andgrus

  • Dokumenty12 141
  • Odsłony681 359
  • Obserwuję374
  • Rozmiar dokumentów19.8 GB
  • Ilość pobrań538 767

Smith Wilbur - Saga Ballantyneów 05 - Płacz anioła

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Smith Wilbur - Saga Ballantyneów 05 - Płacz anioła.pdf

andgrus EBooki Autorzy alfabetycznie Litera S Smith Wilbur Format pdf
Użytkownik andgrus wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 229 stron)

WILBUR SMITH P ACZ ANIO AŁ Ł Ksi nica Pomorskaąż Prze o ylił ż JAROS AW BIELAS TOMASZ OLJASZŁ SREBRNA SERIA Tytu orygina u THE ANGELS WEEPł ł Autor ilustracji KEYIN TWEDDELL Projekt graficzny ok adki ZBIGNIEW DOWGIA Oł ŁŁ Redakcja merytoryczna EWA PIOTRKOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta JAD WIGA PILLER Copyright © Wilbur Smith 1982 Autor zastrzega swoje prawa moralne. Wszystkie prawa zastrze one.ż Pierwsze wydanie 1982 pod tytu em „The Angels Weep" opublikowane przez William Heinemann Ltd.ł part of Reed Consumer Books Limited, Michelin House, 81 Fulham Road, London SW3 6RB For the Polish edition Copyrigllt © 1995 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-7082-899-X Ksi k t dedykuj mojej ukochanej onie Danielle Antoinetteąż ę ę ę ż Lecz cz owiek, cz owiek dumny, ustrojony W przemijaj c i niewielk w adz , Zapominaj c o tym, co jedynieł ł ą ą ą ł ę ą Wie bez w tpienia — o swym kruchym losie — Jak rozw cieczona ma pa takie harce Wyprawia stoj c przedą ś ł ą obliczem Niebios, e anio owie p acz .Ż ł ł ą Miarka za miark William Szekspirę Przek ad Macieja Slomczy skiegoł ń CZ PIERWSZAĘŚĆ Na kraw dzi lasu pojawili si trzej je d cy. Jechali z zapa em, którego nie mog y ostudzi nawet d ugie,ę ę ź ź ł ł ć ł mecz ce tygodnie nieprzerwanych poszukiwa .ą ń

ci gn li cugle, zatrzymali si w równym rz dzie i spojrzeli w dó , w kierunku nast pnej p ytkiej doliny.Ś ą ę ę ę ł ę ł Mi kkie k osy traw o pi knym bladoró owym kolorze ta czy y poruszane s abymi podmuchami wiatru, aę ł ę ż ń ł ł stado antylop szab orogich pas cych si na dnie doliny wydawa o si p yn w k bach wiruj cej, ró owejł ą ę ł ę ł ąć łę ą ż mg y.ł Mi dzy nimi znajdowa si wielki byk b d cy przewodnikiem stada. Mia prawie czterna cie d oni* wysoko cię ł ę ę ą ł ś ł ś w k bie. Jego at asowy grzbiet pokrywa a sier czarna jak futro pantery, a brzuch i zawi y rysunek nałę ł ł ść ł pysku by y jaskrawobia e. Ogromne pr kowane rogi, zakrzywione niczym bu at Saladyna, niemal dotyka ył ł ąż ł ł zadu zwierz cia, a jego szyja dumnie wygina a si jak u ogiera pe nej krwi arabskiej. Ju dawno wytrzebionaę ł ę ł ż w swoim dawnym rodowisku na po udniowym kra cu kontynentu, owa najszlachetniejsza z afryka skichś ł ń ń antylop sta a si dla Ralpha Ballantyne'a symbolem tej pi knej i dzikiej krainy po o onej mi dzy rzekamił ę ę ł ż ę Limpopo i Zambezi. Ogromny czarny byk popatrzy aroganckim wzrokiem na je d ców stoj cych na kraw dzi zbocza, potemł ź ź ą ę parskn i wyzywaj co podrzuci g ow . Uderzaj c kopytami w kamienist ziemi , poprowadzi galopuj ceął ą ł ł ę ą ą ę ł ą stado samic pod gór i znikn na szczycie przeciwleg ego stoku, a obserwuj cy je m czy ni stalię ął ł ą ęż ź nieruchomo, zauroczeni ich majestatyczno ci i pi knem. Pierwszy ockn si Ralph Ballantyne, poruszyś ą ę ął ę ł si na siodle i odwróci do ojca.ę ł — Przypominasz sobie to miejsce, tato? — zapyta .ł — Up yn o ju ponad trzydzie ci lat — odpowiedzia cicho Zougał ęł ż ś ł d o = 4 cale (l cal = 2,54 cm)ł ń 11 Ballantyne, g bokie zamy lenie zmarszczy o mu czo o — trzydzie ci latj a poza tym zachorowa em wtedyłę ś ł ł ś ł na malari . — Odwróci g ow do trzeciego! z nich — niskiego, pomarszczonego Hotentota, który juę ł ł ę ż wówczas by jego towarzyszem i s u cym. — Co o tym my lisz, Janie Cheroot?ł ł żą ś Hotentot zdj z g owy zniszczon wojskow czapk i pog adzi d oni drobne kuleczki mi kkich,ął ł ą ą ę ł ł ł ą ę nie nobia ych w osów.ś ż ł ł — Mo e...ż — Mo e to wszystko by o tylko wizj wywo an przez gor czk — Ralph przerwa mu obcesowo.ż ł ą ł ą ą ę ł Grymas na przystojnej twarzy ojca pog bi si , a bia a jak porcelana blizna na policzku zaró owi a si nagle.łę ł ę ł ż ł ę Jan Cheroot obserwowa ich i u miecha si — kiedy ci dwaj byli razem, potrafili dostarczy lepszej rozrywkił ś ł ę ć ni walcz ce koguty.ż ą — A niech ci — warkn Zouga. — Mo e wrócisz i dotrzymasz towarzystwa kobietom, synu. — Wyci gnę ął ż ą ął z kieszeni cienki a cuszek i potrz sn nim Ralphowi przed nosem. — Widzisz — powiedzia — oto dowód.ł ń ą ął ł Na ko cu a cuszka wisia niewielki p k kluczy i inne drobiazgi — z ota piecz , ma a figurka w. Krzysztofa,ń ł ń ł ę ł ęć ł ś obcinacz do cygar i nieregularna bry ka kwarcu wielko ci dorodnej jagody. Ta ostatnia by a pokrytał ś ł siateczk y ek i przypomina a drobnokrystaliczny, niebieski marmur, a w jej wn trza tkwi okruchą ż ł ł ę ł b yszcz cego metalu.ł ą — Z oto — rzek Zouga. — Dojrza e i czekaj ce na niwa! Ralph u miechn si arogancko do ojca. Był ł ł ą ż ś ął ę ł znudzony wielotygodniow w drówk i bezowocnym poszukiwaniem.ą ę ą — Zawsze podejrzewa em, i znalaz e to na jakim straganie podczas Wielkiej Parady w Kapsztadzie i eł ż ł ś ś ż to i tak tylko tombak. Blizna na policzku ojca sta a si ciemnoczerwona, a Ralph roze mia si rado nie i cisn Zoug za rami .ł ę ś ł ę ś ś ął ę ę — Tato, czy gdybym tak uwa a , po wi ci bym tyle swojego drogocennego czasu? A co z budow liniiż ł ś ę ł ą kolejowej i tuzinem innych obowi zków? ; Przecie powinienem by teraz w Johannesburgu albo wą ż ć Kimberley. Delikatnie poklepa go po ramieniu, u miech na jego twarzy nie wyra a ju kpiny.ł ś ż ł ż j — To tutaj, obaj o tym wiemy. Mo e nawet w tej chwili stoimy na l z otono nej skale, a mo e znajdziemy jż ł ś ż ą ju za nast pnym pasmem wzgórz. Mówi dalej, a blizna na twarzy Zougi blad a powoli.ż ę ł ł : — Chodzi tylko o to, eby j odnale . Mo emy potkn si o ni w ci gu najbli szej godziny lub b dziż ą źć ż ąć ę ą ą ż łą ć przez nast pne dziesi lat.ę ęć Obserwuj c ojca i syna, Jan Cheroot poczu si nagle nieco rozczarowany. [ Kiedy widzia jak walczyk', aleą ł ę ś ł to zdarzy o si dawno temu. Teraz Ralph by doros ym m czyzn , mia prawie trzydzie ci lat i przywyk doł ę ł ł ęż ą ł ś ł kierowania setkami nieokrzesanych m czyzn, których zatrudnia w swojej firmie przewozowej czy naęż ł placach budów. Radzi sobie z nimi za pomoc j zyka,ł ą ę butów i pi ci. By postawny, brutalny i wynios y jak kogut. Jan Cheroot mia jednak wra enie, e stareęś ł ł ł ż ż psisko potrafi oby jeszcze wytarza szczeniaka w b ocie. Nie bez powodu Matabelowie nadali, wcił ć ł ąż szybkiemu i szczup emu, Zoudze Ballantyne'owi imi Bakela — Pi . Tak, Jan Cheroot pomy la z alem,ł ę ęść ś ł ż chcia oby si jeszcze raz zobaczy tych dwóch w akcji. Mo e innym razem, bo emocje zacz y ju stygn ił ę ć ż ęł ż ąć obu m czyzn, pochylonych ku sobie, znów poch on a rzeczowa rozmowa. Wygl dali teraz jak bracia —ęż ł ęł ą podobie stwo istnia o oczywiste, jednak Zouga wydawa si zbyt m ody jak na ojca Ralpha. Jego skóra by ań ł ł ę ł ł zbyt jasna i widnia na niej nawet lad zmarszczek, oczy zbyt bystre i ywe, a delikatne srebrne pasemka wł ś ż

z ocistej brodzie mog y by jedynie efektem dzia ania pal cego, afryka skiego s o ca.ł ł ć ł ą ń ł ń — Szkoda, e nie zdo a e okre li pozycji s o ca, wszystkie inne obserwacje, które zrobi e , by y takież ł ł ś ś ć ł ń ł ś ł dok adne — narzeka Ralph. — Uda o mi si dotrze do ka dej z zostawionych wtedy przez ciebie kryjówekł ł ł ę ć ż z ko ci s oniow .ś ą ł ą — W tym czasie rozpocz a si pora deszczowa. — Zouga potrz sn g ow . — Na Boga, ale wtedy la o!ęł ę ą ął ł ą ł Przez tydzie nie by o wida s o ca. Rzeki wyst powa y z brzegów, wi c musieli my zatacza ko a, ebyń ł ć ł ń ę ł ę ś ć ł ż znale jaki bród... — urwa nagle i wzi cugle do lewej r ki. — Opowiada em ci ju o tym setki razy.źć ś ł ął ę ł ż Jed my dalej — zaproponowa cicho i wszyscy pok usowali w dó zbocza. Zouga pochyla si w siodle,ź ł ł ł ł ę wypatruj c na ziemi okruchów z otono nej ska y albo obraca si wolno, badaj c lini horyzontu i staraj cą ł ś ł ł ę ą ę ą si rozpozna kszta ty górskich szczytów lub niewyra nych kopu odleg ych wzgórz zarysowanych na tleę ć ł ź ł ł afryka skiego nieba, po którym wysoko i spokojnie p yn y zapowiadaj ce adn pogod srebrne cumulusy.ń ł ęł ą ł ą ę — Mo emy oprze si tylko na jednym — na po o eniu ruin Wielkiego Zimbabwe — mówi Zouga. —ż ć ę ł ż ł Wyruszyli my stamt d i szli my na zachód przez osiem dni.ś ą ś — Dziewi — poprawi go Jan Cheroot. — Umkn ci jeden dzie , kiedy umar Matthew. Mia e gor czk .ęć ł ął ń ł ł ś ą ę Musia em ci nia czy jak dziecko, a poza tym targali my jeszcze to przekl te kamienne ptaszysko.ł ę ń ć ś ę — Prawdopodobnie nie robili my wi cej ni kilkana cie kilometrów dziennie — Zouga nie zwraca na niegoś ę ż ś ł uwagi. — Osiem dni marszu, to b dzie ponad sto kilometrów.ę — A Wielkie Zimbabwe jest tam, na wschód od nas. — Wje d ali w a nie na zbocze po drugiej stronież ż ł ś doliny, Ralph ci gn cugle. — To Wartownik. — Wskaza odleg e, skaliste wzgórze, którego szczytś ą ął ł ł przypomina gotuj cego si do skoku lwa. — Ruiny s zaraz za nim, nigdy nie zapomnia bym tego widoku.ł ą ę ą ł Zarówno dla ojca jak i syna zburzone miasto mia o szczególne znaczenie. To w a nie tam, pomi dzył ł ś ę pot nymi kamiennymi cianami Zouga i Jan Cheroolznaje li prastare pos gi ptaków, kiedy otoczoneęż ś ź ą ś religijn czci , przez mieszka ców miasta. Pomimo choroby i innychą ą ń trudno ci, zwi zanych z d ug wypraw znad Zambezi, Zouga upar si , e musi zabra ze sob jeden zś ą ł ą ą ł ę ż ć ą pos gów.ą Wiele lat pó niej przysz a kolej na Ralpha. Maj c za przewodnika dziennik ojca i jego drobiazgowe pomiaryź ł ą dokonywane przy pomocy sekstansu, uda o mu si odnale opuszczon cytadel . Zignorowa królewskieł ę źć ą ę ł postanowienie o nietykalno ci wi tych miejsc i wywióz pozosta e pos gi, mimo e graniczne impiś ś ę ł ł ą ż Lobenguli — ówczesnego króla Matabe-lów — depta y mu po pi tach. Zatem wszyscy trzej dok adnieł ę ł poznali to nawiedzane przez duchy, niepokoj ce miasto, a teraz stali patrz c na odleg e wzgórza, w ródą ą ł ś których znajdowa y si ruiny i milczeli pogr eni we w asnych my lach.ł ę ąż ł ś — Ci gle zastanawiam si , kim byli ludzie, którzy zbudowali Zimbab-we — powiedzia w ko cu Ralph — i coą ę ł ń si z nimi sta o. — Nie oczekiwa odpowiedzi, a w jego g osie by o s ycha nie pasuj cy do niego,ę ł ł ł ł ł ć ą marzycielski ton. — Mo e to górnicy królowej Saby. A mo e owo miejsce to biblijny Ofir. Ciekawe, czyż ż zanosili wydobyte z oto Salomonowi.ł — Pewnie nigdy si tego nie dowiemy. — Zouga otrz sn si z zamy lenia. — Ale na pewno z oto by o dlaę ą ął ę ś ł ł nich równie cenne jak dla nas. Na dziedzi cu Wielkiego Zimbabwe znalaz em z ote blaszki, koraliki i sztaby.ń ł ł Miejsce, w którym Jan Cheroot i ja badali my górnicze szyby, nie mo e znajdowa si dalej jak kilkaś ż ć ę kilometrów st d. Le a y tam równie ha dy wydobytej i czekaj cej na rozbicie ska y z otono nej. — Zougaą ż ł ż ł ą ł ł ś spojrza na Hotentota. — Rozpoznajesz tu co ?ł ś Jan Cheroot zastanawia si , a jego chochlikowata twarz marszczy a si niczym wysychaj ca na s o cuł ę ł ę ą ł ń liwka. — Mo e za nast pnym pasmem — zamrucza ponuro i ca e trio zjecha o do doliny, która wygl da aś ż ę ł ł ł ą ł jak setka innych, jakie min li w ci gu ostatnich tygodni.ę ą Syn pod a kilkana cie kroków przed ojcem, jego ko cwa owa lekko. Okr ali w a nie g ste krzakiąż ł ś ń ł ł ąż ł ś ę dzikiego hebanowca, kiedy Ralph nagle stan na strzemionach, zerwa z g owy kapelusz i pomacha nimął ł ł ł wysoko. — Jaa hou! — krzykn . — Ju was tu nie ma.ął ż Zoudze mign y teraz przed oczami z ociste zwierz ta uciekaj ce p ynnymi ruchami po przeciwleg ymęł ł ę ą ł ł zboczu. — S trzy! — W g osie Ralpha wyra nie by o s ycha podniecenie i wstr t. — Janie, zago je w lewo! Tato,ą ł ź ł ł ć ę ń nie pozwól im przedosta si do w wozu!ć ę ą atwo wydawania rozkazów by a czym zupe nie naturalnym dla Ralpha Ballantyne'a i równie naturalnieŁ ść ł ś ł jego polecenia zosta y przyj te przez pozosta ych dwóch m czyzn. aden z nich nie sprzeciwia sił ę ł ęż Ż ł ę pomys owi zabicia tych pi knych, dostojnych zwierz t, które Ralph wyp oszy z zaro li. By w a cicielemł ę ą ł ł ś ł ł ś dwustu wozów, ka dy za posiada zaprz g sk adaj cy si z szesnastu wo ów. King's Lynn — posiad oż ś ł ę ł ą ę ł ł ść Zougi, utworzona z ziem, jakie Brytyjskie Towarzystwo Po udniowoafryka skie rozparcelowa o w ródł ń ł ś ochotników, którzy rozgromili armi matabelskiego króla, zajmowa a obszarę ł wielu tysi cy arów, a pas o si na niej najlepsze byd o wybrane z rozp odowych stad Matabelów i rasoweę ł ę ł ł byki sprowadzone z Kapsztadu oraz Anglii.

Zarówno ojciec, jak i syn byli hodowcami byd a, obaj te ponosili ogromne straty z powodu lwów, którychł ż stada sta y si utrapieniem tej pi knej ziemi na pó noc od rzek Limpopo i Shashi. Zbyt cz sto s uchali w nocył ę ę ł ę ł pe nego przera enia ryku swoich drogocennych, ukochanych zwierz t, a rano odnajdywali ich rozszarpaneł ż ą cia a. Dla obu lwy sta y si najgorszymi szkodnikami, a teraz nadarza a si rzadka okazja rozprawienia si zł ł ę ł ę ę jednym ze stad. Ralph wyci gn z pokrowca, znajduj cego si pod jego lewym kolanem, wielostrza owy winchester,ą ął ą ę ł kasztanowaty wa ach, którego dosiada , ruszy galopem za wielkimi, ó tymi kotami. Samiec uciek pierwszy ił ł ł ż ł ł Ralph widzia go tylko przez chwil . Mia siod owato wygi ty grzbiet, wypuk y brzuch. Jego g sta, czarnał ę ł ł ę ł ę grzywa falowa a majestatycznie, kiedy zwierz wbiega o na ci kich apach w zaro la. Starsza lwica szybkoł ę ł ęż ł ś pogna a za nim. By a wychud a, a na jej ciele znajdowa o si wiele blizn po ranach, które odnios a podczasł ł ł ł ę ł tysi cy polowa . M odsza lwica, nieprzywyk a do ludzi, okaza a si odwa na i ciekawa jak kotka. Naę ń ł ł ł ę ż kremowoz otym brzuchu widnia y jeszcze c tki niczym u ma ego lwi tka. Samica odwróci a si na skrajuł ł ę ł ą ł ę zaro li i rykn a na zbli aj cych si je d ców. Jej uszy przylega y p asko do g owy, ró owy j zyk zwisaś ęł ż ą ę ź ź ł ł ł ż ę ł mi dzy k ami, a sztywne, bia e w sy stercza y jak kolce je ozwierza.ę ł ł ą ł ż Ralph pu ci cugle, ko zareagowa natychmiast zatrzymuj c si w miejscu i nieruchomiej c, aby umo liwiś ł ń ł ą ę ą ż ć oddanie strza u. Tylko strzy enie uszami zdradza o jego podniecenie.ł ż ł Je dziec podrzuci winchester i strzeli , gdy tylko kolba karabinu dotkn a jego ramienia. Lwica westchn aź ł ł ęł ęł g o no, kiedy kula, wycelowana w serce, wdziera a si w wn trzno ci, potem skoczy a do góry i rykn ał ś ł ę ę ś ł ęł przera liwie. Nast pnie run a na ziemi , przewróci a si na grzbiet i zacz a drze zaro la wysuni tymi,ź ę ęł ę ł ę ęł ć ś ę ó tymi pazurami, a w ko cu szarpane konwulsjami cia o uspokoi o si w mi kkich ramionach mierci.ż ł ż ń ł ł ę ę ś Ralph wprowadzi nast pn kul do komory nabojowej i zebra cugle. Wa ach ruszy gwa townie do przodu.ł ę ą ę ł ł ł ł Po prawej stronie Zouga, pochylaj c si do przodu w siodle, wje d a na zbocze w wozu. W tej samej chwilią ę ż ż ł ą druga lwica wyskoczy a naprzeciwko niego na otwart przestrze . Bieg a w kierunku g bokiego,ł ą ń ł łę zaro ni tego krzakami w wozu. Zouga strzeli do niej w pe nym galopie. Ralph zobaczy fontann kurzu podś ę ą ł ł ł ę brzuchem zwierz cia.ę — Pud o. Ojciec si starzeje — pomy la i gwa townie zatrzyma konia. Zanim zd y wypali , Zouga oddał ę ś ł ł ł ąż ł ć ł kolejny strza , a lwica upad a i potoczy a si jak ó ta kula po kamienistej ziemi. Kula trafi a w szyj w pobli uł ł ł ę ż ł ł ę ż ucha. — Brawo! — za mia si syn, po czym wbi obcasy w boki wa acha i razem z ojcem ruszyli na szczytś ł ę ł ł zbocza. — Gdzie jest Jan Cheroot? — krzykn Zouga i, jakby w odpowiedzi,ął huk wystrza u doszed z lasu po ich lewej stronie. Natychmiast pojechali w tamtym kierunku.ł ł — Widzisz go? — zawo a Ralph.ł ł Rosn ce przed nimi krzaki stawa y si coraz g stsze, kiedy przeje d ali, cierniste ga zie bi y ich po udach.ą ł ę ę ż ż łę ł Us yszeli nast pny strza , a zaraz po nim w ciek y, og uszaj cy ryk lwa mieszaj cy si z przera onym,ł ę ł ś ł ł ą ą ę ż piskliwym g osem Jana Cheroota.ł — Musimy mu pomóc! — wrzasn Zouga, kiedy uda o im si przedrze przez zwarte zaro la.ął ł ę ć ś Na wprost znajdowa si niemal parkowy zagajnik z traw rosn c mi dzy wysokimi drzewami o p askichł ę ą ą ą ę ł szczytach. Jan Cheroot by niespe na sto metrów przed nimi, jecha wzd u kraw dzi zbocza, ogl daj c sił ł ł ł ż ę ą ą ę przez rami . Jego twarz przypomina a bia mask z ogromnymi, przera onymi oczyma. Ju wcze nieję ł łą ę ż ż ś musia zgubi kapelusz i strzelb . Ch osta konia po szyi i zadzie, mimo e zwierz znajdowa o si ju wł ć ę ł ł ż ę ł ę ż pe nym, niekontrolowanym galopie.ł Lew by kilkana cie kroków za nimi, ale z ka dym spr ystym skokiem zbli a si tak szybko, jakby ko stał ś ż ęż ż ł ę ń ł zupe nie nieruchomo. Jego boki b yszcza y od pokrywaj cej je wie ej krwi. Zosta trafiony w brzuch, aleł ł ł ą ś ż ł rana nie zatrzyma a go ani nawet nie spowolni a jego szar y. Wr cz przeciwnie, ból rozw cieczy lwał ł ż ę ś ł jeszcze bardziej, a wydobywaj ce si z gard a zwierz cia ryki przypomina y grzmoty.ą ę ł ę ł Ralph chcia zboczy z drogi, aby przyj z pomoc Hotentotowi i zaj lepsz pozycj do oddania strza u wł ć ść ą ąć ą ę ł kierunku lwa. Jednak w tej samej chwili kot rzuci si na zad konia, wbijaj c w pociemnia od potu skórł ę ą łą ę d ugie, zakrzywione pazury, które zostawi y lady w postaci g bokich, równoleg ych ran, a wyp ywaj ca zł ł ś łę ł ł ą nich krew mia a pi kn , karmazynow barw .ł ę ą ą ę Ko zar a i wierzgn tylnymi nogami, uderzaj c lwa w klatk piersiow . Zwierz przewróci si , ale ju poń ż ł ął ą ę ą ł ę ż chwili odzyska równowag . Szybko znalaz si u boku biegn cego konia i przygotowywa si do nast pnegoł ę ł ę ą ł ę ę ataku. — Skacz, Janie! — zawo a Ralph. Lew by zbyt blisko, eby do niego strzeli . — Skacz, do cholery! — Aleł ł ł ż ć Jan Cheroot wydawa si nie s ysze . Sparali owany strachem, trzyma si kurczowo rozwianej ko skiejł ę ł ć ż ł ę ń grzywy. Lew wzbi si lekko w powietrze i usiad na zadzie konia jak ogromny, ó ty ptak, mia d c Janał ę ł ż ł ż żą zakrwawionym, pot nym cielskiem. Wydawa o si , e ko , je dziec i lew zapadli si nagle pod ziemi .ęż ł ę ż ń ź ę ę Jedynie wiruj ca chmura kurzu wskazywa a miejsce, w którym byli jeszcze przed chwil . Kiedy Ralph zbli aą ł ą ż ł si do kraw dzi zbocza, gdzie znikn li, og uszaj ce ryki rozw cieczonego zwierz cia i wrzaski przera onegoę ę ę ł ą ś ę ż

Jana Cheroota przybiera y na sile.ł Trzymaj c w r ce winchestera, Ralph uwolni stopy ze strzemion i zeskoczy z siod a, pozwalaj c, aby si aą ę ł ł ł ą ł rozp du wyrzuci a go a na skraj g bokiego rowu o niemal pionowych cianach; na dnie zobaczy pl taninę ł ż łę ś ł ą ę kot uj cych si cia .ł ą ę ł d— Ten diabe mnie zaraz zagryzie! — krzycza Jan. Ralph dostrzeg go przyci ni tego koniem, którył ł ł ś ę podczas upadku musia z ama sobie kark i le a teraz z nienaturalnie wykr con g ow . Lew uparcie darł ł ć ż ł ę ą ł ą ł siod o i ko skie cierwo, próbuj c dosta si do Cheroota.ł ń ś ą ć ę — Nie ruszaj si — Ralph krzykn do Jana. — Pozwól mi wycelowa !ę ął ć Jednak lew równie go us ysza . Zostawi konia i wdrapywa si na strom cian rowu z atwo ci kotaż ł ł ł ł ę ą ś ę ł ś ą wspinaj cego si na drzewo. Odpycha si muskularnymi nogami, a jego jasno ó te lepia wpatrywa y si wą ę ł ę ż ł ś ł ę cz owieka, który sta na kraw dzi g bokiej dziury.ł ł ę łę Ralph przykl kn i wymierzy w szerok , z ocist klatk piersiow . Przed oczami mia szeroko otwartę ął ł ą ł ą ę ą ł ą paszcz i bia e jak wypolerowana ko s oniowa, d ugie k y. Og uszaj cy ryk wydobywaj cy si z lwiegoę ł ść ł ł ł ł ą ą ę gard a wdziera si do uszu. Czu przesi kni ty zapachem gnij cego mi sa oddech, a kropelki gor cej linył ł ę ł ą ę ą ę ą ś opryska y mu policzki i czo o.ł ł Strzeli , za adowa i znów wypali , tak szybko, e mia o si wra enie, i rozleg si tylko jeden, przeci g ył ł ł ł ż ł ę ż ż ł ę ą ł huk. Lew wygi si do ty u, przez d ug chwil wisia nieruchomo, trzymaj c si pionowej ciany rowu, aął ę ł ł ą ę ł ą ę ś potem run na martwego konia.ął Na dnie rowu nic si nie porusza o, a cisza, która nagle zapad a, by a bardziej przejmuj ca nię ł ł ł ą ż poprzedzaj cy j rozdzieraj cy ryk.ą ą ą — Janie, nic ci si nie sta o? — zawo a Ralph z zaniepokojeniem w g osie. Hotentot nie dawa znaku ycia,ę ł ł ł ł ł ż przygnieciony trupami konia i lwa. — Janie Cheroot, s yszysz mnie?ł — Martwi nie s ysz — odpowiedzia mu g uchy, grobowy szept. — To ju koniec, wreszcie dopadli staregoł ą ł ł ż Jana Cheroota. — Wy a stamt d — powiedzia zdecydowanym g osem Zouga Ballan-tyne, który w a nie stan obok syna.ł ź ą ł ł ł ś ął — Nie ma czasu na wyg upy.ł Ralph rzuci Janowi zwój konopnej liny i razem z ojcem wyci gn li na powierzchni Cheroota oraz siod oł ą ę ę ł zabitego konia. Jan Cheroot wpad w g boki, w ski rów ci gn cy si wzd u kraw dzi zbocza. W niektórych miejscach miał łę ą ą ą ę ł ż ę ł ze sze metrów g boko ci, ale nigdzie wi cej ni oko o dwóch metrów szeroko ci. Wype nia a go bujnaść łę ś ę ż ł ś ł ł ro linno , g ównie pn cza. aden z nich nie mia jednak w tpliwo ci, e dó zosta wykopany przezś ść ł ą Ż ł ą ś ż ł ł cz owieka.ł — Ta linia oznacza kraw d z otono nej ska y — zgadywa Zouga, id c wzd u rowu — ówcze ni górnicy poę ź ł ś ł ł ą ł ż ś prostu wydobywali tu, nie zadaj c sobie trudu, by zasypa wyrobisko.ą ć — W jaki sposób kruszyli ska ? — zapyta Ralph. — Jest przecie twarda jak marmur.łę ł ż — Prawdopodobnie rozpalali na niej ogniska, a gdy si rozgrza a, polewali j wod . Nag a zmianaę ł ą ą ł temperatury powodowa a gwa towne kurczenie i p kanie ska y.ł ł ę ł 17 — Wygl da na to, e wydobyli st d nawet najmniejsze ziarenka kruszcu, a dla nas nie zosta o ju nic. Zougaą ż ą ł ż skin g ow .ął ł ą — Najpierw pracowali tutaj, a kiedy wydobyli wszystko z cz ci wystaj cej ponad powierzchni , zacz lięś ą ę ę kopa szyby wzd u wyrobiska, aby znów dosta si do z otodajnej y y. — Odwróci si do Jana Cheroota ić ł ż ć ę ł ż ł ł ę zapyta : — Poznajesz ten teren? — Widz c, e Hotentot waha si jeszcze, wskaza palcem dno doliny. —ł ą ż ę ł Moczary i drzewa tekowe, widzisz? — Tak, tak. — Jan klasn w d onie, a jego oczy b ysn y rado nie. — To jest miejsce, w którym zabi e tegoął ł ł ęł ś ł ś ogromnego s onia, jego k y s teraz na werandzie w King's Lynn.ł ł ą — Ha da musi znajdowa si zaraz przed nami. — Zouga podbieg do przodu.ł ć ę ł Znalaz poro ni ty traw , niski kopiec, ukl kn na nim i zacz wybiera okruchy bia ego kwarcu spomi dzył ś ę ą ę ął ął ć ł ę g stych korzeni. Ka dy z kawa ków dok adnie ogl da , a po chwili odrzuca . Tylko niektóre lini j zykiem ię ż ł ł ą ł ł ś ł ę podnosi do s o ca, staraj c si dostrzec blask uwi zionego w nich metalu, potem marszczy brwi i,ł ł ń ą ę ę ł rozczarowany, potrz sa g ow .ą ł ł ą W ko cu wsta i otrzepa d onie o bryczesy.ń ł ł ł — To czysty kwarc, ówcze ni poszukiwacze na pewno ju przesortowali t ha d . Je li chcemy zobaczyś ż ę ł ę ś ć z oto, musimy odnale stare szyby. Ze szczytu usypiska Zouga szybko rozpozna teren.ł źć ł — Mniej wi cej tam po o y em s onia — wskaza palcem miejsce, a Jan Cheroot, jakby na potwierdzenieę ł ż ł ł ł tego, znalaz w trawie ogromn ko udow , wysuszon , bia jak kreda i dopiero teraz, po trzydziestuł ą ść ą ą łą latach, zaczynaj c si kruszy .ą ą ę ć — To by ojciec wszystkich s oni — powiedzia z szacunkiem Cheroot. — Ju nigdy nie b dzie drugiegoł ł ł ż ę takiego. Przyprowadzi nas tutaj, a kiedy go zastrzeli e , upad w a nie w tym miejscu, jakby chcia je dla nasł ł ś ł ł ś ł

przeznaczy .ć Zouga wykona wier obrotu i znów wskaza co palcem.ł ć ć ł ś — Szyby, w których pogrzebali my starego Matthew, powinny by tam.ś ć Ralph przypomnia sobie opis polowania na s onie, zamieszczony w g o nej ksi ce ojca zatytu owanejł ł ł ś ąż ł Odyseja my liwego. Czarny s u cy nie ucieka przed atakiem wielkiego s onia, sta i czeka , aby podaś ł żą ł ł ł ł ć Zoudze nast pn strzelb , p ac c yciem za ycie swojego pana. Syn rozumia wi c wszystko i milcza ,ę ą ę ł ą ż ż ł ę ł kiedy ojciec kl ka obok sterty kamieni, pod któr znajdowa o si cia o wiernego s ugi.ę ł ą ł ę ł ł Po chwili Zouga wsta , otrzepa kolana i powiedzia :ł ł ł — To by dobry cz owiek.ł ł — Ale gdyby by m dry, wybra by sobie inne miejsce na grób — mrukn Ralph. — Tkwi teraz jak korek wł ą ł ął samym rodku z o a. B dziemy musieli go wykopa .ś ł ż ę ć Zouga zmarszczy brwi.ł — Niech tu zostanie. Wzd u y y jest jeszcze wiele szybów. — Odwrócił ż ż ł ł 18 si i odszed , a syn i s u cy pod yli za nim. Niespe na sto metrów dalej znów si zatrzyma . — Jest! —ę ł ł żą ąż ł ę ł krzykn z zadowoleniem. — Drugi szyb, zrobiono ich w sumie cztery.ął Ten równie by zasypany okruchami ska . Ralph zdj marynark , opar karabin o pie najbli szego drzeważ ł ł ął ę ł ń ż i zszed do p ytkiego zag bienia. Tam pochyli si , aby zajrze do w skiego, zablokowanego kamieniamił ł łę ł ę ć ą wej cia.ś — Spróbujmy dosta si do rodka.ć ę ś Pracowali przez pó godziny, obluzowywali g azy za pomoc grubej ga zi, a potem odrzucali je na bok, a wł ł ą łę ż ko cu uda o im si ods oni wlot do szybu, tak w ski, e tylko dziecko mog oby si przecisn . Ukl kn li iń ł ę ł ć ą ż ł ę ąć ę ę zajrzeli do wewn trz. Nie byli w stanie okre li g boko ci szybu. Panowa y tam nieprzeniknione ciemno ci ią ś ć łę ś ł ś cuchn o st chlizn , grzybem, nietoperzami i zgnilizn .ęł ę ą ą Ralph i Zouga zagl dali do rodka z pe n grozy fascynacj .ą ś ł ą ą — Mówi si , e u ywali do pracy niewolników: dzieci albo Buszmenów — powiedzia Zouga. — adenę ż ż ł Ż doros y m czyzna... — urwa , a potem nast pi a chwila oznaczaj cej zamy lenie ciszy. Nast pnie spojrzelił ęż ł ą ł ą ś ę na siebie i u miechn li si , po czym ich g owy odwróci y si zgodnie w kierunku Jana Cheroota.ś ę ę ł ł ę — Nigdy! — zaoponowa Hotentot zdecydowanie. — Jestem schorowanym, starym cz owiekiem. Nigdy!ł ł Mo ecie mnie nawet zabi !ż ć Ralph szuka w torbie wieczki. W tym czasie Zouga szybko po czy trzy zwoje lin, u ywanych do p taniał ś łą ł ż ę koni, a s uga obserwowa ich przygotowania jak skazaniec patrz cy na budow szubienicy.ł ł ą ę — Przez dwadzie cia dziewi lat, od dnia, w którym si urodzi em, mówi e mi o swojej odwadze i m stwieś ęć ę ł ł ś ę — przypomnia mu Ralph, po o ywszy r k na jego ramieniu i prowadz c go w kierunku wej cia do szybu.ł ł ż ę ę ą ś — Mo e troch przesadzi em — przyzna Jan Cheroot, kiedy Zouga zawi zywa mu lin pod pachami iż ę ł ł ą ł ę opasywa w skie biodra skórzan torb .ł ą ą ą — Ty, który walczy e z dzikimi plemionami, polowa e na s onie i lwy, czego mia by si obawia w tejł ś ł ś ł ł ś ę ć ma ej dziurze? Paru wstrz sów, odrobiny ciemno ci i duchów zmar ych?ł ą ś ł — Mo e przesadzi em wi cej ni troch — Jan szepn ochryple.ż ł ę ż ę ął — Przecie nie jeste tchórzem, prawda?ż ś — Tak — przytakiwa arliwie. — Jestem tchórzem, a to nie jest miejsce dla takiego jak ja.ł ż Ralph przyci gn s ug do siebie — Cheroot wyrywa si niczym wisz ca na haczyku ryba — podniós goą ął ł ę ł ę ą ł bez wi kszego wysi ku i opu ci do wn trza szybu. Jego protesty cich y powoli w miar , jak Ralphę ł ś ł ę ł ę wypuszcza powróz z r k.ł ą Opu ci ju Hotentota na g boko niemal osiemnastu metrów, kiedy nagle ust pi o napr enie liny.ś ł ż łę ść ą ł ęż — Cheroot! — zawo a Zouga w g b szybu.ł ł łą<' 10 — Ma a jaskinia. — S owa by y przyt umione i zniekszta cone przez echo. — Ska a jest czarna od sadzy.ł ł ł ł ł ł — Ogniska. Niewolników ca e ycie trzymano na dole — zgadywa Zouga — i nigdy nie widzieli blaskuł ż ł s o ca. — Potem znów podniós g os. — Co jeszcze?ł ń ł ł ś — Liny, plecione liny i skórzane wiadra podobne do tych, których u ywali my w kopalni diamentów w Newż ś Rush... — urwa i krzykn ze zdziwienia. — Rozpadaj si kiedy ich dotykam, teraz to ju tylko py . —ł ął ą ę ż ł Us yszeli kaszel wywo any wznieconym kurzem, a g os Cheroota sta si niski i nosowy. — elazneł ł ł ł ę Ż narz dzia, co w rodzaju toporów — znów wrzasn , tym razem przera ony. — W imi wielkiego w a, tu sę ś ął ż ę ęż ą trupy, ludzkie ko ci. Wychodz , wyci gnijcie mnie st d!ś ę ą ą Na dnie w skiego szybu Ralph widzia s abe, migotaj ce wiate ko.ą ł ł ą ś ł — Jest tam jaki tunel odchodz cy od jaskini?ś ą — Wyci gnijcie mnie st d.ą ą — Widzisz jaki tunel?ś — Tak, wyci gniecie mnie teraz?ą

— Nie, dopóki nie pójdziesz do ko ca korytarza.ń — Czy wy cie oszaleli? Musia bym si tam chyba wczo ga .ś ł ę ł ć — We jeden z tych elaznych toporów i odr b kawa ek ska y.ź ż ą ł ł — Nie. Tego ju za wiele. Dalej nie pójd , tego miejsca strzeg duchy zmar ych.ż ę ą ł — Doskonale — Ralph zawo a w g b szybu — w takim razie zaraz zrzuc ci na g ow koniec liny.ł ł łą ę ł ę — Nie zrobisz tego! — A potem zasypi wej cie kamieniami.ę ś — Id — Jan Cheroot by zdesperowany, a lina znów zacz a w lizgiwa si do szybu, jak w do swojegoę ł ęł ś ć ę ąż gniazda. Ralph i Zouga siedzieli po turecku obok wej cia, pal c wspólnie jedno cygaro.ś ą — Na pewno zamkn li niewolników w szybie, kiedy opuszczali kopalni . W tamtych czasach niewolnicy bylię ę bardzo cenni. Dowodzi to wi c tego, e do ko ca prowadzili wydobycie i wycofali si st d w wielkimę ż ń ę ą po piechu. — Zouga zamilk , podniós g ow i nas uchiwa przez chwil , a us yszawszy odleg e stukanieś ł ł ł ę ł ł ę ł ł metalowego topora w kamienn cian , powiedzia : — Aha, Jan Cheroot dotar ju do wyrobiska.ą ś ę ł ł ż Jednak min o jeszcze du o czasu, zanim znów zobaczyli migotaj ce wiate ko na dnie szybu i dosz y doęł ż ą ś ł ł nich a osne b agania Jana Cheroota.ż ł ł — Prosz , panie Ralphie, zrobi em co chcieli cie. Wypu cicie mnie teraz? Prosz .ę ł ś ś ę Ralph stan okrakiem nad wlotem i wci ga lin . Mi nie ramion na przemian rozci ga y si i kurczy y podął ą ł ę ęś ą ł ę ł r kawami cienkiej bawe nianej koszuli. Kiedy sko czy , oddycha wci spokojnie i miarowo, a na czole nieę ł ń ł ł ąż pojawi a si ani jedna kropelka potu.ł ę 20 d— No wi c, Janie, co znalaz e ?ę ł ś Cheroot by ca y pokryty jasnym kurzem, w którym sp ywaj cy pot utworzy b otniste strumyki, i przesi kni tył ł ł ą ł ł ą ę zapachem ajna nietoperzy oraz st chlizny. Dr cymi jeszcze ze strachu r koma otworzy przypi t do pasał ę żą ę ł ę ą torb .ę — Oto, co znalaz em — powiedzia ochryp ym g osem i poda Zoudze kawa ek odr banej ska y.ł ł ł ł ł ł ą ł Przyniós kryszta , b yszcz cy jak lód, zabarwiony na niebiesko i poprzecinany drobniutkimi y kami, zł ł ł ą ż ł których cz powsta a na skutek uderze topora. Fragmenty roztrzaskanej bry ki kwarcu spaja aęść ł ń ł ł substancja, wype niaj ca ka de p kni cie i ka d rys w ukrytej pod ziemi skale. Tym spoiwem by ał ą ż ę ę ż ą ę ą ł cienka warstwa jasnego, kowalnego metalu, b yszcz cego w s o cu, gdy Zouga po lini kryształ ą ł ń ś ł ł koniuszkiem j zyka.ę — Na Boga, Ralph, spójrz na to! Syn wzi bry k z r k ojca z szacunkiem cz owieka przyjmuj cego sakrament.ął ł ę ą ł ą — Z oto! — szepn , a metal obdarzy go tym cudownym u miechem, który zniewala cz owieka niemal odł ął ł ś ł ł chwili, kiedy ten po raz pierwszy stan na dwóch nogach.ął — Z oto! — powtórzy .ł ł Blask tego drogocennego metalu kaza ojcu oraz synowi przemierza wzd u i wszerz ca y kontynent, wraz zł ć ł ż ł innymi poszukiwaczami prowadzi krwawe wojny; pomóg zniszczy niegdy dumny naród i doprowadzić ł ć ś ć murzy skiego króla do samotnej mierci.ń ś Ich przywódc by schorowany cz owiek obdarzony wielk wizj . Dzi ki niemu zdobyli ogromny kraj, któryą ł ł ą ą ę teraz nosi imi tego giganta, Rodezja, i zmusili t ziemi do oddania im wszystkich swoich bogactw. Zdobylił ę ę ę rozleg e pastwiska i pi kne a cuchy górskie, bezkresne lasy i wspania e drewno, stada dorodnego byd a ił ę ł ń ł ł legiony silnych, czarnych m czyzn, którzy za symboliczne wynagrodzenie oferowali pomoc w roz-grabianiuęż ich w asnej ziemi. W ko cu znale li si w posiadaniu najwi kszego skarbu.ł ń ź ę ę — Z oto — po raz kolejny powtórzy Ralph.ł ł Powbijali ko ki wzd u zbocza. Zrobili je z drzew akacjowych i wbili w tward ziemi siekierami. Potemł ł ż ą ę usypali kamienne kopce, aby oznaczy rogi ka dej z dzia ek.ć ż ł Na mocy porozumienia zawartego w Forcie Yictoria, które obaj podpisali, udzia w wojnie przeciwkoł Lobenguli uprawnia ich do dziesi ciu dzia ek na z otono nych terenach. Nie odnosi o si to oczywi cie doł ę ł ł ś ł ę ś Jana Cheroota. Mimo e strzela do matabelskich amadoda nad rzekami Shangani i Bembesi z również ł wielkim zapa em jak jego panowie, by kolorowy i, jako taki, nie móg by brany pod uwag przy podzialeł ł ł ć ę upów.ł Oprócz zysków, do których uprawnia o Zoug i Ralpha wspomniane porozumienie, obaj wykupili ogromneł ę po acie ziemi od rozrzutnych i rozpustnych o nierzy z oddzia ów Jamesona; niektórzy sprzedali w asneł ż ł ł ł dzia ki za cen butelki whisky. Dzi ki temu Ballantyne'owie mogli uzna je za swoje i oznaczy ca e zboczeł ę ę ć ć ł oraz wi kszo przylegaj cego do niego dna doliny.ę ść ą To by a ci ka praca, ale bardzo pilna, poniewa inni poszukiwacze ju zaczynali depta im po pi tach, ał ęż ż ż ć ę jeden z nich prawdopodobnie szed ich ladami. Harowali w upalnym s o cu, a potem przy blasku ksi yca,ł ś ł ń ęż a w ko cu zm czenie zmusi o ich do porzucenia narz dzi i odpoczynku. Dopiero po czterech dniach,ż ń ę ł ę oznaczywszy ca e z o e, z zadowoleniem i ulg zako czyli prac . Miedzy ogrodzonymi dzia kami nie by oł ł ż ą ń ę ł ł

najmniejszej przerwy, w któr móg by si jeszcze kto wcisn .ą ł ę ś ąć — Janie Cheroot, zosta a nam tylko jedna butelka whisky — j kn Zouga i rozprostowa przygarbione plecył ę ął ł — ale dzi pozwol ci nala sobie kropelk .ś ę ć ę Z rozbawieniem obserwowali wysi ek, z jakim Cheroot próbowa wla jeszcze jedn kropl do nape nionegoł ł ć ą ę ł ju po brzegi kubka. Zupe nie nie zwróci uwagi na lini wyznaczaj c jego codzienn porcj grogu, a kiedyż ł ł ę ą ą ą ę naczynie by o ju pe ne, nie mog c zaufa w asnym r kom, postawi je na ziemi i wypi pierwszy yk nał ż ł ą ć ł ę ł ł ł czworakach, jak pies. Ralph zabra mu butelk i ponurym wzrokiem oceni resztki trunku, po czym nala odrobin ojcu i sobie.ł ę ł ł ę — Za Kopalni Harknessa — Zouga wzniós toast.ę ł — Dlaczego chcesz j tak nazwa ? — zapyta syn, kiedy opu ci kubek i wytar w sy zewn trzn stroną ć ł ś ł ł ą ę ą ą d oni.ł — Stary Tom Harkness da mi map , dzi ki której tu dotar em — odpowiedzia ojciec.ł ę ę ł ł — Mogliby my wymy li lepsz nazw .ś ś ć ą ę — Mo e, ale ja chc j nazwa w a nie tak.ż ę ą ć ł ś — Mam nadziej , e wydobyte tu z oto b dzie równie dobre — Ralph da za wygran , a widz c, e Janę ż ł ę ł ą ą ż Cheroot w a nie opró ni swój kubek, czym pr dzej postawi butelk z whisky poza jego zasi giem. —ł ś ż ł ę ł ę ę Ciesz si , e znów robimy co razem, tato. — Opar si wygodnie o siod o.ę ę ż ś ł ę ł — Tak — Zouga odpar cicho — min o ju zbyt wiele czasu, odk d pracowali my razem w New Rush.ł ęł ż ą ś — Znam tylko jednego faceta, który potrafi by uruchomi t kopalni . Jest doskona y, najlepszy w ca ymł ć ę ę ł ł Witwatersrand. A ja sam dopilnuj , eby maszyny dotar y tu jeszcze przed pocz tkiem pory deszczowej.ę ż ł ą Zawarli nieformaln umow , która zobowi za a Ralpha do sprowadzenia ludzi i sprz tu oraz zapewnieniaą ę ą ł ę funduszy potrzebnych do uruchomienia Kopalni Harknessa, je li Zouga odnajdzie drog do opuszczonychś ę szybów. Ralph ju bardzo wzbogaci si . Niektórzy mówili nawet, e zosta milionerem, co jednak ojciecż ł ę ż ł uwa a za ma o prawdopodobne. Zdawa sobie oczywi cie spraw z tego, e jego syn by w a cicielemż ł ł ł ś ę ż ł ł ś firmy, zapewniaj cej transportą 22 i zaopatrzenie podczas wojny z Matabelami, za co otrzyma ogromn sum pieni dzy, i to nie w gotówce,ł ą ę ę ale w akcjach Brytyjskiego Towarzystwa Po udniowoafryka skiego pana Rhodesa. Podobnie jak Zouga,ł ń wykupi wiele koncesji gruntowych od rozrzutnych awanturników, z których w ogromnej cz ci sk ada y sił ęś ł ł ę si y militarne Towarzystwa, p ac c im przywiezion przez jego w asne wozy whisky. W ten sposób, nale ceł ł ą ą ł żą do niego Rodezyjskie Towarzystwo Ziemskie posiada o wi cej gruntów ni Zouga.ł ę ż Ralph czerpa równie zyski z obrotu akcjami Brytyjskiego Towarzystwa Po udniowoafryka skiego. Kiedył ż ł ń kolumna wojska dotar a do Fortu Salisbury, sprzeda na londy skiej gie dzie po trzy funty i pi tna cieł ł ń ł ę ś szylingów akcje, których cena emisji wynosi a jeden funt. Pó niej, gdy nadzieje i optymizm pionierówł ź wygasa y wolno na wypalonych s o cem pastwiskach oraz ja owych, nie kryj cych w sobie adnych z ó ,ł ł ń ł ą ż ł ż ziemiach Maszony, Rhodes i Jameson za potajemnie planowali wojn przeciwko królowi Matabelów, Ralphś ę odkupi akcje po osiem szylingów. A kiedy wojska wmaszerowa y do p on cego jeszcze kraalu Lobenguli wł ł ł ą GuBulawayo i Towarzystwo wesz o w posiadanie wszystkich ziem matabelskiego króla, cena akcji wzros ał ł do o miu funtów.ś Teraz, s uchaj c syna mówi cego z t zara liw energi i si , których nie mog a st pi nawet ci ka,ł ą ą ą ź ą ą łą ł ę ć ęż wielodniowa praca przy wyznaczaniu dzia ek, Zouga my la równie o tym, e Ralph przeprowadzi linił ś ł ż ż ł ę telegraficzn z Kimberley do Fortu Salisbury, o tym, e jego ludzie w a nie budowali lini kolejow doą ż ł ś ę ą Bulawayo, a jego dwie cie wozów rozwozi o towary do ponad stu, nale cych do niego faktoriiś ł żą porozrzucanych po Beczuanie, Matabele i Maszonie, o tym, e Ralph zosta wspó w a cicielem kopalniż ł ł ł ś z ota, która mog a okaza si równie zasobna jak z o a regionu Witwatersrand.ł ł ć ę ł ż Zouga u miecha si do siebie, s uchaj c s ów Ralpha i nagle pomy la : „Do diab a, przecie oni mog mieś ł ę ł ą ł ś ł ł ż ą ć racj , ten szczeniak mo e ju by milionerem." Jego duma wymiesza a si z zazdro ci . Równie ci koę ż ż ć ł ę ś ą ż ęż pracowa i walczy z trudno ciami, których wspomnienie wci wywo ywa o u niego dreszcze, a to przynios oł ł ś ąż ł ł ł mu znacznie mniejsze korzy ci. Poza znalezion w a nie y z ota, wszystko co osi gn w ci gu wielu latś ą ł ś ż łą ł ą ął ą mozolnej pracy to King's Lynn i Louise. Potem znów u miechn si do siebie. Posiadaj c te dwie rzeczy,ś ął ę ą by bogatszy nawet od samego pana Rhodesa.ł Zouga westchn , naci gn kapelusz na czo o i zasn , maj c przed oczami wyobra ni ukochan twarzął ą ął ł ął ą ź ą Louise. Niemniej jednak siedz cy po drugiej stronie ogniska Ralph mówi dalej, bardziej do siebie ni doą ł ż ojca, roztaczaj c coraz to nowsze wizje bogactwa i w adzy.ą ł Droga powrotna do obozu trwa a ca e dwa dni. Znajdowali si jeszcze niespe na kilometr od wozów, kiedył ł ę ł zostali wypatrzeni i radosna gromada s u cych, dzieci, psów oraz on wybieg a im na spotkanie.ł żą ż ł Ralph pomkn do przodu, nisko pochyli si w siodle, aby porwa Cathy w ramiona i posadzi obok siebie.ął ł ę ć ć Zrobi to tak gwa townie, e w osy zas oni y jej twarz, a dziewczyna krzycza a co tchu, dopóki nie zamkn jejł ł ż ł ł ł ł ął ust zmys owym poca unkiem. W tym czasie ma y Jonathan ta czy niecierpliwie wokó konia wo aj c: — Jał ł ł ń ł ł ł ą te ! Podnie mnie, tato!ż ś

Nawet gdy w ko cu zdo a oderwa usta, Ralph mocno przyciska on do siebie; jego sztywne, ciemneń ł ł ć ł ż ę w sy askota y j w ucho, kiedy szepta : — Jak tylko dojedziemy do namiotu, moja najdro sza, poddamy teną ł ł ą ł ż nowy materac bardzo ci kiej próbie.ęż Cathy zaczerwieni a si jeszcze bardziej i uderzy a go w policzek, klaps by jednak bardzo lekki, czu y. Ralphł ę ł ł ł roze mia si , schyli , jedn r k podniós i posadzi Jonathana na ko skim zadzie.ś ł ę ł ą ę ą ł ł ń Ch opiec obj ojca w pasie i zapyta piskliwym g osem:ł ął ł ł — Znalaz e z oto, tato?ł ś ł — Ca ton .łą ę — Zastrzeli e jakie lwy?ł ś ś — Setk .ę — A zabi e jakich Matabelów?ł ś ś — Ju po sezonie. — Ralph roze mia si znowu i zmierzwi ciemne w osy syna.ż ś ł ę ł ł — Nie mo na pyta o takie rzeczy, ty ma y krwiopijczy bezbo niku — natychmiast zbeszta a go Cathy.ż ć ł ż ł Louise i m odsza od niej kobieta z dzieckiem sz y znacznie spokojniejszym krokiem, lekko st paj c poł ł ą ą pylistej drodze. Louise mia a zwi zane z ty u w osy, które ods ania y wysokie czo o i zwisa y w postacił ą ł ł ł ł ł ł grubego warkocza si gaj cego do pasa. Taki sposób uczesania podkre la jej wysokie haki brwiowe ię ą ś ł wydatne ko ci policzkowe.ś Oczy znów by y innego koloru. Zoug zawsze fascynowa o obserwowanie zmian nastroju ony, odbitych wł ę ł ż tych ogromnych, lekko sko nych oczach. Teraz przybra y delikatn , jasnoniebiesk barw — kolor rado ci.ś ł ą ą ę ś Zatrzyma a si u g owy konia. Zouga zsiad z jego grzbietu, podniós kapelusz i przez chwil przygl da sił ę ł ł ł ę ą ł ę jej uwa nie, a nast pnie powiedzia :ż ę ł — Min o przecie tak niewiele czasu, a ja ju zapomnia em, jaka jeste pi kna.ęł ż ż ł ś ę — Wcale nie tak ma o — zaprzeczy a. — Ka da chwila bez ciebie wydaje si trwa wiecznie.ł ł ż ę ć To by bardzo dobrze zagospodarowany obóz, g ównie dlatego, e Ralph i Cathy nie mieli adnego innegoł ł ż ż domu. Jak Cyganie przenosili si tam, gdzie zbiory najobfitsze. Cztery wyprz gni te wozy sta y podę ę ę ł roz o ystymi figowcami na brzegu rzeki. Rozbite namioty wykonano z nowego, nie nobia ego p ótna, ał ż ś ż ł ł jeden z nich, nieco na uboczu, spe nia funkcje azienki. Znajdowa a si w nim cynkowana wanna eliwna, wł ł ł ł ę ż której mo na wyci gn si wygodnie. Jedynym obowi zkiem specjalnego s u cego by o pilnowanież ą ąć ę ą ł żą ł czterdziestogalonowego kot a z wod oraz dostarczanie w dzie i w nocył ą ń 24 nieograniczonych ilo ci wrz tku. Troch dalej w innym ma ym namiocie mie ci a si toaleta z deskś ą ę ł ś ł ę ą ozdobion przez Cathy malunkami amorków i bukietów ró , a obok — oznaka prawdziwego luksusu —ą ż kolorowe arkusiki pachn cego papieru umieszczone w pude eczku z drewna sanda owego.ą ł ł Na ka dym ó ku by y materace wypchane ko skim w osiem, a w namiocie jadalnym znajdowa y si d ugiż ł ż ł ń ł ł ę ł stó i wygodne p ócienne krzes a. Mieli równie p ócienne naczynia do ch odzenia szampana orazł ł ł ż ł ł lemoniady, os oni te moskitierami szafki najedzenie i trzydziestu s u cych — do r bania drewna ił ę ł żą ą pilnowania ognisk; prania i prasowania, dzi ki czemu panie mog y codziennie wk ada wie e ubrania;ę ł ł ć ś ż innych do cielenia ó ek i zamiatania li ci, które spad y mi dzy namiotami, a potem polewania ca ego placuś ł ż ś ł ę ł wod , aby nie dopu ci do powstania kurzu; s u cych do gotowania i podawania posi ków; s u cych doą ś ć ł żą ł ł żą zapalania lamp i zawi zywania wej do namiotów, kiedy zapada zmrok; jednego s u cego, który karmią ść ł ł żą ł panicza Jonathana, k pa go, nosi na barana i piewa , gdy ch opiec by rozdra niony; i jednego doą ł ł ś ł ł ł ż opró niania wiadra stoj cego w malowanej latrynie, kiedy tylko zadzwoni ma y dzwoneczek.ż ą ł ł Ralph wjecha przez bram w wysokiej palisadzie z ciernistych krzewów, otaczaj cej ca y obóz, chroni cej wł ę ą ł ą ten sposób przed nocnymi wizytami lwów. ona i syn wci siedzieli na siodle — Cathy przed, a JonathanŻ ąż za nim. Z zadowoleniem rozejrza si po obozie i u cisn Cathy w pasie.ł ę ś ął — Na Boga, jak dobrze by w domu, wzi gor c k piel, a ty, Katie, umyjesz mi plecy. — Urwa i krzykn zć ąć ą ą ą ł ął zaskoczenia. — A niech to, kobieto! Mog a mnie uprzedzi !ł ś ć — Nie pozwoli e mi przecie — zaprotestowa a.ł ś ż ł Na ko cu rz du wozów sta kryty pojazd na amortyzowanych ko ach i z oknami, w których znajdowa y siń ę ł ł ł ę chroni ce przed gor cem okiennice z tekowego drewna. Ca y wóz pomalowano na ch odny, zielony kolor,ą ą ł ł który po ci kiej podró y by przys oni ty py em i zaschni tym b otem. Drzwi zosta y udekorowane p atkamięż ż ł ł ę ł ę ł ł ł z ota, a ko a w skimi paskami tego samego metalu. Ca e wn trze wyko czono b yszcz c , zielon skór .ł ł ą ł ę ń ł ą ą ą ą Na dachu sta y, przypi te grubymi pasami, skórzane kufry z mosi nymi okuciami, a ponad wozem widnia y,ł ę ęż ł dok adnie dobrane pod wzgl dem wielko ci i koloru, wielkie, bia e mu y jedz ce wie traw , któr s u cył ę ś ł ł ą ś żą ę ą ł żą ci li nad brzegiem rzeki.ś ę — Jak to si sta o, e ,jego wysoko " nas tu odnalaz ? — zapyta Ralph, pomagaj c onie zsi z konia.ę ł ż ść ł ł ą ż ąść Nie musia pyta , kim by go , poniewa jego okaza y ekwipa znano na ca ym Czarnym Kontynencie.ł ć ł ść ż ł ż ł — Obozujemy przecie niespe na dwa kilometry od g ównej drogi z po udnia — Cathy zauwa y a zgry liwie,ż ł ł ł ż ł ź — Musia by by lepy, eby nas nie spostrzec.ł ć ś ż

— Wygl da na to, e przywióz ze sob ca y orszak — mrukn Ralph. W zagrodzie, razem z zaprz gowymią ż ł ą ł ął ę mu ami, pas y si dwa tuziny koni pe nej krwi.ł ł ę ł — Wszystkie konie i wszyscy ludzie Jego królewskiej wysoko ci" — zgodzi a si Cathy. W tej samej chwiliś ł ę przez bram w palisadzie wbieg Zouga, w takim samym stopniu podniecony niezapowiedzian wizyt , jakę ł ą ą Ralph zirytowany. — Louise powiedzia a mi, e przerwa podró tylko po to, eby ze mn porozmawia .ł ż ł ż ż ą ć — Nie ka mu ju wi c czeka , tato — syn u miechn si sardonicznie. Dziwne, e wszyscy ludzie, nawetż ż ę ć ś ął ę ż tak wynio li i opanowani jak major Zouga Ballantyne, poddawali si dziwnej sile emanuj cej od ich go cia.ś ę ą ś Ralph by dumny, e jemu uda o si jej przeciwstawi , cho czasami wymaga o to wiadomego wysi ku.ł ż ł ę ć ć ł ś ł Zouga szed drugimi krokami wzd u rz du wozów w kierunku wewn trznej palisady. Louise pod a a obokł ł ż ę ę ąż ł niego, czasami podbiegaj c, aby dotrzyma mu kroku. Ralph celowo zwleka , podziwia pi kne figurkią ć ł ł ę zwierz t, które Jonathan ulepi z gliny rzecznej i ustawi , oczekuj c pochwa od ojca.ą ł ł ą ł — liczne hipcie, Jon-Jon! Nie hipcie? Aaa, rozumiem, odpad y im rogi, prawda? W takim razie, s toŚ ł ą najpi kniejsze i najgrubsze bezrogie kudu, jakie widzia em.ę ł Cathy w ko cu szarpn a go za rami .ń ęł ę — Wiesz, e chce rozmawia równie z tob , Ralph — ponagli a go. Ten posadzi sobie Jonathana naż ć ż ą ł ł ramieniu, a woln r k obj on , doskonale zdaj c sobie spraw z tego, e taka manifestacja rodzinnegoą ę ą ął ż ę ą ę ż szcz cia rozdra ni go cia, po czym wolno wkroczyli do obozu przez wej cie w wewn trznej palisadzie.ęś ż ś ś ę P ócienne ciany namiotu jadalnego zosta y podniesione, aby wpu ci troch wie ego, popo udniowegoł ś ł ś ć ę ś ż ł powietrza. Przy d ugim stole siedzia o pó tuzina m czyzn. W samym rodku tej grupy znajdowa a sił ł ł ęż ś ł ę korpulentna posta ubrana w dok adnie zapi t , le dopasowan marynark z drogiego angielskiegoć ł ę ą ź ą ę materia u. Cz owiek mia rozwi zany krawat, a umieszczony na nim herb starego oksfordzkiego college'uł ł ł ą pokry a warstewka kurzu, który osiad podczas d ugiej podró y z Kimberley, miasta utrzymuj cego si zł ł ł ż ą ę wydobycia diamentów. Nawet Ralph, którego uczucia do tego zniedo nie ego „kolosa" zawsze pozostawa y ambiwalentne —łęż ł ł czy y wrogo ze wstrzemi liwym podziwem — by zaskoczony ogromnymi zmianami, jakie zasz y włą ł ść ęź ł ł ci gu zaledwie kilku lat. Pulchne policzki przybysza zwisa y ci ko, cera przybra a sinoczerwony, niezdrowyą ł ęż ł kolor. Mia tylko czterdzie ci lat, a wygl da na pi tna cie wi cej. W sy i baki z jasnych sta y si juł ś ą ł ę ś ę ą ł ę ż matowosrebrne. Tylko niebieskie oczy zachowa y si i wizjonerski blask.ł łę — Jak si masz, Ralph? — Wysoki, czysty g os zupe nie nie pasowa do jego ogromnego cia a.ę ł ł ł ł — Dzie dobry, panie Rhodes — odpowiedzia Ralph, jakby mimo sobie zdj syna z ramienia i postawiń ł ął ł delikatnie na ziemi. Ch opiec uciek natychmiast.ł ł 26 — A jak id prace przy budowie mojej linii kolejowej, podczas gdy ty bawisz tutaj?ą — Szybciej ni zak ada plan i znacznie poni ej przewidywanych kosztów — Ralph odpar s aboż ł ż ł ł zamaskowane upomnienie, niewielkim wysi kiem uwolni si od hipnotyzuj cego wzroku niebieskich oczuł ł ę ą Rhodesa i spojrza na otaczaj cych go ludzi.ł ą Po prawej stronie sta cie tego wielkiego cz owieka. Niski, w ski w ramionach i ubrany tak elegancko, jakł ń ł ą niechlujnie nosi si jego pan. Mia sztywn , ale do pospolit twarz nauczyciela i rzadkie, wiotkie w osy.ł ę ł ą ść ą ł Jedynie ywe, zach anne oczy przeczy y pierwszemu wra eniu.ż ł ł ż — Jameson — Ralph ch odno skin g ow w jego kierunku. Celowo nie zwróci si do niego — doktorzeł ął ł ą ł ę Leander Starr Jameson, ani w bardziej poufa y sposób — doktorze Jim.ł — M ody Ballantyne — Jameson lekko podkre li zdrobnia form , nadaj c jej poni aj cy ton. Od samegoł ś ł łą ę ą ż ą pocz tku ich wrogo by a instynktowna i obustronna.ą ść ł Po lewej stronie Rhodesa sta m odszy cz owiek o wyprostowanych plecach i szerokich ramionach. Miał ł ł ł yw , adn twarz i przyjacielski u miech, który ods ania bia e, równe z by.ż ą ł ą ś ł ł ł ę — Cze , Ralph. — Mocno u cisn mu d o . Mówi z przyjemnym ameryka skim akcentem.ść ś ął ł ń ł ń — Harry, rozmawiali my o tobie dzi rano. — Ralph nie potrafi ukry ogromnego zadowolenia. Spojrza naś ś ł ć ł ojca. — Tato, to jest Harry Mellow, najlepszy in ynier w Afryce.ż Zouga skin g ow .ął ł ą — My si ju znamy. — Ojciec i syn wymienili porozumiewawcze spojrzenia.ę ż Ralph pragn , eby w a nie ten m ody Amerykanin uruchomi wydobycie w Kopalni Harknessa i kierowaął ż ł ś ł ł ł nim. Niewielkie mia o dla niego znaczenie to, e Harry Mellow, jak wi kszo m odych, inteligentnych ił ż ę ść ł obiecuj cych kawalerów na po udniu Afryki, pracowa ju dla Cecila Johna Rhodesa. Wiedzia , e b dzieą ł ł ż ł ż ę musia znale jak przyn t .ł źć ąś ę ę — Koniecznie chcia bym z tob porozmawia — powiedzia cicho i odwróci si do innego m odegoł ą ć ł ł ę ł m czyzny, siedz cego na ko cu sto u.ęż ą ń ł — Jordan — zawo a . — Na Boga, jak mi o ci znowu zobaczy .ł ł ł ę ć Bracia podeszli do siebie i u cisn li si . Ralph nawet nie próbowa kry swojego wzruszenia, wszyscyś ę ę ł ć

przecie uwielbiali Jordana. Kochali go nie tylko za urod i doskona e maniery, ale równie za wieleż ę ł ż zdolno ci, ciep o i prawdziwe zainteresowanie, którymi darzy wszystkich otaczaj cych go ludzi.ś ł ł ą — Ralph, mam ci tak wiele do opowiedzenia i o tyle rzeczy chcia bym zapyta . — Jego rado by a równieł ć ść ł wielka jak rado brata.ść — Pó niej, Jordanie — Rhodes przerwa im obcesowo. Nie lubi , kiedy mu przeszkadzano. Gestem kazaź ł ł ł ch opakowi wróci na miejsce i tenł ć natychmiast wykona polecenie. Zosta jego prywatnym sekretarzem jako dziewi tnastolatek ił ł ę pos usze stwo panu sta o si cz ci natury Jordana.ł ń ł ę ęś ą Go spojrza na Cathy i Louise.ść ł — Panie, jestem przekonany, i nasza rozmowa wyda si wam bardzo nudna, zapewne macie wieleż ę pilniejszych obowi zków.ą Cathy zerkn a na m a, zobaczy a, e bardzo zirytowa si naturaln dla Rhodesa pewno ci siebie, z jakęł ęż ł ż ł ę ą ś ą ą ten podporz dkowa sobie ca y obóz. Ukradkiem cisn a mu d o , aby go uspokoi . Ralph opanowa sią ł ł ś ęł ł ń ć ł ę troch , nie móg pozwoli sobie na niepos usze stwo. Nie by co prawda na o dzie u Rhodesa, ale kontraktę ł ć ł ń ł ż ł na budow linii kolejowej i stu dróg zale a w a nie od tego cz owieka.ę ż ł ł ś ł Nast pnie Cathy spojrza a na Louise. Ona równie poczu a si dotkni ta s owami przybysza. W jej oczachę ł ż ł ę ę ł pojawi a si niebieska iskierka, a piegowate policzki obla ledwo widoczny rumieniec, uda o jej si jednakł ę ł ł ę zachowa spokojny i ch odny ton g osu.ć ł ł — Oczywi cie ma pan racj , panie Rhodes. Prosz nam wybaczy , ale rzeczywi cie musimy ju i —ś ę ę ć ś ż ść odpowiedzia a za siebie i Cathy.ł Wiadomo by o powszechnie, e Rhodes nie czu si najlepiej w obecno ci kobiet. Nigdy ich nie najmowa , ał ż ł ę ś ł w ca ej jego okaza ej rezydencji w Groote Schuur na Przyl dku Dobrej Nadziei nie mo na by znale anił ł ą ż źć jednego obrazu czy rze by, przedstawiaj cej kobiet . Nigdy równie nie zatrudni by blisko w asnej osobyź ą ę ż ł ł onatego m czyzny, a natychmiast zwalnia nawet najbardziej zaufanego pracownika, który na sta eż ęż ł ł zwi za si z kobiet . „Nie da si pogodzi wype niania zachcianek ony z prac dla mnie" — wyja nia ,ą ł ę ą ę ć ł ż ą ś ł wyrzucaj c winowajc z posady.ą ę Teraz Rhodes skin na Ralpha.ął — Siadaj tutaj, b d ci st d dobrze widzia — wyda polecenie, po czym natychmiast odwróci si do Zougię ę ę ą ł ł ł ę i zacz zasypywa go pytaniami, które ci y jak uderzenia bykowcem. Jednak uwaga, z jak s uchaął ć ęł ą ł ł odpowiedzi Ballantyne'a wiadczy a o tym, i darzy go wielkim szacunkiem. Znali si od pocz tków istnieniaś ł ż ł ę ą kopalni diamentów na Wzgórzu Colesberg, pó niej przemianowanemu na Kimberley na cze ministra doź ść spraw kolonii, który w czy je do dominium Jej Królewskiej Wysoko ci.łą ł ś Tam w a nie znajdowa a si dzia ka, która wyda a z siebie wspania y „diament Ballantyne'a", jednak terazł ś ł ę ł ł ł jego dawne dzia ki nale a y do Rhodesa, podobnie jak wszystkie inne na tym terenie. Potem Rhodesł ż ł zatrudni Zoug jako swojego przedstawiciela w kroalu Lobenguli — króla Matabelów, poniewa p ynnieł ę ż ł mówi j zykiem tego plemienia. Kiedy doktor Jameson prowadzi b yskawiczn i zwyci sk wyprawł ę ł ł ą ę ą ę przeciwko w adcy, Zouga pe ni funkcj oficera, a po ucieczce króla, jako pierwszy wkroczy do p on cegoł ł ł ę ł ł ą kraalu GuBulawayo. Po mierci Lobenguli, Rhodes mianowa Zoug „kuratorem wszelkich dóbr wroga", powierzaj c mu zadanieś ł ę ą zebrania nale cych do Matabelówżą stad byd a i rozprowadzenie zwierz t, jako upu, w ród ochotników Jamesona i cz onków Towarzystwa.ł ą ł ś ł Potem mia zamiar przyzna Zoudze tytu g ównego pe nomocnika rz dowego do spraw tubylców, ten wolał ć ł ł ł ą ł jednak osi na sta e z on w swojej posiad o ci—w King's Lynn, a urz d obj genera Mungo St. John.ąść ł ż ą ł ś ą ął ł Niemniej jednak Zouga nadal by cz onkiem rady nadzorczej Brytyjskiego Towarzystwał ł Po udniowoafryka skiego, a Rhodes ufa mu tak, jak zaledwie garstce ludzi.ł ń ł — Matabele jest w okresie wzmo onego rozwoju, panie Rhodes — relacjonowa Zouga. — Bulawayo toż ł prawie miasto, ma w asn szko i szpital. W Matabele przebywa ju ponad sze set kobiet i dzieci,ł ą łę ż ść najlepszy znak, e osadnicy zamierzaj zosta tam na sta e. Wszystkie koncesje gruntowe zosta yż ą ć ł ł przyznane, a na niektórych farmach ju rozpocz to prace. Przygnane z Kapsztadu byd o szybkoż ę ł przystosowuje si do miejscowych warunków i zaczyna krzy owa z byd em zdobytym od Matabelów.ę ż ć ł — A z o a surowców mineralnych?ł ż — Zarejestrowano ju ponad dziesi tysi cy dzia ek, sam te widzia em kilka innych doskona ych miejsc.ż ęć ę ł ż ł ł — Zouga zawaha si , spojrza na Ralpha, a kiedy ten skin g ow , znów odwróci si do Rhodesa. — Wł ę ł ął ł ą ł ę ci gu kilku ostatnich dni syn i ja odnale li my oraz oznaczyli my star kopalni , na któr natkn em sią ź ś ś ą ę ą ął ę jeszcze w latach sze dziesi tych.ść ą — Kopalnia Harknessa. — Rhodes ci ko opu ci g ow . Jego pami nadal by a w doskona ym stanie. —ęż ś ł ł ę ęć ł ł Pami tam opis, który zamie ci e w Odysei my liwego. Pobra e teraz jakie próbki?ę ś ł ś ś ł ś ś W odpowiedzi Zouga po o y przed nim na stole tuzin bry ek kwarcu. Uwi zione w nich z oto b ysn o jasno,ł ż ł ł ę ł ł ęł a stoj cy wokó sto u m czy ni zafascynowani pochylili si . Rhodes obraca jedn z próbek w du ych,ą ł ł ęż ź ę ł ą ż pokrytych drobnymi plamkami d oniach, po czym poda j ameryka skiemu in ynierowi.ł ł ą ń ż

— Co o tym s dzisz, Harry?ą — Jakie pi tna cie uncji na ton — powiedzia cicho Mellow. — Mo e si nawet okaza , e jest w niej zbytś ę ś ę ł ż ę ć ż du o z ota, jak w Nome czy Klondike. — Amerykanin spojrza na Ralpha. — G boko si ga y a?ż ł ł łę ę ż ł Ten potrz sn g ow .ą ął ł ą — Nie wiem, szyby s zbyt w skie, eby dosta si do przodka.ą ą ż ć ę — To oczywi cie ska a kwarcowa, a nie zlepieniec jak ten, który wyst puje w Witwatersrandzie — mruczaś ł ę ł Harry Mellow. Konglomerat z otono ny, o jakim mówi , tworzy si z osadów zalegaj cych na dnach starych jezior. Nie był ś ł ł ę ą ł tak bogaty w z oto jak ta bry ka kwarcu, ale mia wiele metrów g boko ci i rozci ga si na ca ym obszarzeł ł ł łę ś ą ł ę ł zajmowanym niegdy przez jezioro. Taki pok ad mo na eksploatowa ponad sto lat bez gro by wyczerpaniaś ł ż ć ź zasobów. — W tym jest zbyt du o z ota — powtórzy pieszcz c w d oniach próbk ska y. — To prawie niemo liwe,ż ł ł ą ł ę ł ż eby y a mia a wi cej ni kilka centymetrów grubo ci.ż ż ł ł ę ż ś — A je li ma? — zapyta szorstko Rhodes. Amerykanin u miechn si .ś ł ś ął ę — Wtedy b dzie pan kontrolowa nie tylko niemal wszystkie kopalnie diamentów, ale równie wi kszoę ł ż ę ść z ota wydobywanego na ca ym wiecie.ł ł ś Te s owa przypomnia y Ralphowi, e Brytyjskie Towarzystwo Po udniowoafryka skie mia o prawo doł ł ż ł ń ł pi dziesi ciu procent zysków, pochodz cych z wydobycia z ota w Matabele. Znów poczu narastaj c węć ę ą ł ł ą ą nim z o . Rhodes i jego wszechobecne Towarzystwo jak o miornica t amsi o wysi ki mniej znacz cychł ść ś ł ł ł ą ludzi. — Czy pozwoli pan Harry'emu pojecha tam ze mn na kilka dni w celu bli szego zbadania biegu y y? —ć ą ż ż ł zapyta . Zdenerwowanie sprawi o, e pro ba zabrzmia a nieco za szorstko. Go podniós szybkoł ł ż ś ł ść ł rozczochran g ow , a bladoniebieskie oczy wydawa y si przeszywa mia ka na wylot. Po chwilią ł ę ł ę ć ś ł przytakn i zako czy temat odwróceniem oczu w kierunku Zougi oraz zadaniem mu kolejnego pytania.ął ń ł — A matabelscy indunowie, jak si sprawuj ? Tym razem Zouga zawaha si .ę ą ł ę — Maj pewne pretensje, panie Rhodes.ą — Tak? — Na jego opuchni tej twarzy pojawi o si gro ne spojrzenie.ę ł ę ź — Sprawa byd a jest oczywi cie g ównym ród em konfliktów — powiedzia cicho Zouga, a Rhodes przerwał ś ł ź ł ł ł mu obcesowo. — Schwytali my mniej ni sto dwadzie cia pi tysi cy sztuk, z czego zwrócili my im czterdzie ci tysi cy.ś ż ś ęć ę ś ś ę Rozmówca nie przypomina , e nast pi o to dopiero po z o eniu oficjalnego protestu przez Robyn St. John,ł ż ą ł ł ż siostr Zougi. By a misjonark i lekark mieszkaj c w misji Khami, a przed mierci Lobenguli równie jegoę ł ą ą ą ą ś ą ż najbli sz przyjació k i doradczyni .ż ą ł ą ą — Czterdzie ci tysi cy sztuk byd a, Ballantyne! Gest wiadcz cy o ogromnej hojno ci Towarzystwa! —ś ę ł ś ą ś powtórzy Rhodes, nie doda jednak, e zwrotu dokonano tylko po to, eby zapobiec kl sce g odu, którał ł ż ż ę ł mog aby zdziesi tkowa Matabelów, a przed któr przestrzeg a go Robyn. Masowe wymieranie podbitegoł ą ć ą ł narodu sprowokowa oby interwencj rz du brytyjskiego, prawdopodobnie zako czon odebraniemł ę ą ń ą Towarzystwu Rhodesa wszelkich praw, dzi ki którym panowa o niepodzielnie w ca ym Matabele i Maszonie.ę ł ł „Trudno to nazwa przejawem mi o ci bli niego" — pomy la Ralph zgry liwie.ć ł ś ź ś ł ź — Kiedy oddali my byd o indunom, zosta o nam mniej ni osiemdziesi t pi tysi cy sztuk. Towarzystwoś ł ł ż ą ęć ę ledwie zdo a o wynagrodzi sobie poniesione podczas wojny straty.ł ł ć — Indunowie uwa aj jednak, e zwrócono im same najgorsze sztuki. Stare, ja owe krowy i skar owacia eż ą ż ł ł ł byki. — Do cholery, Ballantyne, ochotnicy zas u yli sobie na pierwsze stwo przy wyborze zwierz t. Nic dziwnego,ł ż ń ą e wybrali najlepsze. — Wyrzuci w jego kierunku zaci ni t w pi lew d o , a palec wskazuj cy jak lufaż ł ś ę ą ęść ą ł ń ą rewolweru by wycelowany w serce Zougi.ł d— Indunowie tego nie rozumiej — ten odpowiedzia .ą ł — Powinni przynajmniej zrozumie , e s podbitym narodem, ich losy za zale teraz od dobrej wolić ż ą ś żą zwyci zców. Oni nie zawracali sobie g owy podbijanymi plemionami, kiedy panoszyli si prawie po ca ymę ł ę ł kontynencie. Na po udnie od rzeki Limpopo Mzilikazi wyr n milion bezbronnych ludzi, a Lobengula — jegoł ż ął syn nazywa mniejsze plemiona swoimi psami i w zale no ci od kaprysu skazywa je na mier lubł ż ś ł ś ć niewolnictwo. Nie powinni wi c skomle , gdy sami spróbowali, jak gorzko smakuje pora ka.ę ć ż Przytakn mu nawet tak wra liwy na wszystko Jordan.ął ż — Jednym z powodów naszego wkroczenia do GuBulawayo by a ch ochrony Maszonów przedł ęć hipiestwem ze strony Lobenguli — powiedzia cicho.ł — Stwierdzi em tylko, e maj pewne pretensje — zauwa y Zouga. — Nie mówi em, e sł ż ą ż ł ł ż ą usprawiedliwione. — No wi c na co jeszcze narzekaj ? — zapyta Rhodes.ę ą ł — Na policj . M odzi Matabelowie, których zwerbowa i uzbroi genera St. John, panosz si w kraalach,ę ł ł ł ł ą ę odbieraj indunom w adz , wybieraj sobie naj adniejsze dziewczyny...ą ł ę ą ł

— Lepsze to ni zbrojne powstanie pod wodz indunów. — Rhodes znów przerwa mu w pó zdania. —ż ą ł ł Prosz pomy le , dwadzie cia tysi cy uzbrojonych wojowników pod rozkazami Babiaana, Gandaga i Bazo.ę ś ć ś ę Nie, St. John s usznie ograniczy w adz indunów. Jego obowi zkiem, jako pe nomocnika do sprawł ł ł ę ą ł tubylców, by o zadbanie o to, by nie od y a ju w ród Matabelów tradycja walki.ł ż ł ż ś — Szczególnie w wietle wydarze zaistnia ych na po udnie od miejsca, w którym si w a nie znajdujemy.ś ń ł ł ę ł ś — Doktor Leander Starr Jameson odezwa si po raz pierwszy, a Rhodes szybko skierowa ku niemu oczy.ł ę ł — Nie wydaje mi si , eby to by a odpowiednia chwila na rozmow o tym, doktorze Jim.ę ż ł ę — Dlaczego nie? Wszyscy tu obecni to godni zaufania, dyskretni ludzie. Ka dy jest w równym stopniuż zaanga owany w spraw budowania imperium, a w tej g uszy nikt nie mo e nas pods ucha . Nie potrafiż ę ł ż ł ć ę wyobrazi sobie lepszego miejsca ani czasu na wyja nienie, dlaczego trzeba wzmocni policjć ś ć ę Towarzystwa, uzbroi i wyszkoli mo liwie najlepiej.ć ć ż Instynktownie Rhodes spojrza - na Ralpha, który uniós jedn brew w cynicznym i lekko wyzywaj cymł ł ą ą ge cie.ś — Nie, doktorze Jim — odpar zdecydowanie. — Na to b dzie czas kiedy indziej. — Jameson wzruszył ę ł ramionami i usun si , a go zwróci si do Jordana. — S o ce ju zachodzi — powiedzia . Sekretarzął ę ść ł ę ł ń ż ł pos usznie wsta i poszed nape ni kieliszki. Picie whisky o zachodzie s o ca ju sta o si tradycyjnymł ł ł ł ć ł ń ż ł ę sposobem ko czenia dnia na pomoc od rzeki Limpopo.ń B yszcz ce per y Krzy a Po udnia wisia y nad obozem, przy miewaj c: blask innych, mniejszych gwiazd ił ą ł ż ł ł ć ą o wietlaj c nagie kopu y granitowych wzgórz bladym wiat em. Ralph szed w a nie do namiotu.ś ą ł ś ł ł ł ś Odziedziczy po ojcu mocn g ow , wi c jego kroki by y wci miarowe i równe. Czu si pijany, lecz nie odł ą ł ę ę ł ąż ł ę whisky, ale w asnych my li.ł ś W lizgn si do ciemnego namiotu i usiad na brzegu ó ka. Dotkn policzka Cathy.ś ął ę ł ł ż ął — Nie pi — powiedzia a cicho. — Która godzina?ś ę ł — Ju po pó nocy.ż ł — Co ci tam tak d ugo zatrzyma o? — szepta a nie chc c obudzi Jonathana, który spa obok, oddzielonyę ł ł ł ą ć ł tylko p ócienn zas on .ł ą ł ą — Marzenia i przechwa ki ludzi odurzonych w adz oraz w asnymi sukcesami. — U miechn si i poł ł ą ł ś ął ę ciemku zdj buty. — Ja równie nie by em gorszy. — Wsta , eby ci gn spodnie. — Co my lisz oął ż ł ł ż ś ą ąć ś Harrym Mellowie? — niespodziewanie zmieni temat.ł — Tym Amerykaninie? Jest bardzo... — Cathy zawaha a si . — To znaczy sprawia wra enie bardzoł ę ż sympatycznego i m skiego.ę — Atrakcyjny? — pyta dalej Ralph. — Taki, któremu adna m oda kobieta nie zdo a si oprze ?ł ż ł ł ę ć — Wiesz, e nie to chcia am powiedzie — zaprotestowa a Cathy zdecydowanie.ż ł ć ł — Pewnie, e nie — za mia si , a potem poca owa j , jednocze nie k ad c r k na jednej z jej okr g ychż ś ł ę ł ł ą ś ł ą ę ę ą ł piersi, która przez cienk bawe n koszuli nocnej wydawa a si twarda jak dojrzewaj cy melon. Cathyą ł ę ł ę ą próbowa a si broni , lecz gdy Ralph przycisn j mocniej do siebie, przesta a si opiera i po chwili obj ał ę ć ął ą ł ę ć ęł go za szyj .ę — Pachniesz potem, cygarami i whisky. — Przepraszam. — Nie ma za co, podoba mi si to — zamrucza a.ę ł — Daj mi zdj koszul .ąć ę — Nie, sama chc to zrobi . Du o pó niej Ralph le a na plecach, a Cathy przytula a si do jego nagiegoę ć ż ź ż ł ł ę torsu. — Mo e zaprosiliby my tutaj twoje siostry z Khami — zapyta nagle. — Odpowiadaj im obozowe warunki,ż ś ł ą przede wszystkim za na pewno chcia yby odpocz od matki.ś ł ąć — Sama przecie chcia am zaprosi bli niaczki — odpowiedzia a sennym g osem. — To ty twierdzi e , eż ł ć ź ł ł ł ś ż s zbyt... nieposkromione.ą — Prawd mówi c powiedzia em tylko, e s zbyt ha a liwe i niesforne — poprawi j , Cathy podnios aę ą ł ż ą ł ś ł ą ł g ow i na niego spojrza a.ł ę ł — Zmieni em zdanie. — Pomy la a nad tym przez chwil , wiadoma tego, e m zawsze mia dobreł ś ł ę ś ż ąż ł uzasadnienie dla nawet najbardziej nierozs dnych propozygi.ą — Ten Amerykanin — wykrzykn a tak g o no, e pi cy za p óciennęł ł ś ż ś ą ł ą zas on Jonathan poruszy si niespokojnie i zakwili . Natychmiast zni y a g os do szeptu. — Nikomu nieł ą ł ę ł ż ł ł pozwol wykorzystywa moich sióstr, nawet tobie.ę ć Przycisn jej g ow do swojej klatki piersiowej.ął ł ę — To ju doros e kobiety. Ile maj lat?ż ł ą — Osiemna cie. — Zmarszczy a nos, poniewa askota y j jego wilgotne, kr c ce si w oski na piersiach.ś ł ż ł ł ą ę ą ę ł — Ale, Ralph... — Eee, stare panny. — To przecie moje siostry, nie mo esz ich wykorzystywa .ż ż ć

— W Khami nigdy nie uda im si pozna przyzwoitych ch opaków. Wszyscy boj si twojej matki.ę ć ł ą ę — Jeste okropny, Ralphie Ballantyne.ś — A mam ci pokaza , jaki wstr tny potrafi by ?ć ę ę ć — Bardzo prosz — powiedzia a po chwili i zachichota a cicho.ę ł ł — Pewnego dnia pojad z tob — stwierdzi Jonathan. — Prawda, tato?ę ą ł — I to ju ca kiem nied ugo — zgodzi si Ralph i zmierzwi ciemne, kr c ce si w osy ch opca. — Terazż ł ł ł ę ł ę ą ę ł ł jednak zaopiekuj si mam , Jon-Jon.ę ą Jonathan przytakn skinieniem g owy. Mia blad , skupion twarz, a w oczach b yszcza y uparcieął ł ł ą ą ł ł powstrzymywane zy.ł — Obiecujesz? — Ralph cisn ciep e cia ko siedz cego mu na kolanach dziecka. Potem pochyli si naś ął ł ł ą ł ę siodle i postawi synka obok Cathy. Jonathan, który nie si ga jej nawet do pasa, wzi matk m nie zał ę ł ął ę ęż r k .ę ę — Obiecuj , tato — powiedzia i g o no prze kn lin patrz c na ojca siedz cego wysoko na koniu.ę ł ł ś ł ął ś ę ą ą Ralph musn opuszkami palców policzek ony.ął ż — Kocham ci — wyzna a cicho.ę ł — Moja pi kna Katie. — Nie by o w tym stwierdzeniu odrobiny przesady. Pierwsze promienie s o caę ł ł ń zmieni y jej w osy w b yszcz c aureol , a ca a posta wydawa a si anielsko spokojna.ł ł ł ą ą ę ł ć ł ę Ralph spi konia ostrogami i odjecha . Harry Mellow ruszy za nim natychmiast. Dosiada pi knego,ął ł ł ł ę kasztanowatego konia czystej krwi, pochodz cego z prywatnej stajni pana Rhodesa. Na kraw dzi lasu obają ę m czy ni obejrzeli si za siebie. Kobieta i dziecko wci stali nieruchomo przy wej ciu w palisadzie.ęż ź ę ąż ś — Ty to masz szcz cie — powiedzia Harry.ęś ł — Bez dobrej ony cz owiek nie ma tera niejszo ci, a bez syna przysz o ci — zgodzi si Ralph.ż ł ź ś ł ś ł ę Mimo e szcz tki lwów zosta y ju obrane z mi sa, ko ci rozniesione po kamienistym wzgórzu, s py wciż ą ł ż ę ś ę ąż siedzia y na szczytach okolicznych drzew. Aby móc wznie si w powietrze, musia y najpierw strawił ść ę ł ć zawarto swoichść pe nych brzuchów. To w a nie ciemne kszta ty ich cia zarysowane na tle l pogodnego, zimowego nieba,ł ł ś ł ł doprowadzi y Ralpha i Harry'ego do dzia ek] wchodz cych w sk ad Kopalni Harknessa.ł ł ą ł — Wygl da ca kiem obiecuj co — Mellow wyda ostro n opinie, kiedyl wieczorem siedzieli przy ognisku. —ą ł ą ł ż ą y a styka si z rdzenn ska i mo ei si ga naprawd g boko, a — jak stwierdzili my — sama czŻ ł ę ą łą ż ę ć ę łę ś ęść nadziemna l ci gnie si ponad trzy kilometry. Jutro zaznacz miejsca, w których trzeba* zrobi odwierty.ą ę ę ć — Tu wsz dzie jest pe no z ota — powiedzia Ralph. — To przed u enie j y Witwatersrandu, P lgrims Rest ię ł ł ł ł ż ż ł ł z otono nych pól Tati... — urwa na chwil . — Wiem jednak, e masz pewien szczególny dar. Powiadaj , i ]ł ś ł ę ż ą ż potrafisz wyw cha z oto z odleg o ci kilkudziesi ciu kilometrów.ą ć ł ł ś ę Harry lekcewa co machn kubkiem z kaw , jakby chcia odgoni ] us yszany w a nie komplement, leczżą ął ą ł ć ł ł ś Ralph mówi dalej.ł — A ja mam wozy i kapita na uruchomienie oraz rozwijanie dobrze; prosperuj cego interesu. Lubi ci ,ł ą ę ę Harry, my l , e dobrze by nam si | pracowa o. Na pocz tku Kopalnia Harknessa, a potem, kto wie, mo eś ę ż ę ł ą ż ca y ten cholerny kraj.ł Mellow chcia co powiedzie , ale towarzysz uciszy go, k ad c mu r k l na ramieniu.ł ś ć ł ł ą ę ę — Ten kontynent to skrzynia pe na skarbów. Pola diamentowe Kimberley i i z otono ne y y Witwatersrandu,ł ł ś ż ł jedne obok drugich. Diamenty i z oto w jednym worku. Kto by uwierzy ?ł ł — Ralph. — Harry potrz sn g ow . — Ju zdecydowa em. Pracuj dla Rhodesa.ą ął ł ą ż ł ę Ralph westchn i przez pe n minut wpatrywa si w p omienie ogniska. Potem zapali cygaro i znówął ł ą ę ł ę ł ł zacz nak ania Harry'ego w charakterystyczny dla siebie, przekonuj cy, lekko przymilny sposób. Godzinął ł ć ą ę pó niej, kiedy zawija si w koc, powtórzy propozycj .ź ł ę ł ę — U Rhodesa nigdy nie staniesz si samodzielny. Zawsze b dziesz s u cym.ę ę ł żą — Ty te pracujesz dla niego, Ralph.ż — Zawar em z nim kontrakt, Harry, ale zysk lub strata nale do mnie. Nie odda em mu swojej duszy.ł żą ł — A ja tak — zachichota Harry.ł — Zosta my wspólnikami, Harry. Poczuj, co to znaczy licytowa w asne karty, kalkulowa ryzyko i wydawań ć ł ć ć polecenia. ycie to gra, Harry, istnieje tylko jeden sposób na wygran — i na ca o .Ż ą ść ł ść — Jestem cz owiekiem Rhodesa.ł — Kiedy przyjdzie czas, znowu porozmawiamy — powiedzia Ballantyne i naci gn koc na g ow . W ci guł ą ął ł ę ą kilku minut jego oddech sta si wolny i regularny.ł ę Rano Harry oznaczy miejsca na odwierty stosami kamieni, a obserwuj cy go Ralph zauwa y , e w bardzoł ą ż ł ż pomys owy sposób by y one umiejscowioneł ł t A dw pewnej odleg o ci od y y, aby wiert a natkn y si na ni dopiero na do du ej g boko ci. Mellowł ś ż ł ł ęł ę ą ść ż łę ś sko czy prac jeszcze przed po udniem, kiedy siod ali konie, Ralph dokona szybkich oblicze i zda sobień ł ę ł ł ł ń ł spraw , e siostry Cathy przyjad do obozu dopiero dwa dni po nich.ę ż ą

— Skoro ju jeste my tak daleko, mo e powinni my przed powrotem pojecha troch dalej na wschód. Bógż ś ż ś ć ę jeden wie, co znajdziemy — jeszcze wi cej z ota, diamenty. — Zauwa ywszy, e Harry waha si , doda : —ę ł ż ż ę ł Rhodes i tak wyruszy ju do Bulawayo. B dzie tam co najmniej miesi c, nawet nie zauwa y, e ci nie ma.ł ż ę ą ż ż ę Mellow pomy la przez chwil , a potem u miechn si jak ucze , który zamiast do szko y chce i do saduś ł ę ś ął ę ń ł ść kra jab ka.ść ł — Jed my! — powiedzia .ź ł Poruszali si bardzo wolno. Zatrzymywali si przy ka dym korycie rzecznym, zsiadali z koni i zabierali si doę ę ż ę przep ukiwania wiru z dna sadzawek, które utworzy y si po wyschni ciu rzeki. Pobierali próbkił ż ł ę ę podziemnych ska , którym uda o si przebi na powierzchni . Szukali kryjówek mrówkojadów i je ozwierzył ł ę ć ę ż oraz gniazd termitów, aby sprawdzi , jakiego rodzaju ziarenka i okruchy zwierz ta przynios y spodć ę ł powierzchni ziemi. Trzeciego dnia Harry stwierdzi :ł — Mamy ju tuzin pi knych okazów. Szczególnie podobaj mi si te kryszta y berylu, to doskona y znak, eż ę ą ę ł ł ż w pobli u s z o a szmaragdów.ż ą ł ż Jego entuzjazm rós z ka dym przejechanym kilometrem, byli ju jednak tak daleko, e nawet Ralph zaczł ż ż ż ął zdawa sobie spraw z tego, i powinni wraca . Znajdowali si pi dni drogi od obozu, sko czy a im sić ę ż ć ę ęć ń ł ę ywno , kawa i cukier, a poza tym Cathy na pewno zacz a si denerwowa .ż ść ęł ę ć Rzucili jeszcze ostatnie spojrzenie na kraj, który, przynajmniej na razie, pozostanie nie zbadany. — Tu jest pi knie — powiedzia Harry. — Nigdy wcze niej nie widzia em równie cudownego widoku. Jakę ł ś ł nazywaj si te wzgórza?ą ę — To po udniowy koniec Matopos.ł — S ysza em, jak pan Rhodes co o nich mówi . Czy to nie s wi te wzgórza Matabelów?ł ł ś ł ą ś ę Ralph przytakn skinieniem g owy.ął ł — Je li wierzy bym w czary... — urwa i za mia si zawstydzony. — Co w nich jest.ś ł ł ś ł ę ś Na niebie pojawi y si pierwsze promienie zachodz cego s o ca, które zabarwi y g adkie stoki odleg ychł ę ą ł ń ł ł ł wzniesie na ró owo, a chmury spowijaj ce szczyty — na kolory ko ci s oniowej i popio u.ń ż ą ś ł ł — W ród tych wzgórz znajduje si jaskinia, tam kiedy mieszka a czarownica opiekuj ca si plemionami."ś ę ś ł ą ę Mój ojciec i jego ludzie zniszczyli grot na pocz tku wojny z Lobengul .ę ą ą — S ysza em o tym, ju prawie sta o si legend .ł ł ż ł ę ą — To prawda. Mówi si ... — Ralph przez chwil z zadum przypatrywaę ę ą ł si wysokim, strzelistym wzgórzom. — To nie s chmury, Harry—powiedzia w ko cu — lecz dym, aę ą ł ń przecie w Matopos nie ma adnych kradli. Mo e po ar, ale nie wydaje mi si , ród o dymu jest za w skie.ż ż ż ż ę ź ł ą — Wi c sk d bierze si ta smuga?ę ą ę — W a nie tego musimy si dowiedzie — odpowiedzia . Zanim Harry zd y zaprotestowa , on juł ś ę ć ł ąż ł ć ż wskoczy na konia i cwa owa poprzez równin poro ni t jasn , zimow traw w kierunku wysokiegoł ł ł ę ś ę ą ą ą ą granitowego waha. Matabelski wojownik siedzia powy ej ludzi, którzy krz tali si wokó glinianych pieców. Znajdowa si wł ż ą ę ł ł ę sk pym cieniu, jaki rzuca o w t e, poskr cane drzewo. Jego spalona s o cem skóra przybra a kolorą ł ą ł ę ł ń ł hebanowego drewna i l ni a zdrowiem jak sier wy cigowego konia pe nej krwi. Szpeci y j jedynie dawnoś ł ść ś ł ł ą zabli nione rany postrza owe na klatce piersiowej i plecach.ź ł Wojownik by ubrany tylko w spódniczk i peleryn z wyprawionej skóry. Nie mia na sobie wojennychł ę ę ł grzechotek, ani insygniów dowódcy, a g owy nie zdobi y pióra marabuta. Nie by równie uzbrojony,ł ł ł ż poniewa biali ludzie spalili ich d ugie, obci gni te grub skór tarcze i wywie li na wozach assegaie oż ł ą ę ą ą ź szerokich stalowych ostrzach. Odebrali im równie karabiny marki Martini-Henry, którymi Towarzystwoż zap aci o Lobenguli za przyznanie koncesji na ca e bogactwo ukryte pod powierzchni tej ziemi.ł ł ł ą Na g owie widnia a opaska induny zrobiona z ywicy i gliny, która od ci g ego u ywania ju sczernia a ił ł ż ą ł ż ż ł stwardnia a jak elazo. Insygnium, które g osi o wszem i wobec, e nosz cy je wojownik by kiedył ż ł ł ż ą ł ś cz onkiem Królewskiej Rady Lobenguli, ostatniego króla Matabelów. Ten gliniany pier cie wiadczy o tym,ł ś ń ś ł i w y ach wojownika p yn a królewska krew — krew ksi t Kuma o wywodz cych si z Zululandu,ż ż ł ł ęł ążą ł ą ę miejsca po o onego dobrze ponad tysi c kilometrów na po udnie.ł ż ą ł Dziadkiem tego cz owieka by Mzilikazi, ten który pokona tyrana Chak i poprowadzi swój lud na pomoc.ł ł ł ę ł Mzilikazi, niewiele znacz cy wódz, który podczas marszu na pomoc zabi milion ludzi i w ten sposób zostaą ł ł pot nym w adc , równie silnym i okrutnym jak Chaka. Mzilikazi, ten który przywiód tutaj swój naród, udaęż ł ą ł ł si na wzgórza Matopos i jako pierwszy wys ucha przepowiedni Umlimo — czarownicy oraz wyroczni.ę ł ł Lobengula — syn Mzilikaziego, który zasiad na tronie po mierci starego króla — by wujem tego m odegoł ś ł ł m czyzny. To w a nie Lobengula nada mu tytu induny i mianowa dowódc jednego z bardziej elitarnychęż ł ś ł ł ł ą impi. Teraz jednak Lobengula ju nie y , a na brzegach rzeki Shangani karabiny maszynowe rozgromi yż ż ł ł niegdy waleczne impi. Te same karabiny, które pozostawi y g bokie blizny na tu owiu m czyzny.ś ł łę ł ęż Mia na uni Bazo, co znaczy — „topór", jednak ludzie cz ciej nazywali go „W drowcem". Ca y dzieł ę ęś ę ł ń przesiedzia pod tym drzewem, patrz c jak kowale odprawiaj swoje obrz dy. Narodziny elaza stanowi ył ą ą ę ż ł

tajemnic dlaę 36 wszystkich z wyj tkiem adeptów sztuki wytapiania tego metalu. Nie byli Matabelami, nale eli do starszegoą ż plemienia — staro ytnego ludu, którego pochodzenie w pewien sposób wi za o si z nawiedzanymi przezż ą ł ę duchy ruinami Wielkiego Zimbabwe. Mimo e nowi, biali panowie i ich królowa mieszkaj ca za oceanem twierdzili, i Matabelom nie wolno już ą ż ż mie amaholi — niewolników, to jednak ci kowale z plemienia Rozwi nadal byli „psami" Matabelów ić wykonywali polecenia wojowniczych panów. Dziesi ciu najstarszych i najbardziej do wiadczonych kowali wybra o rud , naradzaj c si nad ka dym jeję ś ł ę ą ę ż kawa kiem jak pró ne dziewcz ta przebieraj ce w ceramicznych paciorkach na straganie. Zwracali uwagł ż ę ą ę na kolor i wag rudy, w ten sposób oceniaj c jej czysto i jako zawartego w niej metalu. Potem naę ą ść ść kamiennych kowad ach rozbili wybrane kawa ki, aby nada im odpowiedni wielko . Podczas gdy cił ł ć ą ść pracowali z zaanga owaniem i w ca kowitym skupieniu, ich uczniowie cinali pnie drzew i wypalali z nichż ł ś w giel drzewny w specjalnie przygotowanych zag bieniach. Kontrolowali szybko procesu przysypuj cę łę ść ą do y warstwami ziemi, a w ko cu ugasili pal ce si k ody wod przyniesion w glinianych naczyniach.ł ń ą ę ł ą ą Tymczasem inna grupa uczniów uda a si do kopalni wapna, sk d przywioz a okruchy potrzebnej substancjił ę ą ł w skórzanych workach, przypi tych do grzbietów wo ów. Mistrzowie z konieczno ci zaaprobowali jakoę ł ś ść w gla drzewnego i wapna, wi c mo na by o rozpocz budow glinianych pieców.ę ę ż ł ąć ę Ka dy piec mia kszta t tu owia kobiety w bardzo zaawansowanej ci y — wielki brzuch, w którym b dż ł ł ł ąż ę ą u o one warstwy rudy elaza, w gla drzewnego i wapna. W dolnej cz ci znajdowa o si ono — krótkieł ż ż ę ęś ł ę ł gliniane uda, mi dzy nimi otwór, do którego zostanie wprowadzony wylot skórzanego miechu.ę Kiedy wszystko by o ju gotowe, mistrz ceremonii ci g ow ofiarnemu kogutowi, a potem, piewaj c pieł ż ś ął ł ę ś ą śń do ducha elaza, przemaszerowa wzd u linii pieców, ochlapuj c ka dy z nich gor c krwi .ż ł ł ż ą ż ą ą ą Bazo patrzy zafascynowanym wzrokiem, gdy przez symboliczne wargi sromowe wprowadzano ogie doł ń pieców — magiczny moment zap odnienia, po którym rozleg si radosny okrzyk zgromadzonych kowali.ł ł ę Nast pnie uczniowie zacz li d w skórzane miechy, jednocze nie piewaj c hymny, maj ce zapewnię ę ąć ś ś ą ą ć pomy lno wytopu oraz nada ich pracy sta y rytm. Kiedy wyczerpani czeladnicy opuszczali swojeś ść ć ł stanowiska, na ich miejsca natychmiast zjawiali si inni, aby nawet na chwil miechy nie przestawa y t oczyę ę ł ł ć powietrza do wn trza pieców.ę Nad miejscem wytopu wisia a mgie ka dymu. Wznosi a si ponad nagimi szczytami wzgórz, jak kropelkił ł ł ę wody nad spokojn tafl morza w s oneczny dzie . Nadszed w ko cu czas na spust surówki. Mistrzą ą ł ń ł ń ceremonii wyci gn ) glinian zatyczk z pierwszego pieca, b yszcz cy strumie stopionego metaluą ą ą ę ł ą ń wytrysn z ona pieca i z ust zgromadzonych kowali wyrwa si dzi kczynny okrzyk.ął ł ł ę ę Bazo poczu ogromne podniecenie i zdumienie. Podobnie jak wtedy, gdy w jednej z jaski w ród tychł ń ś samych wzgórz by wiadkiem narodzin swojego pierworodnego syna.ł ś — Narodziny grotów — szepn g o no. W wyobra ni s ysza ju uderzenia m otów i syk zanurzanego wął ł ś ź ł ł ż ł wodzie metalu. Z zadumy wyrwa go dotyk czyjej r ki, spojrza na stoj c nad nim kobiet i u miechn si . Mia a na sobieł ś ę ł ą ą ę ś ął ę ł skórzan spódniczk udekorowan paciorkami, tak jakie nosi y m atki, jednak na g adkich ramionach ią ę ą ą ł ęż ł nogach nie zauwa y adnych bransoletek ani pier cieni.ż ł ż ś Sta a prosto, jej cia o by o j drne, a nagie piersi symetryczne i doskonale pasuj ce do figury. Mimo eł ł ł ę ą ż wykarmi a ju dorodnego ch opca, nawet odrobin nie wyci gn y si . Brzuch pozosta wkl s y jak u charta,ł ż ł ę ą ęł ę ł ę ł a skóra g adka i napi ta niczym na b bnie. Mia a d ug , pe n wdzi ku szyj , prosty i w ski nos oraz lekkoł ę ę ł ł ą ł ą ę ę ą sko ne oczy osadzone ponad egipskimi ko mi policzkowymi. Jej twarz przypomina a oblicze pos guś ść ł ą strzeg cego grobowca jakiego dawno zmar ego faraona.ą ś ł — Tanase — powiedzia Bazo — nast pny tysi c grotów. — Potem dostrzeg u niej zaniepokojenie, urwa , ał ę ą ł ł po chwili zapyta : — Co si sta o?ł ę ł — Biali je d cy — odpowiedzia a. — Dwóch, jad od strony lasów na po udniu. Bardzo im si spieszy.ź ź ł ą ł ę Bazo podniós si zwinnie jak lampart, którego sp oszyli zbli aj cy si my liwi. Dopiero teraz da o sił ę ł ż ą ę ś ł ę zobaczy , jak bardzo by wysoki i dobrze zbudowany. Chwyci wisz cy na szyi róg i zad , wydobywaj cć ł ł ą ął ą pojedynczy, ostry d wi k. Natychmiast ucich y g osy i usta a krz tanina wokó pieców, a mistrz ca ejź ę ł ł ł ą ł ł ceremonii podbieg do niego.ł — Ile czasu potrzeba, aby spu ci reszt wytopu i zniszczy piece? — zapyta Bazo.ś ć ę ć ł — Dwa dni, panie — odpowiedzia kowal i dygn z szacunkiem. Mia przekrwione od dymu oczy, a jegoł ął ł nie nobia e, siwe w osy sta y si brudno ó te.ś ż ł ł ł ę ż ł — Daj wam czas do witu.ę ś — Ale panie!ż — Mo ecie pracowa ca noc, ale musicie zas oni ogniska, eby nie by y widoczne z równiny. — Odwróciż ć łą ł ć ż ł ł si i poszed w kierunku grupy dwudziestu m czyzn, stoj cych na stromym zboczu pod granitowymę ł ęż ą szczytem wzgórza.

Podobnie jak Bazo, byli ubrani jedynie w proste skórzane spódniczki. Ich cia a jednak zahartowa y si odł ł ę wojen i ci g ych wicze , a kiedy podnie li si , aby powita swojego indun , w ich postawie mo na by oą ł ć ń ś ę ć ę ż ł dostrzec charakterystyczn dla wojowników zuchwa o . Bez w tpliwo ci nale eli do Matabelów, a nieą ł ść ą ś ż amaholi. — Za mn ! — Bazo wyda rozkaz i poprowadzi ich truchtem wzd u podstawy wzgórza, gdzie znajdowa aą ł ł ł ż ł si w ska jaskinia. Odgarn zwisaj ce pn cza, odnalaz wej cie i wszed do mrocznego wn trza. Pieczaraę ą ął ą ą ł ś ł ę mia a tylko dziesi kroków d ugo ci, a na ko cu znajdowa a si sterta g azów.ł ęć ł ś ń ł ę ł 38 Gestem r ki kaza dwóm wojownikom podej do ciany jaskini i odsun kamienie. Za nimi, w zag bieniuę ł ść ś ąć łę odbi si s aby blask wypolerowanego metalu, podobny do po ysku usek pi cego w a. Kiedy Bazoł ę ł ł ł ś ą ęż wychodzi , promienie zachodz cego s o ca wdar y si g boko do groty i o wietli y ukryty arsena . Dzidył ą ł ń ł ę łę ś ł ł powi zano rzemieniami, po dziesi w ka dym p ku.ą ęć ż ę Dwaj wojownicy wyj li jeden, rozci li paski i szybko podawali bro wzd u linii czekaj cych m czyzn,ę ę ń ł ż ą ęż dopóki wszyscy nie zostali uzbrojeni. Bazo podniós dzid , aby oceni jej ci ar. Drzewce wykonano zł ę ć ęż wyg adzonego, czerwonego drewna mkusi, nazywanego krwawym drzewem. R cznie wykuty grot miał ę ł szeroko d oni Bazo i d ugo jego przedramienia. By tak ostry, e mo na by z atwo ci zgoli nim w oskiść ł ł ść ł ż ż ł ś ą ć ł rosn ce po zewn trznej stronie r ki.ą ę ę Do tej pory wydawa o mu si , e jest bezbronny, niemal nagi, ale teraz, kiedy czu znajomy ci ar, znów był ę ż ł ęż ł m czyzn . Gestem kaza ludziom zas oni g azami zag bienie, w którym znajdowa y si dzidy, a potemęż ą ł ł ć ł łę ł ę poprowadzi ich cie k na gór . Na szczycie czeka a Tanase. Sta a na pó ce skalnej, sk d rozci ga sił ś ż ą ę ł ł ł ą ą ł ę widok na trawiast równin oraz znajduj ce si za ni , spowite promieniami wieczornego s o ca lasy.ą ę ą ę ą ł ń — Tam — wskaza a.ł Dwa konie poruszaj ce si spokojnym cwa em dotar y do stóp wzgórz i sz y wzd u pasma. Je d cyą ę ł ł ł ł ż ź ź przygl dali si g azom u o onym na g adkich granitowych powierzchniach, próbuj c znale dogodn drog .ą ę ł ł ż ł ą źć ą ę Do doliny prowadzi y tylko dwa szlaki, oba w skie i strome, a cz sto zw a y si jeszcze bardziej, dzi kił ą ę ęż ł ę ę czemu z atwo ci mo na by o strzec dost pu do miejsca, gdzie pracowali kowale. Bazo spojrza za siebie.ł ś ą ż ł ę ł Ju prawie znikn dym, wydobywaj cy si z pieców, jedynie kilka jasnych wst eczek wi o si na tleż ął ą ę ąż ł ę szarych granitowych ska . Do rana nie b dzie ju adnego ladu, który pomóg by ciekawskim je d comł ę ż ż ś ł ź ź dotrze do tajemnego miejsca. Jednak do zapadni cia zmroku zosta a jeszcze godzina, mo e mniej,ć ę ł ż poniewa tutaj, w Afryce, powy ej rzeki limpopo noc nadchodzi zaskakuj co szybko.ż ż ą — Musimy ich jako wygoni , dopóki nie ciemni si — powiedzia Bazo. — Trzeba ich zawróci , zanimś ć ś ę ł ć znajd drog .ą ę — A je li nie zechc wycofa si ? — spyta a Tanase cicho. W odpowiedzi m czyzna zmieni jedynieś ą ć ę ł ęż ł sposób trzymania dzidy, po czym gwa townie poci gn kobiet do ty u, poniewa je d cy stan li, a jeden zł ą ął ę ł ż ź ź ę nich, wy szy i lepiej zbudowany, obserwowa zbocze przez lornetk .ż ł ę — Gdzie jest mój syn? — zapyta Bazo.ł — W jaskini — wyja ni a Tanase.ś ł — Wiesz, co robi , je li... — nie musia ko czy , poniewa od razu przytakn a skini ciem g owy.ć ś ł ń ć ż ęł ę ł — Wiem — powiedzia a cicho, a Bazo odwróci si od niej i z dwudziestoma uzbrojonymi amadoda zszedł ł ę ł ze stromego zbocza. Zatrzymali si w miejscu, w którym dró ka zw a a si znacznie. Nieę ż ęż ł ę musia nic mówi . Wystarczy o, e wykona gest woln r k , a jego ludzie natychmiast znikn li wł ć ł ż ł ą ę ą ę zakamarkach mi dzy ogromnymi g azami po obu i stronach cie ki. W ci gu kilku sekund nie by o po nichę ł ś ż ą ł nawet najmniejszego ; ladu. Bazo od ama ga jednego ze skar owacia ych drzew i pobieg j z powrotemś ł ł łąź ł ł ł wzd u dró ki, zacieraj c wszelkie lady, mog ce zwróci uwag je d ców. Potem po o y dzid nał ż ż ą ś ą ć ę ź ź ł ż ł ę wysoko ci ramienia, na skalnej pó ce obok ! cie ki i przykry zielon ga zi . W ten sposób atwo odnajdzieś ł ś ż ł ą łę ą ł bro , je li b dzie musia wprowadzi bia ych ludzi w zastawion zasadzk .ń ś ę ł ć ł ą ę — Spróbuj ich zawróci , a je eli mi si nie uda, poczekajcie, a dotr do tego miejsca — zawo a doę ć ż ę ż ą ł ł ukrytych wojowników. — I postarajcie si zrobi to szybko.ę ć Jego ludzie ustawili si w rz dy d ugo ci dwustu kroków po obu stronach przej cia, jednak najwi cej czyha oę ę ł ś ś ę ł ich tutaj, na zakr cie. Dobra zasadzka musi by rozleg a: je li ofiara przedrze si przez pierwsz linię ć ł ś ę ą ę wojowników, wpadnie w r ce innych. To by a w a nie taka pu apka, zastawiona na w skiej, stromej cie ce,ę ł ł ś ł ą ś ż gdzie ko nie móg by szybko zawróci ani nawet przebiec pe nym galopem. Bazo pokiwa g owń ł ć ł ł ł ą zadowolony, a potem bez dzidy i tarczy zbieg ze zbocza, podskakuj c zwinnie jak kozica.ł ą — Za pó godziny b dzie ju ciemno — zawo a Harry Mellow. — Powinni my rozejrze si za miejscem nał ę ż ł ł ś ć ę obóz. — Tu gdzie ci gnie si cie ka. — Ralph jecha z pi ci opart na biodrze i filcowym kapeluszemś ą ę ś ż ł ęś ą ą zsuni tym na ty g owy, rozgl daj c si po stromych zboczach.ę ł ł ą ą ę — Co ty w a ciwie chcesz tam znale ?ł ś źć — Sam nie wiem i w a nie dlatego koniecznie musz si tam dosta . — Odwróci g ow i u miechn sił ś ę ę ć ł ł ę ś ął ę

obuzersko, W tej samej chwili jego ko sp oszy si nagle. Ralph by tak zaskoczony, e noga wypad a muł ń ł ł ę ł ż ł ze strzemienia i musia chwyci si gu, aby nie spa z siod a. Przytomnie jednak krzykn do Harry'ego:ł ć ę łę ść ł ął — Os aniaj mnie!ł Woln r k próbowa wyci gn winchestera ze skórzanego pokrowca pod kolanem. Nie móg go jednaką ę ą ł ą ąć ł wydoby , poniewa sp oszony ko wierzga kopytami. Ralph mia wiadomo tego, e zas ania Harry'emuć ż ł ń ł ł ś ść ż ł pole ostrza u i e jest teraz zupe nie bezbronny. Kl siarczy cie oczekuj c, e zaraz rzuci si na niegoł ż ł ął ś ą ż ę wataha wojowników. Nagle zda sobie spraw , e by tam tylko jeden cz owiek i do tego nie uzbrojony. Ralph znów krzykn doł ę ż ł ł ął Harry'ego, tym g o niej, e us ysza ju szcz k zamka adowanego przez Amerykanina karabinu.ł ś ż ł ł ż ę ł — Nie strzelaj! Ko ponownie stan d ba, ale teraz Ralph uspokoi go, a potem spojrza na wysokiego czarnego cz owieka,ń ął ę ł ł ł który tak cicho i nieoczekiwanie wyszed ze szczeliny w pop kanym granitowym bloku.ł ę 40 d— Kim jeste ? — zapyta chrypliwym g osem. Nadal czu przera enie, które skr ci o mu wn trzno ci wś ł ł ł ż ę ł ę ś tward kul i pompowa o do y ogromne ilo ci krwi. — A niech ci , prawie ci zabi em. — Wiedzia , eą ę ł ż ł ś ę ę ł ł ż cz owiek mo e go nie rozumie , wi c p ynnie powtórzy pytanie w j zyku Matabelów — sindebele. — Kimł ż ć ę ł ł ę jeste ?ś Wysoki m czyzna w skórzanej pelerynie sk oni lekko g ow , jego cia o pozosta o jednak zupe nieęż ł ł ł ę ł ł ł nieruchome, a r ce wisia y bezw adnie.ę ł ł — Dziwne pytanie — powiedzia powa nie — je li zadaje je brat bratu.ł ż ś Ralph przyjrza mu si uwa nie. Zwróci uwag na opask induny zdobi c jego czo o i wychudzon twarzł ę ż ł ę ę ą ą ł ą poprzecinan g bokimi zmarszczkami, które mog o wy obi tylko jakie ogromne cierpienie, ból lubą łę ł żł ć ś choroba. G boko poruszony patrzy na wyniszczone oblicze stoj cego przed nim m czyzny, ale by o włę ł ą ęż ł nim co jeszcze, te gniewne, ciemne oczy i znajomy, g boki g os, jednak tak zmieniony, e nie móg sobieś łę ł ż ł przypomnie , sk d go zna.ć ą — Henshaw — m czyzna odezwa si znowu, nazywaj c Ralpha tak, jak nazywali go Matabelowie. —ęż ł ę ą Henshaw, Sokole, nie poznajesz mnie? Czy by tych kilka krótkich lat zmieni o nas tak bardzo?ż ł Ralph potrz sn g ow z niedowierzaniem i wydusi zdziwionym g osem:ą ął ł ą ł ł — Bazo, to przecie nie ty, na pewno nie ty. Przecie zgin e razem ze swoim impi nad Shangani. —ż ż ął ś Wyrzuci nogi ze strzemion i zeskoczy z siod a. — A jednak to ty! — powiedzia i pobieg u cisnł ł ł ł ł ś ąć matabelskiego wojownika. — Mój bracie, mój czarny bracie — w g osie by o s ycha ogromn rado .ł ł ł ć ą ść Bazo nie odwzajemni u cisku, jego r ce wisia y nieruchomo. Po chwili Ralph odsun si .ł ś ę ł ął ę — Wtedy nad Shangani, kiedy umilk y karabiny, zostawi em swoje wozy i poszed em na pole bitwy. Tam bylił ł ł twoi wojownicy, Krety ryj ce pod wzgórzem. — T nazw sam król Lobengula nada impi Bazo,ą ę ę ł Izimwkuzane Ezembintaba. —Pozna em ich po czerwonych tarczach, pióropuszach z piór marabuta ił opaskach ze skór kretów. Oni tam byli, Bazo, le eli na sobie jak li cie, które opad y z drzew. Szuka em ci ,ż ś ł ł ę przewraca em cia a martwych wojowników, aby zobaczy ich twarze, ale zgin o ich tak wielu.ł ł ć ęł — Tak wielu — zgodzi si Bazo spokojnie, jedynie szkliste oczy zdradza y jego prawdziwe uczucia.ł ę ł — A mia em ma o czasu, eby ci odnale — Ralph wyja ni cicho. — Musia em uwa a , niektórzy zł ł ż ę źć ś ł ł ż ć twoich ludzi byli fanisa flle. — To stara sztuczka Zulusów, udawanie martwego na polu bitwy i czekanie, aż wrogowie nadejd , aby policzy i ograbi trupy. — Nie chcia em, eby który wbi mi w plecy assegai. Potemą ć ć ł ż ś ł wszyscy ruszyli my w kierunku królewskiego kraalu. Musia em z nimi i .ś ł ść — By em tam — powiedzia Bazo i odsun skórzan peleryn . Ralph zobaczy ukryte pod ni blizny, poł ł ął ą ę ł ą czym opu ci wzrok, przybysz za zas oni tors. — Le a em mi dzy trupami.ś ł ś ł ł ż ł ę 41 — A teraz? — zapyta Ralph. — Co robisz, kiedy to wszystko ju si | sko czy o?ł ż ę ń ł — A co czyni wojownik, gdy wojna si ko czy, impi s pokonane i rozbrojone, a król nie yje? — Bazoę ń ą ż wzruszy ramionami. — Teraz wybieram dziki miód. — Podniós wzrok i spojrza na ledwie widoczne na tleł ł ł ciemniej cego nieba wst gi dymu. — Wa nie odymia em bar i was zobaczy em.ą ę ś ł ć ł — Aaa! — Ralph pokiwa g ow . — W a nie ten dym nas tu sprowadzi .ł ł ą ł ś ł — W takim razie by to szcz liwy dym, mój bracie.ł ęś — Ci gle nazywasz mnie bratem? — zdziwi si Ralph. — Przecie mog em wystrzeli kule, które... — nieą ł ę ż ł ć doko czy , tylko znów spojrza na jego pier .ń ł ł ś — adnego cz owieka nie mo na wini za to, co robi podczas bitwy — odpowiedzia Bazo. — Je li tamtegoŻ ł ż ć ł ś dnia nam uda oby si dotrze do waszego obozu — wzruszy ramionami — ty móg by mie teraz takieł ę ć ł ł ś ć same blizny. — Bazo — gestem r ki Ralph kaza Harry'emu podjecha do nich — to jest Harry Mellow — cz owiek, któryę ł ć ł rozumie tajemnice ziemi, który potrafi znale z oto i elazo.źć ł ż — Nkosi, pozdrawiam ci . — Bazo powiedzia powa nie. Nazwa go „panem" i ani na chwil nie okazaę ł ż ł ę ł g bokiej z o ci. Jego król zosta zabity, a naród zniszczony z powodu dziwnej pasji bia ego cz owieka dołę ł ś ł ł ł

tego przekl tego, ó tego metalu.ę ż ł — Bazo i ja dorastali my razem na polach diamentowych Kimberley. Nigdy nie mia em bli szego przyjacielaś ł ż — szybko wyja ni Ralph, po czym zwróci si do wojownika. — Mamy troch jedzenia, ch tnie podzielimyś ł ł ę ę ę si z tob . — Zauwa y , e wzrok Bazo kieruje si w inn stron . — Zosta z nami. Mamy sobie tyle doę ą ż ł ż ę ą ę ń powiedzenia. — Nie mog , na wzgórzach zostali moja kobieta i syn — odpowiedzia .ę ł — Przyprowad ich tu — powiedzia Ralph. — Pospiesz si , eby cie zd yli przed zapadni ciem zmroku.ź ł ę ż ś ąż ę Bazo uprzedzi wojowników o swoim nadej ciu, na laduj c wieczorny krzyk kuropatwy. Jeden z jego ludził ś ś ą wyszed na cie k .ł ś ż ę — Zatrzymam bia ych u stóp wzgórza—powiedzia Bazo cicho. — Mo e nawet uda mi si sprawi , eł ł ż ę ć ż odjad st d uspokojeni i w ogóle nie b d szuka doliny. Mimo wszystko, powiedz kowalom, e do jutraą ą ę ą ć ż rana musz zgasi piece, na niebie nie mo e widnie lad dymu.ą ć ż ć ś Poleci jeszcze ukry wyko czone dzidy i wie o wytopiony metal oraz zatrze lady na cie kach. Kazał ć ń ś ż ć ś ś ż ł kowalom wycofa si w g b wzgórz, a matabelskim stra nikom bezpiecznie ich tam doprowadzi . —ć ę łą ż ć Wyrusz za wami, jak tylko odejd biali. Czekajcie na mnie na szczycie lepej Ma py.ę ą Ś ł — Nkosi. — Pozdrowili go i znikn li cicho jak poluj ce w nocy lamparty.ę ą 42 Bazo poszed w przeciwnym kierunku i dotar do skalistego szczytu. Tym razem nie musia nikogo wo a ,ł ł ł ł ć Tanase ju przyby a gotowa do drogi, na r kach trzyma a dziecko, na g owie nios a zrolowane maty doż ł ę ł ł ł spania i skórzany worek z ziarnem przewieszony przez rami .ę — To Henshaw — powiedzia . Z jej gard a wydoby si d wi k przypominaj cy syk w a. Nie widzia wyrazuł ł ł ę ź ę ą ęż ł twarzy ony, ale domy la si , co móg by zobaczy .ż ś ł ę ł ć — To syn tego bia ego psa, który zbezcze ci wi te miejsca.ł ś ł ś ę — To mój przyjaciel — zaznaczy Bazo.ł — Z o y e przysi g — przypomnia a mu zapalczywie. — Jak mo esz mówi , e bia y cz owiek jest twoimł ż ł ś ę ę ł ż ć ż ł ł przyjacielem. — Wtedy nim by .ł — Pami tasz wizj , któr mia am, zanim ojciec tego cz owieka odebra mi mój dar?ę ę ą ł ł ł — Tanase — zignorowa pytanie — musimy do niego zej . Je li ujrzy moj on i syna, nie b dzie nicł ść ś ą ż ę ę podejrzewa . Uwierzy, e rzeczywi cie wybieramy miód dzikich pszczó . Chod ze mn . — Ruszy cie k wł ż ś ł ź ą ł ś ż ą dó , Tanase sz a tu za nim. Zni y a g os do szeptu, Bazo rozumia ka de wypowiadane przez ni s owo, aleł ł ż ż ł ł ł ż ą ł nie ogl da si za siebie, tylko s ucha .ą ł ę ł ł — Pami tasz moj wizj , Bazo? Ostrzega am ci tego samego dnia, kiedy po raz pierwszy spotka amę ą ę ł ę ł cz owieka, którego nazywasz Soko em. Zanim narodzi si twój syn, gdy nie odebrano mi jeszczeł ł ł ę dziewictwa, zanim biali je d cy przyjechali z trójno nymi karabinami, które miej si jak rzeczne demonyź ź ż ś ą ę mieszkaj ce mi dzy ska ami przy wodospadzie na Zambezi. Ostrzega am ci przed nim wtedy, kiedy tyą ę ł ł ę nazywa e go „bratem" i „przyjacielem".ł ś — Pami tam — mówi równie cicho jak ona.ę ł — W mojej wizji widzia am ci wysoko na drzewie, Bazo.ł ę — Tak — szepn , id c dalej i nawet na ni nie spogl daj c. Zabobonny strach zmieni mu barw g osu.ął ą ą ą ą ł ę ł Pi kna ona by a przecie kiedy uczennic op tanego czarownika, zwanego Pemb . Bazo zdoby jegoę ż ł ż ś ą ę ą ł twierdz , odci mu g ow i zabra Tanase jako nagrod wojenn , jednak bardzo szybko duchy upomnia yę ął ł ę ł ę ą ł si o t kobiet .ę ę ę W przeddzie lubu, kiedy Tanase mia a zosta pierwsz on Bazo, ze Wzgórz Matopos przyszed po niń ś ł ć ą ż ą ł ą czarownik. Bazo nie móg nic zrobi , poniewa jego przysz a ona by a córk duchów ciemno ci, a Wzgórzał ć ż ł ż ł ą ś —jej przeznaczeniem. — To by a tak realistyczna wizja, e a si rozp aka am — przypomnia a Tanase.ł ż ż ę ł ł ł W jaskini ukrytej na Wzgórzach Matopos zst pi a na ni moc duchów i Tanase zosta a wyroczni zwaną ł ą ł ą ą Umlimo. To ona przepowiedzia a Lobenguli jego tragiczny koniec. To ona przewidzia a nadej cie bia ychł ł ś ł ludzi razem z ich cudownymi urz dzeniami, które potrafi y zamieni noc w dzie i lustrami, które wieci y jaką ł ć ń ś ł gwiazdy zawieszone na wzgórzach i przekazywa ył wiadomo ci poprzez ogromne obszary równin. Nikt nie w tpi , e mia aj kiedy moc wyroczni, e potrafi aś ą ł ż ł ś ż ł wejrze w przysz e losy Matabelów.ć ł Ten dar mo na by o zniszczy , pozbawiaj c Tanase dziewictwa. Mówi al o tym Bazo, b aga a, by uwolni jż ł ć ą ł ł ł ł ą od ci aru owej mocy, ale on, chc c by l pos usznym prawom i zwyczajom Matabelów, sprzeciwia si , a węż ą ć ł ł ę ż ko cuj czarownicy z Matopos odebrali mu kobiet .ń ę Na pocz tku wojny od armii bia ych od czy a si ma a grupka; tworzylil j najbardziej twardzi i okrutnią ł łą ł ę ł ą ludzie, którymi dowodzi Bakela — Pi , niej mniej twardy i okrutny ni jego o nierze. Szybko dotarli nał ęść ż ż ł Wzgórza, jechali j wzd u szlaku, odkrytego przez Bakel jakie dwadzie cia pi lat wcze niej l i odnale lił ż ę ś ś ęć ś ź jaskini Umlimo. Bakela zna warto wyroczni; wiedzia , e j Matabelowie uwa ali niewiast za wi t , aę ł ść ł ż ż ę ś ę ą

zniszczenie jej mocy b dzie! tragedi ca ego narodu. o nierze zastrzelili stra ników jaskini i wdarli si do Ię ą ł Ż ł ż ę rodka. Dwóch z nich znalaz o pi kn i m od Tanase w najg bszych j zakamarkach groty. Zgwa cili jś ł ę ą ł ą łę ł ą odbieraj c to, co kiedy sama chcia a j zaofiarowa Bazo. Parzyli si z ni , dopóki dziewicza krew nieą ś ł ć ę ą spryska a) pod ogi jaskini, a krzyki nie przywo a y Bakeli.ł ł ł ł Pi ciami i butami przegoni swoich ludzi, kiedy zostali sami, spojrza na j zakrwawione cia o Tanase.ęś ł ł ł Wspó czucie pokona o tego twardego i okrutnego cz owieka. Mimo e przyjecha tu tylko po to, eby zabił ł ł ż ł ż ć Umlimo, bestialskie zachowanie kawalerzystów os abi o jego postanowienie i zmusi o do zado -1ł ł ł ść uczynienia. Bakela musia wiedzie , e razem z dziewictwem Tanase straci a moc, poniewa powiedzia :ł ć ż ł ż ł — Ty, która by a Umlimo, ju ni nie jeste . — Dokona jej zniszczenia j nie u ywaj c karabinu ani no a,ł ś ż ą ś ł ż ą ż odwróci si i wyszed z ciemnej jaskini, j darowuj c kobiecie ycie w zamian za cnot i utrat magicznychł ę ł ą ż ę ę si .ł Opowiada a o tym Bazo wiele razy, a on zdawa sobie spraw z tego, e j mg a czasu zasnu a si przed jejł ł ę ż ł ł ę oczyma i nie pozwala a ju zagl da : w przysz o . Nikt nie móg jednak zaprzeczy temu, i kiedy onał ż ą ć ł ść ł ć ż ś ż mia a moc Widzenia.ł Wzdrygn si , jakby nagle poczu zaciskaj ce si na szyi palce ducha. Tanase mówi a dalej:ął ę ł ą ę ł — P aka am, Bazo, mój panie, widz c ci tam, wysoko na drzewie, a kiedy ja p aka am, cz owiek, któregoł ł ą ę ł ł ł nazywasz Henshaw, Sokó patrzy na ciebie i... u miecha si !ł ł ś ł ę Jedli zimn konserw wo ow . Wybierali mi so ostrzami no y my liwskich i przekazywali sobie puszki z r ką ę ł ą ę ż ś ą do r k. Nie mieli kawy, wi c popijali ca t kleist pack ciep od s o ca wod z pokrytych filcem butelek.ą ę łą ę ą ę łą ł ń ą Potem Ralph podzieli si z Harrym i Bazo resztk swoich cygar. Zapalili je wyci gni tymi z ogniskał ę ą ą ę ga zkami i przez d ugi czas zaci gali si w zupe nym milczeniu.łą ł ą ę ł 44 Gdzie niedaleko zawy a hiena, zwabi y j ognisko i zapach jedzenia. Troch dalej, na równinie polowa yś ł ł ą ę ł lwy, nie rycza y przed atakiem, tylko kaszla y gard owo, aby nie straci kontaktu z innymi zwierz tami wł ł ł ć ę stadzie. Tanase z dzieckiem na kolanach siedzia a prawie poza zasi giem wiat a ogniska. By a oddalona odł ę ś ł ł m czyzn, którzy zupe nie nie zwracali na ni uwagi. Gdyby okazywali zainteresowanie, Bazo móg byęż ł ą ł poczu si obra ony, jednak teraz Ralph wyj cygaro z ust i spojrza w jej kierunku.ć ę ż ął ł — Jak ma na imi twój syn? — zapyta , a Bazo waha si przez chwil , zanim odpowiedzia .ę ł ł ę ę ł — Nazywa si Tungata Zebiwe.ę Ralph zmarszczy czo o, ale uda o mu si powstrzyma ostre s owa, które cisn y mu si na usta. Powiedział ł ł ę ć ł ęł ę ł tylko: — adny ch opak.Ł ł Bazo wyci gn r ce w kierunku syna, Tanase jednak nie chcia a go pu ci .ą ął ę ł ś ć — Niech do mnie przyjdzie — warkn ostrym tonem, a kobieta niech tnie pozwoli a rozespanemu dzieckuął ę ł podej do ojca i wtuli si w jego ramiona.ść ć ę Ch opiec mia skór o pi knym, ciemnoczekoladowym kolorze, mi kkie ciemne w osy, okr g y brzuszek ił ł ę ę ę ł ą ł puco owate r czki. Z wyj tkiem bransoletek z miedzianego drutu na nadgarstkach, by zupe nie nagi.ł ą ą ł ł Przygl da si Ralphowi zaspanymi, sowimi oczyma.ą ł ę — Tungata Zebiwe — Ballantyne powtórzy jego imi , po czym pochyli si i lekko uderzy go w g ówk .ł ę ł ę ł ł ę Malec nie próbowa odsuwa si , nie okazywa adnych oznak zdenerwowania. Natomiast siedz cał ć ę ł ż ą samotnie Tanase sykn a cicho i wyci gn a r k , jakby chcia a przygarn synka do siebie.ęł ą ęł ę ę ł ąć — „Szukaj cy tego, co zosta o skradzione" — Ralph przet umaczy imi dziecka i spojrza w ciemne oczyą ł ł ł ę ł jego matki. — Szukanie sprawiedliwo ci — to wielki obowi zek, a spoczywa na barkach kogo tak ma egoś ą ś ł — powiedzia cicho. — Chcieliby cie, aby pom ci wszelkie niesprawiedliwo ci pope nione przed jegoł ś ś ł ś ł narodzinami? Wydawa o si , e zupe nie zmieni temat, kiedy doda :ł ę ż ł ł ł — Bazo, czy pami tasz dzie , w którym si poznali my? Ty by e ó todziobem wys anym przez ojca i jegoę ń ę ś ł ś ż ł ł brata — króla Lobengul do pracy na polach diamentowych. Ja by em wtedy jeszcze m odszy i bardzieję ł ł niedo wiadczony. Pami tam, e mój ojciec znalaz ci gdzie na stepie i natychmiast zaproponowa prac ,ś ę ż ł ę ś ł ę eby nie podkupili ci inni poszukiwacze.ż ę Kiedy Bazo u miechn si , zmarszczki cierpienia i smutku, które szpeci y jego twarz, wydawa y si znika .ś ął ę ł ł ę ć Przez chwil znów by niewinnym, beztroskim m odzie cem.ę ł ł ń — Dopiero pó niej dowiedzia em si , e Lobengula pos a ciebie i tysi ce innych m odych m czyzn,ź ł ę ż ł ł ą ł ęż aby cie przynie li z powrotem tyle diamentów, ile uda wam si ukra . — Za miali si obaj, w miechu Bazoś ś ę ść ś ę ś d wi cza y jeszcze szcz tki m odzie czej weso o ci.ź ę ł ą ł ń ł ś — Król na pewno ukry gdzie wielki skarb. Jamesonowi jednak nie uda o si odnale tych diamentów poł ś ł ę źć zdobyciu GuBulawayo. — A pami tasz Scipio, naszego soko a? — zapyta Bazo.ę ł ł

— Albo tego ogromnego paj ka, dzi ki któremu zarobili my nasze pierwsze z ote suwereny? — doko czyą ę ś ł ń ł Ralph. Wspominali wspóln prac w kopalni diamentów i dzikie rozrywki, pozwalaj ce im zapomnie oą ę ą ć monotonnej, ci kiej harówce.ęż Nie znaj cy j zyka Matabelów Harry Mellow wsun si ca y pod koc i zasn . Tanase siedzia a nieruchomoą ę ął ę ł ął ł jak pi kna hebanowa rze ba. Nie u miecha a si nawet, kiedy rozmawiaj cy m czy ni wybuchalię ź ś ł ę ą ęż ź miechem, ale jej oczy uwa nie obserwowa y ruchy ich warg.ś ż ł Ralph znów zmieni temat.ł — Ja te mam syna — powiedzia . — Urodzi si jeszcze przed wojn , wi c jest starszy od twojego o rok,ż ł ł ę ą ę albo dwa. miech ucich natychmiast i mimo e twarz Bazo nie drgn a, w jego oczach by o wida zaniepokojenie.Ś ł ż ęł ł ć — Mogliby zosta przyjació mi, tak jak my — zauwa y Ralph. Tanase spojrza a na syna opieku czymć ł ż ł ł ń wzrokiem, a Bazo nic nie odpowiedzia .ł — Znów mogliby my razem pracowa —mówi dalej Ralph. —Wkrótce w tamtym lesie uruchomi wielkś ć ł ę ą kopalni z ota i b dzie mi potrzebny t induna, który pokieruje setkami pracowników.ę ł ę — Ja jestem wojownikiem — zaznaczy Bazo — przesta em ju by j robotnikiem w kopalni.ł ł ż ć — wiat si zmienia, Bazo — odpar cicho Ralph. — W Matabele niej ma ju wojowników. Tarcze zosta yŚ ę ł ż ł spalone, a ostrza dzid po amane. Nikt] nie ma ju czerwonych z w ciek o ci oczu, poniewa sko czy y sił ż ś ł ś ż ń ł ę wojny. Teraz oczy s bia e i przez tysi c lat na tej ziemi b dzie panowa pokój.ą ł ą ę ł Bazo nic nie mówi .ł — Chod ze mn , Bazo. We ze sob syna, eby zdoby umiej tno ci bia ego cz owieka. Pewnego dniaź ą ź ą ż ł ę ś ł ł nauczy si czyta i pisa , stanie si kim znacz cym, a nie tylko zbieraczem dzikiego miodu. Zapomnij oę ć ć ę ś ą tym smutnym imieniu, które mu nada e , i znajd inne, weselsze. Przyprowad go, eby pozna mojegoł ś ź ź ż ł syna, i niech razem ciesz si t pi kn ziemi , niech zostan bra mi, tak jak my.ą ę ą ę ą ą ą ć Bazo westchn .ął — Mo e masz racj , Henshaw. Impi rozproszy y si , a dawni wojownic pracuj teraz przy budowie drógż ę ł ę ą pana Lodzi. — Matabelowie zawsze mieli trudno ci z wymawianiem „r", dlatego te w ich ustach nazwiskoł ś ż Rhodesj brzmia o jak Lodzi, Bazo mówi za o systemie pracy przymusowej wprowa- ] dzonym przezł ł ś pe nomocnika rz dowego do spraw tubylców — genera a i Mungo St. Johna. Znów westchn . — Je lił ą ł ął ś cz owiek musi pracowa , lepiej eby czyni to godnie i dla kogo , kogo szanuje. Kiedy zaczynasz szuka jł ć ż ł ś ć swojego z ota, Henshaw?ł — Zaraz po porze deszczowej, ale jed ze mn ju teraz. Zabierz on i syna...ź ą ż ż ę Bazo podniós r k , aby go uciszy .ł ę ę ć — Kiedy sko czy si pora deszczowa i przejd wielkie burze, znowu porozmawiamy, Henshaw —ń ę ą powiedzia cicho, a Tanase skin a g ow i po raz pierwszy u miechn a si . Wiedzia a, e m ma racj ,ł ęł ł ą ś ęł ę ł ż ąż ę próbuj c zwie i uspokoi Ralpha mglistymi obietnicami. Jaki szczególny zmys podpowiada jej, e mimoą ść ć ś ł ł ż szczerego spojrzenia jego zielonych oczu i niemal dziecinnego u miechu na twarzy, ten m ody bia yś ł ł cz owiek by jeszcze bardziej niebezpieczny ni Bakela, jego ojciec.ł ł ż — Kiedy przejd wielkie burze — obieca Bazo. W tym stwierdzeniu kry o si jeszcze jedno znaczenie.ą ł ł ę Wielka burza by a tym, do czego Matabe-lowie w a nie si przygotowywali.ł ł ś ę — Jest jeszcze kilka spraw, które musz za atwi , ale gdy tylko to zrobi , odnajd ci — zapewni .ę ł ć ę ę ę ł Bazo szed w sk , strom cie k wij c si mi dzy granitowymi ska ami. Kilkana cie kroków za nimł ą ą ą ś ż ą ą ą ę ę ł ś pod a a Tanase. Na g owie nios a zrolowane maty do spania i elazny garnek; sz a lekkim, niemal p ynnymąż ł ł ł ż ł ł krokiem, aby przenoszony adunek nie straci równowagi. Ch opiec podskakiwa ko o niej, piewaj cł ł ł ł ł ś ą piskliwym g osikiem jak dzieci c piosenk . Z owró bny nastrój w dolinie wydawa si zupe nie nie robił ąś ę ą ę ł ż ł ę ł ć na nim wra enia. Rosn ce po obu stronach krzaki by y cierniste i g ste. Panowa a przyt aczaj ca cisza, nież ą ł ę ł ł ą rozlega si piew ptaków ani szelest li ci.ł ę ś ś Bazo przeprawi si przez w ski strumyczek, który przecina cie k , przeskakuj c lekko z kamienia nał ę ą ł ś ż ę ą kamie . Po drugiej stronie zatrzyma si i spojrza na Tanase. Nabra a troch ch odnej wody w z o one r ceń ł ę ł ł ę ł ł ż ę i poda a j ch opcu. Potem ruszyli dalej.ł ą ł Dró ka ko czy a si pionow cian g adkiego granitu. Bazo stan i podpar si lekkim oszczepem. Jedynież ń ł ę ą ś ą ł ął ł ę ten rodzaj broni móg posiada czarny, aby obroni siebie i rodzin przed drapie nikami; by a delikatna,ł ć ć ę ż ł lekka i zupe nie nie przypomina a wyposa onych w szerokie groty, wojennych dzid.ł ł ż Spojrza na granitow cian . Na wyst pie skalnym, pod samym szczytem znajdowa a si stra nica, z którejł ą ś ę ę ł ę ż dobieg dr cy, starczy g os.ł żą ł — Kto o miela si narusza tajemne przej cie?ś ę ć ś Bazo podniós g ow i rykn odpowied , a echo odbi o j kilka razy od kamiennych bloków.ł ł ę ął ź ł ą — Bazo, syn Gandanga, Induna z królewskiego rodu Kuma o.ł Potem, nie czekaj c nawet na odzew, przeszed przez granitowy portal. Znajduj cy si za nim korytarz byą ł ą ę ł tak w ski, e z trudem mogliby si w nim zmie ci id cy obok siebie dwaj m czy ni. Pod jego bosymią ż ę ś ć ą ęż ź stopami znajdowa si czysty bia y piasek wymieszany z okruchami miki, którał ę ł

b yszcza a i chrz ci a jak cukier, kiedy po niej st pa . Korytarz wi si jak w , a potem gwa townie wpadał ł ęś ł ą ł ł ę ąż ł ł do rozleg ej doliny wype nionej bujn ro linno ci i rozci tej szumi cym strumykiem.ł ł ą ś ś ą ę ą By a okr g a, mia a mniej wi cej pó tora kilometra rednicy. Ze wszystkich stron otacza y j wysokie skalneł ą ł ł ę ł ś ł ą wzniesienia, a na rodku znajdowa a si male ka wioska. Kiedy Tanase dotar a do ko ca przej cia i stan aś ł ę ń ł ń ś ęł obok Bazo, oboje spojrzeli nie na osad , ale na przeciwleg cian doliny.ę łą ś ę Znajduj ce si u jej stóp wej cie do jaskini wyszczerza o si na nich jak bezz bne usta. Nic nie mówili przezą ę ś ł ę ę wiele minut, oboje patrzyli na wi t grot , a wspomnienia k bi y im si w g owach. W tej jaskini Tanaseś ę ą ę łę ł ę ł przesz a inicjacj , która zmieni a j w Umlimo. Pó niej w tym samym miejscu, na kamienistej pod odzeł ę ł ą ź ł pieczary zosta a zgwa cona, straci a swoj moc i znów sta a si zwyk kobiet .ł ł ł ą ł ę łą ą Teraz kto inny zaj dawne miejsce Tanase i zosta duchowym przywódc narodu. Moc Umlimo nigdy nieś ął ł ą ginie, jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Tak dzieje si ju od niepami tnych czasów, od kiedyę ż ę wybudowano mury Wielkiego Zimbabwe. — Jeste gotowa? — zapyta w ko cu Bazo.ś ł ń — Tak, panie — odpowiedzia a i oboje ruszyli w kierunku wioski. Zanim jednak do niej dotarli, natkn li si nał ę ę dziwaczny pochód jakich stworze . Niektóre sz y na czworakach i skowycza y jak zwierz ta. By y w ródś ń ł ł ę ł ś nich pomarszczone staruchy z pustymi, wysuszonymi piersiami, które obija y im si o brzuchy; ma eł ę ł dziewczynki z twarzami bez wyrazu; starcy ze zdeformowanymi ko czynami; szczupli m odzie cy oń ł ń pi knych, muskularnych cia ach i ob kanych oczach, którymi nieustannie przewracali. Wszyscy bylię ł łą obwieszeni p cherzami lwów i krokodyli, skórami pytonów i ptaków oraz czaszkami i z bami ma p, ludzi,ę ę ł zwierz t. Otoczyli przybyszów, ta czyli wokó nich, j czeli i spogl dali z ukosa. Bazo poczu obrzydzenie,ą ń ł ę ą ł podniós i posadzi syna na ramieniu, aby nie mog y dosi gn go ich w cibskie r ce.ł ł ł ę ąć ś ę Tanase nie zwraca a na nich najmniejszej uwagi, ci ludzie stanowili przecie kiedy jej wit . Kiedy jedna zł ż ś ś ę tych okropnych czarownic podpe z a i zacz a liza jej bose stopy, ona sta a spokojnie z oboj tnym wyrazemł ł ęł ć ł ę twarzy. Ta cz c i piewaj c, stra nicy Umlimo zaprowadzili dwoje w drowców do wioski, a potem znikn li,ń ą ś ą ż ę ę chowaj c si w krytych strzech chatach.ą ę ą Nie zostali jednak zupe nie sami. Na rodku wioski sta a setenghi, konstrukcja sk adaj ca si ze s omianegoł ś ł ł ą ę ł dachu opartego na bia ych palach. W jej cieniu siedzieli ludzie, jednak zupe nie ró ni od mot ochu, którył ł ż ł powita ich u wej cia do osady.ł ś Ka dy z tych m czyzn siedzia na niskim, rze bionym sto ku. Mimo e jedni byli grubi, a inni chudzi,ż ęż ł ź ł ż wszystkich otacza a wyczuwalna aura godno ci i w adzy. Niektórzy mieli siwe w osy i brody orazł ś ł ł pomarszczone twarze, a inni znajdowali si jeszcze w kwiecie wieku, lecz wszyscy nosili na g owach prosteę ł pier cienie z ywicy oraz gliny.ś ż 48 Tutaj w dolinie Umlimo zgromadzili si ci, którzy kiedy byli przywódcami tnatabelskiego narodu, ci którzyę ś kiedy stali na czele walecznych impi, gdy te ustawia y si w szyku „walcz cego byka", otaczali wroga jegoś ł ę ą „rogami" i mia d yli „piersi ". Najstarsi pami tali jeszcze exodus z po udnia, kiedy Matabelowie uciekaliż ż ą ę ł przed Burami; jako m odzie cy walczyli pod rozkazami samego Mzilikaziego i nadal z dum nosili przyznaneł ń ą przez niego chwasty z ogonów dzikich zwierz t.ą Wszyscy z nich zasiadali w Radzie króla Lobenguli — syna wielkiego Mzilikaziego — i byli na Wzgórzach Indunów tamtego dnia, gdy w adca stan przed zebranym wojskiem i spojrza na wschód, sk d nadci ga ał ął ł ą ą ł kolumna wozów oraz bia ych o nierzy. Kiedy Lobengula d wign swoje ogromne cielsko i utrzymuj c sił ż ł ź ął ą ę niepewnie na zniekszta conych od artretyzmu nogach, cisn symboliczn dzid w naje d ców, którzył ął ą ę ź ź znajdowali si jeszcze za lini horyzontu, z ich garde wyrwa o si królewskie pozdrowienie Bayete! Toę ą ł ł ę w a nie ci indunowie paradowali wtedy ze swoimi wojownikami, piewali hymny swoich regimentów i pie nił ś ś ś pochwalne na cze króla, pozdrawiali go po raz ostatni, a potem odeszli w kierunku obozu bia ych, gdzieść ł czeka y ju na nich karabiny maszynowe.ł ż W rodku, mi dzy zebranymi indunami zajmowali miejsca trzej m czy ni — trzej yj cy jeszcze synowieś ę ęż ź ż ą Mzilikaziego. Somabula, najstarszy, siedz cy po lewej stronie, by zwyci zc setek zaciek ych bitew ią ł ę ą ł wojownikiem, którego imi nosi y pi kne Lasy Somabuli. Po prawej siedzia Babiaan, m dry i odwa ny. Jegoę ł ę ł ą ż ramiona oraz tors pokrywa o wiele, przynosz cych zaszczyt blizn. Na spotkanie w drowcom wyszed jednakł ą ę ł m czyzna siedz cy w rodku.ęż ą ś — Gandangu, ojcze, pozdrawiam ci , a moje serce piewa z rado ci — zawo a Bazo.ę ś ś ł ł — Pozdrawiam ci , mój synu — odpowiedzia Gandang. Ogromna rado rozpogodzi a powa ne oblicze, aę ł ść ł ż kiedy Bazo ukl kn przed nim, pob ogos awi go dotykaj c r k jego g owy, po czym pomóg mu wsta .ę ął ł ł ł ą ę ą ł ł ć — Baba! — Tanase z szacunkiem zas oni a r koma twarz, Gandang aprobuj co skin g ow , wycofa a sił ł ę ą ął ł ą ł ę wi c cicho do najbli szej chaty, sk d mog a przys uchiwa si ich rozmowie.ę ż ą ł ł ć ę Kobiety nie uczestniczy y w posiedzeniach Wysokiej Rady. Dawniej te, które odwa y y si zbli y doł ż ł ę ż ć obraduj cych indunów, by y zabijane dzidami. Jednak Tanase posiada a kiedy moc Umlimo, a wyroczniaą ł ł ś nadal mówi a przez jej usta. Poza tym, wiat si zmienia — odeszli królowie, wraz z nimi wymar y dawneł ś ę ł ł obyczaje. Ta kobieta cieszy a si wi kszym powa aniem ni niejeden ze zgromadzonych indunów, jednakł ę ę ż ż

zostawi a ich samych, aby nie narusza starych zwyczajów.ł ć Gandang klasn w d onie, niewolnicy natychmiast przynie li dla Bazo taboret i gliniane naczynie z piwem.ął ł ś Wojownik od wie y si d ugim haustem g stego, spienionego napoju, po czym powita zebranych w cis ymś ż ł ę ł ę ł ś ł hierarchicznym porz dku. Zacz od Somabuli, a potem pozdrowi m odszych odą ął ł ł niego cz onków Rady. Smutek wype ni mu serce, kiedy zda sobie spraw j z tego, e zosta o ich tylkoł ł ł ł ę ż ł dwudziestu sze ciu.ś — Kamuzo, mój kuzynie. — Spojrza na dwudziestosze cioletniego i jednocze nie najm odszego z indunów.ł ś ś ł — Pozdrawiam ci , najdro szy! przyjacielu.ę ż Pó niej zrobi co , czego nikt przed nim nie uczyni . Wsta , popatrzy w dal ponad g owami siedz cychź ł ś ł ł ł ł ą m czyzn i zacz wita nieobecnych.ęż ął ć — Pozdrawiam ci , odwa ny Manondo! — zawo a . — Widz , jak wisiszf na ga zi drzewa mkusi. Wola eę ż ł ł ę łę ł ś umrze , ni y jako niewolnik bia ych.ć ż ż ć ł Zgromadzeni obejrzeli si do ty u i zerkn li tam, gdzie pada wzrok Bazo.J W ich oczach wida by oę ł ę ł ć ł zabobonny strach. — Czy to ty, Ntabene? Za ycie nazywali ci Gór i jak góra le a e na f brzegu Shangani. Pozdrawiam ci ,ż ę ą ż ł ś ę m ny duchu.ęż Zebrani wiedzieli ju , e Bazo wzywa poleg ych wojowników do apeluj i przy czyli si do powita .ż ż ł ł łą ę ń — Sakubona, Ntabene. — Pozdrawiam ci , Tambo. Twoja krew zabarwi a wody rzeki Bembesi.ę ł — Sakubona, Tambo — rykn li indunowie Kuma o.ę ł Bazo zrzuci peleryn i zacz ta czy . Jego skóra l ni a od potu, a blizny | po ranach postrza owychł ę ął ń ć ś ł ł b yszcza y na torsie jak czarne diamenty. Za ka dym razem kiedy wymawia imi nieobecnego, podnosił ł ż ł ę ł wysoko nog i uderza bos stop o tward ziemi , a zgromadzenie niczym echo powtarza o imi bohatera.ę ł ą ą ą ę ł ę W ko cu Bazo opad na taboret, zapad a przepe niona wojenn ekstaz cisza. Wszyscy wolno odwróciliń ł ł ł ą ą g owy i spojrzeli na Somabul , najczcigodniejszego z nich. Stary induna podniós si i stan naprzeciwko, ał ę ł ę ął poniewa by a to indaba o ogromnym znaczeniu, zacz recytowa histori matabels-kiego narodu. Mimo eż ł ął ć ę ż wszyscy s yszeli j ju tysi ce razy, pochylili si chciwie. Nie znali pisma, wi c musieli zapami ta ka deł ą ż ą ę ę ę ć ż s owo, aby przekaza je swoim dzieciom i dzieciom swoich dzieci.ł ć Wszystko zacz o si w Zululandzie, tysi c sze set kilometrów na po udnie, kiedy m ody wojownik Mzilikazięł ę ą ść ł ł przeciwstawi si szalonemu tyranowi — Chace i wraz ze swoim impi zbieg na pó noc. Somabula opowiadał ę ł ł ł o jego w drówkach, o bitwach z oddzia ami, które wys a za nim Chaka i o zwyci stwach nad ma ymię ł ł ł ę ł plemionami, które spotyka po drodze. Mówi o tym, e Mzilikazi w czy do swoich impi m odych m czyzn zł ł ż łą ł ł ęż podbitych ludów, a dziewcz ta da wojownikom za ony. Pokaza , w jaki sposób z uciekiniera i buntownika,ę ł ż ł Mzilikazi przeistoczy si najpierw w wodza niewielkiego plemienia, a w ko cu w pot nego króla.ł ę ń ęż Somabula wiernie zrelacjonowa Mfecane — rze miliona ludzi, jakiej dokona Mzilikazi mi dzy rzekamił ź ł ę Oranje i Limpopo. Pó niej przypomnia o nadej ciu bia ych i nowych strategiach wojennych. Wyczarowywaź ł ś ł ł przed oczami s uchaczy stada silnych koni nios cych na grzbietach brodatych ludzi. Opowiada o tym, jakł ą ł wojownicy po raz pierwszy zobaczyli „ruchome 50 fortece" — ustawione w kwadrat i powi zane a cuchami wozy z g stymi, ciernistymi ga ziamią ł ń ę łę powk adanymi mi dzy szprychy i we wszystkie inne szpary w drewnianej barykadzie — oraz o tym, jakł ę szeregi Matabelów zosta y rozbite i pokonane pod tymi cianami z drewna i cierni.ł ś Mówi o exodusie na pomoc, kiedy ca y naród musia ucieka przed okrutnymi, brodatymi lud mi jad cymił ł ł ć ź ą na ko skich grzbietach. G os za amywa mu si , gdy wspomina masowe umieranie dzieci i starców podczasń ł ł ł ę ł tej wyczerpuj cej w drówki, ale gdy opisywa przepraw przez Limpopo i Shashi oraz odkrycie po o onej zaą ę ł ę ł ż nimi cudownej krainy, znów by pe en rado ci.ł ł ś Kiedy Somabula zm czy si i opad ci ko na taboret, aby piwem ugasi pragnienie, wsta Babiaan — jegoę ł ę ł ęż ć ł przyrodni brat — i zacz opisywa najlepszy okres w historii narodu: podbój i podporz dkowanie sobieął ć ą s siaduj cych plemion, mno enie si byd a, którego stada wkrótce zape ni y poro ni te bujn trawą ą ż ę ł ł ł ś ę ą ą równiny, pocz tek panowania Lobenguli — „tego, który p dzi jak wiatr", wyprawy na tereny po o one setkią ę ł ż kilometrów poza granicami ich pa stwa oraz powroty wojowników z Kipami i niewolnikami. Przypomnia im oń ł tym, e wojownicy ubrani w stroje wojenne paradowali przed królem, a ich pochód, podobnie jak wodyż Zambezi, wydawa si nie mie ko ca; o ta cach dziewcz t na wi cie Pierwszych Owoców — ich cia ał ę ć ń ń ą Ś ę ł by y pokryte cienk warstewk b yszcz cej czerwonej gliny i ozdobione dzikimi kwiatami oraz paciorkami.ł ą ą ł ą Mówi o potajemnych pokazach królewskiego skarbu, kiedy ony Lobenguli smarowa y jego ogromne cia oł ż ł ł g stym t uszczem, a potem uk ada y na nim diamenty, ukradzione przez Matabelów pracuj cych w wielkichę ł ł ł ą rowaph, które biali wykopali daleko na po udniu.ł S uchaj c jego s ów, indunowie widzieli oczami wyobra ni blask nieoszli-fowanych diamentów; na wielkimł ą ł ź ciele króla wygl da y niczym uski jakiego olbrzymiego, mitycznego gada. Jak e pot nym by wtedyą ł ł ś ż ęż ł w adc , jak ogromne by y jego stada, jak waleczni jego o nierze i pi kne jego dziewcz ta.ł ą ł ż ł ę ę

Potem Somabula usiad , a w$ta Gandang, wysoki i silny wojownik, którego szlachetno ci nikt nieł ł ś kwestionowa , a odwag setki razy wypróbowano. Mówi g bokim, d wi cznym g osem.ł ę ł łę ź ę ł Opowiada o przybyciu bia ych z pohidnia. Na pocz tku zjawi o si niewielu i prosili o drobne rzeczy —ł ł ą ł ę po alenie na upolowanie s onia czy wymian koralików i alkoholu na mied oraz ko s oniow . Stopniowoż ł ę ź ść ł ą przyje d a o ich coraz wi cej, a dania spawa y si coraz bardziej natarczywe i niepokoj ce. Chcieliż ż ł ę żą ł ę ą naucza o jakim dziwnym trzyg owym bogu, chcieli kopa do y i szuka w ziemi ó tego metalu,ć ś ł ć ł ć ż ł b yszcz cych kamyków. G boko zaniepokojony Lobengula uda si na Wzgórza Matopos, a Umlimoł ą łę ł ę ostrzeg a go, e gdy wi te pos gi ptaków wyfrun ze swojego gniazda w Wielkim Zimbabwe, rozpocznieł ż ś ę ą ą si wielka wojna.ę — Ze wi tego miejsca skradziono kamienne soko y — przypomnia im Gandang — a Lobengula wiedziaś ę ł ł ł ju , e nie zdo a oprze si bia ym ludziom.ż ż ł ć ę ł Dlatego te król wybra najpot niejszego spo ród bia ych — Lodzi,ż ł ęż ś ł niebieskookiego m czyzn , do którego nale a y wszystkie kopalnie diamen- j tów i by on indun bia ejęż ę ż ł ł ą ł królowej mieszkaj cej za oceanem. Pragn c uczyni j z niego sprzymierze ca, Lobengula zawar z nimą ą ć ń ł uk ad: w zamian za z ote monety i bro , da mu prawo do szukania i wydobywania skarbów, znajduj cychł ł ń ł ą si na terenie wschodniej cz ci jego dominium.ę ęś Natomiast pan Lodzi wys a wielk kolumn wozów i uzbrojonych bia ych ludzi, aby zdobyli ca y ten teren.ł ł ą ę ł ł Smutnym g osem Gandang przedstawi d ug list krzywd wyrz dzonych Matabelom, zako czonychł ł ł ą ę ą ń zniszczeniem królewskiego kraalu w GuBulawayo oraz ucieczk Lobenguli na pomoc.ą Na ko cu opisa mier w adcy. Zrozpaczony i ci ko chory król poprosi o podanie trucizny. Potemń ł ś ć ł ęż ł Gandang umie ci jego cia o w jaskini, wychodz cej na dolin Zambezi i u o y wokó niego wszystkie jegoś ł ł ą ę ł ż ł ł rzeczy: krzes o, podg ówek z ko ci s oniowej, maty do spania i futrzany kaross, naczynia na piwo, pó miski,ł ł ś ł ł strzelby i tarcz , topór i dzid oraz ma e gliniane pojemniki pe ne b yszcz cych diamentów. Kiedy wszystkoę ę ł ł ł ą by o ju zrobione, Gandang kaza niewolnikom zamkn wej cie do jaskini ogromnymi g azami, potem zabił ż ł ąć ś ł ł ich wszystkich, aby nikt nie wiedzia , gdzie znajduje si cia o króla. Nast pnie Gandang powiód pokonanył ę ł ę ł naród z powrotem na po udnie i odda w r ce zwyci zców.ł ł ę ę Wypowiedziawszy ostatnie s owa opu ci r ce, a broda opad a mu na szerok , umi nion klatk piersiow .ł ś ł ę ł ą ęś ą ę ą Zapanowa a cisza. W ko cu odezwa si indun siedz cy w drugim rz dzie, w t y, bezz bny starzec. Dolneł ń ł ę ą ą ę ą ł ę powieki wyd u y y mu tak bardzo, e wida by o znajduj ce si pod nimi ró owe cia o. Mówi ochryp ymł ż ł ż ć ł ą ę ż ł ł ł g osem i mia o si wra enie, e z trudem chwyta powietrze.ł ł ę ż ż — Wybierzmy nast pnego króla — zacz , ale Bazo przerwa mu natychmiast.ę ął ł — Króla niewolników i je ców? — Za mia si pogardliwie. — Nie mo e by króla, dopóki nie b dzień ś ł ę ż ć ę narodu. Stary indun opad na taboret i zacz rozgl da si wokó siebie. Jego my li szybko pod y y w innymą ł ął ą ć ę ł ś ąż ł kierunku. — Byd o — powiedzia — zabrali nam byd o.ł ł ł Wszyscy inni powitali jego uwag wyra aj cym zgod mruczeniem. Byd o stanowi o jedyne prawdziweę ż ą ę ł ł bogactwo; z oto i diamenty by y dobre dla bia ych, ale byd o to podstawa dobrobytu ich narodu.ł ł ł ł — Jedno Bystre Oko odbiera indunom w adz w kraalach i przekazuje j jakim przypadkowym ludziom —ł ę ą ś ali si nast pny. Takie imi Matabelowie nadali genera owi Mungo St. Johnowi, g ównemu pe nomocnikowiż ł ę ę ę ł ł ł rz dowemu do spraw tubylców.ą — Policjanci powo ani przez Towarzystwo s uzbrojeni w karabiny, a poza tym nie okazuj szacunkuł ą ą naszym zwyczajom ani prawom. Wy miewaj si z indunów i starszych plemienia, zaci gaj dziewcz ta wś ą ę ą ą ę krzaki... — Jedno Bystre Oko ka e wszystkim naszym amadoda — nawet tym,ż 52 w których y ach p ynie krew Zanzi, szanowanym wojownikom i ojcom wojowników — pracowa przyż ł ł ć budowie jego dróg. Po raz kolejny przedstawili d ug litani pretensji. Tylko Somabula, Babiaan, Gandang i Bazo zachowywalił ą ę spokój oraz milczenie. — Pan Lodzi spali nasze tarcze, zabra nam dzidy. Odmówi wojownikom prawa do najazdów na Maszon ,ł ł ł ę a przecie ca y wiat wie, e Maszoni to nasze psy, które mo emy zabi lub pozwoli im y , je li nam siż ł ś ż ż ć ć ż ć ś ę tak podoba. — Jedno Bystre Oko rozbi nasze tmpi, teraz nikt nie wie, kto ma prawo do wzi cia sobie kobiety, nikt nieł ę wie, jakie pole nale y do danej wioski, a ludzie pilnuj tych kilku wychud ych krów, które zwróci nam panż ą ł ł Lodzi. — Co mamy robi ? — zawo a jeden z nich, a potem sta o si co dziwnego, co nie zdarzy o si nigdy dot d.ć ł ł ł ę ś ł ę ą Wszyscy, nawet Somabula, spojrzeli na wysokiego, m odego m czyzn , którego nazywali W drowcem ił ęż ę ę czekali, sami nie wiedz c na co.ą Bazo wykona gest r k , a Tanase natychmiast ukaza a si w drzwiach chaty. By a ubrana tylko w prostł ę ą ł ę ł ą

skórzan sukienk , na r kach nios a zrolowan mat . Ukl kn a przed m em i rozwin a mat u jego stóp.ą ę ę ł ą ę ę ęł ęż ęł ę Ci, którzy siedzieli najbli ej, mogli zobaczy , co znajdowa o si w rodku. Bazo chwyci dzid obiema r kamiż ć ł ę ś ł ę ę i podniós j wysoko. Odbi y si w niej promienie s oneczne, a wszystkim a dech zapar o. Kszta t grotuł ą ł ę ł ż ł ł zaprojektowa sam król Chaka; metal wykuli i wypolerowali najlepsi kowale z plemienia Rozwi, a drzewce zł mkusi zosta o obwi zane miedzianym drutem i sztywnym w osiem z ogona s onia.ł ą ł ł — Jee! — sykn jeden z indunów. Inni szybko podchwycili prawie zapomniany ju bitewny okrzyk, a twarzeął ż wojowników rozja ni a wojenna ekstaza.ś ł Gandang przywo a ich do porz dku. Zerwa si na równe nogi i okrzyk urwa si natychmiast.ł ł ą ł ę ł ę — Jedno ostrze nie wystarczy, aby uzbroi naród, jedno ostrze nie zwyci y tych ma ych trzyno nychć ęż ł ż karabinów, które ma pan Lodzi. Bazo podniós si i stan naprzeciwko ojca.ł ę ął — We to, Baba — powiedzia , a Gandang ze z o ci potrz sn g ow , mimo e nie móg oderwa oczu odź ł ł ś ą ą ął ł ą ż ł ć dzidy. — Poczuj jej ci ar, przekonaj si , e ka dego potrafi zamieni w wojownika — nalega Bazo cicho. Tymęż ę ż ż ć ł razem ojciec wyci gn praw r k . Jego d o by a niemal sina, a palce dr a y, kiedy zaciska y si naą ął ą ę ę ł ń ł ż ł ł ę drzewcu. — Mimo wszystko, to tylko jedno ostrze — powtórzy , rozkoszuj c si widokiem trzymanej broni.ł ą ę — Jest ich tysi c — szepn Bazo.ą ął — Gdzie? — zapyta Somabula.ł — Powiedz, gdzie — powtórzyli indunowie chórem, a Bazo tylko pot gowa ich ciekawo .ę ł ść — Przed nastaniem pory deszczowej b dzie jeszcze pi tysi cy wi cej. Kowale pracuj w pi dziesi ciuę ęć ę ę ą ęć ę miejscach na Wzgórzach. — Gdzie? — docieka Somabula. — Gdzie one s ?ł ą — Ukryte w jaskiniach na Wzgórzach. — Dlaczego nic nam nie powiedziano? — chcia wiedzie Babiaan.ł ć — Zawsze znale liby si tacy, którzy w tpiliby, czy mo na tego dokona — odpowiedzia Bazo. —ź ę ą ż ć ł Znale liby si tacy, którzy radziliby, eby czeka i by ostro nym, a brakowa o czasu na takie rozmowy.ź ę ż ć ć ż ł Gandang przytakn skinieniem g owy.ął ł — Wszyscy wiemy, e on ma racj . Pora ka zamieni a nas w baby, potrafi ce tylko gada . Ale teraz —ż ę ż ł ą ć poda dzid siedz cemu obok m czy nie — przypomnijcie sobie, jak kiedy tym walczyli cie!ł ę ą ęż ź ś ś — Jak mamy zebra nasze impf! — zapyta m czyzna przek adaj c bro z r ki do r ki. — Zosta y przecieć ł ęż ł ą ń ę ę ł ż rozbite, a wojownicy rozeszli si po ca ym kraju.ę ł — To b dzie zadanie dla ka dego z was. Odbudowa impi i zadba o to, eby wojownicy byli gotowi, Medyę ż ć ć ż nadejdzie czas na rozdanie dzid. — A jak one do nas dotr ?ą — Przynios je kobiety. Dzidy b d ukryte w p kach s omy lub zawini te w maty.ą ę ą ę ł ę — Gdzie zaatakujemy? Czy uderzymy prosto w serce, w wielki kraal, który wybudowali biali ludzie na miejscu GuBulawayo? — Nie. — W g osie Bazo by o s ycha z o . — W a nie to nas zniszczy o. W szale stwie zapommeli my oł ł ł ć ł ść ł ś ł ń ś tym, jak walczyli Chaka i Mzili-kazi, porwali my si na najmocniejszy punkt wroga, wyszli my na otwartś ę ś ą przestrze i ruszyli my prosto na ich wozy, gdzie ustawiono karabiny. — Urwa i sk oni g ow w kierunkuń ś ł ł ł ł ę najstarszych indunów. — Wybaczcie mi, szczeniak nie powinien szczeka , zanim stare psy dadz g os,ć ą ł poczekam na swoj kolej.ą — Nie jeste ju szczeniakiem, Bazo — powiedzia Somabula. — Mów dalej!ś ż ł — Musimy by jak pch y — rzek cicho Bazo. — Musimy ukry si w ubraniach bia ego cz owieka i k sa wć ł ł ć ę ł ł ą ć najczulsze miejsca, a doprowadzimy go do szale stwa. A kiedy zacznie si drapa , przeniesiemy si wż ń ę ć ę inne miejsce. — Musimy podkrada si noc i atakowa o wicie, musimy czeka na nich tam, gdzie teren pozwoli namć ę ą ć ś ć najlepiej si ukry , a potem szczypa ich w boki i pi ty. — Bazo nie podnosi g osu, a wszyscy s uchali wę ć ć ę ł ł ł ogromnym skupieniu. — Nigdy nie wolno nam biec prosto na ciany obronnego obozu, gdy za trzynogieś ś karabiny zaczn si mia , musimy znikn jak mg a o poranku.ą ę ś ć ąć ł — To nie jest wojna — zaprotestowa Babiaan.ł — To jest wojna, Baba — zaprzeczy Bazo — nowy rodzaj wojny, jedyny sposób walki, w jakiej mo emył ż zwyci y .ęż ć — On ma racj — odezwa si kto . — Tak musi by . Wszyscy kolejno zabierali g os, aden z indunów nieę ł ę ś ć ł ż spiera si z wizj Bazo, dopóki znów nie przysz a kolej na Babiaana.ł ę ą ł 54 — Mój brat Somabula rzek prawd , nie jeste ju szczeniakiem, Bazo. Ujawnij nam jeszcze tylko jedno,ł ę ś ż kiedy to wszystko si zacznie?ę — Tego nie potrafi wam powiedzie .ę ć — Wi c kto?ę