W SERII UKAŻĄ SIĘ:
tom 1. Inga
tom 2. Korzenie
tom 3. Podcięte skrzydła
tom 4. Pakt milczenia
tom 5. Groźny przeciwnik
tom 6. Pościg
tom 7. Mroczne tajemnice
tom 8. Kłamstwa
tom 9. Wrogość
tom 10. Nad przepaścią
tom 11. Odrzucenie
tom 12. Zaginiony
tom 13. Waśń rodowa
tom 3.
PODCIĘTE SKRZYDŁA
1
Gaupås, sierpień 1906 roku
Sigrid rozpoznała szuranie kroków ojca. Dygotała na ca-
łym ciele; szybko złapała poduszkę i przycisnęła ją do uszu.
Dokładnie wiedziała, co ojciec zamierza teraz zrobić: naj-
pierw przyłoży głowę do drzwi jej pokoju i będzie nasłu-
chiwał. Następnie naciśnie bezgłośnie klamkę, zajrzy do
niej, lecz zaraz z powrotem za sobą zamknie. Potem prze-
mknie dalej wzdłuż korytarza.
„To szaleństwo, to szaleństwo", powtórzyła śpiewnie
w duchu. Słowa wywołały niepokojące echo w jej głowie,
lecz było jej to obojętne. Sigrid nie chciała, by docierały do
niej odgłosy z zewnątrz. Sypialnia Gudrun znajdowała się
za ścianą, więc dobrze było słychać, gdy ojciec przekraczał
próg.
W owe noce, kiedy ojciec tam spał... Sigrid wysunę-
ła odrobinę nos spod poduszki i zaczerpnęła powietrza.
W noce, gdy ojciec skradał się obok jej drzwi do pokoju Gu-
drun, leżała przerażona i mokra od potu na całym ciele...
Którejś nocy myślała, że skrzypienie łóżka Gudrun dopro-
wadzi ją do obłędu. W całym świecie nie było takich słów,
którymi można by opisać uczucie, ogarniające ją za każdym
razem, gdy słyszała trzeszczenie materaca. Na początku od-
głosy były wolne i niemal bezgłośne, lecz stopniowo nasilały
się i przyśpieszały. Stawały się szybkie, coraz szybsze.
Sigrid nie mogła uwierzyć, że ten miły, troskliwy ojciec
mógł zabawiać się z własną córką! Kiedy obserwowała go
5
w ciągu dnia, w ogóle jej to do niego nie pasowało. Na co
dzień był cichym, spokojnym mężczyzną, który nigdy by
nie wykorzystał nikogo, kto jest mu drogi.
Sigrid mocniej nakryła się poduszką. Starała się nie
dopuścić żadnych dźwięków z zewnątrz. Zgryzła zęby tak
mocno, że poczuła ból w szczękach. To strach i niepew-
ność pomieszane z poczuciem winy zmuszały ją do mil-
czenia. Na myśl o tym, że ktoś mógłby się dowiedzieć,
co się w Gaupås dzieje, robiło się jej gorąco z przerażenia.
Nie miała nikogo, u kogo mogłaby szukać pociechy.
Poza tym, pomyślała zrozpaczona, nikt by jej nie uwie-
rzył, gdyby opowiedziała okrutną prawdę o chorym umyśle
Nielsa...
Inga sądziła, że Niels utrzyma jej stan w tajemnicy. W każ-
dym razie przez jakiś czas, aż nabiorą większej pewności.
Lecz kiedy zeszła na dół do kuchni dzień po tym, jak mu
wyznała, że wydaje się jej, że jest w ciąży, twarze służby
zwróciły się ku niej wyczekująco.
Inga uśmiechnęła się ze zdziwieniem, ale się nie ode-
zwała. Drżącymi rękami nalała sobie szklankę mleka; gdy
piła, czuła na sobie gorące spojrzenia służących. Czyżby
czekali, aż im coś powie?
Niels szczęśliwy wyciągnął ręce.
- Zwierzyłem się domownikom, że prawdopodobnie
jesteś w ciąży! - Rzadko się śmiał, lecz teraz z jego ust sto-
czył się uśmiech. - Może będę miał syna!
Inga z trzaskiem odstawiła szklankę.
- To chyba nic złego, jeśli urodzi się córka - rzekła.
- Nie, nie - odparł Niels rozbrajająco. - Ale będzie syn.
Dziedzic.
Wśród mężczyzn rozległ się pomruk aprobaty. Syn - oto
z czego należy być dumnym!
- No, no - zastrzegła się Inga. - Nie cieszmy się zbyt
6
prędko. Wszyscy musicie pamiętać - poprosiła z
naciskiem
i przebiegła poważnym wzrokiem po służbie - że to pewnie
dopiero pierwszy miesiąc. Wiele się jeszcze może zdarzyć,
zanim się dziecko urodzi.
Spuścili głowy w poczuciu winy.
Inga wzięła kanapkę; miała nadzieję, że więcej nie będą
o tym mówić. Nie rozumiała dlaczego, ale jakoś dziwnie
nie przejmowała się tym, że jest w ciąży. Czy taka obojęt-
ność jest czymś normalnym, gdy nosi się w sobie maleńkie
kiełkujące ziarenko? Na pewno to się zmieni, kiedy już bę-
dzie wiadomo...
Inga opadła do tyłu na oparcie wygodnego fotela na biegu-
nach. Z czułością położyła rękę na brzuchu. Naturalnie nie
mogła jeszcze czuć żadnych oznak życia. Dopiero za kilka
miesięcy może dadzą o sobie znać pierwsze kopnięcia ma-
lutkich dziecięcych stopek.
Zamknęła oczy i pozwoliła, by bujanie fotela ją usypia-
ło. Powolne kołysanie w przód i w tył pomagało się odprę-
żyć. W domu panowała zupełna cisza. Ingę dobiegało jedy-
nie tykanie ściennego zegara. Kiedy przybyła do Gaup&s,
denerwował ją ów dźwięk, lecz teraz przyzwyczaiła się do
niego i uważała, że pozwala jej nawet się uspokoić.
Chwilę później zmarszczyła brwi ze zdziwienia. Od-
niosła wrażenie, że ktoś przed nią stanął... Otworzyła oczy
i aż podskoczyła. Gwałtownie złapała ustami powietrze
i chwyciła za poręcze fotela. Kostki jej palców zbielały, kie-
dy ze strachu zacisnęła dłonie.
- Gudrun! - krzyknęła. - Przestraszyłaś mnie!
Inga nie słyszała, kiedy Gudrun przyszła. Ta postawna
kobieta stała pochylona nad nią i blisko przysunęła twarz
do jej twarzy. Jedyne, co Inga widziała, to szare, złe oczy,
które się w nią wpatrywały. Kłębiła się w nich uwięziona
nienawiść i wściekłość.
7
- Czego chcesz? - Inga sama słyszała, że jej głos brzmi
niepewnie, ale musiała coś powiedzieć, żeby przerwać
przerażające milczenie.
Gudrun nie odpowiedziała, tylko odchyliła się do tyłu
i obserwowała macochę pogardliwie.
Ingę drażniła i niepokoiła ta cisza. Co Gudrun chciała
osiągnąć, strasząc ją w ten sposób? Dlaczego nic nie mówi,
zwykle przecież nie jest oszczędna w słowach?
Wreszcie Gudrun drgnęła. W jednej ręce trzymała pęk
kluczy.
- Ze względu na ciebie mam nadzieję, Ingo... - zaczęła
powoli, lecz zamilkła. Podniosła klucze do góry, żeby Inga
mogła je zobaczyć, a także usłyszeć ich złowieszczy brzęk.
Klucze dyndały przed jej oczami. Gudrun uczyniła szybki
ruch ręką i zamknęła je w garści. - Mam wielką nadzie-
ję - powtórzyła z nienawiścią - że to dziecko ojca nosisz
w brzuchu!
Inga nie była w stanie odpowiedzieć, ogarnął ją strach.
Dobry Boże, pomyślała zrozpaczona, Gudrun chyba nie
zauważyła, co ją łączy z Martinem! Zadrżała. A jeśli Niels
i reszta domowników dowiedzą się o jej niewierności...?
Wtedy nie tylko naraziłaby się na ich żarty i docinki,
ale również poznałaby zapalczywość Nielsa... Nawet jesz-
cze gorzej, uświadomiła sobie, skończyłyby się spotkania
z Martinem.
Musi zerwać z potajemnymi schadzkami w lesie. Już nie
poczuje wokół siebie czułych ramion ani nie napotka obie-
cującego spojrzenia ukochanego... Ze smutkiem uświado-
miła sobie, że właściwie nic się między nimi nie zaczęło.
Tyle mieli razem przeżyć, mieli sobie ofiarować tyle piesz-
czot. Związek z Martinem, pomyślała, trzymał ją przy ży-
ciu! Stanowił dobry i jasny punkt, dzięki któremu szare
i smutne dni w Gaupås dawało się jakoś znosić.
Na policzki Gudrun wystąpiły intensywne plamy, kiedy
powtórzyła ponuro:
8
- Słyszałaś, co powiedziałam, Ingo? Oby dziecko, któ-
re nosisz, było mojego ojca. Jeżeli nie... - zamilkła, po-
zwalając, by sens tych słów zawisł w powietrzu, by zapadły
w Ingę głęboko.
Inga poczuła, jak gotuje się w niej ze złości. Strach ustą-
pił miejsca gniewowi. Czy rzeczywiście powinna się prze-
jąć groźbami Gudrun? Przez moment zastanowiła się, jak
nakłonić pasierbicę do mówienia, samej nie zdradzając,
jak blisko jest prawdy. Całkiem możliwe, że to nie dziecko
Nielsa.
- Powiedz mi jedno, Gudrun - rzekła niepokojąco ci-
cho, starając się, by głos jej się nie załamał. - Próbujesz su-
gerować, że sypiam z innymi?
Czuła, jak pot skrapla jej się na czole, lecz powstrzyma-
ła się, by go nie wytrzeć. Gudrun nie powinna się zoriento-
wać, jak bardzo jest zdenerwowana.
- Myślę, że ty wiesz chyba o tym najlepiej! - Gudrun
zacisnęła usta.
Inga drżała od środka. Nie dowiedziała się, ile Gudrun
wie, i gorączkowo zaczęła szukać kolejnego pytania, które
mogłaby zadać, nie zdradzając się.
- Nie zamierzam odpowiadać na twoje bezwstydne za-
rzuty. Jak sądzisz, jak poczuje się twój ojciec, kiedy się do-
wie, że uważasz mnie za dziwkę?
- Nie mieszaj do tego ojca! - syknęła nagle Gudrun.
Inga aż podskoczyła, zdumiona tą nieoczekiwaną reak-
cją. Zdobyła się na krótki, pozbawiony radości śmiech. v
- Gudrun, Gudrun - powtórzyła nienaturalnie mięk-
ko. - Według mnie twój ojciec jest jak najbardziej w to za-
mieszany. Stoi mocno obiema nogami zasadzony w tę spra-
wę. Tak - dodała ostro. - „Zasadzony" to właściwe słowo.
To on zasiał we mnie to ziarno! - Jakby na podkreślenie
roli Nielsa położyła rękę na brzuchu.
Gudrun runęła do przodu i musiała się oprzeć o brzeg
stołu. Jej twarz stała się wyjątkowo blada, a wargi zsinia-
9
ły. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, wydawało się, jak
gdyby zaraz miały wyskoczyć z oczodołów.
- Gudrun! - krzyknęła Inga przerażona i wyciągnęła
ręce, żeby pomóc. Chwyciła ją za ramiona i podparła, od-
chyliła nieco do tyłu.
- Nie... - warknęła Gudrun ochryple. - Nie dotykaj
mnie! - Opędzała się. Jej klatka piersiowa unosiła się i opa-
dała pod pokaźnym biustem.
- Chciałam cię tylko powstrzymać, żebyś nie upad-
ła - odparła Inga wstrząśnięta i struchlała ze strachu. - Wy-
dawało mi się, że zaraz zemdlejesz...
- Oszczędź mi tej swojej przeklętej życzliwości. Obej-
dzie się! - Gudrun otrzepała ramiona, jak gdyby chciała
usunąć odciski dłoni Ingi. Położyła rękę na bladym czole
i zachwiała się.
Nagle jak gdyby odzyskała swą sztywną godność, od-
wróciła się na pięcie i wymaszerowała z salonu.
Inga znów została sama z głową pełną wątpliwości i py-
tań, na które, jak się obawiała, nie otrzyma odpowiedzi.
Łzy piekły pod powiekami. Pochyliła się do przodu, posta-
wiła łokcie na udach i oparła głowę na rękach.
Dawny spór rodów między Svartdalami a Storedala-
mi nie dawał jej spokoju, a konflikt między nią a Gudrun
ostatnio bardzo się zaostrzył. Gudrun wprawdzie nie po-
wiedziała zbyt wiele, lecz to chyba było najgorsze: niejasne
aluzje i gorzkie słowa. Gudrun nie zdradziła, czego Inga
powinna się strzec ani co może się wydarzyć, jeśli się oka-
że, że ojcem dziecka, które się urodzi, nie jest Niels.
I w ogóle jak Gudrun się o tym dowie? Niemowlę nie
będzie miało wypisane na czole, że zostało spłodzone
w grzechu. Indze zawsze się wydawało, że wszystkie nowo-
rodki są do siebie podobne. Pomarszczone i czerwone ze
spłaszczonym nosem i skośnymi oczami.
Zdenerwowana bujała się w fotelu w przód i w tył. Jeżeli
nikt nie będzie podejrzewał, że dobrowolnie wchodziła do
10
łóżek innych mężczyzn, to ludzie nie będą się doszukiwali
w twarzy dziecka obcych rysów. Dlaczego mieliby to ro-
bić? - pomyślała niepewnie. Nikt poza Gudrun nie podej-
rzewał jej o niewierność.
Inga zagryzła palec wskazujący i stwierdziła, że ojcem
maleństwa może być równie dobrze dziedzic Storedal...
Ona i Martin kochali się dziko i namiętnie, nie bacząc na
konsekwencje. Martin był młody i męski... i miał więcej
ikry... Kiedy leżeli w gorących uściskach, czuła, jak się
w niej poruszał. Natomiast gdy sypiała z Nielsem, odnosiła
wrażenie, jak gdyby ją brał... nie... Zadrżała.
Nie wolno jej już marzyć o Martinie. Czas z nim spę-
dzony powinien odejść w przeszłość. Wstała, nie pozwo-
liła, by smutek zapuścił w niej korzenie. Przyjdzie jeszcze
czas, żeby zapłakać za Martinem.
Miękka, biała owcza skóra na podłodze tłumiła odgłosy
kochającej się pary. Tylko ciche jęki dobywały się zza za-
ciśniętych zębów. Rozbawione, nagie ciała splatały się ze
sobą.
Płomienie z kominka oblewały ciepłym światłem ko-
chanków, którzy spoceni i zadowoleni opadli z wyczerpa-
nia.
Sorine uniosła się na łokciu i uśmiechnęła do Kristoffe-
ra.
- Wiesz, że cię kocham?
Kristoffer uśmiechnął się zażenowany. Sorine była bar-
dziej bezpośrednia niż on. Nie potrafił wyrażać swych
uczuć w taki sam entuzjastyczny sposób, więc tylko przy-
ciągnął ją ku sobie i ułożył w zgięciu łokcia.
- Wiem. I ja cię... bardzo lubię.
Sorine odwróciła się na plecy i wpatrzyła w drewniane
belki na suficie.
li
- Jesteśmy szaleni - roześmiała się. - Pomyśl tylko,
gdyby Kristian był w domu. Wtedy nie odważyłabym się
wśliznąć do ciebie przez okno dzisiejszej nocy!
Kristoffer pieścił jej piersi, przesuwał ręką po ciepłej,
gładkiej skórze.
- Dobrze, że poszedł na górskie pastwiska, Goś tam
musiał naprawić. - Nagle zaniepokoił się: - Grzeszymy.
Jeszcze nie wzięliśmy ślubu. Jak myślisz, co Bóg o nas my-
śli?
Sorine pogładziła go po policzku.
- Kościół i pastorzy, Kristofferze, tylko upominają
i osądzają, a Bóg... Bóg jest miłością!
- Wierzysz w to? - spytał Kristoffer z nadzieją.
- Nie wierzę - odparła Sorine zadowolona. - Wiem.
- Ale... ale co będzie, jeśli zajdziesz w ciążę?
Sorine klepnęła go dla żartu w policzek.
- Nie zajdę! Umiemy się pilnować.
- To prawda - przyznał Kristoffer z wahaniem - lecz
bogowie wiedzą, że nie zawsze jest łatwo.
- Przygotowania do naszego ślubu już ruszyły - szep-
nęła pogodnie Sorine. - A kiedy zostaniemy uznani za pra-
wowite małżeństwo, wtedy będziemy mogli figlować w łóż-
ku do woli, nie obawiając się, że zajdę w ciążę.
Oboje roześmiali się, pełni napięcia i oczekiwania,
co im przyniesie miodowy miesiąc.
Na cmentarzu Laurens Storedal otrzepał ziemię ze szpadla
i położył go na koźle. Cóż, pomyślał sceptycznie, nie po-
zwalając sobie na utratę kontroli nad uczuciami. Właśnie
oczyścił z chwastów i uporządkował grób Jenny. Jedyne,
co zostało, to bukiet polnych kwiatów.
Zdawało się, jak gdyby jej ostatnie miejsce spoczynku
oczarowało go, kusiło bliżej nagrobka ochrypłym, niemym
12
krzykiem. Krzyk zza grobu, pomyślał i wzdrygnął się.
A może to ciemna strona świadomości złapała go w do-
brze zamaskowaną, lepką sieć?
Nie padało wiele, ale wystarczająco, by zmokły mu wło-
sy. Wcześniej przed południem słońce złociło okolicę, a te-
raz znad trawy i liści unosiła się para, gdy krople deszczu
dotknęły nagrzanej ziemi. Mgła zaczynała gęstnieć i krąży-
ła między nagrobkami. Laurens trząsł się z zimna; stwier-
dził w duchu, że z powodu ponurej pogody odwiedziny na
cmentarzu zdawały się jeszcze bardziej smutne.
Szybko złapał bukiet, odwrócił się stanowczo, żeby się
nie rozmyślić, i ruszył wąską ścieżką. Głęboko zakorzenio-
ny respekt dla Kościoła i Pana zmusiły go, by zwolnił kro-
ku. Należy stąpać ostrożnie po takiej świętej ziemi jak ta,
uznał z szacunkiem.
Delikatnymi dłońmi z namaszczeniem ułożył bukiet na
grobie. Uważał, by kwiaty nie zasłoniły złotego napisu na
samym dole: „Miłość jest wszystkim".
Cofnął się, złożył ręce i wpatrywał się nieruchomo
w mogiłę przystrojoną fioletowymi, różowymi i niebieski-
mi kwiatami.
- Kocham cię, Jenny - szepnął żarliwie. -1 zawsze będę
cię kochał..
2
- Ojej, zobacz, kto przyszedł! - zawołał Gulbrand we-
soło któregoś dnia po obiedzie, gdy właśnie mieli wsta-
wać od stołu. Wszyscy wyciągnęli szyje i wyjrzeli przez
kuchenne okno. Na niebie świeciło słońce, oślepiło Ingę
i przed jej oczami zatańczył czarny obłoczek, tak że trud-
no jej było cokolwiek wyraźnie zobaczyć. Wreszcie udało
jej się skupić wzrok na konnym wozie, który wtoczył się
na dziedziniec.
Zamarła. To Kristian, jej ojciec.
Czego on mógł tutaj teraz chcieć? Wiedział, kiedy lu-
dzie jedzą obiad, i Ingę zdziwiło, że pojawia się właśnie
w tym momencie.
Zrobiło jej się przykro. Kristian jest mimo wszystko jej
ojcem i kochała go. W dzieciństwie patrzyła na niego jak
na bohatera i starała się zwrócić na siebie jego uwagę. Był
nieomylny, sprawiedliwy dla służby i zawsze podejmował
mądre decyzje, lecz ona była tylko małą Ingą, którą dostał
w zamian za swą ukochaną Jenny. Za każdym razem, kiedy
o tym pomyślała, czuła ukłucie w sercu. Stopniowo zaczy-
nała dostrzegać jego ciemne strony. Potrafił być przekorny
i pamiętliwy, gdy ktoś spróbował mu się sprzeciwić. I nie
miał do niej cierpliwości.
Inga nie była jedyną, którą zaskoczyła ta niespodzie-
wana wizyta. Jeden szybki rzut oka na Nielsa wystarczył,
by zauważyć, jak się skulił zaniepokojony. Nielsa i Kristia-
na zawsze łączyła przyjaźń, lecz nie budziło wątpliwości,
że Niels dobrze pamiętał awantury, które wybuchały na
14
dziedzińcu między Ingą a Kristianem. Owe sceny okryły
Nielsa wstydem jako małżonka.
Gospodarz Gaupås odsunął krzesło od stołu.
- Czego może sobie życzyć pan Svartdal? - Starał się
panować nad głosem, lecz mu się nie udało.
Ponieważ wszyscy się najedli, podnieśli się z miejsc.
Mężczyźni wylegli na dziedziniec, żeby przywitać się z Kri-
stianem. Inga jeszcze została, żeby zrobić porządek z garn-
kami. Nalała wody do balii i wstawiła brudne talerze do
namoczenia. Umyła stół wodą i mydłem i dokładnie wy-
tarła ręce ręcznikiem.
Właściwie wyczekiwała ponownego spotkania z ojcem,
choć nie spodziewała się, że uraczy ją dobrym słowem. Zwyk-
le przykładał palec wskazujący cło ronda kapelusza i robił
ukłon głową. Zauważyła, że tęskni za tym, by znów zobaczyć
ten gest. Musiała się przekonać, że wybaczył jej bezwstydne
zachowanie, gdy pojawił się tu ostatnim razem!
Dobiegł ją rubaszny męski śmiech, kiedy wyszła na ga-
nek. Niels uśmiechał się do Kristiana. Jej ojciec stał na roz-
stawionych nogach obok wozu. Jego szerokie plecy świad-
czyły o sile i krzepkości.
Inga z ociąganiem podeszła do grupki na dziedzińcu.
Serce ciężko waliło jej w piersi, splotła razem spocone dło-
nie.
- Dobry Boże - pomodliła się cicho. - Mam nadzieję,
że uwolniłeś ojca głtiwę z przygnębienia. Proszę, daj mu
siłę, by pogodził się ze swą jedyną córką. Muszę przyznać,
że nie żałuję zbytnio, że zrobiłam mu awanturę. Jednak nie
powinnam go atakować... - Na samo wspomnienie zrobi-
ło się jej gorąco i nagle przystanęła. Czy powinna się odwa-
żyć i podejść do mężczyzn? Czy ojciec odwróci się i utkwi
w niej swój czarny wzrok? Może zażąda przeprosin?
Inga zawahała się przez chwilę. Nie, musi się pokazać.
Powinni ze sobą porozmawiać jak dwoje dobrze wychowa-
nych ludzi i zapomnieć o tym, co bolesne.
15
Żwir zachrzęścił pod jej stopami. Kiedy stanęła tuż za
ojcem, Kristian podniósł głos i rzekł:
- Muszę wracać do Svartdal. Wiem, że macie sporo ro-
boty.
Mężczyźni uśmiechnęli się i przytaknęli. Kristian wsiadł
do wozu i popędził konie. Skinął głową w stronę mężczyzn
na pożegnanie.
Inga stała jak zamurowana.
Ojciec słyszał, że nadchodzi, ale nawet na nią nie spojrzał.
Rozczarowanie i wstyd paliły Ingę niczym ogień pochodni.
W oczach zaszkliły się łzy. Spłynęły po policzkach, ale ich
nie otarła. Mężczyźni łatwiej zauważyliby, że płacze, gdyby
podniosła rękę i przesunęła nią po twarzy.
Odwróciła się i drobnym krokiem pobiegła do domu.
Pokonała schody w kilku susach, otworzyła drzwi do sy-
pialni i rzuciła się na łóżko. Płacz znalazł ujście z piersi.
Inga wcisnęła twarz w materac i wybuchnęła szlochem.
Skuliła się jak dziecko i wsunęła do ust brzeg kołdry. Ojciec
miał uzasadnione powody, żeby się na nią złościć, ale żeby
ją w taki sposób zignorował...
Teraz już przynajmniej wiedziała, co o niej myśli. Już nie
musiała się więcej upokarzać i ostrożnie do niego podcho-
dzić. I tak o nią nie dbał.
- Niech cię diabli porwą, Kristian! - przeklinała roz-
goryczona. - Obyś się smażył w piekle! W piekle, w piek-
le! - biła wściekle pięściami w materac. Zaraz jednak prze-
szła jej cała złość, równie szybko, jak ją ogarnęła.
Inga usiadła zrezygnowana, wzięła zmiętą chusteczkę
i wydmuchała nos.
Zapragnęła w tej chwili być kobietą, która albo kocha,
albo nienawidzi. Wszystko stałoby się prostsze, gdyby umia-
ła zdecydować, czy ma kogoś lubić, czy unikać. Jej uczucia
były pewnie bardziej złożone, niżby tego chciała.
16
Odbicie w lustrze odpowiedziało jej grymasem. Wło-
sy tworzyły czarną plątaninę przed oczami. Inga próbowa-
ła rozczesać je palcami. Piekące, spuchnięte policzki nie-
długo ochłoną, gorzej wyglądały smutne, zaczerwienione
oczy. Wszyscy poznają, że płakała.
Gdyby tylko mogła zostać jeszcze chwilę w pokoju!
Ale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe, bo czeka ją ro-
bota. Musiały zacząć prząść nici z zebranego w tym roku lnu.
Jeżeli zaraz nie pośpieszy do stodoły, Gudrun ją zawoła.
Inga niechętnie weszła do stodoły. Gudrun uważnie jej się
przyjrzała, ale nie odezwała się. Inga pochyliła się i wzięła
garść lnu. Len leżał na dworze na deszczu i słońcu, zanim
został zebrany cztery tygodnie temu. Już był wymoczony,
a teraz kobiety czekała żmudna praca przy oddzielaniu
drewnianej części łodygi od włókna.
Gudrun sama usiadła przy międlicy. Był to czworokąt-
ny stołek, stojący pewnie na trzech drewnianych nogach.
Zrobiono w nim szczelinę, w którą wchodziła druga des-
ka. Na jednym końcu ruchomej deski przymocowano wą-
ską deseczkę, przypominającą nóż. Gudrun chwyciła za
uchwyt i podniosła ją, następnie na stołku ułożyła wiązkę
wysuszonego lnu i przycisnęła ją drewnianym nożem. Za-
trzeszczało.
Gudrun widocznie robiła to już wcześniej, ponieważ
szybko unosiła nóż i przesuwała wiązki lnu do siebie, łamiąc
je w wielu miejscach na kawałki. Zdrewniałe części łodygi
kruszyły się, lecz nadal mocno trzymały się włókien.
- Będzie z nich piękne ubranie! - zawołała Sigrid za-
chwycona.
Inga uśmiechnęła się krzywo, odgarnęła długą grzywkę
i wsunęła za uszy, przygotowując się na ciężką i rozgrzewa-
jącą pracę. Sigrid posiadała niezwykłą zdolność cieszenia
się z powodu drobnych zdarzeń codziennego dnia.
17
- Tak, teraz będziemy miały nici do szycia i na osno-
wę - przytaknęła Inga. - Być może uda się z nich również
utkać obrusy i delikatny materiał.
- Nie tak prędko - rzuciła ostro Gudrun. - Len trzeba
najpierw otrząsnąć i usunąć resztki łodyg.
- No tak - przyznała Inga. - A potem jeszcze wyczesać
i uprząść nici.
Gudrun zgodnie skinęła głową.
Pracowały dalej w milczeniu. Nie miały czasu na od-
poczynek, pot spływający z czoła ocierały rękawami blu-
zek. Pył z suchych łodyg lnu unosił się w stodole i kleił do
lepkiej skóry. Całe ciało kłuło. Kobiety kaszlały i odchrzą-
kiwały, kiedy odrobinki drewna dostały się do nosa. Inga
mrugała raz po raz, żeby zwilżyć oczy, ponieważ okruchy
łodyg tworzyły na spojówkach cienkie błonki.
- Zostało nam tylko bielenie - uśmiechnęła się Inga
zadowolona, gdy ułożyły na podłodze gotową szarą przę-
dzę.
Sigrid odwzajemniła uśmiech.
- Tak, i na szczęście możemy się do tego zabrać jutro!
Nie wiem, czy wytrzymałabym dłużej w tym pyle!
Kiedy Inga znalazła się z powrotem w sypialni, zdjęła
spódnicę, skarpety i bluzkę. Przyłożyła mokrą ścierkę do
szyi i westchnęła z zadowolenia. Przyjemnie jest znowu
być czystym.
Jej myśli wróciły do dzisiejszych odwiedzin ojca. Czego
właściwie tu chciał? Opuściła rękę ze ścierką. Ojciec nigdy
nigdzie nie wyjeżdżał bez powodu. Na pewno miał z Niel-
sem do pogadania. Tylko o czym?
W jaki sposób mogłaby się dowiedzieć, czemu zawdzię-
czali tę wizytę? Za bardzo się wstydziła, żeby zapytać męża,
nie mogłaby stanąć z nim twarzą w twarz i wyznać, jak głę-
boko poczuła się upokorzona, kiedy ojciec całkiem zigno-
rował ją na dziedzińcu przed domem.
Gulbrand, pomyślała. Mogłaby spytać tego miłego i do-
18
brodusznego służącego! A jeśli się pośpieszy, zdąży z nim
porozmawiać przed popołudniowym posiłkiem.
O tej porze Gulbrand zwykle oporządzał konie i wymia-
tał z boksów. Inga pobiegła do niego do stajni, lecz zatrzy-
mała się onieśmielona i wbiła wzrok w ziemię. Gulbrand
domyślił się, że dziewczynie coś leży na sercu, i mrugnął
do niej, jak gdyby bawiło go, że jest jej potrzebny.
Inga machnęła ręką i otworzyła usta, żeby spytać, lecz
nagle odniosła wrażenie, że język przykleił się jej do pod-
niebienia. Wiedziała, o co spytać, lecz nie miała pojęcia,
jak to zrobić.
Gulbrand odłożył haczyk do kopyt na poprzecznej belce.
- A więc w Svartdal szykuje się wesele?
- Wesele?
- Tak, Kristian przyjechał, żeby przekazać, że twój brat
Kristoffer żeni się z Sorine Hotvedt w sobotę dwudziestego
czerwca przyszłego roku. Po Nowym Roku dostaniecie pi-
semne zaproszenie.
- O! - zawołała Inga zaskoczona. W głowie wymyślała
najbardziej przerażające sceny i denerwowała się, co takie-
go ojcu mogło przyjść do głowy, a tymczasem przyjechał
tylko z zaproszeniem dla Nielsa i jego rodziny na wesele!
Skrzyżowała ręce na piersiach. Jak to dobrze, ucieszyła się
w duchu.
- Pewnie jesteś szczęśliwa - zachichotał chytrze.
- Tak! Myślałam... - Zerknęła na służącego i oprzy-
tomniała. - Wszystko jedno, co sobie pomyślałam.
Gulbrand znacząco skinął głową.
Inga położyła mu poufale rękę na ramieniu i spojrzała
prosto w jego zielone oczy.
- Dziękuję - rzekła po prostu.
3
Tydzień później, gdy Inga wchodziła po drabinie prowa-
dzącej na górę stodoły z sianem, usłyszała cichy płacz. Za-
trzymała się w połowie drogi zakłopotana i zastanowiła,
czy powinna iść dalej, czy może zawrócić. Ten, kto tam sie-
dział na górze, szukał kryjówki i chciał być sam.
Żałosny płacz rozdzierał jej serce. Ruszyła wyżej, szcze-
bel po szczeblu. Poznała, że to kobiecy głos, i pomyślała,
że dziewczyna nie powinna się chować i cierpieć w samot-
ności.
- Eugenie - szepnęła, widząc młodą kobietę, która le-
żała skulona na miękkim sianie. Włosy miała splątane,
a twarz mokrą od łez. Inga zbliżyła się cicho, niepewna, jak
Eugenie zareaguje. - Eugenie - szepnęła ostrożnie jeszcze
raz. - Co się stało?
Eugenie próbowała powstrzymać łkanie i otarła zaczer-
wienione policzki. Pogładziła się po brzuchu. A potem
jeszcze kilka razy.
Jest w ciąży, stwierdziła Inga. Służąca będzie miała dziec-
ko, a jego ojciec ją zostawił. W takim razie nie pierwszy raz
w historii zdarza się, że głodny miłości mężczyzna ulatnia
się, gdy dowiaduje się o skutkach łóżkowych przyjemności.
A teraz Eugenie leży tu: młodziutka, porzucona i z dzie-
ckiem pod sercem. Urodzenie pozamałżeńskiego dziecka
naznaczy ją na całe życie. Inga słyszała powtarzane pół-
głosem plotki o dziewczętach, które zabijały nienarodzone
dzieci, żeby uniknąć kary, upokorzenia i ludzkiego gada-
nia.
20
Eugenie przestała powstrzymywać łzy i opadła na sia-
no. Płacz przybrał na sile.
Inga usiadła ostrożnie obok zrozpaczonej dziewczy-
ny i zacisnęła dłonie na kolanach. Przez chwilę siedziała
w milczeniu. Tak bardzo chciałaby ją pocieszyć, ale trudno
jej było nawiązać bliski kontakt. Przysunęła się bliżej i de-
likatnie pogładziła szlochającą Eugenie po plecach. Dziew-
czyna nie odsunęła się i to ośmieliło Ingę, by ją przytulić.
Stopniowo płacz zaczął cichnąć, a Inga położyła Euge-
nie rękę pod brodę i uniosła jej twarz.
- Nie bój się - poprosiła. - Nie stracisz swojej służby,
nawet jeśli urodzisz dziecko. Sama porozmawiam o tym
z Nielsem.
Eugenie spojrzała na nią, nie rozumiejąc.
Powoli Inga uświadomiła sobie, że być może wyciągnę-
ła zbyt pochopne wnioski.
- Bo chyba jesteś w ciąży, prawda?
Eugenie pokręciła głową.
- Nie, to nie to... - znowu wybuchnęła płaczem.
- W takim razie co się stało? - spytała Inga łagod-
nie. - Opowiedz mi. Może będę mogła ci pomóc?
- Mój starszy brat, Mathias, był tu przed chwilą... - Eu-
genie urwała, żeby zaczerpnąć tchu. - Mathias powiedział,
że mama nie żyje... Zmarła dziś w nocy.
- Tak mi przykro - rzekła Inga ze współczuciem.
Smutek i rozpacz Eugenie były ogromne, ale co by
się stało, gdyby dziewczyna naprawdę była w ciąży...?
To z pewnością przysporzyłoby jej więcej zmartwień niż
śmierć matki.
- Nie musisz mi współczuć - bąknęła służąca. - Matka
od dawna czuła się zmęczona życiem, przez całe lata ciężko
pracowała. To dla niej dobrze, że wreszcie znalazła odpo-
czynek. .. - Na samo wspomnienie o matce Eugenie głośno
pociągnęła nosem. - Ale świadomość, że jej już nie ma, jest
tak trudna do zniesienia...
21
- Na pewno - pocieszyła ją Inga. - To bolesne, gdy od-
chodzi ktoś, kogo kochamy.
- Nie wiem... Zupełnie nie wiem, co począć z moim
młodszym rodzeństwem.
- A co z twoim ojcem...
Eugenie przerwała jej nieśmiało:
- Ojciec zmarł trzy lata temu. Przygniotły go drzewa,
gdy pracował przy spławianiu drewna.
Głowę Ingi wypełniły przykre myśli. Często wdowa po
dzierżawcy zostawiała dzieciom w spadku bardzo niewiele.
Ubogą izbę i kilka sprzętów. Żadnych pieniędzy ani mająt-
ku, który mógłby zapewnić byt sierotom. Jej oczom ukazał
się obraz wychudłych, zapłakanych maluchów. Trzeba im
jakoś pomóc, pomyślała, bo nie zniesie myśli, że miałyby
głodować lub być zdane na pastwę losu.
- Możesz tu z nimi przyjść - podjęła decyzję. - Umieś-
cimy je w starym domu. Jest tam dosyć miejsca, a potem
coś wymyślimy. Najważniejsze, by znalazły pomoc w tym
najtrudniejszym czasie.
- To niemożliwe - westchnęła Eugenie.
- Dlaczego?
- Gudrun nigdy się na to nie zgodzi. Nie myśl sobie,
że schowałam się tu w stodole bez powodu. Nie chcę, żeby
mnie zobaczyła zapłakaną. I - dodała z goryczą - wcale jej nie
obchodzi, jakie mnie spotkało nieszczęście. Mówię prawdę!
Inga wyprostowała się.
- Gudrun może decydować o wielu sprawach, ale nie-
które decyzje ja mogę podejmować. Nie mówmy więcej
o tym! Ile masz rodzeństwa?
- Jest nas dwanaścioro.
- Dwanaścioro?! - zawołała Inga wstrząśnięta. - Wiel-
ki Boże - jęknęła cicho. Chyba obiecała zbyt więcej, niż
mogła dotrzymać. Sama musiała przyznać, że nie będą
mogli zapewnić schronienia takiej gromadce dzieci.
Eugenie roześmiała się przez łzy zrozpaczona.
22
- Najpierw był Mathias, a potem Svein, Mathilda, ja,
Elise i Tordis, czyli sześcioro. Matka powiedziała kiedyś,
że następnym będzie nadawała imiona według numerów.
Dwa lata po Tordis urodziły się bliźniaki Syver i Otto, jako
numery siedem i osiem. Potem już szybko jedno po dru-
gim: Nicoline, Tidemann i Ellev. Na sam koniec przyszła
na świat maleńka Tollev. Między Ellev i Tollev jest rok róż-
nicy. Zawsze byliśmy ze sobą zżyci. Ciężko pracowaliśmy,
zwłaszcza matka... - Eugenie otarła nos rękawem. - Tak,
matce często było trudno - powtórzyła smutno.
- Możesz przyprowadzić całą gromadkę - rzekła Inga
stanowczo. - A Gudrun niech mówi, co chce.
Eugenie wstała i strzepała źdźbła siana ze spódnicy.
Wyciągnęła rękę, a Inga przyjęła ją zaskoczona. W oczach
służącej pojawił się nowy blask.
- Bardzo ci dziękuję - rzekła i mocno uścisnęła dłoń
Ingi. - Moje starsze rodzeństwo założyło już własne ro-
dziny, być może będziemy mogli podzielić między siebie
młodsze dzieci. A więc pewnie nie sprowadzę ich tak dużo,
jak na początku myślałaś.
Inga odprowadzała wzrokiem szczupłą postać dziew-
czyny, która wracała do domu. Eugenie zniknie pewnie
na kilka godzin, a późnym popołudniem dom wypełni się
dziecięcym płaczem...
Gudrun na pewno się sprzeciwi jej pomysłowi, ale trud-
no, pomyślała Inga z uporem.
- Czyś ty do reszty rozum postradała? - zgromiła Ingę
Gudrun przerażona, gdy Inga tego samego wieczoru opo-
wiedziała jej, co się przydarzyło Eugenie i jej rodzinie. - Nie,
nie odpowiadaj - mówiła dalej rozgniewana. - Wiem prze-
cież, ale że zachowasz się tak... - Gudrun zabrakło słów.
Inga odłożyła robótkę i spojrzała na nią wyzywająco.
- Wzajemna pomoc, Gudrun, mówi ci to coś? Żeby ży-
23
cie we wsi układało się jak najlepiej, ważne jest, by wszyscy,
wszyscy, stanęli gotowi do pomocy, gdy kogoś spotka nie-
szczęście.
- Ale tu chodzi o rodzinę dzierżawcy, o ile wiem - burk-
nęła Gudrun.
Inga nie mogła wprost uwierzyć, że się nie przesłyszała.
- Czy biednym nie należy się pomoc, gdy dotknie ich
tragedia? Następnym razem to ciebie może spotkać nie-
szczęście lub coś okrutnego.
- Czy to groźba? - rzuciła najstarsza córka Nielsa.
Inga przetarła oczy.
- Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczyła zmęczona. -
Chciałam tylko, żebyś zrozumiała, jak musi się czuć Euge-
nie, wiedząc, że jej młodsze rodzeństwo zostało bez matki.
Nie mają wielkiego gospodarstwa ani pokaźnego majątku
w zanadrzu. Za to my posiadamy sporo.
- Ciekawe, jak sobie wyobrażasz wykarmienie dwuna-
stu dzieciaków - prychnęła Gudrun. Stanęła z zaciśniętymi
pięściami i wywróciła oczami.
- Nie wiadomo, czy Eugenie przyprowadzi wszystkie.
- Nie wiadomo. Nie wiadomo - przedrzeźniała ją Gu-
drun pogardliwie. - A jeśli tak? Gdzie zamierzasz umieś-
cić dziesiątkę-dwunastkę dzieci? Gdzie będą jadły? No i co
będą jadły? I tak mamy za dużo roboty, żeby wyżywić nas
samych i służbę.
- Nie martw się na zapas - wtrącił się Niels. Przez cały
czas w milczeniu przysłuchiwał się dyskusji.
Gudrun nie odezwała się więcej, tylko fuknęła nosem
z niesmakiem.
Inga drżała od środka. Czuła wielką potrzebę, by krzyk-
nąć na tę zarozumiałą dziewczynę, lecz tego nie uczyniła.
Gudrun miała wszak rację, że przygarnięcie rodzeństwa
Eugenie może sprowadzić na Gaupis kłopoty.
24
Eugenie schodziła żwirową drogą. Inga z daleka rozpozna-
ła w ciemności jej szczupłą sylwetkę, lecz teraz służąca wy-
dawała się jakby przybita. Mocno pochylała się do przodu.
Nic dziwnego, dzień nie był dla niej przychylny.
Eugenie każdą ręką prowadziła dziecko. Nie były duże,
stwierdziła Inga i zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć.
To dwaj chłopcy, w wieku może ośmiu-dziewięciu lat.
Przeniosła wzrok wyżej na drogę, sprawdzając, czy za nimi
nie idą pozostałe, lecz nikogo więcej nie zobaczyła.
Kiedy Eugenie zatrzymała się przy ganku, nie puściła
rąk braci. Uczyniła znaczący ruch głową i zerknęła na Ingę.
Inga zamknęła drzwi wejściowe, żeby nikt ich nie słyszał.
Eugenie nie chciałaby chyba, żeby wszyscy wylegli na ga-
nek i dowiedzieli się o jej nieszczęściu. Dopiero kiedy Inga
zeszła niżej, zobaczyła, że Eugenie płacze.
- To najgorszy dzień w moim życiu - szlochała.
- Rozumiem cię - pocieszyła ją Inga.
- Nie! Nikt nie jest w stanie postawić się w moim poło-
żeniu i zrozumieć, co czuję!
Eugenie odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na roz-
gwieżdżone niebo. Podniosła obie ręce, wyciągnęła ramio-
na chłopców w powietrze i rzekła, łkając:
- Wiesz, Ingo, co przeżywaliśmy, kiedy my najstar-
si musieliśmy ustawić młodsze dzieci w szeregu i wybrać
sobie to, które chcemy zabrać? Nikt, nikt nie potrafi sobie
wyobrazić tego piekła, jakim był widok gasnącego blasku
w oczach tych maluchów! Nikt nie pojmie tego, jak to jest
rozdzielać rodzinę.
Eugenie opuściła ręce.
- Najstarszemu z braci, Mathiasowi, przypadł ten za-
szczyt - wypluła ostatnie słowo - żeby wybierać najpierw.
Gdyby cię ktoś poprosił, żebyś wysłała któregoś z braci na
śmierć, którego byś poświęciła? Kristera czy Kristoffera?
Inga pokręciła głową.
- Nie o śmierci musieliście decydować, ale rozumiem,
25
do czego zmierzasz. Czy to w ogóle możliwe dokonać wy-
boru któregoś z bliskich spośród innych, którzy są ci rów-
nie drodzy? Sama myśl o tym, żeby wskazać jednego z bra-
ci, a zostawić drugiego, jest dla mnie okrutna. Nigdy bym
nie mogła tego zrobić! Kocham ich obu tak samo.
Dwaj śliczni, wątli chłopcy byli bladzi na twarzach i po-
ważni. Nie mieli odwagi spojrzeć Indze w oczy, a ona po-
czuła ukłucie w piersi z powodu ich upokorzenia.
- Gulbrand! - zawołała przez drzwi.
Wkrótce Gulbrand pokazał się przy wejściu.
- O nie! - zagrzmiał dobrotliwie. - Cóż to za znakomi-
ci mężczyźni nas odwiedzili?
Chłopcy poruszyli się, ośmieleni pochwałą, a Indze zro-
biło się ciepło z wdzięczności, że służący tak szybko roze-
znał się w sytuacji. Wsunął stopy w drewniane chodaki.
- Nie tak dawno temu nasze krowy się ocieliły - mó-
wił dalej. - Chcecie pójść ze mną do obory i zobaczyć cie-
laki?
Chłopcy mieli wielką ochotę. Spojrzeli błagalnie na star-
szą siostrę. Eugenie skinęła głową, próbując się uśmiech-
nąć, usilnie starała się utrzymać kąciki ust w górze.
Kiedy Gulbrand z malcami, którzy podreptali za nim,
zniknęli w oborze, Inga poprowadziła Eugenie ku białej
ławce stojącej pod kuchennym oknem. Szybko przeciąg-
nęła dłonią po deskach, żeby wytrzeć rosę, która zebrała
się w ciągu wieczora. Pachniało cierpko zimnym drewnem
i wilgocią. Kobiety usiadły na ławce.
Inga oderwała złamany paznokieć.
- Czy ci malcy to Ellev i Tidemann?
Eugenie skinęła krótko.
Inga ciągnęła dalej:
- A więc zlitowałaś się nad nimi?
- Tak - odparła Eugenie wreszcie. - Zabrałam ich.
Nie mogłam inaczej - dodała. - Lecz nigdy nie zapomnę
pytających spojrzeń pozostałych dzieci.
26
saga Cienie z przeszłości Torill Thorup
W SERII UKAŻĄ SIĘ: tom 1. Inga tom 2. Korzenie tom 3. Podcięte skrzydła tom 4. Pakt milczenia tom 5. Groźny przeciwnik tom 6. Pościg tom 7. Mroczne tajemnice tom 8. Kłamstwa tom 9. Wrogość tom 10. Nad przepaścią tom 11. Odrzucenie tom 12. Zaginiony tom 13. Waśń rodowa
tom 3. PODCIĘTE SKRZYDŁA
1 Gaupås, sierpień 1906 roku Sigrid rozpoznała szuranie kroków ojca. Dygotała na ca- łym ciele; szybko złapała poduszkę i przycisnęła ją do uszu. Dokładnie wiedziała, co ojciec zamierza teraz zrobić: naj- pierw przyłoży głowę do drzwi jej pokoju i będzie nasłu- chiwał. Następnie naciśnie bezgłośnie klamkę, zajrzy do niej, lecz zaraz z powrotem za sobą zamknie. Potem prze- mknie dalej wzdłuż korytarza. „To szaleństwo, to szaleństwo", powtórzyła śpiewnie w duchu. Słowa wywołały niepokojące echo w jej głowie, lecz było jej to obojętne. Sigrid nie chciała, by docierały do niej odgłosy z zewnątrz. Sypialnia Gudrun znajdowała się za ścianą, więc dobrze było słychać, gdy ojciec przekraczał próg. W owe noce, kiedy ojciec tam spał... Sigrid wysunę- ła odrobinę nos spod poduszki i zaczerpnęła powietrza. W noce, gdy ojciec skradał się obok jej drzwi do pokoju Gu- drun, leżała przerażona i mokra od potu na całym ciele... Którejś nocy myślała, że skrzypienie łóżka Gudrun dopro- wadzi ją do obłędu. W całym świecie nie było takich słów, którymi można by opisać uczucie, ogarniające ją za każdym razem, gdy słyszała trzeszczenie materaca. Na początku od- głosy były wolne i niemal bezgłośne, lecz stopniowo nasilały się i przyśpieszały. Stawały się szybkie, coraz szybsze. Sigrid nie mogła uwierzyć, że ten miły, troskliwy ojciec mógł zabawiać się z własną córką! Kiedy obserwowała go 5
w ciągu dnia, w ogóle jej to do niego nie pasowało. Na co dzień był cichym, spokojnym mężczyzną, który nigdy by nie wykorzystał nikogo, kto jest mu drogi. Sigrid mocniej nakryła się poduszką. Starała się nie dopuścić żadnych dźwięków z zewnątrz. Zgryzła zęby tak mocno, że poczuła ból w szczękach. To strach i niepew- ność pomieszane z poczuciem winy zmuszały ją do mil- czenia. Na myśl o tym, że ktoś mógłby się dowiedzieć, co się w Gaupås dzieje, robiło się jej gorąco z przerażenia. Nie miała nikogo, u kogo mogłaby szukać pociechy. Poza tym, pomyślała zrozpaczona, nikt by jej nie uwie- rzył, gdyby opowiedziała okrutną prawdę o chorym umyśle Nielsa... Inga sądziła, że Niels utrzyma jej stan w tajemnicy. W każ- dym razie przez jakiś czas, aż nabiorą większej pewności. Lecz kiedy zeszła na dół do kuchni dzień po tym, jak mu wyznała, że wydaje się jej, że jest w ciąży, twarze służby zwróciły się ku niej wyczekująco. Inga uśmiechnęła się ze zdziwieniem, ale się nie ode- zwała. Drżącymi rękami nalała sobie szklankę mleka; gdy piła, czuła na sobie gorące spojrzenia służących. Czyżby czekali, aż im coś powie? Niels szczęśliwy wyciągnął ręce. - Zwierzyłem się domownikom, że prawdopodobnie jesteś w ciąży! - Rzadko się śmiał, lecz teraz z jego ust sto- czył się uśmiech. - Może będę miał syna! Inga z trzaskiem odstawiła szklankę. - To chyba nic złego, jeśli urodzi się córka - rzekła. - Nie, nie - odparł Niels rozbrajająco. - Ale będzie syn. Dziedzic. Wśród mężczyzn rozległ się pomruk aprobaty. Syn - oto z czego należy być dumnym! - No, no - zastrzegła się Inga. - Nie cieszmy się zbyt 6
prędko. Wszyscy musicie pamiętać - poprosiła z naciskiem i przebiegła poważnym wzrokiem po służbie - że to pewnie dopiero pierwszy miesiąc. Wiele się jeszcze może zdarzyć, zanim się dziecko urodzi. Spuścili głowy w poczuciu winy. Inga wzięła kanapkę; miała nadzieję, że więcej nie będą o tym mówić. Nie rozumiała dlaczego, ale jakoś dziwnie nie przejmowała się tym, że jest w ciąży. Czy taka obojęt- ność jest czymś normalnym, gdy nosi się w sobie maleńkie kiełkujące ziarenko? Na pewno to się zmieni, kiedy już bę- dzie wiadomo... Inga opadła do tyłu na oparcie wygodnego fotela na biegu- nach. Z czułością położyła rękę na brzuchu. Naturalnie nie mogła jeszcze czuć żadnych oznak życia. Dopiero za kilka miesięcy może dadzą o sobie znać pierwsze kopnięcia ma- lutkich dziecięcych stopek. Zamknęła oczy i pozwoliła, by bujanie fotela ją usypia- ło. Powolne kołysanie w przód i w tył pomagało się odprę- żyć. W domu panowała zupełna cisza. Ingę dobiegało jedy- nie tykanie ściennego zegara. Kiedy przybyła do Gaup&s, denerwował ją ów dźwięk, lecz teraz przyzwyczaiła się do niego i uważała, że pozwala jej nawet się uspokoić. Chwilę później zmarszczyła brwi ze zdziwienia. Od- niosła wrażenie, że ktoś przed nią stanął... Otworzyła oczy i aż podskoczyła. Gwałtownie złapała ustami powietrze i chwyciła za poręcze fotela. Kostki jej palców zbielały, kie- dy ze strachu zacisnęła dłonie. - Gudrun! - krzyknęła. - Przestraszyłaś mnie! Inga nie słyszała, kiedy Gudrun przyszła. Ta postawna kobieta stała pochylona nad nią i blisko przysunęła twarz do jej twarzy. Jedyne, co Inga widziała, to szare, złe oczy, które się w nią wpatrywały. Kłębiła się w nich uwięziona nienawiść i wściekłość. 7
- Czego chcesz? - Inga sama słyszała, że jej głos brzmi niepewnie, ale musiała coś powiedzieć, żeby przerwać przerażające milczenie. Gudrun nie odpowiedziała, tylko odchyliła się do tyłu i obserwowała macochę pogardliwie. Ingę drażniła i niepokoiła ta cisza. Co Gudrun chciała osiągnąć, strasząc ją w ten sposób? Dlaczego nic nie mówi, zwykle przecież nie jest oszczędna w słowach? Wreszcie Gudrun drgnęła. W jednej ręce trzymała pęk kluczy. - Ze względu na ciebie mam nadzieję, Ingo... - zaczęła powoli, lecz zamilkła. Podniosła klucze do góry, żeby Inga mogła je zobaczyć, a także usłyszeć ich złowieszczy brzęk. Klucze dyndały przed jej oczami. Gudrun uczyniła szybki ruch ręką i zamknęła je w garści. - Mam wielką nadzie- ję - powtórzyła z nienawiścią - że to dziecko ojca nosisz w brzuchu! Inga nie była w stanie odpowiedzieć, ogarnął ją strach. Dobry Boże, pomyślała zrozpaczona, Gudrun chyba nie zauważyła, co ją łączy z Martinem! Zadrżała. A jeśli Niels i reszta domowników dowiedzą się o jej niewierności...? Wtedy nie tylko naraziłaby się na ich żarty i docinki, ale również poznałaby zapalczywość Nielsa... Nawet jesz- cze gorzej, uświadomiła sobie, skończyłyby się spotkania z Martinem. Musi zerwać z potajemnymi schadzkami w lesie. Już nie poczuje wokół siebie czułych ramion ani nie napotka obie- cującego spojrzenia ukochanego... Ze smutkiem uświado- miła sobie, że właściwie nic się między nimi nie zaczęło. Tyle mieli razem przeżyć, mieli sobie ofiarować tyle piesz- czot. Związek z Martinem, pomyślała, trzymał ją przy ży- ciu! Stanowił dobry i jasny punkt, dzięki któremu szare i smutne dni w Gaupås dawało się jakoś znosić. Na policzki Gudrun wystąpiły intensywne plamy, kiedy powtórzyła ponuro: 8
- Słyszałaś, co powiedziałam, Ingo? Oby dziecko, któ- re nosisz, było mojego ojca. Jeżeli nie... - zamilkła, po- zwalając, by sens tych słów zawisł w powietrzu, by zapadły w Ingę głęboko. Inga poczuła, jak gotuje się w niej ze złości. Strach ustą- pił miejsca gniewowi. Czy rzeczywiście powinna się prze- jąć groźbami Gudrun? Przez moment zastanowiła się, jak nakłonić pasierbicę do mówienia, samej nie zdradzając, jak blisko jest prawdy. Całkiem możliwe, że to nie dziecko Nielsa. - Powiedz mi jedno, Gudrun - rzekła niepokojąco ci- cho, starając się, by głos jej się nie załamał. - Próbujesz su- gerować, że sypiam z innymi? Czuła, jak pot skrapla jej się na czole, lecz powstrzyma- ła się, by go nie wytrzeć. Gudrun nie powinna się zoriento- wać, jak bardzo jest zdenerwowana. - Myślę, że ty wiesz chyba o tym najlepiej! - Gudrun zacisnęła usta. Inga drżała od środka. Nie dowiedziała się, ile Gudrun wie, i gorączkowo zaczęła szukać kolejnego pytania, które mogłaby zadać, nie zdradzając się. - Nie zamierzam odpowiadać na twoje bezwstydne za- rzuty. Jak sądzisz, jak poczuje się twój ojciec, kiedy się do- wie, że uważasz mnie za dziwkę? - Nie mieszaj do tego ojca! - syknęła nagle Gudrun. Inga aż podskoczyła, zdumiona tą nieoczekiwaną reak- cją. Zdobyła się na krótki, pozbawiony radości śmiech. v - Gudrun, Gudrun - powtórzyła nienaturalnie mięk- ko. - Według mnie twój ojciec jest jak najbardziej w to za- mieszany. Stoi mocno obiema nogami zasadzony w tę spra- wę. Tak - dodała ostro. - „Zasadzony" to właściwe słowo. To on zasiał we mnie to ziarno! - Jakby na podkreślenie roli Nielsa położyła rękę na brzuchu. Gudrun runęła do przodu i musiała się oprzeć o brzeg stołu. Jej twarz stała się wyjątkowo blada, a wargi zsinia- 9
ły. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, wydawało się, jak gdyby zaraz miały wyskoczyć z oczodołów. - Gudrun! - krzyknęła Inga przerażona i wyciągnęła ręce, żeby pomóc. Chwyciła ją za ramiona i podparła, od- chyliła nieco do tyłu. - Nie... - warknęła Gudrun ochryple. - Nie dotykaj mnie! - Opędzała się. Jej klatka piersiowa unosiła się i opa- dała pod pokaźnym biustem. - Chciałam cię tylko powstrzymać, żebyś nie upad- ła - odparła Inga wstrząśnięta i struchlała ze strachu. - Wy- dawało mi się, że zaraz zemdlejesz... - Oszczędź mi tej swojej przeklętej życzliwości. Obej- dzie się! - Gudrun otrzepała ramiona, jak gdyby chciała usunąć odciski dłoni Ingi. Położyła rękę na bladym czole i zachwiała się. Nagle jak gdyby odzyskała swą sztywną godność, od- wróciła się na pięcie i wymaszerowała z salonu. Inga znów została sama z głową pełną wątpliwości i py- tań, na które, jak się obawiała, nie otrzyma odpowiedzi. Łzy piekły pod powiekami. Pochyliła się do przodu, posta- wiła łokcie na udach i oparła głowę na rękach. Dawny spór rodów między Svartdalami a Storedala- mi nie dawał jej spokoju, a konflikt między nią a Gudrun ostatnio bardzo się zaostrzył. Gudrun wprawdzie nie po- wiedziała zbyt wiele, lecz to chyba było najgorsze: niejasne aluzje i gorzkie słowa. Gudrun nie zdradziła, czego Inga powinna się strzec ani co może się wydarzyć, jeśli się oka- że, że ojcem dziecka, które się urodzi, nie jest Niels. I w ogóle jak Gudrun się o tym dowie? Niemowlę nie będzie miało wypisane na czole, że zostało spłodzone w grzechu. Indze zawsze się wydawało, że wszystkie nowo- rodki są do siebie podobne. Pomarszczone i czerwone ze spłaszczonym nosem i skośnymi oczami. Zdenerwowana bujała się w fotelu w przód i w tył. Jeżeli nikt nie będzie podejrzewał, że dobrowolnie wchodziła do 10
łóżek innych mężczyzn, to ludzie nie będą się doszukiwali w twarzy dziecka obcych rysów. Dlaczego mieliby to ro- bić? - pomyślała niepewnie. Nikt poza Gudrun nie podej- rzewał jej o niewierność. Inga zagryzła palec wskazujący i stwierdziła, że ojcem maleństwa może być równie dobrze dziedzic Storedal... Ona i Martin kochali się dziko i namiętnie, nie bacząc na konsekwencje. Martin był młody i męski... i miał więcej ikry... Kiedy leżeli w gorących uściskach, czuła, jak się w niej poruszał. Natomiast gdy sypiała z Nielsem, odnosiła wrażenie, jak gdyby ją brał... nie... Zadrżała. Nie wolno jej już marzyć o Martinie. Czas z nim spę- dzony powinien odejść w przeszłość. Wstała, nie pozwo- liła, by smutek zapuścił w niej korzenie. Przyjdzie jeszcze czas, żeby zapłakać za Martinem. Miękka, biała owcza skóra na podłodze tłumiła odgłosy kochającej się pary. Tylko ciche jęki dobywały się zza za- ciśniętych zębów. Rozbawione, nagie ciała splatały się ze sobą. Płomienie z kominka oblewały ciepłym światłem ko- chanków, którzy spoceni i zadowoleni opadli z wyczerpa- nia. Sorine uniosła się na łokciu i uśmiechnęła do Kristoffe- ra. - Wiesz, że cię kocham? Kristoffer uśmiechnął się zażenowany. Sorine była bar- dziej bezpośrednia niż on. Nie potrafił wyrażać swych uczuć w taki sam entuzjastyczny sposób, więc tylko przy- ciągnął ją ku sobie i ułożył w zgięciu łokcia. - Wiem. I ja cię... bardzo lubię. Sorine odwróciła się na plecy i wpatrzyła w drewniane belki na suficie. li
- Jesteśmy szaleni - roześmiała się. - Pomyśl tylko, gdyby Kristian był w domu. Wtedy nie odważyłabym się wśliznąć do ciebie przez okno dzisiejszej nocy! Kristoffer pieścił jej piersi, przesuwał ręką po ciepłej, gładkiej skórze. - Dobrze, że poszedł na górskie pastwiska, Goś tam musiał naprawić. - Nagle zaniepokoił się: - Grzeszymy. Jeszcze nie wzięliśmy ślubu. Jak myślisz, co Bóg o nas my- śli? Sorine pogładziła go po policzku. - Kościół i pastorzy, Kristofferze, tylko upominają i osądzają, a Bóg... Bóg jest miłością! - Wierzysz w to? - spytał Kristoffer z nadzieją. - Nie wierzę - odparła Sorine zadowolona. - Wiem. - Ale... ale co będzie, jeśli zajdziesz w ciążę? Sorine klepnęła go dla żartu w policzek. - Nie zajdę! Umiemy się pilnować. - To prawda - przyznał Kristoffer z wahaniem - lecz bogowie wiedzą, że nie zawsze jest łatwo. - Przygotowania do naszego ślubu już ruszyły - szep- nęła pogodnie Sorine. - A kiedy zostaniemy uznani za pra- wowite małżeństwo, wtedy będziemy mogli figlować w łóż- ku do woli, nie obawiając się, że zajdę w ciążę. Oboje roześmiali się, pełni napięcia i oczekiwania, co im przyniesie miodowy miesiąc. Na cmentarzu Laurens Storedal otrzepał ziemię ze szpadla i położył go na koźle. Cóż, pomyślał sceptycznie, nie po- zwalając sobie na utratę kontroli nad uczuciami. Właśnie oczyścił z chwastów i uporządkował grób Jenny. Jedyne, co zostało, to bukiet polnych kwiatów. Zdawało się, jak gdyby jej ostatnie miejsce spoczynku oczarowało go, kusiło bliżej nagrobka ochrypłym, niemym 12
krzykiem. Krzyk zza grobu, pomyślał i wzdrygnął się. A może to ciemna strona świadomości złapała go w do- brze zamaskowaną, lepką sieć? Nie padało wiele, ale wystarczająco, by zmokły mu wło- sy. Wcześniej przed południem słońce złociło okolicę, a te- raz znad trawy i liści unosiła się para, gdy krople deszczu dotknęły nagrzanej ziemi. Mgła zaczynała gęstnieć i krąży- ła między nagrobkami. Laurens trząsł się z zimna; stwier- dził w duchu, że z powodu ponurej pogody odwiedziny na cmentarzu zdawały się jeszcze bardziej smutne. Szybko złapał bukiet, odwrócił się stanowczo, żeby się nie rozmyślić, i ruszył wąską ścieżką. Głęboko zakorzenio- ny respekt dla Kościoła i Pana zmusiły go, by zwolnił kro- ku. Należy stąpać ostrożnie po takiej świętej ziemi jak ta, uznał z szacunkiem. Delikatnymi dłońmi z namaszczeniem ułożył bukiet na grobie. Uważał, by kwiaty nie zasłoniły złotego napisu na samym dole: „Miłość jest wszystkim". Cofnął się, złożył ręce i wpatrywał się nieruchomo w mogiłę przystrojoną fioletowymi, różowymi i niebieski- mi kwiatami. - Kocham cię, Jenny - szepnął żarliwie. -1 zawsze będę cię kochał..
2 - Ojej, zobacz, kto przyszedł! - zawołał Gulbrand we- soło któregoś dnia po obiedzie, gdy właśnie mieli wsta- wać od stołu. Wszyscy wyciągnęli szyje i wyjrzeli przez kuchenne okno. Na niebie świeciło słońce, oślepiło Ingę i przed jej oczami zatańczył czarny obłoczek, tak że trud- no jej było cokolwiek wyraźnie zobaczyć. Wreszcie udało jej się skupić wzrok na konnym wozie, który wtoczył się na dziedziniec. Zamarła. To Kristian, jej ojciec. Czego on mógł tutaj teraz chcieć? Wiedział, kiedy lu- dzie jedzą obiad, i Ingę zdziwiło, że pojawia się właśnie w tym momencie. Zrobiło jej się przykro. Kristian jest mimo wszystko jej ojcem i kochała go. W dzieciństwie patrzyła na niego jak na bohatera i starała się zwrócić na siebie jego uwagę. Był nieomylny, sprawiedliwy dla służby i zawsze podejmował mądre decyzje, lecz ona była tylko małą Ingą, którą dostał w zamian za swą ukochaną Jenny. Za każdym razem, kiedy o tym pomyślała, czuła ukłucie w sercu. Stopniowo zaczy- nała dostrzegać jego ciemne strony. Potrafił być przekorny i pamiętliwy, gdy ktoś spróbował mu się sprzeciwić. I nie miał do niej cierpliwości. Inga nie była jedyną, którą zaskoczyła ta niespodzie- wana wizyta. Jeden szybki rzut oka na Nielsa wystarczył, by zauważyć, jak się skulił zaniepokojony. Nielsa i Kristia- na zawsze łączyła przyjaźń, lecz nie budziło wątpliwości, że Niels dobrze pamiętał awantury, które wybuchały na 14
dziedzińcu między Ingą a Kristianem. Owe sceny okryły Nielsa wstydem jako małżonka. Gospodarz Gaupås odsunął krzesło od stołu. - Czego może sobie życzyć pan Svartdal? - Starał się panować nad głosem, lecz mu się nie udało. Ponieważ wszyscy się najedli, podnieśli się z miejsc. Mężczyźni wylegli na dziedziniec, żeby przywitać się z Kri- stianem. Inga jeszcze została, żeby zrobić porządek z garn- kami. Nalała wody do balii i wstawiła brudne talerze do namoczenia. Umyła stół wodą i mydłem i dokładnie wy- tarła ręce ręcznikiem. Właściwie wyczekiwała ponownego spotkania z ojcem, choć nie spodziewała się, że uraczy ją dobrym słowem. Zwyk- le przykładał palec wskazujący cło ronda kapelusza i robił ukłon głową. Zauważyła, że tęskni za tym, by znów zobaczyć ten gest. Musiała się przekonać, że wybaczył jej bezwstydne zachowanie, gdy pojawił się tu ostatnim razem! Dobiegł ją rubaszny męski śmiech, kiedy wyszła na ga- nek. Niels uśmiechał się do Kristiana. Jej ojciec stał na roz- stawionych nogach obok wozu. Jego szerokie plecy świad- czyły o sile i krzepkości. Inga z ociąganiem podeszła do grupki na dziedzińcu. Serce ciężko waliło jej w piersi, splotła razem spocone dło- nie. - Dobry Boże - pomodliła się cicho. - Mam nadzieję, że uwolniłeś ojca głtiwę z przygnębienia. Proszę, daj mu siłę, by pogodził się ze swą jedyną córką. Muszę przyznać, że nie żałuję zbytnio, że zrobiłam mu awanturę. Jednak nie powinnam go atakować... - Na samo wspomnienie zrobi- ło się jej gorąco i nagle przystanęła. Czy powinna się odwa- żyć i podejść do mężczyzn? Czy ojciec odwróci się i utkwi w niej swój czarny wzrok? Może zażąda przeprosin? Inga zawahała się przez chwilę. Nie, musi się pokazać. Powinni ze sobą porozmawiać jak dwoje dobrze wychowa- nych ludzi i zapomnieć o tym, co bolesne. 15
Żwir zachrzęścił pod jej stopami. Kiedy stanęła tuż za ojcem, Kristian podniósł głos i rzekł: - Muszę wracać do Svartdal. Wiem, że macie sporo ro- boty. Mężczyźni uśmiechnęli się i przytaknęli. Kristian wsiadł do wozu i popędził konie. Skinął głową w stronę mężczyzn na pożegnanie. Inga stała jak zamurowana. Ojciec słyszał, że nadchodzi, ale nawet na nią nie spojrzał. Rozczarowanie i wstyd paliły Ingę niczym ogień pochodni. W oczach zaszkliły się łzy. Spłynęły po policzkach, ale ich nie otarła. Mężczyźni łatwiej zauważyliby, że płacze, gdyby podniosła rękę i przesunęła nią po twarzy. Odwróciła się i drobnym krokiem pobiegła do domu. Pokonała schody w kilku susach, otworzyła drzwi do sy- pialni i rzuciła się na łóżko. Płacz znalazł ujście z piersi. Inga wcisnęła twarz w materac i wybuchnęła szlochem. Skuliła się jak dziecko i wsunęła do ust brzeg kołdry. Ojciec miał uzasadnione powody, żeby się na nią złościć, ale żeby ją w taki sposób zignorował... Teraz już przynajmniej wiedziała, co o niej myśli. Już nie musiała się więcej upokarzać i ostrożnie do niego podcho- dzić. I tak o nią nie dbał. - Niech cię diabli porwą, Kristian! - przeklinała roz- goryczona. - Obyś się smażył w piekle! W piekle, w piek- le! - biła wściekle pięściami w materac. Zaraz jednak prze- szła jej cała złość, równie szybko, jak ją ogarnęła. Inga usiadła zrezygnowana, wzięła zmiętą chusteczkę i wydmuchała nos. Zapragnęła w tej chwili być kobietą, która albo kocha, albo nienawidzi. Wszystko stałoby się prostsze, gdyby umia- ła zdecydować, czy ma kogoś lubić, czy unikać. Jej uczucia były pewnie bardziej złożone, niżby tego chciała. 16
Odbicie w lustrze odpowiedziało jej grymasem. Wło- sy tworzyły czarną plątaninę przed oczami. Inga próbowa- ła rozczesać je palcami. Piekące, spuchnięte policzki nie- długo ochłoną, gorzej wyglądały smutne, zaczerwienione oczy. Wszyscy poznają, że płakała. Gdyby tylko mogła zostać jeszcze chwilę w pokoju! Ale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe, bo czeka ją ro- bota. Musiały zacząć prząść nici z zebranego w tym roku lnu. Jeżeli zaraz nie pośpieszy do stodoły, Gudrun ją zawoła. Inga niechętnie weszła do stodoły. Gudrun uważnie jej się przyjrzała, ale nie odezwała się. Inga pochyliła się i wzięła garść lnu. Len leżał na dworze na deszczu i słońcu, zanim został zebrany cztery tygodnie temu. Już był wymoczony, a teraz kobiety czekała żmudna praca przy oddzielaniu drewnianej części łodygi od włókna. Gudrun sama usiadła przy międlicy. Był to czworokąt- ny stołek, stojący pewnie na trzech drewnianych nogach. Zrobiono w nim szczelinę, w którą wchodziła druga des- ka. Na jednym końcu ruchomej deski przymocowano wą- ską deseczkę, przypominającą nóż. Gudrun chwyciła za uchwyt i podniosła ją, następnie na stołku ułożyła wiązkę wysuszonego lnu i przycisnęła ją drewnianym nożem. Za- trzeszczało. Gudrun widocznie robiła to już wcześniej, ponieważ szybko unosiła nóż i przesuwała wiązki lnu do siebie, łamiąc je w wielu miejscach na kawałki. Zdrewniałe części łodygi kruszyły się, lecz nadal mocno trzymały się włókien. - Będzie z nich piękne ubranie! - zawołała Sigrid za- chwycona. Inga uśmiechnęła się krzywo, odgarnęła długą grzywkę i wsunęła za uszy, przygotowując się na ciężką i rozgrzewa- jącą pracę. Sigrid posiadała niezwykłą zdolność cieszenia się z powodu drobnych zdarzeń codziennego dnia. 17
- Tak, teraz będziemy miały nici do szycia i na osno- wę - przytaknęła Inga. - Być może uda się z nich również utkać obrusy i delikatny materiał. - Nie tak prędko - rzuciła ostro Gudrun. - Len trzeba najpierw otrząsnąć i usunąć resztki łodyg. - No tak - przyznała Inga. - A potem jeszcze wyczesać i uprząść nici. Gudrun zgodnie skinęła głową. Pracowały dalej w milczeniu. Nie miały czasu na od- poczynek, pot spływający z czoła ocierały rękawami blu- zek. Pył z suchych łodyg lnu unosił się w stodole i kleił do lepkiej skóry. Całe ciało kłuło. Kobiety kaszlały i odchrzą- kiwały, kiedy odrobinki drewna dostały się do nosa. Inga mrugała raz po raz, żeby zwilżyć oczy, ponieważ okruchy łodyg tworzyły na spojówkach cienkie błonki. - Zostało nam tylko bielenie - uśmiechnęła się Inga zadowolona, gdy ułożyły na podłodze gotową szarą przę- dzę. Sigrid odwzajemniła uśmiech. - Tak, i na szczęście możemy się do tego zabrać jutro! Nie wiem, czy wytrzymałabym dłużej w tym pyle! Kiedy Inga znalazła się z powrotem w sypialni, zdjęła spódnicę, skarpety i bluzkę. Przyłożyła mokrą ścierkę do szyi i westchnęła z zadowolenia. Przyjemnie jest znowu być czystym. Jej myśli wróciły do dzisiejszych odwiedzin ojca. Czego właściwie tu chciał? Opuściła rękę ze ścierką. Ojciec nigdy nigdzie nie wyjeżdżał bez powodu. Na pewno miał z Niel- sem do pogadania. Tylko o czym? W jaki sposób mogłaby się dowiedzieć, czemu zawdzię- czali tę wizytę? Za bardzo się wstydziła, żeby zapytać męża, nie mogłaby stanąć z nim twarzą w twarz i wyznać, jak głę- boko poczuła się upokorzona, kiedy ojciec całkiem zigno- rował ją na dziedzińcu przed domem. Gulbrand, pomyślała. Mogłaby spytać tego miłego i do- 18
brodusznego służącego! A jeśli się pośpieszy, zdąży z nim porozmawiać przed popołudniowym posiłkiem. O tej porze Gulbrand zwykle oporządzał konie i wymia- tał z boksów. Inga pobiegła do niego do stajni, lecz zatrzy- mała się onieśmielona i wbiła wzrok w ziemię. Gulbrand domyślił się, że dziewczynie coś leży na sercu, i mrugnął do niej, jak gdyby bawiło go, że jest jej potrzebny. Inga machnęła ręką i otworzyła usta, żeby spytać, lecz nagle odniosła wrażenie, że język przykleił się jej do pod- niebienia. Wiedziała, o co spytać, lecz nie miała pojęcia, jak to zrobić. Gulbrand odłożył haczyk do kopyt na poprzecznej belce. - A więc w Svartdal szykuje się wesele? - Wesele? - Tak, Kristian przyjechał, żeby przekazać, że twój brat Kristoffer żeni się z Sorine Hotvedt w sobotę dwudziestego czerwca przyszłego roku. Po Nowym Roku dostaniecie pi- semne zaproszenie. - O! - zawołała Inga zaskoczona. W głowie wymyślała najbardziej przerażające sceny i denerwowała się, co takie- go ojcu mogło przyjść do głowy, a tymczasem przyjechał tylko z zaproszeniem dla Nielsa i jego rodziny na wesele! Skrzyżowała ręce na piersiach. Jak to dobrze, ucieszyła się w duchu. - Pewnie jesteś szczęśliwa - zachichotał chytrze. - Tak! Myślałam... - Zerknęła na służącego i oprzy- tomniała. - Wszystko jedno, co sobie pomyślałam. Gulbrand znacząco skinął głową. Inga położyła mu poufale rękę na ramieniu i spojrzała prosto w jego zielone oczy. - Dziękuję - rzekła po prostu.
3 Tydzień później, gdy Inga wchodziła po drabinie prowa- dzącej na górę stodoły z sianem, usłyszała cichy płacz. Za- trzymała się w połowie drogi zakłopotana i zastanowiła, czy powinna iść dalej, czy może zawrócić. Ten, kto tam sie- dział na górze, szukał kryjówki i chciał być sam. Żałosny płacz rozdzierał jej serce. Ruszyła wyżej, szcze- bel po szczeblu. Poznała, że to kobiecy głos, i pomyślała, że dziewczyna nie powinna się chować i cierpieć w samot- ności. - Eugenie - szepnęła, widząc młodą kobietę, która le- żała skulona na miękkim sianie. Włosy miała splątane, a twarz mokrą od łez. Inga zbliżyła się cicho, niepewna, jak Eugenie zareaguje. - Eugenie - szepnęła ostrożnie jeszcze raz. - Co się stało? Eugenie próbowała powstrzymać łkanie i otarła zaczer- wienione policzki. Pogładziła się po brzuchu. A potem jeszcze kilka razy. Jest w ciąży, stwierdziła Inga. Służąca będzie miała dziec- ko, a jego ojciec ją zostawił. W takim razie nie pierwszy raz w historii zdarza się, że głodny miłości mężczyzna ulatnia się, gdy dowiaduje się o skutkach łóżkowych przyjemności. A teraz Eugenie leży tu: młodziutka, porzucona i z dzie- ckiem pod sercem. Urodzenie pozamałżeńskiego dziecka naznaczy ją na całe życie. Inga słyszała powtarzane pół- głosem plotki o dziewczętach, które zabijały nienarodzone dzieci, żeby uniknąć kary, upokorzenia i ludzkiego gada- nia. 20
Eugenie przestała powstrzymywać łzy i opadła na sia- no. Płacz przybrał na sile. Inga usiadła ostrożnie obok zrozpaczonej dziewczy- ny i zacisnęła dłonie na kolanach. Przez chwilę siedziała w milczeniu. Tak bardzo chciałaby ją pocieszyć, ale trudno jej było nawiązać bliski kontakt. Przysunęła się bliżej i de- likatnie pogładziła szlochającą Eugenie po plecach. Dziew- czyna nie odsunęła się i to ośmieliło Ingę, by ją przytulić. Stopniowo płacz zaczął cichnąć, a Inga położyła Euge- nie rękę pod brodę i uniosła jej twarz. - Nie bój się - poprosiła. - Nie stracisz swojej służby, nawet jeśli urodzisz dziecko. Sama porozmawiam o tym z Nielsem. Eugenie spojrzała na nią, nie rozumiejąc. Powoli Inga uświadomiła sobie, że być może wyciągnę- ła zbyt pochopne wnioski. - Bo chyba jesteś w ciąży, prawda? Eugenie pokręciła głową. - Nie, to nie to... - znowu wybuchnęła płaczem. - W takim razie co się stało? - spytała Inga łagod- nie. - Opowiedz mi. Może będę mogła ci pomóc? - Mój starszy brat, Mathias, był tu przed chwilą... - Eu- genie urwała, żeby zaczerpnąć tchu. - Mathias powiedział, że mama nie żyje... Zmarła dziś w nocy. - Tak mi przykro - rzekła Inga ze współczuciem. Smutek i rozpacz Eugenie były ogromne, ale co by się stało, gdyby dziewczyna naprawdę była w ciąży...? To z pewnością przysporzyłoby jej więcej zmartwień niż śmierć matki. - Nie musisz mi współczuć - bąknęła służąca. - Matka od dawna czuła się zmęczona życiem, przez całe lata ciężko pracowała. To dla niej dobrze, że wreszcie znalazła odpo- czynek. .. - Na samo wspomnienie o matce Eugenie głośno pociągnęła nosem. - Ale świadomość, że jej już nie ma, jest tak trudna do zniesienia... 21
- Na pewno - pocieszyła ją Inga. - To bolesne, gdy od- chodzi ktoś, kogo kochamy. - Nie wiem... Zupełnie nie wiem, co począć z moim młodszym rodzeństwem. - A co z twoim ojcem... Eugenie przerwała jej nieśmiało: - Ojciec zmarł trzy lata temu. Przygniotły go drzewa, gdy pracował przy spławianiu drewna. Głowę Ingi wypełniły przykre myśli. Często wdowa po dzierżawcy zostawiała dzieciom w spadku bardzo niewiele. Ubogą izbę i kilka sprzętów. Żadnych pieniędzy ani mająt- ku, który mógłby zapewnić byt sierotom. Jej oczom ukazał się obraz wychudłych, zapłakanych maluchów. Trzeba im jakoś pomóc, pomyślała, bo nie zniesie myśli, że miałyby głodować lub być zdane na pastwę losu. - Możesz tu z nimi przyjść - podjęła decyzję. - Umieś- cimy je w starym domu. Jest tam dosyć miejsca, a potem coś wymyślimy. Najważniejsze, by znalazły pomoc w tym najtrudniejszym czasie. - To niemożliwe - westchnęła Eugenie. - Dlaczego? - Gudrun nigdy się na to nie zgodzi. Nie myśl sobie, że schowałam się tu w stodole bez powodu. Nie chcę, żeby mnie zobaczyła zapłakaną. I - dodała z goryczą - wcale jej nie obchodzi, jakie mnie spotkało nieszczęście. Mówię prawdę! Inga wyprostowała się. - Gudrun może decydować o wielu sprawach, ale nie- które decyzje ja mogę podejmować. Nie mówmy więcej o tym! Ile masz rodzeństwa? - Jest nas dwanaścioro. - Dwanaścioro?! - zawołała Inga wstrząśnięta. - Wiel- ki Boże - jęknęła cicho. Chyba obiecała zbyt więcej, niż mogła dotrzymać. Sama musiała przyznać, że nie będą mogli zapewnić schronienia takiej gromadce dzieci. Eugenie roześmiała się przez łzy zrozpaczona. 22
- Najpierw był Mathias, a potem Svein, Mathilda, ja, Elise i Tordis, czyli sześcioro. Matka powiedziała kiedyś, że następnym będzie nadawała imiona według numerów. Dwa lata po Tordis urodziły się bliźniaki Syver i Otto, jako numery siedem i osiem. Potem już szybko jedno po dru- gim: Nicoline, Tidemann i Ellev. Na sam koniec przyszła na świat maleńka Tollev. Między Ellev i Tollev jest rok róż- nicy. Zawsze byliśmy ze sobą zżyci. Ciężko pracowaliśmy, zwłaszcza matka... - Eugenie otarła nos rękawem. - Tak, matce często było trudno - powtórzyła smutno. - Możesz przyprowadzić całą gromadkę - rzekła Inga stanowczo. - A Gudrun niech mówi, co chce. Eugenie wstała i strzepała źdźbła siana ze spódnicy. Wyciągnęła rękę, a Inga przyjęła ją zaskoczona. W oczach służącej pojawił się nowy blask. - Bardzo ci dziękuję - rzekła i mocno uścisnęła dłoń Ingi. - Moje starsze rodzeństwo założyło już własne ro- dziny, być może będziemy mogli podzielić między siebie młodsze dzieci. A więc pewnie nie sprowadzę ich tak dużo, jak na początku myślałaś. Inga odprowadzała wzrokiem szczupłą postać dziew- czyny, która wracała do domu. Eugenie zniknie pewnie na kilka godzin, a późnym popołudniem dom wypełni się dziecięcym płaczem... Gudrun na pewno się sprzeciwi jej pomysłowi, ale trud- no, pomyślała Inga z uporem. - Czyś ty do reszty rozum postradała? - zgromiła Ingę Gudrun przerażona, gdy Inga tego samego wieczoru opo- wiedziała jej, co się przydarzyło Eugenie i jej rodzinie. - Nie, nie odpowiadaj - mówiła dalej rozgniewana. - Wiem prze- cież, ale że zachowasz się tak... - Gudrun zabrakło słów. Inga odłożyła robótkę i spojrzała na nią wyzywająco. - Wzajemna pomoc, Gudrun, mówi ci to coś? Żeby ży- 23
cie we wsi układało się jak najlepiej, ważne jest, by wszyscy, wszyscy, stanęli gotowi do pomocy, gdy kogoś spotka nie- szczęście. - Ale tu chodzi o rodzinę dzierżawcy, o ile wiem - burk- nęła Gudrun. Inga nie mogła wprost uwierzyć, że się nie przesłyszała. - Czy biednym nie należy się pomoc, gdy dotknie ich tragedia? Następnym razem to ciebie może spotkać nie- szczęście lub coś okrutnego. - Czy to groźba? - rzuciła najstarsza córka Nielsa. Inga przetarła oczy. - Nie, oczywiście, że nie - zaprzeczyła zmęczona. - Chciałam tylko, żebyś zrozumiała, jak musi się czuć Euge- nie, wiedząc, że jej młodsze rodzeństwo zostało bez matki. Nie mają wielkiego gospodarstwa ani pokaźnego majątku w zanadrzu. Za to my posiadamy sporo. - Ciekawe, jak sobie wyobrażasz wykarmienie dwuna- stu dzieciaków - prychnęła Gudrun. Stanęła z zaciśniętymi pięściami i wywróciła oczami. - Nie wiadomo, czy Eugenie przyprowadzi wszystkie. - Nie wiadomo. Nie wiadomo - przedrzeźniała ją Gu- drun pogardliwie. - A jeśli tak? Gdzie zamierzasz umieś- cić dziesiątkę-dwunastkę dzieci? Gdzie będą jadły? No i co będą jadły? I tak mamy za dużo roboty, żeby wyżywić nas samych i służbę. - Nie martw się na zapas - wtrącił się Niels. Przez cały czas w milczeniu przysłuchiwał się dyskusji. Gudrun nie odezwała się więcej, tylko fuknęła nosem z niesmakiem. Inga drżała od środka. Czuła wielką potrzebę, by krzyk- nąć na tę zarozumiałą dziewczynę, lecz tego nie uczyniła. Gudrun miała wszak rację, że przygarnięcie rodzeństwa Eugenie może sprowadzić na Gaupis kłopoty. 24
Eugenie schodziła żwirową drogą. Inga z daleka rozpozna- ła w ciemności jej szczupłą sylwetkę, lecz teraz służąca wy- dawała się jakby przybita. Mocno pochylała się do przodu. Nic dziwnego, dzień nie był dla niej przychylny. Eugenie każdą ręką prowadziła dziecko. Nie były duże, stwierdziła Inga i zmrużyła oczy, żeby lepiej widzieć. To dwaj chłopcy, w wieku może ośmiu-dziewięciu lat. Przeniosła wzrok wyżej na drogę, sprawdzając, czy za nimi nie idą pozostałe, lecz nikogo więcej nie zobaczyła. Kiedy Eugenie zatrzymała się przy ganku, nie puściła rąk braci. Uczyniła znaczący ruch głową i zerknęła na Ingę. Inga zamknęła drzwi wejściowe, żeby nikt ich nie słyszał. Eugenie nie chciałaby chyba, żeby wszyscy wylegli na ga- nek i dowiedzieli się o jej nieszczęściu. Dopiero kiedy Inga zeszła niżej, zobaczyła, że Eugenie płacze. - To najgorszy dzień w moim życiu - szlochała. - Rozumiem cię - pocieszyła ją Inga. - Nie! Nikt nie jest w stanie postawić się w moim poło- żeniu i zrozumieć, co czuję! Eugenie odchyliła głowę do tyłu i spojrzała na roz- gwieżdżone niebo. Podniosła obie ręce, wyciągnęła ramio- na chłopców w powietrze i rzekła, łkając: - Wiesz, Ingo, co przeżywaliśmy, kiedy my najstar- si musieliśmy ustawić młodsze dzieci w szeregu i wybrać sobie to, które chcemy zabrać? Nikt, nikt nie potrafi sobie wyobrazić tego piekła, jakim był widok gasnącego blasku w oczach tych maluchów! Nikt nie pojmie tego, jak to jest rozdzielać rodzinę. Eugenie opuściła ręce. - Najstarszemu z braci, Mathiasowi, przypadł ten za- szczyt - wypluła ostatnie słowo - żeby wybierać najpierw. Gdyby cię ktoś poprosił, żebyś wysłała któregoś z braci na śmierć, którego byś poświęciła? Kristera czy Kristoffera? Inga pokręciła głową. - Nie o śmierci musieliście decydować, ale rozumiem, 25
do czego zmierzasz. Czy to w ogóle możliwe dokonać wy- boru któregoś z bliskich spośród innych, którzy są ci rów- nie drodzy? Sama myśl o tym, żeby wskazać jednego z bra- ci, a zostawić drugiego, jest dla mnie okrutna. Nigdy bym nie mogła tego zrobić! Kocham ich obu tak samo. Dwaj śliczni, wątli chłopcy byli bladzi na twarzach i po- ważni. Nie mieli odwagi spojrzeć Indze w oczy, a ona po- czuła ukłucie w piersi z powodu ich upokorzenia. - Gulbrand! - zawołała przez drzwi. Wkrótce Gulbrand pokazał się przy wejściu. - O nie! - zagrzmiał dobrotliwie. - Cóż to za znakomi- ci mężczyźni nas odwiedzili? Chłopcy poruszyli się, ośmieleni pochwałą, a Indze zro- biło się ciepło z wdzięczności, że służący tak szybko roze- znał się w sytuacji. Wsunął stopy w drewniane chodaki. - Nie tak dawno temu nasze krowy się ocieliły - mó- wił dalej. - Chcecie pójść ze mną do obory i zobaczyć cie- laki? Chłopcy mieli wielką ochotę. Spojrzeli błagalnie na star- szą siostrę. Eugenie skinęła głową, próbując się uśmiech- nąć, usilnie starała się utrzymać kąciki ust w górze. Kiedy Gulbrand z malcami, którzy podreptali za nim, zniknęli w oborze, Inga poprowadziła Eugenie ku białej ławce stojącej pod kuchennym oknem. Szybko przeciąg- nęła dłonią po deskach, żeby wytrzeć rosę, która zebrała się w ciągu wieczora. Pachniało cierpko zimnym drewnem i wilgocią. Kobiety usiadły na ławce. Inga oderwała złamany paznokieć. - Czy ci malcy to Ellev i Tidemann? Eugenie skinęła krótko. Inga ciągnęła dalej: - A więc zlitowałaś się nad nimi? - Tak - odparła Eugenie wreszcie. - Zabrałam ich. Nie mogłam inaczej - dodała. - Lecz nigdy nie zapomnę pytających spojrzeń pozostałych dzieci. 26