Projekt okładkiRomuald Siuda
RedaktorAnna Stankiewicz
Redaktor techniczny
BogusławJóźwik
Korektor
Anna Malinowska
Powieść jest fikcją literacką.
Wszelkie podobieństwo jej postaci do osób rzeczywistych jest niezamierzone i przypadkowe.
^532
Copyrightby Wydawnictwo "Glob", Szczecin 1991
ISBN 83-7007-338-7
Akc.J H '
Wydawnictwo "Glob", Szczecin 1991 rWydanie drugie.
Nakład 29 850 + 150 egz.
Ark- wyd.
18,5.
Ark.
druk.
19,75Łódzka Drukarnia Dziełowaśarn.
221/1100/91
To jest Jerome Asman powiedziała Dominika, gdy Łukaszodbierał klucz z recepcji.
Siwiejący męŜczyzna wwyświeconej przy kieszeniach i narękawachzamszowej kurtce
szedł w kierunku windy.
ZdąŜyli doniej wskoczyć razem znim.
Nacisnął guzikpiątego piętra;to byłotakŜe ich piętro.
Skąd wiesz, Ŝe to on?
spytał Łukasz.
Siwiejący męŜczyzna miał oczy zasłonięte okularami o ciemnychszkłach,
Dominikawidziałaodbitą w nich, zdeformowaną niecoswoją twarz.
Wpatrując się w nią, powiedziała:
Słyszałamrano, jak dwie Amerykanki pokazywały go sobiew hallu.
Właściwie w tej wyświechtanej kurtce nie wyglądawcalena.
Na co?
Nasiebie.
Na swoją sławę i pieniądze.
Ale, jaksię jema, niemusi sięna to wyglądać.
MoŜeteraz tak sięzaniedbał.
Co to znaczy teraz?
Podobno stracił Ŝonę w wypadku samochodowym.
Te dwieAmerykanki mówiły, Ŝe to prawdziwe fatum w jego Ŝyciu.
Bojeszcze jako dziecko gdzieś w Europie stracił w wypadkusamochodowym obydwoje
rodziców.
Nie chciałbym być sławnym człowiekiem.
Wszystko byo mniewiedziano.
Winda zatrzymała się na piątym piętrze i teraz przy wysiadaniu Łukaszzobaczył swoje
zdeformowane odbicie w ciemnychszkłachamerykańskiego dyrygenta.
Trwało to sekundę, bo Asman.
skierował się zaraz korytarzem w lewo i gdyby się był obejrzał,zobaczyłby, Ŝe patrzą za nim,
nie kryjąc rozczarowania.
Mógłby się do nas uśmiechnąć powiedziała Dominika.
Dlaczego?
Nie zauwaŜyłeś, Ŝe na ogół ludzie uśmiechają się do nas?
Do ciebie pomyślałŁukasz.
Gdy skręcili do swego pokojuw prawym korytarzu, puścił Dominikę przodem iprzez
chwilęzastanawiał się nad tym, dlaczego zawsze wszystkich wzruszałai dlaczego Amerykanin
oparł się temu.
Musiała myśleć otym samym.
Na przykład recepcjonista powiedziała wchodzącdopokoju.
Zdjęła z ramienia torebkęiprzysiadła na brzegu podwójnego hiszpańskiegołóŜka, Ŝeby zrzucić
z nógobuwie.
Uśmiechnął się od razu, kiedy nas tylko zobaczył.
Po pierwszeuśmiecha się prawdopodobnie do wszystkich,to naleŜy do jego zawodu,
po drugie prosiliśmy o jeden pokój,a zpaszportów wynika,Ŝe nie jesteśmy małŜeństwem.
Powinien był się zgorszyć szepnęła.
Och, onisą do tego przyzwyczajeni.
Wolichyba dawać klucz takim chłopcom jak ty i takimdziewczynomjakja, niŜ
starszympanom, owypchanych portfelach, którzy przywoŜą ze sobą dobrzeznające swój
zawód panienki.
Nie mam nic przeciwkowypchanemu portfelowi,z którymmógłbym podróŜować
nastarość.
Alezamiast dobrze znających swój zawód panienek woziłbyśzesobą pewną starszą
panią.
...do której wciąŜ uśmiechaliby się recepcjoniści we wszystkich hotelach.
Ładnie to powiedziałeś.
Bo takbędzie.
Usiadł obok niej na brzegu łóŜka, objął ramieniem.
Zamilkli nadługą chwilę.
Dlaczegopieniądze ma się dopierona starość?
odezwałasię wreszcie Dominika.
Nie zawsze.
AleprzewaŜnie.
Bądź co bądź jest (o jednak rodzajpewnej pociechy.
Myślisz?
PoŜyjemy, zobaczymy.
DuŜo wydaliśmy na kolację.
Nie myśl o tym.
Kiedy muszę.
Co będzie, jeśli nikt nie kupi moich kilimów?
Dlaczego właściwie wyobraŜam sobie, Ŝe ktoś je kupi?
Bo są naprawdę piękne.
MoŜe nie wydadzą się takie tutaj?
Hiszpanie mają tylewłasnych pięknych tkanin.
Twoje są inne.
Chybatakzamyśliła się, ale bez nadziei.
Trzeba jednakbyło zatrzymać się na campingu i jeść konserwy.
Dopieroposprzedaniu kilimów mielibyśmy prawodoprawdziwego hotelui posiłków
wrestauracjach.
Ale powiedzieliśmy sobie jeszcze w Warszawie, Ŝe do Madrytu Ŝywimy się tym, co
mamy w bagaŜniku i śpimy w namiocie.
Do Madrytu i po wyjeździez Madrytu.
Ate trzy dni tutaj.
Niepsuj wszystkiego.
Tak ci się podobało w tymbarze naprzeciwkohotelu.
I homar był naprawdę świetny.
Świetny!
Ale czy musiał być od razu aŜ homar?
Dominiko!
Jedliśmy homara porazpierwszyw Ŝyciu!
Zachowajz tego jakąś radość.
Staram się.
Starasz się?
krzyknął.
Tak.
Bardzo.
To był naprawdę piękny wieczór.
I wszystko mismakowało, homar, sałata i wino.
Ipodobało mi się, Ŝe stoimy przytym zastawionym półmiskami barze, w tłoku, który gdzie
indziej bynas denerwował.
A teraz szczęśliwa jestem, Ŝe po raz pierwszymieszkamy w prawdziwympokoju z
klimatyzacją i takim wspaniałym, szerokim łóŜkiem.
No widzisz, kochanie.
Tylko.
Tylko co?
Tylko.
moŜe powinniśmy poszukać jakiegoś tańszego hotelu.
Bo chyba ten jest drogi,skoro zatrzymuje się w nim JeromeAsman.
Conas obchodzi Jerome Asman?
Prawdopodobniesprzykrzyły mu się hotele klasy Ritza, czy Hiltona.
Sama powiedziałaś, Ŝejak sięma pieniądze, niemusi się tego pokazywać.
Nie musi się na to wyglądać poprawiła.
Totylkomy.
My?
Myślę o Polakach tylko my staramy się zawsze wyglądaćna-więcej, niŜ mamy.
Zwłaszcza za granicą.
MoŜe to nie jest wcale wada?
Nie szepnęła.
Chyba nie.
zgarbiła się, objąwszyramionami kolana.
O czym myślisz?
śe pewnie wydaję ci się okropna.
Coci przychodzi do głowy?
Właśnie to.
Okropna!
Psuję przyjemność,która przytrafiła sięnam, jak ślepej kurze'ziarno.
Kiedypomagałeś ojcu przy pracy nadtym projektemna konkurs, miałeś nadzieję, Ŝe go wygra?
Inaczej bym munie pomagał.
Mój BoŜe!
Konkurs na zabudowę nowego placu w stolicyPeru!
Kiedy przeczytałam o tym wgazecie,wydawało mi sięto jaksen.
Poczekaj, będzieszjeszcze czytać, Ŝe to jawygrywam konkursy.
Ale juŜ jako ta starsza pani, do którejbędą się uśmiechaćrecepcjoniści.
Dlaczego?
Czy ojciec jeststary?
Kochają się w nim jeszczestudentki.
Nawet.
chrząknął z innych uczelni.
MoŜe powiesz, Ŝe gouwodzę?
AleŜ, kochanie on uwodzi ciebie.
I wcale nie jestempewien,czy zafundował namtę podróŜ ze swojej dolarowejnagrody dlatego,
Ŝe mu pomagałem, czy teŜ dlatego, Ŝe chciałsprawić przyjemność tobie.
Łukasz!
Przyciągnął ją do siebie, pocałował w nagie ramię.
Idź do łazienki.
I nie siedź tam do północy!
Wezmętylko prysznic i zaraz wskakujęw to wspaniałełoŜe.
Ściągnęłasukienkę i tylko w skąpych pasemkach biustonosza i fig zniknęła w łazience.
Uchyliła drzwi.
Nie zaśnieszpo tym winie?
Nie.
Czekając na nią,wyobraŜał sobie, Ŝe są juŜ we własnymmieszkaniu zwspólną
wizytówką na drzwiach,Ŝe skończyły się
ukradkowe spotkania u niej pod nieobecnośćjejrodziców, lubu niego pod nieobecność
ojca, Ŝe mają.
wreszciesufit, podłogęi ściany wokół nie ukrywanej juŜ przed nikim intymności.
Dominika nuciła w łazience, szum wody mieszał się z jej głosem, juŜ tosamo było cudowną
niezwykłością, wiele wodymiało upłynąć wewszystkichłazienkach świata, zanim znów będą
mieli wspólnąchoćby tylko na trzy dni.
Krótko byłam?
zapytała, otwierając drzwizawinięta caław ogromny hotelowy ręcznik.
Bardzo krótko.
Ty teŜsię pośpiesz.
Nie musisz się golić.
Nie?
Nie.
Objął ją, pocałował w nie wytarty jeszcze do sucha nos.
Pośpieszsię!
zamruczała.
Ale kiedy wrócił z łazienki choćnaprawdębardzo się śpieszyłspała juŜ, ledwie
przykryta prześcieradłem,dziwnie mała naogromnym hiszpańskim łoŜu, za obszernym dla
zakochanych,wciąŜ szukających swojej bliskości, i za ciasnym dla tych, którzy juŜ się nie
kochając podróŜowali jeszcze razem.
Wsunął się podprześcieradłoi przywarłszy do jej pleców, czekał, Ŝeby się obudziła.
Pocałował jaw kark i w ramię,ale poruszyła się tylko, kryjąc twarzw poduszce.
Zaczął pełzać ustami wzdłuŜ jejgrzbietu, dłońpołoŜyłna piersiach, uśpionych jak resztaciała,
gładził je i gniótł lekko i naraz zrobiło musię jej Ŝal, jej snu, jej wypoczynku.
Miała za sobąmęczącydzień, ich pierwszy dzień w Madrycie, nazajutrz wybieralisię do Prado
i czekały ją długie kilometry przez wszystkie saleogromnegomuzeum, naleŜało jej się teraz
wytchnienie.
Przezchwilęmiał nadzieję, Ŝe takŜe zaśnie, ale gdy sen nie przychodził, wstałostroŜnie,
podciągającprześcieradło na plecy Dominiki, aŜ pojaśniejszą kreskę, pozostawioną przez
opalacz w pokoju panował rześki chłód, klimatyzacja działała wzorowo.
Kiedy podszedł do okna i otworzył je szeroko, buchnęła muw twarz fala wieczornego
upału,spotęgowanego ciepłem bijącymod rozgrzanych w ciągu dnia murów.
Na trawniku między dwomapasmami jezdni, zapełnionymi nieprzerwanym strumieniem
samochodów, grupka dzieci bawiła się skakanką.
W mroku nocy, nie dokońca rozproszonym ulicznymi latarniami, ostrozaznaczała się.
ruchliwa biel skarpetek.
-- Dochodziła jedenasta, a ruch nie słabii nie udawali się jeszcze na spoczynek siedzący przed
kamienicaminaprzeciwko ludzie.
Wynieśli z mieszkań stołkii krzesła, w domachmusiało być jeszcze cieplej, niŜ na ulicy, być
moŜe nawet przesyconespalinami powietrze wydawało im się czystsze od
kuchennychodorów, którymi przesiąkły meble i ściany.
Łukasz wychylił się głębiej przez parapet.
W Warszawie, zwłaszcza kiedy pracował, draŜniły go wrzaski dzieci bawiących się
przeddomem,terazpragnął je słyszeć, pragnął słyszeć rozmawiającychprzed domami ludzi,
wedrzeć się w ich sąsiedzką zaŜyłość,zaznaćulicznej gościnności, cieszyć się tą innością
miasta, które namapach pogody w telewizji miało zawsze najwyŜszą w Europietemperaturę, i
w którym - gdy w Warszawie padał wciąŜ deszcz ludzie do północy siedzieli na ulicach, Ŝeby
odetchnąć chłodnympowietrzem.
Dominika poruszyła się na łóŜku, przymknął więc okno w obawie, Ŝe zbudził jąhałas z
ulicy, ale otworzył je znowu, gdyznieruchomiała z twarzą w poduszce;jak przedtem
przechylonyprzez parapet starał się wyłowić z ulicznego gwaru nawoływaniahiszpańskich
dzieci, skaczącychnad śmigającą pod nogami linkąi choć to było niemoŜliwe przy tej
odległości szmer rozmówstarych kobiet pochylających ku sobie czarnymi szalami
okrytegłowy, śpiewną rozlewność męskich głosów, gdy Ŝarzące się ognikipapierosów
nieruchomiały w zaplecionych na kolanach rękach.
W barze na rogu, oświetlonym takjasno, Ŝe nawetz okna hotelu poprzeciwległej stronie
ulicywidziało się wyraźnie czerwień krabówna ogromnych półmiskach, zdobiących bufet
wciąŜ było tłoczno.
Przed godziną jedli tam z Dominika kolację, stojąc przy kontuarzezaciekawieni i zachwyceni
wszystkim, co podanoim na tekturowych pólmiseczkach.
Podobało im się nawet to, Ŝe podłoga baruzasłana była serwetkami i niedopałkami,
kartonowymi kubkamiz automatów;stojący przy kontuarze brodzili w nichpo kostki.
Przed hotel zajechał autokar,z którego wśród podnieconegogwaru wysypała się
amerykańska wycieczka.
Właściwie nie słyszał,w jakimtam na dole porozumiewano się języku,
aledotychczasowyprzejazd przez najbardziej turystyczną część Europyupewnił go,Ŝete
niemłode kobiety,wszystkie o świetnych figurach iznakomicieuczesanychwłosach,
obwieszone aparatami fotograficznymi i fil10
mowymi kamerami, nigdy nie zmęczone i zawsze wszystkiegociekawe, Ŝete wspaniale
stare kobiety mogąbyć tylko Amerykankami.
Terazwysiadały bez końca z autokaru,od razuoŜywione,podniecone nowymetapem podróŜy,
przygotowane radośnie naskonsumowanienastępnego kawałka świata, który podsuwałoim co
prawdau swego schyłku Ŝycie.
Wychowały dzieci,pochowałymęŜów, zrealizowały polisy ubezpieczeniowe i otowreszcie
miały czas pomyśleć o sobie, co mogło oznaczać zarównozaspokajanie pragnienia poznania,
jak i ucieczkę od otwartej nagle,jak przepaść, pustki.
Panowie byli takŜe wśród tego kobiecego Ŝywiołu, ale nielicznii tak jawnie
przynaleŜni dopopartych aktem urzędu stanu cywilnego czyichś przyzwyczajeń,Ŝądań, czy
nadziei Ŝe ogółnie mógłmiećz nich Ŝadnego poŜytku.
Dziwne, Ŝaden z nich nie miałkamery ani aparatufotograficznego, absorbowały ich
jedynieneseserki,torby i torebki, które w oczekiwaniu na komendęgłównodowodzącej
wycieczki zgarniali wokół siebie,jak stadkorozbiegaj ących się kurcząt.
Komendata wreszcie padła, fotokomórki wdrzwiach hotelu otworzyły je szerokoprzed
damskimszturmem, a w autokarze podniesiono juŜ boczne klapy i słuŜbahotelowa przystąpiła
do wyładowywaniabagaŜy.
Trwało to dość długo i Łukasz wyobraŜał sobie, Ŝe przezten czasdzieci zniknęły z
zasłoniętego autokarem trawnika, a razem z nimimieszkańcy przeciwległych domów,
zabrawszyze sobą krzesła,udali się naspoczynek.
Ale gdy pustyautokar odjechał na parkingza rogiem, okazało się, Ŝe widok, jaki zasłaniał,
trwał nie zmieniony: dwastrumienie aut obejmowały zieloną wysepkę trawnikaz ruchliwą
bielą skarpeteknad śmigającą w powietrzu skakanką,a pod murami domów naprzeciwko
Ŝarzyły się papierosy w rękachmęŜczyzn i w obramowaniu czarnych szali jaśniały twarze
kobiet.
Hiszpańska noc rzeŜwiła zmęczonych słońcem mieszkańców wielkiegomiasta, które
naprawdę miało zawsze najwyŜsze temperaturyna przewaŜnie niełaskawej dla środkowej
Europy mapie pogody.
Łukasz pomyślał znowu owarszawskimdeszczu,wyludnionycho tej nocnej porze ulicach, o
parasolkach pańwyprowadzającychpsy pod drzewka, naktóre zwyklepatrzył z góry, gdy
wstawszy oddeski otwierał okna pracowni,
11.
Teraz noc hiszpańska nabrała woni rozgrzewanej w hotelowejkuchni oliwy amerykańska
wycieczka czekała na kolację.
Chciał zamknąć okno,ale zaintrygował go biały kabriolet, któryzajechałwłaśnie
przedhotel.
Wysiadł z niego męŜczyzna, ubranyw równie podniszczoną kurtkę, co Jerome Asman, i chyba
takŜemniej więcej w jego wieku, bo na schody prowadzące do wejściawszedł dość ocięŜale.
Po chwilizjawiłsię boy hotelowy z kluczykami od wozu, wyjął z bagaŜnika walizkii
zostawiwszy je pod opiekąportiera, usiadłza kierownicą i odprowadził samochód na parkingza
rogiem.
Łukasz pomyślał, Ŝe być moŜe kiedyś i on z Dominikabędą moglikorzystać z usług boyów i
portierów, których terazskrzętnie ze względu na napiwki unikali, ale Ŝepieniądze miało
sięzwykle razem z zadyszką na schodach nagłą radością wydawałomu się dźwiganie
własnych bagaŜy nawet po najbardziej męczącejpodróŜy.
Uśmiechając się do siebie zamknął oknoi wsunąwszy się podwykrochmalone
prześcieradło,przytulił siędo uśpionego ciałaDominiki.
Poruszyła się,moŜe nawetprzebudziła, ale pozwolił jejznowu zasnąć, wystarczyło mu, Ŝe jest,
Ŝe mająprzed sobącałą tęcudowną wspinaczkępod górę, jaką było Ŝycie co byłoby wartebez
pragnień i tajemnic,pozbawione szczęścia zdobywania?
BogacimęŜczyźni w wyzywająco podniszczonych kurtkach, wręczającyhotelowym boyom
kluczyki odsamochodów, Ŝeby odprowadzili jena parking mieli juŜ to szczęście zasobą.
II
Gdyby urodziła się męŜczyzną, byłaby na pewno generałem powiedział Łukasz
obserwując, jak kierowniczka amerykańskiej wycieczki rozsadza swoje panie przy stolikach
w hotelowejkawiarni.
Chybaco najwyŜej dowódcą kompanii wzruszyła ramionami Dominika.
Bardzo staranniewyjadałaz talerzyka resztki dŜemu.
Ale przyznasz, Ŝe jest w tym coś z wojskowej musztry.
Obsadza te stoliki, jakbyto były stanowiska bojowe.
12
Dominiki nie interesowała jednakprzesadnie energiczna młodapanna.
Zamyśliła się.
Ciekawe, co dostaną do jedzenia.
Jesteś głodna!
zmartwił się Łukasz.
Nie.
SkądŜe?
Dominikajeszcze raz podrapała łyŜeczkądno talerzyka.
Kiedy tylko zaczynammówić o jedzeniu,uwaŜasz, Ŝe jestem głodna.
Nie kręć!
No,więc dobrze jestem głodna.
Te ich "kontynentalne"śniadania rozdraŜniają tylko w człowieku apetyt.
Kawka,alboherbata, bułeczka, masełko i dŜem.
I wszystkiego jak dla lalek.
Kiedy sprzedamkilimy, zamówimy sobie porządne porcje szynkii jajecznicę.
MoŜenie wiedzą, co to jest.
Scrambled eggs.
Rozumiejąpo angielsku.
Zamówię jajecznicęz trzech jaj dla kaŜdego.
Moje biedactwo.
A siebie nie Ŝałujesz?
Akurat jesteśmy młodzi, a młodymwciąŜ chce się jeść.
I nigdzie na świecie nie moŜemy się najeść, bow kraju, choćmamy za co, mało co moŜemy
kupić, a za granicą,gdzie moŜnakupić wszystko, niemamy na to pieniędzy.
Dominiko!
poprosił cicho Łukasz.
Znowu cośzepsułam?
Przepraszam.
Przechyliła się przezstół, delikatnym dotknięciem palców pogładziła jego rękę.
JuŜnie będę o tym mówić.
I nie powinnoci być przykro.
AleŜ nie jest mi przykro.
PrzecieŜwidzę, Ŝe tak.
W gruncie rzeczy jesteś całkiemstaroświecki.
Bo wyobraŜasz sobie, Ŝepowinieneś mi wszystko dać.
I cierpisz, Ŝeto niemoŜliwe.
śe choćbyśwaliigłową o mur, nic tunie zmienisz.
A tymczasem to juŜ niemodne.
JuŜ męŜczyźni niemają tych obowiązków, co dawniej.
I kobiety wcale tego od nichnie oczekują.
Dominiko,to cały traktat.
Usiłuję ci tylkowyjaśnić, Ŝe i mnie mogłoby być przykro, Ŝenie mogę zamówić dla
ciebie na przykład porcji salami.
Mamyrówne prawa i równe obowiązki.
Mnie powinno być jeszczebardziej przykro, bo tonie mój tata wygrał konkurs na
zabudowęcałego placuw Limii-.
13.
Przestańmy o tym mówić.
JuŜ kończę.
I przyrzekamci, Ŝe nie usłyszysz juŜ ode mniesłowa na temat jedzenia.
Chyba Ŝe.
ChybaŜe co.
...Ŝe się załamię.
śe się załamię widząc,co te dolarowekwokidostaną na śniadanie.
Idziemy.
Nie.
Proszę!
Chcę to zobaczyć.
Dominika znowu pogładziła dłoń Łukasza.
Umiała przepraszać i prosić.
Jej twarzo wystających nieco kościach policzkowych,odsłonięta cała krótkim przystrzyŜeniem
włosów, znieruchomiała w napiętym oczekiwaniu.
Łukasz!
AleŜ dobrze ustąpił, trochęwzruszony, jak zawsze, gdyokazywała się niezbyt mądra i
śmieszna.
Kocham cię powiedziała.
Jeszcze raz pogładziła dłońŁukasza, uśmiechnęła się do niego oczymai zaraz potem
rozejrzałasię po sali.
Na pewno lada moment przyniosą śniadanie dla tychpań.
Mamnadzieję.
Chciałbym, Ŝebyśmy mogli być w Prado,kiedy jeszcze nie będzie tam tłoczno.
I zanim zacznie się upał.
Przepraszam!
zawołała przewodniczka amerykańskiej wycieczki, gdy dwie panie zajęły wolny stolik obok
Dominikii Łukasza.
Kierowniksali zastrzegł, Ŝe ten stolik zarezerwowanyjestdla pana Asmana.
Ach!
westchnęły zzachwytem obiepanie, unosząc sięnatychmiast z krzeseł.
Ale usiadłyobok i poprawiwszy okularyutkwiły wzrok w wejściu na salę.
Czekamy na Asmana!
stwierdziła Dominika.
Czy chcesz zobaczyć takŜe, coon zamówi na śniadanie?
Robisz sięzłośliwy.
Kochanie, czas ucieka, a nie wiadomo, kiedy ktoś taki wstajez łóŜka.
Nie zdobywa się sławy,śpiąc do południa.
ZaleŜy w jakiejbranŜy.
Są na przykład pisarze, którzypracują w nocy, a potemodsypiają to w dzień.
Ale dyrygenci uzaleŜnieni są od orkiestr, a te mają próbyprzedpołudniem, Ŝeby mieć
czas na odpoczynek przed wieczornymkoncertem.
14
Niech będzie na twoim, nie znalem nigdy wŜyciuŜadnegodyrygenta.
No toprzypatrz się temu, bo właśnie wchodzi.
Głowy wszystkich Amerykanek zwróciłysię ku wejściu.
JeromeAsman, w tej samej kurtce, co wczoraj, stał przez krótką chwilę naprogu,
rozglądającsię po kawiarni, ale juŜ przez całą jej długośćbiegł ku niemu kierownik sali i
zniecierpliwionego nieco wiódłdo zarezerwowanego stolika.
Jak spod ziemizjawiło się przy nimzaraz trzech kelnerów.
Pierwszyniósł tacę z napojami chłodzącymi,drugi srebrny koszyczek z przykrytymśnieŜną
serwetąpieczywem,trzeci zatrzymał się okrokza kierownikiem sali i, gdy ten zwróciłsię do
niego, wręczył mu otwartą kartę, która dopiero za jegopośrednictwem przedstawiona została
gościowi.
Chyba czytałam o czymś takim w jakiejś ksiąŜce szepnęłaDominika.
Zjawia się w lokalu gość i odrazu obskakują gokelnerzy.
Gdybym miała kamerę sfilmowałabym tę scenę.
, zobacz tylko,jacy .
oni przystojni!
Kierownik sali mógłbywystępować wfilmie.
To naleŜydo zawodu dość cierpko zauwaŜył Łukasz.
W kraju o tak rozwiniętej turystyce zagranicznej kelnerzy i obsługahotelowa muszą byćna
poziomie.
WkaŜdymrazie Dominika nieodwracała wciąŜ głowy odsąsiedniego stolika miło
popatrzeć, nawet jeśli się wie, Ŝetowszystkoze względu na zagranicznych turystów.
Jerome Asman nie był jednak zachwycony nadmierną uwagą,jaką mu poświęcał
personel hotelowej kawiarni.
Wysunął przedsiebieobie ręce w gwałtownej obronie przed napojami chłodzącymi, przed
pieczywem i przed kartą wreszcie, która najbardziej goprzeraŜała.
Szklaneczka soku pomarańczowego poprosił.
I nic więcej?
spytał z ukłonem kierownik sali.
Nie, dziękuję.
FiliŜankę kawy?
Nie, dziękuję.
No, widzisz bąknął Łukasz nie bez satysfakcji.
JuŜpodajemykierownik sali skłonił się jeszcze raz,nawetdrgnieniemtwarzy nie
okazawszy rozczarowania.
15.
Korowód pięknych czarnowłosych chłopców w nieskazitelnychbiałych kurtkach skierował się
ku drzwiom do kuchni.
No, widzisz!
powtórzył Łukasz.
Dominika przyjrzała się nieznacznie Asmanowi.
MoŜe się odchudza?
Po co?
Płaski jak deska.
Co dnia uprawia wielogodzinnągimnastykę na podium dyrygenckim.
Mój BoŜe westchnęła z wyraźną zazdrością.
Widocznienie ma apetytu.
A w ogóle dziwnyjakiś.
Na taki upał włoŜył znowutę swoją wyświechtaną kurtkę.
Zamsz grzejemniej niŜ tworzywa sztuczne, któremamy nasobie.
Ja mam na sobie bawełnę.
Tyw ogólenie masz na sobie prawie nic.
Łukasz trąciłpalcemczerwono-szafirową kokardkę, związaną na nagim ramieniuDominiki,
przytrzymującą dwa szerokie, zszyte z sobą płaty białegomateriału.
Wyglądasz z tymi kokardkami jak prezent.
Jak co?
Jakprezent.
Jak przeznaczonydla kogoś prezent.
Głowa amerykańskiegodyrygenta zwróciła się nieznacznie kustolikowi Polaków.
Patrzy na nas?
spytała Dominika.
Mógłby chociaŜ nachwilę zdjąć te swoje ciemne okulary.
NałóŜ swoje i takŜe będziesz mogła bezkarnie mu się przyglądać.
Myślisz, Ŝejednak to robi?
Dlaczego?
Chyba za głośno rozmawiamy.
I taknicnie rozumie.
No, ale jednak zwracamy uwagę.
Dobrze,juŜ będę cicho.
Dominika wysunęła dolną wargęi zamilkła na chwilę.
Ale zarazoŜywiła się znowu.
Idzie soczekdlapanadyrygenta.
Wdrzwiach od kuchni ukazał się jeden z kelnerów obsługującychAsmana i trzymając
wysoko przed sobą tackę ze szklaneczką sokupomarańczowego, pomknął przez salę.
Nie zdołał jednak przez całyczas zatrzymać na sobie spojrzenia Dominiki, bo drzwi od
kuchniotworzyły się znowu i runęła z nich gromada smagłych chłopcówniosących śniadanie
dla Amerykanek.
16
Dominika poprawiłasię nakrześle.
Teraz sobie popatrzymy.
Kelnerzy błyskawicznie ustawili na stołach dzbanuszki, napełnione sokiem
pomarańczowym i pomidorowym,koszyczki z przyrumienionymi tostami, talerzyki z masłem
i dŜemem, na koniecfiliŜanki, które według Ŝyczenia napełniali kawą lub herbatą.
Panie o nieskazitelnych fryzurach musiały chyba wszystkie spaćz lokówkami na głowach
popijały soczki małymi łyczkami,odłamywały z tostów drobne kawałeczki irozsmarowawszy
na nichociupinkę masłalub dŜemu, niosłyje niespiesznie do ust.
Dominika sięgnęła po torebkę.
Idziemypowiedziała zgnębiona.
MoŜe mamy złąprzemianę materii,Ŝe musimy tylejeść?
Łukasz, tłumiąc śmiech, ruszył za nią.
W samochodzie posłucham radiapowiedział.
Akurat zakilka minut będą wiadomości.
AleŜ nic się nie stanie.
Dominika chwyciła go za rękę, odrazu zapominając o całej historii sprzed chwili.
Dlaczego wciąŜmyślisz, Ŝe coś się stanie?
Wyjechaliśmy w bardzo niespokojnym czasie.
Będzie tak samo niespokojny, kiedywrócimy.
Ale jednakchcę wiedzieć, co się dzieje.
I znowu będziesz bardziej tam, niŜ tutaj.
Po co było jechać doHiszpanii,skoro myślami jesteśmy wciąŜ w kraju?
AjuŜwczorajwieczorem było tak dobrze.
Potrafiliśmy być tylko tutaj.
Daję ci słowo, Ŝe będęsłuchać radia tylko raz dziennie.
No, dobrze westchnęła.
Opowiesz,co mówili, ja obejrzętymczasem wystawy.
TeŜ robisz coś, co psuje pobyt w Hiszpanii.
Niezupełnie uśmiechnęłasię, aletylko ustami, nie zdołałaukryć przed Łukaszem, Ŝe
reszta twarzy nie brała udziału w tymoszustwie.
Niezupełnie, bo jednak trochę przyjemności mamz tego oglądania.
Wyszli przed hotel eskortowani przez boya, który od razuzaproponował sprowadzenie
taksówki.
samochód na parkingu powiedział Łukasz.
Wyciągnął rękę po kluczyki.
ner wozu?
17.
Nie jedziemy jeszcze.
Boy nie byłnatarczywy, otrzymawszy odprawę, uśmiechnął się tak samo uprzejmie ale
Łukasz niemógł się obronić przed uczuciem przykrości.
Do diabła!
pomyślał,przecieŜ naprawdę jeszcze nie jedziemy, przecieŜ naprawdę chcęw spokoju
posłuchaćna parkingu radia.
Ale i Dominika musiała myśleć o tymsamym.
Kiedy sprzedam kilimypowiedziała stanę w hallu i będęrozdawać napiwki.
Zatrzymali się na chwilę przed hotelem urzeczenisłońcem.
OdświeŜonewodąchodniki parowały zapachem lata.
Mój BoŜe!
westchnęła Dominika.
A u nas wciąŜ leje.
Nakartofle, nazboŜa, na sianokosy!
Wstrząsnęła się, jakbyulewa, od trzechtygodni nękająca Polskę, dogoniłają aŜ tutaj.
Jeśli będziew komunikatach coś na temat deszczu, proszę, nie mówmi o tym.
Nie po to jestem w Hiszpanii, Ŝeby wciąŜ moknąć napolskim deszczu.
Powiemci,Ŝe wreszcie mamy wyŜ.
A w to nie uwierzę.
Nasomijająwszelkie wyŜe.
Pozademograficznym od czasu do czasu.
Miejmy nadzieję, Ŝeprzynajmniejna razie nie przyczynimy siędo tego mruknął Łukasz.
Idź, kochanie!
Obejrzyj sobiejeszcze raz te wystawy.
Tylko wracaj prędko, ranne komunikaty sąkrótkie.
Pobiegła, alezwolniłakroku,gdy obejrzawszy się spostrzegła, Ŝe Łukasz juŜ za nią nie
patrzy.
Dzień był naprawdę cudowny,obnaŜona skóra ramion i pleców piekła leciutko
poddotykiemsłońca, powietrze mimo spalin miało przedziwny aromat lata,niezwykłości i
niespodzianki.
Najpiękniejszy dzień w kraju i mieście, które się znało, nie mógł mieć tego zapachu.
Dominika zerknęła na jedną i drugą wystawę, ale nie po to, Ŝebycośna niej zobaczyć,
lecz Ŝebyw szybie zobaczyć siebie.
Wyprostowała się,głowę lekkopochyliła do przodu, nogi niosły jąlekko, młode ciało było
najwspanialsząwłasnością, jaką mógł miećczłowiek.
Dopiero na trzeciej czy czwartej wystawie dostrzegłacośpozawłasnym odbiciem.
Była torozłoŜona przy ogromnymwazonie z kwiatami szeroka, marszczona, bajecznie
kolorowaspódnica, zupełnie inna, niŜnoszone tego lata w Warszawie ,spódnica,którą
natychmiast chciało się mieć.
Od chwili prze-,,
18 .-.
:
kroczenia granicy wciąŜ oglądała na wystawach rzeczy, którenatychmiastchciało się
mieć.
Ze względu na Łukaszawyćwiczyłapewien rodzajkłamliwie obojętnego spojrzenia
wyraŜającego co najwyŜej chłodną aprobatę dla wszystkiego, co wywoływało
nieposkromiony zachwyt, kobiece łakomstwo, prawie bolesnąchęć posiadania.
Ale ŁukaszjuŜw Wiedniu poznał się na tymoszustwie.
Mieli za sobą zbyt wiele wspólnych wędrówek powarszawskich sklepach, Ŝeby nie rozumieć,
Ŝe dziewczyna takrzadko natrafiająca na coś, co jej się od razu podoba, wychowanaprawie w
tym szczególnym poście nie moŜenie cierpieć na widoktej orgii dobrego smaku i znakomitego
wykonawstwa, przed którąnagle stanęła.
z pustkąw kieszeni.
Pogardzała sobą, Ŝe niepotrafiła się opanować, Ŝe nie zdołała utrzymać się w
granicachzainteresowań, nakreślonych im przez Łukasza podczas tej ichpierwszej
zagranicznej wycieczki: krajobrazy, architektura,muzea.
Była wściekła na tę małą mieszczkę, zktórą wciąŜ wsobie walczyła,ale która nie przestawała
wodzić jejza nos ku najpospolitszymbabskim zachciankom.
Znowu w wystawowej szybie zobaczyłaswoje odbicie, alepatrzyła na nieteraz bez
poprzedniej przychylności.
Zadatek nakoszmarne babsko!
pomyślała.
Łakome, tępe, zachłanne!
Wysunęładolnąwargę i patrzyła na siebieponuro.
Ale odbicie w szybieniestraciło swego powabu i nie najgorzejwyglądała
tadziewczyna,któramiast wypracować wsobie właściwe skupienie przed pójściemdo Prado
oglądała kiecki na wystawach madryckich sklepów.
Biedny, biedny, biedny Łukasz!
pomyślała z prawdziwym Ŝalem.
Odwróciła głowę od szyby, Ŝeby nie patrzeć sobie w oczy.
I jakie toszczęście, Ŝe nigdysię nie dowie, bo ani dziś, ani Ŝadnego dnia dokońca Ŝycia nie
powie mu o tym, Ŝe.
jednak musiała.
musiałaprzymierzyć tę spódnicę.
Weszła do sklepu z nadmierną pewnością siebie, która zwykleu ludzi nieśmiałych
pokrywa ostateczną determinację.
Zwróciłasiędo sprzedawczynipo angielsku nie rozumiała.
Ale zrozumiałagest ku wystawie i zachwytw oczach klientki.
To,co nigdy,w Ŝadnym z polskich sklepów nie byłomoŜliwe: zdjęcie towaruz wystawy zostało
dokonane w mgnieniu oka z Ŝyczliwympragnieniemspełnienia wszystkich próśb.
19.
Sprzedawczyni, czy właścicielka sklepu, juŜ niemłoda, ale jeszczebez wysiłku dbająca o swe
kobiece wdzięki, uśmiechnęła się doDominiki jak matka rozumiejąca, Ŝe urodzie córki
potrzebna jestwłaściwa oprawa.
Pani jest stworzona do tej spódnicy powiedziała, choć niemoŜna było mieć co do tego
pewności.
W kaŜdym bądź razieDominika tak właśnie przetłumaczyłasobie tych kilka
cudownieśpiewnych hiszpańskich słów.
Och, mójBoŜe!
szepnęła tylko najotwarciej popolsku.
Spódnica leŜała znakomicie.
Uszyta dla dziewcząt hiszpańskich,cienkich w pasie jak osy,i na Dominice dała się dopiąćw
talii,układając się na biodrach w ruchliwą obfitość mieniących sięróŜnymi kolorami
marszczeń.
Och, mój BoŜe!
powtórzyła Dominika.
Sprzedawczynizajrzawszy za kotarę przymierzalni, wyciągnęła ją mimo oporu naśrodek
sklepu, poszperała na pólkachi wydostałaspośród bluzekjakieś małe czarne nic bez rękawów,
z głębokim dekoltemz przodu i z tyłu, i wcisnęła to na Dominikę, bezbłędnie komponując
całość.
Dominika wstrzymała oddech.
Cztery lustra, ustawione podróŜnymi kątami, odbijały jej postać.
Sprzedawczyni kołysała głowąz zachwytu.
Pod jej spojrzeniem Dominika zaczęła się przechadzaćod lustra do lustra, na palcach,
kołysząc leciutko biodrami, Ŝebywprawić w płynny ruch wszystkiefałdy spódnicy,
wszystkiejejkolory.
Cztery lustra odbijały kaŜdyjej krok, jej lekkość, jejsmukłość, jej młodość.
Zatrzymała sięprzed jednym z nich, skubnęła palcamikróciutkiewłosy, gestem dała do
zrozumieniasprzedawczyni, Ŝe moŜe lepiejwyglądałabyw tymwszystkim w dłuŜszej fryzurze.
Nie, nie,nie!
zaprzeczyła kobieta, lubmoŜe to właśniepragnęła usłyszeć Dominika.
Tak jest bardzo dobrze: nagi kark,ruchliwy i giętki jak uptaka.
I Dominika zaczęła poruszać głową na tym ruchliwym igiętkimjak u ptaka karku,
przechylać ją w lewo i prawo, Ŝeby uwydatniłasię linia szyi i nagich ramion.
Chodziła wciąŜ między lustrami,auprzejmy zachwyt sprzedawczyni trwał i zdawał się
niewyczerpany.
Ale poranne doniesienia radiowe właśnie,być moŜe, siękończyły i Łukaszzaczynał juŜ ze
zniecierpliwieniem patrzeć na
20
zegarek a wPrado poza wszystkimi zgromadzonymi tamwspaniałymiobrazami
eksponowano na parterze, jak podawałinformator, równieŜgobeliny Goyi, to przede
wszystkim powinnoją interesować, nie szmatkiz magazynu mód.
Pod niezmiennie olśnionym spojrzeniem sprzedawczyni weszła zakotarę
przymierzalni i zdobywszy się na męstwo tak potrzebnew tej kobiecej sprawie zdjęta z siebie
przywykłe juŜ do jej ciałarzeczy.
NałoŜyła swojąsukienkę, która wydalajej się teraz smutnainiezgrabna, choć Łukaszpowiedział
przy śniadaniu,Ŝe z tymikokardkami na ramionach wygląda w niejjak prezent.
Opuściwszyprzymierzalnię, skierowała się odrazu ku ladzie i z uśmiechempołoŜyła na niej
spódnicę i bluzkę.
Sprzedawczyni zaczęła jepakować.
Och, nie Dominika wciąŜ się uśmiechała,choć usta jejdrŜały.
Muszę się zastanowić.
MoŜe znajdę coś jeszcze bardziejodpowiedniego.
Kobieta, nierozumiejąc słów, patrzyła na nią zdumiona.
Jej ręcezawisły w powietrzuz plastykowątorbą, w którą miała zamiarzapakować kupione
rzeczy.
Niepowtórzyła Dominika, popierając to słowo delikatnym, aledostatecznie wyraźnym
gestem rezygnacji.
Dziękuję.
Spódnica jest naprawdę piękna, ale chcę jeszcze zobaczyć, co mająw innych sklepach.
Powoli i jednak jakbyz trudemzdumionemu spojrzeniusprzedawczyni powracałdawny
zawodowo uprzejmy wyraz.
AleŜ proszę, proszę powtarzała, układając spódnicę znówna wystawie.
Za progiem Dominika odetchnęła głęboko.
Miała uczucie, Ŝedopuściła się szalbierstwa, Ŝe przymierzanie rzeczy bez moŜnościich kupna
byłowyłudzaniem od sprzedawczyni jej czasu i uwagi, jejkupieckiejuprzejmości.
Ale na sąsiedniej wystawiestało letnie i juŜjesienne obuwie wróŜnychfasonach i kolorach,
imusiała, musiałazobaczyć, jak będą wyglądały na jej nogach te sandałki, trepki,czółenka,
półbuty i kozaczki, białe, czerwone, beŜowe, brązowei czarne, z cieniutkiej skórki cielęcej, z
zamszu, węŜa i jaszczurki rozgrzeszając się więc na ten jeden, jedyny ostatni raz, weszła
dosklepu i przymierzyła siedem par, a rozstanie z kaŜdą było równiebolesne, co rozstanie z
kolorową spódnicą z sąsiedztwa.
21.
Tym razem sprzedawcą był męŜczyzna i znał trochę angielski.
Kiedy uklęknąwszy przed siedzącą wfotelu Dominika podawałjej obuwie do
przymierzenia, widziała pochyloną jego głowę,z nieskazitelnym przedziałkiem w kruczych
włosach.
Zakocham sięw którymś z tych hiszpańskich chłopaków, pomyślała, i podkoniecpodróŜy
Łukasz przestanie misię podobać.
Właściwie mógłbybyć brunetem.
Ale czy on nie myśli o tym samym, patrzącnatutejsze dziewczęta?
Nie, Łukasz nie.
Nie wiadomodlaczegopomyślała o tym ze smutkiem.
W kaŜdym bądź razie zwiedzanieHiszpanii było wielkim ryzykiem w podróŜy przedślubnej.
Smagły chłopakzapinał paseczek białego sandałka na kostceDominiki.
Podniósł oczy, czarnei połyskliwe: oczy chłopców zpółnocytylko w gorączce miały
taki blask.
Nie za mocno?
Dominika nie odpowiadała, pozwalała, Ŝeby chłopak trzymałpalcenajej kostce.
Ogarnąłją senny spokój, cos bardzo odległegoprzybliŜyło się i odsunęło wszystko inne.
Kiedy ostatni raz przymierzał jej ktoś obuwie?
Kiedy ktośpochylał się nad jej stopami, dotykał ich łagodnie i troskliwie?
Matka,ojciec, tak, tylko oni i było to tak dawno, jakby czaswydłuŜały niepomiernie wszystkie
rzeczy utracone.
Nie za mocno?
powtórzył ekspedient.
AleŜ nie.
W sam raz!
Te sąnajlepsze chłopakjeszcze razdotknąłciepłymipalcami stopy Dominiki.
Niech pani wstanie i przejdzie się pochodniku.
Białe sandałki na wysokim i cieniutkim obcasie miały lotnośćskrzydełek
wyrastających z pięt Hermesa.
Grecki bóg handlupatronował najwidoczniej wszystkimhiszpańskim sklepom, boi młody
ekspedient, tak jak jego sąsiadka zza ściany, niespuszczałolśnionego spojrzenia z kaŜdego
kroku Dominiki.
Kiedy sprzedamkilimy, myślała, kupię tę spódnicę i te sandały,naleŜy się totejkobiecie i
temuchłopakowi, nie mam prawa zabijać w nich wiaryw ich zdolności, to w naszych
sklepachmoŜna było bezkarnieprzymierzać góry odzieŜy, nikogo nie obchodziło, czy się
kupuje,czy nie, klient mógłby się nawet powiesić na regałach, a niezwróciłoby to uwagi
obsługi.
22
Zapakować?
zapytał chłopak, gdyzdjęła obuwie ijuŜwłoŜyła swoje.
Nie patrząc mu w oczy potrząsnęła głową.
Nie?
zdumiał się.
Nie.
Dziękuję.
MoŜe są za drogie?
ekspedient wahał się przez chwilę.
Udzielamy dziesięcioprocentowego rabatu zagranicznym klientom.
Pani jest.
Polką.
Dziesięć procent rabatu!
powtórzył z zapałem.
Maciejakieś kłopoty w waszym kraju.
PrzejściowemruknęłaDominika,ucinając tęrozmowę.
A nad tymi sandałkami muszę się jeszcze zastanowić.
Nie jestempewna, czy będą pasować do reszty mojej garderoby.
ByćmoŜezjawię się ponie jeszcze dziświeczorem.
Opuściła sklepz uczuciemtego samego szalbierczego czynu, jakietowarzyszyło jej po
wyjściuze składu z damską konfekcją.
Aleo kilkanaście kroków dalej nie mogła się oprzeć pragnieniuprzymierzenia
kilkukapeluszy,a dalejprzerzucenia sterty bielizny,stosu rękawiczek, parasolek itorebek.
Zmęczona juŜ trochę, zerknęła na zegarek.
Ogarnąłją popłoch,Łukasz musiałbyć wściekły.
Wykazywałwiele pobłaŜliwości dlaprymitywnych babskich ciągot, które ją nękały ale tym
razemchyba przebrała miarę.
Puściła się prawie biegiem pewna, Ŝe Łukaszprzechadzając się nerwowo czeka nanią
przedhotelem tujednakgo nie było.
Weszła do hallu w przekonaniu, Ŝetakdługo nie mógłsiedzieć wrozŜarzonym upałem pudle
samochodu.
Ale w hallutakŜe go nie było.
Zapytała recepcjonistę o kluczich pokoju.
Wisiałnaswoim miejscu.
Z uczuciem wzmagającej się przykrości usiadłana brzegu fotela.
To chyba niemoŜliwe, pomyślała, Ŝeby pojechałbeze mnie?
A jednakbyło to moŜliwe.
Wściekła na siebie, przygryzła wargę, Ŝeby nie rozbeczeć się na głos.
Pojechałdo Prado sam,poniewaŜ waŜniejsze od światowych zbiorów sztuki było
dlaniejprzymierzanie kiecek, butówi kapeluszy.
Jakiś starszy męŜczyzna zwrócił na nią uwagęi usiadł nasąsiednim fotelu z wyraźną
intencją zaczepki.
Zerwała się i wybiegłaprzed hotel.
Jeszczemiała nadzieję, Ŝe Łukasz moŜeodszedłtylkonachwilę, Ŝe zaraz wróci i najwyŜej skarci
ją delikatną wymówką,
23.
ale on wciąŜ nie wracał i czekała na niego, ledwo powstrzymującdrŜenie ust i łzy, tak
nieodpowiednie tego pięknego dnia w tymzachwycająco obcym, pełnym niezwykłości i
niespodzianek mieście.
Kiedy zdecydowała się wreszcie pójśćna parking, Ŝeby na własneoczy zobaczyć
pustemiejsce po samochodzie, doznała prawdziwegoszoku fiat stał, tak jak zostawili go
wczoraj, a Łukaszsiedziałw nim i powitawszy ją roztargnionym wzrokiem słuchał
wciąŜwiadomości z kraju, z tego kraju, z którego nie moŜna byłowywieźć pieniędzy, a
wywoziło się tylko zwielokrotnione asceząpragnienia.
Dominika zatrzymała się przed wozem, potrzebowała jednaktrochę czasu, Ŝeby
ochłonąć.
Dopieropo chwili usiadła obokŁukasza w rozpalonym jak piec hutniczy wozie.
Co ty robisz?
zawołała.
MoŜesz umrzeć w tym upale!
Nie chciałam ci przeszkadzać, ale w końcu postanowiłamprzerwaćten polityczny onanizm,
jakimjest słuchanie wciąŜ tych wiadomości.
Stało się coś?
Są jakieśnowe strajki?
Czy głodówki?
Łukasz wyłączył wreszcie radio.
Trwają wciąŜ obrady przedstawicieli zachodnich banków,które są wierzycielami
Polski.
Nie chcą przedłuŜyćnam terminu spłaty?
WciąŜ jeszcze nie.
Dominika spuściła głowę.
To bardzo groźne, prawda?
zapytałacicho, choć niemusiała pytać.
Całe radosne podniecenie poranka, które zaofiarowało jej toobce, dalekie od polskich udręk
miasto, rozpłynęło sięi rozwiało.
Groźne, tak?
Bardzo.
Co mogą nam zrobić, jeśli nie zdołamy zapłacić?
Przede wszystkim nie dadzą centa dalszego kredytu.
Co jeszcze mówili?
zapytała po długim milczeniu.
śe w sklepach nie ma mydła, szamponów, proszków dopraniai papierosów.
Naszczęście nie palę.
I czego jeszczenie ma?
krzyknęła.
Mają być zmniejszone racje mięsa.
To wszystko?
TojuŜ moŜesz na zakończenie powiedziećtakŜe, Ŝew Polsce wciąŜ leje.
I rzeczywiście leje.
24
Tego moŜna siębyło spodziewać.
Jedziemy!
Wstąpimy na pocztę.
MoŜe jest telegram albo listod ojca.
W Warszawie jutro zaczyna się MiędzynarodowyZjazdArchitektów,miał wziąć w nim udział.
Chyba, Ŝebygo zatrzymali w Peru bardzo ostroŜniepowiedziała Dominika.
Zwróciłjednak uwagę na szczególnyton w jej głosie.
Co masz na myśli?
śe..
w jego sytuacji zawodowej nie musi tak się śpieszyć.
z powrotem do kraju.
Dominiko!
No co?
Nie krzycz na mnie.
Sammówisz,Ŝe nie wiadomo,czymsię to skończy.
I słyszałeś na własne uszy, Ŝe obozyuchodźców w Wiedniu nie mogą juŜ pomieścić
przybyszów z Polski.
Apo co naraŜaćsię później na status uchodźcy,skoro jestsięjuŜ zagranicą i fetowanym tak, jak
twój ojciec w Limie.
Dominiko!
szepnął Łukasz jeszcze raz,wciąŜ zpotrzebnymmu niedowierzaniem w głosie.
Dlaczegoona mnie wzrusza?
myślał, dlaczegowciąŜ mnie wzrusza, zamiast denerwować albozasmucać?
Patrzył, zapominając o prowadzonej rozmowie, nazwróconą ku niemu twarz Dominik;.
Jej szeroko otwarte oczymiały niewinność dobrych intencji.
Skoro ojciec jest juŜ w Limiepowtórzyła.
Mam nadzieję, Ŝe nigdy nie dowie się o rozmowie,którąwiedliśmy tu na jego temat.
Łukasz wsunął kluczykdo stacyjki,ale przytrzymując jego rękę niepozwoliła mu zapalić
motoru.
Czytałam gdzieś, Ŝe jesteśmy opętani ojczyzną.
śe jej nieszczęściawiąŜą nasz nią bardziej, niŜ inne narody dostateki pomyślność ich krajów.
Polskie opętanie ojczyzną to chyba takŜe podświadomeuczuciewiny.
KtóŜ w końcu, poza nieszczęsnym połoŜeniemgeograficznym, jest autoremwszystkich jej
klęsk, począwszy odzaproszeniana tron polskiSasa tylko dlatego, Ŝeby nie powstaładynastia
Sobieskich.
Nie jestem mocna whistorii.
Ja takŜe nie za bardzo.
Ale to nie historia, to rejestrokrutnejpolskiej lekkomyślności i tępoty, która zawsze wiodła nas
kuupadkowi.
25.
Łukasz!
jęknęła Dominika.
O czym my mówimy?
Pod
tym niebembez jednej chmurki?
W jednym z najpiękniejszych miast
świata?
Głuchy inie nazbyt odległy wybuch targnął powietrzem.
Zamilkli na długą chwilę, apotem Łukasz uruchomił wreszcie
samochód.
Mam nadzieję, Ŝeto nie kolejny zamach w tym jednymz najpiękniejszych miast świata
mruknął.
Przed wjazdem na Grań Via ruch był wstrzymany.
Jechały naklaksonachsamochodyGuardia Civil, wojska i policji municypalnej.
Ludzie gromadzili się na brzegach chodników.
Zapytajmy, co sięstało powiedziała Dominika.
Oni wiedzątyle, co my.
MoŜe tylko domyślają się więcej.
Teraznie dostaniemy się na pocztę, wstąpimy tam w drodzepowrotnej.
A lak dojedziemy do muzeum?
Bocznymi ulicami.
Dobrze, Ŝe przestudiowałem rano planmiasta.
Mój mądrulek!
szepnęła Dominika.
Sprzedam dziśkilimy i postawię kolację tak wspaniałemu kierowcy.
W Prado, jakby w mieście nic się nie stało,we wszystkich salachkłębił się tłum
zwiedzających.
Turystów zbytdrogo kosztowałkaŜdy dzień w tym mieście, Ŝeby mieli zwracać uwagę na
jakieśzamachy, tak tu pospolite.
Dominika i Łukasz korzystali początkowo tylko ze wskazówekbaedekera, rychło
jednak spostrzegli, Ŝewięcej korzystają dołączając się do wycieczek, prowadzonych przez
przewodników posługujących się językiem angielskim.
Przed mrocznym obrazemEl Greca, rozjaśnionymtylko koronkami, twarząi dłonią
przedstawionego nanim męŜczyzny {Portrait o f a mań withhis hand onhis breast przeczytała
Dominika w swoim informatorze) spostrzegli,Ŝe od pewnego juŜ czasu towarzyszą
amerykańskiej wycieczce zeswego hotelu.
Ona jednak powinna być generałem szepnął Łukasz,łowiąc uchem ciche,ale stanowcze
komendy kierowniczki grupy,która przesuwała właśnie obwieszone kameramipanie ku
następnemu obrazowi.
26
ByćmoŜe tym razemzgodziła się znim w roztargnieniuDominika.
Myślała,czyby nie zawrzeć znajomości z tą energicznąpanną i nie pokazaćjej kilimów.
Imperatywny sposób byciaAmerykanki mógł być pomocny we wmówieniu kilimów
którejśpani z wycieczki.
Czy polskietkaninynie mogłyby zdobić ścianwzasobnych domach za oceanem?
Przesuwając się delikatnie kuprzodowi grupy, starałasię zbliŜyć jak najbardziej do
jejkierowniczki.
Ale panujące przed obrazemskupienie nie pozwalało nazamienieniechoćby kilku słów.
Byłto Chrystus niosący swój krzyŜElGreca i przed nim właśnie towarzysząca wycieczce
pracownicamuzeum pragnęła zwrócić uwagę patrzących na pięknorąk wszystkichpostaci
przedstawianych przez tego urodzonego na Krecie,wykształconego weWłoszech,
auchodzącego zanajbardziej hiszpańskiego malarza artystę.
Ręce ChrystusazłoŜone na krzyŜu niemiałyznamion wysiłku i utrudzenia, byłw nich spokój
odpoczynku, poddania, moŜe pełnej pokory modlitwy.
Piękno dłoni byłoszlachetne i młode, to są ręcedziewczyny, pomyślała
Dominika,wdodatkudziewczyny, która właśnie wyszła od manikiurzystki.
Myśl tawydałajej się prawie bluźnierstwem, jakby była w kościele,a nie w galerii obrazów,
ale nie mogła się przed nią obronić, a oczywciąŜ powracałyku uformowanym w migdał
paznokciom, powleczonym jakby nawet leciutkim nalotem lakieru.
Co mi jest,pomyślała, Ŝe na niczym nie potrafięsię skupić jak naleŜy?
Przewodniczka tymczasem wiodła grupę kunastępnym obrazomElGreca,
potwierdzającymjej poprzednie słowa.
I tu na obrazach,przedstawiających Jana Ewangelistę, ukrzyŜowanie, rezurekcję czydwóch
świętych, Andrzeja i Franciszka pogrąŜonych w rozmowie,ręce były nie tylkoznakomitym
szczegółemobrazu, ale jakbyosobnym, obdarzonym nieprzemijającym Ŝyciem i wymową,
arcydziełem.
Tosą przede wszystkim ręce szesnastowiecznych Hiszpanów,myślała Dominika
wciąŜsnująca własne dygresje, nieŜadnychświętych czy apostołów, ale zwykłych
ludzi,których malarz wybierał sobie na modele w swoim ukochanym Toledo.
Oni, ci potomkowie śydów,Rzymian, Wizygotów,Maurów i miejscowej ludności kastylijskiej
mieli te białe wąskie dłonie i długie palceo paznokciach w kształcie migdała, lśniących, jakby
powleczonebyły lakierem.
Co robili, czym się trudnili, jakie było ich Ŝycie,
27.
zanim uŜyczyli swego wizerunku obrazom, tak od zwykłości ichŜycia odległym.
Idziemy Łukasz dotknął łokcia Dominiki i skierował jąwstronę, wktórą posuwała się
amerykańska wycieczka.
Mieliprzed sobąjeszcze kilka sal z malarstwem hiszpańskim, które jaksądziła towarzysząca
wycieczce pracownica muzeum głównieinteresowało zagranicznych turystów.
Jest tu chyba jakaś kawiarnia, myślała Dominika, znuŜonaobowiązkiem okazywania
bezustannego zachwytu i ekstazy, narzucanym przez Amerykanki.
Wydałojej się, Ŝe w powietrzumuzeum,przesyconymwyobraŜoną raczej niŜ prawdziwą wonią
kurzui wszystkich perfum świata, czuje wyraźny aromat kawy, mocneji słodkiej, takiej, jakiej
juŜ od roku nie piło się w Polsce.
Chciałapowiedziećo tym Łukaszowi, ale tak intensywnie wpatrywał sięwjakieś płótno, Ŝe na
pewno nie zrozumiałby nawet,o czymdoniego mówi.
Poczuła się samotna, jakby zostawił ją samą pośródtego całego tłumu.
Prawie z uczuciem buntu przeciwko wszystkimzgromadzonym tu i podziwianym od
wiekówpięknościom posuwała się wzdłuŜ ścian, zapełnionych drobiazgowym (dotkliwym
chyba,pomyślała, dla portretowanych) realizmemVelazqueza, namiętnym i posępnym
rozumieniem świata Goyi, rozmodlonymi Madonnami Murilla.
gdy nagle przeniesiona została z powrotemw ascetyczną imroczną aurę obrazówEl Greca
odniósłszywraŜenie, Ŝe ktoś na nią patrzy, odwróciła nieznacznie głowęi zobaczyła nachyloną
ku sobie twarz męŜczyzny i jego błyszczące,czarne,wschodnieoczy, spoglądające ze
wszystkich obrazów Kręteńczyka.
Jerome Asman bez ciemnych szkieł, które musiał zdjąćdla właściwego widzenia obrazów,nie
patrzył jednak na Ŝadenznich, ale na szafirowo-czerwoną kokardkę zawiązaną na
nagimramieniuDominiki.
Trwało to długo.
Zdjęta nagłym lękiem odwróciła znów głowę kupłótnu na ścianie, alesłodka Immaculata
ulatywała teraz w nieboza gęstą zasłoną mgły, zacierającą słynne światłocienieMurilla,o
których mówiła właśnie przewodniczkagrupy.
I te słowadocierały do Dominiki jakprzez mgłę, niemogła się skupić, dopókiten człowiek stał
obok.
Dopiero kiedy odszedł,oprzytomniała.
Chwyciłamocno ramię Łukasza i odwróciwszysię znów od płócienpatrzyła, jak Asman i tutaj
w swojej wyświechtanej kurt28
ce wciąŜ niezwracając uwagi na Ŝaden z obrazów powolizmierza ku wyjściu.
Łukasz szepnęła.
On tubył.
Kto?
Asman.
Odszedł przed chwilą.
Ale nieoglądał obrazów.
Pewnie był tu nie po raz pierwszy.
Kiedy wyszli, oszołomienibogactwem muzeum, ze zbyt moŜejednakmrocznych sal na
dworze oślepiło ich słońce.
Południowyupał łagodził rześki wiatr z gór Guadarramy, reklamowany przezmadryckie
informatorywe wszystkich językach.
Madryt połoŜonyna wysokości 650 metrównad poziomem morza, zawdzięczał muswój
wspaniały klimat.
Na rozległych trawnikach przed muzeumćwierkały donośnie wróble.
Zupełnie jak w Polsce powiedział Łukasz.
Fleszarowa-Muskat:Most nad rwącą rzeką.
Projekt okładkiRomuald Siuda RedaktorAnna Stankiewicz Redaktor techniczny BogusławJóźwik Korektor Anna Malinowska Powieść jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo jej postaci do osób rzeczywistych jest niezamierzone i przypadkowe. ^532 Copyrightby Wydawnictwo "Glob", Szczecin 1991 ISBN 83-7007-338-7 Akc.J H ' Wydawnictwo "Glob", Szczecin 1991 rWydanie drugie. Nakład 29 850 + 150 egz. Ark- wyd. 18,5. Ark. druk. 19,75Łódzka Drukarnia Dziełowaśarn. 221/1100/91 To jest Jerome Asman powiedziała Dominika, gdy Łukaszodbierał klucz z recepcji. Siwiejący męŜczyzna wwyświeconej przy kieszeniach i narękawachzamszowej kurtce szedł w kierunku windy. ZdąŜyli doniej wskoczyć razem znim. Nacisnął guzikpiątego piętra;to byłotakŜe ich piętro. Skąd wiesz, Ŝe to on? spytał Łukasz. Siwiejący męŜczyzna miał oczy zasłonięte okularami o ciemnychszkłach, Dominikawidziałaodbitą w nich, zdeformowaną niecoswoją twarz. Wpatrując się w nią, powiedziała: Słyszałamrano, jak dwie Amerykanki pokazywały go sobiew hallu. Właściwie w tej wyświechtanej kurtce nie wyglądawcalena. Na co? Nasiebie. Na swoją sławę i pieniądze. Ale, jaksię jema, niemusi sięna to wyglądać. MoŜeteraz tak sięzaniedbał. Co to znaczy teraz? Podobno stracił Ŝonę w wypadku samochodowym. Te dwieAmerykanki mówiły, Ŝe to prawdziwe fatum w jego Ŝyciu. Bojeszcze jako dziecko gdzieś w Europie stracił w wypadkusamochodowym obydwoje rodziców. Nie chciałbym być sławnym człowiekiem. Wszystko byo mniewiedziano. Winda zatrzymała się na piątym piętrze i teraz przy wysiadaniu Łukaszzobaczył swoje zdeformowane odbicie w ciemnychszkłachamerykańskiego dyrygenta. Trwało to sekundę, bo Asman.
skierował się zaraz korytarzem w lewo i gdyby się był obejrzał,zobaczyłby, Ŝe patrzą za nim, nie kryjąc rozczarowania. Mógłby się do nas uśmiechnąć powiedziała Dominika. Dlaczego? Nie zauwaŜyłeś, Ŝe na ogół ludzie uśmiechają się do nas? Do ciebie pomyślałŁukasz. Gdy skręcili do swego pokojuw prawym korytarzu, puścił Dominikę przodem iprzez chwilęzastanawiał się nad tym, dlaczego zawsze wszystkich wzruszałai dlaczego Amerykanin oparł się temu. Musiała myśleć otym samym. Na przykład recepcjonista powiedziała wchodzącdopokoju. Zdjęła z ramienia torebkęiprzysiadła na brzegu podwójnego hiszpańskiegołóŜka, Ŝeby zrzucić z nógobuwie. Uśmiechnął się od razu, kiedy nas tylko zobaczył. Po pierwszeuśmiecha się prawdopodobnie do wszystkich,to naleŜy do jego zawodu, po drugie prosiliśmy o jeden pokój,a zpaszportów wynika,Ŝe nie jesteśmy małŜeństwem. Powinien był się zgorszyć szepnęła. Och, onisą do tego przyzwyczajeni. Wolichyba dawać klucz takim chłopcom jak ty i takimdziewczynomjakja, niŜ starszympanom, owypchanych portfelach, którzy przywoŜą ze sobą dobrzeznające swój zawód panienki. Nie mam nic przeciwkowypchanemu portfelowi,z którymmógłbym podróŜować nastarość. Alezamiast dobrze znających swój zawód panienek woziłbyśzesobą pewną starszą panią. ...do której wciąŜ uśmiechaliby się recepcjoniści we wszystkich hotelach. Ładnie to powiedziałeś. Bo takbędzie. Usiadł obok niej na brzegu łóŜka, objął ramieniem. Zamilkli nadługą chwilę. Dlaczegopieniądze ma się dopierona starość? odezwałasię wreszcie Dominika. Nie zawsze. AleprzewaŜnie. Bądź co bądź jest (o jednak rodzajpewnej pociechy. Myślisz? PoŜyjemy, zobaczymy. DuŜo wydaliśmy na kolację. Nie myśl o tym. Kiedy muszę. Co będzie, jeśli nikt nie kupi moich kilimów? Dlaczego właściwie wyobraŜam sobie, Ŝe ktoś je kupi? Bo są naprawdę piękne. MoŜe nie wydadzą się takie tutaj? Hiszpanie mają tylewłasnych pięknych tkanin. Twoje są inne. Chybatakzamyśliła się, ale bez nadziei. Trzeba jednakbyło zatrzymać się na campingu i jeść konserwy.
Dopieroposprzedaniu kilimów mielibyśmy prawodoprawdziwego hotelui posiłków wrestauracjach. Ale powiedzieliśmy sobie jeszcze w Warszawie, Ŝe do Madrytu Ŝywimy się tym, co mamy w bagaŜniku i śpimy w namiocie. Do Madrytu i po wyjeździez Madrytu. Ate trzy dni tutaj. Niepsuj wszystkiego. Tak ci się podobało w tymbarze naprzeciwkohotelu. I homar był naprawdę świetny. Świetny! Ale czy musiał być od razu aŜ homar? Dominiko! Jedliśmy homara porazpierwszyw Ŝyciu! Zachowajz tego jakąś radość. Staram się. Starasz się? krzyknął. Tak. Bardzo. To był naprawdę piękny wieczór. I wszystko mismakowało, homar, sałata i wino. Ipodobało mi się, Ŝe stoimy przytym zastawionym półmiskami barze, w tłoku, który gdzie indziej bynas denerwował. A teraz szczęśliwa jestem, Ŝe po raz pierwszymieszkamy w prawdziwympokoju z klimatyzacją i takim wspaniałym, szerokim łóŜkiem. No widzisz, kochanie. Tylko. Tylko co? Tylko. moŜe powinniśmy poszukać jakiegoś tańszego hotelu. Bo chyba ten jest drogi,skoro zatrzymuje się w nim JeromeAsman. Conas obchodzi Jerome Asman? Prawdopodobniesprzykrzyły mu się hotele klasy Ritza, czy Hiltona. Sama powiedziałaś, Ŝejak sięma pieniądze, niemusi się tego pokazywać.
Nie musi się na to wyglądać poprawiła. Totylkomy. My? Myślę o Polakach tylko my staramy się zawsze wyglądaćna-więcej, niŜ mamy. Zwłaszcza za granicą. MoŜe to nie jest wcale wada? Nie szepnęła. Chyba nie. zgarbiła się, objąwszyramionami kolana. O czym myślisz? śe pewnie wydaję ci się okropna. Coci przychodzi do głowy? Właśnie to. Okropna! Psuję przyjemność,która przytrafiła sięnam, jak ślepej kurze'ziarno. Kiedypomagałeś ojcu przy pracy nadtym projektemna konkurs, miałeś nadzieję, Ŝe go wygra? Inaczej bym munie pomagał. Mój BoŜe! Konkurs na zabudowę nowego placu w stolicyPeru! Kiedy przeczytałam o tym wgazecie,wydawało mi sięto jaksen. Poczekaj, będzieszjeszcze czytać, Ŝe to jawygrywam konkursy. Ale juŜ jako ta starsza pani, do którejbędą się uśmiechaćrecepcjoniści. Dlaczego? Czy ojciec jeststary? Kochają się w nim jeszczestudentki. Nawet. chrząknął z innych uczelni. MoŜe powiesz, Ŝe gouwodzę? AleŜ, kochanie on uwodzi ciebie. I wcale nie jestempewien,czy zafundował namtę podróŜ ze swojej dolarowejnagrody dlatego, Ŝe mu pomagałem, czy teŜ dlatego, Ŝe chciałsprawić przyjemność tobie. Łukasz! Przyciągnął ją do siebie, pocałował w nagie ramię. Idź do łazienki. I nie siedź tam do północy! Wezmętylko prysznic i zaraz wskakujęw to wspaniałełoŜe. Ściągnęłasukienkę i tylko w skąpych pasemkach biustonosza i fig zniknęła w łazience. Uchyliła drzwi. Nie zaśnieszpo tym winie? Nie. Czekając na nią,wyobraŜał sobie, Ŝe są juŜ we własnymmieszkaniu zwspólną wizytówką na drzwiach,Ŝe skończyły się ukradkowe spotkania u niej pod nieobecnośćjejrodziców, lubu niego pod nieobecność ojca, Ŝe mają. wreszciesufit, podłogęi ściany wokół nie ukrywanej juŜ przed nikim intymności. Dominika nuciła w łazience, szum wody mieszał się z jej głosem, juŜ tosamo było cudowną niezwykłością, wiele wodymiało upłynąć wewszystkichłazienkach świata, zanim znów będą mieli wspólnąchoćby tylko na trzy dni. Krótko byłam?
zapytała, otwierając drzwizawinięta caław ogromny hotelowy ręcznik. Bardzo krótko. Ty teŜsię pośpiesz. Nie musisz się golić. Nie? Nie. Objął ją, pocałował w nie wytarty jeszcze do sucha nos. Pośpieszsię! zamruczała. Ale kiedy wrócił z łazienki choćnaprawdębardzo się śpieszyłspała juŜ, ledwie przykryta prześcieradłem,dziwnie mała naogromnym hiszpańskim łoŜu, za obszernym dla zakochanych,wciąŜ szukających swojej bliskości, i za ciasnym dla tych, którzy juŜ się nie kochając podróŜowali jeszcze razem. Wsunął się podprześcieradłoi przywarłszy do jej pleców, czekał, Ŝeby się obudziła. Pocałował jaw kark i w ramię,ale poruszyła się tylko, kryjąc twarzw poduszce. Zaczął pełzać ustami wzdłuŜ jejgrzbietu, dłońpołoŜyłna piersiach, uśpionych jak resztaciała, gładził je i gniótł lekko i naraz zrobiło musię jej Ŝal, jej snu, jej wypoczynku. Miała za sobąmęczącydzień, ich pierwszy dzień w Madrycie, nazajutrz wybieralisię do Prado i czekały ją długie kilometry przez wszystkie saleogromnegomuzeum, naleŜało jej się teraz wytchnienie. Przezchwilęmiał nadzieję, Ŝe takŜe zaśnie, ale gdy sen nie przychodził, wstałostroŜnie, podciągającprześcieradło na plecy Dominiki, aŜ pojaśniejszą kreskę, pozostawioną przez opalacz w pokoju panował rześki chłód, klimatyzacja działała wzorowo. Kiedy podszedł do okna i otworzył je szeroko, buchnęła muw twarz fala wieczornego upału,spotęgowanego ciepłem bijącymod rozgrzanych w ciągu dnia murów. Na trawniku między dwomapasmami jezdni, zapełnionymi nieprzerwanym strumieniem samochodów, grupka dzieci bawiła się skakanką. W mroku nocy, nie dokońca rozproszonym ulicznymi latarniami, ostrozaznaczała się.
ruchliwa biel skarpetek. -- Dochodziła jedenasta, a ruch nie słabii nie udawali się jeszcze na spoczynek siedzący przed kamienicaminaprzeciwko ludzie. Wynieśli z mieszkań stołkii krzesła, w domachmusiało być jeszcze cieplej, niŜ na ulicy, być moŜe nawet przesyconespalinami powietrze wydawało im się czystsze od kuchennychodorów, którymi przesiąkły meble i ściany. Łukasz wychylił się głębiej przez parapet. W Warszawie, zwłaszcza kiedy pracował, draŜniły go wrzaski dzieci bawiących się przeddomem,terazpragnął je słyszeć, pragnął słyszeć rozmawiającychprzed domami ludzi, wedrzeć się w ich sąsiedzką zaŜyłość,zaznaćulicznej gościnności, cieszyć się tą innością miasta, które namapach pogody w telewizji miało zawsze najwyŜszą w Europietemperaturę, i w którym - gdy w Warszawie padał wciąŜ deszcz ludzie do północy siedzieli na ulicach, Ŝeby odetchnąć chłodnympowietrzem. Dominika poruszyła się na łóŜku, przymknął więc okno w obawie, Ŝe zbudził jąhałas z ulicy, ale otworzył je znowu, gdyznieruchomiała z twarzą w poduszce;jak przedtem przechylonyprzez parapet starał się wyłowić z ulicznego gwaru nawoływaniahiszpańskich dzieci, skaczącychnad śmigającą pod nogami linkąi choć to było niemoŜliwe przy tej odległości szmer rozmówstarych kobiet pochylających ku sobie czarnymi szalami okrytegłowy, śpiewną rozlewność męskich głosów, gdy Ŝarzące się ognikipapierosów nieruchomiały w zaplecionych na kolanach rękach. W barze na rogu, oświetlonym takjasno, Ŝe nawetz okna hotelu poprzeciwległej stronie ulicywidziało się wyraźnie czerwień krabówna ogromnych półmiskach, zdobiących bufet wciąŜ było tłoczno. Przed godziną jedli tam z Dominika kolację, stojąc przy kontuarzezaciekawieni i zachwyceni wszystkim, co podanoim na tekturowych pólmiseczkach. Podobało im się nawet to, Ŝe podłoga baruzasłana była serwetkami i niedopałkami, kartonowymi kubkamiz automatów;stojący przy kontuarze brodzili w nichpo kostki. Przed hotel zajechał autokar,z którego wśród podnieconegogwaru wysypała się amerykańska wycieczka. Właściwie nie słyszał,w jakimtam na dole porozumiewano się języku, aledotychczasowyprzejazd przez najbardziej turystyczną część Europyupewnił go,Ŝete niemłode kobiety,wszystkie o świetnych figurach iznakomicieuczesanychwłosach, obwieszone aparatami fotograficznymi i fil10 mowymi kamerami, nigdy nie zmęczone i zawsze wszystkiegociekawe, Ŝete wspaniale stare kobiety mogąbyć tylko Amerykankami. Terazwysiadały bez końca z autokaru,od razuoŜywione,podniecone nowymetapem podróŜy, przygotowane radośnie naskonsumowanienastępnego kawałka świata, który podsuwałoim co prawdau swego schyłku Ŝycie. Wychowały dzieci,pochowałymęŜów, zrealizowały polisy ubezpieczeniowe i otowreszcie miały czas pomyśleć o sobie, co mogło oznaczać zarównozaspokajanie pragnienia poznania, jak i ucieczkę od otwartej nagle,jak przepaść, pustki. Panowie byli takŜe wśród tego kobiecego Ŝywiołu, ale nielicznii tak jawnie przynaleŜni dopopartych aktem urzędu stanu cywilnego czyichś przyzwyczajeń,Ŝądań, czy nadziei Ŝe ogółnie mógłmiećz nich Ŝadnego poŜytku. Dziwne, Ŝaden z nich nie miałkamery ani aparatufotograficznego, absorbowały ich jedynieneseserki,torby i torebki, które w oczekiwaniu na komendęgłównodowodzącej wycieczki zgarniali wokół siebie,jak stadkorozbiegaj ących się kurcząt.
Komendata wreszcie padła, fotokomórki wdrzwiach hotelu otworzyły je szerokoprzed damskimszturmem, a w autokarze podniesiono juŜ boczne klapy i słuŜbahotelowa przystąpiła do wyładowywaniabagaŜy. Trwało to dość długo i Łukasz wyobraŜał sobie, Ŝe przezten czasdzieci zniknęły z zasłoniętego autokarem trawnika, a razem z nimimieszkańcy przeciwległych domów, zabrawszyze sobą krzesła,udali się naspoczynek. Ale gdy pustyautokar odjechał na parkingza rogiem, okazało się, Ŝe widok, jaki zasłaniał, trwał nie zmieniony: dwastrumienie aut obejmowały zieloną wysepkę trawnikaz ruchliwą bielą skarpeteknad śmigającą w powietrzu skakanką,a pod murami domów naprzeciwko Ŝarzyły się papierosy w rękachmęŜczyzn i w obramowaniu czarnych szali jaśniały twarze kobiet. Hiszpańska noc rzeŜwiła zmęczonych słońcem mieszkańców wielkiegomiasta, które naprawdę miało zawsze najwyŜsze temperaturyna przewaŜnie niełaskawej dla środkowej Europy mapie pogody. Łukasz pomyślał znowu owarszawskimdeszczu,wyludnionycho tej nocnej porze ulicach, o parasolkach pańwyprowadzającychpsy pod drzewka, naktóre zwyklepatrzył z góry, gdy wstawszy oddeski otwierał okna pracowni, 11.
Teraz noc hiszpańska nabrała woni rozgrzewanej w hotelowejkuchni oliwy amerykańska wycieczka czekała na kolację. Chciał zamknąć okno,ale zaintrygował go biały kabriolet, któryzajechałwłaśnie przedhotel. Wysiadł z niego męŜczyzna, ubranyw równie podniszczoną kurtkę, co Jerome Asman, i chyba takŜemniej więcej w jego wieku, bo na schody prowadzące do wejściawszedł dość ocięŜale. Po chwilizjawiłsię boy hotelowy z kluczykami od wozu, wyjął z bagaŜnika walizkii zostawiwszy je pod opiekąportiera, usiadłza kierownicą i odprowadził samochód na parkingza rogiem. Łukasz pomyślał, Ŝe być moŜe kiedyś i on z Dominikabędą moglikorzystać z usług boyów i portierów, których terazskrzętnie ze względu na napiwki unikali, ale Ŝepieniądze miało sięzwykle razem z zadyszką na schodach nagłą radością wydawałomu się dźwiganie własnych bagaŜy nawet po najbardziej męczącejpodróŜy. Uśmiechając się do siebie zamknął oknoi wsunąwszy się podwykrochmalone prześcieradło,przytulił siędo uśpionego ciałaDominiki. Poruszyła się,moŜe nawetprzebudziła, ale pozwolił jejznowu zasnąć, wystarczyło mu, Ŝe jest, Ŝe mająprzed sobącałą tęcudowną wspinaczkępod górę, jaką było Ŝycie co byłoby wartebez pragnień i tajemnic,pozbawione szczęścia zdobywania? BogacimęŜczyźni w wyzywająco podniszczonych kurtkach, wręczającyhotelowym boyom kluczyki odsamochodów, Ŝeby odprowadzili jena parking mieli juŜ to szczęście zasobą. II Gdyby urodziła się męŜczyzną, byłaby na pewno generałem powiedział Łukasz obserwując, jak kierowniczka amerykańskiej wycieczki rozsadza swoje panie przy stolikach w hotelowejkawiarni. Chybaco najwyŜej dowódcą kompanii wzruszyła ramionami Dominika. Bardzo staranniewyjadałaz talerzyka resztki dŜemu. Ale przyznasz, Ŝe jest w tym coś z wojskowej musztry. Obsadza te stoliki, jakbyto były stanowiska bojowe. 12 Dominiki nie interesowała jednakprzesadnie energiczna młodapanna. Zamyśliła się. Ciekawe, co dostaną do jedzenia. Jesteś głodna! zmartwił się Łukasz. Nie. SkądŜe? Dominikajeszcze raz podrapała łyŜeczkądno talerzyka. Kiedy tylko zaczynammówić o jedzeniu,uwaŜasz, Ŝe jestem głodna. Nie kręć! No,więc dobrze jestem głodna. Te ich "kontynentalne"śniadania rozdraŜniają tylko w człowieku apetyt. Kawka,alboherbata, bułeczka, masełko i dŜem. I wszystkiego jak dla lalek. Kiedy sprzedamkilimy, zamówimy sobie porządne porcje szynkii jajecznicę. MoŜenie wiedzą, co to jest. Scrambled eggs. Rozumiejąpo angielsku. Zamówię jajecznicęz trzech jaj dla kaŜdego. Moje biedactwo.
A siebie nie Ŝałujesz? Akurat jesteśmy młodzi, a młodymwciąŜ chce się jeść. I nigdzie na świecie nie moŜemy się najeść, bow kraju, choćmamy za co, mało co moŜemy kupić, a za granicą,gdzie moŜnakupić wszystko, niemamy na to pieniędzy. Dominiko! poprosił cicho Łukasz. Znowu cośzepsułam? Przepraszam. Przechyliła się przezstół, delikatnym dotknięciem palców pogładziła jego rękę. JuŜnie będę o tym mówić. I nie powinnoci być przykro. AleŜ nie jest mi przykro. PrzecieŜwidzę, Ŝe tak. W gruncie rzeczy jesteś całkiemstaroświecki. Bo wyobraŜasz sobie, Ŝepowinieneś mi wszystko dać. I cierpisz, Ŝeto niemoŜliwe. śe choćbyśwaliigłową o mur, nic tunie zmienisz. A tymczasem to juŜ niemodne. JuŜ męŜczyźni niemają tych obowiązków, co dawniej. I kobiety wcale tego od nichnie oczekują. Dominiko,to cały traktat. Usiłuję ci tylkowyjaśnić, Ŝe i mnie mogłoby być przykro, Ŝenie mogę zamówić dla ciebie na przykład porcji salami. Mamyrówne prawa i równe obowiązki. Mnie powinno być jeszczebardziej przykro, bo tonie mój tata wygrał konkurs na zabudowęcałego placuw Limii-. 13.
Przestańmy o tym mówić. JuŜ kończę. I przyrzekamci, Ŝe nie usłyszysz juŜ ode mniesłowa na temat jedzenia. Chyba Ŝe. ChybaŜe co. ...Ŝe się załamię. śe się załamię widząc,co te dolarowekwokidostaną na śniadanie. Idziemy. Nie. Proszę! Chcę to zobaczyć. Dominika znowu pogładziła dłoń Łukasza. Umiała przepraszać i prosić. Jej twarzo wystających nieco kościach policzkowych,odsłonięta cała krótkim przystrzyŜeniem włosów, znieruchomiała w napiętym oczekiwaniu. Łukasz! AleŜ dobrze ustąpił, trochęwzruszony, jak zawsze, gdyokazywała się niezbyt mądra i śmieszna. Kocham cię powiedziała. Jeszcze raz pogładziła dłońŁukasza, uśmiechnęła się do niego oczymai zaraz potem rozejrzałasię po sali. Na pewno lada moment przyniosą śniadanie dla tychpań. Mamnadzieję. Chciałbym, Ŝebyśmy mogli być w Prado,kiedy jeszcze nie będzie tam tłoczno. I zanim zacznie się upał. Przepraszam! zawołała przewodniczka amerykańskiej wycieczki, gdy dwie panie zajęły wolny stolik obok Dominikii Łukasza. Kierowniksali zastrzegł, Ŝe ten stolik zarezerwowanyjestdla pana Asmana. Ach! westchnęły zzachwytem obiepanie, unosząc sięnatychmiast z krzeseł. Ale usiadłyobok i poprawiwszy okularyutkwiły wzrok w wejściu na salę. Czekamy na Asmana! stwierdziła Dominika. Czy chcesz zobaczyć takŜe, coon zamówi na śniadanie? Robisz sięzłośliwy. Kochanie, czas ucieka, a nie wiadomo, kiedy ktoś taki wstajez łóŜka. Nie zdobywa się sławy,śpiąc do południa. ZaleŜy w jakiejbranŜy. Są na przykład pisarze, którzypracują w nocy, a potemodsypiają to w dzień. Ale dyrygenci uzaleŜnieni są od orkiestr, a te mają próbyprzedpołudniem, Ŝeby mieć czas na odpoczynek przed wieczornymkoncertem. 14 Niech będzie na twoim, nie znalem nigdy wŜyciuŜadnegodyrygenta. No toprzypatrz się temu, bo właśnie wchodzi. Głowy wszystkich Amerykanek zwróciłysię ku wejściu. JeromeAsman, w tej samej kurtce, co wczoraj, stał przez krótką chwilę naprogu, rozglądającsię po kawiarni, ale juŜ przez całą jej długośćbiegł ku niemu kierownik sali i zniecierpliwionego nieco wiódłdo zarezerwowanego stolika.
Jak spod ziemizjawiło się przy nimzaraz trzech kelnerów. Pierwszyniósł tacę z napojami chłodzącymi,drugi srebrny koszyczek z przykrytymśnieŜną serwetąpieczywem,trzeci zatrzymał się okrokza kierownikiem sali i, gdy ten zwróciłsię do niego, wręczył mu otwartą kartę, która dopiero za jegopośrednictwem przedstawiona została gościowi. Chyba czytałam o czymś takim w jakiejś ksiąŜce szepnęłaDominika. Zjawia się w lokalu gość i odrazu obskakują gokelnerzy. Gdybym miała kamerę sfilmowałabym tę scenę. , zobacz tylko,jacy . oni przystojni! Kierownik sali mógłbywystępować wfilmie. To naleŜydo zawodu dość cierpko zauwaŜył Łukasz. W kraju o tak rozwiniętej turystyce zagranicznej kelnerzy i obsługahotelowa muszą byćna poziomie. WkaŜdymrazie Dominika nieodwracała wciąŜ głowy odsąsiedniego stolika miło popatrzeć, nawet jeśli się wie, Ŝetowszystkoze względu na zagranicznych turystów. Jerome Asman nie był jednak zachwycony nadmierną uwagą,jaką mu poświęcał personel hotelowej kawiarni. Wysunął przedsiebieobie ręce w gwałtownej obronie przed napojami chłodzącymi, przed pieczywem i przed kartą wreszcie, która najbardziej goprzeraŜała. Szklaneczka soku pomarańczowego poprosił. I nic więcej? spytał z ukłonem kierownik sali. Nie, dziękuję. FiliŜankę kawy? Nie, dziękuję. No, widzisz bąknął Łukasz nie bez satysfakcji. JuŜpodajemykierownik sali skłonił się jeszcze raz,nawetdrgnieniemtwarzy nie okazawszy rozczarowania. 15.
Korowód pięknych czarnowłosych chłopców w nieskazitelnychbiałych kurtkach skierował się ku drzwiom do kuchni. No, widzisz! powtórzył Łukasz. Dominika przyjrzała się nieznacznie Asmanowi. MoŜe się odchudza? Po co? Płaski jak deska. Co dnia uprawia wielogodzinnągimnastykę na podium dyrygenckim. Mój BoŜe westchnęła z wyraźną zazdrością. Widocznienie ma apetytu. A w ogóle dziwnyjakiś. Na taki upał włoŜył znowutę swoją wyświechtaną kurtkę. Zamsz grzejemniej niŜ tworzywa sztuczne, któremamy nasobie. Ja mam na sobie bawełnę. Tyw ogólenie masz na sobie prawie nic. Łukasz trąciłpalcemczerwono-szafirową kokardkę, związaną na nagim ramieniuDominiki, przytrzymującą dwa szerokie, zszyte z sobą płaty białegomateriału. Wyglądasz z tymi kokardkami jak prezent. Jak co? Jakprezent. Jak przeznaczonydla kogoś prezent. Głowa amerykańskiegodyrygenta zwróciła się nieznacznie kustolikowi Polaków. Patrzy na nas? spytała Dominika. Mógłby chociaŜ nachwilę zdjąć te swoje ciemne okulary. NałóŜ swoje i takŜe będziesz mogła bezkarnie mu się przyglądać. Myślisz, Ŝejednak to robi? Dlaczego? Chyba za głośno rozmawiamy. I taknicnie rozumie. No, ale jednak zwracamy uwagę. Dobrze,juŜ będę cicho. Dominika wysunęła dolną wargęi zamilkła na chwilę. Ale zarazoŜywiła się znowu. Idzie soczekdlapanadyrygenta. Wdrzwiach od kuchni ukazał się jeden z kelnerów obsługującychAsmana i trzymając wysoko przed sobą tackę ze szklaneczką sokupomarańczowego, pomknął przez salę. Nie zdołał jednak przez całyczas zatrzymać na sobie spojrzenia Dominiki, bo drzwi od kuchniotworzyły się znowu i runęła z nich gromada smagłych chłopcówniosących śniadanie dla Amerykanek. 16 Dominika poprawiłasię nakrześle. Teraz sobie popatrzymy. Kelnerzy błyskawicznie ustawili na stołach dzbanuszki, napełnione sokiem pomarańczowym i pomidorowym,koszyczki z przyrumienionymi tostami, talerzyki z masłem i dŜemem, na koniecfiliŜanki, które według Ŝyczenia napełniali kawą lub herbatą.
Panie o nieskazitelnych fryzurach musiały chyba wszystkie spaćz lokówkami na głowach popijały soczki małymi łyczkami,odłamywały z tostów drobne kawałeczki irozsmarowawszy na nichociupinkę masłalub dŜemu, niosłyje niespiesznie do ust. Dominika sięgnęła po torebkę. Idziemypowiedziała zgnębiona. MoŜe mamy złąprzemianę materii,Ŝe musimy tylejeść? Łukasz, tłumiąc śmiech, ruszył za nią. W samochodzie posłucham radiapowiedział. Akurat zakilka minut będą wiadomości. AleŜ nic się nie stanie. Dominika chwyciła go za rękę, odrazu zapominając o całej historii sprzed chwili. Dlaczego wciąŜmyślisz, Ŝe coś się stanie? Wyjechaliśmy w bardzo niespokojnym czasie. Będzie tak samo niespokojny, kiedywrócimy. Ale jednakchcę wiedzieć, co się dzieje. I znowu będziesz bardziej tam, niŜ tutaj. Po co było jechać doHiszpanii,skoro myślami jesteśmy wciąŜ w kraju? AjuŜwczorajwieczorem było tak dobrze. Potrafiliśmy być tylko tutaj. Daję ci słowo, Ŝe będęsłuchać radia tylko raz dziennie. No, dobrze westchnęła. Opowiesz,co mówili, ja obejrzętymczasem wystawy. TeŜ robisz coś, co psuje pobyt w Hiszpanii. Niezupełnie uśmiechnęłasię, aletylko ustami, nie zdołałaukryć przed Łukaszem, Ŝe reszta twarzy nie brała udziału w tymoszustwie. Niezupełnie, bo jednak trochę przyjemności mamz tego oglądania. Wyszli przed hotel eskortowani przez boya, który od razuzaproponował sprowadzenie taksówki. samochód na parkingu powiedział Łukasz. Wyciągnął rękę po kluczyki. ner wozu? 17.
Nie jedziemy jeszcze. Boy nie byłnatarczywy, otrzymawszy odprawę, uśmiechnął się tak samo uprzejmie ale Łukasz niemógł się obronić przed uczuciem przykrości. Do diabła! pomyślał,przecieŜ naprawdę jeszcze nie jedziemy, przecieŜ naprawdę chcęw spokoju posłuchaćna parkingu radia. Ale i Dominika musiała myśleć o tymsamym. Kiedy sprzedam kilimypowiedziała stanę w hallu i będęrozdawać napiwki. Zatrzymali się na chwilę przed hotelem urzeczenisłońcem. OdświeŜonewodąchodniki parowały zapachem lata. Mój BoŜe! westchnęła Dominika. A u nas wciąŜ leje. Nakartofle, nazboŜa, na sianokosy! Wstrząsnęła się, jakbyulewa, od trzechtygodni nękająca Polskę, dogoniłają aŜ tutaj. Jeśli będziew komunikatach coś na temat deszczu, proszę, nie mówmi o tym. Nie po to jestem w Hiszpanii, Ŝeby wciąŜ moknąć napolskim deszczu. Powiemci,Ŝe wreszcie mamy wyŜ. A w to nie uwierzę. Nasomijająwszelkie wyŜe. Pozademograficznym od czasu do czasu. Miejmy nadzieję, Ŝeprzynajmniejna razie nie przyczynimy siędo tego mruknął Łukasz. Idź, kochanie! Obejrzyj sobiejeszcze raz te wystawy. Tylko wracaj prędko, ranne komunikaty sąkrótkie. Pobiegła, alezwolniłakroku,gdy obejrzawszy się spostrzegła, Ŝe Łukasz juŜ za nią nie patrzy. Dzień był naprawdę cudowny,obnaŜona skóra ramion i pleców piekła leciutko poddotykiemsłońca, powietrze mimo spalin miało przedziwny aromat lata,niezwykłości i niespodzianki. Najpiękniejszy dzień w kraju i mieście, które się znało, nie mógł mieć tego zapachu. Dominika zerknęła na jedną i drugą wystawę, ale nie po to, Ŝebycośna niej zobaczyć, lecz Ŝebyw szybie zobaczyć siebie. Wyprostowała się,głowę lekkopochyliła do przodu, nogi niosły jąlekko, młode ciało było najwspanialsząwłasnością, jaką mógł miećczłowiek. Dopiero na trzeciej czy czwartej wystawie dostrzegłacośpozawłasnym odbiciem. Była torozłoŜona przy ogromnymwazonie z kwiatami szeroka, marszczona, bajecznie kolorowaspódnica, zupełnie inna, niŜnoszone tego lata w Warszawie ,spódnica,którą natychmiast chciało się mieć. Od chwili prze-,, 18 .-. : kroczenia granicy wciąŜ oglądała na wystawach rzeczy, którenatychmiastchciało się mieć. Ze względu na Łukaszawyćwiczyłapewien rodzajkłamliwie obojętnego spojrzenia wyraŜającego co najwyŜej chłodną aprobatę dla wszystkiego, co wywoływało nieposkromiony zachwyt, kobiece łakomstwo, prawie bolesnąchęć posiadania. Ale ŁukaszjuŜw Wiedniu poznał się na tymoszustwie.
Mieli za sobą zbyt wiele wspólnych wędrówek powarszawskich sklepach, Ŝeby nie rozumieć, Ŝe dziewczyna takrzadko natrafiająca na coś, co jej się od razu podoba, wychowanaprawie w tym szczególnym poście nie moŜenie cierpieć na widoktej orgii dobrego smaku i znakomitego wykonawstwa, przed którąnagle stanęła. z pustkąw kieszeni. Pogardzała sobą, Ŝe niepotrafiła się opanować, Ŝe nie zdołała utrzymać się w granicachzainteresowań, nakreślonych im przez Łukasza podczas tej ichpierwszej zagranicznej wycieczki: krajobrazy, architektura,muzea. Była wściekła na tę małą mieszczkę, zktórą wciąŜ wsobie walczyła,ale która nie przestawała wodzić jejza nos ku najpospolitszymbabskim zachciankom. Znowu w wystawowej szybie zobaczyłaswoje odbicie, alepatrzyła na nieteraz bez poprzedniej przychylności. Zadatek nakoszmarne babsko! pomyślała. Łakome, tępe, zachłanne! Wysunęładolnąwargę i patrzyła na siebieponuro. Ale odbicie w szybieniestraciło swego powabu i nie najgorzejwyglądała tadziewczyna,któramiast wypracować wsobie właściwe skupienie przed pójściemdo Prado oglądała kiecki na wystawach madryckich sklepów. Biedny, biedny, biedny Łukasz! pomyślała z prawdziwym Ŝalem. Odwróciła głowę od szyby, Ŝeby nie patrzeć sobie w oczy. I jakie toszczęście, Ŝe nigdysię nie dowie, bo ani dziś, ani Ŝadnego dnia dokońca Ŝycia nie powie mu o tym, Ŝe. jednak musiała. musiałaprzymierzyć tę spódnicę. Weszła do sklepu z nadmierną pewnością siebie, która zwykleu ludzi nieśmiałych pokrywa ostateczną determinację. Zwróciłasiędo sprzedawczynipo angielsku nie rozumiała. Ale zrozumiałagest ku wystawie i zachwytw oczach klientki. To,co nigdy,w Ŝadnym z polskich sklepów nie byłomoŜliwe: zdjęcie towaruz wystawy zostało dokonane w mgnieniu oka z Ŝyczliwympragnieniemspełnienia wszystkich próśb. 19.
Sprzedawczyni, czy właścicielka sklepu, juŜ niemłoda, ale jeszczebez wysiłku dbająca o swe kobiece wdzięki, uśmiechnęła się doDominiki jak matka rozumiejąca, Ŝe urodzie córki potrzebna jestwłaściwa oprawa. Pani jest stworzona do tej spódnicy powiedziała, choć niemoŜna było mieć co do tego pewności. W kaŜdym bądź razieDominika tak właśnie przetłumaczyłasobie tych kilka cudownieśpiewnych hiszpańskich słów. Och, mójBoŜe! szepnęła tylko najotwarciej popolsku. Spódnica leŜała znakomicie. Uszyta dla dziewcząt hiszpańskich,cienkich w pasie jak osy,i na Dominice dała się dopiąćw talii,układając się na biodrach w ruchliwą obfitość mieniących sięróŜnymi kolorami marszczeń. Och, mój BoŜe! powtórzyła Dominika. Sprzedawczynizajrzawszy za kotarę przymierzalni, wyciągnęła ją mimo oporu naśrodek sklepu, poszperała na pólkachi wydostałaspośród bluzekjakieś małe czarne nic bez rękawów, z głębokim dekoltemz przodu i z tyłu, i wcisnęła to na Dominikę, bezbłędnie komponując całość. Dominika wstrzymała oddech. Cztery lustra, ustawione podróŜnymi kątami, odbijały jej postać. Sprzedawczyni kołysała głowąz zachwytu. Pod jej spojrzeniem Dominika zaczęła się przechadzaćod lustra do lustra, na palcach, kołysząc leciutko biodrami, Ŝebywprawić w płynny ruch wszystkiefałdy spódnicy, wszystkiejejkolory. Cztery lustra odbijały kaŜdyjej krok, jej lekkość, jejsmukłość, jej młodość. Zatrzymała sięprzed jednym z nich, skubnęła palcamikróciutkiewłosy, gestem dała do zrozumieniasprzedawczyni, Ŝe moŜe lepiejwyglądałabyw tymwszystkim w dłuŜszej fryzurze. Nie, nie,nie! zaprzeczyła kobieta, lubmoŜe to właśniepragnęła usłyszeć Dominika. Tak jest bardzo dobrze: nagi kark,ruchliwy i giętki jak uptaka. I Dominika zaczęła poruszać głową na tym ruchliwym igiętkimjak u ptaka karku, przechylać ją w lewo i prawo, Ŝeby uwydatniłasię linia szyi i nagich ramion. Chodziła wciąŜ między lustrami,auprzejmy zachwyt sprzedawczyni trwał i zdawał się niewyczerpany. Ale poranne doniesienia radiowe właśnie,być moŜe, siękończyły i Łukaszzaczynał juŜ ze zniecierpliwieniem patrzeć na 20 zegarek a wPrado poza wszystkimi zgromadzonymi tamwspaniałymiobrazami eksponowano na parterze, jak podawałinformator, równieŜgobeliny Goyi, to przede wszystkim powinnoją interesować, nie szmatkiz magazynu mód. Pod niezmiennie olśnionym spojrzeniem sprzedawczyni weszła zakotarę przymierzalni i zdobywszy się na męstwo tak potrzebnew tej kobiecej sprawie zdjęta z siebie przywykłe juŜ do jej ciałarzeczy. NałoŜyła swojąsukienkę, która wydalajej się teraz smutnainiezgrabna, choć Łukaszpowiedział przy śniadaniu,Ŝe z tymikokardkami na ramionach wygląda w niejjak prezent. Opuściwszyprzymierzalnię, skierowała się odrazu ku ladzie i z uśmiechempołoŜyła na niej spódnicę i bluzkę. Sprzedawczyni zaczęła jepakować.
Och, nie Dominika wciąŜ się uśmiechała,choć usta jejdrŜały. Muszę się zastanowić. MoŜe znajdę coś jeszcze bardziejodpowiedniego. Kobieta, nierozumiejąc słów, patrzyła na nią zdumiona. Jej ręcezawisły w powietrzuz plastykowątorbą, w którą miała zamiarzapakować kupione rzeczy. Niepowtórzyła Dominika, popierając to słowo delikatnym, aledostatecznie wyraźnym gestem rezygnacji. Dziękuję. Spódnica jest naprawdę piękna, ale chcę jeszcze zobaczyć, co mająw innych sklepach. Powoli i jednak jakbyz trudemzdumionemu spojrzeniusprzedawczyni powracałdawny zawodowo uprzejmy wyraz. AleŜ proszę, proszę powtarzała, układając spódnicę znówna wystawie. Za progiem Dominika odetchnęła głęboko. Miała uczucie, Ŝedopuściła się szalbierstwa, Ŝe przymierzanie rzeczy bez moŜnościich kupna byłowyłudzaniem od sprzedawczyni jej czasu i uwagi, jejkupieckiejuprzejmości. Ale na sąsiedniej wystawiestało letnie i juŜjesienne obuwie wróŜnychfasonach i kolorach, imusiała, musiałazobaczyć, jak będą wyglądały na jej nogach te sandałki, trepki,czółenka, półbuty i kozaczki, białe, czerwone, beŜowe, brązowei czarne, z cieniutkiej skórki cielęcej, z zamszu, węŜa i jaszczurki rozgrzeszając się więc na ten jeden, jedyny ostatni raz, weszła dosklepu i przymierzyła siedem par, a rozstanie z kaŜdą było równiebolesne, co rozstanie z kolorową spódnicą z sąsiedztwa. 21.
Tym razem sprzedawcą był męŜczyzna i znał trochę angielski. Kiedy uklęknąwszy przed siedzącą wfotelu Dominika podawałjej obuwie do przymierzenia, widziała pochyloną jego głowę,z nieskazitelnym przedziałkiem w kruczych włosach. Zakocham sięw którymś z tych hiszpańskich chłopaków, pomyślała, i podkoniecpodróŜy Łukasz przestanie misię podobać. Właściwie mógłbybyć brunetem. Ale czy on nie myśli o tym samym, patrzącnatutejsze dziewczęta? Nie, Łukasz nie. Nie wiadomodlaczegopomyślała o tym ze smutkiem. W kaŜdym bądź razie zwiedzanieHiszpanii było wielkim ryzykiem w podróŜy przedślubnej. Smagły chłopakzapinał paseczek białego sandałka na kostceDominiki. Podniósł oczy, czarnei połyskliwe: oczy chłopców zpółnocytylko w gorączce miały taki blask. Nie za mocno? Dominika nie odpowiadała, pozwalała, Ŝeby chłopak trzymałpalcenajej kostce. Ogarnąłją senny spokój, cos bardzo odległegoprzybliŜyło się i odsunęło wszystko inne. Kiedy ostatni raz przymierzał jej ktoś obuwie? Kiedy ktośpochylał się nad jej stopami, dotykał ich łagodnie i troskliwie? Matka,ojciec, tak, tylko oni i było to tak dawno, jakby czaswydłuŜały niepomiernie wszystkie rzeczy utracone. Nie za mocno? powtórzył ekspedient. AleŜ nie. W sam raz! Te sąnajlepsze chłopakjeszcze razdotknąłciepłymipalcami stopy Dominiki. Niech pani wstanie i przejdzie się pochodniku. Białe sandałki na wysokim i cieniutkim obcasie miały lotnośćskrzydełek wyrastających z pięt Hermesa. Grecki bóg handlupatronował najwidoczniej wszystkimhiszpańskim sklepom, boi młody ekspedient, tak jak jego sąsiadka zza ściany, niespuszczałolśnionego spojrzenia z kaŜdego kroku Dominiki. Kiedy sprzedamkilimy, myślała, kupię tę spódnicę i te sandały,naleŜy się totejkobiecie i temuchłopakowi, nie mam prawa zabijać w nich wiaryw ich zdolności, to w naszych sklepachmoŜna było bezkarnieprzymierzać góry odzieŜy, nikogo nie obchodziło, czy się kupuje,czy nie, klient mógłby się nawet powiesić na regałach, a niezwróciłoby to uwagi obsługi. 22 Zapakować? zapytał chłopak, gdyzdjęła obuwie ijuŜwłoŜyła swoje. Nie patrząc mu w oczy potrząsnęła głową. Nie? zdumiał się. Nie. Dziękuję. MoŜe są za drogie? ekspedient wahał się przez chwilę. Udzielamy dziesięcioprocentowego rabatu zagranicznym klientom. Pani jest.
Polką. Dziesięć procent rabatu! powtórzył z zapałem. Maciejakieś kłopoty w waszym kraju. PrzejściowemruknęłaDominika,ucinając tęrozmowę. A nad tymi sandałkami muszę się jeszcze zastanowić. Nie jestempewna, czy będą pasować do reszty mojej garderoby. ByćmoŜezjawię się ponie jeszcze dziświeczorem. Opuściła sklepz uczuciemtego samego szalbierczego czynu, jakietowarzyszyło jej po wyjściuze składu z damską konfekcją. Aleo kilkanaście kroków dalej nie mogła się oprzeć pragnieniuprzymierzenia kilkukapeluszy,a dalejprzerzucenia sterty bielizny,stosu rękawiczek, parasolek itorebek. Zmęczona juŜ trochę, zerknęła na zegarek. Ogarnąłją popłoch,Łukasz musiałbyć wściekły. Wykazywałwiele pobłaŜliwości dlaprymitywnych babskich ciągot, które ją nękały ale tym razemchyba przebrała miarę. Puściła się prawie biegiem pewna, Ŝe Łukaszprzechadzając się nerwowo czeka nanią przedhotelem tujednakgo nie było. Weszła do hallu w przekonaniu, Ŝetakdługo nie mógłsiedzieć wrozŜarzonym upałem pudle samochodu. Ale w hallutakŜe go nie było. Zapytała recepcjonistę o kluczich pokoju. Wisiałnaswoim miejscu. Z uczuciem wzmagającej się przykrości usiadłana brzegu fotela. To chyba niemoŜliwe, pomyślała, Ŝeby pojechałbeze mnie? A jednakbyło to moŜliwe. Wściekła na siebie, przygryzła wargę, Ŝeby nie rozbeczeć się na głos. Pojechałdo Prado sam,poniewaŜ waŜniejsze od światowych zbiorów sztuki było dlaniejprzymierzanie kiecek, butówi kapeluszy. Jakiś starszy męŜczyzna zwrócił na nią uwagęi usiadł nasąsiednim fotelu z wyraźną intencją zaczepki. Zerwała się i wybiegłaprzed hotel. Jeszczemiała nadzieję, Ŝe Łukasz moŜeodszedłtylkonachwilę, Ŝe zaraz wróci i najwyŜej skarci ją delikatną wymówką, 23.
ale on wciąŜ nie wracał i czekała na niego, ledwo powstrzymującdrŜenie ust i łzy, tak nieodpowiednie tego pięknego dnia w tymzachwycająco obcym, pełnym niezwykłości i niespodzianek mieście. Kiedy zdecydowała się wreszcie pójśćna parking, Ŝeby na własneoczy zobaczyć pustemiejsce po samochodzie, doznała prawdziwegoszoku fiat stał, tak jak zostawili go wczoraj, a Łukaszsiedziałw nim i powitawszy ją roztargnionym wzrokiem słuchał wciąŜwiadomości z kraju, z tego kraju, z którego nie moŜna byłowywieźć pieniędzy, a wywoziło się tylko zwielokrotnione asceząpragnienia. Dominika zatrzymała się przed wozem, potrzebowała jednaktrochę czasu, Ŝeby ochłonąć. Dopieropo chwili usiadła obokŁukasza w rozpalonym jak piec hutniczy wozie. Co ty robisz? zawołała. MoŜesz umrzeć w tym upale! Nie chciałam ci przeszkadzać, ale w końcu postanowiłamprzerwaćten polityczny onanizm, jakimjest słuchanie wciąŜ tych wiadomości. Stało się coś? Są jakieśnowe strajki? Czy głodówki? Łukasz wyłączył wreszcie radio. Trwają wciąŜ obrady przedstawicieli zachodnich banków,które są wierzycielami Polski. Nie chcą przedłuŜyćnam terminu spłaty? WciąŜ jeszcze nie. Dominika spuściła głowę. To bardzo groźne, prawda? zapytałacicho, choć niemusiała pytać. Całe radosne podniecenie poranka, które zaofiarowało jej toobce, dalekie od polskich udręk miasto, rozpłynęło sięi rozwiało. Groźne, tak? Bardzo. Co mogą nam zrobić, jeśli nie zdołamy zapłacić? Przede wszystkim nie dadzą centa dalszego kredytu. Co jeszcze mówili? zapytała po długim milczeniu. śe w sklepach nie ma mydła, szamponów, proszków dopraniai papierosów. Naszczęście nie palę. I czego jeszczenie ma? krzyknęła. Mają być zmniejszone racje mięsa. To wszystko? TojuŜ moŜesz na zakończenie powiedziećtakŜe, Ŝew Polsce wciąŜ leje. I rzeczywiście leje. 24 Tego moŜna siębyło spodziewać. Jedziemy! Wstąpimy na pocztę. MoŜe jest telegram albo listod ojca. W Warszawie jutro zaczyna się MiędzynarodowyZjazdArchitektów,miał wziąć w nim udział.
Chyba, Ŝebygo zatrzymali w Peru bardzo ostroŜniepowiedziała Dominika. Zwróciłjednak uwagę na szczególnyton w jej głosie. Co masz na myśli? śe.. w jego sytuacji zawodowej nie musi tak się śpieszyć. z powrotem do kraju. Dominiko! No co? Nie krzycz na mnie. Sammówisz,Ŝe nie wiadomo,czymsię to skończy. I słyszałeś na własne uszy, Ŝe obozyuchodźców w Wiedniu nie mogą juŜ pomieścić przybyszów z Polski. Apo co naraŜaćsię później na status uchodźcy,skoro jestsięjuŜ zagranicą i fetowanym tak, jak twój ojciec w Limie. Dominiko! szepnął Łukasz jeszcze raz,wciąŜ zpotrzebnymmu niedowierzaniem w głosie. Dlaczegoona mnie wzrusza? myślał, dlaczegowciąŜ mnie wzrusza, zamiast denerwować albozasmucać? Patrzył, zapominając o prowadzonej rozmowie, nazwróconą ku niemu twarz Dominik;. Jej szeroko otwarte oczymiały niewinność dobrych intencji. Skoro ojciec jest juŜ w Limiepowtórzyła. Mam nadzieję, Ŝe nigdy nie dowie się o rozmowie,którąwiedliśmy tu na jego temat. Łukasz wsunął kluczykdo stacyjki,ale przytrzymując jego rękę niepozwoliła mu zapalić motoru. Czytałam gdzieś, Ŝe jesteśmy opętani ojczyzną. śe jej nieszczęściawiąŜą nasz nią bardziej, niŜ inne narody dostateki pomyślność ich krajów. Polskie opętanie ojczyzną to chyba takŜe podświadomeuczuciewiny. KtóŜ w końcu, poza nieszczęsnym połoŜeniemgeograficznym, jest autoremwszystkich jej klęsk, począwszy odzaproszeniana tron polskiSasa tylko dlatego, Ŝeby nie powstaładynastia Sobieskich. Nie jestem mocna whistorii. Ja takŜe nie za bardzo. Ale to nie historia, to rejestrokrutnejpolskiej lekkomyślności i tępoty, która zawsze wiodła nas kuupadkowi. 25.
Łukasz! jęknęła Dominika. O czym my mówimy? Pod tym niebembez jednej chmurki? W jednym z najpiękniejszych miast świata? Głuchy inie nazbyt odległy wybuch targnął powietrzem. Zamilkli na długą chwilę, apotem Łukasz uruchomił wreszcie samochód. Mam nadzieję, Ŝeto nie kolejny zamach w tym jednymz najpiękniejszych miast świata mruknął. Przed wjazdem na Grań Via ruch był wstrzymany. Jechały naklaksonachsamochodyGuardia Civil, wojska i policji municypalnej. Ludzie gromadzili się na brzegach chodników. Zapytajmy, co sięstało powiedziała Dominika. Oni wiedzątyle, co my. MoŜe tylko domyślają się więcej. Teraznie dostaniemy się na pocztę, wstąpimy tam w drodzepowrotnej. A lak dojedziemy do muzeum? Bocznymi ulicami. Dobrze, Ŝe przestudiowałem rano planmiasta. Mój mądrulek! szepnęła Dominika. Sprzedam dziśkilimy i postawię kolację tak wspaniałemu kierowcy. W Prado, jakby w mieście nic się nie stało,we wszystkich salachkłębił się tłum zwiedzających. Turystów zbytdrogo kosztowałkaŜdy dzień w tym mieście, Ŝeby mieli zwracać uwagę na jakieśzamachy, tak tu pospolite. Dominika i Łukasz korzystali początkowo tylko ze wskazówekbaedekera, rychło jednak spostrzegli, Ŝewięcej korzystają dołączając się do wycieczek, prowadzonych przez przewodników posługujących się językiem angielskim. Przed mrocznym obrazemEl Greca, rozjaśnionymtylko koronkami, twarząi dłonią przedstawionego nanim męŜczyzny {Portrait o f a mań withhis hand onhis breast przeczytała Dominika w swoim informatorze) spostrzegli,Ŝe od pewnego juŜ czasu towarzyszą amerykańskiej wycieczce zeswego hotelu. Ona jednak powinna być generałem szepnął Łukasz,łowiąc uchem ciche,ale stanowcze komendy kierowniczki grupy,która przesuwała właśnie obwieszone kameramipanie ku następnemu obrazowi. 26 ByćmoŜe tym razemzgodziła się znim w roztargnieniuDominika. Myślała,czyby nie zawrzeć znajomości z tą energicznąpanną i nie pokazaćjej kilimów. Imperatywny sposób byciaAmerykanki mógł być pomocny we wmówieniu kilimów którejśpani z wycieczki. Czy polskietkaninynie mogłyby zdobić ścianwzasobnych domach za oceanem? Przesuwając się delikatnie kuprzodowi grupy, starałasię zbliŜyć jak najbardziej do jejkierowniczki. Ale panujące przed obrazemskupienie nie pozwalało nazamienieniechoćby kilku słów.
Byłto Chrystus niosący swój krzyŜElGreca i przed nim właśnie towarzysząca wycieczce pracownicamuzeum pragnęła zwrócić uwagę patrzących na pięknorąk wszystkichpostaci przedstawianych przez tego urodzonego na Krecie,wykształconego weWłoszech, auchodzącego zanajbardziej hiszpańskiego malarza artystę. Ręce ChrystusazłoŜone na krzyŜu niemiałyznamion wysiłku i utrudzenia, byłw nich spokój odpoczynku, poddania, moŜe pełnej pokory modlitwy. Piękno dłoni byłoszlachetne i młode, to są ręcedziewczyny, pomyślała Dominika,wdodatkudziewczyny, która właśnie wyszła od manikiurzystki. Myśl tawydałajej się prawie bluźnierstwem, jakby była w kościele,a nie w galerii obrazów, ale nie mogła się przed nią obronić, a oczywciąŜ powracałyku uformowanym w migdał paznokciom, powleczonym jakby nawet leciutkim nalotem lakieru. Co mi jest,pomyślała, Ŝe na niczym nie potrafięsię skupić jak naleŜy? Przewodniczka tymczasem wiodła grupę kunastępnym obrazomElGreca, potwierdzającymjej poprzednie słowa. I tu na obrazach,przedstawiających Jana Ewangelistę, ukrzyŜowanie, rezurekcję czydwóch świętych, Andrzeja i Franciszka pogrąŜonych w rozmowie,ręce były nie tylkoznakomitym szczegółemobrazu, ale jakbyosobnym, obdarzonym nieprzemijającym Ŝyciem i wymową, arcydziełem. Tosą przede wszystkim ręce szesnastowiecznych Hiszpanów,myślała Dominika wciąŜsnująca własne dygresje, nieŜadnychświętych czy apostołów, ale zwykłych ludzi,których malarz wybierał sobie na modele w swoim ukochanym Toledo. Oni, ci potomkowie śydów,Rzymian, Wizygotów,Maurów i miejscowej ludności kastylijskiej mieli te białe wąskie dłonie i długie palceo paznokciach w kształcie migdała, lśniących, jakby powleczonebyły lakierem. Co robili, czym się trudnili, jakie było ich Ŝycie, 27.
zanim uŜyczyli swego wizerunku obrazom, tak od zwykłości ichŜycia odległym. Idziemy Łukasz dotknął łokcia Dominiki i skierował jąwstronę, wktórą posuwała się amerykańska wycieczka. Mieliprzed sobąjeszcze kilka sal z malarstwem hiszpańskim, które jaksądziła towarzysząca wycieczce pracownica muzeum głównieinteresowało zagranicznych turystów. Jest tu chyba jakaś kawiarnia, myślała Dominika, znuŜonaobowiązkiem okazywania bezustannego zachwytu i ekstazy, narzucanym przez Amerykanki. Wydałojej się, Ŝe w powietrzumuzeum,przesyconymwyobraŜoną raczej niŜ prawdziwą wonią kurzui wszystkich perfum świata, czuje wyraźny aromat kawy, mocneji słodkiej, takiej, jakiej juŜ od roku nie piło się w Polsce. Chciałapowiedziećo tym Łukaszowi, ale tak intensywnie wpatrywał sięwjakieś płótno, Ŝe na pewno nie zrozumiałby nawet,o czymdoniego mówi. Poczuła się samotna, jakby zostawił ją samą pośródtego całego tłumu. Prawie z uczuciem buntu przeciwko wszystkimzgromadzonym tu i podziwianym od wiekówpięknościom posuwała się wzdłuŜ ścian, zapełnionych drobiazgowym (dotkliwym chyba,pomyślała, dla portretowanych) realizmemVelazqueza, namiętnym i posępnym rozumieniem świata Goyi, rozmodlonymi Madonnami Murilla. gdy nagle przeniesiona została z powrotemw ascetyczną imroczną aurę obrazówEl Greca odniósłszywraŜenie, Ŝe ktoś na nią patrzy, odwróciła nieznacznie głowęi zobaczyła nachyloną ku sobie twarz męŜczyzny i jego błyszczące,czarne,wschodnieoczy, spoglądające ze wszystkich obrazów Kręteńczyka. Jerome Asman bez ciemnych szkieł, które musiał zdjąćdla właściwego widzenia obrazów,nie patrzył jednak na Ŝadenznich, ale na szafirowo-czerwoną kokardkę zawiązaną na nagimramieniuDominiki. Trwało to długo. Zdjęta nagłym lękiem odwróciła znów głowę kupłótnu na ścianie, alesłodka Immaculata ulatywała teraz w nieboza gęstą zasłoną mgły, zacierającą słynne światłocienieMurilla,o których mówiła właśnie przewodniczkagrupy. I te słowadocierały do Dominiki jakprzez mgłę, niemogła się skupić, dopókiten człowiek stał obok. Dopiero kiedy odszedł,oprzytomniała. Chwyciłamocno ramię Łukasza i odwróciwszysię znów od płócienpatrzyła, jak Asman i tutaj w swojej wyświechtanej kurt28 ce wciąŜ niezwracając uwagi na Ŝaden z obrazów powolizmierza ku wyjściu. Łukasz szepnęła. On tubył. Kto? Asman. Odszedł przed chwilą. Ale nieoglądał obrazów. Pewnie był tu nie po raz pierwszy. Kiedy wyszli, oszołomienibogactwem muzeum, ze zbyt moŜejednakmrocznych sal na dworze oślepiło ich słońce. Południowyupał łagodził rześki wiatr z gór Guadarramy, reklamowany przezmadryckie informatorywe wszystkich językach. Madryt połoŜonyna wysokości 650 metrównad poziomem morza, zawdzięczał muswój wspaniały klimat. Na rozległych trawnikach przed muzeumćwierkały donośnie wróble. Zupełnie jak w Polsce powiedział Łukasz.