Wilder Jasinda
Tylko my wbrew wszystkim 01
Byłam zakochana w Jasonie Dorseyu od zawsze, ale on nawet
nie wiedział, że istnieję. Jeśli mnie zauważał, to tylko jako
kłopotliwą przyjaciółkę Nell…
Jason Dorsey zaprosił Nell na randkę w tydzień po jej
szesnastych urodzinach, ale ich spotkanie nigdy nie doszło do
skutku. Nell wybrała Kyle’a – jego najlepszego przyjaciela.
Jason umówił się z przyjaciółką Nell, Beccą. Nie mógł wiedzieć,
że ta randka będzie początkiem wielkiej miłości. A oboje nie
przeczuwali, że bliski dramat wystawi tę miłość na próbę…
Wrzesień, pierwsza klasa liceum
Nie bądź debilem, Malcolm. - Mocno popchnąłem Malcolma
Henryego, aż się zachwiał.
- Po co się wypierasz, Dorsey? Lecisz na Neli Hawthorne od
zawsze. Kiedy wreszcie pokażesz jaja i się z nią umówisz? -
Malcom był jedynym czarnoskórym chłopakiem w szkolnej
reprezentacji futbolu, najszybszym i najlepszym biegaczem i
członkiem naszej drużynowej trójcy gwiazd, obok Kyle'a,
rozgrywającego, i mnie, skrzydłowego.
Był podobnie zbudowany jak ja: niski, krępy i umięśniony.
Do tego miał wielkie afro rodem z lat 70., o które dbał jak o
świętość, bo twierdził, że skoro jest jedynym czarnym
chłopakiem w drużynie białasów z przedmieścia, odegra swoją
rolę jak należy.
- Jaki z ciebie pieprzony tchórz! - podpuszczał mnie. - Nie
zrobisz tego!
Spojrzałem na niego z wściekłością.
- Zamknij się, Malc. - Czekaliśmy aż reszta chłopaków się
przebierze i przerzucaliśmy się piłką na boisku.
Byliśmy wcześniej, bo poprzednio mieliśmy WF, a trener
Donaldson był równocześnie nauczycielem.
- Nie jestem tchórzem, po prostu jeszcze nie było okazji. Ona
jest najlepszą przyjaciółką Kyle'a, to raz. Nie jestem pewien,
jakby się na to zapatrywał. Poza tym pamiętasz, co było z
panem Hawthorne'em i Aaronem Swarnickim? Chyba urwałby
mi jaja, gdybym się z nią umówił. Skończyła szesnaście lat
dosłownie tydzień temu.
- Co oznacza, że miałeś cały tydzień na zaplanowanie tego.
Daj spokój, Jay, nie wkurzaj mnie. Od siódmej klasy
marudzisz, jak ona ci się podoba. Teraz masz szansę. - Rzucił
do mnie piłkę, a potem ruszył szybkim zygzakiem. Rzuciłem
za nim, ale piłka nawet go nie musnęła. - Całe szczęście Jason,
że nie jesteś rozgrywającym, to była masakra.
- A co, rzuciłbyś lepiej? Nie trafiłbyś nawet w drzwi do
stodoły!
Cisnął we mnie piłką, która mocno uderzyła mnie w pierś.
- Założę się, że trafiłbym w tyłek Neli z pięćdziesięciu
metrów.
Wiedziałem, że chce mnie rozdrażnić, ale udało mu się.
- Nie mów tak o niej, gnoju! - Odrzuciłem do niego, a potem
zrobiłem to, co on wcześniej: odbiegłem kilka metrów i się
odwróciłem dopiero, żeby złapać piłkę.
- No to mnie nie wkurzaj. Umów się z nią! - Rzucił, a piłka
wylądowała mi prosto w rękach. Malcolm rzucał lepiej niż ja,
ale w życiu bym tego głośno nie przyznał.
- Umówię się - powiedziałem. - Jak będę gotowy.
W tej chwili na boisko wybiegli Blain, Nick, Chuck i Frankie i
zaczęli rozrzucać swoje rzeczy wzdłuż linii bocznej. Rzuciłem
do Frankieego, który ruszył w moją stronę, wtykając piłkę pod
pachę. Pozwoliłem mu się minąć, a potem bez trudu go
złapałem i rzuciłem na ziemię, mocno waląc w bok. Śmialiśmy
się obaj, ale kiedy się zderzyliśmy, to Frankie dłużej wstawał i
z trudem łapał oddech.
- Tchórz z ciebie, Dorsey. - Frankie się skrzywił i przycisnął
pięść do żeber. - Kurwa, człowieku, obiłeś mi żebro. Nie mam
ochraniaczy, więc może wyluzuj.
- Co, mięczaku, za mocno było? Zagraj parę razy, przyjmij
parę bloków i może trochę zmężniejesz, laleczko. -
Wyszczerzyłem zęby, bo obydwaj wiedzieliśmy, że Frankie
gra na linii ataku i zajmuje się pilnowaniem mojego tyłka,
kiedy zaczynam biec. Był zajebistym graczem i jednym z
moich najlepszych przyjaciół, po Kyleu i Malcolmie.
- Tak, ja jestem laleczką, pieprzona wróżko-zębuszko! -
Rzucił się na mnie, a potem objął mnie za szyję i zacisnął.
Frankie był wielki, naprawdę, był z niego byk, miał
siedemnaście lat i już mierzył metr osiemdziesiąt, a ważył sto
trzynaście kilo. Na pierwszy rzut oka wyglądał na spasionego,
ale w zwarciu okazywało się, że to sto trzynaście kilo mięśni. -
Może byś przestał pląsać po boisku jak królewna elfów i wziął
się do pilnowania swojego tyłeczka?
Z trudem łapałem powietrze i musiałem uderzyć go pięścią w
żebra, żeby mnie puścił. Blain, nasz tylny obrońca i drużynowy
rozjemca, zepchnął nas obu za linię.
- Odpuśćcie, chłopaki. Wiecie, że trener nie znosi takich
przepychanek.
- Zamknij się, Blaine - powiedzieliśmy chórem ja, Malcolm i
Frankie.
- Może wrócimy do kwestii tego, że jesteś zbyt wielkim
tchórzem, żeby się umówić z Neli - zaproponował Malcolm.
- A może nie. - Rzuciłem piłkę w bok, do Chucka, drugiego
skrzydłowego, który ją złapał i odrzucił do Nicka, atakującego.
- Wyzywam cię! - powiedział Frankie. Roześmiałem się.
- Co to, podstawówka? Wyzywasz mnie? Chyba żartujesz.
Ale Frankie się nie śmiał.
- Tak, wyzywam cię, żebyś się umówił z Neli Hawthorne.
Mam dość twojego udawania, że nikt nie wie, że się w niej
podkochujesz. Wszyscy wiedzą, z wyjątkiem niej i Kyle'a,
więc bierz się do dzieła i nie marudź już więcej.
- Podnoszę stawkę - powiedział Malcom - i stawiam stówę, że
tego nie zrobisz.
- Chyba zgłupieliście. Nie będę się o to zakładał ani
podejmował wyzwań. To moja przyjaciółka. Umówię się z nią
jak będę gotowy i jeśli będę gotowy. - Zacząłem zakładać
ochraniacze, żeby odwrócić uwagę od swojego skrępowania.
- Tak, jest twoją przyjaciółką, bo należysz do tych kolesi, z
którymi będzie się tylko przyjaźnić. - To Malcolm.
Gnój.
- Nigdzie nie należę. - Zawiązałem sznurówki tak mocno, że
stopa zaczęła mnie boleć, więc musiałem je poluzować i zacząć
od nowa.
Malcolm zawsze wiedział, co myślę.
- Należysz i dobrze o tym wiesz. - Stanął ze mną twarzą w
twarz. - Sto dolarów. Wchodzisz czy pękasz?
Popchnąłem go, ale zaraz wrócił i też mnie pchnął.
- Nie będę się o coś takiego zakładał, dotarło?
- To dlatego, że srasz po gaciach - powiedział Frankie.
Wszyscy atakujący, którzy nagle się wokół nas zgromadzili,
zaczęli się śmiać.
- Sram po gaciach? - powtórzyłem. - Naprawdę to
powiedziałeś?
Frankie podszedł do mnie ciężko, nadęty i gotowy
do ataku.
- Tak, powiedziałem. Bo tak jest. Wyprostowałem się, ale
obydwaj wiedzieliśmy, że
gdybym wystąpił przeciwko Frankieemu, obydwaj
wylądowalibyśmy w szpitalu.
- Nie boję się - wycedziłem to kłamstwo przez zęby. Prawda
była taka, że się bałem. Z Neli Hawthorne
kumplowałem się od trzeciej klasy, zakochany w niej byłem
prawie równie długo. Frankie był martwy, już kiedy
powiedział, że wiedzą o tym wszyscy z wyjątkiem samej Neli i
Kylea. Zresztą może i Kyle wiedział, tylko postanowił to
ignorować, nie byłem pewien.
Jak się jest w kimś zakochanym od dziesięciu lat, myśl o tym,
żeby go zaprosić na randkę jest obezwładniająca. Wiedziałem
też, że jeśli nie przyjmę zakładu, będę pośmiewiskiem
drużyny.
- Pieprzę to, zgoda. Zaproszę ją jutro. - Wkurzało mnie, że
zrobiłem to pod presją, ale dobrze wiedziałem, że w
przeciwnym wypadku nie zrobiłbym tego w ogóle. - Czekam
na moją stówę jutro na treningu.
Frankie i Malcolm uścisnęli mi ręce, bo tylko oni dwaj tak
naprawdę brali udział w zakładzie.
Trening przeżyłem na autopilocie. Biegałem i łapałem piłkę,
w ogóle nie myśląc. Mój mózg działał z prędkością miliona
kilometrów na sekundę, bo obmyślałem, co jej powiem i co
może pójść nie tak.
Następnego dnia w szkole byłem totalnym wrakiem. Na
domiar złego tata wczoraj wrócił z pracy wcześniej i ostro mnie
przećwiczył. Z nowymi siniakami pokrywającymi plecy i
żebra dzisiejszy trening będzie ciężki. Powiedział, że dzięki
temu będę twardszy. I że to dla mojego dobra. W pewnym
sensie miał rację, dzięki temu byłem twardszy.
Żaden futbolowy blok nie sprawiał takiego bólu jak uderzenia
jego pięści.
Miałem dzisiaj z Neli zajęcia z cywilizacji zachodu i
amerykańskiej polityki. Planowałem zaatakować między
lekcjami. Odprowadzę ją do szafki i spytam, gdy będziemy
wymieniać książki. Musiałem mocno zagryźć policzek, żeby
się nie skrzywić, kiedy Malcolm dla żartu staranował mnie,
ładując silne ramię prosto w wielkiego siniaka. Odepchnąłem
go i zmusiłem się do śmiechu. Przepychaliśmy się tak, dopóki
nie minął nas Wesoły Harry, opiekun szkolny.
Wesoły Harry był kumplem wszystkich. Wyglądał jak John
Lennon, miał długie, rozczochrane brązowe
włosy, zaniedbaną brodę i okrągłe okulary. Za bardzo się
najarał w latach sześćdziesiątych i chyba nigdy mentalnie nie
opuścił tamtych czasów. Był bratem dyrektora Bowmana,
wiecznie szczęśliwy, miły dla wszystkich, bez wyjątku
uśmiechnięty. Nigdy nie musiał o nic prosić dwa razy, bo
nawet najbardziej zatwardziali goci go lubili.
- Więc jak, startujesz po lekcji? - spytał Malcolm
konfidencjonalnym szeptem, przekładając między palcami
złożony na trzy banknot studolarowy.
Sięgnąłem po niego, ale cofnął rękę.
- Tak - odparłem. - Widzimy się przy szafkach między
czwartą a piątą lekcją.
Potarłem żebra, które pokrywał fioletowożółty siniak
wielkości grejpfruta. Przechodził z żeber na plecy. Dokładnie
w to miejsce trafił Malcolm.
- Tata znowu cię dopadł? - usłyszałem za plecami głos Kyle'a.
Tylko on, poza mamą, wiedział, że tata mnie bije. Kazałem
mu przysiąc, że nigdy nikomu nie powie. Nic dobrego by z
tego nie wynikło, bo tata był kapitanem miejscowej policji.
Zniszczyłby wszystkie raporty i zastraszył pracowników
socjalnych, którzy usiłowaliby zaangażować się w sprawę. Już
raz tak było. W ósmej klasie popełniłem błąd i powiedziałem
nauczycielowi WF-u, że siniaki na brzuchu zrobił mi ojciec.
On poinformował opiekę społeczną. W ciągu tygodnia
przeniesiono go do innej dzielnicy, a pracownik społeczny
stracił pracę.
Ja przez tydzień byłem „chory" i nie chodziłem do szkoły. A
tak naprawdę za bardzo mnie bolało, żebym mógł wstać z
łóżka. Siniaki goiły się ponad miesiąc. Już nigdy nie
próbowałem nikogo informować. Jak najwięcej
czasu starałem się spędzać w szkole, na treningach albo u
Kyle'a w domu. Wszystko, byle zejść tacie z drogi. Jemu to
pasowało, bo nigdy nie chciał mieć dzieci. Byłem jego
rozczarowaniem, tak mówił. Nawet kiedy w pierwszej klasie
trafiłem do reprezentacji szkolnej. Nawet kiedy w tym samym
roku pobiłem rekord dzielnicy w liczbie przyjęć na boisku.
Wtedy też byłem gównianym darmozjadem. Nie pobiłem jego
rekordu, tylko to miało znaczenie.
Tata trzy razy z rzędu był w reprezentacji stanowej. Później
zaczął grać jako skrzydłowy w stanie Michigan i był uważany
za jednego z najlepszych graczy drużyn college'owych. Wszedł
do drużyny Kansas City Chiefs, Minnesota Vikings i New
York Giants. W pierwszym meczu dla Gigantów zerwał
więzadło krzyżowe przednie i ta kontuzja zakończyła jego
karierę. Wrócił do domu i tu, w Michigan zaczął pracować w
policji. Był już wtedy zgorzkniałym, wściekłym facetem.
Kiedy wybuchła pierwsza wojna w Zatoce, wstąpił do wojska i
służył w piechocie. Wrócił jeszcze bardziej upodlony tym, co
widział i co przeżył.
Po pracy lubił sobie wypić i opowiadać mi straszne historie.
W przeciwieństwie do większości weteranów wojennych, o
których słyszałem, tata uwielbiał rozmawiać o wojnie. Ale
tylko ze mną i tylko po piątym głębszym. Opowiadał o swoich
kumplach, którzy umierali na jego oczach, wylatując w
powietrze na minie, ginąc od strzału snajpera albo trafieni
przez granatnik przeciwpancerny. Kiedy próbowałem wyjść,
rzucał się na mnie. Nawet pijany był potężny. Kontuzja
więzadła zakończyła jego karierę jako profesjonalnego gracza
w futbol, ale nie stał się przez to mniej onieśmielający. Był
kilka ładnych centymetrów wyższy ode mnie, szeroki w
barach, z wielkimi bicepsami i żylastymi przedramionami.
Krótkie przesiane siwizną włosy zraszał pot, kiedy się przede
mną zataczał. Miał szybkie, twarde pięści i nawet po pijaku
umiał celować. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało
najbardziej. Tak jak chciał, stałem się lepszy w blokowaniu i
unikach. Chciał, żebym był „mężczyzną" i „wojownikiem".
Mężczyźni nie czują bólu. Mężczyźni rozgrywają mecz z
obitymi żebrami i obolałymi nerkami. Mężczyźni nie płaczą.
Mężczyźni się nie skarżą. Mężczyźni biją rekordy.
Kyle wiedział o tym i rozumiał to tak dobrze, jak mógł
rozumieć ktoś, kto tego nie przeżył. Nigdy nikomu nie
powiedział.
- Tak, ale nic mi nie jest. - Nie znosiłem litości. Spojrzał mi w
oczy i bacznie mi się przyglądał.
Wiedział, że nigdy się nie przyznawałem, że boli, więc
nauczył się na własną rękę rozpoznawać, jak mocno
oberwałem.
- Na pewno? Dzisiaj ma być stepowanie.
- Cholera - mruknąłem.
Stepowanie polegało na tym, że trener albo rozgrywający
rzucali piłkę, a odbierający miał ją łapać, cały czas skacząc na
jednej lub dwóch nogach. Trener lubił dodawać utrudnienia,
żebym nauczył się łapać, nawet kiedy obrońca usiłował mi
przeszkodzić. W praktyce oznaczało to, że przez większość
treningu będę ostro blokowany, raz za razem. Przy już i tak
posiniaczonych żebrach będę miał szczęście, jeśli uda mi się
zejść z boiska o własnych siłach.
- W porządku - powiedziałem głośno. - W piątek gramy z
Brighton. Oni lubią atakować we dwóch, muszę poćwiczyć.
Kyle pokręcił głową.
- Uparty jesteś. Roześmiałem się.
- Tak. Ale poza tym jestem najlepszym skrzydłowym w
stanie. Trzeba przyznać, że trening ojca przynosi skutki. -
Mówiąc „trening", zrobiłem palcami znaki cudzysłowu.
- Jakiego słowa użył wczoraj pan Lang, kiedy opowiadał o
Spartanach i ich szkoleniu wojowników? - Kyle wyciągnął z
kieszeni batonik energetyczny, otworzył go i zaoferował mi
połowę.
- Agoge - odparłem.
- No właśnie - powiedział Kyle, żując głośno. - Wyobraź
sobie, że jesteś Spartanem trenującym w agoge.
- To chyba nie było miejsce - powiedziałam, jedząc swoją
połowę batonika. - Raczej styl życia, program. Ale racja, tak to
wygląda. Mike Dorsey, spartański trener agoge.
- Znowu będę cię musiał znosić z boiska? - spytał Kyle pół
żartem, pół serio.
- Może być.
- W takim razie po treningu widzimy się w kryjówce.
Kyle ruszył na fizykę, którą miał na drugim końcu szkoły.
Spieszył się, żeby się nie spóźnić.
- Super! - zawołałem za nim.
Kryjówka znajdowała się w lesie, za moim domem. Był tam
stary, powalony przez piorun dąb, z długimi
gałęziami sięgającymi ziemi, które tworzyły coś w rodzaju
szałasu. Kyle i ja powoli zamienialiśmy to miejsce w naszą
kryjówkę. Wiązaliśmy gałęzie razem, a z wysypiska śmieci
przynieśliśmy stare płyty i kawałki blachy, które
umocowaliśmy wokół pnia, żeby uzyskać zamkniętą
przestrzeń. Zaciągnęliśmy tam stare krzesła, skrzynki, a nawet
zniszczoną kanapę. To była nasza tajemnica i nawet teraz,
kiedy byliśmy już w wieku, w którym powinniśmy się
wstydzić takiej kryjówki, nadal nikomu o niej nie mówiliśmy.
Kiedyś mój kuzyn Doug zwędził z monopolowego kilka
skrzynek taniego piwa i dał mi trochę, więc razem z Kyleem
czasem tam piliśmy.
Dla mnie kryjówka była przede wszystkim miejscem, w
którym mogłem się schronić przed ojcem. Kilka razy nawet
tam spałem, więc w jednej ze skrzynek trzymałem stary
wełniany koc.
Rozmowa z Malcolmem i Kyleem zajęła większość
siedmiominutowej przerwy, więc dziwiłem się, że Neli jeszcze
nie ma. Pomyślałem, że chyba się zabiję, jeśli po tych
wszystkich nerwach ona po prostu nie przyjdzie.
Ale pojawiła się. Rozpuszczone włosy rozsypywały jej się na
ramionach, uśmiechała się i śmiała. Po jednej stronie miała
Beccę, po drugiej Jill. Moim zdaniem to były trzy najładniejsze
dziewczyny w szkole i nigdy nie mogłem się zdecydować,
która jest najlepsza. Zwykle zależało to od mojego nastroju.
Neli znałem najlepiej, bo przez większość życia marzyłem o
niej jak zakochany szczeniak, ale Becca też była seksowna,
tylko w trochę inny sposób. Była niższa i bardziej kształtna niż
Neli. Jej długie czarne włosy skręcone były tak mocno, że
wyglądały jak masa zbitych sprężynek. Włosy Neli miały
doskonały odcień truskawkowego blond. Skóra Bekki
przypominała ciemny karmel, podczas gdy Neli była
alabastrowa jak kość słoniowa. Neli była bezpośrednia i
wesoła, a Becca cichsza i bardziej nieśmiała, ale niesamowicie
bystra.
Jill ginęła wśród nich. Jeśli o mnie chodzi, nie miała do nich
startu. Kiedy patrzyło się na nią, gdy była sama albo w innym
towarzystwie, z pewnością była trakcyjna, ale nie należała do
tej ligi co Neli i Becca. Wyglądała jak żywa lalka Barbie.
Wysoka,
niesamowicie
proporcjonalna,
z
naturalnie
platynowymi włosami i niebieskimi oczami. Była najsłodszą
dziewczyną na świecie - tak, wiem, facetowi nie wypada
używać słowa „słodka", ale ono po prostu pasowało. Była
stereotypową blondynką: dość głupia i raczej płytka. Ale
niestrudzenie lojalna wobec swoich przyjaciółek, i to w niej
bardzo ceniłem.
Na moich oczach rozgrywała się teraz scena jak z High
School Musical: trzy najładniejsze dziewczyny w szkole
idące pod rękę skąpanym w słońcu korytarzem. Neli w środku.
Wszyscy na nią patrzyli, podziwiali ją, mówili o niej.
Zatrzymała się przede mną, uśmiechnęła się i przywitała, a ja,
oszołomiony, zamarłem.
Ktoś mocno mnie trącił od tyłu, wyrywając mnie z szoku.
Malcolm odkaszlnął i minął mnie, mówiąc:
- Sorry, stary, nie zauważyłem cię. - Potem kiwnął głową w
stronę Neli i dziewczyn. - Cześć, laski. Widzę, że dobrze się
dzisiaj macie. Wyglądacie zabójczo! Co ty na to, Jason? -
Malcolm lubił „grać afro", jak to nazywał, szczególnie kiedy
chciał być zabawny, czyli w zasadzie przez cały czas.
Spojrzałem na niego wściekle, a potem skupiłem się na Neli.
- Cześć. Jak tam? - Słabe. Słabe! Cholernie słabe.
Uśmiechnęła się.
- Cześć, Jason.
Becca i Jill poszły dalej i zatrzymały się przy swoich
szafkach. To miejsce, korytarz na pierwszym piętrze niedaleko
stołówki i przy wewnętrznym dziedzińcu, było centrum
szkolnego życia towarzyskiego. Tutaj działo się wszystko, co
najważniejsze.
Zapraszało
dziewczynę
na
randkę,
prowokowało kolesi do bójek, zrywało związki. Jeśli ktoś był
popularny, musiał się tu pokazywać, bo bywali tutaj
przywódcy różnych grup. Wychodziło na to, że ja, jedna z
gwiazd szkolnej drużyny futbolowej, musiałem się umówić z
Neli tutaj. Była popularna, ale nie należała do żadnego
towarzystwa wzajemnej adoracji. Dogadywała się ze
wszystkimi, a była popularna z powodu swojej urody,
inteligencji i bycia córką drugiego najbardziej wpływowego
człowieka w mieście, który ustępował tylko ojcu Kylea. Jej
najlepszego przyjaciela. Kyle był oczywiście bóstwem.
Doskonały rozgrywający, w wieku szesnastu lat gracz Ali
State, syn senatora i do tego tak przystojny, że to aż głupie.
Jego życie było idealne. Przyjaźnił się z najładniejszą
dziewczyną w szkole, był bogaty, przystojny, popularny,
wysportowany i miał świetnych rodziców. Nawet samochód
miał zajebisty: oryginalne camaro SS, które odpicował jego
starszy brat, a potem zostawił, kiedy uciekł z domu w wieku
siedemnastu lat. Nie nienawidziłem go tylko dlatego, że był
moim najlepszym przyjacielem, znałem go od przedszkola i
zawsze mogłem wszystkim
powiedzieć, że w trzeciej klasie posikał się w gacie, a ja
pomagałem mu to ukryć.
Wszyscy na mnie patrzyli. Wiedzieli, że coś się święci.
Malcolm i Frankie pewnie rozpowiedzieli już wszystkim,
których znali, czyli wszystkim, że zamierzam zaprosić Neli na
randkę, więc w korytarzu zgromadził się tłum tych „fajnych"
uczniów, którzy nawet nie udawali, że się nie gapią.
Nie mogłem teraz stchórzyć. Kurde.
Przełknąłem kłąb nerwów, stojący mi w gardle i zacisnąłem
roztrzęsione dłonie w pięści.
- Słuchaj, Neli, tak sobie myślałem. Nie poszłabyś dzisiaj
gdzieś ze mną? O siódmej? - Głos ani mi się nie załamał ani nie
był piskliwy i nawet udało mi się zabrzmieć stosunkowo
nonszalancko.
Neli szeroko otworzyła oczy, głośno wciągnęła powietrze, a
potem pisnęła, podekscytowana, zanim zacisnęła zęby, żeby
się opanować.
- Tak! To znaczy: spoko. Chętnie. A gdzie pójdziemy?
Na szczęście poczyniłem pewne kroki w tej kwestii.
- Myślałem o Bravo.
Znów się uśmiechnęła. To było drogie miejsce dla wyższych
sfer i trzeba było mieć rezerwację, a już na pewno w piątkowy
wieczór. Miałem z tatą umowę: ja skupiam się na nauce i
futbolu, a on zadba, żebym nie musiał pracować. Za wygrany
mecz dostawałem dwieście dolarów, a do tego dwadzieścia
dolców za każde przyłożenie. Jak na razie nasza drużyna była
niepokonana, a w ostatnich czterech meczach zaliczyłem już
sześć przyłożeń.
Tak. Ojciec dbał o to, żebym odnosił sukcesy w futbolu.
Zwycięstwo było wszystkim. Drugą najważniejszą sprawą po
byciu „prawdziwym mężczyzną".
- Czy tam w piątki nie trzeba mieć rezerwacji? -spytała Neli.
Uśmiechnąłem się zawadiacko i włożyłem zaciśniętą pięść do
kieszeni.
- Trzeba. Zmrużyła oczy.
- Skąd wiedziałeś, że się zgodzę? Uśmiechnąłem się jeszcze
szerzej, głównie po to,
żeby zamaskować bicie rozszalałego serca.
- Przecież się zgodziłaś, co nie?
Nie zdołała dłużej utrzymać poważnego wyrazu twarzy.
- W takim razie widzimy się o siódmej. Skinąłem głową i
minąwszy ją, wszedłem do klasy.
Nie zwracałem uwagi na szepty. Usiadłem na swoim miejscu
na końcu sali pod oknem i udawałem, że nie widzę, jak Neli
ekscytuje się po cichu z Jill i Beccą. Ja też miałem ochotę z
kimś poszeptać, ale byłem facetem, a faceci nie okazują
emocji.
Neli wdzięcznie usiadła kilka rzędów przede mną. Postawiła
plecak na podłodze przy swojej stopie, a kiedy schylała się,
żeby go otworzyć, skorzystała z okazji, żeby na mnie spojrzeć.
Gdy zauważyła, że patrzę prosto na nią, zarumieniła się i
uśmiechnęła. Zastanawiałem się po cichu, czy pozwoli mi się
pocałować. Pewnie nie, ale byłoby super, gdyby się jednak
udało.
Na szczęście dla mnie, trener kazał nam oglądać film. Kyle'
owi pozwolił iść, bo wiedział, że on i tak przeanalizuje materiał
w domu, ale reszta drużyny nie miała tyle szczęścia i
oglądaliśmy mecze Brighton prawie do wpół do siódmej.
I tak zamierzałem podjechać po Neli zaraz po treningu, więc
wziąłem do plecaka dżinsy i koszulę zapinaną na guziki.
Koszula się wygniotła, ale nie bardzo mogłem coś na to
poradzić. Kiedy chłopaki poszli, wziąłem prysznic, a potem
wsiadłem do ciężarówki. Sam ją kupiłem, z oszczędności z
całego ubiegłego sezonu i premii za wysoką średnią w nauce.
To był dziesięcioletni F-150, czarny, z przedłużonym tyłem,
ręczną skrzynią biegów i napędem na cztery koła. Mój skarb.
W sumie nic wielkiego, ale mój własny. Tata nie mógł (ani nie
chciał) mi go zabrać bez względu na wszystko, bo sam za niego
zapłaciłem. Szanował to.
W jakiś pokręcony sposób był człowiekiem honoru. Nie miał
oporów przed laniem mnie tak mocno, że sikałem krwią, ale
szanował moją przestrzeń i moje rzeczy. Wiedziałem, że
będzie mnie utrzymywał, dopóki będę na to zasługiwał.
Skracał swoje „lekcje", jeśli się broniłem. Oczywiście
skrócenie lekcji polegało na tym, że zostawałem
znokautowany, ale to przynajmniej ograniczało zakres bicia,
więc oddawanie zaczęło wchodzić mi w krew.
Jechałem pod dom Neli, a opony zgrzytały na żwirowej
drodze. Zaczynałem panikować. To się w końcu miało
wydarzyć. Miałem iść na randkę z Neli Hawthorne.
Wyobrażałem ją sobie w skromnej, ale olśniewającej spódnicy
do kolan i w bluzce, która podkreślała jej niesamowite cycki.
Długie, jasne włosy miała roz-
puszczone, tylko grzywkę jak zwykle podpiętą do góry.
Lubiła malować paznokcie na jasne kolory, zwykle na
czerwono, pomarańczowo albo różowo. Nawet na niebiesko
albo zielono, ale nigdy na czarno, szaro czy jakiś inny ciemny
kolor.
Stanąłem pośrodku drogi jakieś półtora kilometra od jej
domu, żeby jakoś się zebrać do kupy. To tylko randka. Byliśmy
dwojgiem przyjaciół, którzy idą na randkę. Nic poza tym. Nie
zanosiło się na to, żebym miał ją pocałować. Może nawet nie
wezmę jej za rękę. Po prostu spędzimy razem czas i pogadamy.
Nie ma powodów do takich emocji.
Ale i tak się emocjonowałem. Byłem strasznie nakręcony.
Wypuściłem z płuc powietrze, złapałem obiema rękami
kierownicę i zawyłem tak głośno i przeciągle jak tylko
mogłem, żeby trochę odparować. Byłem tak podniecony
myślą, że idę na randkę z Neli, że nawet nie czułem siniaków.
Ruszyłem dalej i po chwili zaparkowałem na podjeździe Neli.
Dokładnie w tej samej chwili zadzwonił mój telefon.
Zerknąłem na wyświetlacz, a kiedy zobaczyłem, że to Kyle,
przesunąłem palcem po ekranie, żeby odebrać. Na górze
ekraniku widziałem, że jest osiemnasta pięćdziesiąt cztery,
więc byłem trochę przed czasem. Do tej pory wypierałem fakt,
że będę musiał mu powiedzieć, że zaraz idę na randkę z
dziewczyną, która jest mu bliższa niż siostra. Teraz, kiedy
dzwonił chwilę przed randką, miałem jeszcze mniejszą ochotę,
żeby mu mówić.
- Cześć stary, co tam? - wykrzyknąłem ze sztucznym
entuzjazmem, żeby zamaskować stres.
Cisza po drugiej stronie słuchawki była bardziej
przeszywająca niż krzyk.
- Jason, cześć, tu Neli. Dzwonię z telefonu Kyle'a, bo
zapomniałam swojego. - Głos Neli przygniótł mi pierś jak tona
cegieł. Potem dotarły do mnie jej słowa.
- Zapomniałaś? To gdzie jesteś? Ja właśnie wjeżdżam na twój
podjazd.
Jeszcze dłuższa cisza. Kiedy się odezwała, żołądek mi się
zwinął w ciasny supeł.
- Słuchaj, przepraszam, ale nie mogę się z tobą umówić.
Cholera. Powinienem był się domyślić, że za łatwo poszło.
- Dobra, jasne. - Usiłowałem maskować rozczarowanie, ale
nie miałem wątpliwości, że i tak jest go świadoma. - Ale
wszystko w porządku?
- Ja tylko... Zgodziłam się zbyt pochopnie. Przepraszam cię.
Nie sądzę, żeby to miało sens.
- Czyli nie przekładasz randki na kiedy indziej? - Na tym
etapie nie mogłem już udawać, że mnie nie zabolało.
- Nie. Przykro mi.
- No dobra, w porządku. - Zmusiłem się do śmiechu, ale sam
słyszałem, jak idiotycznie brzmi, szczególnie, że ona na pewno
słyszała, jak mnie to zdołowało. - Cholera, nie. Nie jest w
porządku. Tak naprawdę jest marnie. Cieszyłem się bardzo. -
Musiałem się opamiętać. Zacisnąłem dłonie na kierownicy i
zamknąłem oczy.
- Bardzo, bardzo cię przepraszam. Doszłam do tego dopiero
teraz, kiedy zastanowiłam się nad pewnymi sprawami. To
znaczy, jestem zaszczycona, cieszyłam się, że mnie zaprosiłeś,
ale...
Przerwałem jej:
- Chodzi o Kyle'a, tak? Jesteś z nim, dzwonisz od niego, jasne,
że o to chodzi. - Powinienem był wiedzieć. Naprawdę, przecież
wszyscy wiedzieli, że tak będzie.
- Nie do końca... To znaczy tak, jestem z nim teraz, ale...
- Dobra, rozumiem. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że tak to
się skończy, więc nie powinienem być zaskoczony. Po prostu
szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej. -Brzmiałem żałośnie,
ale nie mogłem nic na to poradzić.
- Przepraszam. Nie wiem, co więcej dodać.
- Nic nie mów. Jest w porządku. Po prostu... Zresztą, już nic.
Do zobaczenia w poniedziałek na chemii.
Już miałem się rozłączyć, kiedy się odezwała:
- Zaczekaj!
- Co?
- Pewnie nie powinnam ci o tym mówić, ale... Becca
podkochuje się w tobie od siódmej klasy. Daję ci słowo, że się
z tobą umówi.
- Becca? - Byłem tak zszokowany, że nie mogłem mówić. -
Ale to nie będzie dziwne? Co mam jej powiedzieć? Pomyśli, że
wybrałem ją z braku laku czy coś. To będzie prawda, ale
przecież nie o to chodzi, rozumiesz?
Neli chwilę się zastanawiała.
- Powiedz jej prawdę. Że wystawiłam cię w ostatniej chwili,
ale już zarezerwowałeś stolik i chciałbyś zapytać, czy nie
miałaby ochoty pójść z tobą.
- Myślisz, że to zadziała? Serio? - Becca? Była super, choć nie
taka jak Neli. Na głos powiedziałem: - Ona jest całkiem niezła.
- Uda się. Po prostu do niej zadzwoń. - Podyktowała mi
numer, a ja powtórzyłem, gryzmoląc go na paragonie ze stacji
benzynowej.
- Dzięki. Ale... Neli? Jak następnym razem będziesz
planowała złamać jakiemuś chłopakowi serce, powiedz mu o
tym z wyprzedzeniem, dobra?
- Nie wygłupiaj się, nic ci nie złamałam. Jeszcze się ani razu
nie spotkaliśmy. Ale i tak bardzo mi przykro, że cię
wystawiłam.
- Spoko. Poza tym może coś wyjdzie z Beccą. Jest prawie tak
samo zajebista jak ty. Hm, cholera, to nie zabrzmiało dobrze.
Nie mów jej, że tak powiedziałem. Jesteście tak samo fajne,
tylko że... - Boże, nawijałem jak kompletny debil. Niech mnie
ktoś walnie.
Neli się roześmiała.
- Jason, wiesz co? Zamknij się i dzwoń do niej. Rozłączyła
się, a ja się zawiesiłem na paragonie
z dziesięcioma na szybko zapisanymi cyframi. Becca? Nie
byłem pewien, czy to dobry pomysł. Niewiele o niej
wiedziałem, jak się dobrze zastanowić. Wydawało mi się, że
ma raczej surowych rodziców, ale w sumie sądziłem tak, bo
zawsze była bardzo skromnie ubrana i nigdy nie pokazywała
gołej skóry, poza ramionami w krótkich rękawkach i
spódnicami za kolano. Nic wyzywającego, nic kusego. Nie
obracała się w towarzystwie chłopaków, nie flirtowała, nie
chodziła na imprezy. Była cicha, skupiona na nauce, miła i
uprzejma, kiedy się z nią rozmawiało, więc ludzie albo ją
ignorowali, albo byli dla niej mili, bo była przyjaciółką Neli
Hawthorne.
Kochała się we mnie? Serio? Jak mogłem nigdy tego nie
zauważyć?
Siedziałem w samochodzie zatopiony w myślach, więc
prawie się posikałem w majtki, kiedy ktoś zapukał w szybę.
Odkręciłem ją i do środka zajrzała łagodna, śliczna twarz
zdziwionej pani Hawthorne.
- Jason? Wszystko w porządku? Neli nie ma, poszła biegać z
Kyleem. - Pan Hawthorne była kobietą, którą każdy chciałby
mieć za matkę. Delikatna, z ładnymi jasnymi włosami i białą
skórą, była ucieleśnieniem cudowności, zawsze uśmiechnięta,
przychodziła na mecze i kibicowała nam wszystkim, pachnąc
jakimś dobrym ciastem. Znała niemal każdego mieszkańca
miasta po imieniu i lubiła obejmować ludzi. Zwykle pachniała
ciasteczkami i subtelnymi perfumami.
Moja matka była raczej cieniem niż kobietą, kryła się w
swoim pokoju, oglądała opery mydlane i reality show,
trzymając się z daleka od pola minowego, jakim był salon.
Wilder Jasinda Tylko my wbrew wszystkim 01 Byłam zakochana w Jasonie Dorseyu od zawsze, ale on nawet nie wiedział, że istnieję. Jeśli mnie zauważał, to tylko jako kłopotliwą przyjaciółkę Nell… Jason Dorsey zaprosił Nell na randkę w tydzień po jej szesnastych urodzinach, ale ich spotkanie nigdy nie doszło do skutku. Nell wybrała Kyle’a – jego najlepszego przyjaciela. Jason umówił się z przyjaciółką Nell, Beccą. Nie mógł wiedzieć, że ta randka będzie początkiem wielkiej miłości. A oboje nie przeczuwali, że bliski dramat wystawi tę miłość na próbę… Wrzesień, pierwsza klasa liceum Nie bądź debilem, Malcolm. - Mocno popchnąłem Malcolma Henryego, aż się zachwiał.
- Po co się wypierasz, Dorsey? Lecisz na Neli Hawthorne od zawsze. Kiedy wreszcie pokażesz jaja i się z nią umówisz? - Malcom był jedynym czarnoskórym chłopakiem w szkolnej reprezentacji futbolu, najszybszym i najlepszym biegaczem i członkiem naszej drużynowej trójcy gwiazd, obok Kyle'a, rozgrywającego, i mnie, skrzydłowego. Był podobnie zbudowany jak ja: niski, krępy i umięśniony. Do tego miał wielkie afro rodem z lat 70., o które dbał jak o świętość, bo twierdził, że skoro jest jedynym czarnym chłopakiem w drużynie białasów z przedmieścia, odegra swoją rolę jak należy. - Jaki z ciebie pieprzony tchórz! - podpuszczał mnie. - Nie zrobisz tego! Spojrzałem na niego z wściekłością. - Zamknij się, Malc. - Czekaliśmy aż reszta chłopaków się przebierze i przerzucaliśmy się piłką na boisku. Byliśmy wcześniej, bo poprzednio mieliśmy WF, a trener Donaldson był równocześnie nauczycielem. - Nie jestem tchórzem, po prostu jeszcze nie było okazji. Ona jest najlepszą przyjaciółką Kyle'a, to raz. Nie jestem pewien, jakby się na to zapatrywał. Poza tym pamiętasz, co było z panem Hawthorne'em i Aaronem Swarnickim? Chyba urwałby mi jaja, gdybym się z nią umówił. Skończyła szesnaście lat dosłownie tydzień temu. - Co oznacza, że miałeś cały tydzień na zaplanowanie tego.
Daj spokój, Jay, nie wkurzaj mnie. Od siódmej klasy marudzisz, jak ona ci się podoba. Teraz masz szansę. - Rzucił do mnie piłkę, a potem ruszył szybkim zygzakiem. Rzuciłem za nim, ale piłka nawet go nie musnęła. - Całe szczęście Jason, że nie jesteś rozgrywającym, to była masakra. - A co, rzuciłbyś lepiej? Nie trafiłbyś nawet w drzwi do stodoły! Cisnął we mnie piłką, która mocno uderzyła mnie w pierś. - Założę się, że trafiłbym w tyłek Neli z pięćdziesięciu metrów. Wiedziałem, że chce mnie rozdrażnić, ale udało mu się. - Nie mów tak o niej, gnoju! - Odrzuciłem do niego, a potem zrobiłem to, co on wcześniej: odbiegłem kilka metrów i się odwróciłem dopiero, żeby złapać piłkę. - No to mnie nie wkurzaj. Umów się z nią! - Rzucił, a piłka wylądowała mi prosto w rękach. Malcolm rzucał lepiej niż ja, ale w życiu bym tego głośno nie przyznał. - Umówię się - powiedziałem. - Jak będę gotowy. W tej chwili na boisko wybiegli Blain, Nick, Chuck i Frankie i zaczęli rozrzucać swoje rzeczy wzdłuż linii bocznej. Rzuciłem do Frankieego, który ruszył w moją stronę, wtykając piłkę pod pachę. Pozwoliłem mu się minąć, a potem bez trudu go złapałem i rzuciłem na ziemię, mocno waląc w bok. Śmialiśmy się obaj, ale kiedy się zderzyliśmy, to Frankie dłużej wstawał i z trudem łapał oddech.
- Tchórz z ciebie, Dorsey. - Frankie się skrzywił i przycisnął pięść do żeber. - Kurwa, człowieku, obiłeś mi żebro. Nie mam ochraniaczy, więc może wyluzuj. - Co, mięczaku, za mocno było? Zagraj parę razy, przyjmij parę bloków i może trochę zmężniejesz, laleczko. - Wyszczerzyłem zęby, bo obydwaj wiedzieliśmy, że Frankie gra na linii ataku i zajmuje się pilnowaniem mojego tyłka, kiedy zaczynam biec. Był zajebistym graczem i jednym z moich najlepszych przyjaciół, po Kyleu i Malcolmie. - Tak, ja jestem laleczką, pieprzona wróżko-zębuszko! - Rzucił się na mnie, a potem objął mnie za szyję i zacisnął. Frankie był wielki, naprawdę, był z niego byk, miał siedemnaście lat i już mierzył metr osiemdziesiąt, a ważył sto trzynaście kilo. Na pierwszy rzut oka wyglądał na spasionego, ale w zwarciu okazywało się, że to sto trzynaście kilo mięśni. - Może byś przestał pląsać po boisku jak królewna elfów i wziął się do pilnowania swojego tyłeczka? Z trudem łapałem powietrze i musiałem uderzyć go pięścią w żebra, żeby mnie puścił. Blain, nasz tylny obrońca i drużynowy rozjemca, zepchnął nas obu za linię. - Odpuśćcie, chłopaki. Wiecie, że trener nie znosi takich przepychanek. - Zamknij się, Blaine - powiedzieliśmy chórem ja, Malcolm i Frankie. - Może wrócimy do kwestii tego, że jesteś zbyt wielkim
tchórzem, żeby się umówić z Neli - zaproponował Malcolm. - A może nie. - Rzuciłem piłkę w bok, do Chucka, drugiego skrzydłowego, który ją złapał i odrzucił do Nicka, atakującego. - Wyzywam cię! - powiedział Frankie. Roześmiałem się. - Co to, podstawówka? Wyzywasz mnie? Chyba żartujesz. Ale Frankie się nie śmiał. - Tak, wyzywam cię, żebyś się umówił z Neli Hawthorne. Mam dość twojego udawania, że nikt nie wie, że się w niej podkochujesz. Wszyscy wiedzą, z wyjątkiem niej i Kyle'a, więc bierz się do dzieła i nie marudź już więcej. - Podnoszę stawkę - powiedział Malcom - i stawiam stówę, że tego nie zrobisz. - Chyba zgłupieliście. Nie będę się o to zakładał ani podejmował wyzwań. To moja przyjaciółka. Umówię się z nią jak będę gotowy i jeśli będę gotowy. - Zacząłem zakładać ochraniacze, żeby odwrócić uwagę od swojego skrępowania. - Tak, jest twoją przyjaciółką, bo należysz do tych kolesi, z którymi będzie się tylko przyjaźnić. - To Malcolm. Gnój. - Nigdzie nie należę. - Zawiązałem sznurówki tak mocno, że stopa zaczęła mnie boleć, więc musiałem je poluzować i zacząć od nowa. Malcolm zawsze wiedział, co myślę. - Należysz i dobrze o tym wiesz. - Stanął ze mną twarzą w twarz. - Sto dolarów. Wchodzisz czy pękasz?
Popchnąłem go, ale zaraz wrócił i też mnie pchnął. - Nie będę się o coś takiego zakładał, dotarło? - To dlatego, że srasz po gaciach - powiedział Frankie. Wszyscy atakujący, którzy nagle się wokół nas zgromadzili, zaczęli się śmiać. - Sram po gaciach? - powtórzyłem. - Naprawdę to powiedziałeś? Frankie podszedł do mnie ciężko, nadęty i gotowy do ataku. - Tak, powiedziałem. Bo tak jest. Wyprostowałem się, ale obydwaj wiedzieliśmy, że gdybym wystąpił przeciwko Frankieemu, obydwaj wylądowalibyśmy w szpitalu. - Nie boję się - wycedziłem to kłamstwo przez zęby. Prawda była taka, że się bałem. Z Neli Hawthorne kumplowałem się od trzeciej klasy, zakochany w niej byłem prawie równie długo. Frankie był martwy, już kiedy powiedział, że wiedzą o tym wszyscy z wyjątkiem samej Neli i Kylea. Zresztą może i Kyle wiedział, tylko postanowił to ignorować, nie byłem pewien. Jak się jest w kimś zakochanym od dziesięciu lat, myśl o tym, żeby go zaprosić na randkę jest obezwładniająca. Wiedziałem też, że jeśli nie przyjmę zakładu, będę pośmiewiskiem drużyny. - Pieprzę to, zgoda. Zaproszę ją jutro. - Wkurzało mnie, że
zrobiłem to pod presją, ale dobrze wiedziałem, że w przeciwnym wypadku nie zrobiłbym tego w ogóle. - Czekam na moją stówę jutro na treningu. Frankie i Malcolm uścisnęli mi ręce, bo tylko oni dwaj tak naprawdę brali udział w zakładzie. Trening przeżyłem na autopilocie. Biegałem i łapałem piłkę, w ogóle nie myśląc. Mój mózg działał z prędkością miliona kilometrów na sekundę, bo obmyślałem, co jej powiem i co może pójść nie tak. Następnego dnia w szkole byłem totalnym wrakiem. Na domiar złego tata wczoraj wrócił z pracy wcześniej i ostro mnie przećwiczył. Z nowymi siniakami pokrywającymi plecy i żebra dzisiejszy trening będzie ciężki. Powiedział, że dzięki temu będę twardszy. I że to dla mojego dobra. W pewnym sensie miał rację, dzięki temu byłem twardszy. Żaden futbolowy blok nie sprawiał takiego bólu jak uderzenia jego pięści. Miałem dzisiaj z Neli zajęcia z cywilizacji zachodu i amerykańskiej polityki. Planowałem zaatakować między lekcjami. Odprowadzę ją do szafki i spytam, gdy będziemy wymieniać książki. Musiałem mocno zagryźć policzek, żeby się nie skrzywić, kiedy Malcolm dla żartu staranował mnie, ładując silne ramię prosto w wielkiego siniaka. Odepchnąłem go i zmusiłem się do śmiechu. Przepychaliśmy się tak, dopóki nie minął nas Wesoły Harry, opiekun szkolny.
Wesoły Harry był kumplem wszystkich. Wyglądał jak John Lennon, miał długie, rozczochrane brązowe włosy, zaniedbaną brodę i okrągłe okulary. Za bardzo się najarał w latach sześćdziesiątych i chyba nigdy mentalnie nie opuścił tamtych czasów. Był bratem dyrektora Bowmana, wiecznie szczęśliwy, miły dla wszystkich, bez wyjątku uśmiechnięty. Nigdy nie musiał o nic prosić dwa razy, bo nawet najbardziej zatwardziali goci go lubili. - Więc jak, startujesz po lekcji? - spytał Malcolm konfidencjonalnym szeptem, przekładając między palcami złożony na trzy banknot studolarowy. Sięgnąłem po niego, ale cofnął rękę. - Tak - odparłem. - Widzimy się przy szafkach między czwartą a piątą lekcją. Potarłem żebra, które pokrywał fioletowożółty siniak wielkości grejpfruta. Przechodził z żeber na plecy. Dokładnie w to miejsce trafił Malcolm. - Tata znowu cię dopadł? - usłyszałem za plecami głos Kyle'a. Tylko on, poza mamą, wiedział, że tata mnie bije. Kazałem mu przysiąc, że nigdy nikomu nie powie. Nic dobrego by z tego nie wynikło, bo tata był kapitanem miejscowej policji. Zniszczyłby wszystkie raporty i zastraszył pracowników socjalnych, którzy usiłowaliby zaangażować się w sprawę. Już raz tak było. W ósmej klasie popełniłem błąd i powiedziałem nauczycielowi WF-u, że siniaki na brzuchu zrobił mi ojciec.
On poinformował opiekę społeczną. W ciągu tygodnia przeniesiono go do innej dzielnicy, a pracownik społeczny stracił pracę. Ja przez tydzień byłem „chory" i nie chodziłem do szkoły. A tak naprawdę za bardzo mnie bolało, żebym mógł wstać z łóżka. Siniaki goiły się ponad miesiąc. Już nigdy nie próbowałem nikogo informować. Jak najwięcej czasu starałem się spędzać w szkole, na treningach albo u Kyle'a w domu. Wszystko, byle zejść tacie z drogi. Jemu to pasowało, bo nigdy nie chciał mieć dzieci. Byłem jego rozczarowaniem, tak mówił. Nawet kiedy w pierwszej klasie trafiłem do reprezentacji szkolnej. Nawet kiedy w tym samym roku pobiłem rekord dzielnicy w liczbie przyjęć na boisku. Wtedy też byłem gównianym darmozjadem. Nie pobiłem jego rekordu, tylko to miało znaczenie. Tata trzy razy z rzędu był w reprezentacji stanowej. Później zaczął grać jako skrzydłowy w stanie Michigan i był uważany za jednego z najlepszych graczy drużyn college'owych. Wszedł do drużyny Kansas City Chiefs, Minnesota Vikings i New York Giants. W pierwszym meczu dla Gigantów zerwał więzadło krzyżowe przednie i ta kontuzja zakończyła jego karierę. Wrócił do domu i tu, w Michigan zaczął pracować w policji. Był już wtedy zgorzkniałym, wściekłym facetem. Kiedy wybuchła pierwsza wojna w Zatoce, wstąpił do wojska i służył w piechocie. Wrócił jeszcze bardziej upodlony tym, co
widział i co przeżył. Po pracy lubił sobie wypić i opowiadać mi straszne historie. W przeciwieństwie do większości weteranów wojennych, o których słyszałem, tata uwielbiał rozmawiać o wojnie. Ale tylko ze mną i tylko po piątym głębszym. Opowiadał o swoich kumplach, którzy umierali na jego oczach, wylatując w powietrze na minie, ginąc od strzału snajpera albo trafieni przez granatnik przeciwpancerny. Kiedy próbowałem wyjść, rzucał się na mnie. Nawet pijany był potężny. Kontuzja więzadła zakończyła jego karierę jako profesjonalnego gracza w futbol, ale nie stał się przez to mniej onieśmielający. Był kilka ładnych centymetrów wyższy ode mnie, szeroki w barach, z wielkimi bicepsami i żylastymi przedramionami. Krótkie przesiane siwizną włosy zraszał pot, kiedy się przede mną zataczał. Miał szybkie, twarde pięści i nawet po pijaku umiał celować. Wiedział, gdzie uderzyć, żeby bolało najbardziej. Tak jak chciał, stałem się lepszy w blokowaniu i unikach. Chciał, żebym był „mężczyzną" i „wojownikiem". Mężczyźni nie czują bólu. Mężczyźni rozgrywają mecz z obitymi żebrami i obolałymi nerkami. Mężczyźni nie płaczą. Mężczyźni się nie skarżą. Mężczyźni biją rekordy. Kyle wiedział o tym i rozumiał to tak dobrze, jak mógł rozumieć ktoś, kto tego nie przeżył. Nigdy nikomu nie powiedział. - Tak, ale nic mi nie jest. - Nie znosiłem litości. Spojrzał mi w
oczy i bacznie mi się przyglądał. Wiedział, że nigdy się nie przyznawałem, że boli, więc nauczył się na własną rękę rozpoznawać, jak mocno oberwałem. - Na pewno? Dzisiaj ma być stepowanie. - Cholera - mruknąłem. Stepowanie polegało na tym, że trener albo rozgrywający rzucali piłkę, a odbierający miał ją łapać, cały czas skacząc na jednej lub dwóch nogach. Trener lubił dodawać utrudnienia, żebym nauczył się łapać, nawet kiedy obrońca usiłował mi przeszkodzić. W praktyce oznaczało to, że przez większość treningu będę ostro blokowany, raz za razem. Przy już i tak posiniaczonych żebrach będę miał szczęście, jeśli uda mi się zejść z boiska o własnych siłach. - W porządku - powiedziałem głośno. - W piątek gramy z Brighton. Oni lubią atakować we dwóch, muszę poćwiczyć. Kyle pokręcił głową. - Uparty jesteś. Roześmiałem się. - Tak. Ale poza tym jestem najlepszym skrzydłowym w stanie. Trzeba przyznać, że trening ojca przynosi skutki. - Mówiąc „trening", zrobiłem palcami znaki cudzysłowu. - Jakiego słowa użył wczoraj pan Lang, kiedy opowiadał o Spartanach i ich szkoleniu wojowników? - Kyle wyciągnął z kieszeni batonik energetyczny, otworzył go i zaoferował mi połowę.
- Agoge - odparłem. - No właśnie - powiedział Kyle, żując głośno. - Wyobraź sobie, że jesteś Spartanem trenującym w agoge. - To chyba nie było miejsce - powiedziałam, jedząc swoją połowę batonika. - Raczej styl życia, program. Ale racja, tak to wygląda. Mike Dorsey, spartański trener agoge. - Znowu będę cię musiał znosić z boiska? - spytał Kyle pół żartem, pół serio. - Może być. - W takim razie po treningu widzimy się w kryjówce. Kyle ruszył na fizykę, którą miał na drugim końcu szkoły. Spieszył się, żeby się nie spóźnić. - Super! - zawołałem za nim. Kryjówka znajdowała się w lesie, za moim domem. Był tam stary, powalony przez piorun dąb, z długimi gałęziami sięgającymi ziemi, które tworzyły coś w rodzaju szałasu. Kyle i ja powoli zamienialiśmy to miejsce w naszą kryjówkę. Wiązaliśmy gałęzie razem, a z wysypiska śmieci przynieśliśmy stare płyty i kawałki blachy, które umocowaliśmy wokół pnia, żeby uzyskać zamkniętą przestrzeń. Zaciągnęliśmy tam stare krzesła, skrzynki, a nawet zniszczoną kanapę. To była nasza tajemnica i nawet teraz, kiedy byliśmy już w wieku, w którym powinniśmy się wstydzić takiej kryjówki, nadal nikomu o niej nie mówiliśmy. Kiedyś mój kuzyn Doug zwędził z monopolowego kilka
skrzynek taniego piwa i dał mi trochę, więc razem z Kyleem czasem tam piliśmy. Dla mnie kryjówka była przede wszystkim miejscem, w którym mogłem się schronić przed ojcem. Kilka razy nawet tam spałem, więc w jednej ze skrzynek trzymałem stary wełniany koc. Rozmowa z Malcolmem i Kyleem zajęła większość siedmiominutowej przerwy, więc dziwiłem się, że Neli jeszcze nie ma. Pomyślałem, że chyba się zabiję, jeśli po tych wszystkich nerwach ona po prostu nie przyjdzie. Ale pojawiła się. Rozpuszczone włosy rozsypywały jej się na ramionach, uśmiechała się i śmiała. Po jednej stronie miała Beccę, po drugiej Jill. Moim zdaniem to były trzy najładniejsze dziewczyny w szkole i nigdy nie mogłem się zdecydować, która jest najlepsza. Zwykle zależało to od mojego nastroju. Neli znałem najlepiej, bo przez większość życia marzyłem o niej jak zakochany szczeniak, ale Becca też była seksowna, tylko w trochę inny sposób. Była niższa i bardziej kształtna niż Neli. Jej długie czarne włosy skręcone były tak mocno, że wyglądały jak masa zbitych sprężynek. Włosy Neli miały doskonały odcień truskawkowego blond. Skóra Bekki przypominała ciemny karmel, podczas gdy Neli była alabastrowa jak kość słoniowa. Neli była bezpośrednia i wesoła, a Becca cichsza i bardziej nieśmiała, ale niesamowicie bystra.
Jill ginęła wśród nich. Jeśli o mnie chodzi, nie miała do nich startu. Kiedy patrzyło się na nią, gdy była sama albo w innym towarzystwie, z pewnością była trakcyjna, ale nie należała do tej ligi co Neli i Becca. Wyglądała jak żywa lalka Barbie. Wysoka, niesamowicie proporcjonalna, z naturalnie platynowymi włosami i niebieskimi oczami. Była najsłodszą dziewczyną na świecie - tak, wiem, facetowi nie wypada używać słowa „słodka", ale ono po prostu pasowało. Była stereotypową blondynką: dość głupia i raczej płytka. Ale niestrudzenie lojalna wobec swoich przyjaciółek, i to w niej bardzo ceniłem. Na moich oczach rozgrywała się teraz scena jak z High School Musical: trzy najładniejsze dziewczyny w szkole idące pod rękę skąpanym w słońcu korytarzem. Neli w środku. Wszyscy na nią patrzyli, podziwiali ją, mówili o niej. Zatrzymała się przede mną, uśmiechnęła się i przywitała, a ja, oszołomiony, zamarłem. Ktoś mocno mnie trącił od tyłu, wyrywając mnie z szoku. Malcolm odkaszlnął i minął mnie, mówiąc: - Sorry, stary, nie zauważyłem cię. - Potem kiwnął głową w stronę Neli i dziewczyn. - Cześć, laski. Widzę, że dobrze się
dzisiaj macie. Wyglądacie zabójczo! Co ty na to, Jason? - Malcolm lubił „grać afro", jak to nazywał, szczególnie kiedy chciał być zabawny, czyli w zasadzie przez cały czas. Spojrzałem na niego wściekle, a potem skupiłem się na Neli. - Cześć. Jak tam? - Słabe. Słabe! Cholernie słabe. Uśmiechnęła się. - Cześć, Jason. Becca i Jill poszły dalej i zatrzymały się przy swoich szafkach. To miejsce, korytarz na pierwszym piętrze niedaleko stołówki i przy wewnętrznym dziedzińcu, było centrum szkolnego życia towarzyskiego. Tutaj działo się wszystko, co najważniejsze. Zapraszało dziewczynę na randkę, prowokowało kolesi do bójek, zrywało związki. Jeśli ktoś był popularny, musiał się tu pokazywać, bo bywali tutaj przywódcy różnych grup. Wychodziło na to, że ja, jedna z gwiazd szkolnej drużyny futbolowej, musiałem się umówić z Neli tutaj. Była popularna, ale nie należała do żadnego towarzystwa wzajemnej adoracji. Dogadywała się ze wszystkimi, a była popularna z powodu swojej urody, inteligencji i bycia córką drugiego najbardziej wpływowego człowieka w mieście, który ustępował tylko ojcu Kylea. Jej
najlepszego przyjaciela. Kyle był oczywiście bóstwem. Doskonały rozgrywający, w wieku szesnastu lat gracz Ali State, syn senatora i do tego tak przystojny, że to aż głupie. Jego życie było idealne. Przyjaźnił się z najładniejszą dziewczyną w szkole, był bogaty, przystojny, popularny, wysportowany i miał świetnych rodziców. Nawet samochód miał zajebisty: oryginalne camaro SS, które odpicował jego starszy brat, a potem zostawił, kiedy uciekł z domu w wieku siedemnastu lat. Nie nienawidziłem go tylko dlatego, że był moim najlepszym przyjacielem, znałem go od przedszkola i zawsze mogłem wszystkim powiedzieć, że w trzeciej klasie posikał się w gacie, a ja pomagałem mu to ukryć. Wszyscy na mnie patrzyli. Wiedzieli, że coś się święci. Malcolm i Frankie pewnie rozpowiedzieli już wszystkim, których znali, czyli wszystkim, że zamierzam zaprosić Neli na randkę, więc w korytarzu zgromadził się tłum tych „fajnych" uczniów, którzy nawet nie udawali, że się nie gapią. Nie mogłem teraz stchórzyć. Kurde. Przełknąłem kłąb nerwów, stojący mi w gardle i zacisnąłem roztrzęsione dłonie w pięści. - Słuchaj, Neli, tak sobie myślałem. Nie poszłabyś dzisiaj gdzieś ze mną? O siódmej? - Głos ani mi się nie załamał ani nie był piskliwy i nawet udało mi się zabrzmieć stosunkowo nonszalancko.
Neli szeroko otworzyła oczy, głośno wciągnęła powietrze, a potem pisnęła, podekscytowana, zanim zacisnęła zęby, żeby się opanować. - Tak! To znaczy: spoko. Chętnie. A gdzie pójdziemy? Na szczęście poczyniłem pewne kroki w tej kwestii. - Myślałem o Bravo. Znów się uśmiechnęła. To było drogie miejsce dla wyższych sfer i trzeba było mieć rezerwację, a już na pewno w piątkowy wieczór. Miałem z tatą umowę: ja skupiam się na nauce i futbolu, a on zadba, żebym nie musiał pracować. Za wygrany mecz dostawałem dwieście dolarów, a do tego dwadzieścia dolców za każde przyłożenie. Jak na razie nasza drużyna była niepokonana, a w ostatnich czterech meczach zaliczyłem już sześć przyłożeń. Tak. Ojciec dbał o to, żebym odnosił sukcesy w futbolu. Zwycięstwo było wszystkim. Drugą najważniejszą sprawą po byciu „prawdziwym mężczyzną". - Czy tam w piątki nie trzeba mieć rezerwacji? -spytała Neli. Uśmiechnąłem się zawadiacko i włożyłem zaciśniętą pięść do kieszeni. - Trzeba. Zmrużyła oczy. - Skąd wiedziałeś, że się zgodzę? Uśmiechnąłem się jeszcze szerzej, głównie po to, żeby zamaskować bicie rozszalałego serca. - Przecież się zgodziłaś, co nie?
Nie zdołała dłużej utrzymać poważnego wyrazu twarzy. - W takim razie widzimy się o siódmej. Skinąłem głową i minąwszy ją, wszedłem do klasy. Nie zwracałem uwagi na szepty. Usiadłem na swoim miejscu na końcu sali pod oknem i udawałem, że nie widzę, jak Neli ekscytuje się po cichu z Jill i Beccą. Ja też miałem ochotę z kimś poszeptać, ale byłem facetem, a faceci nie okazują emocji. Neli wdzięcznie usiadła kilka rzędów przede mną. Postawiła plecak na podłodze przy swojej stopie, a kiedy schylała się, żeby go otworzyć, skorzystała z okazji, żeby na mnie spojrzeć. Gdy zauważyła, że patrzę prosto na nią, zarumieniła się i uśmiechnęła. Zastanawiałem się po cichu, czy pozwoli mi się pocałować. Pewnie nie, ale byłoby super, gdyby się jednak udało. Na szczęście dla mnie, trener kazał nam oglądać film. Kyle' owi pozwolił iść, bo wiedział, że on i tak przeanalizuje materiał w domu, ale reszta drużyny nie miała tyle szczęścia i oglądaliśmy mecze Brighton prawie do wpół do siódmej. I tak zamierzałem podjechać po Neli zaraz po treningu, więc wziąłem do plecaka dżinsy i koszulę zapinaną na guziki. Koszula się wygniotła, ale nie bardzo mogłem coś na to poradzić. Kiedy chłopaki poszli, wziąłem prysznic, a potem wsiadłem do ciężarówki. Sam ją kupiłem, z oszczędności z całego ubiegłego sezonu i premii za wysoką średnią w nauce.
To był dziesięcioletni F-150, czarny, z przedłużonym tyłem, ręczną skrzynią biegów i napędem na cztery koła. Mój skarb. W sumie nic wielkiego, ale mój własny. Tata nie mógł (ani nie chciał) mi go zabrać bez względu na wszystko, bo sam za niego zapłaciłem. Szanował to. W jakiś pokręcony sposób był człowiekiem honoru. Nie miał oporów przed laniem mnie tak mocno, że sikałem krwią, ale szanował moją przestrzeń i moje rzeczy. Wiedziałem, że będzie mnie utrzymywał, dopóki będę na to zasługiwał. Skracał swoje „lekcje", jeśli się broniłem. Oczywiście skrócenie lekcji polegało na tym, że zostawałem znokautowany, ale to przynajmniej ograniczało zakres bicia, więc oddawanie zaczęło wchodzić mi w krew. Jechałem pod dom Neli, a opony zgrzytały na żwirowej drodze. Zaczynałem panikować. To się w końcu miało wydarzyć. Miałem iść na randkę z Neli Hawthorne. Wyobrażałem ją sobie w skromnej, ale olśniewającej spódnicy do kolan i w bluzce, która podkreślała jej niesamowite cycki. Długie, jasne włosy miała roz- puszczone, tylko grzywkę jak zwykle podpiętą do góry. Lubiła malować paznokcie na jasne kolory, zwykle na czerwono, pomarańczowo albo różowo. Nawet na niebiesko albo zielono, ale nigdy na czarno, szaro czy jakiś inny ciemny kolor. Stanąłem pośrodku drogi jakieś półtora kilometra od jej
domu, żeby jakoś się zebrać do kupy. To tylko randka. Byliśmy dwojgiem przyjaciół, którzy idą na randkę. Nic poza tym. Nie zanosiło się na to, żebym miał ją pocałować. Może nawet nie wezmę jej za rękę. Po prostu spędzimy razem czas i pogadamy. Nie ma powodów do takich emocji. Ale i tak się emocjonowałem. Byłem strasznie nakręcony. Wypuściłem z płuc powietrze, złapałem obiema rękami kierownicę i zawyłem tak głośno i przeciągle jak tylko mogłem, żeby trochę odparować. Byłem tak podniecony myślą, że idę na randkę z Neli, że nawet nie czułem siniaków. Ruszyłem dalej i po chwili zaparkowałem na podjeździe Neli. Dokładnie w tej samej chwili zadzwonił mój telefon. Zerknąłem na wyświetlacz, a kiedy zobaczyłem, że to Kyle, przesunąłem palcem po ekranie, żeby odebrać. Na górze ekraniku widziałem, że jest osiemnasta pięćdziesiąt cztery, więc byłem trochę przed czasem. Do tej pory wypierałem fakt, że będę musiał mu powiedzieć, że zaraz idę na randkę z dziewczyną, która jest mu bliższa niż siostra. Teraz, kiedy dzwonił chwilę przed randką, miałem jeszcze mniejszą ochotę, żeby mu mówić. - Cześć stary, co tam? - wykrzyknąłem ze sztucznym entuzjazmem, żeby zamaskować stres. Cisza po drugiej stronie słuchawki była bardziej przeszywająca niż krzyk. - Jason, cześć, tu Neli. Dzwonię z telefonu Kyle'a, bo
zapomniałam swojego. - Głos Neli przygniótł mi pierś jak tona cegieł. Potem dotarły do mnie jej słowa. - Zapomniałaś? To gdzie jesteś? Ja właśnie wjeżdżam na twój podjazd. Jeszcze dłuższa cisza. Kiedy się odezwała, żołądek mi się zwinął w ciasny supeł. - Słuchaj, przepraszam, ale nie mogę się z tobą umówić. Cholera. Powinienem był się domyślić, że za łatwo poszło. - Dobra, jasne. - Usiłowałem maskować rozczarowanie, ale nie miałem wątpliwości, że i tak jest go świadoma. - Ale wszystko w porządku? - Ja tylko... Zgodziłam się zbyt pochopnie. Przepraszam cię. Nie sądzę, żeby to miało sens. - Czyli nie przekładasz randki na kiedy indziej? - Na tym etapie nie mogłem już udawać, że mnie nie zabolało. - Nie. Przykro mi. - No dobra, w porządku. - Zmusiłem się do śmiechu, ale sam słyszałem, jak idiotycznie brzmi, szczególnie, że ona na pewno słyszała, jak mnie to zdołowało. - Cholera, nie. Nie jest w porządku. Tak naprawdę jest marnie. Cieszyłem się bardzo. - Musiałem się opamiętać. Zacisnąłem dłonie na kierownicy i zamknąłem oczy. - Bardzo, bardzo cię przepraszam. Doszłam do tego dopiero teraz, kiedy zastanowiłam się nad pewnymi sprawami. To znaczy, jestem zaszczycona, cieszyłam się, że mnie zaprosiłeś,
ale... Przerwałem jej: - Chodzi o Kyle'a, tak? Jesteś z nim, dzwonisz od niego, jasne, że o to chodzi. - Powinienem był wiedzieć. Naprawdę, przecież wszyscy wiedzieli, że tak będzie. - Nie do końca... To znaczy tak, jestem z nim teraz, ale... - Dobra, rozumiem. Chyba wszyscy wiedzieliśmy, że tak to się skończy, więc nie powinienem być zaskoczony. Po prostu szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej. -Brzmiałem żałośnie, ale nie mogłem nic na to poradzić. - Przepraszam. Nie wiem, co więcej dodać. - Nic nie mów. Jest w porządku. Po prostu... Zresztą, już nic. Do zobaczenia w poniedziałek na chemii. Już miałem się rozłączyć, kiedy się odezwała: - Zaczekaj! - Co? - Pewnie nie powinnam ci o tym mówić, ale... Becca podkochuje się w tobie od siódmej klasy. Daję ci słowo, że się z tobą umówi. - Becca? - Byłem tak zszokowany, że nie mogłem mówić. - Ale to nie będzie dziwne? Co mam jej powiedzieć? Pomyśli, że wybrałem ją z braku laku czy coś. To będzie prawda, ale przecież nie o to chodzi, rozumiesz? Neli chwilę się zastanawiała. - Powiedz jej prawdę. Że wystawiłam cię w ostatniej chwili,
ale już zarezerwowałeś stolik i chciałbyś zapytać, czy nie miałaby ochoty pójść z tobą. - Myślisz, że to zadziała? Serio? - Becca? Była super, choć nie taka jak Neli. Na głos powiedziałem: - Ona jest całkiem niezła. - Uda się. Po prostu do niej zadzwoń. - Podyktowała mi numer, a ja powtórzyłem, gryzmoląc go na paragonie ze stacji benzynowej. - Dzięki. Ale... Neli? Jak następnym razem będziesz planowała złamać jakiemuś chłopakowi serce, powiedz mu o tym z wyprzedzeniem, dobra? - Nie wygłupiaj się, nic ci nie złamałam. Jeszcze się ani razu nie spotkaliśmy. Ale i tak bardzo mi przykro, że cię wystawiłam. - Spoko. Poza tym może coś wyjdzie z Beccą. Jest prawie tak samo zajebista jak ty. Hm, cholera, to nie zabrzmiało dobrze. Nie mów jej, że tak powiedziałem. Jesteście tak samo fajne, tylko że... - Boże, nawijałem jak kompletny debil. Niech mnie ktoś walnie. Neli się roześmiała. - Jason, wiesz co? Zamknij się i dzwoń do niej. Rozłączyła się, a ja się zawiesiłem na paragonie z dziesięcioma na szybko zapisanymi cyframi. Becca? Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Niewiele o niej wiedziałem, jak się dobrze zastanowić. Wydawało mi się, że ma raczej surowych rodziców, ale w sumie sądziłem tak, bo
zawsze była bardzo skromnie ubrana i nigdy nie pokazywała gołej skóry, poza ramionami w krótkich rękawkach i spódnicami za kolano. Nic wyzywającego, nic kusego. Nie obracała się w towarzystwie chłopaków, nie flirtowała, nie chodziła na imprezy. Była cicha, skupiona na nauce, miła i uprzejma, kiedy się z nią rozmawiało, więc ludzie albo ją ignorowali, albo byli dla niej mili, bo była przyjaciółką Neli Hawthorne. Kochała się we mnie? Serio? Jak mogłem nigdy tego nie zauważyć? Siedziałem w samochodzie zatopiony w myślach, więc prawie się posikałem w majtki, kiedy ktoś zapukał w szybę. Odkręciłem ją i do środka zajrzała łagodna, śliczna twarz zdziwionej pani Hawthorne. - Jason? Wszystko w porządku? Neli nie ma, poszła biegać z Kyleem. - Pan Hawthorne była kobietą, którą każdy chciałby mieć za matkę. Delikatna, z ładnymi jasnymi włosami i białą skórą, była ucieleśnieniem cudowności, zawsze uśmiechnięta, przychodziła na mecze i kibicowała nam wszystkim, pachnąc jakimś dobrym ciastem. Znała niemal każdego mieszkańca miasta po imieniu i lubiła obejmować ludzi. Zwykle pachniała ciasteczkami i subtelnymi perfumami. Moja matka była raczej cieniem niż kobietą, kryła się w swoim pokoju, oglądała opery mydlane i reality show, trzymając się z daleka od pola minowego, jakim był salon.