andgrus

  • Dokumenty11 025
  • Odsłony617 612
  • Obserwuję359
  • Rozmiar dokumentów18.6 GB
  • Ilość pobrań492 170

Jordan Penny - Jedwab

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Jordan Penny - Jedwab.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera J Jordan Penny
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 153 osób, 107 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (1)

Gość • 15 miesiące temu

Hello

Transkrypt ( 25 z dostępnych 773 stron)

Jordan Penny Jedwab Hrabstwo Cheshire, lata dwudzieste i trzydzieste XX wieku. Czasy wielkiego splendoru, życia na światowym poziomie i upadku moralności. Poznaj skandale tego burzliwego okresu w dziejach Europy i świata – przenieś się do pełnej przepychu dekadencji arystokratycznego Londynu, palarni opium na Dalekim Wschodzie, najmodniejszych butików Paryża oraz opanowywanego przez nazistów Berlina.

Amber Vrontsky to spadkobierczyni dynastii Pickfordów, na czele której stoi potężna Blanche, mająca obsesję na punkcie pozycji społecznej. Pragnie ona dla swojej wnuczki wyłącznie jednego – męża z kręgów arystokracji. Tego, czego jej samej – mimo ogromnego bogactwa – nigdy nie udało się osiągnąć. Ale niezależna Amber zamierza iść własną drogą, realizując swoją pasję artystyczną związaną z uwielbianym przez nią jedwabiem. Nie może jednak sprzeciwić się woli Blanche i wyjeżdża do Londynu, gdzie zostaje wprowadzona w środowisko wyższych sfer. Poznaje blichtr salonów, ale także świat nielegalnych związków, papierowych małżeństw, narkotyków, hazardu i zepsucia. Prolog 21 listopada 2002 roku Wraz z końcem listopada zawsze nastaje przygnębiająca melancholia. To, co najlepsze w jesieni, odchodzi, a szum liści na drzewach staje się tylko wspomnieniem ogołoconych gałęzi. Ale czy drzewa mają wspomnienia? Amber zastanawiała się nad tym, wyglądając przez okno na park okalający posiadłość Denham Place. Czy drzewa, tak jak ona, pamiętały o radości, jaka towarzyszyła przyrodzie budzącej się do życia wiosną? Czy wciąż słyszały echo upalnego lata? Na samo wspomnienie minionych pór roku na wąskich ustach kobiety pojawił się uśmiech, który

uwypuklał jej wystające kości policzkowe i nadawał blask nieco przygaszonym oczom. Wiosna i lato minęły już dawno temu, tak jak jesień ze swoimi żywymi kolorami przypominającymi Amber jej ukochany jedwab. Teraz znajdowała się w niewoli zimy, nagiej i ponurej, ale mimo to pięknej. W nocy temperatura spadała poniżej zera, zostawiając rano szron na trawie, na której widać było ślady jeleni sprowadzonych do Denham na. wyraźne życzenie babki Amber. Ostatnio śniła o Blanche i innych, którzy będą na nią czekać. Czas płynął jej teraz powoli i z niecierpliwością czekała na chwilę, kiedy będą znów razem. Ale jeszcze nie dzisiaj. - Naprawdę kończysz dzisiaj dziewięćdziesiąt lat? To poważne pytanie, które padło z ust młodszego z dwóch prawnuków, rozbawiło ją. Amber położyła dłoń na jego ciemnych włosach. - Tak. Naprawdę. - Harry! Wybacz, prababciu. Mam nadzieję, że cię nie obudził. - Nie, kochanie. Nie przejmuj się tym. Młoda kobieta, żona jednego z prawnuków Amber, wyglądała na zmęczoną i spiętą. Kobiety nie miały teraz lekkiego życia. Amber przeżyła niemal cały wiek. W tym czasie zaszło tyle zmian C/y zona ,ej prawnuka, która narzekała na

dodatkowe obowiązki związane z karierą polityczną swojego męża, zdawała sobie sprawę, że w latach młodość, Amber kobiety nie miały prawa głosu? Czy ją to w ogóle obchodzi-fo. t zy Amber przejmowałaby się tym na jej miejscu? Dziewięćdziesiąt lat. Cała wieczność. Amber podejrzewała, że niektórzy spośród krewnych, mający odwiedzić ją dzisiaj, też tak uważają. A jednak ten wiek zdawał się jej trwać nie dłużej niż westchnienie jeden oddech. Zycie to tylko sprytna gra w chowanego. Amber wiedziała doskona le, ze przeszłość i ludzie, z którymi dzieliła życie, są dla niej dostępni jak otwarte drzwi, przez które może swobodnie przejść. Wspomnienia nie nawiedzały jej już wyłącznie podczas snu. Były równie realne jak ona sama dawały jej radość z tego, co przez te wszystkie lata stworzyła. Słyszała gromki śmiech swojego ojca i czuła niedźwiedzi uścisk, którym teraz obdarowałby swojego praprawnuka. Amber poprosiła o krzesło, żeby mogła usiąść w miejscu, z którego widać cały pokój, ale też to, co za oknem - przeszłość i teraźniejszość Zawsze kochała Denham, a posiadłość ta odwzajemniała to uczucie. Znały się dobrze i wymieniały się swoimi najgłębszymi sekretami

Amber czuła chłodną dezaprobatę swojej babci, tak jakby obie znajdowały się teraz w pokoju. Sznur jej pereł zdobił obecnie łabędzią szyję starszej prawnuczki, Nataszy - po części dlatego, że miała ona takie samo sPo,rzen,e jak Blanche. Na szczęście miała całkiem inny charakter i Amber modliła się w duchu, żeby jej prawnuczka nie skomplikowała sobie życia tak jak Blanche. Ile wspomnień. Niektóre sprawiały jej wielką radość, inne - potworny hol. Ale ceniła je wszystkie na swój sposób. Jak na listopad dzień był pogodny, a słońce świeciło ostro. Do pokoju wniesiono tort i szampana. Dom był starszy od Amber o jakieś dwieście lat. W pokoju zapadła wyczekująca cisza - w końcu był on świadkiem wielu uroczystości, za- równo oficjalnych, jak i prywatnych. Na jej ustach zagościł nieśmiały uśmiech - przypomniała sobie pewne zdarzenie i prawie poczuła na twarzy ciepły śmiech mężczyzny, z którym łączyło ją to wspomnienie. Wzrok Amber powędrował na ścianę i spoczął na nowym obrazie, który został tam powieszony specjalnie z okazji jej urodzin. Zatytułowany Córka handlarza jedwabiem, był przez lata wypożyczany do wielu renomowanych galerii i teraz, po kilku dekadach, witano go w domu jak członka rodziny albo starego przyjaciela. Ale kobieta z portretu, którą była w istocie Amber, nie przypominała jej wcale. Córka handlarza jedwabiem była zbyt zaabsorbowana materiałem,

którego tak bardzo pragnęła. Jedwab. Kiedy Amber była młodą kobietą, myślała, że wie o nim wszystko. Ale w rzeczywistości poznała go tylko powierzchownie. Zignorowała zupełnie to, co stanowiło jego istotę - wątek i osnowę, które tworzyły także kanwę ludzkiego życia. Cienie tych, których kochała, przysunęły się do niej jeszcze bliżej; jedynie Amber czuła ich obecność. Zaszczyt wzniesienia uroczystego toastu przypadł prawnukowi, który obchodził urodziny w tym samym dniu, co ona. W tym roku siedemnaste. Siedemnaste urodziny. Pokój zadrżał od bolesnego wstrząsu, który zawładnął na moment jej sercem. Niektóre lata miały pozostać na zawsze zakopane głęboko w pamięci. Jak rok, w którym Amber skończyła siedemnaście lat. Osłabione ar-tretyzmem dłonie, które złożyła na swoich udach pod jednym z towarzyszących jej wszędzie, ręcznie robionych i bogato zdobionych jedwabnych szali, zadrżały. Wyjrzała przez okno. Jej wzrok był przytomny i skupiony na zaskakująco świeżych wspomnieniach. Część pierwsza Rozdział 1 Cheshire, koniec listopada 1929 roku

Za niespełna godzinę Amber miała zejść na dół do gabinetu swojej babci, żeby otrzymać od niej obiecany wyjątkowy prezent urodzinowy Siedemnaste urodziny! Była już prawie kobietą. Wreszcie u progu dorosłości. Świadomość ta przepełniała Amber taką radością, że zamiast chodzić po sypialni, najchętniej by w niej tańczyła. Wiedziała oczywiście, co to za „wyjątkowy prezent". Jak mogłaby nie wiedzieć? Szkoła sztuk pięknych - tam będzie mogła się kształcić i dzięki temu pójdzie w ślady swojego ojca. Odkąd sięgała pamięcią, właśnie tego najbardziej pragnęła. Teraz, nareszcie, jej sen miał się ziścić. I nie był to tylko jej sen. Przy śniadaniu otworzyła kartki urodzinowe od babci i zarządcy jej majątku, od kuzyna, Grega, służących i dyrektora należącego do rodziny zakładu włókienniczego w Macclesfield, a także od Beth, najlepszej przyjaciółki ze szkolnej ławy. Ale tak jak w ciągu ostatnich czterech lat nie dostała żadnych życzeń od tych, których kochała najbardziej. Od swoich rodziców. Nastrój Amber, tego dnia wyjątkowo zmienny i podszyty silnymi emocjami, zmienił się w mgnieniu oka z podniecenia w smutek - tak jak listopadowy wiatr zasnuł niebo za oknami jej sypialni, zmieniając jego kolor z niebieskiego w szary Na biurku, które kiedyś należało do jej matki - i w którym Amber trzymała teraz swoje szkicowniki - stała jej fotografia z rodzicami, wykonana w dwunaste urodziny Amber, zaledwie trzy tygodnie przed ich śmiercią. Na zdjęciu matka Amber patrzy z uwielbieniem na swojego męża, a on

odwzajemnia się jej równie serdecznym spojrzeniem. Amber stoi przed nimi, objęta ramieniem przez matkę, podczas gdy ojciec trzyma ją za rękę. Byli tacy szczęśliwi, wszyscy troje. Nie potrzebowali nikogo. Ich życie wypełniała wzajemna miłość i pasja do jedwabiu, który omotał ich niczym delikatna pajęczyna albo jakiś rodzaj magii. Jedwab wiązał tę rodzinę i sprawiał, że wszystko w jej życiu było wyjątkowe. Amber bardzo tęskniła za rodzicami. Wciąż pamiętała, jak byli szczęśliwi w dniu, w którym zginęli. Wybierali się na wiec polityczny, matka ucałowała ją wtedy w czoło, a ojciec objął i przytulił serdecznie, kręcąc nią wokół, aż chichotała z radości. Oboje tryskali życiem i nawet dzisiaj, po pięciu latach, Amber z trudem mogła się pogodzić z faktem, że nie żyją. Wiadomość o śmierci rodziców przekazali jej babka i kuzyn Greg, który dostarczył jej później artykuł z jednej z gazet opisujący ze szczegółami, jak drewniany budynek, w którym rodzice Amber razem z innymi zgromadzili się, żeby agitować za prawami klasy robotniczej i koniecznością wprowadzenia podwyżek dla robotników, zawalił się, grzebiąc pod gruzami dwadzieścia sześć osób. Amber odeszła od okna i wróciła do biurka. Zerknęła na szkic, nad którym obecnie pracowała: fioletowo-różowo-srebrny kolaż, który tworzył celtycki symbol w formie węzła, stanowiący element lamówki.

Tata Amber był utalentowanym projektantem. Rosyjskim emigrantem, który pracował dla niewielkiego producenta tekstyliów w Londynie, gdzie poznał matkę Amber i zakochał się w niej bez pamięci. Wbrew woli matki dziewczyny postanowili być razem. Amber zawsze lubiła słuchać historii romansu rodziców. Pamiętała, jak siadała na łóżku, matka czesała jej długie blond włosy antyczną srebrną szczotką i opowiadała o dniu, w którym się poznali. Oboje trafili na targi tkanin w Londynie. Ojciec Amber jako projektant, a jej matka jako przedstawicielka handlowa Denby Mili, słynnej przędzalni jedwabiu z Macclesfield, która należała do babki Amber, Blanche. Matka Amber często powtarzała, że nicią, która związała ich na zawsze, był jedwab - najmocniejszy i najlepszy ze wszystkich materiałów, czysty i silny jak ich miłość. Ojciec Amber był jednym z prekursorów nowego pokolenia projektantów, którzy wyprzedzali swoją epokę. Matka z czułością opowiadała córce o zaangażowaniu, z jakim jej mąż poświęcał się pracy. Oboje mieli nadzieję, że Amber będzie kontynuować rodzinną tradycję; zawsze jej to powtarzali. Przekazali jej całą swoją pasję do łączenia jedwabiu z odpowiednim projektem, w efekcie czego powstawały prawdziwe dzieła sztuki włókienniczej. To miał być ich dar dla niej, a ona poprzysięgła sobie, że nie zawiedzie rodziców i spełni ich marzenie.

Od chwili, w której Amber po raz pierwszy sięgnęła po ołówek i zrozumiała piękno zaklęte w projektach, jej ojciec dzielił się z nią swoją wiedzą, a matka pokazywała, na czym polega wyjątkowy przepych jedwabiu. Kiedy inne dzieci mozolnie studiowały nudne i nieprzydatne przedmioty w szkole, Amber poznawała historię jedwabiu, a wraz z nią historię życia i tego, w jaki sposób jedwab związał ze sobą wiele kultur i cywilizacji. Jak doprowadził do wytyczenia najdłuższego ze szlaków przez pustynie i morza, inspirując ludzkość i wywołując potężne żądze - od miłości do zawiści. Amber najbardziej lubiła opowieść o tym, jak jedwab znalazł się w Chinach. Najpierw w Hotanie, gdzie - jak głosiła legenda - trafił w formie jaj jedwabników przemyconych we włosach chińskiej księżniczki, która wyszła za księcia Hotanu. A potem w Bizancjum, kiedy cesarz Justynian przekonał dwóch mnichów, żeby wybrali się ze specjalną misją wykradzenia sekretu hodowli jedwabników. Zakonnicy wrócili najpierw z nasionami morwy, a dopiero później z jajami jedwabników schowanymi w wydrążonych łodygach bambusa. - Widzisz, to zupełnie tak jak w prawdziwym życiu - powiedziała jej kiedyś matka, przesuwając sztukę jedwabiu w rękach Amber, którą trzymała na kolanach. - Jedwab przelewa się przez palce jak woda, a mimo to, porządnie naciągnięty, jest wyjątkowo mocny, chociaż jest to tak subtelna moc, że trudno ją schwytać i posiąść. Ludzki charakter jest jak jedwab, Amber. Jego też nie da się złapać; on także ma wielką moc i piękno, pod warunkiem że

jesteśmy wystarczająco wrażliwi, by je dostrzec. Zawsze o tym pamiętaj, moje dziecko... - Amber, jesteś tam? Głos kuzyna wyrwał nastolatkę z zamyślenia. Greg miał dwadzieścia trzy lata i do ukończenia studiów w Oksfordzie brakowało mu już tylko roku. Był to przystojny młody mężczyzna o szerokich ramionach i gęstej, kędzierzawej czuprynie. Zachowywał się w sposób zdecydowany i pewny siebie, jak to często mieli w zwyczaju młodzieńcy z dobrych, zamożnych domów. Był ukochanym wnukiem swojej babki, tak jak jego ojciec, Marcus, był jej ulubionym synem. Ojciec Grega zginął w okopach pierwszej wojny światowej, kiedy ten był jeszcze dzieckiem, a jego matka zmarła, rodząc martwe, długo wyczekiwane, drugie dziecko - krótko po tym, jak dotarła do niej wieść o tragicznej śmierci męża. Grega wychowywała więc babka. Wysportowany i ekstrawertyczny, zawsze skory do żartów i zabawy, Greg poradził sobie jakoś z nudą, która towarzyszyła mu, gdy opuścił Oksford i swoich przyjaciół, by wrócić do rodzinnej siedziby w Macclesfield. Zawarł bowiem znajomość z grupą młodych, dobrze sytuowanych ludzi, takich jak on, którzy spędzali większość czasu na zaspokajaniu swoich zachcianek i na zabawach: brali udział w wyścigach samochodowych, uczyli się latać, grali w

tenisa i chodzili na imprezy, by flirtować z ładnymi dziewczynami. Pochodzący z zamożnych rodzin, które dogadzały ich kaprysom, Greg i spółka nie zamierzali oglądać się wstecz, na straszną wojnę, która zabrała życie tak wielu młodym ludziom, zanim jeszcze zdążyli się nim nacieszyć. Sądzili, że ich to na pewno nie spotka, a oszałamiające tempo życia, jakie prowadzili, było dowodem na to, jak bardzo byli zdeterminowani, by ten cel osiągnąć. Jeśli prześladował ich koszmar tego, co zostało im oszczędzone, nigdy o tym nie rozmawiali. Życie było po to, żeby korzystać z niego w pełni i wycisnąć je jak cytrynę. Jedyną rzeczą, jaką młodzi ludzie pokroju Grega brali na poważnie, była zabawa. Amber traktowała Grega bardziej jak starszego brata niż kuzyna. Czuła się dobrze w jego towarzystwie, a on był dla niej zawsze miły. Oprócz Denby Mili Greg miał otrzymać w spadku Denham Place, ziemię i fortunę, którą wcześniej odziedziczyła jego babka - najpierw po swoim ojcu, a później po wuju ze strony matki, właścicielu statku z Liverpoolu. Tymczasem Amber miała własne marzenia. Wybrała inną drogę. - Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. - Greg wyszczerzył zęby w uśmiechu, podając jej małe, pięknie zapakowane pudełeczko, po czym dumnym krokiem podszedł do kominka. Amber widziała wcześniej, jak odjeżdżał swoim nowym roadsterem i znając Grega, podejrzewała, że kupił ten prezent w ostatniej chwili w Macclesfield, gdzie uczestniczył rano w spotkaniu zwolenników Partii Konserwatywnej. Kuzyn miał zostać posłem w miejsce jakiegoś innego członka parlamentu, który szykował się do

ustąpienia ze stanowiska w ciągu najbliższych sześciu miesięcy. Tak przynajmniej twierdziła babka. - Och, Greg. - Z wdzięczności zarzuciła mu ręce na szyję i ucałowała go w policzek. - Ale nie mogę go jeszcze otworzyć. Muszę iść i zobaczyć, jaką urodzinową niespodziankę ma dla mnie babcia. Amber nie mogła powstrzymać emocji w głosie. Tak długo czekała na ten moment, rozmawiała o tym i śniła, zanim jeszcze skończyła latem szkołę z internatem. - Nie mogę uwierzyć, że za kilka tygodni wyjadę do Londynu, żeby studiować sztukę. Jak myślisz, którą uczelnię wybrała dla mnie babcia? Mam nadzieję, że to będzie Slade, chociaż nie jestem pewna, czybym sobie tam poradziła. Nigdy nie musiałam pokazywać im żadnej swojej pracy, dlatego podejrzewam, że babcia poprosiła o wstawiennictwo pana Lafittea. On zawsze powtarzał, że chętnie wyświadczy mi taką przysługę. Greg, jestem taka podekscytowana. To wszystko, czego pragnęłam ja i moi rodzice... - Zwolnij trochę, dziewczyno. Nie chciałbym psuć ci zabawy, ale nie powinnaś chyba aż tak bardzo się nakręcać. Amber zamarła. - Jak to? Greg zaklął pod nosem. Żałował, że w ogóle się odezwał. Problem z Amber polegał na tym, że wbrew pozorom nie należała do naj-bystrzejszych dziewczyn, mających pojęcie, co się wokół

dzieje. Gdyby tak było, zrozumiałaby w lot jego aluzję. Zresztą wtedy on w ogóle nie musiałby robić żadnych aluzji ani ostrzegać jej przed czymkolwiek. - Daj spokój, Amber - żachnął się. - Nie sądzisz chyba, że babcia puści cię do tej szkoły. Znasz ją przecież. - Ale powiedziała, że ma dla mnie wyjątkowy prezent. Coś, co na zawsze odmieni moje życie i na pewno bardzo mi się spodoba. - Nie przeczę, że tak właśnie będzie. Lecz z pewnością nie miała na myśli szkoły sztuk pięknych. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. - W takim razie co to jest? Greg pokręcił głową i ruszył w stronę drzwi, ale Amber była szybsza. Znalazła się tam pierwsza i zasłoniła swoim ciałem drzwi, po czym nachyliła się w stronę Grega i spojrzała na niego z determinacją w oczach. - Nie wyjdziesz z tego pokoju, dopóki mi nie powiesz! - Nie spodoba ci się to - słowa Grega zabrzmiały jak proroctwo. -Ja również nie byłem zachwycony, kiedy dowiedziałem się, że mam zostać parlamentarzystą. Jednak znasz babcię i wiesz, że to ona pociąga za sznurki. Ich babka nigdy nie ukrywała swojej słabości do Grega, którego wyraźnie faworyzowała. Amber uważała, że kuzyn zawsze dostawał to, co chciał. Teraz zaskoczyła ją myśl, że nie tak się sprawy mają, aż poczuła nieprzyjemne dreszcze. Jakby nagle dowiedziała się, że spokojne wody jeziora na terenie ich posiadłości kryją śmiertelnie

niebezpieczne prądy. - Skoro nie chcesz być członkiem parlamentu, to dlaczego... - To nie jest takie proste, Amber. Nic nigdy nie jest takie proste, jak się wydaje. Greg westchnął i usiadł na jednym z eleganckich foteli Sheratona ustawionych po obu stronach kominka. Ostre słońce bezlitośnie obnażało spłowiały perkal poduszek. - Chodź tutaj i usiądź - poprosił Amber, wskazując jej miejsce w drugim fotelu, po czym wyciągnął wygodnie długie nogi. - Mamy jeszcze kilka minut, zanim zejdziesz na dół i zobaczysz się z babcią. Amber posłusznie zrobiła to, o co prosił. - Babcia nie wysyła cię do Londynu, żebyś poszła do szkoły artystycznej. Robi to po to, żeby cię zaprezentować. - Zaprezentować? Nie rozumiem. - Przygotować do wejścia na salony po to, byś znalazła sobie męża z dobrego domu. Minęło kilka chwil, zanim do Amber dotarło prawdziwe znaczenie słów Grega. Ale kiedy już pojęła, o co chodzi jej kuzynowi, pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie. Ona nie może tego zrobić. To wykluczone. Ja nie chcę... Nie zamierzam... - mówiąc to, Amber zerwała się z fotela, nieświadoma tego, co robi, i stanęła twarzą w twarz z Gregiem, zaciskając kurczowo dłonie w piąstki. - Mylisz się, Greg. Babcia nie może mieć takiego zamiaru. A poza tym nie ma nikogo w rodzinie, kto mógłby mnie

wprowadzić. Amber zdążyła już podczas nauki w szkole z internatem poznać skomplikowane arkana sztuki bycia młodą damą. Dowiedziała się między innymi, że właściciel fabryki tekstyliów, choćby nie wiadomo jak bogaty, nie ma odpowiedniego zaplecza ani rodowodu, żeby stać się członkiem elitarnego klubu, jakim jest arystokracja. Odpowiadało jej to. Amber nie mogła wyobrazić sobie gorszego losu dla kobiety niż przymusowe, zaaranżowane małżeństwo - co czekało większość dziewczyn, z którymi uczęszczała do szkoły - Amber, babcia zawsze znajdzie jakiś sposób, żeby dopiąć swego. - Ale po co miałaby to robić? Greg wzruszył ramionami. Było mu żal Amber, lecz nie miał ochoty angażować się w dyskusję z nią. Poza tym było już za późno. Także w jego wypadku. - Barrant de Vries - odparł zwięźle. - Oto odpowiedź na twoje pytanie. - Dziadek Jaya? Nie rozumiem. O czym ty mówisz? - To długa historia, którą sam słyszałem niedawno, za to z pewnego źródła. Greg zawiesił na chwilę głos, zastanawiając się, jak dużo może jej powiedzieć. Amber była naiwna i ufna, a on nie chciał podejmować niepotrzebnego ryzyka; nie musiała znać źródła tej informacji. - Kiedy babcia była młoda, ostrzyła sobie zęby na Barranta de Vries i wcale się z tym nie kryła.

Amber stłumiła okrzyk zdziwienia, ale Greg zignorował jej reakcję i kontynuował opowieść. - Oczywiście całe hrabstwo, z Barrantem i jego ojcem na czele, wiedziało, że babcia nie jest ani wystarczająco szlachetnie urodzona, ani dość majętna, żeby poślubić kogokolwiek z rodziny de Vries. I to była dla niej gorzka pigułka. Ośmielę się powiedzieć, że wyśmiewano się w towarzystwie z jej matrymonialnych ambicji. - Jednak chyba musiała zdawać sobie z tego sprawę, prawda? Przecież wszyscy wiedzą, że Barrant de Vries jest wręcz nieprzyzwoicie dumny. - No tak, nie wątpię, że babcia miała tego świadomość. Ale za to nie można jej było odmówić urody. A pradziadek też nie był żadnym nędzarzem. Idę więc o zakład, że babcia przekonała samą siebie, że usidli Bar-ranta. Z tego, co mi wiadomo, była akceptowana przez śmietankę towarzyską hrabstwa, co dało jej wystarczające podstawy, żeby uważać się już za przyszłą żonę Barranta de Vries. - Śmietankę towarzyską hrabstwa? - spytała Amber. - Na przykład przez rody Fitton Leghów czy Bromley Davenportów? - Przez tych drugich bez wątpienia. Nie jestem pewien co do Leghów, ale nie wydaje mi się, biorąc pod uwagę, że Barrant w końcu ożenił się z jedną z nich. - Ale przecież babcia utrzymuje teraz stosunki towarzyskie z markizą wdową Cholmondeley Należą do tych samych

towarzystw charytatywnych i... - Moja kochana Amber, istnieje ogromna różnica między utrzymywaniem z kimś znajomości a pozwoleniem mu na wejście do swojej rodziny - powiedział Greg, idealnie naśladując głos i manierę ich babki, tak że Amber nie mogła powstrzymać się od śmiechu. - Kiedyś babcia to usłyszy i będziesz mieć nie lada kłopoty - A ty będziesz mieć kłopoty, jeśli zejdziesz teraz na dół do babci i zaczniesz z nią rozmawiać o szkole sztuk pięknych. - Ale wciąż nie rozumiem, co Barrant de Vries, który nie chciał poślubić babci, może mieć wspólnego ze mną i moim debiutem na salonach. - A powinnaś to rozumieć doskonale. Babcia nie jest typem kobiety, która daruje choćby najmniejszą zniewagę, nieprawdaż? Amber przytaknęła. Greg miał rację. Ich babcia potrafiła być bezwzględna, kiedy szło o jej dumę i honor. Z pewnością nie wybaczyła także swojej córce, że wyszła za ojca Amber wbrew jej woli. Dziewczyna się wzdrygnęła. - Wiedząc już to, co wiem, śmiem twierdzić, że babcia kupiła tę posiadłość tylko dlatego, że znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie dóbr rodziny de Vries. Chciała w ten sposób pokazać Barrantowi, że ma więcej ziemi i większy dom niż on - kontynuował Greg. - Zatrudniła nawet jego wnuka jako zarządcę majątku. To forma

upokorzenia Barranta za odtrącenie jej ręki. Wszyscy wiedzą, że Barrant de Vries stracił po wojnie niemal całą fortunę, w tym także swojego jedynego syna, który nie pozostawił po sobie spadkobiercy Ale babci to nie wystarczy, Amber. Ona chce, żebyśmy zdobyli dla niej to, czego ona sama nie zdołała. Zwłaszcza ty. Ja nie mogę poślubić arystokratki, za to ty możesz wyjść za jakiegoś utytułowanego gościa. Wojna sprawiła, że wiele arystokratycznych rodzin popadło w nędzę. Pomyśl tylko, ilu ojców żeni swoich synów z córkami amerykańskich milionerów. Amber wiedziała o tym. W końcu ich sąsiad, lord Fitton Legh, poślubił w ubiegłym roku amerykańską spadkobierczynię wielkiej fortuny i wszyscy wiedzieli, że małżeństwo to zostało zawarte z czystej kalkulacji - on zyskał pieniądze, ona zaś tytuł. Jakby czytając w jej myślach, Greg starał się uspokoić Amber. - Powinnaś być wdzięczna babci, że nie wydała cię za któregoś z Leghów. Ona, ma się rozumieć, celuje w taki tytuł, który przyćmi nawet ród de Vries. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Dlatego chce, żebyś została zaprezentowana na dworze. Zanim Amber zdążyła cokolwiek powiedzieć, Greg kontynuował: - Babcia może i ma pieniądze, żeby kupić ci tytuł, ale to nie takie proste. Chodzi mi o to, że musisz zacząć się obracać w odpowiednim towarzystwie, a to jest niemożliwe bez odpowiednich rekomendacji. Co w praktyce oznacza, że każda dziewczyna, która chce bywać w wyższych sferach, musi przejść prezentację na dworze. Twoja babcia pragnie, aby jej wnuczka posiadała tytuł dużo lepszy niż ten, którego odmówił jej Barrant de Vries. W ten sposób

będzie mogła odegrać się na tych, którzy śmiali się z niej za jej plecami, kiedy Barrant odrzucił jej względy. Tego było już za wiele dla Amber. - Greg, proszę, nie mów takich rzeczy To nic przyjemnego - błagała swojego kuzyna. - Wiem, że lubisz stroić sobie ze mnie żarty, ale... - Amber, to nie są żarty - Czy babcia sama ci to wszystko powiedziała? - Nie. - A więc to są tylko twoje przypuszczenia? W takim razie jestem pewna, że się mylisz. Co do jednej rzeczy... - Nie mylę się, Amber. Jeśli koniecznie musisz znać prawdę, przypadkiem znalazłem się przed jej gabinetem, kiedy rozmawiała na ten temat z Jayem Fulshaweem. Miało to związek z zapłatą dla jakiejś damy czy kogoś innego, kto miałby cię wprowadzić na salony - Jay o tym wiedział? Dla Amber zabrzmiało to jak podwójna zdrada. Lubiła Jaya i było jej go nawet żal. Musiał harować jak wół dla jej babki, w przeciwieństwie do Grega, który studiował z nim razem w Eton, a teraz spędzał życie na zabawie i błahych rozrywkach. Amber musiała usiąść, tak bardzo się trzęsła. To nie może być prawda. To niemożliwe. - Ale mnie nie zależy na mężu z tytułem. Nie chcę jeszcze w ogóle wychodzić za mąż. A kiedy już to zrobię.

- Liczy się tylko to, czego chce babcia. Nie to, na czym nam zależy Greg rzeczywiście nie żartował. Prawdę mówiąc, wyglądał teraz dużo poważniej niż kiedykolwiek. - Co do tego nie mam żadnych wątpliwości - ostrzegł ją. - Ona zawsze dostaje to, czego chce. - Greg spojrzał na Amber i uśmiechnął się cierpko. - Pamiętasz, w jaki sposób została właścicielką tego domu i ziemi. Powiernicy lorda Talbota wcale nie chcieli sprzedać jej Denham Place, ale nie mieli wyjścia po tym, jak Talbot zmarł, nie pozostawiając po sobie spadkobiercy, za to spore zadłużenie. Gdy Greg wspomniał o Denham Place, Amber natychmiast pomyślała o tym domu. Kochała go, bo był przepiękny Zaprojektowany przez Van-brugha, o klasycznych kształtach i eleganckich pokojach na pierwszym piętrze. Ale nie miał należeć do niej. - Denham jest przepiękny, Greg. - Amber rozmarzyła się. - To jeden z ulubionych projektów Vanbrugha, chociaż należy do najmniejszych posiadłości, jakie zaprojektował. Greg wzruszył ramionami. Architektura i budownictwo zupełnie go nie interesowały. Zegar wybił trzecią. - Idź już. Nie każ babci czekać. Greg też miał umówione spotkanie, chociaż nie był do końca pewien, czy chce na nie iść. Romans, który z początku wydawał mu się ekscytujący, ostatnio zaczął być dla niego ciężarem. Nie

przywiązywał specjalnej wagi do tego rodzaju emocji, a już zdecydowanie nie znosił łzawych scen. Ale najgorsze w tym wszystkim było to, że znalazł się w sytuacji, z której nie było łatwego wyjścia. Gdyby tylko nadarzyła się taka sposobność, z wielką chęcią wyjechałby do Londynu, w którym nie brakowało ekskluzywnych klubów i innych uciech, dostępnych tylko dla najbogatszych. Picie, hazard i flirtowanie z pięknymi kobietami, które znały reguły rządzące tą grą - wszystkie te rzeczy odpowiadały mu znacznie bardziej niż nudne jak flaki z olejem spotkania lokalnego komitetu Partii Konserwatywnej. Może udałoby mu się namówić babcię, aby - jako kochający starszy kuzyn - mógł częściej bywać w Londynie, żeby mieć oko na Amber. Rozdział 2 Blanche Pickford przyjrzała się swojej wnuczce krytycznym wzrokiem. W wieku siedemnastu lat Amber zapowiadała się na piękną kobietę. Była wprawdzie niezbyt wysoka, za to smukła i delikatnej budowy Miała szla- chetną szyję i porcelanową cerę. Jej twarz, która straciła już dziewczęcą krągłość, zaczęła przybierać idealny kształt serca, z szeroko rozstawionymi oczami i gęstymi rzęsami. Blanche nie była zachwycona, kiedy jej córka - namówiona bez wątpienia przez męża - ogłosiła, że ich dziecko będzie miało na imię Amber. Uważała je za zbyt egzotyczne. Ale w rodzinie panowała tradycja, zgodnie z którą

wszystkie córki nosiły imiona kolorów jedwabiu. Nie można było też zaprzeczyć, że Amber miała oczy w kolorze miodowozłotym, takim jak ten szlachetny kruszec, bursztyn. Prosty nos Amber, kształt jej ust i złociste loki przypominały Blanche z tego samego okresu. Wnuczce brakowało jednak uwodzicielskiej zmysłowości i nic nie zwiastowało, że ten dar kiedykolwiek posiądzie. Amber była uprzejma, łagodna i słaba, podczas gdy Blanche zawsze cechowały siła i temperament. Siedemnastolatce brakowało ognia i pasji. Ale to nie miało żadnego znaczenia. Ani pasja, ani zmysłowość nie były potrzebne w małżeństwie, które Blanche zaplanowała dla swojej wnuczki. Wręcz przeciwnie. Ta dziewczyna przynajmniej jakoś wyglądała, w przeciwieństwie do swojej matki. Blanche była wściekła, kiedy okazało się, że jej córka jest uderzająco podobna do swojego niezbyt urodziwego ojca, Henryego Pick-forda. A w dodatku, że tak jak on zamierza zmarnować sobie życie, parając się pracą fizyczną w fabryce tkanin i angażując się w działalność ruchu robotniczego. Ale gniew ten był niczym w porównaniu z furią, w jaką wpadła Blanche, gdy wyszło na jaw, że jej dwudziestopięcioletnia brzydka córka, z której staropanieństwem już się pogodziła, zamierza, korzystając ze skromnego spadku po ojcu, wyjść za mąż za rosyjskiego emigranta. Ich szczęście nie trwało jednak długo. Dokładnie tak jak przewidziała Blanche, jej córka wróciła do niej na kolanach, błagając o pomoc finansową dla siebie i swojego męża.

Amber była ulepiona z innej, nieco lepszej gliny i stanowiła niezły punkt wyjścia. Uroda bez wątpienia przemawiała na korzyść dziewczyny, ale to pieniądze Blanche miały otworzyć jej drzwi do świata arystokracji i przynieść babce tytuł, którego tak bardzo pożądała. - Usiądź, Amber - powiedziała do wnuczki Blanche. - Musimy poważnie porozmawiać. Amber nie pamiętała, żeby jej babka kiedykolwiek miała na sobie coś z jedwabiu. Blanche gustowała w strojach francuskiej projektantki Chanel i dzisiaj włożyła jedną z sygnowanych przez nią sukni z dzianiny, ze sprytnie udrapowaną górą, spiętą na biodrach wielką broszką wysadzaną kryształami, które pobłyskiwały przy każdym, nawet najmniejszym ruchu ciała. Smukła i wyprostowana jak tyczka, babka miała idealną figurę do takich ubrań. Amber odziedziczyła po niej szczupłą sylwetkę, chociaż nie było tego widać pod wełnianym bezrękawnikiem, narzuconym na zwykłą, nierzucającą się w oczy bawełnianą bluzkę. Pod tą bluzką serce Amber waliło jak młotem. Czy to, co powiedział Greg, mogło być prawdą? Dziewczyna spojrzała na babcię, czekając z niepokojem. Blanche, jak zwykle, miała na szyi potrójny sznur drogocennych pereł - ich połysk dodawał jej ciepła i blasku, których ona sama była zupełnie pozbawiona. - Obiecałam, że na siedemnaste urodziny dostaniesz ode mnie wyjątkowy prezent. Ten prezent dotyczy twojej