Rebelianci.
- Naprawdę? - Senator urwał na moment. - A moŜe jestem z Czarnego Słońca?
- EjŜe! Zapominasz o współczuciu.
- No tak, racja. - Bel Iblis przez chwilą zbierał myśli. - A dlaczego sądzisz, Ŝe
Imperiale szukają czegoś, a nie kogoś?
- Mogłabym powiedzieć, Ŝe wskazuje na to obecność córki Isarda. Do zwykłej
mokrej roboty wystarczyłoby paru jej goryli. A ona z pewnością potrafi pracować
mózgiem, więc raczej chodzi o to, Ŝe trzeba komuś zadać parę pytań, zanim się strzeli.
- Nie licząc twojego przypadku.
- Nawet nie wiesz, jak mu się odwdzięczyłam za ten strzał - mruknęła Moranda,
uśmiechając się krzywo. - Prawda jest taka, Ŝe zwędziłam coś pewnemu nerwowemu
młodzieńcowi. Coś, co jest bardzo waŜne dla Imperium i bardzo skutecznie
zakodowane. Po to cię tu przysłano, prawda?
Bel Iblis wzruszył ramionami z wystudiowaną obojętnością.
- MoŜesz udowodnić, Ŝe ta kradzieŜ to twoja sprawka?
Skinęła głową i wyciągnęła z kieszeni kurtki czarną apaszkę.
- Pakiet, który wsunęłam mu do kieszeni, był przewiązany identyczną szmatą.
Poznajesz?
Senator wyciągnął rękę i dotknął delikatnego materiału.
- Gdzie jest teraz oryginalny pakiet?
Moranda roześmiała się.
- Nie tak prędko, Rebelu. Jestem ci wdzięczna, Ŝe polatałeś mi ramię, ale
potrzebuję forsy, Ŝeby wyrwać się z tej kupy błota i wreszcie zniknąć z oczu Halowi
Hornowi. Ile jest wart dla ciebie ten drobiazg?
- Dwadzieścia pięć tysięcy kredytów.
- Co powiesz na pięćdziesiąt?
- Sprzedane.
Moranda znowu wytrzeszczyła oczy.
- To jest tak cenne? Więc moŜe porozmawiamy jeszcze o premii, co?
- Gdzie to jest?
Savich westchnęła cięŜko i Bel Iblis poczuł, Ŝe zamiera mu serce.
- W bardzo bezpiecznym miejscu.
Opowieści z Nowej Republiki 40
- Czyli?
- Właśnie dlatego wspomniałam o premii... - Kobieta potrząsnęła głową. -
Wsunęłam karty w drzwi wynajętego śmigacza Isard. Widzę, Ŝe jesteś zaskoczony, ale
nie martw się. Takie wyzwania zawsze wydobywają ze mnie najlepsze cechy.
Hal siedział samotnie na tylnej kanapie śmigacza, a Glasc prowadziła maszynę do
centrum operacyjnego. Wcześniej, jeszcze w Obszarze Nieciągłości, po cichu wydała
rozkazy Trablerowi, wyprawiając go w samotną misję. Powiedziała Halowi, Ŝe jej
współpracownik ma sprawdzić, jak przebiega akcja w porcie kosmicznym, ale
Korelianin wątpił w prawdziwość jej słów. Wszystko, czego Trabler miał się
dowiedzieć osobiście, mógł równie dobrze usłyszeć przez komlink.
Hal nie zwracał specjalnej uwagi na pejzaŜ miasta, rozmazujący się za szybami
pędzącego śmigacza. Zastanawiał się, dlaczego właściwie pokazał kierownikowi
knajpy holograf własnej Ŝony, a nie Morandy Savich. Domyśliłem się, Ŝe chodzi o
Morandę, gdy tylko zaczął mówić, doszedł do wniosku. Cygaro, którym wznieciła
ogień, powiedziało mi wszystko. Ale dlaczego ją chronię? Teraz juŜ wiem, Ŝe jest
zamieszana w tę sprawę, a to oznacza, Ŝe historyjka o zabójcy jest zmyślona. Mamy tu
zwykłą kradzieŜ, której ofiarą padł złodziej, tyle Ŝe... obecność Imperiali wskazuje na
to, Ŝe to nie była taka sobie zwykła kradzieŜ.
Nie pokazując knajpiarzowi właściwego holografu. Hal pogrzebał jedyny solidny
trop w śledztwie prowadzonym przez Glasc. Przyjął załoŜenie, Ŝe skoro kobieta
pracowała dla Imperium, to zdobycz, na którą polowała, musiała mieć jakiś związek z
Rebelią. Hal Horn nie kochał Rebeliantów - stali po niewłaściwej stronie prawa i
choćby z tego powodu zasługiwali na potępienie - ale teŜ nie szalał z miłości do
Imperiali. Nieraz juŜ próbował okiełznać temperament nadgorliwych agentów
Imperium, ale zwykle kończyło się na tym, Ŝe musiał naprawiać to, co zepsuli.
Działania Trablera były jaskrawym przypadkiem nadgorliwości, której tak bardzo
chciał uniknąć. Agent mógł z łatwością pobiec za Morandą i złapać ją, ale wolał
sięgnąć po blaster i strzelić bez ostrzeŜenia. Hal miał nadzieję, Ŝe mała sztuczka z
wpływaniem na umysł Trablera pozwoliła Savich uniknąć śmierci, ale liczył się i z tym,
Ŝe kobieta jest teraz martwa, umierająca lub bardzo powaŜnie ranna.
Skłonność Trablera do zabijania kaŜdego, nawet nieistotnego pionka w grze,
uświadomiła Hornowi, Ŝe Imperium nie jest zainteresowane braniem jeńców. To, co
ukradła Moranda, musiało mieć ogromną wartość i bez wątpienia wiązało się z
naruszeniem tajemnicy państwowej. A skoro wiem aŜ tyle, pomyślał, muszę liczyć się z
tym, Ŝe i moje Ŝycie w pewnym momencie moŜe stracić wartość - na przykład wtedy,
gdy przestanę być uŜyteczny albo stanę się zbyt irytujący.
Ta myśl nie wzbudziła w nim paniki. Owszem, Halowi bardzo nie podobała się
ewentualność, Ŝe juŜ nigdy nie zobaczy Ŝony i syna, ale panował nad sobą. Pamiętał, Ŝe
kiedy był dzieckiem - miał nie więcej niŜ sześć lat - wpadł pewnego dnia w histerię nad
zepsutą zabawką. Ojciec wyprowadził go wtedy na podwórko i powiedział, Ŝe nie moŜe
wyzwalać swoich emocji w tak dziki sposób, bo powoduje zakłócenie w równowadze
Peter Schweighoffer, Craig Carey41
wszechświata. A potem zaczął go uczyć prostych ćwiczeń uspokajających i trenował
Hala aŜ do chwili, gdy te przydatne techniki weszły mu w krew.
A kiedy był spokojny, mógł myśleć logicznie - i właśnie to robił. ZauwaŜył, Ŝe
Glasc zatrzymuje śmigacz przed drzwiami niewielkiego domku, oddzielonego
Ŝywopłotem od sąsiednich posesji. Lewą stroną biegła alejka zakończona bramką,
zapewne z wyjściem na równoległą ulicę po przeciwnej stronie domu. Hal uznał
posiadłość za metę albo bezpieczną kryjówkę; z łatwością wyobraził sobie
funkcjonariuszy SłuŜby Bezpieczeństwa Darkknell organizujących tu jedną ze swych
tajnych baz operacyjnych. Choć budynek znajdował się w obrębie miasta, Horn poczuł
się nieswojo.
Glasc otworzyła drzwi i pierwsza znikła w środku. Ruszyła korytarzem w stronę
kuchni i przybudówki na tyłach domu.
- Proszę za mną do mojego biura.
Hal szedł tuŜ za nią. Gdy weszli do kuchni, Glasc odwróciła się, jakby chciała coś
mu powiedzieć, ale cała akcja mająca na celu odwrócenie uwagi Horna powiodła się
tylko połowicznie. Zanim Trabler wyskoczył zza drzwi i zdąŜył spuścić pięść na kark
swojej ofiary, Hal wyczuł jego obecność i zareagował.
Błyskawicznie przykucnął i pochylił się do przodu, zmuszając napastnika, by zgiął
się w pół. Kiedy agent zacisnął dłonie na jego karku, Horn przyklęknął na jedno kolano
i potylicą grzmotnął w twarz Trablera. Usłyszał trzask pękających kości, ale był
pewien, Ŝe to nie jego. Osiłek wrzasnął i rozluźnił uchwyt, by przycisnąć dłonie do
zmasakrowanej twarzy. Hal odwrócił się w prawo i podciął mu nogi. Trabler zachwiał
się i runął na podłogę, przewracając stolik.
Horn wsunął mu dłoń pod kurtkę i wydobył Luxan Penetratora. Kciukiem
odbezpieczył broń i natychmiast strzelił w kierunku Glasc. Kobieta odpowiedziała
ogniem, o włos mijając głowę Horna i rozbijając talerz na półce tuŜ za nim. Hal
odskoczył w prawo i przykucnął. Trabler, z twarzą jak krwawa miazga, wydobył z buta
wibroostrze i chwiejnie stanął za nim. Horn jednym strzałem wypalił mu serce, a potem
uskoczył za szafkę.
Glasc strzeliła i wyrwała pokaźną dziurę w kuchennym meblu.
- To cię nie ochroni - ostrzegła.
- Tak teŜ myślałem. - Hal wydobył z kieszeni holograf Morandy i rzucił go na
środek podłogi. Pozwolił, by Glasc rzuciła okiem na wizerunek, po czym jednym
strzałem zmienił portret złodziejki w dymiący, czarny bąbel. - Ale to powinno.
- Co ty wygadujesz?
- Wy, waŜniacy z Wywiadu, zawsze wyobraŜacie sobie, Ŝe jesteście górą, ale ja
Ŝyję z tego, Ŝe oddzielam prawdę od kłamstw. Dlatego wiem, Ŝe jesteście tu po to, Ŝeby
znaleźć coś, co ukradł wam agent Rebelii. Był nim ten blondas, który dał się okraść.
Teraz złodziejka ma to, na czym tak wam zaleŜy, a ja spaliłem jej holograf.
- I wydaje ci się, Ŝe zostawię cię przy Ŝyciu, Ŝebyś mógł ją zidentyfikować? -
Śmiech Glasc rozległ się w kuchni głośnym echem. - W nakazach aresztowania, które
przywiozłeś ze sobą na Darkknell, bez trudu znajdę nowe holo. - Kolejny strzał
obryzgał kurtkę Hala kropelkami roztopionego metalu.
Opowieści z Nowej Republiki 42
- Moranda Savich jest mistrzynią kamuflaŜu; nie znajdziecie jej. Co waŜniejsze,
ten twój Trabler próbował ją zabić. Domyślam się, Ŝe to zadanie, z którym go posłałaś,
polegało na sprawdzeniu na policji i w szpitalach, czy juŜ ją znaleziono. Zgadza się?
Ale nie znaleziono, a to oznacza, Ŝe Savich jest na wolności i ktoś jej pomaga.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego miałabym pozostawić cię przy Ŝyciu.
- Dlatego, Ŝe ja ją znam. Tropiłem ją juŜ na sześciu światach. Wiem jak działa i
jak wygląda w najrozmaitszych wcieleniach. Beze mnie nigdy jej nie znajdziecie, a jeśli
nawet, to na pewno nie na czas - dodał akcentując ostatnie słowo. Skoro przedsięwzięto
tak desperackie środki, domyślał się, Ŝe jeśli akcja odzyskania tego, co skradziono,
miała się powieść, czas jest najistotniejszym czynnikiem. - Jeśli dasz Morandzie szansę
na złapanie drugiego oddechu, sprzeda towar Rebeliantom.
- Nie wiem, czy mogę ci zaufać.
- O, przepraszam, ale z nas dwojga to ja powinienem mieć problemy z
okazywaniem zaufania. Twój pomagier właśnie próbował urwać mi łeb. - Hal pokręcił
głową. Imperialna paranoja! Czy to się nigdy nie skończy? - Wierz mi lub nie, ale ja
naprawdę chcę złapać Morandę, a z tobą mam największe szanse. Jaki mam wybór?
Mogę cię zastrzelić i mieć nadzieję, Ŝe uniknę imperialnego wyroku za morderstwo.
JeŜeli ci pomogę, ty powiesz, Ŝe broń Trablera wypaliła przypadkiem i oboje
wyjdziemy na czysto.
- Masz rację, oczywiście: nigdy w Ŝyciu nie uniknąłbyś kary za moją śmierć. -
Pewność siebie, która brzmiała w jej głosie, przyprawiła Horna o dreszcz. - Nazywam
się Ysanne Isard i jestem córką dyrektora Imperialnego Wywiadu. Do końca Ŝycia
musiałbyś uciekać, a twoja rodzina znikłaby bez śladu.
- Miło mi poznać. - Hal postarał się westchnąć najciszej, jak potrafił. Zdaje się, Ŝe
gorzej być nie mogło.
- I masz rację. Poluję na rebelianckiego kuriera, który ukradł...
- Nie mów mi, nie chcę wiedzieć. Gdybyś mi powiedziała, musiałabyś mnie zabić.
- Hal na moment przymknął oczy. - Przyleciałem tu, Ŝeby złapać złodziejkę, która
przypadkiem weszła w posiadanie twojej własności. Ja dorwę ją, a ty swoją zgubę, i nie
muszę wiedzieć, co to takiego.
- Doskonale. Bardzo to sprytne z twojej strony. - Ysanne wahała się przez chwilę,
a Hal stwierdził, Ŝe bardzo chciałby być gdzieś indziej. - Jestem skłonna ci zaufać, ale
nie znam dokładnie twoich danych, więc zgadzam się na współpracę pod jednym
warunkiem.
- To znaczy?
Wąskie, czarne, podobne do wstąŜki urządzenie szurnęło po podłodze i rozwinęło
się u stóp Hala. Wyglądało jak mały pasek z czarną sprzączką. MęŜczyzna rozpoznał je
natychmiast: dławikołnierz.
Wystarczyła zdalna komenda, by pasek zacisnął się na szyi tego, kto miał
nieszczęście go nosić; odcinał dopływ krwi do mózgu i powodował utratę
przytomności. Sprzętu tego typu uŜywano często do kontrolowania poczynań
więźniów. Jednostka sterująca nieustannie wysyłała pulsacyjny sygnał kontrolny, a
Peter Schweighoffer, Craig Carey43
kołnierz zaciskał się automatycznie, gdy tylko więzień znalazł się poza zasięgiem
nadajnika. Był to skuteczny sposób przeciwdziałania ucieczkom.
Hal podniósł obroŜę i zwaŜył w otwartej dłoni.
- Jednostka sterująca jest zintegrowana z twoim ciałem?
- JeŜeli wydam komendę lub mój puls zaniknie, kołnierz zaciśnie się. Bez klucza
lub kogoś, komu zaufasz, by odstrzelił zamek, nie poŜyjesz dłuŜej niŜ ja.
Hal nie miał ochoty zakładać urządzenia na szyję, ale do wyboru miał tylko
zabicie agentki i Ŝywot wiecznego uciekiniera.
- Miecz świetlny mógłby to przeciąć.
- Być moŜe, ale Jedi juŜ nie ma. Panuje imperialny porządek, Halu Hornie.
- Wiem o tym aŜ za dobrze. - Hal włoŜył obroŜę i zatrzasnął zamek, a potem
podniósł kołnierzyk koszuli, Ŝeby zamaskować urządzenie. Odrzucił penetratora i wstał
powoli. - Oto jestem, do usług.
Isard wyszła z ukrycia, pokazała mu sterownik urządzenia, po czym schowała
blaster do kabury.
- Wznawiamy śledztwo w miejscu, w którym się spotkaliśmy.
- Nie ma sensu. Arky juŜ dawno zniknął. Wiedział, Ŝe jesteś z Wywiadu, zanim
sam zdąŜyłem się domyślić. - Hal uśmiechnął się. - Wracamy do Obszaru Nieciągłości.
To jedyne miejsce, w którym dają gralijski likier, a Moranda Ŝyć bez niego nie moŜe.
Skoro została , postrzelona, na pewno postanowiła się wzmocnić. To najlepsze miejsce
na dobry początek.
Opowieści z Nowej Republiki 44
I N T E R L U D I U M
N A D A R K K N E L L
Timothy Zahn
Część czwarta
- Co ty wygadujesz? - spytała Isard. Jej głos zabrzmiał jeszcze bardziej lodowato
niŜ zwykle. Pochyliła się nad barem w Obszarze Nieciągłości. - Był tu dwie godziny
temu. Dokąd mógł pojechać na tej Ŝałosnej kupie złomu?
- Nie wiem, agencie Glasc - wyjąkał nerwowy Devaronianin stojący naprzeciwko.
Odsuwał się do tyłu w miarę, jak kobieta się do niego zbliŜała. - Imperator mi
świadkiem, Ŝe naprawdę nie wiem. Mogę powiedzieć tylko tyle, Ŝe jakieś pół godziny
temu ktoś do niego zadzwonił, a wtedy kierownik kazał mi zająć się barem do końca
dnia i wypadł stąd, jakby go Vader gonił. To wszystko, co wiem. Przysięgam.
- To jest moŜliwe - mruknął Hal, stojący u boku Isard. Starał się skupić wszystkie
zmysły na Devaronianinie. Emocje osobników tego gatunku nie były trudne do
rozszyfrowania, jeśli wiedziało się, czego szukać. Horn wiedział. - Powiedziałbym, Ŝe
nasza zdobycz pracowicie uprząta wszelkie poszlaki.
- A on nawet nie wie, co to są poszlaki - stwierdziła kwaśno Isard, wzrokiem
przyszpilając bezradnego barmana do ściany. W jej głosie zaszła subtelna zmiana; to
wystarczyło, by Hal zorientował się, Ŝe gniew agentki nie skupia się juŜ na
Devaronianinie, lecz na Morandzie i jej jak dotąd nie zidentyfikowanym wspólniku.
Istnienie tego wspólnika nieco deprymowało Hala. Pół biedy, jeśli to jakiś drobny
przestępca - nowy lub dawny partner Savich. Mógł być niebezpieczny, ale Horn
przynajmniej znał się na psychice tego typu osobników. Wiele jednak wskazywało na
to, Ŝe wspólnikiem złodziejki byt Rebeliant.
Jeśli tak - to całkiem inna para vinków. Jak słusznie zauwaŜył nieodŜałowanej
pamięci Trabler, do Rebelii trafiali ludzie najrozmaitszego pokroju: od oportunistów po
fanatyków. Ci, którzy rekrutowali się z marginesu społecznego, z reguły unikali
zabijania stróŜów prawa, jeśli nie było to absolutnie konieczne, bo mogło to tylko
ściągnąć na nich niepotrzebną uwagą władz. Fanatycy zaś przeciwnie - lubowali się w
przemocy i budowaniu własnej złej sławy.
Hornowi nie byłoby miło, gdyby jakiś hardy Rebeliant wypalił mu dziurę w
plecach bez powodu.
Peter Schweighoffer, Craig Carey45
Gdyby wypalił ją w plecach Isard, byłoby jeszcze gorzej. Jej śmierć byłaby
ostatnią rzeczą, którą by zobaczył Hal, zanim dławikołnierz wycisnąłby z niego resztki
Ŝycia.
- W porządku - powiedziała Isard, przerywając mu te mało przyjemne rozwaŜania.
- Jeśli wcisnęła mu historyjkę, na którą tak łatwo dał się nabrać, to prawie na pewno
dotyczyła ona krewnego lub przyjaciela. Chcę znać nazwiska. Gadaj, i to juŜ!
Devaronianin z trudem przełknął ślinę.
- Naturalnie. Zaraz przyniosę jego teczkę personalną...
Przecisnął się za barem do biura kierownika.
- Strata czasu - mruknął Hal. Oparł się plecami o kontuar i spojrzał na garstkę
bywalców. Doszedł do wniosku, Ŝe to typowa mieszanka, jak na lokal tej kategorii:
kilku prostych robotników i paru mniej prostych typów z półświatka. - Nawet jeśli go
znajdziemy i okaŜe się, Ŝe dobrze się przyjrzał Morandzie, to ona i tak miała dość
czasu, by zadbać o zmianę wyglądu.
- Chyba nie jest aŜ tak pewna siebie, skoro uzgodniła z Arkosem, Ŝe naleŜy
wyprawić kierownika knajpy poza miasto - zauwaŜyła Isard.
- MoŜe - zgodził się Hal. - Tylko Ŝe nie sądzę, Ŝeby to Arkos był jej pomocnikiem.
- Dlaczego nie? - zaoponowała. - Był na miejscu. Widział teŜ na pewno, jak
Trabler postrzelił Savich.
- I właśnie dlatego nie wtrącałby się do tego - podchwycił Hal. - Znam go, to nie
jest gość, który ze współczucia mieszałby się w strzelaninę. A przynajmniej nie bez
powaŜnej zachęty ze strony osób trzecich.
Isard odchrząknęła.
- Świetnie, w takim razie znalazła kogoś innego. Ale robiąc ze swoim
pomocnikiem wariata z szefa knajpy, musiała się częściowo odsłonić. JeŜeli
odnajdziemy faceta i pójdziemy tropem tej zmyślonej opowiastki, moŜe uda się dotrzeć
do jej źródła.
- Taaak - mruknął Hal, spoglądając z ukosa na profil Isard. Jej pomysł miał sens;
w klasyczny sposób zmierzał do celu najprostszą drogą.
Niestety, wymagał teŜ zaangaŜowania zespołu do sortowania danych - tak
licznego, Ŝe sprawa musiałaby zahaczyć o Coruscant. JeŜeli jednak ta kobieta
rzeczywiście dysponowała aŜ taką władzą...
- Spokojnie, nie będziemy musieli robić tego sami - ciągnęła Isard, nawet nie
patrząc na Horna. Najwyraźniej odczytywanie ludzkich emocji równieŜ przychodziło
jej z łatwością. - W jednej z porządniejszych dzielnic miasta znajduje się tajna kwatera
Wywiadu. Tam będę mogła włączyć się do sieci SłuŜby Bezpieczeństwa Darkknell.
Kilka właściwie zaadresowanych rozkazów i tutejsze władze jeszcze przed nocą
sprawdzą dla nas pełną listę znajomości zaginionego kierownika.
- Ha - sapnął Hal, przypominając sobie dotychczasowe kontakty z darkknellskimi
urzędnikami. - Lepiej uwaŜaj, Ŝeby nie domyślili się, co knujesz - ostrzegł ją łagodnie. -
Odniosłem wraŜenie, Ŝe pułkownik Nyroska lubi trzymać się protokołu, a fałszywe
rozkazy raczej nie są w jego guście.
Opowieści z Nowej Republiki 46
- Pułkownik Nyroska zrobi, co mu kaŜę - stwierdziła zimno Isard, zbywając
sprawę jednym mrugnięciem długich rzęs. - To samo dotyczy całej reszty ludzi na tej
skale.
Zapewne mnie teŜ, dodał w myśli Hal, przypominając sobie o dławikołnierzu
ciasno opasującym jego szyję. Retoryczne pytanie - oczywiście, Ŝe tak. Był tylko
jeszcze jednym z jej narzędzi, podobnie jak SłuŜba Bezpieczeństwa Darkknell, Trabler i
zapewne tuziny innych ludzi, po których trupach szła przez Ŝycie Ysanne Isard. MoŜe
nawet setki, jeŜeli wierzyć ponurym pogłoskom o dokonaniach Armanda Isarda i jego
ambitnej córki.
Horn znowu spojrzał na kobietę. Tak, był jej narzędziem. Narzędziem był teŜ
miecz świetlny; a przecieŜ wielu zbyt pewnych siebie, niedoszłych Jedi kończyło
karierę nieopatrznie pozbawiwszy się kilku członków. Niewłaściwie uŜywane narzędzia
bywają bardzo niebezpieczne.
Warto o tym pamiętać.
MęŜczyzna niskiego wzrostu, którego wskazała Moranda, wrzucił torbę podróŜną
do ładowni pojazdu i wspiął się do przedziału pasaŜerskiego. Po jego nerwowych
ruchach widać było, Ŝe czuje się nieswojo.
- Wsiada - obwieścił Bel Iblis, opuszczając makrolornetkę z lekkim poczuciem
winy. - Ale co sobie pomyśli, kiedy dotrze do Raykel?
- Obserwuj maszynę - przerwała mu w roztargnieniu Moranda. - Upewnij się, czy
gość nie wyskoczy przed odlotem. A zresztą, w czym problem? Facet powinien poczuć
ulgę, kiedy przekona się, Ŝe jego ojciec tak naprawdę nie miał wypadku.
- Pewnie tak - zgodził się Bel Iblis, patrząc na nią spode łba. Niestety, Moranda,
która siedziała za brudnym stołem i marszczyła brwi nad wyświetlaczem
elektronicznego notatnika, była kompletnie nieczuła na takie spojrzenia. - Choć z
drugiej strony, ta zabawa w wariata moŜe go sporo kosztować.
- śycie nigdy nie bywa uczciwe. A skoro tak się tym martwisz, to niech twoi
rebelianccy kolesie zwrócą mu koszty podróŜy.
Bel Iblis parsknął śmiechem.
- Rebelia raczej nie jest studnią bez dna pełną pieniędzy...
- Pojazd, Garm - przerwała mu znowu Moranda i nie odrywając wzroku od
wyświetlacza, kiwnęła palcem w stronę okna. - UwaŜaj na pojazd.
Bel Iblis zmełł w zębach przekleństwo, odwrócił się w stronę okna i przyłoŜył do
oczu makrolornetkę. W ciągu kilku ostatnich dni ostry ból po stracie rodziny nieco
zelŜał i zmienił się w męczące ćmienie, które - choć nie ustępowało ani na chwilę -
pozwalało mu przynajmniej w miarę normalnie funkcjonować.
„W miarę normalne funkcjonowanie” nie oznaczało, Ŝe przestał balansować na
granicy między opanowaniem a niekontrolowanym wybuchem pełnym goryczy i
niecierpliwości - w dodatku tę granicę ta mała, arogancka złodziejka cały czas starała
się przekroczyć. Bezustannie toczył walkę z samym sobą, by nie wybuchnąć pod
wpływem drobnych konfliktów, które w normalnych warunkach traktowałby jak nic nie
znaczące róŜnice charakterów.
Peter Schweighoffer, Craig Carey47
A jednak chciał i musiał zdobywać się na ten wysiłek. Potrzebował pomocy
Savich, by odzyskać pakiet danych, zawierających informacje, które mogły przesądzić
o sukcesie lub poraŜce Rebelii. Poza tym to nie ona odebrała mu radość Ŝycia.
Trzy bloki dalej transporter drgnął i z wolna ruszył ulicą.
- Odjazd - odezwał się Bel Iblis, odwracając się do Morandy. - Facet nie wysiadł.
- To dobrze - odpowiedziała i z satysfakcją odsunęła notatnik. Sięgnęła po cygaro,
a przy okazji wydobyła komlink. - Twojej przyjaciółce Isard i tak by się nie przydał, ale
teraz jej ludzie przynajmniej mają co robić. My tymczasem zamieszamy nieco w kotle.
- Co masz na myśli?
- To, Ŝe czas najwyŜszy zawiadomić stróŜów prawa. Wybrałam jedno nazwisko z
listy nieprzekupnych gliniarzy, którą dostałam od Arkosa. Miejmy nadzieję, Ŝe gość
będzie teŜ wystarczająco bystry, Ŝeby zatańczyć tak, jak mu zagramy.
Savich wystukała sekwencję kodu i uniosła komlink. Po chwili ciszy w głośniku
zabrzmiał szorstki głos.
- Nyroska.
- Czołem, pułkowniku - przywitała go Moranda. - Nie zna mnie pan, ale mam
pewien problem, w którym chyba mógłby mi pan pomóc.
Westchnienie Nyroski było ledwie słyszalne.
- JeŜeli zwróci się pani do najbliŜszego biura SłuŜby Bezpieczeństwa...
- Jestem w posiadaniu niezwykle cennego i politycznie waŜnego drobiazgu -
przerwała mu kobieta. - Drobiazgu, który oficer Wywiadu Imperialnego, węszący w tej
chwili po mieście, bardzo chce odzyskać.
Na krótką chwilę zapadła cisza.
- Wprowadzono panią w błąd - powiedział Nyroska. - Na Darkknell nie ma
agentów Wywiadu Imperialnego.
- Skończmy te gierki, pułkowniku - zaproponowała Moranda ostrzejszym tonem. -
Oboje wiemy, Ŝe ona tu jest. Szczerze mówiąc, dość trudno jej nie zauwaŜyć,
szczególnie ze względu na obecność tego blond kafara z Luxanem Penetratorem, który
kręci się przy niej. Ta kobieta zagląda teraz pod kaŜdy liść w Xakrei, szukając pewnego
pakietu danych, bardzo waŜnego dla Imperium.
- Ach tak - odezwał się Nyroska. W jego głosie brzmiała wystudiowana objętość,
ale Bel Iblis wyczuł, Ŝe pułkownik jest coraz bardziej zaciekawiony. - Jak rozumiem,
drobiazgiem, o którym pani wspomniała, jest właśnie ten pakiet?
- OtóŜ to - potwierdziła Moranda. - W normalnych warunkach sama
skontaktowałabym się z tą agentką, Ŝeby dobić targu, ale mam dwa problemy, nie znam
częstotliwości jej komlinku i nie podoba mi się postać blondasa z luxanem w garści.
Dlatego wolę dokonać wymiany za pańskim pośrednictwem.
- Nic nie wiem o imperialnych agentach na Darkknell - powtórzył twardo
Nyroska. - Ale jeśli rzeczywiście jest pani w posiadaniu skradzionych lub
zawłaszczonych dóbr, to najrozsądniejszą rzeczą byłoby pozostawienie ich w kwaterze
głównej Agencji Obrony.
- Nie ma sprawy. Ma pan milion pod ręką?
- Co takiego?
Opowieści z Nowej Republiki 48
- Milion - powtórzyła. - W imperialnej walucie, rzecz jasna, nie w lokalnej.
- Pani chyba Ŝartuje - rzucił sztywno Nyroska.
- A słyszy pan, Ŝebym się śmiała? - odparowała Moranda. - Proszę mi zaufać,
pułkowniku, milion to zaledwie ułamek wartości tego towaru. Imperiale kupią go od
pana za dwa. Rebele, jeśli zdoła pan ich znaleźć - za trzy. Zresztą nie musi mi pan
wierzyć; wystarczy skontaktować się z tą agentką. Tylko Ŝe jeśli pan to zrobi, ona
obetnie pański dochód. No, ale będzie pan miał przynajmniej satysfakcję, prawda?
- Dlaczego sądzi pani, Ŝe agentka Imperialnego Wywiadu nie roześmieje mi się po
prostu w twarz? Oczywiście zakładając, Ŝe nie jest ona tylko wytworem pani
wyobraźni.
- Ona naprawdę tu jest - zapewniła go Moranda. - I proszę mi wierzyć, nie będzie
się śmiać.
Znowu zapadła cisza.
- W porządku. Spróbuję rozeznać się w sytuacji. Jak mam się z panią
skontaktować?
- Odezwę się - odparła Moranda. - Proszę pamiętać: równy milion. JeŜeli przekaŜe
pan tę wiadomość dalej, moŜe pan wyłączyć się ze sprawy - dodała i rozłączyła się.
- Co teraz? - spytał Bel Iblis.
- Jak mówiłam, miejmy nadzieję, Ŝe jest bystry - odpowiedziała, wstała od stołu i
odłoŜyła komlink razem z notatnikiem. - A jeśli załoŜymy, Ŝe jest, musimy stąd
zniknąć. Natychmiast.
Przez moment Nyroska wpatrywał się w martwy komlink. „JeŜeli przekaŜe pan tę
wiadomość dalej, moŜe pan wyłączyć się ze sprawy” - brzmiały mu w uszach słowa
Savich.
- Bardzo wątpię - mruknął pod nosem. - Bardzo wątpię.
Uniósł głowę i spojrzał na swojego adiutanta, czekającego pod przeciwległą
ścianą.
- Poruczniku?
- Udało się pułkowniku - zameldował porucznik Barclo. - Sygnał pochodził z
jednego z mieszkań w Karflian Nestling. To okolica mieszanego towarzystwa:
marginesu i klasy średniej, na północnym skraju miasta. Śmigacz z druŜyną
interwencyjną jest juŜ w drodze.
- Wyślij jeszcze dwa jako wsparcie - polecił Nyroska. - A potem sprawdź, czy w
tej chwili działa na Darkknell agent Wywiadu Imperialnego.
- Panie pułkowniku, jestem pewien, Ŝe wiedzielibyśmy, gdyby ktoś taki
zadeklarował swoje przybycie.
- Jasne, Ŝe wiedzielibyśmy - przytaknął kwaśno Nyroska. - Powiedziałem:
sprawdź.
- Tak jest.
Nyroska odłoŜył komlink i obrócił się z fotelem w stronę wielkiego
holograficznego planu miasta. JeŜeli działał tu ktoś z zewnątrz, pułkownik chciał o tym
wiedzieć.
Peter Schweighoffer, Craig Carey49
A jeŜeli ten agent szukał czegoś, co warte było milion albo i więcej w imperialnej
walucie, pułkownik tym bardziej chciał o tym wiedzieć.
Otworzywszy bazę danych o klientach portu kosmicznego, aktywował sekcję
nowo przybyłych i uruchomił funkcję wyszukiwania.
Dane kierownika lokalu były skromne. Zdumiewająco skromne. Podejrzanie
skromne.
- To smutne, prawda? - stwierdziła pogardliwie Isard, gdy Hal przejrzał plik do
końca. - Oni zawsze myślą, Ŝe takie numery nie są dla nas raŜąco oczywiste.
- Faktycznie - zgodził się Hal, zwracając jej notatnik. Tak zwane „dane osobiste”
kierownika zawierały zaledwie dwanaście nazwisk: rodziców, brata i dziewięciorga
przyjaciół. Niektóre z koreliańskich kolonii grzybnych miały dłuŜszą listę wspólników.
- Ale to, Ŝe spreparował własną listę znajomych, nie świadczy jeszcze, Ŝe jest związany
z Morandą.
- To przestępca - powiedziała beznamiętnie Isard. - Z tej listy wynika to czarno na
białym. A takie typy zawsze trzymają się razem, kiedy tracą grunt pod nogami - dodała
i zamyśliła się na moment. - Ale nie wtedy, kiedy naprawdę zaczynamy ich przyciskać.
Wtedy sypią jeden drugiego na wyścigi.
- MoŜliwe - mruknął Hal, błądząc wzrokiem po horyzoncie nad północnym
krańcem miasta. Do biało-czerwonego śmigacza, który zauwaŜył przed chwilą,
dołączyły dwa nowe; teraz wszystkie trzy pędziły, jakby ktoś im podpalił ogony. Z tej
odległości nie sposób było dostrzec oznaczeń, ale maszyny o takich barwach Horn
widział juŜ przed biurem pułkownika Nyroski. - Zaczniemy od rodziny, prawda?
- Skoro jego naprawdę bliscy przyjaciele, o ile takich miał, nie figurują na liście,
to chyba tak będzie najlepiej - odpowiedziała kwaśno Isard. - Chyba Ŝe i rodziców
sobie wymyślił. Jak sądzisz, co oni zamierzają?
- Kto?
Isard machnęła notesem.
- Ci z tych trzech śmigaczy SłuŜby Bezpieczeństwa. Tylko mi nie mów, Ŝe ich nie
zauwaŜyłeś.
- ZauwaŜyłem - potwierdził spokojnie Hal. - Myślisz, Ŝe namierzyli twojego
Rebelianta?
- Nie wiem, po co innego mieliby wysyłać tylu ludzi - powiedziała cicho Isard, w
zamyśleniu śledząc wzrokiem zniŜające lot maszyny. - Jeśli to prawda, moŜemy
skoczyć do bazy i wyciągnąć dane z ich komputera.
- Pojedziemy tam teraz?
- Wkrótce - odpowiedziała, unosząc wyŜej notatnik. - Jedno z tych nazwisk
pojawiło się teŜ na liście stałych klientów Arkosa. Sprawdźmy, czy i on nie zniknął bez
śladu, jak wszyscy dokoła.
- Dziękuję, Ŝe odezwała się pani tak szybko - powiedział Nyroska, spoglądając
ponad komlinkiem na Barclo i energicznie kiwając głową. Barclo zrobił to samo i
pochylił się nad pulpitem systemu namierzającego.
Opowieści z Nowej Republiki 50
- Nie ma sprawy - odrzekła kobieta. - Teraz juŜ mi pan wierzy, Ŝe macie tu
agentkę Imperium?
- MoŜliwe. Jeszcze nie wiemy, gdzie jest, za to w kostnicy leŜy pewien rosły
męŜczyzna o jasnych włosach. Specjaliści twierdzą, ze został zastrzelony z bliskiej
odległości z Luxana Penetratora.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
- Interesujące.
- Nie wiedziała pani, Ŝe on nie Ŝyje? - spytał Nyroska.
- Sugeruje pan, Ŝe miałam z tym coś wspólnego? - odparowała Salich.
- AleŜ skąd - wycofał się pułkownik. To akurat było prawdą. Nyroska zrobił
karierę dzięki umiejętności czytania w ludzkich twarzach i głosach, a ta chwila przerwy
w rozmowie wystarczyła mu, by stwierdzić, Ŝe zaskoczenie nie było udawane.
To z kolei oznaczało, Ŝe kobieta - zapewne złodziejka - raczej nie jest
morderczynią. Punkt na jej korzyść.
- Wspomniałem o tym tylko po to, Ŝeby dać znać, Ŝe przynajmniej część z pani
opowieści okazała się prawdziwa.
- Jeśli pana to cieszy, to i ja jestem zadowolona - odpowiedziała z odrobiną
sarkazmu. - Ale dopóki nie dotrze pan do samej agentki, nie ruszymy z miejsca.
- Niekoniecznie - odparł Nyroska. - Teraz, kiedy wiem, Ŝe pani historyjka nie jest
wyssana z palca, mogę mieć nadzieję, Ŝe moi przełoŜeni powaŜnie potraktują tę sprawę.
- To znaczy?
- To znaczy, Ŝe chciałbym się z panią spotkać. Bez zobowiązań i obietnic; jeśli nie
liczyć tego, Ŝe nie będę próbował aresztować pani i zabrać towaru, rzecz jasna. Chcę
tylko porozmawiać.
- Jasne - parsknęła kobieta. - Uczciwie i zgodnie z prawem.
- Właśnie - podchwycił Nyroska, włączając doskonale wypracowany ton
spokojnej ufności w głosie. - Proszę zrozumieć, znalazła się pani w wyjątkowo
niezręcznej sytuacji, szczególnie Ŝe w kostnicy leŜą zwłoki, a agentka moŜe uznać, Ŝe
to pani robota. MoŜliwe, Ŝe tylko ja mogę pani pomóc. Proszę spytać przyjaciół z
półświatka - zawsze dotrzymuję słowa.
Rozmowa znowu urwała się na dłuŜszą chwilę.
- Pomyślę o tym - odezwała się w końcu Moranda. - Zadzwonię później.
Połączenie zostało przerwane.
- Barclo?
- Przeniosła się na południe, na skraj dzielnicy Little Duros - zameldował
porucznik. - Wysłałem trzy śmigacze.
Nyroska skinął głową.
- To pewnie strata czasu.
- Rzeczywiście, ta kobieta jest niezła w wymykaniu się z sieci - przyznał Barclo. -
Co dalej? Czekamy, aŜ znowu zadzwoni?
- Mniej więcej - odpowiedział Nyroska, wpatrzony w ekran. Sprawdzanie
dokumentów identyfikacyjnych martwego atlety jeszcze trwało. Równocześnie badano
Peter Schweighoffer, Craig Carey1 Opowieści z Nowej Republiki 2 OPOWIEŚCI Z NOWEJ REPUBLIKI POD REDAKCJĄ PETERA SCHWEIGHOFERA I CRAIGA CAREYA Przekład MACIEJ SZYMAŃSKI
Peter Schweighoffer, Craig Carey3 Tytuł oryginału TALES FROM THE NEW REPUBLIC Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta BARBARA CYWIŃSKA ANNA KAZIMIEROWICZ Ilustracja na okładce PAUL YOULL Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright © 1999 by Lucasfilm, Ltd. & TM. Ali rights reserved. Used under authorization. Published originally under the title Tales from the New Republic by Bantam Books Opowieści z Nowej Republiki 4 SPIS TREŚCI WSTĘP ...................................................................................................................6 INTERLUDIUM NA DARKKNELL...................................................................8 Timothy Zahn ...................................................................................................8 INTERLUDIUM NA DARKKNELL.................................................................21 Michael A. Stackpole .....................................................................................21 INTERLUDIUM NA DARKKNELL.................................................................34 Michael A. Stackpole .....................................................................................34 INTERLUDIUM NA DARKKNELL.................................................................44 Timothy Zahn .................................................................................................44 INTERLUDIUM NA DARKKNELL.................................................................64 Michael A. Stackpole .....................................................................................64 PASJANS WEDŁUG JADE ...............................................................................66 Timothy Zahn .................................................................................................66 W CIEMNOŚCI...................................................................................................95 Kathy Burdette ...............................................................................................95 ZABAWA W HUTTA I MYSZKĘ...................................................................123 Chris Cassidy & Tish Pahl...........................................................................123 NAJDŁUśSZY UPADEK.................................................................................149 Patricia A. Jackson......................................................................................149 KONFLIKT INTERESÓW ..............................................................................158 Laurie Burns ................................................................................................158 BEZ DEZINTEGRACJI, PROSZĘ .................................................................179 Paul Danner.................................................................................................179 DZIEŃ ZWANY NOCĄ UMARŁYCH...........................................................200 Jean Rabe.....................................................................................................200
Peter Schweighoffer, Craig Carey5 UHL EHARL KHOEHNG................................................................................213 Patricia A. Jackson......................................................................................213 OSTATNIE ROZDANIE ..................................................................................238 Paul Danner.................................................................................................238 PROSTE SZTUCZKI........................................................................................253 Chris Cassidy & Tish Pahl...........................................................................253 PODZIĘKOWANIA..........................................................................................282 Opowieści z Nowej Republiki 6 W S T Ę P W ciągu ostatnich kilku miesięcy wszechświat Gwiezdnych Wojen rozrósł się bardziej, niŜ mogliśmy o tym marzyć. Film Część I. Mroczne widmo dał nam szczegółowy obraz galaktyki o kilka dekad starszej niŜ ta, którą znamy z przygód Hana, Luke’a i Lei. Jednak era, w której Ŝyli i walczyli ci bohaterowie, pozostaje niezmiennie popularna, a ten zbiór jest kroniką dziejów innych barwnych postaci tamtych czasów - czasów zdominowanych przez złowrogi cień Imperium rzucany na Nową Republikę, walczącą o utrzymanie porządku i sprawiedliwości. W 1998 roku przez sześć miesięcy byłem redaktorem naczelnym nieistniejącego juŜ magazynu „Star Wars Adventure Joumal”, następcą Petera Schweighofera, redaktora Opowieści z Imperium i współredaktora przedstawionego tu zbioru. Podczas tego krótkiego okresu za sterem magazynu miałem szczęście czytać prace kilku najpopularniejszych autorów ze świata Gwiezdnych Wojen. JuŜ pierwszego dnia w nowej pracy wpadł mi w ręce szkic Pasjansa według Jade, autorstwa Timothy’ego Zahna - nowego opowiadania o Marze Jade, wprowadzającego na scenę niektóre postaci znane z Wizji przyszłości. Nasze zadanie, jako redaktorów tej ksiąŜki, było jednocześnie proste i niesłychanie trudne: musieliśmy zadecydować, które z opowiadań zostanie do niej zakwalifikowane. Mieliśmy do dyspozycji zapasy materiałów publikowanych wcześniej w „Star Wars Adventure Joumal”, zarówno za czasów Petera, jak i moich. Te, które ostatecznie znalazły się w zbiorze, naleŜą do najwyŜszej klasy opowiadań z wszechświata Gwiezdnych Wojen. Ich akcja toczy się w najrozmaitszych zakątkach galaktyki, wachlarz postaci jest nadzwyczaj szeroki. Nie sposób wymienić wszystkich osób, które wspomagały mnie w pracy. NajwaŜniejsi są, rzecz jasna, autorzy, którzy wykonali najtrudniejszą część zadania i zasługują na największe uznanie, a takŜe Pete, mój poprzednik. To on przyjął mnie do załogi West Endu i nie tylko słuŜył wspaniałym przykładem, ale z czasem stał się moim dobrym przyjacielem. Jego wnikliwość i solidne podejście do pracy dały mi stabilną platformę, z której „Journal” mógł wystartować do jeszcze wyŜszego lotu - choć tak się nie stało. Mimo to dziękuje mu za jego wiarę we mnie i za to, Ŝe zgodził się współpracować ze mną przy redagowaniu tego zbiorku.
Peter Schweighoffer, Craig Carey7 Dziękuję takŜe Patowi LoBrutto za wskazanie drogi, a naszym byłym wspólnikom z West Endu za wkład, rady i otuchę. Moja Ŝona, Karrie, równieŜ wspierała mnie nieustannie, dodając sił i inspiracji. Moi rodzice, bracia Billy i Doug oraz Gotham Highlanders zawsze byli przy mnie i od lat są dla mnie oparciem. Na koniec pragnę podziękować wszystkim miłośnikom Gwiezdnych Wojen, których uznanie dla „Star Wars Adventure Journal” i wydanych wcześniej ksiąŜek bardzo wiele dla nas znaczy. Craig Carcy, marzec 1999 Opowieści z Nowej Republiki 8 I N T E R L U D I U M N A D A R K K N E L L Timothy Zahn Część pierwsza - Senatorze Bel Iblis? Garm Bel Iblis podniósł wzrok znad elektronicznego notatnika, marszcząc brwi. Miał lekką tremę przed wygłoszeniem przemówienia. MęŜczyzna stojący w drzwiach był wicedyrektorem Centrum Politycznego Treitamma, odpowiedzialnym za usuwanie wszelkich przeszkód, które mogłyby zakłócić równy krok czcigodnego członka Imperialnego Senatu. Tak przynajmniej zadeklarował, kiedy witał po południu Bela Iblisa. Anchoron słynął z uprzejmości i zdolności oratorskich swoich obywateli, lecz tu, w Treitamma, przechodzili oni samych siebie. Tymczasem senator zamierzał wygłosić tego wieczoru mową szczerą i brutalną, moŜe nawet szokującą: miała dotyczyć mrocznej prawdy o Imperatorze Palpatinie i jego tajnych planach dotyczących niedawno proklamowanego Imperium. RozdraŜniony Bel Iblis potrząsnął głową. Wicedyrektor Graskt czekał cierpliwie, a on pozwalał sobie na niepotrzebne dygresje. Niepotrzebne, ale obrazujące powagę sytuacji, wokół której obracały się teraz wszystkie myśli senatora. - Słucham, wicedyrektorze Graskt, o co chodzi? - spytał. - Pewien dŜentelmen z pańskiej ekipy właśnie przyleciał z Coruscant - poinformował Graskt, idąc ku niemu z kartą danych w wyciągniętej dłoni. - Prosił, Ŝebym natychmiast dostarczył panu tą wiadomość. - Dziękuję - odparł Bel Iblis. Czuł niewielkie mrowienie na karku, gdy pochylał się nad biurkiem i odbierał kartę. Sena nigdy nie wyekspediowałaby przesyłki, nie podając kurierowi prywatnej częstotliwości jego komlinku, a przecieŜ nikt nie uprzedził go o przybyciu posłańca... Senator wsunął kartę, do notesu komputerowego. Na wyświetlaczu pojawiła się tylko jedna linijka tekstu: „Spotkajmy się przy północno-wschodnim wyjściu. Pilne. Aach”. - Zechce pan przesłać odpowiedź, senatorze? - spytał Graskt.
Peter Schweighoffer, Craig Carey9 - To nie będzie konieczne - odparł Bel Iblis. Długa praktyka na arenie politycznej pozwoliła mu nie ujawnić wewnętrznego napięcia w głosie i wyrazie twarzy. Słowo „Aach” było kryptonimem umyślnego posłańca od Baila Organy; posłańca, z którego usług wicekról Alderaanu korzystał tylko w sprawach najistotniejszych dla Sojuszu Rebeliantów. - śyczy pan sobie porozmawiać z tym dŜentelmenem? - chciał wiedzieć Graskt. - Poprosiłem go, Ŝeby zaczekał przy głównym wejściu. - To równieŜ nie będzie konieczne - zapewnił go Bel Iblis. Ostatnią rzeczą, której sobie Ŝyczył, było publiczne pokazywanie się z kurierem. Poza tym Aach niewątpliwie zdąŜył się juŜ ulotnić i czekał na bardziej prywatne spotkanie. - Będę miał na to mnóstwo czasu po moim wystąpieniu. - A więc nie była to wiadomość zapowiadająca kryzys? - drąŜył wicedyrektor. Bel Iblis zmruŜył oczy, aŜ w ich kącikach pojawiły się zmarszczki. Jak na kogoś, kto zwykle emanował podwójną dawką tradycyjnej anchorońskiej grzeczności, Graskt stał się nagle nadzwyczaj wścibski. Chyba Ŝe Aach nieco przesadził w swoich staraniach, by karta dotarła do adresata. To jednak było mało prawdopodobne... CzyŜby więc Graskt był szpiegiem Palpatine’a, pilnującym senatora na kaŜdym kroku? Bel Iblis poczuł przypływ irytacji. Nie, to przecieŜ absurd; człowiek po prostu próbuje być pomocny. - Dla mojej kadry średniego szczebla kaŜdy biuletyn informacyjny oznacza, Ŝe gdzieś zaczyna się kryzys - zapewnił Graskta z uśmiechem. - To dość waŜna sprawa, ale nie kryzys. Nic, co byłoby warte opóźnienia mojej przemowy. - Senator spojrzał na zegarek. - Co przypomina, Ŝe za piętnaście minut powinienem być na scenie a muszę się jeszcze przebrać. - W takim razie zostawiam pana - rzeki Graskt. - Udanego wieczoru, sir. - Wicedyrektor skłonił się nisko i wyszedł z pokoju. Bel Iblis policzył do pięćdziesięciu i ruszył za nim. Północno-wschodnie wyjście z kompleksu Treitamma znajdowało się za grupą sal otaczających lewą stronę kulis największej sceny, tak daleko od wiecznie zatłoczonego wejścia głównego, jak to tylko moŜliwe. Bel Iblis bezszelestnie przemknął klatką schodową, by uniknąć zabieganych urzędników, czyniących ostatnie przygotowania do wieczornej rundy przemówień, po czym wymknął się na zewnątrz. Szary śmigacz, ledwie widoczny w wieczornym mroku, parkował w alejce na tyłach Centrum Treitamma. Aach stał obok i próbował patrzeć we wszystkie strony jednocześnie, wciśnięty w skąpą plamę cienia. Bel Iblis ruszył w jego stronę, niezbyt skutecznie usiłując powstrzymać złośliwy grymas. Ta mentalność płaszcza i szpady jeszcze nas zgubi, pomyślał. - Czy aby nie za bardzo rzucamy się w oczy? - zagadnął ironicznie. Przeszedł przed maską śmigacza i stanął twarzą w twarz z kurierem. - Pomyślałem, Ŝe pański pokój to niezbyt ustronne miejsce - odparował spokojnie Aach. - A moŜe miałem zjawić się w hotelu, po przemówieniu? Chyba byłoby to nieco niezręczne. Opowieści z Nowej Republiki 10 Bel Iblis skrzywił się na samą myśl. Słowo „niezręczne” było w tym przypadku zdecydowanie zbyt słabym określeniem. śona senatora, Arrianya, potomkini starych rodów ze Światów Środka, Ŝywiła bezgraniczną i niezachwianą wiarę w Palpatine’a i jego Imperium; wiarę, która męŜa najpierw zdziwiła, potem zbiła z tropu, aŜ wreszcie sfrustrowała. W ciągu kilku ostatnich miesięcy starcia przeciwnych racji politycznych okryły małŜeństwo senatora lodowatym cieniem, a ich dwoje dzieci znalazło się nagle w strefie wojny. Dzisiejsze przemówienie na głównej scenie kompleksu Treitamma miało stanowić dla Arrianyi dotkliwy cios. Belowi Iblisowi brakowało jeszcze tylko posłańca od Baila, zjawiającego się w hotelowym pokoju w samym środku nieuniknionej kłótni. - Jaką masz wiadomość? - warknął. W bladym świetle dostrzegł grymas na twarzy Aacha. - Przepraszam, senatorze. Nie chciałem... - Wiem, Ŝe nie - przerwał mu Bel Iblis. - Jak brzmi wiadomość? Aach rozejrzał się na boki. - Doszło do przełomu - odezwał się prawie szeptem. - Zlokalizowaliśmy projekt Tarkina. Bel Iblis poczuł nagłą suchość w gardle. - Gdzie? - Nie wiem - odparł Aach. - Powiedziano mi tylko tyle, Ŝe za trzy dni pojawi się w mieście Xakrea na Darkknell, a ściślej w knajpce Obszar Nieciągłości, kurier z informacjami prosto ze źródła. Bail chce, Ŝeby wysłał pan na spotkanie najbardziej zaufanego człowieka. Ma odebrać pakiet danych. Kurier. Bel Iblis z niesmakiem pokręcił głową. Prędzej uwierzyłby w trójkę dającą zwycięstwo w partii sabaka, niŜ w to, Ŝe ten „kurier” nie okaŜe się zwykłym złodziejem, który połaszczył się na pakiet danych - zapewne wojskowym niskiego stopnia, a moŜe urzędnikiem zatrudnionym przy projekcie. Uwierzyłby nawet w dwójkę, gdyby się okazało, Ŝe działaniami tego gościa kierowała wyłącznie miłość do Republiki. - Ile mam mu zapłacić? Aach zawahał się lekko. - Bail powiedział, Ŝe tyle, ile zaŜąda. Potrzebujemy tej informacji, bo... - Tak, rozumiem - uciął Bel Iblis. - Skoro nie moŜemy liczyć na uczciwy patriotyzm, zadowolimy się uczciwą chciwością. - To się zmieni - zapewnił go Aach, z trudem panując nad emocjami. - Gdy tylko plany Palpatine’a staną się oczywiste, cała Republika przejdzie na naszą stronę. - Wystarczyłoby pięć procent najlepszych wychowanków Akademii Imperialnej - stwierdził ponuro senator. Teraz nie było czasu na rozwaŜania o niewiarygodnym talencie Palpatine’a do mydlenia ludziom oczu. - W porządku. Porozmawiam z jednym z moich współpracowników, gdy tylko... W tym momencie Centrum Polityczne Treitamma wyleciało w powietrze, ginąc w oślepiającym błysku.
Peter Schweighoffer, Craig Carey11 Kiedy Garm Bel Iblis odzyskał przytomność, leŜał na ziemi, wciśnięty między ścianę budynku a to, co pozostało ze śmigacza. Za wrakiem maszyny, gdzie jeszcze przed chwilą stał gmach Treitamma, przez słup czarnego dymu widać było resztkę strzaskanego muru wśród morza płomieni, rzucających nierzeczywisty, Ŝółty blask na całą okolicę. - Senatorze? Bel Iblis zamrugał i popatrzył w górę. Z rany na policzku klęczącego nad nim Aacha sączyła się krew. - Chodźmy, senatorze. Muszę pana stąd zabrać - odezwał się naglącym tonem posłaniec, ciągnąc go za ramię. - MoŜe pan stać? - Chyba tak - odpowiedział Bel Iblis, podnosząc się nieporadnie. Z pomocą Aacha wstał i spojrzał na płonący budynek. Nagle mgła zamroczenia spowijająca jego umysł zniknęła bez siadu. - Arrianya! - jęknął. - Aach... moja Ŝona i dzieci... - Oni nie Ŝyją, senatorze - powiedział Aach z nutą okrucieństwa w głosie. - A pan zaraz do nich dołączy, jeśli natychmiast stąd nie znikniemy. - Puść mnie! - krzyknął Bel Iblis, próbując odepchnąć rękę Aacha. Ledwo się trzymał na drŜących nogach. - Muszę do nich iść. Zostaw mnie. - Nie - odparł Aach, zacieśniając uchwyt na ramieniu senatora. - Nie rozumie pan? To pana próbowano zabić. Pana. Bel Iblis wpatrywał się w ogarnięte poŜarem ruiny. Jego uczucia stanowiły bolesną mieszaninę cierpienia, pustki i gniewu. Nie. To niemoŜliwe. Zniszczyć gmach... zabić dziesiątki, a moŜe i setki ludzi... Ŝeby dostać tylko jego? To szaleństwo. - Zdaje się, Ŝe uŜyli detonatora termicznego - rzucił Aach, prowadząc, a raczej ciągnąc Bela Iblisa w głąb alejki, coraz dalej od zniszczonego śmigacza. - Skumulowali eksplozję tak, Ŝeby zburzyć Centrum Treitamma, nie niszcząc polowy dzielnicy. Musieli podłoŜyć ładunek gdzieś w pańskim pokoju. A dyrektor Centrum rozmawiał z Arrianya i dziećmi w prywatnej świetlicy. Zaledwie o dwa pokoje dalej... Dotarli do wylotu alejki. Za rogiem zrujnowanego budynku Bel Iblis dostrzegł spory tłum gapiów, słabo widoczny zza zasłony dymu i drŜącego od gorąca powietrza. Krzyki i plącz ludzi, ledwie słyszalne poprzez huk płomieni, boleśnie raniły mu serce. - Tutaj - zadecydował Aach i pociągnął senatora w stronę śmigacza zaparkowanego po przeciwnej stronie ulicy. Na masce pojazdu widać było wgniecenia i bąble po eksplozji. - MoŜe pan wziąć mój statek. Wrócę na Alderaan jakoś inaczej. - Posłaniec otworzył drzwiczki i ulokował Bela Iblisa na siedzeniu pasaŜera. Z umysłu senatora opadła kolejna warstwa zamroczenia. - Chwileczkę - zaprotestował, wychylając się z kabiny. - Arrianya i dzieci... nie mogę ich zostawić... - Musi pan - odparł Aach gorzko, ale stanowczo. - Nie słyszał pan, co mówiłem? To pan był celem ataku, senatorze. I nadal pan nim jest. Muszę pana ukryć w bezpiecznym miejscu, zanim się zorientują, Ŝe chybili i powtórzą akcję. Aach zamknął drzwi za pasaŜerem i popędził na drugą stronę maszyny. Opowieści z Nowej Republiki 12 - A jeśli oni jeszcze Ŝyją? - spytał Bel Iblis, szukając klamki. Posłaniec opadł na fotel pilota. - Nie mogę tak po prostu odjechać... - Oni nie Ŝyją, senatorze - powiedział cicho Aach. Jego twarz zniknęła w mroku, gdy pochylił się i zaczął manipulować pod deską rozdzielczą. - Wszyscy, którzy byli w środku, zginęli; jeśli nie od wybuchu, to pod gruzami walących się stropów. Najwyraźniej Palpatine zlecił tę robotę komuś, kto świetnie zna się na rzeczy. Silnik wreszcie szarpnął i zaskoczył. - Tak - szepnął Bel Iblis, rzucając ostatnie spojrzenie na płonący gmach, gdy Aach obracał maszynę w przeciwnym kierunku. - Zna się. - I na pewno nie zrezygnuje - dodał Aach. Skręcił ostro, by przepuścić flotę potęŜnych repulsorowych wozów gaśniczych, pędzących w stronę poŜaru. Szkoda fatygi, pomyślał odrętwiały Bel Iblis, obserwując kawalkadę. Za późno, by cokolwiek uratować. - Będzie pan musiał zejść do podziemia, dopóki Bail i Mon Mothma nie zbadają sprawy i nie zidentyfikują sprawcy. - TeŜ tak myślę - przytaknął Bel Iblis. Na lewym ramieniu czuł chłód. Dopiero teraz zauwaŜył, Ŝe w jego płaszczu brakuje duŜego kawałka sukna. To na pewno wyrzucony podmuchem odłamek gruzu, przed którym nie zasłoniła go bryła śmigacza. Dziwne, pomyślał, zastanawiając się, jak to moŜliwe, Ŝe wcześniej tego nie poczuł. Nagle zdał sobie sprawę, Ŝe panuje pełna napięcia cisza, a Aach obserwuje go uwaŜnie. - Nic panu nie jest, senatorze? - spytał posłaniec. - Słyszał pan, co mówiłem? Musi pan się ukryć. - Tak, słyszałem - potwierdził Bel Iblis. Ból w sercu zaczął ustępować miejsca trudnemu do opanowania gniewowi. W tej jednej chwili, na zawsze zamroŜonej w nieskończoności, Palpatine odebrał mu wszystko, na czym mu zaleŜało: Ŝonę, dzieci, karierę... Całe Ŝycie. Ściślej mówiąc, odebrał mu wszystko prócz jednego. - Nic mi nie będzie - dodał senator po chwili. - Kiedyś Palpatine zginie, a to, co kiedyś było Republiką, znowu nią się stanie. - Rozumiem - mruknął Aach. - Teraz jest pan jednym z nas, senatorze. Bel Iblis zmarszczył brwi. - O czym ty mówisz? NaleŜę do Sojuszu Rebeliantów, odkąd istnieje. - Ale z innych powodów - odrzekł Aach. - Na przykład politycznych, takich jak naduŜycia władzy dokonywane przez Palpatine’a. Albo idealistycznych, jak ograniczenie wolności osobistej czy zmiany w prawie na niekorzyść obcych ras. - Mięśnie jego szczęk drgnęły nieznacznie. - Teraz Palpatine zranił pana. Nie kogoś innego, ale właśnie pana. Teraz to sprawa osobista. Bel Iblis odetchnął głęboko. - Pewnie masz rację - zgodził się. - Choć z drugiej strony, moŜe on właśnie tego oczekuje? śe będziemy z nim walczyć wyłącznie z pobudek osobistych. - A co w tym złego? - To, Ŝe tego rodzaju walką rządzą emocje - odparł senator. - Emocje prędzej czy później zgasną, a wraz z nimi zniknie motywacja. - Pogładził palcami brzeg dziury w
Peter Schweighoffer, Craig Carey13 płaszczu. - Ale my nie damy się wciągnąć w tę pułapkę. Imperator moŜe mi zrobić, co chce, i odebrać mi, co chce. I tak będę z nim walczył, bo tak trzeba. Kropka. Przez kilka minut jechali w milczeniu. Płonące ruiny schowały się za mijanymi budynkami, widać było tylko czarno-pomarańczowy słup dymu na niebie, unoszący się złowieszczo nad pogrzebowym stosem rodziny Bela Iblisa. Było coś głęboko niewłaściwego w tej ucieczce z miejsca tragedii - senator czuł się tak, jakby zbrukał pamięć najbliŜszych, w jednej chwili pozostawiając za sobą całe ich Ŝycie. Ale przecieŜ jeśli zginęli, to odpowiedzialność za ten haniebny czyn spoczywała wyłącznie na Palpatinie. Belowi Iblisowi pozostało juŜ tylko jedno: zrobić wszystko, by nikt więcej nie stracił Ŝycia w tak okrutny i bezsensowny sposób. A jeŜeli plotki o Gwieździe Śmierci, nad którą rzekomo pracował Tarkin, były choć po części prawdziwe... - Powiedziałeś, Ŝe mogę wziąć twój statek? - spytał. - Tak, jeśli poradzi pan sobie z pilotaŜem - odparł Aach. - Pomyślałem, Ŝe i tak zostanę tu dzień lub dwa. - Po co? śeby poszukać śladów, które zaprowadzą cię wprost do Palpatine’a? - Bel Iblis potrząsnął głową. - Mówię ci od razu, Ŝe to strata czasu. - Mój czas, moja strata. Czy ma pan gdzieś bezpieczną kryjówkę? - Jest kilka moŜliwości - odpowiedział senator - ale najpierw polecę na Darkknell. - Na Darkknell? - Aach spojrzał na niego z niepokojem. - Pan? - Dlaczego nie? Kto lepiej nadaje się do tej misji niŜ człowiek uwaŜany za martwego? Mój terminarz zajęć jakby stracił ostatnio na znaczeniu. Nikt nie będzie za mną tęsknił, jeśli zniknę na parę dni. JuŜ nikt. - Ale... - Aach urwał zmieszany. - Sir, to moŜe być niebezpieczne, jak kaŜdy kontakt z informatorem. Nie został pan przeszkolony do tego rodzaju misji. - Mam doświadczenie z armii - przypomniał mu Bel Iblis. - Potrafię uŜyć blastera i wiem coś niecoś o kamuflaŜu. Nikt mnie nie pozna. - AleŜ... - Poza tym - przerwał mu łagodnie Bel Iblis - muszę zająć się czymś poŜytecznym, Ŝeby... nie myśleć o tym, co się stało. Zrezygnowany Aach westchnął cicho. - W porządku. Ale zanim pan to zrobi, skontaktuję pana z kimś w Xakrei. Z kimś, kto przyda się w razie kłopotów. Gość nie jest wielkim miłośnikiem Rebelii, ale teŜ nie kocha Imperium Palpatine’a. Ma za to sporo kontaktów z przemytnikami i innym elementem na Darkknell, a to moŜe się przydać, gdy będzie pan musiał szybko opuścić planetę. - W porządku - zgodził się Bel Iblis, zauwaŜając z ponurym rozbawieniem, Ŝe Aach starannie unikał wymienienia statusu tego kogoś pośród miejscowego „elementu”. CzyŜby przemytnik lub paser? A moŜe jeszcze gorzej? Senator musiał przyznać w duchu, Ŝe i w Sojuszu Rebeliantów nie brakowało podobnych niespokojnych typów. Niektórych przyciągała zapewne perspektywa szybkich zysków - ci jednak pozbywali się iluzji w rekordowo krótkim czasie; za to inni naleŜeli do najbardziej nieustępliwych i skutecznych Ŝołnierzy Rebelii. Opowieści z Nowej Republiki 14 - Ufasz mu? - zapytał. Aach wzruszył ramionami. - Chyba tak, ale lepiej, Ŝeby nie przyciskał go pan zbyt mocno i nie prosił o zbyt wiele. No i nie mówił, kim jest i dla kogo pracuje. Gość po prostu jest mi winien kilka przysług. - Rozumiem - mruknął Bel Iblis. - Jak miło mieć sprzymierzeńców. - Mogę polecieć z panem - zaproponował Aach, choć w jego głosie nie było entuzjazmu. - Miałem wrócić na Alderaan, ale wiem, Ŝe w tej sytuacji Bail na pewno zrozumie. - Nie - rzekł zdecydowanie Bel Iblis. - Na pewno jesteś mu potrzebny gdzie indziej, a ja poradzę sobie sam. Aach zawahał się, ale skinął głową. - Niech i tak będzie, senatorze, skoro pan nalega. Bel Iblis obejrzał się przez ramią, mimo woli spoglądając na słup czarnego dymu. Szok powoli ustępował i niezliczone drobne przykrości znów zaczynały dawać się mu we znaki. śadna z nich jednak nie mogła się równać z bólem, który rozdzierał serce senatora. Arrianya i dzieci... - Tak - powiedział cicho. - Nalegam. MęŜczyzna siedzący samotnie przy stoliku po przeciwnej stronie zatłoczonej knajpianej sali był niewysokim blondynem o niespokojnych oczach i wykrzywionych ustach. Wyglądał jak ktoś, kto znalazł się w miejscu, w którym wcale nie miał ochoty przebywać. W gruncie rzeczy był ledwie wyrośniętym dzieciakiem, co doskonale tłumaczyło niezadowolenie z wizyty w tym gnieździe wszelakiej rozpusty i niegodziwości, którym był Obszar Nieciągłości. Z drugiej jednak strony sztywna postawa młodzieńca kojarzyła się nieodparcie z imperialnym drylem, a Ŝołnierze nigdy nie potrzebowali specjalnego zaproszenia, by odwiedzać podle spelunki. Moranda Savich pociągnęła łyk bladoniebieskiego drinka i skrzywiła się, kiedy poczuła nieznany smak. Po chwili powróciła do obserwowania młodzieńca, ganiąc samą siebie za rozmyślanie nie wiadomo o czym. Jedynym powodem, dla którego znalazła się na Darkknell, był fakt, Ŝe nie była to Kreeling ani Dorsis, ani Mantarran, ani Ŝadna inna planeta, na której inspektor Hal Horn ze SłuŜby Ochrony Korelii zdąŜył ją juŜ wytropić i przepędzić. Wiele jednak wskazywało na to, Ŝe Horn będzie miał szczęście i trafi za nią nawet tutaj. Im prędzej więc zdoła znaleźć sposób na dyskretne opuszczenie tego miejsca, tym większe będzie miała szanse na wyprzedzenie prześladowcy o kolejny krok i dotrwanie na wolności do chwili, gdy inspektor, znudzony pościgiem, wróci do domu. Kobieta parsknęła cichym śmiechem. Akurat. Horn nigdy się nie podda, a przynajmniej nie za jej Ŝycia. Był przedstawicielem tej w najwyŜszym stopniu irytującej grupy stróŜów prawa, którzy łączyli w sobie zbrodniczą wręcz nieprzekupność z kompletnym brakiem wyczucia momentu, w którym czas najwyŜszy umorzyć śledztwo.
Peter Schweighoffer, Craig Carey15 Chłopak siedzący na przeciwnym krańcu sali wsunął rękę za lewą połę kurtki i rozejrzał się. Zrobił to juŜ drugi raz w ciągu ostatnich dziesięciu minut, zauwaŜyła Moranda. Widać upewnia się, Ŝe to, co tam schował, wciąŜ jest na miejscu... Przesłań! - nakazała sobie surowo. Jest ścigana, więc nie powinna marnować czasu na drobne kradzieŜe. Robienie szumu wśród tubylców wywołałoby fatalne skutki, szczególnie w przypadku, gdyby złapano ją z przyprawą lub innym nielegalnym towarem, którego tak nerwowo strzegł młodzieniec. Blondyn uniósł filiŜankę do ust, odwrócił się i zerknął w stronę. drzwi. Robił to juŜ dziewiąty raz, odkąd Moranda miała go na oku. Tym razem kurtka naciągnęła się w miejscu, gdzie znajdowała się wewnętrzna kieszeń, zdradzając kształt ukrytego tam przedmiotu - kwadratowego i nieco większego od karty danych, a przy tym znacznie grubszego. CzyŜby pakiet danych? MoŜliwe. Sądząc po grubości, zapewne sześć do dziesięciu kart ściśniętych w ochronnej obudowie. Moranda w zamyśleniu zamieszała błękitny likier. Pakiet danych to zupełnie inna historia. KaŜdy policjant czy agent bezpieki potrafił rozpoznać przyprawę lub inny towar z przemytu juŜ na pierwszy rzut oka, a w ostateczności po smaku czy zapachu. Ale zwykły, niewinnie wyglądający pakiet danych... KaŜdy miał prawo mieć coś takiego przy sobie i nawet najbardziej podejrzliwy gliniarz musiałby się zdrowo napocić, by udowodnić, Ŝe pakiet nie naleŜy do niej. Co więcej, dane były zwykle wiele warte w zimnej, twardej walucie. A pieniędzy Moranda potrzebowała najbardziej, jeśli miała wymknąć się inspektorowi Hornowi, depczącemu jej po piętach z garścią koreliańskich nakazów aresztowania w kieszeni. Tak więc pozostawało tylko jedno pytanie: w jaki sposób ściągnąć nerwowemu smarkaczowi pakiet danych i nie dać się złapać. Świecący znak wskazujący drogę do odświeŜaczy wisiał na ścianie, za stolikiem chłopaka. Dolawszy sobie napoju z karafki, Moranda wstała i ruszyła w jego stronę niepewnym krokiem, markując stan lekkiego zamroczenia. Przechodząc obok swojej ofiary, zauwaŜyła, Ŝe kurtka młodego człowieka jest uszyta w stylu preter - z głębokimi, wewnętrznymi kieszeniami pod pachami. Zapewne były zamkniętej ale nie hermetycznie. Niestety, chłopak pochylał się nad blatem w taki sposób, Ŝe nie miała innego wyjścia: chcąc dostać się do kieszeni musiała przynajmniej częściowo zedrzeć z niego kurtkę. Nie szkodzi. Moranda lubiła prawdziwe wyzwania. Toalety nie odbiegały urodą od całej reszty Obszaru Nieciągłości były stare i bardziej niŜ trochę zaniedbane. Zamknąwszy się w jednej z kabin, Moranda postawiła kieliszek na wyszczerbionej półce i zabrała się do pracy. Jej pierwszym celem stały się małe płytki zdobiące ściany kabiny. Posługując się noŜem, oderwała dwie z nich, po czym uwaŜnie przycięła tak, by kształtem przypominały karty danych. Pod płytkami znajdowała się warstwa byle jakiego plastiku, ukształtowanego w tak zwany plaster miodu i słuŜącego jako pasywny filtr powietrza. Dwa kawałki tej substancji wystarczyły, by nadać „pakietowi” poŜądaną grubość. Jedna z cieniutkich, czarnych apaszek Morandy posłuŜyła jako taśma Opowieści z Nowej Republiki 16 utrzymująca wszystko w całości. Powstały w ten sposób przedmiot w niczym nie przypominał pakietu danych, prócz rozmiarów, kształtu i wagi. Odpowiednia akcja odwracająca uwagę oraz zręczne ruchy - no i odrobina szczęścia - powinny wystarczyć, by dopiąć celu. Kobieta wydobyła z torby na biodrze ostatnie cygaro, które zachowała specjalnie na taką okazję, zapaliła je i wetknęła między palce prawej ręki, w której juŜ trzymała kieliszek. A potem, w miarę moŜności ukrywając fałszywy pakiet w lewej dłoni, otworzyła drzwi i wyszła na salę. Chłopak najwyraźniej nie ruszał się z miejsca w ciągu tych paru minut. Nie pojawił się teŜ ten, na kogo tak niespokojnie czekał. Dyskretnie przyciskając do boku pakiet, ruszyła mocno chwiejnym krokiem w kierunku upatrzonego stolika, tak by znaleźć się tuŜ za plecami ofiary. Odepchnąwszy pijanego Barrckli, posłała ostrzegawcze spojrzenie typowi o aparycji nieogolonego nerfopasa, który wyglądał tak, jakby zaczynał coś podejrzewać, i juŜ była u celu... W tym momencie runęła na bok, jakby podcięto jej nogi. Chwytając się w locie oparcia krzesła, rozlała zawartość kieliszka tak, by w drodze do kurtki młodzieńca płyn trafił na płonącą końcówkę cygara. Likier buchnął niewielkim, ale w zupełności wystarczającym płomieniem. - Uwaga! - krzyknęła Moranda. Upuściła kieliszek i cygaro na podłogę, po czym szybkim ruchem sięgnęła po leŜący na stoliku obrus. Pociągnęła go mocno, a sztućce i kieliszki poleciały na wszystkie strony. Przycisnęła płótno do pleców chłopaka, próbując zdusić tańczące po nich płomienie. Jednocześnie chwyciła lewą ręką lewą połę kurtki i pociągnęła ją ku sobie. Młody człowiek odruchowo odchylił do tyłu ramię, pozwalając kobiecie odsunąć płonące ubranie od karku, który juŜ zaczynał go piec. Moranda ochoczo tłumiła obrusem płomienie; jednocześnie sięgała lewą ręką coraz głębiej, ku wewnętrznej kieszeni kurtki. Wreszcie dotarła do celu i błyskawicznie wyciągnęła pakiet, pozostawiając na jego miejscu zaimprowizowaną kopię. - Tak mi przykro - powtarzała w kółko najbardziej zakłopotanym tonem, na jaki było ją stać. Nie przestawała tłuc chłopaka po ramionach, choć ogień juŜ dawno zgasł; przez ten czas dyskretnym ruchem wsunęła pakiet do torebki na biodrze. - Strasznie mi przykro. Kostka tak jakoś mi się wygięła... nic panu nie jest? - Nic, nic - mruknął chłopak, chwytając obrus. - Chyba juŜ zgasło, nie? - A, tak - odpowiedziała i klepnęła go po raz ostatni, zanim wypuściła materiał z rąk. - Bardzo przepraszam. Czy mogę postawić panu drinka? - Nie, obejdzie się - odparł i machnął lekcewaŜąco ręką. Odwrócił się w jej stronę. CzyŜby próbował przyjrzeć się sprawczyni? - Lepiej zostaw mnie w spokoju i zjeŜdŜaj. - Tak, oczywiście - powiedziała przymilnie Moranda. Udając, Ŝe poprawia kurtkę na jego ramionach, cały czas starała się pozostać poza zasięgiem wzroku chłopca. Kątem oka zauwaŜyła, Ŝe sięga ku wewnętrznej kieszeni. Jego palce wyczuły znajomy kształt i cofnęły się. - Jeszcze raz przepraszam... - ZjeŜdŜaj - powtórzył, tym razem juŜ mocno rozdraŜniony. Najwyraźniej nie był zachwycony tym, Ŝe znalazł się w centrum uwagi.
Peter Schweighoffer, Craig Carey17 - Tak, juŜ... - Moranda odstąpiła jeszcze krok w lewo. Widząc, Ŝe chłopak odwraca głowę, by wreszcie przyjrzeć się jej uwaŜniej, po prostu odwróciła się do niego plecami i przepchnęła się przez tłum do swojego stolika. Po chwili dotarła na miejsce, ale nie usiadła. Klient mógł zjawić się w kaŜdej chwili, a ona nie zamierzała być w pobliŜu, gdy blondyn triumfalnie wyciągnie pakiet z kieszeni i przekona się, Ŝe to prostacka podróbka. Zostawiwszy pieniądze za likier na stoliku, Moranda poŜeglowała w stronę wyjścia i po chwili odetchnęła aromatycznym powietrzem Darkknell. Pora znaleźć jakieś miłe, zaciszne miejsce, pomyślała. I sprawdzić, co właściwie ukradła. Bel Iblis patrzył nad stolikiem w twarz jasnowłosego młodzieńca, a poczucie nierealności całej sytuacji pulsowało w jego umyśle w rytmie tętna, które tak mocno czuł w arterii na szyi. - Jak to „zgubiłeś”? - spytał cicho. - Jak moŜna zgubić cały pakiet danych? I to z wewnętrznej kieszeni kurtki? - Nie mów do mnie takim tonem, przyjacielu - warknął młodzik, omiatając rozbieganym wzrokiem opustoszały lokal. - Jeśli myślisz, Ŝe próbuję repulsorować cenę, to lepiej pomyśl jeszcze raz. Wziąłem na siebie powaŜne ryzyko, zdobywając i przywoŜąc tu ten towar. Bardzo powaŜne ryzyko. I wcale nie jestem zachwycony, Ŝe ktoś mnie okradł. Bel Iblis odetchnął głęboko, próbując zapanować nad narastającą furią. MoŜe nie był agentem operacyjnym Rebelii, jak Aach, ale znał się na ludziach i potrafił wyczytać prawdę, z twarzy i głosu chłopaka. I dlatego zdawał sobie sprawę, Ŝe obaj znaleźli się w niewiarygodnie groźnym połoŜeniu. W chwili gdy złodziej zrozumie, co wpadło mu w ręce... - Czy mogą dojść, Ŝe to twoja robota? - spytał spokojnie. Młodzieniec parskną! cicho nad filiŜanką. - Jasne, jeśli tylko będzie im się chciało. A znając reputację Tarkina, raczej będzie im się chciało. - W takim razie musimy odzyskać pakiet. Blondyn znowu prychnął lekcewaŜąco. - MoŜesz go sobie szukać pod kamieniami, jeśli masz ochotę. Ja znikam w trawie, póki jeszcze mogę. - JeŜeli uciekniesz teraz, będą mieli pewność, Ŝe to ty wykradłeś informacje - ostrzegł Bel Iblis. - A jakie to ma znaczenie? - odparował chłopak, pociągnął ostatni łyk z filiŜanki i odstawił ją z niepotrzebnym hałasem. - Ta złodziejka i tak nie będzie długo czekać. A gdy tylko zgłosi się do władz, port kosmiczny zostanie zamknięty, a ludzie Tarkina przetrząsną całą planetę. Jeśli chcesz na to czekać, to proszę bardzo. - Wstał. - śegnaj. Dobrej zabawy. I zapomnij, Ŝe kiedykolwiek mnie widziałeś - rzucił, po czym odwrócił się i zniknął za drzwiami. - Spróbuję - mruknął za nim Bel Iblis. Popijając z kubka, zaczął intensywnie myśleć. Opowieści z Nowej Republiki 18 Był pewien, Ŝe chłopak jest w błędzie - złodziejka nie zamierzała tak po prostu oddać zdobyczy władzom. Ktoś, komu starczyło umiejętności i zimnej krwi, by ukraść pakiet danych w samym środku zatłoczonej knajpy, z pewnością nie zrezygnowałby z zysku. A to oznaczało, Ŝe kobieta będzie próbowała sprzedać swój łup. Pytanie tylko, jak przekonać ją, by oddała go Sojuszowi Rebeliantów, a nie Imperium. Bel Iblis wyłowił z kieszeni kilka monet, rzucił je na stół obok kubka i ruszył w stronę drzwi. Jednego był pewien: nie zdoła samodzielnie odnaleźć złodziejki w mieście tak duŜym jak Xakrea. To oznaczało, Ŝe musi znaleźć kogoś z szerokimi znajomościami w tutejszym półświatku, czyli... współpracownika, którego polecił mu Aach. Senator miał tylko nadzieję, Ŝe ten typ jest winien Aachowi bardzo duŜą przysługę. Gabinet był mały, ciemny i spartańsko urządzony, co tworzyło zaskakujący kontrast z pozostałymi, jaskrawo oświetlonymi i pełnymi kosztownego blichtru salami Pałacu Imperialnego. Wchodząc tu, niewtajemniczeni przeŜywali szok, a i ci, którzy wiedzieli, czego się spodziewać, niezmiennie tracili kilka minut na przystosowanie oczu i umysłów do tak radykalnej zmiany. I to właśnie najbardziej podobało się Armandowi Isardowi. Ludzie wytrąceni z równowagi stawali się słabi, a słabość była jedną z ulubionych cech zarówno u jego wrogów, jak i pozornych sprzymierzeńców, czyli, krótko mówiąc, osobników, którzy jeszcze nie zdąŜyli oddać Ŝycia w słuŜbie Imperium, Imperatora lub samego Isarda. Prędzej czy później i tak wszyscy ginęli. W ciszy rozległ się sygnał komlinku. - Dyrektorze Isard - odezwał się z głośnika jego asystent. - Agentka Isard właśnie przyszła. - Wpuść ją - polecił Armand, pozwalając sobie na uśmiech wyŜszości. Niewielu męŜczyzn mogło pochwalić się tym, Ŝe ich córki wiernie i nie bacząc na niezbędne ofiary, podąŜają ich śladem w karierze zawodowej, tak jak robiła to Ysanne. Była wyróŜniającym się agentem Wywiadu i nieraz miała juŜ okazję udowodnić, z jaką energią i bezwzględnością ściga wrogów Imperium, zawstydzając nawet niektórych Moffów. Co więcej, jej zapał był podparty solidną kompetencją, bystrością umysłu i skutecznością w działaniu. Zdaniem Armanda nie było nic godniejszego pogardy niŜ agenci amatorzy, wokół których przemytnicy i Rebelianci mogli swobodnie kręcić piruety. Uśmiech na twarzy Armanda zgasł. Bystra i skuteczna - tak, ale jeśli i z tej sprawy ma wyjść obronną ręką, będzie musiała wycisnąć z siebie maksimum umiejętności. Drzwi rozsunęły się. - Wzywałeś mnie? - spytała Ysanne ponuro, wchodząc do środka. - Usiądź - odpowiedział takim samym tonem Armand, gestem wskazując na fotel. Poczuł ukłucie dumy. Nie było mowy o wyjątkowym traktowaniu tylko dlatego, Ŝe
Peter Schweighoffer, Craig Carey19 Ysanne była jego córką. W tym gabinecie, w tym budynku, była tylko agentką, a on jej przełoŜonym - w ich wzajemnych stosunkach nie moŜna się doszukać niczego więcej. - Mam dla ciebie waŜne zadanie. - Jak waŜne? - spytała, z gracją siadając w fotelu. - Dzięki niemu moŜesz zrobić karierę - odparł. - A takŜe sprawić, Ŝe kariera wielu innych dobiegnie końca. Ysanne mrugnęła niemal niezauwaŜalnie. Miała w sobie ambicję właściwą rodowi Isardów; tę samą, która zaprowadziła Armanda na szczyt. - Powiedz mi coś więcej. Armand wyciągnął kartę danych ze stosiku leŜącego na biurku. - Pakiet ośmiu kart danych został wywieziony na Darkknell - powiedział, popychając kartę w stronę córki. - Trzeba go odzyskać za wszelką cenę. - Skąd się wziął? - Z systemu Despayre - odparł, uwaŜnie obserwując jej twarz. Po raz drugi drgnienie powiek Ysanne zdradziło mu, Ŝe podejrzenie, które Ŝywił od dawna, jest słuszne. Jakimś sposobem dziewczyna zdołała dowiedzieć się o projekcie zwanym Gwiazdą Śmierci, i to tak wiele, Ŝe znała lokalizację budowy. - Tak więc rozumiesz powagę sytuacji - podjął po chwili. -W tych okolicznościach raczej nie mogę ogłosić stanu wyjątkowego w całym Imperium i otoczyć Darkknell kordonem niszczycieli gwiezdnych. - Naturalnie. PrzecieŜ chodzi o projekt, który oficjalnie nie istnieje - zgodziła się Ysanne niemal obojętnym tonem. - Przypuszczam, Ŝe z tego samego powodu nie wyślesz ze mną standardowej ekipy wywiadowczej - dodała, unosząc brwi. - A moŜe, chodzi o coś jeszcze? MoŜe to sprawa osobista? Armand skrzywił się. - Dość osobista - przyznał. - Domniemany złodziej został polecony do pracy przy tym projekcie przez jednego z moich bliskich współpracowników, człowieka wysoko postawionego w hierarchii naszego departamentu. Mój przyjaciel znajdzie się w powaŜnych tarapatach, jeśli nie odzyskamy pakietu, zanim wpadnie w ręce Sojuszu Rebeliantów lub kogoś spoza Wywiadu. Ysanne podniosła kartę. - Tutaj znajdę dane zdrajcy? - Domniemanego zdrajcy, tak - przytaknął Armand. - A takŜe listę podejrzanych osób, które Rebelianci mogli wystać po odbiór pakietu. Ysannę skinęła głową. - Chcesz, Ŝebym odzyskała zgubę, potwierdziła toŜsamość zdrajcy i złapała rebelianckiego agenta, zgadza się? Armand powstrzymał uśmiech. Ach, ta słynna pewność siebie rodziny Isardów... - Masz zrobić, ile się da, w dość ograniczonym czasie - powiedział. - Zarządziłem zamknięcie portów kosmicznych na Darkknell, ale wątpię, czy władze lokalne zdołają na dłuŜej uszczelnić granice. Pamiętaj, Ŝe odzyskanie pakietu jest najwaŜniejszym celem twojej misji. Opowieści z Nowej Republiki 20 - W takim razie juŜ zabieram się do pracy - oznajmiła, wsuwając kartę do kieszeni tuniki. - Wolno mi chyba wziąć ze sobą jednego z moich ochroniarzy? - Skoro musisz... Ale niech to będzie ktoś, komu ufasz. I nie mów mu, czego właściwie szukacie. - Oczywiście - zgodziła się, wstając. - Zamówisz dla mnie statek kurierski? - JuŜ czeka - odparł Armand. - Do zobaczenia i... Ŝyczę szczęścia. Ysannc zaszczyciła go wątłym uśmiechem. - Isardowie sami kreują sobie szczęście - przypomniała mu łagodnie. - Będziemy w kontakcie.
Peter Schweighoffer, Craig Carey21 I N T E R L U D I U M N A D A R K K N E L L Michael A. Stackpole Część druga Hal Horn westchnął cięŜko. Przyglądał się, jak oficer Agencji Obrony Darkknell studiuje uwaŜnie jego kartę identyfikacyjną, przepustki i nakazy aresztowania, które przywiózł ze sobą. Odnosił wraŜenie, Ŝe kaŜdy biurokrata w Xakrei wpatruje się w te same dokumenty z taką uwagą, jakby skanował dane i ładował całość wprost do mózgu. Horn przybył na Darkknell, a przede wszystkim właśnie tu, do Xakrei, bo legendarna niechęć do bezprawia i skrupulatność tutejszych urzędników czyniła ich naturalnymi sprzymierzeńcami w poszukiwaniu Morandy Savich. Teraz juŜ nie jestem tego pewien, pomyślał i spojrzał na szczupłego, niewysokiego męŜczyznę. - Przekona się pan, pułkowniku Nyroska, Ŝe moje pliki są w najlepszym porządku. ZaleŜy mi tylko na jednym: Ŝeby postawił pan swoich ludzi na nogi i kazał im uwaŜać, czy mój cel nie próbuje opuścić planety. Nyroska zmruŜył ciemne oczy. - Naturalnie zdaje pan sobie sprawę, inspektorze Horn, Ŝe nie ma pan na tym terenie absolutnie Ŝadnej władzy. - Tak, ale... - I Ŝe choć chętnie współpracujemy z kolegami stróŜami prawa, to czasy Jedi przemierzających galaktykę i ferujących wyroki we wszelkich moŜliwych konfliktach dawno minęły. - Rozumiem i to, pułkowniku. - Horn stanął bokiem, by jego wzrost i masa nie wywoływały w tubylcu poczucia zagroŜenia. - A jeśli chodzi o wasze przepisy, to oddałem blaster zaraz po lądowaniu. Jestem bezbronny. - To się panu chwali, inspektorze. Myślę teŜ, Ŝe słusznie pan postąpił, przebierając się w cywilny strój. Dzięki temu pańska obecność nie zostanie opacznie zrozumiana. - Nyroska wcisnął klawisz notatnika, wysuwając kartę danych zawierającą dokumenty Horna. Bawił się nią przez chwilę, po czym zwrócił Korelianinowi. - A pańska zdobycz... ta Savich... to brutalny przestępca? Z jej akt nie wynika nic takiego... Opowieści z Nowej Republiki 22 - Nie, sir. Po prostu jest dobra w uwalnianiu nieostroŜnych obywateli od cięŜaru dóbr doczesnych. - Złodziejka? - Jedna z najlepszych. Nyroska wstał gwałtownie i odsunął za siebie olbrzymie krzesło. Stojąc na tle własnych mebli, pułkownik wydawał się komicznie wątłym osobnikiem. Jest niŜszy nawet od Corrana! - pomyślał Hal i zapamiętał ten fakt, by uŜyć go jako argumentu, gdy syn znowu będzie narzekał na swój nikczemny wzrost. Pułkownik machnął ręką w stronę drzwi swojego biura. Hal zamrugał nerwowo. - To wszystko? - Nie mamy juŜ o czym dyskutować. - A co z alarmem dla słuŜb portowych? Nyroska uśmiechnął się z politowaniem, wyszedł zza biurka i protekcjonalnie poklepał Hala po plecach. - Mój drogi inspektorze Horn, nasze słuŜby portowe są juŜ w stanie najwyŜszej gotowości. Dostaliśmy polecenie od władz imperialnych, Ŝeby mieć oko na agentów Rebelii. Sam pan widział, jak precyzyjnie działamy. To dlatego, Ŝe pasuje pan do profilu, który nam przekazano. Zapewne wyobraŜa pan sobie, jak wiele czasu musimy poświęcać na realizację Ŝądań Imperium. Dodam nazwisko Savich do listy podejrzanych, ale jeśli nie zdoła pan powiązać czynów tej kobiety z działalnością Rebeliantów, ta sprawa będzie mieć dla nas drugorzędne znaczenie. Hal na moment przymknął oczy i bardzo powoli wypuścił powietrze. W ostatnich latach galaktyka stanęła na głowie do tego stopnia, Ŝe prawie jej nie poznawał. Władze Imperium miały obsesję na punkcie Rebelii, lecz choć na Korelii nie brakowało jej sympatyków, to rzeczywistych agentów zdemaskowano tam bardzo niewielu. Hal słyszał nawet pogłoski, Ŝe sam Garm Bel Iblis ma powiązania z Sojuszem, ale kładł je raczej na karb normalnego chaosu informacyjnego towarzyszącego polityce. A teraz, kiedy Bel Iblis nie Ŝyje, juŜ nie moŜe bronić się przed tego rodzaju kłamstwami. Te same „kłamstwa” sprawiły jednak, Ŝe Hal, jak kaŜdy inny Korelianin, był teraz uwaŜany za potencjalnego agenta Rebelii. I dlatego przez ten czas, gdy władze, do których zwrócił się o pomoc w schwytaniu Morandy Savich, tak pieczołowicie badały jego dane, kobieta mogła najspokojniej w świecie odlecieć dowolnym statkiem w dowolnym kierunku. Swego czasu ludzie pokroju Nyroski skakaliby z radości, gdyby mieli okazję zapolowania na kogoś o takiej reputacji, ale teraz, gdy Imperator rzucał coraz większe siły do walki z Sojuszem, priorytety słuŜb bezpieczeństwa uległy zmianie. - Z łatwością mógłbym pana okłamać, pułkowniku Nyroska, mówiąc, Ŝe Savich jest rebelianckim agentem, którego szukacie. - Hal powoli pokręcił głową. - Ale nie jest, a przynajmniej nic mi nie wiadomo o jej kontaktach z Sojuszem. - Dziękuję za uczciwość, inspektorze. Hal zatrzymał się przy drzwiach i uniósł brew, spoglądając na pułkownika piwnymi oczami.
Peter Schweighoffer, Craig Carey23 - Nie spodziewał się pan tego po Korelianinie? - Spodziewam się wyłącznie tego, Ŝe będzie pan przestrzegał naszych praw, inspektorze. - Nyroska wzruszył ramionami. - Ostatnio nie oczekuję uczciwości od nikogo. Korelianin zamyślił się na moment. - W takim razie musimy mieć nadzieję, Ŝe wrócą stare czasy, kiedy ścigaliśmy tych, którzy naprawdę popełniali przestępstwa. Dziękuję za pomoc. Dam panu znać, kiedy znajdę Savich. Ysanne Isard popatrzyła na swojego pomocnika, Trablera, który wreszcie wyszedł z posterunku słuŜb granicznych. - Co cię zatrzymało?- zapytała. MęŜczyzna wzruszył potęŜnymi ramionami. - Przypuszczam, Ŝe sprawdzali mój profil. Omal nie warknęła, Ŝe nie płaci mu za przypuszczanie, ale ugryzła się w język. Wybrała do tej misji Trablera dlatego, Ŝe był bezgranicznie lojalny wobec Imperium i jeszcze dlatego, Ŝe widziała, jak gołymi rękami ukręcił kiedyś łeb pojmanemu Ithorianinowi. Jest tutaj tylko dlatego, Ŝe ma duŜo mięśni, pomyślała. Zrobi to, co mu kaŜę, i wtedy, kiedy mu kaŜę. Jasne włosy i koreliańskie pochodzenie, wynikające z fałszywej karty identyfikacyjnej, musiały zwrócić uwagę tutejszego systemu profilującego. Nadgorliwość miejscowych urzędników moŜe tylko spowolnić nasze działania, więc lepiej nie nawiązywać z nimi oficjalnych kontaktów. - Nie szkodzi. Zaraz przyprowadzą nam śmigacz. Na pewno znasz okolicę? - Przestudiowałem tutejsze mapy; zresztą w razie czego mam jeszcze notes elektroniczny. - Dobrze. - Ysanne ruszyła przodem w stronę wyjścia z portu kosmicznego. Pierwsza dotarła do męŜczyzny stojącego przy śmigaczu do wynajęcia, który trzymał tabliczkę z napisem „Glasc”, czyli z jej fałszywym nazwiskiem. Oboje z Trablerem okazali mu identyfikatory, po czym zasiedli w kabinie maszyny - ochroniarz za sterami, a Ysanne na tylnej kanapie. Isard włączyła notes. - Mam dane o półświatku Xakrei, aktualizowane na bieŜąco na podstawie lokalnych akt. Ten Rebeliant na pewno będzie szukał schronienia pośród tutejszych szumowin, więc od nich zaczniemy. MoŜliwe, Ŝe potrzebna mu nowa toŜsamość, a miejsc, w których oferuje się takie usługi, jest tu bardzo niewiele. Odwiedzimy je wszystkie. - Jak pani sobie Ŝyczy, agencie specjalny Isard. - Jeden z adresów to East Ryloth Street, a drugi - Palpatine Parkway. Do którego mamy bliŜej? - Raczej Ryloth Street. - Trabler spojrzał w lusterko. - Jedziemy tam? - Jasne. - Ysanne uśmiechnęła się chłodno do odbicia jego oczu. - Ktokolwiek sprzeda mu nową toŜsamość, sprzeda nam jego samego. Naprzód. Przed nami wielkie zakupy. Opowieści z Nowej Republiki 24 Hal podziękował kierowcy lewitaksówki i dał mu napiwek wysokości połowy naleŜności za kurs. - Rzeczywiście, to jest to - powiedział. - East Ryloth Street 24335. Właśnie tu chciałem dotrzeć. Devaronianin rozejrzał się po zapuszczonej okolicy i zmierzył Horna wzrokiem. - West Ryloth byłaby dla ciebie bardziej odpowiednim miejscem, przyjacielu. Hal pokręcił głową i wskazał kciukiem na sklep ze starociami. - Arky to mój stary kumpel - powiedział, mrugając konspiracyjnie do taksiarza. - A ty nigdy mnie nie widziałeś, prawda? - Jasne, bracie. Nigdy w Ŝyciu. Korelianin wysiadł i z trzaskiem zamknął drzwi. Odczekał, aŜ pojazd odleci, po czym przeskoczył nad stertą śmieci i ruszył w stronę transparistalowych drzwi sklepu. Jak głosił wymalowany na nich napis, było to Imperium Zapomnianych Skarbów Arky’ego. Hal podejrzewał, Ŝe „zapomniane” były głównie dlatego, iŜ nikt nie zawracał sobie głowy wygrzebywaniem ich spod narastającej warstwy kurzu. Przedmioty ułoŜone na wystawie, spłowiałe i spękane od słońca, zdecydowanie nie zachęcały przechodniów do odwiedzania Imperium. Co nie znaczy, Ŝe widuje się tu wielu przechodniów, pomyślał Hal. Otworzył drzwi i błyskawicznie rozejrzał się po wnętrzu. Jedyny klient rupieciami spojrzał na niego przelotnie, po czym odwrócił się, jakby bardzo mu zaleŜało na ukryciu przed wchodzącym własnej twarzy. Jego zachowanie być moŜe zdziwiłoby Hala, gdyby nie to, Ŝe bardziej interesowała go reakcja Arky’ego, który zbladł, gdy tylko rozpoznał Horna. - Seb Arcos, cóŜ za niespodzianka - odezwał się lekkim tonem oficer StraŜy Ochrony Korelii. - O ile pamiętam, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, właśnie wygrałeś darmową wycieczkę na Kessel. Seb Arkos parsknął cicho. Wzrostem dorównywał Halowi, a jego chude jak szkielet ciało pasowało jak ulał do zgryźliwego tonu. - Owszem, ale kopanie błyszczostymu to nie moja specjalność. Nie za daleko się zapuściłeś, agenciku? - Ranisz mnie, Arky. Przeleciałem taki kawał drogi, Ŝeby cię zobaczyć, a ty traktujesz mnie jak wroga. - Hal przespacerował się po sklepie, ale zauwaŜył same rupiecie. JuŜ byłby to skwitował złośliwą uwagą, ale przypomniał sobie, Ŝe jego Ŝona potrafiła wygrzebać w takich miejscach prawdziwe skarby. - Przerzuciłeś się na antyki, czy moŜe twoje delikatne ręce nadal produkują najlepsze podróbki dokumentów identyfikacyjnych i tranzytowych, jakie widziała galaktyka? Przelotny uśmiech zdradził Arky’ego, ale handlarz szybko zamaskował go ponurym skrzywieniem ust. - Jestem czysty. Hal niewinnie rozłoŜył ręce. - Spokojnie, tutejsi gliniarze nie są moimi kumplami. - Ale szukasz przyjaciela, prawda?
Peter Schweighoffer, Craig Carey25 - Kogoś, do kogo czuję to samo, co do ciebie, Arky. - Hal wyjął z kieszeni statyczny holograf Morandy Savich i podsunął go fałszerzowi przed oczy. - Moranda Savich. Widziałeś ją? Moranda Savich? - Chudzielec postukał kościstym palcem o podbródek. - Moranda Savich... Hal wskazał kciukiem samotnego klienta. - Chcesz, Ŝebym zaczął pytać gości twojego Imperium? Błękitne oczy Arky’ego rozszerzyły się ze strachu. - Nie ma potrzeby. Widziałem ją... w okolicy. - Kupiła twoje usługi? Właściciel sklepu potrząsnął głową. - Nie. Nie chciała lewych dokumentów. Hal wyczuł fałsz w jego głosie. - Nie próbuj serwować mi prawdy w zbyt cienkich plasterkach, Arky. Rozmawialiście o przemyceniu jej poza planetę, zgadza się? A po drodze pomyślałeś, Ŝe naciągniesz ją na kupienie fałszywych danych? Oczy chudzielca zwęziły się, a kosmyk białych włosów opadł mu na czoło. - Dobra, powiem, jak było. Rozmawialiśmy. Ona chce zniknąć... z twojego powodu. Robi się bardzo niecierpliwa. - A ty powiesz mi, kiedy znowu masz się z nią spotkać? Arky uniósł głowę. - Słuchaj no, Horn, dobrze wiesz, Ŝe nie gram w ten sposób. Załatwiłeś mnie tak, Ŝe wylądowałem na Kessel razem z Boosterem i całą resztą, ale ja ich nie zvaderowałem, prawda? Byłem lojalny wobec nich. Hal wzruszył ramionami i skrzyŜował ręce na piersiach. - Świetnie. Mogę tu zaczekać aŜ do skutku. Będziemy partnerami w interesach, Arky. Ja będę tym cichym partnerem, sprawdzającym wszystkich twoich klientów, do czasu, aŜ staniesz się rozmowniejszy. Arky popatrzył na niego i potarł ręką nos. - No dobra. MoŜliwe, Ŝe ma tu wpaść. MoŜliwe, Ŝe niedługo. Inspektor KorSeku skinął głową. - W porządku. Zaczekam. - Ale na zewnątrz, jasne? Hal spojrzał na jedynego klienta, wciąŜ kręcącego się po sklepie Arky’ego i zauwaŜył kobietę zbliŜającą się do drzwi. - Jasne. Zdaje się, Ŝe robi się tłoczno. Poczekam na zewnątrz. Savich mnie nie zobaczy i nie będzie wiedzieć, Ŝe to twoja robota. Po drugiej stronie okrytej cieniem ulicy Moranda Savich uderzyła otwartą dłonią w mur. Seb Arkos był jedynym handlarzem, który w ogóle chciał z nią rozmawiać - pozostałych wystraszyła imperialna blokada. Oczywiście nie trzeba być geniuszem, Ŝeby wiedzieć, Ŝe emigrant z Korelii nie będzie miał dość rozumu, by bać się Imperiali. Władze lokalne były tak spętane własnymi przepisami, Ŝe ich funkcjonariusze musieli Opowieści z Nowej Republiki 26 wypełnić kilobajty formularzy, nim wolno im było sięgnąć po blaster. Imperiale to co innego - podobno dostają premię za oszczędzenie państwu kosztów procesowych. Savich chciała wyrwać się z Xakrei tak szybko, jak to tylko moŜliwe. Spotkanie z Sebem Arkosem poprzedniego wieczoru było niespodziewanym uśmiechem fortuny. Uśmiechem, który zdąŜył juŜ zgasnąć, pomyślała. Bo kiedy szła do sklepu Arky’ego, by dobić targu, z lewitaksówki wyskoczył Hal Horn we własnej osobie - wielki jak Ŝycie i cholernie bliski; zbyt bliski, by mogła czuć się bezpiecznie. Jak do tej pory to była jego największa szansa, pomyślała. Jeszcze minuta, a złapałby mnie w tym sklepie... Moranda uśmiechnęła się lekko. Widać fortuna jeszcze nie całkiem ją opuściła. UłoŜenie kawałków układanki, obrazującej sytuację w Xakrei, nie zajęło jej wiele czasu. UŜyła własnego notesu elektronicznego, by zajrzeć w karty danych, które ukradła, ale okazało się, Ŝe są zakodowane. Choć nie była slicerem pierwszej wody, znała kilka prostych sztuczek, toteŜ udało jej się ustalić, Ŝe szyfr był oparty na solidnych kodach imperialnych. Biorąc pod uwagę fakt, Ŝe w pakiecie znajdowało się osiem kart, załoŜyła, Ŝe ma przed sobą obszerne archiwum plików wojskowych - bo właśnie militarne skojarzenia budził w niej kurier, którego obrobiła. A jedynymi ludźmi, których mogły zainteresować tego typu dane, byli wrogowie Imperium - Rebelianci. Blokada portu kosmicznego i związana z nią nagonka na agentów Sojuszu tylko potwierdziły jej przypuszczenia. A to oznaczało nowy problem, przy którym kłopoty z Halem Hornem schodziły zdecydowanie na drugi plan. Moranda słyszała sporo plotek o Rebelii - niektóre puszczała mimo uszu, inne budziły w niej zdziwienie - ale generalnie starała się nie angaŜować w tę sprawę. W jej fachu to, czyja twarz znajdowała się na monetach, nie miało większego znaczenia. WaŜne było, czy w ogóle są jakieś monety, które moŜna ukraść. śadna władza nie patrzyłaby przychylnym okiem na jej poczynania, czy to imperialna, czy lokalna, czy ta, którą chcieli ustanowić Rebelianci. Wszyscy oni bawią się w ustalanie praw; ja wolę je łamać, zdecydowała. Teraz, kiedy w jej posiadaniu znalazły się wojskowe sekrety, lokalne i imperialne organa ścigania mogły zacząć ją traktować jako agentkę Sojuszu. Wprawdzie nie miała pojęcia, czy pogłoski o tym, co Imperiale robią z pojmanymi Rebeliantami, są prawdziwe, ale zdecydowanie wolała długi pobyt na Kessel niŜ to, co słyszała na ten temat. Dalsze przetrzymywanie pakietu danych nie było więc najszczęśliwszym pomysłem i dobrze o tym wiedziała. Postanowiła, Ŝe pozbędzie się go przy pierwszej okazji. Poczuła jego cięŜar w kieszeni kurtki, gdy kucnęła, a pakiet uderzył o jej udo. Wiedziała, Ŝe ktoś zapłaciłby mnóstwo pieniędzy, Ŝeby odzyskać te karty - moŜe nawet tyle, Ŝe Hal Horn nigdy nie zapuściłby się za nią w odległe zakątki galaktyki, które zechciałaby odwiedzić. MoŜe więc posiadanie trefnego towaru nie było tak wielkim ryzykiem, dopóki istniała równowaga. W razie jej zachwiania zawsze przecieŜ mogła po prostu pozbyć się niebezpiecznego łupu. I tak właśnie zrobię, doszła do wniosku.
Peter Schweighoffer, Craig Carey27 Uśmiech zniknął z jej ust, kiedy zauwaŜyła kobietę wysiadającą z zaparkowanego opodal śmigacza. Przednia tablica rejestracyjna maszyny miała oznaczenia wypoŜyczalni, a całość wyglądała stanowczo zbyt dobrze, jak na tę część Xakrei - chyba Ŝe pojazd przyprowadził złodziej, który zamierzał właśnie tu rozebrać go na części. Kobieta zamieniła kilka słów z kierowcą, po czym ruszyła w stronę sklepu Arky’ego. Choć nieznajoma miała na sobie cywilne ubranie, Moranda od razu wiedziała, Ŝe ma do czynienia z kimś, kto przybył prosto z Centrum, a najprawdopodobniej z dowództwa Wywiadu Imperialnego. Krój stroju jednoznacznie wskazywał na pochodzenie kobiety, a dumne uniesienie podbródka w chwili, gdy mijała cięŜko opartego o mur amatora błyszczostymu, na przynaleŜność do słuŜb specjalnych Imperium. Idzie prosto do Arky’ego, pomyślała Moranda, więc jest z Wywiadu, a to oznacza, Ŝe jestem w głębokim bagnie. Ysanne Isard zmarszczyła nos, wdychając cięŜki zapach unoszący się w sklepie. Musnęła palcami statuetkę wyobraŜającą kota, wyrzeźbioną z ithoriańskiego drewna toal, i natychmiast dyskretnie otrzepała dłonie, by usunąć z nich kurz. Przy okazji obejrzała sobie wnętrze sklepu i trzech przebywających w nim męŜczyzn. Rozpoznała tylko Seba Arkosa, bo miała jego akta w pamięci swojego notatnika. ToŜsamości dwóch pozostałych nie rozpoznała, dopóki większy z nich, pogrąŜony w rozmowie z Arkosem, nie spojrzał na nią. Horn, Korelianin, odgadła. Z KorSeku, o ile dane, które przeglądałam, były precyzyjne. Zastanowił ją fakt, Ŝe ktoś, kto dopiero co przybył do Xakrei, pojawił się tak szybko w miejscu znanym jako rebeliancki punkt kontaktowy. Chyba Ŝe - podobnie jak Bel Iblis - sam jest Rebeliantem. Ysanne zmarszczyła brwi. W danych Horna nie było wzmianki o jego sympatii dla Sojuszu. Pamiętała tylko, Ŝe jego ojciec, wysoko postawiony funkcjonariusz KorSeku, zbierał pochlebne opinie za wyjątkowe osiągnięcia w tępieniu Rycerzy Jedi. Odwróciła się, by obejrzeć z bliska brudną, weequayską brodoharfę - wiedziała doskonale, Ŝe instrument nigdy nie zagra bez pasującego do niego młoteczka akordowego - i uniosła komlink na wysokość ust. Szeptem poleciła Trablerowi, by podprowadził śmigacz pod drzwi sklepu. Upewniła się spojrzeniem, Ŝe podwładny wykonał polecenie, wsunęła komunikator do kieszeni i spręŜystym krokiem podeszła do Hala Horna. - Inspektor Horn? Katya Glasc, SłuŜba Bezpieczeństwa Darkknell. Na twarzy Arkosa pojawił się złośliwy uśmiech. - Kłopoty, inspektorze? Horn pokręcił głową. - Raczej nie. Mylę się, agencie Glasc? Wprawdzie Horn nie dorównywał wzrostem Trablerowi, za to był potęŜnie zbudowany i miał sto razy tyle inteligencji co ochroniarz Isard. Brązowe włosy strzygł krótko, konserwatywnie, nie wstydząc się siwych pasemek zdobiących skronie. Ysanne Opowieści z Nowej Republiki 28 podejrzewała, Ŝe jest o jakieś sześć lat starszy od niej i uwaŜa się za porządnego człowieka. Co oznacza, Ŝe moŜe być bardzo przydatny lub bardzo niebezpieczny. - To zaleŜy. Proszę o pański identyfikator. Horn ostroŜnie wyciągnął kartę z kieszeni kurtki, a Isard wsunęła ją w szczelinę notatnika. Przez chwilę czytała dane osobowe i treść nakazów aresztowania, a potem skinęła głową i zwróciła kartę. - Chciałam się upewnić. Proszą wybaczyć ostroŜność... MoŜliwe, Ŝe będziemy musieli włączyć się w pańskie śledztwo... - Uniosła głowę i zmarszczyła brwi. - Choć moŜe to nie najlepsze miejsce na dyskutowanie o takich sprawach. Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, mój śmigacz czeka na zewnątrz. Horn spojrzał na nią uwaŜnie. - Znaleźliście Savich? - Znaleźliśmy dowody jej obecności. Wolałabym wyjaśnić panu szczegóły na osobności. - Agentka wzięła go pod ramię i popchnęła w stronę wyjścia, na tyle lekko, by odebrał to jako zaproszenie, a nie rozkaz. Korelianin powoli skinął głową. - Wasz świat, wasze zasady - powiedział, odwrócił się i wycelował palec w stronę fałszerza. - Nie zawiedź mnie, Arky. - Jasne, Horn - odparł kpiąco chudzielec. - Poproszę, Ŝeby tu na ciebie poczekała. MoŜesz na mnie polegać. Gdy Isard wyprowadzała Hala Horna ze sklepu, Garm Bel Iblis z trudem opanował drŜenie całego ciała. Po drodze do Imperium Arkosa zachowywał taką ostroŜność, Ŝe kiedy zjawił się tu Horn, był całkowicie pewien, Ŝe to pułapka. Fałszerz natychmiast rozpoznał inspektora i mruknął: „Na sczerniałe kości Imperatora, KorSek tutaj?”. Bel Iblis o mało nie rzucił się do ucieczki, gdy Horn przechodził obok, ale przybysz obdarzył go tylko przelotnym spojrzeniem. Podczas rozmowy inspektora z fałszerzem senator odpręŜył się nieco. Nadal nie miał dowodu na to, Ŝe go szukają i Ŝe ktokolwiek wie, iŜ przeŜył. Anonimowość domniemanego nieboszczyka dała mu więc szansę na swobodne działanie, lecz nie miał pojęcia, jak długo moŜe potrwać ten korzystny stan. Miał nadzieję, Ŝe Arkos wystawi mu fałszywe dokumenty, które umoŜliwią mu dalsze poszukiwanie złodziejki na Darkknell, a moŜe nawet będzie pośredniczył w ewentualnej wymianie. Bel Iblis rozwaŜał i taką moŜliwość, Ŝe Horn jest agentem Rebelii, przysłanym na Darkknell przez Baila Organę i Mon Mothmę, by przejąć pakiet danych. Przywódcy Sojuszu nie wiedzieli przecieŜ, Ŝe koreliański senator nie tylko uniknął śmierci, ale teŜ postanowił samodzielnie odebrać przesyłkę. Nie miał pojęcia, czy Horn naprawdę jest Rebeliantem, i szczerze podziwiał skuteczny system komórkowy, dzięki któremu waŜne dla organizacji informacje były znane tylko wąskiemu gronu osób. Przez chwilę wahał się, niemal gotów ujawnić inspektorowi swą toŜsamość, ale pytania, które padały pod adresem Arkosa, sprawiły, Ŝe postanowił zaczekać. Senator uśmiechnął się w duchu, słysząc, jak Horn obrabia fałszerza. Jednym z najbardziej irytujących zadań Bela Iblisa jako przedstawiciela Korelii była walka z
Peter Schweighoffer, Craig Carey29 reputacją, której przysporzyli systemowi znani przemytnicy. Większość Korelian to byli uczciwi ludzie, jednak oceniano ich niemal wyłącznie przez pryzmat dokonań przestępców. Bel Iblis nie znał osobiście Hala Horna, za to spotkał wielu jemu podobnych - ludzi, którzy cięŜko pracowali na dobre imię Korelii. To dlatego uśmiechał się, widząc oddanie, z jakim Horn wykonuje swój zawód. Przestał się uśmiechać, gdy zjawiła się Ysanne Isard, którą widział wcześniej tylko raz, na przyjęciu dla funkcjonariuszy Imperium, przytuloną do ojca. Bel Iblis nie znosił Armanda Isarda. Mały, ruchliwy człowieczek o stalowych oczach sprawiał, Ŝe senator czuł się przy nim jak niezdara. Isard bezlitośnie tropił i niszczył komórki Rebelii - i te prawdziwe, i te wymyślone. Ysanne, w której oczach mieszały się ogień i lód, odziedziczyła po ojcu skłonność do konsekwentnego realizowania jednego celu; w dodatku kierowała się przy tym przywiązaniem do Imperatora. Jej obecność na Darkknell oznaczała, Ŝe słuŜby specjalne juŜ wiedzą o kradzieŜy danych i Ŝe Armand Isard nie szczędzi środków i starań, by pakiet powrócił we właściwe ręce. Senator poczuł zimny dreszcz, gdy zdał sobie sprawę, Ŝe niewątpliwie to właśnie Armand Isard wydał rozkaz zamordowania jego rodziny i omal nie zadał śmierci jemu samemu. Dłonie Bela Iblisa zacisnęły się w pięści... i na tym koniec. Nie zadał Ysanne Isard morderczego ciosu, choć szczerze tego pragnął. Nawet gdybym ją zabił, pomyślał, nie zranię jej ojca. Zresztą jego śmierć nie jest tu najwaŜniejsza. Pakiet, którego ona szuka, pomoŜe zniszczyć Imperium. A kiedy to zrobimy, juŜ nigdy nie będzie w galaktyce miejsca dla Armandów Isardów czy Imperatorów. Bel Iblis zapanował nad gniewem i odwrócił się, by zobaczyć, jak drzwi zamykają się za Isard i Hornem. - No, Arkos, mamy coraz mniej czasu na sfinalizowanie interesu. Chyba powinniśmy skończyć, zanim wpadnie tu Imperator we własnej osobie, nie sądzisz? Obserwując hamujący przed wystawą sklepową śmigacz, Moranda Savich czuła się tak, jakby silna pięść zaciskała się wokół jej serca. Przez lata udawało jej się unikać kontaktów ze słuŜbami Imperium, co nie oznaczało, Ŝe nie orientowała się w metodach działania wroga. Agenci Wywiadu Imperialnego z zasady zarzucali szerokie sieci, gdy próbowali złowić zdobycz. A skoro w centralnym punkcie pajęczyny dostrzegła pająka, to znaczy, Ŝe nieprzyjaciele zbliŜają się ze wszystkich stron. A to oznacza, Ŝe złapią mnie z trefnym towarem w kieszeni, pomyślała. Znowu poczuła przemoŜną chęć wyrzucenia pakietu danych. Sięgając po niego, zauwaŜyła, Ŝe szyba w drzwiczkach kierowcy zsunęła się w dół. Osiłek siedzący za sterami rozejrzał się, czy nikt nie widzi, po czym zaczął przeglądać się w lusterku wstecznym. Ten przejaw bardzo ludzkiej próŜności pomógł Morandzie otrząsnąć się z paniki i podsunął pewien plan. Wyciągnęła pakiet z kieszeni, złamała go i wydobyła osiem kart danych. UłoŜyła je w zgrabny stosik i ukryła pod tylną ścianką elektronicznego notatnika. Wyprostowała się, obciągnęła poły kurtki i śmiało pomaszerowała w kierunku śmigacza. Po drodze kilkakrotnie zerkała na mapę w otwartym notatniku; uwaŜnie rozglądała się przy tym dookoła i marszczyła brwi w zakłopotaniu. Opowieści z Nowej Republiki 30 ZbliŜyła się na odległość trzech metrów, zanim kierowca wreszcie ją zauwaŜył, a wtedy machnęła notatnikiem w jego stronę. - Przepraszam pana, ale chyba się zgubiłam. PomoŜe mi pan? MęŜczyzna rozluźnił się. - Tak, chyba tak. Moranda pochyliła się nad nim z uśmiechem. PrzełoŜyła notatnik z lewej do prawej ręki i machnęła nim w stronę podobnego urządzenia, umocowanego do deski rozdzielczej. - Nasze mapy wyglądają inaczej. Kierowca pochylił się nad jej planem miasta, po czym przeniósł wzrok na swój. Moranda skrzyŜowała ramiona i jedną po drugiej, delikatnie wsunęła karty w szczelinę okna śmigacza. Chrząknęła raz i drugi, by zamaskować cichy odgłos opadających płytek z tworzywa. Była pewna, Ŝe jeśli kierowca coś usłyszał, wziął to za stukot klawiszy notatnika. MęŜczyzna zwrócił jej urządzenie. - Rzecz w tym, Ŝe jesteśmy na East Ryloth Street. Pani mapa pokazuje West Ryloth Street. Zboczyła pani z trasy o pięć kilometrów; nic dziwnego, Ŝe nie wie pani, gdzie jest. - Och, dziękuję panu bardzo. - Moranda spojrzała uwaŜnie na ekran, potrząsnęła głową i uśmiechnęła się. - Naprawdę ogromnie mi pan pomógł. - Odwróciła się tyłem do pojazdu i ruszyła w stronę, z której przyszła, z największym trudem powstrzymując wybuch śmiechu. Zdobycz, po którą tamten przybył, jest o dziesięć centymetrów od niego, a on nie ma o tym pojęcia. Nie mogła odmówić sobie tej przyjemności; na środku ulicy obróciła się na pięcie, by wrócić i jeszcze raz podziękować męŜczyźnie. Gdy uniosła głowę i spojrzała przed siebie, napotkała wzrok Hala Horna. Widok Morandy Savich, kręcącej piruet na środku ulicy niczym mała dziewczynka, zelektryzował Horna. Chciał pobiec w jej kierunku, ale agentka SłuŜby Bezpieczeństwa Darkknell wbiła palce w jego ramię. Moranda zdąŜyła się rzucić do ucieczki, gdy Hal spojrzał na swoją towarzyszkę. - Zwieje mi - zauwaŜył. - Trabler - warknęła kobieta. - Bierz ją. Drzwi śmigacza otworzyły się z rozmachem, a ze środka wyskoczył masywny męŜczyzna. Sięgał głową ponad dach maszyny, a blaster, wydobyty zza pazuchy, wydawał się w jego dłoni śmiesznie mały. Korelianin rozpoznał broń - Luxan Penetrator, chętnie uŜywany głównie ze względu na to, Ŝe łatwo było go ukryć i Ŝe miał sporą siłę raŜenia. Większość modeli tego typu w ogóle nie była wyposaŜona w przełącznik na tryb ogłuszania. Pamięć o tym, w połączeniu z naprawdę groźnym wyglądem męŜczyzny, pchnęła Hala do działania. Koncentrował się przez sekundą, a potem wykonał sztuczkę, której ojciec nauczył go dawno temu - jeszcze przed Wojnami Klonów i pojawieniem się łowców Jedi: przeniósł swoją świadomość do umysłu Trablera. Patrząc jego oczami, obserwował, jak
Peter Schweighoffer, Craig Carey31 penetrator unosi się i bierze na cel plecy Morandy Savich. Widząc, jak Trabler prowadzi swoją ofiarę na celowniku, zrozumiał, Ŝe kobieta nie ma szans na dotarcie do bezpiecznego zaułka. Hal sięgnął do wewnętrznych pokładów Mocy i wysłał do umysłu Trablera zamglony obraz Morandy. Trabler zacisnął palec na języku spustowym. Czerwonozłota wiązka trafiła w bark Morandy, o ułamek sekundy za wcześnie, by kobieta zdąŜyła zniknąć za rogiem. Hal usłyszał jej krzyk i zobaczył, Ŝe pada na stertę gruzu. Ruszył w jej stronę, ale Isard znowu go zatrzymała. Hal strząsnął jej rękę. - Co pani wyrabia? Savich jest martwa, a co najmniej cięŜko ranna. Muszę sprawdzić, co z nią. Oczy agentki zwęziły się. Choć kaŜde było innego koloru, oba spoglądały na Horna jadowicie. - Lokalna policja znajdzie ciało i odwiezie do kostnicy. My mamy waŜniejsze sprawy na głowie. Hal zmarszczył czoło w nadziei, Ŝe uda mu się wyczuć, w jakim stanie jest Savich. Niestety, uŜycie Mocy pozbawiło go sił - minęło zbyt wiele czasu od chwili, gdy po raz ostatni próbował tak aktywnego działania i wyraźnie wyszedł z wprawy. Był osłabiony do tego stopnia, Ŝe nie wyczuł nawet groźnej aury, którą musiał roztaczać Trabler, który odwrócił się i wycelował blaster w Korelianina. - Co tu jest grane? - zapytał. Glasc skrzywiła się. - Nie mogłam powiedzieć panu w sklepie, ale w okolicy działa rebeliancki agent. PomoŜe nam go pan zlokalizować. - Wyciągnęła mnie pani na ulicę, bo podobno miała jakieś informacje w mojej sprawie, a skończyło się na tym, Ŝe pani człowiek zastrzelił mi podejrzaną. Nie przyleciałem tu, Ŝeby polować na Rebeliantów. Podbródek kobiety uniósł się nieznacznie. - Ale jest pan lojalny wobec Imperium, prawda? - SłuŜę w KorSeku, Ŝeby utrzymać panujący porządek, a więc tak, jestem lojalny wobec Imperium. Glasc rozluźniła się nieco, a jej głos przeszedł w konspiracyjny szept. - W szeregach SłuŜby Bezpieczeństwa Darkknell są ludzie, których lojalność budzi wątpliwości; to dlatego moje śledztwo napotyka wciąŜ przeszkody. Muszę więc skorzystać z pomocy kogoś z zewnątrz, czyli pana, Ŝeby wreszcie ruszyć z miejsca. Wiem, Ŝe to nieortodoksyjna metoda działania, ale pan z pewnością sam nieraz korzystał z nietypowych środków. - Bywało, ale wciąŜ nie rozumiem, dlaczego miałoby mnie to obchodzić. - Hal pokręcił głową. - Przyczyna mojej wizyty na tej planecie leŜy tam, na stercie kamieni. - MoŜe i tak, ale Rebeliant, którego ścigamy, jest zamieszany w zabójstwo senatora Garma Bela Iblisa i jego rodziny. - Głos kobiety brzmiał teraz bardzo powaŜnie. - W swoim przemówieniu senator zamierzał potępić Rebelię. Zamordowano Opowieści z Nowej Republiki 32 go, by nie mógł tego zrobić. Sądziłam, Ŝe pan, jako Korelianin, chętnie pomoŜe nam w schwytaniu zabójcy. Hal poczuł dreszcz na plecach. Podobnie jak obojętność, z jaką Trabler zastrzelił Morandę - choć przecieŜ Ŝaden sędzia nie wydał na nią wyroku śmierci - tak i myśl o zamachowcu, który zabija setki ludzi, by dopaść swoją ofiarę, napawała go odrazą. JeŜeli zabójca senatora jest tutaj, musi zostać schwytany i osądzony. Bel Iblis pochodził z Korelii. Jestem mu to winien, pomyślał. Inspektor KorSeku skinął głową. - Zgoda. Wchodzę w to. Ale koniec ze strzelaniem bez namysłu - dodał, celując palcem wskazującym w Trablera. - JeŜeli wasz podejrzany faktycznie zamordował Bela Iblisa, to przede wszystkim chcemy z nim porozmawiać i usłyszeć, kto jeszcze zamieszany jest w tę całą Rebelię. Jasne? Glasc skinęła głową i otworzyła tylne drzwi śmigacza. - Proszę, inspektorze Horn. Dzięki panu zdobycz na pewno nie wymknie nam się z rąk. Gdy śmigacz zniknął z pola widzenia, Bel Iblis wypadł ze sklepu i pognał na drugą stronę ulicy. Widział, jak z zimną krwią zamordowano tę kobietę i choć nigdy nie wątpił, do czego jest zdolna Ysanne Isard, to jednak oglądanie wszystkiego na własne oczy było czymś zupełnie innym. Kiedy dobiegł do zaułka, ujrzał plamę krwi i przez chwilę miał szalone wraŜenie, Ŝe na końcu czerwonego śladu zobaczy Ŝonę. Ale ona nie Ŝyje. Biedna Arrianyo, zginęłaś za sprawę, w którą nawet nie wierzyłaś, pomyślał gorzko. Z trudem przełknął ślinę, spojrzał w głąb bocznej uliczki i zauwaŜył kobietę opartą cięŜko o ścianą. Jej prawe ramię zwisało bezwładnie, a rękaw był przesiąknięty krwią. Lewą ręką próbowała uruchomić zapalniczkę, a w kąciku jej ust tkwiło cygaro. Kobieta popatrzyła na niego i uśmiechnęła się. - Masz ogień, kolego? - zapytała, przewróciła oczami i cięŜko zwaliła się na ziemię. Senator podbiegł do niej i przykucnął. Jedyną zaletą postrzału z penetratora jest to, Ŝe jego zwarta wiązka zostawia małą dziurkę. Bel Iblis dostrzegł dość brzydką ranę wlotową i znacznie mniejszy otwór wylotowy z przodu. Zdjął płaszcz i owinął nim rany, po czym wziął postrzeloną na ręce i ruszył w stronę sklepu Arkosa. Przypomniał sobie, Ŝe kobietą, którą po raz ostatni niósł w taki sposób, była jego Ŝona - kilka lat wcześniej, podczas zachowanego w tajemnicy wyjazdu z okazji rocznicy ślubu. Było cudownie, bo obojgu udało się oderwać od obowiązków. Obiecali sobie, Ŝe wkrótce powtórzą to małe szaleństwo. Rzeczywiście, wkrótce. Rysy Bela Iblisa stwardniały. Straciłem ją przez Imperium, pomyślał. Nie stracę nikogo więcej. Wiedział jednak, Ŝe biorąc pod uwagę sytuację, w jakiej znalazła się Rebelia, takie deklaracje raczej nie miały sensu. Ale przynajmniej nie stracę tej kobiety, zadecydował. MoŜe nie ratuję galaktyki, ale chociaŜ jakąś jej cząstkę. Na razie tyle musi mi wystarczyć. Podniósł wzrok i zobaczył, Ŝe Arkos otwiera mu drzwi.
Peter Schweighoffer, Craig Carey33 - Trzeba jak najszybciej sprowadzić pomoc medyczną. Tamta kobieta... to była Ysanne Isard, prosto z Centrum, z Wywiadu Imperialnego. - Skoro tu trafiła, to... - PrzeraŜony Arkos urwał w pół zdania. Senator postarał się, by jego głos zabrzmiał twardo. - Trzymaj ze mną, Arkos. Ona nie jest niezwycięŜona. Pamiętaj, Ŝe prawie się o mnie otarła, a kazała zastrzelić kogoś, kto nie ma nic wspólnego z naszą sprawą. Arkos zamyślił się na moment, po czym skinął głową. - Racja. Dzięki. - Drobiazg. Bierzmy się do roboty. - Bel Iblis uśmiechnął się. - Prędzej czy później Isard się zorientuje, Ŝe powinna wrócić i porozmawiać z tobą. Zanim to nastąpi, musimy zakończyć nasze sprawy. A kiedy znowu nas odwiedzi, przywitamy ją śmiechem. Opowieści z Nowej Republiki 34 I N T E R L U D I U M N A D A R K K N E L L Michael A. Stackpole Część trzecia Popołudnie spędzone z agentką Glasc i jej pomocnikiem Trablerem uświadomiło Halowi Hornowi jedną rzecz: bez względu na to, jak efektywne było ich śledztwo, tych dwoje z pewnością nie naleŜało do SłuŜby Bezpieczeństwa Darkknell; nawet do wydziału wewnętrznego, czy jak go tam zwano na tej planecie. Owszem, mają w sobie tę arogancję, której spodziewałbym się po szpiclach z wewnętrznego, pomyślał, ale powinni okazywać ją zhuttowanym glinom, a nie cywilom. Glasc woziła Hala z miejsca na miejsce, twierdząc, Ŝe to prawdopodobne skrzynki kontaktowe Rebeliantów. Większość z nich stanowiły zapyziałe dziury w stylu sklepiku Arky’ego, ale trafiło się i kilka porządniejszych, większych lokali, połoŜonych w zachodniej dzielnicy Xakrei. Sklep dla smakoszy kawy, przed którego drzwiami Horn i Trabler stanęli na straŜy, naleŜał do najwykwintniejszych. Hal z przyjemnością chłonął aromat dochodzący ze sklepu; niechętnie zgodził się pozostać na ulicy, podczas gdy właścicielka poprowadziła Glasc do swego biura, by podyskutować o interesach. Horn uniósł brew i spojrzał na Trablera. - Trudno uwierzyć, Ŝe zdaniem właścicielki nie pasujemy do jej zwykłej klienteli. PotęŜny męŜczyzna zmarszczył jasne brwi tak mocno, Ŝe zetknęły się nad jego nosem. - UwaŜasz, Ŝe wyglądamy na Rebeliantów? Jego głos był tak nabrzmiały wrogością, Ŝe Hal cieszył się z wyczerpania własnych zasobów Mocy - oszczędziło mu to dotkliwego odczucia fali gniewu bijącej od Trablera. - Spokojnie, przyjacielu. Nie to miałem na myśli. Zresztą wiesz równie dobrze jak ja, Ŝe ten sklepik zawdzięcza etykietkę, „rebelianckiej kryjówki” jakiejś konkurencyjnej budzie z kawą, działającej pewnie tuŜ za rogiem. Tutejsi klienci wyglądają na zbyt dobrze sytuowanych, jak na Rebeliantów. - Tak sądzisz? - prychnął lodowato Trabler. - Zdziwiłbyś się, gdybyś wiedział, jak wysoko postawieni są niektórzy Rebele. A moŜe i nie. - Co to miało znaczyć?
Peter Schweighoffer, Craig Carey35 - To, Ŝe nigdy nie wiadomo, kto przeszedł na ich stronę - odparł osiłek, uśmiechając się krzywo. - Na Światach Środka znalazłoby się trochę Rebeliantów, ale wśród rubieŜuli jest ich duŜo więcej. - Interesująca uwaga - rzucił Hal, pozwalając, by wychodzące ze sklepu kobiety oddzieliły go od Trablera. Po raz ostatni słyszał słowo „rubieŜul”, kiedy przyszło mu przerwać bójkę w koreliańskiej spelunce, gdzie pewien lokalny bywalec prawie zmasakrował przybysza z Centrum Imperialnego (znanego dawniej jako Coruscant) za uŜycie tak obelŜywego określenia. Niewielu mieszkańców RubieŜy mówi o sobie w ten sposób. Drzwi otworzyły się ponownie i stanęła w nich agentka Glasc. Białą chusteczką próbowała zetrzeć ciemną plamę z szarej bluzki. - Na nic się nie przydała - wyjaśniła. - Załamała się i zaczęła coś paplać o unikaniu podatków, ale nic nie wie o Rebelii. Ani o spisku na Ŝycie Bela Iblisa. Trabler zerknął do notatnika i wskazał ręką w głąb uliczki. - Następny na liście jest Obszar Nieciągłości. Tędy. Hal ruszył pierwszy, a Glasc starała się dotrzymać mu kroku. - Czy właścicielka rozpoznała którąś z twarzy z holografów, które pani dałem? Glasc pokręciła głową. - Nic nie wiedziała, podobnie jak cały jej personel. Takie miejsca jak to uwaŜają się za przyczółki imperialnej kultury na Darkknell, ale ich właściciele nie mają pojęcia, czym naprawdę Ŝyje Imperium. Weźmy na przykład Korelię, jeden ze Światów Środka: czy dlatego, Ŝe pan tam mieszka, regularnie pija pan kawową mieszankę koreliańską? - No nie, ale to dzięki temu, Ŝe ta, którą parzymy w KorSeku, jest wystarczająco mocna, Ŝeby uŜywać jej w celach leczniczych. - Hal wzruszył ramionami. - Kiedy zapuszczam się w dzicz RubieŜy, staram się nie przejmować za bardzo tubylasami i ich zwyczajami. - To bardzo rozsądnie z pańskiej strony, inspektorze Horn. Hal uśmiechnął się. - Staram się. - ZauwaŜył, Ŝe Glasc nie zareagowała, gdy nazwał mieszkańców Darkknell „tubylasami”, a czas spędzony na tej planecie określił mianem „zapuszczania się w dzicz RubieŜy”. Utwierdziło go to w przekonaniu, Ŝe kobieta nie pochodzi stąd. Prędzej uwierzę, Ŝe Moranda rzuci palenie cygar, pomyślał, niŜ w to, Ŝe lokalny policjant nie wybuchnie, słysząc takie teksty. Coś mi tu nie pasuje i wcale nie mam ochoty przekonać się, co to takiego. Trabler przyspieszył i pierwszy dotarł do drzwi zatłoczonej knajpy. Hal zszedł po trzech schodkach na poziom głównej sali i łukiem ominął stolik hałaśliwych Devaronian, by dotrzeć do baru szybciej niŜ Glasc. Udało mu się, bo klepnął w ramię jednego z biesiadników, a kiedy samiec odwrócił się, by sprawdzić, kto go zaczepia, zahaczył rogiem o tunikę kobiety, zatrzymując ją na moment. Hal zauwaŜył nieduŜego męŜczyznę z identyfikatorem kierownika w klapie. ZdąŜył go zatrzymać, zanim ten zniknął za drzwiami biura. Opowieści z Nowej Republiki 36 - Jestem inspektor Horn, a to agenci Glasc i Trabler. Mamy do ciebie parę pytań. Odpowiesz na nie teraz czy dopiero kiedy zamkniemy twój lokal i poszukamy w nim kontrabandy? Mały człowieczek głośno przełknął ślinę i natychmiast zakrztusił się nią. - Nie chcę Ŝadnych kłopotów. Hal odwrócił się w stronę Glasc. W jej zimnych oczach pojawił się cień aprobaty, gdy zobaczyła, jak potraktował szefa knajpy. - Agent Glasc ma kilka holografów, na które powinieneś rzucić okiem. - Hal wyciągnął rękę po obrazki, po czym machnął nimi przed oczami wystraszonego męŜczyzny. - Rozpoznajesz kogoś? Kierownik spojrzał przelotnie na holografy. - Nie, chyba nie. Hal połoŜył dłoń na jego ramieniu. - Słuchaj no, koleś, daję ci szansę, Ŝebyś sam sobie pomógł. Nasi ludzie, którzy obserwowali ten lokal, juŜ nam powiedzieli, kto tu był, a kogo nie było. Albo potwierdzisz ich informacje i odpowiesz na parę pytań, albo przymkniemy cię za utrudnianie śledztwa. Za coś takiego moŜemy nawet wysłać na Kessel, prawda, agencie Glasc? Kobieta skinęła głową ze srogą miną. - I to na długo. Kierownik knajpy zatrząsł się ze strachu. - Na Kessel? Nawet nie wiem, co to takiego. - I lepiej, Ŝeby tak zostało, przyjacielu. Spójrz jeszcze raz na te holografy. Tylko uwaŜnie. Kierownik usłuchał. Wodził palcem po powierzchni kaŜdego z portretów, ale Ŝaden błysk w jego oczach nie zdradził, Ŝe rozpoznaje którąś z osób. Jednak Hal, który trzymał rękę na jego ramieniu, czuł lekkie skurcze mięśni wyznaczające czas, jaki przesłuchiwany poświęcał kaŜdemu wizerunkowi. Trzech z pięciu sportretowanych osobników rzeczywiście było w Obszarze Nieciągłości, ale najdłuŜej trwało oglądanie środkowego holografu, przedstawiającego młodego blondyna z wojskową fryzurą. Kierownik zamrugał nerwowo. - Nie jestem pewien... - Pozwól, Ŝe ci pomogę. - Hal przełoŜył portret blondyna na wierzch, odkleił spodnią warstwę i trzasnął holografem prosto w czoło męŜczyzny. Uderzył nieco mocniej, niŜ zamierzał, ale Glasc rozchmurzyła się, widząc, Ŝe głowa męŜczyzny odbiła się od ściany. W końcu Hal przecieŜ rozgrywał całą tę scenę przede wszystkim po to, Ŝeby jej dogodzić. - Ten facet tu był, a ty dobrze go pamiętasz. Kiedy? - Hmm... moŜe wczoraj... nie, zaraz, dziś rano. Wcześnie rano. Tylko stali klienci przychodzą o tej porze, wie pan? - Kierownik ucieszył się wyraźnie, widząc uśmiech na ustach Horna. - Czekał na kogoś, a potem stanął w płomieniach. - Stanął w płomieniach? - zainteresowała się Glasc. Kierownik skrzywił się, słysząc jej ostry ton.
Peter Schweighoffer, Craig Carey37 - Siedział sobie tam, aŜ nagle jakaś kobieta z drinkiem i cygarem potknęła się i wylała wszystko na niego. Alkohol zapalił się od cygara, jak sądzę. Babka pomogła mu zgasić kurtkę; nic się nikomu nie stało. Hal ścisnął mocniej ramię męŜczyzny. - Świetnie. Co jeszcze pamiętasz? - Kiedy pojawił się ten gość, na którego czekał, porozmawiali chwilę. Blondyn strasznie się zdenerwował. Krzyknął, Ŝe ktoś go obrabował i nawiał stąd, jakby ukradł Vaderowi pelerynę. Glasc spojrzała na Horna spod półprzymkniętych powiek. - Sądzisz, Ŝe ktoś podprowadził mu to, co miał przy sobie? Pewnie ta kobieta, która go podpaliła... Jak wyglądała? Kierownik oblizał usta językiem. - Niewysoka, brązowe włosy... Hal pokręcił głową. - Śmiechu warte. Spójrz lepiej na to... - Sięgnął do kieszeni i wyjął z portfela jeszcze jeden holograf. Oderwał od czoła przesłuchiwanego podobiznę blondyna i rzucił ją w stronę Glasc, a kierownikowi podał nowy portret. - Czy to ona? Delikwent gwałtownie potrząsnął głową. - W Ŝyciu jej nie widziałem. Mam nadzieję, pomyślał Hal. Moja Ŝona prędzej by padła, niŜ pokazała się w takiej norze. Wzruszył ramionami i schował holograf do portfela. - Dziękuję za współpracę. Jesteś wolny. MęŜczyzna czmychnął na zaplecze, a Glasc chwyciła Horna za ramię i obróciła w swoją stronę. - Dlaczego pozwala mu pan odejść? - Proszę wybaczyć, Ŝe pozwalam sobie kierować waszym śledztwem, ale ten trop prowadził donikąd. Szukamy zabójcy Bela Iblisa, zgadza się? Czy taki ktoś przesiadywałby w obskurnej knajpie, niczym złodziej klejnotów czekający na pasera? Nie mam wątpliwości, Ŝe ten śliczny chłopaczek z waszego holografu jest winien, ale jeśli dał się obrobić w tak dziecinny sposób, to znaczy, Ŝe jest ledwie początkującym amatorem. A złodziejka o takiej klasie jak ta, która wykręciła mu ten numer, zdąŜyła juŜ od tej pory pokonać kawał hiperprzestrzeni. Trabler zmarszczył czoło. - Zabójca mógł czekać na pieniądze. Hal przewrócił oczami. - W takim razie co mu ukradziono? Dowód, Ŝe zabił Bela Iblisa? Moim zdaniem oficjalny pogrzeb na Korelii, transmitowany na całą galaktykę, byłby wystarczającym dowodem. Co więcej, tak dobry zabójca zaŜądałby przynajmniej częściowej zapłaty z góry, Ŝeby nie musieć pojawiać się juŜ w tej dziurze. Powinniśmy raczej prowadzić śledztwo na którejś z planet-kurortów pierwszej klasy, a nie tutaj. Glasc zamrugała w zamyśleniu. Hal spodziewał się, Ŝe wyczuje potęŜną falę paniki, ale nic takiego nie nastąpiło. Co oznacza, Ŝe albo moje rezerwy Mocy spadły do zera, albo ona jest niesamowicie opanowana, doszedł do wniosku. Historyjka Opowieści z Nowej Republiki 38 wymyślona przez nią na poczekaniu, gdy Trabler strzelał do Morandy, rozpadała się na kawałki, a Ŝałosny tekst, z którym wyskoczył przed chwilą jej współpracownik, tylko podkreślił absurdalność sytuacji. To, czego oboje szukali, zostało przywiezione na Darkknell przez młodego blondyna, a następnie skradzione przez Morandę. Para agentów na kilometr zalatywała arogancją właściwą mieszkańcom Światów Środka, co podpowiadało Hornowi, Ŝe najprawdopodobniej ma do czynienia z funkcjonariuszami Imperium. Hal pokręcił głową. To z kolei oznacza, pomyślał, Ŝe i Moranda, o ile jeszcze Ŝyje, i ja znaleźliśmy się w powaŜniejszych tarapatach, niŜ moglibyśmy sobie tego Ŝyczyć. Garm Bel Iblis rozglądał się po zapuszczonym mieszkaniu. Przez ten czas Moranda ostroŜnie się przebierała. Jej kwatera przypominała pudło z małym oknem i kabiną odświeŜacza wciśniętą w kąt tuŜ obok garderoby, w której właśnie szukała ubrania. Senator uznał, Ŝe w tym lokalu nikt nie mieszkał zbyt długo - ale zanim zdąŜył pogratulować sobie zdolności dedukcyjnych, przypomniał sobie, Ŝe inspektor KorSeku przybył na Darkknell właśnie dlatego, Ŝe Moranda uciekała z planety na planetę. Bel Iblis doszedł do wniosku, Ŝe ten pokój był po prostu kryjówką - jednym z tych miejsc, które dla ludzi z marginesu stanowią ekwiwalent bezpiecznego domu. Tylko organizacje rządowe uŜywały prawdziwie bezpiecznych kryjówek, by zapewnić ochronę waŜnym świadkom lub przechować szpiegów do czasu wydobycia z nich informacji. We wszystkich kątach walały się róŜne przedmioty - porozkręcane pręty jarzeniowe, pół tuzina periodyków na kartach danych, a takŜe skotłowane prześcieradła i koce, okrywające cienką matę ułoŜoną z dala od okna; zapewne pozostałości po poprzednich lokatorach. Teraz, gdy stałem się stuprocentowym Rebeliantem, pomyślał senator, zapewne będę spędzał większość Ŝycia w podobnych warunkach. - Wiem, Ŝe mój apartament to nic specjalnego. Podobnie jak ja. - Moranda wynurzyła się z garderoby, ubrana w jaskrawoniebieską tunikę i ciemnobrązowy płaszcz. Zatoczyła koło prawym ramieniem, z trudem opanowując grymas bólu, który towarzyszył próbie. - Jest jak nowe. - Byłoby jak nowe, gdybyś zastosowała kąpiel w płynie bacta. - To prawda, ale strzał tylko mnie poparzył. DuŜo bólu, mało zniszczeń. Poza tym, droidy z serii Emdee mają brzydki zwyczaj zgłaszania władzom wszystkich postrzałów z broni blasterowej. - Moranda spojrzała na niego uwaŜnie. - A skoro jesteś Rebeliantem, to raczej nie Ŝyczyłbyś sobie tego rodzaju zainteresowania. Bel Iblis zesztywniał i odruchowo zmruŜył oczy. - W jaki sposób zgadłaś? - Nie musiałam zgadywać - odparta, dotykając palcem skrom. - Po pierwsze chciało ci się pójść za mną, i to nie z zamiarem wykorzystania mnie. Współczucie to ostatnio rzadko spotykany towar, a zdaje się Ŝe Rebele mają na nie monopol. Po drugie,
Peter Schweighoffer, Craig Carey39 zrobiłeś to, chociaŜ wiedziałeś, Ŝe ludzie, którzy mnie postrzelili, są prawdopodobnie z Wywiadu Imperialnego. Bel Iblis skinął głową. - Ta kobieta to Ysanne Isard, córka Armanda Isarda. Oczy Morandy rozszerzyły się, a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. - Wiedziałam, Ŝe to trudny interes, ale Ŝe aŜ tak... - Co jeszcze podsunęło ci myśl, Ŝe jestem Rebeliantem? - Arky ma określoną reputację. A ty jesteś Korelianinem, więc na pewno nie cierpisz słuchać rozkazów. Połatałeś mnie dość sprawnie, więc pewnie masz za sobą słuŜbę w wojsku, a to wskazuje na twoją lojalność wobec zasad obowiązujących w czasach, gdy Palpatine nie był taki chciwy. I jeszcze jedno: kiedy Imperiale za czymś węszą, to ich przeciwnikami najczęściej są Rebelianci. - Naprawdę? - Senator urwał na moment. - A moŜe jestem z Czarnego Słońca? - EjŜe! Zapominasz o współczuciu. - No tak, racja. - Bel Iblis przez chwilą zbierał myśli. - A dlaczego sądzisz, Ŝe Imperiale szukają czegoś, a nie kogoś? - Mogłabym powiedzieć, Ŝe wskazuje na to obecność córki Isarda. Do zwykłej mokrej roboty wystarczyłoby paru jej goryli. A ona z pewnością potrafi pracować mózgiem, więc raczej chodzi o to, Ŝe trzeba komuś zadać parę pytań, zanim się strzeli. - Nie licząc twojego przypadku. - Nawet nie wiesz, jak mu się odwdzięczyłam za ten strzał - mruknęła Moranda, uśmiechając się krzywo. - Prawda jest taka, Ŝe zwędziłam coś pewnemu nerwowemu młodzieńcowi. Coś, co jest bardzo waŜne dla Imperium i bardzo skutecznie zakodowane. Po to cię tu przysłano, prawda? Bel Iblis wzruszył ramionami z wystudiowaną obojętnością. - MoŜesz udowodnić, Ŝe ta kradzieŜ to twoja sprawka? Skinęła głową i wyciągnęła z kieszeni kurtki czarną apaszkę. - Pakiet, który wsunęłam mu do kieszeni, był przewiązany identyczną szmatą. Poznajesz? Senator wyciągnął rękę i dotknął delikatnego materiału. - Gdzie jest teraz oryginalny pakiet? Moranda roześmiała się. - Nie tak prędko, Rebelu. Jestem ci wdzięczna, Ŝe polatałeś mi ramię, ale potrzebuję forsy, Ŝeby wyrwać się z tej kupy błota i wreszcie zniknąć z oczu Halowi Hornowi. Ile jest wart dla ciebie ten drobiazg? - Dwadzieścia pięć tysięcy kredytów. - Co powiesz na pięćdziesiąt? - Sprzedane. Moranda znowu wytrzeszczyła oczy. - To jest tak cenne? Więc moŜe porozmawiamy jeszcze o premii, co? - Gdzie to jest? Savich westchnęła cięŜko i Bel Iblis poczuł, Ŝe zamiera mu serce. - W bardzo bezpiecznym miejscu. Opowieści z Nowej Republiki 40 - Czyli? - Właśnie dlatego wspomniałam o premii... - Kobieta potrząsnęła głową. - Wsunęłam karty w drzwi wynajętego śmigacza Isard. Widzę, Ŝe jesteś zaskoczony, ale nie martw się. Takie wyzwania zawsze wydobywają ze mnie najlepsze cechy. Hal siedział samotnie na tylnej kanapie śmigacza, a Glasc prowadziła maszynę do centrum operacyjnego. Wcześniej, jeszcze w Obszarze Nieciągłości, po cichu wydała rozkazy Trablerowi, wyprawiając go w samotną misję. Powiedziała Halowi, Ŝe jej współpracownik ma sprawdzić, jak przebiega akcja w porcie kosmicznym, ale Korelianin wątpił w prawdziwość jej słów. Wszystko, czego Trabler miał się dowiedzieć osobiście, mógł równie dobrze usłyszeć przez komlink. Hal nie zwracał specjalnej uwagi na pejzaŜ miasta, rozmazujący się za szybami pędzącego śmigacza. Zastanawiał się, dlaczego właściwie pokazał kierownikowi knajpy holograf własnej Ŝony, a nie Morandy Savich. Domyśliłem się, Ŝe chodzi o Morandę, gdy tylko zaczął mówić, doszedł do wniosku. Cygaro, którym wznieciła ogień, powiedziało mi wszystko. Ale dlaczego ją chronię? Teraz juŜ wiem, Ŝe jest zamieszana w tę sprawę, a to oznacza, Ŝe historyjka o zabójcy jest zmyślona. Mamy tu zwykłą kradzieŜ, której ofiarą padł złodziej, tyle Ŝe... obecność Imperiali wskazuje na to, Ŝe to nie była taka sobie zwykła kradzieŜ. Nie pokazując knajpiarzowi właściwego holografu. Hal pogrzebał jedyny solidny trop w śledztwie prowadzonym przez Glasc. Przyjął załoŜenie, Ŝe skoro kobieta pracowała dla Imperium, to zdobycz, na którą polowała, musiała mieć jakiś związek z Rebelią. Hal Horn nie kochał Rebeliantów - stali po niewłaściwej stronie prawa i choćby z tego powodu zasługiwali na potępienie - ale teŜ nie szalał z miłości do Imperiali. Nieraz juŜ próbował okiełznać temperament nadgorliwych agentów Imperium, ale zwykle kończyło się na tym, Ŝe musiał naprawiać to, co zepsuli. Działania Trablera były jaskrawym przypadkiem nadgorliwości, której tak bardzo chciał uniknąć. Agent mógł z łatwością pobiec za Morandą i złapać ją, ale wolał sięgnąć po blaster i strzelić bez ostrzeŜenia. Hal miał nadzieję, Ŝe mała sztuczka z wpływaniem na umysł Trablera pozwoliła Savich uniknąć śmierci, ale liczył się i z tym, Ŝe kobieta jest teraz martwa, umierająca lub bardzo powaŜnie ranna. Skłonność Trablera do zabijania kaŜdego, nawet nieistotnego pionka w grze, uświadomiła Hornowi, Ŝe Imperium nie jest zainteresowane braniem jeńców. To, co ukradła Moranda, musiało mieć ogromną wartość i bez wątpienia wiązało się z naruszeniem tajemnicy państwowej. A skoro wiem aŜ tyle, pomyślał, muszę liczyć się z tym, Ŝe i moje Ŝycie w pewnym momencie moŜe stracić wartość - na przykład wtedy, gdy przestanę być uŜyteczny albo stanę się zbyt irytujący. Ta myśl nie wzbudziła w nim paniki. Owszem, Halowi bardzo nie podobała się ewentualność, Ŝe juŜ nigdy nie zobaczy Ŝony i syna, ale panował nad sobą. Pamiętał, Ŝe kiedy był dzieckiem - miał nie więcej niŜ sześć lat - wpadł pewnego dnia w histerię nad zepsutą zabawką. Ojciec wyprowadził go wtedy na podwórko i powiedział, Ŝe nie moŜe wyzwalać swoich emocji w tak dziki sposób, bo powoduje zakłócenie w równowadze
Peter Schweighoffer, Craig Carey41 wszechświata. A potem zaczął go uczyć prostych ćwiczeń uspokajających i trenował Hala aŜ do chwili, gdy te przydatne techniki weszły mu w krew. A kiedy był spokojny, mógł myśleć logicznie - i właśnie to robił. ZauwaŜył, Ŝe Glasc zatrzymuje śmigacz przed drzwiami niewielkiego domku, oddzielonego Ŝywopłotem od sąsiednich posesji. Lewą stroną biegła alejka zakończona bramką, zapewne z wyjściem na równoległą ulicę po przeciwnej stronie domu. Hal uznał posiadłość za metę albo bezpieczną kryjówkę; z łatwością wyobraził sobie funkcjonariuszy SłuŜby Bezpieczeństwa Darkknell organizujących tu jedną ze swych tajnych baz operacyjnych. Choć budynek znajdował się w obrębie miasta, Horn poczuł się nieswojo. Glasc otworzyła drzwi i pierwsza znikła w środku. Ruszyła korytarzem w stronę kuchni i przybudówki na tyłach domu. - Proszę za mną do mojego biura. Hal szedł tuŜ za nią. Gdy weszli do kuchni, Glasc odwróciła się, jakby chciała coś mu powiedzieć, ale cała akcja mająca na celu odwrócenie uwagi Horna powiodła się tylko połowicznie. Zanim Trabler wyskoczył zza drzwi i zdąŜył spuścić pięść na kark swojej ofiary, Hal wyczuł jego obecność i zareagował. Błyskawicznie przykucnął i pochylił się do przodu, zmuszając napastnika, by zgiął się w pół. Kiedy agent zacisnął dłonie na jego karku, Horn przyklęknął na jedno kolano i potylicą grzmotnął w twarz Trablera. Usłyszał trzask pękających kości, ale był pewien, Ŝe to nie jego. Osiłek wrzasnął i rozluźnił uchwyt, by przycisnąć dłonie do zmasakrowanej twarzy. Hal odwrócił się w prawo i podciął mu nogi. Trabler zachwiał się i runął na podłogę, przewracając stolik. Horn wsunął mu dłoń pod kurtkę i wydobył Luxan Penetratora. Kciukiem odbezpieczył broń i natychmiast strzelił w kierunku Glasc. Kobieta odpowiedziała ogniem, o włos mijając głowę Horna i rozbijając talerz na półce tuŜ za nim. Hal odskoczył w prawo i przykucnął. Trabler, z twarzą jak krwawa miazga, wydobył z buta wibroostrze i chwiejnie stanął za nim. Horn jednym strzałem wypalił mu serce, a potem uskoczył za szafkę. Glasc strzeliła i wyrwała pokaźną dziurę w kuchennym meblu. - To cię nie ochroni - ostrzegła. - Tak teŜ myślałem. - Hal wydobył z kieszeni holograf Morandy i rzucił go na środek podłogi. Pozwolił, by Glasc rzuciła okiem na wizerunek, po czym jednym strzałem zmienił portret złodziejki w dymiący, czarny bąbel. - Ale to powinno. - Co ty wygadujesz? - Wy, waŜniacy z Wywiadu, zawsze wyobraŜacie sobie, Ŝe jesteście górą, ale ja Ŝyję z tego, Ŝe oddzielam prawdę od kłamstw. Dlatego wiem, Ŝe jesteście tu po to, Ŝeby znaleźć coś, co ukradł wam agent Rebelii. Był nim ten blondas, który dał się okraść. Teraz złodziejka ma to, na czym tak wam zaleŜy, a ja spaliłem jej holograf. - I wydaje ci się, Ŝe zostawię cię przy Ŝyciu, Ŝebyś mógł ją zidentyfikować? - Śmiech Glasc rozległ się w kuchni głośnym echem. - W nakazach aresztowania, które przywiozłeś ze sobą na Darkknell, bez trudu znajdę nowe holo. - Kolejny strzał obryzgał kurtkę Hala kropelkami roztopionego metalu. Opowieści z Nowej Republiki 42 - Moranda Savich jest mistrzynią kamuflaŜu; nie znajdziecie jej. Co waŜniejsze, ten twój Trabler próbował ją zabić. Domyślam się, Ŝe to zadanie, z którym go posłałaś, polegało na sprawdzeniu na policji i w szpitalach, czy juŜ ją znaleziono. Zgadza się? Ale nie znaleziono, a to oznacza, Ŝe Savich jest na wolności i ktoś jej pomaga. - Nadal nie rozumiem, dlaczego miałabym pozostawić cię przy Ŝyciu. - Dlatego, Ŝe ja ją znam. Tropiłem ją juŜ na sześciu światach. Wiem jak działa i jak wygląda w najrozmaitszych wcieleniach. Beze mnie nigdy jej nie znajdziecie, a jeśli nawet, to na pewno nie na czas - dodał akcentując ostatnie słowo. Skoro przedsięwzięto tak desperackie środki, domyślał się, Ŝe jeśli akcja odzyskania tego, co skradziono, miała się powieść, czas jest najistotniejszym czynnikiem. - Jeśli dasz Morandzie szansę na złapanie drugiego oddechu, sprzeda towar Rebeliantom. - Nie wiem, czy mogę ci zaufać. - O, przepraszam, ale z nas dwojga to ja powinienem mieć problemy z okazywaniem zaufania. Twój pomagier właśnie próbował urwać mi łeb. - Hal pokręcił głową. Imperialna paranoja! Czy to się nigdy nie skończy? - Wierz mi lub nie, ale ja naprawdę chcę złapać Morandę, a z tobą mam największe szanse. Jaki mam wybór? Mogę cię zastrzelić i mieć nadzieję, Ŝe uniknę imperialnego wyroku za morderstwo. JeŜeli ci pomogę, ty powiesz, Ŝe broń Trablera wypaliła przypadkiem i oboje wyjdziemy na czysto. - Masz rację, oczywiście: nigdy w Ŝyciu nie uniknąłbyś kary za moją śmierć. - Pewność siebie, która brzmiała w jej głosie, przyprawiła Horna o dreszcz. - Nazywam się Ysanne Isard i jestem córką dyrektora Imperialnego Wywiadu. Do końca Ŝycia musiałbyś uciekać, a twoja rodzina znikłaby bez śladu. - Miło mi poznać. - Hal postarał się westchnąć najciszej, jak potrafił. Zdaje się, Ŝe gorzej być nie mogło. - I masz rację. Poluję na rebelianckiego kuriera, który ukradł... - Nie mów mi, nie chcę wiedzieć. Gdybyś mi powiedziała, musiałabyś mnie zabić. - Hal na moment przymknął oczy. - Przyleciałem tu, Ŝeby złapać złodziejkę, która przypadkiem weszła w posiadanie twojej własności. Ja dorwę ją, a ty swoją zgubę, i nie muszę wiedzieć, co to takiego. - Doskonale. Bardzo to sprytne z twojej strony. - Ysanne wahała się przez chwilę, a Hal stwierdził, Ŝe bardzo chciałby być gdzieś indziej. - Jestem skłonna ci zaufać, ale nie znam dokładnie twoich danych, więc zgadzam się na współpracę pod jednym warunkiem. - To znaczy? Wąskie, czarne, podobne do wstąŜki urządzenie szurnęło po podłodze i rozwinęło się u stóp Hala. Wyglądało jak mały pasek z czarną sprzączką. MęŜczyzna rozpoznał je natychmiast: dławikołnierz. Wystarczyła zdalna komenda, by pasek zacisnął się na szyi tego, kto miał nieszczęście go nosić; odcinał dopływ krwi do mózgu i powodował utratę przytomności. Sprzętu tego typu uŜywano często do kontrolowania poczynań więźniów. Jednostka sterująca nieustannie wysyłała pulsacyjny sygnał kontrolny, a
Peter Schweighoffer, Craig Carey43 kołnierz zaciskał się automatycznie, gdy tylko więzień znalazł się poza zasięgiem nadajnika. Był to skuteczny sposób przeciwdziałania ucieczkom. Hal podniósł obroŜę i zwaŜył w otwartej dłoni. - Jednostka sterująca jest zintegrowana z twoim ciałem? - JeŜeli wydam komendę lub mój puls zaniknie, kołnierz zaciśnie się. Bez klucza lub kogoś, komu zaufasz, by odstrzelił zamek, nie poŜyjesz dłuŜej niŜ ja. Hal nie miał ochoty zakładać urządzenia na szyję, ale do wyboru miał tylko zabicie agentki i Ŝywot wiecznego uciekiniera. - Miecz świetlny mógłby to przeciąć. - Być moŜe, ale Jedi juŜ nie ma. Panuje imperialny porządek, Halu Hornie. - Wiem o tym aŜ za dobrze. - Hal włoŜył obroŜę i zatrzasnął zamek, a potem podniósł kołnierzyk koszuli, Ŝeby zamaskować urządzenie. Odrzucił penetratora i wstał powoli. - Oto jestem, do usług. Isard wyszła z ukrycia, pokazała mu sterownik urządzenia, po czym schowała blaster do kabury. - Wznawiamy śledztwo w miejscu, w którym się spotkaliśmy. - Nie ma sensu. Arky juŜ dawno zniknął. Wiedział, Ŝe jesteś z Wywiadu, zanim sam zdąŜyłem się domyślić. - Hal uśmiechnął się. - Wracamy do Obszaru Nieciągłości. To jedyne miejsce, w którym dają gralijski likier, a Moranda Ŝyć bez niego nie moŜe. Skoro została , postrzelona, na pewno postanowiła się wzmocnić. To najlepsze miejsce na dobry początek. Opowieści z Nowej Republiki 44 I N T E R L U D I U M N A D A R K K N E L L Timothy Zahn Część czwarta - Co ty wygadujesz? - spytała Isard. Jej głos zabrzmiał jeszcze bardziej lodowato niŜ zwykle. Pochyliła się nad barem w Obszarze Nieciągłości. - Był tu dwie godziny temu. Dokąd mógł pojechać na tej Ŝałosnej kupie złomu? - Nie wiem, agencie Glasc - wyjąkał nerwowy Devaronianin stojący naprzeciwko. Odsuwał się do tyłu w miarę, jak kobieta się do niego zbliŜała. - Imperator mi świadkiem, Ŝe naprawdę nie wiem. Mogę powiedzieć tylko tyle, Ŝe jakieś pół godziny temu ktoś do niego zadzwonił, a wtedy kierownik kazał mi zająć się barem do końca dnia i wypadł stąd, jakby go Vader gonił. To wszystko, co wiem. Przysięgam. - To jest moŜliwe - mruknął Hal, stojący u boku Isard. Starał się skupić wszystkie zmysły na Devaronianinie. Emocje osobników tego gatunku nie były trudne do rozszyfrowania, jeśli wiedziało się, czego szukać. Horn wiedział. - Powiedziałbym, Ŝe nasza zdobycz pracowicie uprząta wszelkie poszlaki. - A on nawet nie wie, co to są poszlaki - stwierdziła kwaśno Isard, wzrokiem przyszpilając bezradnego barmana do ściany. W jej głosie zaszła subtelna zmiana; to wystarczyło, by Hal zorientował się, Ŝe gniew agentki nie skupia się juŜ na Devaronianinie, lecz na Morandzie i jej jak dotąd nie zidentyfikowanym wspólniku. Istnienie tego wspólnika nieco deprymowało Hala. Pół biedy, jeśli to jakiś drobny przestępca - nowy lub dawny partner Savich. Mógł być niebezpieczny, ale Horn przynajmniej znał się na psychice tego typu osobników. Wiele jednak wskazywało na to, Ŝe wspólnikiem złodziejki byt Rebeliant. Jeśli tak - to całkiem inna para vinków. Jak słusznie zauwaŜył nieodŜałowanej pamięci Trabler, do Rebelii trafiali ludzie najrozmaitszego pokroju: od oportunistów po fanatyków. Ci, którzy rekrutowali się z marginesu społecznego, z reguły unikali zabijania stróŜów prawa, jeśli nie było to absolutnie konieczne, bo mogło to tylko ściągnąć na nich niepotrzebną uwagą władz. Fanatycy zaś przeciwnie - lubowali się w przemocy i budowaniu własnej złej sławy. Hornowi nie byłoby miło, gdyby jakiś hardy Rebeliant wypalił mu dziurę w plecach bez powodu.
Peter Schweighoffer, Craig Carey45 Gdyby wypalił ją w plecach Isard, byłoby jeszcze gorzej. Jej śmierć byłaby ostatnią rzeczą, którą by zobaczył Hal, zanim dławikołnierz wycisnąłby z niego resztki Ŝycia. - W porządku - powiedziała Isard, przerywając mu te mało przyjemne rozwaŜania. - Jeśli wcisnęła mu historyjkę, na którą tak łatwo dał się nabrać, to prawie na pewno dotyczyła ona krewnego lub przyjaciela. Chcę znać nazwiska. Gadaj, i to juŜ! Devaronianin z trudem przełknął ślinę. - Naturalnie. Zaraz przyniosę jego teczkę personalną... Przecisnął się za barem do biura kierownika. - Strata czasu - mruknął Hal. Oparł się plecami o kontuar i spojrzał na garstkę bywalców. Doszedł do wniosku, Ŝe to typowa mieszanka, jak na lokal tej kategorii: kilku prostych robotników i paru mniej prostych typów z półświatka. - Nawet jeśli go znajdziemy i okaŜe się, Ŝe dobrze się przyjrzał Morandzie, to ona i tak miała dość czasu, by zadbać o zmianę wyglądu. - Chyba nie jest aŜ tak pewna siebie, skoro uzgodniła z Arkosem, Ŝe naleŜy wyprawić kierownika knajpy poza miasto - zauwaŜyła Isard. - MoŜe - zgodził się Hal. - Tylko Ŝe nie sądzę, Ŝeby to Arkos był jej pomocnikiem. - Dlaczego nie? - zaoponowała. - Był na miejscu. Widział teŜ na pewno, jak Trabler postrzelił Savich. - I właśnie dlatego nie wtrącałby się do tego - podchwycił Hal. - Znam go, to nie jest gość, który ze współczucia mieszałby się w strzelaninę. A przynajmniej nie bez powaŜnej zachęty ze strony osób trzecich. Isard odchrząknęła. - Świetnie, w takim razie znalazła kogoś innego. Ale robiąc ze swoim pomocnikiem wariata z szefa knajpy, musiała się częściowo odsłonić. JeŜeli odnajdziemy faceta i pójdziemy tropem tej zmyślonej opowiastki, moŜe uda się dotrzeć do jej źródła. - Taaak - mruknął Hal, spoglądając z ukosa na profil Isard. Jej pomysł miał sens; w klasyczny sposób zmierzał do celu najprostszą drogą. Niestety, wymagał teŜ zaangaŜowania zespołu do sortowania danych - tak licznego, Ŝe sprawa musiałaby zahaczyć o Coruscant. JeŜeli jednak ta kobieta rzeczywiście dysponowała aŜ taką władzą... - Spokojnie, nie będziemy musieli robić tego sami - ciągnęła Isard, nawet nie patrząc na Horna. Najwyraźniej odczytywanie ludzkich emocji równieŜ przychodziło jej z łatwością. - W jednej z porządniejszych dzielnic miasta znajduje się tajna kwatera Wywiadu. Tam będę mogła włączyć się do sieci SłuŜby Bezpieczeństwa Darkknell. Kilka właściwie zaadresowanych rozkazów i tutejsze władze jeszcze przed nocą sprawdzą dla nas pełną listę znajomości zaginionego kierownika. - Ha - sapnął Hal, przypominając sobie dotychczasowe kontakty z darkknellskimi urzędnikami. - Lepiej uwaŜaj, Ŝeby nie domyślili się, co knujesz - ostrzegł ją łagodnie. - Odniosłem wraŜenie, Ŝe pułkownik Nyroska lubi trzymać się protokołu, a fałszywe rozkazy raczej nie są w jego guście. Opowieści z Nowej Republiki 46 - Pułkownik Nyroska zrobi, co mu kaŜę - stwierdziła zimno Isard, zbywając sprawę jednym mrugnięciem długich rzęs. - To samo dotyczy całej reszty ludzi na tej skale. Zapewne mnie teŜ, dodał w myśli Hal, przypominając sobie o dławikołnierzu ciasno opasującym jego szyję. Retoryczne pytanie - oczywiście, Ŝe tak. Był tylko jeszcze jednym z jej narzędzi, podobnie jak SłuŜba Bezpieczeństwa Darkknell, Trabler i zapewne tuziny innych ludzi, po których trupach szła przez Ŝycie Ysanne Isard. MoŜe nawet setki, jeŜeli wierzyć ponurym pogłoskom o dokonaniach Armanda Isarda i jego ambitnej córki. Horn znowu spojrzał na kobietę. Tak, był jej narzędziem. Narzędziem był teŜ miecz świetlny; a przecieŜ wielu zbyt pewnych siebie, niedoszłych Jedi kończyło karierę nieopatrznie pozbawiwszy się kilku członków. Niewłaściwie uŜywane narzędzia bywają bardzo niebezpieczne. Warto o tym pamiętać. MęŜczyzna niskiego wzrostu, którego wskazała Moranda, wrzucił torbę podróŜną do ładowni pojazdu i wspiął się do przedziału pasaŜerskiego. Po jego nerwowych ruchach widać było, Ŝe czuje się nieswojo. - Wsiada - obwieścił Bel Iblis, opuszczając makrolornetkę z lekkim poczuciem winy. - Ale co sobie pomyśli, kiedy dotrze do Raykel? - Obserwuj maszynę - przerwała mu w roztargnieniu Moranda. - Upewnij się, czy gość nie wyskoczy przed odlotem. A zresztą, w czym problem? Facet powinien poczuć ulgę, kiedy przekona się, Ŝe jego ojciec tak naprawdę nie miał wypadku. - Pewnie tak - zgodził się Bel Iblis, patrząc na nią spode łba. Niestety, Moranda, która siedziała za brudnym stołem i marszczyła brwi nad wyświetlaczem elektronicznego notatnika, była kompletnie nieczuła na takie spojrzenia. - Choć z drugiej strony, ta zabawa w wariata moŜe go sporo kosztować. - śycie nigdy nie bywa uczciwe. A skoro tak się tym martwisz, to niech twoi rebelianccy kolesie zwrócą mu koszty podróŜy. Bel Iblis parsknął śmiechem. - Rebelia raczej nie jest studnią bez dna pełną pieniędzy... - Pojazd, Garm - przerwała mu znowu Moranda i nie odrywając wzroku od wyświetlacza, kiwnęła palcem w stronę okna. - UwaŜaj na pojazd. Bel Iblis zmełł w zębach przekleństwo, odwrócił się w stronę okna i przyłoŜył do oczu makrolornetkę. W ciągu kilku ostatnich dni ostry ból po stracie rodziny nieco zelŜał i zmienił się w męczące ćmienie, które - choć nie ustępowało ani na chwilę - pozwalało mu przynajmniej w miarę normalnie funkcjonować. „W miarę normalne funkcjonowanie” nie oznaczało, Ŝe przestał balansować na granicy między opanowaniem a niekontrolowanym wybuchem pełnym goryczy i niecierpliwości - w dodatku tę granicę ta mała, arogancka złodziejka cały czas starała się przekroczyć. Bezustannie toczył walkę z samym sobą, by nie wybuchnąć pod wpływem drobnych konfliktów, które w normalnych warunkach traktowałby jak nic nie znaczące róŜnice charakterów.
Peter Schweighoffer, Craig Carey47 A jednak chciał i musiał zdobywać się na ten wysiłek. Potrzebował pomocy Savich, by odzyskać pakiet danych, zawierających informacje, które mogły przesądzić o sukcesie lub poraŜce Rebelii. Poza tym to nie ona odebrała mu radość Ŝycia. Trzy bloki dalej transporter drgnął i z wolna ruszył ulicą. - Odjazd - odezwał się Bel Iblis, odwracając się do Morandy. - Facet nie wysiadł. - To dobrze - odpowiedziała i z satysfakcją odsunęła notatnik. Sięgnęła po cygaro, a przy okazji wydobyła komlink. - Twojej przyjaciółce Isard i tak by się nie przydał, ale teraz jej ludzie przynajmniej mają co robić. My tymczasem zamieszamy nieco w kotle. - Co masz na myśli? - To, Ŝe czas najwyŜszy zawiadomić stróŜów prawa. Wybrałam jedno nazwisko z listy nieprzekupnych gliniarzy, którą dostałam od Arkosa. Miejmy nadzieję, Ŝe gość będzie teŜ wystarczająco bystry, Ŝeby zatańczyć tak, jak mu zagramy. Savich wystukała sekwencję kodu i uniosła komlink. Po chwili ciszy w głośniku zabrzmiał szorstki głos. - Nyroska. - Czołem, pułkowniku - przywitała go Moranda. - Nie zna mnie pan, ale mam pewien problem, w którym chyba mógłby mi pan pomóc. Westchnienie Nyroski było ledwie słyszalne. - JeŜeli zwróci się pani do najbliŜszego biura SłuŜby Bezpieczeństwa... - Jestem w posiadaniu niezwykle cennego i politycznie waŜnego drobiazgu - przerwała mu kobieta. - Drobiazgu, który oficer Wywiadu Imperialnego, węszący w tej chwili po mieście, bardzo chce odzyskać. Na krótką chwilę zapadła cisza. - Wprowadzono panią w błąd - powiedział Nyroska. - Na Darkknell nie ma agentów Wywiadu Imperialnego. - Skończmy te gierki, pułkowniku - zaproponowała Moranda ostrzejszym tonem. - Oboje wiemy, Ŝe ona tu jest. Szczerze mówiąc, dość trudno jej nie zauwaŜyć, szczególnie ze względu na obecność tego blond kafara z Luxanem Penetratorem, który kręci się przy niej. Ta kobieta zagląda teraz pod kaŜdy liść w Xakrei, szukając pewnego pakietu danych, bardzo waŜnego dla Imperium. - Ach tak - odezwał się Nyroska. W jego głosie brzmiała wystudiowana objętość, ale Bel Iblis wyczuł, Ŝe pułkownik jest coraz bardziej zaciekawiony. - Jak rozumiem, drobiazgiem, o którym pani wspomniała, jest właśnie ten pakiet? - OtóŜ to - potwierdziła Moranda. - W normalnych warunkach sama skontaktowałabym się z tą agentką, Ŝeby dobić targu, ale mam dwa problemy, nie znam częstotliwości jej komlinku i nie podoba mi się postać blondasa z luxanem w garści. Dlatego wolę dokonać wymiany za pańskim pośrednictwem. - Nic nie wiem o imperialnych agentach na Darkknell - powtórzył twardo Nyroska. - Ale jeśli rzeczywiście jest pani w posiadaniu skradzionych lub zawłaszczonych dóbr, to najrozsądniejszą rzeczą byłoby pozostawienie ich w kwaterze głównej Agencji Obrony. - Nie ma sprawy. Ma pan milion pod ręką? - Co takiego? Opowieści z Nowej Republiki 48 - Milion - powtórzyła. - W imperialnej walucie, rzecz jasna, nie w lokalnej. - Pani chyba Ŝartuje - rzucił sztywno Nyroska. - A słyszy pan, Ŝebym się śmiała? - odparowała Moranda. - Proszę mi zaufać, pułkowniku, milion to zaledwie ułamek wartości tego towaru. Imperiale kupią go od pana za dwa. Rebele, jeśli zdoła pan ich znaleźć - za trzy. Zresztą nie musi mi pan wierzyć; wystarczy skontaktować się z tą agentką. Tylko Ŝe jeśli pan to zrobi, ona obetnie pański dochód. No, ale będzie pan miał przynajmniej satysfakcję, prawda? - Dlaczego sądzi pani, Ŝe agentka Imperialnego Wywiadu nie roześmieje mi się po prostu w twarz? Oczywiście zakładając, Ŝe nie jest ona tylko wytworem pani wyobraźni. - Ona naprawdę tu jest - zapewniła go Moranda. - I proszę mi wierzyć, nie będzie się śmiać. Znowu zapadła cisza. - W porządku. Spróbuję rozeznać się w sytuacji. Jak mam się z panią skontaktować? - Odezwę się - odparła Moranda. - Proszę pamiętać: równy milion. JeŜeli przekaŜe pan tę wiadomość dalej, moŜe pan wyłączyć się ze sprawy - dodała i rozłączyła się. - Co teraz? - spytał Bel Iblis. - Jak mówiłam, miejmy nadzieję, Ŝe jest bystry - odpowiedziała, wstała od stołu i odłoŜyła komlink razem z notatnikiem. - A jeśli załoŜymy, Ŝe jest, musimy stąd zniknąć. Natychmiast. Przez moment Nyroska wpatrywał się w martwy komlink. „JeŜeli przekaŜe pan tę wiadomość dalej, moŜe pan wyłączyć się ze sprawy” - brzmiały mu w uszach słowa Savich. - Bardzo wątpię - mruknął pod nosem. - Bardzo wątpię. Uniósł głowę i spojrzał na swojego adiutanta, czekającego pod przeciwległą ścianą. - Poruczniku? - Udało się pułkowniku - zameldował porucznik Barclo. - Sygnał pochodził z jednego z mieszkań w Karflian Nestling. To okolica mieszanego towarzystwa: marginesu i klasy średniej, na północnym skraju miasta. Śmigacz z druŜyną interwencyjną jest juŜ w drodze. - Wyślij jeszcze dwa jako wsparcie - polecił Nyroska. - A potem sprawdź, czy w tej chwili działa na Darkknell agent Wywiadu Imperialnego. - Panie pułkowniku, jestem pewien, Ŝe wiedzielibyśmy, gdyby ktoś taki zadeklarował swoje przybycie. - Jasne, Ŝe wiedzielibyśmy - przytaknął kwaśno Nyroska. - Powiedziałem: sprawdź. - Tak jest. Nyroska odłoŜył komlink i obrócił się z fotelem w stronę wielkiego holograficznego planu miasta. JeŜeli działał tu ktoś z zewnątrz, pułkownik chciał o tym wiedzieć.
Peter Schweighoffer, Craig Carey49 A jeŜeli ten agent szukał czegoś, co warte było milion albo i więcej w imperialnej walucie, pułkownik tym bardziej chciał o tym wiedzieć. Otworzywszy bazę danych o klientach portu kosmicznego, aktywował sekcję nowo przybyłych i uruchomił funkcję wyszukiwania. Dane kierownika lokalu były skromne. Zdumiewająco skromne. Podejrzanie skromne. - To smutne, prawda? - stwierdziła pogardliwie Isard, gdy Hal przejrzał plik do końca. - Oni zawsze myślą, Ŝe takie numery nie są dla nas raŜąco oczywiste. - Faktycznie - zgodził się Hal, zwracając jej notatnik. Tak zwane „dane osobiste” kierownika zawierały zaledwie dwanaście nazwisk: rodziców, brata i dziewięciorga przyjaciół. Niektóre z koreliańskich kolonii grzybnych miały dłuŜszą listę wspólników. - Ale to, Ŝe spreparował własną listę znajomych, nie świadczy jeszcze, Ŝe jest związany z Morandą. - To przestępca - powiedziała beznamiętnie Isard. - Z tej listy wynika to czarno na białym. A takie typy zawsze trzymają się razem, kiedy tracą grunt pod nogami - dodała i zamyśliła się na moment. - Ale nie wtedy, kiedy naprawdę zaczynamy ich przyciskać. Wtedy sypią jeden drugiego na wyścigi. - MoŜliwe - mruknął Hal, błądząc wzrokiem po horyzoncie nad północnym krańcem miasta. Do biało-czerwonego śmigacza, który zauwaŜył przed chwilą, dołączyły dwa nowe; teraz wszystkie trzy pędziły, jakby ktoś im podpalił ogony. Z tej odległości nie sposób było dostrzec oznaczeń, ale maszyny o takich barwach Horn widział juŜ przed biurem pułkownika Nyroski. - Zaczniemy od rodziny, prawda? - Skoro jego naprawdę bliscy przyjaciele, o ile takich miał, nie figurują na liście, to chyba tak będzie najlepiej - odpowiedziała kwaśno Isard. - Chyba Ŝe i rodziców sobie wymyślił. Jak sądzisz, co oni zamierzają? - Kto? Isard machnęła notesem. - Ci z tych trzech śmigaczy SłuŜby Bezpieczeństwa. Tylko mi nie mów, Ŝe ich nie zauwaŜyłeś. - ZauwaŜyłem - potwierdził spokojnie Hal. - Myślisz, Ŝe namierzyli twojego Rebelianta? - Nie wiem, po co innego mieliby wysyłać tylu ludzi - powiedziała cicho Isard, w zamyśleniu śledząc wzrokiem zniŜające lot maszyny. - Jeśli to prawda, moŜemy skoczyć do bazy i wyciągnąć dane z ich komputera. - Pojedziemy tam teraz? - Wkrótce - odpowiedziała, unosząc wyŜej notatnik. - Jedno z tych nazwisk pojawiło się teŜ na liście stałych klientów Arkosa. Sprawdźmy, czy i on nie zniknął bez śladu, jak wszyscy dokoła. - Dziękuję, Ŝe odezwała się pani tak szybko - powiedział Nyroska, spoglądając ponad komlinkiem na Barclo i energicznie kiwając głową. Barclo zrobił to samo i pochylił się nad pulpitem systemu namierzającego. Opowieści z Nowej Republiki 50 - Nie ma sprawy - odrzekła kobieta. - Teraz juŜ mi pan wierzy, Ŝe macie tu agentkę Imperium? - MoŜliwe. Jeszcze nie wiemy, gdzie jest, za to w kostnicy leŜy pewien rosły męŜczyzna o jasnych włosach. Specjaliści twierdzą, ze został zastrzelony z bliskiej odległości z Luxana Penetratora. Po drugiej stronie zapadła cisza. - Interesujące. - Nie wiedziała pani, Ŝe on nie Ŝyje? - spytał Nyroska. - Sugeruje pan, Ŝe miałam z tym coś wspólnego? - odparowała Salich. - AleŜ skąd - wycofał się pułkownik. To akurat było prawdą. Nyroska zrobił karierę dzięki umiejętności czytania w ludzkich twarzach i głosach, a ta chwila przerwy w rozmowie wystarczyła mu, by stwierdzić, Ŝe zaskoczenie nie było udawane. To z kolei oznaczało, Ŝe kobieta - zapewne złodziejka - raczej nie jest morderczynią. Punkt na jej korzyść. - Wspomniałem o tym tylko po to, Ŝeby dać znać, Ŝe przynajmniej część z pani opowieści okazała się prawdziwa. - Jeśli pana to cieszy, to i ja jestem zadowolona - odpowiedziała z odrobiną sarkazmu. - Ale dopóki nie dotrze pan do samej agentki, nie ruszymy z miejsca. - Niekoniecznie - odparł Nyroska. - Teraz, kiedy wiem, Ŝe pani historyjka nie jest wyssana z palca, mogę mieć nadzieję, Ŝe moi przełoŜeni powaŜnie potraktują tę sprawę. - To znaczy? - To znaczy, Ŝe chciałbym się z panią spotkać. Bez zobowiązań i obietnic; jeśli nie liczyć tego, Ŝe nie będę próbował aresztować pani i zabrać towaru, rzecz jasna. Chcę tylko porozmawiać. - Jasne - parsknęła kobieta. - Uczciwie i zgodnie z prawem. - Właśnie - podchwycił Nyroska, włączając doskonale wypracowany ton spokojnej ufności w głosie. - Proszę zrozumieć, znalazła się pani w wyjątkowo niezręcznej sytuacji, szczególnie Ŝe w kostnicy leŜą zwłoki, a agentka moŜe uznać, Ŝe to pani robota. MoŜliwe, Ŝe tylko ja mogę pani pomóc. Proszę spytać przyjaciół z półświatka - zawsze dotrzymuję słowa. Rozmowa znowu urwała się na dłuŜszą chwilę. - Pomyślę o tym - odezwała się w końcu Moranda. - Zadzwonię później. Połączenie zostało przerwane. - Barclo? - Przeniosła się na południe, na skraj dzielnicy Little Duros - zameldował porucznik. - Wysłałem trzy śmigacze. Nyroska skinął głową. - To pewnie strata czasu. - Rzeczywiście, ta kobieta jest niezła w wymykaniu się z sieci - przyznał Barclo. - Co dalej? Czekamy, aŜ znowu zadzwoni? - Mniej więcej - odpowiedział Nyroska, wpatrzony w ekran. Sprawdzanie dokumentów identyfikacyjnych martwego atlety jeszcze trwało. Równocześnie badano