alien231

  • Dokumenty8 931
  • Odsłony458 515
  • Obserwuję283
  • Rozmiar dokumentów21.6 GB
  • Ilość pobrań379 528

52. Zahn Timothy - Dziedzic imperium

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

52. Zahn Timothy - Dziedzic imperium.pdf

alien231 EBooki S ST. STAR WARS - (SERIA).
Użytkownik alien231 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 240 stron)

GWIEZDNE WOJNY DZIEDZIC IMPERIUM TIMOTHY ZAHN Przekład Anna i Jan Mickiewicz Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Tytuł oryginału HEIR TO THE EMPIRE Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna DANUTA BORUC Projekt graficzny okładki MAŁGORZATA CEBO-FONIOK Ilustracja na okładce TOM JUNG Opracowanie graficzne okładki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER Skład WYDAWNICTWO AMBER KSIĘGARNIA INTERNETOWA WYDAWNICTWA AMBER Tu znajdziesz informacje o nowościach i wszystkich naszych książkach! Tu kupisz wszystkie nasze książki! http://www.amber.supermedia.pl Copyright © 1994 by Lucasfilm Ltd. & ™ All rights reserved. Used Under Authorization. Published originally under the title Heir to the Empire by Bantam Books. For the Polish edition Copyright © 1994 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7169-350-8 WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39, tel. 620 40 13, 620 81 62 Warszawa 2001. Wydanie IV Druk: Finidr, s.r.o., Český Těšin Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

ROZDZIAŁ 1 - Kapitanie Pellaeon? - dobiegł z oddali jakiś głos. Ktoś starał się przekrzyczeć panujący na mostku gwar rozmów. - Wiadomość z patrolowców: statki zwiadowcze wyszły przed chwilą z nadprzestrzeni. Pellaeon zignorował okrzyk i pochylił się nad monitorem, przy którym siedział oficer techniczny “Chimery”. - Proszę mi przedstawić zmiany tych wielkości na wykresie - rozkazał, dotykając piórem świetlnym ekranu. - Ale, panie kapitanie...? - Inżynier rzucił mu pytające spojrzenie. - Słyszałem - przerwał Pellaeon. - Wydałem panu rozkaz, poruczniku. - Tak jest - odparł posłusznie oficer i zaczął wystukiwać polecenie dla komputera. - Kapitanie Pellaeon? - powtórzył głos; tym razem mówiący znajdował się bliżej. Nie spuszczając wzroku z monitora, Pellaeon wyczekał do momentu, gdy usłyszał za sobą odgłos zbliżających się kroków. Wyprostował się i odwrócił; z jego ruchów przebijał cały majestat, jaki dawało pięćdziesiąt lat służby we Flocie Imperialnej. Młody oficer dyżurny zatrzymał się raptownie. - O, panie kapitanie... - urwał, spojrzawszy w oczy zwierzchnika. Pellaeon się nie odezwał. Przez chwilę panowała martwa cisza. Najbliżej stojący żołnierze odwrócili głowy w ich kierunku. - To nie jest targowisko w Shaum Hii, poruczniku Tschel - powiedział w końcu Pellaeon. Jego głos był opanowany, ale brzmiał lodowato. - To jest mostek imperialnego niszczyciela gwiezdnego. Tu meldunków nie przekazuje się, krzycząc w kierunku, w którym przypuszczalnie znajduje się ten, do kogo są adresowane. Zrozumiał pan? Oficer nerwowo przełknął ślinę. - Tak jest, panie kapitanie. Pellaeon wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym skinął głową. - A teraz proszę o raport. - Tak jest, panie kapitanie - powtórzył Tschel. - Przed chwilą patrolowce zawiadomiły nas, że grupa zwiadowcza powróciła z rajdu na układ Obroa-skai. - To dobrze. Czy były jakieś trudności? - Niewielkie, panie kapitanie. Tubylcom najwyraźniej nie spodobało się, że ktoś przetrząsa ich centralną bazę danych. Dowódca zwiadu twierdzi, że wysłali za nim pościg, ale go zgubił. - Mam nadzieje, że to prawda - rzucił ponuro Pellaeon. Leżący na pograniczu układ Obroa-skai miał olbrzymie znaczenie strategiczne i - jak donosił wywiad - Nowa Republika usilnie zabiegała o jego członkostwo w sojuszu. Jeśli w czasie rajdu przebywały tam akurat jakieś statki Republiki, to... “Cóż, wkrótce i tak się o tym przekonam” - przemknęło mu przez głowę. - Niech dowódca grupy natychmiast po wylądowaniu zamelduje się w kabinie operacyjnej. I ogłosić żółty alarm dla patrolowców. To wszystko. Może pan odejść. - Tak jest. - Porucznik niezupełnie przepisowo zrobił w tył zwrot i skierował się z powrotem do centrum komunikacyjnego. “Młody - pomyślał z goryczą kapitan. - I w tym tkwi cały problem. Dawniej - kiedy Imperium znajdowało się u szczytu potęgi - byłoby nie do pomyślenia, żeby ktoś tak Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

niedoświadczony był oficerem na statku takim jak »Chimera«. A teraz...” Spojrzał na siedzącego przy monitorze młodego chłopaka. “A teraz, jak na ironię, na pokładzie »Chimery« służą wyłącznie młodzi ludzie.” Pellaeon omiótł wzrokiem mostek. Obudził się w nim dawny gniew i nienawiść. Wiedział, że wielu wyższych dowódców floty w skrytości ducha sądziło, że Gwiazda Śmierci miała służyć przede wszystkim ściślejszemu podporządkowaniu sił zbrojnych Imperatorowi, tak żeby - podobnie jak w sprawach politycznych - mógł on o wszystkim decydować osobiście. Fakt, że mimo iż zniszczenie pierwszej stacji bojowej odsłoniło jej wszystkie słabe strony, to Imperator nakazał budowę kolejnej Gwiazdy Śmierci, jeszcze bardziej wzmógł podejrzenia. Tamta strata nie byłaby tak dotkliwa, gdyby nie fakt, że wraz z nią uległ zagładzie gwiezdny superniszczyciel “Egzekutor”. Choć od tego czasu minęło już pięć lat, Pellaeon skrzywił się na wspomnienie chwili, gdy dryfujący bezwładnie “Egzekutor” uderzył w nie dokończoną Gwiazdę Śmierci, a następnie uległ dezintegracji w potężnej eksplozji, która rozerwała stację bojową. Utrata superniszczyciela była ciosem tym dotkliwszym, że statkiem dowodził sam Darth Vader, a mimo iż wybuchy gniewu Czarnego Lorda były wręcz legendarne - i często kończyły się śmiercią któregoś z podwładnych - służbę na “Egzekutorze” uważano powszechnie za najszybszą drogę do awansu. Na pokładzie superniszczyciela zginął kwiat kadry oficerskiej niższego i średniego szczebla oraz świetnie wyszkolona załoga. Flota już nigdy nie zdołała się podnieść po tej klęsce. Pozbawione dowództwa siły imperialne szybko poszły w rozsypkę i bitwa zamieniła się w pogrom. Po stracie jeszcze paru niszczycieli dano wreszcie sygnał do odwrotu. W bitwie zginął kapitan “Chimery”. Starając się opanować sytuację, Pellaeon przejął dowodzenie. Jednak mimo jego intensywnych wysiłków flocie nie udało się już odzyskać inicjatywy. Spychana przez Rebeliantów coraz dalej i dalej, w końcu znalazła się tu... Tu - w miejscu, które niegdyś było odległym zakątkiem Imperium. Obecnie ledwie jedna czwarta dawnego terytorium znajdowała się nominalnie pod kontrolą sił imperialnych. Tu - na pokładzie niszczyciela gwiezdnego, którego załogę stanowili niemal wyłącznie młodzi, intensywnie przeszkoleni, ale bardzo niedoświadczeni żołnierze. Wielu z nich siłą lub groźbą jej użycia zmuszono do opuszczenia rodzinnych planet i wcielono do służby. Tu - pod dowództwem najzdolniejszego stratega, jakiego kiedykolwiek oglądało Imperium. Pellaeon ponownie rozejrzał się po mostku. Na jego ustach pojawił się ledwie dostrzegalny, jadowity uśmiech. “Nie - pomyślał - Imperium nie zostało jeszcze pokonane. A butna i samozwańcza Nowa Republika wkrótce się o tym przekona.” Spojrzał na zegarek. Była druga piętnaście. Wielki admirał Thrawn zwykł o tej porze oddawać się medytacji w kabinie dowodzenia... I jeśli wykrzykiwanie meldunków na mostku było wbrew przyjętym w siłach imperialnych zwyczajom, to przerywanie rozmyślań admirała za pomocą interkomu stanowiło jeszcze poważniejsze naruszenie obowiązujących zasad. Należało zwracać się do niego osobiście albo nie zwracać się wcale. - Proszę nadal kontrolować zmiany tych wielkości - polecił oficerowi technicznemu Pellaeon, kierując się w stronę wyjścia. - Niedługo wrócę. Kabina dowodzenia admirała Thrawna znajdowała się Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

o dwie kondygnacje niżej niż mostek. Urządzono ją w luksusowo wyposażonym pomieszczeniu, które poprzedniemu dowódcy służyło do wypoczynku. Kiedy Pellaeon odnalazł Thrawna - a właściwie, kiedy Thrawn odnalazł jego - jednym z pierwszych posunięć admirała było przejęcie apartamentu i przekształcenie go pod względem funkcjonalnym w kopię mostku. Drugi mostek, pokój do medytacji... a może coś jeszcze... To, że odkąd zakończono przebudowę, wielki admirał spędzał w kabinie dowodzenia bardzo dużo czasu, nie stanowiło dla załogi “Chimery” tajemnicy; sekret tkwił w tym, co właściwie Thrawn robił w ciągu długich godzin, które spędzał samotnie w tym pomieszczeniu. Podchodząc do drzwi kabiny, Pellaeon obciągnął mundur i poprawił pas. “Może zaraz się tego dowiem” - pomyślał. - Melduje się kapitan Pellaeon - powiedział. - Panie admirale, przynoszę informa... Drzwi się rozsunęły, nim zdążył skończyć. Przygotowując się psychicznie na spotkanie z Thrawnem, wszedł do słabo oświetlonego przedsionka. Rozejrzał się wokół, ale nie dostrzegł nic ciekawego. Ruszył w stronę odległych o parę metrów drzwi do głównego pomieszczenia. Nagle poczuł na karku nieznaczny ruch powietrza. - Kapitanie Pellaeon - niski, chrapliwy głos, który odezwał mu się tuż nad uchem, przypominał trochę miauczenie kota. Pellaeon podskoczył i błyskawicznie odwrócił się do tyłu. Był zły zarówno na siebie, jak i na niską, chudą postać stojącą o niecałe pół metra od niego. - Rukh, do cholery! - wybuchnął. - Co ty wyprawiasz? Przez dłuższą chwilę Noghri tylko mierzył go wzrokiem i kapitan poczuł krople potu spływające mu po plecach. Wpatrująca się w niego istota miała duże, ciemne oczy, wydatne szczęki i lśniące, ostre kły. W półmroku przypominała bestię rodem z koszmaru - szczególnie komuś takiemu jak Pellaeon, kto doskonale wiedział, do jakich zadań Thrawn używa Rukha i innych Noghrich. - Wykonuję tylko swoje obowiązki - powiedział w końcu Rukh. Niedbale skinął żylastą ręką w kierunku wewnętrznych drzwi i kapitan zauważył błysk wąskiego noża, który w jednej chwili zniknął w rękawie Noghriego. Rukh zacisnął, a potem rozluźnił pięść. Pod ciemną skórą wyraźnie widać było pracujące mięśnie. - Może pan wejść. - Bardzo dziękuję - mruknął Pellaeon. Ponownie obciągnął mundur i odwrócił się w stronę drzwi. Te otworzyły się natychmiast, gdy się do nich zbliżył. Wkroczył do środka i znalazł się w... nastrojowo oświetlonym muzeum sztuki. Stanął jak wryty. Opanowując zdumienie, rozejrzał się dokoła. Ściany i sufit w kształcie kopuły były pokryte malowidłami i płaskorzeźbami. Parę z nich przypominało trochę dzieła ludzkich twórców, ale większość była obcego pochodzenia. W różnych miejscach kabiny poustawiano rzeźby: część na cokołach, inne wprost na podłodze. Pośrodku, w dwóch kręgach, stały szklane gabloty. Zewnętrzny krąg był nieco wyższy. Na ile Pellaeon mógł dostrzec, w gablotach także znajdowały się dzieła sztuki. W samym środku podwójnego kręgu, na fotelu będącym idealną kopią znajdującego się na mostku fotela admiralskiego siedział nieruchomo wielki admirał Thrawn. Jego granatowoczarne włosy lśniły w półmroku. Bladoniebieska skóra wydawała się lodowata i zupełnie nie pasowała do ludzkiej sylwetki. Opierał głowę o zagłówek, a Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

pod półprzymkniętymi powiekami błyszczały czerwone źrenice. Pellaeon zwilżył wargi koniuszkiem języka. Świadomość, iż bezceremonialnie wkroczył do sanktuarium Thrawna, sprawiła, że nagle poczuł się niepewnie. Jeśli admirał uzna za stosowne okazać niezadowolenie, to... - Proszę wejść, kapitanie - spokojny głos Thrawna przerwał jego rozmyślania. Oczy admirała były wciąż lekko przymknięte. Starannie wyważonym gestem zaprosił gościa do środka. - Co pan o tym sądzi? - To... bardzo interesujące, panie admirale - Pellaeon nie potrafił wymyślić nic innego. Podszedł do zewnętrznego kręgu gablot. - Oczywiście, to wszystko hologramy - wyjaśnił Thrawn. Kapitan zauważył nutkę żalu w jego głosie. - I to zarówno malowidła, jak i rzeźby. Część oryginałów uległa zniszczeniu, a większość tych, które ocalały, znajduje się na planetach zajmowanych obecnie przez Rebeliantów. - Rozumiem, panie admirale - przytaknął Pellaeon. - Pomyślałem, że zainteresuje pana wiadomość, że statki zwiadowcze powróciły z układu Obroa-skai. Za parę minut dowódca grupy będzie mógł złożyć szczegółowy raport. Thrawn skinął głową. - Czy zdołali się podłączyć do centralnej bazy danych? - Tak, odnieśli spory sukces. Jeszcze nie wiem, czy zdążyli skopiować całość informacji - próbowano im w tym przeszkodzić. Wysłano za nimi pościg, ale dowódca zwiadu twierdzi, że go zgubił. Przez chwilę admirał się nie odzywał. - Nie - powiedział w końcu - nie wierzę, że mu się to udało. Szczególnie jeśli ścigali go Rebelianci. - Wziął głęboki oddech i wyprostował się w fotelu. Po raz pierwszy od wejścia Pellaeona otworzył szeroko jarzące się czerwienią oczy. Kapitan wytrzymał ich spojrzenie i poczuł się z tego dumny. Wielu wysokich rangą dowódców i urzędników Imperium nigdy nie nauczyło się spokojnie w nie patrzeć. W obecności Thrawna czuli się nieswojo i zapewne dlatego admirał tak dużo czasu w swojej karierze spędził na Nieznanych Terytoriach, próbując podporządkować władzy Imperium te na wpół barbarzyńskie obszary galaktyki. Jego olśniewające sukcesy przyniosły mu tytuł lordowski i biały mundur wielkiego admirała - był jedynym nieczłowiekiem, który kiedykolwiek dostąpił tego zaszczytu z woli Imperatora. Jak na ironię, stał się tym samym jeszcze bardziej niezastąpiony w toczących się na pograniczu wojnach. Pellaeon wielokrotnie zastanawiał się, jak potoczyłyby się losy bitwy pod Endor, gdyby to Thrawn, a nie Vader, dowodził “Egzekutorem”. - Tak jest, panie admirale. Poleciłem już ogłosić żółty alarm dla patrolowców. Czy mamy przejść na czerwony? - Na razie nie - odparł Thrawn. - Mamy jeszcze parę minut. Proszę mi powiedzieć, czy zna się pan na sztuce, kapitanie? - No... nie bardzo - wyjąkał Pellaeon, zbity z tropu nagłą zmianą tematu. - Nigdy nie miałem czasu na takie rzeczy. - A powinien pan znaleźć na to czas. - Thrawn wskazał jedną z gablot znajdującą się w wewnętrznym kręgu, po prawej stronie. - Malarstwo z Saffy - objaśnił. - Około 1550 do 2200 ery preimperialnej. Proszę zauważyć zmianę stylu... o tu... w następstwie pierwszych kontaktów z cywilizacją z Thennqory. A tam - wskazał na lewo - ma pan przykłady sztuki paonidzkiej. Niech pan zwróci uwagę na podobieństwa z wczesną sztuką saffiańską, a także z płaskorzeźbami z Vaa-thkree z połowy osiemnastego Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

stulecia ery preimperialnej. - Tak, rzeczywiście - potwierdził Pellaeon bez przekonania. - Panie admirale, czy nie powinniśmy...? Przerwał mu przenikliwy dźwięk dzwonka. - Mostek do wielkiego admirała Thrawna - rozległ się przez interkom zdenerwowany głos porucznika Tschela. - Panie admirale, zostaliśmy zaatakowani! Thrawn przełączył komunikator. - Tu Thrawn - odparł ze spokojem. - Proszę ogłosić czerwony alarm i podać mi szczegóły. Tylko wolno i po kolei, jeśli to możliwe. - Tak jest. - Zaczęły migać światła alarmowe. Pellaeon usłyszał przytłumiony odgłos wycia syren. - Nasze czujniki wykryły cztery fregaty szturmowe Nowej Republiki - informował Tschel. Jego głos był wciąż napięty, ale porucznik starał się nad nim panować. - Oraz co najmniej trzy eskadry myśliwców. Tworzą luźną formacje w kształcie klina. Nadlatują z kierunku, z którego przybyły statki zwiadowcze. Kapitan zaklął w duchu. Jeden niszczyciel gwiezdny z niedoświadczoną załogą przeciw czterem fregatom osłanianym przez myśliwce... - Pełna moc silników - zawołał do interkomu. - Przygotować się do skoku w nadprzestrzeń. - Ruszył w stronę drzwi... - Niech pan się wstrzyma z wykonaniem tego ostatniego rozkazu, poruczniku - polecił ze stoickim spokojem Thrawn. - Załogi myśliwców na miejsca, włączyć pola ochronne. Pellaeon odwrócił się gwałtownie. - Ależ, panie admirale... Thrawn uciszył go machnięciem ręki. - Niech pan tu podejdzie, kapitanie. Przyjrzyjmy się sytuacji... Wcisnął guzik i w jednej chwili wystawa sztuki zniknęła. Pomieszczenie zamieniło się w miniaturę mostka. Na ścianach i w podwójnym kręgu pojawiły się dane o pozycji statku, silnikach i stanie uzbrojenia. Wolną przestrzeń wypełnił hologram obrazujący aktualną sytuację taktyczną. Migająca w rogu sfera oznaczała napastników. Tuż obok, na ścianie, wyświetlił się napis informujący, że do nawiązania kontaktu bojowego pozostało dwanaście minut. - Na szczęście statki zwiadowcze zyskały wystarczającą przewagę i nie są bezpośrednio zagrożone - skomentował Thrawn. - Spróbujmy się zatem dowiedzieć, z kim właściwie mamy do czynienia. Mostek: niech trzy najbliższe patrolowce zaatakują nieprzyjaciela. - Tak jest. Na hologramie trzy niebieskie punkciki oderwały się od linii patrolowców i skierowały w stronę napastników. Kątem oka Pellaeon zauważył, że Thrawn pochylił się do przodu, gdy fregaty i myśliwce republikańskie w odpowiedzi zmieniły swój szyk. Jeden z niebieskich punkcików zgasł... - Doskonale - stwierdził admirał i opadł na oparcie fotela. - To mi wystarczy, poruczniku. Proszę odwołać dwie pozostałe jednostki i niech wszystkie patrolowce z sektora czwartego rozproszą się i postarają zejść nieprzyjacielowi z drogi. - Tak jest. - Tschel był wyraźnie zaskoczony. Kapitan doskonale rozumiał jego zdziwienie. - Czy nie powinniśmy przynajmniej zawiadomić reszty floty? - spytał. Nie potrafił Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

opanować drżenia głosu. - “Strzała Śmierci” może tu być za dwadzieścia minut, a więk- szość pozostałych statków w ciągu godziny. - Ściąganie tutaj naszych statków to ostatnia rzecz, na którą możemy sobie pozwolić - odparł Thrawn. Spojrzał na Pellaeona i na jego twarzy pojawił się leciutki uśmiech. - W końcu nie da się wykluczyć, że ktoś z nich ocaleje, a nie chcemy, aby Rebelianci się o nas dowiedzieli, prawda? Odwrócił się w kierunku hologramu. - Mostek: wykonać obrót statkiem o dwadzieścia stopni w lewo i ustawić go górną częścią prostopadle do kursu nieprzyjaciela. Jak tylko jednostki wroga przekroczą granicę patrolowania, niech statki z sektora czwartego ponownie sformują się za nimi w linię i zagłuszają ich komunikację. - T-tak jest. Panie admirale...? - Nie musi pan rozumieć, poruczniku - głos Thrawna stał się w jednej chwili lodowaty. - Ma pan po prostu wykonywać rozkazy. - Tak jest. Na hologramie “Chimera” obracała się zgodnie z rozkazem. Pellaeon wziął głęboki oddech. - Obawiam się, że ja też nic z tego nie rozumiem, panie admirale. Odwracanie się górą w ich kierunku... Thrawn ponownie uniósł rękę, nakazując mu milczenie. - Niech pan patrzy i uczy się, kapitanie. Mostek: doskonale. Zakończyć obracanie statku i utrzymywać obecną pozycję. Wyłączyć pola ochronne przy śluzie i przerzucić moc na pozostałe. Myśliwce startują natychmiast, jak tylko będą gotowe. Po starcie niech przez dwa kilometry oddalają się od “Chimery” po linii prostej, a potem zawrócą szeroko rozrzuconą formacją. Atak strefowy, na maksymalnej prędkości. Uzyskawszy potwierdzenie przyjęcia rozkazów, spojrzał pytająco na Pellaeona. - Teraz już pan rozumie, kapitanie? Pellaeon zacisnął usta. - Niestety, nie - odrzekł. - Wiem już, że obrócił pan statek, żeby osłonić start myśliwców, ale cała reszta to klasyczny manewr okrążający Marga Sabla. To zbyt proste, żeby dali się nabrać. - Wręcz przeciwnie - sprostował Thrawn lodowato. - Nabiorą się na to i dzięki temu zostaną całkowicie zniszczeni. Niech pan patrzy uważnie, kapitanie. I uczy się. Myśliwce wystartowały. Oddalając się od “Chimery”, stopniowo nabierały prędkości. W pewnym momencie ostro zawróciły i przeleciały obok statku niczym pył wodny, który wzbił się z jakiejś kosmicznej fontanny. Nieprzyjacielskie pojazdy dostrzegły atakujących i skorygowały kurs... Pellaeon ze zdziwienia zamrugał powiekami. - Co oni, u licha, robią? - Próbują jedynej znanej im metody obrony przeciw manewrowi Marga Sabla - wyjaśnił admirał, a w jego głosie zabrzmiała nieskrywana satysfakcja. - A raczej, żeby być bardziej precyzyjnym, jedynej metody obrony, na jaką pozwala im ich psychika. - Wskazał głową migającą sferę. - Widzi pan, kapitanie, tą grupą dowodzi jakiś Elomita, a Elomici po prostu nie są w stanie poradzić sobie z rozproszonym atakiem przy dobrze wykonanym manewrze Marga Sabla. Pellaeon wpatrywał się w napastników, którzy wciąż starali się przyjąć całkowicie nieskuteczną pozycję obronną. Stopniowo docierał do niego sens działań admirała. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

- Ten atak patrolowców przed paroma minutami... Tylko na tej podstawie był pan w stanie określić, że to statki elomickie?! - Niech pan zacznie studiować sztukę, kapitanie - odparł Thrawn z rozmarzeniem. - Kiedy zrozumie się sztukę danej rasy, wie się już o tej rasie wszystko. Poprawił się w fotelu. - Mostek: uruchomić boczny silnik. Przyłączamy się do ataku. W godzinę później było już po wszystkim. Drzwi kabiny operacyjnej zamknęły się za dowódcą grupy zwiadowczej. Pellaeon jeszcze raz przyjrzał się mapie. - Z tego, co usłyszeliśmy, wynika, że Obroa-skai to dla nas ślepa uliczka - stwierdził z żalem. - Masowa pacyfikacja kosztowałaby nas zbyt wielu żołnierzy. Nie możemy sobie na to pozwolić. - Na razie tak - zgodził się admirał Thrawn. - Ale tylko na razie. Kapitan spojrzał na niego z ukosa. Thrawn bawił się bezwiednie elektroniczną kartą danych. Przesuwał ją między palcem wskazującym a kciukiem, obserwując jednocześnie przez iluminator gwiazdy. Na ustach admirała igrał tajemniczy uśmiech. - Panie admirale? - zapytał ostrożnie Pellaeon. Thrawn odwrócił głowę, a spojrzenie jego gorejących oczu spoczęło na podwładnym. - To drugi element układanki, kapitanie - powiedział cicho, unosząc kartę danych. - Szukałem go ponad rok. Nagle odwrócił się do interkomu i uruchomił go gwałtownym ruchem ręki. - Mostek: tu admirał Thrawn. Proszę nawiązać łączność ze “Strzałą Śmierci” i poinformować kapitana Harbida, że na jakiś czas odłączamy się od floty. Niech kontynuuje taktyczne rozpoznanie okolicznych układów i - gdzie to możliwe - ściąga informacje z baz danych. Potem proszę obrać kurs na planetę Myrkr; w komputerze nawigacyjnym są dane o jej położeniu. Kiedy z mostka nadeszło potwierdzenie przyjęcia rozkazów, Thrawn ponownie zwrócił się do Pellaeona: - Myślę, że to wszystko nie jest dla pana całkiem jasne. Przypuszczam, że nigdy nie słyszał pan o planecie Myrkr? Kapitan potrząsnął przecząco głową. Bezskutecznie starał się wyczytać cokolwiek z twarzy admirała. - A powinienem? - Chyba nie. To planeta przemytników, włóczęgów i wszystkich innych mętów z całej galaktyki. Thrawn przerwał i podniósł do ust stojący na biurku kufel. Pociągnął starannie odmierzony łyk napoju - sądząc po zapachu, było to mocne, forwijskie piwo. Kapitan z trudem powstrzymał się, żeby nie zadać admirałowi jakiegoś pytania. Jeśli Thrawn zamierzał mu coś wyjaśnić, to i tak zrobi to w wybrany przez siebie sposób i w chwili, którą sam uzna za odpowiednią. - Na pierwszą wzmiankę o niej natknąłem się przez przypadek jakieś siedem lat temu - ciągnął admirał, odstawiwszy kufel. - Zwróciło wtedy moją uwagę to, że chociaż planeta jest zamieszkana od ponad trzystu lat, to zarówno Stara Republika, jak i żyjący wtedy jeszcze rycerze Jedi starannie ją omijali. - Uniósł nieznacznie granatowoczarną brew. - Jaki wniosek by pan z tego wysnuł, kapitanie? - Taki, że to planeta leżąca na pograniczu, zbyt odległa, żeby ktokolwiek się nią interesował, - Pellaeon wzruszył ramionami. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

- Bardzo słusznie, kapitanie. Ja też tak na początku sądziłem... Ale tak nie jest. W rzeczywistości Myrkr leży o niecałe sto pięćdziesiąt lat świetlnych stąd, w pobliżu naszej obecnej granicy z terenami zajętymi przez Rebeliantów, czyli na terytorium Starej Republiki. - Thrawn spojrzał na kartę danych, którą wciąż trzymał w dłoni. - Nie, prawdziwe wyjaśnienie jest znacznie ciekawsze. I znacznie dla nas użyteczniejsze. Pellaeon popatrzył na kartę. - I stało się pierwszym kawałkiem pańskiej układanki? Thrawn uśmiechnął się szeroko. - Jeszcze raz ma pan słuszność, kapitanie. Tak. Myrkr, a konkretnie jeden z żyjących tam gatunków zwierząt, to pierwszy kawałek. Drugi znajduje się na planecie Wayland. - Machnął kartą danych. - Planecie, którą dzięki Obroanom wreszcie udało mi się zlokalizować. - Moje gratulacje, panie admirale. - Pellaeon nagle poczuł się zmęczony tą grą. - Czy mogę zapytać, co to za układanka? Na ustach Thrawna znów pojawił się uśmiech - uśmiech, na widok którego kapitana przeszły ciarki. - Nie wie pan? To jedyna układanka, którą warto układać - odpowiedział łagodnie admirał. - Całkowite, kompletne i ostateczne unicestwienie Rebeliantów. ROZDZIAŁ 2 - Luke? - głos był cichy, ale natarczywy. Skywalker się zatrzymał. Otaczał go znajomy krajobraz Tatooine - znajomy, ale dziwnie zniekształcony. Młody Jedi obejrzał się za siebie. Napotkał spojrzenie kogoś, kto także był mu znajomy. - Witaj, Ben - odezwał się. Własny głos wydał mu się dziwnie senny. - Dawno się nie widzieliśmy. - To prawda - odparł ponuro Obi-wan Kenobi. - I obawiam się, że upłynie jeszcze więcej czasu, nim znów się spotkamy. Przyszedłem się pożegnać, Luke. Wszystko wokół jakby zadrżało. Nagle maleńką cząstką umysłu Skywalker uświadomił sobie, że śpi - śpi w swoim pokoju w Pałacu Imperialnym i śni mu się Ben Kenobi. - Nie, nie jestem snem - zapewnił Obi-wan, jakby czytając w jego myślach. - Ale dzieląca nas odległość stała się tak wielka, że nie mogę ci się ukazać w żaden inny sposób. A i ta ostatnia możliwość zdaje się przede mną zamykać. - Nie - Skywalker usłyszał swój głos. - Ben, nie możesz nas opuścić. Potrzebujemy cię. Obi-wan uniósł leciutko brwi, a na jego ustach pojawił się cień dawnego uśmiechu. - Już mnie nie potrzebujesz, Luke. Jesteś rycerzem Jedi, masz w sobie Moc. - Uśmiech zniknął z jego twarzy i przez chwilę Ben wpatrywał się w coś, czego Skywalker nie mógł dojrzeć. - Tak czy inaczej - dodał cicho Kenobi - decyzja nie należy do mnie. Zwlekałem już bardzo długo; nie mogę ciągle odkładać podróży z tego świata do życia, które istnieje poza nim. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

W Luke'u odżyły dawne wspomnienia: Yoda na łożu śmierci i on sam, błagający go, by nie umierał. “Mam w sobie wielką Moc - powiedział mu wtedy mistrz Jedi. - Ale nie aż tak wielką.” - Tak już jest, że życie zawsze idzie naprzód - stwierdził Ben. - Pewnego dnia ty także będziesz musiał odbyć tę podróż. - Jego wzrok znów przez chwilę błądził gdzieś w oddali. - Masz w sobie ogromną Moc, Luke, a dzięki wytrwałości i dyscyplinie możesz ją jeszcze powiększyć. - Spojrzał poważnie na młodego Jedi. - Ale musisz nieustannie mieć się na baczności. Imperator zginął, ale ciemna strona jest wciąż silna. Nigdy o tym nie zapominaj. - Nie zapomnę - obiecał Skywalker. Twarz Bena złagodniała i znów pojawił się na niej uśmiech. - Czyha na ciebie wiele niebezpieczeństw, Luke. Ale znajdziesz nowych sprzymierzeńców - i to tam, gdzie będziesz się tego najmniej spodziewał. - Nowych sprzymierzeńców? - powtórzył Skywalker. - Kim oni są? Obraz zafalował i zaczął się rozmywać. - A teraz, żegnaj - powiedział Ben, jakby nie słysząc pytania Luke'a. - Kochałem cię jak syna, jak ucznia i jak przyjaciela. Nim znów się spotkamy, niech Moc będzie z tobą. - Ben...! Ale Obi-wan się odwrócił i wszystko zniknęło... Pogrążony we śnie Luke wiedział, że Ben Kenobi odszedł na zawsze. “A zatem jestem sam - pomyślał. - Jestem ostatnim z rycerzy Jedi.” Wydało mu się, że słyszy słaby i niewyraźny - jakby dochodzący z bardzo daleka - głos Bena. - Nie jesteś ostatnim ze starych Jedi, Luke. Jesteś pierwszym z nowych. Głos umilkł... i Skywalker się obudził. Przez chwilę leżał bez ruchu, wpatrując się w igrające po suficie przyćmione światła miasta. Usiłował się otrząsnąć z sennego otępienia i z przygniatającego smutku, który napełnił mu serce. Najpierw zamordowano wuja Owena i ciotkę Beru; potem Darth Vader, jego prawdziwy ojciec, oddał za niego życie; a teraz odebrano mu ostatecznie Bena Kenobi. Został osierocony po raz trzeci. Z westchnieniem zsunął się z łóżka i ubrał się. W mieszkaniu znajdowała się mała kuchnia i przygotowanie czegoś do picia - egzotycznej mieszanki, którą przy okazji ostatniej wizyty na Coruscant poczęstował go Lando - zajęło mu zaledwie chwilę. Potem przypiął do pasa miecz świetlny i udał się na dach pałacu. Ostro oponował przeciwko przenoszeniu centrum władzy Nowej Republiki na Coruscant, a jeszcze usilniej sprzeciwiał się temu, żeby siedzibą nowo powstałego rządu stał się stary Pałac Imperialny. Nie podobała mu się związana z tym symbolika, szczególnie że jego zdaniem niektóre grupy w rządzie już i tak przywiązywały nadmierną wagę do symboli. Mimo swych obaw musiał jednak przyznać, że ze szczytu pałacu rozpościera się naprawdę imponujący widok. Przez kilka minut stał na krawędzi dachu, oparty o sięgającą mu do piersi, misternie wykonaną kamienną balustradę, a chłodny wiatr targał mu włosy. Nawet w środku nocy stolica tętniła życiem, a światła latarni ulicznych i pojazdów przeplatały się ze sobą, jakby tworząc nieustannie zmieniające się dzieło sztuki. W górze, oświetlone Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

blaskiem miasta i przelatujących od czasu do czasu pojazdów, wisiały chmury; rozpo- ścierały się we wszystkich kierunkach niczym ciemny, rzeźbiony sufit - na pozór bezkresne, tak jak całe miasto. Daleko na południu majaczyły niewyraźnie zarysy gór Manarai, a ich pokryte śniegiem szczyty - podobnie jak chmury - błyszczały odbitym światłem miasta. Wciąż przypatrywał się górom, gdy za jego plecami, w odległości dwudziestu metrów, otworzyły się cicho drzwi pałacu. Odruchowo sięgnął do świetlnego miecza, ale zaraz cofnął rękę. Wyczuł, kto pojawił się w drzwiach... - Jestem tutaj, Threepio - zawołał. Odwróciwszy się, zobaczył zmierzającego w jego kierunku C-3PO. Na twarzy androida malowały się ulga i zakłopotanie. - Dobry wieczór, panie Luke - odezwał się robot, przechylając przy tym głowę tak, aby zajrzeć do kubka, który Jedi trzymał w ręku. - Bardzo przepraszam, że przeszkadzam. - Nic nie szkodzi - odparł Skywalker. - Wyszedłem tylko zaczerpnąć świeżego powietrza. - Czy aby na pewno? - nie dowierzał robot. - A może nie powinienem pytać? - zreflektował się. - Nie chciałbym być wścibski. Mimo iż Luke nie był w najlepszym humorze, nie mógł powstrzymać uśmiechu. Threepio zawsze próbował godzić chęć niesienia pomocy i wyszukaną grzeczność z ciekawością, ale nigdy mu to nie wychodziło. A przynajmniej zawsze wyglądał przy tym nieco komicznie. - Jestem trochę przygnębiony - odparł Luke, ponownie spoglądając w stronę miasta. - Stworzenie prawdziwego, sprawnie funkcjonującego rządu okazało się o wiele trudniejsze niż przypuszczałem. Sądzę, że także większość członków Rady nie była na to przygotowana. - Zawahał się przez moment. - A przede wszystkim bardzo brakuje mi dziś Bena. Przez jakiś czas Threepio milczał. - On był dla mnie zawsze bardzo miły - odezwał się w końcu. - Dla Artoo także, naturalnie. Luke podniósł kubek do ust, próbując ukryć uśmiech. - Masz specyficzne spojrzenie na świat, Threepio - powiedział. Kątem oka dostrzegł, że robot zesztywniał. - Mam nadzieję, że pana nie uraziłem - powiedział android z niepokojem. - Z całą pewnością nie miałem takiego zamiaru. - Nie, nie uraziłeś mnie - zapewnił go Skywalker. - Mówiąc prawdę, może właśnie przekazałeś mi ostatnią naukę Bena. - Słucham? Luke powoli sączył napój. - Zarówno rządy, jak i całe planetarne społeczności są ważne, Threepio. Ale kiedy przyjrzeć się im dokładniej, widać wyraźnie, że tworzą je ludzie. Na chwilę zapadła cisza. - Jasne - przytaknął robot. - Innymi słowy - ciągnął Luke - rycerz Jedi nie powinien angażować się w sprawy wagi galaktycznej tak bardzo, by przestać się troszczyć o pojedynczych ludzi. - Spojrzał na Threepia i uśmiechnął się. - Albo o roboty. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

- Rozumiem, proszę pana. - Android przechylił głowę na bok i zajrzał Luke'owi do kubka. - Bardzo pana przepraszam... ale, jeśli wolno spytać, co to za napój? - To? - Skywalker zerknął na kubek. - Lando nauczył mnie go przyrządzać. - Lando? - powtórzył Threepio z wyraźną dezaprobatą w głosie. Mimo zaprogramowanej grzeczności robot nigdy nie darzył Calrissiana zbytnią sympatią. Co zresztą nie było takie dziwne, zważywszy na okoliczności, w jakich się poznali. - Tak. Ale mimo wątpliwego pochodzenia napój jest całkiem smaczny - stwierdził Luke. - Nazywa się czekolada na gorąco. - Ach, tak. - Robot się wyprostował. - W takim razie, skoro wszystko jest w porządku, to chyba już sobie pójdę. - Jasne. A tak przy okazji: po co tak naprawdę tu przyszedłeś? - Przysłała mnie oczywiście księżniczka Leia - odparł Threepio, wyraźnie zdziwiony, że Luke sam się tego nie domyślił. - Powiedziała, że coś pana trapi. Skywalker uśmiechnął się i pokiwał głową. Leia miała swoje sposoby, żeby go rozweselić. - Popisuje się - mruknął pod nosem. - Przepraszam, ale nie dosłyszałem? Luke machnął ręką. - Leia popisuje się swoimi nowo nabytymi umiejętnościami, to wszystko. Chce udowodnić, że nawet w środku nocy potrafi rozpoznać mój nastrój. Robot przechylił głowę. - Ona naprawdę się o pana niepokoi. - Wiem - odparł Luke. - Tak sobie tylko żartuję. - Aha. - Threepio zamyślił się na chwile. - Czy mam jej zatem oznajmić, że nic panu nie jest? - Jasne. - Skywalker skinął głową. - A kiedy już tam będziesz, powiedz jej, żeby lepiej przestała się o mnie martwić i poszła spać. I bez tego jest wystarczająco zmęczona tymi atakami mdłości. - Przekażę jej to wszystko - obiecał android. - I dodaj jeszcze - rzekł cicho Jedi - że ją kocham. - Rozumiem. Dobranoc, panie Luke. - Dobranoc, Threepio. Skywalker patrzył za odchodzącym robotem, obawiając się nawrotu ponurych myśli. Threepio by go oczywiście nie zrozumiał - tak jak nie potrafił pojąć jego obaw żaden z członków Rady Tymczasowej - ale niepokoiło go, że Leia, będąc w czwartym miesiącu ciąży, spędza większość czasu właśnie tutaj... Zadrżał - i to bynajmniej nie z zimna. “To miejsce jest pełne ciemnej strony Mocy.” Yoda powiedział to o jaskini na Dagobah - jaskini, w której Luke stoczył pojedynek na miecze świetlne z Darthem Vaderem, który w końcu okazał się nim samym. Przez całe tygodnie po tym wydarzeniu prześladowało go wspomnienie potęgi ciemnej strony; dopiero dużo później zrozumiał, że Yoda chciał mu w ten sposób pokazać, jak długą drogę musi jeszcze przebyć. Niemniej jednak często się zastanawiał, dlaczego jaskinia miała takie właściwości. Przyczyną mogło być to, że kiedyś mieszkał tam ktoś - lub coś - pełen ciemnej strony Mocy. “A tutaj mieszkał kiedyś Imperator...” Znowu zadrżał. Najbardziej nie dawał mu spokoju fakt, że tak naprawdę nie Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

wyczuwał w pałacu żadnego konkretnego siedliska zła. Rada spytała go o to, kiedy po raz pierwszy padła kwestia przeniesienia jej siedziby do stolicy Imperium. Zacisnął wtedy zęby i odpowiedział, że nie znajduje w pałacu żadnych trwałych śladów pobytu Imperatora. Ale fakt, iż nie potrafił ich wyczuć, nie musiał wcale oznaczać, że ich tu nie było. Potrząsnął głową. “Dosyć!” - nakazał sobie stanowczo. Zmaganie się z cieniami przeszłości mogło go jedynie wpędzić w paranoję. Kłopoty ze snem i nawiedzające go ostatnio koszmary były zapewne jedynie skutkiem stresów, jakich doświadczał, obserwując zmagania Leii i innych, którzy usiłowali ująć siły rebelii w karby cywilnego porządku. W końcu Leia nigdy nie zgodziłaby się przybyć w to miejsce, gdyby sama miała jakieś wątpliwości. “Leia.” Z trudem udało mu się odprężyć i sięgnąć umysłem na zewnątrz. W górnej części pałacu wyczuł obecność siostry i bliźniaków, które w sobie nosiła. Leia była senna. Nawiązał z nią chwilowy kontakt - jednak na tyle słaby, żeby jej nie rozbudzić. Ponownie zachwyciło go tajemnicze piękno nie narodzonych dzieci w jej łonie. Nosiły w sobie dziedzictwo Skywalkerów. Już sam fakt, iż potrafił odczuć ich obecność, dowodził, że mają w sobie wiele Mocy. Luke był prawie pewien, że tak właśnie jest. Cały czas żywił nadzieję, iż któregoś dnia będzie miał szansę spytać o to Bena. Ale teraz ta szansa zniknęła. Powstrzymując łzy, przerwał kontakt. Napój już dawno ostygł; dopił czekoladę i jeszcze raz rozejrzał się dokoła. Popatrzył na miasto, na chmury... a oczyma duszy na gwiazdy, które leżały poza nimi. Na gwiazdy i obracające się wokół nich planety, na których żyli ludzie, miliardy ludzi. Wielu z nich wciąż jeszcze czekało na wolność i prawdę, które obiecała im Nowa Republika. Zamknął oczy. Chciał zapomnieć o wspaniałym widoku miasta i wspaniałych planach na przyszłość. Pomyślał ze znużeniem, że nikt nie ma magicznej różdżki, żeby w jednej chwili zmienić wszystko na lepsze. Nikt - nawet rycerz Jedi. Threepio wyszedł z pokoju i Leia Organa Solo z ciężkim westchnieniem opadła na poduszki. “Sukces połowiczny jest lepszy niż żaden” - przemknęło jej przez głowę stare powiedzenie. Tak naprawdę nigdy nie podzielała tego przekonania. Dla niej połowiczny sukces zawsze oznaczał zarazem połowiczną porażkę. Westchnęła ponownie czując, że brat jest przy niej myślami. Spotkanie z Threepiem poprawiło mu nieco nastrój - na co zresztą liczyła - ale gdy robot odszedł, Luke'a znowu zaczęło ogarniać przygnębienie. Może sama powinna do niego pójść i spróbować nakłonić go do rozmowy, żeby wreszcie wyrzucił z siebie to, co dręczyło go od kilku tygodni. Poczuła lekki skurcz żołądka. - Wszystko dobrze - uspokajała dzieci, głaszcząc się delikatnie po brzuchu. - Naprawdę. Martwię się tylko o waszego wujka Luke'a. Skurcz powoli ustępował. Leia sięgnęła po stojącą na nocnej szafce szklankę i wypiła jej zawartość, starając się przy tym nie skrzywić. Ciepłe mleko znajdowało się Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

gdzieś pod koniec listy jej ulubionych napojów, ale okazało się najskuteczniejszym lekarstwem na powtarzające się problemy żołądkowe. Lekarze przewidywali, że dolegliwości powinny wkrótce ustąpić. Leia miała gorącą nadzieję, że się nie mylą. Z sąsiedniego pokoju dobiegł ją cichy odgłos kroków. Szybko odstawiła szklankę na miejsce, drugą ręką podciągając koc pod brodę. Nocna lampka wciąż się świeciła - spróbowała więc użyć Mocy, by ją zgasić. Światło nawet nie zamigotało. Leia zacisnęła zęby i ponowiła próbę, ale znowu bez skutku. Wciąż nie potrafiła ukierunkować Mocy na coś tak małego jak wyłącznik. Wygrzebała się z pościeli i sięgnęła w kierunku lampki. Po drugiej stronie pokoju otworzyły się drzwi i stanęła w nich wysoka kobieta w szlafroku. - Wasza wysokość? - odezwała się cicho, odgarniając z czoła lśniące, jasne włosy. - Czy wszystko w porządku? - Wejdź, Winter - poddała się księżniczka z westchnieniem. - Czy długo nasłuchiwałaś pod drzwiami? - Wcale nie nasłuchiwałam - odparła Winter, wślizgując się do pokoju. Była niemal obrażona, że Leia śmie podejrzewać ją o coś takiego. - Przez szparę w drzwiach zobaczy - łam światło i pomyślałam, że może Wasza wysokość czegoś potrzebuje. - Nie, nic mi nie brak - zapewniła ją Leia, zastanawiając się jednocześnie, czy ta kobieta przestanie ją kiedyś zadziwiać. Wyrwana ze snu w środku nocy, w starym szlafroku i z potarganymi włosami, Winter wyglądała bardziej dostojnie niż ona w swoich najlepszych chwilach. Leia nie potrafiłaby zliczyć sytuacji z czasów ich dzieciństwa na Alderaanie, kiedy to goście odwiedzający dwór wicekróla bez wahania brali Winter za księżniczkę. Naturalnie Winter na pewno bez problemu podałaby dokładną liczbę tych pomyłek. Osoba, która była w stanie powtarzać słowo w słowo całe rozmowy, z pewnością umiałaby odtworzyć wszystkie okoliczności, w których uznano ją za księżniczkę krwi. Leia zastanawiała się często, co zrobiliby pozostali członkowie Rady Tymczasowej wiedząc, że jej milcząca towarzyszka - obecna zarówno w czasie oficjalnych posiedzeń, jak i kuluarowych rozmów - rejestruje każde wypowiedziane przez nich słowo. Księżniczka podejrzewała, że wielu z nich wcale by się to nie spodobało. - Może przyniosę więcej mleka, Wasza wysokość? - zaproponowała Winter. - Albo herbatniki? - Nie, dziękuję - Leia potrząsnęła przecząco głową. - To nie żołądek mi w tej chwili dolega. Chodzi o... Zresztą wiesz. Chodzi o Luke' a. Winter skinęła głową. - Czy to wciąż ta sama sprawa, która niepokoi go od dziewięciu tygodni? Księżniczka zmarszczyła brwi. - To trwa już tak długo? Winter wzruszyła ramionami. - Wasza wysokość była zajęta - odparła z właściwą sobie kurtuazją. - Nawet mi o tym nie wspominaj - rzuciła Leia z sarkazmem. - Już sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, Winter. Naprawdę nie wiem. Luke powiedział Threepiowi, że tęskni za Benem Kenobi, ale jestem pewna, że chodzi o coś więcej. - Może to ma jakiś związek z ciążą Waszej wysokości? - podsunęła Winter. - Dziewięć tygodni to mniej więcej ten okres. - Tak, wiem - zgodziła się Leia. - Ale w tym samym czasie Mon Mothma i admirał Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Ackbar nalegali, by przenieść siedzibę rządu tutaj, na Coruscant. Wtedy również zaczęły napływać te raporty z pogranicza o jakimś tajemniczym, genialnym strategu, który objął dowództwo nad Flotą Imperialną. - Wyciągnęła przed siebie otwarte dłonie. - Którą ewentualność wybierasz? - Sądzę, że Wasza wysokość będzie musiała zaczekać, aż sam zdecyduje się z nią porozmawiać. - Winter zastanawiała się przez moment. - Może kapitan Solo zdoła go z tego wyciągnąć, kiedy wróci. Księżniczka zacisnęła dłonie. W jednej chwili poczuła się bardzo samotna. Ogarnęła ją złość, że Han znowu pojechał z jakąś głupią misją i zostawił ją samą... Gniew szybko minął, ustępując miejsca poczuciu winy. Tak, Han znowu wyjechał, ale nawet kiedy był na miejscu, rzadko się widywali. W miarę jak coraz więcej czasu pochłaniało jej niezwykle trudne zadanie organizowania nowego rządu, zdarzały się dni, że nie miała czasu nawet na jedzenie, nie mówiąc już o tym, żeby zobaczyć się z mężem. “Ale to jest moja praca - upomniała siebie ostro. - I to praca, którą niestety tylko ja mogę wykonać.” W przeciwieństwie do wszystkich pozostałych członków najwyższych władz Sojuszu, Leia znała się zarówno na teorii, jak i na bardziej praktycznych aspektach polityki. Dorastając na dworze królewskim Alderaanu, uczyła się od swojego przybranego ojca wszystkich tajników rządzenia - i to uczyła się tak dobrze, że już jako nastolatka reprezentowała go w Senacie Imperium. Bez jej rozległego doświadczenia wszystko mogło się bardzo łatwo zawalić, szczególnie w początkowym, najbardziej krytycznym stadium tworzenia Nowej Republiki. Jeszcze parę miesięcy - nie dłużej - i będzie mogła trochę odpocząć. Wtedy wszystko Hanowi wynagrodzi. Zwalczyła poczucie winy, ale nie potrafiła poradzić sobie z samotnością. - Może masz rację - zwróciła się do Winter. - A teraz, lepiej chodźmy spać. Jutro czeka nas trudny dzień. Winter uniosła lekko brwi. - A czy są jakieś inne? - odezwała się z sarkazmem, podobnie jak wcześniej Leia. - No, no - upomniała ją księżniczka z udawaną powagą. - Jesteś o wiele za młoda na taki cynizm. A teraz mówię poważnie: zmykaj do łóżka. - Na pewno nic Waszej wysokości nie potrzeba? - Na pewno. Idź już. - Dobrze. Dobranoc, Wasza wysokość. Winter zniknęła, zamykając za sobą drzwi. Leia opadła z powrotem na łóżko. Ułożyła w miarę wygodnie poduszki i poprawiła koce. - Dobranoc, maluchy - pożegnała cichutko dzieci, ponownie głaszcząc się delikatnie po brzuchu. Han wielokrotnie powtarzał jej, że ktoś, kto rozmawia z własnym brzuchem, musi mieć bzika. Jednak Leia podejrzewała w duchu, że jej mąż uważa, iż absolutnie każdy ma lekkiego bzika. Bardzo tęskniła za Hanem. Z westchnieniem wyciągnęła rękę i zgasiła lampkę. Po pewnym czasie udało jej się zasnąć. Na drugim krańcu galaktyki Han Solo, pociągając ze szklaneczki, lustrował wzrokiem kłębiący się wokół niego tłum. “Wygląda tak, jakbyśmy wyszli stąd przed chwilą .” Mimo wszystko miło było wiedzieć, że w tak gwałtownie zmieniającym się świecie Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

pewne rzeczy pozostają niezmienne. Grająca w rogu orkiestra była wprawdzie inna, a oparcia krzeseł znacznie mniej wygodne, ale poza tym knajpa w Mos Eisley wyglądała dokładnie tak samo jak dawniej; tak samo jak tego dnia, kiedy Han po raz pierwszy spotkał Luke'a Skywalkera i Obi-wana Kenobi. Miał wrażenie, jak by to się zdarzyło całe wieki temu. Siedzący obok Chewbacca zamruczał cicho. - Nie martw się, na pewno przyjdzie - uspokoił go Han. - Dravis już taki jest. Chyba nigdy nie zdarzyło mu się przybyć gdziekolwiek na czas. Solo rozejrzał się dokoła. Zauważył, że w knajpie zmieniło się coś jeszcze: nie było widać żadnego z przemytników, którzy kiedyś licznie odwiedzali to miejsce. Ten, kto przejął pozostałości organizacji Jabby Hutta, musiał przenieść się gdzieś poza Tatooine. Spoglądając w stronę tylnych drzwi baru, Han postanowił, że spyta o to Dravisa. Wciąż patrzył w tamtym kierunku, kiedy ktoś stanął za jego plecami. - Witaj, Solo - zaśmiał się przybysz szyderczo. Han policzył do trzech, po czym powoli się odwrócił. - A, witaj, Dravis - skinął głową. - Dawno się nie widzieliśmy. Siadaj, proszę. - Chętnie - odparł przemytnik, szczerząc zęby - jak tylko ty i Chewie położycie ręce na stole. Han spojrzał na niego z wyrzutem. - Daj spokój - rzucił, ściskając oburącz szklankę. - Myślisz, że zapraszałbym cię aż tutaj, gdybym chciał cię zastrzelić? Jesteśmy starymi kumplami, zapomniałeś? - Jasne, że jesteśmy - przytaknął Dravis, siadając przy stole. Obrzucił uważnym spojrzeniem Chewbaccę. - A przynajmniej byliśmy. Ale słyszałem, że teraz jesteś szano- wanym człowiekiem. Solo wymownie wzruszył ramionami. - “Szanowany” to takie nieprecyzyjne słowo. - Ach, tak? - Dravis uniósł brwi. - Bądźmy zatem bardziej konkretni - stwierdził ironicznie. - Słyszałem, że przyłączyłeś się do Rebeliantów, którzy zrobili cię generałem, poślubiłeś alderańską księżniczkę i zafundowałeś sobie bliźniaki, które są już w drodze. Solo machnął ręką. - Mówiąc prawdę, już parę miesięcy temu zrezygnowałem z funkcji generała. - Wybacz - prychnął przemytnik. - Ale o co tu chodzi? Czy to ma być jakieś ostrzeżenie? Han zmarszczył brwi. - Co masz na myśli? - Nie udawaj niewiniątka, Solo - odparł Dravis, poważniejąc - Nowa Republika zajęła miejsce Imperium - wszystko ładnie i pięknie, ale wiesz równie dobrze jak ja, że przemytnikom nie robi to żadnej różnicy. A zatem jeśli to ma być oficjalna prośba, byśmy zaprzestali naszej działalności, to pozwól, że roześmieję ci się prosto w twarz i lepiej się stąd zabieraj. - Podniósł się z miejsca. - Mylisz się - powstrzymał go Han. - Tak naprawdę, to miałem nadzieję cię wynająć. Dravis zamarł w bezruchu. - Co takiego? - spytał ostrożnie. - To co słyszałeś. Chcemy wynająć przemytników. Powoli Dravis opadł z Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

powrotem na krzesło. - Czy to ma jakiś związek z waszą walką z Imperium? - zapytał. - Bo jeśli... - Nie - zapewnił go Solo. - Krąży mnóstwo plotek na ten temat, ale tak naprawdę chodzi o to, że Nowa Republika ma w tej chwili za mało transportowców, nie wspominając już o doświadczonych pilotach. Jeśli chciałbyś szybko i uczciwie zarobić pieniądze, to właśnie masz okazję. - No, no - Dravis oparł się o krzesło, przyglądając się Hanowi podejrzliwie. - A w czym tkwi haczyk? - To czysta sprawa. - Han potrząsnął głową. - Aby przywrócić handel galaktyczny, potrzebujemy statków i pilotów, a wy je macie. Tylko o to chodzi. Przemytnik rozważał to, co usłyszał. - Ale dlaczego mielibyśmy pracować dla ciebie za jakieś psie pieniądze? Przecież możemy po prostu przemycić towar i zarobić więcej na każdym kursie. - Moglibyście to zrobić - przyznał Solo - ale tylko wtedy, gdyby wasi klienci musieli płacić na tyle wysokie cła, że opłacałoby im się wynajmować przemytników. A w tym wypadku - uśmiechnął się - tak nie będzie. Dravis spojrzał na niego ze zdziwieniem. - Daj spokój, Solo. Chcesz, abym uwierzył, że świeżo upieczony rząd, któremu na gwałt potrzeba pieniędzy, nie będzie mnożył ceł i podatków? - Możesz mi wierzyć lub nie - stwierdził Han chłodno. - Sam się o tym przekonasz. A kiedy już zmienisz zdanie, daj mi znać. Przemytnik zacisnął usta, nie spuszczając oczu z Hana. - Wiesz, Solo - rzekł po chwili namysłu - nie przyszedłbym tu, gdybym ci nie ufał. Byłem też ciekaw, czym się teraz zajmujesz. I chyba nawet wierze w to, co mówisz, przynajmniej na tyle, że sam byłbym gotów spróbować, ale mogę ci od razu powiedzieć, że większość moich ludzi i tak ci nie uwierzy. - Dlaczego? - Chodzi o to, że stałeś się szanowanym człowiekiem. Proszę, tylko nie rób tej swojej obrażonej miny... Już tak dawno rzuciłeś ten fach, że zapomniałeś, jak to wszystko wygląda. Dla przemytnika liczy się zysk, Solo. Zysk i ekscytująca przygoda. - Co więc zamierzasz robić? Działać na terenach zajmowanych przez Imperium? - odparował Han, starając się przypomnieć sobie wszystkie lekcje dyplomacji, które pobierał u Leii. - To się opłaca - przemytnik wzruszył ramionami. - Na razie być może tak - przyznał Han. - Ale terytorium Imperium od pięciu lat się kurczy i będzie jeszcze mniejsze. Dorównujemy mu uzbrojeniem, a nasi ludzie są lepiej wyszkoleni i mają w sobie więcej ducha walki. - Może tak - Dravis uniósł brwi - a może nie. Doszły mnie słuchy, że mają nowego dowódcę: kogoś, kto nieźle daje się wam we znaki - na przykład w układzie Obroa-skai? Słyszałem, że nie tak dawno zaginęła tam cała elomicka grupa bojowa. Okropna fuszerka: tak głupio stracić tyle statków. Han zacisnął zęby. - Pamiętaj tylko, że ktoś, kto sprawia kłopoty nam, da się we znaki także i tobie. - Wycelował palec w Dravisa. - A jeśli sądzisz, że Nowa Republika na gwałt potrzebuje pieniędzy, to pomyśl, jak bardzo musi ich teraz potrzebować Imperium. - Z pewnością sytuacja nie jest jednoznaczna - przyznał lekceważącym tonem przemytnik, wstając z miejsca. - Miło cię było znowu zobaczyć, Solo, ale muszę już Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

lecieć. Pozdrów ode mnie swoją księżniczkę. - Przekaż chociaż swoim ludziom naszą propozycję, zgoda? - westchnął Han. - O, na pewno. Może nawet kogoś to zainteresuje. Nigdy nic nie wiadomo. Solo skinął głową. Właściwie nie mógł się spodziewać niczego więcej po tym spotkaniu. - Jeszcze jedno, Dravis. Kto jest tu teraz najważniejszy po śmierci Jabby? Przemytnik przyjrzał mu się uważnie. - No... to chyba nie jest tajemnicą - rzucił w końcu. - Zaznaczam, że nie ma na ten temat żadnych oficjalnych ustaleń. Gdybym jednak miał strzelać, to powiedziałbym, że Talon Karrde. Han zmarszczył brwi. Słyszał oczywiście o Karrdzie, ale z informacji, które obiły mu się o uszy, nie wynikało, że jego grupa znajduje się choćby w pierwszej dziesiątce największych, a co dopiero na pierwszym miejscu. Albo Dravis się mylił, albo też Karrde należał do ludzi, którzy wolą pozostawać w cieniu. - Gdzie mogę go znaleźć? Przemytnik uśmiechnął się chytrze. - Chciałbyś wiedzieć, co? Może kiedyś ci powiem. - Dravis... - Muszę lecieć. Do zobaczenia, Chewie. Odwracając się, zatrzymał się jeszcze na chwilę. - A tak przy okazji: powiedz swojemu koledze przy tamtym stoliku, że w życiu nie widziałem człowieka, który mniej by się nadawał na tajniaka. Pomyślałem, że może chciałbyś o tym wiedzieć. - Posłał mu jeszcze jeden szyderczy uśmieszek i zniknął w tłumie. Han skrzywił się, spoglądając w ślad za nim. Ale Dravis przynajmniej odważył się odwrócić do niego plecami. Większość przemytników, z którymi rozmawiał, nie ufała mu nawet na tyle. Był to pewien postęp. Siedzący obok Chewbacca burknął wrogo. - Cóż, czego się można spodziewać, kiedy w Radzie zasiada admirał Ackbar? Solo wzruszył ramionami. - Kalamarianie tępili przemytników jeszcze przed wojną i każdy o tym wie. Nie martw się: w końcu pójdą po rozum do głowy. Dravis może sobie gadać o zyskach i przygodzie, ale kiedy zagwarantuje się jego kumplom bezpieczne warunki działania i obieca, że nie będzie żadnego wyzysku w stylu Jabby oraz że nikt nie będzie do nich strzelał, na pewno ich to zainteresuje. Chodź, zbieramy się stąd. Wstał z krzesła i skierował się w stronę baru i widocznych za nim drzwi. W połowie drogi zatrzymał się przy jednym ze stolików i spojrzał na siedzącego przy nim samotnego mężczyznę. - Mam dla ciebie wiadomość - oznajmił. - Dravis prosił, bym ci powtórzył, że w życiu nie widział człowieka, który mniej by się nadawał na tajniaka. Wedge Antilles uśmiechnął się i wstał z krzesła. - Myślałem, że o to właśnie chodzi - odparł, przygładzając ręką czarne włosy. - Tak, ale Dravis myślał inaczej. - W duchu Han musiał przyznać przemytnikowi rację. Osobiście uważał, że Wedge nie rzuca się w oczy tylko wtedy, kiedy siedzi w kabinie swego myśliwca, zajęty strzelaniem do pojazdów Imperium. - A tak w ogóle, to gdzie jest Page? - spytał, rozglądając się dokoła. - Tutaj, proszę pana - rozległ się cichy głos tuż za jego plecami. Han się odwrócił. Obok nich pojawił się niewysoki, średniej postury, absolutnie Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

niczym nie wyróżniający się mężczyzna; był typem człowieka, którego się nie zauważa, kimś, kto w każdych okolicznościach potrafi się wtopić w tło. I o to zresztą chodziło. - Zauważyłeś coś podejrzanego? - zwrócił się do niego Solo. Page potrząsnął głową. - Żadnej ochrony, a jedyna broń to jego blaster. Ten facet rzeczywiście musi panu ufać. - Tak. To prawdziwy postęp. - Han po raz ostatni rozejrzał się po knajpie. - Chodźmy stąd. I tak jesteśmy już spóźnieni, a po drodze chciałbym jeszcze zahaczyć o układ Obroa-skai. - Chodzi o te zaginione statki elomickie? - spytał Wedge. - Tak - odparł Han ponuro. - Chcę sprawdzić, czy już ustalili, co się z nimi stało. A jeśli dopisze nam szczęście, to może dowiemy się także, kto się za tym kryje. ROZDZIAŁ 3 Składany stół w jego prywatnym biurze był już nakryty, jedzenie przygotowane, a Talon Karrde właśnie kończył nalewać wino, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Jak zwykle zdążył ze wszystkim na czas. - Mara? - zawołał. - Tak - dobiegł zza drzwi młody, kobiecy głos. - Zaprosiłeś mnie na obiad. - Tak. Wejdź, proszę. Drzwi się otworzyły i do pokoju z kocią gracją wkroczyła Mara Jade. - Nie powiedziałeś... - omiotła wzrokiem wspaniale zastawiony stół - co to za okazja - dokończyła nieco innym tonem. Na Karrdzie spoczęło chłodne i taksujące spojrzenie jej zielonych oczu. - Nie, to nie to, co myślisz - zapewnił szef przemytników, popychając ją delikatnie w stronę krzesła stojącego po przeciwnej stronie stołu. - To obiad czysto służbowy, nic więcej. Zza biurka rozległo się rechotliwe mruczenie. - Tak, Drang: obiad służbowy - powtórzył Karrde, odwracając się w tamtym kierunku. - A teraz zmykaj stąd. Vonskr wyjrzał zza rogu biurka. Przednie łapy wbił w dywan, a pysk trzymał tuż przy ziemi, jakby na coś polował. - Powiedziałem: idź sobie - rozkazał Karrde, wskazując znajdujące się za plecami Mary otwarte drzwi. - No, dalej! W kuchni czeka jedzenie. Sturm już tam jest i pewnie zdążył zjeść połowę twojego obiadu. Drang z ociąganiem wysunął się zza biurka i, mrucząc cicho, powlókł się w stronę kuchni. - Nie odgrywaj skrzywdzonego dziecka - upomniał go przemytnik. Wziął z półmiska kawałek duszonego bruallki. - Masz, to powinno ci poprawić humor. Rzucił jedzenie w kierunku drzwi. Drang w jednej chwili otrząsnął się z pozornej apatii i błyskawicznym skokiem chwycił kąsek w locie. - No, a teraz idź na obiad. Vonskr posłusznie podreptał do kuchni. Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

- Dobrze - rzekł Karrde, odwracając się z powrotem do Mary. - O czym to rozmawialiśmy? - Powiedziałeś, że to obiad służbowy - odparła Mara. Jej ton był nadal chłodny. Zajęła miejsce naprzeciwko Karrde' i przyjrzała się potrawom. - Już dawno nie miałam okazji uczestniczyć w tak wykwintnym obiedzie służbowym. - I o to właśnie chodzi - stwierdził gospodarz, siadając za stołem. Sięgnął po półmisek. - Myślę, że niekiedy dobrze jest sobie przypomnieć, iż przemytnik niekoniecznie musi być barbarzyńcą. - Aha - skinęła głową, popijając wino. - Jestem pewna, że większość twoich ludzi jest ci szalenie wdzięczna za to przypomnienie. Karrde się uśmiechnął. Przeliczył się zakładając, iż cały ten nastrój i sytuacja zbiją ją z tropu. Powinien był wiedzieć, że akurat Mara nie da się na to złapać. - To naprawdę umila wieczór - dodał. - Szczególnie zaś... - zmierzył ją wzrokiem - jeśli okazją jest czyjś awans. Na ułamek sekundy na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia. - Awans? - powtórzyła ostrożnie. - Tak - odparł, nakładając jej na talerz porcję bruallki. - A konkretnie twój awans. Znów spojrzała na niego podejrzliwie. - Wiesz przecież, że jestem w tej grupie dopiero sześć miesięcy. - Dokładnie pięć i pół - poprawił ją Karrde. - Ale czas nigdy nie liczył się w świecie tak bardzo, jak umiejętności i rezultaty... A twoje umiejętności i osiągnięcia są naprawdę imponujące. Wzruszyła ramionami, a jej ognistorude włosy zamigotały w blasku światła. - Miałam po prostu szczęście - stwierdziła. - Na pewno szczęście też odegrało tu swoją rolę - przyznał. - Odkryłem jednak, że to, co większość ludzi nazywa szczęściem, to w istocie niewiele więcej niż talent połączony z umiejętnością wykorzystywania do maksimum nadarzających się okazji. Odwrócił się w stronę półmiska z bruallki i nałożył sobie niewielką porcję. - Masz zatem talent do pilotowania statków, umiesz wydawać i wykonywać rozkazy, potrafisz także przystosować się do nietypowych i nieoczekiwanych sytuacji... - uśmiechnął się nieznacznie, wskazując ręką stół. - A to dla przemytnika bardzo pożyteczne zdolności. Przerwał, ale Mara milczała. “Najwyraźniej w przeszłości nauczyła się także wyczuwać, kiedy nie należy zadawać pytań. Kolejna ważna umiejętność.” - Maro, w gruncie rzeczy chodzi o to, że jesteś zbyt wartościowa, byś miała się marnować jako drugorzędny przemytnik, czy nawet jako ktoś odpowiedzialny za jeden kierunek przemytu - podsumował Karrde. - Chciałbym cię zacząć przygotowywać do objęcia w przyszłości funkcji mojego zastępcy. Tym razem nie udało jej się ukryć zaskoczenia. Jej zielone oczy rozszerzyły się na moment, a zaraz potem zwęziły. - Na czym dokładnie miałyby polegać moje nowe obowiązki? - spytała. - Przede wszystkim dużo podróżowałabyś ze mną - odparł, popijając wino. - Przyglądałabyś się, jak nawiązuję nowe kontakty, spotykała się z naszymi stałymi klientami, aby mieli okazję cię poznać - coś w tym stylu. Wciąż nie potrafiła się wyzbyć podejrzliwości - mógł to wyczytać z jej twarzy. Podejrzewała, że ta propozycja może być jedynie przykrywką dla jego bardziej Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

osobistych planów. - Nie musisz mi dawać odpowiedzi już teraz - powiedział. - Przemyśl to sobie w spokoju, albo porozmawiaj z innymi, którzy dłużej pracują w organizacji. - Spojrzał jej prosto w oczy. - Powiedzą ci, że nigdy nie okłamuję swoich ludzi. Wydęła usta. - Tak mówią - odparła, ponownie przybierając obojętny ton. - Ale miej na uwadze to, że jeśli dasz mi taką władzę, zrobię z niej użytek. Trzeba wiele zmienić w działaniu organizacji... Przerwał jej dźwięk stojącego na biurku interkomu. - O co chodzi? - zawołał Karrde do mikrofonu. - Tu Aves - odezwał się jakiś głos. - Pomyślałem, że może zainteresuje cię informacja, iż mamy towarzystwo: na orbitę wszedł właśnie imperialny niszczyciel gwiezdny. Szef przemytników wstał, obrzucając Marę krótkim spojrzeniem. - Czy wiecie już coś więcej na jego temat? - spytał, kładąc serwetkę obok talerza. Stanął za biurkiem tak, aby widzieć ekran. - Statki Imperium nie mają ostatnio zwyczaju podawać sygnałów identyfikacyjnych. - Aves potrząsnął głową. - Z tej odległości trudno odczytać napis na burcie, ale Torve podejrzewa, że to “Chimera”. - Ciekawe - mruknął Karrde pod nosem. - Wielki admirał Thrawn we własnej osobie. Czy przesłali jakąś wiadomość? - Nic nie odebraliśmy... Ale zaczekaj chwilę. Wygląda na to... Tak, wystrzelili jakiś statek. Nawet dwa. Przewidywane miejsce lądowania... - Aves zmarszczył brwi, patrząc na coś poza zasięgiem kamery. - Przewidywane miejsce lądowania wypada gdzieś tu, w lesie. Kątem oka Karrde dostrzegł, że Mara znieruchomiała. - A nie w jakimś mieście na obrzeżach? - spytał. - Nie, z całą pewnością w lesie. I to nie dalej niż pięćdziesiąt kilometrów stąd. Szef przemytników położył palec na ustach, zastanawiając się nad celem tej wizyty. - Nadal tylko dwa statki? - Na razie tak - Aves zaczynał się denerwować. - Czy mam ogłosić alarm? - Wprost przeciwnie. Sprawdzimy, czy nie potrzebują pomocy. Przełącz mnie na kanał powitalny. Aves ze zdziwienia otworzył usta. - W porządku - oznajmił. Odetchnął głęboko i wystukał coś na urządzeniu niewidocznym na ekranie. - Jesteś na kanale powitalnym. - Dziękuję. Tu Talon Karrde do imperialnego niszczyciela gwiezdnego “Chimera”. Czy mogę wam w czymś pomóc? - Brak odpowiedzi - mruknął Aves. - A może oni nie życzyli sobie, żeby ktokolwiek ich zauważył. - Jeśli chcieliby działać nie zauważeni, to nie użyliby niszczyciela gwiezdnego - stwierdził szef przemytników. - Nie, raczej przetrząsają teraz archiwa statku w poszukiwaniu mojego nazwiska. A swoją drogą chciałbym któregoś dnia zobaczyć, co mają na mój temat. Jeśli w ogóle coś mają. - Odchrząknął. - Uwaga, niszczyciel gwiezdny “Chimera”, tu... Nagle w miejsce Avesa na ekranie pojawiła się twarz mężczyzny w średnim Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

wieku. Nieznajomy nosił insygnia kapitana. - Tu kapitan Pellaeon z “Chimery” - powiedział szorstko. - Czego chcesz? - Tylko okazać naszą przyjaźń - odparł Karrde spokojnie. - Zauważyliśmy wasze dwa statki i byliśmy ciekawi, czy pan albo wielki admirał Thrawn nie potrzebujecie przypadkiem pomocy. Oczy Pellaeona zwęziły się nieznacznie. - Kto? - Ach - przemytnik pokiwał głową, uśmiechając się leciutko. - Oczywiście. Nigdy nie słyszałem o wielkim admirale Thrawnie, a już z pewnością nie w związku z “Chimerą”, ani tymi intrygującymi rajdami na centra informacyjne w kilku układach w rejonie Paonid i Obroa-skai. Oczy kapitana zwęziły się jeszcze bardziej. - Jest pan bardzo dobrze poinformowany, panie Karrde - powiedział, a w jego słowach czaiła się groźba. - Zastanawiam się, jak taki podrzędny przemytnik wszedł w posiadanie takich informacji. Karrde wzruszył ramionami. - Moi ludzie słyszą różne plotki i opowieści, a ja je zbieram i układam w jedną całość. Wyobrażam sobie, że wasz wywiad działa na podobnej zasadzie. A nawiasem mówiąc: jeśli wasze statki zamierzają wylądować w lesie, to musicie ostrzec ich załogi. Mieszka tu kilka niebezpiecznych gatunków dzikich zwierząt, a wysoka zawartość metalu w roślinach sprawia, że wskazania czujników nie są zbyt precyzyjne. - Dziękuję za radę - odparł Pellaeon lodowato. - Ale nasi ludzie nie zabawią tam długo. - Ach tak. - Karrde skinął głową, rozważając w myślach różne możliwości. Na szczęście nie było ich aż tak wiele. - Małe polowanie, co? Kapitan uśmiechnął się pobłażliwie. - Informacje na temat działań sił imperialnych są bardzo drogie. Człowiek pańskiego pokroju powinien o tym wiedzieć. - Istotnie - przyznał przemytnik, przyglądając się Pellaeonowi badawczo. - Ale niekiedy udaje się uzyskać je po okazyjnych cenach. Szukacie isalamirów, prawda? Uśmiech zamarł na ustach kapitana. - Tu nie ma mowy o żadnych okazjach, Karrde - powiedział bardzo cicho. - A “drogie” może czasem oznaczać “kosztowne”. - To prawda - przytaknął szef przemytników. - Chyba że się je wymieni na coś równie cennego... Zakładam, iż znacie wyjątkowe właściwości isalamirów - w przeciwnym razie by was tu nie było. Czy mam rozumieć, że posiedliście również trudną sztukę bezpiecznego zdejmowania ich z gałęzi drzew? Pellaeon przyglądał mu się z wyraźną podejrzliwością. - Miałem wrażenie, że isalamiry mają nie więcej niż pięćdziesiąt centymetrów długości i nie są drapieżne. - Nie mówiłem o pańskim bezpieczeństwie, kapitanie - oznajmił Karrde. - Miałem na myśli bezpieczeństwo tych zwierząt. Nie można tak po prostu ściągnąć ich z gałęzi, jeśli nie chce się ich przy tym zabić. Isalamir jest zwierzęciem osiadłym - jego szpony wydłużają się tak bardzo, że praktycznie wrastają w korę gałęzi, którą zamieszkuje. - A pan, jak rozumiem, wie, jak należy to zrobić? - Tak. Niektórzy z moich ludzi znają się na tym - potwierdził szef przemytników. - Jeśli pan chce, mogę kogoś posłać na spotkanie pańskich statków. Sprawa nie jest zbyt Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

skomplikowana, ale trzeba zobaczyć, jak to się robi. - Oczywiście - stwierdził Pellaeon z sarkazmem. - A ile kosztuje taka prezentacja? - Nic, kapitanie. Jak już wcześniej mówiłem, chcemy po prostu okazać naszą przyjaźń. Pellaeon pochylił głowę. - Zapamiętamy sobie pańskie zasługi. - Przez chwilę wpatrywał się w Karrde'a. W jego słowach kryło się ostrzeżenie, że jeśli przemytnik planuje jakiś podstęp, to również to zostanie zapamiętane. - Poinformuję moje statki o wizycie pańskiego eksperta. - Będzie na nie czekał. Do zobaczenia, kapitanie. Pellaeon dotknął czegoś poza zasięgiem kamery i na monitorze ponownie ukazała się twarz Avesa. - Wszystko zrozumiałeś? - spytał Karrde. Aves skinął głową. - Dankin i Chin już rozgrzewają silniki pojazdów. - To dobrze. Niech nie porozumiewają się przez radio i zgłoszą się do mnie natychmiast po powrocie. - Zrozumiałem - obraz na ekranie zniknął. Karrde wyszedł zza biurka. Zerknął na Marę i usiadł z powrotem przy stole. - Przepraszam za tę przerwę - zaczął dyplomatycznie. Dolał sobie wina, obserwując dziewczynę kątem oka. Powoli zielone oczy Mary wróciły do rzeczywistości; kiedy na niego spojrzała, jej napięta twarz rozluźniła się nieco. - Naprawdę nic za to od nich nie weźmiesz? - spytała, sięgając drżącą ręką po kieliszek z winem. - Gdybyś ty czegoś potrzebował, oni z pewnością kazaliby ci za wszystko zapłacić. Tylko na tym im teraz zależy - na pieniądzach. Wzruszył ramionami. - Nasi ludzie będą ich obserwować od momentu lądowania aż do odlotu. Myślę, że to dostateczna zapłata. Przyjrzała mu się badawczo. - Nie wierzysz, że przybyli tu jedynie po isalamiry, prawda? - Nie - Karrde przełknął kęs bruallki. - Chyba że potrafią wykorzystać te zwierzęta w jakiś specjalny, nieznany nam sposób. Nie przyjeżdżaliby aż tutaj po isalamiry tylko po to, żeby ich użyć przeciwko jednemu Jedi. Spojrzenie Mary znowu powędrowało gdzieś w dal. - Może nie chodzi im o Skywalkera - powiedziała cicho. - Może znaleźli jakichś innych Jedi. - Mało prawdopodobne - stwierdził Karrde, przyglądając się jej badawczo. To, w jaki sposób wymówiła nazwisko Luke'a... - Podobno Imperator zgładził ich wszystkich w pierwszych dniach po zaprowadzeniu nowych porządków. Chyba że... - przyszła mu do głowy pewna myśl - odnaleźli Dartha Vadera. - Vader zginął na Gwieździe Śmierci - powiedziała Mara. - Razem z Imperatorem. - Tak przynajmniej się mówi... - Vader zginął - przerwała dziewczyna ostro. - Oczywiście. - Karrde skinął głową. Po pięciu miesiącach obserwacji potrafił wskazać parę tematów, które zawsze wzbudzały u Mary silne emocje; należał do nich Imperator, a także Imperium przed bitwą pod Endor. Dokładnie na drugim krańcu jej uczuciowego spektrum znajdował się Luke Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)

Skywalker. - Jeśli jednak - ciągnął ostrożnie - wielki admirał Thrawn uważa, że warto mieć na statku isalamiry, to może powinniśmy pójść w jego ślady? Mara utkwiła w nim wzrok. - Po co? - spytała ostro. - Chodzi o zwykłą ostrożność - odparł przemytnik. - Nie rozumiem, dlaczego tak cię to obchodzi? Obserwował, jak przez chwilę toczyła wewnętrzną walkę. - To strata czasu - odezwała się wreszcie. - Thrawn walczy z cieniami. A tak w ogóle, to jak można na statku utrzymać isalamiry przy życiu, nie przeszczepiając wraz z nimi całych drzew? - Jestem pewien, że Thrawn wymyśli jakiś sposób zapewnił ją Karrde. - A Dankin i Chin pomogą mu rozwiązać szczegółowe problemy. Wzrok Mary był dziwnie nieobecny. - Tak - wyszeptała, jakby przyznając się do porażki. - Na pewno mu w tym pomogą. - A tymczasem - stwierdził przemytnik udając, że niczego nie zauważył - mamy jeszcze parę spraw do omówienia. O ile dobrze pamiętam, miałaś zamiar opowiedzieć mi o zmianach, które wprowadziłabyś w organizacji. - Tak. - Mara westchnęła głęboko i przymknęła oczy... Kiedy je otworzyła, była znów chłodna i opanowana jak zwykle. - Tak. A zatem... Najpierw ostrożnie, a potem z coraz większą pewnością zaczęła szczegółowo omawiać wszystkie słabe strony jego grupy. Karrde słuchał, jedząc bruallki. Po raz kolejny nie mógł się nadziwić ukrytym talentom tej kobiety. Obiecał sobie w duchu, że pewnego dnia znajdzie jakiś sposób, by poznać szczegóły z jej przeszłości, które tak starannie próbowała ukryć, i dowie się, skąd pochodzi i kim naprawdę jest Mara Jade. A także tego, co uczynił Luke Skywalker, że tak gorąco go nienawidzi. ROZDZIAŁ 4 Pokonanie trzystu pięćdziesięciu lat świetlnych dzielących Myrkr od Waylandu przy prędkości podróżnej zero cztery zajęło “Chimerze” niemal pięć dni. Nie miało to jednak znaczenia, gdyż technicy potrzebowali niemal tyle samo czasu, by zaprojektować przenośną konstrukcję, na której można by bezpiecznie umieścić isalamiry. - Wciąż nie jestem przekonany, że to naprawdę konieczne - narzekał Pellaeon, przyglądając się z niesmakiem grubej, zakrzywionej rurze i wczepionemu w nią, pokrytemu futrem i łuskami stworzeniu, które przypominało trochę salamandrę. Rura i przymocowany do niej stelaż robiły wrażenie bardzo ciężkich, a samo zwierzę nie pachniało zbyt przyjemnie. - Jeśli ten strażnik, którego spodziewa się pan tu zastać, został ustanowiony przez Imperatora, to nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy mieć z nim jakieś problemy. - Niech pan to potraktuje jako zwykły środek ostrożności, kapitanie - odparł Thrawn, zajmując miejsce w fotelu drugiego pilota i zapinając pasy. - Nie jest wykluczone, że będziemy mieli trudności ze zdobyciem jego zaufania, a nawet z przekonaniem go, że w ogóle jeszcze służymy Imperium. - Rzucił okiem na tablicę Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer (http://www.novapdf.com)