andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony626 913
  • Obserwuję362
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań496 440

Foley Gaelen - Księżniczka

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Foley Gaelen - Księżniczka.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera F Foley Gaelen
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 107 osób, 84 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 140 stron)

1 Maj 1805 roku Odgłos jej szybkiego, płytkiego oddechu wypełniał wąską przestrzeń między ścianami ogrodowego labiryntu. Żywopłot ją przytłaczał, zamy­ kał. Była pewna, że usłyszą głośne bicie jej serca. Szła powoli wąską ścieżką, jej bose stopy cicho stąpały po chłodnej, bujnej trawie. Czuła ogromny ciężar w piersi. Wciąż zerkała przez ramię. Drżała, jej dłoń krwawiła. Mogła ją złamać, gdy uderzyła ostrym krańcem wielkiego bry­ lantu pierścienia w bezczelną, szyderczą twarz Filipa. Zdołała jednak wyrwać się z jego żelaznego uścisku i pobiec do labiryntu, skąd, jak sądziła, mogła im uciec. Nie śmiała wołać o pomoc, bo tylko trzej męż­ czyźni usłyszeliby jej krzyk. Nikt inny nie wyszedłby na dwór w taką noc, gdy wiatr rozbryzgi­ wał deszcz padający z nieba w kolorze indyga, przetykanego złotem chmur. Od czasu do czasu rozlegało się trzeszczenie cykad, a wiatr - to wzmagając się, to słabnąc - przywiewał dźwięki menueta, odbijające się echem w rozległych królewskich ogrodach. Właśnie odbywał się bal z okazji jej zaręczyn. Narzeczonego, niestety, nie było. Gwałtownie odwróciła głowę, słysząc szmer po drugiej stronie gę­ stego żywopłotu. Stał tam. W gardle poczuła kwaśny smak wypitego wina. Widziała jego wysoką sylwetkę. Widziała zarys pistoletu w dłoni i wiedziała, że jej jasna jedwabna suknia jest widoczna przez gałązki. Schyliła się i cichutko szła dalej.

- Proszę się nie lękać, Wasza Wysokość - zza kilku rzędów żywo­ płotu dobiegł słodki głos Henriego. - Nie mamy złych zamiarów. Wyjdź, pani. Nie masz wyboru. Rozdzielili się, żeby ją otoczyć. Stłumiła szloch, starając się pozbie­ rać myśli i zdecydować, w którą stronę uciekać. Od dzieciństwa biegała po tym labiryncie, ale teraz z przerażenia zupełnie straciła orientację. Słyszała miarowy plusk fontanny na małym wewnętrznym dziedzińcu w środku labiryntu, i próbowała ustalić, gdzie się znajduje. Zaciskając pięści tak mocno, że paznokcie wbijały się w ciało, przepychała się mię­ dzy krzewami, powoli posuwając się naprzód. Na końcu alejki stanęła i przywarła do drapiących gałązek, zbyt przerażona, by skręcić. Czekała, roztrzęsiona, modląc się i próbując odzyskać panowanie nad sobą. Ścis­ kało ją w żołądku. Nie wiedziała, czego chcą. Wielokrotnie oświadczali się jej eleganccy, drapieżni dworzanie z pa­ łacu, ale żaden nie próbował jej porwać. Nikt nie sięgnął po broń. Boże, błagam! Była tak przerażona, że nie mogła nawet płakać. Wiatr znów powiał silniej. Czuła zapachy ściętej trawy, jaśminu i mężczyzny. Idą. - Wasza Wysokość, nie ma się czego obawiać. Jesteśmy przyjaciółmi. Drgnęła, a jej czarne włosy rozsypały się na plecach. Zagrzmiało. Poczuła zapach letniej burzy. Zatrzymała się na końcu ścieżki, znów zbyt przestraszona, żeby skręcić. Bała się zobaczyć czekającego na nią Filipa albo tego blondyna, Henriego. Przypomniała sobie, jak guwernantka ostrzegała, że coś takiego może ją spotkać, jeśli nie przestanie się zacho­ wywać tak zuchwale. Przysięgła sobie, że już nigdy nie będzie zuchwała. Nie będzie flir­ tować. Nikomu nie zaufa. Jej pierś podnosiła się i opadała raz za razem. Szli po nią. Wiedziała, że nie może tu zostać dłużej niż kilka sekund. Jestem w pułapce bez wyjścia. Nagle dobiegł inny głos, ledwo słyszalny, upiorny szept. - Princesa. To słowo jakby wyrosło z ziemi albo przyfrunęło z powietrza. Omal głośno nie załkała. Z całego serca pragnęła, żeby to nie był figiel jej przerażonego umysłu. Tylko jeden człowiek tak się do niej zwra­ cał, używając hiszpańskiego odpowiednika jej włoskiego tytułu książę­ cego, principessa. Nigdy nie potrzebowała go tak jak teraz. 8 Piękny, niebezpieczny Santiago. On jeden mógłby ją uratować z tego koszmaru, ale przecież był da­ leko, spełniał zleconą przez króla misję, zbierał informacje i chronił ambasadora w Moskwie, gdzie tworzyła się nowa koalicja przeciwko Napoleonowi. Darius Santiago był niewątpliwie bezczelnym, aroganckim pogani­ nem, ale nie wiedział, co to strach. Wierzyła w niego bezgranicznie. Nie widziała go od bez mała roku, ale zawsze błąkał się w jej myślach, z tym aroganckim uśmiechem i oczami czarnymi jak węgle, jakby obserwo­ wał ją z daleka jakimś nadprzyrodzonym wzrokiem. - Mam dość tego pościgu, ma belle - ostrzegł Henri. Dostrzegła ruch wśród krzewów, rozpoznała potargane, jasne włosy. Francuz za­ trzymał się i przechylił głowę, nasłuchując. Z szeroko otwartymi oczami, przyciskając dłonie do ust, żeby stłu­ mić urywany oddech, Serafina zaczęła się cofać. Nagle poczuła szarp­ nięcie za włosy. Omal nie krzyknęła. Odwróciła się gwałtownie, ale to tylko jeden z jej długich, czarnych loków zaplątał się w gałązki. - Princesa. Tym razem była pewna, że to usłyszała. Ale czy to możliwe? Stała bez ruchu, rozglądając się gorączkowo. Skąd mógł wiedzieć, że grozi jej niebezpieczeństwo? Czyżby ich związek był aż tak silny? Uświadomiła sobie, że go wyczuwa, że gdzieś obok niej, w ciemno­ ści, czai się jego dziwna, milcząca moc - niby nadchodząca burza. - Idź na centralny dziedziniec - powiedział cichy, niski głos. - Mój Boże - szepnęła, zamykając oczy, niemal omdlewając z ulgi. Przyjechał. Oczywiście, że przyjechał. Chociaż jej nie chciał, chociaż nigdy by jej nie pokochał, to przecież w jej żyłach płynęła królewska krew. Honor nakazywał mu ją chronić. Darius Santiago był jednym z najbardziej zaufanych ludzi króla, doskonałym szpiegiem i zabójcą. Był całkowicie lojalny wobec jej ojca. Gdy trzeba było wykonać czarną robotę, żeby chronić kraj i rodzinę pa­ nującą w małym, włoskim wyspiarskim królestwie Ascencion, Darius robił to bez słowa skargi. Jego obecność świadczyła o tym, że Serafinie groziło coś gorszego niż porwanie przez Filipa. Odjęła ręce od ust, opuściła je. Wciąż oddychała ciężko, ale podnio­ sła głowę, czekając na polecenia Dariusa. - Na dziedziniec, Wasza Wysokość. Szybko. - Gdzie jesteś? - wydyszała, drżąc. - Pomóż mi. 9

- Jestem w pobliżu, ale nie mogę podejść. - Pomóż mi, proszę - wyjąkała, tłumiąc szloch. - Psst - szepnął. - Idź na wewnętrzny dziedziniec. - Zgubiłam się, Danusie. Nie wiem, gdzie jestem. - Oślepiona przez łzy, które powstrzymywała od chwili, gdy chwycił ją Filip, wpatrywała się w gęstą, zieloną koronkę gałązek, próbując go zobaczyć. - Bądź spokojna i dzielna - powiedział łagodnie. - Dwa razy w pra­ wo. Jesteś bardzo blisko. Tam się spotkamy. - D-dobrze - wyjąkała. - Idź. Jego szept umilkł. Przez chwilę Serafina nie mogła zrobić kroku. Zmusiła się jednak do przebicia otaczającej ją zimnej mgiełki strachu. Na drżących nogach ruszyła w stronę małego, wykładanego cegłą dziedzińca. Nadal piekło ją kolano, które otarła, gdy upadła na trawę. Jedwabna, pastelowa suk­ nia, która tak bardzo się jej podobała, teraz była rozdarta. Każdy ruch był torturą, bo Serafina za wszelką cenę starała się nie robić hałasu. Stą­ pała wolno, przeszywana dreszczami strachu, ale szła w kierunku wody, chlupiącej sennie w rzeźbionej, kamiennej fontannie. W myślach śpiewała jego imię, jakby mogła go wezwać. Darius, Darius, Darius. Doszła do pierwszego rogu. Znieruchomiała. Rozejrzała się. Bezpiecznie. Ruszyła, nabierając pewności. Przez myśl przebiegały jej obrazy: Darius czuwający nad nią przez całe jej dzieciństwo, uspokajający ją spojrzeniem - surowy, ukochany rycerz, który zawsze ją chronił. Ale gdy dorosła, nic nie układało się tak jak powinno. Dariusie, nie pozwól im mnie złapać. Musiała teraz minąć przerwę w żywopłocie, w miejscu, gdzie jedna ścieżka przecinała drugą. Modliła się, żeby nie było tam jej prześladow­ ców. Przed skrzyżowaniem zawahała się. Opuszczała ją odwaga. Kropelka potu spłynęła jej po policzku. Niech to opiszą w gazetach, pomyślała, ocierając pot grzbietem dło­ ni. Wstrząsająca nowina - Księżniczka się poci! Zamknęła oczy, zmówiła modlitwę i skoczyła naprzód, zerkając w boczną ścieżkę. Kilka metrów od niej na ziemi leżał nieruchomo bru­ talny woźnica Filipa. W świetle księżyca zalśnił drut. Został uduszony, uświadomiła sobie, niemal mdlejąc. Był tu Darius. Szła sztywno, niespokojnie. Z przerażenia rozbolał jążołądek. Pieśń cykad stała się jedną, wibrującą nutą, która drażniła jej nerwy. Gdy do- 10 tarła do końca ścieżki, skrzywiła się, modląc się w myślach o odwagę, żeby wyjrzeć za róg. Pusto! Daleko, u wylotu zielonego korytarza widziała dziedziniec. Była prawie na miejscu. Musiała tylko minąć jeszcze jedną szczelinę w ży­ wopłocie, w połowie alejki. Skręciła i pobiegła. Oddychała ustami. Bose stopy niosły ją szybko po jedwabistej tra­ wie. Była coraz bliżej wylotu bocznej ścieżki. Przed sobą widziała wyj­ ście na dziedziniec. Niebo bryznęło jej deszczem w twarz. Złoty sierp księżyca zasłoniły chmury. - Wracaj tu, mała dziwko - ryknął niski głos. Pisnęła i spojrzała przez ramię. Filip wyłonił się zza rogu za nią. Gdy przebiegała obok wylotu prostopadłej ścieżki, wyskoczył z niej Henri. Chwycił ją obiema rękami, zaczęła krzyczeć. Filip zbliżał się bar­ dzo szybko i nagle zobaczyła Dariusa, uosobienie wyskakującej z cienia śmierci, atakującej jak rozwścieczony wilk. Henri krzyknął i zwolnił uścisk, próbując odparować cios Dariusa. Szamotała się, próbowała się uwolnić. Wyrywając się wreszcie, usłysza­ ła odgłos pękającego jedwabiu. Z płaczem pobiegła w stronę dziedziń­ ca. Odbiła sobie palec u stopy, potykając się o ceglany murek. Minęła kamienny, groteskowy posążek Pana w fontannie, z omszałym gargul- cem tryskającym wodą, i pobiegła w ocieniony kąt. Skulona, modliła się, żeby Filip został i pomógł swojemu człowie­ kowi walczyć z Dariusem, zamiast rzucić się w pogoń za nią. Nim jed­ nak odmówiła pacierz, Filip pojawił się pomiędzy równo przystrzyżo­ nymi ścianami żywopłotu. Dostrzegł ją od razu. Dyszał ciężko, a jego ładną twarz zeszpecił grymas. Podszedł i podniósł jąz klęczek. Krzyknęła. Chwycił ją za twarz i przyłożył jej nóż do gardła. Z alejki wybiegł właśnie Darius. Wyszlochała jego imię. Filip ją ścisnął. - Milcz! Zdyszany Darius stanął jak wryty na widok rozgrywającej się przed nim sceny. Jego dzikie czarne oczy przeszywały noc z piekielną inten­ sywnością. Niebo przecięła błyskawica, oświetlając na chwilę jego śnia­ dą twarz o egzotycznych rysach. Potem zapadła ciemność. Serafina wbiła w niego wzrok z ufnością, odpychając obiema dłoń­ mi twarde jak stal ramię, które obejmowało jej szyję. 11

- Odsuń się, Santiago - ostrzegł Filip. - Jeśli podejdziesz bliżej, ona umrze. - Nie bądź durniem, Saint-Laurent. Obaj wiemy, że on nie chce, żeby coś jej się stało. - Santiago mówił zimnym i pogardliwym tonem. Choć szedł przez dziedziniec swobodnym krokiem, emanowało z niego niebezpieczeństwo, złoty blask księżyca lśnił na jego szerokich ramio­ nach. Odziany w czerń poruszał się z gracją drapieżnika. Miał szerokie brwi pod lśniącymi, kruczoczarnymi włosami opada­ jącymi na czoło. W czarnych, pałających żądzą zemsty oczach można było dostrzec cały ogień jego gwałtownej, skrytej natury. Wysokie kości policzkowe i dumny, orli nos kontrastowały ze zmysłowymi, pełnymi ustami. Niewielka blizna w kształcie półksiężyca przydawała goryczy jego rzeźbionym, słodkim wargom. Serafina patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, ale Darius nawet nie rzucił na nią okiem, jakby wcale się nie liczyła. Uśmiechnął się krzy­ wo i wbił ostrze spojrzenia w Filipa. - Myślałem, że jesteś zawodowcem, Saint-Laurent - powiedział swoim śpiewnym głosem z hiszpańskim akcentem. - Tak prowadzisz interesy? Przykładasz noże do gardeł dziewcząt? - Wskazał na nich z nie­ dbałą elegancją. - Często zastanawiam się, jak to znosisz. - Zauważył. - Służysz człowiekowi bez honoru. - Nie przyszedłem tu, żeby z tobą filozofować, Santiago - warknął Filip, spięty i rozgorączkowany w przeciwieństwie do opanowanego Dariusa. - Odchodzę, a ona ze mną. - Jeśli sądzisz, że ci na to pozwolę - powiedział łagodnie Santia­ go - oszukujesz się. - Zabiję ją! - ostrzegł Filip. Darius posłał mu lodowaty uśmiech. - Twojemu panu by się to nie spodobało. Cisza zdawała się ciąć jak brzytwa. Dwaj mężczyźni wpatrywali się w siebie. Obaj potrafili zabijać, każdy czekał na atak tego drugiego, aż Serafina nie wytrzymała. - Proszę - wykrztusiła. - Puść mnie. Czarne oczy Dariusa spojrzały na nią. Przez jedną straszliwą chwilę dostrzegła w nich prawdę - furię i desperację, skryte za pozorami opa­ nowania. Ów ulotny wyraz znikł, naznaczone blizną usta znów wykrzy­ wiły się w kpiącym półuśmiechu, ale było już za późno. Filip też zauważył to spojrzenie. - Co to? - zapytał z drażniącym śmiechem. - Czyżbym ci dopiekł? Czy to możliwe, że wielki Santiago ma piętę achillesową? 12 Piękna twarz Dariusa skamieniała. Przestał ukrywać prawdziwe uczu­ cia. Zmrużone, okolone długimi rzęsami oczy patrzące na Filipa lśniły w ciemności. - Ach, oczywiście - ciągnął Filip, zapominając o ostrożności. - Pamiętam, jak ktoś mi mówił, że opiekujesz się nią od dzieciństwa. Głos Dariusa zmienił się w przerażający pomruk. - Opuść broń. - Zejdź mi z drogi. - Puść księżniczkę. Nie masz wyboru, musisz się poddać. Twoi lu­ dzie zginęli, a wiesz, że ja chcę cię żywego. - Hmm, złości się - zastanawiał się głośno Filip. - Chyba jest do ciebie przywiązany, moja droga. Słowa te raniły ją bardziej, niż przypuszczał. - Pogarszaszswojąsytuację, Saint-Laurent.Przypomnęsobiejakmnie rozdrażniłeś, gdy będziemy rozmawiać o twoich wspólnikach i rozkazach. - Ach, moje rozkazy nie istnieją, Santiago. Ja nie istnieję. Nie mogę wrócić z pustymi rękami, więc sam widzisz, że niczego się ode mnie nie dowiesz - warknął Filip. Darius ruszył w ich stronę powoli, ostrożnie. - Nie zbliżaj się! Zatrzymał się. - Odsuń się od księżniczki - powiedział cicho. Jego spojrzenie było spokojne, niewzruszone. Serafina powtarzała w myśli tę samą modlitwę w kółko. Czuła, jak serce Filipa wali jak młotem. Chwycił ją mocniej, czuła jego narastającą desperację, gdy rozglądał się za jakąś drogą ucieczki. Spojrzała na nóż przy swoim gardle i zamknęła oczy, modląc się jeszcze żarliwiej. - Powiedz, Santiago... jak kompan kompanowi - szczeknął nagle Filip. - Teraz, gdy twoja mała podopieczna jest taka, powiedzmy, doj­ rzała, czy nigdy nie myślałeś o... ? Spójrz na nią. Niektórzy uważają ją za najpiękniejszą kobietę na świecie, niewątpliwie jest w pierwszej trój­ ce. Mój pan zdecydowanie się z tym zgadza. Helena trojańska, powiada. O tę piękność walczą mężczyźni. Popatrzymy sobie? Otworzyła szeroko oczy z przerażenia, gdy Filip chwycił jej suknię w miejscu, gdzie rozdarł ją Henri. Dech jej zaparło, gdy jednym, szyb­ kim jak błyskawica ruchem rozerwał ją na plecach. - Już, już, ma belle - zagruchał. - Nie denerwuj się. Załkała, skuliła się. Spuściła głowę. W żaden sposób nie mogła go powstrzymać, gdy pociągnął za końce rozerwanej sukni, obnażając ją do pasa. 13

To niemożliwe, pomyślała. Nie w jej pięknym ogrodzie, w sercu jej bezpiecznego, pięknego, odosobnionego świata. Policzki jej płonęły. Zagryzła dolną wargę, walcząc ze łzami wściekłości. Próbowała prze­ rzucić długie włosy na piersi, ale Filip zaprotestował. - Non, non, cherie. Spójrzmy, jakie piękno stworzył Bóg. - Lewą ręką lekko odgarnął jej włosy na plecy. - Draniu - szepnął Darius. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Stała tak, z opuszczonymi rękami, drżąc z upokorzenia i wściekło­ ści, obnażona przed jedynym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek pragnę­ ła. Przed jedynym, który jej nie chciał. Całkiem niedawno pokochała Dariusa Santiago bolesną, nastoletnią miłością. Próbowała mu ją okazać trzy lata temu, w noc swojego pierw­ szego balu. Chciała mu pokazać, że wreszcie do niego dorosła, że nie jest już dzieckiem; powiedzieć mu, że żadna z jego kobiet nie będzie umiała go kochać tak, jak ona. Ale on uciekł od niej i opuścił wyspę, żeby wykonać nowe zadanie. Teraz był świadkiem jej upokorzenia, mu­ siał patrzeć na jej ciało, prezent, który niegdyś próbowała mu dać - te­ raz, kiedy to już nic nie znaczyło. Z nocnego nieba znów lunął lodowaty deszcz. Zadrżała, gdy pierw­ sze krople padły na jej nagą skórę. Czuła wulkaniczną wręcz siłę czystej furii, emanującą z miejsca, gdzie stał Darius, ale nie była w stanie się skupić na niczym oprócz włas­ nej godności - tylko tak mogła się bronić. Uchwyciła się tego jak praw­ dziwego, dotykalnego oręża. Wysoko podniosła głowę, walcząc z przy­ tłaczającym wstydem. Ze łzami w oczach patrzyła przed siebie. Filip się zaśmiał. - Jaka wyniosła! Wiesz, że jesteś zachwycająca, prawda? - mruk­ nął, przesuwając palcem po jej ręce, od barku aż po dłoń. Starała się nie drżeć z obrzydzenia. - Skóra jak jedwab. Podejdź i dotknij, Santiago. Jest wspaniała. Nie winię cię, każdy mężczyzna miałby słabość do takie­ go stworzenia. Możemy się nią podzielić, jeśli chcesz. Jej rozbiegane spojrzenie spoczęło na Dariusie, ale nagle lodowaty dreszcz strachu przeszył ją na wskroś. Santiago przyglądał się jej obna­ żonym piersiom. Pożerał wzrokiem jej nagość. - Dariusie? - szepnęła błagalnie. Palce Filipa bębniły nerwowo po rękojeści noża, ale mówił gład­ kim, pewnym głosem, w którym dźwięczała nutka tryumfu. - Chodź, nikt się nie dowie. Czyż nie zasługujesz na nagrodę za to wszystko, co zrobiłeś dla króla? 14 W końcu Darius odwrócił wzrok od jej ciała. Zobaczyła błysk bia­ łych zębów w jego zimnym, złośliwym uśmiechu. Ruszył powoli w ich stronę i zapytał Filipa: - Co proponujesz? Zadrżała. W pamięci wybuchły jej wspomnienia z ostatniego spo­ tkania z Dariusem, pół roku temu. Jak zwykle ignorował ją od chwili, gdy wszedł do pałacu, ale tego popołudnia otworzyła drzwi do pokoju muzycznego i zobaczyła, jak tuli się przy ścianie zjedna ze swoich licz­ nych kochanek. Rozpięta biała koszula zwisała mu z ramion, ogorzała pierś była naga, czarne spodnie opadły na smukłe biodra. Kobieta z unie­ sionymi spódnicami niecierpliwie go rozbierała. Gdy Serafina otworzy­ ła drzwi, spojrzał przez ramię i przez chwilę wytrzymał jej wstrząśnięty wzrok. Pamiętała palący wyraz jego oczu, gdy stała oszołomiona na progu. Pamiętała kpiarski, uwodzicielski uśmiech, który jej posłał, zanim trzas­ nęła drzwiami i uciekła. Taki sam uśmiech pojawił się na jego ustach teraz. - Przytrzymam ją dla ciebie-powiedział Filip. - Nie będzie się opierać - mruknął Darius. - Prawda, aniele? Jej policzki stały się karmazynowe. Spuściła głowę, serce biło jej szaleńczo. Trzęsła się. Nie mogła patrzeć, jak do nich podchodzi. Przysięgała sobie, że to podstęp. Była przecież księżniczką! Darius nigdy by... Nigdy. Ale ten Hiszpan o złowrogiej urodzie nie przypominał żadnego ze znanych jej mężczyzn. Nie mogła przewidzieć jego zachowania ani wo­ dzić go za nos, jak innych. Wiedziała tylko, że niczego się nie bał i że mimo całej lojalności wobec jej ojca, respektował tylko własne prawo. Podszedł powoli i stanął przy niej, tak blisko, że prawie ocierał się o jej piersi. Czuła na sobie jego oddech. Była uwięziona między dwoma wysokimi, bezwzględnymi mężczy­ znami. Oddychała szybko, wstrząsały nią gorące i zimne dreszcze. Wie­ działa, że Darius lada chwila jej dotknie. Jej policzki płonęły. Czuła, że zaraz umrze ze wstydu pod jego pożądliwym wzrokiem. Zwykle reago­ wała szybko, teraz oniemiała. Wpatrywała się tępo w srebrny guzik jego munduru. Nie była w stanie wymyślić niczego, co mogłaby powiedzieć, jakoś się ratować. Głos zamarł jej w krtani, nie potrafiłaby wymówić imienia swojego ojca albo narzeczonego - w tej chwili nie mogła sobie nawet wyobrazić twarzy Anatola. Strach paraliżował jej mózg, a Darius działał na zmysły - dzikie i prymitywne. 15

Jego bliskość i męska siła porażały ją. Wdychała czysty, piżmowy zapach jego ciała, wymieszany z wonią koni i skóry, egzotycznych cy­ gar, które często palił, i krwi. Czuła promieniujące z niego ciepło, nara­ stające napięcie w tej twardej, muskularnej postaci. Wszystko stało się w mgnieniu oka. Darius chwycił Filipa za gardło i wypchnął ją z jego uścisku. Błysnęło ostrze noża, Francuz ugodził Dariusa, który zrobił unik, chwytając go za prawą rękę. Serafina potyka­ jąc się, odeszła, padła na ręce i kolana na skraju dziedzińca. Drżącymi dłońmi naciągnęła na ramiona resztki stanika. Natychmiast spojrzała w stronę Dariusa, żeby sprawdzić, czy nie jest ranny. Fontanna zasłania­ ła widok. Słyszała szczęk metalu. Filip zaklął, gdy jego broń upadła na bruk. Rzucił się, by ją pod­ nieść. Darius nogą odsunął nóż na bok i chwycił przeciwnika. Wyma­ chując rękami, Filip wyrwał się i zaczął uciekać. Darius skoczył za nim, złapał go za kołnierz, przebiegł z nim kilka kroków, powalił go na kamienie. Serafina z przerażeniem podniosła wzrok, słysząc świst metalu. Błys­ nął sztylet Dariusa o hebanowej rękojeści, smukłe, eleganckie ostrze wyzłocone światłem księżyca. O Boże. Gdy Filip wyrzucił w górę obie ręce, żeby osłonić się przed pierw­ szym uderzeniem, sztylet Dariusa ciął obie wewnętrzne strony jego dłoni. Serafina odwróciła twarz, ale do jej ucha dobiegła każda sekunda ich walki, chrapliwe oddechy i ciche przekleństwa. Darius nacierał z furią. Cykady trzeszczały. Bardzo chciała uciec. Gdy Darius zaklął w ja­ kimś nieznanym języku, otworzyła oczy i zobaczyła, jak unosi sztylet w obu rękach, przygotowując się do ostatniego ciosu. Jego piękna twarz była rozświetlona szaleństwem. Nie. Zacisnęła powieki, gdy nóż spadł na ciało j ak drapieżny ptak na ofiarę. Filip krzyknął i zamilkł. Słyszała już tylko wiatr poruszający gałązkami jałowców. Nagle uświadomiła sobie, że tuż obok ktoś dyszy. Zemdliło ją. Bliska histerii pomyślała, że trzeba stąd uciekać, zanim on przyjdzie zaspokoić żądzę, którą wyczytała w jego spojrzeniu. Był najgroźniej­ szym człowiekiem w królestwie, a teraz nie panował nad sobą. Wściek­ łość sprawiła, że znał już tylko jedno prawo - prawo swojego dzieciń­ stwa, prawo ulicy. Nie spuszczając z niego wzroku, podniosła się gwałtownie. Darius odgarnął włosy z oczu. Jego wysoka sylwetka rysowała się jak czarny, 16 demoniczny kształt w mroku nocy. Po chwili wyciągnął nóż z piersi Fi­ lipa. Wpatrzona w niego z przerażeniem, zasłaniając się pozostałościami jedwabnego stanika, posunęła się po obwodzie dziedzińca. Nie zwraca­ ła uwagi na gałązki, drapiące delikatną skórę jej pleców. Darius stał w je­ dynym wyjściu z dziedzińca, ale ona była gotowa przedrzeć się przez gęsty żywopłot, jeśli będzie trzeba. Santiago podniósł się znad martwego ciała Filipa. Z kieszeni mun­ duru wyciągnął chusteczkę do nosa, bawełnianą, perłowo-białą plamę w ciemności. Zaczął wycierać krew z dłoni. Nagle odwrócił się i ze zło­ ścią kopnął leżące ciało w plecy. Serafina krzyknęła cicho, zaskoczona tym gwałtownym, niepoha­ mowanym ruchem. Darius spojrzał na nią, jakby dopiero teraz przypomniał sobie ojej obecności. Stał bez ruchu, dysząc. Wysoka, milcząca postać w ciemności. - Co robisz? -Jego głos był denerwująco spokojny. Zamarła pod jego niewzruszonym, przeszywającym spojrzeniem. - Jezu - wymamrotał, na chwilę zamykając oczy. Nie powiedziała ani słowa, mocniej zaciskając spocone dłonie na sukni, kalkulując, jakie są szanse ucieczki. Westchnął, potrząsnął głową, podszedł do fontanny i spryskał sobie twarz wodą. Po chwili był przy Serafinie. Zdjął swoją czarną bluzę. Cofnęła się, jej plecy dotknęły krzewów. Podał jej bluzę. Nie śmiała się ruszyć, nie mogła oderwać od niego wzroku. W ciągu jednej nocy zabił trzech ludzi, był znany z nieprzyzwoitego zachowania wobec kobiet w biały dzień, oglądał jej piersi... Było coś jeszcze, coś, co wprawiało ją w zakłopotanie nawet bardziej - zdarzenie sprzed ośmiu lat, gdy Serafina została zbryzgana jego krwią. Stało się to na miejskim placu podczas obchodów jej dwunastych uro­ dzin, gdy miał miejsce zamach na króla. Stała, uśmiechając się na widok urodzinowych atrakcji, trzymając ojca za rękę, gdy nagle zaatakował nie­ doszły zabójca. A Santiago, ten piękny szaleniec, jak wówczas nazywała go w myślach, rzucił się, by zasłonić jej ojca własnym ciałem. Jego gorąca szkarłatna krew spryskała jej policzek i nową białą sukienkę. Od tego dnia Serafina czuła - kierowana tym pierwotnym instynk­ tem, który kazał jej cieszyć się ciepłem ognia i zapachem gotujących się przysmaków i który przypominał, że jest nie tylko księżniczką i poli­ tycznym pionkiem, lecz także kobietą- że należy do tego mężczyzny. 2 Księżniczka

A najstraszniejsze było wrażenie, że on o tym wie. Intensywne, dzikie spojrzenie jego okolonych długimi rzęsami oczu nagle zmiękło. Nie mogła przestać drżeć. Znów zaproponował bluzę. - Weź ją, księżniczko. - Powiedział łagodnie. Na ten niespodziewanie delikatny ton jej oczy wypełniły się łzami. Podniósł brwi, jakby nie wiedział, co z nią zrobić. - Pomogę - powiedział niechętnie, podnosząc bluzę tak, że pozo­ stało jej tylko wsunąć ramiona w rękawy. Zawahała się, ale pozwoliła, żeby ją ubrał-jak dziecko. - Myślałam... - zaczęła. Zagryzła wargę. - Wiem, co myślałaś. - Jego głos był niski, żarliwy. - Nigdy bym cię nie skrzywdził. Ich czujne spojrzenia się spotkały. Ona pierwsza spuściła wzrok, zadziwiona własną nieznaną słabo­ ścią. Guwernantka nigdy by w to nie uwierzyła. - Czy... Czy nie był ci potrzebny żywy? - Cóż, teraz jest martwy, prawda? - powiedział zmęczonym gło­ sem, w którym pobrzmiewało obrzydzenie. - Poradzę sobie. - Oparł jed­ ną rękę na biodrze, drugą przez chwilę pocierał czoło. - Dziękuję - wyszeptała drżącym głosem. Wzruszył ramionami i odszedł w stronę fontanny. Wreszcie, gdy zrozumiała, że niebezpieczeństwo naprawdę minęło, siły opuściły ją do cna. Do oczu napłynęły łzy, oślepiając ją. Ugięły się pod nią nogi. Upadła tam, gdzie stała, na bruk. Owijając się ciaśniej jego bluzą, usiadła, oparła łokcie na kolanach i ukryła twarz w obu dłoniach, ze wszystkich sił walcząc ze łzami. Nie będę przy nim szlochać, pomyślała żarliwie, ale chwilę później wybuchła płaczem. Nie mogła się powstrzymać. Gdy zaczęła głośno łkać, spojrzał na nią zaskoczony. Marszcząc brwi, wrócił i stanął nad nią. Nie mogła się uspokoić, przywołać poczucia dumy. Płakała, gwałtownie pociągając nosem i ocierając łzy wierzchem dłoni. Nie mogła podnieść wzroku, widziała tylko jego czarne buty ze lśniący­ mi okrutnym blaskiem srebrnymi ostrogami. Przykucnął, próbując spojrzeć jej w oczy. - Księżniczko, co się stało? Chcesz mi zepsuć wieczór? Patrzyła na niego oszołomiona. Zepsuć mu wieczór? Podskoczyła, gdy wyciągnął ku niej dłoń, ale on tylko podał jej złożoną chusteczkę do nosa, którą wyjął nie wiadomo skąd z cygańską zręcznością. 18 Po chwili wahania przyjęła chusteczkę. Wycierając oczy, przypo­ mniała sobie, że w dzieciństwie uważała go za magika, bo umiał wyciąg­ nąć jej z ucha złotą monetę, a potem sprawić, że znów znikała. Przyglądał się jej z aroganckim skrzywieniem ust, które kłóciło się z jego zaniepokojonym wzrokiem. - Skąd te łzy? Teraz ty też się mnie boisz, jak wszyscy inni? Odpowiedzią był jeden, drżący spazm szlochu, który wydobył się z głębi jej płuc. Grymas arogancji zniknął. - Obudź się, Świerszczyku. To ja - powiedział łagodniej. Wyglądał na wstrząśniętego. - Znasz mnie. Zawsze mnie znałaś. Odkąd byłaś taka malutka, prawda? - Pokazał to na palcach, rozstawiając kciuk i palec wskazujący. Zerknęła na jego dłoń, potem niepewnie spojrzała mu w oczy. Nie była to do końca prawda. Odkąd sięgała pamięcią, zawsze był w po­ bliżu, gdzieś w cieniu, ale nie znała go. Nikt naprawdę nie znał Dariusa Santiaga. Darius Santiago nie pozwalał się poznać. Później przekonała się, że z tych, którzy próbowali go kochać, kpił najbardziej dokuczliwie. Dwadzieścia lat temu, tuż przed jej urodzeniem, jej rodzice przygar­ nęli go, dosłownie z ulicy. Był złodziejaszkiem, który pewnego dnia ura­ tował życie jej matce. W podzięce papa przyjął go do pałacu i wychował jak własnego syna -przynajmniej w tym stopniu, w jakim ogromna duma Dariusa pozwalała mu przyjąć coś, co uważał za dobroczynność. Gdy Serafina dorosła na tyle, by rozumieć, że rozczarowała rodziców, bo uro­ dziła się dziewczynką, a nie upragnionym dziedzicem tytułu i następcą tronu, znalazła sprzymierzeńca i obrońcę w swoim kompanie-odmień- cu, półcygańskim chłopcu, którego jedynymi przyjaciółmi były chyba konie z królewskiej stajni. Długie, gęste rzęsy zasłoniły oczy Dariusa. Mówił teraz łagodniej. - Nie szkodzi, że się mnie teraz boisz. Nie winię cię. Czasami prze­ rażam samego siebie. - Zabiłeś ich - szepnęła. - To było straszne. - To moja praca i zgadzam się, że czasami jest straszna - odparł. - Przykro mi, że to widziałaś. Trzeba było zamknąć oczy, Wasza Wysokość. - Zamknęłam. Ale wszystko słyszałam. Nastroszył się. - Ten człowiek cię znieważył. Dostał to, na co zasłużył. - Darius wstał i odszedł. Podpierając podbródek dłonią, Serafina patrzyła, jak idzie przez dziedziniec. Widziała szerokie plecy i wąską talię opięte czarną kami­ zelką, muskularne ramiona w bufiastych, białych rękawach. 19

Uraziłam go. Był niezwykle wrażliwy, dobrze o tym wiedziała. - Chodźmy, Wasza Wysokość - powiedział oficjalnie. - To będzie długa noc. Francuzi mają jeszcze kilku szpiegów w pałacu. Nie wiem jeszcze, kogo, ale wszystkich schwytam. Dopóki ich nie znajdę, musisz pozostać w ukryciu. Westchnęła i wstała. Łydki nadal jej drżały. Darius czekał przy fontannie, ale nie patrzył na nią, skupiony na własnych myślach. Oparł dłonie na biodrach, podniósł swą twarz o pięk­ nych rysach i spojrzał w ponure, nocne niebo. Światło księżyca jak woda oblewało jego wysokie kości policzkowe, pieściło złotym blaskiem słod- ko-gorzkie, piękne usta. Gdy do niego podeszła, odwrócił się i ruszył. - Najpierw pójdziemy do twojego ojca. Wyznaczy kogoś, kto wy­ wiezie cię do kryjówki... - Danusie, zaczekaj. - Położyła dłoń na jego szerokim ramieniu. - Nie chciałam... - Liczy się czas, Wasza Wysokość. - Odsunął się. Jej dłoń zsunęła się z jego ramienia. Nagle końce jej palców poczuły ciepłą, lepką plamę na czarnej kamizelce. Zamarła. Powoli odwróciła dłoń. - Dariusie - szepnęła, patrząc na swą zakrwawioną rękę. - Co? - Krwawisz. Usłyszała cichy, cyniczny śmiech, gdy potarł zapałkę o kamienny posążek Pana i zapalił cygaro. - Kogo to obchodzi, Serafino? - powiedział gorzko. - Kogo to ob­ chodzi? Z nonszalanckim wdziękiem wrzucił płonącą zapałkę do fontanny i odszedł. Słaby płomyczek zgasł. Z Człowiekowi honoru, którego życie stało się piekłem, pozostawało tylko jedno wyjście: śmierć na polu chwały. W tej chwili Darius Santia­ go nie marzył o niczym innym. Serafina się mnie boi nie bez powodu, pomyślał gorzko. Była je­ dyną czystą, dobrą i niewinną istotą, jaką kiedykolwiek znał-i to wła- 20 śnie ona zobaczyła go, zabijającego jak zwierzę i cieszącego się zabi­ janiem. Zadał sobie wiele trudu, żeby chronić ją przed takim widokiem - nadaremnie. Odchodząc od niej, Darius wrzał ze złości na siebie samego. To pięk­ ne, niebiańskie stworzenie wyprowadziło go z równowagi. Dobrze, że wkrótce wyjedzie: będzie mógł znów udawać, że Serafina nie istnieje. Spotkanie z nią sprawiło mu ból. Często wyobrażał ją sobie, gdy był daleko. Myślał, że sam jej wi­ dok, bliskość i zapach starcza, żeby zatonąć w rozkoszy. Była to jednak iluzja, którą tkał sobie przez ostami rok, pogrążając się w smutku. Teraz zrozumiał prawdę. Każda chwila spędzona z nią przynosiła ból, bowiem Serafina była wszystkim, czego potrzebował, ale nie mógł mieć. Nie mógł jej mieć. Tyle wiedział. Wkrótce jednak miało nadejść ukojenie. Czuł, że musi się od niej oddalić. Jak najszybciej wyruszyć w drogę. Opuścił jątrzy lata temu, tej gwiaździstej kwietniowej nocy, gdy zarzu­ ciła mu ręce na szyję, pocałowała go w policzek i szepnęła, że go ko­ cha - absurd! - i odejdzie ponownie, gdy tylko zawiezie ją w bezpiecz­ ne miejsce. Nawet teraz się odsuwał, uciekał od tego, czego pragnął najbardziej w świecie. Uszedł zaledwie kilka kroków, gdy go dogoniła i zdecydowanie chwyciła za rękę. - Och, idziemy razem -powiedziała cichym, lekko chrapliwym gło­ sem, w którym pobrzmiewała irytacja. Uniósł brew, zbyt zdziwiony, żeby zaprotestować, gdy szarpnęła go za rękę i pociągnęła za sobą jak niesforne dziecko. Wygląda jak zagniewana królowa wróżek, pomyślał. Przy każdym energicznym kroku jej bujne, rozpuszczone loki podskakiwały na plecach. - Nigdy cię nie zrozumiem, Santiago - sapnęła. - Nic sobie nie ro­ bisz z rany? Zawsze zwracała się do niego po nazwisku, gdy go beształa. - Nie boli - skłamał z udawaną nonszalancją. W głębi duszy jed­ nak cieszył się z jej litości. Miał nadzieję, że troska o niego odciągnie jej myśli od wydarzeń tej nocy. - Dlaczego od razu nie powiedziałeś, że cię zranił? - rzuciła przez ramię. Zobaczył piękny, subtelny profil i niewyobrażalnie długie, aksa­ mitnie czarne rzęsy. - Dlaczego zawsze muszę zgadywać? Jak mogłeś pozwolić, żebym rozczulała się nad sobąjak dziecko, gdy ty krwawiłeś? Nieważne. Czy rana jest głęboka? 21

- Nie trzeba jeszcze wzywać balsamisty. Cóż... - dodał - chyba że do niego. Zatrzymała się na widok zwłok w przejściu. Spojrzała na swe deli­ katne, nagie palce u stóp, teraz zaledwie o kilka centymetrów od kałuży krwi. Przyjrzała się srebrnym pierścionkom ozdabiającym palce. Jak mała Cyganka, pomyślała z zadowoleniem. Spuściła głowę. Kilka czarnych jak smoła loków opadło do przodu, miękko okalając jej bladą twarzyczkę w kształcie serca. Po chwili pod­ niosła rozpaczliwy wzrok na Dariusa. Wyraźnie potrzebowała pomocy. - Pozwól - mruknął. Nie chciał jej dotykać. Jej kremowe policzki oblał rumieniec, gdy pochylił się, wsunął zdro­ we ramię pod jej biodra i podniósł ją, przytulając do siebie. Omal nie jęknął z rozkoszy, czując jej płaski brzuch i pełne piersi przyciśnięte do swojego rozpalonego ciała. Była jedyną córką króla, i naprawdę nie powinno go interesować, czyjej malinowe usta są w dotyku tak samo cudowne jak sutki. Serafina objęła go za szyję. Gdy przechodził nad trupem, spojrzała w dół, zafascynowana. Jest bardzo lekka, pomyślał Darius. Wysoka i dum­ na, ale delikatnej budowy. Szybko postawił ją na trawie. Owinęła się mocniej jego bluzą, splotła szczupłe ramiona pod biu­ stem i spojrzała przenikliwie. - Czy tylko w ramię jesteś ranny? Czekała, ale on nie odpowiadał, zapatrzony w jej niesamowicie fioł­ kowe oczy. Miał do nich słabość. Były jasne, koloru czerwcowych zmro­ ków, pól hiacyntów albo lawendy, promieni zachodzącego słońca na śniegu. Te oczy nawiedzały go w snach. Zorientował się, że musi mieć głupią minę. Otrząsnął się z jej czaru, zły sam na siebie. - To drobiazg - powiedział wreszcie, mając nadzieję, że się nie myli. Pod koszulą czuł ciepły strumyczek krwi, ale nie miał czasu na opatry­ wanie rany. Musiał przecież wykonać zadanie. Dzięki Bogu. Spojrzała nań z niedowierzaniem, unosząc brwi. - To naprawdę nic wielkiego - rzekł pewnym głosem. - Sama ocenię. - Znów mocno chwyciła go za rękę. Patrzył na nią czujnie, gdy ciągnęła go w wąską alejkę labiryntu tak, jak zniecierpliwiona guwernantka prowadzi niegrzeczne dziecko. Wy­ glądała na zdecydowaną. Napawało go to lękiem. Na skrzyżowaniu ścieżek jeszcze raz spojrzała na martwego Fran­ cuza, nie mogąc chyba zrozumieć, jak to możliwe, że głowa o jasnych lokach jest przekrzywiona pod takim kątem. 22 Darius pomyślał, że Serafina nie powinna się zbytnio interesować jego pracą. Nie spodobało mu się też, gdy spojrzała z ukosa na jego dło­ nie, jakby chciała zapytać: Zrobiłeś to gołymi rękami? Popatrzył na nią gniewnie, wyrwał rękę i ruszył dalej zielonym ko­ rytarzem. Dogoniła go. Żeby dorównać jego marszowi, musiała od cza­ su do czasu podbiegać. - Czego oni właściwie chcieli? Uważałam ich za przyjaciół. - Przykro mi, nie byli nimi - powiedział, strzepując popiół z cyga­ ra i za wszelką cenę starając się odzyskać panowanie nad sobą. - Nasłał ich Napoleon? - Fouche, ściślej mówiąc. Minister policji Napoleona. Cesarz ofi­ cjalnie nic o tym nie wie. - Chyba nie zamierzali mnie zabić? - wykrzyknęła. - Nie. - Próbowali nie dopuścić do ślubu? Pomyślał, że jej zachwycająca powierzchowność i swobodne za­ chowanie odwracają uwagę od jej inteligencji. Serafina potrafiła zmy­ lić bardzo rozsądnych ludzi. Jednym uśmiechem mogła sobie owinąć wokół palca każdego mężczyznę - nawet potężnego księcia Anatola Turinowa, który obiecał jej, że w ciągu dwóch lat uwolni połowę swo­ jej służby. - Tak - odpowiedział. - Chcieli zapobiec ślubowi. Gdyby Francuzi cię pojmali, twój ojciec musiałby oddać Napoleonowi flotę Ascencion. Do tej pory byli grzeczni, ale po twoich zaręczynach nie mieli wyjścia. Syknęła ze zniecierpliwieniem, odwróciła wzrok i znów zrobiła za­ gniewaną minę. - Napoleon zawładnął hiszpańskimi statkami. Po co mu jeszcze flota mojego ojca? - Dobrze wiesz, że Bonaparte nie ma nigdy dość - odpowiedział, wydmuchując dym. - Poza tym dotąd nie zgromadził dostatecznych sił, żeby podbić Anglię. Będzie potrzebował wszystkich statków, które zdo­ ła zdobyć. Nie uda mu się - zauważył. - Mam nadzieję. Zerwał się wiatr, przynosząc im zapach morza i poruszając wysoki­ mi krzewami żywopłotu. Odgarnęła z twarzy długi lok i spojrzała z nie­ pokojem. - Napoleon zapewne myślał, że zalegalizuje moje porwanie, zmu­ szając mnie do ślubu ze swoim pasierbem Eugenem? - Moi informatorzy twierdzą, że był taki plan. Prychnęła. 23

Stłumił uśmiech. Niełatwo było zrobić wrażenie na Klejnocie Ascencioa Eugene Beauhamais, dwudziestoczteroletni pasierb Napoleona, był chyba jedynym kandydatem do ręki Serafiny, którego Darius nie potępiał z całego serca. Młody arystokrata był człowiekiem honoru, lojalnym, o ła­ godnym usposobieniu - Darius dobrze wiedział, że mąż Serafiny musiał­ by być cierpliwy jak Hiob. Niestety, Eugene walczył po złej stronie. Mimo tego Darius cenił go bardziej niż księcia Anatola Turinowa, któremu król chciał oddać córkę, by zażegnać groźbę napoleońskiej inwazji. Piękny Anatol -jak zaczął go w myślach nazywać Darius - chciał mieć żonę z królewskiego rodu, by zaimponować przyjaciołom i dopiec wrogom. Odwiedził królestwo przed kilkoma miesiącami, żeby na włas­ ne oczy przekonać się o urodzie Serafiny. Podczas tych dwutygodnio­ wych zalotów Darius był w Moskwie. Małżeństwo zaaranżowano bar­ dzo szybko. Zbyt szybko, pomyślał z goryczą. Król dobił targu, nie czekając, aż Darius dowie się czegoś o Anatolu, węsząc w jego środowisku. W zamian za rękę Serafiny trzydziestotrzyletni bohater wojny w Rosji zobowiązał się zebrać stutysięczną armię i ruszyć na Paryż, gdyby Na­ poleon jakkolwiek zagroził małemu, neutralnemu królestwu Ascencion. W tej sytuacji rzeczywiście nie doszło do wojny. Datę ślubu ustalo­ no na pierwszego czerwca, za niecały miesiąc, ale Darius już postano­ wił, że nie dopuści do ceremonii. Rzucił okiem na oszołamiającą kobietę u swego boku. Nie wątpił, że Serafina zwiodła Turinowa - nieczęsto używała swej urody jako broni, ale gdy już to robiła, mężczyzna nie miał szans. Zasta­ nawiał się jednak, nie po raz pierwszy, nad jej uczuciami. Piękny Anatol pochodził z arystokratycznej rodziny, dzielnie walczył na wojnach i miał złote loki, więc kobiety za nim szalały. Może Serafina uznała, że jest jej wart. Może się zakochała. Na myśl o tym Darius poczuł ucisk w żołądku. Doszedł do wniosku, że chyba woli nie wiedzieć. W tym momencie zagrzmiało. Serafina i on wymienili spojrzenia. Chciał zaproponować, żeby po­ biegli, ale było już za późno. Zaczęła się prawdziwa ulewa, na którą zanosiło się przez cały wieczór. Spadły na nich pierwsze miękkie, na­ brzmiałe krople. Stali więc, patrząc na siebie i moknąc. - Cóż - powiedział wreszcie ze znużonym westchnieniem. Rzucił zamokłe cygaro na trawę. Spuścił głowę. Deszcz zalewał mu rękawy i włosy. 24 Serafina odchyliła głowę do tyłu, wystawiając twarz na deszcz. Chwy­ tała kropelki w dłonie. Patrzył na nią. W jego bluzie sięgającej jej prawie do kolan, przemo­ czona i bosonoga, jak jakiś obdartus, cieszyła się deszczem niby kwiat. Nie wiadomo dlaczego zaczęła się śmiać. Starał się powstrzymać uśmiech, gdy jednak spojrzała na niego, bez­ trosko chichocząc, nie mógł się opanować. Uniosła ręce, krzyżując nadgarstki, i wirowała z odrzuconą w tył głową. Długie loki kręciły się wokół niej, kropelki deszczu na włosach lśniły jak brylanty. - Dariusie! - krzyknęła. - Uratowałeś mnie! Podbiegła do niego tanecznym krokiem, położyła ciepłą dłoń na jego brzuchu, i stając na palcach, pocałowała go w policzek. Deszcz płynął potokami po jej twarzy. Odbiegła jak leśna nimfa, nie przestając się śmiać. Przyglądał się jej w oszołomieniu. Odruchowo przycisnął dłoń do brzucha, w miejscu, gdzie go dotknęła. Patrzył, jak chwyta krople desz­ czu na język. Zakłuło go w sercu. W pobliżu uderzył piorun - głośny jak wystrzał armatni, jak gniew Zeusa. Darius potrząsnął głową, przesunął dłonią po mokrych włosach i zmrużył oczy, zastanawiając się, komu król rozkaże zaopiekować się Serafiną i zawieźć ją na wieś. Na szczęście on sam był zbyt zajęty chwytaniem szpiegów. Serafina czekała na niego, drepcząc w kałuży na trawie. Podszedł do niej i razem wyszli z labiryntu. Przemoczeni, przebiegli przez ośmio­ kątne trawniki i promenadę, wzdłuż której rosły przystrzyżone w stożki krzewy. Deszcz wciąż padał, gdy dotarli do niewielkiego skrytego pod krze­ wami bzu budyneczku. Oboje przemokli do nitki i nie mogli złapać tchu po biegu. Darius przytrzymał drzwi. Zdyszany śmiech Serafiny odbijał się echem w po­ mieszczeniu. Było tam pusto, nie licząc kilku narzędzi ogrodniczych, zaworów i metalowych urządzeń, które regulowały pracę fontann na te­ renie ogrodów. Wdzięcznie przechylając się w bok, Serafina wyżęła włosy obiema dłońmi, a on po omacku szukał drewnianych drzwiczek do przejścia łą­ czącego budynek z pałacem. - Zaczekaj. Nie widzę cię. Zatrzymał się, wyciągając do niej rękę. Wpadła na nią w ciemności. 25

- Łapiesz mnie? - zapytała z udawanym oburzeniem. - Chciałabyś, prawda? - wymamrotał. - Bardzo! - Kokietka. - Potrząsnął głową, dziwiąc się, że tak szybko doszła do siebie po tym, co ją spotkało. Miała zatem więcej siły, niż to okazy­ wała. Podobnie jak on, grała tylko rolę. Ale Darius przecież znał praw­ dziwą Serafinę. - Młoda damo, ktoś powinien stanowczo zrobić ci po­ rządny wykład. - Och, jak tęsknię za twoimi wykładami, Danusie! Potknął się o coś i zaklął pod nosem. - Wiódł ślepy kulawego... - zachichotała, lekko łapiąc go za ra­ mię. - Mam cię wprowadzić do pałacu głównym wejściem? Chcesz się spotkać z rosyjskimi dyplomatami, teraz, gdy wyglądasz jak zmokła mysz? - Nigdy nie wyglądam jak zmokła mysz. Jestem Heleną trojańską, pamiętasz? Zaskoczony taką nutą cynizmu przebijającą przez radosny ton, rzekł tylko: - Zaufaj mi. - Znajdziesz wreszcie te drzwi? Nie mam czasu. - Eureka - odparł. Otworzył drzwiczki. Zaskrzypiały w ciemności. Spojrzała z niepokojem. - Tam jest ciemno jak w grobie. - Nie obawiaj się, znam drogę. W wieku dwudziestu kilku lat został dowódcą Straży Królewskiej, chroniącej pałac. Ale od dzieciństwa znał tu wszystkie sekretne przej­ ścia. Podczas budowy pałacu zbadał każdy jego centymetr, jakby wie­ dział, że gdy królewska rezydencja wypełni się lordami i dworzanami, nie będzie w niej miejsca dla młodego, półcygańskiego złodziejaszka — choćby nie wiadomo jak uwielbiał kojarzącego się mu z Bogiem pana i miłą damę, którzy zajęli się nim, gdy nie miał nic i nikogo. Już jako chłopiec chciał się odwdzięczyć królowi Lazarowi i królo­ wej Allegrze. Był pewien, że go nie wyrzucą, bo traktowali go jak człon­ ka rodziny, ale wolał nie ryzykować. Przykładał się do nauki, pilnie zdo­ bywał wykształcenie. Obserwował też ludzi wokół siebie i uczył się posługiwać każdą bronią, jaka wpadła mu w ręce. Dano mu szansę zo­ stania kimś lepszym, więc obrócił swój gniew w dążenie do doskonało­ ści. Jako królewski podopieczny mógł się cieszyć niezliczonymi przy- 26 wilejami, ale wolał awansować dzięki własnym zasługom. Nie ścier- piałby, gdyby jego dobroczyńcy choć raz pomyśleli, że służy im z in­ nych powodów niż wdzięczność, honor, lojalność i miłość. Teraz ostrożnie prowadził ich córkę po krętych, metalowych scho­ dach do przejścia poniżej. Ponieważ w korytarzu nie było światła, pozwolił jej trzymać się za rękę. W ciemności, gdy Serafina była tak blisko, gdy spowijały go jej zapach i jej ciepło, wyobraźnia podsuwała mu zadziwiająco żywe ob­ razy. Wyobrażał sobie, jak opiera ją o gładką, stiukową ścianę i całuje; jak odgarnia poły swojej kurtki i bierze w dłonie jej piękne piersi; jak pieści ją tak, żeby zapomniała o dotyku innego mężczyzny na swojej jedwabistej skórze; jak zaciera jego ślad swoim własnym. Wstrząśnięty intensywnością tego wrażenia, sprężył się, podniósł głowę i przyśpieszył. Ostrogi przy każdym kroku dzwoniły o kamienie. Mógł zdobyć każdą kobietę, jakiej zapragnął. Każdą z wyjątkiem tej. - A więc, Danusie, jak zdołałeś się pojawić we właściwym miejscu w chwili, gdy cię potrzebowałam? - zapytała, czule szarpiąc go za ra­ mię. - Cygańskie czary? Ona jedna mogła mówić o jego niewdzięcznej przeszłości, nie obra­ żając go. - Nie. To nie był zbieg okoliczności. Chciałem zachować swoje przybycie w tajemnicy, ale Saint-Laurent najwyraźniej jakoś się dowie­ dział. Chyba czuł się zmuszony do działania, gotów na to czy nie. - Rozumiem. - Przez chwilę milczała, potem odezwała się z waha­ niem. - Danusie, wiem, że musisz złożyć raport papie, ale nie chcę, że­ byś mu mówił, co zrobił Filip. Sprawiłoby mu to przykrość. Jej prośba go zaskoczyła - uważał przecież Serafinę za egoistkę - a jego zgoda na milczenie nawet bardziej. Lazar z pewnością chciałby wiedzieć, jak Francuz znieważył jego córkę. Ale Serafina miała rację. Czemu miałoby to służyć? Dumny król Lazar di Fiore w gniewie jeszcze bardziej pragnąłby zaszkodzić Napoleonowi. - Tak, Wasza Wysokość - wymamrotał, myśląc z niepokojem, że ostatnio coraz więcej rzeczy ukrywa przed królem. - Najpierw muszę pójść do swoich komnat, żeby się przebrać. Gdyby papa zobaczył rozdartą suknię... - Rozumiem. - Dziękuję - szepnęła. Po chwili dodała: - Bardzo się cieszę, że jesteś w domu. Martwię się o ciebie, gdy cię nie ma. 27

Poczuł jej dłonie zsuwające się po jego ramieniu i delikatnie zamy­ kające się na jego dłoni. Przełknął z trudem ślinę. W ciemności splótł jej palce ze swoimi i ciągnął ją ostrożnie za sobą. Weszli na ciemne, wąskie schody. Doszli do półpiętra, ale gdy za­ częli się wspinać wyżej, Darius poczuł się niepokojąco słabo. Z począt­ ku nie zwracał uwagi na zawroty głowy, ale w połowie schodów oparł się o ścianę. Miał mdłości, stracił dużo krwi, bardzo bolało go ramię. - Dariusie? Co się stało? - Nic mi nie jest. - Przed oczami stanęły mu gwiazdy. - Usiądź. Przyprowadzę chirurga. - To nic. Nie chcę widzieć... tego... niezdarnego idioty. Ja tylko... - Zrobiło mu się słabo, stracił wątek. Oddychał płytko. Oparł się o ścianę. - Zostań tu. Pójdę po świecę i obejrzę ranę... - Nie! Niczego mi nie trzeba - warknął. - Przynajmniej usiądź. - Wzięła go za ramię, próbując podtrzymać. Opadł na stopnie. Jakie to upokarzające, pomyślał. - Szkoda, że cię nie widzę. Tu jest bardzo ciemno - powiedziała, pochylając się nad nim. - Powiedz, co ci jest. Zaśmiał się tylko i spuścił głowę, walcząc z falą mdłości. - To rana kłuta czy cięta? - zapytała bez zniecierpliwienia. - Drań ciął mnie przez ramię - wymamrotał, zażenowany, bo dziew­ czyna wydawała się prawdziwie zatroskana. - Z przodu? - Chyba z przodu i z tyłu. - Czujesz łaskotanie w palcach? Odrętwienie? - Nie wiem. - Westchnął, zamykając oczy i opierając się o ścianę. - Jestem straszliwie zmęczony. -Nie chciał tego powiedzieć. Nie tak szcze­ rze i spokojnie. W ciemności poczuł jej miękką dłoń na swoim policzku. - Wiem, biedactwo. Nigdy nie dajesz sobie czasu na wyleczenie. Jej dotyk był niebiański. Darius przez chwilę opierał się na jej dłoni, potem podniósł głowę, wstrząśnięty jej słowami i tym, że przyznał się do słabości. - Nic mi nie jest. Tylko nie jestem już taki młody, jak kiedyś - wy­ mamrotał. Rozluźnił chustkę pod szyją. Prawie pomogło. Odetchnął głę­ boko i zebrał się w sobie. - Już dobrze. Przepraszam. Chodźmy. - Przepraszam? - powtórzyła. Zmusił się, żeby wstać. Zdenerwowało go, że wzięła go pod łokieć. Strząsnął jej rękę. 28 - Na miłość boską, nie jestem inwalidą. To tylko zadrapanie. - Dobrze, Dariusie. Już dobrze - powiedziała kojąco, odsuwając się, ale tylko odrobinę. Odpowiedział grymasem. Gdy doszli do słabo oświetlonego korytarza dla służby na trzecim pię­ trze, Darius poczuł się nieco lepiej, i odzyskał swą zwykłą arogancję. Dwor­ skim gestem wskazując jej drogę, powiedział z sardoniczną galanterią: - Proszę, Wasza Wysokość. Serafina spojrzała na niego bez przekonania swoimi fiołkowymi oczami, odwróciła się i poszła przodem. Idąc korytarzem, przyglądała się opartym o ściany szczotkom i miotłom, patrzyła na półki wykroch- malonej bielizny. Darius pomyślał cynicznie, że pewnie nigdy nie wi­ działa części pałacu przeznaczonej dla służby. Nie wiedziała, że służba była jego głównym źródłem informacji. Niezależnie od tego, jak daleko wyjeżdżał, śledził każdy jej ruch. Nie­ dawno doniesiono mu, że ostatnio zachowywała się jeszcze bardziej oburzająco niż zwykle: słyszał o adoratorach, przyjęciach, atakach furii i zakupach. Zawsze udawała beztroską, gdy się denerwowała lub bała. Teraz nietrudno było określić przyczynę jej skandalicznego zachowa­ nia - przecież zbliżał się dzień ślubu. Tak jakbym naprawdę pozwolił temu zarozumiałemu brutalowi po­ łożyć na niej ręce, pomyślał gniewnie. Żałował, że nie może jej tego powiedzieć od razu, żeby ją uspokoić, ale nie mógł ryzykować niepowo­ dzenia misji. Kiedyś Serafina dowie się, jaki prezent jej sprawił. Prowadził ją korytarzem. Podeszli do niewinnie wyglądającej deski na ścianie, pomiędzy dwoma półkami z narzędziami gospodarskimi. Santiago zatrzymał się, przesunął dłoniąpo krawędzi deski, nacisnął i cof­ nął się, gdy odskoczyła. Spojrzał na Serafinę. Deska znikła i w ścianie ukazało się wejście do ciemnej sypialni księżniczki. Patrzył, jak fiołkowe oczy otwierają się szeroko ze zdziwienia. Po­ tem Serafina spuściła wzrok. Zbladła lekko. Czekał na wybuch wściekłości: przecież odkryła, że miał dostęp do jej sypialni. Ale ona z uporem zacisnęła zęby. - Wspólnicy Saint-Laurenta wciąż sana wolności - wyjaśnił. —Nie spuszczam z oczu Waszej Wysokości - dodał znacząco. Był jej pokor­ nym sługą. Patrzyła przed siebie. Na jej policzkach pojawił się rumieniec. - Nie musisz się tłumaczyć, Dariusie. Całkowicie polegam na two­ im honorze. 29

Mówiła z taką determinacją, że zastanawiał się, kogo chce przeko­ nać, ale jej słowa sprawiły mu przyjemność. - Kto jeszcze wie o tym przejściu? - Nikt, pani. Architekt nie żył, król prawdopodobnie zapomniał, a Darius nie czuł się w obowiązku powiadamiać o tym swojego następcy na stanowisku kapitana Straży Królewskiej. Nie miał nic przeciwko Orsiniemu. Po prostu gdy chodziło o księżniczkę, nie ufał nikomu. Nigdy nie myślał o wejściu do jej komnat - przynajmniej nie myślał poważnie - ale większość męż­ czyzn nie mogła się szczycić takim panowaniem nad sobą. Udając chłodne rozbawienie, choć ramię pulsowało, Darius wska­ zał drzwi dworskim gestem: - Proszę. Podniosła głowę, ominęła krzesło, które stało na drodze i królew­ skim krokiem weszła do komnaty. Podążył za nią. Przekroczył próg kom­ naty, którą większość znanych mu mężczyzn czciłaby jak sanktuarium. Odwrócił się, zamknął tajne przejście i wszedł do środka. Deszcz spływał po szybach. Na parapetach i podłodze wokół du­ żych okien stały piękne rośliny doniczkowe. Jej łóżko, skryte pod muśli­ nowym baldachimem, spod którego prześwitywała różowa satynowa pościel, wyglądało jak z bajki. Biały perski kot spał zwinięty w kłębek wśród śliwkowych poduszek. Serafina przeszła przez pokój i otworzyła drzwi, wpuszczając smu­ gę światła do ciemnej sypialni. Zniknęła w sąsiednim pokoju. Darius odprowadzał ją wzrokiem. Obok łóżka stała ozdobna klatka dla ptaków z otwartymi drzwicz­ kami. Zauważył, że z okiennego karnisza przygląda mu się błękitna pa­ pużka. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiła się małpka Serafiny. Syknęła na intruza i zaczęła skakać po łóżku i baldachimie. Niewdzięczne stworzenie, pomyślał, patrząc na zagniewaną małpkę. Podarował ją Serafinie na piętnaste urodziny. Żartował wtedy, że zwierzątko wygląda tak jak księżniczka. Teraz przestał zwracać uwagę na małpkę i mrużąc oczy, spojrzał na nocny stolik, na którym leżały głu­ pie kobiece drobiazgi. Szczotka do włosów. Książka. Nagle w drzwiach pojawiła się smukła sylwetka Serafiny. Księżnicz­ ka wycierała włosy. - Dariusie. Spojrzał na nią z uśmiechem. Przyłapała go na szpiegowaniu. Podszedł do niej. Zamiast jego dużej, bezkształtnej bluzy miała na sobie szlafrok, związany paskiem w szczupłej talii. Rzuciła mu ręcznik 30 i wzięła na ręce małpkę, przemawiając do niej jak do dziecka. Małpka wskoczyła jej na głowę. Czarne łapki chwyciły czoło. Serafina odwróciła się do niego, przybierając pozę modelki. - Podoba ci się mój kapelusz? - Jest uroczy - odrzekł sucho. - Dziękuję. - Podeszła do klatki małpki i delikatnie zdjęła sobie zwierzątko z głowy, krzywiąc się, bo pazurki zaplątały się w jej loki. pocałowała małpkę w łepek i włożyła do klatki. Uśmiechnęła się do Dariusa. - Chodź - powiedziała, kierując się do sąsiedniego pokoju. Powoli wytarł twarz i włosy. Szedł za Serafiną, przyglądając się jej smukłej, eleganckiej figurze, i za progiem omal nie potknął się o stos mokrego jedwabiu na podłodze. Rzucił okiem na pozostałości sukni. Serafina chyba nie musiała jej rozpinać - po prostują zdarła z siebie. Spojrzał na księżniczkę i pomy­ ślał, że pod satynowym, błękitnym szlafrokiem nie ma nic, tylko delikat­ ną skórę wciąż wilgotną od deszczu. Boże, daj mi siłę. Tymczasem Serafina, jakby jej jedynym celem było wyprowadzenie go z równowagi, pochyliła się wdzięcznie przed kominkiem, w którym płonął słaby ogień. Wytrawne oko Dariusa z aprobatą przyglądało się łagodnym krągłościom jej ciała, a w głowie aż wrzało mu od grzesznych myśli. Za bardzo mu ufała. Zapaliła drogą woskową świecę od płomienia w kominku i przeszła się po pokoju, zapalając wszystkie świece w lichtarzach. Salonik wypeł­ nił się radosnym blaskiem tuzina płomyczków. Serafina nie oszczędzała na niczym. - Siadaj - nakazała, wskazując najwygodniejszy chyba fotel, jaki w życiu widział. - Nie, dziękuję. Spojrzała z zaskoczeniem. - Nie? Omal nie umarłeś na schodach. Usiądź, proszę. - Mam mokre ubranie, a ramię krwawi - powiedział kwaśno, ura­ żony przykrym wspomnieniem. - Myślisz, że zależy mi na fotelu bardziej niż na tobie? - Zaśmiała się. - Ależ z ciebie głupiec, Santiago. Siadaj, na miłość boską, zanim upadniesz. Z przeciągłym westchnieniem, jakby wcale nie był wdzięczny za zaproszenie, zarzucił ręcznik na oparcie fotela, żeby nie zakrwawić bla- dożółtego brokatu. 3!

- Nie zwlekaj - wycedził, opadając na fotel. - Niegrzecznie jest kazać kobiecie sią rozbierać. Posłała mu znaczący uśmiech i zaczęła czegoś szukać na półce nad kominkiem. Darius odgarnął włosy z oczu, założył nogę na nogę, opie­ rając kostkę o kolano, i bawił się srebrną ostrogą. Spojrzał na Serafinę. Podobało mu się, jak światło świec igra na połyskliwych fałdach szlafroka. Rozejrzał się po pokoju, urządzonym w kolorach brzoskwiniowym, kremowym i złotym. To był jej świat. Dziwił się, że bałagan w jej pokoju nie drażni jego wojskowego zmysłu porządku. Na prążkowanej ścianie wisiały portrety jej kota, białej klaczy, rodziny i kilka ramek, w które oprawiono zdobne koronki jej roboty i zasuszone kwiaty przez nią zbierane. W kącie leżał stos jej łuków i strzał, a na stoliku stał mikroskop inkrustowany macicą perłową i serwis do kawy. Ach, wielka pani przyrodniczka, pomyślał z sympatią i kpiną zara­ zem. Na podłodze w pobliżu stolika leżała gruba książka, otwarta na stronie z rycinami faz życia motyla. Darius zmarszczył brwi. Książka była napisana po łacinie. - Dariusie. Spojrzał pytająco, gdy wyciągnęła z porcelanowego puzderka dłu­ gą, białą wstążkę. Ze zdziwieniem zauważył, że obok puzderka na półce nad kominkiem stoi jego niewielki portret. Była to kopia portretu naturalnej wielkości, który zamówiła królo­ wa, gdy Darius uratował życie jej mężowi. Darius pozował w białym mundurze ze złotymi medalami i czerwoną wstęgą. Miał poważne, prze­ szywające spojrzenie. Oczy starca w twarzy młodzieńca, pomyślał, dziwnie posmutniały. Jego życie skończy się, zanim zdąży naprawdę się zacząć. Poczuł dziwny, gwałtowny ból w piersi na myśl o tym, że Serafina trzyma jego portret na widoku i codziennie obok niego przechodzi. - Dariusie - powtórzyła, przerywając mu rozmyślania. - Tak, Wasza Wysokość? - zapytał bezwiednie. Nawet na niego nie spojrzała. - Zdejmij koszulę. Zamarł, nie wiedząc, czy dobrze słyszy. Spojrzał na jej plecy i ślicz­ ne pośladki spowite w błękitny atłas. Serafina przewiązała wstążką swe niesforne loki, kruczoczarne w porównaniu z bladą skórą. - Przepraszam? - zapytał z ostrożnym rozbawieniem. - Zdejmij kamizelkę i koszulę, proszę. - Ach, Wasza Wysokość - rzekł lekko. - Pochlebia mi pani, ale nie jestem w nastroju. 32 Przechyliła głowę i zrobiła groźną minę. - To nie była propozycja, Santiago. Na miłość boską! Zaraz się wykrwawisz! Rozbieraj się, i to już. Przez kilka sekund zastanawiał się, czy spełnić jej polecenie, potem tylko patrzył, jak idzie do kolejnych drzwi. Poczuł ulgę, widząc, że się zarumieniła. Większość znanych mu kobiet nie posiadła tej uroczej umie­ jętności albo straciła japo spotkaniach z nim. Serafina wzięła świecę i zniknęła w sąsiednim pokoju. Pochylił się z zaciekawieniem, podglądając. Aha, to jej garderoba. Zobaczył suknie na manekinach i rzędy butów, których dziewczyna i tak nie nosiła. Wróciła do salonu, niosąc kilka ręczników, koszyczek z przyborami do szycia i butelką płynu, który wyglądał na whiskey. Położyła wszystko na podłodze obok jego fotela, przyciągnęła otomanę i usiadła naprzeciwko niego. - Czy coś się stało, Santiago? - zapytała, splatając śliczne dłonie na kolanach. Patrzył na nią. - Tak się nie da. Jesteś ubrany. Czy to nie ja zwykle tak mówię?, pomyślał, przyglądając się jej po­ dejrzliwie. Uniosła brwi i posłała mu zniecierpliwiony uśmiech. - Dlaczego chcesz cierpieć? - Bo zawsze wiem, czego się spodziewać - odparł ze swoim naj­ bardziej aroganckim grymasem. Zignorowała go. - Dlaczego nie chcesz, żebym ci pomogła? Spojrzał na koszyczek z przyborami do szycia, potem na nią. - Z całym szacunkiem, Wasza Wysokość, wolałbym nie służyć jako królewska poduszeczka do szpilek. - Wiem, co robić - powiedziała. - Raz w tygodniu pomagam w szpi­ talu. Z powątpiewaniem uniósł brew. Wiedział, że królowa kazała córce spędzać przynajmniej jeden dzień w tygodniu na pomaganiu innym, ale wizyty w szpitalu z pewnością ograniczały się do promiennych uśmie­ chów i nic nie znaczących słów pociechy. - Jeśli trzeba szyć - serce mu nagle zabiło - zrobię to sam. - Powiedziałeś, że rana biegnie przez ramię na plecy. Zastanów się. Jak tam sięgniesz? - Pójdę do chirurga. Posłała mu fałszywie słodki uśmiech i dotknęła jego podbródka koń­ cem palca. 3 - Księżniczka 33

- Nie kłam, Santiago. Wiem, że nie pójdziesz. Nie ufasz mi? Czy zachowuje się tak specjalnie, czy chce mnie wyprowadzić z rów­ nowagi tylko dla zabawy?, pomyślał, zagłębiając się w fotel, żeby się od niej odsunąć. Może siedemdziesięcioletni pensjonariusz zniósłby dotyk tych jedwabistych rąk, nie rzucając się na nią, ale on nie miał nawet połowy tych lat. Wzruszyła ramionami, wstała, nalała wody do imbryka i postawiła go na ogniu. Uklękła na podłodze i otworzyła koszyczek z przyborami do szycia. - Czy biała nitka wystarczy, pułkowniku, czy wolałby pan coś bar­ dziej rzucającego się w oczy? - zapytała, przesuwając paluszkiem po zwojach nici. - Szkarłat? A może złoto? - Naprawdę nie mam czasu na zabawę w lekarza. - Nie każ mi wykorzystywać stanowiska - poradziła przez zęby, bo trzymała w ustach igłę. Wyciągnęła motek białej nici i odwinęła kawa­ łek. - Jeśli odmówisz, będę zmuszona rozkazać. Proszę się rozebrać, panie. Nie poruszył się. Nie mógł. Serce biło mu jak młotem, nie mógł wydobyć z siebie głosu. Nawlokła igłę i odłożyła ją na bok. Oparła ręce na udach i przyglą­ dała mu się. On też na nią patrzył. Czuł się osaczony, nie był w stanie zaprotesto­ wać. Co zresztą miał powiedzieć? Nie dotykaj mnie? Nie był aż tak do­ brym kłamcą. W ciągu ostatnich kilku lat przeżył chwile rozpaczy, gdy pragnął tej dziewczyny tak bardzo, że aż prawie nią gardził. Nie mógł być dla niej ogniem, postanowił więc stać się lodem. Teraz patrzyła na niego tak, jak tylko ona potrafiła. Jakby widziała w nim coś, czego nie dostrzegał nikt inny. Niezapomniane fiołkowe oczy zaglądały w niego zbyt głęboko. Jej spojrzenie było jak błyskawica oświet­ lająca w nim to, co on wolałby ukryć w mroku. Ratuj mnie, pomyślał nie wiadomo dlaczego. Siedział tak, uwięzio­ ny, unieruchomiony, przerażony. Ktoś chciał mu pomóc, a on nie wie­ dział, jak zareagować. Nie byle kto zresztą. Serafina. Jedyna żywa istota, której ufał. Jedyna kobieta, której nie mógł zdobyć. Patrząc na nią, nie był w stanie wykrztusić słowa. Wydawało się, że ona go rozumie. - Dobrze - powiedziała łagodnie, głaszcząc go po twarzy. - Siedź tak, a ja się wszystkim zajmę. 34 Nie mógł jej powstrzymać ani się poruszyć. Wiedział, że nie powin­ na go dotykać. Ona też to wiedziała, ale czyż zwykle nie łamała wszyst­ kich zakazów? I czy on kiedykolwiek odmówił wykonania królewskie­ go polecenia? Zsunęła mu chustkę z szyi, podeszła bliżej i uklękła przed nim. Czuj­ ny jak dzikie zwierzę, patrzył, jak odpina jego czarną kamizelkę. Prawie się nie ruszył, gdy zsunęła ją ostrożnie ze zranionego ramienia. Pozosta­ wała jeszcze koszula - mokra, pognieciona i zakrwawiona. Bardzo za­ krwawiona. - Biedaczysko - wymamrotała. Obiema rękami zaczęła zwijać mo­ krą koszulę, żeby zdjąć mu ją przez głowę. Odsunął się w tył i spojrzał na nią. Serce waliło mu jak oszalałe. - Co się stało, Dariusie? Przełknął ślinę. Wypowiedziała jego imię tak, że poczuł się jak pijany. Wstała, opierając mu dłonie na kolanach. Poczuł pulsowanie w lę­ dźwiach. Cały należał do niej, niby onieśmielony chłopiec, powoli uwo­ dzony przez boginię. Oparła ręce na biodrach i zmarszczyła brwi, zaskoczona. Nagle na jej ustach pojawił się dziwny, czuły uśmiech zrozumienia. - Wstydzisz się? - zapytała łagodnie. Patrzył na nią, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie wiedział, co się z nim dzieje. Powoli pokiwał głową. Pogłaskała go po policzku i delikatnie odgarnęła mu włosy z oczu. - Nie zrobię ci krzywdy. Nie wstydź się. W końcu - spuściła wzrok - widziałeś mnie. Mrugnęła złośliwie. Jej bezwstydna uwaga wyrwała go z transu. Spojrzał z przerażeniem. - Niegrzeczna dziewczyno - sapnął, nagle rozpalony. Uśmiechnęła się promiennie. Co ja robię? Dłonie mu płonęły: pragnął głaskać jej smukłą talię i zaokrąglone uda, rozpiąć szlafrok i wąchać jej wilgotną od deszczu skórę. Zacisnął palce na oparciu fotela. Gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, myślał gorączkowo, gdyby dowiedział się o tym król... Nagle uświadomił sobie, że i tak za kilka tygodni zginie. Przecież gdy wytropi francuskich szpiegów w pałacu, czeka go samobójcza mi­ sja. Nic nie miało już znaczenia. Było za późno, żeby się wycofać. Niech mu przynajmniej opatrzy ranę. 35

Wątpił, czy Serafina wie, co robić, ale mógłby jej podpowiedzieć. W ten sposób uniknąłby wizyty u niezdarnego chirurga. Wahał się jednak. Przypomnieli mu się mężczyźni, których w ciągu ostatnich lat ostrzegał przed próbami zbliżania się do księżniczki. To była żelazna zasada: do Serafiny di Fiore nie zbliża się nikt. Zasada jed­ nak obowiązywała również jego. Zwłaszcza jego. Do diabła, pomyślał, dysząc. Nie ja to wszystko zacząłem. Nie znaczyło to, że coś się stanie. Nie dopuści do tego. Dziś pokazał co prawda swój gwałtowny charakter, ale wciąż panował nad emocjami. Był przecież potomkiem, po mieczu, hiszpańskiego inkwizytora Torąu- emady. Poza tym wkrótce wszystko się skończy, a o nią będzie się mar­ twił kto inny. Serce zabiło mu mocniej, gdy Serafina spojrzała mu w oczy. Zrozu­ miała, że Darius się poddaje. Błysk w fiołkowych oczach powiedział mu, że być może ona pragnie go dotknąć tak bardzo, jak on jej. - I? - zapytała chłodno. Patrzyli na siebie zdecydowanie. Oboje lekko dyszeli. Upływały kolejne chwile. Zegar na kominku wybił godzinę. Deszcz miarowo bęb­ nił o szyby. W końcu Darius wzruszył ramionami, jakby nie miało dla niego zna­ czenia, czy Serafina go uwiedzie, czy pozwoli mu się wykrwawić na śmierć. Nie sądził jednak, aby udało mu sieją oszukać. - Zdejmij - szepnęła. Zsunął koszulę przez głowę, zmiął w dłoniach i podał jej. Księżniczka nie patrzyła na ranę, lecz na srebrny medalik zawieszo­ ny na długim łańcuszku na jego szyi. Och, do diabła, pomyślał nagle. Serce mu zamarło. To koniec. Zapomniał o medaliku. Nie poruszył się. Czuł się przyłapany, odarty z maski. Jakby pokazał jej wszystko. Z niedowierzaniem znów uklękła przed nim i wzięła medalik w dłoń. Jej palce dotykały skóry na jego piersi. Przez chwilę przyglądała się medalikowi, potem szeroko otworzyła swoje fiołkowe oczy. Jej usta roz­ chyliły się pytająco. Był to medalik z Matką Boską, który Serafina dała mu, gdy postrze­ lono go w dniu jej dwunastych urodzin. Do dziś nienawidziła tego święta. Nie mogła się pozbyć poczucia winy. Uważała, że został ranny przez nią. Nie odchodziła od jego łóżka. Majacząc w gorączce, słyszał jak przez 36 m głę, że Serafina coś do niego mówi, że się modli. Jej cichy, skrzeczący głosik trzymał go przy życiu. Potem dowiedział się, że gdy próbowano ją wyprowadzić z jego pokoju, złościła się, kopała, biła, gryzła i drapała. Nie chciała od niego odejść. Nie zapomniał o tym. Nie spodziewał się, że ktokolwiek będzie wobec niego tak lojalny. Gdy wyzdrowiał, zawiesiła mu medalik na szyi. Niech cię chroni, powiedziała. A potem dodała coś śmiesznego - co takiego? Patrzył jej w oczy, przypominając sobie dziewczynkę, która szepnę­ ła mu do ucha: - Jesteś najdzielniejszym rycerzem na świecie, Danusie. Kiedy do­ rosnę, wyjdę za ciebie za mąż. 3 W ciąż go masz - powiedziała cicho, patrząc szeroko otwartymi ocza­ mi na srebrny medalik, ciepły od jego ciała. — Wciąż go mam - odparł chrapliwym głosem. Zachwycona Serafina spojrzała w jego czarne jak onyks oczy. Wstrzy­ mała oddech. Nie chciała przypisywać głębszego sensu czemuś, co z pew­ nością go nie miało. A jednak to, że Darius nosił medalik, który dała mu tak dawno temu musiało coś znaczyć. Opanowała się na tyle, żeby nie roześmiać się w głos i nie uściskać go. W jej piersi zapłonęła nieopisana iskra radości, słodko, a zarazem boleśnie rozlewając się po całym ciele. Jej zamglone oczy zalśniły. — Mówiłam, że cię ochroni. Posłał jej zakłopotany, chłopięcy uśmiech i spuścił wzrok. Przez chwilę przyglądała mu się w ciepłym blasku świec. Zauważy­ ła, że jego ogorzała twarz ma ostrzejsze rysy, niż jej się dotąd wydawało. Darius pobladł z upływu krwi. Jego podkrążone oczy wydawały się bar­ dziej czujne niż zwykle. Wrażenie to mogły potęgować zmarszczki w ich kącikach. Wspaniały jak zawsze, pomyślała, ale nie wygląda najlepiej. Był za chudy, zanadto spięty. Wyglądał na zaszczutego. — Za mało jesz - powiedziała łagodnie. Wzruszył ramionami i wymamrotał coś, zaprzeczając. Wiedziała, że Darius czasami się głodzi. Post był elementem ćwiczeń mających prowadzić do rycerskiej doskonałości. On wciąż się starał. 37

Dokonywał coraz to nowych, chwalebnych czynów, ale nigdy nie był z siebie zadowolony. Raniło jej to serce. Przypomniała sobie jego wybuch wściekłości podczas spotkania z Fi­ lipem. Zastanawiała się, jaka burza szaleje pod pancerzem chłodnej nie­ dostępności i ile cierpienia kryje się za zasłoną dumy. Cóż, przynajmniej pozwoli sobie pomóc, pomyślała. To dobry po­ czątek. Puściła medalik, wstała i pochyliła się, żeby pocałować go w czoło. - Zaraz wrócę - szepnęła i poszła po wodę. Nalała wrzątku do dwóch misek. Para ogrzewała jej twarz. Postawi­ ła miski obok fotela i dokładnie umyła ręce w jednej z nich. Skrzywiła się z bólu, dotykając skaleczonego, spuchniętego palca z pierścieniem. Próbowała zdjąć wielki klejnot, ale złota obrączka zgniotła się. Nie było czasu się z nią szarpać. Odwróciła się do pacjenta. - Przyjrzyjmy się ranie. - Podeszła, żeby sprawdzić, ile tym razem kosztowała go odwaga i lojalność. Drgnął, gdy położyła dłonie na jego gładkiej, opalonej skórze. Po­ głaskała go zdecydowanym, uspokajającym gestem, próbując jednocze­ śnie ukryć własną reakcję na piękno jego kształtnego, silnego ciała. Jego skóra była ciepła i miłajak aksamit. Rysowały się pod nią twarde jak stal mięśnie. Miała wielką ochotę go głaskać, pod jakimkolwiek pre­ tekstem. Była oczarowana twardością i rzeźbą jego klatki piersiowej, zachwycała ją jego szyja. Nie mogła się oprzeć pokusie. Jej dłoń powoli i delikatnie przesunęła się po jego ramieniu, zbliżając się do rany. Darius siedział posłusznie ze spuszczoną głową. Czuła, że zaczął się powoli rozluźniać. Jego okolone długimi rzęsami oczy zamknęły się, gdy przystąpiła do pracy. Otarła krew z jego lewego ramienia i dotknęła blizny w kształcie gwiazdy, tuż pod prawą łopatką. Tutaj trafiła go kula zamachowca osiem lat temu, w dniu jej urodzin. Lekarze mówili, że rana jest śmiertelna. Ksiądz udzielił mu ostatniej posługi, a papa płakał, o czym nigdy dotąd nie słyszano. Ona sama o mało nie oszalała. Niechętnie się do tego przy­ znawała, nawet sama przed sobą, ale jej zainteresowanie medycyną za­ częło się właśnie wtedy. Wyżęła szmatkę w misce z wodą i przyjrzała się ranie. Była głęboka. Dotknęła jej. Krwawiła. - Tinktura z amarantu pomoże zatamować krwawienie, ale na wszel­ ki wypadek powinnam chyba zaszyć ranę - powiedziała po chwili. - Będzie około dziewięciu szwów. Masz ochotę się napić, zanim zacznę? - Nie pijam alkoholu. 3S Wzniosła oczy do góry. - Wiem. Nie musisz się przecież upijać. Pomyślałam, że to złago­ dzi ból. - Nie - odrzekł z uporem. - Jak sobie życzysz, nieszczęśniku - mruknęła, zwilżając czystą szmatkę alkoholem. Przyciskając ją do rany, spojrzała mu w twarz. Spodziewała się ja­ kiejś reakcji: to przecież musiało boleć. Ale Darius tylko przełknął ślinę i spojrzał na nią przymrużonymi oczami. Wyglądał tak bezczelnie, jak zwykle. Z podziwem potrząsnęła głową. Nalała trochę tinktury z fiolki na czysty ręcznik. Przez kilka minut przyciskała go do rany. Siedzieli w milczeniu. Serafina spojrzała na niego z uśmiechem. Wyglądał, jakby zaraz miał zasnąć na siedząco. - Jestem piekielnie zmęczony - powiedział. Po raz pierwszy przy­ znał się do jakiejkolwiek słabości. Zmarszczyła brwi. Pomyślała, że jest bardzo chudy. Zastanawiała się, dlaczego nie przejmuje się swoją raną. Przypomniała sobie, jak się rzucił na Filipa. Martwiła się. Po kilku minutach odjęła ręcznik od rany i stwierdziła, że amarant rzeczywiście zatamował krwawienie. Królewski chirurg nie uznawał ziół i medycyny ludowej, ale Serafina miała okazję się przekonać o skutecz­ ności tych specyfików. Nadszedł czas, by sięgnąć po igłę. Zaschło jej w ustach. Dam sobie radę. Musiała. Rana była zbyt głęboka. Widziała kilka­ naście takich operacji, raz nawet sama zszywała ranę, pod czujnym okiem lekarza. Poza tym, pomyślała, próbując dodać sobie odwagi, jestem prze­ cież doskonałą koronczarką i hafciarką. Lewą dłonią delikatnie ścisnęła skraje rany i przygotowała igłę. Już miała go ukłuć, ale zawahała się. - Nie ruszaj się - powiedziała spokojnym głosem. - Nie będzie bolało. Westchnął ze zniecierpliwieniem. - Proszę zaczynać, Wasza Wysokość. Myślałem, że wiesz, co ro­ bisz, pani. Zrobiła groźną minę, patrząc na tył jego głowy. Jego kąśliwa uwaga zmobilizowała ją do zrobienia tego, co zrobić musiała. Ukłuła opaloną, jedwabistą skórę. - Oj — wymamrotał, gdy przeciągała igłę przez skórę. - A jednak jesteś człowiekiem! - Bardzo proszę, uważaj. 39

- Niewdzięczny drań - mruknęła pod nosem. Spoconymi, lecz spokojnymi dłońmi starannie zszywała ranę. Pra­ cowała w całkowitym skupieniu. Wreszcie związała nitkę i przycięła ją tryumfalnie małymi nożyczkami. Otarła odrobinę krwi, która wypłynęła podczas szycia. - Gotowe. Jak się czujesz? - zapytała, myjąc ręce w drugiej misce. - Lepiej. - To mnie cieszy. Postaraj się nie dotykać rany przez kilka dni. - Oczywiście - powiedział cynicznie. - Jesteś niemożliwy - mruknęła. Podeszła do niego i przyglądała się swojemu dziełu. Niemal bezwiednie pogładziła go po włosach, pochyliła się i deli­ katnie pocałowała go w skroń. - Byłeś bardzo dzielny - wymruczała żartobliwie. Dopiero gdy Darius odchylił głowę i przez dłuższą chwilę jej się przyglądał, uświadomiła sobie, że może znów próbuje się z nim spoufa- lać. Zarumieniła się ze wstydu. Nie była już dzieckiem, które mogło po nim skakać jak po oswojonym wilku. Odwróciła wzrok. - Nie obawiaj się, Santiago - rzekła z wymuszoną nonszalancją. - Już się na ciebie nie rzucę. - Podniosła nożyczki i zaczęła ciąć czyste prześcieradło na paski, żeby go zabandażować. - Oj! - Co się stało? - Zraniłam się w rękę, gdy walnęłam Filipa w gębę - wymamrota­ ła. - Co takiego? - Darius roześmiał się z niedowierzaniem. - Myślisz, że żartuję? Skaleczyłam go pierścieniem. Widzisz? - Podeszła bliżej i pokazała mu lewą rękę. Wziął jej dłoń i przyglądał się jej, pochyliwszy głowę. Czarna grzy­ wa przesłaniała mu oczy. Złoty filigran jej pierścionka zaręczynowego wygiął się od uderze­ nia. Brylant wielkości żołędzi przesunął siew bok. Złota obrączka skrzy­ wiła się i skaleczyła skórę między palcami. - Uderzyłam go. Dzięki temu uciekłam. Pobiegłam do labiryntu. Miałam nadzieję, że się tam ukryję. Zawsze tam umykałam przed gu­ wernantką. Podniósł głowę i spojrzał na nią ze szczerym zdziwieniem. - Dobrze zrobiłaś, Serafino. Zwykle komplementy mężczyzn ją nudziły, ale jego proste stwier­ dzenie sprawiło, że się zarumieniła. 40 Delikatnie przyciągnął ją bliżej. - Usiądź, dziewczyno - mruknął. - Powinnaś była najpierw zająć się sobą. Wyjąkała coś, żeby zaprotestować, ale gdy skinął głową w kierunku otomany, posłusznie usiadła. Darius, niespodziewanie bardzo spięty, wziął ze stolika miskę z chłodną teraz wodą i położył ją na kolanach Serafiny, końce jego palców musnęły jej nogę. Księżniczka przytrzymała miskę prawą ręką, a Darius włożył do wody mydło. - Zdejmiemy pierścień. - Nie da rady. - Zobaczymy - oświadczył. Delikatnie ujął jej lewą dłoń w obie ręce i zanurzył w misce aż po nadgarstek. Przez chwilę przytrzymał ją pod wodą. W milczeniu patrzyli na swe splecione dłonie. Darius wziął mydło i potarł nim jej dłoń, aż zaczęło się pienić. Lek­ ko namydlił jej palce. Omal nie jęknęła. Jego dotyk sprawiał jej przy­ jemność, serce biło coraz szybciej. Gdy cała jej dłoń pokryła się perłowymi bąbelkami, Darius ścisnął złotą obrączkę mocno, lecz precyzyjnie, kciukiem i palcem wskazują­ cym. Serafina spuściła głowę, przygryzając wargę z bólu. Zerkała na napinające się mięśnie jego ramienia. Darius ujął teraz obrączkę wszyst­ kimi palcami i zaczął ją zsuwać. - Boli? - zapytał cicho. Potrząsnęła głową. Nie mogła dobyć z siebie słowa. Pierścionek wciąż był za bardzo zdeformowany, żeby przeszedł przez obrzękłą kostkę jej palca. - Jeszcze trochę - powiedział. Znów namydlił jej dłoń, powoli wsuwając palec wskazujący między jej palce. Patrzyła tęsknie na grę mięśni jego klatki piersiowej, na jego małe, ciemne sutki i srebrny medalik lśniący na jedwabistej skórze. Jest piękny, pomyślała z bólem serca. Wiedziała, że nigdy nie bę­ dzie należał do niej. Pragnęła go, więc była zła na siebie i nieszczęśliwa. Czy kiedykolwiek zapomnę o tym mężczyźnie? Czy wcale nie mam god­ ności? Próbowała go znienawidzić, ale nie mogła. Patrzyła z żalem na jego długie rzęsy i wydatne kości policzkowe. Podziwiała jego zdecydowaną piękną twarz, gdy ściskał pierścionek i próbował go zsunąć z jej palca. Znów bez skutku. - Chyba nie uda się go zdjąć - szepnęła. Spojrzał jej w oczy tak przenikliwie, że omal nie straciła tchu. Jego głos brzmiał łagodnie, a zarazem żarliwie. 41

- Uwolnię cię od niego. Wierz mi. Popatrzyła na niego, oszołomiona. Znów spuścił głowę. W końcu udało mu się przesunąć pierścień przez kostkę i zdjąć go z jej palca. Podniósł wzrok. Zobaczyła w jego oczach błysk satysfakcji. - Udało ci się - wyszeptała. - Nie noś go więcej. - D-dobrze - wyjąkała z szeroko otwartymi oczami. Delikatnie spłukał mydło z jej dłoni, położył na niej pierścionek i de­ likatnie zacisnął na nim jej palce. Blizna na jego ustach wykrzywiła się, gdy posłał jej najszczerszy, najpiękniejszy uśmiech. Całkowicie jato roz­ broiło. - Ubierz się, księżniczko. Pójdziemy do twego ojca - rzekł cicho i podniósł jej dłoń do ust. Patrzyła zdumiona, jak Darius zamyka oczy, schyla głowę i żarliwie całuje jej obolały palec. Poszła do garderoby włożyć suknię, a Darius ubrał się w swoją wil­ gotną, zakrwawioną koszulę, wyszedł na korytarz i kazał lokajowi zna­ leźć adiutanta porucznika Aleca Giroux i przekazać mu, żeby jak naj­ szybciej przyszedł do komnat Dariusa. Wrócił do apartamentu Serafiny i przechadzał się po salonie, gdy księżniczka ubierała się w garderobie. Chwile spędzone z nią przepełniły go nowym pragnieniem. Teraz musiał spotkać się z królem, schwytać francuskich szpiegów i jak najrychlej wyruszyć do Mediolanu. Siedem tygodni temu, gdy jeden z zaufanych informatorów przeka­ zał mu wiadomość o francuskich szpiegach w pałacu, Darius natych­ miast wyjechał z Moskwy. Musiał przerwać zbieranie informacji o Ana­ tolu Turinowowie, ale i tak wiedział już dość. Nie było czasu do stracenia. Podczas trwającej kilka tygodni podróży powrotnej z Rosji przemyś­ lał i dopracował swoje plany. Pogodził się z przeznaczeniem. Wiedział, co musi zrobić. Król miał w tej sprawie związane ręce, ale on nie. Serafina nie będzie dziewicą złożoną w ofierze, żeby uchronić kró­ lestwo przed zagrożeniem ze strony Napoleona. Ten bydlak Turinow nie ma prawa jej tknąć. Darius nie mógł też dopuścić, żeby Napoleon najechał Ascencion i pozbawił Lazara tronu. Musiał bronić swego dobroczyńcy, królestwa i Serafiny. Wydawało się to niemożliwe, ale Darius znał się przecież na cygańskiej magii. Musiał tylko dotrzeć do serca problemu. 42 Do Mediolanu. Zatrzymał się. Oczy zalśniły mu groźnie. Nikt nie może się domyś­ lać jego zamiarów. Ani Serafina, ani nawet król. To oznaczałoby niebez­ pieczeństwo. Dwudziestego szóstego maja, kilka dni przed ślubem Serafiny, Na­ poleon miał przybyć do Mediolanu, żeby przyjąć koronę Lombardii. Darius też tam pojedzie. Był zręcznym dyplomatą i dobrym szpie­ giem. Ale w sztuce zabójstwa nie miał sobie równych. Jednym strzałem mógłby zatrzymać francuską machinę wojenną i sprawić, że małżeństwo Serafiny z Rosjaninem nie będzie już konieczne. Napoleon Bonaparte musi umrzeć. Nie łudził się, że sam przeżyje. Wielu próbowało zabić cesarza. Wszyscy trafili na galery lub stanęli przed plutonem egzekucyjnym. Dla Dariusa nie miało to znaczenia. Dzięki temu czynowi przejdzie do historii. Chwalebna śmierć jest lepsza niż życie bez tego jednego, co mogłoby go uratować - obietnicy w oczach Serafiny, zapowiedzi ma­ rzenia piękniejszego, niż można sobie wyobrazić. Wiedział tylko, że nie może chybić. Wystrzeli jedną kulę i sprawi, że na świecie wszystkim będzie się żyło bezpieczniej. Wystarczy jedna kula, żeby Serafina była wolna. - Już jestem - zawołała radośnie księżniczka, wyrywając go z roz­ myślań. Odwrócił się powoli, gdy wyłoniła się z garderoby. Uśmiechała się oszałamiająco. Wyglądała cudownie w fioletowym jedwabiu. Zabolało go serce. - Buty - rozkazał. Uśmiechnęła się kpiarsko i wróciła po buty. Po chwili zawirowała przed nim. - Jak wyglądam? Walcząc z uśmiechem, obejrzał ją od stóp do głów. Podziwiał jej bujne loki, luźno związane białą wstążką. Jeśli ona nie była warta jego śmierci, to nie wiedział, za co mógłby umrzeć. - Może być - powiedział. Podniósł swoją kamizelkę i chustkę, przerzucił je przez ramię i wy­ prowadził Jej Wysokość na korytarz. 43

4 / ego ostrogi dzwoniły o marmurową posadzkę, odbijając się echem w całym korytarzu. Jej suknia szeleściła. Darius czuł, że Serafina go obserwuje. Spojrzał na nią pytająco. - Dlaczego zawsze wyglądasz tak poważnie? Westchnął ciężko, próbując ją zignorować, Serafina jednak nie ustę­ powała. - Pułkowniku, co będzie ze szpiegami? Spojrzał przez ramię i powiedział cicho: - Twój ojciec i ja wybierzemy ci do ochrony grupę doskonale wy­ szkolonych ludzi. Zabiorą cię z pałacu i będą strzec, dopóki nie znajdę reszty szpiegów Saint-Laurenta. - Dokąd mnie zabiorą? - zapytała z szeroko otwartymi oczami. - W bezpieczne miejsce. - Co to ma znaczyć? - wykrzyknęła. Uszczypnął ją lekko w policzek, ubawiony jej przerażeniem. - Do miłej rezydencji z genialnymi urządzeniami obronnymi. Bę­ dziesz tam bezpieczna. Udawaj, że jesteś na wakacjach - dodał. - Na wsi. - Na wsi. - Zmarszczyła swój śliczny nosek. - Czy mogą mnie od­ wiedzić przyjaciółki? - Nie. Przez jakiś czas musisz sobie radzić bez świty - rzekł sarka­ stycznie. - Będziesz też miała bardzo niewiele służby. I żadnych zwierząt. Zmarszczyła brwi. - To mi się chyba nie podoba. - Nie masz wyboru. - Zanudzę się na śmierć. - Nagle odwróciła się do niego. - Czy pojedziesz z nami? Zadrżał. - Mmm... Nie. Spojrzała na niego przenikliwie. Zawsze kryła inteligencję pod fry- wolnością i dworskimi manierami. - Powinieneś, Dariusie. Wakacje dobrze by ci zrobiły. - Muszę ścigać szpiegów, pani. ~ Hmm... - mruknęła, przyglądając mu się. Pod drzwiami apartamentów Dariusa zastali Aleca. - Co się stało, pułkowniku? - krzyknął jasnowłosy oficer na widok zakrwawionej koszuli Dariusa. 44 - To, co zwykle - wycedził Santiago. Kazał Alecowi wysłać kilku żołnierzy Straży Królewskiej do labi­ ryntu, żeby wynieśli ciała, poprosił o zaanonsowanie go królowi. Alec skłonił się po wojskowemu, ale Darius dostrzegł jego tęskne spojrzenie rzucone na Klejnot Ascencion. Serafina prychnęła i odwróciła się wyniośle. Porucznik uciekł. - Jest nieszkodliwy - zachichotał Darius, otwierając drzwi. - Powiedz mu, żeby zatrzymał te spojrzenia dla siebie - odrzekła oficjalnie. Zaśmiał się pod nosem. Jak gdyby jej nie cieszyło, że każdy mężczy­ zna, który ją zobaczył, stawał się jej niewolnikiem. - Zaczekaj tu. Zaraz wrócę. Krzycz, jeśli ktoś do ciebie podejdzie. Powoli otworzył drzwi i wszedł z bronią w dłoni do swoich komnat. Zawsze ktoś na niego dybał, dlatego nie mógł wykluczyć, że włamano się do niego. Nasłuchiwał chwilę, potem sprawdził wszystkie pomieszczenia. Gdy miał już pewność, że wewnątrz nikogo nie ma, wrócił po Serafinę. Właściwie nie chciał jej zapraszać do swoich pokoi, ale nie mógł spuszczać jej z oczu. Tego od niego oczekiwał król. Weszli tylko na chwi­ lę; musiał się przebrać, a czysta odzież była jeszcze w kufrach, zniesio­ nych ze statku zaledwie godzinę temu. W pokoju było ciemno. Darius nie zapalił świecy, wiedząc, że okno prawdopodobnie jest obserwowane. Wyciągnął jeden z kufrów na śro­ dek i otworzył go. a Serafina przechadzała się po komnatach tanecznym krokiem, podśpiewując pod nosem. Czuje się jak u siebie w domu, pomyślał sardonicznie. Nie wygląda na przejętą faktem, że niedawno cudem uniknęła porwania. Czuje się przy mnie bezpieczna, uświadomił sobie. Ta myśl sprawi­ ła mu ból, ale nie dał tego po sobie poznać. Wyjął z kufra koszulę i świe­ żą chustę. Włożył je szybko i otworzył drugi kufer, z którego wyciągnął kami­ zelkę i kurtkę - czarne, oczywiście. Bawiło go odgrywanie ponurej roli bezwzględnego zabójcy wobec dworzan, którzy bali się go, gardzili nim i nie ufali mu ani trochę. Nie wiedział, czy kierowała nimi zazdrość, czy tylko uprzedzenia wobec jego cygańskiej krwi. Dworzanie nazywali go wyrachowanym awanturnikiem i szeptali, że pewnego dnia zwróci się przeciwko królowi. Starali się go prowokować, wiedząc, że popiera nowe królewskie prawo, zabraniające pojedynków. A on odmawiał bicia się pod dachem Lazara. Zapinając kamizelkę, przeszedł do sąsiedniego pokoju. Serafina stała przy wielkim łożu, w świetle księżyca. Otworzyła czarny skórzany futerał 45

i przyglądała się leżącej w nim gitarze. Gdy dotknęła strun, piękna hisz­ pańska gitara wydała żałosny dźwięk. - Co robisz? - zapytał szeptem. Machnęła ręką. - Nic. Podszedł do niej i zamknął futerał, mrużąc oczy. - Chodźmy. - Cicho wyszedł z sypialni. Podążyła za nim. Gdy się­ gał po kurtkę, przewieszoną przez oparcie fotela, ktoś zaskrobał w drzwi. W dwóch susach znalazł sięprzy Serafinie. Zaprowadziłjąpod ścianę i nakazał gestem milczenie. Kiwnęła głową, a jej szeroko otwarte oczy zalśniły w ciemności jak fioletowy kwarcyt. Bezszelestnie podszedł do drzwi i położył dłoń na klamce. Znów rozległo się skrobanie. Darius wyjął sztylet. Serafina czekała z bijącym sercem. Gdy jednak otworzył drzwi, oka­ zało się, że grozi mu inne niebezpieczeństwo, niż przewidywali. - Kochanie! - powiedział dźwięczny głos. Serafina gniewnie zmrużyła oczy. Darius zdobył się na wymuszony śmiech. - Julia. Cóż za niespodzianka. W smudze światła Serafina zobaczyła, jak Julia Calazzi rzuca się Dariusowi w ramiona i zaczyna go namiętnie całować. Rozpustna brunetka w wiśniowej sukni jedną ręką szarpała ubranie, które Darius właśnie włożył, a drugą wsunęła mu we włosy. Całowała go coraz mocniej. Nie mogę na to patrzeć. Serafina, która podglądała przez szparę w drzwiach odwróciła się z obrzydzeniem. Splotła ręce na piersi i pa­ trzyła na ciemny pokój. Wystarczyło, że słyszała, co dzieje się obok. - Pragnę cię, Santiago -jęknęła kobieta w przerwie między poca­ łunkami. - Wpuść mnie. Serafina znów zerknęła przez szparę, żeby zobaczyć reakcję Dariusa. Cóż, pomyślała, muszę przyznać, że się stara. Oczywiście wie, że podglądam, więc pamięta o manierach. Zaskakująco grzecznie odsunął Julię, ale uwodzicielka najwyraźniej uważała, że tylko udaje niedostęp­ nego. Śmiała się, skubiąc jego ubranie. - Możemy to zrobić w korytarzu, jeśli chcesz, kochanie, ale wola­ łabym twoje łóżko. Mógłbyś mnie znów związać - dodała znaczącym szeptem. Serafina uniosła brwi. Darius chrząknął. 46 - To nie jest odpowiedni moment - zaczął ostrożnie. - Dlaczego, najdroższy? - Dopiero przyjechałem. Muszę się zobaczyć z królem. - Niech czeka. Najpierw ja cię potrzebuję. Bardzo. Tak bardzo... - dyszała, przytulając się mocno do niego. Gdy pchnęła go na drzwi tak, że dotknął framugi chorym ramieniem, Serafina rozzłościła się na dobre. Teraz ja muszę go uratować!, pomyślała, nie zważając na to, że praw­ dopodobnie rozgniewa Dariusa. Trudno. Boska Julia dziś go nie dosta­ nie. To wszystko. - Stęskniłeś się, kochanie? Bo ja bardzo. Szaleję za tobą. - Julia oddychała ciężko, przebierając upierścienionymi palcami w jego wło­ sach. - Mąż znów wyjechał z miasta? - zapytał. W jego głosie zaczynała pobrzmiewać irytacja. - Zmarł, kochanie. Nie słyszałeś? Wreszcie jestem wolna. - Widzę, że cierpisz. Moje kondolencje. Julia się roześmiała. - Kochany łajdaku! To do ciebie podobne: składać mi kondolencje z powodu śmierci człowieka, któremu przyprawiłeś rogi! Nie martw się o mnie, poradzę sobie jak zwykle. A teraz mnie wpuść. Wypijmy za jego odejście. - Julio, jestem naprawdę bardzo zajęty. Oplotła go ramionami i pocałowała w szyję, choć protestował. - Wiem, że jesteś zajęty, kochanie. Porozmawiamy o tym - wymam­ rotała, śmiejąc się. Darius trzymał Julię w drzwiach i raczył ją wymówkami i pochleb­ stwami. Na próżno. Nie zauważył, jak Serafina po cichu przechodzi do jego sypialni. Gdy już nie mogli jej zobaczyć, uśmiechnęła się złośliwie. - Dariusie - zawołała chrapliwym, sennym i słodkim głosem. - Wracaj do łóżka, najmilszy. Pragnę cię! Gruchanie Julii i wymówki Dariusa nagle umilkły. Julia sapnęła, jakby uleciało z niej całe powietrze. - Łajdaku! Co to za jedna? - Ja... Nie powiedział nic więcej. Wielki amant został chyba zbity z panta- łyku. Serafina lekko ugryzła się w język, żeby nie roześmiać się w głos. Zemsta jest słodka, pomyślała, przypominając sobie dzień, gdy nakryła ich w pokoju muzycznym. Była potem zdruzgotana przez cały tydzień. 47

- Baw się dobrze, niewdzięczniku. Dobrze ją wykorzystaj! - sark­ nęła Julia. - A kiedy żadna z tych ślicznych lalek nie będzie już mogła znieść twojej perwersji, możesz wrócić na klęczkach do mnie. Hmm... perwersji? - pomyślała Serafina. - Ale przyrzekam, że dowiem się, kim ona jest. I zniszczeją. - Czy aby nie przesadzasz, moja droga? - zapytał grzecznie. - Ni­ gdy niczego ci nie obiecywałem. Serafina usłyszała plaśnięcie. Przez chwilę stała w ciemności, z oczami szeroko otwartymi ze zdu­ mienia. Julia spoliczkowała Dariusa. Spoliczkowała jej dzielnego, szlachetnego, rannego rycerza. Wściekła, wyskoczyła ze swojej kryjówki i ruszyła, płonąc żądzą zemsty, do drzwi, ale Darius właśnie je zamykał. Próbowała go ominąć, lecz złapał ją w talii. - O nie, dzika kotko! Chwyciła za klamkę. - Puść mnie! Dogonię ją! Jak śmiała cię uderzyć? Uszkodziła ci ramię! Widziałam... - To, Wasza Wysokość, było zupełnie niepotrzebne - warknął, trzy­ mając ją mocno. - Zmieniłaś moje życie w piekło. Niepotrzebnie wtrą­ całaś się w... - Twoje perwersje? Usłyszała głośny wdech. - Naprawdę związałeś Julię? Dlaczego? - Serafino! - Czy to dobra zabawa? Zaskoczyłam cię - zachichotała. Puściłją. W ciemności widziała tylko zarys jego sylwetki. Westchnął, doprowadził ubranie do porządku, włożył kurtkę i przesunął dłonią po włosach. - Ojciec Waszej Wysokości czeka. Zaśmiała się, widząc jego zakłopotanie. - Jesteś z siebie bardzo zadowolona, co? -mruknął, wyjmując z kie­ szeni chusteczkę. Starł z twarzy ślady purpurowej pomadki Julii. - Tak. Jeszcze tutaj. - Serafina wzięła, chwyciła go za podbródek i starła chusteczką ostatnią czerwoną smugę z kącikajego ust. -Pułkow­ niku, jestem wstrząśnięta faktem, że uwodzi pan zamężne damy. - Od­ dała mu chusteczkę. - Wiedz, że Julia Calazzi jest złośliwą intrygant- ką- oświadczyła zdecydowanie, splatając ręce na piersi. - Powinieneś się wykazać lepszym gustem. 48 Odrzucił włosy z oczu. - Ale ma ładne ciało i zawsze chętnie próbuje nowości. Otworzyła szeroko oczy. - Nie mów mi takich rzeczy! - sapnęła, rumieniąc się. - Sama zaczęłaś - mruknął. - Zresztą, tak się składa, że Julia bardzo dobrze zna wszystkich mężczyzn w pałacu. Bywa bardzo przydatna. - Obdarzasz ją względami w zamian za informacje. Cóż za obu­ stronne wyrachowanie! Myślałam, że może ją kochasz - powiedziała, oglądając sobie paznokcie. Skrzywił się kpiąco. - Ona najwyraźniej kocha ciebie - dodała. - Takie kobiety jak Julia nigdy się nie zakochują. Serafina potrząsnęła głową. - Nie bądź taki pewien. Na twoim miejscu bardzo bym na nią uwa­ żała. Widziałam, co robi swoim wrogom. - Więc gratuluję. Teraz chce zniszczyć ciebie - rzekł sardonicznie. - Cała się trzęsę - warknęła. Objął ją w talii i pchnął w kierunku drzwi. - Chodź, złośnico. Co jej zrobisz? Dasz jej w gębę? - Może - odparła, wyprzedzając go o kilka kroków, gdy wyszli na korytarz i zdecydowała, że skoro ktoś ma ją chronić przez najbliższe tygodnie, to musi to być najlepszy człowiek króla. Przecież, na miłość boską, jest księżniczką! Tylko wielki Santiago może sprostać temu zadaniu. Była pewna, że przekona ojca o słuszności swojej decyzji. Prawie pewna. Tak, pomyślała gorączkowo, papa może zlecić czarną robotę komuś innemu. Darius jest zmęczony i ranny. Nie zadba o siebie, chyba że bę­ dzie musiał. Z taką raną nie powinien uganiać się za szpiegami. Ktoś musi się nim zająć, bo zniszczy sam siebie. Podjęła decyzję. Nawet jeśli będzie musiała jakoś podejść papę, Darius pojedzie z nią. Czuła, że może to być kwestia życia lub śmierci. Dla nich obojga. Julia Calazzi trzęsła się ze złości. Zatrzymała się za rogiem, w słabo oświetlonym korytarzu, oparła głowę o ścianę, zamknęła oczy i próbo­ wała się uspokoić. Serce biło jej jak młotem. Była piekielnie wściekła. Znała ten chrapliwy głos. Uświadomiwszy sobie poniewczasie, kto był z Dariusem w pokoju, Julia nie wiedziała, czy się cieszyć, czy niepokoić. Ta mała wiedźma J~ Księżniczka 49

zawołała Santiaga do łóżka, żeby sobie z niej okrutnie zażartować. Julia dobrze wiedziała, że Darius nie tknąłby palcem córeczki króla. Coś się za tym kryje, pomyślała. Mogłaby wymienić tysiąc powo­ dów, dla których Darius pośpiesznie wrócił do pałacu. Filip Saint- -Laurent? Orsini? Wiedziała o wszystkim. Cóż, prawdopodobnie Darius był po prostu na służbie i jak zwykle chronił Jej Wysokość. Grymas wykrzywił twarzy Julii. Dlaczego nikt nigdy nie chronił jej? Od kilku lat Julia Calazzi starała się uwieść zaufanego króla, samot­ nego, pięknego i podłego Santiaga. Cały dwór był zdania, że jeśli jaka­ kolwiek kobieta zdoła go usidlić, to będzie nią boska Julia. Nie przejmowała się tym, że jej przyjaciółki z nim flirtowały. O spę­ dzeniu nocy w jego ramionach marzyła każda ladacznica. To, że inne ko­ biety wiedziały, jak cudownym jest kochankiem, tylko potęgowało jej po­ czucie tryumfu. Wiele dam dworu miało z nim przyjemność, lecz wszystkie przyznawały, że tylko ona dorównuje mu inteligencją! sprytem. Ale z czasem, gdy się do niego zbliżyła - w stopniu, w jakim można było się zbliżyć do Dariusa Santiago -uświadomiła sobie coś, czego nie wiedział nikt inny, coś, co źle wróżyło jej planowanemu podbojowi. Darius był zakochany - biedny, żałosny głupiec - w tej rozpieszczonej ślicznotce, córce króla. Gardziła księżniczką. Dlaczego wszyscy zachowywali się tak, j akby ta bosa poganka była boskim darem dla świata? Wciąż zagniewana Julia skrzywiła się. Poczuła, że paznokcie wbija- jąjej siew ciało. Otworzyła zaciśniętą dłoń i obejrzała ją. Wnętrze wciąż było czerwone od policzka, który mu wymierzyła. To było niemądre, pomyślała, rozprostowując upierścienioną dłoń. Nie mogła od niego odejść - nie było jej na to stać - w przenośni i do­ słownie. Po raz tysięczny pomyślała o swojej fatalnej sytuacji finanso­ wej. Mąż zostawił jej w spadku wyłącznie długi, pozostałości nierozsąd­ nych inwestycji. Julia była jednak przekonana, że gdy złapie Santiago w swoje sidła, skończą się wszystkie troski. Niewiele osób wiedziało, że Darius jest majętny; nie obnosił się ze swoim bogactwem. Jednakże, ze względu na dobre układy z królem i wie­ loma osobistościami, które liczyły się w świecie, a także dzięki udanym manewrom politycznym i stworzeniu własnego przedsiębiorstwa okrę­ towego, zgromadził pokaźną fortunę. Jeszcze mniej znany był fakt, że po śmierci ojca odziedziczył tytuł hrabiowski oraz wielkie posiadłości i winnice w Andaluzji. 50 Nie wiedział o tym nawet król. Julię dziwiło tylko, że Darius odma­ wiał przyjęcia tytułu. Postanowiła zmusić go do tego po ślubie. Co powiedzieliby ludzie? Boska Julia żoną prostaka? Słysząc hałas za sobą. wyjrzała zza rogu. Drzwi jego pokoju się otwar­ ty. Wyszedł. Cofnęła się i patrzyła z daleka, jak Darius rozgląda się po korytarzu. Poruszał się z elegancją i wdziękiem pantery. Nawet z daleka czuła jego magnetyzm. Kruczoczarne włosy lśniły w słabym świetle świec. Pożerała go wzrokiem. Brakowało jej go w łóżku. Miał dłonie gitarzysty i duszę poety. Kie­ dyś znała każdy cal jego jędrnego, wspaniałego ciała, ale jego stosunek do niej zmienił się wyraźnie po tym, jak Jej Królewska Doskonałość nakryła ich w pokoju muzycznym. Od tego czasu zachowuje się z nieco wymuszoną galanterią, pomyślała z niepokojem Julia. Czasami wyda­ wało się nawet, że jej unika. Tymczasem Darius otworzył szerzej drzwi swojego pokoju i wypu­ ścił Serafinę. Pożądanie natychmiast przeszło w gniew. Julia zacisnęła zęby, sły­ sząc, jak Darius i księżniczka żartują i widząc rumieniec na twarzy Se­ rafiny, która przecież wobec wszystkich innych mężczyzn była wyniosła i chłodna. Znów zacisnęła pięści, widząc, że jego czarne oczy śledzą każdy ruch dziewczyny. Ohyda. Otwarcie cieszyli się swoim towarzystwem. Julia miała wrażenie, że krew wrze jej w żyłach. Z goryczą pomyślała, że właśnie wyszli z je­ go sypialni. Ale nie, nie! Panna Doskonała na piedestale była czysta jak śnieg. Anatol tego pilnuje, pomyślała chytrze. Darius i Serafina skręcili w prostopadły korytarz. Oboje mieli kru­ czoczarne włosy i piękne sylwetki, byli jak para wspaniałych rasowych koni. Julia obserwowała ich w milczeniu. Gdy zniknęli jej z oczu, od­ wróciła się, mocno splatając ręce na piersi. Wiedziała, że dopóki w pobliżu jest Księżniczka Doskonała, ona nie ma szansy na względy Dariusa. Mogła iść z nim do łóżka - ale tylko po to, żeby sobie uświadomić, że on myśli tylko o Serafinie. To się już zdarzało. Nie miała wyboru. Musiała zaczekać, aż Anatol wywiezie księżniczkę z kraju Myśląc o rosyjskim księciu, Julia wygięła czerwone usta w lodowa­ tym uśmiechu. Zabawne! Słynny bohater wojenny przyjechał z drugie­ go końca Europy, żeby zaręczyć się z Serafiną, ale Julia szybko odkryła, 51

że piękny narzeczony jest tak samo nieodporny na pokusy, jak każdy inny mężczyzna. Przechodząc przez hol, Julia ze złośliwą przyjemnością wspomina­ ła, jak zemściła się na Serafinie. Jasnowłosy, potężnie zbudowany Ana­ tol, podobnie jak na polu bitwy, w sypialni również był zdobywcą. Darius otworzył Serafinie drzwi gabinetu króla. Weszła do wyłożo­ nej dębową boazerią komnaty. Ojca jeszcze nie było. Opadła na jeden z dwóch obitych skórą foteli przed dużym biur­ kiem. Przerzuciła nogi przez poręcz i zaczęła machać stopami. Darius zamknął drzwi i podszedł do niej z rękami w kieszeniach płaszcza. - Wasza Wysokość? Oglądała sobie końcówki włosów, żeby sprawdzić, czy się nie roz- dwajają, i powtarzała w myślach plan przekonania ojca, by przydzielił Dariusa do jej ochrony. - Przestań się tak do mnie zwracać. Nigdy nie wpadło ci do głowy, że mogę być niezadowolona z bycia księżniczką? - zapytała lekko. - Co się stało? - Chciałem tylko powiedzieć... Spojrzała na niego, zaskoczona dziwnym tonem jego głosu. Darius przyglądał się jej bez słowa. Jego atramentowe oczy przepeł­ niało wzruszenie. - Tak? - zapytała łagodnie. Wzruszył ramionami i spuścił głowę. - Dziękuję za szwy. Uśmiechnęła się do niego. - Proszę bardzo, Santiago. - Nie bój się szpiegów. Zajmę się wszystkim - powiedział z chło­ pięcą żarliwością, która chwyciła ją za serce. - A kto zajmie się tobą? Poklepał się po piersi. - Oczywiście. Ty sam - powiedziała sztywno, spuszczając oczy. - Nie, tutaj noszę medalik, pamiętasz? - zapytał cicho. - Z Matką Boską. Zdziwiły ją te słowa. Darius uśmiechnął się nieśmiało. Przyglądała mu się, zastanawiając się nad największą kryjącą się w nim tajemnicą: Jak można być tak bezwzględnym, a jednocześnie tak... czystym? Przez chwilę stał nieruchomo. Potem podszedł do niej wolnym i wy­ ważonym krokiem. 52 W jego czarnych oczach było coś, co sprawiło, że serce- zabiło jej mocniej. Stanął za fotelem. Rozwiązał białą wstążkę, przytrzymującą jej włosy. - Kradnę ją-szepnął. Odrzuciła głowę w tył i uśmiechnęła się leniwie. - Weź ode mnie wszystko, czego chcesz. - Nie powinnaś mówić takich rzeczy mężczyźnie - rzekł z dziw­ nym uśmiechem. - Nie każdemu mężczyźnie - odparła. Zamilkł, unikając jej wzroku. Delikatnie przeczesywał palcami jej włosy. - Mmm... -jęknęła, zamykając oczy. Serce biło jej coraz szybciej. Darius nigdy dotąd tak jej nie dotykał. - Podobasz mi się w rozpuszczonych włosach - wymamrotał, bio­ rąc w ręce jej loki. - Będę zatem je tak nosić zawsze - westchnęła. Nie odpowiedział, układając jej włosy na ramionach, bawiąc się nimi, wygładzając je. Powoli przesunął jej jedno pasmo ku szyi, rozprostował je palcami, w dół, zatrzymując przy krawędzi dekoltu. Gdy puścił, lok wrócił do poprzedniego kształtu, ale jego palce zostały na jej skórze. Serafina zamknęła oczy. Napawała się przyjemnością jego dotyku. Czuła, że Darius patrzy na jej piersi, które boleśnie stwardniały. Jego ciepłe palce były tak blisko... Przez głowę przemknęła jej myśl, że Filip zrobił dobrze, każąc Dariusowi na nią patrzeć. To Darius powinien być pierwszym mężczyzną, który zobaczy jej nagość - nie Anatol. Wstrzy­ mała oddech, gdy czule dotykał jej dekoltu i ramion. Głaskał ją miękko, przesuwał palcami po obojczykach. Pogrążyła się w słodkim letargu. Darius delikatnie pogładził jej szy­ ję, sięgnął za ucho, znów bawił się jej włosami. - Przepiękne loki - szepnął. - Zapamiętuję każdy niesforny splot. - Czyżbyś ze mną flirtował? - zapytała rozmarzonym głosem. - Nie, dziecko - mruknął. - To by było sprzeczne z przepisami. W tym momencie usłyszeli energiczne kroki króla na korytarzu. La­ zar zbliżał się jak radosna burza, wydając rozkazy lokajowi. Serafina otworzyła oczy i spojrzała na Dariusa ze wzruszeniem i za­ kłopotaniem. Złożył wstążkę, wsunął ją do kieszeni i przeszedł przez pokój. Z niedbałą elegancją oparł się o szafę z książkami. Trzymał ręce w kieszeniach. Przyglądał się jej uważnie. - Cieszę się, że cię znów zobaczyłem. 53

- To zabrzmiało jak pożegnanie. - To jest pożegnanie - szepnął. Jego oczy lśniły w mroku. - Och? Dokąd się wybierasz? - Splotła palce, czekając na odpo­ wiedź. Nie wyrzekł ani słowa. - Oczywiście. Tajemnica, jak zwykle. - Udała, że ziewa. - Jesteś uroczym hipokrytą, Santiago. Jego szerokie ramiona zesztywniały. Zmrużył oczy. - Dlaczego tak mówisz? - Myślisz, że się mnie pozbędziesz. Tylko dlatego mnie dotknąłeś. Nie zaprzeczył ani nie przeprosił za zuchwałość, której się dopuścił. Stał przez chwilę nieruchomo, potem spuścił głowę. Głupiec, pomyślała z zachwytem. Natura złodziejaszka. Uważa, że niczego nie dostanie za darmo. Że wciąż musi coś kraść. - Nie myśl o tym - wymamrotał. - To był błąd. Tylko... Pamiętaj o mnie. I bądź szczęśliwa. O nic więcej nie proszę. - Jak, Danusie? - zapytała, śmiejąc się niewesoło. - Powiedz, co mam zrobić, żeby być szczęśliwa, a zapewniam cię, że spróbuję. Albo lepiej mi pokaż. Będziesz miał czas na wsi. Spojrzał na nią wstrząśnięty. Uśmiechnęła się do niego niewinnie. Bezpieczniej będzie go ostrzec, bo mógłby mi nie wybaczyć, pomy­ ślała. Sam okłamuje wszystkich, ale gdyby ktoś odważył się okłamać jego, może się stać bardzo niebezpieczny. Odsunął się od szafy. - Co ty knujesz? - szepnął, spoglądając na drzwi, a potem, groźnie, na nią. - Odpłacę ci się za lojalność, czy tego chcesz, czy nie - odparła zdecydowanie. - Musisz wypocząć. Rana jest głęboka. - Nie ma mowy. Koniec! - Skądże - powiedziała ze śmiechem. - Będziemy się dobrze ba­ wić. Oboje spojrzeli na drzwi, bo usłyszeli jak król na korytarzu pyta o coś ochmistrza. Starzec odpowiedział coś swoim charakterystycznym głosem. Nie zwracali na to uwagi. - Niemożliwe! Mam do wykonania bardzo odpowiedzialne zada­ nia, Serafino... - Ach tak, kochane biedactwo. Ważą się losy świata. - Nie pozwolę ci się wtrącać w moje sprawy! 54 - Ktoś musi się tobą zająć, jeśli nie możesz zrobić tego sam. Odnio­ słeś ranę przeze mnie. Czuję się odpowiedzialna. - Nonsens. Wypełniałem swój obowiązek. - Może moim jest zatroszczenie się o ciebie. Oszołomiony, spojrzał na nią potem znów na drzwi. - Nie mogę z tobą jechać. Nie masz pojęcia, jak wielka jest staw­ ka - szepnął gniewnie. - Doskonale wiem, jaka jest stawka - odparła pogardliwie. - Ja mam za wszystko zapłacić, prawda? Ale zostało mi trochę wolności. Spędzę ten czas, jak zechcę i z kim zechcę. - Splotła ręce na piersi i skrzywiła się do niego. - Jestem księżniczką więc nie możesz mi rozkazywać. - Serafino! - uciął. Podszedł do niej. Nie spuszczała go z oka. - Nie będziesz się wtrącać. Rozumiesz? Jestem potrzebny gdzie indziej. To jest kryzys... - Zawsze jest jakiś kryzys - powiedziała znudzonym tonem. - Tym razem rozwiąże go ktoś inny. Czy zawsze musisz gonić za sławą? Po­ zwól wykazać się innym. - Nie gonię za sławą! - szczeknął, zatrzymując się w pół kroku. Wyglądał na prawdziwie oburzonego. - Chcę tylko, żeby zadanie zosta­ ło wykonane jak należy. - Tak się stanie, mój drogi - rzekła uspokajająco. -Nie chcesz o sie­ bie zadbać, zatem ja zadbam o ciebie. Tak bardzo irytuje cię myśl o spę­ dzeniu ze mną kilku tygodni? - Westchnęła; nie chciała znać odpowie­ dzi. - Dla twojego dobra. Zmrużył oczy. - To przez Julię, prawda? Jesteś zazdrosna! Nie należę do ciebie - wykrzyknął. - Nie masz do mnie prawa! Popatrzyła na niego i spuściła głowę. Milczała. Niech sobie krzy­ czy, niech się zachowuje najgorzej jak umie. Ona nie ustąpi. Musiał jednak czuć, że ją zranił, bo stanął naprzeciwko niej przy biurku. - Nie rób mi tego - rzekł ciężko. - Nie rozumiesz, że to niemożli­ we? - Nie rozumiem, dlaczego protestujesz. - Ty i ja? - wyszeptał żarliwie, schylając się, żeby spojrzeć jej w oczy. - Razem na końcu świata? Czy wiesz, co mogłoby... - Zająknął się, przełknął z trudem ślinę. - Co mogłoby się stać? Zapewne wszystko. Może znów będziemy przyjaciółmi. A może się pozabijamy. Nie wiem. A może, jeśli mi się poszczęści, zechcesz mnie związać. - Posłała mu złośliwy uśmiech. 55