alien231

  • Dokumenty8 931
  • Odsłony458 515
  • Obserwuję283
  • Rozmiar dokumentów21.6 GB
  • Ilość pobrań379 528

37. Jeter K W - Mandalorianska zbroja

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :896.5 KB
Rozszerzenie:pdf

37. Jeter K W - Mandalorianska zbroja.pdf

alien231 EBooki S ST. STAR WARS - (SERIA).
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 282 stron)

6 K. W. Jeter - Mandaloriañska zbroja

7 R O Z D Z I A £  DZIŒ... RÓWNOLEGLE DO WYDARZEÑ POWROTU JEDI ¯ywi s¹ zawsze wiêcej warci ni¿ martwi. To by³a jedna z generalnych zasad podrêcznika ³owców na- gród – je¿eli taki istnia³. Dengar nie musia³ jej sobie przypominaæ, przeczesuj¹c posêpne, k³uj¹ce oczy s³onecznym blaskiem prze- strzenie Morza Wydm. W tej chwili jednak znajdowa³ wy³¹cznie trupy, co nie wró¿y³o zbyt dobrze, bior¹c pod uwagê zerowy stan jego konta. Zrobi³bym lepiej, pomyœla³, gdybym siê wyniós³ z tej ¿a³osnej planety. Tatooine nie przynios³a mu wiêcej szczêœcia ni¿ innym uwiêzionym na niej istotom myœl¹cym. Niektóre planety ju¿ takie s¹... I tak musia³ przyznaæ, ¿e mia³ mniejszego pecha ni¿ co ponie- którzy. Zw³aszcza wtedy, gdy stawiaj¹c na osypuj¹cym siê zboczu wydmy kolejny utrudzony krok nog¹ w ochraniaczu, poczu³ d³oñ zaciskaj¹c¹ mu siê wokó³ kostki i powalaj¹c¹ go na ziemiê. – Co u licha... – jego pe³en zdumienia okrzyk zamilk³, za- nim zd¹¿y³ wzbudziæ echo pomiêdzy wydmami. Przetoczy³ siê na plecy i wyszarpn¹³ blaster z kabury. Nie wystrzeli³ jednak, kiedy zobaczy³, co uczepi³o siê jego nogi. Przewracaj¹c siê wy- rwa³ z lotnych piasków, które utworzy³y p³aski grób, rêkê jedne- go z martwych osobistych ochroniarzy Jabby. Zaprogramowane odruchy rêkawicy bojowej wojownika sprawi³y, ¿e martwa d³oñ zacisnê³a siê wokó³ kostki Dengara jak pu³apka na pustynnego szczura. Dengar schowa³ broñ do kabury, usiad³ i zacz¹³ odrywaæ od buta zaciœniête palce.

8 – Trzeba siê by³o trzymaæ od niego z daleka – powiedzia³ na g³os. Œwiszcz¹cy wiatr hulaj¹cy po Morzu Wydm ods³oni³ puste oczo- do³y martwego ochroniarza. – Tak jak ja. – Mieszanie siê w spory innych istot zawsze Ÿle siê koñczy³o. Eksploduj¹ca barka ¿aglowa Jabby pogrzeba³a ca³y kontyngent najtwardszych najemników ga- laktyki, w tym wielu ³owców nagród. Gdyby byli choæ w po³owie tak sprytni, jak twardzi, Dengar nie przeczesywa³by teraz pustyni w poszukiwaniu ich broni, zbroi i innych nadaj¹cych siê do u¿ycia szcz¹tków. Uwolni³ but i wsta³. – Mo¿e nastêpnym razem bêdziesz mia³ wiêcej szczêœcia – powiedzia³ do trupa. Jego rada przysz³a jednak za póŸno, by sprawiæ tamtemu ró¿- nicê. Dengar zarejestrowa³ w swoim banku pamiêci wygl¹d zw³ok z zaciœniêtymi palcami i ustami pe³nymi piachu, jako kolejny do- wód tego, o czym od dawna wiedzia³: ten, kto przychodzi po bi- twie, sprz¹ta to, co po niej zosta³o. I to na wiele ró¿nych sposobów. Sta³ na szczycie wydmy, os³aniaj¹c oczy przed blaskiem podwójnych s³oñc Tatooine, i przy- gl¹da³ siê pochy³oœci zbocza. Zw³oki innych wojowników i stra¿ni- ków, rozci¹gniête pomiêdzy ska³ami lub na wpó³ zakopane w pia- chu, jak te, które zostawi³ teraz za sob¹, wskazywa³y, ¿e dotar³ do cichego i martwego epicentrum ca³ego wydarzenia, którego tak m¹drze zdo³a³ unikn¹æ. Inne dowody: szcz¹tki i od³amki, pozosta³oœci wraku repulso- rowej barki ¿aglowej, która s³u¿y³a Jabbie za lataj¹c¹ salê trono- w¹, zaœmieca³y okoliczne wydmy. Fragmenty palankinu, os³ania- j¹cego olbrzymie cia³o Jabby przed po³udniowym s³oñcem, szarpane teraz przez gor¹cy wiatr – ogieñ blasterów i si³a uderzenia o ziemiê zamieni³y kosztown¹ sorderiañsk¹ tkaninê w zszargane szmaty. Dengar zobaczy³ kolejne cia³a stra¿ników Jabby, wciœniête twarza- mi w gor¹cy piasek, pozbawione broni, któr¹ zd¹¿yli rozkraœæ Ja- wowie. Ju¿ nigdy nie bêd¹ walczyæ w obronie trzês¹cego siê ciel- ska swojego szefa. Nawet w tym suchym upale Dengar czu³ mdl¹c¹ woñ œmierci. Zapach dobrze znany – pracowa³ jako ³owca nagród i najemnik dostatecznie d³ugo, by siê z nim oswoi栖 nie towarzy- szy³a mu jednak inna woñ, któr¹ spodziewa³ siê tu wyczuæ: pieniê- dzy. Zacz¹³ schodziæ w dó³ zbocza w stronê odleg³ego wraku. Kiedy tam w koñcu dotar³, nigdzie dooko³a nie zauwa¿y³ œla- du cia³a Jabby. Nie zdziwi³o go to, kiedy tak dŸga³ gruz z³amanym

9 metalowym prêtem jak kos¹. Nied³ugo po bitwie zobaczy³ odlatu- j¹cy st¹d huttañski transportowiec; to on w³aœnie naprowadzi³ go na to miejsce. Niew¹tpliwie gdzieœ tutaj znajdowa³y siê zw³oki Jabby. Huttowie mogli sobie byæ chciwymi, wiecznie g³odnymi kredytów zwa³ami sad³a – Dengar w pewnym sensie podziwia³ te ich ce- chy – ale nie mo¿na im by³o odmówiæ pewnej lojalnoœci w stosun- ku do pobratymców. Wiadomo – zabij Hutta, a znajdziesz siê po uszy w gnoju nerfa. Nie by³a to zreszt¹ kwestia ewentualnych cie- p³ych uczuæ, jakie Huttowie mogliby ¿ywiæ w stosunku do przed- stawicieli swojej rasy, tylko raczej przejaw ich s³ynnej megaloma- nii w po³¹czeniu ze zdrowym instynktem samozachowawczym. I to by by³o na tyle, jeœli chodzi o Luke’a Skywalkera i resztê jego bandy, pomyœla³ Dengar, gdy koniec jego prêta natrafi³ na lepki i obrzydliwy dowód œmierci Jabby. Tak jakby ta ¿a³osna ban- da rebeliantów nie mia³a doœæ problemów z Imperium, poluj¹cym na nich po ca³ej galaktyce – teraz do przedstawicieli w³adzy do³¹- czy te¿ liczny klan pobratymców Jabby. Dengar pokrêci³ g³ow¹ – nie spodziewa³ siê, ¿e ten Skywalker i jego kumpel Han Solo tak bardzo zlekcewa¿¹ sk³onnoœæ Huttów do chowania urazy. Nawet bez rozk³adaj¹cego siê pod ¿arem dwóch s³oñc trupa Jabby, miejsce œmierdzia³o niemi³osiernie. Dengar uniós³ ciê¿ki ³añcuch, zakoñczony poskrêcanym ogniwem, osmalonym i nad- topionym ogniem blastera. Kiedy ostatni raz widzia³ te ¿elazne pêta, jeszcze w pa³acu Jabby, by³y przymocowane do metalowe- go ko³nierza na szyi ksiê¿niczki Leii. Teraz pokrywa³ je wyschniêty nalot ohydnej wydzieliny œlinowej Jabby. Jabba musia³ mieæ nie- lekk¹ œmieræ, pomyœla³ Dengar puszczaj¹c ³añcuch, bo i sam by³ nielekki. Dowiedzia³ siê o bitwie od kilku ocala³ych stra¿ników, którzy zdo³ali dowlec siê do pa³acu. Kiedy Dengar stamt¹d wychodzi³, by udaæ siê na pustkowia Morza Diun, wiêkszoœæ pozosta³ych w pa³a- cu zbirów i opryszków by³a zajêta rozbijaniem beczu³ek wina, zna- lezionych w ch³odnych, wilgotnych piwnicach pod pa³acem. Za- mierzali w orgii pijañstwa utopiæ ¿a³oœæ i smutek, ¿e nie figuruj¹ ju¿ na liœcie p³ac Jabby. – Tak, ty te¿ jesteœ wolny. – Dengar uniós³ nie naruszon¹ kapsu³ê delikatesow¹, któr¹ wykopa³ czubkiem buta. ¯ywy rary- tas w jej wnêtrzu – truflit, jeden z ulubionych przysmaków Jab- by – skroba³ o ceramiczn¹ pokrywê kapsu³y z wyt³oczon¹ na niej charakterystyczn¹ pieczêci¹ firmy Fhnark i Spó³ka z napisem

10 „Delikatesy” i sloganem reklamowym „Zaspokajamy najbardziej zdegenerowane apetyty w galaktyce”. – Jeœli w ogóle wiesz, co to znaczy. – Jego w³asne gusta kulinarne nie obejmowa³y paj¹kowa- tych, ociekaj¹cych galaret¹ stworzeñ w rodzaju truflita; przycisn¹³ palec w rêkawicy do zamka kapsu³y i otworzy³ j¹. Od¿ywczy gaz, podtrzymuj¹cy przy ¿yciu truflita przez ca³¹ drogê z planety, na której siê narodzi³ – gdziekolwiek siê znajdowa³a – wydosta³ siê z sykiem z kapsu³y. – Ciekawe, jak d³ugo tu po¿yjesz. – Truflit wypad³ na piach, wdrapa³ siê na but Dengara i pomkn¹³ w stronê nastêpnej wydmy. Dengar wyobrazi³ sobie JeŸdŸca Tusken, który znajduje na piasku tê egzotyczn¹ smakowitoœæ, kompletnie zaskoczony jej widokiem. Na wydmach zosta³ jeden spory fragment wraku, zbyt du¿y, by Jawowie zdo³ali go wyszabrowaæ. Twardy durastalowy kil bar- ki ¿aglowej, sczernia³y od wybuchu, który zniszczy³ pozosta³¹ czêœæ kad³uba, wyrasta³ pod ostrym k¹tem z miejsca, gdzie rufê pogrze- ba³o skalne rumowisko. Dengar obmaca³ wypuk³¹ metalow¹ po- wierzchniê prawie metrowej szerokoœci, po czym wspi¹³ siê wy¿ej a¿ na szcz¹tki dziobu, z którego pozosta³o tylko o¿ebrowanie, ster- cz¹ce w górê ku bezchmurnemu niebu. Otoczy³ ramieniem jedn¹ z belek, a drug¹ rêk¹ wysup³a³ zza paska elektrolornetkê i przysu- n¹³ do oczu. Na dolnej krawêdzi pola widzenia zmienia³y siê cyfry lokatora zasiêgu, gdy bada³ horyzont. Bezcelowa podró¿, pomyœla³ z niesmakiem Dengar. Wychyli³ siê mocniej znad belki, nadal przepatruj¹c pustyniê przez lornetkê. Jego kariera jako ³owcy nagród nigdy nie by³a tak b³yskotliwa, ¿eby nie musia³ czasem grzebaæ w resztkach po innych, tak jak teraz. Cz³owiekowi nie³atwo by³o utrzymaæ siê w tym fachu, bio- r¹c pod uwagê niezliczone inne gatunki zamieszkuj¹ce galaktykê, które siê nim trudni³y – a wszystkie paskudniejsze i bardziej bez- wzglêdne od niego; na domiar z³ego by³y jeszcze roboty. By³ wiêc przyzwyczajony do grzebania w odpadkach jak padlino¿erca. Nie by³oby Ÿle, gdyby uda³o mu siê znaleŸæ choæby jednego rozbitka. Mo¿e zap³aci³by mu za ratunek albo sk³oni³ krewnych czy wspó³- pracowników do wymiany za okup. Dwór œwiêtej pamiêci Jabby by³ bogaty i oferowa³ wiele mo¿liwoœci zarobku, œci¹ga³y wiêc tam nie tylko lokalne szumowiny z Tatooine. Jednak szcz¹tki, które tutaj znalaz³ – kilka przetrz¹œniêtych ju¿ i po³amanych fragmentów barki ¿aglowej i towarzysz¹cych jej jako eskorta skoczków – to wszystko nie by³o warte nawet dwóch

11 sztabek o³owiu. Je¿eli znajdowa³o siê tu coœ, co mia³o jak¹kolwiek wartoœæ, ju¿ dawno odholowali to Jawowie swoimi powolnymi, g¹sienicowymi czo³gami piaskowymi, pozostawiaj¹c za sob¹ same koœci i bezwartoœciowe odpadki. Równie dobrze mogê tu zostaæ, pomyœla³. I zaczekaæ. Pos³a³ narzeczon¹, Manaroo, na pok³adzie swojego statku, „Karz¹cej Rêki”, wysoko w górê, na rekonesans okolicznych terenów. Nie- d³ugo dziewczyna zakoñczy zadanie i wróci, ¿eby go zabraæ. Rozpamiêtywa³ przez chwilê swoj¹ frustracjê, która momen- talnie ust¹pi³a miejsca zaskoczeniu, kiedy kil barki nagle wyprosto- wa³ siê prawie do pionu. Pasek elektrolornetki wbi³ mu siê w gar- d³o, gdy urz¹dzenie polecia³o do ty³u. Trzyma³ siê obur¹cz belki, która poszybowa³a w górê celuj¹c w niebo, tak kurczowo, jakby by³ na miotanym sztormem oceanie, a nie na piaszczystej pustyni. Osmalony metal obracaj¹cego siê kilu ze zgrzytem otar³ siê o magazynki z amunicj¹ na jego piersi. Dengar patrzy³, jak otacza- j¹ce go wydmy faluj¹ powolnym, sejsmicznym rytmem w kontra- punkcie do ruchu szcz¹tków barki, poszarpanych klifów ska³ ster- cz¹cych z piasku i osypuj¹cych siê wydm, wœród wzbijaj¹cych siê w niebo i przes³aniaj¹cych s³oñca ob³oków py³u. Zbocza wydm wokó³ wraku wypiêtrza³y siê coraz bardziej stromo, jak lejek z czarn¹ dziur¹ w œrodku. Jeszcze jeden wstrz¹s pod powierzchni¹ planety zako³ysa³ kilem na boki z tak¹ si³¹, ¿e Dengar o ma³o nie wypuœci³ z r¹k trzymanej belki. Straci³ oparcie pod stopami; spojrza³ w dó³, poni¿ej w³asnych butów, i na samym dnie piaskowego leja zobaczy³ biegn¹cy koliœcie rz¹d zêbów. Dengar wymamrota³ przekleñstwo w ojczystym jêzyku. Ty pokopany idioto, przekl¹³ sam siebie i w³asn¹ g³upotê, przez któr¹ tkwi³ teraz w powietrzu bez mo¿liwoœci ucieczki. Nie wzi¹³ pod uwagê, jakiego potwora mog³a obudziæ jego obecnoœæ – ani jak g³odnego. Wielka Jama Carcoona otwiera³a siê coraz szerzej; piasek i ¿wir wirowa³y wokó³ œlepego, ¿ar³ocznego monstrum zwanego Sarlac- kiem, które j¹ zamieszkiwa³o. Kwaœny smród zaatakowa³ nozdrza Dengara jak wiatr, gorêtszy ni¿ jakiekolwiek wichry smagaj¹ce pustyniê. Rzut oka dooko³a przekona³ Dengara, ¿e kil barki zsun¹³ siê w dó³ leja i zatrzyma³ na wyrastaj¹cej z piasku skale. Odwróci³ twarz i przycisn¹³ do ramienia, by os³oniæ j¹ przed deszczem od³am- ków rozpadaj¹cego siê wraku; wiêksze fragmenty uderza³y o stoki

12 Jamy, wpadaj¹c jeden za drugim w rozwart¹ paszczê. Kil, œciskany spoconymi d³oñmi Dengara, szarpn¹³ gwa³townie, gdy koniec belki skosi³ górn¹ czêœæ podtrzymuj¹cej go ska³y. Belka przechyli³a siê gwa³townie do ty³u, z Dengarem dyndaj¹cym niebezpiecznie na jej koñcu zaledwie kilka metrów nad gard³em Sarlacka. Rozpaczliwym wyrzutem nogi zdo³a³ zaczepiæ najpierw jeden, a po chwili drugi but o wrêgê. Podci¹gn¹³ siê, obejmuj¹c mocno w¹sk¹ metalow¹ belkê nogami i dŸwign¹³ w górê, a potem skoczy³ i wbi³ zakrzywione palce w krawêdŸ piaskowego leja. Uderzy³ brzu- chem o zbocze; piasek osuwa³ siê spod jego d³oni, a on kopa³ i bi³ rêkami, i czo³ga³ siê w górê, ku jasnemu i czystemu niebu. Stêka- j¹c z wysi³ku, zdo³a³ trafiæ klatk¹ piersiow¹ poza brzeg leja. Potem wydŸwign¹³ z pu³apki resztê cia³a, by w koñcu ciê¿ko przetoczyæ siê na plecy. Jawowie maj¹ pecha, tylko to przysz³o mu do g³owy, kiedy le¿a³ nieruchomo na piasku. Obejmowa³ siê ramionami i czeka³, a¿ pustynny potwór zakopie siê ponownie w piaskach Tatooine. Byæ mo¿e wrak kry³ w sobie coœ cennego, ale je¿eli ci mali œmieciarze nie zanurkuj¹ do gard³a Sarlacka, ewentualne skarby wymkn¹ im siê z rêki. Morze Wydm ucich³o. Dengar poczeka³ minutê, odmierzan¹ coraz spokojniejszym biciem w³asnego serca, i dopiero wtedy wsta³. Sarlacc najprawdopodobniej schowa³ ³eb pod ziemiê, zajêty tra- wieniem fragmentów wraku, które po³kn¹³. Dengar uzna³, ¿e jeœli siê pospieszy, starczy mu czasu, by oddaliæ siê na bezpieczn¹ odle- g³oœæ. Otrzepa³ piasek z ubrania i zacz¹³ wspinaæ siê na zbocze pobliskiej wydmy. Trzy wydmy dalej zatrzyma³ siê, zasapany. Ku swojemu za- skoczeniu zauwa¿y³, ¿e fragmenty wraku – niemal nieodró¿nialne ju¿ w tej chwili elementy barki ¿aglowej Jabby Hutta – nadal tkwi¹ w œrodku jamy. Po chwili oœwieci³a go prawda. Potwór jest mar- twy, pomyœla³. Coœ – lub ktoœ – zdo³a³o zabiæ Sarlacka. Odór zgni- lizny, który wyczu³ wczeœniej, pochodzi³ od rozdartego truch³a po- twora, widocznego pod wrakiem. Wyczuwalne do tej pory z³oœliwe ¿ycie, ukryte pod powierzch- ni¹ pustyni, zgas³o. Tylko drobne od³amki wraku, których formy ani przeznaczenia nie sposób by³o ju¿ rozpoznaæ, i kilka powalo- nych twarz¹ do ziemi trupów le¿a³o bez³adnie wokó³ jamy. Smród zalatuj¹cy od leja w zboczu wydmy sk³oni³ Dengara do marszu w przeciwnym kierunku, w stronê pa³acu Jabby. Ten

13 moment by³ równie dobry jak ka¿dy inny, ¿eby sprawdziæ pog³o- ski na temat tego, czym sta³ siê pa³ac po œmierci swojego w³aœci- ciela. Orgiastyczna uczta urz¹dzona przez uwolnionych s³ugusów Jabby dopiero siê rozpoczyna³a, gdy Dengar wychodzi³ z odpy- chaj¹cej, pozbawionej okien kryjówki Hutta. Gdyby pa³ac rzeczy- wiœcie opustosza³ – a kr¹¿¹ce na ten temat plotki przeczy³y sobie nawzajem – grube mury jego wewnêtrznych komnat zapewni³yby mu bezpieczne schronienie na czas, kiedy noc z jej niebezpieczeñ- stwami obejmie w posiadanie Morze Wydm, dopóki Manaroo nie przyleci, by go stamt¹d zabraæ. Równie dobrze móg³ wprawdzie przeczekaæ we w³asnej kryjówce, wyciêtej w otaczaj¹cych pusty- niê skalnym pierœcieniem górach i pe³nej zapasów na czarn¹ godzi- nê. W pa³acu móg³ jednak spotkaæ kogoœ z dawnego dworu Jabby, na przyk³ad jego kamerdynera, Biba Fortunê, czy innych by³ych podw³adnych Hutta, szukaj¹cych sposobów wzbogacenia siê na œmierci dawnego pracodawcy. Wybitne umys³y, pomyœla³ Dengar z szyderczym uœmiechem, maj¹ czêsto podobne pomys³y. A chciwe umys³y – zawsze. Jeszcze raz obejrza³ horyzont przez elektrolornetkê. Jedno ze s³oñc zaczyna³o ju¿ zachodziæ, rozci¹gaj¹c jego cieñ padaj¹cy na pustkowie. W³aœnie mia³ wy³¹czyæ lornetkê, gdy coœ przyci¹gnê³o jego uwagê. Ten wygl¹da, jakby zebra³ najgorsze razy, pomyœla³ Dengar, obserwuj¹c zw³oki le¿¹ce o jakieœ piêædziesi¹t metrów od niego twarz¹ do góry. Dengar widzia³ wyraŸnie przód he³mu z w¹- sk¹ szczelin¹ wizyjn¹. By³ to jedyny element stroju le¿¹cego, któ- ry wygl¹da³ na nieuszkodzony. Ca³a reszta chyba nie tyle sp³onê³a, ile zosta³a wytrawiona w kwaœnej k¹pieli, która sprowadzi³a mun- dur i zbrojê do kupy poszarpanych szmat i skorodowanych, wy- szczerbionych p³ytek metalu i sztucznego tworzywa. Dengar po- krêci³ soczewkami lornetki, przybli¿aj¹c obraz. Zastanawia³ siê nad przyczyn¹, która mog³a wywo³aæ tak zabójczy skutek. Chwileczkê, pomyœla³. Rozci¹gniête cia³o wype³ni³o teraz ca³e pole widzenia lornetki. Chyba nie tak ca³kiem zabójczy. Dengar zauwa¿y³, ¿e pierœ le¿¹cego porusza siê s³abo, unosz¹c siê i opada- j¹c, jakby jej w³aœciciel z trudem walczy³ o ka¿dy oddech. Pó³nagi osobnik, kimkolwiek by³, niew¹tpliwie jeszcze ¿y³. Przynajmniej na razie. No, temu warto przyjrzeæ siê z bliska. Dengar wcisn¹³ lornet- kê za pas. Choæby z czystej ciekawoœci – odleg³a postaæ wygl¹da³a, jakby odkry³a ca³kiem nowy, nie znany dot¹d Dengarowi sposób

14 utraty ¿ycia. Jako ³owca g³ów i cz³owiek zawodowo zajmuj¹cy siê przemoc¹, Dengar by³ ¿ywotnie zainteresowany t¹ kwesti¹. Spojrza³ przez ramiê i zobaczy³, jak jego statek – „Karz¹ca Rêka” – opada na ziemiê kilka kilometrów od niego z wysuniêtymi kotwicami cumowniczymi. Za sterami statku siedzia³a jego narze- czona, Manaroo. To dobrze, pomyœla³. Bêdzie mog³a mu pomóc teraz, kiedy stwierdzi³, ¿e nie zagra¿a jej bezpoœrednie niebezpie- czeñstwo. Nie przeszkadza³o mu, ¿e nara¿a w³asne ¿ycie, ale jej ¿ycie to co innego. Balansuj¹c rêkami wyci¹gniêtymi na boki, schodzi³ zboczem w stronê tajemniczej ludzkiej postaci, któr¹ zauwa¿y³ przez lornet- kê. Mia³ nadziejê, ¿e osobnik bêdzie jeszcze ¿y³, kiedy do niego dotrze. Ten rodzaj œmierci jest naprawdê okropny... Gdzieœ poza bez³adn¹ pl¹tanin¹ myœli i obrazów s³ysza³ w pa- miêci obleœny g³os Jabby, który obiecywa³ komuœ nieznane dot¹d mêki bólu, nieznoœnego i nie koñcz¹cego siê, który potrwa tysi¹ce lat. Ten stary, t³usty œlimak mia³ racjê, przynajmniej w pewnym stopniu, musia³ przyznaæ umieraj¹cy mê¿czyzna. A mo¿e ju¿ mar- twy? Nie potrafi³ tego rozstrzygn¹æ. Ten los – nieskoñczenie po- wolne wytrawianie, cz¹steczka po cz¹steczce, skóry i zakoñczeñ nerwowych – przeznaczony by³ komu innemu. Umieraj¹cemu mê¿czyŸnie wyda³o siê nie bardziej niesprawiedliwe ni¿ inne para- doksy okrutnego wszechœwiata, ¿e cierpi za kogoœ innego. Czy te¿ cierpia³. Bo Hutt musia³ zostaæ Ÿle poinformowany na temat tego, jak d³ugo potrwa mêka rozpuszczanego cia³a. Kilka sekund wystarcza³o z nawi¹zk¹, by z niezwyk³¹ wyrazistoœci¹ prze- formu³owaæ dotychczasow¹ definicjê bólu: w ca³kowitym mroku kwasy zaczê³y przes¹czaæ siê przez ubranie, k¹saj¹c cia³o tysi¹- cem eksploduj¹cych s³oñc. A kolejnych kilka sekund, a potem mi- nut i godzin – a mo¿e dni czy lat? – które po nich nast¹pi³y, rze- czywiœcie wydawa³o siê rozci¹gaæ w nieskoñczonoœæ... A¿ przyszed³ koniec. Ból, silniejszy ni¿ kiedykolwiek odczu³ na w³asnej skórze albo zada³ swoim ofiarom, usta³, zast¹piony za- mglon¹ i otêpia³¹ œwiadomoœci¹ wys¹czaj¹cych siê z niego powoli si³ ¿yciowych. W porównaniu z poprzednimi doznaniami by³a to ulga porównywalna z zaœniêciem na satynowych poduszkach

15 wype³nionych miêkkim pierzem. Nawet œlepota – nieprzenikniona noc – ust¹pi³a przymglonemu œwitowi. Umieraj¹cy mê¿czyzna na- dal nic nie widzia³, ale wyczuwa³ przez szczelinê he³mu i wilgotne szmaty okrywaj¹ce cia³o nie daj¹ce siê z niczym pomyliæ ciep³o s³oñca na twarzy i poparzonej skórze piersi. Byæ mo¿e, pomyœla³, potwór siêgn¹³ nieba i po³kn¹³ je. Gdy spada³ w dó³ pomiêdzy szeregami ostrych zêbów, olbrzymia gêba wyda³a mu siê dostatecznie du¿a, by je pomieœciæ. Czu³ pod plecami ¿wir i piasek, przesi¹kniêty jego w³asn¹ krwi¹. To musia³ byæ jakiœ rodzaj dotykowych omamów. Nie wierzy³ w ¿adnych bogów, którym móg³by za to podziêkowaæ, ale b³ogo- s³awi³ ulgê ob³êdu... Œwiat³o na twarzy przyblad³o; ró¿nica temperatur pozwoli³a mu rozpoznaæ rozmiar pochylaj¹cego siê nad nim cienia. Zastana- wia³ siê, jak¹ te¿ now¹ wizjê zeœle mu jego sko³atany mózg. W brzu- chu bestii byli te¿ inni – wiedzia³ o tym. Kiepskie towarzystwo, uzna³ umieraj¹cy. Równie dobrze móg³ mieæ omamy s³uchowe, s³yszeæ g³osy tych, którzy zaraz mieli byæ strawieni; pomog³oby mu to przetrwaæ d³ugie, nie koñcz¹ce siê godziny, zanim atomy jego cia³a uwolni¹ siê od siebie. Jeden z g³osów, który us³ysza³, nale¿a³ do niego samego: – Pomó¿... – Co siê sta³o? Rozeœmia³by siê, gdyby nie to, ¿e ka¿de drgniêcie odartych ze skóry miêœni sprawia³o straszny ból, wpychaj¹c go w pustkê zapo- mnienia. Czy to mog³a byæ halucynacja? – Sarlacc... po³kn¹³ mnie. – S³owa wydawa³y siê wydobywaæ mimo woli. – Zabi³em go... wybuch... Us³ysza³ teraz drugi g³os, kobiecy: – On umiera. Znów odezwa³ siê mêski g³os, prawie szept: – Manaroo, czy wiesz, kto to jest? – Nie obchodzi mnie to. Pomó¿ mi wnieœæ go do œrodka. – Zas³oni³ go cieñ kobiety. Nagle poczu³, ¿e ktoœ go unosi, a brud i ¿wir osypuje siê z jego sponiewieranego ubrania. Nastêpne doznanie – ktoœ zarzuci³ go so- bie na szerokie plecy, przytrzymuj¹c d³oni¹ w pasie. Umieraj¹cy mê¿czyzna poczu³ wstyd. Tyle razy wczeœniej stawa³ twarz¹ w twarz z perspektyw¹ w³asnej œmierci – niewa¿ne, czy bolesnej – a œwiado- moœæ, jak niewiele znaczy ten fakt, dodawa³a mu si³y. A teraz jakaœ

16 s³aba cz¹stka w nim samym wzywa³a na pomoc tê ¿a³osn¹ fantazjê o ratunku. Lepiej umrzeæ, pomyœla³, ni¿ ¿yæ w strachu przed œmierci¹. – Trzymaj siê! – to wizja podsunê³a mu ten g³os. – Zabiorê ciê w bezpieczne miejsce. Mê¿czyzna znany jako Boba Fett wyczu³ wahad³owy rytm kroków – wra¿enie, ¿e jest niesiony po skalistym pod³o¿u. Wzrok wróci³ mu na chwilê, a œlepota ust¹pi³a, pozwalaj¹c mu w krótkim przeb³ysku œwiadomoœci zobaczyæ w³asn¹ rêkê, bezw³adn¹ i zwi- saj¹c¹, która zostawi³a na piasku œlady krwi. Wtedy to w³aœnie zdecydowa³, ¿e to, co widzi i czuje, nie jest halucynacj¹. I ¿e nadal ¿yje.

172 – Mandaloriañska zbroja R O Z D Z I A £ Niewielki obiekt, poruszaj¹cy siê o w³asnym napêdzie przez zimny, miêdzygwiezdny przestwór, min¹³ w koñcu granice czujni- ków wokó³ planety. Kuat poczu³, ¿e hiperprzestrzenny pos³aniec zbli¿a siê do nich, zanim jeszcze jego szef ochrony przyszed³ poin- formowaæ go, ¿e kapsu³a zosta³a przechwycona. Potrafi³ precyzyj- nie wyczuwaæ obecnoœæ tworów mechanicznych, od najmniejszych nanosporoidów po konstrukcje zdolne unicestwiæ ca³e planety. Ta wrodzona umiejêtnoœæ by³a charakterystyczna dla jego rodziny i do- skonali³a siê z pokolenia na pokolenie. – Przepraszam, panie in¿ynierze – rozleg³ siê za nim s³u¿al- czy g³os – ale prosi³ pan, ¿eby niezw³ocznie zawiadomiæ, kiedy jednostki ³¹cznoœci pozasystemowej odbior¹ jakikolwiek œlad. Œlad pañskiej... przesy³ki. Kuatodwróci³siêodwielkiego,wypuk³egoiluminatorairozpoœcie- raj¹cego siê za nim widoku pustki upstrzonej œwiate³kami gwiazd. Da- leko za odleg³¹ orbit¹ planety, która nosi³a jego rodowe imiê, w pole widzenia wchodzi³o w³aœnie zamglone ramiê jednej z najpiêkniejszych spiralnych mg³awic galaktyki. Stara³ siê nie przegapiaæ takich rzeczy; przypomina³y mu, ¿e wszechœwiat i wszelkie jego wytwory by³y tylko maszyn¹ nie ró¿ni¹c¹ siê od innych. Nawet tworz¹ce je atomy, jeœli pomin¹æ chaos zasady nieoznaczonoœci i zniekszta³caj¹cego wp³ywu obserwatora, tyka³y niczym staro¿ytne, prymitywne chronometry. I nie tylko one, powiedzia³ sobie w duchu Kuat... nie po raz pierwszy. Duch ludzki nie ró¿ni siê od nich zanadto. Jest równie mechaniczny, choæ niematerialny w swojej naturze.

18 – Doskonale. – Pog³aska³ jedwabist¹ sierœæ felinksa usadowio- nego na jego ramieniu. Zwierzê wyda³o g³êboki, ledwie s³yszalny pomruk zadowolenia, gdy d³ugie, precyzyjne palce jego pana od- nalaz³y odpowiednie miejsce za spiczastymi uszami. – Dok³adnie tego oczekiwa³em. Maszyny, nawet te skonstruowane w Zak³adach Stoczniowych Kuat, nie zawsze funkcjonowa³y jak nale¿y; przypadkowe zmien- ne dzia³a³y czasami jak przys³owiowy piasek w trybach. Sprawia³o mu przyjemnoœæ – czêst¹, ale wcale przez to nie mniejsz¹ – kiedy sprawy toczy³y siê zgodnie z planem. – Czy macie jakieœ odczyty zawartoœci przesy³ki? – Na razie nie. – Fenald, szef ochrony, mia³ na sobie standar- dowy kombinezon roboczy Zak³adów Stoczniowych Kuat, pozba- wiony jakichkolwiek oznaczeñ stanowiska, z wyj¹tkiem rzucaj¹- cego siê w oczy miotacza o zmiennym rozproszeniu, obijaj¹cego siê o biodro mê¿czyzny. – Pracuje nad tym ca³a moja za³oga, ale – sarkastyczny uœmiech uniós³ k¹ciki jego warg – kody szyfruj¹ce s¹ doœæ wyrafinowane. – Takie maj¹ byæ. – Kuat nie by³by rozczarowany, gdyby pra- cownikom stoczni nie uda³o siê z³amaæ kodów; sam je zaprojekto- wa³ i wprowadzi³. Przekazanie sprawy do infoanalizy wydzia³owi bezpieczeñstwa by³o tylko testem, który mia³ potwierdziæ, jak do- brze mu posz³o. – Nie chcia³bym, ¿eby ktoœ przegl¹da³ moj¹ pocztê. – Oczywiœcie. – Oszczêdny uk³on wystarczy³. Mimo znacze- nia Zak³adów Stoczniowych Kuat, elitarnego dostawcy us³ug in¿y- nieryjnych i konstrukcyjnych dla Imperium, tradycj¹ zak³adów od wielu pokoleñ by³ brak wszelkiej ceremonialnoœci wœród pracow- ników centrali. Ostentacja, konwenanse i dworskie ceregiele by³y dobre dla tych, którzy nie rozumieli, gdzie tkwi prawdziwa w³a- dza. Fenald wskaza³ d³oni¹ na iluminator, którego szeœciok¹tne, wygiête przypory wznosi³y siê trzykrotnie wy¿ej ni¿ imponuj¹ca dwumetrowym wzrostem sylwetka jego szefa. – Chyba nikt by nie chcia³. Felinks zamrucza³ g³oœniej, bo trzymaj¹cy go w ramionach Kuat znalaz³ punkt, z którego wychodzi³y przewody dra¿ni¹ce oœrodek przyjemnoœci zwierzêcia. Takie ju¿ by³y te zwierzaki: znaczn¹ czêœæ niewielkiego mózgu w zbyt w¹skiej czaszce – spuœcizna chodu wsob- nego charakterystycznego dla tej rasy – musia³ zast¹piæ obwodami biostymulacyjnymi, ¿eby uchroniæ stworzenie od ci¹g³ego wpadania na œciany i wyskubywania sierœci do ¿ywego miêsa. Czubkami palców

19 wyczu³ krawêdŸ naciêcia na czaszce stworzonka. Przekszta³cony w ten sposób w coœ bli¿szego maszynie, jego ulubieniec du¿o lepiej spe³nia³ teraz swoj¹ rolê, a przede wszystkim bardziej odpowiada³ wyobra¿eniom Kuata o tym, co piêkne. W przestronnym gabinecie dziedzicznego szefa Zak³adów Stoczniowych Kuat rozleg³ siê pojedynczy dzwonek. Kuat odwró- ci³ siê, by dalej podziwiaæ przez iluminator bezkresny widok, a je- go szef ochrony przycisn¹³ do ucha d³oñ z wszczepionym niewiel- kim nadajnikiem. Felinks zamkn¹³ oczy w ekstazie; nie widzia³, jak odleg³e ramiê mg³awicy wchodzi w pole widzenia, niczym œwie- tlista smuga dymu na czerni nieba. – W³aœnie przynosz¹ kapsu³ê – odezwa³ siê Fenald. – Doskonale. – Na zewn¹trz, w pró¿ni, jonowy silnik zosta- wia³ za sob¹ jaskrawoczerwon¹ smugê, mijaj¹c pozornie chaotyczny labirynt platform konstrukcyjnych i grawitacyjnych doków cumow- niczych. Porusza³ siê z prêdkoœci¹ podœwietln¹, umo¿liwiaj¹c¹ na- wigacjê. Ma³y prom serwisowy, z jak¿e cennym ³adunkiem na po- k³adzie, kierowa³ siê ku j¹dru kombinatu Kuat. Min¹³ najwy¿ej standardowy kwadrans, zanim dotar³ na miejsce. Kuat obejrza³ siê przez ramiê na Fenalda. – Nie zatrzymujê ciê. – Uœmiechn¹³ siê. – Sam siê zajmê kap- su³¹. Szefom ochrony p³acono za to, by byli ciekawi wszystkiego, co mieœci³o siê w sferze ich odpowiedzialnoœci. – Jak pan sobie ¿yczy, panie in¿ynierze. – S³owom towarzy- szy³ uk³on granicz¹cy z nieuprzejmoœci¹, nie zginaj¹cy krêgos³upa. P³acono mu jednak za wype³nianie poleceñ. – Proszê daæ mi znaæ, gdyby mia³ pan jeszcze jakieœ ¿yczenia w tej sprawie. Felinks zaprotestowa³, gdy Kuat pochyli³ siê i postawi³ zwie- rzê na wy³o¿onej mistern¹ mozaik¹ pod³odze. Prostuj¹c ogon, fe- links otar³ siê o nogawkê spodni, uszytych z tego samego, prak- tycznego drelichu w kolorze ciemnej zieleni, z którego wykonane by³y uniformy wszystkich innych pracowników Zak³adów. Troski najpotê¿niejszych istot galaktyki – ustêpuj¹cych w³adz¹ tylko oso- bom z najbli¿szego krêgu imperatora Palpatine’a – nie mia³y dla felinksa ¿adnego znaczenia. ród³o ciep³a i nieustanne g³askanie okreœla³y granice jego pragnieñ. Kiedy Kuat siê wyprostowa³, drzwi biura zamyka³y siê w³a- œnie za szefem ochrony. Felinks natrêtnie stuka³ ³ebkiem w goleñ swojego pana.

20 – Nie teraz – powiedzia³ do niego Kuat. – Jestem zajêty. Wytrwa³oœæ by³a jedn¹ z cech, które podziwia³; nie móg³ z³o- œciæ siê na zwierzê, kiedy wskoczy³o na jego roboczy stó³. Pozwo- li³ mu przemaszerowaæ tam i z powrotem na poziomie jego piersi; sam przez ten czas przygotowa³ niezbêdne narzêdzia. Dopiero kie- dy pilot wahad³owca, którego lot obserwowa³ wczeœniej przez ilu- minator, wszed³ do gabinetu i umieœci³ wyd³u¿one, srebrne jajo na stole, Kuat przepêdzi³ zwierzaka. Dwie robocze lampy podp³ynê³y w powietrzu do sto³u, roz- praszaj¹c cienie, kiedy Kuat pochyli³ siê nad lustrzan¹ torped¹. Ta kapsu³a komunikacyjna by³a nie tyle wyposa¿ona w modu³y auto- destrukcji, ale wrêcz tylko z nich zbudowana, co mia³o zapobiec mo¿liwoœci dotarcia do jej zawartoœci przez osoby nieupowa¿nio- ne, czyli ka¿dego z wyj¹tkiem samego Kuata. Nawet w jego przy- padku nie mia³o to byæ ³atwe; gdyby siê teraz pomyli³, kombinat mia³by wkrótce nowego dziedzicznego w³aœciciela i g³ównego pro- jektanta. Chwyci³ kciukiem i palcem wskazuj¹cym sondê identyfika- cyjn¹, która niemal bezboleœnie wbi³a siê w skórê, pobieraj¹c próbkê p³ynów i tkanki. Mikroobwody wbudowane w w¹skie, podobne do ig³y urz¹dzenie rozpoczê³y pracê, analizuj¹c zarówno informa- cje genetyczne, jak i samomutuj¹ce markery promieniotwórcze wprowadzone do jego krwiobiegu. Sonda nie da³a ¿adnego zna- ku – ani dŸwiêkowego, ani œwietlnego, czy jego to¿samoœæ zosta³a potwierdzona. Jedynym sposobem, by to potwierdziæ, by³o do- tkniêcie nierdzewn¹ koñcówk¹ sondy do kapsu³y komunikacyjnej; jeœli zwêglone szcz¹tki Kuata nie wtopi¹ siê w przeciwleg³¹ œcianê, bêdzie to oznacza³o, ¿e wszystko jest w porz¹dku. Sonda stuknê³a o wypuk³¹, lustrzan¹ powierzchniê. ¯adnej eksplozji, tylko syk wypuszczanego powoli powietrza, kiedy na chwilê wstrzyma³ oddech. Wzd³u¿ kapsu³y pojawi³a siê pod³u¿na szczelina. Praca postê- powa³a coraz szybciej; Kuat otworzy³ srebrzyste jajo i teraz de- montowa³ jego pow³okê w œciœle okreœlonym porz¹dku. Jeden fa³- szywy krok, jeden komponent usuniêty w niew³aœciwej kolejnoœci równie¿ spowodowa³by eksplozjê. Kuat nie martwi³ siê tym jed- nak. Jedynym miejscem, w którym znajdowa³ siê zapis prawid³o- wej kolejnoœci demonta¿u kapsu³y, by³a jego w³asna pamiê栖 ¿a- den zapis nie by³by dok³adniejszy. Kiedy podziwia³ maszyny, widzia³ w nich w³asn¹ doskona³oœæ.

21 Urz¹dzenie spoczywaj¹ce na jego stole roboczym dzia³a³o rów- nie perfekcyjnie. Ostatni fragment obudowy rozpad³ siê na czêœci, ods³aniaj¹c j¹dro kapsu³y. – Przeby³eœ dalek¹ drogê, mój ma³y. – Po³o¿y³ czu³¹ i zabor- cz¹ d³oñ na module holoprojektora, który ukaza³ siê we wnêtrzu kapsu³y. – Co masz mi do powiedzenia? Kuat wyczu³ d³oni¹ s³abn¹ce ciep³o. Ogniwo energetyczne kap- su³y stanowi³ modu³ przyspieszonego rozpadu, wytwarzaj¹cy doœæ energii, by starczy³o jej na jeden skok w nadprzestrzeñ. Wspó³- rzêdne skoku zosta³y wczeœniej zaprogramowane; zaledwie kilka dni temu kapsu³a opuœci³a odleg³¹ planetê Tatooine. Mog³a dotrzeæ do kombinatu Kuat nawet wczeœniej, gdyby nie program chaotycz- nego wyboru trajektorii podœwietlnej, wbudowany w uk³ad napê- dowy sondy w celu ograniczenia mo¿liwoœci jej wykrycia. Ludzie ze s³u¿by bezpieczeñstwa Kuata nie byli jedynymi, którzy obser- wowali granice systemu. Tak wygl¹da³ ten biznes – paranoja sta- wa³a siê jednym z kosztów operacyjnych, gdy pracowa³o siê na zlecenie Imperium. D³oñmi w ochronnych rêkawicach izolacyjnych Kuat uniós³ holoprojektor – standardowy odtwarzacz, podobny do wielu po- wszechnie wystêpuj¹cych w galaktyce, jednak z kilkoma ulepsze- niami i modyfikacjami, które stawia³y go wysoko ponad tamtymi. Nawet sam Palpatine nie by³ w stanie uzyskaæ tak bogatej w szcze- gó³y transmisji w kontaktach ze swoimi podw³adnymi. Ale on ich nie potrzebuje, przypomnia³ samemu sobie Kuat. Nie tak jak ja. Imperator zawsze móg³ uzyskaæ to, o co mu chodzi³o, pos³u- guj¹c siê strachem i œmierci¹. W bran¿y konstrukcyjnej potrzeba by³o nieco wiêcej finezji, by nie podkopaæ w³asnego rynku. – IdŸ sobie... – powiedzia³ do felinksa krêc¹cego siê pomiê- dzy jego nogami. – Nie spodoba ci siê to. Felinks nic sobie nie robi³ z jego ostrze¿enia. Kuat przy u¿yciu reszty swoich precyzyjnych narzêdzi zamkn¹³ obwody we wnê- trzu holoprojektora, a wtedy jego obszerny gabinet wype³ni³y ob- razy i dŸwiêki innej wielkiej sali. Przyt³aczaj¹ca ciemnoœæ nagrania i chaos dŸwiêków, od pobrzêkuj¹cych spod pod³ogi ³añcuchów po okrutny œmiech przedstawicieli najró¿niejszych ras – wszystko to zje¿y³o jedwabist¹ sierœæ na grzbiecie zwierzêcia; felinks zasycza³, gdy zobaczy³ opas³e, s³oniowate cielsko z malutkimi r¹czkami i ogromnymi, chciwymi oczami. Kiedy zaœ pozbawione warg usta

22 istoty rozchyli³y siê, by wydaæ gard³owy, gulgoc¹cy œmiech, fe- links czmychn¹³ pod warsztat, chowaj¹c siê w najciemniejszy k¹t. Kuat wcisn¹³ magnetyczn¹ koñcówkê sondy, zatrzymuj¹c od- twarzanie; kakofonia dŸwiêków ust¹pi³a ciszy, gdy odwraca³ siê, by spojrzeæ przez ramiê na zastyg³y w bezruchu dwór Jabby Hut- ta. Odwróci³ siê od sto³u i wszed³ pomiêdzy holograficzne posta- cie. Choæ niematerialne jak duchy – móg³ przejœæ na wylot przez sylwetki pochlebców i pacho³ków otaczaj¹cych platformê antygra- witacyjn¹ Jabby – by³y odwzorowane z tak¹ dok³adnoœci¹, ¿e nie- mal czu³ odór potu i smrodliwe wyziewy zgnilizny wydobywaj¹ce siê z komór pod pod³og¹. – A wiêc nie ¿yjesz, co? – uœmiechn¹³ siê w¹skimi ustami i zbli¿y³ twarz do nieruchomego oblicza Jabby. – Jaka szkoda! Nie cierpiê traciæ dobrych klientów. – W ci¹gu ostatnich kilku lat Jabba zleci³ mu kilka du¿ych kontraktów – na dostawê broni dla swoich zbirów z zak³adów zbrojeniowych Kombinatu Kuat oraz na wypo- sa¿enie pa³acu, a tak¿e na bogato wyposa¿on¹ barkê ¿aglow¹ na- szpikowan¹ sprzêtem wojskowym, wyprodukowan¹ w jednej ze spó³ek zale¿nych koncernu zajmuj¹cej siê budow¹ luksusowych prywatnych jachtów. Jabba nie mia³ przy tym pojêcia o paru udo- skonaleniach, których nie zamawia³ – ukrytych urz¹dzeniach na- grywaj¹cych, dziêki którym Kuat wiedzia³ niemal wszystko o tym, co dzia³o siê w pa³acu Hutta na Tatooine i na pok³adzie jego barki. Dobry producent zna swoich klientów, pomyœla³ Kuat, lepiej ni¿ oni sami. Wiadomoœæ o œmierci Jabby roznios³a siê ju¿ po galaktyce, jednych wprawiaj¹c w zadowolenie, innym przysparzaj¹c k³opo- tów. Ze wszystkich swoich wspó³braci Jabba by³ najbardziej rzut- kim osobnikiem – jeœli mo¿na tak nazwaæ istotê równie oty³¹ i po- woln¹ – a swoje trefne interesy prowadzi³ na szersz¹ skalê ni¿ którykolwiek inny przedstawiciel jego rasy. Pewnie skacz¹ ju¿ so- bie do garde³, pomyœla³ Kuat o wspó³pracownikach zmar³ego, a tak¿e jego najbli¿szych krewnych, rzekomo pogr¹¿onych w ¿a³obie. Na pewno walcz¹ teraz o przejêcie kontroli nad jego skomplikowa- nym, przestêpczym dziedzictwem. To dobry czas dla firmy – Kuat mia³ ju¿ w kalendarzu umówione spotkania z najbardziej bezwzglêd- nymi i ambitnymi przedstawicielami huttañskich klanów. Nowe plany zawsze wymagaj¹ nowego uzbrojenia. Myœl o skakaniu do gard³a w przewrotny sposób rozbawi³a Ku- ata. Holonagranie potwierdzi³o to, co dotychczas by³o mu wiadomo

23 o œmierci Jabby. Jedn¹ z niezdarnych, ma³ych r¹czek Hutt przytrzy- mywa³ ³añcuch, którego drugi koniec przymocowany by³ do obro¿y na szyi kobiecej postaci. Stoj¹c tu¿ przy krawêdzi platformy Kuat okiem konesera ocenia³ hojnie ods³oniête wdziêki ksiê¿niczki Leii Organy. Dziêki zamo¿noœci i wp³ywom jego prywatne apartamenty odwiedza³o wiele atrakcyjnych kobiet, nawet z najwy¿szych sfer. Jednak ksiê¿niczka... Zanotowa³ w myœli, by nie przegapiæ ewentualnej okazji po- znania tej kobiety. Gdyby do tego dosz³o, na pewno nie by³by takim idiot¹, ¿eby zostawiaæ jej pod rêk¹ coœ równie niebezpiecz- nego jak ³añcuch. – Nigdy nie podsuwaj wrogowi narzêdzia, którym mo¿e ciê zabi栖 powiedzia³ na g³os Kuat do wizerunku zmar³ego Hutta. Tak naprawdê jednak œmieræ Jabby nie bardzo go w tej chwili obchodzi³a. Nawet obecnoœæ Leii Organy na dworze zmar³ego Hutta nie mia³a w tej chwili wiêkszego znaczenia. Szuka³ w t³umie in- nych twarzy z przesz³oœci. Podszed³ do warsztatu i kilkoma deli- katnymi ruchami pokrête³ projektora puœci³ nagranie wstecz, do momentu, zanim Leia Organa w przebraniu ³owcy nagród przy- prowadzi³a do pa³acu Jabby schwytanego Wookiego. To powinno wystarczyæ, pomyœla³ Kuat, spogl¹daj¹c przez ramiê; uniós³ koñ- cówkê sondy z projektora, ponownie zatrzymuj¹c obraz. Mijaj¹c platformê tronow¹ Jabby, Kuat rozgl¹da³ siê dooko³a i przypatrywa³ cz³onkom jego dworu. Prawdziwa galeria miêdzy- gwiezdnych szumowin i mêtów, od drobnych z³odziejaszków po zawodowych morderców, a nawet gorzej. Huttowie zdawali siê przyci¹gaæ tego rodzaju indywidua w podobny sposób jak ma³e zwierz¹tka futerkowe przyci¹gaj¹ pch³y. W pewnym sensie jednak mo¿na powiedzieæ, ¿e ³¹czy³ je stosunek raczej symbiotyczny ni¿ paso¿ytniczy – unieruchomiony w swoim pa³acu Jabba, gdy rozej- rza³ siê dooko³a, móg³ zobaczyæ istoty rozumne równie zdeprawo- wane jak on sam, a nawet gorsze. Kuat przechadza³ siê powoli pomiêdzy zastyg³ymi postaciami hologramu, szukaj¹c jednej, konkretnej twarzy. A nawet nie tyle twarzy, ile maski. Zatrzyma³ siê przed nieruchomym wizerunkiem kamerdynera Jabby, Biba Fortuny – Twi’lekianina o b³yszcz¹cych oczach i z³oœliwym uœmieszku. Samce z planety Ryloth, nawet z ca³¹ swoj¹ inteligencj¹ i szczególnymi talentami umys³owy- mi umieszczonymi w smuk³ych wyrostkach wyrastaj¹cych z na- giej czaszki i sp³ywaj¹cych na ramiona, nie mia³y w sobie ¿y³ki

24 przedsiêbiorcy, która pozwala³aby im tworzyæ bogactwo, ani te¿ odwagi, by je ukraœæ, mimo ¿e byli niemal równie chciwi jak Hut- towie. Akurat ten osobnik przed laty próbowa³ wœlizn¹æ siê w sze- regi kierownictwa Zak³adów Stoczniowych Kuat, zanim popis wy- j¹tkowej nielojalnoœci nie zamkn¹³ przed nim na zawsze drogi do kariery w koncernie Kuata. Huttowie byli bardziej podatni na po- chlebstwa i wazeliniarstwo – Kuat nie zdziwi³ siê, widz¹c Fortunê w pa³acu Jabby. Nie dostrzeg³ tego, kogo szuka³, póki nie podniós³ wzroku na galeriê, otaczaj¹c¹ holograficzny dwór Jabby. Mam ciê, pomyœla³. Zauwa¿y³ charakterystyczny he³m okrywaj¹cy g³owê Boby Fetta, budz¹cego grozê galaktycznego ³owcy nagród. Fett spogl¹da³ w dó³ na t³ocz¹cych siê poni¿ej dworaków jak jakieœ pierwotne pla- netarne bóstwo, ucieleœniaj¹ce sprawiedliwoœæ zimniejsz¹ ni¿ prze- strzeñ miêdzy gwiazdami. Wokó³ ramion Boby i na jego plecach by³y umocowane liczne przyrz¹dy i narzêdzia, od laserów wokó³ nadgarstków po zminiaturyzowane miotacze ognia – ca³y arsena³ broni, która w jego rêkach stawa³a siê równie precyzyjna jak prób- niki w rêkach Kuata. Kask z ciemn¹ plam¹ wizjera w kszta³cie litery T zakrywa³ oczy ³owcy i ch³odn¹ kalkulacjê, jak¹ ktoœ móg³- by z nich wyczytaæ. Zadowolony, ¿e go odnalaz³, Kuat przeszed³ do ty³u, by przyj- rzeæ siê hologramowi z wiêkszej odleg³oœci. Nawet jako trójwy- miarowy obraz, dwór Jabby wydawa³ siê wydzielaæ miazmaty chci- woœci i brudu, które przyprawi³y Kuata o md³oœci. Wola³ przyjrzeæ siê hologramowi z zewn¹trz, z perspektywy matematycznie czy- stych k¹tów swojego gabinetu. Podszed³ do warsztatu i zmieni³ k¹t ustawienia sondy w obwodach holoprojektora. Nie ogl¹daj¹c siê za siebie poczu³, jak wizerunek Jabby i innych obecnych w pó³- mroku sali tronowej zaczyna siê poruszaæ, odgrywaj¹c swoj¹ prze- brzmia³¹ ju¿ rolê w tym niewielkim wycinku przesz³oœci. Kolejny drobny ruch przy pokrêt³ach holoprojektora wyciszy³ dŸwiêk. Kuat nie musia³ s³uchaæ dudni¹cego g³osu Jabby i okrut- nych œmiechów jego s³ugusów, ¿eby wiedzieæ, co wydarzy³o siê w pa³acu. Jabba zacz¹³ siê tym razem zabawiaæ Twi’lekiank¹; na Ryloth samice by³y znacznie atrakcyjniejsze ni¿ ich odpychaj¹cy partnerzy. Niewolnica by³a ³adna – ubrana w powiewne pantalony tancerka z wyrostkami g³ownymi przyozdobionymi dzwoneczka- mi na wzór czapki b³azna – ale jej delikatna, dzieciêca uroda i wdziêk nie wystarczy³y, by zadowoliæ apetyty Jabby. Na jej twarzy, gdy

25 siada³a po przeciwnej stronie sali tronowej, pojawi³ siê strach, nie- mal panika, jakby dane jej by³o nagle dostrzec swój przysz³y los. Jej koniec rozgrywa³ siê teraz powtórnie na oczach Kuata – Jabba, podryguj¹c cielskiem i otwieraj¹c szeroko oczy z zadowolenia, ci¹- gn¹³ za ³añcuch przymocowany do metalowej obrêczy na szyi Twi’lekianki, przyci¹gaj¹c j¹ coraz bli¿ej platformy tronowej. Biedna dziewczyna musia³a ju¿ kiedyœ widzieæ, jak koñczy³a siê taka za- bawa; piêkne stworzenia by³y na dworze Jabby towarem, którego pozbywano siê lekk¹ rêk¹. Zgodnie z oczekiwaniami Kuata, w ci¹gu kilku nastêpnych chwil przed platform¹ tronow¹ Jabby rozsunê³a siê klapa w pod³o- dze. Kiedy tancerka wpada³a w pu³apkê, ogniwa ³añcucha pêk³y; t³um dworaków zgromadzi³ siê wokó³ brzegów otworu, wyci¹ga- j¹c szyje, by obserwowaæ jej œmieræ w szponach i zêbach rankora, ulubieñca Jabby, zamieszkuj¹cego w ciemnoœci pod sal¹ tronow¹. Kuat znów poczu³ md³oœci, do których do³¹czy³ g³êboki niesmak. Co za marnotrawstwo, pomyœla³. Tancerka by³a piêkna i mog³a siê jeszcze komuœ przydaæ; zniszczenie tak czaruj¹cego stworzenia rozgniewa³o go bardziej ni¿ cokolwiek innego. Zobaczy³ doœæ, przynajmniej na tym poziomie szczegó³owo- œci. Jeœli ten t³usty œlimak nie ¿y³, jak mu doniesiono, nie ¿a³owa³ ju¿ utraty tak dobrego klienta. Zast¹pi¹ go inni, wspinaj¹cy siê po szczeblach huttañskiej hierarchii. Kuat wyci¹gn¹³ rêkê i zatrzyma³ obraz, ¿eby lepiej siê przyjrzeæ obiektowi, który najbardziej go interesowa³. I którego nie by³o ju¿ na hologramie. Ukryte za mask¹ oblicze ³owcy nagród zniknê³o z miejsca, w którym dostrzeg³ je wczeœniej Kuat: z galerii nad œrodkow¹ czêœci¹ sali. Kuat cofn¹³ siê od warsz- tatu i podszed³ do najbli¿szej krawêdzi hologramu. Patrzy³ w górê na wyobra¿enie sklepienia sali, a potem zagl¹da³ w otwory niskich tuneli, rozchodz¹cych siê do innych czêœci pa³acu. Nigdzie jednak nie widzia³ Fetta. Kuat cofn¹³ nagranie do momentu, gdy postaæ ³owcy nagród, z twarz¹ ukryt¹ za mask¹ zbroi, pojawi³a siê na galerii, obserwuj¹c salê w dole. Tym razem nie pozwoli³, aby los twi’lekiañskiej tancer- ki odwróci³ jego uwagê; odtwarzaj¹c nagranie jeszcze raz zobaczy³, ¿e Boba Fett wymkn¹³ siê niezauwa¿ony i wyszed³, zanim jeszcze Jabba zacz¹³ ci¹gn¹æ ³añcuch, by wepchn¹æ dziewczynê w pu³apkê. Ciekawe. Kuat pozwoli³, by nagranie sz³o dalej. Nasz przyja- ciel, pomyœla³, mia³ co innego w planach. Nic dziwnego. Boba Fett

26 nie doszed³by do szczytów swojej profesji, gdyby nie zbudowa³ sie- ci powi¹zanych interesów i informatorów, z których niektórzy – je- œli nie wiêkszoœæ – nie mieli pojêcia o pozosta³ych. Jabba Hutt móg³ byæ doœæ g³upi, by wierzyæ, ¿e p³ac¹c Fettowi hojny ¿o³d, gwaranto- wa³ sobie wy³¹cznoœæ na us³ugi ³owcy nagród. Jeœli tak, to jasno dowodzi³o, ¿e znajdowa³ siê na równi pochy³ej, skoro pozwala³ so- bie na b³êdy, które w koñcu doprowadzi³y do jego œmierci. Obdarzenie ca³kowitym zaufaniem ³owcy nagród zawsze by³o b³êdem. Kuat nie pope³nia³ takich pomy³ek. Kuat przewin¹³ nagranie do przodu. Ani œladu Boby Fetta; ³owca powróci³, ale znacznie póŸniej. Kuat dostrzeg³ go, kiedy unosi³ rusznicê laserow¹, celuj¹c w przebran¹ Leiê Organê, gdy ta uru- chomi³a detonator termiczny, ¿¹daj¹c zap³aty za doprowadzenie pojmanego Wookiego. Potencjalnie zabójcz¹ konfrontacjê uci¹³ gard³owy œmiech Jabby i jego podziw dla przedsiêbiorczego prze- ciwnika; wyp³aci³ nagrodê za Chewbaccê, a Boba Fett opuœci³ broñ. A wiêc wróci³ tam, zastanawia³ siê Kuat, obserwuj¹c nagra- nie. Tajemnicze spotkanie, które zmusi³o Bobê Fetta do opuszcze- nia sali tronowej, nie przeszkodzi³o mu w pe³nieniu obowi¹zków najemnego ochroniarza Jabby. Mo¿na by³o bezpiecznie za³o¿yæ, ¿e doniesienia zebrane przez wydzia³ wywiadowczy Kuata by³y prawdziwe. Opisywa³y œmieræ Jabby na jego barce ¿aglowej, uno- sz¹cej siê na krawêdzi Wielkiej Jamy Carcoona na tatooiñskim Morzu Wydm; wspomina³y równie¿ o obecnoœci Boby Fetta w trak- cie potyczki. Co wiêcej, raporty opisywa³y równie¿ œmieræ Boby Fetta. Kuat chcia³ jednak mieæ na ni¹ dowód. Dzia³anie na podstawie nie po- twierdzonych dowodami informacji by³o jak budowanie maszyny, w której nie przetestowano kluczowego podzespo³u. Maszyny, pomyœla³, która mo¿e zabiæ swojego w³aœciciela, jeœli ulegnie awa- rii. Ktoœ taki jak Boba Fett mia³ niepokoj¹c¹ umiejêtnoœæ utrzymy- wania siê przy ¿yciu; Kuat musia³by zobaczyæ jego œmieræ na w³a- sne oczy, ¿eby w ni¹ uwierzyæ. Spojrza³ na elementy kapsu³y komunikacyjnej i fragmenty jej ob³ej, odbijaj¹cej œwiat³o obudowy, rozrzucone po stole. Niezbêd- ne informacje przyniesie prawdopodobnie nastêpna kapsu³a, która wynurzy siê z nadprzestrzeni, by wejœæ w atmosferê planety Ku- ata. Poszczególne jednostki zosta³y zaprogramowane w taki spo- sób, by przenosiæ tylko fragmenty nagrañ z pa³acu Jabby i pok³adu jego barki ¿aglowej. Zmniejsza³o to niebezpieczeñstwo, ¿e któryœ

27 z potê¿nych wrogów Zak³adów Stoczniowych Kuat przechwyci jednostkê i, jeœli uda mu siê obejœæ zabezpieczenia, dowie siê, co zaprz¹ta g³owê Kuata. I ostatnia rzecz, któr¹ musia³ zrobiæ z wiadomoœci¹. Wyci¹- gn¹³ rêkê w stronê urz¹dzenia i wyj¹³ mikrosondê. Przerwanie ob- wodu zainicjowa³o program samozniszczenia; metal rozgrza³ siê do bia³oœci, skrêcaj¹c siê i zwijaj¹c od ¿aru. Spod sto³u wyskoczy³ przera¿ony felinks, by pomkn¹æ w stronê najdalszego k¹ta gabine- tu. Po kilku sekundach z holoprojektora i jego zawartoœci zosta³a tylko ciemna plama na blacie sto³u roboczego, zastygniêta w poje- dynczy, nieczytelny hieroglif. Treœæ wiadomoœci, która przeby³a tak d³ug¹ drogê, by do nie- go dotrzeæ, spoczywa³a bezpiecznie w pamiêci Kuata. Kiedy na- dejdzie dowód œmierci Boby Fetta, bêdzie móg³ pozwoliæ sobie na wymazanie z niej tych informacji. Dopiero kiedy to bêdzie bez- pieczne, zdecydowa³ Kuat. Nie wczeœniej A jeœli oczekiwany dowód nie nadejdzie... bêdzie musia³ opra- cowaæ nowe plany. Plany zak³adaj¹ce œmieræ wiêcej ni¿ jednej osoby. Obracaj¹ce siê tryby miewaj¹ czêsto okrutnie ostre zêby. Odwróci³ siê od warsztatu i wolno przeszed³ przez pusty gabi- net, szukaj¹c felinksa, ¿eby go podnieœæ, utuliæ i uspokoiæ po por- cji strachu, którego siê przed chwil¹ najad³.

28 R O Z D Z I A £ ! Zajê³o jej to trochê czasu, ale w koñcu go znalaz³a. Po raz drugi. Dziewczyna kucnê³a za jedn¹ ze skalnych formacji wyrastaj¹- cych z piasku Morza Wydm, obserwuj¹c ledwo widoczny otwór wykopany w ja³owej ziemi. BliŸniacze s³oñca stapia³y siê z hory- zontem, ustêpuj¹c przed ch³odem tatooiñskiej nocy. Dziewczyna poprawi³a na ramionach zdobyczn¹ p³achtꠖ oderwany kawa³ pa- lankinu z barki ¿aglowej, poczernia³y od ognia wzd³u¿ jednego z wystrzêpionych brzegów, zesztywnia³y od krwi z drugiego. Deli- katna tkanina, która okrywa³a jej cia³o w pa³acu Jabby, nie zapew- nia³a ochrony przed zimnem. Jej cia³o przebieg³ dreszcz, ale nie ruszy³a siê z miejsca. Czeka³a i patrzy³a. Wiedzia³a, ¿e tamten ³owca nagród – ten, którego zwali Denga- rem – na pewno ma jak¹œ kryjówkê poza pa³acem Jabby. Poza by- ³ym pa³acem Jabby, poprawi³a siê w myœli. Opas³y Hutt, który trzy- ma³ j¹ na ³añcuchu razem z innymi tancerkami, by³ teraz martwy. Ale kiedy jeszcze ¿y³, wiêkszoœæ zbirów i stra¿ników, których za- trudnia³, mia³a swoje kryjówki na skalistym pustkowiu. Mogli tam bezpiecznie z³apaæ parê godzin snu, bez obawy, ¿e w tym czasie inny opryszek – albo i sam Jabba – poder¿nie im gard³o. Na dworze Jabby nie³atwo by³o utrzymaæ siê przy ¿yciu; wiedzia³a o tym lepiej ni¿ ktokolwiek inny. Ale to nie ja umar³am, pomyœla³a z gorzk¹ sa- tysfakcj¹, tylko Jabba dosta³ to na co zas³u¿y³. W s³abn¹cym œwietle wieczoru od³o¿y³a na bok rozmyœlania, zapominaj¹c na chwilê o mœciwej iskierce, która rozgrzewa³a j¹ od

29 œrodka. Daleko w dole dostrzeg³a zbli¿aj¹ce siê dwie sylwetki, na które czeka³a. Dwa roboty medyczne toczy³y siê po piasku. Para równole- g³ych œladów prowadzi³a w kierunku kryjówki wydr¹¿onej w ska- ³ach pustyni. Roboty ucieka³y pewnie z pa³acu Jabby, podobnie jak ona; wszystkie tamtejsze roboty medyczne zosta³y wyposa¿o- ne w ko³a zamiast patykowatych, niezgrabnych nóg, dziêki czemu ³atwiej by³o im siê poruszaæ po pustynnym terenie. Neelah obser- wowa³a je jeszcze przez kilka chwil, po czym opuœci³a swoje schro- nienie i ostro¿nie zesz³a w dó³ przeciwleg³ym zboczem wydmy, tak by roboty jej nie zobaczy³y. – Stójcie! Ani kroku dalej! – Przydyba³a roboty w tej samej chwili, gdy transmitowa³y kod bezpieczeñstwa, odblokowuj¹cy wejœcie do kryjówki; szereg liczb wyœwietla³ siê czerwieni¹ na pa- nelu dostêpu wbudowanym w drzwi z magnetycznie wzmocnionej durastali. – Nie ruszajcie siê! Obiecujê, ¿e nic wam nie zrobiê... jeœli pozostaniecie bez ruchu. – Jesteœ przestraszona? – Wy¿szy z dwóch robotów, podsta- wowy model internistyczny MD5, omiót³ j¹ swoimi skanerami, wpisan¹ w okr¹g wieczornego nieba. – Masz mocno przyspieszo- ne têtno jak na standardow¹ jednostkê ludzk¹. – W pokrytym ciem- n¹ emali¹ czole robota pojawi³a siê w¹ska szczelina, przez któr¹ pobra³ próbkê powietrza. – Ponadto w wydychanym przez ciebie powietrzu zauwa¿am znaczne stê¿enie hormonów wskazuj¹cych na stan wzburzenia emocjonalnego. – Zamknij siê. To kolejne polecenie. – ¯wir zachrzêœci³ pod jej stopami, gdy schodzi³a ku robotom. – Po prostu milcz. – S³ysza³eœ? – Wy¿szy robot skierowa³ swoje wielosoczew- kowe spojrzenie na towarzysza, bia³ego robota farmaceutycznego typu MD3. – Mówi, ¿ebyœmy siê nie odzywali. – Nieuprzejmoœæ. – Robot przyci¹gn¹³ bli¿ej korpusu swoje strzykawki i ramiona podajników. – Przewidywanie problemów. – Wspaniale. – Gniew dodatkowo przyspieszy³ bicie jej ser- ca. – W takim razie nie bêdziecie mogli powiedzieæ, ¿e siê tego nie spodziewaliœcie. – Chwyci³a za monitor funkcji ¿yciowych, stercz¹- cy jak antena nad g³ow¹ wy¿szego robota, i pchnê³a go na ska³ê otaczaj¹c¹ wejœcie do kryjówki, dostatecznie mocno, by zobaczyæ, ¿e diody na przednim panelu wyœwietlacza tañcz¹ jak oszala³e. Ko- lejne szarpniêcie pos³a³o robota w przeciwn¹ stronê, na jego ni¿sze- go towarzysza; ma³y zapiszcza³ przeraŸliwie, trac¹c równowagê,

30 i zwali³ siê na ziemiê, ods³aniaj¹c kó³ka napêdu przymocowane do dolnego pierœcienia cylindrycznego korpusu. – I co wy na to? Zamkniecie siê teraz? – Myœlê, ¿e to doskona³y pomys³. – Wy¿szy robot cofn¹³ siê i rozp³aszczy³ plecami o nadal zamkniêt¹ klapê bezpieczeñstwa. Dziewczyna nerwowo prze³knê³a œlinê. Spróbowa³a uspokoiæ bicie serca i dr¿enie r¹k samym wysi³kiem woli. Do tej pory nie- czêsto musia³a odwo³ywaæ siê do przemocy – o ile wiedzia³a; bo nie pamiêta³a nic ze swojego ¿ycia przed pojawieniem siê w pa³acu Jabby – i nawet taka drobnostka jak wbicie odrobiny rozumu do g³owy dwóch robotów medycznych wystarczy³a, ¿eby j¹ przypra- wiæ o dreszcze. Zacznij siê do tego przyzwyczajaæ, nakaza³a sobie surowo. Ju¿ wczeœniej uœwiadomi³a sobie, ¿e to nie ostatnia strasz- na rzecz, jak¹ bêdzie musia³a zrobiæ w swoim ¿yciu. Ale nie mar- twi³a siê tym; liczy³o siê tylko to, ¿e nadal ¿y³a. Inni w podobnej sytuacji nie mieli tyle szczêœcia. Nadal ¿ywo w niej tkwi³o wspo- mnienie innej tancerki, jak wpada do jamy pod pod³og¹ pa³acu Jabby. To wspomnienie koñczy³o siê krzykiem i obœlinionym war- kotem rankora, ulubieñca Jabby. – Przepraszam, szanowna pani... To j¹ zaskoczy³o. Ani Jabba Hutt, ani nikt na jego dworze nigdy nie zwraca³ siê do niej w taki sposób. – Pani wymaga opieki medycznej. – Wy¿szy robot obni¿y³ do minimum g³oœnoœæ syntezatora mowy. Podobny do rêki modu³ badawczy, ze œwiat³owodow¹ sond¹ umocowan¹ na nadgarstku, wysun¹³ siê niepewnie ku jej policzkowi. – Ta rana wygl¹da bar- dzo powa¿nie... Odepchnê³a rêkê robota, zanim dotkn¹³ brzegów szarpanej rany biegn¹cej przez policzek. – Zagoi siê. – Ale zostanie blizna. – Wy¿szy robot skierowa³ promieñ pod- rêcznej latarki na ranê, pami¹tkê po spotkaniu z pik¹ Gamorreani- na, która rozora³a jej policzek a¿ po szyjê. – Moglibyœmy temu zaradziæ, sprawiæ, ¿e nie bêdzie tak widoczna. – Po co tyle zachodu? – Przez g³owê przelecia³y jej inne wspo- mnienia, równie ma³o przyjemne jak to z jam¹ rankora. Nie wie- dzia³a, jak wygl¹da³o jej ¿ycie wczeœniej, ale w pa³acu Jabby prze- kona³a siê, ¿e uroda bywa niebezpieczna. Przyci¹ga³a do niej lepkie ³apy Jabby i tych z jego podw³adnych, którzy akurat cieszyli siê jego ³ask¹, ale nie wystarcza³a, by j¹ ochroniæ, kiedy znudz¹ go jej wdziêki.