Graham Heather
Suspense 03
Klątwa kanionu
Jennifer Connolly, gwiazda telewizyjnych seriali, przyjęła
właśnie rolę, która może się okazać dla niej kluczowa. Jeżeli
zagra ją źle, może to oznaczać koniec jej kariery – a może
nawet życia. W okolicy działa bowiem psychopatyczny
morderca, szykujący swoim ofiarom filmową śmierć w iście
hitchcockowskim stylu. Jennifer nie może się czuć bezpieczna
nawet w silnych ramionach swojego serialowego partnera,
Conara, gdyż dniem i nocą prześladuje ją uczucie, że czyjeś
oczy śledzą jej każdy krok...
Prolog
Scena pod prysznicem...
O tak, ta słynna scena utkwiła mu na zawsze w pamięci!
Kochał filmy wszelkiego rodzaju, ale najbardziej thrillery, w których
najdrobniejszy nawet błysk w oku może sygnalizować strach, agresję lub
grozę.
Można powiedzieć, że był par excellence znawcą tego gatunku. Potrafił
wymienić nazwiska wszystkich aktorów i reżyserów, szczególnym
jednak uwielbieniem darzył człowieka, którego uważał za mistrza wszech
czasów - Alfreda Hitchcocka.
Dobrze wiedział, jak powinno się zrealizować tę scenę. Nauczył się tego
od mistrza, analizując każdy ruch kamery - ujęcie po ujęciu. Był już tak
blisko idealnego odtworzenia tej sceny! Ileż to razy wydawało mu się, że
prawie wie, jak należy to zrobić.
Prawie... robi wielką różnicę.
Oryginalna scena pod prysznicem, tak dobrze znana wszystkim
miłośnikom filmu, stała się słynna dzięki kinowemu sukcesowi Afreda
Hitchcocka, jakim było filmowe morderstwo pięknej i młodej, lecz nie do
końca niewinnej Janet Leigh. Każdy, kto interesował się choć trochę tą
dziedziną sztuki, wie, że chodzi o Psychozę - film, który stał się częścią
kultury masowej, stanowił temat wykładów we wszystkich szkołach
filmowych i był wyświetlany w każdym parku rozrywki, jak Ameryka
długa i szeroka.
Scena pod prysznicem, jego ulubiona.
Sfilmowana na czarno-białej taśmie, budziła grozę jak żadna inna. Od
tamtej pory branie prysznica nie było już takie jak przed tym. Po
premierze setki tysięcy mieszkających lub podróżujących samotnie
kobiet zostało zmuszonych do pobieżnego obmywania się gąbką przy
otwartych drzwiach łazienki, z oczyma wlepionymi w drzwi wejściowe.
Stojąca pod prysznicem kobieta była delikatną pięknością - podobnie jak
Janet Leigh w filmie Hitchcocka. Wysoka i smukła, a zarazem ponętnie
zaokrąglona, miała jasne włosy, które zmoczone wodą przybrały odcień
ciemnoblond. Opadały jej lśniącą falą na plecy, a gdy ko bieta zamknęła
oczy i podstawiła twarz pod chłodny strumień, odchylając głowę, włosy
sięgnęły jej poza pośladki.
Woda zmywała z niej cały brud i wszelkie winy.
Zasłona prysznicowa, niemal przezroczysta, uwydatniała każdy jej ruch.
Kąpiąca się piękność nie zdawała sobie sprawy z grożącego jej
niebezpieczeństwa. Rozkoszowała się zimnym prysznicem w upalny
dzień oraz uczuciem czystości.
Zabójca przybliżył się nieco.
Widownia kinowa domyśliłaby się, próbowałaby krzyczeć, żeby ostrzec
bohaterkę.
Tyle że to nie był film i zabrakło widowni.
W ręku trzymał nóż, niezbędny w scenie prysznicowej. Śmierć nie jest
bowiem ani nagła, ani schludna, kiedy zadaje się ją nożem. Lśniące ostrze
wychwytywało z mroku resztki światła. Można nim sprawić ból, zarazem
dając cień nadziei. Gdyby udało się uchylić przed cio sem, gdyby nóż
trafił w niewłaściwe miejsca...
Trzeba też pamiętać o odgłosach noża. Już sam jego dźwięk wywoływał
zimny dreszcz, jak zgrzyt paznokci po tablicy.
Kobieta była piękna. Odchylona głowa, idealne kształty. Choć nie była
niewiniątkiem, podobnie jak postać odgrywana przez Janet Leigh,
widzowie z pewnością przejęliby się jej losem, gdyż była wrażliwa i
bezbronna.
- Teraz!
Czy to prawdziwy szept? Czy rzucona półgłosem komenda reżysera
zawisła w powietrzu? Słychać było jedynie szum wody. Dobry reżyser
wiedziałby, kiedy przychodzi właściwy moment, aby zadać cios. Gdy
pełne napięcia oczekiwanie ciągnie się już wystarczająco długo...
Czy ona już wiedziała? Czy wyczuła zbliżające się nieuchronnie
niebezpieczeństwo?
Mężczyzna sunął bezszelestnie ku bębniącym strumieniom.
Coraz bliżej prysznica i przezroczystej zasłony, za którą kryło się tyle
urody i kruchości ofiary...
A potem nagle jednym silnym szarpnięciem odciągnął zasłonę.
Woda spływała po szczupłym i zmysłowym ciele kobiety... Ofiary, która
wreszcie wszystko pojęła.
Z jej ust wyrwał się przeraźliwy krzyk; odwróciła się do intruza. W jej
szeroko otwartych, pięknych oczach o głębokiej barwie odmalowało się
niedowierzanie i szok.
Była przerażona!
Śmiertelnie przerażona!
Wiedziała już, co nastąpi.
Znała tę scenę pod prysznicem, oglądała ją w kinie. Oczekiwanie na to, co
nieuchronne, to połowa strachu...
Zobaczyła nóż i znowu zaczęła krzyczeć. Co mogła jednak poradzić? Jak
umknąć przed złowieszczym, lśniącym ostrzem, uniesionym wysoko nad
jej głową?
Krzyczała więc i krzyczała...
Była to ostateczna wersja sceny prysznicowej.
1
Pukanie do drzwi o poranku zazwyczaj wiązało się z dostarczeniem
scenariusza. Był jednak piątek, a tego dnia na ogół nie przywożono
scenariuszy - chyba że przeróbki scen, które trzeba było od razu nakręcić.
Niestety, ostatnio liczba przeróbek przekraczała granice przyzwoitości.
Jennifer otworzyła drzwi pokoju służącego jej za garderobę. Na progu
leżała cienka biała koperta, z samym tylko jej imieniem. Spojrzała w głąb
korytarza, lecz nikogo nie zauważyła. Całe czwarte piętro budynku
sprawiało wrażenie opustoszałego. Poczuła się nieswojo.
Nie bądź śmieszna, skarciła się w duchu. Choć miała zwyczaj pojawiać
się przed innymi aktorami umówionymi na poranne godziny, wiedziała,
że część ekipy przyjeżdża o tej samej porze, co ona - a w tej chwili nie
było już wcale tak wcześnie. Za niespełna godzinę wszyscy powinni
stawić się na planie filmowym, przebrani w kostiumy i
ucha-rakteryzowani.
Mimo to...
Cofnęła się do garderoby, zamknęła drzwi i przekręciła klucz. Usiadła
przed toaletką i rozcięła kopertę, zastanawiając się, czemu się denerwuje.
W środku był króciutki liścik:
Jen. proszę, weź pod uwagę, że w przyszły piątek wieczorem będziesz
musiała zostać trochę dłużej, aby nakręcić krótką scenę po
indywidualnych próbach. Na razie to tajemnica. Będą nowe zwroty akcjil
Pozdrawiam cię i całuję.
Twój ulubiony producent Andy Larkin
W przyszły piątek wieczorem. Świetny pomysł, pomyślała nieza-
dowolona. Najwyraźniej Andy uznał, że ona nie ma innego życia poza
studiem filmowym. Mówiąc szczerze, miał sporo racji, bo akurat w tym
momencie przyjęłaby ochoczo każdą dodatkową pracę, byle tylko nie
wracać do domu.
Pogrążona w zadumie, niemal podskoczyła, kiedy rozległo się kolejne
pukanie do drzwi, po czym się roześmiała. Ty idiotko! - powiedziała
sobie w duchu. Przecież ktoś po prostu puka. Dlaczego jesteś
zaniepokojona? Pewnie to z powodu zmęczenia.
- Jen? Jesteś tam? - usłyszała głos Douga Hensona, poparty
skrzypnięciem klamki.
Poderwała się i otworzyła drzwi.
- Cześć, moja piękna.
- Cześć, przystojniaku.
Doug był rzeczywiście wyjątkowo urodziwy Wysoki, niebieskooki
blondyn z kalifornijską opalenizną powinien był raczej zostać aktorem
niz pisarzem. Reżyserzy próbowali początkowo wykorzystać jego walory
na planie, on jednak do tego stopnia nie znosił aktorstwa, ze w końcu
machnęli na niego ręką - chyba że chodziło o sceny plażowe. Wystarczyło
że stał i dobrze wyglądał. Nienawidzący grania, Doug uwielbiał pisać,
choć scenariusze do seriali doprowadzały go do szału, ponieważ trzeba
było wiele razy wszystko zmieniać na każde życzenie producenta,
reżysera, a czasami nawet aktorów. Przynosiło mu to jednak niezły
dochód i pozwalało w wolnym czasie pracować nad wielką amerykańską
powieścią.
- Co się dzieje, Doug? Dlaczego mam zdjęcia w przyszły piątek
wieczorem?
- Szykuje się zwrot akcji - odparł.
- No tak, jasne. A w jakim kierunku?
- Nie wiem.
- Jak to, nie wiesz?
Doug wszedł do garderoby i poczęstował się kawą, bulgoczącą w
rondelku.
- Nie mam pojęcia, bo materiał przeze mnie dostarczony jest sto razy lepszy
niż szajs, który później oglądam na planie - wyjaśnił. -Cynamon,
tak? - dodał, pociągając nosem. - I jakieś orzeszki?
- Orzechy laskowe ze szczyptą cynamonu - odparła Jennifer, po czym
znów podjęła temat. - Doug, słuchaj, co do ciebie mówię. Jak to możliwe,
że ty nie wiesz?
- Nie zapomniałaś chyba, że do tego serialu zatrudniono ośmiu
scenarzystów?
- To prawda, ale każdy z was powinien wiedzieć, co pisze reszta. Inaczej
fabuła nie będzie trzymała się kupy
Doug z ciężkim westchnieniem osunął się na sofę i palcami przeczesał
niewiarygodnie jasne włosy
- Powiedz mi, moja miła, kiedy ta fabuła miała jakikolwiek sens?
Zastanów się przez chwilę. W ubiegłym roku Randy Rock zginął w
eksplozji i pożarze, i został pochowany, a zeszłym tygodniu powrócił!
- Ależ to jak najbardziej możliwe - stwierdziła Jennifer. - Nie dało się
zidentyfikować szczątków i pochowano kogoś innego...
- A tymczasem Randy chodził po świecie z koszmarną amnezją,
romansując na prawo i lewo, i pewnie spłodził z pół tuzina dzieciaków,
chociaż nikt mi, jak na razie, tego nie powiedział. Na koniec pojawił się
tak samo przystojny, jak przed tym, po operacji plastycznej.
- Przecież to mogło się zdarzyć.
- Chyba tylko w Valentine Valley. Czy nie tak reklamują w zwiastunach nasz
serial?
- Jaki będzie dalszy ciąg? - zapytała Jennifer.
- Byle jaki! - Doug odchylił się na oparcie sofy - Bohater, którego gra
Andy Larkin, został zepchnięty ze stromej skały do Pacyfiku i pożarty
przez rekina. A mimo to powrócił.
- Tak samo jak Pinokio!
- Nie, tam był wieloryb, a tutaj rekin. Jak to możliwe, że uniknął kontaktu
z jego zębami?
Jennifer roześmiała się.
- Przecież opisałeś jego powrót...
- Odwaliłem kawał dobrej roboty - skonstatował z dumą Doug, po czym
krzywiąc się, dorzucił: - To akurat było proste. Bohater powrócił, bo
wszyscy myśleli, że został zjedzony przez żarłocznego rekina, który
wcześniej pozbawił życia trzy osoby Tymczasem on nawet nie został
draśnięty. Przepłynął pod wodą i wynurzył się za inną łodzią...
- Tak, a potem nawiązał romans z kobietą z tej łodzi, bo miał amnezję.
- Oczywiście. Musi być romans.
- No tak, ale to wszystko miało jakiś sens, bo nie został pożarty przez
rekina - podsumowała Jennifer. - A wracając do rzeczy, powiedz mi
wreszcie, o co chodzi, i przestań stroić sobie z nas żarty.
Doug wyprostował się i ze skruszoną miną spojrzał na Jennifer.
- Przepraszam cię. Jen. Nie próbuję z nikogo szydzić. Moim zda niem,
jesteście najlepszą aktorską ekipą, skoro potraficie sprawić, że ludzie
wierzą w te historie. Co więcej, kręcicie to wszystko bez powtórek.
Któregoś dnia byłem na planie nowego thrillera psychologicznego,
przeznaczonego dla kin studyjnych, i możesz mi wierzyć lub nie - robiło
się piętnaście dubli, żeby dobrze nakręcić nawet najbłahszą scenę.
- Dzięki ci za dobre słowo. Doceniam to - powiedziała z uśmie chem
Jennifer i mówiła serio. Aktorzy występujący w serialach musieli znosić
złośliwe docinki, a przecież ciężko pracowali i miło było usłyszeć
pochwałę.
- Tak czy inaczej, myślę, że to będzie dobry thriller.
- Naprawdę? - zapytała. Jakiś czas temu zaproponowano jej rolę w tym
filmie, niewielką wprawdzie, lecz ważną, jak twierdził jej agent.
Widocznie oferta nadal była aktualna.
- Reżyserować ma ten sam gość, który w zeszłym roku nakręcił
niskobudżetowy film dla nastolatków. Jak wiadomo film zarobił wielkie
pieniądze. Jest zagorzałym fanem Hitchcocka i uważa, że psychologia
strachu działa silniej niż krwawe jatki.
- Jestem o tym przekonana. Ten reżyser to Hugh Tanenbaum, tak?
- Aha.
- Doszły mnie słuchy, że przyjaźni się z Jimem Novakiem. - Jim był
jednym z reżyserów ich serialu, Valentine Valley.
- Tak, właśnie dlatego wybrałem się na plan do Tanenbauma. Jim kazał
mi się przyjrzeć, co tam robią.
- Ale po co?
- Pewnie po to, aby zobaczyć, jak się buduje atmosferę zagrożenia.
- Przecież jesteś serialowym scenarzystą.
- Wybacz, moja droga - zaprotestował urażony. - Jestem scenarzystą, a
nie „serialowrym scenarzystą". Tylko bez przymiotników!
- Bardzo przepraszam - powiedziała pospiesznie, ukrywając uśmiech.
Wiedziała, jak poważnie Doug traktuje pracę. - Jesteś scenarzystą, i to
fantastycznym. Nadal jednak nie rozumiem, w czym rzecz. Nie szkodzi,
już wiem: mam się bać. Intryga zacznie skręcać w stronę autentycznie
przerażającego kina, czy tak?
- Nie mam pojęcia.
- Doug! Przestań się wreszcie wygłupiać i uchyl rąbka tajemnicy
- Nie mogę niczego zdradzić. Jen, bo naprawdę nic nie wiem. Przyglądała
mu się przez dłuższą chwilę, marszcząc brwi, a potem
zapytała:
- Rzeczywiście? Pokiwał głową.
- Jak Boga kocham.
- Nie piszesz tego epizodu? Przecież jesteś autorem większości scen, w
których gram.
- Owszem, piszę, tylko jeszcze nie określili dokładnie, co to ma być. Na
razie to ściśle tajne.
- Och, daj spokój, Doug. Nawet my, aktorzy, wiemy, że istnieje coś
takiego jak ogólny zarys intrygi na cały rok, a scenarzyści piszą co ty-
dzień nowe odcinki, zgodnie z wcześniej ustalonym planem.
Doug potrząsnął głową.
- Tam jest tylko zaznaczone: „Intryga się zagęszcza, terror zagraża
Valentine Valley, szczegóły do późniejszej decyzji".
Jennifer uznała, że Doug powiedział prawdę.
- Posłuchaj, Jen, rzecz w tym, że musimy stawić czoło przeciwnościom.
Dlatego nie można sobie pozwolić na najmniejszy przeciek. Jestem od
ciebie starszy - dodał z westchnieniem - choć muszę przyznać, że
trzymam się nieźle. Dzięki roli w tym serialu wiedziesz całkiem wygodne
życie. Jesteś za młoda, aby pamiętać dawne czasy, natomiast ja nie.
Wówczas, kiedy nie było kablówki, seriale i telenowele miały cholerne
wzięcie. Teraz ludzie mogą sobie wybrać nasz serial albo kanał kulinarny
lub program o remoncie domu czy pracach w ogro dzie lub naukę
francuskiego. Po południu, w najlepszym czasie antenowym, mogą
obejrzeć znakomite filmy Dlatego musimy strzec naszych pomysłów jak
oka w głowie. Gra toczy się o przetrwanie, a przetrwają tylko najlepsi!
- Jesteś zły, bo nie chcą ci wyjawić, co to będzie - stwierdziła z
uśmiechem Jennifer.
Doug także się uśmiechnął i przyznał:
- Jasne. Nie ufają mi. Wyobrażasz sobie?
- Może się boją, że twoje przyjaciółki-aktorki wyduszą to z ciebie z
pomocą tortur?
- Być może - odparł, wzruszając ramionami, a potem nagle się
rozpromienił. - Mogę ci za to zdradzić, jaki jest, w ogólnym zarysie, plan
akcji na następny tydzień.
- Ja też mogę ci powiedzieć, jaki obrót przybierze intryga w przyszłym
tygodniu - zauważyła Jennifer.
- Och, moja droga, czyżbym słyszał w twoim głosie nutę goryczy?
- Oczywiście, że nie - skłamała. Odwróciła się i udała, że ustawia
kosmetyki na blacie toaletki.
- A więc... - znacząco zawiesił głos - jesteś zachwycona, że angażujemy
do serialu Conara Markhama? Za niezłą kasę, śmiem dodać.
- To nie moja sprawa, prawda?
- Szczerze mówiąc, myślałem, że tak.
- Raczej nie...
- Przecież on ma zamieszkać w Granger House, w twoim domu.
- To dom mojej matki.
- Nieistotny szczegół - skwitował Doug, lekceważąco machając ręką.
Konspiracyjnie wychylił się do przodu i popatrzył w lustro, szukając
spojrzeniem wzroku Jennifer. - Nie owijajmy w bawełnę. Czy nie
przejadło ci się wysłuchiwanie, jakim cudownym człowiekiem jest pan
Markham?
Odwróciła się i spojrzała na Douga. Żartobliwe błyski w jego oczach
kazały jej się roześmiać.
- Do tego stopnia, że gotowa jestem się porzygać na jego widok -wyznała,
na co Doug wybuchnął gromkim śmiechem.
Nagle przestał się śmiać i wyraz rozbawienia znikł z jego oczu.
- Wszyscy sobie z tego żartujemy, więc nie przejmuj się, Jen. Wiem, że
Abby go zaprosiła, ale... - Urwał.
- Wcale się nie przejmuję - skłamała Jennifer.
Od początku jej życie było dosyć pokręcone, ale tak to jest, kiedy jest się
dzieckiem żywej legendy Jej matka zdobyła dwa Oscary, otrzymała trzy
nominacje do tej prestiżowej nagrody, i wciąż uchodziła za jedną z
najpiękniejszych kobiet Hollywood. Jennifer przez pół życia próbowała
mieszkać poza Kalifornią, i ostatnie, czego chciała, to zostać aktorką.
Przy matce czuła się jak brzydkie kaczątko. Tymczasem Abby
niezmiennie ją wspierała, gdyż córka była dla niej ważniejsza niż sława,
pieniądze i zobowiązania. Gdy Jennifer wreszcie zrozumiała, jak bardzo
swoim wiecznym buntowaniem się i niechęcią raniła matkę, Abby
zaczęła cierpieć na chorobę Parkinsona. Ukrywała to przez długi czas - za
długo, zdaniem Jennifer. Można jej było pomóc znacznie wcześniej, a
teraz...
- Naprawdę nie czujesz się ani trochę dotknięta? - zapytał Doug.
Jennifer pokręciła głową.
- Przez dłuższy czas Conar był pasierbem Abby. Zawsze mieli ze sobą
dobry kontakt.
- A tobie to nie przeszkadza? Uśmiechnęła się.
- Obawiam się, że w młodości musiałam być nieznośna - odparła
szczerze, rozkładając ręce. - Miałam potworne kompleksy. Traktowałam
swoją matkę przez te lata dosyć ozięble, czego teraz ogromnie żałuję.
- Ona cię uwielbia.
- Wiem - przyznała cicho Jennifer.
W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
- Jennifer, charakteryzacja! - zawołał Thorne McKay.
- Ojej, Jen, pilnuj czasu, dobrze? Za chwilę cię zawołają. - Doug wzniósł
oczy do nieba. - Mam spotkanie z paroma ważnymi facetami. O, byłbym
zapomniał, po co tu przyszedłem.
- Tak?
- Mogłabyś mnie zaprosić?
- Co?
- Na weekend do Granger House.
Jennifer zawahała się. Wiadomość, że Conar Markham ma przyje chać,
poważnie ją zaniepokoiła. Abby zachowywała się ostatnio dosyć dziwnie.
Poza tym, po co matce potrzebny jest Conar? Przecież to ona jest jej
rodzonym dzieckiem i to ona przeprowadziła się, żeby być przy niej.
Dlaczego matce to nie wystarcza?
- Hej, mała, mówię do ciebie - odezwał się Doug.
- Wiesz co, mam własne lokum i gdybym w nim mieszkała, był byś mile
widziany o każdej porze. Zresztą chyba zdajesz sobie z tego sprawę. Nie
jestem właścicielką Granger House, tylko gościem. To dom mojej mamy,
a ona nie czuje się zbyt dobrze.
- Przyda ci się wsparcie moralne. Zaufaj mi.
- Jestem już dużą dziewczynką, Doug.
- Ale nadal mnie potrzebujesz.
- Posłuchaj, jestem dorosła i uważam się za osobę dojrzałą.
- Rozumiem, że musisz nienawidzić tego faceta. Ja nienawidzę samej
myśli, że on się tu pojawi, a przecież nie jestem aktorem i Abby nie jest
moją matką, Widzisz, jaki ze mnie dobry przyjaciel? Nawet mówię za
ciebie.
- Doug, potrafię mówić samodzielnie.
- Jeżeli te argumenty ci nie wystarczają... - Doug przesunął się na sofie
bliżej Jennifer - ...to wiedz, że krąży plotka, iż jutro wieczorem wydajesz
koktajl powitalny dla naszego bohatera.
Jennifer westchnęła. Rzeczywiście matka wspomniała o niewielkim
przyjęciu. Starzy przyjaciele i parę osób z serialu. Granger House stał się
już jednak legendą, podobnie jak jego obecna właścicielka, przynajmniej
w tej części świata, i Jennifer zastanawiała się, czy matka będzie w stanie
przyjąć gości. Trudno było przewidzieć, kiedy trafi się gorszy dzień,
mimo że regularnie brała leki.
- Jennifer! - Thorne znowu załomotał do drzwi. - Możesz sobie być
pięknością, kotku, ale ja jestem tylko wizażystą, a nie magikiem!
- Wrócę tu, kiedy skończy się dzień zdjęciowy - zapowiedział Doug. - Na
szczęście, spakowałem torbę.
Chcąc nie chcąc, musiała się roześmiać. Może rzeczywiście przyda się
wsparcie moralne? Poza tym Doug kochał jej matkę, a ona jego. Jeżeli
zjawią się goście, pomoże i wykaże zrozumienie, gdyby stres okazał się
ponad siły Abby.
- Dobrze. Wyruszymy, jak tylko skończą kręcić moje sceny
- Masz to u mnie jak w banku - zapewnił Doug.
Kiedy otworzył drzwi, Thorne omal nie wpadł do garderoby.
- Może coś wam przerwałem? - zapytał, widząc ich oboje.
- Tak - odparł Doug.
- Przecież jesteś gejem! - Thorne wycelował w niego palcem.
- Tak, ale w życiu jest dosyć miejsca na eksperymenty - odparł z
przekornym błyskiem w oku Doug, po czym wyszedł.
Thorne stał ze wzrokiem wlepionym w Jennifer, oczy omal nie wyszły
mu z orbit. Próbowała zachować powagę, ale wyglądał tak komicznie z
wytrzeszczonymi oczyma i łysą głową, że nie mogła się powstrzymać od
śmiechu, a on dopiero wtedy zrozumiał, że dał się nabrać.
Znowu był w Los Angeles.
Conar Markham nigdy by nie przypuszczał, że tu wróci - a już z
pewnością nie tak szybko. Był jednak coś winien Abby Sawyer, bez
względu na to, co o niej sądził.
Poza tym kochał ją - i właśnie dlatego przyjechał.
Gdy wysiadł z samolotu, zdumiał go widok czekających na lotnisku
reporterów. Nie dlatego, że brakowało mu pewności siebie. Był jednak
realistą i zdawał sobie sprawę z tego, że kręcą się tu znacznie grubsze
ryby. Przez ostatnie dwa lata pracował w teatrze, a to zupełnie co innego
niż kino, gdzie miliony ludzi oglądają twarz aktora, i nawet najgorszy
film jest bardziej znany niż najlepsza sztuka.
- To on! - krzyknął ktoś i zanim Conar zdążył się zorientować, otoczył go
tłum i oślepiły flesze. Jakaś młoda przebojowa reporterka ujęła go pod
ramię, podsuwając mu jednocześnie pod nos rękę z mikrofonem.
- Conar Markham! Znowu w Los Angeles! Co za sensacyjne wydarzenie!
„Bądź zawsze miły dla mediów, Conar, bo nigdy nie wiadomo, kie dy
zwrócą się przeciwko tobie" - przestrzegała Abby. Dlatego zmusił się do
uśmiechu. Nie mógł sobie jednak tego odmówić, by nie spojrzeć
wymownie na wymanikiurowaną dłoń, ściskającą jego ramię, i uprzejmie
zapytać:
- Czy my się znamy?
Dziewczyna o piwnych oczach, ciemnych, krótko przyciętych włosach i
idealnie zadbanych paznokciach, spłonęła rumieńcem.
- Uhm... nie... nie poznaliśmy się - wyjąkała, cofając szybko mikrofon. -
Jestem Vickie Warren z Flick TV, nowego kanału telewizji kablowej,
poświęconego popularnej, komercyjnej rozrywce.
Conar uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Miło mi cię poznać, Vickie - powiedział. - Jak to dobrze być znowu u
siebie - dodał, ujmując trzymany przez nią mikrofon i przysuwając go
sobie z powrotem do ust. - Kocham Nowy Jork i Broadway, ale jestem
chłopakiem z Kalifornii. Nie ma to jak w domu.
Nagle się zorientował, że dziewczyna jest przerażona. Było to jedno z jej
pierwszych większych zleceń, dlatego strach paraliżował ją, choć starała
się przemóc. Abby byłaby ze mnie dumna, pomyślał, uśmiechnął się i z
lekko pochyloną głową ruszył przez zatłoczone lotnisko.
Reporterzy pozostali przy nim - przepychali się ze swoimi mag-
netofonami i notatnikami, a kamerzyści szli obok, z wycelowanymi w
niego obiektywami.
- Panie Markham! - zawołał mężczyzna w wygniecionym garniturze, z
ekipą operatorów u boku. - Czy to prawda, że otrzyma pan
bezprecedensowej wysokości honorarium za rolę w Valentine Valley?
Należało się spodziewać tego pytania.
- Tak mówią - odparł Conar.
- A ile? - zawołał ktoś inny Być może ta anorektyczna blondynka stojąca
z tyłu, o wyglądzie zabiedzonego teriera.
- Moi drodzy, nie wolno mi tego zdradzić - stwierdził kategorycznym
tonem, nie przestając się uśmiechać i nie zatrzymując się. Wiedział, że
musi iść dalej, a sposób, w jaki wszyscy się do niego kleili, wydawał mu
się komiczny.
- Nie boi się pan, że reszta aktorów na planie pana znienawidzi? -zapytała
Vickie; w jej ciemnych oczach malowała się powaga.
- Mam głęboką nadzieję, że do tego nie dojdzie.
- A co na to pańska przybrana siostra? - zapytał ktoś inny. Conar zawahał
się, niepewny, czy powinien wyjawić, że spotkał
przybraną siostrę zaledwie kilka razy w życiu, więc skąd może wiedzieć,
o czym ona myśli - poza tym, rzecz jasna, że martwi się o ciężko chorą
matkę.
- Bardzo was wszystkich przepraszam, ale po długim locie jestem
zmęczony i muszę jechać do domu.
- Conar, jak się czuje Abby Sawyer? Będziesz u niej mieszkać? -nie
poddawała się Vickie.
- Czy jest z nią tak źle, jak mówią? - chciała wiedzieć kolejna
dziennikarka.
- Wróci jeszcze do filmu? - zapytał ktoś inny.
- Czy to prawda, że jest umierająca? - spytała cicho Vickie.
- Podobno ma alzheimera! - wtrącił się jeden z kamerzystów.
- Nie jest umierająca i nie ma alzheimera. Abby czuje się całkiem dobrze.
- Conar usłyszał własny głos i poczuł, że udawany uśmiech zaczyna się
zamieniać w grymas. - Szczerze mówiąc, jestem pewny, że was
pozdrawia. Sami wiecie, jaka zawsze była miła dla mediów. A teraz,
proszę, bądźcie tak uprzejmi...
- Myśli pan, że mieszkanie w Granger House może mieć wpływ na stan
jej umysłu? - zapytała Vickie.
- Krążą pogłoski, że Abby traci rozum, a to się zaczęło, kiedy kupiła tę
rezydencję - odezwał się młody tleniony blondyn z kolczykiem w nosie. -
Ciężko się rozchorowała po przeprowadzce.
Conar wiedział, że Abby przeprowadziła się na stałe do Granger House
dopiero po tym, jak dowiedziała się o swojej chorobie.
- Za bardzo węszycie za sensacją - powiedział. - Abby jest jedną z
najinteligentniejszych kobiet, jakie miałem przyjemność poznać. A jeśli
chodzi o dom, ludzie, dajcie sobie spokój! Wokół jest cała masa innych
miejsc, z którymi wiążą się plotki czy dziwne historie. Przecież to
Hollywood - kraina marzeń i straconych nadziei. Owszem, zdarza ją się tu
nieszczęścia, ale tak samo jak gdzie indziej. Granger House to tylko dom,
i to bardzo piękny - dodał.
- Nie boi się pan tam zamieszkać? - indagował go kolejny reporter.
- Szczerze mówiąc, nie. To naprawdę piękny dom, zmodernizowany i
szalenie komfortowy.
- Mieszka w nim Jennifer Connolly - zauważyła Vickie.
- No tak, ale... - przerwał jej blondyn z kolczykiem w nosie.
- Krąży tyle różnych historii - dokończyła jakaś starsza kobieta. Conar
nigdy by nie przypuszczał, że pozwoli się wciągnąć w tego
typu dyskusję.
- Połowa Los Angeles jest nawiedzona przez duchy, podobnie jak Biały
Dom, jeżeli koniecznie chcecie słuchać tych wszystkich bajek -rzucił
niecierpliwie. - A teraz wybaczcie, jestem wykończony
Wyminął ich i chciał umknąć, ale oni rzucili się za nim jak sfora myśliwskich
psów za uciekającą zdobyczą. Wysokie obcasy kobiet stukały rytmicznie o
posadzkę.
Na szczęście, spostrzegł Edgara Thornbyego, angielskiego lokaja Abby, z
zatroskaną miną zmierzającego ku niemu.
- Zechce mi pan wybaczyć, sir. - Edgar miał siwe włosy, pociągłą twarz i
niemal dorównywał mu wzrostem, czyli mierzył niewiele mniej niż metr
Graham Heather Suspense 03 Klątwa kanionu Jennifer Connolly, gwiazda telewizyjnych seriali, przyjęła właśnie rolę, która może się okazać dla niej kluczowa. Jeżeli zagra ją źle, może to oznaczać koniec jej kariery – a może nawet życia. W okolicy działa bowiem psychopatyczny morderca, szykujący swoim ofiarom filmową śmierć w iście
hitchcockowskim stylu. Jennifer nie może się czuć bezpieczna nawet w silnych ramionach swojego serialowego partnera, Conara, gdyż dniem i nocą prześladuje ją uczucie, że czyjeś oczy śledzą jej każdy krok... Prolog Scena pod prysznicem... O tak, ta słynna scena utkwiła mu na zawsze w pamięci! Kochał filmy wszelkiego rodzaju, ale najbardziej thrillery, w których najdrobniejszy nawet błysk w oku może sygnalizować strach, agresję lub grozę. Można powiedzieć, że był par excellence znawcą tego gatunku. Potrafił wymienić nazwiska wszystkich aktorów i reżyserów, szczególnym jednak uwielbieniem darzył człowieka, którego uważał za mistrza wszech czasów - Alfreda Hitchcocka. Dobrze wiedział, jak powinno się zrealizować tę scenę. Nauczył się tego od mistrza, analizując każdy ruch kamery - ujęcie po ujęciu. Był już tak blisko idealnego odtworzenia tej sceny! Ileż to razy wydawało mu się, że prawie wie, jak należy to zrobić. Prawie... robi wielką różnicę. Oryginalna scena pod prysznicem, tak dobrze znana wszystkim
miłośnikom filmu, stała się słynna dzięki kinowemu sukcesowi Afreda Hitchcocka, jakim było filmowe morderstwo pięknej i młodej, lecz nie do końca niewinnej Janet Leigh. Każdy, kto interesował się choć trochę tą dziedziną sztuki, wie, że chodzi o Psychozę - film, który stał się częścią kultury masowej, stanowił temat wykładów we wszystkich szkołach filmowych i był wyświetlany w każdym parku rozrywki, jak Ameryka długa i szeroka. Scena pod prysznicem, jego ulubiona. Sfilmowana na czarno-białej taśmie, budziła grozę jak żadna inna. Od tamtej pory branie prysznica nie było już takie jak przed tym. Po premierze setki tysięcy mieszkających lub podróżujących samotnie kobiet zostało zmuszonych do pobieżnego obmywania się gąbką przy otwartych drzwiach łazienki, z oczyma wlepionymi w drzwi wejściowe. Stojąca pod prysznicem kobieta była delikatną pięknością - podobnie jak Janet Leigh w filmie Hitchcocka. Wysoka i smukła, a zarazem ponętnie zaokrąglona, miała jasne włosy, które zmoczone wodą przybrały odcień ciemnoblond. Opadały jej lśniącą falą na plecy, a gdy ko bieta zamknęła oczy i podstawiła twarz pod chłodny strumień, odchylając głowę, włosy sięgnęły jej poza pośladki. Woda zmywała z niej cały brud i wszelkie winy. Zasłona prysznicowa, niemal przezroczysta, uwydatniała każdy jej ruch.
Kąpiąca się piękność nie zdawała sobie sprawy z grożącego jej niebezpieczeństwa. Rozkoszowała się zimnym prysznicem w upalny dzień oraz uczuciem czystości. Zabójca przybliżył się nieco. Widownia kinowa domyśliłaby się, próbowałaby krzyczeć, żeby ostrzec bohaterkę. Tyle że to nie był film i zabrakło widowni. W ręku trzymał nóż, niezbędny w scenie prysznicowej. Śmierć nie jest bowiem ani nagła, ani schludna, kiedy zadaje się ją nożem. Lśniące ostrze wychwytywało z mroku resztki światła. Można nim sprawić ból, zarazem dając cień nadziei. Gdyby udało się uchylić przed cio sem, gdyby nóż trafił w niewłaściwe miejsca... Trzeba też pamiętać o odgłosach noża. Już sam jego dźwięk wywoływał zimny dreszcz, jak zgrzyt paznokci po tablicy. Kobieta była piękna. Odchylona głowa, idealne kształty. Choć nie była niewiniątkiem, podobnie jak postać odgrywana przez Janet Leigh, widzowie z pewnością przejęliby się jej losem, gdyż była wrażliwa i bezbronna. - Teraz! Czy to prawdziwy szept? Czy rzucona półgłosem komenda reżysera
zawisła w powietrzu? Słychać było jedynie szum wody. Dobry reżyser wiedziałby, kiedy przychodzi właściwy moment, aby zadać cios. Gdy pełne napięcia oczekiwanie ciągnie się już wystarczająco długo... Czy ona już wiedziała? Czy wyczuła zbliżające się nieuchronnie niebezpieczeństwo? Mężczyzna sunął bezszelestnie ku bębniącym strumieniom. Coraz bliżej prysznica i przezroczystej zasłony, za którą kryło się tyle urody i kruchości ofiary... A potem nagle jednym silnym szarpnięciem odciągnął zasłonę. Woda spływała po szczupłym i zmysłowym ciele kobiety... Ofiary, która wreszcie wszystko pojęła. Z jej ust wyrwał się przeraźliwy krzyk; odwróciła się do intruza. W jej szeroko otwartych, pięknych oczach o głębokiej barwie odmalowało się niedowierzanie i szok. Była przerażona! Śmiertelnie przerażona! Wiedziała już, co nastąpi. Znała tę scenę pod prysznicem, oglądała ją w kinie. Oczekiwanie na to, co nieuchronne, to połowa strachu... Zobaczyła nóż i znowu zaczęła krzyczeć. Co mogła jednak poradzić? Jak
umknąć przed złowieszczym, lśniącym ostrzem, uniesionym wysoko nad jej głową? Krzyczała więc i krzyczała... Była to ostateczna wersja sceny prysznicowej. 1 Pukanie do drzwi o poranku zazwyczaj wiązało się z dostarczeniem scenariusza. Był jednak piątek, a tego dnia na ogół nie przywożono scenariuszy - chyba że przeróbki scen, które trzeba było od razu nakręcić. Niestety, ostatnio liczba przeróbek przekraczała granice przyzwoitości. Jennifer otworzyła drzwi pokoju służącego jej za garderobę. Na progu leżała cienka biała koperta, z samym tylko jej imieniem. Spojrzała w głąb korytarza, lecz nikogo nie zauważyła. Całe czwarte piętro budynku sprawiało wrażenie opustoszałego. Poczuła się nieswojo. Nie bądź śmieszna, skarciła się w duchu. Choć miała zwyczaj pojawiać się przed innymi aktorami umówionymi na poranne godziny, wiedziała, że część ekipy przyjeżdża o tej samej porze, co ona - a w tej chwili nie było już wcale tak wcześnie. Za niespełna godzinę wszyscy powinni stawić się na planie filmowym, przebrani w kostiumy i ucha-rakteryzowani. Mimo to...
Cofnęła się do garderoby, zamknęła drzwi i przekręciła klucz. Usiadła przed toaletką i rozcięła kopertę, zastanawiając się, czemu się denerwuje. W środku był króciutki liścik: Jen. proszę, weź pod uwagę, że w przyszły piątek wieczorem będziesz musiała zostać trochę dłużej, aby nakręcić krótką scenę po indywidualnych próbach. Na razie to tajemnica. Będą nowe zwroty akcjil Pozdrawiam cię i całuję. Twój ulubiony producent Andy Larkin W przyszły piątek wieczorem. Świetny pomysł, pomyślała nieza- dowolona. Najwyraźniej Andy uznał, że ona nie ma innego życia poza studiem filmowym. Mówiąc szczerze, miał sporo racji, bo akurat w tym momencie przyjęłaby ochoczo każdą dodatkową pracę, byle tylko nie wracać do domu. Pogrążona w zadumie, niemal podskoczyła, kiedy rozległo się kolejne pukanie do drzwi, po czym się roześmiała. Ty idiotko! - powiedziała sobie w duchu. Przecież ktoś po prostu puka. Dlaczego jesteś zaniepokojona? Pewnie to z powodu zmęczenia. - Jen? Jesteś tam? - usłyszała głos Douga Hensona, poparty skrzypnięciem klamki. Poderwała się i otworzyła drzwi.
- Cześć, moja piękna. - Cześć, przystojniaku. Doug był rzeczywiście wyjątkowo urodziwy Wysoki, niebieskooki blondyn z kalifornijską opalenizną powinien był raczej zostać aktorem niz pisarzem. Reżyserzy próbowali początkowo wykorzystać jego walory na planie, on jednak do tego stopnia nie znosił aktorstwa, ze w końcu machnęli na niego ręką - chyba że chodziło o sceny plażowe. Wystarczyło że stał i dobrze wyglądał. Nienawidzący grania, Doug uwielbiał pisać, choć scenariusze do seriali doprowadzały go do szału, ponieważ trzeba było wiele razy wszystko zmieniać na każde życzenie producenta, reżysera, a czasami nawet aktorów. Przynosiło mu to jednak niezły dochód i pozwalało w wolnym czasie pracować nad wielką amerykańską powieścią. - Co się dzieje, Doug? Dlaczego mam zdjęcia w przyszły piątek wieczorem? - Szykuje się zwrot akcji - odparł. - No tak, jasne. A w jakim kierunku? - Nie wiem. - Jak to, nie wiesz? Doug wszedł do garderoby i poczęstował się kawą, bulgoczącą w
rondelku. - Nie mam pojęcia, bo materiał przeze mnie dostarczony jest sto razy lepszy niż szajs, który później oglądam na planie - wyjaśnił. -Cynamon, tak? - dodał, pociągając nosem. - I jakieś orzeszki? - Orzechy laskowe ze szczyptą cynamonu - odparła Jennifer, po czym znów podjęła temat. - Doug, słuchaj, co do ciebie mówię. Jak to możliwe, że ty nie wiesz? - Nie zapomniałaś chyba, że do tego serialu zatrudniono ośmiu scenarzystów? - To prawda, ale każdy z was powinien wiedzieć, co pisze reszta. Inaczej fabuła nie będzie trzymała się kupy Doug z ciężkim westchnieniem osunął się na sofę i palcami przeczesał niewiarygodnie jasne włosy - Powiedz mi, moja miła, kiedy ta fabuła miała jakikolwiek sens? Zastanów się przez chwilę. W ubiegłym roku Randy Rock zginął w eksplozji i pożarze, i został pochowany, a zeszłym tygodniu powrócił! - Ależ to jak najbardziej możliwe - stwierdziła Jennifer. - Nie dało się zidentyfikować szczątków i pochowano kogoś innego... - A tymczasem Randy chodził po świecie z koszmarną amnezją, romansując na prawo i lewo, i pewnie spłodził z pół tuzina dzieciaków, chociaż nikt mi, jak na razie, tego nie powiedział. Na koniec pojawił się
tak samo przystojny, jak przed tym, po operacji plastycznej. - Przecież to mogło się zdarzyć. - Chyba tylko w Valentine Valley. Czy nie tak reklamują w zwiastunach nasz serial? - Jaki będzie dalszy ciąg? - zapytała Jennifer. - Byle jaki! - Doug odchylił się na oparcie sofy - Bohater, którego gra Andy Larkin, został zepchnięty ze stromej skały do Pacyfiku i pożarty przez rekina. A mimo to powrócił. - Tak samo jak Pinokio! - Nie, tam był wieloryb, a tutaj rekin. Jak to możliwe, że uniknął kontaktu z jego zębami? Jennifer roześmiała się. - Przecież opisałeś jego powrót... - Odwaliłem kawał dobrej roboty - skonstatował z dumą Doug, po czym krzywiąc się, dorzucił: - To akurat było proste. Bohater powrócił, bo wszyscy myśleli, że został zjedzony przez żarłocznego rekina, który wcześniej pozbawił życia trzy osoby Tymczasem on nawet nie został draśnięty. Przepłynął pod wodą i wynurzył się za inną łodzią... - Tak, a potem nawiązał romans z kobietą z tej łodzi, bo miał amnezję. - Oczywiście. Musi być romans. - No tak, ale to wszystko miało jakiś sens, bo nie został pożarty przez
rekina - podsumowała Jennifer. - A wracając do rzeczy, powiedz mi wreszcie, o co chodzi, i przestań stroić sobie z nas żarty. Doug wyprostował się i ze skruszoną miną spojrzał na Jennifer. - Przepraszam cię. Jen. Nie próbuję z nikogo szydzić. Moim zda niem, jesteście najlepszą aktorską ekipą, skoro potraficie sprawić, że ludzie wierzą w te historie. Co więcej, kręcicie to wszystko bez powtórek. Któregoś dnia byłem na planie nowego thrillera psychologicznego, przeznaczonego dla kin studyjnych, i możesz mi wierzyć lub nie - robiło się piętnaście dubli, żeby dobrze nakręcić nawet najbłahszą scenę. - Dzięki ci za dobre słowo. Doceniam to - powiedziała z uśmie chem Jennifer i mówiła serio. Aktorzy występujący w serialach musieli znosić złośliwe docinki, a przecież ciężko pracowali i miło było usłyszeć pochwałę. - Tak czy inaczej, myślę, że to będzie dobry thriller. - Naprawdę? - zapytała. Jakiś czas temu zaproponowano jej rolę w tym filmie, niewielką wprawdzie, lecz ważną, jak twierdził jej agent. Widocznie oferta nadal była aktualna. - Reżyserować ma ten sam gość, który w zeszłym roku nakręcił niskobudżetowy film dla nastolatków. Jak wiadomo film zarobił wielkie pieniądze. Jest zagorzałym fanem Hitchcocka i uważa, że psychologia
strachu działa silniej niż krwawe jatki. - Jestem o tym przekonana. Ten reżyser to Hugh Tanenbaum, tak? - Aha. - Doszły mnie słuchy, że przyjaźni się z Jimem Novakiem. - Jim był jednym z reżyserów ich serialu, Valentine Valley. - Tak, właśnie dlatego wybrałem się na plan do Tanenbauma. Jim kazał mi się przyjrzeć, co tam robią. - Ale po co? - Pewnie po to, aby zobaczyć, jak się buduje atmosferę zagrożenia. - Przecież jesteś serialowym scenarzystą. - Wybacz, moja droga - zaprotestował urażony. - Jestem scenarzystą, a nie „serialowrym scenarzystą". Tylko bez przymiotników! - Bardzo przepraszam - powiedziała pospiesznie, ukrywając uśmiech. Wiedziała, jak poważnie Doug traktuje pracę. - Jesteś scenarzystą, i to fantastycznym. Nadal jednak nie rozumiem, w czym rzecz. Nie szkodzi, już wiem: mam się bać. Intryga zacznie skręcać w stronę autentycznie przerażającego kina, czy tak? - Nie mam pojęcia. - Doug! Przestań się wreszcie wygłupiać i uchyl rąbka tajemnicy - Nie mogę niczego zdradzić. Jen, bo naprawdę nic nie wiem. Przyglądała
mu się przez dłuższą chwilę, marszcząc brwi, a potem zapytała: - Rzeczywiście? Pokiwał głową. - Jak Boga kocham. - Nie piszesz tego epizodu? Przecież jesteś autorem większości scen, w których gram. - Owszem, piszę, tylko jeszcze nie określili dokładnie, co to ma być. Na razie to ściśle tajne. - Och, daj spokój, Doug. Nawet my, aktorzy, wiemy, że istnieje coś takiego jak ogólny zarys intrygi na cały rok, a scenarzyści piszą co ty- dzień nowe odcinki, zgodnie z wcześniej ustalonym planem. Doug potrząsnął głową. - Tam jest tylko zaznaczone: „Intryga się zagęszcza, terror zagraża Valentine Valley, szczegóły do późniejszej decyzji". Jennifer uznała, że Doug powiedział prawdę. - Posłuchaj, Jen, rzecz w tym, że musimy stawić czoło przeciwnościom. Dlatego nie można sobie pozwolić na najmniejszy przeciek. Jestem od ciebie starszy - dodał z westchnieniem - choć muszę przyznać, że trzymam się nieźle. Dzięki roli w tym serialu wiedziesz całkiem wygodne życie. Jesteś za młoda, aby pamiętać dawne czasy, natomiast ja nie.
Wówczas, kiedy nie było kablówki, seriale i telenowele miały cholerne wzięcie. Teraz ludzie mogą sobie wybrać nasz serial albo kanał kulinarny lub program o remoncie domu czy pracach w ogro dzie lub naukę francuskiego. Po południu, w najlepszym czasie antenowym, mogą obejrzeć znakomite filmy Dlatego musimy strzec naszych pomysłów jak oka w głowie. Gra toczy się o przetrwanie, a przetrwają tylko najlepsi! - Jesteś zły, bo nie chcą ci wyjawić, co to będzie - stwierdziła z uśmiechem Jennifer. Doug także się uśmiechnął i przyznał: - Jasne. Nie ufają mi. Wyobrażasz sobie? - Może się boją, że twoje przyjaciółki-aktorki wyduszą to z ciebie z pomocą tortur? - Być może - odparł, wzruszając ramionami, a potem nagle się rozpromienił. - Mogę ci za to zdradzić, jaki jest, w ogólnym zarysie, plan akcji na następny tydzień. - Ja też mogę ci powiedzieć, jaki obrót przybierze intryga w przyszłym tygodniu - zauważyła Jennifer. - Och, moja droga, czyżbym słyszał w twoim głosie nutę goryczy? - Oczywiście, że nie - skłamała. Odwróciła się i udała, że ustawia kosmetyki na blacie toaletki.
- A więc... - znacząco zawiesił głos - jesteś zachwycona, że angażujemy do serialu Conara Markhama? Za niezłą kasę, śmiem dodać. - To nie moja sprawa, prawda? - Szczerze mówiąc, myślałem, że tak. - Raczej nie... - Przecież on ma zamieszkać w Granger House, w twoim domu. - To dom mojej matki. - Nieistotny szczegół - skwitował Doug, lekceważąco machając ręką. Konspiracyjnie wychylił się do przodu i popatrzył w lustro, szukając spojrzeniem wzroku Jennifer. - Nie owijajmy w bawełnę. Czy nie przejadło ci się wysłuchiwanie, jakim cudownym człowiekiem jest pan Markham? Odwróciła się i spojrzała na Douga. Żartobliwe błyski w jego oczach kazały jej się roześmiać. - Do tego stopnia, że gotowa jestem się porzygać na jego widok -wyznała, na co Doug wybuchnął gromkim śmiechem. Nagle przestał się śmiać i wyraz rozbawienia znikł z jego oczu. - Wszyscy sobie z tego żartujemy, więc nie przejmuj się, Jen. Wiem, że Abby go zaprosiła, ale... - Urwał. - Wcale się nie przejmuję - skłamała Jennifer.
Od początku jej życie było dosyć pokręcone, ale tak to jest, kiedy jest się dzieckiem żywej legendy Jej matka zdobyła dwa Oscary, otrzymała trzy nominacje do tej prestiżowej nagrody, i wciąż uchodziła za jedną z najpiękniejszych kobiet Hollywood. Jennifer przez pół życia próbowała mieszkać poza Kalifornią, i ostatnie, czego chciała, to zostać aktorką. Przy matce czuła się jak brzydkie kaczątko. Tymczasem Abby niezmiennie ją wspierała, gdyż córka była dla niej ważniejsza niż sława, pieniądze i zobowiązania. Gdy Jennifer wreszcie zrozumiała, jak bardzo swoim wiecznym buntowaniem się i niechęcią raniła matkę, Abby zaczęła cierpieć na chorobę Parkinsona. Ukrywała to przez długi czas - za długo, zdaniem Jennifer. Można jej było pomóc znacznie wcześniej, a teraz... - Naprawdę nie czujesz się ani trochę dotknięta? - zapytał Doug. Jennifer pokręciła głową. - Przez dłuższy czas Conar był pasierbem Abby. Zawsze mieli ze sobą dobry kontakt. - A tobie to nie przeszkadza? Uśmiechnęła się. - Obawiam się, że w młodości musiałam być nieznośna - odparła szczerze, rozkładając ręce. - Miałam potworne kompleksy. Traktowałam swoją matkę przez te lata dosyć ozięble, czego teraz ogromnie żałuję.
- Ona cię uwielbia. - Wiem - przyznała cicho Jennifer. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. - Jennifer, charakteryzacja! - zawołał Thorne McKay. - Ojej, Jen, pilnuj czasu, dobrze? Za chwilę cię zawołają. - Doug wzniósł oczy do nieba. - Mam spotkanie z paroma ważnymi facetami. O, byłbym zapomniał, po co tu przyszedłem. - Tak? - Mogłabyś mnie zaprosić? - Co? - Na weekend do Granger House. Jennifer zawahała się. Wiadomość, że Conar Markham ma przyje chać, poważnie ją zaniepokoiła. Abby zachowywała się ostatnio dosyć dziwnie. Poza tym, po co matce potrzebny jest Conar? Przecież to ona jest jej rodzonym dzieckiem i to ona przeprowadziła się, żeby być przy niej. Dlaczego matce to nie wystarcza? - Hej, mała, mówię do ciebie - odezwał się Doug. - Wiesz co, mam własne lokum i gdybym w nim mieszkała, był byś mile widziany o każdej porze. Zresztą chyba zdajesz sobie z tego sprawę. Nie jestem właścicielką Granger House, tylko gościem. To dom mojej mamy,
a ona nie czuje się zbyt dobrze. - Przyda ci się wsparcie moralne. Zaufaj mi. - Jestem już dużą dziewczynką, Doug. - Ale nadal mnie potrzebujesz. - Posłuchaj, jestem dorosła i uważam się za osobę dojrzałą. - Rozumiem, że musisz nienawidzić tego faceta. Ja nienawidzę samej myśli, że on się tu pojawi, a przecież nie jestem aktorem i Abby nie jest moją matką, Widzisz, jaki ze mnie dobry przyjaciel? Nawet mówię za ciebie. - Doug, potrafię mówić samodzielnie. - Jeżeli te argumenty ci nie wystarczają... - Doug przesunął się na sofie bliżej Jennifer - ...to wiedz, że krąży plotka, iż jutro wieczorem wydajesz koktajl powitalny dla naszego bohatera. Jennifer westchnęła. Rzeczywiście matka wspomniała o niewielkim przyjęciu. Starzy przyjaciele i parę osób z serialu. Granger House stał się już jednak legendą, podobnie jak jego obecna właścicielka, przynajmniej w tej części świata, i Jennifer zastanawiała się, czy matka będzie w stanie przyjąć gości. Trudno było przewidzieć, kiedy trafi się gorszy dzień, mimo że regularnie brała leki. - Jennifer! - Thorne znowu załomotał do drzwi. - Możesz sobie być
pięknością, kotku, ale ja jestem tylko wizażystą, a nie magikiem! - Wrócę tu, kiedy skończy się dzień zdjęciowy - zapowiedział Doug. - Na szczęście, spakowałem torbę. Chcąc nie chcąc, musiała się roześmiać. Może rzeczywiście przyda się wsparcie moralne? Poza tym Doug kochał jej matkę, a ona jego. Jeżeli zjawią się goście, pomoże i wykaże zrozumienie, gdyby stres okazał się ponad siły Abby. - Dobrze. Wyruszymy, jak tylko skończą kręcić moje sceny - Masz to u mnie jak w banku - zapewnił Doug. Kiedy otworzył drzwi, Thorne omal nie wpadł do garderoby. - Może coś wam przerwałem? - zapytał, widząc ich oboje. - Tak - odparł Doug. - Przecież jesteś gejem! - Thorne wycelował w niego palcem. - Tak, ale w życiu jest dosyć miejsca na eksperymenty - odparł z przekornym błyskiem w oku Doug, po czym wyszedł. Thorne stał ze wzrokiem wlepionym w Jennifer, oczy omal nie wyszły mu z orbit. Próbowała zachować powagę, ale wyglądał tak komicznie z wytrzeszczonymi oczyma i łysą głową, że nie mogła się powstrzymać od śmiechu, a on dopiero wtedy zrozumiał, że dał się nabrać. Znowu był w Los Angeles.
Conar Markham nigdy by nie przypuszczał, że tu wróci - a już z pewnością nie tak szybko. Był jednak coś winien Abby Sawyer, bez względu na to, co o niej sądził. Poza tym kochał ją - i właśnie dlatego przyjechał. Gdy wysiadł z samolotu, zdumiał go widok czekających na lotnisku reporterów. Nie dlatego, że brakowało mu pewności siebie. Był jednak realistą i zdawał sobie sprawę z tego, że kręcą się tu znacznie grubsze ryby. Przez ostatnie dwa lata pracował w teatrze, a to zupełnie co innego niż kino, gdzie miliony ludzi oglądają twarz aktora, i nawet najgorszy film jest bardziej znany niż najlepsza sztuka. - To on! - krzyknął ktoś i zanim Conar zdążył się zorientować, otoczył go tłum i oślepiły flesze. Jakaś młoda przebojowa reporterka ujęła go pod ramię, podsuwając mu jednocześnie pod nos rękę z mikrofonem. - Conar Markham! Znowu w Los Angeles! Co za sensacyjne wydarzenie! „Bądź zawsze miły dla mediów, Conar, bo nigdy nie wiadomo, kie dy zwrócą się przeciwko tobie" - przestrzegała Abby. Dlatego zmusił się do uśmiechu. Nie mógł sobie jednak tego odmówić, by nie spojrzeć wymownie na wymanikiurowaną dłoń, ściskającą jego ramię, i uprzejmie zapytać: - Czy my się znamy?
Dziewczyna o piwnych oczach, ciemnych, krótko przyciętych włosach i idealnie zadbanych paznokciach, spłonęła rumieńcem. - Uhm... nie... nie poznaliśmy się - wyjąkała, cofając szybko mikrofon. - Jestem Vickie Warren z Flick TV, nowego kanału telewizji kablowej, poświęconego popularnej, komercyjnej rozrywce. Conar uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Miło mi cię poznać, Vickie - powiedział. - Jak to dobrze być znowu u siebie - dodał, ujmując trzymany przez nią mikrofon i przysuwając go sobie z powrotem do ust. - Kocham Nowy Jork i Broadway, ale jestem chłopakiem z Kalifornii. Nie ma to jak w domu. Nagle się zorientował, że dziewczyna jest przerażona. Było to jedno z jej pierwszych większych zleceń, dlatego strach paraliżował ją, choć starała się przemóc. Abby byłaby ze mnie dumna, pomyślał, uśmiechnął się i z lekko pochyloną głową ruszył przez zatłoczone lotnisko. Reporterzy pozostali przy nim - przepychali się ze swoimi mag- netofonami i notatnikami, a kamerzyści szli obok, z wycelowanymi w niego obiektywami. - Panie Markham! - zawołał mężczyzna w wygniecionym garniturze, z ekipą operatorów u boku. - Czy to prawda, że otrzyma pan bezprecedensowej wysokości honorarium za rolę w Valentine Valley? Należało się spodziewać tego pytania.
- Tak mówią - odparł Conar. - A ile? - zawołał ktoś inny Być może ta anorektyczna blondynka stojąca z tyłu, o wyglądzie zabiedzonego teriera. - Moi drodzy, nie wolno mi tego zdradzić - stwierdził kategorycznym tonem, nie przestając się uśmiechać i nie zatrzymując się. Wiedział, że musi iść dalej, a sposób, w jaki wszyscy się do niego kleili, wydawał mu się komiczny. - Nie boi się pan, że reszta aktorów na planie pana znienawidzi? -zapytała Vickie; w jej ciemnych oczach malowała się powaga. - Mam głęboką nadzieję, że do tego nie dojdzie. - A co na to pańska przybrana siostra? - zapytał ktoś inny. Conar zawahał się, niepewny, czy powinien wyjawić, że spotkał przybraną siostrę zaledwie kilka razy w życiu, więc skąd może wiedzieć, o czym ona myśli - poza tym, rzecz jasna, że martwi się o ciężko chorą matkę. - Bardzo was wszystkich przepraszam, ale po długim locie jestem zmęczony i muszę jechać do domu. - Conar, jak się czuje Abby Sawyer? Będziesz u niej mieszkać? -nie poddawała się Vickie. - Czy jest z nią tak źle, jak mówią? - chciała wiedzieć kolejna
dziennikarka. - Wróci jeszcze do filmu? - zapytał ktoś inny. - Czy to prawda, że jest umierająca? - spytała cicho Vickie. - Podobno ma alzheimera! - wtrącił się jeden z kamerzystów. - Nie jest umierająca i nie ma alzheimera. Abby czuje się całkiem dobrze. - Conar usłyszał własny głos i poczuł, że udawany uśmiech zaczyna się zamieniać w grymas. - Szczerze mówiąc, jestem pewny, że was pozdrawia. Sami wiecie, jaka zawsze była miła dla mediów. A teraz, proszę, bądźcie tak uprzejmi... - Myśli pan, że mieszkanie w Granger House może mieć wpływ na stan jej umysłu? - zapytała Vickie. - Krążą pogłoski, że Abby traci rozum, a to się zaczęło, kiedy kupiła tę rezydencję - odezwał się młody tleniony blondyn z kolczykiem w nosie. - Ciężko się rozchorowała po przeprowadzce. Conar wiedział, że Abby przeprowadziła się na stałe do Granger House dopiero po tym, jak dowiedziała się o swojej chorobie. - Za bardzo węszycie za sensacją - powiedział. - Abby jest jedną z najinteligentniejszych kobiet, jakie miałem przyjemność poznać. A jeśli chodzi o dom, ludzie, dajcie sobie spokój! Wokół jest cała masa innych miejsc, z którymi wiążą się plotki czy dziwne historie. Przecież to
Hollywood - kraina marzeń i straconych nadziei. Owszem, zdarza ją się tu nieszczęścia, ale tak samo jak gdzie indziej. Granger House to tylko dom, i to bardzo piękny - dodał. - Nie boi się pan tam zamieszkać? - indagował go kolejny reporter. - Szczerze mówiąc, nie. To naprawdę piękny dom, zmodernizowany i szalenie komfortowy. - Mieszka w nim Jennifer Connolly - zauważyła Vickie. - No tak, ale... - przerwał jej blondyn z kolczykiem w nosie. - Krąży tyle różnych historii - dokończyła jakaś starsza kobieta. Conar nigdy by nie przypuszczał, że pozwoli się wciągnąć w tego typu dyskusję. - Połowa Los Angeles jest nawiedzona przez duchy, podobnie jak Biały Dom, jeżeli koniecznie chcecie słuchać tych wszystkich bajek -rzucił niecierpliwie. - A teraz wybaczcie, jestem wykończony Wyminął ich i chciał umknąć, ale oni rzucili się za nim jak sfora myśliwskich psów za uciekającą zdobyczą. Wysokie obcasy kobiet stukały rytmicznie o posadzkę. Na szczęście, spostrzegł Edgara Thornbyego, angielskiego lokaja Abby, z zatroskaną miną zmierzającego ku niemu. - Zechce mi pan wybaczyć, sir. - Edgar miał siwe włosy, pociągłą twarz i niemal dorównywał mu wzrostem, czyli mierzył niewiele mniej niż metr