andgrus

  • Dokumenty12 974
  • Odsłony705 506
  • Obserwuję379
  • Rozmiar dokumentów20.8 GB
  • Ilość pobrań555 733

Graham Heather - Jego ostatnie slowo

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :572.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Graham Heather - Jego ostatnie slowo.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera G Graham Heather
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 284 stron)

Heather Graham Jego ostatnie słowo Tłumaczyła Agnieszka Zawilińska aa

PROLOG Wygłaszanie pogróżek było głupotą. Marina dosko- nale o tym wiedziała. Górę wziął gniew, frustracja i poczucie bezsilności. Szczerze mówiąc, kontrola nad emocjami zawsze sprawiała jej trudności. Teraz było już za późno na zrobienie czegokolwiek, na cofnięcie wypowiedzianych słów. Pomyślała o ludziach, których wcale nie zamierzała zranić – nie wyłączając siebie. Zamrugała powiekami, żeby zahamować napływające do oczu łzy. Od dłuż- szego czasu była w płaczliwym nastroju. Dzisiaj też. Powinna była trzymać się z dala od alkoholu. Picie zawsze komplikuje sprawy. Jutro, kiedy wszystko im wygarnie, dopadnie ją rozpaczliwy kac i będzie prześla-dowało poczucie winy, gniew i smutek. Szła chodnikiem prowadzącym w głąb Bugenwilli – rozległej posesji rodziny Delaneyów. Przyspieszyła kroku. Chciała jak najszybciej dotrzeć do plaży. Wiedziała, że lekki podmuch popołudniowego wiatru i widok chowającego się za horyzontem słońca ukoi jej skołatane nerwy. Jak bardzo będzie jej tego brakowało! 10

Heather Graham Nikt inny nie kochał tego miejsca tak, jak ona. Może z wyjątkiem... tego podłego człowieka! Och, prawdę mówiąc, oni wszyscy byli podli: Sea- mus, Martin, Lenore, Josh, Kaitlin. Czasem nawet i David, bo potrafił patrzeć na nią takim przedziwnym wzrokiem... Sprawa nie kończyła się na nich. Dochodzili jeszcze wszędobylscy sąsiedzi – Martin Callahan z ukochaną córeczką Shelley i jego syn Eli. Ona przecież musiała myśleć o Marku... a także o Kit. Byle nie w tym momencie, kiedy cała kipiała gniewem! Szła coraz szybciej i w końcu dotarła do plaży. Wybrzeże przywitało ją widokiem leniwie kołyszą- cych się palm i pasma złocistego piasku ciągnącego się wzdłuż krańca wody. Jak na perfekcyjnie zrobionej pocztówce. Drobne fale, igrając z popołudniowym światłem, załamywały się białymi grzebieniami, skrząc się i mieniąc jak tysiące malutkich diamentów. Nie-zdarnie spacerujący brzegiem młody żuraw poszybo-

wał do góry, wzniesiony nagłym podmuchem wiatru. Usłyszała swoje imię. – Marina! Doskonale znała ten głos. Odwróciła się i zadrżała na całym ciele. Kipiący w niej gniew mieszał się z za-kazanym pragnieniem. Zupełnie wbrew rozsądkowi. – Nie! – rzuciła w jego stronę, gdy dorównał jej kroku. – Nie zbliżaj się do mnie... nie wolno nam. Ja wyjeżdżam, rozumiesz? Ale on nie zwalniał kroku. Twarz miał wykrzywio- Jego ostatnie słowo

11 ną grymasem rozpaczy. Wyciągnął do niej ręce i przy- tulił ją mocno do siebie, przerywając wygłaszaną tyradę namiętnym pocałunkiem. Wpierwszym mo- mencie starała się wyzwolić z jego uścisku. Był silniejszy. Woli walki wystarczyło jej na nie więcej niż kilka pierwszych sekund. Górę wzięła nostalgia. Przecież i tak zamierzała wyjechać... ostatni raz spróbuje zaka-zanego owocu, a resztę życia i tak spędzi na żałowaniu za swoje grzechy i próbach zadośćuczynienia wy-rządzonych przez nią krzywd... Kierując się taką wizją swojej przyszłości oraz pokrętną logiką i pobudzona krążącym w jej żyłach al-koholem, zaczęła odwzajemniać jego coraz gwałtow- niejsze pocałunki. Całowali się namiętnie i niecierpliwie, błądząc rękami po swoich ubraniach. Zdecydo- wanym ruchem uniósł jej spódnicę powyżej bioder, a ona wyciągnęła mu koszulę zza paska spodni. Powęd- rowała dłonią niżej, doprowadzając go do erekcji. Wpół rozebrani przeturlali się po mokrym piasku. Kochali się gwałtownie, niemal zwierzęco, co być może leżało w naturze wybranego przez nią kochanka. Chwilę po ich raptownym zbliżeniu wydawała się zadowolona i zaspokojona, jakby coś się spełniło. Tak, pragnęła go ten ostatni raz.

Potrzebowała burzliwego, dramatycz-nego pożegnania. Przynajmniej było nam dane przeżyć taką miłość, pomyślała. Może ta ich miłość była zbyt śmiała, szalona, niedozwolona, ale jakże cenna. Dawa- ła słodką świadomość siły, władzy nad drugim czło- wiekiem... Władzy, która jednocześnie niszczyła innego męż- czyznę... Jej męża... 12

Heather Graham Znów ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Ponownie pomyślała o podjętej już decyzji wyjazdu. Postanowi- ła, że przez kolejne lata odpokutuje wszystkie swoje występki. Od jutra będzie kimś, kim powinna być od dawna: dobrą żoną. Bóg świadkiem, że przynajmniej na tyle zasługiwał jej mąż. I na pewno będzie dobrą matką. Zawsze tak bardzo tego chciała. Od jutra... Jutro wyjeżdża. Ale zanim to nastąpi, dopilnuje wypełnienia swoich pogróżek. Nie rzucała słów na wiatr. Ogłosi wszystko do publicznej wiado- mości. A w przyszłości odpokutuje za swoje grzechy. I to samo, z Bożą pomocą, zrobią pozostali. Każdy, co do jednego. Za wszystko, co zrobili... Ale to będzie jutro! Jej postanowienie było nieod- wołalne. Chce i potrafi się zmienić. Jeszcze tylko moment, żeby zachować w pamięci tych kilka cennych sekund. Najpierw dokończy, co zaczęła, a później wy- jedzie i już nigdy tu nie powróci. Zostały ostatnie sekundy. A potem... Jutro.

Ale teraz leżeli obok siebie. Obydwoje wiedzieli, że będą musieli wstać, doprowadzić jakoś do porządku pomięte ubrania i wrócić do domu. Nie miała jeszcze ochoty na rozmowę. Napawała się jego bliskością, złudnym uczuciem, że do siebie należą. Słońce pozo- stawiło na niebie szkarłatne smugi, ocean ciemniał, a pozbawione słonecznego światła grzywy fal oczeki- wały na księżycową poświatę. Zapadał zmierzch i wiał delikatny wieczorny wiatr. – Marina... – Cii... Zamknij oczy. Przytul mnie, proszę. Na jedną chwilkę. Jego ostatnie słowo

13 Przytulił ją i tak samo jak ona zamknął oczy. Palmy szeleściły cicho w podmuchach wiatru. Znowu pojawiły się papugi. Codziennie wczesnym wieczorem te przebrzydłe ptaszyska opuszczały turystyczne zakątki, przelatując nad całym miastem. Sadowiły się stadnie na drzewach i zaczynały swoje rytualne poskrzekiwanie. Leciwa Mary O’Hara, emerytowana administratorka posiad- łości Delaneyów, właśnie przyrządzała herbatę w kuch-ni niewielkiego bungalowu, który od 1935 roku był jej domem. Wyjrzała przez okno i pogroziła ptakom za-ciśniętą pięścią. – Ptaszyska! – wykrzyknęła z obrzydzeniem w gło- sie. – Przeklęte, przebrzydłe ptaszyska! – krzyczała dalej, potrząsając głową. Swoją drogą nie mogła się nadziwić, jak stworzenia robiące tyle hałasu mogą przyciągać uwagę turystów, w dodatku chętnych do płacenia za to widowisko. No cóż, papugi kiedyś tu nie przylatywały. Może wkrótce znajdą sobie nowe miejsce zlotów. Usiadła z herbatą w bujanym fotelu przed telewizo- rem i włączyła program nadający powtórkę teletur- nieju. Uwielbiała teleturnieje. Niewiele pozostało

przyjemności w jej wieku... Pogłośniła dźwięk odbior-nika. Oczywiście, że była stara jak świat i powoli traciła słuch, ale dzisiaj musiała zwiększyć głośność tylko przez te cholerne ptaszyska! Mary przez chwilę pomyślała o Marinie... Może jej słuch był nie najlepszy, ale do dzisiaj doskonale wiedziała, co w trawie piszczy. Uważała, że udało się jej 14

Heather Graham przemówić dziewczynie do rozsądku. Obcowanie z Mariną i całym jej szaleństwem oraz oglądanie wzna-wianych programów telewizyjnych to dla takiej starej kobiety jak ona jedyne atrakcje w jej życiu. Przy Marinie zawsze dużo się śmiała. Kochała tę dziew- czynę całym sercem i rozumiała konieczność jej wy- jazdu. Marina z pewnością wpadnie, żeby się pożeg- nać, pomyślała. Ale do tego czasu... Mary jeszcze trochę podkręciła głośność telewizora. Te ptaki robiły tyle hałasu! Marina była zbyt oszołomiona wydarzeniami i za- absorbowana dramatem swojego życia, by zauważyć, co działo się wokół niej. Spoczywanie na plaży w jego ramionach wydawało się najszczęśliwszym z moż- liwych finałów. Było jej tak dobrze, że zapadła w krót-ki sen, zapominając o targającym nią poczuciu winy i planach jej odkupienia. Budziła się powoli i z wielkim trudem, z wrażeniem typowych symptomów alkoholowego kaca. Począt- kowo myślała, że to on ją szarpie i pewnie znowu chce się kochać. Ale nie, przecież się pożegnali. Od teraz ktoś inny stał się ważniejszy, ktoś, kto nie może dłużej

cierpieć za jej grzechy. Otworzyła oczy. Jej głowa była pełna waty. To chyba nie był on... Zamrugała powiekami i przez ułamek sekundy pomyślała, że nakrycie ich tutaj, na wpół rozebranych na plaży, rozwiązałoby wiele spraw i automatycznie wymagałoby wydobycia wszystkiego na światło dzienne. Mogłaby wyznać swoje winy i ujawnić historie dziejące się w Bugen- willi. Wtedy ona i pozostali współwinni odpowiedzie- Jego ostatnie słowo

15 liby za swoje czyny. Za cały fałsz i ukrywanie prawdy. Ci, którzy byli niewinni, zadecydowaliby, czy potrafią wybaczyć... Nie, to nie kochanek próbował ją obudzić. Ktoś ją... ciągnął po plaży. Wcale nie miała kaca, to było zupełnie inne uczucie. Ciało odmawiało posłuszeństwa. Nie mogła normalnie funkcjonować... Nagle zrozumiała. Dzisiejsze drinki wydawały się mocniejsze niż zwykle. Kładła to na karb swojego nastroju i stanu nerwów. Coś do nich dolano. Powinna była się tego spodziewać. Teraz jest tego pewna. Nie ma objawów kaca – podano jej jakieś silne środki. Próbowała się poruszyć, zrozumieć, co się z nią dzieje, kto ją stąd zabiera... Dokąd... I dlaczego... Nagle zobaczyła. Nie potrafiła otworzyć ust ani nawet zaczerpnąć głębszego oddechu. Nie miała żadnej kontroli nad swoimi kończynami. Gardło wydawało się zablokowa- ne. Zmusiła się do otwarcia ust i nabrania powietrza w płuca. Modliła się o możliwość wydobycia z nich dźwięku. I w końcu... zaczęła krzyczeć.

Chociaż ciało było ciężkie jak ołów, umysł działał całkiem sprawnie. Zrozumiała, co się dzieje i dlaczego. Nie przestawała krzyczeć. Wysokim, przeraźliwym tonem. Wiedziała, że musi rozpaczliwie wzywać po- mocy. Jej usta pozostawały wciąż otwarte i jakimś sposobem wydobywała z siebie przerażający krzyk. Prze- szywający zarośla i gęste listowie. Ktoś musi usłyszeć. Po prostu musi. Czuła, jak przemieszcza się po piasku porośniętym pojedynczymi roślinami. Czuła czyjeś gwałtowne 16

Heather Graham ruchy i uchwyt czyichś rąk. Nie była w stanie walczyć. Może jutro... Jutra – pomyślała zdesperowana – to ona może nie doczekać! Broniła się... i krzyczała coraz głośniej. Krzyczała... i krzyczała. Dopóki jej krzyki nie zostały brutalnie zdławione. Na zawsze. Mary przysunęła się bliżej do telewizora, próbując usłyszeć odpowiedź jednej z uczestniczek teleturnieju. Ptaki podniosły wrzask w najważniejszym momencie gry. Nie zrozumiała, co zostało powiedziane, ale wi- działa, że wszyscy się śmieją, a dziewczyna zdobywa nagrodę. Przeklęte ptaki. Skrzeczą i skrzeczą. Chwilami brzmią zupełnie jak krzyk przerażonej kobiety. ROZDZIAŁ PIERWSZY Dziewiętnaście lat później Budząc się i powoli otwierając oczy, Kit zauważyła

stojącego w drzwiach mężczyznę. Był bardzo wysoki i w pierwszej chwili w tym przytłumionym świetle wyglądał dosyć złowieszczo. Miała niemiłe wrażenie, że stał tam od dłuższego czasu i w milczeniu zaglądał do środka. Pewnie wpatrywał się w nią, gdy spała. Poczuła się dziwnie bezbronna. Pod zimowym płaszczem widziała zarys jego szero- kich ramion. Stał wyprostowany, emanując siłą i pew- nością siebie. Wyczuła, że to nie jej się przygląda, tylko ojcu. Czeka na jego śmierć? Kit zamrugała powiekami i niezgrabnie próbowała wstać. Chciała dowiedzieć się, kim on jest i co tutaj robi. Gdy ponownie otworzyła oczy, mężczyzna zniknął. Wdrzwiach nie było nikogo. Marszcząc brwi, wstała i wyjrzała na korytarz. Tam również nie było żywego ducha. Zasnęła na szpitalnym krześle, przy łóżku swojego 18

Heather Graham ojca i najwyraźniej nieznajomy mężczyzna musiał pojawić się jej we śnie. – Katherine Delaney, coś się z tobą dzieje, chociaż sama nie wiesz, jak nazwać to ,,coś’’ – powiedziała do siebie głośno. Próbowała otrząsnąć się z niespodziewanie ogar- niającego ją niepokoju. Raz jeszcze rozejrzała się po skąpo oświetlonym pokoju szpitalnym. Chyba zasnęła późnym popołudniem, a teraz jest już pewnie noc. Kit z uwagą przyglądała się bezbarwnej cieczy węd- rującej cierpliwie długą rurką kroplówki do żyły Marka Delaneya. Od bardzo dawna nawet się nie poruszył. Kit, dopóki nie otworzyła oczu i nie ujrzała stojącej w drzwiach postaci, również siedziała bez ruchu. Tyle że w przypadku ojca trwało to o wiele dłużej. Leżał w śpiączce od ponad tygodnia i obawiano się, że może się nigdy nie obudzić. Już przyjęła ten fakt do wiadomości. Wcześniej bywały dni, kiedy starała się nie płakać, żeby dodać mu otuchy – zupełnie, jakby mógł ją usłyszeć. Ale bywały też takie dni, kiedy ciągle zalewa- ła się łzami. Teraz w głębi serca pogodziła się z sytuacją, ale nie zamierzała go opuszczać. Zostanie z nim do

samego końca. I nie miało znaczenia, czy on wie o tym, że Kit jest przy nim. Ważne, że ona wiedziała. Smutny uśmiech przybłąkał się na jej usta. Chyba miała jakiś porwany, dziwny sen. Jej przyjaciółka Jennifer z pewnością nazwałaby wyobrażenie owego wysokiego i tajemniczego mężczyzny podświadomą projekcją. Przecież Kit już od wielu miesięcy swój czas poświęcała jedynie pracy i ojcu. Jennifer skądinąd ją Jego ostatnie słowo

19 rozumiała, ale ubolewała nad tym, że Kit nie znalazła choćby paru wolnych godzin na wybranie się gdzieś w miłym towarzystwie, czy wręcz – dla zdrowia psychicznego – na jakąś nocną randkę. Nie czas na to, Jen – odpowiedziała jej w myślach i spojrzała na ojca. Choroba zmieniła rysy jego twarzy, ale wciąż był przystojny. Policzki miał zapadnięte, zamknięte oczy. Zawsze będzie je pamiętała – bardzo niebieskie, pełne życia, uśmiechnięte i mądre. – Kit? Szczuplutka Sherry, bardzo oddana ojcu pielęgniar- ka, zjawiła się bezgłośnie w pokoju. Czy to ją mogła wcześniej widzieć w drzwiach? Może w sennych majakach na jawie zobaczyła w pielęgniarce wysokiego nieznajomego w zimowym okryciu? – Czy go coś boli, czy cierpi? – zapytała Sherry. Kit potrząsnęła przecząco głową. Wiedziała, że lekarze poinstruowali personel, aby na tym etapie ograniczyli się tylko do łagodzenia cierpień pacjenta. Gdyby potrzebował więcej morfiny, ma ją dostać. Nic

nie wskazywało na bóle. Od wielu dni nie dawał żadnych oznak życia. Słychać było tylko ciche pikanie monitora. – Wieki temu minęła pora kolacji. Przejdź się, rozprostuj nogi, kup sobie kawę i coś do zjedzenia. – Nie zostawię go samego. – Skończyłam pracę, łącznie z całą papierkową robotą. Nocna zmiana już dawno się pojawiła – oznaj- miła Sherry. – Posiedzę tu z nim i poczytam o nowym leku. – Po całym dniu pracy! Ja nie mogę... 20

Heather Graham – Proszę! – powiedziała stanowczo Sherry, siadając w fotelu przy łóżku Marka Delaneya. Kit ponownie zaprotestowała, ale Sherry zdążyła zapalić lampkę i otworzyć książkę. – Chciałabym skoncentrować się na lekturze – po- wiedziała. – Dziękuję – szepnęła Kit z wdzięcznością. Nagle poczuła potrzebę wyjścia z pokoju ojca cho- ciaż na kilka minut. Przemierzając korytarze, zorientowała się, że jest już dosyć późno. Dawno minęły oficjalne godziny wizyt, których i tak nikt tu nie przestrzegał. Szpital oferował pacjentom samodzielne pokoje, więc odwiedzający pojawiali się o różnych porach, nie wyłączając nocy, ale w tym momencie w zasięgu wzroku nie było nikogo. Gdy zbliżała się do wind, korytarze wydawały się kompletnie opustoszałe. Zupełnie jak w filmie Haloween II, pomyśla- ła, przywołując windę. Oglądała ten krwawy horror wiele lat temu i nagle przypomniała sobie kulejącą Jamie Lee Curtis, ściganą przez psychopatycznego mordercę po pustych korytarzach szpitalnych. Wfilmie nocna pielęgniarka nie mogła jej przyjść z odsieczą, gdyż właśnie, w podgrzewanej wannie, przeżywała seksualne uniesienia z kolegą z pracy.

Morderca postanowił nieszczęsną parę ugotować... Tak czy inaczej, film był przerażający. Jen pewnie znalazłaby w nim dodatkowe przesłanie: ostrzeżenie przed uprawianiem seksu w miejscu pracy. Czuła się trochę nieswojo, mimo że wiedziała, iż nie ma się czego bać. Zmęczony umysł płata najdziwniej-sze figle. Niemniej opustoszałe korytarze wyglądały naprawdę złowieszczo. Jego ostatnie słowo

21 Bufet będzie z pewnością zamknięty, pomyślała, przemierzając hol na parterze budynku. Skojarzenie z filmem Haloween II nie było całkowicie nieuzasadnione. Była już na różnych piętrach, przeszła kilka korytarzy i nie spotkała żywej duszy! – Kit, weź się w garść – powiedziała do siebie i nagle dotarło do niej, że przez ostatnią godzinę kilkakrotnie rozmawiała ze sobą na głos i aż jęknęła.– Kawa! Musisz natychmiast napić się kawy! – Tym razem zupełnie świadomie powiedziała to głośno. Wpokoju szpitalnym też często mówiła na głos, ale tam swoje słowa kierowała do ojca. Postanowiła, że dopóki będzie pikał monitor, do którego był pod- łączony, nie przestanie z nim rozmawiać. Bufet oczywiście był zamknięty. Pamiętała, że sto- jąca nieopodal samoobsługowa maszyna oferowała przyzwoitą kawę i był nawet wybór pomiędzy kolum- bijską, cappuccino, espresso albo paloną francuską. Gdy stanęła przed automatem, okazało się, że zabrakło jej drobnych. Na szczęście, maszyna przyjmowała banknoty. Niestety, nie jej banknoty, co stwierdziła, wyjmując po raz trzeci odrzucony jednodolarowy papie-

rek. Złośliwość rzeczy martwych! – Cholera! Przecież wkładam go prezydentem w dobrą stronę – z irytacją w głosie poinformowała maszynę. Przekopała torebkę i wypróbowała wszystkie swoje jednodolarówki. Uparte urządzenie za każdym razem je zwracało. Zaklęła i kopnęła maszynę ze złością. – Czy mógłbym w czymś pomóc? Dochodzący zza jej pleców głęboki i lekko rozba- 22