7
R O Z D Z I A £
DZI...
RÓWNOLEGLE DO WYDARZEÑ
POWROTU JEDI
¯ywi s¹ zawsze wiêcej warci ni¿ martwi.
To by³a jedna z generalnych zasad podrêcznika ³owców na-
gród je¿eli taki istnia³. Dengar nie musia³ jej sobie przypominaæ,
przeczesuj¹c posêpne, k³uj¹ce oczy s³onecznym blaskiem prze-
strzenie Morza Wydm. W tej chwili jednak znajdowa³ wy³¹cznie
trupy, co nie wró¿y³o zbyt dobrze, bior¹c pod uwagê zerowy stan
jego konta. Zrobi³bym lepiej, pomyla³, gdybym siê wyniós³ z tej
¿a³osnej planety. Tatooine nie przynios³a mu wiêcej szczêcia ni¿
innym uwiêzionym na niej istotom myl¹cym. Niektóre planety
ju¿ takie s¹...
I tak musia³ przyznaæ, ¿e mia³ mniejszego pecha ni¿ co ponie-
którzy. Zw³aszcza wtedy, gdy stawiaj¹c na osypuj¹cym siê zboczu
wydmy kolejny utrudzony krok nog¹ w ochraniaczu, poczu³ d³oñ
zaciskaj¹c¹ mu siê wokó³ kostki i powalaj¹c¹ go na ziemiê.
Co u licha... jego pe³en zdumienia okrzyk zamilk³, za-
nim zd¹¿y³ wzbudziæ echo pomiêdzy wydmami. Przetoczy³ siê
na plecy i wyszarpn¹³ blaster z kabury. Nie wystrzeli³ jednak,
kiedy zobaczy³, co uczepi³o siê jego nogi. Przewracaj¹c siê wy-
rwa³ z lotnych piasków, które utworzy³y p³aski grób, rêkê jedne-
go z martwych osobistych ochroniarzy Jabby. Zaprogramowane
odruchy rêkawicy bojowej wojownika sprawi³y, ¿e martwa d³oñ
zacisnê³a siê wokó³ kostki Dengara jak pu³apka na pustynnego
szczura.
Dengar schowa³ broñ do kabury, usiad³ i zacz¹³ odrywaæ od
buta zaciniête palce.
8
Trzeba siê by³o trzymaæ od niego z daleka powiedzia³ na
g³os. wiszcz¹cy wiatr hulaj¹cy po Morzu Wydm ods³oni³ puste oczo-
do³y martwego ochroniarza. Tak jak ja. Mieszanie siê w spory
innych istot zawsze le siê koñczy³o. Eksploduj¹ca barka ¿aglowa
Jabby pogrzeba³a ca³y kontyngent najtwardszych najemników ga-
laktyki, w tym wielu ³owców nagród. Gdyby byli choæ w po³owie
tak sprytni, jak twardzi, Dengar nie przeczesywa³by teraz pustyni
w poszukiwaniu ich broni, zbroi i innych nadaj¹cych siê do u¿ycia
szcz¹tków.
Uwolni³ but i wsta³.
Mo¿e nastêpnym razem bêdziesz mia³ wiêcej szczêcia
powiedzia³ do trupa.
Jego rada przysz³a jednak za póno, by sprawiæ tamtemu ró¿-
nicê. Dengar zarejestrowa³ w swoim banku pamiêci wygl¹d zw³ok
z zaciniêtymi palcami i ustami pe³nymi piachu, jako kolejny do-
wód tego, o czym od dawna wiedzia³: ten, kto przychodzi po bi-
twie, sprz¹ta to, co po niej zosta³o.
I to na wiele ró¿nych sposobów. Sta³ na szczycie wydmy,
os³aniaj¹c oczy przed blaskiem podwójnych s³oñc Tatooine, i przy-
gl¹da³ siê pochy³oci zbocza. Zw³oki innych wojowników i stra¿ni-
ków, rozci¹gniête pomiêdzy ska³ami lub na wpó³ zakopane w pia-
chu, jak te, które zostawi³ teraz za sob¹, wskazywa³y, ¿e dotar³ do
cichego i martwego epicentrum ca³ego wydarzenia, którego tak
m¹drze zdo³a³ unikn¹æ.
Inne dowody: szcz¹tki i od³amki, pozosta³oci wraku repulso-
rowej barki ¿aglowej, która s³u¿y³a Jabbie za lataj¹c¹ salê trono-
w¹, zamieca³y okoliczne wydmy. Fragmenty palankinu, os³ania-
j¹cego olbrzymie cia³o Jabby przed po³udniowym s³oñcem, szarpane
teraz przez gor¹cy wiatr ogieñ blasterów i si³a uderzenia o ziemiê
zamieni³y kosztown¹ sorderiañsk¹ tkaninê w zszargane szmaty.
Dengar zobaczy³ kolejne cia³a stra¿ników Jabby, wciniête twarza-
mi w gor¹cy piasek, pozbawione broni, któr¹ zd¹¿yli rozkraæ Ja-
wowie. Ju¿ nigdy nie bêd¹ walczyæ w obronie trzês¹cego siê ciel-
ska swojego szefa. Nawet w tym suchym upale Dengar czu³ mdl¹c¹
woñ mierci. Zapach dobrze znany pracowa³ jako ³owca nagród
i najemnik dostatecznie d³ugo, by siê z nim oswoiæ nie towarzy-
szy³a mu jednak inna woñ, któr¹ spodziewa³ siê tu wyczuæ: pieniê-
dzy. Zacz¹³ schodziæ w dó³ zbocza w stronê odleg³ego wraku.
Kiedy tam w koñcu dotar³, nigdzie dooko³a nie zauwa¿y³ la-
du cia³a Jabby. Nie zdziwi³o go to, kiedy tak dga³ gruz z³amanym
9
metalowym prêtem jak kos¹. Nied³ugo po bitwie zobaczy³ odlatu-
j¹cy st¹d huttañski transportowiec; to on w³anie naprowadzi³ go
na to miejsce. Niew¹tpliwie gdzie tutaj znajdowa³y siê zw³oki Jabby.
Huttowie mogli sobie byæ chciwymi, wiecznie g³odnymi kredytów
zwa³ami sad³a Dengar w pewnym sensie podziwia³ te ich ce-
chy ale nie mo¿na im by³o odmówiæ pewnej lojalnoci w stosun-
ku do pobratymców. Wiadomo zabij Hutta, a znajdziesz siê po
uszy w gnoju nerfa. Nie by³a to zreszt¹ kwestia ewentualnych cie-
p³ych uczuæ, jakie Huttowie mogliby ¿ywiæ w stosunku do przed-
stawicieli swojej rasy, tylko raczej przejaw ich s³ynnej megaloma-
nii w po³¹czeniu ze zdrowym instynktem samozachowawczym.
I to by by³o na tyle, jeli chodzi o Lukea Skywalkera i resztê
jego bandy, pomyla³ Dengar, gdy koniec jego prêta natrafi³ na
lepki i obrzydliwy dowód mierci Jabby. Tak jakby ta ¿a³osna ban-
da rebeliantów nie mia³a doæ problemów z Imperium, poluj¹cym
na nich po ca³ej galaktyce teraz do przedstawicieli w³adzy do³¹-
czy te¿ liczny klan pobratymców Jabby. Dengar pokrêci³ g³ow¹
nie spodziewa³ siê, ¿e ten Skywalker i jego kumpel Han Solo tak
bardzo zlekcewa¿¹ sk³onnoæ Huttów do chowania urazy.
Nawet bez rozk³adaj¹cego siê pod ¿arem dwóch s³oñc trupa
Jabby, miejsce mierdzia³o niemi³osiernie. Dengar uniós³ ciê¿ki
³añcuch, zakoñczony poskrêcanym ogniwem, osmalonym i nad-
topionym ogniem blastera. Kiedy ostatni raz widzia³ te ¿elazne
pêta, jeszcze w pa³acu Jabby, by³y przymocowane do metalowe-
go ko³nierza na szyi ksiê¿niczki Leii. Teraz pokrywa³ je wyschniêty
nalot ohydnej wydzieliny linowej Jabby. Jabba musia³ mieæ nie-
lekk¹ mieræ, pomyla³ Dengar puszczaj¹c ³añcuch, bo i sam by³
nielekki.
Dowiedzia³ siê o bitwie od kilku ocala³ych stra¿ników, którzy
zdo³ali dowlec siê do pa³acu. Kiedy Dengar stamt¹d wychodzi³, by
udaæ siê na pustkowia Morza Diun, wiêkszoæ pozosta³ych w pa³a-
cu zbirów i opryszków by³a zajêta rozbijaniem beczu³ek wina, zna-
lezionych w ch³odnych, wilgotnych piwnicach pod pa³acem. Za-
mierzali w orgii pijañstwa utopiæ ¿a³oæ i smutek, ¿e nie figuruj¹
ju¿ na licie p³ac Jabby.
Tak, ty te¿ jeste wolny. Dengar uniós³ nie naruszon¹
kapsu³ê delikatesow¹, któr¹ wykopa³ czubkiem buta. ¯ywy rary-
tas w jej wnêtrzu truflit, jeden z ulubionych przysmaków Jab-
by skroba³ o ceramiczn¹ pokrywê kapsu³y z wyt³oczon¹ na niej
charakterystyczn¹ pieczêci¹ firmy Fhnark i Spó³ka z napisem
10
Delikatesy i sloganem reklamowym Zaspokajamy najbardziej
zdegenerowane apetyty w galaktyce. Jeli w ogóle wiesz, co to
znaczy. Jego w³asne gusta kulinarne nie obejmowa³y paj¹kowa-
tych, ociekaj¹cych galaret¹ stworzeñ w rodzaju truflita; przycisn¹³
palec w rêkawicy do zamka kapsu³y i otworzy³ j¹. Od¿ywczy gaz,
podtrzymuj¹cy przy ¿yciu truflita przez ca³¹ drogê z planety, na
której siê narodzi³ gdziekolwiek siê znajdowa³a wydosta³ siê
z sykiem z kapsu³y.
Ciekawe, jak d³ugo tu po¿yjesz. Truflit wypad³ na piach,
wdrapa³ siê na but Dengara i pomkn¹³ w stronê nastêpnej wydmy.
Dengar wyobrazi³ sobie Jedca Tusken, który znajduje na piasku
tê egzotyczn¹ smakowitoæ, kompletnie zaskoczony jej widokiem.
Na wydmach zosta³ jeden spory fragment wraku, zbyt du¿y,
by Jawowie zdo³ali go wyszabrowaæ. Twardy durastalowy kil bar-
ki ¿aglowej, sczernia³y od wybuchu, który zniszczy³ pozosta³¹ czêæ
kad³uba, wyrasta³ pod ostrym k¹tem z miejsca, gdzie rufê pogrze-
ba³o skalne rumowisko. Dengar obmaca³ wypuk³¹ metalow¹ po-
wierzchniê prawie metrowej szerokoci, po czym wspi¹³ siê wy¿ej
a¿ na szcz¹tki dziobu, z którego pozosta³o tylko o¿ebrowanie, ster-
cz¹ce w górê ku bezchmurnemu niebu. Otoczy³ ramieniem jedn¹
z belek, a drug¹ rêk¹ wysup³a³ zza paska elektrolornetkê i przysu-
n¹³ do oczu. Na dolnej krawêdzi pola widzenia zmienia³y siê cyfry
lokatora zasiêgu, gdy bada³ horyzont.
Bezcelowa podró¿, pomyla³ z niesmakiem Dengar. Wychyli³
siê mocniej znad belki, nadal przepatruj¹c pustyniê przez lornetkê.
Jego kariera jako ³owcy nagród nigdy nie by³a tak b³yskotliwa,
¿eby nie musia³ czasem grzebaæ w resztkach po innych, tak jak
teraz. Cz³owiekowi nie³atwo by³o utrzymaæ siê w tym fachu, bio-
r¹c pod uwagê niezliczone inne gatunki zamieszkuj¹ce galaktykê,
które siê nim trudni³y a wszystkie paskudniejsze i bardziej bez-
wzglêdne od niego; na domiar z³ego by³y jeszcze roboty. By³ wiêc
przyzwyczajony do grzebania w odpadkach jak padlino¿erca. Nie
by³oby le, gdyby uda³o mu siê znaleæ choæby jednego rozbitka.
Mo¿e zap³aci³by mu za ratunek albo sk³oni³ krewnych czy wspó³-
pracowników do wymiany za okup. Dwór wiêtej pamiêci Jabby
by³ bogaty i oferowa³ wiele mo¿liwoci zarobku, ci¹ga³y wiêc tam
nie tylko lokalne szumowiny z Tatooine.
Jednak szcz¹tki, które tutaj znalaz³ kilka przetrz¹niêtych
ju¿ i po³amanych fragmentów barki ¿aglowej i towarzysz¹cych jej
jako eskorta skoczków to wszystko nie by³o warte nawet dwóch
11
sztabek o³owiu. Je¿eli znajdowa³o siê tu co, co mia³o jak¹kolwiek
wartoæ, ju¿ dawno odholowali to Jawowie swoimi powolnymi,
g¹sienicowymi czo³gami piaskowymi, pozostawiaj¹c za sob¹ same
koci i bezwartociowe odpadki.
Równie dobrze mogê tu zostaæ, pomyla³. I zaczekaæ. Pos³a³
narzeczon¹, Manaroo, na pok³adzie swojego statku, Karz¹cej
Rêki, wysoko w górê, na rekonesans okolicznych terenów. Nie-
d³ugo dziewczyna zakoñczy zadanie i wróci, ¿eby go zabraæ.
Rozpamiêtywa³ przez chwilê swoj¹ frustracjê, która momen-
talnie ust¹pi³a miejsca zaskoczeniu, kiedy kil barki nagle wyprosto-
wa³ siê prawie do pionu. Pasek elektrolornetki wbi³ mu siê w gar-
d³o, gdy urz¹dzenie polecia³o do ty³u. Trzyma³ siê obur¹cz belki,
która poszybowa³a w górê celuj¹c w niebo, tak kurczowo, jakby
by³ na miotanym sztormem oceanie, a nie na piaszczystej pustyni.
Osmalony metal obracaj¹cego siê kilu ze zgrzytem otar³ siê
o magazynki z amunicj¹ na jego piersi. Dengar patrzy³, jak otacza-
j¹ce go wydmy faluj¹ powolnym, sejsmicznym rytmem w kontra-
punkcie do ruchu szcz¹tków barki, poszarpanych klifów ska³ ster-
cz¹cych z piasku i osypuj¹cych siê wydm, wród wzbijaj¹cych siê
w niebo i przes³aniaj¹cych s³oñca ob³oków py³u.
Zbocza wydm wokó³ wraku wypiêtrza³y siê coraz bardziej
stromo, jak lejek z czarn¹ dziur¹ w rodku. Jeszcze jeden wstrz¹s
pod powierzchni¹ planety zako³ysa³ kilem na boki z tak¹ si³¹, ¿e
Dengar o ma³o nie wypuci³ z r¹k trzymanej belki. Straci³ oparcie
pod stopami; spojrza³ w dó³, poni¿ej w³asnych butów, i na samym
dnie piaskowego leja zobaczy³ biegn¹cy kolicie rz¹d zêbów.
Dengar wymamrota³ przekleñstwo w ojczystym jêzyku. Ty
pokopany idioto, przekl¹³ sam siebie i w³asn¹ g³upotê, przez któr¹
tkwi³ teraz w powietrzu bez mo¿liwoci ucieczki. Nie wzi¹³ pod
uwagê, jakiego potwora mog³a obudziæ jego obecnoæ ani jak
g³odnego.
Wielka Jama Carcoona otwiera³a siê coraz szerzej; piasek i ¿wir
wirowa³y wokó³ lepego, ¿ar³ocznego monstrum zwanego Sarlac-
kiem, które j¹ zamieszkiwa³o. Kwany smród zaatakowa³ nozdrza
Dengara jak wiatr, gorêtszy ni¿ jakiekolwiek wichry smagaj¹ce
pustyniê.
Rzut oka dooko³a przekona³ Dengara, ¿e kil barki zsun¹³ siê
w dó³ leja i zatrzyma³ na wyrastaj¹cej z piasku skale. Odwróci³
twarz i przycisn¹³ do ramienia, by os³oniæ j¹ przed deszczem od³am-
ków rozpadaj¹cego siê wraku; wiêksze fragmenty uderza³y o stoki
12
Jamy, wpadaj¹c jeden za drugim w rozwart¹ paszczê. Kil, ciskany
spoconymi d³oñmi Dengara, szarpn¹³ gwa³townie, gdy koniec belki
skosi³ górn¹ czêæ podtrzymuj¹cej go ska³y. Belka przechyli³a siê
gwa³townie do ty³u, z Dengarem dyndaj¹cym niebezpiecznie na jej
koñcu zaledwie kilka metrów nad gard³em Sarlacka.
Rozpaczliwym wyrzutem nogi zdo³a³ zaczepiæ najpierw jeden,
a po chwili drugi but o wrêgê. Podci¹gn¹³ siê, obejmuj¹c mocno
w¹sk¹ metalow¹ belkê nogami i dwign¹³ w górê, a potem skoczy³
i wbi³ zakrzywione palce w krawêd piaskowego leja. Uderzy³ brzu-
chem o zbocze; piasek osuwa³ siê spod jego d³oni, a on kopa³ i bi³
rêkami, i czo³ga³ siê w górê, ku jasnemu i czystemu niebu. Stêka-
j¹c z wysi³ku, zdo³a³ trafiæ klatk¹ piersiow¹ poza brzeg leja. Potem
wydwign¹³ z pu³apki resztê cia³a, by w koñcu ciê¿ko przetoczyæ
siê na plecy.
Jawowie maj¹ pecha, tylko to przysz³o mu do g³owy, kiedy
le¿a³ nieruchomo na piasku. Obejmowa³ siê ramionami i czeka³, a¿
pustynny potwór zakopie siê ponownie w piaskach Tatooine. Byæ
mo¿e wrak kry³ w sobie co cennego, ale je¿eli ci mali mieciarze
nie zanurkuj¹ do gard³a Sarlacka, ewentualne skarby wymkn¹ im
siê z rêki.
Morze Wydm ucich³o. Dengar poczeka³ minutê, odmierzan¹
coraz spokojniejszym biciem w³asnego serca, i dopiero wtedy wsta³.
Sarlacc najprawdopodobniej schowa³ ³eb pod ziemiê, zajêty tra-
wieniem fragmentów wraku, które po³kn¹³. Dengar uzna³, ¿e jeli
siê pospieszy, starczy mu czasu, by oddaliæ siê na bezpieczn¹ odle-
g³oæ. Otrzepa³ piasek z ubrania i zacz¹³ wspinaæ siê na zbocze
pobliskiej wydmy.
Trzy wydmy dalej zatrzyma³ siê, zasapany. Ku swojemu za-
skoczeniu zauwa¿y³, ¿e fragmenty wraku niemal nieodró¿nialne
ju¿ w tej chwili elementy barki ¿aglowej Jabby Hutta nadal tkwi¹
w rodku jamy. Po chwili owieci³a go prawda. Potwór jest mar-
twy, pomyla³. Co lub kto zdo³a³o zabiæ Sarlacka. Odór zgni-
lizny, który wyczu³ wczeniej, pochodzi³ od rozdartego truch³a po-
twora, widocznego pod wrakiem.
Wyczuwalne do tej pory z³oliwe ¿ycie, ukryte pod powierzch-
ni¹ pustyni, zgas³o. Tylko drobne od³amki wraku, których formy
ani przeznaczenia nie sposób by³o ju¿ rozpoznaæ, i kilka powalo-
nych twarz¹ do ziemi trupów le¿a³o bez³adnie wokó³ jamy.
Smród zalatuj¹cy od leja w zboczu wydmy sk³oni³ Dengara
do marszu w przeciwnym kierunku, w stronê pa³acu Jabby. Ten
13
moment by³ równie dobry jak ka¿dy inny, ¿eby sprawdziæ pog³o-
ski na temat tego, czym sta³ siê pa³ac po mierci swojego w³aci-
ciela. Orgiastyczna uczta urz¹dzona przez uwolnionych s³ugusów
Jabby dopiero siê rozpoczyna³a, gdy Dengar wychodzi³ z odpy-
chaj¹cej, pozbawionej okien kryjówki Hutta. Gdyby pa³ac rzeczy-
wicie opustosza³ a kr¹¿¹ce na ten temat plotki przeczy³y sobie
nawzajem grube mury jego wewnêtrznych komnat zapewni³yby
mu bezpieczne schronienie na czas, kiedy noc z jej niebezpieczeñ-
stwami obejmie w posiadanie Morze Wydm, dopóki Manaroo nie
przyleci, by go stamt¹d zabraæ. Równie dobrze móg³ wprawdzie
przeczekaæ we w³asnej kryjówce, wyciêtej w otaczaj¹cych pusty-
niê skalnym piercieniem górach i pe³nej zapasów na czarn¹ godzi-
nê. W pa³acu móg³ jednak spotkaæ kogo z dawnego dworu Jabby,
na przyk³ad jego kamerdynera, Biba Fortunê, czy innych by³ych
podw³adnych Hutta, szukaj¹cych sposobów wzbogacenia siê na
mierci dawnego pracodawcy.
Wybitne umys³y, pomyla³ Dengar z szyderczym umiechem,
maj¹ czêsto podobne pomys³y. A chciwe umys³y zawsze.
Jeszcze raz obejrza³ horyzont przez elektrolornetkê. Jedno ze
s³oñc zaczyna³o ju¿ zachodziæ, rozci¹gaj¹c jego cieñ padaj¹cy na
pustkowie. W³anie mia³ wy³¹czyæ lornetkê, gdy co przyci¹gnê³o
jego uwagê. Ten wygl¹da, jakby zebra³ najgorsze razy, pomyla³
Dengar, obserwuj¹c zw³oki le¿¹ce o jakie piêædziesi¹t metrów od
niego twarz¹ do góry. Dengar widzia³ wyranie przód he³mu z w¹-
sk¹ szczelin¹ wizyjn¹. By³ to jedyny element stroju le¿¹cego, któ-
ry wygl¹da³ na nieuszkodzony. Ca³a reszta chyba nie tyle sp³onê³a,
ile zosta³a wytrawiona w kwanej k¹pieli, która sprowadzi³a mun-
dur i zbrojê do kupy poszarpanych szmat i skorodowanych, wy-
szczerbionych p³ytek metalu i sztucznego tworzywa. Dengar po-
krêci³ soczewkami lornetki, przybli¿aj¹c obraz. Zastanawia³ siê nad
przyczyn¹, która mog³a wywo³aæ tak zabójczy skutek.
Chwileczkê, pomyla³. Rozci¹gniête cia³o wype³ni³o teraz ca³e
pole widzenia lornetki. Chyba nie tak ca³kiem zabójczy. Dengar
zauwa¿y³, ¿e pier le¿¹cego porusza siê s³abo, unosz¹c siê i opada-
j¹c, jakby jej w³aciciel z trudem walczy³ o ka¿dy oddech. Pó³nagi
osobnik, kimkolwiek by³, niew¹tpliwie jeszcze ¿y³. Przynajmniej
na razie.
No, temu warto przyjrzeæ siê z bliska. Dengar wcisn¹³ lornet-
kê za pas. Choæby z czystej ciekawoci odleg³a postaæ wygl¹da³a,
jakby odkry³a ca³kiem nowy, nie znany dot¹d Dengarowi sposób
14
utraty ¿ycia. Jako ³owca g³ów i cz³owiek zawodowo zajmuj¹cy siê
przemoc¹, Dengar by³ ¿ywotnie zainteresowany t¹ kwesti¹.
Spojrza³ przez ramiê i zobaczy³, jak jego statek Karz¹ca
Rêka opada na ziemiê kilka kilometrów od niego z wysuniêtymi
kotwicami cumowniczymi. Za sterami statku siedzia³a jego narze-
czona, Manaroo. To dobrze, pomyla³. Bêdzie mog³a mu pomóc
teraz, kiedy stwierdzi³, ¿e nie zagra¿a jej bezporednie niebezpie-
czeñstwo. Nie przeszkadza³o mu, ¿e nara¿a w³asne ¿ycie, ale jej
¿ycie to co innego.
Balansuj¹c rêkami wyci¹gniêtymi na boki, schodzi³ zboczem
w stronê tajemniczej ludzkiej postaci, któr¹ zauwa¿y³ przez lornet-
kê. Mia³ nadziejê, ¿e osobnik bêdzie jeszcze ¿y³, kiedy do niego
dotrze.
Ten rodzaj mierci jest naprawdê okropny...
Gdzie poza bez³adn¹ pl¹tanin¹ myli i obrazów s³ysza³ w pa-
miêci obleny g³os Jabby, który obiecywa³ komu nieznane dot¹d
mêki bólu, nieznonego i nie koñcz¹cego siê, który potrwa tysi¹ce
lat.
Ten stary, t³usty limak mia³ racjê, przynajmniej w pewnym
stopniu, musia³ przyznaæ umieraj¹cy mê¿czyzna. A mo¿e ju¿ mar-
twy? Nie potrafi³ tego rozstrzygn¹æ. Ten los nieskoñczenie po-
wolne wytrawianie, cz¹steczka po cz¹steczce, skóry i zakoñczeñ
nerwowych przeznaczony by³ komu innemu. Umieraj¹cemu
mê¿czynie wyda³o siê nie bardziej niesprawiedliwe ni¿ inne para-
doksy okrutnego wszechwiata, ¿e cierpi za kogo innego.
Czy te¿ cierpia³. Bo Hutt musia³ zostaæ le poinformowany na
temat tego, jak d³ugo potrwa mêka rozpuszczanego cia³a. Kilka
sekund wystarcza³o z nawi¹zk¹, by z niezwyk³¹ wyrazistoci¹ prze-
formu³owaæ dotychczasow¹ definicjê bólu: w ca³kowitym mroku
kwasy zaczê³y przes¹czaæ siê przez ubranie, k¹saj¹c cia³o tysi¹-
cem eksploduj¹cych s³oñc. A kolejnych kilka sekund, a potem mi-
nut i godzin a mo¿e dni czy lat? które po nich nast¹pi³y, rze-
czywicie wydawa³o siê rozci¹gaæ w nieskoñczonoæ...
A¿ przyszed³ koniec. Ból, silniejszy ni¿ kiedykolwiek odczu³
na w³asnej skórze albo zada³ swoim ofiarom, usta³, zast¹piony za-
mglon¹ i otêpia³¹ wiadomoci¹ wys¹czaj¹cych siê z niego powoli
si³ ¿yciowych. W porównaniu z poprzednimi doznaniami by³a
to ulga porównywalna z zaniêciem na satynowych poduszkach
15
wype³nionych miêkkim pierzem. Nawet lepota nieprzenikniona
noc ust¹pi³a przymglonemu witowi. Umieraj¹cy mê¿czyzna na-
dal nic nie widzia³, ale wyczuwa³ przez szczelinê he³mu i wilgotne
szmaty okrywaj¹ce cia³o nie daj¹ce siê z niczym pomyliæ ciep³o
s³oñca na twarzy i poparzonej skórze piersi.
Byæ mo¿e, pomyla³, potwór siêgn¹³ nieba i po³kn¹³ je. Gdy
spada³ w dó³ pomiêdzy szeregami ostrych zêbów, olbrzymia gêba
wyda³a mu siê dostatecznie du¿a, by je pomieciæ.
Czu³ pod plecami ¿wir i piasek, przesi¹kniêty jego w³asn¹ krwi¹.
To musia³ byæ jaki rodzaj dotykowych omamów. Nie wierzy³
w ¿adnych bogów, którym móg³by za to podziêkowaæ, ale b³ogo-
s³awi³ ulgê ob³êdu...
wiat³o na twarzy przyblad³o; ró¿nica temperatur pozwoli³a
mu rozpoznaæ rozmiar pochylaj¹cego siê nad nim cienia. Zastana-
wia³ siê, jak¹ te¿ now¹ wizjê zele mu jego sko³atany mózg. W brzu-
chu bestii byli te¿ inni wiedzia³ o tym. Kiepskie towarzystwo,
uzna³ umieraj¹cy. Równie dobrze móg³ mieæ omamy s³uchowe,
s³yszeæ g³osy tych, którzy zaraz mieli byæ strawieni; pomog³oby
mu to przetrwaæ d³ugie, nie koñcz¹ce siê godziny, zanim atomy
jego cia³a uwolni¹ siê od siebie.
Jeden z g³osów, który us³ysza³, nale¿a³ do niego samego:
Pomó¿...
Co siê sta³o?
Rozemia³by siê, gdyby nie to, ¿e ka¿de drgniêcie odartych ze
skóry miêni sprawia³o straszny ból, wpychaj¹c go w pustkê zapo-
mnienia. Czy to mog³a byæ halucynacja?
Sarlacc... po³kn¹³ mnie. S³owa wydawa³y siê wydobywaæ
mimo woli. Zabi³em go... wybuch...
Us³ysza³ teraz drugi g³os, kobiecy:
On umiera.
Znów odezwa³ siê mêski g³os, prawie szept:
Manaroo, czy wiesz, kto to jest?
Nie obchodzi mnie to. Pomó¿ mi wnieæ go do rodka.
Zas³oni³ go cieñ kobiety.
Nagle poczu³, ¿e kto go unosi, a brud i ¿wir osypuje siê z jego
sponiewieranego ubrania. Nastêpne doznanie kto zarzuci³ go so-
bie na szerokie plecy, przytrzymuj¹c d³oni¹ w pasie. Umieraj¹cy
mê¿czyzna poczu³ wstyd. Tyle razy wczeniej stawa³ twarz¹ w twarz
z perspektyw¹ w³asnej mierci niewa¿ne, czy bolesnej a wiado-
moæ, jak niewiele znaczy ten fakt, dodawa³a mu si³y. A teraz jaka
16
s³aba cz¹stka w nim samym wzywa³a na pomoc tê ¿a³osn¹ fantazjê
o ratunku. Lepiej umrzeæ, pomyla³, ni¿ ¿yæ w strachu przed mierci¹.
Trzymaj siê! to wizja podsunê³a mu ten g³os. Zabiorê
ciê w bezpieczne miejsce.
Mê¿czyzna znany jako Boba Fett wyczu³ wahad³owy rytm
kroków wra¿enie, ¿e jest niesiony po skalistym pod³o¿u. Wzrok
wróci³ mu na chwilê, a lepota ust¹pi³a, pozwalaj¹c mu w krótkim
przeb³ysku wiadomoci zobaczyæ w³asn¹ rêkê, bezw³adn¹ i zwi-
saj¹c¹, która zostawi³a na piasku lady krwi.
Wtedy to w³anie zdecydowa³, ¿e to, co widzi i czuje, nie jest
halucynacj¹. I ¿e nadal ¿yje.
172 Mandaloriañska zbroja
R O Z D Z I A £
Niewielki obiekt, poruszaj¹cy siê o w³asnym napêdzie przez
zimny, miêdzygwiezdny przestwór, min¹³ w koñcu granice czujni-
ków wokó³ planety. Kuat poczu³, ¿e hiperprzestrzenny pos³aniec
zbli¿a siê do nich, zanim jeszcze jego szef ochrony przyszed³ poin-
formowaæ go, ¿e kapsu³a zosta³a przechwycona. Potrafi³ precyzyj-
nie wyczuwaæ obecnoæ tworów mechanicznych, od najmniejszych
nanosporoidów po konstrukcje zdolne unicestwiæ ca³e planety. Ta
wrodzona umiejêtnoæ by³a charakterystyczna dla jego rodziny i do-
skonali³a siê z pokolenia na pokolenie.
Przepraszam, panie in¿ynierze rozleg³ siê za nim s³u¿al-
czy g³os ale prosi³ pan, ¿eby niezw³ocznie zawiadomiæ, kiedy
jednostki ³¹cznoci pozasystemowej odbior¹ jakikolwiek lad. lad
pañskiej... przesy³ki.
Kuatodwróci³siêodwielkiego,wypuk³egoiluminatorairozpocie-
raj¹cego siê za nim widoku pustki upstrzonej wiate³kami gwiazd. Da-
leko za odleg³¹ orbit¹ planety, która nosi³a jego rodowe imiê, w pole
widzenia wchodzi³o w³anie zamglone ramiê jednej z najpiêkniejszych
spiralnych mg³awic galaktyki. Stara³ siê nie przegapiaæ takich rzeczy;
przypomina³y mu, ¿e wszechwiat i wszelkie jego wytwory by³y tylko
maszyn¹ nie ró¿ni¹c¹ siê od innych. Nawet tworz¹ce je atomy, jeli
pomin¹æ chaos zasady nieoznaczonoci i zniekszta³caj¹cego wp³ywu
obserwatora, tyka³y niczym staro¿ytne, prymitywne chronometry.
I nie tylko one, powiedzia³ sobie w duchu Kuat... nie po raz
pierwszy. Duch ludzki nie ró¿ni siê od nich zanadto. Jest równie
mechaniczny, choæ niematerialny w swojej naturze.
18
Doskonale. Pog³aska³ jedwabist¹ sieræ felinksa usadowio-
nego na jego ramieniu. Zwierzê wyda³o g³êboki, ledwie s³yszalny
pomruk zadowolenia, gdy d³ugie, precyzyjne palce jego pana od-
nalaz³y odpowiednie miejsce za spiczastymi uszami. Dok³adnie
tego oczekiwa³em.
Maszyny, nawet te skonstruowane w Zak³adach Stoczniowych
Kuat, nie zawsze funkcjonowa³y jak nale¿y; przypadkowe zmien-
ne dzia³a³y czasami jak przys³owiowy piasek w trybach. Sprawia³o
mu przyjemnoæ czêst¹, ale wcale przez to nie mniejsz¹ kiedy
sprawy toczy³y siê zgodnie z planem.
Czy macie jakie odczyty zawartoci przesy³ki?
Na razie nie. Fenald, szef ochrony, mia³ na sobie standar-
dowy kombinezon roboczy Zak³adów Stoczniowych Kuat, pozba-
wiony jakichkolwiek oznaczeñ stanowiska, z wyj¹tkiem rzucaj¹-
cego siê w oczy miotacza o zmiennym rozproszeniu, obijaj¹cego
siê o biodro mê¿czyzny. Pracuje nad tym ca³a moja za³oga, ale
sarkastyczny umiech uniós³ k¹ciki jego warg kody szyfruj¹ce s¹
doæ wyrafinowane.
Takie maj¹ byæ. Kuat nie by³by rozczarowany, gdyby pra-
cownikom stoczni nie uda³o siê z³amaæ kodów; sam je zaprojekto-
wa³ i wprowadzi³. Przekazanie sprawy do infoanalizy wydzia³owi
bezpieczeñstwa by³o tylko testem, który mia³ potwierdziæ, jak do-
brze mu posz³o. Nie chcia³bym, ¿eby kto przegl¹da³ moj¹ pocztê.
Oczywicie. Oszczêdny uk³on wystarczy³. Mimo znacze-
nia Zak³adów Stoczniowych Kuat, elitarnego dostawcy us³ug in¿y-
nieryjnych i konstrukcyjnych dla Imperium, tradycj¹ zak³adów od
wielu pokoleñ by³ brak wszelkiej ceremonialnoci wród pracow-
ników centrali. Ostentacja, konwenanse i dworskie ceregiele by³y
dobre dla tych, którzy nie rozumieli, gdzie tkwi prawdziwa w³a-
dza. Fenald wskaza³ d³oni¹ na iluminator, którego szeciok¹tne,
wygiête przypory wznosi³y siê trzykrotnie wy¿ej ni¿ imponuj¹ca
dwumetrowym wzrostem sylwetka jego szefa. Chyba nikt by
nie chcia³.
Felinks zamrucza³ g³oniej, bo trzymaj¹cy go w ramionach Kuat
znalaz³ punkt, z którego wychodzi³y przewody dra¿ni¹ce orodek
przyjemnoci zwierzêcia. Takie ju¿ by³y te zwierzaki: znaczn¹ czêæ
niewielkiego mózgu w zbyt w¹skiej czaszce spucizna chodu wsob-
nego charakterystycznego dla tej rasy musia³ zast¹piæ obwodami
biostymulacyjnymi, ¿eby uchroniæ stworzenie od ci¹g³ego wpadania
na ciany i wyskubywania sierci do ¿ywego miêsa. Czubkami palców
19
wyczu³ krawêd naciêcia na czaszce stworzonka. Przekszta³cony
w ten sposób w co bli¿szego maszynie, jego ulubieniec du¿o lepiej
spe³nia³ teraz swoj¹ rolê, a przede wszystkim bardziej odpowiada³
wyobra¿eniom Kuata o tym, co piêkne.
W przestronnym gabinecie dziedzicznego szefa Zak³adów
Stoczniowych Kuat rozleg³ siê pojedynczy dzwonek. Kuat odwró-
ci³ siê, by dalej podziwiaæ przez iluminator bezkresny widok, a je-
go szef ochrony przycisn¹³ do ucha d³oñ z wszczepionym niewiel-
kim nadajnikiem. Felinks zamkn¹³ oczy w ekstazie; nie widzia³,
jak odleg³e ramiê mg³awicy wchodzi w pole widzenia, niczym wie-
tlista smuga dymu na czerni nieba.
W³anie przynosz¹ kapsu³ê odezwa³ siê Fenald.
Doskonale. Na zewn¹trz, w pró¿ni, jonowy silnik zosta-
wia³ za sob¹ jaskrawoczerwon¹ smugê, mijaj¹c pozornie chaotyczny
labirynt platform konstrukcyjnych i grawitacyjnych doków cumow-
niczych. Porusza³ siê z prêdkoci¹ podwietln¹, umo¿liwiaj¹c¹ na-
wigacjê. Ma³y prom serwisowy, z jak¿e cennym ³adunkiem na po-
k³adzie, kierowa³ siê ku j¹dru kombinatu Kuat. Min¹³ najwy¿ej
standardowy kwadrans, zanim dotar³ na miejsce. Kuat obejrza³ siê
przez ramiê na Fenalda.
Nie zatrzymujê ciê. Umiechn¹³ siê. Sam siê zajmê kap-
su³¹.
Szefom ochrony p³acono za to, by byli ciekawi wszystkiego,
co mieci³o siê w sferze ich odpowiedzialnoci.
Jak pan sobie ¿yczy, panie in¿ynierze. S³owom towarzy-
szy³ uk³on granicz¹cy z nieuprzejmoci¹, nie zginaj¹cy krêgos³upa.
P³acono mu jednak za wype³nianie poleceñ. Proszê daæ mi znaæ,
gdyby mia³ pan jeszcze jakie ¿yczenia w tej sprawie.
Felinks zaprotestowa³, gdy Kuat pochyli³ siê i postawi³ zwie-
rzê na wy³o¿onej mistern¹ mozaik¹ pod³odze. Prostuj¹c ogon, fe-
links otar³ siê o nogawkê spodni, uszytych z tego samego, prak-
tycznego drelichu w kolorze ciemnej zieleni, z którego wykonane
by³y uniformy wszystkich innych pracowników Zak³adów. Troski
najpotê¿niejszych istot galaktyki ustêpuj¹cych w³adz¹ tylko oso-
bom z najbli¿szego krêgu imperatora Palpatinea nie mia³y dla
felinksa ¿adnego znaczenia. ród³o ciep³a i nieustanne g³askanie
okrela³y granice jego pragnieñ.
Kiedy Kuat siê wyprostowa³, drzwi biura zamyka³y siê w³a-
nie za szefem ochrony. Felinks natrêtnie stuka³ ³ebkiem w goleñ
swojego pana.
20
Nie teraz powiedzia³ do niego Kuat. Jestem zajêty.
Wytrwa³oæ by³a jedn¹ z cech, które podziwia³; nie móg³ z³o-
ciæ siê na zwierzê, kiedy wskoczy³o na jego roboczy stó³. Pozwo-
li³ mu przemaszerowaæ tam i z powrotem na poziomie jego piersi;
sam przez ten czas przygotowa³ niezbêdne narzêdzia. Dopiero kie-
dy pilot wahad³owca, którego lot obserwowa³ wczeniej przez ilu-
minator, wszed³ do gabinetu i umieci³ wyd³u¿one, srebrne jajo na
stole, Kuat przepêdzi³ zwierzaka.
Dwie robocze lampy podp³ynê³y w powietrzu do sto³u, roz-
praszaj¹c cienie, kiedy Kuat pochyli³ siê nad lustrzan¹ torped¹. Ta
kapsu³a komunikacyjna by³a nie tyle wyposa¿ona w modu³y auto-
destrukcji, ale wrêcz tylko z nich zbudowana, co mia³o zapobiec
mo¿liwoci dotarcia do jej zawartoci przez osoby nieupowa¿nio-
ne, czyli ka¿dego z wyj¹tkiem samego Kuata. Nawet w jego przy-
padku nie mia³o to byæ ³atwe; gdyby siê teraz pomyli³, kombinat
mia³by wkrótce nowego dziedzicznego w³aciciela i g³ównego pro-
jektanta.
Chwyci³ kciukiem i palcem wskazuj¹cym sondê identyfika-
cyjn¹, która niemal bezbolenie wbi³a siê w skórê, pobieraj¹c próbkê
p³ynów i tkanki. Mikroobwody wbudowane w w¹skie, podobne
do ig³y urz¹dzenie rozpoczê³y pracê, analizuj¹c zarówno informa-
cje genetyczne, jak i samomutuj¹ce markery promieniotwórcze
wprowadzone do jego krwiobiegu. Sonda nie da³a ¿adnego zna-
ku ani dwiêkowego, ani wietlnego, czy jego to¿samoæ zosta³a
potwierdzona. Jedynym sposobem, by to potwierdziæ, by³o do-
tkniêcie nierdzewn¹ koñcówk¹ sondy do kapsu³y komunikacyjnej;
jeli zwêglone szcz¹tki Kuata nie wtopi¹ siê w przeciwleg³¹ cianê,
bêdzie to oznacza³o, ¿e wszystko jest w porz¹dku.
Sonda stuknê³a o wypuk³¹, lustrzan¹ powierzchniê. ¯adnej
eksplozji, tylko syk wypuszczanego powoli powietrza, kiedy na
chwilê wstrzyma³ oddech.
Wzd³u¿ kapsu³y pojawi³a siê pod³u¿na szczelina. Praca postê-
powa³a coraz szybciej; Kuat otworzy³ srebrzyste jajo i teraz de-
montowa³ jego pow³okê w cile okrelonym porz¹dku. Jeden fa³-
szywy krok, jeden komponent usuniêty w niew³aciwej kolejnoci
równie¿ spowodowa³by eksplozjê. Kuat nie martwi³ siê tym jed-
nak. Jedynym miejscem, w którym znajdowa³ siê zapis prawid³o-
wej kolejnoci demonta¿u kapsu³y, by³a jego w³asna pamiêæ ¿a-
den zapis nie by³by dok³adniejszy. Kiedy podziwia³ maszyny, widzia³
w nich w³asn¹ doskona³oæ.
21
Urz¹dzenie spoczywaj¹ce na jego stole roboczym dzia³a³o rów-
nie perfekcyjnie. Ostatni fragment obudowy rozpad³ siê na czêci,
ods³aniaj¹c j¹dro kapsu³y.
Przeby³e dalek¹ drogê, mój ma³y. Po³o¿y³ czu³¹ i zabor-
cz¹ d³oñ na module holoprojektora, który ukaza³ siê we wnêtrzu
kapsu³y. Co masz mi do powiedzenia?
Kuat wyczu³ d³oni¹ s³abn¹ce ciep³o. Ogniwo energetyczne kap-
su³y stanowi³ modu³ przyspieszonego rozpadu, wytwarzaj¹cy doæ
energii, by starczy³o jej na jeden skok w nadprzestrzeñ. Wspó³-
rzêdne skoku zosta³y wczeniej zaprogramowane; zaledwie kilka
dni temu kapsu³a opuci³a odleg³¹ planetê Tatooine. Mog³a dotrzeæ
do kombinatu Kuat nawet wczeniej, gdyby nie program chaotycz-
nego wyboru trajektorii podwietlnej, wbudowany w uk³ad napê-
dowy sondy w celu ograniczenia mo¿liwoci jej wykrycia. Ludzie
ze s³u¿by bezpieczeñstwa Kuata nie byli jedynymi, którzy obser-
wowali granice systemu. Tak wygl¹da³ ten biznes paranoja sta-
wa³a siê jednym z kosztów operacyjnych, gdy pracowa³o siê na
zlecenie Imperium.
D³oñmi w ochronnych rêkawicach izolacyjnych Kuat uniós³
holoprojektor standardowy odtwarzacz, podobny do wielu po-
wszechnie wystêpuj¹cych w galaktyce, jednak z kilkoma ulepsze-
niami i modyfikacjami, które stawia³y go wysoko ponad tamtymi.
Nawet sam Palpatine nie by³ w stanie uzyskaæ tak bogatej w szcze-
gó³y transmisji w kontaktach ze swoimi podw³adnymi.
Ale on ich nie potrzebuje, przypomnia³ samemu sobie Kuat.
Nie tak jak ja.
Imperator zawsze móg³ uzyskaæ to, o co mu chodzi³o, pos³u-
guj¹c siê strachem i mierci¹. W bran¿y konstrukcyjnej potrzeba
by³o nieco wiêcej finezji, by nie podkopaæ w³asnego rynku.
Id sobie... powiedzia³ do felinksa krêc¹cego siê pomiê-
dzy jego nogami. Nie spodoba ci siê to.
Felinks nic sobie nie robi³ z jego ostrze¿enia. Kuat przy u¿yciu
reszty swoich precyzyjnych narzêdzi zamkn¹³ obwody we wnê-
trzu holoprojektora, a wtedy jego obszerny gabinet wype³ni³y ob-
razy i dwiêki innej wielkiej sali. Przyt³aczaj¹ca ciemnoæ nagrania
i chaos dwiêków, od pobrzêkuj¹cych spod pod³ogi ³añcuchów po
okrutny miech przedstawicieli najró¿niejszych ras wszystko to
zje¿y³o jedwabist¹ sieræ na grzbiecie zwierzêcia; felinks zasycza³,
gdy zobaczy³ opas³e, s³oniowate cielsko z malutkimi r¹czkami
i ogromnymi, chciwymi oczami. Kiedy za pozbawione warg usta
22
istoty rozchyli³y siê, by wydaæ gard³owy, gulgoc¹cy miech, fe-
links czmychn¹³ pod warsztat, chowaj¹c siê w najciemniejszy k¹t.
Kuat wcisn¹³ magnetyczn¹ koñcówkê sondy, zatrzymuj¹c od-
twarzanie; kakofonia dwiêków ust¹pi³a ciszy, gdy odwraca³ siê,
by spojrzeæ przez ramiê na zastyg³y w bezruchu dwór Jabby Hut-
ta. Odwróci³ siê od sto³u i wszed³ pomiêdzy holograficzne posta-
cie. Choæ niematerialne jak duchy móg³ przejæ na wylot przez
sylwetki pochlebców i pacho³ków otaczaj¹cych platformê antygra-
witacyjn¹ Jabby by³y odwzorowane z tak¹ dok³adnoci¹, ¿e nie-
mal czu³ odór potu i smrodliwe wyziewy zgnilizny wydobywaj¹ce
siê z komór pod pod³og¹.
A wiêc nie ¿yjesz, co? umiechn¹³ siê w¹skimi ustami
i zbli¿y³ twarz do nieruchomego oblicza Jabby. Jaka szkoda! Nie
cierpiê traciæ dobrych klientów. W ci¹gu ostatnich kilku lat Jabba
zleci³ mu kilka du¿ych kontraktów na dostawê broni dla swoich
zbirów z zak³adów zbrojeniowych Kombinatu Kuat oraz na wypo-
sa¿enie pa³acu, a tak¿e na bogato wyposa¿on¹ barkê ¿aglow¹ na-
szpikowan¹ sprzêtem wojskowym, wyprodukowan¹ w jednej ze
spó³ek zale¿nych koncernu zajmuj¹cej siê budow¹ luksusowych
prywatnych jachtów. Jabba nie mia³ przy tym pojêcia o paru udo-
skonaleniach, których nie zamawia³ ukrytych urz¹dzeniach na-
grywaj¹cych, dziêki którym Kuat wiedzia³ niemal wszystko o tym,
co dzia³o siê w pa³acu Hutta na Tatooine i na pok³adzie jego barki.
Dobry producent zna swoich klientów, pomyla³ Kuat, lepiej
ni¿ oni sami.
Wiadomoæ o mierci Jabby roznios³a siê ju¿ po galaktyce,
jednych wprawiaj¹c w zadowolenie, innym przysparzaj¹c k³opo-
tów. Ze wszystkich swoich wspó³braci Jabba by³ najbardziej rzut-
kim osobnikiem jeli mo¿na tak nazwaæ istotê równie oty³¹ i po-
woln¹ a swoje trefne interesy prowadzi³ na szersz¹ skalê ni¿
którykolwiek inny przedstawiciel jego rasy. Pewnie skacz¹ ju¿ so-
bie do garde³, pomyla³ Kuat o wspó³pracownikach zmar³ego, a tak¿e
jego najbli¿szych krewnych, rzekomo pogr¹¿onych w ¿a³obie. Na
pewno walcz¹ teraz o przejêcie kontroli nad jego skomplikowa-
nym, przestêpczym dziedzictwem. To dobry czas dla firmy Kuat
mia³ ju¿ w kalendarzu umówione spotkania z najbardziej bezwzglêd-
nymi i ambitnymi przedstawicielami huttañskich klanów. Nowe plany
zawsze wymagaj¹ nowego uzbrojenia.
Myl o skakaniu do gard³a w przewrotny sposób rozbawi³a Ku-
ata. Holonagranie potwierdzi³o to, co dotychczas by³o mu wiadomo
23
o mierci Jabby. Jedn¹ z niezdarnych, ma³ych r¹czek Hutt przytrzy-
mywa³ ³añcuch, którego drugi koniec przymocowany by³ do obro¿y
na szyi kobiecej postaci. Stoj¹c tu¿ przy krawêdzi platformy Kuat
okiem konesera ocenia³ hojnie ods³oniête wdziêki ksiê¿niczki Leii
Organy. Dziêki zamo¿noci i wp³ywom jego prywatne apartamenty
odwiedza³o wiele atrakcyjnych kobiet, nawet z najwy¿szych sfer.
Jednak ksiê¿niczka...
Zanotowa³ w myli, by nie przegapiæ ewentualnej okazji po-
znania tej kobiety. Gdyby do tego dosz³o, na pewno nie by³by
takim idiot¹, ¿eby zostawiaæ jej pod rêk¹ co równie niebezpiecz-
nego jak ³añcuch.
Nigdy nie podsuwaj wrogowi narzêdzia, którym mo¿e ciê
zabiæ powiedzia³ na g³os Kuat do wizerunku zmar³ego Hutta.
Tak naprawdê jednak mieræ Jabby nie bardzo go w tej chwili
obchodzi³a. Nawet obecnoæ Leii Organy na dworze zmar³ego Hutta
nie mia³a w tej chwili wiêkszego znaczenia. Szuka³ w t³umie in-
nych twarzy z przesz³oci. Podszed³ do warsztatu i kilkoma deli-
katnymi ruchami pokrête³ projektora puci³ nagranie wstecz, do
momentu, zanim Leia Organa w przebraniu ³owcy nagród przy-
prowadzi³a do pa³acu Jabby schwytanego Wookiego. To powinno
wystarczyæ, pomyla³ Kuat, spogl¹daj¹c przez ramiê; uniós³ koñ-
cówkê sondy z projektora, ponownie zatrzymuj¹c obraz.
Mijaj¹c platformê tronow¹ Jabby, Kuat rozgl¹da³ siê dooko³a
i przypatrywa³ cz³onkom jego dworu. Prawdziwa galeria miêdzy-
gwiezdnych szumowin i mêtów, od drobnych z³odziejaszków po
zawodowych morderców, a nawet gorzej. Huttowie zdawali siê
przyci¹gaæ tego rodzaju indywidua w podobny sposób jak ma³e
zwierz¹tka futerkowe przyci¹gaj¹ pch³y. W pewnym sensie jednak
mo¿na powiedzieæ, ¿e ³¹czy³ je stosunek raczej symbiotyczny ni¿
paso¿ytniczy unieruchomiony w swoim pa³acu Jabba, gdy rozej-
rza³ siê dooko³a, móg³ zobaczyæ istoty rozumne równie zdeprawo-
wane jak on sam, a nawet gorsze.
Kuat przechadza³ siê powoli pomiêdzy zastyg³ymi postaciami
hologramu, szukaj¹c jednej, konkretnej twarzy. A nawet nie tyle
twarzy, ile maski. Zatrzyma³ siê przed nieruchomym wizerunkiem
kamerdynera Jabby, Biba Fortuny Twilekianina o b³yszcz¹cych
oczach i z³oliwym umieszku. Samce z planety Ryloth, nawet
z ca³¹ swoj¹ inteligencj¹ i szczególnymi talentami umys³owy-
mi umieszczonymi w smuk³ych wyrostkach wyrastaj¹cych z na-
giej czaszki i sp³ywaj¹cych na ramiona, nie mia³y w sobie ¿y³ki
24
przedsiêbiorcy, która pozwala³aby im tworzyæ bogactwo, ani te¿
odwagi, by je ukraæ, mimo ¿e byli niemal równie chciwi jak Hut-
towie. Akurat ten osobnik przed laty próbowa³ wlizn¹æ siê w sze-
regi kierownictwa Zak³adów Stoczniowych Kuat, zanim popis wy-
j¹tkowej nielojalnoci nie zamkn¹³ przed nim na zawsze drogi do
kariery w koncernie Kuata. Huttowie byli bardziej podatni na po-
chlebstwa i wazeliniarstwo Kuat nie zdziwi³ siê, widz¹c Fortunê
w pa³acu Jabby.
Nie dostrzeg³ tego, kogo szuka³, póki nie podniós³ wzroku na
galeriê, otaczaj¹c¹ holograficzny dwór Jabby. Mam ciê, pomyla³.
Zauwa¿y³ charakterystyczny he³m okrywaj¹cy g³owê Boby Fetta,
budz¹cego grozê galaktycznego ³owcy nagród. Fett spogl¹da³ w
dó³ na t³ocz¹cych siê poni¿ej dworaków jak jakie pierwotne pla-
netarne bóstwo, ucieleniaj¹ce sprawiedliwoæ zimniejsz¹ ni¿ prze-
strzeñ miêdzy gwiazdami. Wokó³ ramion Boby i na jego plecach
by³y umocowane liczne przyrz¹dy i narzêdzia, od laserów wokó³
nadgarstków po zminiaturyzowane miotacze ognia ca³y arsena³
broni, która w jego rêkach stawa³a siê równie precyzyjna jak prób-
niki w rêkach Kuata. Kask z ciemn¹ plam¹ wizjera w kszta³cie
litery T zakrywa³ oczy ³owcy i ch³odn¹ kalkulacjê, jak¹ kto móg³-
by z nich wyczytaæ.
Zadowolony, ¿e go odnalaz³, Kuat przeszed³ do ty³u, by przyj-
rzeæ siê hologramowi z wiêkszej odleg³oci. Nawet jako trójwy-
miarowy obraz, dwór Jabby wydawa³ siê wydzielaæ miazmaty chci-
woci i brudu, które przyprawi³y Kuata o md³oci. Wola³ przyjrzeæ
siê hologramowi z zewn¹trz, z perspektywy matematycznie czy-
stych k¹tów swojego gabinetu. Podszed³ do warsztatu i zmieni³ k¹t
ustawienia sondy w obwodach holoprojektora. Nie ogl¹daj¹c siê
za siebie poczu³, jak wizerunek Jabby i innych obecnych w pó³-
mroku sali tronowej zaczyna siê poruszaæ, odgrywaj¹c swoj¹ prze-
brzmia³¹ ju¿ rolê w tym niewielkim wycinku przesz³oci.
Kolejny drobny ruch przy pokrêt³ach holoprojektora wyciszy³
dwiêk. Kuat nie musia³ s³uchaæ dudni¹cego g³osu Jabby i okrut-
nych miechów jego s³ugusów, ¿eby wiedzieæ, co wydarzy³o siê
w pa³acu. Jabba zacz¹³ siê tym razem zabawiaæ Twilekiank¹; na
Ryloth samice by³y znacznie atrakcyjniejsze ni¿ ich odpychaj¹cy
partnerzy. Niewolnica by³a ³adna ubrana w powiewne pantalony
tancerka z wyrostkami g³ownymi przyozdobionymi dzwoneczka-
mi na wzór czapki b³azna ale jej delikatna, dzieciêca uroda i wdziêk
nie wystarczy³y, by zadowoliæ apetyty Jabby. Na jej twarzy, gdy
25
siada³a po przeciwnej stronie sali tronowej, pojawi³ siê strach, nie-
mal panika, jakby dane jej by³o nagle dostrzec swój przysz³y los.
Jej koniec rozgrywa³ siê teraz powtórnie na oczach Kuata Jabba,
podryguj¹c cielskiem i otwieraj¹c szeroko oczy z zadowolenia, ci¹-
gn¹³ za ³añcuch przymocowany do metalowej obrêczy na szyi
Twilekianki, przyci¹gaj¹c j¹ coraz bli¿ej platformy tronowej. Biedna
dziewczyna musia³a ju¿ kiedy widzieæ, jak koñczy³a siê taka za-
bawa; piêkne stworzenia by³y na dworze Jabby towarem, którego
pozbywano siê lekk¹ rêk¹.
Zgodnie z oczekiwaniami Kuata, w ci¹gu kilku nastêpnych
chwil przed platform¹ tronow¹ Jabby rozsunê³a siê klapa w pod³o-
dze. Kiedy tancerka wpada³a w pu³apkê, ogniwa ³añcucha pêk³y;
t³um dworaków zgromadzi³ siê wokó³ brzegów otworu, wyci¹ga-
j¹c szyje, by obserwowaæ jej mieræ w szponach i zêbach rankora,
ulubieñca Jabby, zamieszkuj¹cego w ciemnoci pod sal¹ tronow¹.
Kuat znów poczu³ md³oci, do których do³¹czy³ g³êboki niesmak.
Co za marnotrawstwo, pomyla³. Tancerka by³a piêkna i mog³a siê
jeszcze komu przydaæ; zniszczenie tak czaruj¹cego stworzenia
rozgniewa³o go bardziej ni¿ cokolwiek innego.
Zobaczy³ doæ, przynajmniej na tym poziomie szczegó³owo-
ci. Jeli ten t³usty limak nie ¿y³, jak mu doniesiono, nie ¿a³owa³
ju¿ utraty tak dobrego klienta. Zast¹pi¹ go inni, wspinaj¹cy siê po
szczeblach huttañskiej hierarchii. Kuat wyci¹gn¹³ rêkê i zatrzyma³
obraz, ¿eby lepiej siê przyjrzeæ obiektowi, który najbardziej go
interesowa³.
I którego nie by³o ju¿ na hologramie. Ukryte za mask¹ oblicze
³owcy nagród zniknê³o z miejsca, w którym dostrzeg³ je wczeniej
Kuat: z galerii nad rodkow¹ czêci¹ sali. Kuat cofn¹³ siê od warsz-
tatu i podszed³ do najbli¿szej krawêdzi hologramu. Patrzy³ w górê
na wyobra¿enie sklepienia sali, a potem zagl¹da³ w otwory niskich
tuneli, rozchodz¹cych siê do innych czêci pa³acu. Nigdzie jednak
nie widzia³ Fetta.
Kuat cofn¹³ nagranie do momentu, gdy postaæ ³owcy nagród,
z twarz¹ ukryt¹ za mask¹ zbroi, pojawi³a siê na galerii, obserwuj¹c
salê w dole. Tym razem nie pozwoli³, aby los twilekiañskiej tancer-
ki odwróci³ jego uwagê; odtwarzaj¹c nagranie jeszcze raz zobaczy³,
¿e Boba Fett wymkn¹³ siê niezauwa¿ony i wyszed³, zanim jeszcze
Jabba zacz¹³ ci¹gn¹æ ³añcuch, by wepchn¹æ dziewczynê w pu³apkê.
Ciekawe. Kuat pozwoli³, by nagranie sz³o dalej. Nasz przyja-
ciel, pomyla³, mia³ co innego w planach. Nic dziwnego. Boba Fett
26
nie doszed³by do szczytów swojej profesji, gdyby nie zbudowa³ sie-
ci powi¹zanych interesów i informatorów, z których niektórzy je-
li nie wiêkszoæ nie mieli pojêcia o pozosta³ych. Jabba Hutt móg³
byæ doæ g³upi, by wierzyæ, ¿e p³ac¹c Fettowi hojny ¿o³d, gwaranto-
wa³ sobie wy³¹cznoæ na us³ugi ³owcy nagród. Jeli tak, to jasno
dowodzi³o, ¿e znajdowa³ siê na równi pochy³ej, skoro pozwala³ so-
bie na b³êdy, które w koñcu doprowadzi³y do jego mierci.
Obdarzenie ca³kowitym zaufaniem ³owcy nagród zawsze by³o
b³êdem. Kuat nie pope³nia³ takich pomy³ek.
Kuat przewin¹³ nagranie do przodu. Ani ladu Boby Fetta;
³owca powróci³, ale znacznie póniej. Kuat dostrzeg³ go, kiedy unosi³
rusznicê laserow¹, celuj¹c w przebran¹ Leiê Organê, gdy ta uru-
chomi³a detonator termiczny, ¿¹daj¹c zap³aty za doprowadzenie
pojmanego Wookiego. Potencjalnie zabójcz¹ konfrontacjê uci¹³
gard³owy miech Jabby i jego podziw dla przedsiêbiorczego prze-
ciwnika; wyp³aci³ nagrodê za Chewbaccê, a Boba Fett opuci³ broñ.
A wiêc wróci³ tam, zastanawia³ siê Kuat, obserwuj¹c nagra-
nie. Tajemnicze spotkanie, które zmusi³o Bobê Fetta do opuszcze-
nia sali tronowej, nie przeszkodzi³o mu w pe³nieniu obowi¹zków
najemnego ochroniarza Jabby. Mo¿na by³o bezpiecznie za³o¿yæ,
¿e doniesienia zebrane przez wydzia³ wywiadowczy Kuata by³y
prawdziwe. Opisywa³y mieræ Jabby na jego barce ¿aglowej, uno-
sz¹cej siê na krawêdzi Wielkiej Jamy Carcoona na tatooiñskim
Morzu Wydm; wspomina³y równie¿ o obecnoci Boby Fetta w trak-
cie potyczki.
Co wiêcej, raporty opisywa³y równie¿ mieræ Boby Fetta. Kuat
chcia³ jednak mieæ na ni¹ dowód. Dzia³anie na podstawie nie po-
twierdzonych dowodami informacji by³o jak budowanie maszyny,
w której nie przetestowano kluczowego podzespo³u. Maszyny,
pomyla³, która mo¿e zabiæ swojego w³aciciela, jeli ulegnie awa-
rii. Kto taki jak Boba Fett mia³ niepokoj¹c¹ umiejêtnoæ utrzymy-
wania siê przy ¿yciu; Kuat musia³by zobaczyæ jego mieræ na w³a-
sne oczy, ¿eby w ni¹ uwierzyæ.
Spojrza³ na elementy kapsu³y komunikacyjnej i fragmenty jej
ob³ej, odbijaj¹cej wiat³o obudowy, rozrzucone po stole. Niezbêd-
ne informacje przyniesie prawdopodobnie nastêpna kapsu³a, która
wynurzy siê z nadprzestrzeni, by wejæ w atmosferê planety Ku-
ata. Poszczególne jednostki zosta³y zaprogramowane w taki spo-
sób, by przenosiæ tylko fragmenty nagrañ z pa³acu Jabby i pok³adu
jego barki ¿aglowej. Zmniejsza³o to niebezpieczeñstwo, ¿e który
27
z potê¿nych wrogów Zak³adów Stoczniowych Kuat przechwyci
jednostkê i, jeli uda mu siê obejæ zabezpieczenia, dowie siê, co
zaprz¹ta g³owê Kuata.
I ostatnia rzecz, któr¹ musia³ zrobiæ z wiadomoci¹. Wyci¹-
gn¹³ rêkê w stronê urz¹dzenia i wyj¹³ mikrosondê. Przerwanie ob-
wodu zainicjowa³o program samozniszczenia; metal rozgrza³ siê
do bia³oci, skrêcaj¹c siê i zwijaj¹c od ¿aru. Spod sto³u wyskoczy³
przera¿ony felinks, by pomkn¹æ w stronê najdalszego k¹ta gabine-
tu. Po kilku sekundach z holoprojektora i jego zawartoci zosta³a
tylko ciemna plama na blacie sto³u roboczego, zastygniêta w poje-
dynczy, nieczytelny hieroglif.
Treæ wiadomoci, która przeby³a tak d³ug¹ drogê, by do nie-
go dotrzeæ, spoczywa³a bezpiecznie w pamiêci Kuata. Kiedy na-
dejdzie dowód mierci Boby Fetta, bêdzie móg³ pozwoliæ sobie na
wymazanie z niej tych informacji. Dopiero kiedy to bêdzie bez-
pieczne, zdecydowa³ Kuat. Nie wczeniej
A jeli oczekiwany dowód nie nadejdzie... bêdzie musia³ opra-
cowaæ nowe plany. Plany zak³adaj¹ce mieræ wiêcej ni¿ jednej
osoby. Obracaj¹ce siê tryby miewaj¹ czêsto okrutnie ostre zêby.
Odwróci³ siê od warsztatu i wolno przeszed³ przez pusty gabi-
net, szukaj¹c felinksa, ¿eby go podnieæ, utuliæ i uspokoiæ po por-
cji strachu, którego siê przed chwil¹ najad³.
28
R O Z D Z I A £
!
Zajê³o jej to trochê czasu, ale w koñcu go znalaz³a. Po raz
drugi.
Dziewczyna kucnê³a za jedn¹ ze skalnych formacji wyrastaj¹-
cych z piasku Morza Wydm, obserwuj¹c ledwo widoczny otwór
wykopany w ja³owej ziemi. Bliniacze s³oñca stapia³y siê z hory-
zontem, ustêpuj¹c przed ch³odem tatooiñskiej nocy. Dziewczyna
poprawi³a na ramionach zdobyczn¹ p³achtê oderwany kawa³ pa-
lankinu z barki ¿aglowej, poczernia³y od ognia wzd³u¿ jednego
z wystrzêpionych brzegów, zesztywnia³y od krwi z drugiego. Deli-
katna tkanina, która okrywa³a jej cia³o w pa³acu Jabby, nie zapew-
nia³a ochrony przed zimnem. Jej cia³o przebieg³ dreszcz, ale nie
ruszy³a siê z miejsca. Czeka³a i patrzy³a.
Wiedzia³a, ¿e tamten ³owca nagród ten, którego zwali Denga-
rem na pewno ma jak¹ kryjówkê poza pa³acem Jabby. Poza by-
³ym pa³acem Jabby, poprawi³a siê w myli. Opas³y Hutt, który trzy-
ma³ j¹ na ³añcuchu razem z innymi tancerkami, by³ teraz martwy.
Ale kiedy jeszcze ¿y³, wiêkszoæ zbirów i stra¿ników, których za-
trudnia³, mia³a swoje kryjówki na skalistym pustkowiu. Mogli tam
bezpiecznie z³apaæ parê godzin snu, bez obawy, ¿e w tym czasie
inny opryszek albo i sam Jabba poder¿nie im gard³o. Na dworze
Jabby nie³atwo by³o utrzymaæ siê przy ¿yciu; wiedzia³a o tym lepiej
ni¿ ktokolwiek inny. Ale to nie ja umar³am, pomyla³a z gorzk¹ sa-
tysfakcj¹, tylko Jabba dosta³ to na co zas³u¿y³.
W s³abn¹cym wietle wieczoru od³o¿y³a na bok rozmylania,
zapominaj¹c na chwilê o mciwej iskierce, która rozgrzewa³a j¹ od
29
rodka. Daleko w dole dostrzeg³a zbli¿aj¹ce siê dwie sylwetki, na
które czeka³a.
Dwa roboty medyczne toczy³y siê po piasku. Para równole-
g³ych ladów prowadzi³a w kierunku kryjówki wydr¹¿onej w ska-
³ach pustyni. Roboty ucieka³y pewnie z pa³acu Jabby, podobnie
jak ona; wszystkie tamtejsze roboty medyczne zosta³y wyposa¿o-
ne w ko³a zamiast patykowatych, niezgrabnych nóg, dziêki czemu
³atwiej by³o im siê poruszaæ po pustynnym terenie. Neelah obser-
wowa³a je jeszcze przez kilka chwil, po czym opuci³a swoje schro-
nienie i ostro¿nie zesz³a w dó³ przeciwleg³ym zboczem wydmy, tak
by roboty jej nie zobaczy³y.
Stójcie! Ani kroku dalej! Przydyba³a roboty w tej samej
chwili, gdy transmitowa³y kod bezpieczeñstwa, odblokowuj¹cy
wejcie do kryjówki; szereg liczb wywietla³ siê czerwieni¹ na pa-
nelu dostêpu wbudowanym w drzwi z magnetycznie wzmocnionej
durastali. Nie ruszajcie siê! Obiecujê, ¿e nic wam nie zrobiê...
jeli pozostaniecie bez ruchu.
Jeste przestraszona? Wy¿szy z dwóch robotów, podsta-
wowy model internistyczny MD5, omiót³ j¹ swoimi skanerami,
wpisan¹ w okr¹g wieczornego nieba. Masz mocno przyspieszo-
ne têtno jak na standardow¹ jednostkê ludzk¹. W pokrytym ciem-
n¹ emali¹ czole robota pojawi³a siê w¹ska szczelina, przez któr¹
pobra³ próbkê powietrza. Ponadto w wydychanym przez ciebie
powietrzu zauwa¿am znaczne stê¿enie hormonów wskazuj¹cych
na stan wzburzenia emocjonalnego.
Zamknij siê. To kolejne polecenie. ¯wir zachrzêci³ pod
jej stopami, gdy schodzi³a ku robotom. Po prostu milcz.
S³ysza³e? Wy¿szy robot skierowa³ swoje wielosoczew-
kowe spojrzenie na towarzysza, bia³ego robota farmaceutycznego
typu MD3. Mówi, ¿ebymy siê nie odzywali.
Nieuprzejmoæ. Robot przyci¹gn¹³ bli¿ej korpusu swoje
strzykawki i ramiona podajników. Przewidywanie problemów.
Wspaniale. Gniew dodatkowo przyspieszy³ bicie jej ser-
ca. W takim razie nie bêdziecie mogli powiedzieæ, ¿e siê tego nie
spodziewalicie. Chwyci³a za monitor funkcji ¿yciowych, stercz¹-
cy jak antena nad g³ow¹ wy¿szego robota, i pchnê³a go na ska³ê
otaczaj¹c¹ wejcie do kryjówki, dostatecznie mocno, by zobaczyæ,
¿e diody na przednim panelu wywietlacza tañcz¹ jak oszala³e. Ko-
lejne szarpniêcie pos³a³o robota w przeciwn¹ stronê, na jego ni¿sze-
go towarzysza; ma³y zapiszcza³ przeraliwie, trac¹c równowagê,
30
i zwali³ siê na ziemiê, ods³aniaj¹c kó³ka napêdu przymocowane do
dolnego piercienia cylindrycznego korpusu.
I co wy na to? Zamkniecie siê teraz?
Mylê, ¿e to doskona³y pomys³. Wy¿szy robot cofn¹³ siê
i rozp³aszczy³ plecami o nadal zamkniêt¹ klapê bezpieczeñstwa.
Dziewczyna nerwowo prze³knê³a linê. Spróbowa³a uspokoiæ
bicie serca i dr¿enie r¹k samym wysi³kiem woli. Do tej pory nie-
czêsto musia³a odwo³ywaæ siê do przemocy o ile wiedzia³a; bo
nie pamiêta³a nic ze swojego ¿ycia przed pojawieniem siê w pa³acu
Jabby i nawet taka drobnostka jak wbicie odrobiny rozumu do
g³owy dwóch robotów medycznych wystarczy³a, ¿eby j¹ przypra-
wiæ o dreszcze. Zacznij siê do tego przyzwyczajaæ, nakaza³a sobie
surowo. Ju¿ wczeniej uwiadomi³a sobie, ¿e to nie ostatnia strasz-
na rzecz, jak¹ bêdzie musia³a zrobiæ w swoim ¿yciu. Ale nie mar-
twi³a siê tym; liczy³o siê tylko to, ¿e nadal ¿y³a. Inni w podobnej
sytuacji nie mieli tyle szczêcia. Nadal ¿ywo w niej tkwi³o wspo-
mnienie innej tancerki, jak wpada do jamy pod pod³og¹ pa³acu
Jabby. To wspomnienie koñczy³o siê krzykiem i oblinionym war-
kotem rankora, ulubieñca Jabby.
Przepraszam, szanowna pani...
To j¹ zaskoczy³o. Ani Jabba Hutt, ani nikt na jego dworze
nigdy nie zwraca³ siê do niej w taki sposób.
Pani wymaga opieki medycznej. Wy¿szy robot obni¿y³
do minimum g³onoæ syntezatora mowy. Podobny do rêki modu³
badawczy, ze wiat³owodow¹ sond¹ umocowan¹ na nadgarstku,
wysun¹³ siê niepewnie ku jej policzkowi. Ta rana wygl¹da bar-
dzo powa¿nie...
Odepchnê³a rêkê robota, zanim dotkn¹³ brzegów szarpanej rany
biegn¹cej przez policzek.
Zagoi siê.
Ale zostanie blizna. Wy¿szy robot skierowa³ promieñ pod-
rêcznej latarki na ranê, pami¹tkê po spotkaniu z pik¹ Gamorreani-
na, która rozora³a jej policzek a¿ po szyjê. Moglibymy temu
zaradziæ, sprawiæ, ¿e nie bêdzie tak widoczna.
Po co tyle zachodu? Przez g³owê przelecia³y jej inne wspo-
mnienia, równie ma³o przyjemne jak to z jam¹ rankora. Nie wie-
dzia³a, jak wygl¹da³o jej ¿ycie wczeniej, ale w pa³acu Jabby prze-
kona³a siê, ¿e uroda bywa niebezpieczna. Przyci¹ga³a do niej lepkie
³apy Jabby i tych z jego podw³adnych, którzy akurat cieszyli siê jego
³ask¹, ale nie wystarcza³a, by j¹ ochroniæ, kiedy znudz¹ go jej wdziêki.
6 K. W. Jeter - Mandaloriañska zbroja
7 R O Z D Z I A £ DZI... RÓWNOLEGLE DO WYDARZEÑ POWROTU JEDI ¯ywi s¹ zawsze wiêcej warci ni¿ martwi. To by³a jedna z generalnych zasad podrêcznika ³owców na- gród je¿eli taki istnia³. Dengar nie musia³ jej sobie przypominaæ, przeczesuj¹c posêpne, k³uj¹ce oczy s³onecznym blaskiem prze- strzenie Morza Wydm. W tej chwili jednak znajdowa³ wy³¹cznie trupy, co nie wró¿y³o zbyt dobrze, bior¹c pod uwagê zerowy stan jego konta. Zrobi³bym lepiej, pomyla³, gdybym siê wyniós³ z tej ¿a³osnej planety. Tatooine nie przynios³a mu wiêcej szczêcia ni¿ innym uwiêzionym na niej istotom myl¹cym. Niektóre planety ju¿ takie s¹... I tak musia³ przyznaæ, ¿e mia³ mniejszego pecha ni¿ co ponie- którzy. Zw³aszcza wtedy, gdy stawiaj¹c na osypuj¹cym siê zboczu wydmy kolejny utrudzony krok nog¹ w ochraniaczu, poczu³ d³oñ zaciskaj¹c¹ mu siê wokó³ kostki i powalaj¹c¹ go na ziemiê. Co u licha... jego pe³en zdumienia okrzyk zamilk³, za- nim zd¹¿y³ wzbudziæ echo pomiêdzy wydmami. Przetoczy³ siê na plecy i wyszarpn¹³ blaster z kabury. Nie wystrzeli³ jednak, kiedy zobaczy³, co uczepi³o siê jego nogi. Przewracaj¹c siê wy- rwa³ z lotnych piasków, które utworzy³y p³aski grób, rêkê jedne- go z martwych osobistych ochroniarzy Jabby. Zaprogramowane odruchy rêkawicy bojowej wojownika sprawi³y, ¿e martwa d³oñ zacisnê³a siê wokó³ kostki Dengara jak pu³apka na pustynnego szczura. Dengar schowa³ broñ do kabury, usiad³ i zacz¹³ odrywaæ od buta zaciniête palce.
8 Trzeba siê by³o trzymaæ od niego z daleka powiedzia³ na g³os. wiszcz¹cy wiatr hulaj¹cy po Morzu Wydm ods³oni³ puste oczo- do³y martwego ochroniarza. Tak jak ja. Mieszanie siê w spory innych istot zawsze le siê koñczy³o. Eksploduj¹ca barka ¿aglowa Jabby pogrzeba³a ca³y kontyngent najtwardszych najemników ga- laktyki, w tym wielu ³owców nagród. Gdyby byli choæ w po³owie tak sprytni, jak twardzi, Dengar nie przeczesywa³by teraz pustyni w poszukiwaniu ich broni, zbroi i innych nadaj¹cych siê do u¿ycia szcz¹tków. Uwolni³ but i wsta³. Mo¿e nastêpnym razem bêdziesz mia³ wiêcej szczêcia powiedzia³ do trupa. Jego rada przysz³a jednak za póno, by sprawiæ tamtemu ró¿- nicê. Dengar zarejestrowa³ w swoim banku pamiêci wygl¹d zw³ok z zaciniêtymi palcami i ustami pe³nymi piachu, jako kolejny do- wód tego, o czym od dawna wiedzia³: ten, kto przychodzi po bi- twie, sprz¹ta to, co po niej zosta³o. I to na wiele ró¿nych sposobów. Sta³ na szczycie wydmy, os³aniaj¹c oczy przed blaskiem podwójnych s³oñc Tatooine, i przy- gl¹da³ siê pochy³oci zbocza. Zw³oki innych wojowników i stra¿ni- ków, rozci¹gniête pomiêdzy ska³ami lub na wpó³ zakopane w pia- chu, jak te, które zostawi³ teraz za sob¹, wskazywa³y, ¿e dotar³ do cichego i martwego epicentrum ca³ego wydarzenia, którego tak m¹drze zdo³a³ unikn¹æ. Inne dowody: szcz¹tki i od³amki, pozosta³oci wraku repulso- rowej barki ¿aglowej, która s³u¿y³a Jabbie za lataj¹c¹ salê trono- w¹, zamieca³y okoliczne wydmy. Fragmenty palankinu, os³ania- j¹cego olbrzymie cia³o Jabby przed po³udniowym s³oñcem, szarpane teraz przez gor¹cy wiatr ogieñ blasterów i si³a uderzenia o ziemiê zamieni³y kosztown¹ sorderiañsk¹ tkaninê w zszargane szmaty. Dengar zobaczy³ kolejne cia³a stra¿ników Jabby, wciniête twarza- mi w gor¹cy piasek, pozbawione broni, któr¹ zd¹¿yli rozkraæ Ja- wowie. Ju¿ nigdy nie bêd¹ walczyæ w obronie trzês¹cego siê ciel- ska swojego szefa. Nawet w tym suchym upale Dengar czu³ mdl¹c¹ woñ mierci. Zapach dobrze znany pracowa³ jako ³owca nagród i najemnik dostatecznie d³ugo, by siê z nim oswoiæ nie towarzy- szy³a mu jednak inna woñ, któr¹ spodziewa³ siê tu wyczuæ: pieniê- dzy. Zacz¹³ schodziæ w dó³ zbocza w stronê odleg³ego wraku. Kiedy tam w koñcu dotar³, nigdzie dooko³a nie zauwa¿y³ la- du cia³a Jabby. Nie zdziwi³o go to, kiedy tak dga³ gruz z³amanym
9 metalowym prêtem jak kos¹. Nied³ugo po bitwie zobaczy³ odlatu- j¹cy st¹d huttañski transportowiec; to on w³anie naprowadzi³ go na to miejsce. Niew¹tpliwie gdzie tutaj znajdowa³y siê zw³oki Jabby. Huttowie mogli sobie byæ chciwymi, wiecznie g³odnymi kredytów zwa³ami sad³a Dengar w pewnym sensie podziwia³ te ich ce- chy ale nie mo¿na im by³o odmówiæ pewnej lojalnoci w stosun- ku do pobratymców. Wiadomo zabij Hutta, a znajdziesz siê po uszy w gnoju nerfa. Nie by³a to zreszt¹ kwestia ewentualnych cie- p³ych uczuæ, jakie Huttowie mogliby ¿ywiæ w stosunku do przed- stawicieli swojej rasy, tylko raczej przejaw ich s³ynnej megaloma- nii w po³¹czeniu ze zdrowym instynktem samozachowawczym. I to by by³o na tyle, jeli chodzi o Lukea Skywalkera i resztê jego bandy, pomyla³ Dengar, gdy koniec jego prêta natrafi³ na lepki i obrzydliwy dowód mierci Jabby. Tak jakby ta ¿a³osna ban- da rebeliantów nie mia³a doæ problemów z Imperium, poluj¹cym na nich po ca³ej galaktyce teraz do przedstawicieli w³adzy do³¹- czy te¿ liczny klan pobratymców Jabby. Dengar pokrêci³ g³ow¹ nie spodziewa³ siê, ¿e ten Skywalker i jego kumpel Han Solo tak bardzo zlekcewa¿¹ sk³onnoæ Huttów do chowania urazy. Nawet bez rozk³adaj¹cego siê pod ¿arem dwóch s³oñc trupa Jabby, miejsce mierdzia³o niemi³osiernie. Dengar uniós³ ciê¿ki ³añcuch, zakoñczony poskrêcanym ogniwem, osmalonym i nad- topionym ogniem blastera. Kiedy ostatni raz widzia³ te ¿elazne pêta, jeszcze w pa³acu Jabby, by³y przymocowane do metalowe- go ko³nierza na szyi ksiê¿niczki Leii. Teraz pokrywa³ je wyschniêty nalot ohydnej wydzieliny linowej Jabby. Jabba musia³ mieæ nie- lekk¹ mieræ, pomyla³ Dengar puszczaj¹c ³añcuch, bo i sam by³ nielekki. Dowiedzia³ siê o bitwie od kilku ocala³ych stra¿ników, którzy zdo³ali dowlec siê do pa³acu. Kiedy Dengar stamt¹d wychodzi³, by udaæ siê na pustkowia Morza Diun, wiêkszoæ pozosta³ych w pa³a- cu zbirów i opryszków by³a zajêta rozbijaniem beczu³ek wina, zna- lezionych w ch³odnych, wilgotnych piwnicach pod pa³acem. Za- mierzali w orgii pijañstwa utopiæ ¿a³oæ i smutek, ¿e nie figuruj¹ ju¿ na licie p³ac Jabby. Tak, ty te¿ jeste wolny. Dengar uniós³ nie naruszon¹ kapsu³ê delikatesow¹, któr¹ wykopa³ czubkiem buta. ¯ywy rary- tas w jej wnêtrzu truflit, jeden z ulubionych przysmaków Jab- by skroba³ o ceramiczn¹ pokrywê kapsu³y z wyt³oczon¹ na niej charakterystyczn¹ pieczêci¹ firmy Fhnark i Spó³ka z napisem
10 Delikatesy i sloganem reklamowym Zaspokajamy najbardziej zdegenerowane apetyty w galaktyce. Jeli w ogóle wiesz, co to znaczy. Jego w³asne gusta kulinarne nie obejmowa³y paj¹kowa- tych, ociekaj¹cych galaret¹ stworzeñ w rodzaju truflita; przycisn¹³ palec w rêkawicy do zamka kapsu³y i otworzy³ j¹. Od¿ywczy gaz, podtrzymuj¹cy przy ¿yciu truflita przez ca³¹ drogê z planety, na której siê narodzi³ gdziekolwiek siê znajdowa³a wydosta³ siê z sykiem z kapsu³y. Ciekawe, jak d³ugo tu po¿yjesz. Truflit wypad³ na piach, wdrapa³ siê na but Dengara i pomkn¹³ w stronê nastêpnej wydmy. Dengar wyobrazi³ sobie Jedca Tusken, który znajduje na piasku tê egzotyczn¹ smakowitoæ, kompletnie zaskoczony jej widokiem. Na wydmach zosta³ jeden spory fragment wraku, zbyt du¿y, by Jawowie zdo³ali go wyszabrowaæ. Twardy durastalowy kil bar- ki ¿aglowej, sczernia³y od wybuchu, który zniszczy³ pozosta³¹ czêæ kad³uba, wyrasta³ pod ostrym k¹tem z miejsca, gdzie rufê pogrze- ba³o skalne rumowisko. Dengar obmaca³ wypuk³¹ metalow¹ po- wierzchniê prawie metrowej szerokoci, po czym wspi¹³ siê wy¿ej a¿ na szcz¹tki dziobu, z którego pozosta³o tylko o¿ebrowanie, ster- cz¹ce w górê ku bezchmurnemu niebu. Otoczy³ ramieniem jedn¹ z belek, a drug¹ rêk¹ wysup³a³ zza paska elektrolornetkê i przysu- n¹³ do oczu. Na dolnej krawêdzi pola widzenia zmienia³y siê cyfry lokatora zasiêgu, gdy bada³ horyzont. Bezcelowa podró¿, pomyla³ z niesmakiem Dengar. Wychyli³ siê mocniej znad belki, nadal przepatruj¹c pustyniê przez lornetkê. Jego kariera jako ³owcy nagród nigdy nie by³a tak b³yskotliwa, ¿eby nie musia³ czasem grzebaæ w resztkach po innych, tak jak teraz. Cz³owiekowi nie³atwo by³o utrzymaæ siê w tym fachu, bio- r¹c pod uwagê niezliczone inne gatunki zamieszkuj¹ce galaktykê, które siê nim trudni³y a wszystkie paskudniejsze i bardziej bez- wzglêdne od niego; na domiar z³ego by³y jeszcze roboty. By³ wiêc przyzwyczajony do grzebania w odpadkach jak padlino¿erca. Nie by³oby le, gdyby uda³o mu siê znaleæ choæby jednego rozbitka. Mo¿e zap³aci³by mu za ratunek albo sk³oni³ krewnych czy wspó³- pracowników do wymiany za okup. Dwór wiêtej pamiêci Jabby by³ bogaty i oferowa³ wiele mo¿liwoci zarobku, ci¹ga³y wiêc tam nie tylko lokalne szumowiny z Tatooine. Jednak szcz¹tki, które tutaj znalaz³ kilka przetrz¹niêtych ju¿ i po³amanych fragmentów barki ¿aglowej i towarzysz¹cych jej jako eskorta skoczków to wszystko nie by³o warte nawet dwóch
11 sztabek o³owiu. Je¿eli znajdowa³o siê tu co, co mia³o jak¹kolwiek wartoæ, ju¿ dawno odholowali to Jawowie swoimi powolnymi, g¹sienicowymi czo³gami piaskowymi, pozostawiaj¹c za sob¹ same koci i bezwartociowe odpadki. Równie dobrze mogê tu zostaæ, pomyla³. I zaczekaæ. Pos³a³ narzeczon¹, Manaroo, na pok³adzie swojego statku, Karz¹cej Rêki, wysoko w górê, na rekonesans okolicznych terenów. Nie- d³ugo dziewczyna zakoñczy zadanie i wróci, ¿eby go zabraæ. Rozpamiêtywa³ przez chwilê swoj¹ frustracjê, która momen- talnie ust¹pi³a miejsca zaskoczeniu, kiedy kil barki nagle wyprosto- wa³ siê prawie do pionu. Pasek elektrolornetki wbi³ mu siê w gar- d³o, gdy urz¹dzenie polecia³o do ty³u. Trzyma³ siê obur¹cz belki, która poszybowa³a w górê celuj¹c w niebo, tak kurczowo, jakby by³ na miotanym sztormem oceanie, a nie na piaszczystej pustyni. Osmalony metal obracaj¹cego siê kilu ze zgrzytem otar³ siê o magazynki z amunicj¹ na jego piersi. Dengar patrzy³, jak otacza- j¹ce go wydmy faluj¹ powolnym, sejsmicznym rytmem w kontra- punkcie do ruchu szcz¹tków barki, poszarpanych klifów ska³ ster- cz¹cych z piasku i osypuj¹cych siê wydm, wród wzbijaj¹cych siê w niebo i przes³aniaj¹cych s³oñca ob³oków py³u. Zbocza wydm wokó³ wraku wypiêtrza³y siê coraz bardziej stromo, jak lejek z czarn¹ dziur¹ w rodku. Jeszcze jeden wstrz¹s pod powierzchni¹ planety zako³ysa³ kilem na boki z tak¹ si³¹, ¿e Dengar o ma³o nie wypuci³ z r¹k trzymanej belki. Straci³ oparcie pod stopami; spojrza³ w dó³, poni¿ej w³asnych butów, i na samym dnie piaskowego leja zobaczy³ biegn¹cy kolicie rz¹d zêbów. Dengar wymamrota³ przekleñstwo w ojczystym jêzyku. Ty pokopany idioto, przekl¹³ sam siebie i w³asn¹ g³upotê, przez któr¹ tkwi³ teraz w powietrzu bez mo¿liwoci ucieczki. Nie wzi¹³ pod uwagê, jakiego potwora mog³a obudziæ jego obecnoæ ani jak g³odnego. Wielka Jama Carcoona otwiera³a siê coraz szerzej; piasek i ¿wir wirowa³y wokó³ lepego, ¿ar³ocznego monstrum zwanego Sarlac- kiem, które j¹ zamieszkiwa³o. Kwany smród zaatakowa³ nozdrza Dengara jak wiatr, gorêtszy ni¿ jakiekolwiek wichry smagaj¹ce pustyniê. Rzut oka dooko³a przekona³ Dengara, ¿e kil barki zsun¹³ siê w dó³ leja i zatrzyma³ na wyrastaj¹cej z piasku skale. Odwróci³ twarz i przycisn¹³ do ramienia, by os³oniæ j¹ przed deszczem od³am- ków rozpadaj¹cego siê wraku; wiêksze fragmenty uderza³y o stoki
12 Jamy, wpadaj¹c jeden za drugim w rozwart¹ paszczê. Kil, ciskany spoconymi d³oñmi Dengara, szarpn¹³ gwa³townie, gdy koniec belki skosi³ górn¹ czêæ podtrzymuj¹cej go ska³y. Belka przechyli³a siê gwa³townie do ty³u, z Dengarem dyndaj¹cym niebezpiecznie na jej koñcu zaledwie kilka metrów nad gard³em Sarlacka. Rozpaczliwym wyrzutem nogi zdo³a³ zaczepiæ najpierw jeden, a po chwili drugi but o wrêgê. Podci¹gn¹³ siê, obejmuj¹c mocno w¹sk¹ metalow¹ belkê nogami i dwign¹³ w górê, a potem skoczy³ i wbi³ zakrzywione palce w krawêd piaskowego leja. Uderzy³ brzu- chem o zbocze; piasek osuwa³ siê spod jego d³oni, a on kopa³ i bi³ rêkami, i czo³ga³ siê w górê, ku jasnemu i czystemu niebu. Stêka- j¹c z wysi³ku, zdo³a³ trafiæ klatk¹ piersiow¹ poza brzeg leja. Potem wydwign¹³ z pu³apki resztê cia³a, by w koñcu ciê¿ko przetoczyæ siê na plecy. Jawowie maj¹ pecha, tylko to przysz³o mu do g³owy, kiedy le¿a³ nieruchomo na piasku. Obejmowa³ siê ramionami i czeka³, a¿ pustynny potwór zakopie siê ponownie w piaskach Tatooine. Byæ mo¿e wrak kry³ w sobie co cennego, ale je¿eli ci mali mieciarze nie zanurkuj¹ do gard³a Sarlacka, ewentualne skarby wymkn¹ im siê z rêki. Morze Wydm ucich³o. Dengar poczeka³ minutê, odmierzan¹ coraz spokojniejszym biciem w³asnego serca, i dopiero wtedy wsta³. Sarlacc najprawdopodobniej schowa³ ³eb pod ziemiê, zajêty tra- wieniem fragmentów wraku, które po³kn¹³. Dengar uzna³, ¿e jeli siê pospieszy, starczy mu czasu, by oddaliæ siê na bezpieczn¹ odle- g³oæ. Otrzepa³ piasek z ubrania i zacz¹³ wspinaæ siê na zbocze pobliskiej wydmy. Trzy wydmy dalej zatrzyma³ siê, zasapany. Ku swojemu za- skoczeniu zauwa¿y³, ¿e fragmenty wraku niemal nieodró¿nialne ju¿ w tej chwili elementy barki ¿aglowej Jabby Hutta nadal tkwi¹ w rodku jamy. Po chwili owieci³a go prawda. Potwór jest mar- twy, pomyla³. Co lub kto zdo³a³o zabiæ Sarlacka. Odór zgni- lizny, który wyczu³ wczeniej, pochodzi³ od rozdartego truch³a po- twora, widocznego pod wrakiem. Wyczuwalne do tej pory z³oliwe ¿ycie, ukryte pod powierzch- ni¹ pustyni, zgas³o. Tylko drobne od³amki wraku, których formy ani przeznaczenia nie sposób by³o ju¿ rozpoznaæ, i kilka powalo- nych twarz¹ do ziemi trupów le¿a³o bez³adnie wokó³ jamy. Smród zalatuj¹cy od leja w zboczu wydmy sk³oni³ Dengara do marszu w przeciwnym kierunku, w stronê pa³acu Jabby. Ten
13 moment by³ równie dobry jak ka¿dy inny, ¿eby sprawdziæ pog³o- ski na temat tego, czym sta³ siê pa³ac po mierci swojego w³aci- ciela. Orgiastyczna uczta urz¹dzona przez uwolnionych s³ugusów Jabby dopiero siê rozpoczyna³a, gdy Dengar wychodzi³ z odpy- chaj¹cej, pozbawionej okien kryjówki Hutta. Gdyby pa³ac rzeczy- wicie opustosza³ a kr¹¿¹ce na ten temat plotki przeczy³y sobie nawzajem grube mury jego wewnêtrznych komnat zapewni³yby mu bezpieczne schronienie na czas, kiedy noc z jej niebezpieczeñ- stwami obejmie w posiadanie Morze Wydm, dopóki Manaroo nie przyleci, by go stamt¹d zabraæ. Równie dobrze móg³ wprawdzie przeczekaæ we w³asnej kryjówce, wyciêtej w otaczaj¹cych pusty- niê skalnym piercieniem górach i pe³nej zapasów na czarn¹ godzi- nê. W pa³acu móg³ jednak spotkaæ kogo z dawnego dworu Jabby, na przyk³ad jego kamerdynera, Biba Fortunê, czy innych by³ych podw³adnych Hutta, szukaj¹cych sposobów wzbogacenia siê na mierci dawnego pracodawcy. Wybitne umys³y, pomyla³ Dengar z szyderczym umiechem, maj¹ czêsto podobne pomys³y. A chciwe umys³y zawsze. Jeszcze raz obejrza³ horyzont przez elektrolornetkê. Jedno ze s³oñc zaczyna³o ju¿ zachodziæ, rozci¹gaj¹c jego cieñ padaj¹cy na pustkowie. W³anie mia³ wy³¹czyæ lornetkê, gdy co przyci¹gnê³o jego uwagê. Ten wygl¹da, jakby zebra³ najgorsze razy, pomyla³ Dengar, obserwuj¹c zw³oki le¿¹ce o jakie piêædziesi¹t metrów od niego twarz¹ do góry. Dengar widzia³ wyranie przód he³mu z w¹- sk¹ szczelin¹ wizyjn¹. By³ to jedyny element stroju le¿¹cego, któ- ry wygl¹da³ na nieuszkodzony. Ca³a reszta chyba nie tyle sp³onê³a, ile zosta³a wytrawiona w kwanej k¹pieli, która sprowadzi³a mun- dur i zbrojê do kupy poszarpanych szmat i skorodowanych, wy- szczerbionych p³ytek metalu i sztucznego tworzywa. Dengar po- krêci³ soczewkami lornetki, przybli¿aj¹c obraz. Zastanawia³ siê nad przyczyn¹, która mog³a wywo³aæ tak zabójczy skutek. Chwileczkê, pomyla³. Rozci¹gniête cia³o wype³ni³o teraz ca³e pole widzenia lornetki. Chyba nie tak ca³kiem zabójczy. Dengar zauwa¿y³, ¿e pier le¿¹cego porusza siê s³abo, unosz¹c siê i opada- j¹c, jakby jej w³aciciel z trudem walczy³ o ka¿dy oddech. Pó³nagi osobnik, kimkolwiek by³, niew¹tpliwie jeszcze ¿y³. Przynajmniej na razie. No, temu warto przyjrzeæ siê z bliska. Dengar wcisn¹³ lornet- kê za pas. Choæby z czystej ciekawoci odleg³a postaæ wygl¹da³a, jakby odkry³a ca³kiem nowy, nie znany dot¹d Dengarowi sposób
14 utraty ¿ycia. Jako ³owca g³ów i cz³owiek zawodowo zajmuj¹cy siê przemoc¹, Dengar by³ ¿ywotnie zainteresowany t¹ kwesti¹. Spojrza³ przez ramiê i zobaczy³, jak jego statek Karz¹ca Rêka opada na ziemiê kilka kilometrów od niego z wysuniêtymi kotwicami cumowniczymi. Za sterami statku siedzia³a jego narze- czona, Manaroo. To dobrze, pomyla³. Bêdzie mog³a mu pomóc teraz, kiedy stwierdzi³, ¿e nie zagra¿a jej bezporednie niebezpie- czeñstwo. Nie przeszkadza³o mu, ¿e nara¿a w³asne ¿ycie, ale jej ¿ycie to co innego. Balansuj¹c rêkami wyci¹gniêtymi na boki, schodzi³ zboczem w stronê tajemniczej ludzkiej postaci, któr¹ zauwa¿y³ przez lornet- kê. Mia³ nadziejê, ¿e osobnik bêdzie jeszcze ¿y³, kiedy do niego dotrze. Ten rodzaj mierci jest naprawdê okropny... Gdzie poza bez³adn¹ pl¹tanin¹ myli i obrazów s³ysza³ w pa- miêci obleny g³os Jabby, który obiecywa³ komu nieznane dot¹d mêki bólu, nieznonego i nie koñcz¹cego siê, który potrwa tysi¹ce lat. Ten stary, t³usty limak mia³ racjê, przynajmniej w pewnym stopniu, musia³ przyznaæ umieraj¹cy mê¿czyzna. A mo¿e ju¿ mar- twy? Nie potrafi³ tego rozstrzygn¹æ. Ten los nieskoñczenie po- wolne wytrawianie, cz¹steczka po cz¹steczce, skóry i zakoñczeñ nerwowych przeznaczony by³ komu innemu. Umieraj¹cemu mê¿czynie wyda³o siê nie bardziej niesprawiedliwe ni¿ inne para- doksy okrutnego wszechwiata, ¿e cierpi za kogo innego. Czy te¿ cierpia³. Bo Hutt musia³ zostaæ le poinformowany na temat tego, jak d³ugo potrwa mêka rozpuszczanego cia³a. Kilka sekund wystarcza³o z nawi¹zk¹, by z niezwyk³¹ wyrazistoci¹ prze- formu³owaæ dotychczasow¹ definicjê bólu: w ca³kowitym mroku kwasy zaczê³y przes¹czaæ siê przez ubranie, k¹saj¹c cia³o tysi¹- cem eksploduj¹cych s³oñc. A kolejnych kilka sekund, a potem mi- nut i godzin a mo¿e dni czy lat? które po nich nast¹pi³y, rze- czywicie wydawa³o siê rozci¹gaæ w nieskoñczonoæ... A¿ przyszed³ koniec. Ból, silniejszy ni¿ kiedykolwiek odczu³ na w³asnej skórze albo zada³ swoim ofiarom, usta³, zast¹piony za- mglon¹ i otêpia³¹ wiadomoci¹ wys¹czaj¹cych siê z niego powoli si³ ¿yciowych. W porównaniu z poprzednimi doznaniami by³a to ulga porównywalna z zaniêciem na satynowych poduszkach
15 wype³nionych miêkkim pierzem. Nawet lepota nieprzenikniona noc ust¹pi³a przymglonemu witowi. Umieraj¹cy mê¿czyzna na- dal nic nie widzia³, ale wyczuwa³ przez szczelinê he³mu i wilgotne szmaty okrywaj¹ce cia³o nie daj¹ce siê z niczym pomyliæ ciep³o s³oñca na twarzy i poparzonej skórze piersi. Byæ mo¿e, pomyla³, potwór siêgn¹³ nieba i po³kn¹³ je. Gdy spada³ w dó³ pomiêdzy szeregami ostrych zêbów, olbrzymia gêba wyda³a mu siê dostatecznie du¿a, by je pomieciæ. Czu³ pod plecami ¿wir i piasek, przesi¹kniêty jego w³asn¹ krwi¹. To musia³ byæ jaki rodzaj dotykowych omamów. Nie wierzy³ w ¿adnych bogów, którym móg³by za to podziêkowaæ, ale b³ogo- s³awi³ ulgê ob³êdu... wiat³o na twarzy przyblad³o; ró¿nica temperatur pozwoli³a mu rozpoznaæ rozmiar pochylaj¹cego siê nad nim cienia. Zastana- wia³ siê, jak¹ te¿ now¹ wizjê zele mu jego sko³atany mózg. W brzu- chu bestii byli te¿ inni wiedzia³ o tym. Kiepskie towarzystwo, uzna³ umieraj¹cy. Równie dobrze móg³ mieæ omamy s³uchowe, s³yszeæ g³osy tych, którzy zaraz mieli byæ strawieni; pomog³oby mu to przetrwaæ d³ugie, nie koñcz¹ce siê godziny, zanim atomy jego cia³a uwolni¹ siê od siebie. Jeden z g³osów, który us³ysza³, nale¿a³ do niego samego: Pomó¿... Co siê sta³o? Rozemia³by siê, gdyby nie to, ¿e ka¿de drgniêcie odartych ze skóry miêni sprawia³o straszny ból, wpychaj¹c go w pustkê zapo- mnienia. Czy to mog³a byæ halucynacja? Sarlacc... po³kn¹³ mnie. S³owa wydawa³y siê wydobywaæ mimo woli. Zabi³em go... wybuch... Us³ysza³ teraz drugi g³os, kobiecy: On umiera. Znów odezwa³ siê mêski g³os, prawie szept: Manaroo, czy wiesz, kto to jest? Nie obchodzi mnie to. Pomó¿ mi wnieæ go do rodka. Zas³oni³ go cieñ kobiety. Nagle poczu³, ¿e kto go unosi, a brud i ¿wir osypuje siê z jego sponiewieranego ubrania. Nastêpne doznanie kto zarzuci³ go so- bie na szerokie plecy, przytrzymuj¹c d³oni¹ w pasie. Umieraj¹cy mê¿czyzna poczu³ wstyd. Tyle razy wczeniej stawa³ twarz¹ w twarz z perspektyw¹ w³asnej mierci niewa¿ne, czy bolesnej a wiado- moæ, jak niewiele znaczy ten fakt, dodawa³a mu si³y. A teraz jaka
16 s³aba cz¹stka w nim samym wzywa³a na pomoc tê ¿a³osn¹ fantazjê o ratunku. Lepiej umrzeæ, pomyla³, ni¿ ¿yæ w strachu przed mierci¹. Trzymaj siê! to wizja podsunê³a mu ten g³os. Zabiorê ciê w bezpieczne miejsce. Mê¿czyzna znany jako Boba Fett wyczu³ wahad³owy rytm kroków wra¿enie, ¿e jest niesiony po skalistym pod³o¿u. Wzrok wróci³ mu na chwilê, a lepota ust¹pi³a, pozwalaj¹c mu w krótkim przeb³ysku wiadomoci zobaczyæ w³asn¹ rêkê, bezw³adn¹ i zwi- saj¹c¹, która zostawi³a na piasku lady krwi. Wtedy to w³anie zdecydowa³, ¿e to, co widzi i czuje, nie jest halucynacj¹. I ¿e nadal ¿yje.
172 Mandaloriañska zbroja R O Z D Z I A £ Niewielki obiekt, poruszaj¹cy siê o w³asnym napêdzie przez zimny, miêdzygwiezdny przestwór, min¹³ w koñcu granice czujni- ków wokó³ planety. Kuat poczu³, ¿e hiperprzestrzenny pos³aniec zbli¿a siê do nich, zanim jeszcze jego szef ochrony przyszed³ poin- formowaæ go, ¿e kapsu³a zosta³a przechwycona. Potrafi³ precyzyj- nie wyczuwaæ obecnoæ tworów mechanicznych, od najmniejszych nanosporoidów po konstrukcje zdolne unicestwiæ ca³e planety. Ta wrodzona umiejêtnoæ by³a charakterystyczna dla jego rodziny i do- skonali³a siê z pokolenia na pokolenie. Przepraszam, panie in¿ynierze rozleg³ siê za nim s³u¿al- czy g³os ale prosi³ pan, ¿eby niezw³ocznie zawiadomiæ, kiedy jednostki ³¹cznoci pozasystemowej odbior¹ jakikolwiek lad. lad pañskiej... przesy³ki. Kuatodwróci³siêodwielkiego,wypuk³egoiluminatorairozpocie- raj¹cego siê za nim widoku pustki upstrzonej wiate³kami gwiazd. Da- leko za odleg³¹ orbit¹ planety, która nosi³a jego rodowe imiê, w pole widzenia wchodzi³o w³anie zamglone ramiê jednej z najpiêkniejszych spiralnych mg³awic galaktyki. Stara³ siê nie przegapiaæ takich rzeczy; przypomina³y mu, ¿e wszechwiat i wszelkie jego wytwory by³y tylko maszyn¹ nie ró¿ni¹c¹ siê od innych. Nawet tworz¹ce je atomy, jeli pomin¹æ chaos zasady nieoznaczonoci i zniekszta³caj¹cego wp³ywu obserwatora, tyka³y niczym staro¿ytne, prymitywne chronometry. I nie tylko one, powiedzia³ sobie w duchu Kuat... nie po raz pierwszy. Duch ludzki nie ró¿ni siê od nich zanadto. Jest równie mechaniczny, choæ niematerialny w swojej naturze.
18 Doskonale. Pog³aska³ jedwabist¹ sieræ felinksa usadowio- nego na jego ramieniu. Zwierzê wyda³o g³êboki, ledwie s³yszalny pomruk zadowolenia, gdy d³ugie, precyzyjne palce jego pana od- nalaz³y odpowiednie miejsce za spiczastymi uszami. Dok³adnie tego oczekiwa³em. Maszyny, nawet te skonstruowane w Zak³adach Stoczniowych Kuat, nie zawsze funkcjonowa³y jak nale¿y; przypadkowe zmien- ne dzia³a³y czasami jak przys³owiowy piasek w trybach. Sprawia³o mu przyjemnoæ czêst¹, ale wcale przez to nie mniejsz¹ kiedy sprawy toczy³y siê zgodnie z planem. Czy macie jakie odczyty zawartoci przesy³ki? Na razie nie. Fenald, szef ochrony, mia³ na sobie standar- dowy kombinezon roboczy Zak³adów Stoczniowych Kuat, pozba- wiony jakichkolwiek oznaczeñ stanowiska, z wyj¹tkiem rzucaj¹- cego siê w oczy miotacza o zmiennym rozproszeniu, obijaj¹cego siê o biodro mê¿czyzny. Pracuje nad tym ca³a moja za³oga, ale sarkastyczny umiech uniós³ k¹ciki jego warg kody szyfruj¹ce s¹ doæ wyrafinowane. Takie maj¹ byæ. Kuat nie by³by rozczarowany, gdyby pra- cownikom stoczni nie uda³o siê z³amaæ kodów; sam je zaprojekto- wa³ i wprowadzi³. Przekazanie sprawy do infoanalizy wydzia³owi bezpieczeñstwa by³o tylko testem, który mia³ potwierdziæ, jak do- brze mu posz³o. Nie chcia³bym, ¿eby kto przegl¹da³ moj¹ pocztê. Oczywicie. Oszczêdny uk³on wystarczy³. Mimo znacze- nia Zak³adów Stoczniowych Kuat, elitarnego dostawcy us³ug in¿y- nieryjnych i konstrukcyjnych dla Imperium, tradycj¹ zak³adów od wielu pokoleñ by³ brak wszelkiej ceremonialnoci wród pracow- ników centrali. Ostentacja, konwenanse i dworskie ceregiele by³y dobre dla tych, którzy nie rozumieli, gdzie tkwi prawdziwa w³a- dza. Fenald wskaza³ d³oni¹ na iluminator, którego szeciok¹tne, wygiête przypory wznosi³y siê trzykrotnie wy¿ej ni¿ imponuj¹ca dwumetrowym wzrostem sylwetka jego szefa. Chyba nikt by nie chcia³. Felinks zamrucza³ g³oniej, bo trzymaj¹cy go w ramionach Kuat znalaz³ punkt, z którego wychodzi³y przewody dra¿ni¹ce orodek przyjemnoci zwierzêcia. Takie ju¿ by³y te zwierzaki: znaczn¹ czêæ niewielkiego mózgu w zbyt w¹skiej czaszce spucizna chodu wsob- nego charakterystycznego dla tej rasy musia³ zast¹piæ obwodami biostymulacyjnymi, ¿eby uchroniæ stworzenie od ci¹g³ego wpadania na ciany i wyskubywania sierci do ¿ywego miêsa. Czubkami palców
19 wyczu³ krawêd naciêcia na czaszce stworzonka. Przekszta³cony w ten sposób w co bli¿szego maszynie, jego ulubieniec du¿o lepiej spe³nia³ teraz swoj¹ rolê, a przede wszystkim bardziej odpowiada³ wyobra¿eniom Kuata o tym, co piêkne. W przestronnym gabinecie dziedzicznego szefa Zak³adów Stoczniowych Kuat rozleg³ siê pojedynczy dzwonek. Kuat odwró- ci³ siê, by dalej podziwiaæ przez iluminator bezkresny widok, a je- go szef ochrony przycisn¹³ do ucha d³oñ z wszczepionym niewiel- kim nadajnikiem. Felinks zamkn¹³ oczy w ekstazie; nie widzia³, jak odleg³e ramiê mg³awicy wchodzi w pole widzenia, niczym wie- tlista smuga dymu na czerni nieba. W³anie przynosz¹ kapsu³ê odezwa³ siê Fenald. Doskonale. Na zewn¹trz, w pró¿ni, jonowy silnik zosta- wia³ za sob¹ jaskrawoczerwon¹ smugê, mijaj¹c pozornie chaotyczny labirynt platform konstrukcyjnych i grawitacyjnych doków cumow- niczych. Porusza³ siê z prêdkoci¹ podwietln¹, umo¿liwiaj¹c¹ na- wigacjê. Ma³y prom serwisowy, z jak¿e cennym ³adunkiem na po- k³adzie, kierowa³ siê ku j¹dru kombinatu Kuat. Min¹³ najwy¿ej standardowy kwadrans, zanim dotar³ na miejsce. Kuat obejrza³ siê przez ramiê na Fenalda. Nie zatrzymujê ciê. Umiechn¹³ siê. Sam siê zajmê kap- su³¹. Szefom ochrony p³acono za to, by byli ciekawi wszystkiego, co mieci³o siê w sferze ich odpowiedzialnoci. Jak pan sobie ¿yczy, panie in¿ynierze. S³owom towarzy- szy³ uk³on granicz¹cy z nieuprzejmoci¹, nie zginaj¹cy krêgos³upa. P³acono mu jednak za wype³nianie poleceñ. Proszê daæ mi znaæ, gdyby mia³ pan jeszcze jakie ¿yczenia w tej sprawie. Felinks zaprotestowa³, gdy Kuat pochyli³ siê i postawi³ zwie- rzê na wy³o¿onej mistern¹ mozaik¹ pod³odze. Prostuj¹c ogon, fe- links otar³ siê o nogawkê spodni, uszytych z tego samego, prak- tycznego drelichu w kolorze ciemnej zieleni, z którego wykonane by³y uniformy wszystkich innych pracowników Zak³adów. Troski najpotê¿niejszych istot galaktyki ustêpuj¹cych w³adz¹ tylko oso- bom z najbli¿szego krêgu imperatora Palpatinea nie mia³y dla felinksa ¿adnego znaczenia. ród³o ciep³a i nieustanne g³askanie okrela³y granice jego pragnieñ. Kiedy Kuat siê wyprostowa³, drzwi biura zamyka³y siê w³a- nie za szefem ochrony. Felinks natrêtnie stuka³ ³ebkiem w goleñ swojego pana.
20 Nie teraz powiedzia³ do niego Kuat. Jestem zajêty. Wytrwa³oæ by³a jedn¹ z cech, które podziwia³; nie móg³ z³o- ciæ siê na zwierzê, kiedy wskoczy³o na jego roboczy stó³. Pozwo- li³ mu przemaszerowaæ tam i z powrotem na poziomie jego piersi; sam przez ten czas przygotowa³ niezbêdne narzêdzia. Dopiero kie- dy pilot wahad³owca, którego lot obserwowa³ wczeniej przez ilu- minator, wszed³ do gabinetu i umieci³ wyd³u¿one, srebrne jajo na stole, Kuat przepêdzi³ zwierzaka. Dwie robocze lampy podp³ynê³y w powietrzu do sto³u, roz- praszaj¹c cienie, kiedy Kuat pochyli³ siê nad lustrzan¹ torped¹. Ta kapsu³a komunikacyjna by³a nie tyle wyposa¿ona w modu³y auto- destrukcji, ale wrêcz tylko z nich zbudowana, co mia³o zapobiec mo¿liwoci dotarcia do jej zawartoci przez osoby nieupowa¿nio- ne, czyli ka¿dego z wyj¹tkiem samego Kuata. Nawet w jego przy- padku nie mia³o to byæ ³atwe; gdyby siê teraz pomyli³, kombinat mia³by wkrótce nowego dziedzicznego w³aciciela i g³ównego pro- jektanta. Chwyci³ kciukiem i palcem wskazuj¹cym sondê identyfika- cyjn¹, która niemal bezbolenie wbi³a siê w skórê, pobieraj¹c próbkê p³ynów i tkanki. Mikroobwody wbudowane w w¹skie, podobne do ig³y urz¹dzenie rozpoczê³y pracê, analizuj¹c zarówno informa- cje genetyczne, jak i samomutuj¹ce markery promieniotwórcze wprowadzone do jego krwiobiegu. Sonda nie da³a ¿adnego zna- ku ani dwiêkowego, ani wietlnego, czy jego to¿samoæ zosta³a potwierdzona. Jedynym sposobem, by to potwierdziæ, by³o do- tkniêcie nierdzewn¹ koñcówk¹ sondy do kapsu³y komunikacyjnej; jeli zwêglone szcz¹tki Kuata nie wtopi¹ siê w przeciwleg³¹ cianê, bêdzie to oznacza³o, ¿e wszystko jest w porz¹dku. Sonda stuknê³a o wypuk³¹, lustrzan¹ powierzchniê. ¯adnej eksplozji, tylko syk wypuszczanego powoli powietrza, kiedy na chwilê wstrzyma³ oddech. Wzd³u¿ kapsu³y pojawi³a siê pod³u¿na szczelina. Praca postê- powa³a coraz szybciej; Kuat otworzy³ srebrzyste jajo i teraz de- montowa³ jego pow³okê w cile okrelonym porz¹dku. Jeden fa³- szywy krok, jeden komponent usuniêty w niew³aciwej kolejnoci równie¿ spowodowa³by eksplozjê. Kuat nie martwi³ siê tym jed- nak. Jedynym miejscem, w którym znajdowa³ siê zapis prawid³o- wej kolejnoci demonta¿u kapsu³y, by³a jego w³asna pamiêæ ¿a- den zapis nie by³by dok³adniejszy. Kiedy podziwia³ maszyny, widzia³ w nich w³asn¹ doskona³oæ.
21 Urz¹dzenie spoczywaj¹ce na jego stole roboczym dzia³a³o rów- nie perfekcyjnie. Ostatni fragment obudowy rozpad³ siê na czêci, ods³aniaj¹c j¹dro kapsu³y. Przeby³e dalek¹ drogê, mój ma³y. Po³o¿y³ czu³¹ i zabor- cz¹ d³oñ na module holoprojektora, który ukaza³ siê we wnêtrzu kapsu³y. Co masz mi do powiedzenia? Kuat wyczu³ d³oni¹ s³abn¹ce ciep³o. Ogniwo energetyczne kap- su³y stanowi³ modu³ przyspieszonego rozpadu, wytwarzaj¹cy doæ energii, by starczy³o jej na jeden skok w nadprzestrzeñ. Wspó³- rzêdne skoku zosta³y wczeniej zaprogramowane; zaledwie kilka dni temu kapsu³a opuci³a odleg³¹ planetê Tatooine. Mog³a dotrzeæ do kombinatu Kuat nawet wczeniej, gdyby nie program chaotycz- nego wyboru trajektorii podwietlnej, wbudowany w uk³ad napê- dowy sondy w celu ograniczenia mo¿liwoci jej wykrycia. Ludzie ze s³u¿by bezpieczeñstwa Kuata nie byli jedynymi, którzy obser- wowali granice systemu. Tak wygl¹da³ ten biznes paranoja sta- wa³a siê jednym z kosztów operacyjnych, gdy pracowa³o siê na zlecenie Imperium. D³oñmi w ochronnych rêkawicach izolacyjnych Kuat uniós³ holoprojektor standardowy odtwarzacz, podobny do wielu po- wszechnie wystêpuj¹cych w galaktyce, jednak z kilkoma ulepsze- niami i modyfikacjami, które stawia³y go wysoko ponad tamtymi. Nawet sam Palpatine nie by³ w stanie uzyskaæ tak bogatej w szcze- gó³y transmisji w kontaktach ze swoimi podw³adnymi. Ale on ich nie potrzebuje, przypomnia³ samemu sobie Kuat. Nie tak jak ja. Imperator zawsze móg³ uzyskaæ to, o co mu chodzi³o, pos³u- guj¹c siê strachem i mierci¹. W bran¿y konstrukcyjnej potrzeba by³o nieco wiêcej finezji, by nie podkopaæ w³asnego rynku. Id sobie... powiedzia³ do felinksa krêc¹cego siê pomiê- dzy jego nogami. Nie spodoba ci siê to. Felinks nic sobie nie robi³ z jego ostrze¿enia. Kuat przy u¿yciu reszty swoich precyzyjnych narzêdzi zamkn¹³ obwody we wnê- trzu holoprojektora, a wtedy jego obszerny gabinet wype³ni³y ob- razy i dwiêki innej wielkiej sali. Przyt³aczaj¹ca ciemnoæ nagrania i chaos dwiêków, od pobrzêkuj¹cych spod pod³ogi ³añcuchów po okrutny miech przedstawicieli najró¿niejszych ras wszystko to zje¿y³o jedwabist¹ sieræ na grzbiecie zwierzêcia; felinks zasycza³, gdy zobaczy³ opas³e, s³oniowate cielsko z malutkimi r¹czkami i ogromnymi, chciwymi oczami. Kiedy za pozbawione warg usta
22 istoty rozchyli³y siê, by wydaæ gard³owy, gulgoc¹cy miech, fe- links czmychn¹³ pod warsztat, chowaj¹c siê w najciemniejszy k¹t. Kuat wcisn¹³ magnetyczn¹ koñcówkê sondy, zatrzymuj¹c od- twarzanie; kakofonia dwiêków ust¹pi³a ciszy, gdy odwraca³ siê, by spojrzeæ przez ramiê na zastyg³y w bezruchu dwór Jabby Hut- ta. Odwróci³ siê od sto³u i wszed³ pomiêdzy holograficzne posta- cie. Choæ niematerialne jak duchy móg³ przejæ na wylot przez sylwetki pochlebców i pacho³ków otaczaj¹cych platformê antygra- witacyjn¹ Jabby by³y odwzorowane z tak¹ dok³adnoci¹, ¿e nie- mal czu³ odór potu i smrodliwe wyziewy zgnilizny wydobywaj¹ce siê z komór pod pod³og¹. A wiêc nie ¿yjesz, co? umiechn¹³ siê w¹skimi ustami i zbli¿y³ twarz do nieruchomego oblicza Jabby. Jaka szkoda! Nie cierpiê traciæ dobrych klientów. W ci¹gu ostatnich kilku lat Jabba zleci³ mu kilka du¿ych kontraktów na dostawê broni dla swoich zbirów z zak³adów zbrojeniowych Kombinatu Kuat oraz na wypo- sa¿enie pa³acu, a tak¿e na bogato wyposa¿on¹ barkê ¿aglow¹ na- szpikowan¹ sprzêtem wojskowym, wyprodukowan¹ w jednej ze spó³ek zale¿nych koncernu zajmuj¹cej siê budow¹ luksusowych prywatnych jachtów. Jabba nie mia³ przy tym pojêcia o paru udo- skonaleniach, których nie zamawia³ ukrytych urz¹dzeniach na- grywaj¹cych, dziêki którym Kuat wiedzia³ niemal wszystko o tym, co dzia³o siê w pa³acu Hutta na Tatooine i na pok³adzie jego barki. Dobry producent zna swoich klientów, pomyla³ Kuat, lepiej ni¿ oni sami. Wiadomoæ o mierci Jabby roznios³a siê ju¿ po galaktyce, jednych wprawiaj¹c w zadowolenie, innym przysparzaj¹c k³opo- tów. Ze wszystkich swoich wspó³braci Jabba by³ najbardziej rzut- kim osobnikiem jeli mo¿na tak nazwaæ istotê równie oty³¹ i po- woln¹ a swoje trefne interesy prowadzi³ na szersz¹ skalê ni¿ którykolwiek inny przedstawiciel jego rasy. Pewnie skacz¹ ju¿ so- bie do garde³, pomyla³ Kuat o wspó³pracownikach zmar³ego, a tak¿e jego najbli¿szych krewnych, rzekomo pogr¹¿onych w ¿a³obie. Na pewno walcz¹ teraz o przejêcie kontroli nad jego skomplikowa- nym, przestêpczym dziedzictwem. To dobry czas dla firmy Kuat mia³ ju¿ w kalendarzu umówione spotkania z najbardziej bezwzglêd- nymi i ambitnymi przedstawicielami huttañskich klanów. Nowe plany zawsze wymagaj¹ nowego uzbrojenia. Myl o skakaniu do gard³a w przewrotny sposób rozbawi³a Ku- ata. Holonagranie potwierdzi³o to, co dotychczas by³o mu wiadomo
23 o mierci Jabby. Jedn¹ z niezdarnych, ma³ych r¹czek Hutt przytrzy- mywa³ ³añcuch, którego drugi koniec przymocowany by³ do obro¿y na szyi kobiecej postaci. Stoj¹c tu¿ przy krawêdzi platformy Kuat okiem konesera ocenia³ hojnie ods³oniête wdziêki ksiê¿niczki Leii Organy. Dziêki zamo¿noci i wp³ywom jego prywatne apartamenty odwiedza³o wiele atrakcyjnych kobiet, nawet z najwy¿szych sfer. Jednak ksiê¿niczka... Zanotowa³ w myli, by nie przegapiæ ewentualnej okazji po- znania tej kobiety. Gdyby do tego dosz³o, na pewno nie by³by takim idiot¹, ¿eby zostawiaæ jej pod rêk¹ co równie niebezpiecz- nego jak ³añcuch. Nigdy nie podsuwaj wrogowi narzêdzia, którym mo¿e ciê zabiæ powiedzia³ na g³os Kuat do wizerunku zmar³ego Hutta. Tak naprawdê jednak mieræ Jabby nie bardzo go w tej chwili obchodzi³a. Nawet obecnoæ Leii Organy na dworze zmar³ego Hutta nie mia³a w tej chwili wiêkszego znaczenia. Szuka³ w t³umie in- nych twarzy z przesz³oci. Podszed³ do warsztatu i kilkoma deli- katnymi ruchami pokrête³ projektora puci³ nagranie wstecz, do momentu, zanim Leia Organa w przebraniu ³owcy nagród przy- prowadzi³a do pa³acu Jabby schwytanego Wookiego. To powinno wystarczyæ, pomyla³ Kuat, spogl¹daj¹c przez ramiê; uniós³ koñ- cówkê sondy z projektora, ponownie zatrzymuj¹c obraz. Mijaj¹c platformê tronow¹ Jabby, Kuat rozgl¹da³ siê dooko³a i przypatrywa³ cz³onkom jego dworu. Prawdziwa galeria miêdzy- gwiezdnych szumowin i mêtów, od drobnych z³odziejaszków po zawodowych morderców, a nawet gorzej. Huttowie zdawali siê przyci¹gaæ tego rodzaju indywidua w podobny sposób jak ma³e zwierz¹tka futerkowe przyci¹gaj¹ pch³y. W pewnym sensie jednak mo¿na powiedzieæ, ¿e ³¹czy³ je stosunek raczej symbiotyczny ni¿ paso¿ytniczy unieruchomiony w swoim pa³acu Jabba, gdy rozej- rza³ siê dooko³a, móg³ zobaczyæ istoty rozumne równie zdeprawo- wane jak on sam, a nawet gorsze. Kuat przechadza³ siê powoli pomiêdzy zastyg³ymi postaciami hologramu, szukaj¹c jednej, konkretnej twarzy. A nawet nie tyle twarzy, ile maski. Zatrzyma³ siê przed nieruchomym wizerunkiem kamerdynera Jabby, Biba Fortuny Twilekianina o b³yszcz¹cych oczach i z³oliwym umieszku. Samce z planety Ryloth, nawet z ca³¹ swoj¹ inteligencj¹ i szczególnymi talentami umys³owy- mi umieszczonymi w smuk³ych wyrostkach wyrastaj¹cych z na- giej czaszki i sp³ywaj¹cych na ramiona, nie mia³y w sobie ¿y³ki
24 przedsiêbiorcy, która pozwala³aby im tworzyæ bogactwo, ani te¿ odwagi, by je ukraæ, mimo ¿e byli niemal równie chciwi jak Hut- towie. Akurat ten osobnik przed laty próbowa³ wlizn¹æ siê w sze- regi kierownictwa Zak³adów Stoczniowych Kuat, zanim popis wy- j¹tkowej nielojalnoci nie zamkn¹³ przed nim na zawsze drogi do kariery w koncernie Kuata. Huttowie byli bardziej podatni na po- chlebstwa i wazeliniarstwo Kuat nie zdziwi³ siê, widz¹c Fortunê w pa³acu Jabby. Nie dostrzeg³ tego, kogo szuka³, póki nie podniós³ wzroku na galeriê, otaczaj¹c¹ holograficzny dwór Jabby. Mam ciê, pomyla³. Zauwa¿y³ charakterystyczny he³m okrywaj¹cy g³owê Boby Fetta, budz¹cego grozê galaktycznego ³owcy nagród. Fett spogl¹da³ w dó³ na t³ocz¹cych siê poni¿ej dworaków jak jakie pierwotne pla- netarne bóstwo, ucieleniaj¹ce sprawiedliwoæ zimniejsz¹ ni¿ prze- strzeñ miêdzy gwiazdami. Wokó³ ramion Boby i na jego plecach by³y umocowane liczne przyrz¹dy i narzêdzia, od laserów wokó³ nadgarstków po zminiaturyzowane miotacze ognia ca³y arsena³ broni, która w jego rêkach stawa³a siê równie precyzyjna jak prób- niki w rêkach Kuata. Kask z ciemn¹ plam¹ wizjera w kszta³cie litery T zakrywa³ oczy ³owcy i ch³odn¹ kalkulacjê, jak¹ kto móg³- by z nich wyczytaæ. Zadowolony, ¿e go odnalaz³, Kuat przeszed³ do ty³u, by przyj- rzeæ siê hologramowi z wiêkszej odleg³oci. Nawet jako trójwy- miarowy obraz, dwór Jabby wydawa³ siê wydzielaæ miazmaty chci- woci i brudu, które przyprawi³y Kuata o md³oci. Wola³ przyjrzeæ siê hologramowi z zewn¹trz, z perspektywy matematycznie czy- stych k¹tów swojego gabinetu. Podszed³ do warsztatu i zmieni³ k¹t ustawienia sondy w obwodach holoprojektora. Nie ogl¹daj¹c siê za siebie poczu³, jak wizerunek Jabby i innych obecnych w pó³- mroku sali tronowej zaczyna siê poruszaæ, odgrywaj¹c swoj¹ prze- brzmia³¹ ju¿ rolê w tym niewielkim wycinku przesz³oci. Kolejny drobny ruch przy pokrêt³ach holoprojektora wyciszy³ dwiêk. Kuat nie musia³ s³uchaæ dudni¹cego g³osu Jabby i okrut- nych miechów jego s³ugusów, ¿eby wiedzieæ, co wydarzy³o siê w pa³acu. Jabba zacz¹³ siê tym razem zabawiaæ Twilekiank¹; na Ryloth samice by³y znacznie atrakcyjniejsze ni¿ ich odpychaj¹cy partnerzy. Niewolnica by³a ³adna ubrana w powiewne pantalony tancerka z wyrostkami g³ownymi przyozdobionymi dzwoneczka- mi na wzór czapki b³azna ale jej delikatna, dzieciêca uroda i wdziêk nie wystarczy³y, by zadowoliæ apetyty Jabby. Na jej twarzy, gdy
25 siada³a po przeciwnej stronie sali tronowej, pojawi³ siê strach, nie- mal panika, jakby dane jej by³o nagle dostrzec swój przysz³y los. Jej koniec rozgrywa³ siê teraz powtórnie na oczach Kuata Jabba, podryguj¹c cielskiem i otwieraj¹c szeroko oczy z zadowolenia, ci¹- gn¹³ za ³añcuch przymocowany do metalowej obrêczy na szyi Twilekianki, przyci¹gaj¹c j¹ coraz bli¿ej platformy tronowej. Biedna dziewczyna musia³a ju¿ kiedy widzieæ, jak koñczy³a siê taka za- bawa; piêkne stworzenia by³y na dworze Jabby towarem, którego pozbywano siê lekk¹ rêk¹. Zgodnie z oczekiwaniami Kuata, w ci¹gu kilku nastêpnych chwil przed platform¹ tronow¹ Jabby rozsunê³a siê klapa w pod³o- dze. Kiedy tancerka wpada³a w pu³apkê, ogniwa ³añcucha pêk³y; t³um dworaków zgromadzi³ siê wokó³ brzegów otworu, wyci¹ga- j¹c szyje, by obserwowaæ jej mieræ w szponach i zêbach rankora, ulubieñca Jabby, zamieszkuj¹cego w ciemnoci pod sal¹ tronow¹. Kuat znów poczu³ md³oci, do których do³¹czy³ g³êboki niesmak. Co za marnotrawstwo, pomyla³. Tancerka by³a piêkna i mog³a siê jeszcze komu przydaæ; zniszczenie tak czaruj¹cego stworzenia rozgniewa³o go bardziej ni¿ cokolwiek innego. Zobaczy³ doæ, przynajmniej na tym poziomie szczegó³owo- ci. Jeli ten t³usty limak nie ¿y³, jak mu doniesiono, nie ¿a³owa³ ju¿ utraty tak dobrego klienta. Zast¹pi¹ go inni, wspinaj¹cy siê po szczeblach huttañskiej hierarchii. Kuat wyci¹gn¹³ rêkê i zatrzyma³ obraz, ¿eby lepiej siê przyjrzeæ obiektowi, który najbardziej go interesowa³. I którego nie by³o ju¿ na hologramie. Ukryte za mask¹ oblicze ³owcy nagród zniknê³o z miejsca, w którym dostrzeg³ je wczeniej Kuat: z galerii nad rodkow¹ czêci¹ sali. Kuat cofn¹³ siê od warsz- tatu i podszed³ do najbli¿szej krawêdzi hologramu. Patrzy³ w górê na wyobra¿enie sklepienia sali, a potem zagl¹da³ w otwory niskich tuneli, rozchodz¹cych siê do innych czêci pa³acu. Nigdzie jednak nie widzia³ Fetta. Kuat cofn¹³ nagranie do momentu, gdy postaæ ³owcy nagród, z twarz¹ ukryt¹ za mask¹ zbroi, pojawi³a siê na galerii, obserwuj¹c salê w dole. Tym razem nie pozwoli³, aby los twilekiañskiej tancer- ki odwróci³ jego uwagê; odtwarzaj¹c nagranie jeszcze raz zobaczy³, ¿e Boba Fett wymkn¹³ siê niezauwa¿ony i wyszed³, zanim jeszcze Jabba zacz¹³ ci¹gn¹æ ³añcuch, by wepchn¹æ dziewczynê w pu³apkê. Ciekawe. Kuat pozwoli³, by nagranie sz³o dalej. Nasz przyja- ciel, pomyla³, mia³ co innego w planach. Nic dziwnego. Boba Fett
26 nie doszed³by do szczytów swojej profesji, gdyby nie zbudowa³ sie- ci powi¹zanych interesów i informatorów, z których niektórzy je- li nie wiêkszoæ nie mieli pojêcia o pozosta³ych. Jabba Hutt móg³ byæ doæ g³upi, by wierzyæ, ¿e p³ac¹c Fettowi hojny ¿o³d, gwaranto- wa³ sobie wy³¹cznoæ na us³ugi ³owcy nagród. Jeli tak, to jasno dowodzi³o, ¿e znajdowa³ siê na równi pochy³ej, skoro pozwala³ so- bie na b³êdy, które w koñcu doprowadzi³y do jego mierci. Obdarzenie ca³kowitym zaufaniem ³owcy nagród zawsze by³o b³êdem. Kuat nie pope³nia³ takich pomy³ek. Kuat przewin¹³ nagranie do przodu. Ani ladu Boby Fetta; ³owca powróci³, ale znacznie póniej. Kuat dostrzeg³ go, kiedy unosi³ rusznicê laserow¹, celuj¹c w przebran¹ Leiê Organê, gdy ta uru- chomi³a detonator termiczny, ¿¹daj¹c zap³aty za doprowadzenie pojmanego Wookiego. Potencjalnie zabójcz¹ konfrontacjê uci¹³ gard³owy miech Jabby i jego podziw dla przedsiêbiorczego prze- ciwnika; wyp³aci³ nagrodê za Chewbaccê, a Boba Fett opuci³ broñ. A wiêc wróci³ tam, zastanawia³ siê Kuat, obserwuj¹c nagra- nie. Tajemnicze spotkanie, które zmusi³o Bobê Fetta do opuszcze- nia sali tronowej, nie przeszkodzi³o mu w pe³nieniu obowi¹zków najemnego ochroniarza Jabby. Mo¿na by³o bezpiecznie za³o¿yæ, ¿e doniesienia zebrane przez wydzia³ wywiadowczy Kuata by³y prawdziwe. Opisywa³y mieræ Jabby na jego barce ¿aglowej, uno- sz¹cej siê na krawêdzi Wielkiej Jamy Carcoona na tatooiñskim Morzu Wydm; wspomina³y równie¿ o obecnoci Boby Fetta w trak- cie potyczki. Co wiêcej, raporty opisywa³y równie¿ mieræ Boby Fetta. Kuat chcia³ jednak mieæ na ni¹ dowód. Dzia³anie na podstawie nie po- twierdzonych dowodami informacji by³o jak budowanie maszyny, w której nie przetestowano kluczowego podzespo³u. Maszyny, pomyla³, która mo¿e zabiæ swojego w³aciciela, jeli ulegnie awa- rii. Kto taki jak Boba Fett mia³ niepokoj¹c¹ umiejêtnoæ utrzymy- wania siê przy ¿yciu; Kuat musia³by zobaczyæ jego mieræ na w³a- sne oczy, ¿eby w ni¹ uwierzyæ. Spojrza³ na elementy kapsu³y komunikacyjnej i fragmenty jej ob³ej, odbijaj¹cej wiat³o obudowy, rozrzucone po stole. Niezbêd- ne informacje przyniesie prawdopodobnie nastêpna kapsu³a, która wynurzy siê z nadprzestrzeni, by wejæ w atmosferê planety Ku- ata. Poszczególne jednostki zosta³y zaprogramowane w taki spo- sób, by przenosiæ tylko fragmenty nagrañ z pa³acu Jabby i pok³adu jego barki ¿aglowej. Zmniejsza³o to niebezpieczeñstwo, ¿e który
27 z potê¿nych wrogów Zak³adów Stoczniowych Kuat przechwyci jednostkê i, jeli uda mu siê obejæ zabezpieczenia, dowie siê, co zaprz¹ta g³owê Kuata. I ostatnia rzecz, któr¹ musia³ zrobiæ z wiadomoci¹. Wyci¹- gn¹³ rêkê w stronê urz¹dzenia i wyj¹³ mikrosondê. Przerwanie ob- wodu zainicjowa³o program samozniszczenia; metal rozgrza³ siê do bia³oci, skrêcaj¹c siê i zwijaj¹c od ¿aru. Spod sto³u wyskoczy³ przera¿ony felinks, by pomkn¹æ w stronê najdalszego k¹ta gabine- tu. Po kilku sekundach z holoprojektora i jego zawartoci zosta³a tylko ciemna plama na blacie sto³u roboczego, zastygniêta w poje- dynczy, nieczytelny hieroglif. Treæ wiadomoci, która przeby³a tak d³ug¹ drogê, by do nie- go dotrzeæ, spoczywa³a bezpiecznie w pamiêci Kuata. Kiedy na- dejdzie dowód mierci Boby Fetta, bêdzie móg³ pozwoliæ sobie na wymazanie z niej tych informacji. Dopiero kiedy to bêdzie bez- pieczne, zdecydowa³ Kuat. Nie wczeniej A jeli oczekiwany dowód nie nadejdzie... bêdzie musia³ opra- cowaæ nowe plany. Plany zak³adaj¹ce mieræ wiêcej ni¿ jednej osoby. Obracaj¹ce siê tryby miewaj¹ czêsto okrutnie ostre zêby. Odwróci³ siê od warsztatu i wolno przeszed³ przez pusty gabi- net, szukaj¹c felinksa, ¿eby go podnieæ, utuliæ i uspokoiæ po por- cji strachu, którego siê przed chwil¹ najad³.
28 R O Z D Z I A £ ! Zajê³o jej to trochê czasu, ale w koñcu go znalaz³a. Po raz drugi. Dziewczyna kucnê³a za jedn¹ ze skalnych formacji wyrastaj¹- cych z piasku Morza Wydm, obserwuj¹c ledwo widoczny otwór wykopany w ja³owej ziemi. Bliniacze s³oñca stapia³y siê z hory- zontem, ustêpuj¹c przed ch³odem tatooiñskiej nocy. Dziewczyna poprawi³a na ramionach zdobyczn¹ p³achtê oderwany kawa³ pa- lankinu z barki ¿aglowej, poczernia³y od ognia wzd³u¿ jednego z wystrzêpionych brzegów, zesztywnia³y od krwi z drugiego. Deli- katna tkanina, która okrywa³a jej cia³o w pa³acu Jabby, nie zapew- nia³a ochrony przed zimnem. Jej cia³o przebieg³ dreszcz, ale nie ruszy³a siê z miejsca. Czeka³a i patrzy³a. Wiedzia³a, ¿e tamten ³owca nagród ten, którego zwali Denga- rem na pewno ma jak¹ kryjówkê poza pa³acem Jabby. Poza by- ³ym pa³acem Jabby, poprawi³a siê w myli. Opas³y Hutt, który trzy- ma³ j¹ na ³añcuchu razem z innymi tancerkami, by³ teraz martwy. Ale kiedy jeszcze ¿y³, wiêkszoæ zbirów i stra¿ników, których za- trudnia³, mia³a swoje kryjówki na skalistym pustkowiu. Mogli tam bezpiecznie z³apaæ parê godzin snu, bez obawy, ¿e w tym czasie inny opryszek albo i sam Jabba poder¿nie im gard³o. Na dworze Jabby nie³atwo by³o utrzymaæ siê przy ¿yciu; wiedzia³a o tym lepiej ni¿ ktokolwiek inny. Ale to nie ja umar³am, pomyla³a z gorzk¹ sa- tysfakcj¹, tylko Jabba dosta³ to na co zas³u¿y³. W s³abn¹cym wietle wieczoru od³o¿y³a na bok rozmylania, zapominaj¹c na chwilê o mciwej iskierce, która rozgrzewa³a j¹ od
29 rodka. Daleko w dole dostrzeg³a zbli¿aj¹ce siê dwie sylwetki, na które czeka³a. Dwa roboty medyczne toczy³y siê po piasku. Para równole- g³ych ladów prowadzi³a w kierunku kryjówki wydr¹¿onej w ska- ³ach pustyni. Roboty ucieka³y pewnie z pa³acu Jabby, podobnie jak ona; wszystkie tamtejsze roboty medyczne zosta³y wyposa¿o- ne w ko³a zamiast patykowatych, niezgrabnych nóg, dziêki czemu ³atwiej by³o im siê poruszaæ po pustynnym terenie. Neelah obser- wowa³a je jeszcze przez kilka chwil, po czym opuci³a swoje schro- nienie i ostro¿nie zesz³a w dó³ przeciwleg³ym zboczem wydmy, tak by roboty jej nie zobaczy³y. Stójcie! Ani kroku dalej! Przydyba³a roboty w tej samej chwili, gdy transmitowa³y kod bezpieczeñstwa, odblokowuj¹cy wejcie do kryjówki; szereg liczb wywietla³ siê czerwieni¹ na pa- nelu dostêpu wbudowanym w drzwi z magnetycznie wzmocnionej durastali. Nie ruszajcie siê! Obiecujê, ¿e nic wam nie zrobiê... jeli pozostaniecie bez ruchu. Jeste przestraszona? Wy¿szy z dwóch robotów, podsta- wowy model internistyczny MD5, omiót³ j¹ swoimi skanerami, wpisan¹ w okr¹g wieczornego nieba. Masz mocno przyspieszo- ne têtno jak na standardow¹ jednostkê ludzk¹. W pokrytym ciem- n¹ emali¹ czole robota pojawi³a siê w¹ska szczelina, przez któr¹ pobra³ próbkê powietrza. Ponadto w wydychanym przez ciebie powietrzu zauwa¿am znaczne stê¿enie hormonów wskazuj¹cych na stan wzburzenia emocjonalnego. Zamknij siê. To kolejne polecenie. ¯wir zachrzêci³ pod jej stopami, gdy schodzi³a ku robotom. Po prostu milcz. S³ysza³e? Wy¿szy robot skierowa³ swoje wielosoczew- kowe spojrzenie na towarzysza, bia³ego robota farmaceutycznego typu MD3. Mówi, ¿ebymy siê nie odzywali. Nieuprzejmoæ. Robot przyci¹gn¹³ bli¿ej korpusu swoje strzykawki i ramiona podajników. Przewidywanie problemów. Wspaniale. Gniew dodatkowo przyspieszy³ bicie jej ser- ca. W takim razie nie bêdziecie mogli powiedzieæ, ¿e siê tego nie spodziewalicie. Chwyci³a za monitor funkcji ¿yciowych, stercz¹- cy jak antena nad g³ow¹ wy¿szego robota, i pchnê³a go na ska³ê otaczaj¹c¹ wejcie do kryjówki, dostatecznie mocno, by zobaczyæ, ¿e diody na przednim panelu wywietlacza tañcz¹ jak oszala³e. Ko- lejne szarpniêcie pos³a³o robota w przeciwn¹ stronê, na jego ni¿sze- go towarzysza; ma³y zapiszcza³ przeraliwie, trac¹c równowagê,
30 i zwali³ siê na ziemiê, ods³aniaj¹c kó³ka napêdu przymocowane do dolnego piercienia cylindrycznego korpusu. I co wy na to? Zamkniecie siê teraz? Mylê, ¿e to doskona³y pomys³. Wy¿szy robot cofn¹³ siê i rozp³aszczy³ plecami o nadal zamkniêt¹ klapê bezpieczeñstwa. Dziewczyna nerwowo prze³knê³a linê. Spróbowa³a uspokoiæ bicie serca i dr¿enie r¹k samym wysi³kiem woli. Do tej pory nie- czêsto musia³a odwo³ywaæ siê do przemocy o ile wiedzia³a; bo nie pamiêta³a nic ze swojego ¿ycia przed pojawieniem siê w pa³acu Jabby i nawet taka drobnostka jak wbicie odrobiny rozumu do g³owy dwóch robotów medycznych wystarczy³a, ¿eby j¹ przypra- wiæ o dreszcze. Zacznij siê do tego przyzwyczajaæ, nakaza³a sobie surowo. Ju¿ wczeniej uwiadomi³a sobie, ¿e to nie ostatnia strasz- na rzecz, jak¹ bêdzie musia³a zrobiæ w swoim ¿yciu. Ale nie mar- twi³a siê tym; liczy³o siê tylko to, ¿e nadal ¿y³a. Inni w podobnej sytuacji nie mieli tyle szczêcia. Nadal ¿ywo w niej tkwi³o wspo- mnienie innej tancerki, jak wpada do jamy pod pod³og¹ pa³acu Jabby. To wspomnienie koñczy³o siê krzykiem i oblinionym war- kotem rankora, ulubieñca Jabby. Przepraszam, szanowna pani... To j¹ zaskoczy³o. Ani Jabba Hutt, ani nikt na jego dworze nigdy nie zwraca³ siê do niej w taki sposób. Pani wymaga opieki medycznej. Wy¿szy robot obni¿y³ do minimum g³onoæ syntezatora mowy. Podobny do rêki modu³ badawczy, ze wiat³owodow¹ sond¹ umocowan¹ na nadgarstku, wysun¹³ siê niepewnie ku jej policzkowi. Ta rana wygl¹da bar- dzo powa¿nie... Odepchnê³a rêkê robota, zanim dotkn¹³ brzegów szarpanej rany biegn¹cej przez policzek. Zagoi siê. Ale zostanie blizna. Wy¿szy robot skierowa³ promieñ pod- rêcznej latarki na ranê, pami¹tkê po spotkaniu z pik¹ Gamorreani- na, która rozora³a jej policzek a¿ po szyjê. Moglibymy temu zaradziæ, sprawiæ, ¿e nie bêdzie tak widoczna. Po co tyle zachodu? Przez g³owê przelecia³y jej inne wspo- mnienia, równie ma³o przyjemne jak to z jam¹ rankora. Nie wie- dzia³a, jak wygl¹da³o jej ¿ycie wczeniej, ale w pa³acu Jabby prze- kona³a siê, ¿e uroda bywa niebezpieczna. Przyci¹ga³a do niej lepkie ³apy Jabby i tych z jego podw³adnych, którzy akurat cieszyli siê jego ³ask¹, ale nie wystarcza³a, by j¹ ochroniæ, kiedy znudz¹ go jej wdziêki.