andzia3382

  • Dokumenty184
  • Odsłony69 691
  • Obserwuję51
  • Rozmiar dokumentów256.9 MB
  • Ilość pobrań38 453

Roberts Nora - Prywatne skandale

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Prywatne skandale.pdf

andzia3382 EBooki Roberts Nora
Użytkownik andzia3382 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 394 stron)

6 Nora Roberts Prywatne skandale

7 Czêœæ pierwsza Nadszed³ ju¿ czas – powiedzia³ Mors – pogawêdziæ o wielu sprawach. Lewis Carroll

9 Chicago, 1994 N oc by³a bezksiê¿ycowa, ale Deanna czu³a siê w tej chwili jak bohaterka s³ynnej sceny z filmu W samo po³udnie. Bez trudu potrafi³a sobie wyobraziæ siebie jako Gary’ego Coopera, cz³o- wieka o kamiennej twarzy, który z godnoœci¹ szykuje siê do rozprawy z mœciwym rewolwerowcem. Do diab³a, pomyœla³a, Chicago to przecie¿ moje miasto. Angela ju¿ tu nie mieszka. Podejrzewa³a, ¿e pomys³, by spotkaæ siê w tym samym studiu, w któ- rym obie wst¹pi³y na strom¹ i zdradliw¹ œcie¿kê kariery, wynika³ z upodobania Angeli do dramatycznych efektów. Lecz teraz to studio nale¿y do Deanny i to jej program przyci¹ga widzów, o czym œwiadcz¹ wskaŸniki ogl¹dalnoœci. Angela nic na to nie mo¿e poradziæ, chyba ¿e uda³oby siê jej wskrzesiæ Elvisa i nak³oniæ, aby przed publicznoœci¹ w stu- diu odœpiewa³ Heartbreak Hotel. Kiedy sobie to wyobrazi³a, przez usta przemkn¹³ jej niezbyt weso³y uœmieszek. Angela to przeciwnik, którego nie wolno lekcewa¿yæ. Nie cof- nie siê przed niczym, byle tylko jej codzienny talk show by³ popularny. Tym razem jednak ¿aden as z rêkawa nie przyniesie Angeli wygra- nej. Nie doceni³a Deanny Reynolds. Niech sobie ujawnia tajemnice i grozi skandalem, ile dusza zapragnie. Nic, co mo¿e mieæ do powiedze- nia, nie zmieni planów Deanny. Wys³ucha jej jednak. Mo¿e nawet po raz ostatni pójdzie z ni¹ na kom- promis. Mog³aby zaoferowaæ jeœli nie przyjaŸñ, to przynajmniej czujne

10 zawieszenie broni. Nadzieja na to, ¿e uda siê przejœæ do porz¹dku dziennego nad wszystkim, co by³o, i nad t¹ ca³¹ wrogoœci¹ by³a nik³a. Ale nadziei ni- gdy nie wolno traciæ. Dopóki zostanie choæby jej cieñ. Deanna wprowadzi³a wóz na parking przed gmachem CBC. W ci¹gu dnia by³by zat³oczony samochodami techników, redaktorów, re¿yserów, gwiazd, sekretarek i sta¿ystów. Deannê podwióz³by jej kierowca, ¿eby nie mia³ak³opotówz parkowaniem.Wewn¹trzwielkiego,bia³egobudynkuwrza- ³aby praca: nad Wiadomoœciami o siódmej rano, o dwunastej, pi¹tej po po³u- dniu i dziesi¹tej wieczorem, nad Gotuj razem z nami Bobby’ego Marksa, nad cotygodniowym Pod podszewk¹ Finna Rileya i talk show, który zapew- ni³ sobie najwy¿szy wskaŸnik ogl¹dalnoœci w kraju – Godzin¹ Deanny. Teraz jednak, tu¿ po pó³nocy, parking by³ prawie pusty. Sta³o kilka wozów nocnej za³ogi, która pe³ni dy¿ur w newsroomie, wyczekuj¹c na wiadomoœæ, ¿e coœ siê wydarzy³o w jakimœ zak¹tku œwiata i ma nadziejê, ¿e nowe wojny nie wybuchn¹ do koñca nocnej zmiany. Deanna ¿a³owa³a, ¿e nie jest teraz gdzie indziej, wszystko jedno gdzie. Zgasi³a silnik i przez chwilê po prostu siedzia³a, ws³uchuj¹c siê w noc, w szum samochodów na ulicy po lewej, w dudnienie potê¿nej aparatury klimatyzacyjnej, która zapewnia³a w gmachu odpowiedni¹ dla kosztow- nego sprzêtu temperaturê. Zanim stanie twarz¹ w twarz z Angel¹, musi zapanowaæ nad emocjami. W pracy zawodowej emocje by³y jej sprzymierzeñcem, panowa³a nad nimi. Co innego teraz. By³y tak silne i tak sprzeczne ze sob¹. Nawet po tym wszystkim, co zasz³o, trudno zapomnieæ, ¿e kobieta, z któr¹ ma siê spotkaæ, to ta sama Angela, któr¹ niegdyœ podziwia³a i szanowa³a. I której ufa³a. Poza tym Angela by³a specjalistk¹ od grania na emocjach. Problem De- anny (a jak twierdzi³o wielu – jej talent) polega³ na tym, ¿e nie potrafi³a ukrywaæ swoich uczuæ. Wystarczy³o na ni¹ spojrzeæ; cokolwiek prze¿ywa³a, odbija³o siê jak w lustrze w jej szarych oczach, uwidacznia³o w sposobie trzymaniag³owyalbow grymasieust.Mówiono,¿ew³aœniedlategoniemo¿na jej siê oprzeæ, ¿e to jest jej broñ. Nerwowym ruchem obróci³a ku sobie lu- sterko wsteczne. Tak, w oczach widaæ iskry gniewu, ¿yw¹ urazê, zadawnio- ny ¿al. W koñcu by³y kiedyœ przyjació³kami. Albo prawie przyjació³kami. Oczekiwanie sprawia³o jej jednak przyjemnoœæ. To sprawa dumy. D³ugo na to czeka³a. Uœmiechaj¹c siê lekko, Deanna wyjê³a pomadkê i starannie uszmin- kowa³a usta. Nie mo¿na iœæ na pojedynek z tak groŸn¹ rywalk¹ bez choæby takiej tarczy. Zadowolona, ¿e rêka jej nie drgnê³a, wrzuci³a pomadkê do torebki i wysiad³a z samochodu. Wdychaj¹c balsamiczne nocne powie- trze, zada³a sobie pytanie: Jesteœ spokojna, Deanno?

11 Nie, co to, to nie, pomyœla³a. Pracuje na wysokich obrotach. Co z te- go, ¿e paliwem s¹ nerwy. Zatrzasnê³a za sob¹ drzwiczki samochodu i ruszy³a przez parking. Wyci¹gnê³a z torebki plastikowy identyfikator i wsunê³a w szczelinê au- tomatycznego zamka obok tylnych drzwi. W chwilê póŸniej zamigota³o zielone œwiate³ko, daj¹c znak, ¿e mo¿na nacisn¹æ klamkê i pchn¹æ ciê¿- kie skrzyd³o. Zapali³a œwiat³o na schodach i drzwi za ni¹ zamknê³y siê automatycznie. Ciekawe, ¿e Angela nie przyjecha³a wczeœniej. Powinna by³a wyna- j¹æ samochód z kierowc¹. Teraz, po przeprowadzce do Nowego Jorku, Angela nie mia³a w Chicago sta³ego kierowcy. Deanna zdziwi³a siê, nie widz¹c limuzyny na parkingu. Angela zawsze, ale to zawsze, by³a na czas. To jedna z tych rzeczy, które Deanna u niej szanowa³a. Stukot obcasów na schodach odbija³ siê g³uchym echem. Kiedy wsu- wa³a identyfikator w szczelinê kolejnego zamka, przemknê³o jej przez myœl pytanie: Kogo Angela przekupi³a, zastraszy³a albo uwiod³a, ¿eby dostaæ przepustkê do studia? Jeszcze nie tak dawno temu Deanna biega³a têdy z szeroko otwartymi oczami, pe³na entuzjazmu, gotowa niczym ch³opak na posy³ki, na ka¿de skinienie Angeli. By³a jak wierny pies, gorliwy i wyczekuj¹cy na najdrob- niejsz¹ choæby pochwa³ê. I, jak ka¿dy inteligentny pies, uczy³a siê. A kiedy przysz³a zdrada, ból zawodu, kiedy ³uski spad³y jej z oczu – zamiast skamleæ, prêdko wyliza³a siê z ran i zaczê³a wykorzystywaæ to wszystko, czego siê nauczy³a – a¿ wreszcie uczeñ przerós³ mistrza. Nic dziwnego, ¿e zadawniona uraza, tak d³ugo t³umiona, rozgorza³a znów pe³nym p³omieniem. Tym razem, pomyœla³a, spotkam siê z ni¹ na moim w³asnym boisku, na moich w³asnych warunkach. Naiwn¹ panien- kê z Kansas rozpiera³a ochota, ¿eby pokazaæ, ¿e mocno stoi na nogach. Mo¿e, gdy siê z ni¹ zmierzy, atmosfera siê wreszcie oczyœci. Spotka- j¹ siê jak równy z równym. Tego, co zasz³o miêdzy nimi w przesz³oœci, nie mo¿na zapomnieæ, ale zawsze mo¿na siê z tym pogodziæ i spojrzeæ w przysz³oœæ. Deanna wsunê³a przepustkê w kolejn¹ szczelinê, przy wejœciu do stu- dia. Œwiate³ko zamigota³o zielono. Pchnê³a drzwi i wesz³a w ciemnoœæ. Studio by³o puste. No i dobrze. To, ¿e przyby³a jako pierwsza, daje jej przewagê. Bêdzie gospodyni¹ podejmuj¹c¹ we w³asnym domu niezbyt mile widzianego go- œcia. Je¿eli mo¿na nazwaæ domem miejsce, w którym dziewczyna wyrasta na kobietê, zdobywa wiedzê i walczy, to studio by³o jej domem.

12 Z lekkim uœmiechem siêgnê³a w ciemnoœci do w³¹cznika jupiterów górnej rampy. Wydawa³o jej siê, ¿e us³ysza³a coœ jakby szept, który led- wie naruszy³ g³êbok¹ ciszê. Jakieœ gwa³towne przeczucie zak³óci³o na- strój oczekiwania. Uczucie, ¿e nie jest sama. Angela, pomyœla³a, przyciskaj¹c w³¹cznik. W chwili gdy reflektory zab³ys³y, inne œwiat³a, jaœniejsze, oœlepiaj¹- ce eksplodowa³y w jej g³owie. Zast¹pi³ je natychmiast ból i zapad³a siê w ciemnoœæ. Jêcz¹c, z trudem odzyskiwa³a przytomnoœæ. Jej g³owa, ciê¿ka od bólu, zwisa³a z oparcia fotela. Oszo³omiona i zdezorientowana podnios³a rêkê do miejsca, gdzie bola³o najbardziej. Cofnê³a palce. By³y zakrwawione. Zebra³a siê w sobie i stwierdzi³a z os³upieniem, ¿e siedzi w swoim w³asnym fotelu, w scenografii do w³asnego programu. Czy¿by przeoczy³a wejœcie na antenê? Pó³przytomnie wpatrywa³a siê w b³yskaj¹c¹ czerwo- n¹ lampk¹ kamerê. Lecz w studiu nie by³o publicznoœci, nie by³o techników uwijaj¹- cych siê poza zasiêgiem kamer. Chocia¿ jupitery jarzy³y siê, promieniu- j¹c znajomym ciep³em, nie nadawano ¿adnego programu. Mia³a siê spotkaæ z Angel¹, przypomnia³a sobie. Obraz przed oczami znów jej siê zam¹ci³, jak lustro wody, gdy w nie wrzuciæ kamyk. Zamruga³a, ¿eby odzyskaæ zdolnoœæ widzenia. Wtedy jej wzrok pad³ na dwa obrazy na monitorze. Ujrza³a siebie, blad¹, o szkli- stym spojrzeniu. I, ze zgroz¹, zobaczy³a swojego goœcia – tu¿ obok. Angela. Jedwabna ró¿owa suknia ozdobiona guzikami z pere³. Takie same per³y zwisaj¹ sznurami z jej szyi i gronami z uszu. Angela. Z³ote w³osy zaczesane miêkko, nogi skrzy¿owane, rêce splecione razem na prawej porêczy fotela. To Angela. Tak, nie ma mowy o pomy³ce. Chocia¿ jej twarz przesta- ³a istnieæ. Ró¿owy jedwab zbryzgany krwi¹. Stru¿ki krwi sp³ywaj¹ powoli z miejsca, gdzie kiedyœ by³a ta piêkna i inteligentna twarz. Wtedy Deanna zaczê³a krzyczeæ.

13 1 Chicago, 1990 P iêæ, cztery, trzy... Deanna uœmiechnê³a siê do kamery ze swojego k¹cika w sce- nografii do Wiadomoœci po³udniowych. – …Dzisiejszym goœciem jest nasz krajan, Jonatan Monroe, autor opublikowanej w³aœnie ksi¹¿ki pod tytu³em Chcê tego, co mi siê nale¿y. – Podnios³a tomik z ma³ego okr¹g³ego stolika ustawionego miêdzy fote- lami i pokaza³a do kamery numer dwa. – Jonatanie, da³eœ swojej ksi¹¿ce podtytu³ Zdrowy egoizm. Co zainspirowa³o ciê do zajêcia siê cech¹, któ- r¹ wiêkszoœæ ludzi uwa¿a za wadê? – Jakby tu powiedzieæ, Deanno… – Niski mê¿czyzna o szerokim uœmiechu zachichota³ nerwowo, zlany potem w ¿arze reflektorów. – Chcia³em dostaæ to, co mi siê nale¿y. Dobra odpowiedŸ, pomyœla³a, ale trzeba z niego wyci¹gn¹æ trochê wiêcej. – A któ¿ by nie chcia³, tak z rêk¹ na sercu? – Stara³a siê go rozluŸ- niæ, niech poczuje w niej kumpla. – Jonatanie, twierdzisz w swojej ksi¹¿- ce, ¿e zdrowy egoizm jest t³umiony przez rodziców i opiekunów ju¿ od okresu niemowlêctwa. – W³aœnie. – Przylepiony szeroki uœmiech, w oczach panika. Deanna przysunê³a siê delikatnie i po³o¿y³a swoj¹ d³oñ na jego ze- sztywnia³ych palcach, poza zasiêgiem kamery. Z jej oczu bije zaintere- sowanie, dotyk komunikuje poparcie. – Uwa¿asz, ¿e doroœli, którzy wymagaj¹ od dzieci, ¿eby siê dzieli³y za- bawkami z innymi dzieæmi, zniekszta³caj¹ w ten sposób zdrowe naturalne

14 zachowania? – Œcisnê³a go za rêkê dla dodania otuchy. – Czy nie wydaje ci siê, ¿e dzielenie siê z innymi to podstawa dobrego wychowania? – Absolutnie nie. – I zacz¹³ wyjaœniaæ dlaczego. Trochê siê od cza- su do czasu zacina³, ale uda³o jej siê g³adko zamaskowaæ niezrêcznoœci i doprowadziæ szczêœliwie do fina³u w ci¹gu trzech minut i piêtnastu se- kund, które mieli do dyspozycji. – Przedstawiliœmy ksi¹¿kê Jonatana Monroe’a Chcê tego, co mi siê nale¿y. Do nabycia w ksiêgarniach. Dziêkujemy bardzo, ¿e zechcia³eœ nas odwiedziæ, Jonatanie. – Ca³a przyjemnoœæ po mojej stronie. Przy okazji wspomnê, ¿e aktu- alnie pracujê nad nastêpn¹ ksi¹¿k¹. Rzecz traktuje o zdrowej agresji. – A wiêc, powodzenia. Za chwilê dalszy ci¹g Wiadomoœci po³udnio- wych. Zaczê³a siê reklama, a ona uœmiechnê³a siê do Jonatana. – By³eœ œwietny. Cieszê siê, ¿e mog³eœ przyjœæ. – Mam nadziejê, ¿e nie wypad³em Ÿle. – Kiedy zdejmowano mu mikrofon, wyci¹gn¹³ chusteczkê i wytar³ spocone czo³o. – To mój pierw- szy wystêp w telewizji. – Wypad³eœ œwietnie. To wzbudzi du¿e zainteresowanie twoj¹ ksi¹¿k¹. – Tak myœlisz? – Na pewno. Mogê prosiæ o dedykacjê? Rozpromieniony, wzi¹³ ksi¹¿kê i pióro, które mu poda³a. – Bardzo mi pomog³aœ, Deanno. Dziœ rano udziela³em wywiadu w ra- dio. Prezenter nawet nie przeczyta³ streszczenia na ok³adce. Wziê³a ksi¹¿kê z autografem i wsta³a. Myœlami by³a ju¿ przy swoim stanowisku prezenterki Wiadomoœci po drugiej stronie studia. – Coœ takiego ka¿dego by zniechêci³o. Jeszcze raz dziêkujê – po- wiedzia³a, podaj¹c mu rêkê. – Mam nadziejê, ¿e zg³osisz siê ze swoj¹ nastêpn¹ ksi¹¿k¹. – Bardzo chêtnie. – Ale Deanna ju¿ odesz³a, klucz¹c zgrabnie wœród pl¹cz¹cych siê po pod³odze kabli, ¿eby zaj¹æ swoje miejsce przy pulpicie. Wsunê³a ksi¹¿kê pod blat i przypiê³a mikrofon do klapy czerwonej sukni. – Kolejny maniak – skomentowa³ swoim zwyczajem jej partner, Roger Crowell. – Bardzo sympatyczny. – Ty wszystkich uwa¿asz za sympatycznych. – Roger wyszczerzy³ zêby do kieszonkowego lusterka i poprawi³ krawat. Œwietnie prezento- wa³ siê na wizji; dojrza³a, wzbudzaj¹ca zaufanie twarz, przyprószone siwizn¹ skronie. – Zw³aszcza maniaków. – Dlatego ciê lubiê, Rog.

15 Wœród kamerzystów rozleg³ siê chichot. Jak¹kolwiek ripostê mia³ w za- nadrzu Roger, nie dane mu by³o jej wyg³osiæ, bo realizator da³ znak, ¿eby zaczynaæ. Teleprompter ruszy³, Roger uœmiechn¹³ siê do kamery i poda³ lek- k¹koñcow¹wiadomoœæo narodzinachtygrysichbliŸni¹tw miejscowymzoo. – To wszystko na dziœ w Wiadomoœciach po³udniowych. Nastêpna po- zycja w naszym programie to Gotuj razem z nami. Mówi³ Roger Crowell. – I Deanna Reynolds. Do zobaczenia jutro. Kiedy muzyka na zakoñczenie przebrzmia³a w s³uchawce, Deanna zwróci³a siê z uœmiechem do Rogera. – Jesteœ uroczy, kolego. To ty napisa³eœ ten kawa³ek o tygryskach. Pe³no na nim twoich odcisków palców. Zaczerwieni³ siê trochê, ale odpar³: – Po prostu dajê im to, czego chc¹, z³otko. – No, to fajrant. – Realizator programu prostowa³ ramiona. – Fajnie posz³o, moi drodzy. – Dziêki, Jack – Deanna ju¿ odpina³a mikrofon. – Hej,mo¿ebyœwrzuci³acoœnaruszt?–Rogermia³wilczyapetyti zwal- cza³ skutki swojej mi³oœci do jedzenia za pomoc¹ ostrego codziennego tre- ningu. ¯aden zbyteczny funt nie uszed³by bezlitosnemu oku kamery. – Nie mogê. Mam robotê. Roger podniós³ siê. Poni¿ej nieskazitelnej we³nianej granatowej marynarki mia³ na sobie parê kolorowych bermudów. – Tylko nie mów, ¿e dla tej pi³y ze studia B. – Dobrze, nie powiem. – W jej oczach pojawi³ siê cieñ irytacji. – Hej, Dee! – Roger zrówna³ siê z ni¹ przy krawêdzi podestu. – Nie daj siê zwariowaæ. – Kto powiedzia³, ¿e mi to grozi? – Nikt. Wystarczy spojrzeæ. – Zeszli z podestu, na którym ustawione by³y lœni¹ce meble scenografii do Wiadomoœci, na porysowan¹ drewnian¹ pod³ogê i przeciskali siê wœród kamer i kabli. Razem pchnêli drzwi stu- dia. – Dajesz siê zwariowaæ. To widaæ. Masz tê bruzdê miêdzy brwiami. Spójrz. – Poprowadzi³ j¹ za ramiê do garderoby. Zapali³ œwiat³o i ustawi³ przed lustrem. Sam stan¹³ za jej plecami. – Widzisz, wci¹¿ jeszcze jest. Œwiadomie wyg³adzi³a czo³o i uœmiechnê³a siê. – Nic nie widzê. – Wiêc pozwól, ¿e ja ci powiem, co widzê: marzenie ka¿dego mê¿- czyzny o dziewczynie z s¹siedztwa. Delikatny, czysty, zdrowy seks. – Na jej karc¹ce spojrzenie wyszczerzy³ zêby w uœmiechu. – To jest to, co siê liczy na wizji, dziewczyno. Te wielkie niewinne oczy, brzoskwi- nie i œmietanka. Niez³e kwalifikacje na reporterkê telewizyjn¹.

16 – A co z inteligencj¹? – odpar³a. – Styl, wyczucie. – Jesteœmy gadaj¹cymi obrazkami – skrzywi³ siê w uœmiechu, który pog³êbi³ bruzdy mimiczne wokó³ oczu. Nikt w telewizji nie oœmieli³by siê nazwaæ ich zmarszczkami. – S³uchaj, moja poprzednia partnerka by³a kompletn¹ s³odk¹ idiotk¹. Koafiura, sztuczne zêby. Bardziej siê przej- mowa³a tym, jak wygl¹daj¹ jej rzêsy, ni¿ tym, co czyta. – A teraz prowadzi dziennik w stacji numer dwa w Los Angeles. – Deanna wiedzia³a, jak siê krêci ten biznes. Och, dobrze wiedzia³a. Ale nie mia³a obowi¹zku siê z tym zgadzaæ. – Ludzie gadaj¹, ¿e przygoto- wuj¹ j¹ do sieci ogólnokrajowej. – To jest gra. Osobiœcie doceniam, ¿e mam przy pulpicie kogoœ z g³o- w¹ na karku, ale nie zapominajmy, kim jesteœmy. – Wydawa³o mi siê, ¿e jesteœmy dziennikarzami. – Dziennikarzami telewizyjnymi. Masz buziê w sam raz do kamery, buziê, z której mo¿na wyczytaæ ka¿d¹ twoj¹ myœl, wszystko, co czujesz. Tylko, ¿e poza wizj¹ te¿ jesteœ taka, a przez to wra¿liwa na ciosy. Takie wiejskie dziewczê jak ty to dla baby w rodzaju Angeli kaszka z mlecz- kiem. – Nie pochodzê ze wsi. – Jej g³os by³ osch³y jak pustynia na Œrodko- wym Zachodzie. – Ale mog³abyœ. – Œcisn¹³ j¹ przyjaŸnie za ramiona. – Kto jest two- im najlepszym kumplem, Dee? Westchnê³a i przewróci³a oczami. – Oczywiœcie, ¿e ty, Rogerze. – Strze¿ siê Angeli. – S³uchaj, wiem, ¿e cieszy siê opini¹ osoby wybuchowej... – Cieszy siê opini¹ twardej jak stal dziwki. Odsun¹wszy siê od Rogera, Deanna otworzy³a s³oiczek mleczka ko- smetycznego, ¿eby zmyæ ciê¿ki studyjny makija¿. Nie chce wyró¿niaæ nikogo z ludzi, z którymi pracuje. Nie chce, ¿eby konkurowali o jej czas. Nie chce byæ zmuszana do wybierania miêdzy nimi. Ju¿ i tak z trudem godzi swoje obowi¹zki w newsroomie i w studiu z przys³ugami, jakie œwiadczy Angeli. Przecie¿ to tylko przys³ugi, nic wiêcej. – Mogê powiedzieæ tylko tyle, ¿e dla mnie jest wyj¹tkowo mi³a. Po- doba jej siê to, co robiê w Wiadomoœciach i K¹ciku Deanny i zapropo- nowa³a, ¿e pomo¿e mi poprawiæ styl. – Wykorzystuje ciê. – Uczy mnie – sprostowa³a, wyrzucaj¹c zu¿yte waciki. Jej ruchy by³y szybkie i sprawne. Trafia³a w sam œrodek pojemnika na œmieci jak stary koszykarz. – Nie bez powodu Angela robi najpopularniejszy program na

172 – Prywatne skandale rynku. Niuanse tego biznesu, których musia³abym siê uczyæ latami, z³a- piê u niej w parê miesiêcy. – I naprawdê s¹dzisz, ¿e da ci uszczkn¹æ tego tortu? Zrobi³a nad¹san¹ minê, bo oczywiœcie chcia³a kawa³ek tego tortu. Du¿y kawa³. Zdrowy egoizm, pomyœla³a i zachichota³a w duchu. – Przecie¿ z ni¹ nie konkurujê. – Na razie. – Ale to jedynie kwestia czasu, by³ tego pewien. A¿ dziw, ¿e Angela nie zauwa¿y³a tej ambicji, która czai siê w oczach Deanny. No tak, pomyœla³, mi³oœæ w³asna zaœlepia. Wiedzia³ coœ o tym. – Ma³a przyja- cielska rada. Nie dawaj jej do rêki ¿adnej broni. – Rzuci³ jeszcze okiem na Deannê, która wprawnie robi³a zwyk³y makija¿. Mo¿e i naiwna, myœla³, ale za to uparta. Widaæ to by³o po zarysie ust i podbródka. – Muszê jeszcze dopracowaæ parê kawa³ków. – Poci¹gn¹³ j¹ lekko za w³osy. – Do jutra. – Okay. Zosta³a sama. Puka³a kredk¹ do powiek w blat toaletki. Nie puszcza- ³a mimo uszu wszystkiego, co mówi³ Roger. Angela Perkins to z pewno- œci¹ twarda sztuka – du¿o wymaga i otrzymuje wszystko. Jej, Deannie, to siê op³aca³o. Program U Angeli by³ od szeœciu lat w dystrybucji sie- ciowej, stacje siê o niego bi³y, od ponad trzech lat zajmowa³ niekwestio- nowane pierwsze miejsce pod wzglêdem ogl¹dalnoœci. Poniewa¿ zarówno U Angeli, jak i Wiadomoœci po³udniowe by³y emi- towane ze studiów CBC, Angela mog³a wywieraæ pewne naciski, ¿eby Deanna mia³a trochê czasu, który mog³aby jej poœwiêciæ. A poza tym by³a dla niej wyj¹tkowo mi³a. Okazywa³a ¿yczliwoœæ i chêtnie dzieli³a siê w³asnymi doœwiadczeniami, co zdarza³o siê rzadko w opanowanym przez wspó³zawodnictwo telewizyjnym œwiatku. Czy to naiwnoœæ, wierzyæ w bezinteresown¹ ¿yczliwoœæ? Deanna tak nie uwa¿a³a. Nie by³a te¿ na tyle g³upia, by s¹dziæ, ¿e ¿yczliwoœæ zawsze bywa odwzajemniana. W zamyœleniu wziê³a szczotkê podpisan¹ jej imieniem i zaczê³a cze- saæ swoje czarne, d³ugie do ramion w³osy. Teraz, bez charakteryzacji koniecznej do wystêpu przed kamer¹, mia³a cerê jasn¹ jak porcelana, co przy atramentowej czerni w³osów i ciemnych, lekko skoœnych oczach, stwarza³o nieco dramatyczny kontrast. ¯eby go pog³êbiæ, pomalowa³a usta g³êbok¹ czerwieni¹. Zadowolona, zrêcznym ruchem zwi¹za³a w³osy w koñski ogon. Nigdy nie mia³a zamiaru wspó³zawodniczyæ z Angel¹. Mia³a jednak nadziejê wykorzystaæ to, czego siê od niej uczy, i przyspieszyæ w³asn¹ karierê. Mo¿e dostanie siê do 20/20. A kto wie, nie mo¿na tego ca³kowi- cie wykluczyæ, ¿e uda jej siê kiedyœ rozwin¹æ cotygodniowy K¹cik

18 Deanny w dzienniku po³udniowym i przekszta³ciæ go w samodzielny, pe³- nometra¿owy talk show, rozpowszechniany przez wiele stacji. Ale na- wet to nie by³oby ¿adn¹ konkurencj¹ dla Angeli, królowej tego rynku. Lata dziewiêædziesi¹te s¹ otwarte na rozmaite style i rozmaite wido- wiska. Jeœli ma siê jej udaæ, to tylko dlatego, ¿e nauczy³a siê czegoœ od mistrzyni. Zawsze bêdzie za to Angeli wdziêczna. – Jeœli temu skurwielowi wydaje siê, ¿e mu to odpuszczê, to siê nie- Ÿle zdziwi. – Angela Perkins rzuci³a wœciek³e spojrzenie na odbicie swo- jego szefa produkcji w lustrze garderoby. – Zgodzi³ siê na udzia³ w pro- gramie, ¿eby zrobiæ szum wokó³ swojego nowego albumu. Coœ za coœ, Lew. Dajemy mu darmow¹ reklamê na ca³y kraj, to mo¿e, do cholery, odpowiedzieæ na parê pytañ o te jego kombinacje podatkowe. – Nie powiedzia³, ¿e nie odpowie, Angelo. – Ból g³owy za oczami, jaki przeœladowa³ czêsto Lew McNeila, nie by³ jeszcze tak silny, by po- zbawiæ go nadziei, ¿e minie. – Powiedzia³ tylko, ¿e nie mo¿e podaæ szcze- gó³ów, dopóki sprawa jest w toku. Wola³by, ¿ebyœ raczej skoncentrowa- ³a siê na jego karierze zawodowej. – Nie zasz³abym daleko, gdybym pozwala³a dyktowaæ goœciom, o czym ma byæ program, no nie? – Znów zaklê³a soczyœcie i odwróci³a siê, ¿eby warkn¹æ na fryzjerkê. – Œci¹gnij mi w³osy jeszcze raz, z³otko, bo bêdziesz w³asnym jêzykiem przylizywaæ te kosmyki. – Przepraszam, pani Perkins, ale ma pani trochê za krótkie w³osy… – Ma byæ dobrze i koniec. – Angela znów spojrza³a na swoje odbi- cie i œwiadomie rozluŸni³a rysy. Wiedzia³a, ¿e relaks miêœni twarzy przed wystêpem jest bardzo wa¿ny, niezale¿nie od tego jak jest napompowana adrenalin¹. Kamera zauwa¿y ka¿d¹ zmarszczkê, ka¿d¹ fa³dkê. Jak daw- ny przyjaciel, z którym kobieta umawia siê na lunch. Zaczê³a wiêc od- dychaæ g³êboko i zamknê³a na chwilê oczy, daj¹c w ten sposób znak sze- fowi produkcji, ¿eby zamilk³. Kiedy otworzy³a je znów, by³y jasne i czyste, skrz¹cy siê b³êkitem brylant w oprawie jedwabistych rzês. I uœmiecha³a siê, kiedy fryzjerka zaczesywa³a jej w³osy do góry, tworz¹c z nich faluj¹c¹ blond aureolê. Bardzo jej w tym do twarzy. Fryzura wyszu- kana, ale bez przesady. Szykowna, ale nie wystudiowana. Angela sprawdzi- ³a uczesanie ze wszystkich stron, zanim wreszcie skinê³a aprobuj¹co g³ow¹. – Œwietnie wysz³o, Marcie. – B³ysnê³a zniewalaj¹cym uœmiechem, tak ¿e fryzjerka zapomnia³a o poprzednich groŸbach. – Czujê siê, jakby mi uby³o dziesiêæ lat. – Wygl¹da pani wspaniale, pani Perkins.

19 – To dziêki tobie. – Odprê¿ona i zadowolona, bawi³a siê sznurem pere³ zdobi¹cym jej szyjê. – A jak tam ten nowy mê¿czyzna twojego ¿ycia, Marcie? Dobrze ciê traktuje? – Jest ekstra. – Marcie wyszczerzy³a zêby w uœmiechu, aplikuj¹c w³osom obficie lakier w spraju. – Zdaje siê, ¿e to w³aœnie ten jedyny. – Ale ci dobrze! Jakbyœ mia³a z nim k³opoty, daj znaæ. – Mrugnê³a.– Przywo³am go do porz¹dku. Marcie ze œmiechem odst¹pi³a o krok. – Dziêkujê, pani Perkins. Udanego programu. – Mhm. No, Lew. – Angela uœmiechnê³a siê i poda³a mu rêkê. Jej uœcisk dodawa³ otuchy, by³ kobiecy, ¿yczliwy. – Niczym siê nie przejmuj. Po prostu opiekuj siê goœciem do wejœcia na antenê. Ja siê zajmê reszt¹. – Angelo, on chce, ¿ebyœ da³a s³owo. – Kochany, obiecaj mu, co bêdzie chcia³. – Rozeœmia³a siê. Ból g³o- wy Lew przeszed³ w koszmar nie do zniesienia. – Spoko. – Unios³a siê i wyszarpnê³a papierosa z paczki virginia slims, która le¿a³a na toaletce. Pstryknê³a z³ot¹ zapalniczk¹ z monogramem, prezentem od drugiego mê¿a. Wydmuchnê³a smugê dymu. Z Lew robi siê miêczak, pomyœla³a, i to zarówno w ¿yciu, jak i w pracy. Chocia¿ nosi³ marynarkê i krawat, jak tego wymaga³a, widaæ by³o, ¿e ramiona mia³ obwis³e, jakby ci¹gn¹³ je w dó³ jego rosn¹cy brzuch. W³osy mu rzed³y i by³y ju¿ prawie siwe. Jej program by³ s³ynny z energii i tempa. Nie ma ochoty trzymaæ szefa produkcji, który wygl¹da jak spa- siony emeryt. – Znasz mnie od lat, Lew, miej do mnie zaufanie. – Angelo, jeœli zaatakujesz Deke’a Barrowa, mo¿emy mieæ trudno- œci ze œci¹gniêciem nastêpnych s³aw. – Ustawiaj¹ siê w kolejce do mojego programu. – DŸgnê³a powie- trze papierosem jak lanc¹. – Chc¹, ¿ebym im nag³aœnia³a ich filmy, ich programy telewizyjne, ich ksi¹¿ki, i cholernie zale¿y im na tym, ¿ebym nag³aœnia³a ich sprawy sercowe. Potrzebuj¹ mnie, Lew, bo wiedz¹, ¿e codziennie miliony ludzi w³¹czaj¹ telewizory. – Uœmiechnê³a siê do lustra, a twarz, która odwzajemni³a jej uœmiech, by³a œliczna i opanowa- na. – A w³¹czaj¹ je po to, ¿eby zobaczyæ mnie. Lew pracowa³ z Angel¹ od ponad piêciu lat i wiedzia³ dok³adnie, jak prowadziæ z ni¹ dyskusje. Odwróci³ siê. – Nikt temu nie przeczy, Angelo. To ty robisz z programu prawdzi- wy show. Mnie chodzi tylko o to, ¿ebyœ potraktowa³a Deke’a ulgowo. Robi muzykê country od tylu lat, a jego powrót na estradê rozbudzi³ sentymenty.

20 – Zostaw Deke’a mnie. – Uœmiechnê³a siê spoza mgie³ki dymu. – Bêdê bardzo sentymentalna. Siêgnê³a po notatki, które Deanna uporz¹dkowa³a dziœ rano. By³ to znak dla Lew. Wyszed³, krêc¹c g³ow¹. Uœmiechnê³a siê szerzej, gdy przerzuca³a zapiski. Dziewczyna jest dobra, pomyœla³a. Bardzo dobra, bardzo dok³adna. Bardzo u¿yteczna. Angela zaci¹gnê³a siê w zamyœleniu papierosem i zgniot³a niedopa- ³ek w ciê¿kiej kryszta³owej popielniczce, która sta³a na toaletce. Jak za- wsze wszystkie s³oiczki, szczotki i tubki u³o¿one by³y równiutko, z dro- biazgow¹ skrupulatnoœci¹. W wazonie sta³y dwa tuziny czerwonych ró¿, codziennie œwie¿ych, i ma³y talerzyk z jej ulubionymi miêtówkami w ró¿- nokolorowej polewie. Nie mog³a ¿yæ bez sztywnej rutyny, bez œwiadomoœci, ¿e panuje nad wszystkimi elementami, tak¿e nad ludŸmi, którzy j¹ otaczali. Ka¿dy zaj- mowa³ wyznaczone mu miejsce. By³a zadowolona, ¿e znalaz³a jedno dla Deanny Reynolds. Ktoœ móg³by siê dziwiæ, ¿e kobieta dobiegaj¹ca czterdziestki, znana z pró¿noœci, upatrzy³a sobie na podopieczn¹ kobietê m³odsz¹ i œliczn¹. Lecz z niej, Angeli, mijaj¹cy czas, doœwiadczenie ¿yciowe i sztuka ko- smetyczna uczyni³y piêknoœæ. Nie obawia³a siê up³ywu lat. Przynajmniej nie w œwiecie, w którym tak ³atwo mo¿na go pokonaæ. Chce mieæ Deannê przy sobie z powodu jej wygl¹du, jej talentu, jej m³odoœci. A przede wszystkim dlatego, ¿e si³a przyci¹ga si³ê. I jeszcze dlatego, ¿e j¹ lubi. Ach, da jej jedn¹ czy dwie rady, trochê ¿yczliwej krytyki, drobn¹ pochwa³ê, a z czasem, kto wie, jakieœ stanowisko. Lecz nie ma zamiaru pozwoliæ, ¿eby ktoœ, w kim wyczu³a potencjaln¹ konkurentkê, wyrwa³ siê na swobodê. Jeszcze nikt nie wyrwa³ siê z r¹k Angeli Perkins. Mia³a dwóch mê¿ów, którzy siê o tym przekonali. Nie uda³o im siê wyrwaæ. Zostali odes³ani. – Angelo? – Deanna. – Angela machnê³a rêk¹ na powitanie. – W³aœnie o tobie myœla³am. Twoje notatki s¹ wspania³e. Wiele wnios¹ do tego programu. – Cieszê siê, ¿e siê przyda³am. – Deanna podnios³a rêkê do lewego ucha i zaczê³a bawiæ siê kolczykiem. Tego gestu, zdradzaj¹cego waha- nie, musi siê oduczyæ. – Angelo, niezrêcznie mi o tym mówiæ, ale moja matka jest wielk¹ wielbicielk¹ Deke’a Barrowa. – I chcia³aby dostaæ autograf. – Bardzo by siê ucieszy³a, gdyby móg³ to dla niej podpisaæ. – Z uœmie- chem zak³opotania Deanna wyci¹gnê³a zza pleców kompakt.

21 – Zajmê siê tym. – Angela zastuka³a polakierowanym paznokciem w pude³ko z p³yt¹. – A jak mamie na imiê, Dee? – Marylin. Bardzo ci dziêkujê, Angelo. – Dla ciebie wszystko, z³otko. – Odczeka³a chwilê. Zawsze wiedzia³a, kiedy jest w³aœciwy moment. – Ach, czy mog³abyœ mi wyœwiadczyæ maleñk¹ przys³ugê? – Oczywiœcie. – Czy zarezerwowa³abyœ dla mnie stolik na dzisiejsz¹ kolacjê w La Fon- taine, na dwie osoby, o siódmej trzydzieœci? Po prostu ju¿ nie zd¹¿ê za³atwiæ tego sama, a zapomnia³am powiedzieæ sekretarce, ¿eby siê tym zajê³a. – Drobiazg. – Deanna wyjê³a z kieszeni notes i zapisa³a. – Prawdziwy z ciebie skarb, Deanno. – Angela wsta³a i po raz ostat- ni sprawdzi³a swój jasnob³êkitny kostium w du¿ym lustrze toaletki. – Jak ci siê podoba ten kolor? Nie jest chyba za bardzo wyblak³y? Deanna wiedzia³a, ¿e Angela trzêsie siê nad ka¿dym, najdrobniej- szym szczegó³em wystêpu, pocz¹wszy od zbierania informacji do pro- gramu, na odpowiednim obuwiu skoñczywszy, wiêc powa¿nie podesz³a do zadania. Miêkkie fa³dy tkaniny znakomicie pasowa³y do zgrabnej, zaokr¹glonej figury Angeli. – Wygl¹dasz super kobieco. Napiêcie, widoczne w œci¹gniêciu ramion Angeli, opad³o. – No to doskonale. Zostaniesz na nagranie? – Nie mogê. Muszê napisaæ kawa³ek do Po³udniowych. – Ach. – Angela okaza³a niezadowolenie, ale tylko przelotnie.– Mam nadziejê, ¿e nie robisz sobie zaleg³oœci, pomagaj¹c mi. – Doba ma dwadzieœcia cztery godziny. Lubiê wszystkie dobrze wykorzystaæ. No, ju¿ siê zmywam. – Pa, kochana. Deanna zamknê³a za sob¹ drzwi. Wszyscy w tym gmachu wiedzieli, ¿e ostatnie dziesiêæ minut przed rozpoczêciem programu Angela musia³a mieæ wy³¹cznie dla siebie. Wszyscy przypuszczali, ¿e wykorzystuje ten czas na koñcowe przejrzenie notatek. Bzdura. Nie musia³a ju¿ do niczego zagl¹daæ. By³a jednak zadowolona, ¿e tak myœl¹. Albo nawet, ¿e wyobra¿aj¹ sobie, jak ukradkowo poci¹ga ³yk brandy z butelki, któr¹ trzyma³a w toaletce. Nie tyka³a brandy. Œwiadomoœæ, ¿e ma j¹ w zasiêgu rêki, zarówno przera¿a³a, jak i przynosi³a ulgê. Niech wierz¹ w cokolwiek, byleby nie znali prawdy. Te ostatnie samotne chwile przed wejœciem na antenê Angela Per- kins spêdza, dr¿¹c w panicznym lêku. Ona, kobieta, która jest nieomal symbolem niezachwianej pewnoœci siebie, ona, kobieta, która robi³a

22 wywiady z prezydentami, koronowanymi g³owami, mordercami i milio- nerami, pada zawsze ofiar¹ podstêpnego, gwa³townego ataku tremy. Setki godzin psychoterapii nie przynios³y ¿adnej poprawy, nie zwal- czy³y dr¿enia r¹k, potów, md³oœci. Nie by³a w stanie nic na to poradziæ, wiêc osunê³a siê na fotel i skuli³a. W lustrach widaæ by³o jej potrojone odbicie: elegancka, doskonale utrzymana kobieta, obraz bez skazy. Oczy b³yszcz¹ce przera¿eniem, ¿e ktoœ odkryje prawdê o niej. Angela œcisnê³a skronie rêkami i podda³a siê szalej¹cemu uczuciu strachu. Dzisiaj da plamê, wszyscy us³ysz¹ w jej g³osie akcent rodzinne- go Arkansas. Zobacz¹ niekochan¹ i niechcian¹ dziewczynkê, której matka wola³a migaj¹ce obrazki na ekranie przenoœnego odbiornika ni¿ krew ze swojej krwi i koœæ z koœci. Dziewczynkê, która tak strasznie, tak roz- paczliwie potrzebowa³a jej uwagi, ¿e wymyœli³a sobie sam¹ siebie w œrod- ku telewizora, po to, by matka chocia¿ raz skupi³a swój niezborny, pija- ny wzrok i na ni¹ spojrza³a. Zobacz¹ dziewczynê w ciuchach ze sklepu z u¿ywanymi rzeczami i w za du¿ych butach, która uczy³a siê pilnie, a dostawa³a tylko przeciêt- ne stopnie. Zobacz¹, ¿e jest nikim, oszustk¹, która naci¹ga³a wszystkich naoko- ³o, ¿eby siê dostaæ do telewizji, tak samo jak jej ojciec, karciarz, naci¹ga³ innych. I bêd¹ siê z niej œmiali. Albo gorzej, wy³¹cz¹ j¹. Drgnê³a na odg³os pukania. – Angela, wszystko gotowe. Wziê³a g³êboki wdech, potem jeszcze jeden. – Idê! – G³os mia³a zupe³nie normalny. By³a mistrzyni¹ udawania. Jeszcze przez moment przygl¹da³a siê swojemu odbiciu, obserwuj¹c, jak przera¿enie znika z jej oczu. Nie bêdzie wpadki. Nikt nigdy nie bêdzie siê z niej œmia³. Nikt ju¿ nigdy nie bêdzie jej ignorowa³. I nikt nigdy nie zobaczy niczego, czego ona nie bêdzie chcia³a pokazaæ. Wsta³a, wysz³a z garderoby i ruszy³a korytarzem. Nie widzia³a jeszcze swojego goœcia. Przesz³a przez poczekalniê przy studiu, nie rzuciwszy na niego okiem. Nigdy nie rozmawia³a z goœciem przed rozpoczêciem nagrania. Szef produkcji rozgrzewa³ publicznoœæ w studiu. S³ychaæ by³o gwar podniecenia wœród tych szczêœciarzy, którym uda³o siê dostaæ bilety. Marcie, stukaj¹c dwunastocentymetrowymi obcasami, poœpieszy³a z ostatnimi poprawkami fryzury i makija¿u. Redaktor wrêczy³ jej jesz- cze kilka fiszek. Angela nie odzywa³a siê do nikogo.

23 Kiedy wesz³a na scenê, gwar przerodzi³ siê w regularn¹ owacjê. – Dzieñ dobry – Angela zajê³a swój fotel i pozwoli³a, ¿eby siê wy- klaskali w czasie, gdy przypinano jej mikrofon. – Mam nadziejê, ¿e wszy- scy s¹ gotowi na wspania³e widowisko. – Mówi¹c, przeczesywa³a wzro- kiem widowniê. By³a zadowolona z jej sk³adu. W³aœciwa mieszanka wieku, p³ci i ras – to dobrze wychodzi na planach ogólnych. – Kto tu jest fanem Deke’a Barrowa? – Rozeœmia³a siê z ca³ego serca, widz¹c kolejny wy- buch aplauzu. – Ja te¿ – powiedzia³a, chocia¿ nie znosi³a muzyki country w ¿adnym wydaniu. – Zanosi siê na to, ¿e wszyscy bêdziemy mieli frajdê. Skinê³a g³ow¹, rozsiad³a siê wygodniej, za³o¿y³a nogê na nogê, rêce po³o¿y³a na porêczy fotela. Czerwona lampka na kamerze zapali³a siê. Sygna³ muzyczny rozbrzmia³ jazzowym swingiem. – Zagubione jutra, Dziewczyna o zielonych oczach, Jedno szalone serce to tylko niektóre spoœród wielu hitów, które uczyni³y z naszego dzisiejsze- go goœcia legendê. Gra muzykê country od ponad dwudziestu piêciu lat, a jego ostatnio wydany album Zagubiony w Nashville b³yskawicznie wspina siê na szczyty list przebojów. Powitajmy w Chicago Deke’a Barrowa. Kiedy Deke pojawi³ siê na podium, widownia zagrzmia³a znowu. Beczkowaty tu³ów, siwiej¹ce skronie widoczne spod czarnego filcowe- go stetsona. Deke wyszczerzy³ zêby do publicznoœci, a Angela podesz³a do niego z ciep³ym uœciskiem d³oni. Wycofa³a siê na drugi plan, pozwa- laj¹c mu delektowaæ siê owacj¹ na stoj¹co. Za godzinê, pomyœla³a, Deke bêdzie s³ania³ siê na nogach za kulisami. I nawet mu w g³owie nie posta- nie, co go tak urz¹dzi³o. Angela poczeka³a do drugiej po³owy programu, zanim zada³a cios. Jak przysta³o na goœcinnego gospodarza, przypochlebia³a siê goœciowi, s³ucha³a uwa¿nie anegdot, œmia³a z dowcipów. Teraz Deke p³awi³ siê w zachwycie, a Angela podawa³a mikrofon podnieconym wielbicielom z widowni, ¿eby zadawali pytania. Czeka³a, czujna jak kobra. – Deke, ciekaw jestem, czy w czasie tournée zahaczysz o Danville w Kentucky? To moje rodzinne miasto – doda³ rumiany rudzielec. – No, nie wiem, czy to siê uda. Ale bêdziemy w Louisville siedem- nastego czerwca. Zbierz kolegów i przyjedŸcie mnie pos³uchaæ. – W czasie tournée promocyjnego albumu Zagubiony w Nashville bêdziesz w drodze przez parê miesiêcy – zaczê³a Angela. – To mêcz¹ce, prawda? – Bardziej ni¿ kiedyœ – mrugn¹³ znacz¹co. – Nie mam ju¿ dwudzie- stu lat. – Podniós³ i roz³o¿y³ szerokie d³onie gitarzysty. – Ale kocham to.

24 Œpiewanie w studiu nagraniowym nawet w przybli¿eniu nie sprawia mi tyle frajdy, co œpiewanie dla publicznoœci. – Jak dot¹d tournée jest bardzo udane. Wiêc chyba miêdzy bajki mo¿na w³o¿yæ pog³oskê, ¿e bêdziesz musia³ je przerwaæ z powodu k³o- potów z urzêdem podatkowym? Sympatycznie uœmiechniêta mina Deke’a trochê zrzed³a. – Nie, proszê pani. Damy sobie z tym radê. – Czujê, ¿e mogê w imieniu wszystkich zapewniæ ciê o naszym po- parciu w tej sprawie. Wymigiwanie siê od p³acenia podatków. – Prze- wróci³a oczami z niedowierzaniem. – Wrzucaj¹ ciê do jednego worka z Alem Capone. – Naprawdê nie mogê nic o tym powiedzieæ. – Deke zaszura³ noga- mi w wysokich butach, skubn¹³ chustê na szyi. – Ale nikt nie nazwa³ tego wymigiwaniem siê od p³acenia podatków. – Ach. – Otworzy³a szerzej oczy. – Przepraszam. A jak to nazwali? Zak³opotany, poprawi³ siê w fotelu. – To pewna ró¿nica zdañ dotycz¹ca zaleg³ych podatków. – „Ró¿nica zdañ” to ³agodne okreœlenie. Zdajê sobie sprawê, ¿e nie mo¿emy tutaj omawiaæ szczegó³ów, dopóki toczy siê œledztwo, ale uwa¿am, ¿e to jest œwiñstwo. Jak mo¿na takiego cz³owieka jak ty, bo- ¿yszcze dwóch pokoleñ, stawiaæ w obliczu ruiny finansowej tylko dla- tego, ¿e jakiœ przecinek w ksiêgach rachunkowych nie jest w zupe³- nym porz¹dku. – Sprawa nie wygl¹da tak Ÿle… – Ale musia³eœ wystawiæ na sprzeda¿ swój dom w Nashville. – Jej g³os a¿ ocieka³ zrozumieniem i sympati¹. Jej oczy pe³ne by³y wspó³czu- cia. – Myœlê, ¿e kraj, który opiewasz w swoich piosenkach, powinien okazaæ ci wiêcej zrozumienia, wiêcej wdziêcznoœci. A ty? Trafi³a we w³aœciwy ton. – Wygl¹da na to, ¿e poborcy podatkowi niewiele maj¹ wspólnego z tym krajem, o którym œpiewa³em przez ostatnie dwadzieœcia piêæ lat. – Deke zacisn¹³ usta, a jego wzrok sta³ siê zimny. – Licz¹ tylko dolary. Nie obchodzi ich, ile ciê¿kiej pracy cz³owiek w to w³o¿y³. Ile trzeba siê na- pociæ, ¿eby do czegoœ dojœæ. Odkrawaj¹ po kawa³ku, a¿ okazuje siê, ¿e wiêkszoœæ z tego, co masz, nale¿y siê im. Zmuszaj¹ uczciwego cz³owie- ka do k³amstw i oszustw. – Nie chcesz chyba powiedzieæ, ¿e dopuszcza³eœ siê oszustw podat- kowych, prawda, Deke? – Uœmiecha³a siê szczerze i niewinnie, a on zmar- twia³. – Po przerwie na reklamy wracamy na antenê – powiedzia³a do kamery i odczeka³a, a¿ czerwona lampka zgaœnie. – Jestem przekonana,

25 ¿e wiêkszoœæ z nas mia³a k³opoty z urzêdem skarbowym, Deke. – Odwra- caj¹c siê do niego ty³em, podnios³a rêce w stronê widowni. – Jesteœmy z nim, prawda? Wybuch³y oklaski i owacja, ale nie by³y w stanie zetrzeæ z oblicza Deke’a wyrazu bolesnego wyrzutu. – Nie mogê o tym mówiæ – uda³o mu siê wykrztusiæ. – Dostanê tro- chê wody? – Zostawimy tê sprawê, nie martw siê. Bêdziemy jeszcze mieli czas na kilka pytañ. – Asystent przybieg³ ze szklank¹ wody dla Deke’a, a An- gela zwróci³a siê do publicznoœci – Wydaje mi siê, ¿e Deke’owi zale¿y na tym, byœmy zrezygnowali z dalszej dyskusji na ten dra¿liwy temat. Pamiêtajcie o wielkich oklaskach dla niego, kiedy wrócimy na antenê po reklamach, ¿eby Deke mia³ trochê czasu na dojœcie do siebie. Wœród niemilkn¹cych oklasków poparcia, wspó³czucia i solidarno- œci odwróci³a siê do kamery. – …Jesteœcie znów U Angeli. Mamy jeszcze czas na kilka pytañ, ale na proœbê Deke’a, zamykamy nieodwo³alnie dyskusjê o jego sytuacji podatkowej, poniewa¿ dopóki sprawa nie jest jeszcze rozstrzygniêta, nasz goœæ nie mo¿e siê na jej temat swobodnie wypowiadaæ. Oczywiœcie, kiedy program skoñczy³ siê w kilka chwil póŸniej, tê w³aœnie sprawê najlepiej zapamiêtali wszyscy widzowie. Angela nie podesz³a do publicznoœci, lecz zosta³a z Dekiem na po- dium. – Œwietne widowisko. – Uœcisnê³a energicznie jego bezw³adn¹ rêkê. – Dziêkujê bardzo za to, ¿e przyszed³eœ. I powodzenia. – Dziêkujê. – Og³uszony, rozdawa³ autografy, dopóki asystent nie wyprowadzi³ go za kulisy. – Dawaj taœmê – rozkaza³a Angela, maszeruj¹c zamaszyœcie do swo- jej garderoby. – Chcê zobaczyæ ten ostatni fragment. – Podesz³a do lu- stra i uœmiechnê³a siê do w³asnego odbicia. 2 D eanna nienawidzi³a relacjonowania tragedii. Wiedzia³a, ¿e na tym polega jej praca i ¿e jako dziennikarz musi robiæ reporta¿e z ta- kich wydarzeñ i przeprowadzaæ wywiady z poszkodowanymi. Bez zastrze¿eñ wierzy³a w prawo widza do informacji. Ale gdy zdarza³o

26 jej siê kierowaæ mikrofon w stronê kogoœ, kto by³ w rozpaczy czy ¿a³o- bie, czu³a siê jak najpodlejszy podgl¹dacz. – …Spokojne przedmieœcie Wood Dale sta³o siê dziœ rano widow- ni¹ niespodziewanego i gwa³townego dramatu. Jak podejrzewa policja, to rodzinne niesnaski doprowadzi³y do œmiertelnego strza³u, od którego zginê³a Lois Dossier, trzydziestodwuletnia nauczycielka szko³y podsta- wowej i rodowita mieszkanka Chicago. Jej mê¿a, doktora Charlesa Do- ssiera, aresztowano. Dwójka ich dzieci, w wieku piêciu i siedmiu lat, jest pod opiek¹ dziadków ze strony matki. Dziœ, zaraz po godzinie ósmej rano, ten spokojny, zamo¿ny dom wybuch³ kanonad¹ strza³ów… Deanna uspokoi³a rozdygotane nerwy w czasie, gdy kamera prze- nios³a siê na dobrze utrzymany piêtrowy dom jednorodzinny za ni¹. Mó- wi³a dalej, patrz¹c prosto w obiektyw i nie zwracaj¹c uwagi na coraz wiêkszy t³um gapiów, na inne ekipy relacjonuj¹ce wydarzenie, ani na ³agodny wiosenny wietrzyk, który niós³ intensywny zapach hiacyntów. Jej g³os by³ zrównowa¿ony, profesjonalnie obiektywny. Ale z jej oczu wyziera³y szalej¹ce w niej emocje. – …O ósmej piêtnaœcie przyby³a policja, zaalarmowana doniesie- niem o strzelaninie. Stwierdzono, ¿e Lois Dossier ponios³a œmieræ na miejscu. Wed³ug s¹siadów, pani Dossier by³a wzorow¹ matk¹ i udziela- ³a siê spo³ecznie w swojej dzielnicy. By³a lubiana i szanowana. Jedna z jej najlepszych przyjació³ek, mieszkanka s¹siedniego domu, Bess Pier- son, zawiadomi³a policjê. – Deanna zwróci³a siê do stoj¹cej obok kobie- ty w fioletowym dresie. – Pani Pierson, czy wiadomo coœ pani o awan- turach, które odbywa³y siê w domu pañstwa Dossier przed dzisiejszym porankiem? – Tak… Nie. Nigdy nie myœla³am, ¿e on jej zrobi krzywdê. Nie mogê w to uwierzyæ. – Operator zrobi³ zbli¿enie opuchniêtej, zap³akanej twa- rzy kobiety. – By³a moj¹ najlepsz¹ przyjació³k¹. Mieszka³yœmy drzwi w drzwi od szeœciu lat. Nasze dzieci razem siê bawi¹. Pop³ynê³y ³zy. Gardz¹c sob¹, Deanna ujê³a d³oñ kobiety woln¹ rêk¹ i kontynuowa³a: – Czy znaj¹c oboje, Lois i Charlesa Dossierów, zgadza siê pani z po- licj¹, ¿e ten dramat jest wynikiem nieporozumieñ domowych, które wy- mknê³y siê spod kontroli? – Nie wiem, co mam myœleæ. Wiem, ¿e mieli problemy ma³¿eñskie. By³y k³ótnie, rêkoczyny. – Kobieta patrzy³a w pustkê, wci¹¿ w szoku. – Lois mówi³a mi, ¿e chce, ¿eby Chuck poszed³ z ni¹ do poradni rodzin- nej, ale on nie chcia³. – Zaczê³a ³kaæ, zakrywaj¹c oczy rêk¹. – Nie chcia³, a teraz ona nie ¿yje. O, Bo¿e, kocha³am j¹ jak siostrê.

27 – Stop – warknê³a Deanna, po czym objê³a ramieniem pani¹ Pier- son. – Tak mi przykro, tak bardzo mi przykro, nie powinna pani byæ teraz tutaj. – Wci¹¿ mi siê wydaje, ¿e to sen. ¯e to nie mo¿e byæ prawda. – Czy ma pani kogoœ, do kogo mog³aby pani pójœæ? Przyjaciela, krew- nych? – Deanna spojrza³a na schludne podwórko zapchane ciekawskimi s¹siadami i zdecydowanymi na wszystko reporterami. Parê metrów w le- wo inna ekipa krêci³a swój materia³. Reporter powtarza³ kilka razy tekst, dowcipkuj¹c ze swoich w³asnych przejêzyczeñ. – Przez jakiœ czas bê- dzie tu niez³y rozgardiasz. – Tak – zaszlocha³a po raz ostatni pani Pierson i wytar³a oczy. – Wybieramy siê dziœ do kina – powiedzia³a i odwróciwszy siê, pobieg³a do domu. – Bo¿e! – Deanna obserwowa³a, jak inni reporterzy usi³owali pode- tkn¹æ mikrofon biegn¹cej. – Za bardzo siê przejmujesz – skomentowa³ kamerzysta. – Zamknij siê, Joe. – Wziê³a siê w garœæ, odetchnê³a g³êboko. Mo¿e i przejmowa³a siê za bardzo, ale to nie mog³o zak³ócaæ jej zdolnoœci oceny sytuacji. Jej praca polega³a na tym, ¿eby daæ jasn¹, zwiêz³¹ rela- cjê, poinformowaæ i przekazaæ widzowi obraz, który wywrze na nim wra¿enie. – Skoñczmy to. Potrzebne bêdzie do Po³udniowych. Zrób najazd na okno sypialni, potem znowu na mnie. Niech te hiacynty i ¿onkile nie wyjd¹ z kadru, i ten samochodzik dzieciêcy te¿. Kapujesz? Joe badawczo zlustrowa³ scenê; czapka bejsbolowa z emblematem White Soksów, nasadzona na br¹zow¹ czuprynê, spada³a mu na nos, ocie- niaj¹c oczy. Umia³ widzieæ gotowe obrazy, skadrowane, przyciête, zmon- towane. Zmru¿y³ oczy, popatrzy³, kiwn¹³ g³ow¹. Miêœnie napiê³y mu siê pod trykotow¹ koszul¹, kiedy dŸwign¹³ kamerê. – Jestem gotów. – Uwaga, trzy, dwa, jeden. – Poczeka³a na moment, kiedy robi³ zbli- ¿enie, a potem zje¿d¿a³ kamer¹ w dó³. – …Gwa³towna œmieræ Lois Dossier wstrz¹snê³a t¹ cich¹ spo³ecz- noœci¹. Rodzina i przyjaciele zadaj¹ pytanie: „Dlaczego?”, a wobec dok- tora Charlesa Dossiera zastosowano areszt tymczasowy. Z Wood Dale dla CBC mówi³a Deanna Reynolds. – Dobra robota, Deanno. – Joe wy³¹cza³ kamerê. – Taa, przystojniaczku. – Wracaj¹c do mikrobusu, w³o¿y³a do ust dwie tabletki rolaidsów.

28 CBC wykorzysta³o nagranie po raz drugi w wieczornych wiadomo- œciach lokalnych, z dokrêtk¹ z aresztu œledczego, gdzie trzymano Do- ssiera pod zarzutem morderstwa drugiego stopnia. Zwiniêta w fotelu w swoim mieszkaniu, Deanna œledzi³a spokojnie, jak prezenter g³adko przechodzi³ od najwa¿niejszych wiadomoœci do migawki na temat po- ¿aru w bloku mieszkalnym w South Side. – Dobry kawa³ek, Dee. – Na sofie rozpiera³a siê Fran Myers. Jej rude krêcone w³osy zwi¹zane na czubku g³owy zwisa³y na jedno ucho. Mia³a buziê o ostrych lisich rysach, podkreœlonych jeszcze przez kasztanowy kolor oczu. G³os jej brzmia³ nieska¿on¹ melodi¹ z New Jersey. Inaczej ni¿ Dean- na,niespêdzi³adzieciñstwaw spokojnympodmiejskimdomkuwœróddrzew, ale w g³oœnym mieszkaniu w Atlantic City w New Jersey, z dwukrotnie roz- wiedzion¹ matk¹ i zmieniaj¹cymi siê ekipami przyrodniego rodzeñstwa. £yknê³a piwa imbirowego i szklank¹ pokaza³a na ekran. Ruch by³ leniwy jak ziewniêcie. – Zawsze wygl¹dasz tak œwietnie przed kamer¹! Ja na wideo przy- pominam pêkatego kar³a. – Mia³am zrobiæ wywiad z matk¹ ofiary. – Deanna wsta³a i wcisn¹w- szy rêce w kieszenie d¿insów, zaczê³a przechadzaæ siê nerwowo po po- koju. – Nie odpowiada³a na telefony, wiêc, jako dobry reporter, wyszpe- ra³am jej adres. Nie otwierali drzwi. Zas³ony zaci¹gniête. Czai³am siê na zewn¹trz z band¹ innych dziennikarzy przez prawie godzinê. Czu³am siê jak hiena cmentarna. – Powinnaœ przyj¹æ do wiadomoœci, ¿e okreœlenia „hiena” i „repor- ter” to synonimy. – Lecz Deanna siê nie rozeœmia³a. Fran zna³a te nie- spokojne ruchy; poczucie winy. Odstawi³a szklankê i wskaza³a palcem na fotel. – Okay. Siadaj i wys³uchaj rady cioci Fran. – Nie mogê wys³uchaæ na stoj¹co? – W ¿adnym wypadku. – Fran chwyci³a Deannê za rêkê i poci¹- gnê³a na sofê. Pomimo ró¿nic w wychowaniu i usposobieniu, by³y przy- jació³kami od pocz¹tku studiów w college’u. Fran ju¿ z tuzin razy by³a œwiadkiem jak u Deanny wybucha ta wojna miêdzy intelektem a ser- cem. – W porz¹dku. Pytanie numer jeden: dlaczego posz³aœ do Yale? – Bo dosta³am stypendium. – Nie za³amuj mnie, Einsteinie. W jakim celu ty i ja posz³yœmy do college’u? – Ty posz³aœ, ¿eby podrywaæ facetów. – To by³a drobna korzyœæ uboczna. – Fran zmru¿y³a oczy. – Prze- stañ graæ na zw³okê i odpowiedz na pytanie. Deanna westchnê³a, uznaj¹c swoj¹ pora¿kê.

29 – Posz³yœmy na studia, ¿eby zostaæ dziennikarkami i dostaæ dobrze p³atne i eksponowane posady w telewizji. – OdpowiedŸ absolutnie bezb³êdna. Czy nam siê uda³o? – W pewnym sensie. Mamy dyplomy. Ja jestem reporterk¹ w CBC, a ty szefem produkcji Rozmów kobiet na kablówce. – Doskona³e pozycje wyjœciowe. A teraz, czy ju¿ zapomnia³aœ o s³yn- nym „Planie Piêcioletnim Deanny”? Jeœli tak, to jestem pewna, ¿e ma- szynopis masz tam, w biurku. Deanna rzuci³a okiem na swoj¹ dumê i radoœæ, jedyny ³adny mebel, któ- ry naby³a odk¹d przenios³a siê do Chicago. Wypatrzy³a to œliczne, stare biur- ko w stylu królowej Annyna jakiejœ aukcji. A Fran mia³a racjê. Maszynopis planu kariery zawodowej Deanny le¿a³ w górnej szufladzie. Z kopi¹. Od czasów studiów plan uleg³ pewnej modyfikacji. Fran wysz³a za m¹¿, przenios³a siê do Chicago i namówi³a swoj¹ kole¿ankê z pokoju w akademiku, ¿eby przyjecha³a i spróbowa³a szczêœcia. – Rok Pierwszy – recytowa³a Deanna – praca przed kamer¹ w Kan- sas City. – Zrobione. – Rok Drugi: posada w CBC w Chicago. – Zaliczone. – Rok Trzeci: ma³y, gustowny w³asny kawa³ek w dzienniku. – Mamy aktualnie K¹cik Deanny – powiedzia³a Fran i wznios³a na jego czeœæ toast piwem imbirowym. – Rok Czwarty: prezenterka wiadomoœci wieczornych. W Chicago. – Co ju¿ kilkakrotnie robi³aœ, w zastêpstwie. – Rok Pi¹ty: moje taœmy i migawki trafiaj¹ do Ziemi Œwiêtej: No- wego Jorku. – Tam nikt nie bêdzie w stanie oprzeæ siê reprezentowanej przez ciebie kombinacji stylu, telegenicznoœci i szczeroœci, oczywiœcie pod wa- runkiem, ¿e przestaniesz siê zamêczaæ w¹tpliwoœciami. – Masz racjê, ale... – ¯adnych ale. – Co do tego, Fran by³a twarda. Wydatkowa³a nieco energii, któr¹ zwyk³a gospodarowaæ tak oszczêdnie, k³ad¹c stopê na sto- liku do kawy. – To co robisz, to dobra robota, Dee. Ludzie rozmawiaj¹ z tob¹, bo umiesz im wspó³czuæ. U dziennikarza to zaleta, nie wada. – Ale przez to nie œpiê po nocach. – Rozgor¹czkowana i nagle zmê- czona Deanna odgarnê³a w³osy. Podkurczy³a nogi i w zamyœleniu rozgl¹- da³a siê po pokoju. Zajmowa³ go sfatygowany stó³ z krzes³ami, które trzeba bêdzie wymieniæ, wystrzêpiony chodnik, jeden solidny fotel, który kaza³a obiæ

30 miêkkim szarym materia³em. Tylko lœni¹ce biurko odbija³o od reszty, b³ysz- cz¹ce œwiadectwo jakiegoœ tam sukcesu. Wszystko jednak mia³o swoje miejsce; parê bibelotów rozstawi³a w sposób starannie przemyœlany. To schludne mieszkanko nie by³o szczytem jej marzeñ, ale jak Fran s³usznie zauwa¿y³a, zapewnia³o doskona³¹ pozycjê wyjœciow¹. A ona by³a zdecydowana ruszyæ do przodu. Zarówno w ¿yciu osobistym, jak i w pracy zawodowej. – Czy pamiêtasz jak wtedy, w college’u, wyobra¿a³yœmy sobie, ja- kie to bêdzie fascynuj¹ce ganiaæ za karetkami pogotowia, wypytywaæ wielokrotnych morderców, pisaæ ciête teksty, które przykuj¹ uwagê wi- dzów? No, i mam to. – Deanna westchnê³a, znów wsta³a i zaczê³a siê przechadzaæ. – Ale za to trzeba p³aciæ. – Przerwa³a na chwilê, podnios³a ma³e porcelanowe puzderko, po³o¿y³a z powrotem. – Angela wspomi- na³a, ¿e gdybym chcia³a, mog³abym zostaæ u niej szefem redakcji, a to oznacza nazwisko w czo³ówce programu i znaczn¹ podwy¿kê. Nie chc¹c wywieraæ wp³ywu na przyjació³kê, Fran wydê³a wargi i sta- ra³a siê nadaæ swojemu g³osowi obojêtny ton. – I rozwa¿asz to? – Za ka¿dym razem, kiedy o tym myœlê, uœwiadamiam sobie, ¿e mu- sia³abym porzuciæ kamerê. – Deanna rozeœmia³a siê niepewnie i potrz¹- snê³a g³ow¹. – Brakowa³oby mi tej czerwonej lampki. Teraz widzisz, w czym ca³y problem. – Przysiad³a na porêczy sofy. Oczy znów jej b³ysz- cza³y od t³umionego podniecenia. – Nie chcê byæ redaktorem u Angeli. Nawet nie wiem, czy interesuje mnie jeszcze Nowy Jork. Myœlê, ¿e chcê mieæ swój w³asny program. Taki, który bêdzie emitowany przez sto dwa- dzieœcia stacji. Chcê mieæ dwadzieœcia procent ogl¹dalnoœci. Chcê byæ na ok³adce „TV Guide”. Fran uœmiechnê³a siê. – Wiêc co ciê powstrzymuje? – Nic! – Deanna poczu³a siê pewniejsza, kiedy powiedzia³a to na g³os. Obróci³a siê i opar³a bose stopy na poduszce kanapy. – Mo¿e to bêdzie Rok Siódmy, albo Ósmy, jeszcze siê nad tym nie zastanawia³am. Lecz chcê tego i mogê to zrobiæ. Ale… – odetchnê³a – to znaczy, ¿e trzeba polowaæ na sensacjê wœród ³ez i cierpienia, dopóki siê nie doro- biê mocnej pozycji. – „Rozszerzony Plan Kariery Zawodowej Deanny Reynolds”. – W³aœnie. – Cieszy³a siê, ¿e Fran to rozumie. – Myœlisz, ¿e zwario- wa³am? – Kochana, myœlê, ¿e ka¿dy z takim precyzyjnym umys³em jak twój, z twoj¹ prezencj¹ i twoj¹ powœci¹gliw¹, lecz siln¹ ambicj¹ zdobêdzie