andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony626 913
  • Obserwuję362
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań496 440

Fern Michaels - Światła Las Vegas.04 Pod niebem Vegas

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :905.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Fern Michaels - Światła Las Vegas.04 Pod niebem Vegas.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera F Fern Michaels
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 43 osób, 59 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 247 stron)

1 Fern Michaels Pod Niebem Vegas (Vegas Heat) Przełożyła Ewa Błaszczyk Tom 4 cykl Światła Las Vegas

2 Część pierwsza I984

3 Rozdział pierwszy Fanny spojrzała na sporego indyka leżącego na kuchennym bla- cie. Od lat nie przygotowywała świątecznej kolacji. Przez kilka godzin wybierała w supermarkecie ziemniaki, żurawiny i cebu- lę. I dla kogo to wszystko? – Dla mnie i dla ciebie, Daisy – mruknęła. Przez cały dzień co chwila spoglądała na wiszący w kuchni tele- fon. Niezliczoną ilość razy chciała zadzwonić do Simona, ale zamiast tego wracała do rozpakowywania zakupów i szorowania piekarnika. Daisy usadowiła się na kuchennym krześle. Wodząc oczami za swoją panią, zaskowyczała cicho. – Dobrze, zadzwonię do niego. Ostatni raz. – Fanny wykręciła numer. W uszach pobrzmiewały jej słowa Asha: „Od ciebie za- leży, komu uwierzysz”. Kiedy w słuchawce odezwał się głos Simona, serce Fanny zaczęło łomotać. – Simon, mówi Fanny. Co słychać? Dlaczego nie odpowiedzia- łeś na żaden mój telefon? – Bo nie mam ci nic do powiedzenia. Wyraziłem swoje zdanie, ty swoje. Fanny zagryzła dolną wargę i spojrzała na indyka. – Dzwonię do ciebie po raz ostatni. Chcę jasno postawić sprawę. Jest Święto Dziękczynienia. Wszyscy mamy za co dziękować, szczególnie ty i ja. Może moglibyśmy spotkać się gdzieś w po- łowie drogi i zjeść razem kolację? Miałam zamiar przygotować posiłek tylko dla siebie i dla Daisy, ale zmienię plany, jeżeli jesteś w stanie się ze mną zobaczyć. Nie będę cię błagać, Simon. Głos Simona był tak pełen chłodu i goryczy, że Fanny się wzdrygnęła. Równie dobrze mógł uderzyć ją w twarz. – Chcesz powiedzieć, że zaprzepaściłaś nasze małżeństwo dla twojej wspaniałej rodziny, która nawet nie raczyła cię zaprosić na świąteczną kolację? Nie będę płakać. Nie mam zamiaru płakać, obiecała sobie.

4 – Co z nami będzie, Simon? – Ty mi to powiedz. – Nie, nie chcę załatwiać sprawy w ten sposób. Oboje musimy zaakceptować rozwiązanie. Moglibyśmy teraz się dogadać i wiedzielibyśmy, na czym stoimy. „Od ciebie zależy, komu uwierzysz. Simon jest takim samym gnojkiem jak ja. Jakimś sposobem zawsze osiąga to, co chce”. To były słowa jej byłego męża. – Pozwolimy, żeby wszystko przepadło? – Jeśli nie wrócisz na ranczo, nie widzę dla nas żadnej szansy. – Nawet pomimo tego, że przez ostatnie dwa lata nie byłam szczęśliwa? Nie dajesz mi wyboru. Ja bym nigdy tak wobec ciebie nie postąpiła. Dlaczego jesteś taki zasadniczy? Szantażem można osiągnąć tylko tyle, że jedna osoba będzie szczęśliwa, a druga będzie cierpieć. Dlaczego nie możemy porozmawiać? Chciałabym spróbować. Naprawdę jestem skłonna się dostoso- wać. Dlaczego nie chcesz zrozumieć, ile dla mnie znaczy rodzi- na? Nie wiedziałam, że jesteś tak uparty. Jak mogłam być do tego stopnia zaślepiona? Wiem, że małżeństwo staje się cięża- rem, jeżeli ludzie się ze sobą nie zgadzają. Trzeba rozmawiać, uczyć się bycia razem i wtedy się układa. Ty nawet nie chcesz się ze mną spotkać w połowie drogi. Ash miał na swój sposób rację, jesteś strasznym gnojkiem. Kończę już. Wiesz, gdzie mnie szukać i znasz mój numer telefonu. Więcej do ciebie nie za- dzwonię. Miłego Święta Dziękczynienia. Fanny spojrzała na Daisy. – To boli za bardzo, żeby płakać. Wiesz co, piesku? Jesteś moim najcenniejszym skarbem. Kochasz mnie bezwarunkowo i jesteś lojalna. Ty byś mnie nigdy nie opuściła, ani ja nie zostawiłabym ciebie. Na tym właśnie polega miłość. Dlaczego ja to rozumiem, a Simon nie? To już koniec, Daisy – stwierdziła Fanny. –Miłość łatwo spłoszyć. – Uderzyła pięścią w dębowy stół, aż ból prze-

5 szył jej ramię. Jęknęła. Mówiła dalej, a psiak słuchał uważnie. – No tak, zrobimy sobie chyba dwudniowe wakacje. Co ozna- cza, że będę omijać z daleka kasyno i biura, zacznę gotować, pooglądam telewizję, wyśpię się i będę piła wino. W przerwach będę cię zabierać na długie spacery. Na kolację najemy się jak bąki, bo od tego są święta. Potem złożymy sobie życzenia. Chodź do mnie, Daisy. Fanny przytuliła psiaka, który bezskutecznie usiłował zlizać łzy spływające jej po policzkach. Ogarnęło ją uczucie beznadziejno- ści, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła. – Wiesz, Daisy, w pismach kobiecych wypisują, że kiedy czło- wiek się zakocha, musi być przygotowany na zranienia. Bzdura. Żeby się zakochać, trzeba mieć skórę twardą jak na byku. W Święto Dziękczynienia Fanny budziła się leniwie. Poczuła, że Daisy, która leżała w nogach łóżka, przysuwa się teraz powo- li do jej twarzy. Patrząc w sufit, pogłaskała jedwabisty łebek psa. Dwa nieudane małżeństwa, w dodatku z braćmi. Wczoraj wypłakiwała sobie oczy, ale dzisiaj jest nowy dzień, Święto Dziękczynienia, i najwyższy czas go rozpocząć. Trzeba wstać i zająć się indykiem. Dzień wczorajszy należy do przeszłości. – Idziemy na dwór, Daisy. Przynieś smycz. Wymkniemy się windą dla obsługi. A po śniadaniu wyprawimy się może na dłu- gi, porządny spacer. Kiedy wróciły, Fanny wskoczyła pod prysznic. Potem ubrała się w dżinsy i za dużą bluzę z napisem WEST CHESTER, która kiedyś należała do Bircha czy może Sage’a. Na bose nogi wło- żyła znoszone trampki z dziurą na czubku. Związała włosy gumką w koński ogon, zatarła ręce i pomaszerowała do kuchni, włączając po drodze sprzęt stereo. Łagodna muzyka wypełniła

6 mieszkanie. Fanny przyrządziła jajecznicę dla siebie i Daisy, zastanawiając się nad menu na dzisiejszą samotną kolację. Indyk był tak wiel- ki, że najadłaby się nim cała rodzina i jeszcze zostałoby przy- najmniej na następne trzy dni. Ona będzie go jadła co najmniej przez miesiąc. Musiała zupełnie stracić głowę, kiedy robiła za- kupy. Miała za dużo marcepanu, cukierków, za dużo żurawin i tylko wina dokładnie tyle, ile potrzeba – trzy butelki najlepszego francuskiego trunku. Upiekła ciasto z dynią, paszteciki i szarlot- kę, a poprzedniego dnia usmażyła jabłka w cieście. Zapach cią- gle unosił się w kuchni. Fanny przypomniała sobie czasy, kiedy cała rodzina gromadziła się razem w święta. Jacy oni wszyscy byli wtedy szczęśliwi. Ale to przeszłość. Teraz jej jedynym kompanem był pies. – Nie mogłabym prosić o więcej. – Fanny pogłaskała psiaka za uchem. – Jeśli należy mi się tylko tyle, będę się cieszyć tym, co mam. Świąteczną kolację przygotowała bardzo starannie. Wyjęła naj- lepszy lniany obrus, porcelanę, srebrne sztućce i kryształy. Dla Daisy rozłożyła na podłodze, tuż przy swoim krześle, matę z frędzlami. Obok postawiła psią miskę wykonaną z bawarskiego szkła, i dorzuciła lnianą serwetkę, podobną do swojej własnej. Daisy lubiła otrzeć sobie wąsy po posiłku. Końce stołu zdobiły srebrne świeczniki. Na środku znalazł się bukiet żółtych róż, który dostarczono jak co dzień. Wyglądał uroczyście, ale samotnie. Gdyby paliły się świece, gdyby stół zastawiony był półmiskami i salaterkami, prezentowałby się o wiele lepiej. – Zwykle lubiłam gotować – zamruczała Fanny. – Dzisiaj to dla mnie mordęga. Wstawiła wielkiego ptaka do piekarnika, otworzyła butelkę wi- na i nalała sobie hojnie do kryształowego kieliszka. Czytała ga-

7 zetę, paliła i sączyła wino. Przed drugą, kiedy zajrzała do indy- ka, żeby polać go tłuszczem, butelka była już pusta. Przyniosła więc do pokoju drugą i włączyła telewizor. O czwartej skończył się film i Fanny postanowiła sprawdzić, co z indykiem, który – jak twierdziły przepisy – piecze się sam. – Dobra robota – powiedziała do siebie, usiłując skupić uwagę na zrumienionym ptaku. – Chyba mu starczy. – Postawiła drugą opróżnioną butelkę obok pierwszej. – Dobrze się bawimy, co, Daisy? Pies zaskamlał. Fanny nie była pewna, czy oznacza to zgodę, czy wręcz przeciwnie. Kiedy wchodziła do salonu z trzecią butelką przyciśniętą do piersi, zadzwonił telefon. Zastanawiała się, czy odebrać. Rób, co masz robić, pomyślała sobie. –Halo. – Fanny, mówi Ash. Dzwonię, żeby ci złożyć świąteczne życze- nia. Fanny usłyszała śmiech w tle i głos Jake’a. – Przecież nie masz takiego obowiązku? Ja nie miałam zamiaru do ciebie dzwonić, więc czemu ty dzwonisz do mnie? Nie ob- chodzi mnie wcale, co ty tam robisz z moją rodziną. – Jesteś śmieszna. Płakałaś? Fanny uniosła brwi. – Skąd! Nie ma nad czym płakać. Z powodu twojego brata prze- cież nie warto. – Fanny, pijesz? – I co z tego? Gotuję. – Rozumiem. – Rozumiem, rozumiem. Nic nie rozumiesz. Jesteś za głupi, żeby rozumieć, tak samo jak twój brat. – Ile wypiłaś? – Czy to ważne? – Fanny, wyłącz piekarnik, połóż się i prześpij, dobrze? – A to niby czemu? Mam dosyć robienia tego, czego ode mnie

8 oczekujesz. Odpowiedź brzmi: nie. – Więc będę musiał wezwać Neala, żeby wyłączył ci piecyk. Wygląda na to, że jesteś zalana. – Bądź pewien, że go nie wpuszczę. Zmieniłam zamki. Spadaj, Ash. Wracaj do mojej rodziny i udawaj, że wszystko gra. Nie chcę dłużej z tobą rozmawiać. Zresztą z Simonem też nie. – Fanny, co się stało? Powiedz mi, może będę mógł ci jakoś pomóc. – Pomóc! Ty chcesz pomóc? Zrujnowałeś moje życie, a teraz chcesz mi pomóc! Obyś zdechł! Och, poczekaj, poczekaj, po- czekaj! Przepraszam, nie chciałam tego powiedzieć. – Wiem. – Miałeś rację, Ash – Fanny czknęła. – Odnośnie czego? – Tego, jaki jest Simon. Powiedziałeś, że jest takim samym gnojkiem, jak ty. On nie posłucha. Nie ulegnie. Życie jest pełne kompromisów – wyraźnie wypowiedziała ostatnie słowo, żeby Ash zrozumiał. – Mam serdecznie dosyć wszystkich kom-pro- mi-sów. – Fanny, już do ciebie jadę. Wyjeżdżam natychmiast. – Lepiej nie. Jeżeli się tu zjawisz, namówię Daisy, żeby cię po- gryzła. Zrobi to, bo mnie kocha. – A wyłączysz piekarnik i przestaniesz pić? – Wyłączę, ale jeszcze zostało mi trochę wina. Ostatni raz się ciebie słucham. Nienawidzę twojego charakteru, Ashu Thornto- nie. – Wszyscy nienawidzą mojego charakteru. Poczekam, aż wyłą- czysz piekarnik. Wróć do telefonu, jak już to zrobisz. – Nie jestem głupia, Ash. Słyszałeś? Nienawidzę twojego cha- rakterku. Fanny pobiegła do kuchni, otworzyła piekarnik i kilka sekund przyglądała się indykowi, zanim wyłączyła piecyk.

9 – Charakterku Simona też nie znoszę. Słyszałeś, Ash, że charak- terku Simona też nie znoszę? – Naprawię to, Fanny. Zadzwonię do Simona. Może mnie po- słucha. – Zaaaaaaaa późno. Postawił mi... ultimatum. Odłóż słuchawkę, Ash. Nie chcę już z tobą rozmawiać. Doprowadzasz mnie do szału. Powiedziałam ci, że nienawidzę twojego charakterku? – Powtarzasz to bez przerwy. Chciałbym, żebyś tu była, na- prawdę. To spotkanie będzie klapą. Wszyscy czują się nieswojo. Mówię prawdę, Fanny. Chciałbym, żebyś tu była. – Ja też, Ash. Do widzenia. Fanny przyglądała się dziurze w tenisówce. Poruszała dużym palcem, aż przebił się przez przetarte płótno. – Widzisz, Daisy? Udaje mi się wszystko, co sobie postanowię. Rozejrzała się za kieliszkiem. Cholera, musiałam go zostawić w kuchni, westchnęła, i pociągnęła z butelki. Odezwał się dzwonek do drzwi. – Do licha! Pewnie Ash zadzwonił do Neala, żeby przyszedł wyłączyć piecyk. – Idź sobie! – krzyknęła. Dzwonek odezwał się ponownie. Daisy zaczęła szczekać i wy- raźnie nie miała zamiaru przestać. – Dobra, dobra! Chwiejnym krokiem, z butelką wina w ręce, podeszła do drzwi i otworzyła je zamaszyście. – Pani Thornton? – Owszem, to ja. W zasadzie podwójna pani Thornton. A nie- długo po raz drugi zostanę byłą panią Thornton. A pan jest... szewcem... facetem z butami... Róże. Stoją na stole. Przyszedł pan bez powodu? A może chce pan sprawdzić, czy wyłączyłam piekarnik? Zresztą, co za różnica. Chyba oddam panu z powro- tem te wszystkie buty. Niech pan spojrzy! – Fanny wyciągnęła

10 stopę z wystającym z tenisówki palcem. – Niełatwo było to zro- bić, ale mi się udało. – Pociągnęła duży łyk z butelki i stanęła bokiem do Marcusa Reeda, żeby mógł wejść do mieszkania. – Zaprosiłam pana na kolację? Marcus uśmiechnął się. – Nie, to ja zaprosiłem panią. – Aha. Ash kazał mi wyłączyć piekarnik, więc kolacja będzie później. A może nie będzie jej wcale? Tylko że Daisy jest głod- na. – Jestem bardzo dobrym kucharzem. Mogę dokończyć przygo- towanie kolacji. – A to dlaczego? – spytała podejrzliwie Fanny. – Bo pani nie jest w stanie. Tyle ludzi głoduje na świecie, że nie godzi się wyrzucać jedzenia. – Ma pan absolutną rację –rozsądnie przytaknęła Fanny. – Zrobić pani kawę? – Uwielbiam kawę. Cały dzień piję kawę. Nienawidzę charak- terku Asha. Simona też nie. – Jutro poczuje się pani lepiej. – Wątpię. Co pan tu robi? Wie pan, że jestem mężatką? – Teraz już wiem. Czy jest pani szczęśliwą mężatką? Małżeń- stwo to wspaniała instytucja. – Tak. Nie. Nie sądzę. Musi pan włączyć piecyk. Indyk był już prawie gotowy, ale Ash kazał mi wyłączyć piekarnik. Zwykle lubiłam gotować, a teraz nienawidzę. Wszystkiego nienawidzę. – To niedobrze, pani Thornton. – Dlaczego? Może pan do mnie mówić Fanny. Noszę te bufy bez przerwy. Bardzo sprytnie z pana strony. Zauważył pan, co zrobiłam z różami i butelkami wina? – Zauważyłem. Ale musi pani nalać wody do butelek, bo kwiaty zwiędną. – To właśnie jest smutne. Nie lubię, kiedy coś albo ktoś umiera. A pan?

11 – Oczywiście, że nie. Dlaczego spędzasz ten dzień sama, Fan- ny? Nie masz rodziny? – Mam rodzinę. Nie zaprosili mnie. Dasz wiarę? Tak bardzo ich wszystkich kocham. Byłam dobrą matką. Naprawdę. Sama jej nigdy nie miałam, więc robiłam wszystko, żeby być najlepszą matką, jaką się da. Popełniłam jeden błąd i... ale to nie pana sprawa, panie Reed. – Oczywiście. Nie moja. Fanny z wysiłkiem udało się skupić uwagę na mężczyźnie, który stał w jej kuchni. – Sallie nigdy nie dopuściłaby, żeby sprawy zaszły tak daleko. Czasami jestem do niej podobna. Przez długi czas wmawiałam sobie, że moja teściowa jest doskonała. Ale nie była. Ja też nie jestem. Ten indyk wygląda wspaniale. Myślisz, że po kawie będzie mi niedobrze? Tylko raz w życiu się upiłam. Z Sallie. Marcus Reed zachichotał. – Jak brzmiało pytanie? – Nie wiem. Nie pamiętasz? – Nie. Sama upiekłaś ciasta? – Wszyściutkie – z dumą przyznała Fanny. – Sytuacja jest chyba opanowana. O której ty i panna Daisy ja- dacie kolację? Fanny uniosła ręce. – Przyłączysz się do nas? – Byłbym zaszczycony. – Co teraz zrobimy? – spytała Fanny. – Ty chyba powinnaś się zdrzemnąć. Ja obejrzę mecz i przypil- nuję indyka. – To chyba niezbyt dobry pomysł. Ledwie cię znam. – Fanny pociągnęła nosem. – Ja mam wrażenie, że znam cię od zawsze. Czyż to nie dziwne? Fanny poczuła, jak zaciska się jej żołądek. – Nie powinieneś się przy mnie kręcić. Moja rodzina nie lubi

12 nikogo, kogo ja... nie ważne. – Chcesz o tym porozmawiać, Fanny? Jestem dobrym słucha- czem. – Każdy tak mówi, a potem osądza. Nie, dziękuję. Chyba pójdę się przespać. Obiecujesz pilnować indyka? – Obiecuję – zapewnił Marcus solennie. W głosie Fanny pojawi- ła się przebiegłość. – A dlaczego miałabym ci wierzyć? – Bo jestem mężczyzną, który dotrzymuje słowa. – Och, but y wybrałeś z gustem, Marcus. Zawołasz mnie, kiedy kolacja będzie gotowa? – Oczywiście. Mam odbierać telefony? I co mówić, w razie cze- go? Fanny zatoczyła się w kierunku mężczyzny. – Powiedzieć ci coś smutnego? Nikt już do mnie nie dzwoni. To ja dzwonię. Całe życie starałam się kierować Złotą Zasadą: zaw- sze stawiać innych na pierwszym miejscu, siebie na końcu. I do czego mnie to doprowadziło? Mieszkam z psem i mam tylko dwie przyjaciółki. To wszystko. Historia mojego życia. Smutna, prawda? Marcus się uśmiechnął. – Tak. Ale wszystko się odmieni. Kiedy wydaje się, że jest naj- ciemniej, nagle pojawia się światełko. – Chyba się mylisz. – Może porozmawiamy o tym, kiedy wstaniesz? – Jeżeli zadzwonią Ash albo Simon, to im powiedz... powiedz im... – Tak? – Żeby poszli do diabła. – Dobrze, proszę pani, zrobię tak. – Marcus odwrócił się, żeby ukryć uśmiech. – Kocham te trampki. Marcus ryknął śmiechem. Fanny pociągnęła nosem i ruszyła niepewnym krokiem w kierunku sypialni. Zamknęła za sobą

13 drzwi na klucz. Rozejrzała się po pokoju, szukając łóżka. Było zdecydowanie za daleko. – Przynieś mi poduszkę, Daisy. Chwilę później spała twardo. – Simon, mówi Ash. Dzwonię, żeby ci złożyć świąteczne ży- czenia i zapytać, co do cholery robisz Fanny. Spędza Święto Dziękczynienia sama z psem. Nawet ja muszę przyznać, że to dość smutne. Rozmawiałem z nią dzisiaj i powiedziała mi, że postawiłeś jej ultimatum. Nigdy tego nie robisz. Czy masz za- miar ją skreślić tylko dlatego, że nie zrobi tego, co ty chcesz? Tak się tresuje psa, a nie żyje z żoną. – Pilnuj swoich spraw, Ash. Wszystko przez ciebie i twoje pie- przone kasyno. Gdyby nie ty, Fanny byłaby tu teraz ze mną. – Nie torturowałem jej. Fanny jest lojalna, w przeciwieństwie do ciebie i do mnie. Owszem, wykorzystałem ją. Pozwól, że ci po- wiem – odwala kawał dobrej roboty. – Po co? Żebyś mógł umrzeć szczęśliwy? – To był cios poniżej pasa, nawet jak na ciebie. Lubię myśleć, że to jest moja spuścizna. Chciałem, żeby mama była ze mnie dumna, tak jak ty chciałeś, żeby tata był dumny z ciebie. Nie wciskaj mi kitu, że byłeś u psychiatry i pogodziłeś się z sytu- acją. To niepodobne do ciebie. Spójrz prawdzie w oczy, Simon. Obaj jesteśmy gnojkami, każdy na swój sposób. Różnisz się ode mnie jedynie tym, że nosisz trzyczęściowy garnitur. Ja przy- najmniej potrafię się przyznać do błędów. Fanny powiedziała mi, że kocha cię do bólu. Braciszku, to cholernie wielki dar. Mnie osobiście gówno obchodzi, co robisz. Ale zależy mi na szczęściu Fanny. Zasługuje na coś lepszego. Wiem, że sprzeda kasyno po mojej śmierci. Ty też to na pewno wiesz. Nie mógł- byś jej dać roku? Albo dwóch, jeżeli tak długo pociągnę? Ale nie, to zakłóciłoby wasze nowe życie, wiec skreśliłeś wszystko. Nic nie wskórasz swoim pieprzonym milczeniem i wycofywa-

14 niem się, którego używasz jako broni przeciwko Fanny. I ostat- nia rzecz. Nie przychodź na mój pogrzeb. Powiem dzieciakom, żeby cię pogoniły, jeżeli się pojawisz. Inaczej mówiąc, pocałuj mnie w dupę. Nigdy nie zrozumiem, co Fanny w tobie widziała. Miłego dnia. Dobra, Fanny, to wszystko, co mogłem zrobić. Reszta zależy od niego, pomyślał. – Chyba niezbyt udała mi się kolacja – stwierdziła Sunny. – Wcale nie była taka zła – wyrozumiale pocieszyła ją Iris. – Mama zawsze piekła wielkiego świątecznego indyka – powie- działa Billie. – Pamiętacie, jak przez następne dni jedliśmy to, co zostało? Farsz był nawet lepszy niż sam indyk. Powinnaś była ją zaprosić, Sunny. – Nie, nie powinnam była. Mogłaś sama przygotować kolację i ją zaprosić. Albo ty, Iris. – Miałam zamiar, ale ty mnie ubiegłaś. Myśleliśmy z Sage’em, że zapraszasz matkę. To było dla niej jak policzek. Czy ktoś wie, gdzie Fanny spędza dzisiejszy wieczór? – Jest sama – poinformował Ash. – Powiedziała mi, że gotuje kolację dla siebie i Daisy. Zaprosiło ją kilka osób, ale wolała zostać w domu. – O, Boże – westchnęła Billie. – Mama zawsze zapraszała ludzi, żeby nie spędzali świąt samotnie. Babcia Sallie robiła to samo. – Oczywiście wszystkiemu winna jestem ja! – krzyknęła Sunny. – To była twoja kolacja i twoja lista gości, więc powiedziałbym, że tak. Jak może wyglądać rodzinna kolacja, kiedy przy stole nie ma mamy i Bircha? – wybuchnął Sagę. – Chciałam, żeby to była kolacja, przy której wszyscy się uśmiechają i jest im dobrze. Przynajmniej próbowałam. – Nie jesteś mamą, a w święta najważniejsza jest ona. Niech ci nawet nie przyjdzie do głowy zapraszać mnie na Boże Narodze-

15 nie. – Billie zaczęła sprzątać ze stołu. – Mnie też nie – powiedział Sagę. – Iris i ja jedziemy do jej sio- stry. – To jedźcie! – wrzasnęła Sunny, wstając od stołu. Ash przyglą- dał się synowi i córce. – To nie jest dla niej dobre. – Jest głupia. Naprawdę myślała, że będzie to dzień radości?– warknął Sagę. – Naprawdę. – Więc się myliła. Wiesz co, czuję się podle – stwierdził Sagę. – Ja też – wyznała Billie. – Miałam nadzieję, że Birch zadzwoni, ale w Anglii jest już późno. O ile jeszcze tam siedzi. Może dzwonił do mamy. Birch zawsze lubił święta. Pomogę zmywać naczynia i wyjeżdżam. – Ja też pomogę – powiedziała Iris. – Nie kłopoczcie się. Posprzątam z tatą. Jake lubi znosić talerze. Jeżeli chcecie gdzieś jechać, nie krępujcie się. Przykro mi, że nie spełniłam waszych oczekiwań. – Powinnaś skończyć z humorami i wydorośleć. Żyjemy w prawdziwym świecie. – Wystarczy, Sagę. – Ash położył mu rękę na ramieniu. – Skąd wiedziałem, że to powiesz? Może dobrze byłoby skiero- wać ją do jakiejś poradni albo znaleźć jej psychiatrę? Trzeba coś zrobić, na miłość Boską, zanim zwariuje. Radzę, żebyś przestał ją niańczyć. – Sagę odwrócił się na pięcie i posadził sobie Ja- ke’a na barana, krzycząc: – Wio, koniku! – Chłopiec zapiszczał z zadowolenia. – Jedziecie? – Na twarzy Sunny malowała się wściekłość. – W tej sytuacji... – powiedziała Iris. – Myślałam, że pogramy w karty albo w coś innego. Sagę posa- dził Jake’a ojcu na kolanach. – Nie, wyjeżdżamy. Może wpadniemy do mamy złożyć jej ży-

16 czenia. – Jest to jakiś pomysł – stwierdziła Billie, zakładając płaszcz. – Nawet całkiem niezły pomysł. Chcę jej powiedzieć o dziecku – rozpromieniła się Iris. – Pozdrówcie ją ode mnie – powiedział Ash. – Gówniarze – rzuciła Sunny, kiedy za jej gośćmi zamknęły się drzwi. – Gówniarze – powtórzył Jake. Ash drgnął na odgłos klapsa, który spadł na pupę chłopca. Wy- ciągnął do niego ręce i przytulił go. – Sunny, jeżeli jeszcze raz uderzysz to dziecko, zadzwonię do Tylera i powiem mu, że się nad nim znęcasz. Zrozumieliśmy się? Sunny wybiegła z pokoju, a Ash kołysał chłopca, głaszcząc go po głowie. – Już dobrze, już dobrze, Jake. Chodź, przejedziemy się windą i zobaczymy, kto pierwszy wciśnie guzik. A potem sprawdzimy, co u Polly. – Ona śpi. – Wiem, ale zobaczymy, czy ssie kciuk. – Kocham cię, dziadziusiu. – Ja też cię kocham, Jake. Teraz rozumiem, co Fanny miała na myśli mówiąc, że kocha do bólu. Teraz rozumiem. Teraz, kiedy jest za późno, westchnął Ash. Marcus Reed przechadzał się po komfortowo urządzonym salo- nie. Przystanął, by popatrzeć na fotografie rodzinne, obejrzał bibeloty, przekartkował książkę. To miejsce nie było tylko mieszkaniem. Było domem w pełnym tego słowa znaczeniu. Przymierzył okulary Fanny i wykrzywił twarz. Pachniały pu- drem.

17 Poszedł z powrotem do kuchni. Z uznaniem pociągnął nosem. Niewątpliwie będzie cudem, jeżeli kolacja wreszcie znajdzie się na stole. Zegar wskazywał dziesięć po siódmej. Marcus właśnie się zastanawiał, czy obudzić gospodynię, gdy zadzwonił telefon. Podniósł słuchawkę po drugim sygnale. – Chciałbym rozmawiać z Fanny. – Fanny nie może w tej chwili podejść do telefonu. Może zo- stawi pan wiadomość? –Kim pan jest? – A kto mówi? – Simon Thornton. Pytałem, kim pan jest. – Marcus Reed, przyjaciel Fanny. Jeżeli zechce pan poczekać, to ją obudzę. – Dobrze niech ją pan obudzi. A dlaczego w ogóle śpi? Przecież dopiero siódma? – Nie czuła się dobrze. Proszę poczekać. Marcus poszedł do sypialni Fanny. Domyślił się, że to jej pokój, bo drzwi innych były otwarte. Zapukał mocno. – Fanny, telefon do ciebie. Simon Thornton. Wobec braku odzewu zapukał ponownie, tym razem głośniej. Daisy zaszczekała wściekle. – Słyszysz, Fanny? Telefon do ciebie. – Tak, tak. Dziękuję. Odbiorę tutaj. Marcus poszedł z powrotem do kuchni. Mimo, że bardzo chciał usłyszeć tę rozmowę, odłożył słuchawkę na widełki. Obrócił rożno. Kolacja była wreszcie prawie gotowa. Usiadł przy stole z filiżanką kawy w ręce, czekając na panią domu. Fanny podniosła słuchawkę. Miała język sztywny jak kołek. – O co chodzi, Simon? – Pomyślałem, że mógłbym wpaść do Vegas wieczorem. – Święto Dziękczynienia już się skończyło. – Chyba powinniśmy porozmawiać.

18 – Chyba nie powinniśmy. Simon, ja tutaj pracuję. Nie mogę tego zostawić. Przez ostatnie cztery miesiące odrzucałeś wszystkie moje propozycje. Nagle, ni z tego ni z owego, chcesz mnie łaskawie uraczyć swoją obecnością. To chyba nie najlep- szy pomysł. – Kto odebrał telefon? Powiedział, że nie czujesz się dobrze. – Właściwie w grzeczny sposób oznajmił, że byłam pijana i mu- siałam odespać. Pan Reed jest... moim przyjacielem. Wpadł, żeby dokończyć kolację dla mnie i dla Daisy, bo ja byłam za bardzo pijana, żeby to zrobić. Czy jeszcze coś chcesz wiedzieć? – Więc mówisz, że nie chcesz mnie widzieć po czterech miesią- cach błagań mnie o spotkanie? – Nie lubię szantażu. Chyba oboje musimy się nieco uspokoić. Porozmawiamy innym razem. – Kiedy? – Kiedy? Kiedy ja zdecyduję. Wodziłeś mnie za nos przez czte- ry miesiące. Nie oczekuj, że będę się spieszyła z decyzjami. Odkładam słuchawkę. – Może w ogóle nie powinienem był zawracać sobie głowy dzwonieniem. – Może. – Ash powiedział, że tak zareagujesz. – A co Ash ma z tym wspólnego? – Zadzwonił dzisiaj do mnie i zrobił mi awanturę. Zabronił mi również pojawić się na jego pogrzebie. – Wiesz, co? Mnie też powiedział wiele rzeczy o tobie. Właśnie się nad nimi zastanawiam i im więcej o nich myślę, tym bardziej w nie wierzę. Do widzenia, Simon. Fanny odłożyła słuchawkę. Odczekała chwilę i znowu ją pod- niosła. Usłyszała sygnał i schowała słuchawkę pod poduszkę. Przyglądała się swojemu odbiciu w łazienkowym lustrze. Matko Boska! Kto to? Zacisnęła zęby, ale zdała sobie sprawę, że aby je umyć musi otworzyć usta. Przepłukała gardło, umyła twarz,

19 nałożyła puder i uczesała włosy. Kiedy była w połowie korytarza, odezwał się dzwonek. Pomy- ślała, że to Bess i nie uznała za konieczne, żeby się spieszyć, zwłaszcza, że każdy krok odbijał się echem w jej głowie. We- szła do jadalni i zobaczyła, że Marcus Reed otwiera drzwi. Oparła się o ścianę. Omal nie zemdlała, gdy do niej podszedł i poinformował: – Przyszły twoje dzieci. Słuchaj, nie mam pojęcia, o co chodzi, ale wyglądają tak samo żałośnie jak ty. Jeżeli mógłbym coś za- sugerować, to proponuję, żebyś zaprosiła ich na kolację. Nie przepraszaj i uśmiechaj się, nawet jeżeli ci ciężko. Możesz to zrobić, Fanny? – Tak. Tak, mogę. Dziękuję. Bardzo dziękuję. – Dobra. Trzymaj się mocno na nogach i zapomnij o bólu gło- wy. Masz śliczne oczy, wiesz? Szczęśliwe te twoje dzieci, że to ty je urodziłaś. Czasami młodzi ludzie nie dostrzegają rzeczy oczywistych. Bądź dla nich po prostu matką, a wszystko ułoży się dobrze. Zaufaj mi. – Dobrze.

20 Rozdział drugi Fanny zrobiła wszystko, co mogła, aby nietypowa sytuacja nie była krępująca. Zdobyła się na uśmiech, przytuliła dzieci i powi- tała miłymi słowami, chociaż miała wrażenie, że gumowy młot, który łomotał jej w głowie, rozsadzi ją od środka. – Marcus, chcę, żebyś poznał moją córkę Billie, moją synową Iris i syna Sagę. To jest Marcus Reed. Oczywiście wszyscy zna- ją Daisy. Wejdźcie, proszę, i powiedzcie, jak wam się podobają moje... nowe graty. – Nie mogę uwierzyć. – Na twarzy Billie malowało się zdumie- nie. – Czy to dzieło cioci Billie? Fanny pokiwała głową. – Chcecie się czegoś napić? – Napiłbym się piwa – stwierdził Sagę. Próbował nie wpatrywać się zbyt intensywnie w wysokiego przystojnego mężczyznę, który najwyraźniej czuł się bardzo swobodnie w mieszkaniu matki. – Ja dziękuję – odpowiedziała Iris. – Dla mnie colę – poprosiła Billie. – Dotrzymaj towarzystwa gościom, Fanny. Przyniosę napoje. Fanny przytaknęła, zmieszana zaciekawionym spojrzeniem dzieci. – Zostaniecie na kolacji? – Ja bardzo chętnie. Miałam nadzieję na jakieś resztki, a tu prawdziwa uczta. Wspaniale. Trochę późno jadacie. Fanny miała już powiedzieć o swoim popołudniowym wyczy- nie, ale Marcus odwrócił się i swobodnie stwierdził: – Obawiam się, że to moja wina. Mój samolot się spóźnił. – Zostaną na kolacji, Marcus. – Świetnie. Nie będziesz musiała przez następny miesiąc żywić się indykiem. Zajmij się gośćmi, a ja nakryję do stołu. Mam

21 nadzieję, że dopisuje wam apetyt. Aby podtrzymać rozmowę, Fanny zapytała: – Czy mieliście wieści od Bircha? – Jutro się zorientuje, że jest Święto Dziękczynienia i zadzwoni. Ma się dobrze, mamo, możesz mi wierzyć. Birch powinien na- brać dystansu do życia. Otarcie się o śmierć w różny sposób odbija się na człowieku. Wróci do domu, zanim się zorientujesz. Mamo, Iris i ja chcemy ci o czymś powiedzieć. Wczoraj dwa razy wpadaliśmy do ciebie, ale nikogo nie zastaliśmy. O takich rzeczach nie informuje się przez telefon. Nie chcieliśmy też zo- stawiać wiadomości na sekretarce. Mamo, Iris jest w ciąży. – Jejku, Sagę, to cudownie! – wykrzyknęła Fanny, udając, że po raz pierwszy słyszy nowinę. – Iris, musisz być bardzo szczęśli- wa. Pozwolicie mi zrobić wyprawkę? – Oczywiście. Dzisiaj nabierałam doświadczenia, zajmując się Polly. Jest bardzo grzecznym niemowlęciem. Chcesz zobaczyć jej zdjęcia? Zrobiliśmy kilka polaroidem. – Pewnie. – Oczy Fanny płonęły, kiedy przyglądała się zdję- ciom swoich wnuków. – Są piękne. Chyba każda babcia tak mówi. – Z Jake’em jest masa roboty. Jak to z chłopakiem. Owinął so- bie ojca wokół palca. Tata mówi, że Jake wstaje w nocy z łóżka i przychodzi spać do niego. Nie wiem, jak długo to potrwa, bo mały moczy się w nocy. Tata twierdzi, że to zabawne. Fanny się uśmiechnęła. Oddała zdjęcia. – Jeżeli chcesz, możesz je zatrzymać – zaproponowała Iris. – Dziękuję, bardzo chętnie. – Mogłabyś tam pojechać, mamo. Powinnaś o tym pomyśleć, zanim Sunny wpadnie na pomysł, żeby postawić z powrotem płot. Coś o tym dzisiaj wspominała. – Nie mogę tego zrobić sama z siebie. W grę wchodzi jedynie

22 zaproszenie. Rozumiem jej uczucia i muszę je uszanować. Sun- ny postąpi tak jak podyktuje jej serce. Dobrze się czuje? – Nie, cholera, nie czuje się dobrze. Mamo, nie chcę rozmawiać o Sunny. Jak się miewa wuj Simon? – spytał Sagę. – Obawiam się, że nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie widziałam go od czterech miesięcy. Ale zadzwonił dzisiaj. Na- wiasem mówiąc, przed chwilą. – Kolacja gotowa – zawołał Marcus z korytarza prowadzącego do jadalni. Czuł się tutaj jak w domu. – Boże, prawdziwe jedzenie – powiedział Sagę zacierając ręce. Utkwiwszy wzrok w indyku odmówił modlitwę. – Można powiedzieć, że poważnie naruszyliśmy tego ptaka – stwierdził godzinę później Marcus Reed, odsuwając krzesło. – Może chcielibyście zabrać trochę jedzenia ze sobą? Widziałem tu gdzieś aluminiowe tacki. Doskonale nadadzą się do zapako- wania po jeszcze jednej porcji dla każdego z was. – Chętnie – powiedział Sagę. – Ja też poproszę – uśmiechnęła się Billie. – Teraz jem za dwóch, więc proszę zapakować i dla mnie. – Wy, panie, posiedźcie sobie tutaj, a pan Reed i ja posprzątamy – zarządził Sagę. – Ja zmywam, pan wyciera. To najładniejsza zastawa mamy, więc proszę ostrożnie. Przedtem należała do mojej babci Sallie. – Będę miał to na uwadze – zapewnił Marcus. Fanny dostrzegła błysk w jego oczach. Z jakiegoś powodu poru- szyło ją to. – Kto to jest, mamo? – spytała Billie. – Przyjaciel. Przyjaciel, który pomógł mi przebrnąć przez bar- dzo trudny dzień. – Mamo, nie wiedzieliśmy, że nie zostałaś zaproszona, dopóki nie przyjechaliśmy do Sunrise. To było okropne. Chciałam się

23 jak najszybciej stamtąd wynieść. Sagę i Iris czuli się tak samo. – Sunny przeżywa trudne chwile. Powinniście być wyrozumiali. – Mamo, to nie ma nic wspólnego z jej stanem. Chodzi o sto- sunki między wami. Boję się, że ona postawi to ogrodzenie. – No to postawi. Świat się nie zawali. – Jak idzie interes w kasynie? – spytała Iris. – Wkrótce pomyślę o wizycie u Madam Sarik, żeby mi powiedziała, czy będę mieć chłopca czy dziewczynkę. Ale tak naprawdę chyba nie chcesz wiedzieć, kochanie? Jedną z najfajniejszych rzeczy jest niespodzianka przy porodzie. Przy- najmniej ja zawsze tak myślałam. Jesteś żoną bliźniaka, więc może też urodzisz bliźnięta. – Bardzo bym chciała – wyznała Iris. – Najlepiej chłopczyka podobnego do Sage’a i dziewczyn- kę podobną do mnie. Fanny uśmiechnęła się. – Wrócisz do pra- cy, mamo? – spytała Billie. – Grudzień to najpiękniejszy mie- siąc roku. Muszę pomyśleć o wystroju kasyna. W tym tygodniu jestem umówiona na spotkania z dekoratorami wnętrz. Nawet nie wiedziałam, że istnieją takie firmy. Prowadzenie kasyna jest dla mnie prawdziwą szkołą. – Mamo, pamiętasz, jak zrobiłam zabawkową krainę, kiedy mia- łam dziesięć lat? – Fanny skinęła głową. – Może zamknęliby- śmy na tydzień „Tęczowe Dzieci”i „Ubranka Sunny” i zrobili- byśmy podobną, ale rzeczywistych wymiarów? Moglibyśmy umieścić ją zamiast wiszących ogrodów. Chue wyjąłby rośliny, gdzieś przechował, a po Nowym Roku wsadziłby je na nowo. Sagę świetnie sobie radzi z gwoździami i młotkiem. – Umiem szyć – zaoferowała pomoc Iris. – Zrobiłabym elfy. Dzieci będą zachwycone. Jestem na zwolnieniu, więc mam mnóstwo wolnego czasu i z przyjemnością się tym zajmę. – Wszystko mogłoby być gotowe na pierwszego grudnia – stwierdziła Billie. – Kochanie, ale do pierwszego został tylko tydzień.

24 – Zdążymy, mamo. Potrzebna nam będzie choinka, taka wielka jak w Nowym Jorku. – Chodziłam do szkoły z dziewczyną, której ojciec był właści- cielem plantacji choinek w Oregonie. Zadzwonię do niej, jak tylko przyjedziemy do domu. To takie ekscytujące! Po prostu kocham waszą rodzinę. Wszyscy jesteście tacy niesamowici – wyszczebiotała Iris. Fanny się ro- ześmiała. – Powinniśmy podnieść tyłki. Sagę! – wrzasnęła Billie. – Idzie- my. Musimy się zająć interesami. Natychmiast. Sagę i Marcus weszli pośpiesznie do salonu. Fanny wpatrywała się w twarz Marcusa, a jej dzieci zaczęły jednocześnie paplać. Głowa Marcusa zwracała się to w jedną, to w drugą stronę, a Billie i Iris trajkotały jak najęte. – Naprawdę będę mógł po tylu latach zrobić pożytek z moich umiejętności stolarskich? Hura! – ryknął Sagę. – Tydzień to bardzo niewiele czasu. Ale uda nam się. Boże, jak ja bym chciał, żeby był tutaj Birch. Pomógłby nam z radością. Marcus, ma pan jakieś pojęcie o stolarce? – Zawsze w czasie wakacji pracowałem na budowie, żeby zaro- bić na naukę w college’u. Prosisz mnie o wsparcie? – O kurcze, chyba tak. Dałby pan sobie radę? – Sagę... Marcus... Gdzie twoje dobre maniery, synu? – Przy stole. Zawsze nam powtarzałaś, żebyśmy je tam zosta- wiali. Gdzie będziemy pracować? – Może zadzwonimy do Rudej Ruby i spytamy ją, czy mogliby- śmy wykorzystać jej rancho? Ma tam stajnie i całe zaplecze. Nie będziemy się wtrącać do jej... interesów. – Masz na myśli osławioną – Marcus odkaszlnął – firmę? – Tak, właśnie. – Sagę uśmiechnął się szeroko. – Moja babka ją tam wysłała. Zawsze dostajemy od niej świąteczne prezenty. Była zakochana w moim dziadku.

25 – Sagę! Skąd wiesz? – zdziwiła się Fanny. – Sama mi powiedziała. Kochała babcię Sallie, więc nigdy, no wiesz... – Boże drogi – westchnęła Fanny. – Postanowione. Mama, z pomocą firm, z którymi jest umówio- na, zajmie się wnętrzem, a my wykonamy robotę na zewnątrz. Pomoże nam pan, panie Reed? –spytała Billie. – O której mam się zgłosić do pracy? – spytał Marcus z uśmie- chem, przerzucając sobie przez ramię ścierkę do naczyń. – Obawiam się, że nie przywiozłem ze sobą odpowiedniego ubra- nia. Fanny zmieszała się, kiedy Marcus puścił do niej oko. – Możemy ubrać pana w tej chwili. Zadzwonię na dół i popro- szę, żeby przynieśli jakieś ciuchy. Odpowiada to panu? Marcus wzruszył ramionami. – Mamo, nie ma sygnału. – Jej, w moim pokoju słuchawka jest pod poduszką. – Odłożę ją na widełki – powiedziała Iris. – Domyślam się, że nie chcesz nam powiedzieć, dlaczego tak potraktowałaś słuchawkę? –rzucił Sagę. – Zgadłeś, nie chcę. Marcus, nie musisz tego robić. – Ale chciałbym. Interesami mogę się zająć wieczorem. Przy- najmniej będę miał trochę rozrywki. – Obawiam się, że nie. Będziemy pracować dzień i noc. Może się pan wycofać, jeżeli pan chce – ostrzegł Sagę. – Zawsze dotrzymuję słowa. Nie ma problemu. Im więcej się nad tym zastanawiam, tym bardziej pomysł mi się podoba. – W porządku, jedziemy. Będę na pana czekał przed głównym wejściem o wpół do siódmej. Zostaje pan tutaj? – Nie. Będę gotowy. – Dobranoc, mamo. Kolacja była przepyszna. – Nie zapomnijcie o tackach z jedzeniem – przypomniała Fanny,