PROLOG
– Już dłużej tego nie zniosę! Musisz coś zrobić!
– Uważasz, że... że powinienem się go pozbyć?
– Rób, co ci się żywnie podoba, ale tak być nie może! Wczoraj kazał Benjiemu wyczyścić
do połysku juniorki. Możesz wyobrazić sobie coś takiego?
– Ach, Babe, to przecież nic strasznego. Musi upłynąć trochę czasu, zanim Rich wyleczy
się z tych wojskowych przyzwyczajeń, które ma we krwi.
– A poza tym okropnie rozpuszcza dzieci. Spędza z nimi mnóstwo czasu, znacznie więcej
niż z kimkolwiek innym. Są zapatrzone w Richa jak w obraz. Uważają go za Świętego
Mikołaja i Wielkanocnego Zająca w jednej osobie, mimo że bez przerwy każe im stawać w
szeregu, urządzając musztrę wojskową. Ken, to nie jest w porządku.
– Słuchaj, złotko. Rich jest stryjem, a nie jednym z rodziców. Dlatego ma szczególne
przywileje, mniej więcej takie, jakie miewają dziadkowie. Dzięki niemu dzieci przynajmniej
nie rozrabiają. Przyznaj, że to duża rzecz, zwłaszcza w odniesieniu do pętaków Edie.
– Jest jeszcze jedna sprawa. Edie powiedziała mi, że Rich zamierza uporządkować jej
obejście. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, ilu lat potrzebowała, żeby doprowadzić je do
naturalnego stanu? Masz pojęcie, ile szkody twój ukochany brat, ta chodząca doskonałość,
może narobić w ciągu zaledwie paru minut, kiedy wpadnie w amok sprzątania? Już naprawdę
mam Richa po dziurki w nosie. Zaczynam pragnąć, żeby go szlag...
– Babe, jak możesz mówić, a nawet myśleć coś podobnego!
– Och, Ken, wiem, że nie powinnam. Podobnie jak ty bardzo kocham Richa. Gdy
przebywał w tym koszmarnym więzieniu, co wieczór modliłam się o niego. Ale strasznie
działa mi na nerwy. Doprowadza do białej gorączki!
– Rozumiem cię, złotko. Wszystkim działa na nerwy. Ale taki jest i nic na to się nie
poradzi. Przypomnij sobie, że po śmierci ojca zajmował się nami wszystkimi, bo matka ciągle
chorowała. Bez przerwy nami komenderował. Mama mówiła, że ma to po ojcu. Gdyby nie...
– Wiem, wiem. Gdyby nie ta okropna wojna, gdyby nie latał na tych paskudnych
maszynach...
– Myśliwcach F-15.
– Mniejsza z tym, jakich. Ken, wierz mi, naprawdę jestem z niego dumna. Ale jeśli
jeszcze raz uszereguje mi listę zakupów według rozmieszczenia stoisk w domu towarowym,
przysięgam, że ukręcę mu głowę!
– Zrób to jednak tak, aby nie ucierpiał na tym jego kręgosłup.
– Wiem, że jest bohaterem wojennym. Więzionym i rannym, tyle że na co dzień już
naprawdę...
– Rozumiem, złotko. A może Alice zechce wziąć go z powrotem? Gdybyśmy sprawili,
żeby znów się zeszli...
– Po moim trupie! Rich doprowadza nas do szału, ale nie przestał być moim ukochanym
szwagrem. Mimo skłonności do komenderowania całą rodziną, ma serce jak miód. Alice nie
jest go warta. W niecały rok po ślubie już zdradzała Richa z... Nieważne. Wiem o tym na
pewno.
– Więc jeśli nie Alice, to może jakaś inna kobieta? On ma dopiero czterdzieści dwa lata.
Chyba że już przestał interesować się... tymi sprawami. Może przekroczył poprzeczkę?
– Och, twój wielki brat w żadnym razie nie jest, jak to określasz, poza poprzeczką Wierz
mi, już na pierwszy rzut oka widać, że w sprawach damsko-męskich Richa Keegana stać
jeszcze na wiele!
– Hej, Babe. Uważaj, co mówisz! Ta twoja pewność jest wielce podejrzana. Ale dość
żartów. Właśnie przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Czy przypominasz sobie, jak ci
opowiadałem o tym starym domu myśliwskim dziadka Keegana? O ile dobrze pamiętam, to
jest gdzieś w Północnej Karolinie. Na jakiejś małej wyspie. Kompletne bezludzie.
– Czy to była część spadku? Podczas odczytywania testamentu musiałam wyjść ze
względu na dzieci i nie słyszałam wszystkiego.
– Chodzi o dzierżawę na dziewięćdziesiąt dziewięć lat kawałka gruntu, na którym
pradziadek postawił dom myśliwski. Nazwał go Trofeum Keegana. Na ten temat Hornstein
też wie niewiele. Natknął się na umowę, kiedy przeglądał stare dokumenty, które znalazłem w
rzeczach dziadka. Termin dzierżawy upływa niedługo, bo w marcu, więc uznał, że sprawa nie
jest warta zachodu i w ogóle się nią nie zajmował. O ile wiem, nikt z naszego pokolenia nigdy
nie był w Północnej Karolinie i nie oglądał domu. Pewne drewniana chałupa już dawno się
rozpadła.
– A nawet jeśli jeszcze stoi, to co nam z niej przyjdzie?
– Może pomóc rozwiązać jeden ważny bieżący problem.
– Jaki? Przecież nie stanie się remedium na bronchit Benjiego ani nie umożliwi opłacenia
szkoły Bitsy.
– Mówię ci, może pomóc. Przynajmniej na jakiś czas uspokoić nasze stargane nerwy.
– Masz na myśli... ?
– Tak. Mojemu wielkiemu bratu bardzo się przyda jakieś działanie. Otrzyma do
wykonania zadanie specjalne.
– Myślisz, że warto spróbować?
– Czemu nie?
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Maudie pochyliła się i zaczęła uważnie oglądać ślady odbite na mokrym piasku.
Niedawno szedł tędy jakiś człowiek. Ściślej mówiąc, mężczyzna, bo miał na nogach duże
buty. Poszła jego tropem. Ślady biegły aż do skraju lasu, lecz potem, na sosnowym igliwiu,
stały się niewidoczne. Niezdecydowana, zatrzymała się przy pierwszych drzewach. Co
powinna teraz zrobić? Zejść nad brzeg morza i wyciągnąć z hangaru zapasowy silnik do łodzi,
czy zacząć od inspekcji domków letniskowych? To pewnie one stały się przedmiotem
zainteresowania niepożądanego gościa.
Złodzieja? Gdyby po porannych oględzinach domków nie wracała do domu skrótem,
przyłapałaby go na gorącym uczynku.
Niejaką pociechę stanowił fakt, że mężczyzna był sam. A może jest po prostu turystą,
który nie umie czytać lub nie zwraca uwagi na zakazy i bezceremonialnie wchodzi na cudzy
teren?
Maudie powzięła decyzję. Ruszyła w kierunku plaży. Wcześniej wydawało się jej, że od
strony wody słyszy warkot silnika, ale już dawno nauczyła się nie zważać na te odgłosy. W
pobliżu wyspy ciągle krążyły jakieś motorówki. W lecie korzystali z nich poławiacze krabów
i mięczaków, a także wędkarze, przypływający na wyspę. Przywykła do tych dźwięków, tak
że prawie ich nie słyszała.
Ale teraz był styczeń. Za wcześnie na poławiaczy krabów i mięczaków. W pobliżu wyspy
Coronoke nie pojawiali się zawodowi rybacy. Zbyt wiele pniaków i innych przeszkód
znajdowało się w wodzie. Od lat morze powoli, z uporem, atakowało wyspę i zabierało
ziemię. Najpierw uporało się ze starym mostem łączącym ją z Hatteras, a potem z przystanią
promową i kilkoma domkami letniskowymi, zbudowanymi tuż przy brzegu na palach. Lecz
od kiedy Coronoke znalazła się poza utartym i ruchliwym szlakiem turystycznym, każdy
domorosły Kolumb dysponujący łodzią wiosłową ruszał w stronę wyspy, pragnąc odkryć ją
na nowo.
Idąc w stronę brzegu, Maudie przeklinała pod nosem przeciwności losu. Ostatnio miała
ich zbyt wiele. Złamana gałąź zniszczyła segment rynny w Jastrzębim Gnieździe. Przeklęty
szop zrobił dziurę w ogrodzeniu Siedziby Czapli zaraz po tym, jak zlikwidowała poprzednią.
Odpadła okiennica U Czarnobrodego i zerwane, przerdzewiałe zawiasy będzie musiała
wymienić na nowe. Dzisiaj ma mnóstwo rzeczy do zrobienia, a zamiast tego musi tracić czas
na łażenie po wyspie i tropienie faceta, który uważa, że tablica z napisem ”Własność
prywatna. Wejście wzbronione ” jego nie dotyczy.
Och, ci przeklęci przybysze! Swego czasu sezon turystyczny kończył się w listopadzie.
Potem pojawiali się tylko nieliczni entuzjaści surfingu i zapamiętali wędkarze. Okoliczni
mieszkańcy mogli więc wreszcie odpocząć i przygotować się na przetrwanie na szczęście
krótkiej i zazwyczaj spokojnej zimy. Niestety, od pewnego czasu zmieniło się na gorsze. Bo
kiedy tylko słońce wychylało się zza chmur i świeciło przez kolejne trzy dni, o każdej porze
roku turyści wyrastali spod ziemi jak grzyby po deszczu.
Maudie była osobą odpowiedzialną i obowiązkową. Dlatego, a także ze względu na
rodzinne koneksje, udało się jej dostać stałe zajęcie na wyspie. Prawdę powiedziawszy,
otrzymała je również z innego powodu. Bo nikt oprócz niej nie chciał podjąć się tej roboty.
Nawet na Hatteras opieka nad domkami letniskowymi była zadaniem trudnym i
niewdzięcznym. Ajent od nieruchomości, który zarządzał pięcioma domkami na Coronoke,
niemal ukląkł przed Maudie, kiedy usłyszał, że zainteresowała się tą pracą.
Szła dalej przez las. Kilka minut później wynurzyła się zza ostatnich drzew. Z przecinki,
na której się znalazła, było dobrze widoczne małe, drewniane molo. Przystań też była pod jej
opieką, podobnie jak prywatne domki letniskowe i stary dom myśliwski. Zamieszkała w nim
półtora roku temu, kiedy po wyjeździe córki do college’u podjęła pracę na wyspie.
Obok własnej łodzi zobaczyła przycumowaną do mola obcą motorówkę – poznała, że
pochodzi z wypożyczalni na Hatteras – z przyczepionym silnikiem o potężnej mocy. Znacznie
większej, niż to w ogóle bywa potrzebne.
– Jeszcze tylko brakowało mi tutaj supermena, zwariowanego na punkcie potężnych
motorówek! – mruknęła pod nosem.
W tym wypadku było chyba bezpieczniej od razu wezwać pomoc. Maudie zawróciła i
skrótem przez las ruszyła żwawo w stronę domu myśliwskiego.
Ludzie bezprawnie wdzierający się na prywatny teren wyspy należeli do kilku gatunków i
byli groźni w różnym stopniu. Nie miała większych kłopotów, kiedy zjawiały się tutaj całe
rodziny z dziećmi. Z podglądaczami ptaków i łowcami żółwi też potrafiła sobie radzić.
Zupełnie inaczej trzeba było postępować z jurnymi, podpitymi facetami, którzy
przypływali na wyspę.
Miała opatentowaną własną metodę pozbywania się intruzów. Kobieta żyjąca samotnie na
odludziu uczy się szybko takich rzeczy. Jeśli chodzi o mężczyzn, edukacja Maudie zaczęła się
bardzo wcześnie. Dokładnie dwadzieścia lat temu.
Znalazła się z powrotem w lasku usytuowanym na wysokim brzegu, z którego było widać
molo. W ręku kurczowo ściskała strzelbę. Zobaczyła nagle, że drzwi domu myśliwskiego są
szeroko otwarte. Wychodząc, zawsze starannie je zamykała. Nie chciała, żeby żyjące na
wyspie zwierzaki właziły do środka.
Do tej pory do starej chałupy nikt się nie włamywał. Pewnie dlatego, że nikomu nawet nie
przyszło do głowy, iż taka ruina może być w ogóle zamieszkana.
I o to właśnie chodziło Maudie. Zniszczona fasada rozpadającego się drewnianego domu
stanowiła najlepszą obronę. Idealne zamaskowanie.
Ale teraz jakiś bandzior włamał się jednak do środka! Był we frontowym pokoju! Dzięki
Bogu, że przynajmniej pozamykała starannie pozostałe pomieszczenia Robiła to wyłącznie z
przyzwyczajenia. Drzwi do frontowego pokoju nie miały zamka. Prawdę mówiąc, właściwie
nie istniały. Zastępowały je dwie deski, które Maudie zawiesiła na starych, zardzewiałych
zawiasach.
Rozejrzała się. Na brzegu morza i skraju lasu nie zauważyła żadnego ruchu. Widocznie
złodziej obchodził teraz domki znajdujące się po przeciwnej stronie wyspy i sprawdzał, co da
się tam ukraść. Gdyby Maudie się nie obawiała, że intruz jej umknie, wskoczyłaby na łódź,
popłynęła na Hatteras i przez radio zawiadomiła szeryfa. Lub sama dałaby złodziejowi w łeb.
Nadal uważnie lustrowała okolicę. Nagle jej uwagę przykuły dziwne przedmioty. Trzy
pudła i sterta obrazów – jej własnych dzieł! – opartych o kabinę obcej łodzi.
Zmrużywszy oczy przed blaskiem ostrego, porannego słońca, Maudie oparła strzelbę o
drzewo i z wysokiego brzegu zbiegła szybko do mola. Minęła pudła i obrazy. Zwinnym
ruchem wskoczyła do przycumowanej łodzi.
Pochyliła się nad silnikiem i błyskawicznym ruchem wyciągnęła przewód od świecy.
Wetknęła go do kieszeni i zawróciła pod górę. Zatrzymała się na skraju lasu, pod osłoną
drzew. Postanowiła poczekać w ukryciu. I zobaczyć, jak złodziej będzie sobie radził bez
swego potężnego silnika.
Ogarniała ją coraz większa złość. Zacisnęła dłonie na ciężkiej strzelbie. Ten łobuz chciał
zabrać obrazy! Cholera, przecież te wszystkie latarnie morskie, piaszczyste wydmy i łodzie
rybackie malowała nie tylko dla własnej przyjemności! Stanowiły dorobek ciężkiej pracy
przez całą zimę. Pensja, którą otrzymywała jako administratorka, a zarazem dozorczyni i
sprzątaczka pięciu domków letniskowych na Coronoke, szła na codzienne utrzymanie i ciągle
rosnące potrzeby córki w college’u, na które nie starczał fundusz ustanowiony przez
Sanforda. Pieniądze ze sprzedaży obrazów Maudie przeznaczała na inny, równie ważny cel.
Kiedy Ann Mary skończy studia, obie będą musiały jakoś urządzić się na lądzie i znaleźć
odpowiedni dom.
Najpierw usłyszała go, a dopiero potem zauważyła. Facet nie przejmował się niczym i
zachowywał głośno. Ten łajdak nawet sobie pogwizdywał! To był już szczyt bezczelności!
Przez krótką chwilę Maudie Winters żałowała, że w komorze swej staroświeckiej strzelby nie
ma ani jednego naboju.
Richmond Keegan – dla rodziny, przyjaciół i znajomych po prostu Rich – był
zaskoczony. Nie mógł pojąć, dlaczego dziadek zostawił na wyspie swoje rzeczy. Niektóre z
nich wyglądały prawie jak nowe. Dom myśliwski zbudował pradziadek Richa. Po jego
śmierci korzystał z niego dziadek, a być może także ojciec. Człowiek, który walcząc przeżył
aż dwie wojny, skończył marnie na zapalenie wyrostka, pozostawiając siedmioro dzieci i
chorą żonę. Rich prawie wcale nie pamiętał ojca.
Stary dom na wyspie wyglądał okropnie. Tak, jakby za chwilę miał się rozpaść. Rich
wszedł do środka. Znalazł się we frontowym pokoju. Na drugim końcu pomieszczenia
zobaczył drzwi. Były zamknięte. Widocznie zacięły się ze starości. Nie odważył się używać
siły, w obawie, żeby nie rozleciała się cała chałupa. Znalazł tu niewiele rzeczy dziadka. Z
łatwością mógł zabrać je z sobą. Nie wyglądały na wartościowe, ale niech dzieci obejrzą
pamiątki rodzinne i dowiedzą się czegoś o przeszłości Keeganów.
Ostrożnie, uważając, żeby nie przeciążyć kręgosłupa, Rich uniósł pudło z książkami i
dwa obrazy, które jeszcze zostały do zabrania. Wziął też czerwone okulary, leżące na stole.
Od razu przyciągnęły jego wzrok. Wyglądały tak, jakby dopiero co ktoś ich używał. Może
spodobają się żonie Kena lub jednej z sióstr. Książki, które znalazł w domu, chyba
przedstawiały niewielką wartość. Mimo że były zawilgocone, postanowił jednak je zabrać.
Choćby po to, żeby się przekonać, jaką literaturę czytały i gromadziły poprzednie pokolenia
Keeganów.
Obecność obrazów była dla Richa zaskoczeniem. Nie miał zielonego pojęcia o sztuce, a
także nie wiedział, że dziadek był kolekcjonerem. Podobnie jak reszta rzeczy, pewnie
przedstawiały niewielką wartość, szkoda jednak mu było zostawiać je tutaj. Do końca
uległyby zniszczeniu przez wilgoć lub zostałyby zmyte do morza podczas najbliższego
huraganu.
Rich spoglądał z żalem na stary, rozpadający się dom. W czasach pradziadka musiał
wyglądać imponująco. Już na pierwszy rzut oka było widać, że ta ruina nie nadaje się do
remontu. A zresztą niedługo wygasa dzierżawa gruntu, na którym go postawiono, więc nie
było żadnego powodu, aby się nim przejmować.
Poczuł na twarzy powiew chłodnego wiatru. Popatrzył na morze, w stronę cieśniny
Pamlico. Na horyzoncie, cienkim, zamglonym pasem ciągnął się Hatteras. Widok był
przepiękny.
Richmond Keegan nie był romantykiem. Jako człowiek praktyczny, ograniczał swoje
zainteresowania do spraw przyziemnych. Teraz jednak ogarnęło go nostalgiczne uczucie.
Usiłował sobie uprzytomnić, kiedy ostatni z Keeganów odwiedzał wyspę i dom myśliwski.
Jakieś czterdzieści kilka lat temu. To ogromny szmat czasu, w którym działo się wiele.
Były wojny i okresy pokoju. Małżeństwa. Siedem w najbliższej rodzinie, wraz z jego
własnym. Narodziny. Liczne rodzeństwo Richa miało wiele dzieci. Śmierci. Rodziców i
dziadków. Niemowlęcia Kena i Babe. Wuja, który będąc w wieku Richa zginął w Wietnamie.
Były też rozwody. Także jego własny.
Trofeum Keegana. Tak nazywał się ten dom. Rich westchnął głęboko. Człowiek
poświęca całe życie na tworzenie egzystencji sobie i potomnym, a w końcu zostaje po nim
tylko stos zapleśniałych książek i kilka obrazów, których nikomu nawet nie chciało się
oprawić.
Popatrzył na stojące u nóg pudła. Były cholernie ciężkie. Jutro rano wyruszy w drogę
powrotną. Ma przed sobą długą, męczącą jazdę. Najpierw czeka go jednak uciążliwe
ładowanie bagażu na łódź, a potem przeniesienie go do samochodu. Ze względu na kręgosłup,
który miał kiedyś uszkodzony, do Północnej Karoliny jechał z Connecticut powoli, często
zatrzymując się po drodze. Jeśli w takim samym, żółwim tempie będzie wracał do domu,
dotrze na miejsce chyba dopiero na wiosnę!
Rich pochylił się i ostrożnie wziął pudło do ręki. Ruszył do mola. Zamierzał właśnie
wnieść książki na wynajętą łódź, kiedy tuż za plecami usłyszał miękki, matowy głos:
– Stać. Proszę się nie ruszać.
– Dobrze – odparł. Jak to się stało, że dał się zaskoczyć? Widocznie traci refleks i formę.
Nie miał zwyczaju pozwalać sobie na jakąkolwiek nieostrożność. Zresztą nic bardzo złego
spotkać go nie może. Prawdziwe niebezpieczeństwa miał już poza sobą.
– Proszę postawić pudło na ziemi. Tylko ostrożnie. Mówiłam, ostrożnie!
A więc to kobieta. Kobieta?
– Proszę się uspokoić. Zrobię, co pani sobie życzy. Nie chcę mieć żadnych kłopotów.
– Już pan je ma. Proszę się odwrócić. Rozłożyć szeroko ręce. Ostrzegam, strzelba jest
naładowana. W każdej chwili może wypalić.
Przeżyte uwięzienie, długi pobyt w szpitalu i upokorzenie, że po dwudziestu dwu latach
służby wojskowej musiał wrócić do cywila, sprawiły, iż miał nerwy napięte do ostatka. Mimo
że od czasu do czasu kręgosłup dawał mu się we znaki, był w dobrej formie.
Odwrócił się powoli. Jednym szybkim spojrzeniem obrzucił kobietę ze strzelbą. Była
niską. Wzrostu jego jedenastoletniej bratanicy, lecz o jakże odmiennej figurze! Na widok tej
ponętnej damskiej sylwetki poczuł nagle reakcję własnego ciała.
– Powie mi pani, o co chodzi? – zapytał, starając się nadać głosowi obojętny ton.
– Czy nie umie pan czytać? – spytała sucho.
– Czytać? – powtórzył. Raziło go ostre, poranne słońce. Przymrużonymi oczyma zaczął
wpatrywać się w twarz kobiety. Stała tyłem do światła. Miała więc nad nim przewagę, nawet
bez broni.
– Tak. Napisów. Takich jak na tablicy informacyjnej ustawionej na końcu mola. Że to
własność prywatna. I takich jak wszystkie inne na wyspie: ”Wstęp wzbroniony”, ”Wejście
zakazane ” i ”Każdy, kto wejdzie na wyspę, zostanie natychmiast zastrzelony ”.
– Ten ostatni tekst sama pani teraz wymyśliła. Mam rację?
Kiedy wymierzona w niego lufa strzelby przesunęła się w górę, z podbrzusza na
wysokość piersi, Rich poczuł się trochę raźniej.
– Czy nikt pani nie mówił, że nie uchodzi celować do bezbronnego człowieka?
– A czy nikt panu nie mówił, że napis ”Wstęp wzbroniony ” oznacza zakaz wejścia?
Rich odetchnął głęboko. Bywał przecież w, daleko gorszych opałach i jakoś dawał sobie
radę. Tym razem jednak nie wiedział, co może go spotkać. A ponadto ta mała uzbrojona
napastniczka była najbardziej ponętną kobietą, jaką od dawna zdarzyło mu się zobaczyć.
Drobna, o miękkim, matowym głosie, była typem kobiety, który zawsze budził w nim
opiekuńcze instynkty. W istniejących okolicznościach takie odczucie było rzeczą cholernie
dziwaczną.
Obudziła w nim jeszcze coś, co było bardziej zdumiewające. Miło jest wiedzieć,
pomyślał, że nadal mam normalne, męskie odruchy.
– Chętnie zmusiłabym pana do wniesienia tych wszystkich rzeczy z powrotem do domu.
Ale jeszcze bardziej chcę, aby pan jak najszybciej opuścił wyspę!
– Zrobię wszystko, co pani każe – odparł spokojnym głosem. – Właśnie zabierałem stąd
resztę rodzinnych pamiątek, ale mogę...
– Resztę rodzinnych pamiątek?! Cóż to, do diabła, ma znaczyć? Kim pan właściwie jest?
Rich nie zwracał uwagi na pytania kobiety. W tej chwili miał inne zmartwienie.
– Czy może pani opuścić broń? – Po chwili lufa znalazła się parę centymetrów niżej. –
Mam podstawy przypuszczać, że się nie zrozumieliśmy...
– To pan nie zrozumiał, że napisy na tablicach oznaczają dokładnie to, co oznaczają.
Richa zaczynała ponosić złość. Przez całe życie walczył ze swym krewkim
temperamentem. Nie miał teraz najmniejszej ochoty na walkę z tą kobietą. Był bardzo
zmęczony. A ona rozmyślnie komplikowała mu życie.
Ignorując staroświecką broń, którą trzymała w ręku, z lufą ponownie wycelowaną w jego
krocze, zaczął powoli podchodzić pod urwisty brzeg. Raziło go słońce. Przymrużył oczy, lecz
ani na chwilę nie spuszczał wzroku z twarzy napastniczki. Gdyby nie ta cholerna strzelba w
jej rękach, byłoby na co popatrzeć. Z rozwianymi przez wiatr jasnobrązowymi włosami i
determinacją malującą się na twarzy, kobieta wyglądała niezwykle ponętnie. Ale w powstałej,
kretyńskiej zresztą, sytuacji nie mógł przecież dać się podniecić małej, pyskatej babeczce
ubranej w obcisłe dżinsy.
– Nie wiem, kim pani jest – powiedział, zbliżając się do prześladowczyni. – Ale oboje
dobrze wiemy, że pani do mnie nie strzeli. Proszę więc odłożyć tę pukawkę.
Porozmawiajmy spokojnie. Usłyszę, z kim mam do czynienia, i sam się przedstawię.
Powtarzam, nastąpiło jakieś nieporozumienie. Trzeba je wyjaśnić.
– Pan nie wie, kim jestem, ale ja wiem, i to mi wystarczy – warknęła w odpowiedzi. – A
wyjaśnienia to ja mam w...
– A fe! Gdzie dobre wychowanie?
Dopiero teraz, z bliska, zobaczył jej oczy. Ciemnozielone, z jaśniejszymi plamkami.
Wyciągnął powoli rękę, żeby przesunąć strzelbę w bok.
Niestety, był bardzo zmęczony, a ta kobieta miała niesamowity refleks. Gdy złapał za
lufę, całym ciałem szarpnęła ostro w tył, tak że stracił równowagę. Nie upadł, lecz kiedy
poczuł rozdzierający ból w dolnej części kręgosłupa, z głośnym jękiem osunął się na kolana.
– Nie zrobiłam panu nic złego! – wykrzyknęła kobieta. – Proszę nie udawać!
Był w stanie zaprzeczyć tylko nieznacznym ruchem głowy. Och, do diabła, co za
koszmarna historia! Jechał tu przez pięć długich dni. Po drodze spał w czterech motelach na
niewygodnych, wygniecionych materacach. Przetrzymał to wszystko. A teraz zwaliła go z
nóg kieszonkowa Wenus z zardzewiałą strzelbą; która ze starości zapewne nigdy by nie
wypaliła!
Maudie była przerażona. Co ten facet wyczynia? Nigdy jeszcze nie widziała, żeby ktoś
tak się zachowywał. Zazwyczaj z łatwością wypłaszała z wyspy intruzów. Tylko parokrotnie
musiała zagrozić strzelbą, i to w zupełności wystarczało. Dość wcześnie pojęła, że mężczyźni
instynktownie boją się uzbrojonej kobiety, więc świadomie wykorzystywała przeciw nim tę
metodę. I do tej pory zawsze skutkowała. Żaden z intruzów na widok strzelby nigdy nie robił
się biały jak ściana i, oblany potem, nie padał z jękiem na kolana!
– Kręgosłup! – szepnął.
Zrobiła krok w przód. Nadal była nieufna.
– Do diabła, niech pani pomoże mi się położyć! – Nadal klęczał nieruchomo, w dziwnej
pozycji, na urwistym zboczu.
– Proszę się trzymać z daleka ode mnie! Nie podejdę. Znam dobrze takie numery.
– Na litość boską, kobieto, gdybym nawet chciał, i tak nie byłbym w stanie zrobić ci nic
złego! Proszę odłożyć strzelbę.
Maudie podeszła bliżej. Opuściła lufę. Mężczyzna rzeczywiście wyglądał fatalnie. Było
widać, że cierpi. Miał teraz siną, zlaną potem skórę i zamglone oczy.
– Boli? – spytała.
– Jest pani diabelnie spostrzegawcza! – warknął ze złością.
– Serce?
– Nie. Kręgosłup. Kiedy przez panią straciłem równowagę...
– Kiedy chciał pan odebrać mi broń – sprostowała szybko.
Rich zamknął oczy.
– W porządku. Niech będzie. Muszę natychmiast się położyć. Płasko. Na plecach. W tej
pozycji ból jest nie do zniesienia.
– Potrzebny panu lekarz? Mam go sprowadzić? Jest jeden na Hatteras, chyba że gdzieś
wyjechał.
– Potrzebne mi tylko twarde łóżko. Lub zwykła podłoga. Coś, na czym będę mógł
poleżeć parę godzin.
– Ma pan jakieś lekarstwo?
– Tak. Ale, niestety, w samochodzie. Blisko przystani, z której przypłynąłem. – Gdyby
choć przez chwilę przypuszczał, że zostanie napadnięty i stanie mu się coś złego, zabrałby z
sobą całą aptekę!
– Proszę się podnieść. Pomogę panu dojść do mojego domu – powiedziała znużonym
głosem. – Odpocznie pan przez chwilę przed powrotną drogą.
Przez chwilę?
Sześć miesięcy temu wrócił na łono rodziny. Tu czuł się wspaniale po koszmarze
więzienia i pobycie w wojskowym szpitalu. A sześć tygodni temu po raz pierwszy od wielu
miesięcy umówił się z kobietą. Jeszcze się z nią nie przespał, lecz poczynił już pewne kroki w
tym kierunku. Po złych doświadczeniach z Alice postanowił więcej nie angażować się
uczuciowo. Nigdy. Żadnych zobowiązań. Będzie go satysfakcjonował jedynie przyjemny i
bezpieczny romans, lekko przyprawiany seksem, kiedy będzie znów miał na to ochotę.
– Postaram się podnieść. Proszę podać strzelbę. Posłuży za kulę.
Z niechęcią Maudie wręczyła mu broń. Wraz ze staroświecką maszyną do szycia
odziedziczyła ją po babce. Był to jej cały spadek.
– Niech pan tylko nie wtyka lufy w piasek – ostrzegła mężczyznę.
– Zostało mi jeszcze trochę rozumu. – Złamał szybko lufę i zajrzał do komory. Była
pusta. Spojrzał na Maudie wzrokiem pełnym rozgoryczenia. Podparł się strzelbą i wysunął w
bok drugą rękę.
Przytrzymała ją niechętnie.
Trzy kwadranse później Richmond Keegan leżał już plackiem w domu myśliwskim.
Maudie zdjęła z zawiasów drzwi i położyła je na tapczanie. Teraz, na twardym podłożu, czuł
się lepiej. Tak, jak może czuć się mężczyzna z bolącym kręgosłupem, kiedy obca kobieta
obchodzi go na palcach i podejrzliwie mu się przygląda.
Przedstawił się, lecz nie był pewny, czy dosłyszała.
– Jak brzmi pani nazwisko? – zapytał. – Chciałbym je poznać na wypadek, gdybym
musiał prosić o skontaktowanie się z moją najbliższą rodziną.
– Maudie Winters. I niech pan się zaraz nie wybiera na tamten świat, bo spowodowałoby
to zbyt wiele zamieszania, a ja nie mam czasu na zajmowanie się takimi sprawami.
To znaczy mną, pomyślał Rich. Nazwałby ją Matką Teresą, gdyby potrafiła odszukać
miejsce, w którym znajdował się ośrodek tego cholernego skurczu mięśni, i rozdeptała go
własnymi stopami. Najpierw jednak musiałby przewrócić się na brzuch, a ta czynność na
razie nie wchodziła w ogóle w rachubę.
– Zaraz pojadę po lekarstwo. Im wcześniej poczuje się pan lepiej, tym szybciej będzie
pan mógł stąd wyjechać.
Wyjechać? pomyślał Rich z lekkim rozbawieniem. Wcale mu się nie spieszyło. Ta
kobieta była atrakcyjna. Podniecająca. Gdyby go nie unieszkodliwiła, może całkiem
przyjemnie byłoby z nią się przespać.
– Potrzebne mi kluczyki od samochodu. Gdzie pan go zostawił?
– Są w prawej kieszeni. Wóz stoi na parkingu obok przystani. Łatwo go poznać po
tablicach rejestracyjnych z Connecticut. Kiedy przyjechałem, stał tam tylko jeden miejscowy,
zdezelowany pojazd.
Maudie podeszła bliżej. Kątem oka dojrzała wypukłość przy prawym biodrze leżącego.
Widząc jej wahanie, Rich uśmiechnął się pod nosem.
– Jeśli zażyje pan szybko lekarstwo – mówiła szybko, by ukryć zmieszanie – to może uda
się panu opuścić wyspę jeszcze przed wieczorem. Czy... Czy mógłby pan wyjąć kluczyki?
– Ogromnie mi przykro, nie mogę. Przy najmniejszym ruchu odczuwam potworny ból. –
Była to lekka przesada. Ból owszem. Ale w tej chwili już nie tak silny.
– Panno Winters...
Jednym zdecydowanym ruchem wsunęła rękę do kieszeni w spodniach mężczyzny i
wyciągnęła kluczyki. Skutek, jaki w okolicy krocza wywołały jej ciepłe palce, był wręcz
niesamowity.
Rich zauważył, że kobieta starannie unika jego wzroku. A więc nie jest całkowicie
odporna na kontakt fizyczny. Było to nawet miłe spostrzeżenie.
– Nie jestem panną – mruknęła pod nosem. Poczuł nagłe rozczarowanie. W sprawach
damsko-męskich nie lubił żadnych komplikacji.
– Bardzo mi przykro, pani Winters, ale muszę uprzedzić, że moja uciążliwa obecność w
tym domu na pewno się przedłuży. Ostatnim razem, kiedy wydarzyła mi się podobna historia,
spędziłem w łóżku sześć dni.
– Znów trochę przesadził. Postanowił wykorzystać powstałą sytuację.
Maudie nagle wydłużyła się twarz. Zmarkotniała.
– Aż sześć dni! Przecież tak długo pan nie może... To znaczy ja nie mogę... Jadę po
lekarstwo!
Złapała okulary przeciwsłoneczne, które zdobiły głowę okropnego popiersia z brązu, i z
wieszaka ściągnęła gruby skafander.
– Lekarstwo jest w torbie. W bagażniku. Dziękuję za pomoc. Bardzo dziękuję. Ale... ale
co mam zrobić, jeśli podczas pani nieobecności zjawi się tutaj pan Winters? Mogę mieć
niejakie trudności z wyjaśnieniem mężowi powstałej sytuacji...
Najpierw wyglądała na zaskoczoną słowami Richa, a potem odrzuciła głowę w tył i lekko
się uśmiechnęła.
Po wyjściu Maudie Winters Rich usiłował opanował podniecenie, które go ogarnęło.
Podczas wlokących się w nieskończoność dni i nocy, kiedy ciężko ranny gnił samotnie w
ciemnościach w cuchnącej norze, żeby nie postradać zmysłów powtarzał w myśli wszystko,
co pamiętał. Wiersze. Zestawienia. To, czego nauczył się wcześniej na pamięć.
Teraz zaczął recytować poezję Waltera Scotta.
Poruszył się i znów poczuł ból; Przypomniał sobie uśmiech na twarzy kobiety. Na murze
obronnym, który między nimi wybudowała mała pani Niedotykalska, dojrzał pierwsze rysy.
Napawało go to zadowoleniem.
ROZDZIAŁ DRUGI
Maudie wbiegła na molo. Mając do wyboru dwie łodzie, bez namysłu wybrała wynajętą,
o potężnym silniku. Dziś czas odgrywał rolę. Musiała się spieszyć.
W przystani zatrzymała łódź w zwykłym miejscu, z którego korzystała przypływając na
zakupy, odbierając korespondencję, idąc do ajenta nieruchomości i odwiedzając ojca. Niebo
zaciągnęło się chmurami. Sprawiało wrażenie, że pora jest późniejsza niż w rzeczywistości.
– Przyjechałaś zobaczyć się z Medlinem? – zapytał Jerry, przyciągając łódź do brzegu i
mocując linę.
– Dzisiaj do niego nie wpadnę – odparła. Nie mogłaby odwiedzić ojca także żadnego
innego dnia, gdyby jego nowa żona miała o tym decydować, z nutką żalu pomyślała Maudie.
Ale był szczęśliwy i tylko to się liczyło.
– Widziałaś faceta, który rano popłynął na wyspę? Sprawił ci jakieś kłopoty?
– Nie zrobił nic, z czym nie mogłabym sobie poradzić – odparła ponuro.
Maudie Winters była spokrewniona z mniej więcej połową mieszkańców tej okolicy. Z
tymi, którzy pochodzili ze starych, miejscowych rodzin. Wszyscy byli jej życzliwi. Gdyby
Jerry miał jakiekolwiek podejrzenia, że będzie potrzebowała pomocy, sam przypłynąłby na
wyspę z nieznajomym.
– Muszę zabrać coś z jego wozu i zaraz wracam. Czy przez ten czas możesz napełnić
kanister i zapisać na mój rachunek?
Maudie okrążyła budynek i wbiegła na pokryty żwirem parking. Po krótkiej wymianie
słów z Jerrym poczuła się lepiej. Miała tu wprawdzie oddanych sobie ludzi, ale ojciec ożenił
się ponownie, a Ann Mary pojechała do college’u. Maudie bardzo za nią tęskniła. Stosunki
między matką a córką były bardzo bliskie.
Najbardziej ze wszystkiego Maudie ceniła rodzinę i przyjaciół. A także własną
niezależność. Jak na kobietę, która wyszła za mąż mając osiemnaście lat i dwa lata później
została sama, bez grosza i z dzieckiem, radziła sobie całkiem nieźle. Miała jaki taki dach nad
głową, wiele wolnego czasu na malowanie i całoroczną, stałą pracę, co w miejscowościach
turystycznych, w których pracowników wynajmowano z reguły na sezon, było prawdziwą
rzadkością.
Gdy podczas zimowych miesięcy zaczynała męczyć ją samotność, w każdej chwili mogła
przypłynąć na Hatteras, żeby pogadać z ludźmi.
Przebiegła szybko przez parking. W ciągu ostatniej godziny doznawała różnorodnych
wrażeń. Była zirytowana, przestraszona i poruszona. Dla kobiety, która szczyciła się tym, że
nie poddaje się żadnym emocjom, był to prawdziwy huragan uczuć. Dwadzieścia lat temu
wydenerwowała się dostatecznie, kiedy to Sanford Winters oświadczył jej, że nie jest jeszcze
gotowy, żeby zostać głową rodziny. Maudie też nie była na to przygotowana, lecz musiała
stawić czoło powstałej sytuacji. Zostawiła Stanforda i wróciła do rodzinnego domu, żeby
urodzić dziecko. Mąż wszczął postępowanie sądowe, za przyczynę rozwodu podając fakt
opuszczenia go przez żonę. Był wówczas studentem medycyny. Żyli z niewielkiego
stypendium i pensji Maudie.
Stanford zobowiązał się jednak w sądzie założyć fundusz dla dziecka, który miał być mu
przekazany po ukończeniu osiemnastego roku życia.
Z tych pieniędzy Maudie opłacała teraz naukę Ann Mary w college’u. Stanford miał
różne wady. Niestety, większość z nich Maudie odkryła dopiero po ślubie. Kiedy wychodziła
za mąż, była naiwną osiemnastolatką, córką zawodowego rybaka, pracującą na pół etatu w
księgarni w college’u. Stanford założył córce fundusz na naukę. Było to wszystko, o co
poprosiła go Maudie, i co kiedykolwiek jej w życiu ofiarował.
Kiedy ból kręgosłupa trochę się uspokoił, Rich zaczął rozglądać się wokoło. Maudie
położyła go w pokoju na tyłach domu. Kiedyś musiała to być kuchnia. Na ścianie pozostał
jeszcze porcelanowy zlew, ale kurków z wodą przy nim nie było. Znajdujący się obok
staroświecki blat służył teraz za miejsce gromadzenia przeróżnych rupieci. Stało na nim
pokaźnych rozmiarów brzydkie popiersie z brązu, leżało kilka popsutych końcówek wędek i
stał jakiś okropnie brudny słoik. Dalej znajdowała się metalowa, czynna umywalka z
doprowadzonymi do niej staroświeckimi rurami.
Wzdłuż dłuższej ściany pomieszczenia, między oknami o szarych od kurzu szybach, stały
lodówka o zardzewiałej obudowie z czymś w rodzaju sprężarki na wierzchu i dwupalnikowa
kuchenka gazowa. Wisiały nad nią trzy stare, różnej wielkości patelnie. Z zewnątrz były tak
oblepione grubą warstwą obrzydliwego, czarnego nagaru, że aż przykro było na nie patrzeć.
Chyba należały do pierwotnego, oryginalnego wyposażenia domu.
W pokoju stał jeszcze żeliwny piecyk. Wychodząca z niego długa rura prowadziła do
okna. Pewnie skutecznie ogrzewał wilgotne pomieszczenie, ale posiadanie w mieszkaniu
czegoś tak niebezpiecznego było rzeczą wręcz karygodną.
W pokoju, którego ściany wyłożono kiedyś ciemną boazerią, znajdowały się jeszcze
krzesła, każde z innej parafii, stół, trzy taborety i tapczan, na którym teraz spoczywał Rich.
Ściany i sufit wyglądały dość solidnie, ale cały dom dosłownie chylił się ku upadkowi. Nie
warto było przyjeżdżać, żeby go oglądać. Czysta strata czasu.
A co do kobiety, która tutaj mieszkała, to...
To co?
Richmond Keegan był pedantem. Z natury, a także w wyniku późniejszego życiowego
treningu. Dorastając wraz z sześciorgiem młodszego rodzeństwa i przy stale chorej matce,
wcześnie się przekonał, że między porządkiem a bałaganem nie istnieje żaden stan pośredni.
W domu, w którym się teraz znajdował, panował bałagan. Oznaczało to, że pani Winters
była...
Nieważne zresztą, jaka była. W jakiś sposób wynalazła to miejsce i zadomowiła się w
nim. Prawdę mówiąc, miał prawo, a nawet obowiązek, donieść o tym władzom i ją stąd
usunąć.
Musiała jednak być w rozpaczliwej sytuacji życiowej, jeśli zdecydowała się zamieszkać
w takiej ruinie. Gdyby ją wyrzucił, pewnie zostałaby bez dachu nad głową. Nie, w żadnym
razie nie potrafiłby zrobić krzywdy tej kobiecie.
Do diabła, przecież nie powinno go obchodzić, co się z nią stanie. Sam niebawem
wyjedzie i sprawa będzie zamknięta. Zaraz o wszystkim zapomni.
Już dawno temu Rich uznał, że dobrymi uczynkami świata nie zbawi. Przed wielu laty
wyleczył się z idealistycznego podejścia do życia. Teraz robił tylko to, co do niego należało.
Przestał w cokolwiek angażować się uczuciowo i było mu z tym dobrze. A
Mężczyźni
walczyli na wojnach. Te destrukcyjne przedsięwzięcia polegały na zabijaniu, umieraniu,
braniu do niewoli i poddawaniu się wrogowi. Niekiedy, bardzo rzadko, dobro brało górę nad
złem. Znacznie częściej jednak, zanim przebrzmiało echo ostatniego strzału armatniego,
zmieniały się punkty widzenia i świat toczył się znów ku następnej i nieuchronnej klęsce.
Rich brał udział w wojnie. Zrobił swoje, mając nadzieję, że przyczynia się do zbudowania
lepszego jutra. I na tym koniec. Nie musi teraz, do licha, troszczyć się o jakąś małą, wygadaną
babkę, która ma życiowe kłopoty.
Skrzywił się z niesmakiem. Musiał jednak uczciwie przyznać, że ta kobieta mu
zaimponowała. Ani razu nie podniosła na niego głosu. Bez zmrużenia oka przeciwstawiła się
z nie nabitą strzelbą potężnie zbudowanemu i być może groźnemu facetowi.
Rich zawsze podziwiał odwagę. Ta mała kobietka była cholernie dzielna. Dlatego chyba
pozwoli jej zostać w tym domu. Wspaniałomyślność nic go nie kosztuje. Już niedługo ziemia
przestanie należeć do Keeganów. Rich jednak nie bardzo wiedział, jaki jest status prawny
domu, kiedy ziemia, na której go wybudowano, po wieloletniej dzierżawie wraca do
właściciela.
Jako że był nie tylko wytrawnym pilotem, lecz także doskonałym oficerem, do
wszystkiego podchodził metodycznie. Miał zwyczaj zawsze badać i oceniać materiał
dowodowy. Ta kobieta nie należała do rodziny Keeganów, a więc bezprawnie zajmowała
dom, który był bezsprzeczną własnością jego dziadka. Na chylącej się ku ziemi ścianie
widniała jeszcze tabliczka z nieco zatartym napisem: Trofeum Keegana.
Jeśli wyrzuci stąd Maudie Winters, stanie się pewnie bezdomna. A jeśli zostanie i na
przykład dom ją przygniecie i zrani, to doprowadzi do bankructwa całą rodzinę Keeganów,
ciągając ich po sądach i oskarżając o zaniedbania. Jako kobieta, sprawę pewnie wygra.
Jest drobna i bezradna. A zarazem zgrabna i bardzo atrakcyjna. Pachnie mydłem i
rozgrzaną w słońcu koniczyną. Ma dołeczek w kształtnej, małej bródce i długie, jedwabiste
rzęsy ocieniające parę oczu o barwie morza. Ma miękki, matowy głos i...
Och, do diabła. Za daleko się zapędził. A może zostać tu kilka dni i trochę oporządzić
dom? Mógłby podeprzeć stemplami ściany i sprawdzić, w jakim stanie jest dach. Dokonać
drobnych napraw, nic wielkiego. Tyle tylko, by ta kobieta miała czas na znalezienie sobie
lepszego miejsca do zamieszkania.
Może nawet uda mu się wymyślić jakiś taktowny sposób, żeby dać jej trochę forsy na
życie. Powinna mieć parę groszy na wszelki wypadek. Kobieta, której się akurat nie wiedzie,
zawsze przyjmie pomocną dłoń.
Zostać tu na kilka dni to niegłupi pomysł. Nie miał właściwie nic do roboty. Świetnie
zdawał sobie sprawę, po co go tutaj wysłała rodzina. Chciała na jakiś czas pozbyć się
komenderującego wszystkimi krewniaka i móc spokojnie odetchnąć.
Zostanę. Tak właśnie zrobię, postanowił Rich. Potrzeba mu będzie trochę czasu, aby
przyzwyczaić się do nowych warunków. Niemal pół życia spędził w mundurze, nie miał
jeszcze okazji się przekonać, jak wygląda egzystencja cywila.
Trochę się zdrzemnął. Kiedy planował konkretne posunięcia mające na celu ułatwienie
życia Maudie, usłyszał warkot silnika. Powinien był jej powiedzieć, żeby zamiast swojej
ciężkiej, płaskodennej łodzi wzięła jego motorówkę. Przynajmniej zwróci jej pieniądze za
benzynę.
Spojrzał na zegarek. Od wyjścia Maudie upłynęła niecała godzina. A jemu zdawało się,
że tej kobiety nie ma przy nim całe wieki.
– Przywiozłam – oświadczyła kilka minut później, wchodząc do domu i wnosząc ze sobą
zapach przesyconego solą powietrza.
– Zaraz zwrócę pani dług.
– Nie ma za co.
– Za paliwo. I, oczywiście, za stracony czas.
Zrobiła dziwną minę. Jej twarz nabrała szczególnego wyrazu, który Rich miał szybko
nauczyć się rozpoznawać. Ściągnęła gruby skafander i powiesiła go na stojaku z trzech
zestawionych rur.
– To zbędne – odparła z kamiennym spokojem, który także miał niebawem nauczyć się
rozszyfrowywać.
Znał ten typ ludzi. Czasami natykał się na nich w krajach Trzeciego Świata. Potrzebę
pomocy i wrażliwość na zranienie głęboko skrywali pod tak grubą warstwą dumy i godności
własnej, że nawet wielbłąd by się nią udławił, a co dopiero inny człowiek.
Istniała jeszcze inna, znacznie gorsza możliwość. Kobieta należąca do tej kategorii ludzi
potrafiłaby złamać serce mężczyźnie.
Maudie postawiła obok Richa zniszczoną, skórzaną torbę i odwróciła się w stronę
lodówki.
– Czy czegoś panu trzeba do zażycia lekarstwa?
– Najpierw jest mi potrzebna pomocna ręka, żeby wyjąć je z torby. Chyba że lubi pani
patrzeć, jak płacze z bólu dorosły mężczyzna.
Odwróciła się i popatrzyła na Richa zwężonymi oczyma. Przez moment zastanawiał się,
czy nie przeholował. Jego manewr był szyty grubymi nićmi. Skurcze mięśni dawały mu do
wiwatu i wywoływały cholerne bóle, lecz zanim opuścił szpital, rehabilitant nauczył go, jak
wówczas postępować. Pokazał Richowi, w jaki sposób toczyć pod kręgosłupem piłkę
tenisową i ciężarem własnego ciała ugniatać nią newralgiczne miejsca dopóty, dopóki skurcz
mięśni nie ustąpi. Teraz nie miał przy sobie piłki, więc posłużył się pięścią. Wsunięcie jej pod
plecy wymagało jednak ogromnego wysiłku, od którego aż się spocił.
Zerkając kątem oka na niepożądanego gościa, Maudie otworzyła torbę. Miała nadzieję, że
lekarstwo znajduje się na wierzchu. Nie chciała grzebać w rzeczach obcego mężczyzny.
Zwłaszcza gdy zobaczyła, jak idealnie są spakowane. Jej były mąż też był okazem pedanta.
Na punkcie porządku miał zupełnego fioła.
– Nie może pani znaleźć? Powinno być na samym wierzchu.
Mimo że podczas podróży powrotnej na wyspę z torbą obchodziła się bezceremonialnie,
jej zawartość pozostała nietknięta! Pięć par skarpetek zawiniętych ciasno w zgrabne rolki,
stos chusteczek i... piłka tenisowa – leżały na wierzchu z jednej strony, a saszetka z
przyborami – z drugiej.
– Miejsce na wszystko i wszystko na swoim miejscu – mruknęła pod nosem.
– Ma pani z tym jakiś problem?
– Z czym?
– Żeby wszystko znajdowało się na swoim miejscu.
– To pański problem, nie mój.
– Lekarstwo jest w saszetce z przyborami do golenia – powiedział zirytowany.
Maudie powstrzymała się od dalszych komentarzy. Tak jak każdy normalny człowiek
ceniła porządek, ale stosowała własną metodę. Nigdy nie zwracała uwagi na pozory.
Bez trudu znalazła buteleczkę z lekarstwem i głośno odczytała napis: ”Pułkownik
Richmond Keegan. Siły Lotnicze USA ”.
– To pan?
– Tak. Bardzo przepraszam, że nie mogę przedstawić się na stojąco. Jutro skłonię się pani
dwukrotnie.
Powstrzymując uśmiech, Maudie podała Richowi buteleczkę z tabletkami. Nalała wody
do szklanki. Kiedy zobaczyła, jak z trudem usiłuje połknąć lekarstwo, w obawie, żeby się nie
udławił, podsunęła mu rękę pod ramiona.
Głowę miał ciężką. Ciepłą i twardą. Ciemnoblond włosy, lekko przyprószone siwizną,
ostrzyżone krótko, po wojskowemu, zdążyły już trochę odrosnąć.
Starała się nie przyglądać leżącemu, ale mimo woli zauważyła kilka rzeczy. Był duży i
niezwykle męski. Miał jasnoniebieskie oczy i sporo zmarszczek. Twarz zniszczoną, ale
interesującą.
Bolało go, lecz trzymał się dzielnie. Nie znając Richa, była przekonana, że aż za bardzo
się kontroluje. Pewnie dorobił się też wrzodów żołądka. Tego typu ludzie zazwyczaj je mają.
– Kiedy uda się panu stąd wyjechać? – spytała.
– A gdzie się podziała gościnność, droga pani? – Wytarł wilgotne wargi.
Maudie nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Zanim się położył, zdjął skórzaną kurtkę.
W samej tylko koszuli jego klatka piersiowa wyglądała na masywną. Przytłaczał swoją
męskością, wzrostem, rozmiarami... Pod każdym względem. Do spokojnego, uładzonego
życia Maudie wprowadzał niepokój.
– Bardzo przepraszam, pułkowniku, ale...
– Mam na imię Richmond. Jeśli pani woli, proszę mówić Rich.
Zacisnęła wargi. W jej oczach zobaczył irytację.
– Nie wiem, czy był pan uprzejmy zauważyć, że moje możliwości przyjmowania gości są
bardzo ograniczone. Weźmiemy wynajętą przez pana łódź i razem popłyniemy do przystani.
A potem Jerry podrzuci mnie z powrotem do domu.
– Do domu?
– Tak. Tutaj..
Rich wyraźnie się skrzywił.
– Pani Winters, na temat tego domu musimy jeszcze porozmawiać. I ustalić, do kogo
naprawdę należy. Kto ma do niego prawo, a kto nie.
Oczy Maudie rozszerzyły się ze zdumienia.
– Przecież właśnie mówiłam panu...
– A ja powiedziałem, że na razie nie zamierzam stąd wyjeżdżać. Jeśli to pani się nie
podoba, proszę znaleźć sobie inne schronienie. O ile wiem, na wyspie są także domki
letniskowe. Niech pani lepiej od razu zacznie forsować zamki, dopóki jest jeszcze widno.
Potem, po ciemku, przeniesie pani swoje rzeczy.
– Włamywanie się do domów jest, jak zdążyłam zauważyć, pańską specjalnością. Z
pewnością pokaże mi pan, jak to się robi. Tutaj jednak, panie pułkowniku, mam doskonałe
łóżko z czystą pościelą i ciepłą kołdrą. Proszę mi więc wyjaśnić, dlaczego miałabym się
przenosić do jakiegoś wilgotnego, nie przewietrzonego domku letniskowego.
– No to niech pani zostaje. – Wzrok Richa przesunął się wzdłuż ponętnej sylwetki
Maudie. W jego oczach zabłysły na chwilę wesołe ogniki. – Gwarantuję, że ze mną będzie
pani bezpieczna. Przynajmniej dzisiejszej nocy.
Bezskutecznie usiłowała sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni udało się komuś
wyprowadzić ją z równowagi. Postanowiła nie dać po sobie poznać, jak bardzo niepożądany
gość ją drażni. Była przekonana, że rozmyślnie, z całą premedytacją, próbuje ją
zdenerwować.
Sanford, jej były mąż, celował w manipulowaniu ludźmi. Wyprowadzanie Maudie z
równowagi poprawiało mu samopoczucie. Trzeba było aż dwudziestu sześciu miesięcy
małżeństwa, żeby zdała sobie z tego sprawę.
– Ma pan ochotę na filiżankę kawy? – zapytała spokojnie. W żaden sposób nie da się
sprowokować i nie ujawni, jak bardzo gość gra jej na nerwach.
– Och, mam ochotę także na inne rzeczy, ale na razie zadowolę się kawą.
A kiedy się odwróciła, żeby rzucić mu wymowne spojrzenie, dodał z niewinną miną:
– Nie jadłem dziś śniadania.
– Nie ma w tym chyba mojej winy.
– A teraz dochodzi już pora kolacji...
– Dam panu grzankę i zupę z puszki. Czy nie zadławi się pan jedząc na leżąco?
– Zaryzykuję. W razie czego przetoczy mnie pani na brzuch i walnie w plecy.
Tym razem Maudie nie miała żadnych wątpliwości. Lekki uśmiech igrający na wargach
mężczyzny był dla niej zabójczy!
Jedząc zupę z puszki i grzankę z serem, przypieczoną na jednej z okropnych, zarośniętych
na czarno patelni, Richmond Keegan wyjaśnił Maudie, po co przyjechał na wyspę.
– A więc, jak pani widzi, dzierżawa tego gruntu niedługo wygasa. Przybyłem tu tylko po
to, aby z domu myśliwskiego zabrać rzeczy, które, być może, do tej pory się uchowały: ”
Mam liczną rodzinę. Może kiedyś dzieciaki docenią pamiątki po przodkach.
A więc jest żonaty i dzieciaty, z cieniem żalu pomyślała Maudie. Nie powinno to jej
obchodzić. Był przecież zupełnie obcym człowiekiem. A do tego dość prymitywnym i mało
wykształconym. Nie potrafił nawet odróżnić współczesnego obrazu od starych malowideł,
które mógł zbierać jego dziadek.
– Stare jest to popiersie z brązu. Meble też były tu chyba od samego początku, ale muszę
pana uprzedzić, że nie nadają się do renowacji. Zbyt często mokły. Starsze fragmenty domu
uległy zniszczeniu w latach czterdziestych i pięćdziesiątych podczas potężnych sztormów.
– Nie było pani jeszcze wtedy na świecie – zaryzykował osobistą uwagę. Zastanawiał się,
ilfe ta kobieta może mieć lat. Między dwadzieścia pięć a trzydzieści pięć, z grubsza ocenił
granice jej wieku. Ten typ kobiet, o jasnobrązowych włosach, oliwkowej cerze i mocnej
strukturze kostnej mimo drobnej budowy ciała, opiera się niszczącemu działaniu czasu.
Maudie zaparzyła drugi dzbanek kawy. Na dworze zrobiło się ciemno. Za oknami
starego, przygarbionego domu zaczął wiać silny wiatr.
– W ostatnich latach mieliśmy mniej sztormów niż dawniej – powiedziała po chwili.
– Właścicielem gruntów na Coronoke był pani dziadek?
– Pradziadek.
– A rodzice? Czy nadal żyją? Mieszkają na Hatteras?
– Ojciec z nową żoną.
A więc ma macochę, pomyślał Rich. To może tłumaczyć niektóre rzeczy.
– Pozostałe domki należą do pani rodziny?
– Kiedyś cała wyspa była naszą własnością. Stopniowo moi przodkowie wyprzedawali
grunty. Część ziemi zabrało morze. Sądzę, że to mój pradziadek oddał pańskim przodkom w
dzierżawę teren, na którym stoi ten dom. Wiem, że polował tutaj mój dziadek. A ojciec jako
młody chłopak prowadzał myśliwych na polowania. Później, kiedy przestali przyjeżdżać na
wyspę, nadal opiekował się domem.
Nikt mu za to chyba nie płacił. W jakimś sensie był tutaj na swoim.
– My też jesteśmy – po dłuższej chwili odezwał się Rich. Nie miał ochoty zostawiać tej
kobiety samej na opustoszałej wyspie. Co by się stało, gdyby dziś zamiast niego pojawił się
na Coronoke jakiś łajdak? A jeśli będzie duży sztorm? A co się stanie, jeśli Maudie Winters
nagle zachoruje?
– Przyjechała tu pani na... wakacje? – spytał, mimo że zawczasu znał odpowiedź. Mając
na Hatteras ojca, nie spędzałaby urlopu w tak wilgotnym i odludnym miejscu, i do tego tak
blisko domu. Co sprawiło, że tutaj zamieszkała?
Przeniosła się na wyspę z winy macochy? Rich nie potrafił sobie wyobrazić Maudie
Winters wypędzanej przez obcą kobietę z rodzinnego domu. Nie dopuściłaby do tego. Jemu,
silnemu mężczyźnie, odważnie stawiła czoło.
W domu panowała wilgoć. Przez moment zawahał się, czy nie wracać zaraz do
Connecticut. Zbyt dobrze pamiętał przeziębienie, kiedy to przy każdym kaszlnięciu potwornie
bolał go kręgosłup. Siedział wtedy zamknięty w celi, beż żadnej pomocy lekarskiej.
– Zgoda powiedziała Maudie Winters zrezygnowanym tonem. – Może pan przespać się
na łóżku w pokoju gościnnym. Tam sypia córka, kiedy mnie odwiedza.
Pokój gościnny? Ta kobieta ośmiela się przyjmować gości w cudzym, a na dodatek
rozpadającym się domu? Ma córkę? ;
– Mogę spać w pokoju gościnnym. Pod warunkiem, że jest tam przyzwoite łóżko, a nie
dziecięca kołyska. – Znów prowokował kobietę.
– Uda się panu wstać?
– Jeśli pani pomoże mi usiąść, to potem sobie poradzę.
Wsunęła głowę pod ramię Richa. Poczuł dotyk jedwabistych włosów i zapach koniczyny.
A kiedy kształtnymi, pełnymi piersiami podparła go z boku, żeby mógł usiąść, miał ochotę się
poddać.
Chryste! Dobrze wiedział, że w jego organizmie jest duży niedobór witaminy S, ale że aż
tak bardzo brakuje mu seksu, o tym nie miał pojęcia. Przez długi czas był go pozbawiony.
A teraz widok drobnej, ponętnej pani Winters wywołał piorunujące wrażenie. Kojarzyła
mu się z ładunkiem wybuchowym. Niestety jednak w chwili obecnej nie był w stanie
wyciągnąć zapalnika. A co dopiero cieszyć się z eksplozji.
Znalazł się w innym pokoju. Ściany były tu mniej więcej pionowe, a sufit biegł prawie
poziomo. To go nieco uspokoiło. W kącie stało łóżko. Obok znajdowała się nawet łazienka.
Maudie podała Richowi ręcznik.
– Przykro mi, ale wanna nie nadaje się do użytku. Grzejemy wodę na piecyku i
korzystamy z miednicy lub umywalki.
Oddałby teraz połowę swej wojskowej emerytury za pół godziny przyzwoitej kąpieli w
jacuzzi!
– To żaden problem – odparł.
Problem, lecz nie przyjechał tu po to, aby pławić się w luksusach.
– Czy to wszystko, czego panu trzeba?
Nie, nie wszystko, lecz nie sądził, by zechciała dać mu to, na co miał największą ochotę.
Zaspokoić palącą potrzebę, niedawno uświadomioną.
Pościel była zimna i wilgotna. Nie mógł zasnąć. Pewnie wypił za dużo kawy lub myślał
zbyt wiele. A ponadto minęła dopiero dziewiąta, a on kładł się znacznie później, po ostatnich
wiadomościach telewizyjnych. O ile zdążył się zorientować, nie było tu żadnego odbiornika,
nie mówiąc już o codziennej prasie. Jak można żyć w takich warunkach, nie wiedząc, co
dzieje się na świecie? Cała ta jego wyprawa na Coronoke była zupełnie bez sensu.
Postanowił, że pobędzie tu jeszcze jeden dzień, a potem ruszy w drogę powrotną do
domu.
No, może zostanie tu dwa dni, ale nie dłużej. Miał przecież własne życie. I osobiste
plany. Najwyższy czas rozejrzeć się za jakąś robotą. Byli piloci wojskowi, i to z wojennymi
kontuzjami, nie mieli pod tym względem dobrych perspektyw. Powinien jednak zająć się
czymś konkretnym. Nie dla pieniędzy. Nie były mu potrzebne. Przed laty poczynił parę
sensownych inwestycji przynoszących zysk. Miał zwyczaj żyć bardzo skromnie. Nie musiał
dłużej zaspokajać stałych potrzeb finansowych wymagającej i ekstrawaganckiej żony.
Problem polegał na tym, że nie potrafił żyć bezczynnie. Rodzina miała dość jego ciągłego
komenderowania i miotania się po domu. Musiał wiec stworzyć sobie nową egzystencję.
Ale jaką? Rich Keegan zastanawiał się właśnie, jakie perspektywy ma
czterdziestodwuletni mężczyzna nie będący w kwitnącej kondycji fizycznej, bez konkretnego
zawodu, kiedy niezwykle silny podmuch wiatru uderzył w stary dom. Zaskrzypiały krokwie.
Lunął ulewny deszcz. Smagany wiatrem, bił o ściany.
Rich podciągnął pod brodę ciężką kołdrę. Nagle na policzek spadła mu kropla wody. ‘
Następne pociekły sznurkiem do ucha.
– O rany! – jęknął głośno. – Przecieka dach!
ROZDZIAŁ TRZECI
Gdy Maudie zapukała i weszła do środka, Rich siedział na stołku w kącie pokoju
przykryty najsuchszą z trzech mokrych kołder.
– Mam nadzieję, że sprowadziła pani łódź ratunkową – warknął ponurym głosem.
– Przykro mi. Kiedy pada, Ann Mary przenosi się do mojego pokoju.
– Jeśli to zaproszenie...
– Nie. Zapomniałam, że wyniosłam jej łóżko, żeby zreperować zapadającą się pod nim
podłogę. Położy się pan na tapczanie?
– Na drzwiach czy na miękkim?
– Jak pan woli. – Maudie drżała lekko, lecz wyglądała na opanowaną. Jej kamienny
spokój do żywego ugodził Richa. Padające zza pleców kobiety światło ze słabej żarówki
tworzyło wokół jej włosów lekką aureolę.
– Wybieram drzwi położone na tapczanie. Tylko na tyle panią stać? – zapytał cierpkim
głosem.
– Pułkowniku, oferuję panu suche miejsce do spania. Może pan z niego skorzystać lub
nie. Tak przemawia do poddanego wielka księżna Coronoke, nie bez podziwu pomyślał Rich.
– Moja wdzięczność jest bez granic, madame.
– Całkiem niepotrzebnie. Przecież twierdzi pan, że to pański dach.
– Sądziłem, że sprawa jest wyjaśniona. Nie dowierza mi pani?
– Wierzę, że nosi pan nazwisko Keegan. Ale to wcale nie oznacza, że pochodzi pan z tych
Keeganów, którzy zbudowali ten dom myśliwski. Trofeum Keegana.
Rich przypominał teraz Maudie dużego, dzikiego kota.
– Co się stało, że pani tak szybko zmieniła pogląd na tę sprawę? – zapytał.
– Jeszcze nie zdążyłam go sobie wyrobić.
– Przecież wzięła mnie pani do siebie.
– Nie mogłam dopuścić do tego, żeby leżał pan na piasku i krwią zalewał moją wyspę. –
Uśmiech Mony Lizy był niczym w porównaniu z uśmiechem Maudie Winter s!
– Do diabła, wcale nie krwawiłem! – wybuchnął. Uniosła brwi. Opanowanie dawało jej
przewagę nad gościem.
– Nie?’
Rich zaklął. Zacisnął pięść w bezsilnej złości. Mimo woli puścił kołdrę, która zaczęła się
z niego zsuwać. Przytrzymał ją i zaczął znowu przeklinać.
– Powtarza się pan, pułkowniku. Sądziłam, że był pan w wojsku na tyle długo, aby
opanować bogatsze słownictwo. Chce pan spać na tapczanie czy nie?
Nie odpowiedział, więc Maudie wróciła do saloniku, który służył jej także za kuchnię,
jadalnię, warsztat i pracownię malarską. Miała świadomość, że sama wygląda okropnie.
Wiedziała, że spod starego, zniszczonego szlafroka wystaję dół flanelowej, kwiecistej koszuli
nocnej. Wyprostowała się z wysiłkiem. Jej ojciec mawiał zawsze, że godność człowieka
uzewnętrznia postawa, a nie jego wzrost.
Rich zdmuchnął świecę i wszedł do saloniku. Owinięty w tandetną kołdrę, powinien
wyglądać śmiesznie. Ale nie wyglądał. Maudie musiała przyznać, że pułkownik Keegan
trzymał się prosto, co dodawało mu autorytetu.
Oczywiście, wrażenie to pogłębiał fakt, że był od niej znacznie wyższy. I świetnie
zbudowany. Pojęła szybko, że – ubrany czy nie – mógł okazać się dla niej bardziej
niebezpieczny, niż początkowo sądziła.
– Jeśli jest potrzebna dodatkowa poduszka, oddam panu swoją.
– Dziękuję. Poradzę sobie bez poduszki.
– Jak pan chce – mruknęła pod nosem. Kiedy już była w drzwiach sypialni, dobiegł ją
głos Richa:
– Czy resztę kawy zostawiła pani na rano?
– Nie. – Gdyby nie zapytał, podgrzałaby ją jutro na śniadanie.
– Mogę się napić?
– Proszę.
Nagle podmuch wiatru ze zdwojoną siłą uderzył w okna. Zaczęła głośno łomotać
okiennica. Maudie zdawała się nie słyszeć hałasu, lecz Rich podskoczył nerwowo.
– Niech pan się nie przejmuje, to tylko jedna z okiennic. Są przymocowane do ściany, ale
czasami haki się obluzowują.
Usłyszał następny łomot. Tym razem to chyba jakaś gruba gałąź uderzyła o naroże dachu.
Maudie nawykła do takich odgłosów, lecz pułkownik Keegan miał widocznie do cna stargane
nerwy. W tej sytuacji picie kawy było pomysłem raczej bezsensownym.
Ale co to ją właściwie obchodzi? Nic. Zupełnie nic.
– Dobrej nocy, pułkowniku – powiedziała spokojnie i ponownie odwróciła się w stronę
drzwi sypialni.
– Wyjdę i przymocuję tę cholerną okiennicę. W przeciwnym razie nie zmrużymy oka do
samego rana – oświadczył ze złością.
– Teraz? Przecież leje jak z cebra.
– Gdzie trzyma pani narzędzia?
A więc pojawił się wybawca! Och, jeszcze to jest jej potrzebne do szczęścia! Wstała dziś
przed świtem. Była na nogach od wczesnego rana. Zawsze najbardziej męczyły ją dni, kiedy
płynęła na Hatteras lub miała gości na Coronoke – pożądanych bądź niepożądanych. Dziś
działo się zbyt wiele i to ją wykończyło. A niepożądanego gościa jeszcze nie zdołała się
pozbyć!
– Proszę się odsunąć. Zaraz zamknę okiennicę od środka.
Nawet się nie ruszył.
– Co chce pani zrobić? – zapytał.
– Jeśli teraz pan ją otworzy, woda zaleje nam pokój. Chyba pan zauważył, że właśnie z tej
strony domu zacina deszcz.
– Zauważyłem.
– No i co?
– Podjąłem się umocować okiennicę.
– A niech pan sobie idzie ją reperować! Znakomity pomysł. W środku nocy, z
przetrąconym kręgosłupem...
– Wcale nie jest przetrącony! – zaprotestował ostro.
– Więc dlaczego łaził pan na czworaka przez całe popołudnie?
Gdyby wzrok mógł zabijać, już by nie żyła.
– Miałem skurcz mięśni. I nic poza tym.
– Widocznie kondycja nie dopisuje.
– Jestem w świetnej formie! – wykrzyknął głośno. – Da mi pani wreszcie te przeklęte
narzędzia czy mam wyjść z domu i gołymi rękoma zerwać z zawiasów tę piekielną
okiennicę?
Uśmiech Maudie był pełen słodyczy. Wzięła z półki zwiniętą plastykową płachtę i
rozłożyła na podłodze pod oknem. Podniosła dolne skrzydło okna. Wicher wdarł się do
pokoju i rozwiał stos gazet. Jeden z obrazów, który tuż przed zmierzchem Maudie przytargała
z powrotem z łodzi, przewrócił się na ziemię. Rich Keegan, przyciskając do brzucha
fruwającą kołdrę, znów zaczął głośno klnąc.
Maudie udało się przytrzymać latającą okiennicę. Przyciągnęła ją i zamknęła od środka.
– Powinna wytrzymać do rana. Chyba że puszczą haki. Stare drewno jest jak sito.
Maudie zwinęła plastykową płachtę i wepchnęła na półkę, za brązowe popiersie.
Rich miał morderczy wyraz twarzy. Wyglądał tak, jakby zaraz zamierzał ją udusić.
Poczuła mrówki przebiegające po krzyżu.
– Pułkowniku, proszę poczęstować się kawą – powiedziała z uśmiechem. Po raz trzeci
zamierzała opuścić pokój i wreszcie położyć się spać.
– Pani Winters!
Zatrzymała się, ale nie odwróciła. Richmond Keegan może jest pułkownikiem, ale
wrzeszczy jak zwykły sierżant od musztry.
– Słucham, sir? – spytała łagodnym tonem.
– Czy zechce pani odpowiedzieć na jedno pytanie?
– Chętnie. Jeżeli zdołam, sir.
– Proszę się na mnie wyżywać, ile wlezie, jeśli to robi pani przyjemność.
– Miło mi słyszeć te słowa. – Gdyby nie miała krótko obciętych paznokci, wbiłaby je
sobie teraz w dłonie. Ten człowiek doprowadzał ją do szału, mimo że była najspokojniejszą
kobietą pod słońcem!
– Dlaczego nie poprosiła mnie pani, abym umocował okiennicę? Czy to taka wielka
sprawa? Nie, ale musiała pani wykazać swą niezależność. O to przecież chodzi. Należy pani
do tych kobiet, które za wszelką cenę pragną udowodnić, że są równie dobre jak mężczyźni?
Maudie odwróciła się powoli i spojrzała gościowi prosto w twarz. Natychmiast zresztą
tego pożałowała, bo zobaczyła, jak ładne ma oczy. Nie mogła skoncentrować się na tym, co
zamierzała powiedzieć.
– Wcale nie muszę niczego udowadniać. Po pierwsze, pułkowniku Keegan, ja...
– Mam na imię Rich.
– Tak jak powiedziałam, po pierwsze, ja...
– Proszę wymówić.
– Co wymówić?
– Moje imię! – wykrzyknął.
– Po pierwsze, pułkowniku Keegan, świetnie potrafię zadbać zarówno o siebie, jak i o
mój dom. – Zrobiła dłuższą pauzę, spodziewając się, że gość zacznie protestować i wróci do
sprawy własności domu. Nie odezwał się, więc ciągnęła dalej: – Po drugie, nawet idiota
świetnie, wie, że podczas silnego wiatru nie łazi się wokół starego domu. To niebezpieczne,
bo z dachu masami lecą gonty. Po trzecie, gdyby nawet przytwierdził pan okiennicę do
zewnętrznej ściany, i tak musiałabym ją wyważyć, aby zamknąć przed dużym sztormem.
Drewno, z którego zbudowano dom, jest już w dostatecznie złym stanie. Nie powinnam
używać żadnych narzędzi do wyważania.
Rich otworzył usta. Chciał się odezwać, lecz Maudie nie dopuściła go do głosu. Z natury
była osobą niezwykle spokojną, ale nie dawała sobie dmuchać w kaszę.
– A ponadto te stare okiennice są bardzo ciężkie. Usiłując je podnieść, znów uszkodziłby
pan sobie kręgosłup. A wtedy musiałabym bawić się w pielęgniarkę i zajmować panem przez
resztę nocy, a...
– Byłby to już biały dzień! – syknął ze złością.
– ... a ja mam wiele innej roboty. To, jak pan spędza czas, nie jest moją sprawą, lecz
pańską. Dobrej nocy, pułkowniku.
Rich patrzył, aż zniknęła za drzwiami pokoju. Nabrał głęboko powietrza. Policzył powoli
i starannie od pięćdziesięciu w dół, do zera. Niewiele pomogło. Nadal aż gotował się ze
złości. Co, do diabła, w dzisiejszych czasach zrobiło się z kobiet? Nawet jego własne siostry
ni stąd, ni zowąd przestały się przyznawać, że jest im potrzebne męskie wsparcie.
Pani Winters potrzebowała pomocy. Było to jasne jak słońce. Ale była osobą cholernie
dumną. Tak, wyłącznie duma nie pozwalała jej przyjąć ofiarowanej pomocy.
Do licha, w żadnym razie nie chciał przecież umniejszać wartości tej kobiety. Lubił płeć
piękną. Nawet podziwiał niezależność kobiet. Oczywiście, do pewnego stopnia. Ale każdy
głupiec przecież wiedział, że mężczyźni są fizycznie silniejsi. Bóg stworzył ich takich po to,
żeby ochraniali kobiety.
A teraz nagle baby postanowiły zmienić naturalny porządek rzeczy!
– Po moim trupie! – warknął głośno.
Sięgnął do torby i wyciągnął z niej wykrochmaloną koszulę wojskową. Starannie
zrolował ją i w ściśle określonym miejscu położył na drzwiach, które stanowiły jego obecne
Dixie Browning Trofeum (Keegan‘s Hunt)
PROLOG – Już dłużej tego nie zniosę! Musisz coś zrobić! – Uważasz, że... że powinienem się go pozbyć? – Rób, co ci się żywnie podoba, ale tak być nie może! Wczoraj kazał Benjiemu wyczyścić do połysku juniorki. Możesz wyobrazić sobie coś takiego? – Ach, Babe, to przecież nic strasznego. Musi upłynąć trochę czasu, zanim Rich wyleczy się z tych wojskowych przyzwyczajeń, które ma we krwi. – A poza tym okropnie rozpuszcza dzieci. Spędza z nimi mnóstwo czasu, znacznie więcej niż z kimkolwiek innym. Są zapatrzone w Richa jak w obraz. Uważają go za Świętego Mikołaja i Wielkanocnego Zająca w jednej osobie, mimo że bez przerwy każe im stawać w szeregu, urządzając musztrę wojskową. Ken, to nie jest w porządku. – Słuchaj, złotko. Rich jest stryjem, a nie jednym z rodziców. Dlatego ma szczególne przywileje, mniej więcej takie, jakie miewają dziadkowie. Dzięki niemu dzieci przynajmniej nie rozrabiają. Przyznaj, że to duża rzecz, zwłaszcza w odniesieniu do pętaków Edie. – Jest jeszcze jedna sprawa. Edie powiedziała mi, że Rich zamierza uporządkować jej obejście. Czy zdajesz sobie sprawę z tego, ilu lat potrzebowała, żeby doprowadzić je do naturalnego stanu? Masz pojęcie, ile szkody twój ukochany brat, ta chodząca doskonałość, może narobić w ciągu zaledwie paru minut, kiedy wpadnie w amok sprzątania? Już naprawdę mam Richa po dziurki w nosie. Zaczynam pragnąć, żeby go szlag... – Babe, jak możesz mówić, a nawet myśleć coś podobnego! – Och, Ken, wiem, że nie powinnam. Podobnie jak ty bardzo kocham Richa. Gdy przebywał w tym koszmarnym więzieniu, co wieczór modliłam się o niego. Ale strasznie działa mi na nerwy. Doprowadza do białej gorączki! – Rozumiem cię, złotko. Wszystkim działa na nerwy. Ale taki jest i nic na to się nie poradzi. Przypomnij sobie, że po śmierci ojca zajmował się nami wszystkimi, bo matka ciągle chorowała. Bez przerwy nami komenderował. Mama mówiła, że ma to po ojcu. Gdyby nie... – Wiem, wiem. Gdyby nie ta okropna wojna, gdyby nie latał na tych paskudnych maszynach... – Myśliwcach F-15. – Mniejsza z tym, jakich. Ken, wierz mi, naprawdę jestem z niego dumna. Ale jeśli jeszcze raz uszereguje mi listę zakupów według rozmieszczenia stoisk w domu towarowym, przysięgam, że ukręcę mu głowę! – Zrób to jednak tak, aby nie ucierpiał na tym jego kręgosłup. – Wiem, że jest bohaterem wojennym. Więzionym i rannym, tyle że na co dzień już naprawdę... – Rozumiem, złotko. A może Alice zechce wziąć go z powrotem? Gdybyśmy sprawili, żeby znów się zeszli...
– Po moim trupie! Rich doprowadza nas do szału, ale nie przestał być moim ukochanym szwagrem. Mimo skłonności do komenderowania całą rodziną, ma serce jak miód. Alice nie jest go warta. W niecały rok po ślubie już zdradzała Richa z... Nieważne. Wiem o tym na pewno. – Więc jeśli nie Alice, to może jakaś inna kobieta? On ma dopiero czterdzieści dwa lata. Chyba że już przestał interesować się... tymi sprawami. Może przekroczył poprzeczkę? – Och, twój wielki brat w żadnym razie nie jest, jak to określasz, poza poprzeczką Wierz mi, już na pierwszy rzut oka widać, że w sprawach damsko-męskich Richa Keegana stać jeszcze na wiele! – Hej, Babe. Uważaj, co mówisz! Ta twoja pewność jest wielce podejrzana. Ale dość żartów. Właśnie przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Czy przypominasz sobie, jak ci opowiadałem o tym starym domu myśliwskim dziadka Keegana? O ile dobrze pamiętam, to jest gdzieś w Północnej Karolinie. Na jakiejś małej wyspie. Kompletne bezludzie. – Czy to była część spadku? Podczas odczytywania testamentu musiałam wyjść ze względu na dzieci i nie słyszałam wszystkiego. – Chodzi o dzierżawę na dziewięćdziesiąt dziewięć lat kawałka gruntu, na którym pradziadek postawił dom myśliwski. Nazwał go Trofeum Keegana. Na ten temat Hornstein też wie niewiele. Natknął się na umowę, kiedy przeglądał stare dokumenty, które znalazłem w rzeczach dziadka. Termin dzierżawy upływa niedługo, bo w marcu, więc uznał, że sprawa nie jest warta zachodu i w ogóle się nią nie zajmował. O ile wiem, nikt z naszego pokolenia nigdy nie był w Północnej Karolinie i nie oglądał domu. Pewne drewniana chałupa już dawno się rozpadła. – A nawet jeśli jeszcze stoi, to co nam z niej przyjdzie? – Może pomóc rozwiązać jeden ważny bieżący problem. – Jaki? Przecież nie stanie się remedium na bronchit Benjiego ani nie umożliwi opłacenia szkoły Bitsy. – Mówię ci, może pomóc. Przynajmniej na jakiś czas uspokoić nasze stargane nerwy. – Masz na myśli... ? – Tak. Mojemu wielkiemu bratu bardzo się przyda jakieś działanie. Otrzyma do wykonania zadanie specjalne. – Myślisz, że warto spróbować? – Czemu nie?
ROZDZIAŁ PIERWSZY Maudie pochyliła się i zaczęła uważnie oglądać ślady odbite na mokrym piasku. Niedawno szedł tędy jakiś człowiek. Ściślej mówiąc, mężczyzna, bo miał na nogach duże buty. Poszła jego tropem. Ślady biegły aż do skraju lasu, lecz potem, na sosnowym igliwiu, stały się niewidoczne. Niezdecydowana, zatrzymała się przy pierwszych drzewach. Co powinna teraz zrobić? Zejść nad brzeg morza i wyciągnąć z hangaru zapasowy silnik do łodzi, czy zacząć od inspekcji domków letniskowych? To pewnie one stały się przedmiotem zainteresowania niepożądanego gościa. Złodzieja? Gdyby po porannych oględzinach domków nie wracała do domu skrótem, przyłapałaby go na gorącym uczynku. Niejaką pociechę stanowił fakt, że mężczyzna był sam. A może jest po prostu turystą, który nie umie czytać lub nie zwraca uwagi na zakazy i bezceremonialnie wchodzi na cudzy teren? Maudie powzięła decyzję. Ruszyła w kierunku plaży. Wcześniej wydawało się jej, że od strony wody słyszy warkot silnika, ale już dawno nauczyła się nie zważać na te odgłosy. W pobliżu wyspy ciągle krążyły jakieś motorówki. W lecie korzystali z nich poławiacze krabów i mięczaków, a także wędkarze, przypływający na wyspę. Przywykła do tych dźwięków, tak że prawie ich nie słyszała. Ale teraz był styczeń. Za wcześnie na poławiaczy krabów i mięczaków. W pobliżu wyspy Coronoke nie pojawiali się zawodowi rybacy. Zbyt wiele pniaków i innych przeszkód znajdowało się w wodzie. Od lat morze powoli, z uporem, atakowało wyspę i zabierało ziemię. Najpierw uporało się ze starym mostem łączącym ją z Hatteras, a potem z przystanią promową i kilkoma domkami letniskowymi, zbudowanymi tuż przy brzegu na palach. Lecz od kiedy Coronoke znalazła się poza utartym i ruchliwym szlakiem turystycznym, każdy domorosły Kolumb dysponujący łodzią wiosłową ruszał w stronę wyspy, pragnąc odkryć ją na nowo. Idąc w stronę brzegu, Maudie przeklinała pod nosem przeciwności losu. Ostatnio miała ich zbyt wiele. Złamana gałąź zniszczyła segment rynny w Jastrzębim Gnieździe. Przeklęty szop zrobił dziurę w ogrodzeniu Siedziby Czapli zaraz po tym, jak zlikwidowała poprzednią. Odpadła okiennica U Czarnobrodego i zerwane, przerdzewiałe zawiasy będzie musiała wymienić na nowe. Dzisiaj ma mnóstwo rzeczy do zrobienia, a zamiast tego musi tracić czas na łażenie po wyspie i tropienie faceta, który uważa, że tablica z napisem ”Własność prywatna. Wejście wzbronione ” jego nie dotyczy. Och, ci przeklęci przybysze! Swego czasu sezon turystyczny kończył się w listopadzie. Potem pojawiali się tylko nieliczni entuzjaści surfingu i zapamiętali wędkarze. Okoliczni mieszkańcy mogli więc wreszcie odpocząć i przygotować się na przetrwanie na szczęście krótkiej i zazwyczaj spokojnej zimy. Niestety, od pewnego czasu zmieniło się na gorsze. Bo
kiedy tylko słońce wychylało się zza chmur i świeciło przez kolejne trzy dni, o każdej porze roku turyści wyrastali spod ziemi jak grzyby po deszczu. Maudie była osobą odpowiedzialną i obowiązkową. Dlatego, a także ze względu na rodzinne koneksje, udało się jej dostać stałe zajęcie na wyspie. Prawdę powiedziawszy, otrzymała je również z innego powodu. Bo nikt oprócz niej nie chciał podjąć się tej roboty. Nawet na Hatteras opieka nad domkami letniskowymi była zadaniem trudnym i niewdzięcznym. Ajent od nieruchomości, który zarządzał pięcioma domkami na Coronoke, niemal ukląkł przed Maudie, kiedy usłyszał, że zainteresowała się tą pracą. Szła dalej przez las. Kilka minut później wynurzyła się zza ostatnich drzew. Z przecinki, na której się znalazła, było dobrze widoczne małe, drewniane molo. Przystań też była pod jej opieką, podobnie jak prywatne domki letniskowe i stary dom myśliwski. Zamieszkała w nim półtora roku temu, kiedy po wyjeździe córki do college’u podjęła pracę na wyspie. Obok własnej łodzi zobaczyła przycumowaną do mola obcą motorówkę – poznała, że pochodzi z wypożyczalni na Hatteras – z przyczepionym silnikiem o potężnej mocy. Znacznie większej, niż to w ogóle bywa potrzebne. – Jeszcze tylko brakowało mi tutaj supermena, zwariowanego na punkcie potężnych motorówek! – mruknęła pod nosem. W tym wypadku było chyba bezpieczniej od razu wezwać pomoc. Maudie zawróciła i skrótem przez las ruszyła żwawo w stronę domu myśliwskiego. Ludzie bezprawnie wdzierający się na prywatny teren wyspy należeli do kilku gatunków i byli groźni w różnym stopniu. Nie miała większych kłopotów, kiedy zjawiały się tutaj całe rodziny z dziećmi. Z podglądaczami ptaków i łowcami żółwi też potrafiła sobie radzić. Zupełnie inaczej trzeba było postępować z jurnymi, podpitymi facetami, którzy przypływali na wyspę. Miała opatentowaną własną metodę pozbywania się intruzów. Kobieta żyjąca samotnie na odludziu uczy się szybko takich rzeczy. Jeśli chodzi o mężczyzn, edukacja Maudie zaczęła się bardzo wcześnie. Dokładnie dwadzieścia lat temu. Znalazła się z powrotem w lasku usytuowanym na wysokim brzegu, z którego było widać molo. W ręku kurczowo ściskała strzelbę. Zobaczyła nagle, że drzwi domu myśliwskiego są szeroko otwarte. Wychodząc, zawsze starannie je zamykała. Nie chciała, żeby żyjące na wyspie zwierzaki właziły do środka. Do tej pory do starej chałupy nikt się nie włamywał. Pewnie dlatego, że nikomu nawet nie przyszło do głowy, iż taka ruina może być w ogóle zamieszkana. I o to właśnie chodziło Maudie. Zniszczona fasada rozpadającego się drewnianego domu stanowiła najlepszą obronę. Idealne zamaskowanie. Ale teraz jakiś bandzior włamał się jednak do środka! Był we frontowym pokoju! Dzięki Bogu, że przynajmniej pozamykała starannie pozostałe pomieszczenia Robiła to wyłącznie z przyzwyczajenia. Drzwi do frontowego pokoju nie miały zamka. Prawdę mówiąc, właściwie nie istniały. Zastępowały je dwie deski, które Maudie zawiesiła na starych, zardzewiałych
zawiasach. Rozejrzała się. Na brzegu morza i skraju lasu nie zauważyła żadnego ruchu. Widocznie złodziej obchodził teraz domki znajdujące się po przeciwnej stronie wyspy i sprawdzał, co da się tam ukraść. Gdyby Maudie się nie obawiała, że intruz jej umknie, wskoczyłaby na łódź, popłynęła na Hatteras i przez radio zawiadomiła szeryfa. Lub sama dałaby złodziejowi w łeb. Nadal uważnie lustrowała okolicę. Nagle jej uwagę przykuły dziwne przedmioty. Trzy pudła i sterta obrazów – jej własnych dzieł! – opartych o kabinę obcej łodzi. Zmrużywszy oczy przed blaskiem ostrego, porannego słońca, Maudie oparła strzelbę o drzewo i z wysokiego brzegu zbiegła szybko do mola. Minęła pudła i obrazy. Zwinnym ruchem wskoczyła do przycumowanej łodzi. Pochyliła się nad silnikiem i błyskawicznym ruchem wyciągnęła przewód od świecy. Wetknęła go do kieszeni i zawróciła pod górę. Zatrzymała się na skraju lasu, pod osłoną drzew. Postanowiła poczekać w ukryciu. I zobaczyć, jak złodziej będzie sobie radził bez swego potężnego silnika. Ogarniała ją coraz większa złość. Zacisnęła dłonie na ciężkiej strzelbie. Ten łobuz chciał zabrać obrazy! Cholera, przecież te wszystkie latarnie morskie, piaszczyste wydmy i łodzie rybackie malowała nie tylko dla własnej przyjemności! Stanowiły dorobek ciężkiej pracy przez całą zimę. Pensja, którą otrzymywała jako administratorka, a zarazem dozorczyni i sprzątaczka pięciu domków letniskowych na Coronoke, szła na codzienne utrzymanie i ciągle rosnące potrzeby córki w college’u, na które nie starczał fundusz ustanowiony przez Sanforda. Pieniądze ze sprzedaży obrazów Maudie przeznaczała na inny, równie ważny cel. Kiedy Ann Mary skończy studia, obie będą musiały jakoś urządzić się na lądzie i znaleźć odpowiedni dom. Najpierw usłyszała go, a dopiero potem zauważyła. Facet nie przejmował się niczym i zachowywał głośno. Ten łajdak nawet sobie pogwizdywał! To był już szczyt bezczelności! Przez krótką chwilę Maudie Winters żałowała, że w komorze swej staroświeckiej strzelby nie ma ani jednego naboju. Richmond Keegan – dla rodziny, przyjaciół i znajomych po prostu Rich – był zaskoczony. Nie mógł pojąć, dlaczego dziadek zostawił na wyspie swoje rzeczy. Niektóre z nich wyglądały prawie jak nowe. Dom myśliwski zbudował pradziadek Richa. Po jego śmierci korzystał z niego dziadek, a być może także ojciec. Człowiek, który walcząc przeżył aż dwie wojny, skończył marnie na zapalenie wyrostka, pozostawiając siedmioro dzieci i chorą żonę. Rich prawie wcale nie pamiętał ojca. Stary dom na wyspie wyglądał okropnie. Tak, jakby za chwilę miał się rozpaść. Rich wszedł do środka. Znalazł się we frontowym pokoju. Na drugim końcu pomieszczenia zobaczył drzwi. Były zamknięte. Widocznie zacięły się ze starości. Nie odważył się używać siły, w obawie, żeby nie rozleciała się cała chałupa. Znalazł tu niewiele rzeczy dziadka. Z łatwością mógł zabrać je z sobą. Nie wyglądały na wartościowe, ale niech dzieci obejrzą pamiątki rodzinne i dowiedzą się czegoś o przeszłości Keeganów.
Ostrożnie, uważając, żeby nie przeciążyć kręgosłupa, Rich uniósł pudło z książkami i dwa obrazy, które jeszcze zostały do zabrania. Wziął też czerwone okulary, leżące na stole. Od razu przyciągnęły jego wzrok. Wyglądały tak, jakby dopiero co ktoś ich używał. Może spodobają się żonie Kena lub jednej z sióstr. Książki, które znalazł w domu, chyba przedstawiały niewielką wartość. Mimo że były zawilgocone, postanowił jednak je zabrać. Choćby po to, żeby się przekonać, jaką literaturę czytały i gromadziły poprzednie pokolenia Keeganów. Obecność obrazów była dla Richa zaskoczeniem. Nie miał zielonego pojęcia o sztuce, a także nie wiedział, że dziadek był kolekcjonerem. Podobnie jak reszta rzeczy, pewnie przedstawiały niewielką wartość, szkoda jednak mu było zostawiać je tutaj. Do końca uległyby zniszczeniu przez wilgoć lub zostałyby zmyte do morza podczas najbliższego huraganu. Rich spoglądał z żalem na stary, rozpadający się dom. W czasach pradziadka musiał wyglądać imponująco. Już na pierwszy rzut oka było widać, że ta ruina nie nadaje się do remontu. A zresztą niedługo wygasa dzierżawa gruntu, na którym go postawiono, więc nie było żadnego powodu, aby się nim przejmować. Poczuł na twarzy powiew chłodnego wiatru. Popatrzył na morze, w stronę cieśniny Pamlico. Na horyzoncie, cienkim, zamglonym pasem ciągnął się Hatteras. Widok był przepiękny. Richmond Keegan nie był romantykiem. Jako człowiek praktyczny, ograniczał swoje zainteresowania do spraw przyziemnych. Teraz jednak ogarnęło go nostalgiczne uczucie. Usiłował sobie uprzytomnić, kiedy ostatni z Keeganów odwiedzał wyspę i dom myśliwski. Jakieś czterdzieści kilka lat temu. To ogromny szmat czasu, w którym działo się wiele. Były wojny i okresy pokoju. Małżeństwa. Siedem w najbliższej rodzinie, wraz z jego własnym. Narodziny. Liczne rodzeństwo Richa miało wiele dzieci. Śmierci. Rodziców i dziadków. Niemowlęcia Kena i Babe. Wuja, który będąc w wieku Richa zginął w Wietnamie. Były też rozwody. Także jego własny. Trofeum Keegana. Tak nazywał się ten dom. Rich westchnął głęboko. Człowiek poświęca całe życie na tworzenie egzystencji sobie i potomnym, a w końcu zostaje po nim tylko stos zapleśniałych książek i kilka obrazów, których nikomu nawet nie chciało się oprawić. Popatrzył na stojące u nóg pudła. Były cholernie ciężkie. Jutro rano wyruszy w drogę powrotną. Ma przed sobą długą, męczącą jazdę. Najpierw czeka go jednak uciążliwe ładowanie bagażu na łódź, a potem przeniesienie go do samochodu. Ze względu na kręgosłup, który miał kiedyś uszkodzony, do Północnej Karoliny jechał z Connecticut powoli, często zatrzymując się po drodze. Jeśli w takim samym, żółwim tempie będzie wracał do domu, dotrze na miejsce chyba dopiero na wiosnę! Rich pochylił się i ostrożnie wziął pudło do ręki. Ruszył do mola. Zamierzał właśnie wnieść książki na wynajętą łódź, kiedy tuż za plecami usłyszał miękki, matowy głos:
– Stać. Proszę się nie ruszać. – Dobrze – odparł. Jak to się stało, że dał się zaskoczyć? Widocznie traci refleks i formę. Nie miał zwyczaju pozwalać sobie na jakąkolwiek nieostrożność. Zresztą nic bardzo złego spotkać go nie może. Prawdziwe niebezpieczeństwa miał już poza sobą. – Proszę postawić pudło na ziemi. Tylko ostrożnie. Mówiłam, ostrożnie! A więc to kobieta. Kobieta? – Proszę się uspokoić. Zrobię, co pani sobie życzy. Nie chcę mieć żadnych kłopotów. – Już pan je ma. Proszę się odwrócić. Rozłożyć szeroko ręce. Ostrzegam, strzelba jest naładowana. W każdej chwili może wypalić. Przeżyte uwięzienie, długi pobyt w szpitalu i upokorzenie, że po dwudziestu dwu latach służby wojskowej musiał wrócić do cywila, sprawiły, iż miał nerwy napięte do ostatka. Mimo że od czasu do czasu kręgosłup dawał mu się we znaki, był w dobrej formie. Odwrócił się powoli. Jednym szybkim spojrzeniem obrzucił kobietę ze strzelbą. Była niską. Wzrostu jego jedenastoletniej bratanicy, lecz o jakże odmiennej figurze! Na widok tej ponętnej damskiej sylwetki poczuł nagle reakcję własnego ciała. – Powie mi pani, o co chodzi? – zapytał, starając się nadać głosowi obojętny ton. – Czy nie umie pan czytać? – spytała sucho. – Czytać? – powtórzył. Raziło go ostre, poranne słońce. Przymrużonymi oczyma zaczął wpatrywać się w twarz kobiety. Stała tyłem do światła. Miała więc nad nim przewagę, nawet bez broni. – Tak. Napisów. Takich jak na tablicy informacyjnej ustawionej na końcu mola. Że to własność prywatna. I takich jak wszystkie inne na wyspie: ”Wstęp wzbroniony”, ”Wejście zakazane ” i ”Każdy, kto wejdzie na wyspę, zostanie natychmiast zastrzelony ”. – Ten ostatni tekst sama pani teraz wymyśliła. Mam rację? Kiedy wymierzona w niego lufa strzelby przesunęła się w górę, z podbrzusza na wysokość piersi, Rich poczuł się trochę raźniej. – Czy nikt pani nie mówił, że nie uchodzi celować do bezbronnego człowieka? – A czy nikt panu nie mówił, że napis ”Wstęp wzbroniony ” oznacza zakaz wejścia? Rich odetchnął głęboko. Bywał przecież w, daleko gorszych opałach i jakoś dawał sobie radę. Tym razem jednak nie wiedział, co może go spotkać. A ponadto ta mała uzbrojona napastniczka była najbardziej ponętną kobietą, jaką od dawna zdarzyło mu się zobaczyć. Drobna, o miękkim, matowym głosie, była typem kobiety, który zawsze budził w nim opiekuńcze instynkty. W istniejących okolicznościach takie odczucie było rzeczą cholernie dziwaczną. Obudziła w nim jeszcze coś, co było bardziej zdumiewające. Miło jest wiedzieć, pomyślał, że nadal mam normalne, męskie odruchy. – Chętnie zmusiłabym pana do wniesienia tych wszystkich rzeczy z powrotem do domu. Ale jeszcze bardziej chcę, aby pan jak najszybciej opuścił wyspę!
– Zrobię wszystko, co pani każe – odparł spokojnym głosem. – Właśnie zabierałem stąd resztę rodzinnych pamiątek, ale mogę... – Resztę rodzinnych pamiątek?! Cóż to, do diabła, ma znaczyć? Kim pan właściwie jest? Rich nie zwracał uwagi na pytania kobiety. W tej chwili miał inne zmartwienie. – Czy może pani opuścić broń? – Po chwili lufa znalazła się parę centymetrów niżej. – Mam podstawy przypuszczać, że się nie zrozumieliśmy... – To pan nie zrozumiał, że napisy na tablicach oznaczają dokładnie to, co oznaczają. Richa zaczynała ponosić złość. Przez całe życie walczył ze swym krewkim temperamentem. Nie miał teraz najmniejszej ochoty na walkę z tą kobietą. Był bardzo zmęczony. A ona rozmyślnie komplikowała mu życie. Ignorując staroświecką broń, którą trzymała w ręku, z lufą ponownie wycelowaną w jego krocze, zaczął powoli podchodzić pod urwisty brzeg. Raziło go słońce. Przymrużył oczy, lecz ani na chwilę nie spuszczał wzroku z twarzy napastniczki. Gdyby nie ta cholerna strzelba w jej rękach, byłoby na co popatrzeć. Z rozwianymi przez wiatr jasnobrązowymi włosami i determinacją malującą się na twarzy, kobieta wyglądała niezwykle ponętnie. Ale w powstałej, kretyńskiej zresztą, sytuacji nie mógł przecież dać się podniecić małej, pyskatej babeczce ubranej w obcisłe dżinsy. – Nie wiem, kim pani jest – powiedział, zbliżając się do prześladowczyni. – Ale oboje dobrze wiemy, że pani do mnie nie strzeli. Proszę więc odłożyć tę pukawkę. Porozmawiajmy spokojnie. Usłyszę, z kim mam do czynienia, i sam się przedstawię. Powtarzam, nastąpiło jakieś nieporozumienie. Trzeba je wyjaśnić. – Pan nie wie, kim jestem, ale ja wiem, i to mi wystarczy – warknęła w odpowiedzi. – A wyjaśnienia to ja mam w... – A fe! Gdzie dobre wychowanie? Dopiero teraz, z bliska, zobaczył jej oczy. Ciemnozielone, z jaśniejszymi plamkami. Wyciągnął powoli rękę, żeby przesunąć strzelbę w bok. Niestety, był bardzo zmęczony, a ta kobieta miała niesamowity refleks. Gdy złapał za lufę, całym ciałem szarpnęła ostro w tył, tak że stracił równowagę. Nie upadł, lecz kiedy poczuł rozdzierający ból w dolnej części kręgosłupa, z głośnym jękiem osunął się na kolana. – Nie zrobiłam panu nic złego! – wykrzyknęła kobieta. – Proszę nie udawać! Był w stanie zaprzeczyć tylko nieznacznym ruchem głowy. Och, do diabła, co za koszmarna historia! Jechał tu przez pięć długich dni. Po drodze spał w czterech motelach na niewygodnych, wygniecionych materacach. Przetrzymał to wszystko. A teraz zwaliła go z nóg kieszonkowa Wenus z zardzewiałą strzelbą; która ze starości zapewne nigdy by nie wypaliła!
Maudie była przerażona. Co ten facet wyczynia? Nigdy jeszcze nie widziała, żeby ktoś tak się zachowywał. Zazwyczaj z łatwością wypłaszała z wyspy intruzów. Tylko parokrotnie musiała zagrozić strzelbą, i to w zupełności wystarczało. Dość wcześnie pojęła, że mężczyźni instynktownie boją się uzbrojonej kobiety, więc świadomie wykorzystywała przeciw nim tę metodę. I do tej pory zawsze skutkowała. Żaden z intruzów na widok strzelby nigdy nie robił się biały jak ściana i, oblany potem, nie padał z jękiem na kolana! – Kręgosłup! – szepnął. Zrobiła krok w przód. Nadal była nieufna. – Do diabła, niech pani pomoże mi się położyć! – Nadal klęczał nieruchomo, w dziwnej pozycji, na urwistym zboczu. – Proszę się trzymać z daleka ode mnie! Nie podejdę. Znam dobrze takie numery. – Na litość boską, kobieto, gdybym nawet chciał, i tak nie byłbym w stanie zrobić ci nic złego! Proszę odłożyć strzelbę. Maudie podeszła bliżej. Opuściła lufę. Mężczyzna rzeczywiście wyglądał fatalnie. Było widać, że cierpi. Miał teraz siną, zlaną potem skórę i zamglone oczy. – Boli? – spytała. – Jest pani diabelnie spostrzegawcza! – warknął ze złością. – Serce? – Nie. Kręgosłup. Kiedy przez panią straciłem równowagę... – Kiedy chciał pan odebrać mi broń – sprostowała szybko. Rich zamknął oczy. – W porządku. Niech będzie. Muszę natychmiast się położyć. Płasko. Na plecach. W tej pozycji ból jest nie do zniesienia. – Potrzebny panu lekarz? Mam go sprowadzić? Jest jeden na Hatteras, chyba że gdzieś wyjechał. – Potrzebne mi tylko twarde łóżko. Lub zwykła podłoga. Coś, na czym będę mógł poleżeć parę godzin. – Ma pan jakieś lekarstwo? – Tak. Ale, niestety, w samochodzie. Blisko przystani, z której przypłynąłem. – Gdyby choć przez chwilę przypuszczał, że zostanie napadnięty i stanie mu się coś złego, zabrałby z sobą całą aptekę! – Proszę się podnieść. Pomogę panu dojść do mojego domu – powiedziała znużonym głosem. – Odpocznie pan przez chwilę przed powrotną drogą. Przez chwilę? Sześć miesięcy temu wrócił na łono rodziny. Tu czuł się wspaniale po koszmarze więzienia i pobycie w wojskowym szpitalu. A sześć tygodni temu po raz pierwszy od wielu miesięcy umówił się z kobietą. Jeszcze się z nią nie przespał, lecz poczynił już pewne kroki w tym kierunku. Po złych doświadczeniach z Alice postanowił więcej nie angażować się uczuciowo. Nigdy. Żadnych zobowiązań. Będzie go satysfakcjonował jedynie przyjemny i
bezpieczny romans, lekko przyprawiany seksem, kiedy będzie znów miał na to ochotę. – Postaram się podnieść. Proszę podać strzelbę. Posłuży za kulę. Z niechęcią Maudie wręczyła mu broń. Wraz ze staroświecką maszyną do szycia odziedziczyła ją po babce. Był to jej cały spadek. – Niech pan tylko nie wtyka lufy w piasek – ostrzegła mężczyznę. – Zostało mi jeszcze trochę rozumu. – Złamał szybko lufę i zajrzał do komory. Była pusta. Spojrzał na Maudie wzrokiem pełnym rozgoryczenia. Podparł się strzelbą i wysunął w bok drugą rękę. Przytrzymała ją niechętnie. Trzy kwadranse później Richmond Keegan leżał już plackiem w domu myśliwskim. Maudie zdjęła z zawiasów drzwi i położyła je na tapczanie. Teraz, na twardym podłożu, czuł się lepiej. Tak, jak może czuć się mężczyzna z bolącym kręgosłupem, kiedy obca kobieta obchodzi go na palcach i podejrzliwie mu się przygląda. Przedstawił się, lecz nie był pewny, czy dosłyszała. – Jak brzmi pani nazwisko? – zapytał. – Chciałbym je poznać na wypadek, gdybym musiał prosić o skontaktowanie się z moją najbliższą rodziną. – Maudie Winters. I niech pan się zaraz nie wybiera na tamten świat, bo spowodowałoby to zbyt wiele zamieszania, a ja nie mam czasu na zajmowanie się takimi sprawami. To znaczy mną, pomyślał Rich. Nazwałby ją Matką Teresą, gdyby potrafiła odszukać miejsce, w którym znajdował się ośrodek tego cholernego skurczu mięśni, i rozdeptała go własnymi stopami. Najpierw jednak musiałby przewrócić się na brzuch, a ta czynność na razie nie wchodziła w ogóle w rachubę. – Zaraz pojadę po lekarstwo. Im wcześniej poczuje się pan lepiej, tym szybciej będzie pan mógł stąd wyjechać. Wyjechać? pomyślał Rich z lekkim rozbawieniem. Wcale mu się nie spieszyło. Ta kobieta była atrakcyjna. Podniecająca. Gdyby go nie unieszkodliwiła, może całkiem przyjemnie byłoby z nią się przespać. – Potrzebne mi kluczyki od samochodu. Gdzie pan go zostawił? – Są w prawej kieszeni. Wóz stoi na parkingu obok przystani. Łatwo go poznać po tablicach rejestracyjnych z Connecticut. Kiedy przyjechałem, stał tam tylko jeden miejscowy, zdezelowany pojazd. Maudie podeszła bliżej. Kątem oka dojrzała wypukłość przy prawym biodrze leżącego. Widząc jej wahanie, Rich uśmiechnął się pod nosem. – Jeśli zażyje pan szybko lekarstwo – mówiła szybko, by ukryć zmieszanie – to może uda się panu opuścić wyspę jeszcze przed wieczorem. Czy... Czy mógłby pan wyjąć kluczyki? – Ogromnie mi przykro, nie mogę. Przy najmniejszym ruchu odczuwam potworny ból. – Była to lekka przesada. Ból owszem. Ale w tej chwili już nie tak silny. – Panno Winters...
Jednym zdecydowanym ruchem wsunęła rękę do kieszeni w spodniach mężczyzny i wyciągnęła kluczyki. Skutek, jaki w okolicy krocza wywołały jej ciepłe palce, był wręcz niesamowity. Rich zauważył, że kobieta starannie unika jego wzroku. A więc nie jest całkowicie odporna na kontakt fizyczny. Było to nawet miłe spostrzeżenie. – Nie jestem panną – mruknęła pod nosem. Poczuł nagłe rozczarowanie. W sprawach damsko-męskich nie lubił żadnych komplikacji. – Bardzo mi przykro, pani Winters, ale muszę uprzedzić, że moja uciążliwa obecność w tym domu na pewno się przedłuży. Ostatnim razem, kiedy wydarzyła mi się podobna historia, spędziłem w łóżku sześć dni. – Znów trochę przesadził. Postanowił wykorzystać powstałą sytuację. Maudie nagle wydłużyła się twarz. Zmarkotniała. – Aż sześć dni! Przecież tak długo pan nie może... To znaczy ja nie mogę... Jadę po lekarstwo! Złapała okulary przeciwsłoneczne, które zdobiły głowę okropnego popiersia z brązu, i z wieszaka ściągnęła gruby skafander. – Lekarstwo jest w torbie. W bagażniku. Dziękuję za pomoc. Bardzo dziękuję. Ale... ale co mam zrobić, jeśli podczas pani nieobecności zjawi się tutaj pan Winters? Mogę mieć niejakie trudności z wyjaśnieniem mężowi powstałej sytuacji... Najpierw wyglądała na zaskoczoną słowami Richa, a potem odrzuciła głowę w tył i lekko się uśmiechnęła. Po wyjściu Maudie Winters Rich usiłował opanował podniecenie, które go ogarnęło. Podczas wlokących się w nieskończoność dni i nocy, kiedy ciężko ranny gnił samotnie w ciemnościach w cuchnącej norze, żeby nie postradać zmysłów powtarzał w myśli wszystko, co pamiętał. Wiersze. Zestawienia. To, czego nauczył się wcześniej na pamięć. Teraz zaczął recytować poezję Waltera Scotta. Poruszył się i znów poczuł ból; Przypomniał sobie uśmiech na twarzy kobiety. Na murze obronnym, który między nimi wybudowała mała pani Niedotykalska, dojrzał pierwsze rysy. Napawało go to zadowoleniem.
ROZDZIAŁ DRUGI Maudie wbiegła na molo. Mając do wyboru dwie łodzie, bez namysłu wybrała wynajętą, o potężnym silniku. Dziś czas odgrywał rolę. Musiała się spieszyć. W przystani zatrzymała łódź w zwykłym miejscu, z którego korzystała przypływając na zakupy, odbierając korespondencję, idąc do ajenta nieruchomości i odwiedzając ojca. Niebo zaciągnęło się chmurami. Sprawiało wrażenie, że pora jest późniejsza niż w rzeczywistości. – Przyjechałaś zobaczyć się z Medlinem? – zapytał Jerry, przyciągając łódź do brzegu i mocując linę. – Dzisiaj do niego nie wpadnę – odparła. Nie mogłaby odwiedzić ojca także żadnego innego dnia, gdyby jego nowa żona miała o tym decydować, z nutką żalu pomyślała Maudie. Ale był szczęśliwy i tylko to się liczyło. – Widziałaś faceta, który rano popłynął na wyspę? Sprawił ci jakieś kłopoty? – Nie zrobił nic, z czym nie mogłabym sobie poradzić – odparła ponuro. Maudie Winters była spokrewniona z mniej więcej połową mieszkańców tej okolicy. Z tymi, którzy pochodzili ze starych, miejscowych rodzin. Wszyscy byli jej życzliwi. Gdyby Jerry miał jakiekolwiek podejrzenia, że będzie potrzebowała pomocy, sam przypłynąłby na wyspę z nieznajomym. – Muszę zabrać coś z jego wozu i zaraz wracam. Czy przez ten czas możesz napełnić kanister i zapisać na mój rachunek? Maudie okrążyła budynek i wbiegła na pokryty żwirem parking. Po krótkiej wymianie słów z Jerrym poczuła się lepiej. Miała tu wprawdzie oddanych sobie ludzi, ale ojciec ożenił się ponownie, a Ann Mary pojechała do college’u. Maudie bardzo za nią tęskniła. Stosunki między matką a córką były bardzo bliskie. Najbardziej ze wszystkiego Maudie ceniła rodzinę i przyjaciół. A także własną niezależność. Jak na kobietę, która wyszła za mąż mając osiemnaście lat i dwa lata później została sama, bez grosza i z dzieckiem, radziła sobie całkiem nieźle. Miała jaki taki dach nad głową, wiele wolnego czasu na malowanie i całoroczną, stałą pracę, co w miejscowościach turystycznych, w których pracowników wynajmowano z reguły na sezon, było prawdziwą rzadkością. Gdy podczas zimowych miesięcy zaczynała męczyć ją samotność, w każdej chwili mogła przypłynąć na Hatteras, żeby pogadać z ludźmi. Przebiegła szybko przez parking. W ciągu ostatniej godziny doznawała różnorodnych wrażeń. Była zirytowana, przestraszona i poruszona. Dla kobiety, która szczyciła się tym, że nie poddaje się żadnym emocjom, był to prawdziwy huragan uczuć. Dwadzieścia lat temu wydenerwowała się dostatecznie, kiedy to Sanford Winters oświadczył jej, że nie jest jeszcze gotowy, żeby zostać głową rodziny. Maudie też nie była na to przygotowana, lecz musiała stawić czoło powstałej sytuacji. Zostawiła Stanforda i wróciła do rodzinnego domu, żeby
urodzić dziecko. Mąż wszczął postępowanie sądowe, za przyczynę rozwodu podając fakt opuszczenia go przez żonę. Był wówczas studentem medycyny. Żyli z niewielkiego stypendium i pensji Maudie. Stanford zobowiązał się jednak w sądzie założyć fundusz dla dziecka, który miał być mu przekazany po ukończeniu osiemnastego roku życia. Z tych pieniędzy Maudie opłacała teraz naukę Ann Mary w college’u. Stanford miał różne wady. Niestety, większość z nich Maudie odkryła dopiero po ślubie. Kiedy wychodziła za mąż, była naiwną osiemnastolatką, córką zawodowego rybaka, pracującą na pół etatu w księgarni w college’u. Stanford założył córce fundusz na naukę. Było to wszystko, o co poprosiła go Maudie, i co kiedykolwiek jej w życiu ofiarował. Kiedy ból kręgosłupa trochę się uspokoił, Rich zaczął rozglądać się wokoło. Maudie położyła go w pokoju na tyłach domu. Kiedyś musiała to być kuchnia. Na ścianie pozostał jeszcze porcelanowy zlew, ale kurków z wodą przy nim nie było. Znajdujący się obok staroświecki blat służył teraz za miejsce gromadzenia przeróżnych rupieci. Stało na nim pokaźnych rozmiarów brzydkie popiersie z brązu, leżało kilka popsutych końcówek wędek i stał jakiś okropnie brudny słoik. Dalej znajdowała się metalowa, czynna umywalka z doprowadzonymi do niej staroświeckimi rurami. Wzdłuż dłuższej ściany pomieszczenia, między oknami o szarych od kurzu szybach, stały lodówka o zardzewiałej obudowie z czymś w rodzaju sprężarki na wierzchu i dwupalnikowa kuchenka gazowa. Wisiały nad nią trzy stare, różnej wielkości patelnie. Z zewnątrz były tak oblepione grubą warstwą obrzydliwego, czarnego nagaru, że aż przykro było na nie patrzeć. Chyba należały do pierwotnego, oryginalnego wyposażenia domu. W pokoju stał jeszcze żeliwny piecyk. Wychodząca z niego długa rura prowadziła do okna. Pewnie skutecznie ogrzewał wilgotne pomieszczenie, ale posiadanie w mieszkaniu czegoś tak niebezpiecznego było rzeczą wręcz karygodną. W pokoju, którego ściany wyłożono kiedyś ciemną boazerią, znajdowały się jeszcze krzesła, każde z innej parafii, stół, trzy taborety i tapczan, na którym teraz spoczywał Rich. Ściany i sufit wyglądały dość solidnie, ale cały dom dosłownie chylił się ku upadkowi. Nie warto było przyjeżdżać, żeby go oglądać. Czysta strata czasu. A co do kobiety, która tutaj mieszkała, to... To co? Richmond Keegan był pedantem. Z natury, a także w wyniku późniejszego życiowego treningu. Dorastając wraz z sześciorgiem młodszego rodzeństwa i przy stale chorej matce, wcześnie się przekonał, że między porządkiem a bałaganem nie istnieje żaden stan pośredni. W domu, w którym się teraz znajdował, panował bałagan. Oznaczało to, że pani Winters była... Nieważne zresztą, jaka była. W jakiś sposób wynalazła to miejsce i zadomowiła się w nim. Prawdę mówiąc, miał prawo, a nawet obowiązek, donieść o tym władzom i ją stąd
usunąć. Musiała jednak być w rozpaczliwej sytuacji życiowej, jeśli zdecydowała się zamieszkać w takiej ruinie. Gdyby ją wyrzucił, pewnie zostałaby bez dachu nad głową. Nie, w żadnym razie nie potrafiłby zrobić krzywdy tej kobiecie. Do diabła, przecież nie powinno go obchodzić, co się z nią stanie. Sam niebawem wyjedzie i sprawa będzie zamknięta. Zaraz o wszystkim zapomni. Już dawno temu Rich uznał, że dobrymi uczynkami świata nie zbawi. Przed wielu laty wyleczył się z idealistycznego podejścia do życia. Teraz robił tylko to, co do niego należało. Przestał w cokolwiek angażować się uczuciowo i było mu z tym dobrze. A Mężczyźni walczyli na wojnach. Te destrukcyjne przedsięwzięcia polegały na zabijaniu, umieraniu, braniu do niewoli i poddawaniu się wrogowi. Niekiedy, bardzo rzadko, dobro brało górę nad złem. Znacznie częściej jednak, zanim przebrzmiało echo ostatniego strzału armatniego, zmieniały się punkty widzenia i świat toczył się znów ku następnej i nieuchronnej klęsce. Rich brał udział w wojnie. Zrobił swoje, mając nadzieję, że przyczynia się do zbudowania lepszego jutra. I na tym koniec. Nie musi teraz, do licha, troszczyć się o jakąś małą, wygadaną babkę, która ma życiowe kłopoty. Skrzywił się z niesmakiem. Musiał jednak uczciwie przyznać, że ta kobieta mu zaimponowała. Ani razu nie podniosła na niego głosu. Bez zmrużenia oka przeciwstawiła się z nie nabitą strzelbą potężnie zbudowanemu i być może groźnemu facetowi. Rich zawsze podziwiał odwagę. Ta mała kobietka była cholernie dzielna. Dlatego chyba pozwoli jej zostać w tym domu. Wspaniałomyślność nic go nie kosztuje. Już niedługo ziemia przestanie należeć do Keeganów. Rich jednak nie bardzo wiedział, jaki jest status prawny domu, kiedy ziemia, na której go wybudowano, po wieloletniej dzierżawie wraca do właściciela. Jako że był nie tylko wytrawnym pilotem, lecz także doskonałym oficerem, do wszystkiego podchodził metodycznie. Miał zwyczaj zawsze badać i oceniać materiał dowodowy. Ta kobieta nie należała do rodziny Keeganów, a więc bezprawnie zajmowała dom, który był bezsprzeczną własnością jego dziadka. Na chylącej się ku ziemi ścianie widniała jeszcze tabliczka z nieco zatartym napisem: Trofeum Keegana. Jeśli wyrzuci stąd Maudie Winters, stanie się pewnie bezdomna. A jeśli zostanie i na przykład dom ją przygniecie i zrani, to doprowadzi do bankructwa całą rodzinę Keeganów, ciągając ich po sądach i oskarżając o zaniedbania. Jako kobieta, sprawę pewnie wygra. Jest drobna i bezradna. A zarazem zgrabna i bardzo atrakcyjna. Pachnie mydłem i rozgrzaną w słońcu koniczyną. Ma dołeczek w kształtnej, małej bródce i długie, jedwabiste rzęsy ocieniające parę oczu o barwie morza. Ma miękki, matowy głos i... Och, do diabła. Za daleko się zapędził. A może zostać tu kilka dni i trochę oporządzić dom? Mógłby podeprzeć stemplami ściany i sprawdzić, w jakim stanie jest dach. Dokonać drobnych napraw, nic wielkiego. Tyle tylko, by ta kobieta miała czas na znalezienie sobie lepszego miejsca do zamieszkania.
Może nawet uda mu się wymyślić jakiś taktowny sposób, żeby dać jej trochę forsy na życie. Powinna mieć parę groszy na wszelki wypadek. Kobieta, której się akurat nie wiedzie, zawsze przyjmie pomocną dłoń. Zostać tu na kilka dni to niegłupi pomysł. Nie miał właściwie nic do roboty. Świetnie zdawał sobie sprawę, po co go tutaj wysłała rodzina. Chciała na jakiś czas pozbyć się komenderującego wszystkimi krewniaka i móc spokojnie odetchnąć. Zostanę. Tak właśnie zrobię, postanowił Rich. Potrzeba mu będzie trochę czasu, aby przyzwyczaić się do nowych warunków. Niemal pół życia spędził w mundurze, nie miał jeszcze okazji się przekonać, jak wygląda egzystencja cywila. Trochę się zdrzemnął. Kiedy planował konkretne posunięcia mające na celu ułatwienie życia Maudie, usłyszał warkot silnika. Powinien był jej powiedzieć, żeby zamiast swojej ciężkiej, płaskodennej łodzi wzięła jego motorówkę. Przynajmniej zwróci jej pieniądze za benzynę. Spojrzał na zegarek. Od wyjścia Maudie upłynęła niecała godzina. A jemu zdawało się, że tej kobiety nie ma przy nim całe wieki. – Przywiozłam – oświadczyła kilka minut później, wchodząc do domu i wnosząc ze sobą zapach przesyconego solą powietrza. – Zaraz zwrócę pani dług. – Nie ma za co. – Za paliwo. I, oczywiście, za stracony czas. Zrobiła dziwną minę. Jej twarz nabrała szczególnego wyrazu, który Rich miał szybko nauczyć się rozpoznawać. Ściągnęła gruby skafander i powiesiła go na stojaku z trzech zestawionych rur. – To zbędne – odparła z kamiennym spokojem, który także miał niebawem nauczyć się rozszyfrowywać. Znał ten typ ludzi. Czasami natykał się na nich w krajach Trzeciego Świata. Potrzebę pomocy i wrażliwość na zranienie głęboko skrywali pod tak grubą warstwą dumy i godności własnej, że nawet wielbłąd by się nią udławił, a co dopiero inny człowiek. Istniała jeszcze inna, znacznie gorsza możliwość. Kobieta należąca do tej kategorii ludzi potrafiłaby złamać serce mężczyźnie. Maudie postawiła obok Richa zniszczoną, skórzaną torbę i odwróciła się w stronę lodówki. – Czy czegoś panu trzeba do zażycia lekarstwa? – Najpierw jest mi potrzebna pomocna ręka, żeby wyjąć je z torby. Chyba że lubi pani patrzeć, jak płacze z bólu dorosły mężczyzna. Odwróciła się i popatrzyła na Richa zwężonymi oczyma. Przez moment zastanawiał się, czy nie przeholował. Jego manewr był szyty grubymi nićmi. Skurcze mięśni dawały mu do wiwatu i wywoływały cholerne bóle, lecz zanim opuścił szpital, rehabilitant nauczył go, jak
wówczas postępować. Pokazał Richowi, w jaki sposób toczyć pod kręgosłupem piłkę tenisową i ciężarem własnego ciała ugniatać nią newralgiczne miejsca dopóty, dopóki skurcz mięśni nie ustąpi. Teraz nie miał przy sobie piłki, więc posłużył się pięścią. Wsunięcie jej pod plecy wymagało jednak ogromnego wysiłku, od którego aż się spocił. Zerkając kątem oka na niepożądanego gościa, Maudie otworzyła torbę. Miała nadzieję, że lekarstwo znajduje się na wierzchu. Nie chciała grzebać w rzeczach obcego mężczyzny. Zwłaszcza gdy zobaczyła, jak idealnie są spakowane. Jej były mąż też był okazem pedanta. Na punkcie porządku miał zupełnego fioła. – Nie może pani znaleźć? Powinno być na samym wierzchu. Mimo że podczas podróży powrotnej na wyspę z torbą obchodziła się bezceremonialnie, jej zawartość pozostała nietknięta! Pięć par skarpetek zawiniętych ciasno w zgrabne rolki, stos chusteczek i... piłka tenisowa – leżały na wierzchu z jednej strony, a saszetka z przyborami – z drugiej. – Miejsce na wszystko i wszystko na swoim miejscu – mruknęła pod nosem. – Ma pani z tym jakiś problem? – Z czym? – Żeby wszystko znajdowało się na swoim miejscu. – To pański problem, nie mój. – Lekarstwo jest w saszetce z przyborami do golenia – powiedział zirytowany. Maudie powstrzymała się od dalszych komentarzy. Tak jak każdy normalny człowiek ceniła porządek, ale stosowała własną metodę. Nigdy nie zwracała uwagi na pozory. Bez trudu znalazła buteleczkę z lekarstwem i głośno odczytała napis: ”Pułkownik Richmond Keegan. Siły Lotnicze USA ”. – To pan? – Tak. Bardzo przepraszam, że nie mogę przedstawić się na stojąco. Jutro skłonię się pani dwukrotnie. Powstrzymując uśmiech, Maudie podała Richowi buteleczkę z tabletkami. Nalała wody do szklanki. Kiedy zobaczyła, jak z trudem usiłuje połknąć lekarstwo, w obawie, żeby się nie udławił, podsunęła mu rękę pod ramiona. Głowę miał ciężką. Ciepłą i twardą. Ciemnoblond włosy, lekko przyprószone siwizną, ostrzyżone krótko, po wojskowemu, zdążyły już trochę odrosnąć. Starała się nie przyglądać leżącemu, ale mimo woli zauważyła kilka rzeczy. Był duży i niezwykle męski. Miał jasnoniebieskie oczy i sporo zmarszczek. Twarz zniszczoną, ale interesującą. Bolało go, lecz trzymał się dzielnie. Nie znając Richa, była przekonana, że aż za bardzo się kontroluje. Pewnie dorobił się też wrzodów żołądka. Tego typu ludzie zazwyczaj je mają. – Kiedy uda się panu stąd wyjechać? – spytała. – A gdzie się podziała gościnność, droga pani? – Wytarł wilgotne wargi.
Maudie nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Zanim się położył, zdjął skórzaną kurtkę. W samej tylko koszuli jego klatka piersiowa wyglądała na masywną. Przytłaczał swoją męskością, wzrostem, rozmiarami... Pod każdym względem. Do spokojnego, uładzonego życia Maudie wprowadzał niepokój. – Bardzo przepraszam, pułkowniku, ale... – Mam na imię Richmond. Jeśli pani woli, proszę mówić Rich. Zacisnęła wargi. W jej oczach zobaczył irytację. – Nie wiem, czy był pan uprzejmy zauważyć, że moje możliwości przyjmowania gości są bardzo ograniczone. Weźmiemy wynajętą przez pana łódź i razem popłyniemy do przystani. A potem Jerry podrzuci mnie z powrotem do domu. – Do domu? – Tak. Tutaj.. Rich wyraźnie się skrzywił. – Pani Winters, na temat tego domu musimy jeszcze porozmawiać. I ustalić, do kogo naprawdę należy. Kto ma do niego prawo, a kto nie. Oczy Maudie rozszerzyły się ze zdumienia. – Przecież właśnie mówiłam panu... – A ja powiedziałem, że na razie nie zamierzam stąd wyjeżdżać. Jeśli to pani się nie podoba, proszę znaleźć sobie inne schronienie. O ile wiem, na wyspie są także domki letniskowe. Niech pani lepiej od razu zacznie forsować zamki, dopóki jest jeszcze widno. Potem, po ciemku, przeniesie pani swoje rzeczy. – Włamywanie się do domów jest, jak zdążyłam zauważyć, pańską specjalnością. Z pewnością pokaże mi pan, jak to się robi. Tutaj jednak, panie pułkowniku, mam doskonałe łóżko z czystą pościelą i ciepłą kołdrą. Proszę mi więc wyjaśnić, dlaczego miałabym się przenosić do jakiegoś wilgotnego, nie przewietrzonego domku letniskowego. – No to niech pani zostaje. – Wzrok Richa przesunął się wzdłuż ponętnej sylwetki Maudie. W jego oczach zabłysły na chwilę wesołe ogniki. – Gwarantuję, że ze mną będzie pani bezpieczna. Przynajmniej dzisiejszej nocy. Bezskutecznie usiłowała sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni udało się komuś wyprowadzić ją z równowagi. Postanowiła nie dać po sobie poznać, jak bardzo niepożądany gość ją drażni. Była przekonana, że rozmyślnie, z całą premedytacją, próbuje ją zdenerwować. Sanford, jej były mąż, celował w manipulowaniu ludźmi. Wyprowadzanie Maudie z równowagi poprawiało mu samopoczucie. Trzeba było aż dwudziestu sześciu miesięcy małżeństwa, żeby zdała sobie z tego sprawę. – Ma pan ochotę na filiżankę kawy? – zapytała spokojnie. W żaden sposób nie da się sprowokować i nie ujawni, jak bardzo gość gra jej na nerwach. – Och, mam ochotę także na inne rzeczy, ale na razie zadowolę się kawą. A kiedy się odwróciła, żeby rzucić mu wymowne spojrzenie, dodał z niewinną miną:
– Nie jadłem dziś śniadania. – Nie ma w tym chyba mojej winy. – A teraz dochodzi już pora kolacji... – Dam panu grzankę i zupę z puszki. Czy nie zadławi się pan jedząc na leżąco? – Zaryzykuję. W razie czego przetoczy mnie pani na brzuch i walnie w plecy. Tym razem Maudie nie miała żadnych wątpliwości. Lekki uśmiech igrający na wargach mężczyzny był dla niej zabójczy! Jedząc zupę z puszki i grzankę z serem, przypieczoną na jednej z okropnych, zarośniętych na czarno patelni, Richmond Keegan wyjaśnił Maudie, po co przyjechał na wyspę. – A więc, jak pani widzi, dzierżawa tego gruntu niedługo wygasa. Przybyłem tu tylko po to, aby z domu myśliwskiego zabrać rzeczy, które, być może, do tej pory się uchowały: ” Mam liczną rodzinę. Może kiedyś dzieciaki docenią pamiątki po przodkach. A więc jest żonaty i dzieciaty, z cieniem żalu pomyślała Maudie. Nie powinno to jej obchodzić. Był przecież zupełnie obcym człowiekiem. A do tego dość prymitywnym i mało wykształconym. Nie potrafił nawet odróżnić współczesnego obrazu od starych malowideł, które mógł zbierać jego dziadek. – Stare jest to popiersie z brązu. Meble też były tu chyba od samego początku, ale muszę pana uprzedzić, że nie nadają się do renowacji. Zbyt często mokły. Starsze fragmenty domu uległy zniszczeniu w latach czterdziestych i pięćdziesiątych podczas potężnych sztormów. – Nie było pani jeszcze wtedy na świecie – zaryzykował osobistą uwagę. Zastanawiał się, ilfe ta kobieta może mieć lat. Między dwadzieścia pięć a trzydzieści pięć, z grubsza ocenił granice jej wieku. Ten typ kobiet, o jasnobrązowych włosach, oliwkowej cerze i mocnej strukturze kostnej mimo drobnej budowy ciała, opiera się niszczącemu działaniu czasu. Maudie zaparzyła drugi dzbanek kawy. Na dworze zrobiło się ciemno. Za oknami starego, przygarbionego domu zaczął wiać silny wiatr. – W ostatnich latach mieliśmy mniej sztormów niż dawniej – powiedziała po chwili. – Właścicielem gruntów na Coronoke był pani dziadek? – Pradziadek. – A rodzice? Czy nadal żyją? Mieszkają na Hatteras? – Ojciec z nową żoną. A więc ma macochę, pomyślał Rich. To może tłumaczyć niektóre rzeczy. – Pozostałe domki należą do pani rodziny? – Kiedyś cała wyspa była naszą własnością. Stopniowo moi przodkowie wyprzedawali grunty. Część ziemi zabrało morze. Sądzę, że to mój pradziadek oddał pańskim przodkom w dzierżawę teren, na którym stoi ten dom. Wiem, że polował tutaj mój dziadek. A ojciec jako młody chłopak prowadzał myśliwych na polowania. Później, kiedy przestali przyjeżdżać na wyspę, nadal opiekował się domem. Nikt mu za to chyba nie płacił. W jakimś sensie był tutaj na swoim.
– My też jesteśmy – po dłuższej chwili odezwał się Rich. Nie miał ochoty zostawiać tej kobiety samej na opustoszałej wyspie. Co by się stało, gdyby dziś zamiast niego pojawił się na Coronoke jakiś łajdak? A jeśli będzie duży sztorm? A co się stanie, jeśli Maudie Winters nagle zachoruje? – Przyjechała tu pani na... wakacje? – spytał, mimo że zawczasu znał odpowiedź. Mając na Hatteras ojca, nie spędzałaby urlopu w tak wilgotnym i odludnym miejscu, i do tego tak blisko domu. Co sprawiło, że tutaj zamieszkała? Przeniosła się na wyspę z winy macochy? Rich nie potrafił sobie wyobrazić Maudie Winters wypędzanej przez obcą kobietę z rodzinnego domu. Nie dopuściłaby do tego. Jemu, silnemu mężczyźnie, odważnie stawiła czoło. W domu panowała wilgoć. Przez moment zawahał się, czy nie wracać zaraz do Connecticut. Zbyt dobrze pamiętał przeziębienie, kiedy to przy każdym kaszlnięciu potwornie bolał go kręgosłup. Siedział wtedy zamknięty w celi, beż żadnej pomocy lekarskiej. – Zgoda powiedziała Maudie Winters zrezygnowanym tonem. – Może pan przespać się na łóżku w pokoju gościnnym. Tam sypia córka, kiedy mnie odwiedza. Pokój gościnny? Ta kobieta ośmiela się przyjmować gości w cudzym, a na dodatek rozpadającym się domu? Ma córkę? ; – Mogę spać w pokoju gościnnym. Pod warunkiem, że jest tam przyzwoite łóżko, a nie dziecięca kołyska. – Znów prowokował kobietę. – Uda się panu wstać? – Jeśli pani pomoże mi usiąść, to potem sobie poradzę. Wsunęła głowę pod ramię Richa. Poczuł dotyk jedwabistych włosów i zapach koniczyny. A kiedy kształtnymi, pełnymi piersiami podparła go z boku, żeby mógł usiąść, miał ochotę się poddać. Chryste! Dobrze wiedział, że w jego organizmie jest duży niedobór witaminy S, ale że aż tak bardzo brakuje mu seksu, o tym nie miał pojęcia. Przez długi czas był go pozbawiony. A teraz widok drobnej, ponętnej pani Winters wywołał piorunujące wrażenie. Kojarzyła mu się z ładunkiem wybuchowym. Niestety jednak w chwili obecnej nie był w stanie wyciągnąć zapalnika. A co dopiero cieszyć się z eksplozji. Znalazł się w innym pokoju. Ściany były tu mniej więcej pionowe, a sufit biegł prawie poziomo. To go nieco uspokoiło. W kącie stało łóżko. Obok znajdowała się nawet łazienka. Maudie podała Richowi ręcznik. – Przykro mi, ale wanna nie nadaje się do użytku. Grzejemy wodę na piecyku i korzystamy z miednicy lub umywalki. Oddałby teraz połowę swej wojskowej emerytury za pół godziny przyzwoitej kąpieli w jacuzzi! – To żaden problem – odparł. Problem, lecz nie przyjechał tu po to, aby pławić się w luksusach. – Czy to wszystko, czego panu trzeba?
Nie, nie wszystko, lecz nie sądził, by zechciała dać mu to, na co miał największą ochotę. Zaspokoić palącą potrzebę, niedawno uświadomioną. Pościel była zimna i wilgotna. Nie mógł zasnąć. Pewnie wypił za dużo kawy lub myślał zbyt wiele. A ponadto minęła dopiero dziewiąta, a on kładł się znacznie później, po ostatnich wiadomościach telewizyjnych. O ile zdążył się zorientować, nie było tu żadnego odbiornika, nie mówiąc już o codziennej prasie. Jak można żyć w takich warunkach, nie wiedząc, co dzieje się na świecie? Cała ta jego wyprawa na Coronoke była zupełnie bez sensu. Postanowił, że pobędzie tu jeszcze jeden dzień, a potem ruszy w drogę powrotną do domu. No, może zostanie tu dwa dni, ale nie dłużej. Miał przecież własne życie. I osobiste plany. Najwyższy czas rozejrzeć się za jakąś robotą. Byli piloci wojskowi, i to z wojennymi kontuzjami, nie mieli pod tym względem dobrych perspektyw. Powinien jednak zająć się czymś konkretnym. Nie dla pieniędzy. Nie były mu potrzebne. Przed laty poczynił parę sensownych inwestycji przynoszących zysk. Miał zwyczaj żyć bardzo skromnie. Nie musiał dłużej zaspokajać stałych potrzeb finansowych wymagającej i ekstrawaganckiej żony. Problem polegał na tym, że nie potrafił żyć bezczynnie. Rodzina miała dość jego ciągłego komenderowania i miotania się po domu. Musiał wiec stworzyć sobie nową egzystencję. Ale jaką? Rich Keegan zastanawiał się właśnie, jakie perspektywy ma czterdziestodwuletni mężczyzna nie będący w kwitnącej kondycji fizycznej, bez konkretnego zawodu, kiedy niezwykle silny podmuch wiatru uderzył w stary dom. Zaskrzypiały krokwie. Lunął ulewny deszcz. Smagany wiatrem, bił o ściany. Rich podciągnął pod brodę ciężką kołdrę. Nagle na policzek spadła mu kropla wody. ‘ Następne pociekły sznurkiem do ucha. – O rany! – jęknął głośno. – Przecieka dach!
ROZDZIAŁ TRZECI Gdy Maudie zapukała i weszła do środka, Rich siedział na stołku w kącie pokoju przykryty najsuchszą z trzech mokrych kołder. – Mam nadzieję, że sprowadziła pani łódź ratunkową – warknął ponurym głosem. – Przykro mi. Kiedy pada, Ann Mary przenosi się do mojego pokoju. – Jeśli to zaproszenie... – Nie. Zapomniałam, że wyniosłam jej łóżko, żeby zreperować zapadającą się pod nim podłogę. Położy się pan na tapczanie? – Na drzwiach czy na miękkim? – Jak pan woli. – Maudie drżała lekko, lecz wyglądała na opanowaną. Jej kamienny spokój do żywego ugodził Richa. Padające zza pleców kobiety światło ze słabej żarówki tworzyło wokół jej włosów lekką aureolę. – Wybieram drzwi położone na tapczanie. Tylko na tyle panią stać? – zapytał cierpkim głosem. – Pułkowniku, oferuję panu suche miejsce do spania. Może pan z niego skorzystać lub nie. Tak przemawia do poddanego wielka księżna Coronoke, nie bez podziwu pomyślał Rich. – Moja wdzięczność jest bez granic, madame. – Całkiem niepotrzebnie. Przecież twierdzi pan, że to pański dach. – Sądziłem, że sprawa jest wyjaśniona. Nie dowierza mi pani? – Wierzę, że nosi pan nazwisko Keegan. Ale to wcale nie oznacza, że pochodzi pan z tych Keeganów, którzy zbudowali ten dom myśliwski. Trofeum Keegana. Rich przypominał teraz Maudie dużego, dzikiego kota. – Co się stało, że pani tak szybko zmieniła pogląd na tę sprawę? – zapytał. – Jeszcze nie zdążyłam go sobie wyrobić. – Przecież wzięła mnie pani do siebie. – Nie mogłam dopuścić do tego, żeby leżał pan na piasku i krwią zalewał moją wyspę. – Uśmiech Mony Lizy był niczym w porównaniu z uśmiechem Maudie Winter s! – Do diabła, wcale nie krwawiłem! – wybuchnął. Uniosła brwi. Opanowanie dawało jej przewagę nad gościem. – Nie?’ Rich zaklął. Zacisnął pięść w bezsilnej złości. Mimo woli puścił kołdrę, która zaczęła się z niego zsuwać. Przytrzymał ją i zaczął znowu przeklinać. – Powtarza się pan, pułkowniku. Sądziłam, że był pan w wojsku na tyle długo, aby opanować bogatsze słownictwo. Chce pan spać na tapczanie czy nie? Nie odpowiedział, więc Maudie wróciła do saloniku, który służył jej także za kuchnię, jadalnię, warsztat i pracownię malarską. Miała świadomość, że sama wygląda okropnie. Wiedziała, że spod starego, zniszczonego szlafroka wystaję dół flanelowej, kwiecistej koszuli
nocnej. Wyprostowała się z wysiłkiem. Jej ojciec mawiał zawsze, że godność człowieka uzewnętrznia postawa, a nie jego wzrost. Rich zdmuchnął świecę i wszedł do saloniku. Owinięty w tandetną kołdrę, powinien wyglądać śmiesznie. Ale nie wyglądał. Maudie musiała przyznać, że pułkownik Keegan trzymał się prosto, co dodawało mu autorytetu. Oczywiście, wrażenie to pogłębiał fakt, że był od niej znacznie wyższy. I świetnie zbudowany. Pojęła szybko, że – ubrany czy nie – mógł okazać się dla niej bardziej niebezpieczny, niż początkowo sądziła. – Jeśli jest potrzebna dodatkowa poduszka, oddam panu swoją. – Dziękuję. Poradzę sobie bez poduszki. – Jak pan chce – mruknęła pod nosem. Kiedy już była w drzwiach sypialni, dobiegł ją głos Richa: – Czy resztę kawy zostawiła pani na rano? – Nie. – Gdyby nie zapytał, podgrzałaby ją jutro na śniadanie. – Mogę się napić? – Proszę. Nagle podmuch wiatru ze zdwojoną siłą uderzył w okna. Zaczęła głośno łomotać okiennica. Maudie zdawała się nie słyszeć hałasu, lecz Rich podskoczył nerwowo. – Niech pan się nie przejmuje, to tylko jedna z okiennic. Są przymocowane do ściany, ale czasami haki się obluzowują. Usłyszał następny łomot. Tym razem to chyba jakaś gruba gałąź uderzyła o naroże dachu. Maudie nawykła do takich odgłosów, lecz pułkownik Keegan miał widocznie do cna stargane nerwy. W tej sytuacji picie kawy było pomysłem raczej bezsensownym. Ale co to ją właściwie obchodzi? Nic. Zupełnie nic. – Dobrej nocy, pułkowniku – powiedziała spokojnie i ponownie odwróciła się w stronę drzwi sypialni. – Wyjdę i przymocuję tę cholerną okiennicę. W przeciwnym razie nie zmrużymy oka do samego rana – oświadczył ze złością. – Teraz? Przecież leje jak z cebra. – Gdzie trzyma pani narzędzia? A więc pojawił się wybawca! Och, jeszcze to jest jej potrzebne do szczęścia! Wstała dziś przed świtem. Była na nogach od wczesnego rana. Zawsze najbardziej męczyły ją dni, kiedy płynęła na Hatteras lub miała gości na Coronoke – pożądanych bądź niepożądanych. Dziś działo się zbyt wiele i to ją wykończyło. A niepożądanego gościa jeszcze nie zdołała się pozbyć! – Proszę się odsunąć. Zaraz zamknę okiennicę od środka. Nawet się nie ruszył. – Co chce pani zrobić? – zapytał. – Jeśli teraz pan ją otworzy, woda zaleje nam pokój. Chyba pan zauważył, że właśnie z tej
strony domu zacina deszcz. – Zauważyłem. – No i co? – Podjąłem się umocować okiennicę. – A niech pan sobie idzie ją reperować! Znakomity pomysł. W środku nocy, z przetrąconym kręgosłupem... – Wcale nie jest przetrącony! – zaprotestował ostro. – Więc dlaczego łaził pan na czworaka przez całe popołudnie? Gdyby wzrok mógł zabijać, już by nie żyła. – Miałem skurcz mięśni. I nic poza tym. – Widocznie kondycja nie dopisuje. – Jestem w świetnej formie! – wykrzyknął głośno. – Da mi pani wreszcie te przeklęte narzędzia czy mam wyjść z domu i gołymi rękoma zerwać z zawiasów tę piekielną okiennicę? Uśmiech Maudie był pełen słodyczy. Wzięła z półki zwiniętą plastykową płachtę i rozłożyła na podłodze pod oknem. Podniosła dolne skrzydło okna. Wicher wdarł się do pokoju i rozwiał stos gazet. Jeden z obrazów, który tuż przed zmierzchem Maudie przytargała z powrotem z łodzi, przewrócił się na ziemię. Rich Keegan, przyciskając do brzucha fruwającą kołdrę, znów zaczął głośno klnąc. Maudie udało się przytrzymać latającą okiennicę. Przyciągnęła ją i zamknęła od środka. – Powinna wytrzymać do rana. Chyba że puszczą haki. Stare drewno jest jak sito. Maudie zwinęła plastykową płachtę i wepchnęła na półkę, za brązowe popiersie. Rich miał morderczy wyraz twarzy. Wyglądał tak, jakby zaraz zamierzał ją udusić. Poczuła mrówki przebiegające po krzyżu. – Pułkowniku, proszę poczęstować się kawą – powiedziała z uśmiechem. Po raz trzeci zamierzała opuścić pokój i wreszcie położyć się spać. – Pani Winters! Zatrzymała się, ale nie odwróciła. Richmond Keegan może jest pułkownikiem, ale wrzeszczy jak zwykły sierżant od musztry. – Słucham, sir? – spytała łagodnym tonem. – Czy zechce pani odpowiedzieć na jedno pytanie? – Chętnie. Jeżeli zdołam, sir. – Proszę się na mnie wyżywać, ile wlezie, jeśli to robi pani przyjemność. – Miło mi słyszeć te słowa. – Gdyby nie miała krótko obciętych paznokci, wbiłaby je sobie teraz w dłonie. Ten człowiek doprowadzał ją do szału, mimo że była najspokojniejszą kobietą pod słońcem! – Dlaczego nie poprosiła mnie pani, abym umocował okiennicę? Czy to taka wielka sprawa? Nie, ale musiała pani wykazać swą niezależność. O to przecież chodzi. Należy pani do tych kobiet, które za wszelką cenę pragną udowodnić, że są równie dobre jak mężczyźni?
Maudie odwróciła się powoli i spojrzała gościowi prosto w twarz. Natychmiast zresztą tego pożałowała, bo zobaczyła, jak ładne ma oczy. Nie mogła skoncentrować się na tym, co zamierzała powiedzieć. – Wcale nie muszę niczego udowadniać. Po pierwsze, pułkowniku Keegan, ja... – Mam na imię Rich. – Tak jak powiedziałam, po pierwsze, ja... – Proszę wymówić. – Co wymówić? – Moje imię! – wykrzyknął. – Po pierwsze, pułkowniku Keegan, świetnie potrafię zadbać zarówno o siebie, jak i o mój dom. – Zrobiła dłuższą pauzę, spodziewając się, że gość zacznie protestować i wróci do sprawy własności domu. Nie odezwał się, więc ciągnęła dalej: – Po drugie, nawet idiota świetnie, wie, że podczas silnego wiatru nie łazi się wokół starego domu. To niebezpieczne, bo z dachu masami lecą gonty. Po trzecie, gdyby nawet przytwierdził pan okiennicę do zewnętrznej ściany, i tak musiałabym ją wyważyć, aby zamknąć przed dużym sztormem. Drewno, z którego zbudowano dom, jest już w dostatecznie złym stanie. Nie powinnam używać żadnych narzędzi do wyważania. Rich otworzył usta. Chciał się odezwać, lecz Maudie nie dopuściła go do głosu. Z natury była osobą niezwykle spokojną, ale nie dawała sobie dmuchać w kaszę. – A ponadto te stare okiennice są bardzo ciężkie. Usiłując je podnieść, znów uszkodziłby pan sobie kręgosłup. A wtedy musiałabym bawić się w pielęgniarkę i zajmować panem przez resztę nocy, a... – Byłby to już biały dzień! – syknął ze złością. – ... a ja mam wiele innej roboty. To, jak pan spędza czas, nie jest moją sprawą, lecz pańską. Dobrej nocy, pułkowniku. Rich patrzył, aż zniknęła za drzwiami pokoju. Nabrał głęboko powietrza. Policzył powoli i starannie od pięćdziesięciu w dół, do zera. Niewiele pomogło. Nadal aż gotował się ze złości. Co, do diabła, w dzisiejszych czasach zrobiło się z kobiet? Nawet jego własne siostry ni stąd, ni zowąd przestały się przyznawać, że jest im potrzebne męskie wsparcie. Pani Winters potrzebowała pomocy. Było to jasne jak słońce. Ale była osobą cholernie dumną. Tak, wyłącznie duma nie pozwalała jej przyjąć ofiarowanej pomocy. Do licha, w żadnym razie nie chciał przecież umniejszać wartości tej kobiety. Lubił płeć piękną. Nawet podziwiał niezależność kobiet. Oczywiście, do pewnego stopnia. Ale każdy głupiec przecież wiedział, że mężczyźni są fizycznie silniejsi. Bóg stworzył ich takich po to, żeby ochraniali kobiety. A teraz nagle baby postanowiły zmienić naturalny porządek rzeczy! – Po moim trupie! – warknął głośno. Sięgnął do torby i wyciągnął z niej wykrochmaloną koszulę wojskową. Starannie zrolował ją i w ściśle określonym miejscu położył na drzwiach, które stanowiły jego obecne