alien231

  • Dokumenty8 931
  • Odsłony458 515
  • Obserwuję283
  • Rozmiar dokumentów21.6 GB
  • Ilość pobrań379 528

45. Michael A. Stackpole - X-Wingi III - Pułapka Krytosa

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

45. Michael A. Stackpole - X-Wingi III - Pułapka Krytosa.pdf

alien231 EBooki S ST. STAR WARS - (SERIA).
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 131 stron)

Michael A. Stackpole Janko5 1 X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 2 Tom III cyklu X-WINGI PUŁAPKA KRYTOSA MICHAEL A. STACKPOLE Przekład KATARZYNA LASZKIEWICZ

Michael A. Stackpole Janko5 3 Tytuł oryginału X-WING III. THE KRYTOS TRAP Redaktor serii ZBIGNIEW FONIAK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta RENATA KUK EWA LUBEREK Ilustracja na okładce PAUL YOULL Skład WYDAWNICTWO AMBER Copyright © 1996 by Lucasfilm, Ltd. & TM. All rights reserved. For the Polish translation Copyright © 2002 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-0220-5 X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 4 Pamięci Patty Vardeman

Michael A. Stackpole Janko5 5 R O Z D Z I A Ł 1 Komandor Wedge Antilles wolałby, żeby uroczystość miała charakter prywatny. Eskadra Łotrów zebrała się w tydzień po tragedii, by uczcić śmierć jednego ze swoich członków. Wedge chciał, by zebranie odbyło się w niewielkim kręgu przyjaciół, którzy mieliby okazję podzielić się wspomnieniami o Corranie Hornie, okazało się to jednak niemożliwe. Corran zginął podczas wyzwalania Coruscant, co uczyniło z niego bohatera wśród bohaterów, i choć sam Corran zapewne wolałby skromną ceremonię, potrzebna była uroczystość spektakularna, by uczcić wielką postać, jaką stał się po śmierci. Gdy Wedge prosił o pozwolenie na urządzenie tej ceremonii, przewidywał, że sprawy nie potoczą się dokładnie tak, jakby sobie tego życzył, nie wiedział jednak, że do tego stopnia wymkną się spod kontroli. Spodziewał się, że wielu dygnitarzy przyj- dzie pod pseudogranitowy kopiec znaczący miejsce, gdzie Corran zginął pod zawalo- nym budynkiem. Spodziewał się nawet widzów, wyglądających z pobliskich okien lub tłoczących się na powietrznych kładkach. W najgorszych wyobrażeniach widział ga- piów obserwujących uroczystość z zawieszonych nad rumowiskiem grawiciężarówek. Jego wyobraźnia nie ogarnęła jednak tego, co wymyślili biurokraci organizujący cere- monię pogrzebową. Z uroczystości zrodzonej z prawdziwego bólu uczynili ceremonię ża- łobną ku czci wszystkich poległych za Nową Republikę. Corran Horn był bohaterem - przy- znawali głośno - ale był też ofiarą, przez co uosabiał wszystkie inne ofiary Imperium. Nie przejmowali się tym, że Corran nie zgodził się, by robić z niego ofiarę. Stał się symbolem - symbolem, którego Nowa Republika desperacko potrzebowała. Podobnym symbolem stała się cała Eskadra Łotrów. Dawniej piloci jednostki ubierali się w pomarańczowe kombinezony, a w miarę jak kurczyły się zapasy - wszel- kie inne barwy, jakie akurat nawinęły im się pod rękę. Corran nosił swój stary korse- kowski kombinezon, czarno-zielono-szary. W hołdzie dla niego tę samą kombinację kolorów wykorzystano przy projektowaniu nowych mundurów eskadry -zielonej kurtki z ciemnoszarymi wyłogami, czarnymi rękawami, nogawkami i lampasem. Na lewym ramieniu i piersi pysznił się półksiężyc Eskadry Łotrów. Ten sam znak powtarzał się na zielonych czapkach z daszkiem, zaprojektowanych przez Kuatianina, przeciwko którym jednak Wedge stanowczo zaprotestował. X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 6 Zmienił się również skład eskadry. Dołączyły do niej Asyr Sei'lar, bothańska pi- lotka, i Inyri Forge, siostra poległej członkini jednostki. Wedge powitałby obie z rado- ścią, tym bardziej że naprawdę odegrały decydującą rolę w misji oswobodzenia Co- ruscant, ale tak naprawdę obie kandydatury narzucono mu ze względów politycznych. Z tego samego powodu do eskadry dołączył Trandoshanin Portha, chociaż nawet nie umiał latać. Utworzono dla niego nieistniejące wcześniej stanowisko specjalisty do spraw bezpieczeństwa. Wszyscy troje otrzymali nominacje z rąk urzędników, by zado- wolić głodne uznania stronnictwa Nowej Republiki, i Wedge był wściekły, że zostali potraktowani tak przedmiotowo. Ceremonia rozrosła się do tego stopnia, że trzeba było wznieść specjalne trybuny, zasłaniające ściany pobliskich budynków, i oznaczyć kolorami poszczególne sektory zajmowane przez publiczność. W wielu punktach umieszczono holokamery, które mia- ły transmitować uroczystość do niezliczonych światów. Mimo uzasadnionych obaw przed wysoce zakaźnym wirusem Krytos, trybuny pękały w szwach. Wedge spojrzał ze swojego miejsca na członków Eskadry Łotrów. Jego ludzie trzymali się nieźle, mimo ostrego słońca i wyjątkowo wysokiej jak na tę porę roku tem- peratury. Po niedawnych deszczach wilgotność powietrza wzrosła tak bardzo, że ubra- nie lepiło się do ciała, a powietrze wydawało się kłaść na zgromadzonych jak nagrzany koc. Ciężkie powietrze tłumiło dźwięki i emocje; Wedge nie mógł się oprzeć wrażeniu, że sama Coruscant okryła się żałobą po śmierci Corrana. Oprócz członków Eskadry Łotrów, na platformie w pobliżu kurhanu stali inni przyjaciele Corrana. Iella Wessiri, szczupła ciemnowłosa kobieta, dawna partnerka Horna z KorSeku, stała obok Mirax Terrik. Mirax, choć była córką osławionego kore- liańskiego przemytnika, zaprzyjaźniła się z Corranem. Od wczesnego dzieciństwa znała Wedge'a, któremu wyznała, tonąc we łzach, że mieli z Corranem wspólnie świętować wyzwolenie Coruscant. Wedge zorientował się, że dziewczyna darzyła Corrana na- prawdę głębokim uczuciem, i serce bolało go na widok jej zastygłej twarzy. Jedyną osobą, której tu brakuje, jest Tycho, pomyślał, marszcząc czoło. Kapitan Tycho Celchu był jednym z najstarszych stażem członków Eskadry Łotrów i pełnił funkcję jej oficera wykonawczego. Potajemnie dołączył do misji na Coruscant na prośbę Wedge'a; bez jego pomocy nie udałoby im się opuścić planetarnych tarcz. Ta akcja była jednym z wielu bohaterskich wyczynów, których dokonał Celchu w służbie Rebelii. Niestety Wywiad Sojuszu zgromadził dowody, które wskazywały na to, że Tycho pracował dla Imperium. Obciążyli go winą nie tylko za śmierć Corrana, ale i za śmierć Brora Jace'a, innego członka Eskadry Łotrów, który zginął na samym początku kampa- nii coruscańskiej. Wedge nie znał wszystkich dowodów, jakie mieli przeciw Tychowi, ale nawet przez sekundę nie wątpił w jego niewinność. Może się jednak okazać, pomy- ślał, że na dłuższą metę jego niewinność będzie bez znaczenia. Choć wyzwolona, Coruscant nie była planetą przyjemną ani spokojną. Okropna epidemia, której sprawcą był wirus Krytos, dziesiątkowała wszystkie poza ludzką rasy planety. W niektórych przypadkach miała tak ostry przebieg, że samo przybycie na planetę wydawało się aktem heroizmu. Bacta, jak zwykle, okazała się skutecznym le- karstwem, ale nawet całe zapasy bacty zgromadzone przez Rebelię nie wystarczyłyby,

Michael A. Stackpole Janko5 7 by wyleczyć wszystkich zainfekowanych. Wybuchła panika, pojawiła się też wrogość wobec ludzi, którzy wyraźnie byli na wirusa całkowicie odporni. Ceremonia pogrzebowa stała się ważnym wydarzeniem, także dlatego, że ludność Coruscant potrzebowała czegoś, co by ją zjednoczyło i pozwoliło choćby na chwilę zapomnieć o cierpieniu. Wśród członków Eskadry Łotrów byli i ludzie, i przedstawicie- le innych ras, co pozwalało podkreślić siłę płynącą z jedności, dzięki której Rebelia zwyciężyła. Obecność przedstawicieli obcych ras przybywających z różnych światów, by wziąć udział w uroczystości żałobnej ku czci człowieka, który za nich zginął, stano- wiła wyraz uznania dla roli ludzkich członków Rebelii. Mówcy nawoływali swoich pobratymców, by wspólnie pracowali, budując przyszłość, która byłaby godna ofiary poniesionej przez Corrana i jemu podobnych. Ich mowy osiągały poziom filozoficzny czy zgoła metafizyczny, byle tylko ukoić niepokoje i obawy obywateli. Było to niewątpliwie szlachetne przesłanie, ale Wedge czuł, że nie takie słowa powinny paść nad grobem Corrana. Obciągnął rękawy munduru, gdy bothański podofi- cer protokolarny przywołał go gestem. Wedge wstąpił na podium i mało brakowało, a wsparłby się ciężko o mównicę. Poczuł ciężar lat walki, wielu pożegnań z przyjaciółmi i towarzyszami, ale nie poddał się znużeniu. Był dumny ze swoich ludzi i z przyjaźni z Corranem, co pozwoliło mu trzymać się prosto. Przebiegł wzrokiem po twarzach zgromadzonych, a potem spojrzał na wzgórek z pseudogranitu. - Corran Horn nie spoczywa w swoim grobie w spokoju - zaczął i przerwał na dłuższą chwilę, pozwalając, by cisza przypomniała wszystkim o prawdziwym powodzie uroczystości. - Corran Horn był spokojny tylko wtedy, gdy walczył. Nie spoczywa w spokoju, bo czeka nas jeszcze długa walka. Zajęliśmy Coruscant, ale każdy, kto uważa, że oznacza to koniec Imperium, jest w błędzie. Tak samo mylił się Wielki Moff Tarkin, sądząc, że zagłada Alderaana oznacza koniec Rebelii. Wedge podniósł głowę. - Corran Horn nie był człowiekiem, który by się poddawał, nawet w sytuacji, gdy pozornie nie miał szans. Nieraz podejmował zadania polegające na wyeliminowaniu zagrożeń, jakie stały przed jego eskadrą i przed całą Rebelią. Nie dbając o własne bez- pieczeństwo, stawiał czoło przeważającym oddziałom wroga i siłą woli, ducha i odwagi wygrywał nierówną walkę. Tu, na Coruscant, poleciał w środek burzy, która szalała nad planetą, ryzykując życiem, by wyzwolić ten świat. Był niepokonany, bo nie dopuszczał do siebie myśli o porażce. My wszyscy, którzy go znaliśmy, zachowamy w sercach dziesiątki przykładów jego odwagi i troski o innych, ale także zapamiętamy umiejęt- ność dostrzeżenia własnej pomyłki i naprawienia błędu. Nie był ideałem, tylko mężczy- zną, który starał się wspiąć na szczyty swoich możliwości. I czuł dumę z tego, że jest wśród najlepszych, nie marnował energii na czcze przechwałki. Znajdował sobie coraz to nowe cele i uparcie do nich dążył. Komandor wskazał głową na kopiec gruzu. - Teraz jednak Corran nie żyje. Nikt nie podjął ciężarów, które na nim spoczywa- ły. Nikt nie podjął odpowiedzialności, którą dźwigał na swoich barkach. Nikt nie stanie się dla nas takim przykładem. Ponieśliśmy tragiczną stratę, ale znacznie większą trage- X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 8 dią byłoby, gdybyśmy zapamiętali go jako bezimiennego bohatera rozsypującego się w proch pod tym kurhanem. Corran był bojownikiem, jakim każdy z nas powinien się stać. Ciężar, który brał na siebie, mógłby zgnieść niejednego, ale każdy z nas może udźwignąć choć część tej odpowiedzialności i dzielić ją z wszystkimi. Inni przede mną mówili o budowaniu przyszłości, która byłaby godna ofiary Corrana i tych, którzy po- legli w walce przeciw Imperium, ale faktem jest, że zanim zaczniemy budować, czeka nas jeszcze długa walka. Musimy walczyć z niecierpliwością, jaką budzi w nas tempo zmian, sprawiając, że z nostalgią spoglądamy wstecz na czasy Imperium. To prawda, było wtedy może trochę więcej jedzenia. To prawda, rzadziej zdarzały się awarie prądu. To prawda, nie musieliście patrzeć na nieszczęścia innych - ale jakim kosztem? Z bez- pieczeństwem, jakim się cieszyliście, łączył się lodowaty strach ściskający wam wnętrzności za każdym razem, gdy widzieliście szturmowca idącego w waszą stronę. Wraz z wyzwoleniem Coruscant ten strach zniknął, ale jeśli zapomnicie, że kiedyś ist- niał i uznacie, że sprawy nie wyglądały tak źle pod rządami Imperatora, utorujecie temu strachowi drogę powrotną. Rozłożył ręce, jakby chciał objąć osoby zebrane wokół pomnika. - Musicie zrobić to, co robił Corran: walczyć ze wszystkim, co sprawia, że Imperium czuje się wygodnie i bezpiecznie; ze wszystkim, co daje mu szanse na umocnienie się. Jeśli wybierzecie zamiast czujności samozadowolenie, zamiast wolności bezpieczeństwo, za- miast przyszłości bez strachu wygodę, będziecie odpowiedzialni za ponowne przekształce- nie galaktyki w miejsce, w którym ludzie tacy jak Corran muszą walczyć, ciągle walczyć, by w końcu paść ofiarą zła. Wybór ostatecznie należy do was. Corran Horn nie będzie spo- kojnie spoczywał w grobie, póki w galaktyce potrzebna będzie walka. Zrobił wszystko, co w jego mocy, by pobić Imperium; teraz do was należy podjęcie jego dzieła. Jeśli Corran kiedykolwiek zazna spokoju, stanie się to wtedy, gdy wy wszyscy go zaznacie. A to jest celem, za który warto walczyć. Wszyscy o tym wiemy. Wedge zszedł z mównicy i wycofał się przy wtórze grzecznościowych oklasków. W głębi serca miał nadzieję, że jego słowa kogoś zainspirowały, ale zebrani wokół pomnika byli dygnitarzami i urzędnikami światów rozsianych po całej galaktyce lub politykami, których celem było ukształtowanie przyszłości, o której mówili poprzedni mówcy. Pragnęli stabilizacji i porządku, który mógłby stać się fundamentem ich bu- dowli. Słowa komandora, przypominające każdemu, że walka ciągle trwa, podważały ich wysiłki. Musieli bić brawo ze względu na sytuację i pozycję Wedge'a, ale nie miał wątpliwości, że większość z nich uważa go za naiwnego politycznie żołnierza, którego najlepiej wykorzystać jako bohatera, żeby wiwatować na jego cześć lub podeprzeć ten czy inny program polityczny jego holozdjęciem. Mógł tylko mieć nadzieję, że inni słuchający jego słów wezmą je sobie do serca. Politycy potrzebowali stabilności, którą forsowali, ignorując panujący chaos i łatając go naprędce doraźnymi środkami. Obywatele Nowej Republiki uznaliby zapewne swoich polityków za równie odległych od rzeczywistości jak ich imperialni poprzednicy. Tyle że dzięki niedawno wywalczonej wolności, mogli powiedzieć, co o nich sądzą, mogli też zaprotestować, jeśli sprawy nie dość szybko potoczą się w kierunku, którego by sobie życzyli.

Michael A. Stackpole Janko5 9 Rebelia wewnątrz Rebelii, pomyślał Wedge, doprowadziłaby albo do anarchii, al- bo do powrotu Imperium. I jedno, i drugie byłoby katastrofą. Walka o postęp i przeciw- stawianie się wstecznym siłom były jedynym sposobem zagwarantowania, że Nowa Republika będzie miała szansę rozkwitnąć. Wedge bardzo pragnął, by tak się stało i miał nadzieję, że politycy zdołają wznieść się ponad pokusy zagarnięcia jak najwięk- szej władzy dla siebie. I że potrwa to dostatecznie długo, by skutecznie zaprowadzić autentyczną stabilizację i nadzieję na lepszą przyszłość. Nad grobem honorowy strażnik uniósł sztandar eskadry, cofnął się i zasalutował. Oznaczało to koniec ceremonii i zgromadzeni zaczęli się rozchodzić. Bothanin o kre- mowej sierści i fiołkowych oczach podszedł do miejsca, w którym stał Wedge i skłonił się z wdziękiem. - Bardzo pan wymowny, komandorze Antilles - powiedział Borsk Fey'lya i poma- chał dłonią odchodzącym tłumom. - Nie wątpię, że pańskie wystąpienie poruszyło wie- le serc. Wedge uniósł brew. - Ale nie pańskie, panie radny Fey'lya? Bothanin roześmiał się szczekliwie. - Gdybym ja był tak podatny na wpływy, łatwo dałbym się przekonać do popiera- nia najrozmaitszych bzdur. - Na przykład procesu Tycha Celchu? Sierść Fey'lyi zafalowała i nastroszyła się na karku. - Cóż, dałbym się wtedy przekonać, że taki proces nie jest konieczny. - Przygładził sierść prawą dłonią. - Admirał Ackbar nie przekonał pana, by zaniechać wnoszenia przed Radę Tymczasową petycji w tej sprawie? - Nie. - Wedge skrzyżował ramiona na piersi. - Ale prawdopodobnie zdążył pan już przeforsować wniosek, by rada odmówiła mi prawa do tego wystąpienia. Odrzucić petycję człowieka, który wyzwolił Coruscant? - Bothanin zmrużył fioletowe oczy. - Zapuszcza się pan na tereny, gdzie ja jestem mistrzem, komandorze. Sądziłem, że jest pan dostatecznie mądry, by to dostrzec. Pańska petycja nie odniesie skutku. Nie może odnieść skutku. Kapitan Celchu będzie sądzony za zdradę i zabójstwo. - Nawet jeśli jest niewinny? - A jest? - Tak. - To właśnie ma ustalić sąd wojenny. - Fey'lya uśmiechnął się zimno do Wedge'a. - Mogę panu coś zasugerować, komandorze? - Słucham. - Niech pan nie marnuje swojej elokwencji na Radę Tymczasową. Niech pan ją oszczędza na potem. I gromadzi. - Bothanin błysnął zębami w drapieżnym uśmiechu. - Przyda się panu przed trybunałem, który będzie sądził kapitana Celchu. Oczywiście nie zdoła pan doprowadzić do jego uwolnienia... nikt nie jest aż tak skuteczny, ale może wywalczy pan dla niego odrobinę łaski, gdy przyjdzie czas ogłosić wyrok. X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 10 R O Z D Z I A Ł 2 W swoim apartamencie na szczycie wieżowca, z dala od powierzchni Centrum Imperialnego, Kirtan Loor pozwolił sobie na uśmiech. Tutaj, na samej iglicy, jego je- dynymi towarzyszami były jastrzębionietoperze, bezpieczne na swoich ocienionych grzędach, i agenci specjalnej komórki wywiadu, groźni mimo braku pancerzy sztur- mowców. Loor czuł się wśród nich samotny i wyobcowany, ale było to naturalną kon- sekwencją jego przewagi. Z wierzchołka świata mógł ogarnąć wzrokiem wszystko to, czym miał władać i dowodzić. I to, co mam zniszczyć, pomyślał. Ysanna Isard powierzyła mu zadanie utworzenia Frontu Kontr rebelii Palpatine'a i dowodzenia nim. Wiedział, że nie spodziewała się po nim wielkich sukcesów. Dostał do dyspozycji znaczne środki, dzięki którym mógł zakłócić funkcjonowanie Nowej Republiki, mógł też spowolnić proces zajmowania przez Rebeliantów Coruscant i prze- szkodzić im w opanowaniu mechanizmów galaktycznej administracji. Miał sprawiać problemy - drobne, ale dokuczliwe; to poleciła mu Ysanna Isard. Kirtan Loor wiedział, że musi osiągnąć więcej. Lata temu, gdy zaczynał pracę im- perialnego oficera łącznikowego w Służbie Ochrony Korelii, nawet nie marzył, że mógłby zajść tak daleko i wziąć udział w tak ważnej rozgrywce. Mimo to zawsze był ambitny, a przy tym bardzo pewny siebie i własnych umiejętności. Najmocniejszą jego stroną była doskonała pamięć, w której potrafił zmagazynować olbrzymią ilość faktów, nawet tych najmniej znanych. Pamiętał wszystko, co kiedykolwiek zobaczył, przeczytał lub usłyszał, i ta umiejętność dawała mu ogromną przewagę nad przestępcami i urzęd- nikami, z którymi miał do czynienia. Poleganie na pamięci było jednak również jego słabością. Jego niezwykłe osią- gnięcia w przypominaniu sobie wszelkich faktów zdumiewały jego wrogów i dawały im pewność, że Loor przetrawił informacje, które posiadał, i wyciągnął z nich logiczne wnioski. Przekonani, że wiedział już to, co -jak sądzili - znane było dotąd tylko im, mówili mu wszystko to, czego sam się jeszcze nie domyślił. Dzięki temu Loor nie mu- siał się przemęczać dedukowaniem, więc jego umiejętność logicznego rozumowania uległa stopniowo atrofii.

Michael A. Stackpole Janko5 11 Kiedy Ysanna Isard wezwała go do Centrum Imperialnego, jasno dała mu do zro- zumienia, że jeśli Loor chce żyć, musi nauczyć się myśleć, a nie wyłącznie gromadzić informacje. Pod jej kierunkiem -a jako nauczycielka rekompensowała surowością krót- ki okres nauki -przeszedł ciężką szkołę, ale nadrobił braki w umiejętności logicznego myślenia. W momencie odlotu z Centrum Imperialnego Isard była już przekonana, że Loor potrafi samodzielnie niepokoić Rebeliantów i utrudniać im życie. Przede wszystkim jednak sam Loor doszedł do przekonania, że będzie mógł zre- alizować wszystko, czego od niego oczekiwała, a nawet więcej. Ze swojego punktu widokowego Loor widział w oddali grupkę dygnitarzy i żałob- ników zebranych na pogrzebie Corrana Horna. Choć nienawidził ich za polityczne przekonania, łączył się z nimi w żalu po śmierci Corrana. Horn był jego fatum, jego przeznaczeniem. Nienawidzili się serdecznie na Korelii, a potem Loor poświęcił półtora roku życia na ściganie Corrana po jego ucieczce z rodzinnej planety. Pościg musiał się skończyć, gdy Ysanna Isard sprowadziła Loora do Centrum Imperialnego, ale miał nadzieję, że na Coruscant będzie mógł dalej prowadzić swoją prywatną małą wojnę z Hornem. Śmierć Corrana uczyniła bardzo niewielki wyłom w szeregu wrogów, których Lo- or miał na Coruscant. Najważniejszym z nich był generał Airen Cracken, dyrektor Wywiadu Sojuszu. W końcu to właśnie siatka szpiegów i agentów Crackena umożliwi- ła Rebeliantom podbój imperialnej stolicy, a zastosowane przez niego środki bezpie- czeństwa zapewniły kontrwywiadowi Imperium zajęcie na cale lata. Cracken -albo Karakan, jak mówili o nim niektórzy ludzie Loora - był bardzo trudnym przeciwnikiem. Loor wiedział, że ma jeszcze innych wrogów, którzy będą go ścigać w ramach prywatnej wendety. Cała Eskadra Łotrów, od Antillesa do najświeższych rekrutów, z przyjemnością wytropiłaby go i zabiła - nie wyłączając szpiega w ich własnym gronie, dla którego Loor stanowił poważne zagrożenie. Choćby nawet nie obwiniali bezpośred- nio Loora za śmierć Corrana, to wiedzieli, że Horn go nienawidził, a więc uważali, że jest im coś winien i z chęcią domagaliby się spłaty długu. Iella Wessiri była ostatnim z członków personelu KorSeku, na których Loor polo- wał, a jej obecność w Centrum Imperialnym pozwoliła mu na chwilę oddechu. Iella nigdy nie dorównywała Hornowi nieustępliwością w tropieniu przestępców, ale -jak wydawało się Loorowi - tylko dlatego, że była bardziej od niego dokładna. Podczas gdy Corran podczas śledztwa parł przed siebie jak burza, Iella zbierała wszystkie najdrob- niejsze poszlaki i subtelnością osiągała to, co Corran Horn siłą przebicia. W grze cieni, w której uczestniczył Loor, oznaczało to, że łatwo może przeoczyć jej nadejście, co czyniło z niej bardzo niebezpiecznego przeciwnika. Loor cofnął się od okna i przyjrzał holograficznemu obrazowi postaci zgromadzo- nych na dole. Transmisję z uroczystości przekazywano na całą planetę, a retransmisje miały później dotrzeć na liczne światy rozsiane po całej galaktyce. Kirtan Loor obser- wował, jak Borsk Fey'lya i Wedge Antilles rozmawiają ze sobą przez chwilę, by na- stępnie rozdzielić się i odejść w przeciwne strony. Postaci wyglądały bardziej jak za- bawki niż jak żywi ludzie. Kirtanowi łatwo było wyobrazić sobie siebie jako boską- X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 12 nie, raczej imperialną istotę, która z wyżyn swojej egzystencji raczyła spojrzeć na krzą- taninę robaków. Podniósł ze stołu pilota i włączył. Kilka małych lampek zamigotało na powierzch- ni ciemnego prostokąta, który trzymał w lewej dłoni, a po chwili czerwony przycisk na środku rozjarzył się niemal dobrotliwie. Kciuk Loora zawisł nad przyciskiem. Agent uśmiechnął się, ale opanował pokusę i delikatnie odłożył urządzenie na stół. Jeszcze rok temu bez wahania wcisnąłby guzik, detonując materiały wybuchowe, które jego ludzie rozmieścili wokół miejsca pogrzebu. Jednym niedbałym gestem roz- pętałby ogień i ból, zmiatając z powierzchni planety elitę zdradzieckich urzędników i eliminując całą Eskadrę Łotrów. Wiedział, że każdy z podległych mu agentów, gdyby tylko otrzymał taką szansę, zdetonowałby ładunki z nergonem 14, podobnie jak zrobi- łaby to większość dowódców wojsk nadal służących Imperium. Ale Loor nie zrobił tego. Isard wielokrotnie uświadamiała mu, że zanim będzie można odbudować Imperium, Rebelia musi umrzeć. Zwróciła mu uwagę na fakt, że przez swoją obsesję na punkcie wytępienia rycerzy Jedi Imperator przywykł uważać resztę Rebelii za mniej poważne zagrożenie, a jednak Rebelia przetrwała i rycerzy Jedi, i Imperatora. Tylko niszcząc Rebelię będzie można odbudować władzę Imperium nad galaktyką. A zlikwidowanie Rebelii wymagało metod subtelniej szych niż wysadzanie w powietrze trybun i planet; należało użyć wibroostrza tam, gdzie nie poradziła sobie Gwiazda Śmierci. Eskadra Łotrów nie mogła zginąć, ponieważ była niezbędnym uczestnikiem pu- blicznego spektaklu, jakim miał się stać proces Tycha Celchu. Generał Cracken zdobył liczne dowody wskazujące na winę Celchu, a Loor z rozkoszą ułatwiał oficerom do- chodzeniowym Crackena dotarcie do kolejnych. Dowody były bardzo obciążające, ale tak ewidentnie wątpliwe, że członkowie Eskadry Łotrów - z których wszyscy na takim czy innym etapie zadeklarowali wiarę w niewinność Celchu - z pewnością zakwestio- nują je jako fałszywe. Spowoduje to wzrost napięcia pomiędzy zdobywcami Centrum Imperialnego a politykami, którzy tak skwapliwie pojawili się na planecie po tym, jak piloci ją zajęli, ryzykując życiem. Jeśli bohaterowie Rebelii zwątpią w rząd Nowej Republiki i podważą jego kompetencje, to jak obywatele Nowej Republiki mają im zaufać? Wirus Krytos jeszcze bardziej komplikował sprawy. Stworzony przez naukowców Imperium nadzorowanych przez Loora, zabijał nieludzi w wyjątkowo perfidny sposób. Mniej więcej trzy tygodnie od zainfekowania następował ostatni, śmiertelny etap cho- roby. Przez ten czas wirus rozmnażał się w zastraszającym tempie, doprowadzając do rozpadu jedną po drugiej kolejne komórki organizmu. Ofiary słabły, zapadały się w sobie, a ze wszystkich porów i otworów ciała zaczynała sączyć się krew. Wydzielina była wysoce zaraźliwa, i chociaż bacta mogła powstrzymać rozwój choroby, a w odpo- wiednich ilościach nawet ją wyleczyć, Rebelianci nie mogli zdobyć dostatecznie dużo leczniczej substancji, by móc wykurować wszystkie przypadki zachorowań na Co- ruscant. Cena bacty momentalnie podskoczyła w górę, a zapasy się skurczyły. Ludzie za- częli gromadzić bactę, a pogłoski, że zaraza może zaatakować ludzką populację, wywo-

Michael A. Stackpole Janko5 13 ływały fale paniki. Niektóre planety już wprowadziły kwarantannę dla statków przyby- wających z Centrum Imperialnego, szkodząc słabej gospodarce Nowej Republiki i podważając jej autorytet. Na niewiele się zdawały wysiłki urzędników rasy ludzkiej, tłumaczących, jakie środki ostrożności podjęli przeciwko zarazie; skoro sami byli na nią uodpornieni, podsycało to tylko resentymenty pomiędzy ludzką populacją Nowej Republiki a innymi gatunkami istot. Loor zaśmiał się cicho. Miał dość rozumu, by zawczasu zgromadzić spory zapas bacty, którą teraz powoli wyprzedawał. W ten sposób przyciśnięci do muru Rebelianci zapewniali finansowanie organizacji, której celem było doprowadzenie do ich zagłady. Ironia tego faktu wystarczyła, by stłumić ciągły strach Loora przed wykryciem i poj- maniem. Nie miał wątpliwości, że wpadka oznaczałaby jego śmierć, nie pozwolił jednak, by ta perspektywa go dręczyła. Możliwość wykorzystania taktyki Rebeliantów przeciwko nim samym uznał za absolutnie uzasadnioną i sprawiedliwą. Niech odczują ten sam strach i frustrację, która była udziałem Imperium od momentu pojawienia się Rebelii. Będzie ich atakował z ukrycia, uderzając wybrane dowolnie cele. Jego zemsta nie bę- dzie uderzać w jakąś określoną kategorię, dzięki czemu nikt nie będzie mógł czuć się bezpieczny. Wiedział, że jego działania zostaną uznane za przejaw prymitywnego terroryzmu, Loor jednak uważał, że nie ma w nich nic prymitywnego. Dziś zniszczy trybuny wokół pomnika, i to wtedy, gdy już będą niemal puste; wszyscy ci, którzy zdążyli wcześniej je opuścić, odetchną z ulgą, że nie zginęli w wybuchu. Wszyscy też jednak uznają, że zbieranie się w miejscach publicznych może stanowić zagrożenie. A jeśli jutro zaataku- je ośrodek terapii i dystrybucji bacty, obywatele będą musieli wybierać pomiędzy groź- bą zarażenia się wirusem a niebezpieczeństwem utraty życia w zamachu. Nawet wybierając cele o znikomym znaczeniu militarnym, mógł doprowadzić do wrzenia; ludność niewątpliwie zacznie domagać się od wojskowych podjęcia jakiejś akcji. Jeśli gniew społeczeństwa skupi się na tym czy innym polityku, Loor weźmie go na muszkę, dając obywatelom poczucie władzy. Pozwoli, by ich niezadowolenie decy- dowało o tym, kogo wybierze na ofiarę, podobnie jak wybór miejsc do zaatakowania nada kierunek ich obawom. Wytworzy się rodzaj śmiercionośnej symbiozy: Loor stanie się jednocześnie koszmarem i dobroczyńcą mieszkańców, oni zaś będą zarazem jego ofiarami i poplecznikami. Stanie się nieuchwytnym złem, którym będą chcieli kiero- wać, obawiając się jednocześnie, by nie zwrócić jego uwagi na siebie. Przedtem stał po stronie ludzi, którzy próbowali powstrzymać antyrządowe siły, więc doskonale rozumiał, jakich przysporzy kłopotów nowym władzom. Nie obchodzi- ło go, że Nowa Republika nigdy nie podejmowała akcji typowo terrorystycznych. Jej celem było zbudowanie nowego społeczeństwa, jego-zniszczenie wszystkiego, co udało się stworzyć. Chciał doprowadzić do anarchii, która spowoduje, że ludzie zaczną szu- kać przywództwa i silnej władzy. Wtedy jego misja się zakończy, otwierając drogę do restytucji władzy Imperium. Ponownie sięgnął po pilota i podszedł do okna. Na dole, wokół pomnika, widział drobne kolorowe plamki - przechodniów podążających w swoich sprawach we wszyst- X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 14 kich kierunkach. Spojrzał na holograficzne sylwetki poruszające się nad holostolikiem i zorientował się, że wśród zgromadzonych nie ma już żadnych dygnitarzy. Przyjrzał się jednej z kobiet, odczekał, aż wyjdzie poza promień eksplozji, a następnie wcisnął kla- wisz. Seria eksplozji targnęła miejscami ceremonii. Południowa trybuna zachwiała się i runęła w otchłanie Centrum Imperialnego. Ci, którzy jeszcze siedzieli na swoich miej- scach, pospadali jak kolorowe konfetti. Ktoś zdołał przytrzymać się krawędzi platformy obok płyty nagrobka i wdrapać się na nią, ale kolejny wybuch zrzucił go w przepaść, z której usiłował się uratować. Kolejne eksplozje poskręcały metal i roztrzaskały transpastalowe okna w pobli- skich budynkach. Trybuny oparły się o okoliczne budynki jak rozgniecione metalowe insekty z jęczącymi ludźmi uczepionymi kurczowo ich członków. Kurz stopniowo opadł, ukazując wokół płyty nagrobka poszarpany krąg z ferrobetonu, którego olbrzy- mie kawały wisiały niebezpiecznie, uczepione na nielicznych przyporach. Loor poczuł, że i jego wieżowiec zatrząsł się pod naporem fali uderzeniowej. Ja- strzębionietoperze zatrzepotały czarnymi skrzydłami, by utrzymać równowagę, ale i tak spadły ze swoich grzęd. Wirując powoli, opuściły się po spirali w dół, ku miejscu wy- buchu. Loor znał te stworzenia na tyle dobrze, by wiedzieć, że skierują się do spowo- dowanych przez wybuchy wyrw w budynkach, by poszukać ukrytych tam granitośli- maków, ale jeśli nic nie znajdą, zadowolą się poszarpanymi ciałami ofiar wybuchu. - Miłego polowania - mruknął. - Najedzcie się do syta. Zanim skończę swoją mi- sję, nieraz dostarczę wam zdobyczy. Pożywicie się ciałami moich wrogów. Na plane- cie, którą oni nazywają własną, będziemy ucztować nad ich śmiercią.

Michael A. Stackpole Janko5 15 R O Z D Z I A Ł 3 Wedge miał wrażenie, że nastroje Rady Tymczasowej są równie ponure jak po- mieszczenie, w którym się zebrała, i równie kwaśne jak woń bacty unosząca się w po- wietrzu. Pogrążony w półmroku pokój był niegdyś częścią senatorskiego apartamentu Mon Mothmy, który uważała za dom, zanim Rebelia i rola, którą pełniła w jej wła- dzach, zmusiły ją do zejścia do podziemia. Imperialni agenci pomalowali ściany na kolor jaskrawej czerwieni i imperialnej purpury, obramowując wszystko złoto-zielonym szlakiem, ale przyćmione światła tłumiły nieco jaskrawość barw. Chęć ukrycia imperialnego wystroju wnętrza nie była jedyną przyczyną półmroku na sali. Sian Tew, przedstawiciel Sullusty w Radzie Tymczasowej, miał kontakt z wiru- sem Krytos. Choć nic nie wskazywało, by zaraził się chorobą, przeszedł profilaktyczną kurację bactą, której skutkiem ubocznym była wrażliwość na światło. Rada ze względu na niego poleciła przygasić światła, a ze względu na pozostałych członków ras innych niż ludzka - rozpylić w powietrzu mgiełkę bacty, by zapobiec ewentualnemu ich zara- żeniu. Podwyższona wilgotność przeszkadzała wszystkim z wyjątkiem może admirała Ackbara; on też nie wyglądał na zadowolonego, choć z innych powodów. Głównie dlatego, że ja tu jestem, pomyślał Wedge. Wiedział, że jego petycja jest skazana na porażkę - Borsk Fey'lya powiedział mu to wprost na ceremonii pogrzebo- wej, a kilku innych radnych, między innymi księżniczka Leia Organa i sam Ackbar, powtórzyło to samo w dwa dni później. Wedge wiedział, że jedynym powodem, dla którego dano mu szansę zwrócenia się do rady, była jego pozycja wyzwoliciela Co- ruscant. Rada poleciła ustawić trzy stoły w rozchyloną podkowę. Mon Mothma zajęła miejsce w środku, po bokach mając księżniczkę Leię i Koreliankę Doman Beruss. Ack- bar i Fey'lya usiedli na skrajnych miejscach poprzecznych stolików, Wedge'owi pozo- stało więc jedynie stanąć pośrodku, na wprost rady, jakby miał być przez nią sądzony. To właśnie spotka Tycha, pomyślał, jeśli dziś mi się nie uda; nie mogę do tego do- puścić. Mon Mothma skłoniła głowę w jego stronę. - Nie muszę przedstawiać nikomu człowieka, który wcześniej już stawał przed na- szą radą i który odegrał tak niezwykle ważną rolę w sukcesach Nowej Republiki. Ko- X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 16 mandor Antilles być może zechce omówić z nami wysoce poufne materiały, więc nasze dzisiejsze spotkanie uznaję za oficjalne posiedzenie Rady Tymczasowej. Wszystko, co zostanie tu dziś powiedziane, jest ściśle tajne, a ujawnienie tych informacji zostanie ukarane. - Jesteśmy odważną cywilizacją, skoro chcemy sądzić, zanim się zorganizuje są- downictwo! - odezwała się Doman Beruss. Nawet Mon Mothma się uśmiechnęła, słysząc tę uwagę, ale po chwili jej twarz przybrała z powrotem wyraz powagi. - Proszę, komandorze, niech pan mówi. Wedge wziął głęboki oddech i zaczął: - Staję tu dziś przed państwem, by prosić, abyście zapobiegli rażącej niesprawie- dliwości. Kapitan Tycho Celchu został aresztowany i ma być sądzony pod zarzutem zdrady i zabójstwa. Dowody, jakie przeciwko niemu zgromadzono, są- o ile mi wiado- mo - wyłącznie poszlakami, słabszymi, niż obrona pozostawiona tu przez Ysannę Isard. Tycho jest bohaterem Rebelii. Gdyby nie jego czyny, nie byłoby nas dziś tutaj, a ja sam byłbym martwy. Oskarża się Tycha o zamordowanie człowieka, któremu wcześniej kilkakrotnie ocalił życie. Po co miałby to robić, gdyby pragnął jego śmierci? Tycho jest niewinny, a stawianie go przed sądem po tym wszystkim, co przeszedł, byłoby okru- cieństwem na miarę Imperium. Mon Mothma pokiwała głową. - Doceniam pańską szczerość, komandorze, i nie wątpię, że wierzy pan w to, co pan nam powiedział. Zanim podejmiemy jakąkolwiek decyzję, powinniśmy dokładniej zapoznać się z sytuacją. - Wskazała na zielonookiego mężczyznę, którego rude niegdyś włosy niemal całkowicie osiwiały. - Proszę, generale Cracken, by zapoznał pan nas ze wszystkim, czego dowiedział się pan o kapitanie Celchu. Cracken podszedł do Wedge'a. - Mam nadzieję, że komandor Antilles mi wybaczy, ale nie mogę zgodzić się z nim we wszystkich punktach. Niektóre z informacji uzyskaliśmy całkiem niedawno, a ponieważ okoliczności naszego śledztwa są dość specyficzne, nie miałem dotąd okazji, by przedstawić je komandorowi. Wedge zniżył głos do szeptu. - Sprytna zasadzka. - Zapewniam pana, że nie to było moim zamiarem, komandorze. -Cracken od- chrząknął. - Tycho Celchu pochodzi z Alderaana. Ukończył Imperialną Akademię Ma- rynarki i został pilotem myśliwca TIE. Gdy jego ojczysta planeta uległa zniszczeniu - czego kapitan Celchu na nieszczęście był świadkiem, bo rozmawiał właśnie z rodziną za pośrednictwem HoloNetu - zdezerterował i przyłączył się do Rebelii. Stało się to tuż po naszej ewakuacji z Yavina Cztery. Wyróżnił się podczas obrony Hoth i towarzyszył komandorowi Antillesowi podczas ataku na Gwiazdę Śmierci pod Endorem. Jest jed- nym z garstki pilotów, którzy wlecieli do wnętrza Gwiazdy Śmierci i zdołali z niej uciec. Niecałe dwa lata temu kapitan Celchu zgłosił się na ochotnika do tajnej misji zwiadowczej na Coruscant. W drodze powrotnej został schwytany przez ludzi Ysanny Isard i odesłany do jej więzienia na Lusankyi. Niewiele o nim wiadomo poza tym, że

Michael A. Stackpole Janko5 17 więźniów poddaje się tam praniu mózgów, po którym stają się imperialnymi agentami i popełniają najokropniejsze zbrodnie, gdy zażąda tego od nich Isard. Tycho jest wyjąt- kiem wśród osób, które przebywały na Lusankyi, ponieważ zachował pewne wspo- mnienia z tego pobytu. Do tej pory byli więźniowie ujawniali swoje powiązania z tym miejscem dopiero po tym, jak zostali uaktywnieni, wyrządzili szkodę i zostali ujęci przez nasze siły. Wedge potrząsnął głową. - Generał Cracken nie będzie miał mi chyba za złe, jeśli przypomnę, że Tycho nie uciekł z Lusankyi. Isard przeniosła go do kolonii karnej na Akriftar, i to stamtąd uciekł i powrócił do nas. - Dziękuję, komandorze, właśnie do tego zmierzałem. - Cracken nie wyglądał na roz- bawionego ani na poirytowanego, z czego Wedge wywnioskował, że sprawy Tycha nie wyglądają zbyt dobrze. - Przesłuchanie kapitana Celchu po jego powrocie wykazało, że nie pamięta praktycznie nic ze swojego pobytu na Lusankyi. Nie znaleźliśmy też żadnych wskazówek, by był poddany praniu mózgu przez Isard. Podobnie było jednak w przypadku innych osób, które zamieniła w swoje marionetki. Znaleźliśmy się w sytuacji nie do pozaz- droszczenia, bo musieliśmy spodziewać się najgorszego po kapitanie Celchu. Komandor Antilles, który wówczas, podobnie jak w tej chwili, był przekonany o niewinności przyja- ciela, doszedł do porozumienia ze swoimi przełożonymi, by zgodzili się mianować kapitana Celchu oficerem wykonawczym eskadry. Zastosowano ścisłe środki bezpieczeństwa, a nawet jeśli dochodziło do ich naruszenia, nic nie wskazywało na jakiekolwiek powiązania kapitana Celchu z Imperium. Cracken zmarszczył czoło. - Niestety, zgromadziliśmy dowody wskazujące na to, że Celchu zdradził Eskadrę Łotrów i Nową Republikę. Jeśli chodzi o Corrana Horna... Tycho Celchu miał dostęp do kodów podporządkowania „Łowcy Głów”, którym Horn leciał w chwili swojej śmierci, i na dodatek dokonał samodzielnie, bez nadzoru, przeglądu jego maszyny tuż przed lotem. Horn przed odlotem przeprowadził z kapitanem Celchu rozmowę - zagroził, że znajdzie dowody jego zdrady, więc Celchu musiał go zabić. Zaczekał tylko, aż tarcze zostaną opuszczone. Udało nam się z dużą dozą pewności ustalić, że Isard chciała, byśmy zajęli planetę już po zainfekowaniu wirusem, więc zabicie Horna miało sens dopiero po tym, jak jej cel został zrealizowany. Sprawa Horna nie jest zresz- tą jedynym śmiertelnym wypadkiem, z którym możemy powiązać kapitana Celchu. Zaskoczony Wedge aż otworzył usta ze zdumienia. - Co? Nie myśli pan chyba o Brorze Jasie? - Właśnie o nim. - Nonsens. Zabili go Imperialni. - To prawda - zgodził się Cracken - ale sposób, w jaki go dopadli, był nietypowy. Wcześniej sądziliśmy, że został przypadkowo wyrwany z nadprzestrzeni przez krążow- nik interdykcyjny szukający przemytników. Musieliśmy jednak zrewidować ten pogląd, kiedy imperialny krążownik interdykcyjny „Czarna Osa” przeszedł na naszą stronę. Podczas przesłuchania kapitan Ii Hor z „Czarnej Osy” poinformowała nas, że jej krą- żownik otrzymał rozkazy, by udać się w miejsce o ściśle określonych współrzędnych i pochwycić Brora Jace'a podczas jego lotu na Thyferrę. Bror przyleciał nieco spóźniony, X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 18 ale pojawił się dokładnie w tym miejscu, gdzie się go spodziewali. Próbowali go po- chwycić, ale statek Brora eksplodował podczas walki. To kapitan Tycho Celchu zorga- nizował lot Brora na rodzinną planetę, a także wytyczył jego kurs. - Na mój rozkaz. - Tak, komandorze, na pański rozkaz... - co nie oznacza, że Isard nie zdołała zrobić z kapitana Celchu zdrajcy. - To tylko poszlaki. - To nie wszystko. - Szef Wywiadu Sojuszu wzruszył ramionami. - Horn powiedział panu, komandorze, że widział Celchu tu, na Coruscant, jak rozmawiał ze znanym agentem Imperium, Kirtanem Loorem. Horn pracował z Loorem przez kilka lat na Korelii, więc szansa, że wziął kogoś innego za Loora, jest minimalna. Przyjrzawszy się pobytowi kapitana Celchu tu, na Coruscant... zakładając, że to pan, komandorze, rozkazał mu tu przyjechać... natrafiliśmy na momenty, co do których nie mamy żadnych danych. Co więcej, odkryliśmy rachunki bankowe, na których zgroma- dzono znaczne kwoty, łącznie około piętnastu milionów kredytów, co oznacza, że kapi- tan Celchu był opłacany przez Imperium. - Co takiego? - Wedge nie mógł uwierzyć własnym uszom. To niemożliwe, po prostu niemożliwe, by Tycho był agentem Imperium. - Jeśli był jednym z uśpionych agentów Isard, po co miałaby mu płacić? - Komandorze, przez całe lata próbowałem zrozumieć, jak działa umysł tej kobiety i do dziś mi się to nie udało. Gdybym jednak miał zgadywać, powiedziałbym, że zało- żenie tych rachunków mogło być z jej strony środkiem ostrożności, który pozwoliłby nam wcześniej czy później zdemaskować Tycha i postawić go przed sądem za wszyst- kie zbrodnie, jak ma to miejsce teraz. - A dlaczego Isard miałaby interesować się sprawiedliwością? To tylko dowodzi absurdalności wszystkich zarzutów stawianych Tychowi. - Wedge uniósł głowę. - Jeśli Isard chce, by ten proces się odbył, to doprowadzając do niego, działacie po jej myśli, co jest kolejnym argumentem przeciwko stawianiu Tycha przed sądem. Borsk Fey'lya postukał pazurem o blat stolika. - A może ona specjalnie podsuwa nam tak oczywiste dowody, żeby nas przekonać, że Celchu został wrobiony? Jeśli uznamy jego niewinność, oczyścimy go z zarzutów i powierzymy kolejne ważne stanowisko, to staniemy się narzędziami w jej rękach. Wedge skrzywił się. Nie podobał mu się pokrętny sposób myślenia Fey'lyi, bo sprowadzał się do podstawowego problemu: albo Tycho był niewinny, a dowody prze- ciw niemu sfabrykowano, albo był winny, a sfałszowano dowody jego niewinności. Zgromadzone materiały równie dobrze pasowały do obu wersji, a odróżnienie prawdy od fałszu było zadaniem, które mogło okazać się zgoła niemożliwe. Każdy zgodziłby się, że w tej sprawie coś śmierdzi, ale wykrycie, kto jest winny i co jest prawdą na pewno nie będzie łatwe. W dodatku niezależnie od tego, jaki zapadnie wyrok, Tycho zostanie napiętnowa- ny i odsunięty od społeczeństwa. Proces by go zniszczył, a na to nie zasługiwał. Według Wedge'a chodziło jedynie o oddzielenie faktów od fikcji, ale wiedział, że to wynika z założenia, że Tycho jest niewinny. Walczyli ramię przy ramieniu w naj-

Michael A. Stackpole Janko5 19 większych bitwach, jakie kiedykolwiek oglądała galaktyka. Dzielili trudy, które innym trudno byłoby sobie wyobrazić, dzielili też radości, których inni mogli im tylko zazdro- ścić. Wedge wiedział, że Tycho nie zdradziłby Rebelii, tak jak nie zrobiłby tego on sam, ale patrząc na twarze członków rady, uświadomił sobie, że nawet jego zachowanie w ich oczach mogło nie być całkowicie bez zarzutu. - Nadal nie wierzę, by dowody zgromadzone przez ludzi generała Crackena były czymś więcej niż tylko poszlakami. - Wedge przyglądał się badawczo członkom rady. - Opieranie na nich procesu, zwłaszcza przygotowanego w takim pośpiechu i pod takim naciskiem, to wielka nieodpowiedzialność. Wiem, że wszyscy chcemy, by jeśli Tycho jest winny, sprawiedliwość została wymierzona szybko, ale sądzenie go na podstawie tylko tych zarzutów zaszkodzi jemu, a w efekcie także całej Nowej Republice. Doman Beruss rozłożyła ręce. Jej jasne oczy lśniły chłodnym blaskiem w półmro- ku sali. - Szanujemy pańską opinię, komandorze Antilles, ale nie wszyscy ją podzielają. Dowody wystarczyłyby każdemu sądowi galaktyki, by otworzyć proces. Wedge zmrużył oczy, czuł się tak, jakby transpastalowa bariera dzieliła pomiesz- czenie, w którym po jednej stronie znalazły się jego argumenty, a po drugiej - prze- można chęć rady, by nie zwlekać z podjęciem działań. Wiedział, że musi za wszelką cenę otworzyć im oczy, zdecydował się więc zaryzykować. - Być może rzeczywiście te dowody wystarczą, by zacząć proces, ale przynajmniej wstrzymajcie się do czasu, gdy sprawa zostanie zbadana nieco głębiej i dowiemy się, o co w tym wszystkim chodzi. Myślę, że komuś takiemu jak Tycho Celchu jesteśmy winni przynajmniej tyle, i nie jest to opinia, którą zamierzam trzymać w tajemnicy. Głowa Borska Fey'lyi podskoczyła do góry, a jego sierść zafalowała jak wzburzo- ny ocean. - Grozi nam pan, że wykorzysta swoją pozycję bohatera, by przeciwstawić się ra- dzie? Ackbar odpowiedział za Wedge'a. - Nic podobnego. Ale skoro kapitan Celchu ma stanąć przed sądem wojskowym, proces i wszystko, co go dotyczy, jest sprawą wojska. Komandor Antilles zdaje sobie sprawę, że nieuprawnione dyskusje na ten temat stanowiłyby naruszenie regulaminu i przysięgi, którą złożył, zostając oficerem. - Przepraszam, admirale - warknął Wedge. - Ale ja naprawdę groziłem, że upu- blicznię swoją opinię na temat tego procesu. I podtrzymuję tę groźbę. A jeśli wygłasza- nie opinii na temat ewidentnej niesprawiedliwości jest zabronione w siłach zbrojnych Sojuszu, zawsze mogę zrezygnować ze stanowiska. To oświadczenie wywołało reakcję, choć niedokładnie taką, jakiej Wedge się spo- dziewał. Ackbar wyglądał na rozczarowanego, za to Borsk Fey'lya uśmiechnął się zwy- cięsko. Inni radni zareagowali na jego wypowiedź ze zgrozą albo z ponurym uznaniem dla ciosu, który im zadał. Jeśli uznali, że publiczne ujawnienie tego, co Wedge myśli o sposobie potraktowania Tycha, wywoła skandal, to jego rezygnacja spowodowałaby znacznie większe poruszenie. Leia pochyliła się do przodu. X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 20 - Pani przewodnicząca, proponuję godzinną przerwę w obradach. Chciałabym po- rozmawiać z komandorem Antillesem w cztery oczy. - Oczywiście. - Mon Mothma wstała i spojrzała na Wedge'a wzrokiem, w którym duma mieszała się z frustracją, gniew ze współczuciem; zupełnie jakby była przekona- na, że w tej sprawie jest coś, o czym komandor nie wie. Nie było to dla niego nowością; w końcu on przewodził tylko eskadrze myśliwców, oni - rodzącemu się nowemu pań- stwu. Ale nie podobała mu się myśl, że z perspektywy rady to, co chcieli zrobić Ty- chowi, mogłoby być w jakiś sposób uzasadnione. Generał Cracken wyszedł ostatni i zamknął za sobą drzwi, zostawiając Wedge'a sam na sam z księżniczką Leią. Odkąd się znali, nigdy nie widział jej tak smutnej. - Jeśli zamierzasz mnie przekonywać, żebym nie łamał sobie kariery, to doceniam twoje starania, ale nie zmienię zdania. Nie przekonasz mnie, żebym się wycofał z tego, co powiedziałem przed chwilą. Nie wstała, tylko powoli potrząsnęła głową. - Rozumiem i nawet nie będę próbować. Chcę, żebyś wiedział, że również nie wie- rzę w winę Tycha. Znam Winter, odkąd pamiętam, a ona ogromnie go lubi. Jeśli nie dopatrzyła się w jego zachowaniu niczego dwuznacznego, nie mogę sobie wyobrazić, co złego mogliby się o nim dowiedzieć inni. Obydwoje wiemy, że ten proces będzie dla Tycha trudny i że na niego nie zasługuje. - W takim razie pomóż mi ich przekonać, żeby go zaniechali albo przynajmniej opóźnili. - Zrobiłabym to, ale wiem, że mi się nie uda. - Zmarszczyła czoło, skubiąc rąbek bladozielonej sukni. - Wiesz, dlaczego poprosiłam o przerwę w obradach? Chcę, żebyś wiedział, co się stanie, kiedy uznamy, że okazaliśmy ci już dość uprzejmości, słuchając tego, co masz do powiedzenia, i zechcemy przejść do innych spraw. Zagryzła na chwilę wargę. - Mon Mothma podziękuje ci, że się pojawiłeś, ale przypomni, że Tycho staje przed sądem wojskowym. Rada Tymczasowa nie ma uprawnień, by interweniować w sprawie sposobu, w jaki siły zbrojne załatwiają naruszenia kodeksu postępowania woj- skowego. Dopóki nie będzie wyroku i decyzji o wymiarze kary, rada nic nie może zro- bić, a nawet wtedy nie jest pewne, czy w ogóle może mieszać się w tę sprawę. - Ale przecież musi być jakaś możliwość odwołania się od wyroku... - Wedge za- wahał się, a wreszcie pokiwał głową. - Uwaga radnej Beruss, że nie mamy jeszcze władz sądowniczych... Chodziło o to, by uprzedzić ten argument, prawda? Leia przytaknęła. - Krótko mówiąc, tak. Nie mieliśmy dotąd czasu, by zdecydować choćby o tym, jaka miałaby być struktura takiej instytucji, nie mówiąc już ojej kompetencjach i obo- wiązkach. Czy na przykład taka apelacja miałaby najpierw trafić do sądów Nowej Re- publiki, czy zostałaby odesłana do sądu planety, z której pochodzi oskarżony, czy też na planetę ofiary? Sformowanie rządu nie jest łatwe, nie odbywa się miło i bez bólu. I zawsze przy takiej okazji trafiają się ofiary. - A Tycho będzie jedną z nich.

Michael A. Stackpole Janko5 21 - Niestety obawiam się, że to możliwe. - Ramiona Leii opadły ze zmęczenia. - Chyba nie zdajesz sobie sprawy, jak krucha jest obecnie pozycja Nowej Republiki. Z powodu wirusa Krytos Ysannie Isard udało się wbić klin pomiędzy ludzi i przedstawi- cieli innych ras w łonie Nowej Republiki. Spotkaliśmy się już z oskarżeniami, że część z nas wiedziała o wirusie i zachęcała ludzi do powrotu na rodzinne planety tylko po to, by doprowadzić do jego rozprzestrzenienia, a w efekcie zagłady całych populacji ob- cych ras. Inni zarzucają nam, że robimy zbyt mało, by zapewnić dostawy bacty dla wszystkich potrzebujących. Jeśli spróbujemy zdobyć jej tyle, ile trzeba, by wszystkich wyleczyć, pozbawimy wojsko żelaznego zapasu tej substancji. W przypadku kontrataku Isard czy admirała Zsinja bylibyśmy skazani na klęskę. Próby wykupienia bacty wy- windowały jej ceny do rekordowego poziomu, a co gorsza, zbuntowani Asherni na Thyferze zdołali zniszczyć część produkcji, ograniczając podaż w momencie najwyż- szego popytu. Spojrzała na Wedge'a. - Całe szczęście, że nie mamy jeszcze Ministerstwa Skarbu, bo oznajmiłoby, że je- steśmy bankrutami. Wedge zamknął usta, bo zorientował się, że od dłuższej chwili ma je otwarte. - Nie miałem pojęcia... ~ Oczywiście, że nie. Jak każdy, oprócz członków rady. Sytuacja jest tak trudna, że zamierzam spróbować nawiązać stosunki z planetą Hapes i poprosić ich o pomoc. Ostrzegam: moja misja jest tak tajna, że jeśli się wyda, to zaprzeczę nawet temu, że w ogóle się znamy. Wedge pokiwał głową. - Już o tym zapomniałem. Leia zmusiła się do słabego uśmiechu. - Szczerze mówiąc, istnieje pewna możliwość, że zdołamy zgromadzić dość bacty, by uratować większość osób zarażonych wirusem Krytos. Na pewno jednak nie wszystkich. Nawet jeśli wyleczymy dziewięćdziesiąt pięć procent przypadków, liczba niewyleczonych sięgnie milionów... milionów nieludzi. Niechęć do rządu wzrośnie tak drastycznie, że doprowadzi do rozpadu Nowej Republiki. A kiedy to się stanie, ktoś taki jak admirał Zsinj lub Ysanna Isard, czy kto tam jeszcze ma na to ochotę, będzie mieć wolną drogę do zagarnięcia resztek. Wzruszyła ramionami. - Nie powinno to mieć nic wspólnego z Tychem, ale ma, bo Tycho został oskarżo- ny o podstępne zabójstwo towarzysza broni, uznanego za bohatera Rebelii. Jeśli szybko nie postawimy go przed sądem, sami zostaniemy oskarżeni o faworyzowanie ludzi. Pojawią się pogłoski, że gdyby Tycho był Gotalem albo Quarrenem, osądzilibyśmy go, skazali i stracili w ciągu jednego dnia. Zarzuty są bezpodstawne, ale teraz musimy za wszelką cenę uniknąć zarzutu faworyzowania ludzi. - A więc Tycho stanie się ofiarą na ołtarzu jedności Sojuszu? - Wolałabym postawić przed sądem Ysannę Isard za stworzenie i rozpowszechnie- nie wirusa Krytos, ale wiesz, że uciekła. Nie wiem jak, ale udało jej się. Pewnie mogli- byśmy zgarnąć parę tuzinów imperialnych urzędników i skazać ich za zbrodnie popeł- X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 22 nione w przeszłości, ale wówczas cała imperialna biurokracja zaczęłaby się przed nami ukrywać i szansa, że uda nam się rządzić galaktyką, spadłaby do zera. Ostatnie słowa Leii zdumiały Wedge'a. Koncepcja wykorzystania wroga do admi- nistrowania terytoriami zajętymi przez nowy rząd wydała mu się całkowicie pozbawio- na sensu, ale po chwili uświadomił sobie, że Sojusz zawsze witał z otwartymi ramio- nami tych, którzy przeszli na jego stronę. Doświadczenie dawnych urzędników wystar- czało, by zapomnieć o dawnych grzechach, zwłaszcza w tak dramatycznej sytuacji. - Masz rację, tworzenie rządu nie jest ani łatwe, ani miłe - westchnął. - Ale to właśnie musimy robić. Argumentom Leii trudno było zarzucić brak logiki, ale Wedge wzdragał się przed przyznaniem jej racji. - Być może tym, co ja muszę zrobić, jest rezygnacja. Leia potrząsnęła głową. - Nie, nieprawda. Ty nie zrezygnujesz. - Dlaczego nie? Wojna się skończyła. Na pewno znajdzie się gdzieś parę stacji pa- liwowych do kupienia, tu, na Coruscant, albo na Korelii. - Wiedział, że zachowuje się trochę jak nadąsane dziecko, ale kapitulacja wydawała mu się równoznaczna z opusz- czeniem Tycha. A tego nie zrobię, pomyślał, bez dostatecznie mocnego powodu. - Nie złożysz rezygnacji, mój kochany, z powodu tego samego poczucia odpowie- dzialności, które popchnęło cię do tego, by nią grozić. - Leia uśmiechnęła się do niego. - Ludzie Crackena nie zajmowali się tylko badaniem sprawy Tycha. Okazuje się, że admirał Zsinj zaatakował thyferrański konwój bacty i ukradł całkiem spory ładunek. Jeden z Ashernów, buntowników z Thyferry, był członkiem konwoju i zdążył przeka- zać nam informację o położeniu kosmicznej platformy, do której przycumował upro- wadzony konwój. Ta bacta ocali życie wielu osób, ale trzeba umożliwić naszym agen- tom bezpieczne dotarcie tam i z powrotem. A to oznacza, że musi ich osłaniać ktoś bardzo dobry. Eskadra Łotrów ma poprowadzić tę akcję. Wedge pokiwał głową. - Złożyć rezygnację i skazać na zagładę miliony albo zostać i patrzeć, jak niszczą twojego przyjaciela. Niewielki mam wybór. - Wręcz przeciwnie, mój drogi, to całkiem spory wybór. Ale niełatwy. - Nieprawda, Leio, wybór jest łatwy, ale niełatwo mi będzie żyć z jego konse- kwencjami. - Wedge przełknął ślinę, próbując pozbyć się czegoś twardego w gardle. - Zawiadom radę, że po namyśle postanowiłem nie składać rezygnacji. - Powiem im, że wystąpiłeś z tym tylko po to, by podkreślić, jak bardzo leży ci na sercu los kapitana Celchu. - Leia z powagą pokiwała głową. -Z tego, co mówił Cracken, odprawa odbędzie się nie dalej niż za tydzień, a potem lecicie. Niech Moc będzie z wami. - Moc zachowam dla Tycha. - Wedge zmrużył oczy w wąskie szparki. - Niezależ- nie od tego, jakie powitanie zgotuje nam admirał Zsinj, to, co czeka Tycha, może być milion razy gorsze.

Michael A. Stackpole Janko5 23 R O Z D Z I A Ł 4 Więzienne ubranie, które nosił Tycho, wyglądało prawie jak strój lotniczy, Wedge Antilles mógł więc łatwo wyobrazić sobie, że jego przyjaciel jest znów wolny. Czarny kombinezon miał czerwone do połowy rękawy i nogawki. Jedne i drugie były sporo przykrótkie, by nie zaplątały się w kajdanki, którymi skuto Tycha. Wedge poczuł dreszcz gniewu i zakłopotania. Jeszcze zobaczę cię kiedyś wolnego, stary druhu, pomyślał. Tycho spojrzał na niego i uśmiechnął się. Nieco wyższy od komandora, ale równie szczupłej budowy, był przystojnym mężczyzną o lśniących jak gwiazdy błękitnych oczach. Uniósł ręce w górę, pozdrawiając Nawarę Vena gestem tak swobodnym, jakby kajdanki w ogóle mu nie przeszkadzały. Odczekał cierpliwie, aż strażnik w swojej stró- żówce otworzy transpastalową barierę, oddzielającą go od pokoju wizyt, a potem szura- jąc nogami, minął swoją eskortę. Wedge wstał i ruszył w stronę przyjaciela przez skromnie umeblowany, biały po- kój, ale strażnik Tycha uniósł pałkę obezwładniającą. - Proszę trzymać się z dala od więźnia, komandorze. Wedge poczuł czyjąś dłoń na swoim lewym łokciu, odwrócił się i zobaczył Tw- i'leka, który przyszedł do więzienia razem z nim. - Komandorze, nie otrzymaliśmy zgody na kontakt fizyczny z Tychem. Nikomu nie wolno dotykać więźniów. Wymogi bezpieczeństwa. Wedge zmarszczył brwi. - Jasne. Nawara Ven obrzucił strażnika ostrym spojrzeniem różowych oczu. - Wykonał pan swój obowiązek, a teraz żądam, by zostawił mnie pan sam na sam z moim klientem i moim robotem. Przysadzisty strażnik zmrużył oczy i postukał pałką obezwładniającą o dłoń. - Będę was miał na oku. Spróbujcie tylko jakichś sztuczek, a będziecie mieli oka- zję spędzić mnóstwo czasu z tym zdrajcą. - Odwrócił się i przeszedł na drugą stronę transpastalowej bariery: Wedge opadł na jedno z czterech krzeseł ustawionych wokół stolika na środku po- koju. X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 24 - Jak leci? Czy ten strażnik robi ci jakieś trudności? Jeśli tak, postaram się coś z tym zrobić. Tycho usiadł naprzeciwko niego i wzruszył ramionami. - Voleyy nie jest taki zły, po prostu nie lubi niespodzianek podczas swojej zmiany. Inni strażnicy są gorsi. Myślę też, że gdybym nie siedział w izolatce, reszta tutejszych rezydentów już dawno by mnie osądziła i straciła. - Co? - zdumiał się Wedge. - Co masz na myśli? - To chyba oczywiste. - Tycho pokręcił głową, ale uśmiechnął się do przyjaciół. - Musisz pamiętać, że zostałem oskarżony o zdradę i morderstwo. Niektórzy strażnicy tylko czekają na pretekst, by pokazać Nowej Republice, jak głęboko sięga ich patrio- tyzm. Więźniowie zaś uważają, że zasłużyliby na łaskę, gdyby oszczędzili Republice kosztów procesu. Nie myślałem, że to cię zaskoczy, Wedge. - Nie, chyba nie, ale zdziwił mnie twój spokój. Gdybym to ja był na twoim miej- scu, byłbym wściekły. - To dlatego, że nigdy nie byłeś gościem imperialnego systemu prostowania cha- rakterów. - Tycho westchnął, a w nagłym opadnięciu jego ramion Wedge odczytał znu- żenie. - Choćbym się nie wiem jak wściekał, nie pomoże mi to szybciej wydostać się stąd. Mógłbym tylko napytać sobie biedy. - Ale czy nie złości cię, że zostałeś uwięziony za coś, czego nie zrobiłeś? - Złości. Wedge rozłożył ręce. - Więc dlaczego tego nie okazujesz? Nie możesz pozwolić, by cię to zżerało od środka, bo się wykończysz. Tycho wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze z płuc. - Wedge, zawsze byłeś moim przyjacielem i popierałeś mnie, nie zadając żadnych pytań. Pamiętaj, że to, co teraz muszę znosić, nie różni się zbytnio od tego, co przeży- wałem w areszcie domowym. Jasne, nie mogę latać, nie mogę polecieć na Borleias razem z Mirax, by uratować tyłek Corrana, i nie mogę włóczyć się po ulicach Co- ruscant jak twoi ludzie, ale tak naprawdę nic się nie zmieniło. Jestem więźniem od momentu, gdy Imperium pojmało mnie tu, na Coruscant. W gruncie rzeczy nigdy nie zdołałem mu uciec, bo zdołali zaszczepić w innych podejrzenia wobec mnie. Wtedy byłem wściekły, dziś też jestem, ale protesty niewiele mi pomogą. Jedynym sposobem, żebym znów był wolny... naprawdę wolny... jest całkowite unicestwienie Imperium. Wiem, że gdy zacznie się rozpadać, pojawi się ktoś z informacjami, które przywrócą mi wolność. - A jeśli nie? Tycho uśmiechnął się krzywo. - Wymyśliłeś plan wyrwania Coruscant z łap Imperium. Wydostanie z więzienia przyjaciela nie powinno być o wiele trudniejsze. Nawara Ven odchrząknął. - Nie dodawajmy spisku do stawianych panu zarzutów. Tycho pokiwał głową. - Jak pan sobie życzy, mecenasie. Jak wygląda moja obrona?

Michael A. Stackpole Janko5 25 - Dobrze i źle. -Nawara Ven usiadł na końcu stołu, a biało-zielony robot R2 przy- stanął obok niego. - Najlepszą rzeczą jaka nam się przydarzyła, jest to, że Gwizdek dołączył do ze- społu pańskich obrońców. - Przecież jestem oskarżony o zamordowanie Corrana Horna, a Gwizdek to jego robot. Dlaczego miałby pomagać moim obrońcom? Robot zapiszczał w odpowiedzi. Wedge uśmiechnął się. - Aha, rzeczywiście dobrze znał Corrana. Twi'lek przytaknął. - Dostatecznie dobrze, by uznać, że Horn mylił się co do pana, kapitanie Celchu. A jeśli zrobił błąd, uważając pana za zdrajcę, to znaczy, że zabił go ktoś inny. A skoro właśnie pana wrobiono w to morderstwo, jeśli Gwizdek nie zrobi nic, by panu pomóc, pozwoli, by upiekło się mordercy jego przyjaciela. Obecność Gwizdka w naszym ze- spole jest niezmiernie przydatna ze względu na jego specjalistyczne oprogramowanie, które pozwala mu się przekopywać przez tysiące dokumentów policyjnych, także impe- rialnych. Tycho zmienił pozycję, przy czym kajdanki stuknęły o stół. - Mam nadzieję, że zła wiadomość nie przeważy nad dobrą. Głowoogony Nawary zadrżały mimo woli. - Corran zameldował komandorowi Antillesowi, że widział pana w Sztabie pod- czas rozmowy z Kirtanem Loorem. Pan natomiast twierdzi, że rozmawiał z... - Nawara zajrzał do notesu komputerowego - ...z Durosem, kapitanem Lai Nootka. Tycho przytaknął. - Zgadza się. To kapitan frachtowca o nazwie „Rozkosz Gwiazd”. Negocjowałem z nim dostawę części zamiennych do „Łowców Głów” Z-95, które kupiłem. - No cóż, wygląda na to, że nikt nie potrafi odnaleźć ani jego, ani statku. Oskarże- nie może przedstawić liczne dowody obecności Kirtana Loora na Coruscant i udowod- nić, że Corran na pewno by go rozpoznał. Stwierdzą, że wiedząc o zagrożeniu, podjął pan kroki, by je wyeliminować. Wedge zmarszczył czoło. - Jeśli jedynym sposobem wyjścia z tej pułapki jest odszukanie tego Lai Nootka, to znajdziemy go. Gwizdek zapiszczał krótko. Dowódca Eskadry Łotrów potarł oczy, by złagodzić pieczenie powiek. - Dobrze, dobrze, mamy dwieście czterdzieści siedem niezidentyfikowanych ciał Durosów tu, na Coruscant, istnieje również możliwość, że Imperialni pojmali Lai No- otka, zabili i porzucili w takim miejscu, że nigdy go nie znajdziemy. Mimo to możemy nadal próbować znaleźć statek. W dzienniku pokładowym powinna być wiadomość o spotkaniu. Tycho uśmiechnął się do Wedge'a. - Jesteś bardziej zdenerwowany niż ja, Wedge. - To dlatego, że chyba nie do końca rozumiesz, o co toczy się ta gra, Tycho. - Wedge wstał i zaczął chodzić po pokoju. - Twój proces odbędzie się, i to niedługo. X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 26 Wszystko po to, by pokazać, że Nowa Republika potrafi równie surowo traktować ludzi jak Imperium traktowało inne gatunki. Muszę ci powiedzieć, że gdyby nie udało się trafić na Nawarę, ściągnąłbym najlepszego z prawników rasy innej niż ludzka, jakiego zdołałbym znaleźć. Sędziowie mogą poddać się presji na skazanie ciebie, ale jeśli bę- dzie cię bronił obcorasowiec, jest szansa, że ich to zaniepokoi i zasieje wątpliwości. - Panie kapitanie, może jednak chciałby pan poszukać bardziej kompetentnego prawnika niż ja? - spytał Twi'lek. Tycho pokręcił głową. - Nie, Nawara, chcę ciebie. Czytałem twoje akta i znam cię. Sprawa i tak jest dosta- tecznie trudna, nawet bez prawnika, który zająłby się nią tylko ze względu na rozgłos. - Tycho ma rację, potrzebujemy właśnie ciebie. Cała eskadra stoi murem po jego stronie, a dzięki temu, że ty go reprezentujesz, nie czujemy się zupełnie bezsilni. - Wedge zmrużył ciemne oczy. - Wolałbyś go nie bronić? Twi'lek zawahał się przez chwilę, zanim odpowiedział. - Broniłem wielu ludzi w sprawach kryminalnych, ale nigdy stawka nie była tak wysoka ani oponent tak trudny. Emtrey zna kodeks wojskowy, więc po stronie obrony nie muszę się martwić o różnice pomiędzy wojskową a cywilną procedurą sądową, ale chyba lepiej byłoby, gdyby bronił pana ktoś, kto nie musi w tych sprawach polegać na robocie. Podczas zarzucanego panu morderstwa leżałem powalony przez wirusa Krytos, co oznacza, że nie mogę być wezwany na świadka. Sam bym siebie nie powołał, ale oskarżenie może mieć inne zdanie na ten temat. Wcisnął klawisz w notesie komputerowym. - Oskarżycielem jest komandor Halla Ettyk. Ma trzydzieści cztery lata i pochodzi z Alderaana. Wyrobiła tam sobie niezłą reputację jako prokurator, a kiedy planeta uległa zniszczeniu, była akurat gdzie indziej, przesłuchując świadka. Dołączyła do Rebelii, do ekipy kontrwywiadu generała Crackena. Wprawdzie w ciągu ostatnich siedmiu lat nie prowadziła żadnej sprawy jako oskarżyciel, ale nie sądzę, by to zaszkodziło jej umie- jętnościom. Kapitanie, czy przypadkiem pan ją zna? Może wasze rodziny łączy dawna wendeta albo istnieje cokolwiek innego, co mogłoby sugerować konflikt interesów? - Przykro mi, ale nie. - A skład sędziowski? - Wedge przestał chodzić po pokoju, skrzyżował ramiona na piersi i spojrzał na Twi'leka. - Z wezwania do sądu, które dostałem wczoraj, wynika, że orzekać będą generał Salm, admirał Ackbar i generał Crix Madine. Salm nigdy nie przepadał za Tychem. Nie da się go usunąć? - Taka próba może się nie udać. Jeśli sam się nie wycofał, to najwyraźniej nie uważa, by miał miejsce konflikt interesów. Jeśli spróbujemy go usunąć ze składu, ale nic z tego nie wyjdzie, nastawimy go tylko wrogo przeciwko nam. Powinniśmy też pamiętać, że Salm brał udział w pierwszej bitwie o Borleias i widział, jak Tycho leci nieuzbrojonym wahadłowcem, żeby ratować pilotów, nie wyłączając mnie. Będzie musiał porównać to, co pamięta, z przedstawionymi dowodami, a my nie przepuścimy okazji, by przypomnieć mu Borleias. Tycho pokiwał głową. - Zaryzykuję z Salmem jako sędzią. A co pan myśli o pozostałych dwóch?

Michael A. Stackpole Janko5 27 Twi'lek wzruszył ramionami. - Ackbar zgodził się, by został pan oficerem wykonawczym eskadry i zachowuje neutralność w sprawie tego dochodzenia. Crix Madine to były oficer Imperium, który przeszedł na naszą stronę mniej więcej w tym samym czasie co pan, kapitanie. W służ- bie Imperium zajmował się planowaniem tajnych misji, więc zakładam, że zna Iceheart i wie, do czego jest zdolna. Wie też, jaką reputacją się pan cieszył, a będąc Koreliani- nem jak komandor Antilles, docenia odwagę i śmiałość. - Zapomina pan, mecenasie Ven, że Corran Horn też był Korelianinem. - Nie, komandorze, pamiętam o tym. Liczę tylko, że skłoni to generała Madine'a, by szukać osób naprawdę odpowiedzialnych za śmierć Corrana. Wedge pokiwał głową. - A więc taka jest linia obrony? Że Tycho został wrobiony? - Prawda jest zawsze najlepszą obroną. Dowody oskarżenia są wyłącznie poszla- kowe, postaramy się zatem wzbudzić w paru osobach wątpliwości co do tego, kto fak- tycznie popełnił tę zbrodnię. - Nawara Ven oparł dłonie na stole. - W tym procesie gra toczyć się będzie w równym stopniu przed sądem, jak i przed opinią publiczną. Na niewiele się zda, jeśli ludzie będą przekonani, że kapitan Celchu jest winny, a sąd oczy- ści go z zarzutów. Wszyscy wiedzą, jak fałszywe i skłonne do spisków jest Imperium. Napomknięcie o Kirtanie Loorze i Lusankyi pozwoli nam na wywołanie tematu Ysanny Isard. Potrafię udowodnić, że zachowanie kapitana Celchu nie pasuje do tego, co Isard zwykle robi z ludźmi. Mogę nawet przypomnieć niedawny zamach, czyli osad zła, jakie po sobie pozostawiła. Jeśli opinia publiczna ujrzy w kapitanie Celchu ostatnią ofiarę imperialnych intryg, bohatera Rebelii niszczonego przez zgorzkniałe i mściwe Impe- rium, zyskamy spore pole manewru na okres po zakończeniu procesu. Wyjaśnienia Nawary Vena wydały się Wedge'owi sensowne, ale nie podobało mu się to, co sugerowały. Walka z wrogiem, który strzela w odpowiedzi - to jedno. Wygra- nie sprawy sądowej to coś całkiem innego - to już polityka, a Wedge wiedział, że na tym polu przepadł z kretesem na spotkaniu rady. Prowadzenie wojny o umysły i serca mieszkańców planety, którzy włączyli już Tycha do panteonu wcielonego zła obok Dartha Vadera, księcia Xizora, Ysanny Isard, a nawet samego Imperatora - cóż, takiej bitwy nikt nie uznałby za łatwą. Wedge skinął głową w stronę prawnika. - A co się stanie, jeśli Tycho zostanie uznany za winnego? - Trudno powiedzieć. Nie dorobiliśmy się jeszcze jasnego systemu apelacyjnego. Jeśli sędziowie nie cofną swojej decyzji, będzie ugotowany. Tycho uniósł brew. - Co pan przez to rozumie? - Ma pan być sądzony za zdradę i morderstwo, panie kapitanie. -Nawara Ven wzdrygnął się, słysząc jęk Gwizdka. - Biorąc pod uwagę powszechne nastroje i charak- ter zarzucanych panu przestępstw, jeśli przegramy, Nowa Republika skaże pana na śmierć. X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 28 R O Z D Z I A Ł 5 Kiedy Wedge wszedł do ciemnego pokoju odpraw, piloci Eskadry Łotrów, zbici w grupkę wokół Nawary Vena, powrócili na swoje miejsca. Wedge nie był pewien, jak odczytać ich miny. Riv Shiel, shistavaneński wilkoczłek, wyglądał jak zwykle ponuro. Gavin Darklighter, najmłodszy z pilotów Eskadry Łotrów, wydawał się dość pogodny, ale zmarszczki wokół oczu zdradzały napięcie, które odczuwała większość członków jednostki. Wedge minął Arii Nunb i zatrzymał się przed stolikiem holoprojektora. - Dziękuję, że przyszliście tak szybko. Miałem nadzieję, że będziemy mieli cho- ciaż tydzień urlopu po oswobodzeniu Coruscant... Płomiennie rudy porucznik w pierwszym rzędzie, Pash Cracken, wzruszył ramio- nami. - Nie ma za bardzo czego świętować, proszę pana. - Wiem. - Śmierć Corrana, a potem aresztowanie Tycha popsuły nastroje Łotrów w momencie ich największego triumfu. Podczas gdy wszyscy inni na Coruscant świę- towali oswobodzenie planety, Łotry zadręczały się położeniem, w jakim znalazł się Tycho. Kontrast pomiędzy gratulacjami, które zbierali, a tym, co czuli, był tak duży, że pokiereszował ich emocjonalnie. Aby odreagować, członkowie eskadry skupili się wo- kół Tycha, zdecydowani dowieść jego niewinności. Ta więź dała im siłę i poczucie kontroli, choć nie przysparzała sympatii tych, którzy uważali, że wina Tycha jest bez- dyskusyjna. - Wszyscy wiemy, że źródłem naszych problemów jest Imperium. Powinniśmy sobie również uświadomić, że nasze cierpienia nie mogą się równać z cierpieniami setek i tysięcy ludzi. - Wedge wycelował palec w Riva Shiela, a potem spojrzał na Arii Nunb. - Troje z nas zaraziło się wirusem Krytos, ale zostali szybko wyleczeni dzięki kuracji bactą. Bacta jest teraz towarem bardzo poszukiwanym, a nasze zapasy się kurczą. Erisi Dlarit, ciemnowłosa pilotka z Thyferry, położyła dłoń na piersi. - Wiem, że kartele produkują ile się da, przynajmniej grupa Xucphra. Sama wysła- łam wiadomość do dziadka, by dać mu znać, jak bardzo potrzebujemy bacty. - Dziękuję, Erisi, każda pomoc się liczy. - Wedge skrzyżował ramiona na piersi. - Admirał Zsinj zaatakował konwój z bactą lecący z Thyferry. Wydaje mi się, że konwój

Michael A. Stackpole Janko5 29 należał do grupy Zaltin, Erisi, a nie do koncernu twojej rodziny. Zsinj zabrał bactę do swoich składów, ale jeden z asherneńskich powstańców... - Terrorystów! - prychnęła Erisi. - ...był członkiem załogi zaltińskiego statku. Udało mu się przekazać nam wiado- mość o położeniu stacji kosmicznej, na której Zsinj przechowuje bactę. - Wedge dał znak Arii, a Sullustanka wcisnęła klawisz holoprojektora, wyświetlając holograficzny obraz stacji. Składała się z centralnego dysku z grubymi naroślami kwater mieszkal- nych pod i nad horyzontem. Na środku dysku tkwiły smukłe wieże, co sprawiało wra- żenie, jakby stację nabito na wiązkę włóczni. Trzy klinowate moduły startowo- lądownicze sterczały w przestrzeń z centralnego dysku jak szprychy łączące go z nie- istniejącą oponą. - To stacja kosmiczna klasy Imperatorowa, zlokalizowana w systemie Yag'Dhul. Podstawowe uzbrojenie obejmuje dziesięć baterii turbolaserowych i sześć dział jono- wych. Stacja może też pomieścić do trzech eskadr myśliwców typu TIE, choć zwykle stacjonują na niej zaledwie dwa tuziny. To tu składowana jest bacta, a my mamy ją odebrać. Podczas gdy Wedge kontynuował odprawę, niewielkie rozjarzone ikonki pojawia- ły się ponad stacją. Każda oznaczała jeden statek i pojawiała się na hologramie, gdy omawiana była ta część misji, w której statek miał brać udział. - Poprowadzimy dwie eskadry Pułku Obrońców generała Salma do szybkiego na- lotu bombowego na stację i przy ich pomocy rozprawimy się z myśliwcami. Polecą z nami eskadry Strażników i Asów... pamiętacie ich, uratowali nas na Borleias. Siedzący z tyłu Gandyjczyk uniósł trójpalczastą dłoń. - Jeśli Ooryl dobrze pamięta, komandorze Antilles, Pułk Obrońców lata na Y- wingach. Prowokowanie myśliwców typu TIE, by zaatakowały Y-wingi, może być według Ooryla potencjalnie niebezpieczne dla pilotów Obrońców. - Słuszne spostrzeżenie, Ooryl, i zostało już wzięte pod rozwagę. Eskadra Opieku- nów, czyli jedna trzecia składu Pułku Obrońców, została wyposażona w B-wingi. Dys- ponują dzięki temu znacznie większą siłą ognia. Odciągniemy TIE od stacji, gdzie do- łączą do nas B-wingi i pomogą nam ich wykończyć. Y-wingi polecą dalej w stronę stacji i zajmą się ich obroną używając swoich dział jonowych. Za nami przyleci pół tuzina wahadłowców szturmowych, a potem tyle krążowników, by odholować stamtąd całą bactę. Ma to być operacja typu „uderzyć-utrzymać-uciec”. Gavin uśmiechnął się. - To brzmi jak ściganie dewbacków. - Możliwe. - Pash Cracken nachylił się w swoim krześle. - A gdzie ma być w tym czasie „Żelazna Pięść”? Wedge pokręcił głową. - Nie otrzymałem żadnych danych na temat „Żelaznej Pięści”. Flagowy okręt admirała Zsinja był jednym z gwiezdnych superniszczycieli zbu- dowanych w Zakładach Stoczniowych Kuat jeszcze przed upadkiem Imperium. Każdy taki okręt miał siłę całej floty. Przenosił sto czterdzieści cztery myśliwce, miał ponad ćwierć miliona załogi i mógł poszczycić się ponad tysiącem wyrzutni pocisków, dział X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 30 jonowych i baterii turbolaserów. Choć flota Rebeliantów zdołała unicestwić jeden z nich - „Egzekutora” w bitwie o Endor, wszyscy zdawali sobie sprawę, że była to raczej kwestia szczęścia niż umiejętności. Gdyby „Żelazna Pięść” pojawiła się w systemie Yag’Dhul, cała operacja byłaby ska- zana na klęskę. Wedge wiedział o tym, podobnie jak wszyscy piloci zebrani w pokoju. - Chociaż perspektywa pojawienia się „Żelaznej Pieści” martwi mnie nie mniej niż was, wiem, że bacta jest zbyt cenna, by ryzykować operację, której tak łatwo byłoby zagro- zić. Muszę zakładać, że wywiad wie, gdzie znajduje się „Żelazna Pięść”, i że superniszczy- ciel nie przeszkodzi nam w naszej misji. Jeśli pojawi się w systemie, możemy tylko spró- bować mu uciec. - I mieć nadzieję, dodał w myśli, że nikt nie zostanie z tyłu. Rhysati Ynr, blondynka siedząca obok Nawary Vena, podniosła rękę. - Kiedy pojawią się wahadłowce szturmowe, mamy tylko je eskortować, czy też lądujemy i zajmujemy stację? - Na razie wiadomo tylko, że lecimy jako osłona. Jeśli coś się zmieni, będziesz pierwszą osobą, której o tym powiem. - Wedge westchnął. - Odlatujemy za dwanaście godzin, więc od tej chwili dla celów bezpieczeństwa zarządzam kwarantannę. Zamel- dujcie się w kwaterach, weźcie swoje rzeczy i idźcie do hangaru. Kiedy tam dotrzecie, przekażę wam bardziej szczegółowe informacje i zrobimy symulację naszej misji. Są jakieś pytania? Gavin rozejrzał się nerwowo dookoła. - Komandorze, czy udział Nawary w misji nie zaszkodzi sprawie obrony kapitana Celchu? To znaczy... czy Nawara nie powinien zostać i zająć się wszystkim tutaj? Sam sobie zadaję to pytanie, pomyślał Wedge. - Twoje obawy nie są bezpodstawne, Gavin, ale niezbyt istotne wobec wagi nasze- go zadania. Po śmierci Corrana i tak mamy o jednego pilota mniej, więc potrzebujemy każdego. Bacta jest nieporównanie ważniejsza dla przyszłości Nowej Republiki niż proces Tycha, więc nasze priorytety są oczywiste. - Poza tym w tej chwili Gwizdek i Emtrey przekopują się na moje polecenie przez miliony danych komputerowych. - Nawara pochylił się i klepnął Gavina po ramieniu. - Na rolę adwokata przyjdzie pora później. Zresztą przyszło mi do głowy, że jeśli zdobę- dziemy tę bactę i sprawy trochę się uspokoją może ktoś zacznie słuchać głosu rozsądku, a nie polityków i sprawa Tycha wyląduje w jakiejś czarnej dziurze, gdzie od początku było jej miejsce. - Niech Moc będzie z wami. - Wedge uśmiechnął się szeroko. -Jeśli to wszystko, to odprawa skończona. Powinniście zebrać się w hangarze najpóźniej za półtorej godziny. Kiedy piloci zaczęli wychodzić z sali odpraw, Wedge zatrzymał wzrok na Asyr, Bothance o pięknej, czarno-białej sierści. - Seiiar, mogłabyś zostać na chwilę? - Oczywiście, komandorze. Przyglądał się Asyr, która zaczekała, aż pozostali opuszczą pokój, zanim podeszła w jego stronę. Nie zachowywała się wyzywająco, ale ogniki w fioletowych oczach zdradzały, że ma w sobie sporo bothańskiej dumy. Białe łatki pokrywały jej ciało od gardła po brzuch, tworzyły na dłoniach rękawiczki i przecinały twarz od lewego oka do

Michael A. Stackpole Janko5 31 policzka. Ten wesoły wzorek maskował drapieżną siłę jej drobnego ciała. Asyr zatrzy- mała się przed komandorem i stanęła na baczność. - Spocznij, Sei'lar. - Dziękuję. - Może nie będziesz mi tak ochoczo dziękować, kiedy wysłuchasz, co mam do powiedzenia. - Wedge spojrzał na nią z góry i zauważył, że sierść Asyr faluje pod wpływem irytacji. - Musimy omówić dwie sprawy. Pierwsza to Gavin. Asyr zamrugała z zaskoczenia, które poruszyło mocniej jej sierść. - Miałam wrażenie, że łączenie się w pary przez członków eskadry nie jest zabro- nione. Nawara i Rhysati, Erisi i Corran... - Ja zaś miałem wrażenie, że między Erisi a Corranem nie zdarzyło się nic takiego. - Ale jej reakcja po jego śmierci... - Na pewno byli sobie bliscy, ale chyba nie w ten sposób. -Wedge zmarszczył czo- ło. Mirax Terrik była zdruzgotana śmiercią Corrana i wyznała Wedge'owi, że miała zacząć się z nim spotykać po zakończeniu podboju Coruscant. Chociaż Corran nigdy nie rozmawiał z Wedge'em o swoich uczuciach do Mirax czy Erisi, nietrudno było za- uważyć jego zainteresowanie Mirax, więc komandor domyślił się, że dla Erisi nie było tu miejsca. - Niezależnie od tego, co łączyło czy nie łączyło Erisi i Corrana albo Rhysati i Nawarę, różnica pomiędzy tymi przypadkami a twoim i Gavina jest taka, że Gavin ma niecałe siedemnaście lat. Jest bardzo młody i nie ma tego doświadczenia, które ty zdo- byłaś dzięki nauce w Bothańskiej Akademii Wojskowej. Nie jest głupim smarkaczem, wręcz przeciwnie, jest bardzo inteligentny, ale wychowanie na Tatooine sprawiło, że stał się dość... eee... naiwny. Asyr zmrużyła oczy w fioletowe szparki. - Więc rozkazuje mi pan, bym przestała się z nim spotykać? Wedge roześmiał się. - Nie, nic podobnego. Spotkaliście się raptem dwa razy... - Kazał pan nas śledzić? - Nie, i właśnie o to chodzi. - Wedge rozłożył ręce. - Gavin jest tak zachwycony kontaktami z tobą że nie zawsze potrafi ukryć swój entuzjazm. Chociaż nikomu nie opowiada o intymnych momentach waszych spotkań, bardzo chętnie mówi, jak wspa- niale się razem bawicie. To bardzo niewinne i naturalne, ale to także znak, że jest na najlepszej drodze, by się w tobie zakochać. Może to jeszcze nie nastąpiło, ale bardzo go zranisz, jeśli pociągniesz tę sprawę jeszcze trochę, a potem go odepchniesz. Nie chcę, by ktokolwiek sprawił mu ból, więc jeśli nie darzysz go autentycznym uczuciem, to proszę, spław go grzecznie już teraz. Asyr uniosła podbródek i popatrzyła wyzywająco. - Dlaczego myśli pan, że się nim bawię? - Z powodu drugiej sprawy, o której chciałem z tobą porozmawiać. Zastanawiam się, czy nie masz jakichś ukrytych planów. - Wytrzymał jej płonący wzrok. - Ukończy- łaś Bothańską Akademię Wojskową jako jedna z najlepszych w swojej klasie, ale ofi- cjalnie nigdy nie rozpoczęłaś służby wojskowej. Twoje akta są bardzo skąpe, ale biorąc X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 32 pod uwagę twój wiek, przypuszczam że zostałaś przyjęta do wywiadu wojskowego bothańskiej armii, który próbował wówczas odbudować kadry, zdziesiątkowane pod- czas operacji zdobycia planów drugiej Gwiazdy Śmierci. Skoro znajdowałaś się tu, na Coruscant, kiedy zaczęliśmy naszą misję, to rząd bothański prawdopodobnie miał wła- sne plany i cele co do tej planety. - Chyba pan zapomina, że pomogłam zorganizować i uczestniczyłam w operacji, która otworzyła Rebeliantom drogę do podboju Coruscant. - Nigdy nie zarzucałem ci głupoty, Sei'lar. Wręcz przeciwnie, uważam, że jesteś bardzo inteligentna. Dostrzegłaś okazję, która musiała wypalić, i zrobiłaś co w twojej mocy, by rzeczywiście wypaliła. -W kącikach ust Wedge'a pojawił się cień uśmiechu. - To właśnie ze względu na twoją inteligencję chcę cię mieć w eskadrze. Chodzi jednak o to, Sei'lar, że nie tylko dla nas jesteś osobą bardzo cenną i pożądaną. Uważam cię za niezwykle cenny nabytek dla Rebelii. Z drugiej strony jednak... wyraźnie widać, że twoi bothańscy szefowie również uważają cię za niezwykle użyteczną. A to oznacza, że wcześniej czy później będziesz musiała podjąć pewne decyzje. Asyr spuściła wzrok. - Decyzje co do Gavina? - A także co do tego, komu jesteś winna lojalność: twojej planecie i rodakom... - ...czy Eskadrze Łotrów? - Właśnie. - Wedge pokiwał głową. Na razie, pomyślał, nie czujesz jeszcze tej pre- sji. Borsk Fey'lya cieszy się, że ma Bothankę w Eskadrze Łotrów, ale na pewnym eta- pie zechce mieć cię pod kontrolą. Uniosła głowę. - Czy chce pan, bym podjęła obie decyzje już teraz? - Chcę, byś je podjęła, kiedy poczujesz, że przyszedł na to czas. Ufam ci i chcę nadal ci ufać. Jeśli uznasz, że nie możesz dłużej służyć w Eskadrze Łotrów, nie będę ci robił przeszkód; będę zadowolony, że choć przez chwilę mieliśmy cię wśród nas. Asyr uniosła brew. - Nie słyszę żadnych gróźb, co będzie, jeśli was zdradzę. Wedge popatrzył na nią. - Jeśli postanowisz nas zdradzić, to nie przypuszczam, by ktokolwiek z nas przeżył dostatecznie długo, by móc się na tobie mścić. Z drugiej strony, Łotry to niezłe zabija- ki, więc trudno powiedzieć, jak potoczą się sprawy. - Będę o tym pamiętać. - Asyr uśmiechnęła się, co Wedge wziął za dobrą monetę. - A jeśli chodzi o Gavina, to nie mam żadnych ukrytych planów. Jego młodzieńczy entuzjazm i idealizm są inspirujące, a nawet zaraźliwe. Mam wrażenie, jakbym żyjąc zbyt długo w cieniu, wyszła nagle na ciepłe światło słońca. Nie zrobię nic, co mogłoby go skrzywdzić. - Cieszę się. - Wedge wskazał na drzwi. - Spakuj swoje rzeczy i idź na odprawę. Wierzę, że dostrzeżesz ewentualne dziury w naszych planach i pomożesz je załatać, zanim Zsinjowi uda się to, o czym Imperium mogło tylko marzyć: unicestwienie Eska- dry Łotrów.

Michael A. Stackpole Janko5 33 R O Z D Z I A Ł 6 Corran Horn czuł prawdziwą radość, że znów siedzi w kabinie myśliwca. Nie przejmował się tym, że nie wie, jak się w nim znalazł. Nie martwił się, że maszyną, którą pilotuje, jest interceptor typu TIE. Odsunął na bok niepokój, zrodzony z niepew- ności i niewiedzy. Żadna z tych rzeczy nie miała w tej chwili znaczenia. Jedyne, co się liczyło w tej chwili w jego życiu, to fakt, że leciał i że jeśli dobrze się spisze, będzie mógł latać znowu. Nie miał pojęcia, skąd wzięło się w nim przekona- nie, że nagrodą za dobre wyniki będą następne loty - wydawało mu się to jednak równie oczywiste jak najbardziej podstawowe potrzeby: powietrze, jedzenie i sen. Pragnienie, by znowu latać, rozgrzewało mu krew w żyłach i pozwalało pogodzić się z topornym drążkiem sterowniczym i powolnymi reakcjami skosa. - Nemezis Jeden, melduj, co widzisz. Corran dopiero po chwili uświadomił sobie, że wywołanie z kanału łączności było skierowane do niego. Rozejrzał się po monitorach skanerów. - Jedynka czysta. - Jedynka, masz dwie gały na kursie dwieście trzydzieści dziewięć stopni, w odle- głości dziesięciu kilometrów. Okazują wrogie zamiary. Masz pozwolenie, by je wcią- gnąć do walki i zniszczyć. - Rozumiem. Bez odbioru. - Corran wcisnął pedał lewego steru i wprowadził sta- tek na odpowiedni kurs. Gwiazdy wokół niego zawirowały i zamarły. Nie rozpoznawał żadnej z konstelacji, ale nie przejmował się tym. Jego misją było zniszczenie wroga, co ochoczo zrobi, niezależnie od tego, gdzie się znajduje. Zamknięty hełm pozwalał mu słyszeć własny oddech, rytmiczny, niezdradzający nerwowości. Nie był to przyspieszony oddech ofiary, lecz powolny, spokojny oddech polującego drapieżnika. Nawet nie pamiętał, ile myśliwców TIE już wykończył - teraz będzie ich o dwa więcej. A jednak gdzieś głęboko pojawiła się niepokojąca świadomość, że nie potrafi so- bie przypomnieć swoich poprzednich akcji, i ta niewytłumaczalna amnezja zaczęła podkopywać jego dobre samopoczucie. Jednym ruchem kciuka przełączył poczwórne lasery interceptora na podwójny ogień, przyciągnął do piersi drążek sterowniczy i zaczął wspinać się w górę. Szybkim X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 34 zwrotem na sterburtę wprowadził maszynę w lot nurkowy i nagle znalazł się nad gała- mi. Palcem wskazującym wcisnął spust, posyłając strumień zielonego ognia laserowe- go, który poszatkował prowadzącą maszynę. Strzały wypaliły czarne dziury w jednym ze skrzydeł, a potem przebiły od góry kulistą kabinę pilota i oderwały drugie skrzydło, ale eksplozja statku rozerwała sześcio- kątny panel. Wybuch cisnął szczątkami maszyny w stronę drugiego myśliwca, który przechylił maszynę i zanurkował. Manewr ten pozwolił mu uniknąć kolizji z umierają- cym skrzydłowym, ale wyprowadził go wprost na Corrana. Horn zmniejszył ciąg o jedną czwartą, dostosowując prędkość do szybkości ofiary. Ścigany pilot próbował uników to w prawo, to w lewo, ale nawet nie spróbował ostrych zwrotów i gwałtownych zmian kierunku, dzięki którym pozbyłby się siedzącego mu na ogonie wroga. Bez cienia skrupułów, pełen pogardy Corran przełączył lasery z powro- tem na poczwórną serię, naprowadził kratkę celowniczą na wrogi myśliwiec i wcisnął spust delikatnym ruchem palca. Cztery zielone promienie lasera zlały się w jeden nanosekundę przed tym, gdy przepaliły górną część kabiny pilota, odcinając ją tuż ponad modułem silników. Oczami wyobraźni Corran zobaczył sczerniałą sylwetkę pilota, po czym gała eksplodowała, utrwalając ten obraz w jego mózgu. Zalała go fala triumfalnego upojenia zwycięstwem, po chwili jednak przyszła refleksja. Ci dwaj piloci byli tak niedoświadczeni, że tak naprawdę z nimi nie walczył, tylko zwyczajnie pozabijał. - Nemezis Jeden, mamy dwa brzydale w odległości pięciu kilometrów, na kursie sto trzydzieści dwa stopnie. Okazują wrogie zamiary. Masz pozwolenie, by je wciągnąć do walki i zniszczyć. - Rozkaz! - Corran uniósł skosa w górę i obrócił, a potem pchnął do oporu akcele- rator. Chciał jak najszybciej obejrzeć maszyny, z którymi miał walczyć. Brzydale były szkaradnymi, hybrydowymi myśliwcami, posklecanymi z różnych ocalałych części. Dość często używali ich przemytnicy i piraci. Corran nie potrafili przypomnieć sobie, skąd to wie, ale miał pewność, że kiedyś już walczył z brzydalami. Skoro to on przeżył, to założył, że nie sprawiły mu wtedy zbyt wielkich problemów. Coś jednak w tym zało- żeniu mu się nie spodobało. Wiedział, że miał rację; był dobrym pilotem, to prawda, ale takie przekonanie o własnej wyższości wydawało mu się niewłaściwe. Jego założenie nie wynikało z faktu, że brzydale rzadko kiedy dorównywały charakterystyką lotu ory- ginalnym myśliwcom, z których części powstały. Corran po prostu przyjął, iż ktokol- wiek pilotował te brzydale, musiał być przemytnikiem albo piratem, a zatem natych- miast uznał, że jest gorszy od niego. Choć ta teza zdawała się mieć potwierdzenie w faktach, Hornowi nie podobało się, że w ogóle przyjął takie założenie. Dzwonek alarmowy rozległ się w kabinie, ostrzegając, że jeden z brzydali namie- rzył go i wystrzelił w jego stronę torpedę protonową. Corran porzucił rozważania o przydatności bojowej przeciwników, przechylił maszynę na lewe skrzydło i zanurko- wał. Gwałtowny manewr wprowadził go na kurs pod kątem prostym do tego, którym leciał wcześniej. Torpeda protonowa, lecąca z niemal dwukrotnie większą prędkością, minęła jego prawe skrzydło i weszła w szeroką pętlę do ponownego ataku.

Michael A. Stackpole Janko5 35 Ma około trzydziestu sekund lotu, pomyślał z uśmiechem. Nie prześcignę jej, ale mogę ją wymanewrować. Albo rozprawić się z nią bardziej radykalnie. Odwrócił ciąg skosa i wcisnął lewy pedał steru, obracając interceptora nosem w kierunku przeciwnym do dotychczasowego. Podczas gdy przedtem torpeda celowała w jego rufę, teraz leciała prosto na dziób. Odciął napęd i spojrzał na monitor skanera - była już siedemset pięćdziesiąt metrów od niego, szybko skracając ten dystans. Gdy zbliżyła się na czterysta metrów, przełączył lasery na podwójny ogień i poło- żył palec na spuście. Para promieni lasera pomknęła zieloną ścieżką na spotkanie torpe- dy. Jeden trafił cel w odległości ćwierć kilometra. Nie zniszczył torpedy, przedarł się jednak przez płaszcz i zapalił komorę z paliwem, które eksplodowało, spychając pocisk z dotychczasowego kursu. Kiedy komputer pokładowy torpedy obliczył, że nie zdoła dotrzeć do celu, zdetonował głowicę, ale interceptor pozostał o sto metrów poza pro- mieniem eksplozji. Corran znów zmienił kierunek ciągu, otworzył do oporu przepust-nicę i wcisnął przycisk, który wywołał na monitorze profile brzydali. Jeden z nich był typem X-TIE - kadłub X-winga połączono z heksagonalnymi płatami skrzydeł. Corran uznał, że ma- szyna jest wyjątkowo paskudna i zbagatelizowałby ją, gdyby nie fakt, że to ona wy- strzeliła torpedę. Drugi statek wyglądał dość zabawnie. Stanowił kombinację kulistej kabiny od my- śliwca typu TIE z kapsułą silnika od Y-winga. Taka hybryda trafiała się rzadko, bo łączyła w sobie brak osłon charakterystyczny dla TIE z typową dla Y-winga opieszało- ścią w reakcji. Corran wiedział, że ten typ maszyny nazywano czasem TYE-wingiem, choć bardziej przylgnęła do niego nazwa DIE-winga* . Wprowadził swojego interceptora na kurs, którym minął X-TIE, a potem opadł w dół serią skrętów i zwrotów, które pozostawiły TYE--winga daleko z tyłu. X-TIE zdołał utrzymać się za nim na tyle długo, że skaner Corrana przekazał mu więcej danych na temat maszyny. X-skrzydłowce miały dwie wyrzutnie torped na dziobie i cztery lasery, po jednym na końcu każdego ze skrzydeł, od których układu wziął swoją nazwę. Po- zbawiony tych skrzydeł X-TIE wymienił jedną wyrzutnię torped protonowych na coś, co - jak sądził Corran - musiało być działkiem laserowym. Niedozbrojony i niedoposażony, pomyślał. Skierował maszynę w dół ostrym kor- kociągiem, który zwiększył jego przewagę nad prowadzącym X-TIE i TYE-wingiem. Pilot X-TIE zaczął wyprowadzać myśliwiec w górę, jakby próbował wrócić na pozycję obok swojego skrzydłowego, zapewniającego mu bezpieczną osłonę. Corran zobaczył, że zawraca, przewrócił maszynę na plecy i ciasnym skrętem wyprowadził interceptora prosto na odsłoniętą rufę brzydala. Wyraźnie nieświadomy manewru Corrana, pilot też obrócił maszynę na plecy, le- cąc w stronę TYE-winga. Corran widział, jak pilot unosi głowę, lustrując skanery w poszukiwaniu interceptora, ale trudno mu było dostrzec skosa nadlatującego zza wła- * Gra słów kojarząca podobne brzmienie obu skrótów; die (ang.) - umierać. DIE-wing to tyle co TRUP- skrzydłowiec (przyp. tłum.). X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 36 snej rufy. Nie udało mu się to, choć Corran zauważył obracającą się kopułkę jego robo- ta R5, który musiał go dostrzec. Wcisnął spust i przejechał laserową serią od dziobu do ogona brzydala. Dwa strza- ły zdjęły z karku kanciastą głowę R-5, dwa kolejne przebiły kabinę pilota, która eks- plodowała, tworząc chmurę okruchów transpastali i duraplastu. Ostatnie strzały trafiły w dziób, detonując komory paliwowe torped protonowych. Wybuch paliwa pokrył smukłą sylwetkę myśliwca płomieniami i posłał z wirującym szaleńczo dziobem w pustkę przestrzeni. Przyciągnąwszy drążek, Corran uniósł dziób swojego myśliwca, naprowadzając siatkę celowniczą na drugiego brzydala. DIE-wing zaczął wchodzić w beczkę, ale Cor- ran powtórzył jego manewr i wcisnął spust. Zielone promienie lasera przecięły jedno ze skrzydeł, ale brzydal zdołał przemknąć pod myśliwcem. Corran już miał przewrócić maszynę na plecy i zacząć pętlę, gdy nagle wściekłe promienie czerwonego lasera za- częły siec przestrzeń w ślad za jego maszyną. Co się dzieje? - pomyślał, położył skosa na prawe skrzydło, pchnął drążek w pra- wo i przyciągnął do piersi. Manewr wyprowadził go gwałtownym szarpnięciem z linii ognia, ale to mu nie wystarczyło. Odpadł tym razem na prawo i w górę, po czym spoj- rzał na monitor skanera, próbując ustalić, kto do niego strzela. Skaner pokazał X-wingi. - O co tu chodzi? - zapytał Horn - Nemezis Jeden, masz dwa wrogie X-wingi. To była pułapka. Wchodź do walki i wykończ je. Pułapka? - pomyślał Corran. Na mnie? Wściekłość dodała tylko płynności jego manewrom. Klucząc i kręcąc, poprowadził interceptora serią uników, które pozwoliły mu pozbyć się X-wingów z ogona i wyprowadziły prosto na DIE-winga. Nie zastana- wiając się wiele, wpakował laserową serię w kulistą kabinę brzydala, po czym pode- rwał maszynę w górę i uciekł poza zasięg eksplozji nieszczęsnego myśliwca. Dwa do jednego, znowu ten sam stosunek sił, pomyślał. Wiedział jednak, że ta po- spieszna ocena jest niedokładna. W tej bitwie układ sił był zupełnie inny. Szybkość i zwrotność skosa dawały mu przewagę nad X-wingami, ale tamte miały tarcze. Mogły wytrzymać większe uszkodzenia niż on, a zdolność statku do znoszenia uszkodzeń przekładała się bezpośrednio na szanse pilota ujścia z życiem z potyczki. Co więcej, piloci X-wingów wyglądali na zgrany zespół. Lecieli ciasną formacją i sprawiali wra- żenie, że dobrze się znają, tak naprawdę miał więc przed sobą nie dwóch wrogów, lecz jednego superwroga. X-wingi zawróciły, wchodząc na kurs prowadzący prosto na Corrana. Wiedział, że mijanki dziób w dziób były najbardziej niebezpiecznym elementem walki na krótki dystans, a biorąc pod uwagę przewagę liczebną wroga, nie miał ochoty angażować się w taki pojedynek. Zdławił przepustnicę i zanurkował łagodnie, tak by przelecieć nieco poniżej przeciwników. Skorygowali kurs, najwyraźniej się nie martwiąc, że mogą przy okazji dostać w osłony. Wtedy Corran pchnął do oporu akcelerator, zmuszając ich, by ostro zanurkowali, ale zanim zdążyli zająć dogodną pozycję do ostrzału, przemknął im pod brzuchami i zaczął z powrotem wznosić się do góry.

Michael A. Stackpole Janko5 37 Jeden z X-wingów przewrócił się na plecy i wyszedł w górę pętlą, która miała go wyprowadzić na ogon Corrana, drugi podjął manewr w przeciwnym kierunku. Pilot drugiego X-winga wszedł w szeroką pętlę, która oddaliła go od interceptora, ale i od drugiego myśliwca. Corran wiedział, że pilot popełnił błąd i natychmiast zareagował, by ten błąd jak najlepiej wykorzystać. Zmniejszył ciąg, wszedł w ostry zakręt na ster- burtę, a następnie z powrotem na bakburtę. Sinusoidalny manewr wyprowadził go z powrotem na ten sam kurs, ale X-wing, który go ścigał, wisiał teraz nieco ponad nim, przed jego dziobem. Jego pilot nadal leciał tym samym kursem, zakładając, że interceptor chciał mu uciec. Dopiero kiedy przeleciał nad statkiem Corrana, który wyrósł nagle za jego rufą, zrozumiał swój błąd. Corran zwiększył ciąg i zaczął doganiać X-winga. Jesteś mój, bratku, pomyślał, i to tylko dlatego, że twój kumpel popełnił błąd. Kiedy przeciwnik znalazł się w zasięgu jego działek, Horn zaczął strzelać -i wtedy zobaczył niebieski półksiężyc na skrzydłach X-winga. Był to półksiężyc Rebeliantów. Choć symbolowi nie towarzyszył żaden na- pis, Corran wiedział, jakie słowa powinny się tam znaleźć. Eskadra Łotrów! W tej samej chwili, gdy rozpoznał znak półksiężyca, jego palec zamarł nad spu- stem. Nie wiedział, dlaczego nie strzelił. Na widok półksiężyca strach ścisnął mu żołą- dek, choć przecież nie Łotrów się obawiał. Chodziło o coś innego. Coś było nie w po- rządku, coś było paskudnie nie w porządku, ale nie był w stanie rozszyfrować tego dziwnego wrażenia. Nagle za sobą poczuł wybuch, który pchnął go do przodu. Drążek sterowniczy walnął go w klatkę piersiową, niszcząc aparaturę podtrzymywania życia i pozbawiając go tchu. W jego piersi płonął ogień, gdy bezskutecznie próbował złapać oddech. Poczuł ulotny zapach kwiatów, a po chwili kabinę wypełniła bolesna jasność. Czekał, aż ból w piersi i ogień w płucach pochłoną go do reszty, ale po chwili poczuł, że nikną, podobnie jak jego zdolność odczuwania. Usłyszał kobiecy głos, gniewny i szorstko wypowiadający słowa, które z pewno- ścią miały sprawić mu ból - Zawiodłeś, Nemezis Jeden. Gdyby to nie była symulacja, stałbyś się już chmurą atomów dryfującą w przestrzeni i pośmiewiskiem tłumów. Jesteś żałosny. Corran uniósł rękę i dotknął piersi. Zdruzgotane resztki aparatury podtrzymywania życia nie pozwoliły mu sięgnąć głębiej, ale wiedział, że czegoś brakuje, czegoś, co powinno było leżeć na jego piersi. Nie wiedział, co to było, ale czuł, że przyniosłoby mu ulgę. A skoro tego nie znalazł, poczuł, że zalewa go fala rozpaczy. - Myślałam, że jesteś coś wart, Nemezis Jeden. Powiedziałeś mi, że jesteś dobry, pamiętasz? Choć nie przypominał sobie podobnej deklaracji, przytaknął. - Tak, tak mówiłem. - Jesteś niczym, dopóki nie zdecyduję, że jest inaczej. Na razie twierdzę, że jesteś zdolny tylko do przegrywania. - W blasku światła zobaczył zarys sylwetki wysokiej, szczupłej kobiety. Jej widok, bardziej jeszcze niż słowa, przyprawił go o dreszcz. Wie- X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 38 dział, że się boi, ale chciał też ją zadowolić. Sprostanie oczekiwaniom tej kobiety było z jakiegoś względu bardzo ważne, było najważniejszą rzeczą na świecie. - Zawiodłeś i mnie, i siebie. - Proszę... - wycharczał, ale nie umiał stwierdzić, czy go usłyszała. - Może dam ci jeszcze jedną szansę. - Tak, tak... - Jeśli znowu zawiedziesz... Corran zawzięcie pokręcił głową. - Nie zawiodę, na pewno. - Nie zawiedziesz, Nemezis Jeden, albo twoja kolejna porażka będzie ostatnią. - Kobieta skrzyżowała ramiona. - Jeśli znowu mnie rozczarujesz, spędzisz resztę życia na bolesnej pokucie, w niełasce, po której przyjdzie śmierć.

Michael A. Stackpole Janko5 39 R O Z D Z I A Ł 7 Powrót do normalnej przestrzeni był jak jeszcze jedna symulacja, ale sytuacja róż- niła się odrobinę od tego, czego spodziewali się Wedge i Łotry. Tak jak oczekiwał, komandor zobaczył stację kosmiczną wirującą powoli na tle usianej gwiazdami pustki. Daleko na prawo, w pobliżu żółtej gwiazdy płonącej w centrum systemu wisiała Yag- 'Dhul. Szary płaszcz spowijający planetę sprawiał, że była prawie równie bezbarwna jak jej mieszkańcy, Givini. Pewną niespodzianką było pojawienie się formacji czterech gwiezdnych myśliw- ców typu TIE patrolujących przestrzeń wokół stacji. Mynock, robot R5 przydzielony do X-winga Wedge'a, natychmiast zaczął piszczeć ostrzegawczo, gdy zobaczył je na bak- burcie. Wedge spojrzał na monitor, zauważył, że TIE przegrupowują się do ataku i uśmiechnął się. Najlepszą formą obrony jest atak, pomyślał. Włączył komunikator. - Klucz pierwszy, do mnie! „Łotr Dwanaście”, poprowadź Obrońców. - Rozkaz! - odparła Arii Nunb. Posyłanie tylko jednego klucza myśliwców przeciwko równej liczbie maszyn typu TIE, zwłaszcza gdy miał w odwodzie dwa tuziny Y-wingów i siedem dodatkowych X- wingów, mogło się wydawać szczytem arogancji, ale Wedge wiedział, że jest wręcz przeciwnie. Choć piloci myśliwców TIE rzadko kiedy mogli dorównać Rebeliantom doświadczeniem, byli dobrze przygotowani i nieraz zaliczali celne trafienia w walce bezpośredniej. Piloci admirała Zsinja udowodnili już dawno, że są dobrymi myśliwymi, i Wedge spodziewał się, że po raz kolejny dowiodą tego w tej walce. Były dwie przyczyny, dla których skierował do walki z nimi tylko jeden klucz ze swojej formacji. Po pierwsze - i to był najważniejszy powód - ich misja wymagała, by zagrożenie, w obliczu którego znalazła się stacja, doprowadziło do rozproszenia chro- niących ją myśliwców. Zarówno X-wingi, jak i Y-wingi miały odciągnąć wrogie my- śliwce od stacji w to miejsce systemu, gdzie do walki miały wejść B-wingi. B-wingi były w drodze, ale nadal w nadprzestrzeni, więc aby osiągnąć efekt zaskoczenia należa- ło ściągnąć siły Zsinja w odpowiednie miejsce i w odpowiednim czasie. Drugim powodem było to, że gdy w bitwę angażowało się zbyt wiele myśliwców, walka zamieniała się w chaos, co niekorzystnie odbijało się na skuteczności pilotów. X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 40 Różnica między dobrym a złym pilotem, walczącym w podobnych warunkach, sprowa- dzała się do rozeznania sytuacji. Pilot, który radził sobie z większą ilością informacji i potrafił koncentrować uwagę na większej liczbie statków przeciwnika lepiej radził so- bie w bitwie niż taki, którego rozpraszała zbyt duża liczba czynników. Wedge widział statystyki, według których liczba celnych trafień spadała w miarę wprowadzania do bitwy coraz to większej liczby maszyn, więc puszczając do walki tylko kilka maszyn, ułatwiał zadanie swoim ludziom. - „Trzy”, ty i „Cztery” macie ogony. „Dwa” przejmuje prowadzenie. Celuj w dru- giego TIE - polecił. - Rozkaz, dowódco Łotrów. - Rhysati Ynr poprowadziła Erisi Dlarit korkociągiem w dół i w szeroki wiraż, którym otoczyły parę myśliwców przeciwnika. Kierunek ataku Rhysati miał zepchnąć myśliwce TIE dalej od stacji i pozostałych Łotrów. Wedge za- uważył, że TIE zaczyna reagować na jej manewr, pozwalając narzucić sobie kierunek walki. Przełączył uzbrojenie na lasery i ustawił je na ogień podwójny. Zwiększył do mak- simum moc tarcz i obrał za cel prowadzącą gałę. Zaczęli przybliżać się do siebie, lecąc nos w nos, ze skrzydłowymi na sterburcie i nieco z tyłu, jak idealne odbicia w lustrze. Dokładnie tak jak chciałem, pomyślał Wedge. - „Łotr Dwa”, namierzyłaś go? - Namierzyłam, dowódco. - Głos Asyr dobiegający z głośnika był spokojny i chłodny. - Przygotuj się. Liczę do trzech, a potem mam zamiar zmylić twój cel. Odpal zaraz potem torpedę protonową. - Rozkaz! - Raz... dwa... trzy... teraz! - Wedge odpadł w górę beczką na bak-burtę. Jego cel zrobił to samo, wprowadzając myśliwiec na kurs lotu swojego skrzydłowego. Drugi TIE przez chwilę był ślepy, co wyraźnie go onieśmieliło. Wedge spojrzał na monitor i zobaczył meldunek o odpaleniu torpedy protonowej, a potem, na chwilę przed obróce- niem swojego X-winga do góry nogami, delikatnie wcisnął pedał prawego steru i ruszył na przeciwnika. Do tej pory obie maszyny leciały wprost na siebie. Manewr Wedge’a skierował dziób X-winga o jakieś dziesięć stopni na sterburtę, sprowadzając z wcześniejszego kursu kolizyjnego. Inwersja zakołysała statkiem, sprowadzając dziób z powrotem pro- sto na dziób TIE, i zanim pilot Zsinja zdążył zareagować, myśliwiec Wedge'a runął w jego stronę i zaczął strzelać. Pierwsza para czerwonych promieni lasera przeszła dołem, ale dwie kolejne trafiły w kabinę pilota. Jeden z laserów myśliwca eksplodował w chmurze transpastalowych szczątków. Trzeci strzał Wedge'a przebił się przez iluminator, zapalając i topiąc apara- turę pokładową. Myśliwiec przechylił się na prawy panel baterii słonecznych, wpadł w korkociąg, a po chwili eksplodował. Sekundę potem błękitna torpeda protonowa uderzyła w lewe skrzydło drugiego TIE. Czarny panel baterii słonecznych otulił pocisk jak tkanina. Sama torpeda przebiła taflę baterii i kadłub myśliwca, by po chwili eksplodować. Wybuch oderwał tylną po-

Michael A. Stackpole Janko5 41 łowę kapsuły mieszczącej kabinę pilota, odrzucił silniki w głąb systemu, podczas gdy roztrzaskany kadłub wirował przez gwiezdną pustkę. - Ładny strzał, „Dwa”. - Dzięki, że mi go wystawiłeś, dowódco. Wedge zawrócił X-winga na pierwotny kurs w samą porę, by zobaczyć, jak torpe- da protonowa wypuszczona przez Erisi rozprawia się z kolejnym myśliwcem TIE. W oddali zobaczył zielone promienie lasera wystrzeliwane ze stacji kosmicznej. Znajdo- wali się poza zasięgiem ostrzału, więc lasery nie mogły poważnie im zagrozić, ale utrzymywały Łotrów na dystans, dając dowództwu stacji czas na wypuszczenie do akcji kolejnych myśliwców. Piloci Zsinja jeden po drugim opuszczali stację, wchodząc na kurs przechwytujący z myśliwcami Rebeliantów. - Dowódco, mam tu dwanaście interceptorów i osiem gwiezdnych myśliwców. - Zrozumiałem, „Dwanaście”. To chyba wszystko, co mają pomyślał, chyba że zatrzymali coś w odwodzie. Uznał jednak, że nie miałoby to sensu, choć od dawna wiedział, że taktyka i sztuka wojenna przeciwnika rzadko kiedy wydawały się logiczne. Mam tylko nadzieję, pomy- ślał, że nasza ucieczka od stacji wygląda wiarygodnie. Arii Nunb prowadziła Łotrów i towarzyszące im Y-wingi w przeciwną stronę niż stacja i nieco do góry. Skosy i gały puściły się za nimi, wyraźnie się paląc, by przerze- dzić szeregi Y-wingów. Interceptory prowadziły, TIE trzymały się za nimi. Szybko skracali dystans dzielący ich od maszyn Rebeliantów. Arii wyprowadziła swojego X- winga do góry, a reszta Łotrów poleciała za nią pętlą, która wyprowadziła ich na ogony interceptorów, podczas gdy Y-wingi nadal uciekały przed pościgiem. X-wingi i interceptory zaczęły w końcu łamać szyk, gdy nagle z nadprzestrzeni wyskoczyły B-wingi i zaczęły strzelać prosto w lukę pomiędzy skosami a gałami, które nadleciały ze stacji. Wedge patrzył z podziwem, jak płaskie, romboidalne statki wirują wokół osi, by utrzymać kabinę pilota w niezmiennej pozycji mimo serii dzikich ma- newrów i korekt kursu. Kilka razy latał na B-wingach, mógł więc docenić siłę ognia tych maszyn, ale czuł się w nich bardziej jak kierowca niż jak pilot. B-wingi rzuciły się na interceptory. Połowa zadowoliła się laserami i blasterami, druga połowa użyła działek jonowych, które eliminowały skosy z walki, nie zabijając pilotów. Trafione błękitnymi pociskami jonowymi interceptory spowijała burza wyła- dowań elektrycznych. Ogień laserów i miotaczy rozrywał pozostałe maszyny, wypala- jąc dziury w panelach baterii słonecznych i kabinach pilotów. Niespodziewany atak B-wingów rozproszył interceptory, ale ścigające ich X-wingi zaniechały pogoni. Pozostawiły to zadanie B-wingom. Łotry przeleciały przez łamiące się szyki przeciwnika, minęły B-wingi i połączywszy się z powrotem z pierwszym klu- czem ruszyły w stronę formacji gał. Pierwszy atak poszedł frontem. W kabinie X-winga słychać było szumy i trzaski zakłóceń elektrostatycznych, gdy strzały laserów trafiały w przednie tarcze. Fala za falą zielone promienie oblewały maszyny wroga, ale Wedge nie zwracał na nie uwagi. Kon- centrował się natomiast na wskazaniach monitora. Skierował maszynę nieco na ster- X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 42 burtę, naprowadzając siatkę celowniczą na jeden z myśliwców TIE. Wcisnął spust, posyłając ładunek szkarłatnej energii w stronę kabiny gały. Eksplozja rozerwała wrogi statek. Wedge postawił X-winga na prawym skrzydle i świecą wspiął się powyżej rosnącej kuli płonących gazów. Dokończył beczkę, po czym zanurkował w kierunku łuku pomiędzy chmarą myśliwców a stacją. Zerknął na sterbur- tę i zobaczył Asyr, która nadal trzymała się jego skrzydła. Zasalutował i rzucił przez komunikator. - Miło, że się nie zgubiłaś. - Taką mam pracę. Ze swojego punktu obserwacyjnego na peryferiach pola bitwy komandor dostrze- gał wiele rzeczy, które wprawiały go w podziw. Łotry zaatakowały gały bardzo ostro, ale ludzie Zsinja zamiast uciekać w popłochu przegrupowali swoje siły. Pozbawione tarcz myśliwce typu TIE nie były w stanie dotrzymać pola X-wingom, ale trzymając się razem, stanowiły znacznie poważniejsze zagrożenie niż chmara pojedynczych statków salwujących się ucieczką. Ktokolwiek dowodził tą eskadrą, był dostatecznie dobry, by utrzymać swoich ludzi razem i nie dać im popaść w rozsypkę. - Wzywam klucz drugi i trzeci Łotrów, zostawcie te gały i dołączcie do Y- wingów. Klucz pierwszy, pilnujemy gał. - Wedge wcisnął dwa klawisze na konsoli lotu. - Mynock, spróbuj złapać częstotliwość, na której porozumiewają się gały. Robot zapiszczał, potwierdzając przyjęcie rozkazu. Czekając, aż Mynock zdobędzie tę informację, Wedge obserwował, jak B-wingi wykańczają skosy i kierują się w stronę stacji. Na swoim monitorze miał siedem unie- ruchomionych interceptorów, dryfujących bezwładnie w przestrzeni. Imponująca licz- ba, nawet pamiętając, że urządzili na nie zasadzkę; wysadzenie maszyny w powietrze było o niebo łatwiejsze niż uszkodzenie jej układów elektrycznych. Choć doceniał fakt, że piloci unieruchomionych statków nie zostali zabici, wiedział, że stało się tak z po- wodów czysto praktycznych, nie zaś z humanitaryzmu. Każdy z tych pilotów, myślał Wedge, zostanie przesłuchany, a wszystko, co wie, wzbogaci naszą wiedzę na temat Zsinja. Całkiem możliwe, że przynajmniej kilku, jeśli nie wszyscy z tych pilotów służyli na „Żelaznej Pięści”, a każda informacja o tym stat- ku miała kolosalne znaczenie. Niszczyciel stanowił podstawę sił Zsinja i klucz do usta- lenia, do jakiego stopnia był on naprawdę niebezpieczny. Wszystkie myśliwce Rebeliantów leciały zbieżnym kursem w stronę stacji ko- smicznej klasy Imperatorowa, tuż za ogonami Y-wingów. Choć niezbyt zgrabne, Y- wingi były trudnym celem. Systemy uzbrojenia stacji ostrzeliwały napastników pro- mieniami energii, ale każdy z nadlatujących myśliwców stanowił tak naprawdę trzy osobne cele, co dawało im przewagę liczebną nad obrońcami stacji. Dodatkowo my- śliwce mogły wykorzystać podczas podejścia najrozmaitsze części stacji jako osłonę przed ogniem. Dzięki danym z układów celowniczych innych statków, myśliwce mogły wypaść zza osłony i ostrzelać cel, którego wcześniej nawet nie widziały. Kreśląc pętle, beczki, świece i korkociągi, chmara myśliwców krążyła wokół stacji jak rój owadów wokół lampy. Statki trafione bezpośrednio oddalały się, by podładować

Michael A. Stackpole Janko5 43 tarcze, a potem ponawiały ataki. Bitwa obronna o stację była od początku skazana na porażkę, ale obawa przed Zsinjem wyraźnie mobilizowała jego ludzi do walki, nawet wtedy, gdy straciła już jakikolwiek sens. Mynock zaćwierkał, a na ekranie monitora Wedge zobaczył częstotliwość, na ja- kiej porozumiewały się gały. Wpisał podaną liczbę na klawiaturze komunikatora i włą- czył mikrofon. - Wzywam klucz gwiezdnych myśliwców. Mówi komandor Antilles z Sił Zbroj- nych Nowej Republiki. Jeśli wyłączycie zasilanie broni, uznam was za obiekty neutral- ne. Ta oferta dotyczy również obrońców stacji. - Zrozumiałem, Antilles. - Głos dochodzący z komunikatora miał metaliczną bar- wę, charakterystyczną dla imperialnego sprzętu łączności. - Mój klucz się rozbraja. Przekażę pańską wiadomość dowodzącemu stacją Valsilowi Torrowi. - Uprzejmie dziękuję. - Wedge sprawdził wskazania sensorów, by poszukiwać oznak wroga, czekając na wiadomość zwrotną. - Antilles, Torr otrzymał wiadomość i wyłącza zasilanie swoich systemów uzbro- jenia - usłyszał. - Stacja jest wasza. Ale uważaj, to podstępny stary Twi’lek. Wedge uśmiechnął się. Choć sprzęt łączności pozbawił dochodzący głos wszel- kich ludzkich cech, nie mógł zamaskować osobowości jego właściciela. Powinien może się zdziwić, że ktoś, kto dopiero strzelał do niego i jego ludzi, był tak skory do udziela- nia rad, ale już dawno przekonał się, że żołnierzy po obu stronach konfliktu więcej łączy niż dzieli. - Zrozumiałem. Dziękuję za radę. - Jedna sprawa, Antilles. - Tak? - Jeśli się poddamy, odholujesz nas stąd? - Nie bardzo chcecie się tu znaleźć, gdy przybędzie „Żelazna Pięść”? - Niespecjalnie. Nic dziwnego. W przeciwieństwie do myśliwców Używanych przez Rebelię, my- śliwce TIE były pozbawione hipernapędu. Od bitwy do bitwy przenosiły je w swoich brzuchach większe statki, takie jak „Żelazna Pięść”. Myśliwce musiałyby więc pozo- stać w systemie, jeśli Wedge nie zorganizuje im transportu. Admirał Zsinj znany był z porywczego temperamentu, więc pozostawienie tutaj pilotów równałoby się właściwie morderstwu, a Wedge nie chciał ich mieć na sumieniu. - Myśliwce, jeśli się poddacie, stracicie swoje statki. - No to mamy problem, Antilles. Jesteśmy najemnikami. Jeśli stracimy statki, bę- dziemy przymierać głodem. - Pilot TIE zamilkł na chwilę, a potem ciągnął dalej: - Inna rzecz, że nie ma po co jeść i żyć, jeśli nie można latać. - Rozumiem. - Wedge zastanowił się przez chwilę. - Mam pomysł. Jeśli zatrudni- cie się do ochrony jednego z frachtowców, których oczekujemy, możecie wydostać się stąd jako wolni ludzie. - Frachtowców? - Tak, przylatują tu po bactę. - Bactę? A więc to mieliśmy chronić! X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 44 - I możecie ochraniać ją nadal przez całą drogę do Coruscant, gdzie jej potrzebu- jemy. Dajcie mi słowo, że w przyszłości nie będziecie walczyć przeciw Nowej Repu- blice, a dobijemy targu. - Zgoda, Antilles. Dokładnie o czasie osiemnaście frachtowców i wyspecjalizowanych holowników wyłoniło się z nadprzestrzeni i zaczęło podpływać w kierunku stacji. Większość stano- wiły przysadziste, kanciaste jednostki, które najlepsze dni miały już za sobą, ale kilka odznaczało się elegancją sylwetki, stanowiącej hołd dla romantycznej aury gwiezdnych podróży. Jeden z nich - zmodyfikowany jacht klasy Baudo, ślizgał się w przestrzeni jak metalowa podobizna koreliańskiego zwierzęcia morskiego, od którego wziął swoją nazwę. - Wzywam gwiezdne myśliwce. Ten jacht klasy Baudo to „Pulsarowy Ślizg”. Jego kapitan skontaktuje się z wami na tej częstotliwości. Czekajcie w pogotowiu. - Zrozumiałem. Wedge połączył się ze „Ślizgiem”. - Wzywam „Ślizg”, tu dowódca Łotrów. - Część, Wedge, mówi Mirax. Jesteśmy na czwartym miejscu w kolejce. Co mogę dla ciebie zrobić? - Mam tu na orbicie klucz czterech gał. Zrezygnowali ze służby u Zsinja i chcą się stąd zabrać. Pomożesz? - Jasne. Nie pierwszy raz będę holować dla ciebie statki. Ale najpierw robiłaś to dla Corrana, pomyślał. - Dzięki, Mirax. Mynock wysyła ci właśnie ich częstotliwość, uzgodnij szczegóły bezpośrednio z nimi. - Dzięki temu nie będę się nudzić, czekając na swoją kolej. - Zrozumiałem. - Wedge spojrzał na wyświetlacz chronometru w rogu monitora. - Po powrocie do domu spotkamy się i pogadamy, dobrze? W głosie Mirax słychać było znużenie. - Najpierw muszę wyładować towar. Potem może się prześpię. Ostatnio trochę za- pomniałam, jak to się robi. Zadzwonię do ciebie, jak znowu będę na chodzie. - Obiecaj. .- Przyrzekam. - I lepiej dotrzymaj słowa, albo zmuszę twojego ojca do zawieszenia emerytury, bo opowiem mu, jak rozpływasz się we łzach po śmierci syna jego najgorszego wroga. - Och, Wedge, to zbyt okrutne. - Wedge usłyszał szumy zakłóceń, gdy głos Mirax nagle się załamał. - Nie ma powodu, żebym nie opłakiwała Corrana. - Zgoda, ale nie musisz robić tego sama. Możemy podzielić się tym ciężarem, ja- sne? - Jasne. - W jej głosie usłyszał rezygnację połączoną z ulgą. - Do zobaczenia na Coruscant. - Liczę na to. - Wedge spojrzał na stację i patrolującą ją eskadrę. Cud nad cudami, pomyślał, ale wygląda na to, że znowu wszystkim uda się wrócić do domu.

Michael A. Stackpole Janko5 45 R O Z D Z I A Ł 8 Corran wiedział, że siedząc znowu w kabinie myśliwca powinien się czuć szczę- śliwy, ale tak nie było. Nie mógł dopatrzyć się niczego złego ani w maszynie, którą pilotował, ani w misji patrolowej, którą mu powierzono. Wykonywał podobne zadania wystarczająco wiele razy, by spodziewać się nudy, ale nie to było problemem. Sama przyjemność latania wystarczała, by pokonać nudę. A jednak uświadomił sobie, że nie jest szczęśliwy. Coś gryzło go od środka. Coś było nie tak i nie mógł zignorować tego wrażenia. Wywoływało niepokój zupełnie nie- proporcjonalny do sytuacji, w jakiej się znalazł. Czuł się tak, jakby wcale nie wysłano go na patrol, tylko na jakąś zupełnie inną misję, której planu ani celu nie znał. - Nemezis Jeden, melduj, co widzisz. - Jedynka do Kontroli, niebo czyste. W głosie dochodzącym z modułu łączności Corran nie wyczuł żadnego fałszu ani ponaglenia, ale nie mógł się pozbyć mdlącego uczucia, że ktoś nim manipuluje. Nie lubił być wykorzystywany, a teraz niemal czuł na sobie niewidzialne dłonie, popycha- jące go w określoną stronę z powodów, których nie potrafił przeniknąć. Zdziwił się, kiedy doszedł do wniosku, że znacznie bardziej niż nieświadomość celu misji prze- szkadza mu fakt, że jest pionkiem w czyimś ręku. Przecież jestem spokojny, pomyślał. Nie boję się trudnych zadań. Zawsze robię to, co mi każą, w granicach rozsądku. Czy nie tak się zachowałem...? Myśl urwała się na- gle, gdy uświadomił sobie, że nie może przywołać konkretnych wspomnień na poparcie swojego przekonania. Wiedział, że miał na koncie niejedną trudną misję, ale żadnej nie mógł sobie przypomnieć. Nie martwiłoby go to - no, prawie - gdyby nie fakt, że czuł się jak hologram obrabiany na cudzym komputerze. - Nemezis Jeden, masz dwa kontakty na kursie dwieście siedemdziesiąt stopni. Sąo dziesięć kilometrów od ciebie. To wrogowie. Masz pozwolenie, by nawiązać walkę i wyeliminować je. - Rozkaz. - Corran wcisnął klawisz, który wyświetlił dane o nadlatujących maszy- nach na monitorze. Dwa myśliwce TIE, zauważył. Gwiezdne myśliwce nie budziły w nim strachu i przyglądałby im się całkiem beznamiętnie, gdyby nie ulotna myśl, która X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 46 nagle przemknęła mu przez głowę: dwa myśliwce TIE nie są nawet w połowie tak mor- dercze jak jeden Tycho. To wydało się Corranowi całkiem przekonujące - podobieństwo dźwięków two- rzyło logiczny związek. Fakt, że Tycho Celchu był kiedyś pilotem Imperium latającym na myśliwcach TIE, wzmacniał ten związek. Corran wiedział, że Tycho zdradził Eska- drę Łotrów i był zdecydowany sprawić, że za to zapłaci. Gdyby nie było mnie tutaj, pomyślał, byłbym tam, żeby zająć się Tychem. Zanim zdążył się zastanowić, gdzie to jest „tam”, z komunikatora dobiegł ponow- nie głos Kontroli. - Mamy nowe informacje o nadlatujących statkach. Przesyłam dane. Widoczny na monitorze obraz myśliwca TIE zamienił się nagle w X-winga. Do- datkowy napis pod wizerunkiem myśliwca głosił, że za sterami siedzi kapitan Tycho Celchu. Corran poczuł, jak nagły dopływ adrenaliny przebiega przez jego ciało i uderza do mózgu. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście - zbieg okoliczności, który pozwolił mu za jednym zamachem zmierzyć się z Tychem i pomścić Eskadrę Łotrów, był po prostu niewiarygodny. Takiej okazji nie zmarnuję, pomyślał Corran. Położył swojego interceptora na plecy i zanurkował. X-wing ruszył za nim, lecąc w stronę jego brzucha, więc Corran ponownie przekręcił maszynę i zaczął wspinać się w górę pętlą na sterburcie. Minął nurkującego X-winga, który podobnie jak on nie mar- nował energii na ostrzał, wiedząc, że szanse trafienia są nikłe. Corran krążył coraz cia- śniejszą spiralą, wykorzystując przewagę zwrotności, jaką jego skos miał nad rywalem, a potem wystrzelił prosto, zamierzając wykorzystać również jego fantastyczną szyb- kość. Na górnym monitorze zamigotała lampka, wskazując, że jeden z X-wingów próbu- je namierzyć go torpedą protonową, ale szybka świeca w górę, przechył i spirala w dół wystarczyły, by zmylić torpedę i wyprowadzić Corrana z powrotem na kurs w kierunku X-winga Ty-cha. Corran położył interceptora na sterburtę i wykręcił beczkę na lewym skrzydle, by zacząć wspinać się w stronę Tycha. Przełączył lasery z poczwórnego ostrzału na podwójny, przewidując, że będzie się musiał sporo nastrzelać w co najmniej kilku starciach, zanim pokona przeciwnika. Prowadził maszynę, w każdej chwili spo- dziewając się, że Tycho odpadnie, a wreszcie pospiesznie wcisnął spust; rozpryskał energię po tarczach wrogiej maszyny, przelatując nad nim swoim interceptorem. Żadnej reakcji. Zupełnie nie jak Tycho, pomyślał Corran. Przechylił maszynę na prawe skrzydło, wspiął się pętlą w górę, wykręcił beczkę i wyszedł na prostą w lewo. Obrócił statek na plecy i zanurkował, a skanery pokazały mu, że X-wingi nie są w sta- nie dotrzymać mu kroku już w pierwszym manewrze, nie wspominając nawet o następ- nym. Corran poczuł dreszcz. Latają jak myśliwce typu TIE, a nie X-wingi, pomyślał, a ten pilot, który prowadzi pierwszy myśliwiec to na pewno nie Tycho. Przełączył kom- puter celowniczy na drugi z myśliwców i zobaczył, że według danych z komputera pilotuje go Kirtan Loor. Poczuł przemożną chęć, by zmieść wroga, ale przeważył głos rozsądku. Jednak gwałtowność emocji, jakie wzbudziła w nim obecność Loora, przy- wołała mu na myśl knowania obu wrogów na Coruscant.

Michael A. Stackpole Janko5 47 To wystarczyło, by przypomniał sobie, że przecież Loor nie ma pojęcia o lataniu, a co dopiero o pilotowaniu gwiezdnego myśliwca. To nie może być Loor, pomyślał. Szansa, że Tycho i Loor pokażą się dokładnie tam, gdzie mogę ich zaatakować i zabić, jest praktycznie zerowa. Choć wcześniej ten zbieg okoliczności ogromnie go ucieszył, teraz stał się dowodem, że ktoś nim manipu- luje. Ktoś wytworzył w jego umyśle powiązanie TIE-Tycho, jeszcze zanim Tycho oka- zał się pilotem wrogiego myśliwca. Chociaż Corran wiedział, że taki wniosek był tro- chę naciągany, to jednak potwierdzał fakt, że ktoś nim manipulował. Tycho jest wrogiem, pomyślał, więc musiał się znaleźć w jednym myśliwcu. Dru- giego przeciwnika z listy moich wrogów umieszczono w drugim myśliwcu. Corran poczuł rosnący gniew, który zmiótł blokady w jego mózgu, umieszczone tam po to, by nie myślał o niczym, co znajdowało się na zewnątrz kabiny myśliwca. Z nagłego poja- wienia się jego największych wrogów Corran wyciągnął wreszcie wnioski. Po pierw- sze, jestem w symulatorze, uzmysłowił sobie, a po drugie, ktoś tu zna mnie na tyle do- brze, by wiedzieć, kto jest moim wrogiem, i rzucając mnie przeciwko niemu, spełnia moje życzenie. To ma być nagroda za moje zachowanie, ale jest jeszcze jedno pytanie: czy chcę być nagrodzony właśnie za pilotowanie interceptora przeciwko X-wingom? Poczuł, że żołądek kurczy mu się i twardnieje jak kamień. Lecę imperialnym my- śliwcem przeciwko Rebeliantom, uświadomił sobie wreszcie. Nie chcę tego robić. W jednej chwili zrozumiał, że tylko jego wrogowie - Imperium, a właściwie to, co z niego pozostało - chcieliby spowodować, by czuł się szczęśliwy, atakując Rebelian- tów. Wśród Imperialnych niewiele było jednak osób, które poświęciłyby dość czasu i starań, żeby manipulować nim w podobny sposób. Niektórzy chętnie by go uwiązali, inni - od razu zabili. Wszyscy z wyjątkiem jednej osoby. Ysanny Isard. Pojawienie się tej postaci w jego głowie natychmiast zogniskowało jego myśli. Isard słynęła z przerażającej umiejętności wypaczania umysłów Rebeliantów i zwraca- nia ich przeciwko przyjaciołom i rodzinie. Udało jej się z Tychem Celchu, a takich przypadków było znacznie więcej. Agenci, których wypuszczała ze swojego więzienia - Lusankyi, siali spustoszenie wśród wrogów Imperatora, którego śmierć nie powstrzy- mała Ysanny od kontynuowania operacji. Mgła w umyśle Corrana zaczęła się stopniowo rozwiewać. Przypomniał sobie swoje spotkanie z Isard po tym, jak go schwytała. Przysięgła mu wtedy, że zrobi z nie- go narzędzie zemsty Imperatora. Ten lot w symulatorze - tak jak poprzedni - miał naj- wyraźniej skłonić go do atakowania symboli Rebelii. Kolejne sesje miały zdławić jego opór, wywindować umiejętności i skuteczność do najwyższego poziomu, zwracając go jednocześnie przeciwko wszystkiemu, co znał, kochał i szanował. Zrobiłaby ze mnie ludzki odpowiednik zarazy, którą uwolniła na Coruscant, po- myślał Corran. Potrząsnął głową, puścił drążek sterowniczy i zerwał z głowy kask, wyrywając przy tym dość gwałtownie elektrody przylepione plastrem do skóry głowy, a wraz z nimi część włosów. Nie zwracał uwagi na ból. To te elektrody, pomyślał, przekazywały X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 48 do komputera moje fale mózgowe. Wzór fal był porównywany z danymi zebranymi w czasie przesłuchań, więc komputer był w stanie nie tylko rozpoznać, o czym myślę, ale i podsuwać mi określone obrazy w czasie symulacji. Bardzo sprytne! Zdjął aparat tlenowy, który zawisł mu na piersi. - Tu Nemezis Jeden. Gra skoń- czona. Nie zdradzę moich ludzi. Wypełniony gwiazdami ekran nad głową Corrana zniknął, ukazując głowę i ra- miona Ysanny Isard. Różnobarwne oczy - lewe płonące czerwienią, prawe lodowato niebieskie - podkreślały bezwzględny wyraz jej twarzy. Ostre rysy kobiety mogły się podobać, ale strach ściskający żołądek Corrana pozbawił ją w jego oczach wszelkiej urody. Długie czarne włosy ściągnęła w kucyk, pozostawiając tylko na skroniach dwa pukle srebrnych loków, jakby to mogło złagodzić jej rysy. - Wydaje ci się chyba, Corranie Horn, że to małe zwycięstwo w jakimś stopniu niweczy moje wysiłki. Nic podobnego. - Uniosła brew nad lodowato błękitnym okiem. - Pracowałeś w Służbie Ochrony Korelii, więc sam wiesz, jak skuteczne mogą być pewne techniki przesłuchań. To, co przeszedłeś do tej pory, było zaledwie testem. - Który zdałem. - Z twojej perspektywy to twierdzenie może wydawać się słuszne. - Spojrzała na niego surowo. - Z mojej oznacza tylko konieczność przeszeregowania twojego przy- padku. Zajmiesz mi więcej czasu niż inni, nad którymi pracowałam, ale tu, w Lusankyi, czasu nam nie brakuje. Corran wzruszył ramionami. - Świetnie, więc nie zabraknie mi czasu na zaplanowanie ucieczki. - Wątpię. - Westchnęła, jakby to, co miała powiedzieć, sprawiało jej ból. - Gdybyś był podatny na szkolenie, twój pobyt tutaj byłby niezmiernie przyjemny. Ale skoro sprawiasz trudności, następnym moim krokiem będzie ustalenie, czy posiadasz jakieś informacje, które mogłabym uznać za cenne. Niestety oznacza to konieczność odsiania mnóstwa rzeczy, które kompletnie mnie nie interesują. Mam nadzieję, że miałeś cieka- we życie, bo moi ludzie znani są z tego, że nuda wyzwala w nich okrucieństwo. - Ode mnie niczego się nie dowiedzą. Isard zmarszczyła czoło. - Proszę cię, Horn, oszczędź mi pustych przechwałek. Zaczniemy od narkoprze- słuchania na poziomie czwartym, przechodząc, jeśli będzie trzeba, aż do poziomu pierwszego. Sam wiesz, że powiesz nam wszystko, co chcemy usłyszeć. Zwierzęcy strach zamienił żołądek Corrana w lodowatą bryłę. Czwarty poziom narkoprzesłuchania oznaczał, że przypomni sobie rzeczy, o których nawet jego matka zapomniała, gdy jeszcze był w jej łonie. Dowiedzą się o mnie wszystkiego, pomyślał. Setki obrazów zaczęły przepływać przez jego umysł, gdy oddzielał cenne wspomnienia od przypadkowych. Proces ten, choć dość okrutny, wywołał uśmiech na jego twarzy. Gil Bastra - człowiek, który spreparował dla niego kilka tożsamości, potrzebnych Corranowi po ucieczce z Korelii - przypilnował, by wszystkie wiązały się z pobytem na co bardziej peryferyjnych planetach.

Michael A. Stackpole Janko5 49 Od Loora, pomyślał Horn, i tak dowiedzieli się wszystkiego z czasów mojej służ- by w KorSeku. Dzięki Gilowi nie mam zbyt wielu informacji, które Isard mogłaby uznać za cenne. Do czasu wstąpienia do Eskadry Łotrów tkwiłem na mieliźnie i na temat Rebelii nie wiem nic, co mogłoby jej naprawdę zaszkodzić. - Widzę, że coś cię bawi, Horn. Na razie masz prawo czuć się na tyle dobrze, by móc się uśmiechać. - Też się uśmiechnęła, przez co wydała się Corranowi jeszcze bar- dziej odpychająca. - Kiedy z tobą skończymy, nie będziesz miał już na to ochoty. X-Wingi III – Pułapka Krytosa Janko5 50 R O Z D Z I A Ł 9 Wedge roześmiał się, powtarzając sobie w duchu, że śmieje się z tego, jaką ironią jest fakt, że się denerwuje. Oto on, znakomity bohater, jedyny z żyjących, który przeżył ataki na obie Gwiazdy Śmierci, zdobywca Coruscant i dowódca eskadry myśliwców budzącej największy postrach w całej galaktyce, stoi pod drzwiami Ielli Wessiri zde- nerwowany jak uczniak. Według powszechnej opinii miał w sobie tyle zimnej krwi, że wystarczyłoby na obie czapy polarne Coruscant, a jednak odchrząknął zmieszany i zawahał się, zanim wcisnął dzwonek u jej drzwi. W drodze z dowództwa eskadry przekonywał sam siebie, że tak naprawdę nie za- mierza przecież zapraszać jej na randkę. Spędził poprzednią godzinę, słuchając kazania Erisi Dlarit na temat Vratiksa, którego uważała za terrorystę, i pytań o jego poczynania po ataku na skład bacty admirała Zsinja. Starał się jak mógł wytłumaczyć jej, powtarza- jąc w kółko to samo, że nie ma żadnych informacji o działaniach Thyferranina, ale że przekaże jej pytania do generała Crackena. Tak naprawdę nic więcej nie był w stanie zrobić, ale Erisi uparcie drążyła tę kwestię. Czuł się po tej rozmowie wypompowany. Momentami chciał po prostu przerwać i wyprosić ją z gabinetu, ale wiedział, że obawy Erisi związane z osobą Vratiksa wypły- wają ze szczerego przekonania. Uważała, że insektoid jest niebezpiecznym terrorystą i stanowi potencjalne zagrożenie dla każdego, kto się z nim styka. Miał wrażenie, że reakcja Erisi mogła też być podyktowana frustracją że nie zrobiła nic, by zapobiec śmierci Corrana. Biorąc na siebie odpowiedzialność za terrorystę, mogła zapobiec ko- lejnej tragedii i tym samym odpokutować za brak reakcji w tamtej sprawie.' Wedge uznał, że jej pobudki są szlachetne, chociaż dociekliwość wyjątkowo męcząca. Śmierć Corrana i cierpienia milionów mieszkańców Coruscant podminowały nastroje w eska- drze, a bagatelizowanie obaw Erisi nie poprawiłoby sytuacji. Śmierć Horna poruszyła też głęboko Iellę. Była jego partnerką w Służbie Ochrony Korelii i uciekła z planety w tym samym czasie co Corran. Trafiła na Coruscant, gdzie przyłączyła się do zorganizowanego przez Rebeliantów podziemia. Ponowne spotkanie z Corranem sprawiło obojgu prawdziwą radość. Wedge widział, jak świetnie się uzu- pełniali i łatwo mógł wyobrazić sobie, jak dobry zespół tworzyli.