andgrus

  • Dokumenty12 974
  • Odsłony705 236
  • Obserwuję379
  • Rozmiar dokumentów20.8 GB
  • Ilość pobrań555 325

Fern Michaels - Światła Las Vegas.06 Dziedzictwo Vegas

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Fern Michaels - Światła Las Vegas.06 Dziedzictwo Vegas.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera F Fern Michaels
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 283 stron)

Fern Michaels Dziedzictwo Vegas Tom 6 cykl Światła Las Vegas

Dwóm wspaniałym siostrom: Anne Griffith i Carol Walderman

Rozdział pierwszy Ruby stała przy oknie, patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Chmury ustąpiły i podwórze zostało zalane srebrzystą poświatą. Była pełnia księŜyca. Ptactwo, choć juŜ zamknięte na noc, w jakiś sposób to wyczuwało; hałas dobiegający z kurników nie nikł ani na chwilę. W uszach Ruby te dźwięki, świadczące o niepokoju stada brzmiały złowieszczo. Przed wielu laty, kiedy indyki zaatakowały jej ojca, takŜe była pełnia. Miała wraŜenie, Ŝe dochodzące z zewnątrz odgłosy otaczają cały dom i wciskają się w kaŜdą, najmniejszą nawet szparę budynku. Starając się je zignorować, Ruby ruszyła w głąb pokoju, aby przyrządzić sobie solidnego drinka. Kostki lodu postukiwały o szkło, kiedy nerwowo przechadzała się po gabinecie. Jej trasa wiodła wokół biurka, stołu ze stojącą na nim lampą oraz obitego skórą, zdezelowanego fotela, w którym potęŜne ciało jej ojca odcisnęło głęboki ślad. Drobna i szczupła Ruby w Ŝaden sposób nie umiała się do niego dopasować. Podkładała sobie zwykle dodatkowe poduszki, ale i tak siedziało się jej niezbyt wygodnie. Powinna wstawić tu nowe krzesło, lecz juŜ sama myśl o tym wydawała się jej bluźnierstwem. DuŜo prościej było przycupnąć na samym brzeŜku mocno wysiedzianej skórzanej poduszki niŜ wyrzucić ukochany fotel ojca. Na dobrą sprawę naleŜałoby urządzić cały gabinet, odmalować poszarzałe z brudu ściany, a zamiast starych, zielonych rolet załoŜyć nowoczesne Ŝaluzje. Wystarczyłyby drobne zmiany: jakieś obrazki, kilka kwiatów w doniczkach, odnowienie starego, zniszczonego biurka, nowe podłogi – moŜe wykładzina albo łatwa do utrzymania w czystości terakota. W jednym kącie stanęłaby lampa oraz nowy wygodny fotel z

podnóŜkiem, w którym mogłaby się oddawać lekturze najświeŜszych periodyków. Ruby odstawiła szklankę z alkoholem na brzeg biurka, aby zanotować kilka rzeczy, następnie dokończyła drinka i nalała sobie znowu. Z wielką przyjemnością wysączyła ulubionego drinka ojca zwanego Dziki Indyk. Jeszcze jeden, a zacznie się huśtać na zakurzonym Ŝyrandolu w kształcie jelenich rogów. Ponownie podeszła do okna. Dręczył ją niepokój, i nie chodziło tu ani o pełnię księŜyca, ani o poruszenie wśród kurcząt. Nie mogła sobie znaleźć miejsca z zupełnie innego powodu. MoŜe powinna wykonać kilka telefonów i sprawdzić, jak się ma reszta rodziny. Iris na pewno źle znosi taką pogodę. Tylko co ona, Ruby, mogłaby zrobić poza trzymaniem cięŜarnej kobiety za rękę? Sagę był w domu, niech lepiej on się tym zajmie. Celia leŜała juŜ w łóŜku, tego Ruby była całkowicie pewna. ŚwieŜo upieczona rzeczniczka sieci Chicken Palace dosłownie padała z nóg po całym dniu cięŜkiej pracy przed kamerami. Billie? CóŜ, prawdę mówiąc, szansa na to, Ŝe młoda kobieta wdała się nagle w zajadłe spory ze swoimi wierzycielami nie wydała się Ruby zbyt wielka, nie mogła jednak takiej ewentualności całkowicie wykluczyć. Nie zastanawiając się dłuŜej, podniosła słuchawkę i wystukała numer Billie. – Wiem, Ŝe to moŜe zabrzmieć dziwnie, ale mam nieodparte uczucie, Ŝe gdzieś się dzieje coś złego. To nie wpływ pełni. Głupio mi tak dzwonić po ludziach, ale nie zasnę, póki się nie upewnię, Ŝe wśród osób mi bliskich nie dzieje się nic złego. Przepraszam, Ŝe zawracam ci głowę. Billie moŜna skreślić. W jej głosie dało się co prawda słyszeć napięcie, ale cięŜko pracowała, aby jak najszybciej zatrzeć ślady własnych szaleństw. Kto następny? Marcus i Fanny. Ruby połączyła się ze szpitalem i usłyszała, Ŝe w stanie rannego nie zaszła Ŝadna zmiana, a

pani Reed udała się do domu ponad godzinę temu. Nalała sobie kolejną porcję alkoholu i dodała lodu ź małej turystycznej lodówki stojącej pod ścianą. Wystukała numer Sunrise. Zaspany głos Sage’a upewnił ją, Ŝe w domu na szczycie góry wszystko szło po staremu. Na liście pozostali jej juŜ tylko Sunny i Birch. Wziąwszy pod uwagę róŜnicę czasu, pogrąŜeni byli zapewne w głębokim śnie. A niech to szlag trafi, zachowuje się niczym kwoka, w dodatku pisklęta nawet nie są jej własne. Poczuła, Ŝe dostaje gęsiej skórki, a Ŝołądek skurczył się jej nieprzyjemnie. MoŜe chodzi o Jeffa i o coś strasznego, co dzieje się w „Babilonie”. Był to strzał na oślep, ale Ruby długo nie mogła się pozbyć tej myśli. Na wszelki wypadek wystukała prywatny numer Neala Tortolowa. Odezwał się niemal natychmiast. – Proszę nie myśleć, Ŝe zwariowałam, panie Tortolow, jednak męczy mnie... ogromny niepokój... i nie mogę uchwycić jego przyczyny. Przyjmijmy, Ŝe to kobieca intuicja. Czy w kasynie wszystko jest w porządku? To znakomicie. Przepraszam, Ŝe oderwałam pana od pracy. Tak, wiem, Ŝe mamy pełnię. Fanny powiedziała mi kiedyś, Ŝe podczas pełni księŜyca do kasyna ściągają wszyscy dziwacy i pomyleńcy z okolicy. Podejrzewam, Ŝe to jedna z tych tajemnic Ŝycia, których nigdy do końca nie pojmę. śyczę panu spokojnej nocy. Dla odmiany Ruby nalała sobie porcję bourbona. Nawet jeśli pohuśta się na Ŝyrandolu, to co z tego? Kto ją zobaczy? Nikt. MoŜe powinna juŜ pójść do łóŜka. Tylko po co ma się fatygować, skoro i tak nie zaśnie. Z dwojga złego woli juŜ siedzieć w gabinecie i dalej pić. PrzecieŜ gdyby coś się stało, ktoś by juŜ do niej zadzwonił. Pij dalej, Ruby, pij, a nigdy się nie dowiesz czy ktoś dzwonił, czy nie, strofował ją wewnętrzny głos. Znowu zaczęła przemierzać gabinet tam i z powrotem. Jej krok był powolny, ospały. Jednym haustem opróŜniła szklankę, po raz szósty przechodząc koło biurka.

Telefon odezwał się, gdy dziesiąty raz pokonywała tę samą trasę. Ruby wzdrygnęła się, wypuściła szklankę z dłoni i padła na ojcowski fotel. Gorączkowo chwyciła słuchawkę. – Fanny?! Tak się cieszę, Ŝe dzwonisz. Czy wszystko w porządku? Przez cały wieczór męczy mnie okropne uczucie, Ŝe gdzieś dzieje się coś złego. Obdzwoniłam, kogo się tylko dało. Chciałam się upewnić, Ŝe wszystko w porządku. Sagę i Iris śpią, Billie pracuje, Celia jest w łóŜku, a stan Marcusa nie uległ zmianie. Wiera – Ŝe odezwałabyś się, gdyby coś się działo. Nie dzwoniłam tylko do Sunny i Bircha, z uwagi na róŜnicę czasu. A prawda, ty o niczym nie wiesz. W piątek wyjechali do Vermont na narty. Wybacz, Ŝe gadam jak najęta, ale okropnie się cieszę, Ŝe cię słyszę. Ty teŜ tak się czujesz? BoŜe, co za ulga, nawet nie umiem tego wypowiedzieć. JuŜ zaczęłam podejrzewać, Ŝe mi na mózg padło. Najpierw sądziłam, Ŝe to z powodu pełni, bo kurczaki są niespokojne, ale nie w tym rzecz. Tu chodzi o coś całkiem innego. Nie potrafię tego sprecyzować. Jak tylko się zorientuję, co mnie tak męczy, natychmiast dam ci znać. Jeden z moich ludzi odbierze jutro rano lalki gotowe do wysyłki. Naprawdę udało nam się zrobić to własnymi siłami. Zupełnie nie wiem, jak mam ci dziękować, Fanny. Serce mi rośnie za kaŜdym razem, gdy mi tłumaczysz, do czego słuŜy rodzina. Daj mi znać, jeśli będę mogła coś dla ciebie zrobić. Zamroczona lekko alkoholem Ruby wyciągnęła się na starej skórzanej kanapie, na której jej ojciec sypiał niezliczoną ilość razy. Miała wraŜenie, Ŝe wciąŜ jeszcze wyczuwa aromat jego wody po goleniu, woń, która przez tyle lat kojarzyła się jej z „tatusiem”. W oczach kobiety zalśniły łzy, ale otarła je rękawem bluzki. Nigdy dotąd nie była beksą, więc i teraz nie będzie. Jest twarda, zupełnie jak jej matka. Ruby sądziła kiedyś, Ŝe bycie twardym to wielka zaleta. Teraz wolałaby mieć w sobie więcej z ojcowskiej łagodności. A przecieŜ przedtem całymi latami marzyła o tym, by ojciec wykazywał więcej,

stanowczości i zdecydowania. Niemniej zawsze ceniła sobie jego łagodność, umiejętność dostrzegania rozmaitych aspektów rozwaŜanego problemu i zdolność prawidłowej oceny sytuacji. I chociaŜ wielokrotnie kwestionowała ojcowskie decyzje, zawsze w końcu musiała się z nimi zgodzić, zwłaszcza gdy zapewniał ją, Ŝe na nic więcej go nie stać. Myśli Ruby poszybowały w stronę Teksasu, do Metaxasa Parisha, jedynego męŜczyzny, dla którego jej prywatny świat kiedyś stanął otworem. Została mu przedstawiona na balu hodowców bydła na krótko przed śmiercią ojca. Ruby wzięła udział w uroczystości dzięki zaproszeniu, jakie przysłał jeden z przyjaciół jej matki nie wiedząc, Ŝe Ruda Ruby juŜ nie Ŝyje. A na balu był ON, waŜna osobistość, drugi na liście najbogatszych ludzi w kraju, chociaŜ Ruby wówczas o tym nie wiedziała. Mimo Ŝe piętnaście lat od niej starszy, obcesowy i pewny siebie, potrafił być jednocześnie zaskakująco łagodny. Spodobał się jej od pierwszego wejrzenia. Ale był Ŝonaty, co ją odstraszało. Nie miało dla niej znaczenia, Ŝe pani Parish mieszka w Kaliforni i od lat nie widuje się z męŜem. Choć Metaxas zalecał się do Ruby całym sercem, wielokrotnie posyłał po nią swój prywatny samolot odrzutowy, ofiarowywał prezenty, które sam nazywał błyskotkami i szmatami, a które w rzeczywistości okazywały się kosztownymi futrami i bezcenną biŜuterią, Ruby wszystko odsyłała z powrotem. W Ŝyciu prywatnym Parish swoim spokojem, łagodnością i troską o innych przypominał jej ojca, choć w świecie interesów był bezlitosny i Ŝądny władzy. Pewnego razu pojawił się na progu w czarnym krawacie, kowbojskich butach i kremowym kapeluszu. W rekach trzymał ogromne pudło przewiązane gigantyczną czerwoną kokardą. Nie przyjmując odmowy do wiadomości, czekał, aŜ Ruby wystroi się w te wszystkie „kiecki” i „świecidełka”, które jej przywiózł. Zanim zorientowała się, co Metaxas zamierza, porwał ją swoim prywatnym

odrzutowcem do ParyŜa. Tam w końcu poddała się jego urokowi. Spędzili razem siedem dni, najwspanialszych dni w jej Ŝyciu. A gdy się skończyły, Ruby, podobnie jak Kopciuszek, wróciła do swojej dyni. Nie wiedząc, co ma dalej ze sobą zrobić, zwierzyła się ojcu. Jedyne, co starszy pan miał jej wtedy do powiedzenia to: „Chcę dla ciebie czegoś więcej niŜ czyjś mąŜ. „ Rozczarowanie w jego oczach było tak wielkie, Ŝe Ruby spakowała swoje rzeczy i uciekła. Wróciła dopiero po latach, gdy jej ojciec znowu się rozchorował. Metaxasie Parishu, gdzie jesteś? Co porabiasz? Czy pamiętasz mnie jeszcze? – pomyślała. Oczywiście, Ŝe ją pamiętał. Poprzysiągł jej dozgonną miłość i ofiarował wszystko, co mógł: księŜyc, gwiazdy oraz nieprzebrane bogactwa. Nie był natomiast w stanie dać jej tej jednej, jedynej rzeczy, o której Ruby bezustannie marzyła: swego nazwiska i prawdziwej rodziny, którą dziewczyna mogłaby nazwać własną. Anie mógł jej tego dać, poniewaŜ jego Ŝona uparcie odmawiała mu rozwodu. Na samym początku ich znajomości Metaxas czuł się zaskoczony, Ŝe w oczach Ruby cały jego majątek nic nie znaczy. Kiedy go zapytała: – W ilu domach moŜna mieszkać w tym samym czasie, iloma samochodami jeździć i iloma samolotami latać jednocześnie? – wpatrywał się w nią pustym wzrokiem, niczego nie pojmując. Zrozumiał jednak, gdy dodała: – Bóg okazał się dla ciebie łaskawy, pora więc zacząć okazywać wdzięczność i wyrządzać dobro innym, tak jak robili to i po dziś dzień robią Thorntonowie. Prenumerując dziennik wychodzący w Dallas, Ruby mogła śledzić akcje charytatywne, w których brał udział jej ukochany męŜczyzna. Rozdawane przez niego sumy wprost nie mieściły się w głowie, a czołowe miejsca na liście jego przyjaciół i znajomych zajmowali prezydenci, królowie, ksiąŜęta, gubernatorowie i wpływowi politycy. Metaxas Parish był osobistością powszechnie znaną. Zwierzył się jej kiedyś, Ŝe pozostaje w zaŜyłych stosunkach z prezydentem, zna nawet

jego prywatny numer telefonu w Białym Domu. Nie miało to dla Ruby wielkiego znaczenia, bowiem nikt na świecie nie zdołał poznać Metaxasa Parisha tak, jak ona go poznała. Była o tym święcie przekonana. W chwili słabości, pod wpływem poczucia winy, zwierzyła się całej rodzinie ze swego nieodpowiedzialnego flirtu. Wysłuchali i jakoś nikt nie miał jej tego za złe. Kochała ich za to, Ŝe okazali jej zrozumienie. Co by się stało, gdyby teraz do niego zadzwoniła? Jak by zareagował? Co by powiedział tym swoim melodyjnym tonem, tak bliskim jej sercu? Prawdopodobnie rzuciłby coś w rodzaju: „Ruby, najdroŜsza moja, jak ten wielki niedobry świat cię traktuje? Czy dzwonisz, moja słodka, Ŝeby zapowiedzieć swoją wizytę?” A potem jego głos zniŜyłby się do szeptu: „Pamiętam, najmilsza, czas, jaki wspólnie spędziliśmy w ParyŜu. Co do minuty. „ Oczy Ruby wypełniły się łzami. Gdyby tylko Ŝycie chciało być nieco prostsze. Hojną ręką nalała sobie kolejną porcję bourbona i dorzuciła dwie na pół stopione kostki lodu. Podeszła do okna i ponownie zajęła swoją pozycję. Wypity alkohol sprawił, Ŝe poruszała się niczym marionetka. Obejrzała się, Ŝeby sprawdzić poziom whiskey w butelce. Do rana było jeszcze daleko, a w butelce pozostało niewiele ponad połowę pierwotnej zawartości. Nagle zapadła cisza, jakby wszystko wokół zamarło. Kurczęta przestały hałasować. Zapanował nienaturalny spokój. Zrobiło się ciemno, wielka chmura przysłoniła tarczę księŜyca. Co za dziwna, niepokojąca noc. Ruby zerknęła na wiszący na ścianie zegar. Za pięć jedenasta. Pora na wieczorne wiadomości. Włączyła niewielki aparat telewizyjny stojący na brzegu biurka. Wysłuchała komentarzy Dana Rathera na temat ostatniej amerykańskiej akcji przeciwko Iranowi w odwecie za jego ataki w Zatoce Perskiej. Podziękowała Bogu, Ŝe nie ma syna, który słuŜyłby teraz w wojsku. Na ekranie pojawiła się twarz Olivera Northa.

Czy ten człowiek jest prowokatorem, czy wielkim bohaterem Ameryki? – Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi – mruknęła Ruby, nalewając sobie kolejną porcję alkoholu. – Skończ juŜ wreszcie. Chcę jeszcze wysłuchać prognozy pogody i iść spać – oświadczyła, zwracając się do męŜczyzny na ekranie. Po chwili pojawiła się światowa mapa pogody. – W nocy i rano lekki mróz. W ciągu dnia temperatura podniesie się do około siedmiu stopni powyŜej zera – rzuciła Ruby, uprzedzając prognozę. Dopiero po chwili dotarło do niej, Ŝe tekst prognozy niezupełnie odpowiada jej przepowiedniom, a w głosie spikera dźwięczy podniecenie. Na wstępie sporo uwagi poświęcił ulewnym deszczom na Wschodnim WybrzeŜu. Potem przesunął pałeczkę wyŜej, a w jego głosie pojawiły się wysokie tony. Wskazując na Nową Anglię mówił o wyŜach i niŜach, o zimnych frontach i ciepłych masach powietrza, co Ruby puszczała mimo uszu. Dopiero słowa „niezwykle gwałtowna burza śnieŜna” sprawiły, Ŝe czujnie się wyprostowała. Gwałtowne, porywiste wiatry, temperatury poniŜej zera i ponad sześćdziesiąt centymetrów śniegu. „W chwili obecnej wszystko wskazuje na to, Ŝe główne uderzenie pójdzie na New Hampshire i Vermont. W Connecticut i Massachusetts grubość pokrywy śnieŜnej nie powinna podczas burzy przekroczyć trzydziestu centymetrów. JuŜ w tej chwili docierają do nas informacje o przerwach w dostawie energii, o zerwanych liniach telefonicznych i drogach zamkniętych z powodu zasp. Powtarzam, to są drugie w tym sezonie opady śniegu połączone z gwałtowną burzą. Będziemy podawać dalsze szczegóły w miarę napływu informacji. „ Ręka Ruby drŜała, gdy kobieta ponownie nalewała sobie bourbona. Nieczęsto jej się to zdarzało – poprzednim razem piła w ten sposób, kiedy odeszła od Metaxasa Parisha. Usiłowała wyobrazić sobie, co znaczy pięćdziesiąt centymetrów

śniegu w ośrodku narciarskim. Serce zabiło jej głucho, gdy wyobraziła sobie Sunny i Harry’ego w fotelach na kółkach. Czy naprawdę nic im nie groziło? Oczywiście, Ŝe nie. Wszystkie takie ośrodki znajdowały się pod kontrolą policji, patroli narciarskich oraz górskiego pogotowia ratowniczego, musiały teŜ być przygotowane na wszelkie kaprysy pogody i zaopatrzone w generatory, zamraŜarki oraz duŜe ilości drewna, którym palono w kominkach. Z pewnością dysponowały własnymi pługami śnieŜnymi i cięŜkim sprzętem. Pozostawało tylko pytanie, czy takie ośrodki były przygotowane na osoby pokroju Sunny i Harry’ego. Wielki BoŜe, trzeba się dobrze zastanowić. Czy Fanny wie, Ŝe Birch i Sunny są w Vermont? Ruby miała zamiar ją poinformować, ale teraz nie mogła sobie przypomnieć, czy to zrobiła, czy nie. MoŜe Fanny oglądała ostatnie wiadomości? Podobno matki dysponują jakimś szóstym zmysłem, który ostrzega je, gdy ich dzieciom zagraŜa niebezpieczeństwo. Mieszkając na górze Sunrise, a przedtem w Pensylwanii, Fanny nie raz miała do czynienia ze śniegiem. Zatem informacja o gwałtownej burzy śnieŜnej pod koniec października nie powinna jej zaniepokoić. Ruby wylała zawartość szklanki do zlewu i w malutkiej kuchence obok gabinetu zaparzyła świeŜą kawę. Czuła, Ŝe powinna mieć teraz jasny umysł. Tak długo niespokojnie krąŜyła po ciasnym pomieszczeniu, aŜ zakręciło się jej w głowie. Gdy kawa była gotowa, kobieta prawie parząc się w język, wychyliła duszkiem pierwszą filiŜankę. Po chwili wypiła następną porcję, i jeszcze następną, aŜ poczuła, Ŝe powoli dochodzi do siebie. Od czego naleŜy zacząć? Rzecz jasna od telefonu do ośrodka narciarskiego. Ruby odszukała wśród papierów na biurku numer, który dostała od Sage’a. Zamówiła rozmowę, a serce tłukło się jej w piersi ze zdenerwowania. – Linie są zerwane, proszę pani – poinformował ją operator. Ruby

odłoŜyła słuchawkę. Tętno jeszcze jej wzrosło. Zadzwonić do Sage’a? A moŜe do jego matki? Prawdę mówiąc, Fanny w tych dniach była bez reszty zajęta czym innym. Ale przecieŜ Sagę ma szczególny duchowy kontakt ze swym bratem bliźniakiem. Czy na całym świecie tylko ona się martwi tą burzą? A jeśli tak, to czemu to przypisać? Dlaczego nikt inny się tym nie przejmuje? Ruby jest przecieŜ tylko ciotką, a i to jakby przyszywaną. Czy ktokolwiek jej podziękuje – chociaŜ nie o wyrazy wdzięczności jej chodziło za pobudkę w środku nocy z informacją, Ŝe burza zaatakowała stany Nowej Anglii? Zaciśniętymi pięściami kobieta kilkakrotnie uderzyła w blat biurka. – Tak jakby mnie obchodziło, co myślą o mnie inni – wymamrotała. JuŜ miała wyciągnąć rękę po słuchawkę, gdy zadźwięczał telefon. Była godzina jedenasta piętnaście. O takiej porze nikt nigdy do niej nie dzwonił. KtóŜ to mógł być? Fanny? Sagę? Metaxas? Ooo, tak, chyba tylko w moich marzeniach – pomyślała. – Halo? – odezwała się zduszonym głosem. – Ciocia Ruby? Posłuchaj, wiem, Ŝe wydam ci się nadopiekuńczym wapniakiem, ale właśnie obejrzałem ostatnie wiadomości. Czuję się tak, jakbym miał za chwilę eksplodować. Czy widziałaś prognozę pogody? Trochę drzemałem i obudziłem się akurat w momencie, kiedy zaczęli ją nadawać. – O, BoŜe, Sagę, a ja tu siedzę i zastanawiam się, czy powinnam do ciebie dzwonić. Przez cały dzień chodziło za mną... przeczucie czegoś złego. Nawet kurczaki wiercą się niespokojnie. Początkowo myślałam, Ŝe z powodu pełni księŜyca. Chciałam zadzwonić do Vermont, ale linie są zerwane, pewnie przez tę burzę. Przyszło mi do głowy, czy by nie zadzwonić do stacji górskiego pogotowia ratowniczego. Trochę się wahałam, i wtedy właśnie ty zatelefonowałeś. Jestem pewna, Ŝe gdyby mieli tam jakieś powaŜne problemy, juŜ byśmy o tym wiedzieli.

– Jakim cudem, skoro linie zerwane? Mam w związku z tą burzą jak najgorsze przeczucia. Zawsze czuję, kiedy Birch ma kłopoty. A teraz ma, wiem o tym z całą pewnością. Wyczuwam je kaŜdą komórką mego ciała. Mam poczucie, Ŝe powinienem coś zrobić, tylko nie wiem, co. Chciałem zadzwonić do mamy, a potem doszedłem do wniosku, Ŝe nie naleŜy jej denerwować. Mam nadzieję, Ŝe przesadzam. Nie wiem, jakie to ma znaczenie, ale cały dzień byłem jakiś nieswój. Częściowo z powodu Iris. À propos, zaangaŜowałem... zresztą mniejsza o to – wycofał się Sagę, przypominając sobie, Ŝe Celia Thornton została rzecznikiem thorntonowskiej sieci Chicken Palące. – Czy twój samolot jest gotów do startu? Serce podeszło Ruby do gardła. – Ja... wydałam polecenia, Ŝeby stale był przygotowany do drogi. Tata zawsze dbał o to, by maszyna była wysprzątana, zatankowana i mogła w kaŜdej chwili odlecieć. Gdy wysłano mnie do szkoły, z początku duŜo chorowałam. Tata zawsze odwiedzał mnie przed zmierzchem. Kiedyś wziął ze sobą mojego brata, ale Ash nie wiedział wtedy, kim jestem. Kiedy na koniec, tuŜ przed śmiercią twojego ojca, spotkaliśmy się twarzą w twarz, powiedział, Ŝe moja twarz wydaje mu się znajoma i spytał, czy przypadkiem się kiedyś nie spotkaliśmy. Skłamałam wtedy i zapewniłam go, Ŝe nie. O BoŜe, po co ja ci to wszystko mówię? W obecnej sytuacji to zupełnie niewaŜne. Odpowiedź brzmi – tak, samolot jest gotów do drogi. Jeśli myślisz o tym, co podejrzewam, to lepiej wybij to sobie z głowy. Jestem pewna, Ŝe tamtejsze lotniska są pozamykane. Zresztą, czy w ogóle w Vermont jest lotnisko? – Jest, nieduŜe. Korzysta z niego mnóstwo jednosilnikowych maszyn. Wiesz, tata umiał posadzić samolot nawet na znaczku pocztowym, nawet przy koszmarnej pogodzie. Był wspaniałym pilotem, jednym z najlepszych w czasie wojny.

Głosem drŜącym ze zdenerwowania Ruby spytała: – A jak ty sobie radzisz ze sterami? – Obawiam się, Ŝe nie dorównuję ojcu, ale ze wszystkich sił będę się starać. Ruby, naprawdę dzieje się coś złego, co do tego nie mam wątpliwości. – Wierzę ci bez zastrzeŜeń, bo odczuwam taki sam niepokój. Czy w takich miejscowościach nie ma łączności radiowej? Nie wiem, jak się takie urządzenia nazywają – uŜywają ich kierowcy cięŜarówek i noszą wtedy takie dziwne imiona... – Wiem, o co ci chodzi, ale to na nic. A jeśli burza złapała Bircha gdzieś na trasie i zgubił w tej śnieŜycy drogę? MoŜe przecieŜ zamarznąć na śmierć. Zbyt długo mieszkał w gorącym klimacie Kostaryki. W dodatku on nie naleŜy do tych, co to zawsze dają sobie radę. Prawdę mówiąc niewielu jest takich podczas zamieci śnieŜnej, gdy temperatura spada poniŜej zera. – Musimy myśleć sensownie, Sagę. Gdyby coś takiego się stało, pensjonat wysłałby na poszukiwania patrole narciarskie. Przy pomocy radia CB, czy jak tam się te urządzenia nazywają. Przełączam telewiozor na stację nadającą pogodę. Zrób to samo. Zadzwoń do mnie, gdy podadzą najświeŜszy komunikat. Sama nie chcę dzwonić, Ŝeby nie obudzić Iris. – Ruby, czy udaje się odnaleźć zaginionych w zamieci śnieŜnej? – Oczywiście – skłamała. – śywych? – Jasne, Ŝe Ŝywych – skłamała ponownie. – Kłamiesz, prawda? – Tak. Ale wola Ŝycia to potęŜna siła, Sagę. Ludziom udawało się przetrwać najgorsze rzeczy, wbrew wszelkim oczekiwaniom. Posłuchaj, podejrzewam, Ŝe zamartwiamy się zupełnie bez powodu. Pewnie cała czwórka śpi teraz snem sprawiedliwego. Powiedzmy sobie otwarcie,

mamy pewność, Ŝe przynajmniej Sunny i Harry są zupełnie bezpieczni. W Vermont jest teraz przecieŜ środek nocy. A my zareagowaliśmy na słowa „gwałtowna burza” i puściliśmy wodze fantazji. – Ostatnia sprawa, Ruby. Jeśli zdecyduję się tam wybrać, czy poŜyczysz mi swój samolot? – Zanim odpowiem, zadam ci inne pytanie, Sage’u Thorntonie. JeŜeli pozwolę ci wziąć tę maszynę, czy zabierzesz mnie ze sobą? Kiedyś przez cały rok tata udzielał mi lekcji pilotaŜu. Miał to być prezent urodzinowy. Samolot cherokee czekał na mnie na lotnisku Logan. Nigdy jednak nie zdobyłam licencji. Tata doznał udaru, mama ze względu na niego przeprowadziła się w góry, a potem takŜe ona zachorowała. W końcu tata umarł. Tak to juŜ jest na tym świecie. MoŜe mogłabym ci się do czegoś przydać? – W porządku, umowa stoi. Zadzwonię po następnej prognozie pogody. – Będę czekała. – Ruby odłoŜyła słuchawkę, ale zaraz podniosła ją znowu i połączyła się z głównym budynkiem na farmie. – Edna, spakuj mi torbę, dobrze? Będę potrzebowała ciepłą bieliznę, buty na futrze, kilka flanelowych koszul i te cięŜkie, wełniane spodnie. Dorzuć krótki koŜuszek, wełnianą czapkę, rękawiczki i dodatkową parę wełnianych skarpet. Przygotuj mi wielki dzbanek gorącej mocnej kawy i kilka solidnych kanapek, do tego trochę owoców. Zapakuj wszystkie latarki i zapasowe baterie. Poszukaj w garaŜu pudełka z flarami. Jest oznakowane. Wydaje mi się, Ŝe wykorzystaliśmy tylko połowę, gdy podczas burzy piaskowej oznaczaliśmy pas startowy dla samolotu z ładunkiem piskląt. Jeśli przypadkiem znajdziesz drugie opakowanie, weź je takŜe. I jak najwięcej papierosów. Przydadzą się teŜ ze dwie butelki tej pięćdziesięcioletniej brandy. Nie pomiń niczego, Edna. Na co my się porywamy, zastanowiła się nagle. PrzecieŜ to, co planuje Sagę, to kompletne szaleństwo. A co gorsza, ona osobiście

wspiera go w tym szaleństwie. Oboje chyba powinni się leczyć. Sięgnęła po słuchawkę telefoniczną. To, co teraz zamierzała zrobić, było prawdopodobnie kolejnym szaleństwem. Potem będzie mogła zrzucić wina na bourbona, chociaŜ w rzeczywistości zdąŜyła juŜ całkowicie wytrzeźwieć. Wystukała numer z pamięci. Znała go nie dlatego, Ŝe tak często się z nim łączyła, lecz dlatego, Ŝe w przeszłości wielokrotnie wybierała ten numer i za kaŜdym razem, zanim na drugim końcu przewodu odezwał się sygnał, przerywała połączenie. Ile razy robiła coś takiego? Sto? Tysiąc? MoŜe jeszcze więcej. Aby się nieco uspokoić, Ruby kilkakrotnie nabierała powietrza w płuca, przez dłuŜszą chwilę wstrzymywała oddech, po czym z głośnym świstem je wypuszczała. Spojrzała na swoje drŜące dłonie. Wspomniała moment, kiedy poprzednim razem ręce tak bardzo się jej trzęsły. Była wtedy z Metaxasem Parishem w łóŜku, gdzie robili dzikie i cudowne rzeczy, o których do tej pory śniła nocami. Zwinęła dłonie w pięści i tak mocno uderzyła w blat biurka, Ŝe wszystko podskoczyło, a pióra i ołówki zsunęły się na podłogę. Niewielki przenośny telewizor chwiał się przez chwilę, a potem znieruchomiał. Kawa rozprysnęła się dookoła. – A niech to cholera! – zaklęła Ruby. Głos, który rozległ się w słuchawce, nawet o tak późnej porze był dźwięczny i wibrujący. – Słodkie maleństwo, czy to naprawdę ty? WciąŜ marzę o tobie i te marzenia są cudowne. CzyŜbyś zmieniła zdanie w mojej sprawie? Słyszałem o twoim ostatnim przedsięwzięciu. śyczę ci wszystkiego najlepszego, moja dziewczynko. No więc, kiedy przyjedziesz z wizytą? Mój samolot jest w kaŜdej chwili do twojej dyspozycji. A jeśli wolisz, Ŝebym to ja przybył w odwiedziny, nawet mrugnąć nie zdąŜysz, a będę u ciebie. – Myślałam o zmianie wystroju całego biura. Chcę, Ŝeby wyglądało bardziej elegancko. Jakieś obrazy, kwiaty, moŜe otomana i fotele, nowe

podłogi. Nowoczesne Ŝaluzje, tego rodzaju rzeczy. W Ŝywych kolorach. Nasz drobiowy interes wyraźnie rozkwita. Lada chwila rozpoczniemy naturalny chów kurcząt. MoŜe powinieneś coś podobnego zrobić ze swoim bydłem. Zawsze powtarzasz, Ŝe lubisz wyprzedzać innych. Wystartujemy zgodnie z planem z naszą siecią barów szybkiej obsługi. W zeszłym tygodniu zaczęliśmy promocję. To przedsięwzięcie warte miliardy dolarów. – głos Ruby drŜał równie silnie jak jej ręce. – To ogromna suma pieniędzy. A jeśli idzie o urządzanie wnętrz, to kobiety chętnie się tym zajmują, gdy nie mają nic innego do roboty. Lubią równieŜ pośredniczyć w sprzedaŜy nieruchomości. A juŜ myślałem, Ŝe zadzwoniłaś, bo się za mną stęskniłaś. Gdybyś wyszła za mnie za mąŜ, moglibyśmy połączyć nasze imperia i kontrolować w całym kraju zarówno rynek wołowiny, jak i kurczaków. A Colemanom nie dalibyśmy ani jednej akcji. Dosyć pieniędzy wyciągają ze swojej elektroniki i przemysłu lotniczego. W końcu pokrewieństwo między wami jest dość dalekie. – A mówiłeś, Ŝe nienawidzisz kurcząt. – Ruby odetchnęła głęboko i podchwyciła wątek małŜeński. – Nie jesteś wolny, Metaxas. – AleŜ jestem, moje słodkie maleństwo. JuŜ rok upłynął, jak Colette poprosiła o rozwód. Oświadczyła, Ŝe nic ode mnie nie chce. No, czy to nie jest szczyt wszystkiego? A juŜ byłem gotów podzielić cały majątek na połowę. Ma jakiegoś faceta, który zajmuje się malowaniem dziwnych rzeczy. Colette nazwała go „przedstawicielem bohemy”. Ku jej zadowoleniu kupiłem w ciemno sto obrazów. Z radością prześlę ci je, Ŝebyś miała czym udekorować swoje biuro. Ruby z trudem wykrztusiła: – Jesteś wolny?! – Będę za dwa tygodnie. Planowałem małą wyprawę w twoje strony. Zamierzałem zrobić ci niespodziankę i posadzić mojego mechanicznego ptaka między twoimi kurczakami. – Nawet o tym me myśl, straszliwie byś je wystraszył. Tutaj jest

tylko podwórko, właściwie dziedziniec gospodarczy... Czy ty dysponujesz moŜe helikopterem? – Do diabła, dziecinko, mam ich cały tuzin. Chcesz jeden? Na rano mógłby juŜ być u ciebie. – Nie. Ja... właśnie kupiłam odrzutowiec. Sagę i Birch uwielbiają latać, zrobiłam to z myślą o nich. Zachowałam takŜe starą maszynę taty. – Bardzo ładnie z twojej strony. No dobra, dziecinko, starczy juŜ tych pogaduszek. Dlaczego zadzwoniłaś do mnie o tak późnej porze? Masz jakieś kłopoty? – Chyba tak. Chciałam po prostu dać znać komuś na wypadek, gdyby... no wiesz... Czy nadal chcesz mnie poślubić? – A czy ptaki mają ochotę latać? CzyŜbyś nie dosłyszała, co przed chwilą powiedziałem? – Jakoś nie przypominam sobie, Ŝebyś pytał: „Czy wyjdziesz za mnie, Ruby?” – Zamierzałem zrobić to u ciebie na dziedzińcu, gdy juŜ pozwolisz mi przylecieć. Paść na kolana wśród kurzych odchodów i innych takich. – Doprawdy? – A jaka będzie twoja odpowiedź? – Muszę to przemyśleć. Nie mogę podejmować przecieŜ zbyt pochopnych decyzji. I nie zamierzam podpisywać Ŝadnych kontraktów przedślubnych. – Wcale cię o to nie prosiłem, prawda? Czy to oznacza zgodę? – Nie, to wcale nie oznacza zgody. To oznacza, Ŝe muszę się zastanowić. Nie mam sukni. A znalezienie odpowiedniej sukni i butów moŜe zabrać mnóstwo czasu. – Moje słodkie maleństwo, Ŝadne z nas nie przywiązuje aŜ takiej wagi do etykiety. A to znacznie upraszcza sprawę. Chciałbym znać twoją odpowiedź, mógłbym wtedy od razu zacząć przygotowania. Powinniśmy się połączyć tak szybko, jak to tylko będzie moŜliwe. AŜ

miło pomyśleć, Ŝe postawimy w ten sposób całą Wall Street na głowie. W głosie Ruby pojawiło się rozdraŜnienie. Uświadomiła sobie, Ŝe mówi juŜ normalnie, a ręce przestały jej dygotać. – Odnoszę wraŜenie, Metaxas, Ŝe bardziej zaleŜy ci na moich kurczakach niŜ na mnie. – Dawno temu oświadczyłaś mi, Ŝe będzie to umowa wiązana. Twoje słowa brzmiały następująco: „Kochaj mnie, kochaj moje kurczaki”. Czy ty kiedykolwiek jadasz wołowinę? – Nie. A czy ty kiedykolwiek bierzesz do ust kurczaka? – Nigdy. Problemy tego rodzaju najlepiej rozwiązywać zawczasu. Zatrudnimy dwóch kucharzy, jednego dla mnie, drugiego dla ciebie. Zawsze moŜna znaleźć jakieś rozwiązanie. Uspokoiłaś się juŜ? Bo brzmiałaś niczym źrebna klacz w bramce startowej. W głosie Ruby zadźwięczał śmiech, gdy odparła: – Źrebne klacze nie biorą udziału w wyścigach. – Jasne. Aleja umiem nadstawiać uszu, najsłodsza. Co mogę dla ciebie zrobić? – Po prostu mnie wysłuchaj. – Ruby wyrzucała z siebie słowa niczym karabin maszynowy. – Czekam na Sagę’a gotowa do drogi. Lotnisko na pewno jest zamknięte. Chcę, Ŝebyś zadzwonił do kogoś, byśmy mogli uŜyć pasa startowego. Nie mam pojęcia, jak się ląduje przy takiej pogodzie, ale mam nadzieję, Ŝe Sagę wie. Jeśli mój brat mógł posadzić samolot na pokładzie lotniskowca lub na polanie w dŜungli, to mój bratanek moŜe wylądować podczas burzy śnieŜnej. Daję ci słowo, bierzemy całą odpowiedzialność na siebie. Zrobisz to, o co proszę, Metaxas? – Oczywiście. Chyba nie warto wam tłumaczyć, Ŝe wymyśliliście coś cholernie głupiego. Nawet nie wiecie na pewno, czy tam mają jakieś kłopoty. MoŜecie nawet zginąć, kierując się tylko przeczuciami. I co ja wtedy zrobię?

Ruby wybuchnęła śmiechem. – Samotny, w dodatku bez moich kurczaków. Ale to nie jest tylko nasz kaprys. Po pierwsze, mówi mi to mój instynkt, po drugie – instynkt mojego bratanka sygnalizuje, Ŝe jego bliźniak znajduje się w niebezpieczeństwie. Mnie tyle wystarczy. Ryzykowałeś więcej z duŜo bardziej błahych powodów, Metaxas. – To prawda, ale ja jestem męŜczyzną. – Do cholery, a kim, twoim zdaniem, jest mój bratanek? Przestań raczyć mnie bzdurami w rodzaju: „Ja, Tarzan... „. Mamy lata osiemdziesiąte. Kobiety juŜ od jakiegoś czasu są wyemancypowane. Pamiętam, Ŝe kiedyś na ten temat dyskutowaliśmy i oboje doszliśmy do przekonania, Ŝe jedyną rzeczą, którą ty moŜesz zrobić, a ja nie, to stanąć i nasikać na krzaki. A jedyną rzeczą, do której, w przeciwieństwie do mnie, ty nie jesteś zdolny, to wydanie na świat dziecka. JeŜeli jeszcze uwzględnisz fakt, Ŝe nie ma na świecie kobiety, która by miała ochotę nasikać na krzaki, to sam zrozumiesz, Ŝe racja jest po mojej stronie. Dudniący śmiech Metaxasa poruszył Ruby. Słyszała taki śmiech kiedyś w łóŜku. – Ja teŜ tam polecę – oświadczył. – Wasze szanse na lądowanie na zamkniętym lotnisku znacznie wzrosną, gdy ludzie, do których zamierzam w tej sprawie dzwonie, dowiedzą się, Ŝe mój samolot będzie siadać jako pierwszy. Mogę ruszać natychmiast. Spotkamy się na miejscu. Nie chcę się przechwalać, Ruby, ale potrafię wylądować na grządce lilii, nie uszkadzając płatków. Jeździłem w Vermont na nartach tyle razy, Ŝe nie jestem w stanie zliczyć. Nawet idąc z zawiązanymi oczami, nie zejdę ze szlaku Molly Stark. Przy załoŜeniu, oczywiście, Ŝe znajdziemy się gdzieś w jego pobliŜu. W kaŜdym razie moŜesz zdać się na mnie, najsłodsze maleństwo. – Wobec tego będę cię uwaŜała za swojego męŜczyznę. I myślę, Ŝe

mimo wszystko wyjdę za ciebie. – Nago czy w sukni? – Dostosuję się do twoich Ŝyczeń. Godzę się na wszystko, bylebyśmy się uporali z tą historią. A swoją drogą, mogłeś mi szepnąć słówko o Colette. – Mogłem. Tyle tylko, Ŝe do samego końca nie miałem pewności, czy ona w ostatniej chwili nie zmieni zdania. Jesteś kobietą z zasadami, nie chciałem więc cię w to wciągać, a potem wszystko odkręcać. Tylko musisz mi przysiąc, Ŝe obrazy powiesisz na widocznym miejscu. To główny punkt naszej ugody rozwodowej. – Przysięgam. – Ruby, czy choć przez chwilę zastanawiałaś się nad tym, jak dostaniecie się do pensjonatu, gdy juŜ wylądujecie? Jak daleko jest tam z lotniska? – Nie mam pojęcia, ale Sagę wie. Często jeździł tam na narty razem z Birchem i moim bratem Simonem. Skutery śnieŜne. MoŜesz coś takiego zorganizować? – Jasne. Wszystko mogę załatwić pod warunkiem, Ŝe wiem, co jest grane. PrzecieŜ nie chodzi tu o nakręcenie filmu dla dzieci. – Czy zamierzasz lecieć sam, Metaxas? – Wezmę ze sobą jednego z chłopców, a moŜe nawet całą załogę. Teraz cię poŜegnam, Ruby. Czas wziąć się do roboty. Zobaczymy się juŜ na ziemi. Czy jesteś pewna, Ŝe chcesz mnie poślubić? – Jak najbardziej – odparła zdecydowanie. – Odkładam teraz słuchawkę, Metaxas. Lada chwila podadzą najświeŜszą prognozę pogody. Myślę... Ŝe zobaczymy się, za... ile, pięć godzin? – Chyba raczej sześć. O ósmej lub dziewiątej tamtejszego czasu. – Do widzenia, Metaxas. – Pa, najsłodsza. Ze wzrokiem wbitym w mały ekran, Ruby opadła z powrotem na

fotel. Komunikat sprowadzał się do informacji, Ŝe burza śnieŜna się wzmaga, a w związku z tym nie moŜna przewidzieć grubości pokrywy śnieŜnej. Krajowy Instytut Meteorologii zaapelował do wszystkich mieszkańców stanu Vermont o pozostawanie w domach i o niewyjeŜdŜanie na drogi. Ruby odniosła wraŜenie, Ŝe opuszczają ją wszystkie siły. Gdy zadzwonił telefon, podskoczyła jak oparzona. – Właśnie wychodzę z domu. I ani chwili nie będę czekał, ciociu Ruby – oznajmił Sagę. – Jestem gotowa. Chcę ci tylko powiedzieć, Ŝe zadzwoniłam do Metaxasa Parisha. Załatwi wszystko, co trzeba. Przetrze nam szlaki. Właśnie startuje. Prawdopodobnie dotrze na miejsce przed nami. Powiedział... powiedział, Ŝe zobaczymy się na ziemi. Oznajmił takŜe, Ŝe potrafi posadzić maszynę na grządce lilii, nie uszkadzając płatków. Zaproponował mi małŜeństwo. Zgodziłam się. Uda nam się, prawda, Sagę? – Będziemy się starać ze wszystkich sił. Spotkamy się na lotnisku za pięćdziesiąt minut. Nie spóźnij się. – JuŜ mnie tu nie ma. Czy chcesz, Ŝebym kogoś zawiadomiła? – Obudziłem Iris i powiedziałem jej, co zamierzamy. Rano ma podzwonić po ludziach. Teraz i tak nic nie mogą zrobić. Lepiej, Ŝe wyruszamy tylko we dwoje. Jeśli jesteś innego zdania, moŜesz zatelefonować do kogo ci się podoba. ChociaŜ chyba lepiej nie informować mamy. – Wpadnę na sekundę do Celii i powiem jej, Ŝe lecimy. MoŜe zechce wybrać się z nami. Sagę tylko prychnął. Wszelki komentarz był zbyteczny. Ruby odłoŜyła słuchawkę i wyłączyła telewizor. Zanim siadła za kierownicą swojego rangę rovera, zajrzała do bagaŜnika. Torby leŜały starannie poukładane. Na długich światłach ruszyła z parkingu, nie

wypuszczając z dłoni telefonu komórkowego. Trzykrotnie wystukiwała numer Celii i wsłuchiwała się w sygnał na drugim końcu linii. Trzykrotnie, po włączeniu się automatycznej sekretarki, nagrywała: „Zadzwoń do mnie w bardzo pilnej sprawie. „ Zrezygnowawszy wreszcie, zadzwoniła do „Babilonu” i poprosiła o połączenie z Nealem Tortolowem. Gdy odebrał telefon, Ruby przedstawiła się i poinformowała o sytuacji. – MoŜe przypadkiem widział pan Celię Thornton dziś wieczór? – Tak, przed chwilą szła do gabinetu Jeffa. – Podam panu numer telefonu. Proszę jej powiedzieć, Ŝeby koniecznie się ze mną skontaktowała. I to zaraz, sprawa jest bardzo pilna. Co takiego powiedziała Celia, Ŝegnając się z Ruby, gdy ta podwiozła ją pod sam dom? A, tak, powiedziała, Ŝe jest zmordowana jak pies i zaraz idzie do łóŜka. NaleŜałoby tylko spytać, czyjego? Twarz Jeffa Lassitera wykrzywiona była złością, gdy zatrzaskiwał drzwi, wpuściwszy Celię do środka. – Co to do cholery ma znaczyć? Miałaś być tutaj o dziewiątej. Na Stripie wszystko było przygotowane. Teraz jest w pół do dwunastej. Jeśli nie masz ochoty nosić zegarka na swojej chudej ręce, załóŜ go na kostkę u nogi. A moŜe to prawda, Ŝe blondynki są na tyle głupie, iŜ nie znają się na zegarze. To był twój wielki błąd, Celio. – Nie odzywaj się do mnie w taki sposób. Na wypadek, gdybyś jeszcze o tym nie wiedział, informuję cię, Ŝe pracowałam. I to cięŜko. PoniewaŜ wciąŜ powtarzasz, Ŝe zawsze o wszystkim wiesz, więc chyba dotarło do ciebie, Ŝe jestem rzeczniczką imperium drobiowego Ruby Thornton. W Ŝaden sposób nie mogłam jej odmówić. Faktycznie jestem spóźniona, no i co? To jeszcze nie daje ci prawa, Ŝeby tak się do mnie odzywać. I radzę ci o tym pamiętać, Jeff, bo inaczej ustawię cię pod

ścianą i stracisz ten gabinet i stanowisko. A wówczas juŜ nie będzie skąd ciągnąć forsy. – Tylko spróbuj. Zawarliśmy umowę. Takie numery moŜesz wycinać rodzinie Thorntonów, ale ja się na to nabrać nie dam. Nie zapominaj, Ŝe mam zdjęcia. – No i co z tego, Ŝe masz? – Celia miała nadzieję, Ŝe w jej oczach nie widać lęku, jaki odczuwała. Niech to diabli, dlaczego nie zatrzymałam tych fotografii? – pomyślała. Musiała się jednak z czymś zdradzić, poniewaŜ na twarzy Jeffa pojawił się uśmiech. Kobieta oblizała wargi, usiłując zmusić go do odwrócenia wzroku. Nie udało się i pierwsza uciekła spojrzeniem w bok. AŜ kipiała z wściekłości, zdając sobie sprawę, Ŝe Jeff zdobył nad nią znaczną przewagę. Pukanie rozległo się w momencie, gdy Celia zbierała się juŜ do wyjścia. Zignorowała ostrzegawcze spojrzenie Lassitera i otworzyła drzwi. Przepraszam, Ŝe niepokoję, ale mam waŜną wiadomość. Panna Ruby Thornton prosiła mnie o przekazanie pani tego numeru telefonu. Chce, Ŝeby pani natychmiast się z nią skontaktowała. Sprawa jest pilna. Wargi Celii zacisnęły się, tworząc cienką linię. – Niech pan do niej zadzwoni i powie, Ŝe mnie tu nie ma. – Nie mogę tego zrobić. Przed chwilą poinformowałem ją, Ŝe weszła pani do biura. – Więc proszę powiedzieć, Ŝe się pan omylił, albo Ŝe juŜ wyszłam. – Przykro mi, ale będzie pani zmuszona powiedzieć jej to osobiście. Nie mam ochoty znaleźć się w sytuacji, w której zmuszony będę kłamać za kogoś. Wygląda na to, Ŝe sprawa jest bardzo waŜna. Celia wyrwała Nealowi z ręki kartkę z numerem telefonu i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem. Sztywno podeszła do biurka Jeffa i podniosła słuchawkę. Odczekała chwilę, chcąc się uspokoić i wymyślić kłamstwo na tyle wiarygodne, by pracodawczyni zdołała je przełknąć.

Odezwała się głosem zmęczonym lecz słodkim: – Ruby, tu Celia. Czy coś się stało? Byłam tak spięta, Ŝe nie mogłam zasnąć. Pomyślałam więc sobie, Ŝe wpadnę na godzinką do kasyna i wypiję kieliszek przed snem. Jestem prawdziwą sową, od lat prowadzę nocne Ŝycie. Birch twierdził, Ŝe w moich Ŝyłach płynie krew wampirów. – Zmusiła się do cichego śmiechu, który nawet w jej własnych uszach zabrzmiał nerwowo. – Tak, tak, słucham uwaŜnie. Lassiter przerzucił rozmowę na głośnik. Podniecony głos Ruby wypełnił całe pomieszczenie. – Czy dobrze cię zrozumiałam, Ruby? Sagę podejrzewa, Ŝe jego brat ma kłopoty. Chodzi o tę bliźniaczą więź, o której wszyscy gadają. Chce lecieć twoim nowym, bajecznie drogim samolotem na lotnisko, które jest zamknięte, a ty zamierzasz mu towarzyszyć, poniewaŜ on uwaŜa, Ŝe coś moŜe być nie w porządku. A teraz pytasz, czy ja przypadkiem nie mam ochoty do was dołączyć. Wybacz, ale nie. Birch wielokrotnie mi powtarzał, Ŝe swego czasu był skautem. A ośrodki sportów zimowych Ŝyją przecieŜ z tego, Ŝe mają śnieg. Tydzień w tydzień prasa donosi o najnowocześniejszym wyposaŜeniu takich miejscowości na wypadek burzy i innych kataklizmów. Mają prądnice, zamraŜarki po brzegi wypełnione Ŝywnością, nieprzebrane zapasy drewna opałowego i pługi śnieŜne na benzynę. Mają świetnie wyposaŜone punkty medyczne, patrole narciarskie, no i, rzecz jasna, górskie pogotowie ratunkowe. Do czego w tej sytuacji ty i Sagę macie się przydać? Co moŜecie zrobić poza naraŜeniem własnego Ŝycia oraz skasowaniem nowiutkiego samolotu, który właśnie kupiłaś. – Musiałam zadać ci to pytanie, Celio. Zwykła uprzejmość tego wymagała. Sagę i ja decydujemy się. na podjęcie ryzyka. – Na mnie nie liczcie. Prognozy pogody zwykle mają się nijak do rzeczywistości. Przez ostatnie trzy dni przepowiadano dla naszego regionu deszcze. Jak dotąd nie spadła nawet jedna kropla. Media po