andzia3382

  • Dokumenty184
  • Odsłony69 077
  • Obserwuję51
  • Rozmiar dokumentów256.9 MB
  • Ilość pobrań38 110

Thorup Torill - Cienie z przeszłości 05 - Groźny przeciwnik

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :639.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Thorup Torill - Cienie z przeszłości 05 - Groźny przeciwnik.pdf

andzia3382 EBooki Thorup Torill
Użytkownik andzia3382 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 91 osób, 47 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 191 stron)

saga Cienie z przeszłości Torill Thorup

W SERII tom 1. Inga tom 2. Korzenie tom 3. Podcięte skrzydła tom 4. Pakt milczenia tom 5. Groźny przeciwnik tom 6. Pościg tom 7. Mroczne tajemnice tom 8. Kłamstwa tom 9. Wrogość tom 10. Nad przepaścią tom 11. Odrzucenie tom 12. Zaginiony tom 13. Waśń rodowa

tom 5. GROŹNY PRZECIWNIK

1 Mniej więcej na tydzień przed ślubem Kristoffera i Sorine Inga wzięła Eugenie na bok. - Chciałabym z tobą porozmawiać. W cztery oczy. Służąca odwróciła się do niej zaskoczona. - Oczywiście - bąknęła niepewnie. - Czy coś się stało? - Chodź ze mną -^ poleciła Inga stanowczo. - Wytłu- maczę ci wszystko, jak tylko zostaniemy same, - Przy- stanęła w korytarzu, sprawdziła, czy drzwi są dobrze zamknięte, a potem zaczęła mówić przyciszonym gło- sem: - Wiesz, że spotkał mnie zaszczyt... że to ja mam ubierać Sorine do ślubu? - Tak, mówiłaś już w ubiegłym tygodniu. - Początkowo miałam zamiar wziąć Emilię ze sobą do Svartdal, Gulbrand by ją przywiózł z po- wrotem, kiedy państwo młodzi wyruszą do kościo- 5

ła, ale... to wszystko byłoby dla mnie zbyt męczą- ce. - Inga, no coś ty! - zawołała Eugenie z ulgą. - Prze- cież ja z radością popilnuję twojej córeczki! Powin- naś była po prostu powiedzieć. Inga poufale położyła rękę-na ramieniu służącej. - Wiem o tym, Eugenie, ale widzisz, jest pewien problem. Oczy służącej zaokrągliły się ze strachu. - Co tymówisz? Inga przestępowała z nogi na nogę. I jak ma tej dziewczynie wytłumaczyć, czego się boi? Czy może po prostu powiedzieć Eugenie, by, na miłość boską, trzymała Emilię jak najdalej od Gudrun, ponieważ pasierbica próbuje odebrać dziecku życie? Czy Eu- genie jej uwierzy, czy uzna, że można jej zaufać? Ta- kie oskarżenie może się wydać straszne... i mocno przesadzone. Eugenie służy w Gaupås od wielu lat i zdążyła w tym czasie poznać Gudrun. Inga wie- działa też, że obie dziewczyny rozmawiają często w zaufaniu. Głęboko wciągnęła powietrze. - Wiesz, że zaczęłam zamykać sól, prawda?- umilkła i czekała, aż służąca przytaknie. - Wszystko ma swoje wytłumaczenie, uwierz mi, Eugenie, tylko nie jestem pewna, jak mam ci przekazać sprawę, by o nikim źle nie mówić... Eugenie wytrzeszczała oczy i czekała w napięciu. Wyglądało na to, że chętnie pozna domowy skandal. 6

Inga mówiła dalej spokojnie, ale nie chciała lekce- ważyć powagi sytuacji. - Jeśli zostawię Emilię pod twoją opieką, to złożę jej życie w twoje ręce, Eugenie. Ufam, że jesteś godna tego zadania. Tego, co ci teraz powiem, nie powinnaś powtarzać nikomu innemu. Rzecz polega na tym... że Gudrun próbowała otruć moją córkę... - Rany boskie, co ty opowiadasz?! - zawołała Eu- genie wstrząśnięta i zasłoniła dłonią usta. - Czy Gu- drun naprawdę... - nie była w stanie powiedzieć nic więcej, tylko z niedowierzaniem kręciła głową. Inga ujęła jej ręce i mocno ściskała. Wpijając wzrok w służącą, mówiła z naciskiem: - Nie wolno ci ani na sekundę zostawić Emilii z Gudrun. Możesz zaniechać czujności dopiero wte- dy, gdy Gudrun razem z Nielsem i Sigrid wyjedzie do kościoła. Rozumiesz mnie? - Rozumiem, ale szczerze mówiąc, nie potrafię w to uwierzyć - jęknęła Eugenie. - Mała, niewinna Emilia... Jakie to potworne! Powinnaś o wszystkim powiedzieć Nielsowi - dodała zdjęta grozą. - Nie możesz pozwolić, żeby Gudrun tyranizowała cię bez- karnie, powinna za to zapłacić! Inga nie wyrzekła ani słowa. Patrzyła tylko ze smutkiem w oczy Eugenie. Tamta przestępowała z nogi na nogę i bezradnie opuściła ręce. Bezbarwnym głosem odpowiadała na własne słowa: - Wybacz mi, Inga, powinnam była wiedzieć, że 7

rozmowa z Nielsem na nic się nie zda. Postępujesz mądrze, nic mu nie mówiąc. Bo przecież on i tak by ci nie uwierzył. - No właśnie, ja też doszłam do takiego wnios- ku - westchnęła Inga z goryczą. - Jesteś jedyną oso- bą, której całkowicie wierzę, Eugenie. Służąca rozjaśniła się, jej spojrzenie zapewniało, że zrobi wszystko, co można, by chronić Emilię. Inga nabrała pewności, że nic strasznego córce się nie przydarzy, gdy ona będzie w Svartdal. Pogoda sprzyja nowożeńcom, pomyślała Inga zado- wolona, wsiadając do eleganckiej bryczki. Ręką zasło- niła oczy od piekącego słońca. Z miejsca, w którym się znalazła, rozciągał się piękny widok na dojrzewa- jące na polach zboża. Szczęściem plony w tym roku będą dobre. Ani deszcze, ani wiatry nie sprawiły, że zboża wyległy. Zapach polnych kwiatów dochodzący z łąk delikatnie drażnił jej nos. Lekki wietrzyk chłodził twarz Ingi. Jak to dobrze, że od czasu do czasu wieje odświeżająco, w przeciw- nym razie dzień byłby bardziej gorący, niż trzeba. Inga pociłaby się w swoim czarnym ubraniu. Gulbrand cmoknął na konie i bryczka wyjechała z dziedzińca. Końskie grzbiety, starannie wyczysz- czone, mieniły się w słońcu, a natłuszczone lejce pięknie błyszczały. Powóz został ostatnio odrestau- rowany, Gulbrand zrobił nawet nowe przednie koło. 8

Na koniec wymalował cały pojazd pokostem. Powóz wygląda jak nowy, pomyślała Inga z podziwem, oglą- dając, czego może dokonać warstwa czarnej farby. Gulbrand uśmiechał się do niej, jakby chciał do- dać jej odwagi, kiedy przed domem w Svartdal szar- mancko pomagał jej wysiąść z bryczki. - Wszystko będzie dobrze, Inga. Twój ojciec nie ma wyboru, musi nad sobą panować. Nie bój się, dzi- siaj nie będzie żadnych nieprzyjemnych scen. Duma mu na to nie pozwoli, - Dziękuję ci, Gulbrand - odparła stłumionym głosem. - Nic na to nie poradzę, że strasznie się boję wizyty w Svartdal. Wizyty w domu. Wiem, że to jest okazja, by poważnie porozmawiać z ojcem, bo dzisiaj nie może mnie po prostu od siebie odepchnąć. - Masz rację, Inga, dzisiaj nie może cię odepchnąć, ale ja bym wybrał inną porę. Nie ma sensu zmuszać go do rozmowy. Za mniej więcej dwie godziny zawiozę Nielsa, Gudrun i Sigrid do kościoła. Gdyby ojciec nie zachowywał się wobec ciebie w porządku, to postaram się, byś zaraz po ślubie mogła wrócić do Gaupås. Nie musisz niepotrzebnie cierpieć. ' Wdzięczność zalała serce Ingi. Teraz jednak nie zniosłaby już więcej współczucia, na pewno z oczu pociekłyby jej łzy. Ostatnio spotkania z ojcem zawsze kończyły się wrogim milczeniem. Ogarnęła ją duma, kiedy spojrzała na rodzin- ny dom. Całe obejście zostało przystrojone z okazji wesela. Na schodach do wszystkich budynków stały 9

metalowe bańki na mleko pełne brzozowych gałązek i polnych kwiatów. Przy wejściu do domu wkopano w ziemię młode brzózki i pochylono ku sobie tak, że tworzyły portal. Wszystkie budynki zostały na nowo pomalowane i posmarowane smołą, w powietrzu unosił się przyjemny zapach lasu. Drewniane ściany nie wyglądały szaro, mieniły się jak nowe. Inga wolno przeszła przez dziedziniec. Kiedy sta- nęła przy szerokich kamiennych schodach, odwróci- ła się i pomachała na pożegnanie wiernemu służące- mu. On też uniósł rękę w geście pozdrowienia. Inga uśmiechnęła się onieśmielona i zdecydowanie nacis- nęła klamkę. - Wypatrujemy cię tu niecierpliwie! - zawołała Emma z uśmiechem. - Sorine nie może się doczekać, nerwowo chodzi tam i z powrotem po sypialni. - Czy ja się spóźniam? - spytała Inga przestra- szona. - Wcale nie - zapewniła Emma. - Tylko że Sorine strasznie przeżywa to wszystko. Chyba słyszałaś, ja- kie plany ma pastor? Chce publicznie robić młodym wymówki za to, że grzeszyli przed ślubem. Biedna dziewczyna, ledwo żyje ze zdenerwowania. Ech, gdy- bym mogła, to udusiłabym tego drania gołymi ręka- mi! - zawołała Emma gniewnie. - Naprawdę zrobiła- bym to z radością! - Wszystko będzie dobrze - odparła Inga spokoj- nie. -, Ja również mam nadzieję, że tak - westchnęła 10

Emma. - Ale ten przeklęty klecha okropnie się cie- szy, że będzie mógł upokorzyć przyszłą młodą go- spodynię ze Svartdal. Sorine, biedaczka, ma cier- pieć za to, że twój ród pracował na swoje bogactwo niezmordowanie od wielu pokoleń. Nie, Inga, ani pastor, ani inna zwierzchność nie lubi, kiedy lu- dzie do czegoś dochodzą na tym świecie! A jak wiadomo, radość z cudzego nieszczęścia jest jedy- ną prawdziwą radością. Inga zaczęła się śmiać. Nieczęsto widywała starą służącą w takim wzburzeniu. Emma przecież zawsze zachowuje zimną krew. - Nie martw się, Emmo, skierowałam myśli pa- stora na łagodniejsze tory. Zdumiona Emma opadła na krzesło. - Nie, nigdy nie słyszałam... niestety już dawno straciłam nadzieję, że pastor Mohr mógłby ulitować się nad Sorine. Jak ci się udało dokonać tego, moja kochana, czego nawet twój ojciec nie zdołał osiągnąć w rozmowie z pastorem? Inga zachichotała tajemniczo. - Jestem córką swojego ojca, Emmo. Jeśli cho- dzi o dobre imię rodziny, jestem tak samo podstępna i przebiegła jak on. - Tak, tak - westchnęła Emma zadowolona. - Nie zaszkodzi, jeśli w takich sytuacjach człowiek ucieka się do podstępu. 11

W sypialni czekała na Ingę zapłakana panna młoda. Sorine stała w lśniąco białej, przybranej koronkami bieliźnie, ale nie myślała o tym. - Sama nie wiem, co robić - wykrztusiła przy- gnębiona. - Sorine, przestań! Otrzyj łzy i siadaj przed lu- strem. Zaraz pomogę ci się ubrać... Sorine przerwała jej z płaczem. - To nie ma nic wspólnego z moim ubraniem, dobrze wiesz. Spójrz, jaka się zrobiłam gruba. - Ucis- kała rękami sterczący brzuch. - Brzuch mam jak ba- lon i... i... - wybuchnęła na nowo płaczem. Inga nie mogła się powstrzymać, strasznie się cie- szyła, że przekaże nieszczęsnej bratowej wspaniałą wiadomość. - A co, jesteś niezadowolona? - uśmiechała się życzliwie. Sorine ze smutkiem opadła na krzesło przed lu- strem. - Nie, Inga. Nie! Ale wszyscy w kościele zoba- czą, że Kristoffer i ja odnosiliśmy się do siebie ze zbyt wielką czułością, na dodatek pastor nam nie popuści. Zażąda, abym wyznała swój grzech przed całą para- fią. Jak myślisz, jak ja się będę czuła, kiedy wszyscy usłyszą, że sypialiśmy ze sobą? Nie powinnaś sobie ze mnie żartować... Inga stanęła za nią i położyła jej ręce na ramio- nach. Ich spojrzenia spotkały się w lustrze. Sorine miała czerwoną i opuchniętą twarz, Inga patrzyła na 12

nią promiennym wzrokiem i uśmiechała się trium- falnie. - Niczego się nie bój, Sorine. Pastor Mohr nie odważy się nawet bąknąć słowa „grzech"! Sorine odwróciła się i badawczo spoglądała na przyjaciółkę. - A ty skąd o tym wiesz? - w jej błękitnych oczach pojawiła się iskierka nadziei. Inga odchyliła głowę i wybuchnęła perlistym śmie- chem. Akurat w tej chwili odczuwała buzującą radość z tego, że udało jej się pokonać tego nędznika pastora. - Pastor Mohr sam kiedyś wszedł na ścieżkę grze- chu. A ja skorzystałam z okazji, żeby mu p tym przy- pomnieć. Bratowa przyłożyła dłonie do rozpalonych, za- czerwienionych policzków. - Inga, czy to rzeczywiście prawda? Nie okłamu- jesz mnie teraz? - Nie była w stanie usiedzieć spokoj- nie, podskakiwała na krześle. - Naprawdę nie kłamię - zapewniła Inga zdecy- dowanie. - Odbyliśmy długą rozmowę, pastor Mohr i ja. Mogę zagwarantować, że pastor nie zechce cię upokorzyć. - Och, Inga, czy mogę cię uściskać? - Sorine nie czekała na pozwolenie, zarzuciła Indze ręce na szyję i przyciskała ją do siebie mocno. - Uratowałaś mi ten najważniejszy dzień w życiu - cieszyła się rozpromie- niona. - Czy możesz mi powiedzieć, co pastor zro- bił? 13

- Niestety, nie - odparła Inga stanowczo. - To bę- dzie środek nacisku do wielokrotnego użytku. Czło- wiek nigdy nie wie, kiedy mu się coś takiego przyda. Sorine przechyliła głowę i przyglądała jej się uważ- nie. - Teraz przypominasz mi swojego ojca. Te same czarne oczy i te same wyprostowane plecy. Kiedy on staje w taki sposób, to wiem, że na nic się nie zda pró- ba przekonania go. - Masz oczywiście rację - zgodziła się Inga, po- pychając bratową z powrotem na krzesło. - Daj mi swoją szczotkę do włosów - zarządziła. - Musimy zrobić porządek z twoją czupryną! Sorine poddała się temu chętnie. - Kristoffer! To wy jeszcze nie pojechali- ście? - zawołała Inga zaskoczona, kiedy zeszła do kuchni. - Sorine nie może się doczekać, kiedy wyje- dziecie. Nie chce, żebyś ją widział przed spotkaniem w kościele. Kristoffer stał zniecierpliwiony przy długim stole i mocował się ze spinkami do mankietów. - Nie! - syknął przez zaciśnięte zęby. - Nie pora- dzę sobie z tym - złościł się, wskazując głową man- kiety. - A ojciec walczy w swoim pokoju z krawatem. Niech to diabli - mruknął. - Gdzie się podziała ta Emma? Nigdy jej nie ma, kiedy jest potrzebna. - Pozwól, chętnie ci pomogę - zaofiarowała się 14

Inga. - Emma z pewnością ma co innego do robienia niż ubieranie mężczyzn - upomniała go z życzliwoś- cią. - No proszę - rzekła, poprawiając spinki. - Teraz jesteś gotowy. Idź i pomóż ojcu z krawatem. - Nie potrafię - jęknął Kristoffer ze śmiechem, pochylając się zawstydzony. - Ja nie umiem wiązać krawatów! Inga zesztywniała. Rany boskie, przemknęło jej przez myśl, nie ma w pobliżu nikogo, kto mógłby to zrobić? Gdyby przypuszczała, że będzie musiała wiązać ojcu krawat, nie zgodziłaby się ubierać pan- ny młodej. Pojechałaby do kościoła w towarzystwie Nielsa i jego córek. - W takim razie ja się tym zajmę - pisnęła nie- pewnie. Nie miała ochoty pomagać ojcu, ale nie było wyjścia. Ścienny zegar niemiłosiernie przypominał, że pora wyjeżdżać. Przed drzwiami pokoju stanęła, żeby zebrać siły. Nie mogła przewidzieć, jak ojciec się zachowa, jak to spotkanie się ułoży. Może po prostu natychmiast wypchnie ją za drzwi? Nie, pomyślała, chyba tego nie zrobi. Przychodził przecież do niej, kiedy leżała w Gaupås nieprzytomna i trawiona gorączką po tym, jak wyciągnęła Gudrun z lodowatej wody. Więc może jednak ojciec coś do niej czuje...? Mimo woli wypro- stowała się i w duchu pośpiesznie odmówiła modli- twę. - Proszę wejść! - rozległo się z tamtej strony. W gło- sieojcabrzmiałairytacja. - A, Inga,toty.... - Był najwy- 15

raźniej zaskoczony i przerwał w pół zdania. Wygląda- ło, jakbymiał zamiar coś powiedzieć, ale zaraz zamknął usta. Zacisnął wargi tak, że została tylko wąska, czerwo- na kreska. Inga weszła do pokoju, ale zatrzymała się przy drzwiach. Głośno chwytała powietrze. Nigdy przed- tem nie widziała ojca z nagim torsem, bo on zawsze bardzo uważał, żeby mieć na sobie koszulę, niezależ- nie od pogody. Nawet w najgorętsze letnie dni nigdy się nie rozbierał. Zagryzła dolną wargę i pożałowała, że tu przyszła. Nie powinna była tego robić. Wstrząśnięta spoglądała na jego szerokie, muskularne plecy. Chociaż oświet- lenie w pokoju było marne, nie mogła mieć wątpli- wości, co widzi. Plecy ojca gęsto pokrywały blizny po ciosach bicza! Długie smugi bielały w mroku. - Och, ojcze! - wykrzyknęła zdławionym gło- sem. - Kto ci to zrobił? Kto cię tak bił? Niepewnie ruszyła ku niemu, ale ojciec powstrzy- mał ją gestem. Inga stała rozdygotana. - Nie rób tego, Ingo. Musisz zapomnieć o tym, co widziałaś. - Ojciec przyciskał białą koszulę do owłosionej piersi. Każdy ruch sprawiał, że mięśnie na brzuchu się napinały. Mówił ochrypłym głosem, ale wcale nie był zły, raczej zawstydzony. Inga spuściła wzrok i przyglądała się własnym bu- tom, podczas gdy ojciec wkładał koszulę przez głowę. Już miała wyjść i zostawić go w spokoju, ale wtedy on podał jej krawat. Ten pełen zaufania gest sprawił, że 16

ogarnęła ją fala ciepła i drżącymi palcami ujęła czar- ny krawat, a potem założyła go ojcu na szyję. -Musiała wspiąć się na palce, żeby dosięgnąć. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy, wpatrywała się uparcie w supeł, który wiązała. Bliskość ojca wprawiała ją w oszołomie- nie, powodowała, że kolana się pod nią uginały. Oczy zaszły jej łzami, nie mogła przestać myśleć o strasz- nym odkryciu, jakiego dokonała. Kiedy skończyła, Kristian szepnął ledwo dosły- szalnie: - Dziękuję ci, Inga. Odwróciła się i wybiegła z pokoju. Wciąż miała w oczach jego sponiewierane plecy. Co to się stało? Kto dopuścił się takiego ponurego czynu? I kto miał wystarczająco dużo siły, by związać ojca tak, by w ogó- le można było wymierzać mu bolesne razy? Kościół był wypełniony do ostatniego miejsca. Wieś jest niewielka, więc ludzie na ogół dobrze się znają. Inga usiadła w ławce należącej do Gaupås, ale mu- siała się przesunąć dalej, pod pomalowaną na biało ścianę, bo do kościoła wkroczył Niels ze swoimi cór- kami. - Czy z Emilią wszystko w porządku? - spytała szeptem Nielsa. W tej chwili mąż wydał jej się zupeł- nie obcym człowiekiem. Wkrótce minie rok, odkąd są małżeństwem, a ona nie zdążyła się jeszcze z tym pogodzić. 17

- W porządku - odparł przyciszonym głosem. - Eu- genie powiedziała, że możesz być spokojna przez resztę dnia. Wszystko układa się bardzo dobrze. A przy oka- zji - dodał - w drodze do kościoła skręciliśmy do Svart- dal, żeby zawieźć prezent ślubny. - Bardzo dobrze - pochwaliła Inga i lekko uścis- nęła jego dłoń. Sama nie umiałaby powiedzieć, dla- czego to zrobiła. Jej nieoczekiwany, życzliwy odruch sprawił, że Niels rozjaśnił się radośnie. Był bardzo elegancko ubrany, czarny garnitur, biała koszula. To Gudrun odprasowała jego rzeczy, pomyślała Inga zawstydzo- na, czując wyrzuty sumienia. Spodnie zostały staran- nie nawilżone i wyprasowane żelazkiem przez lnia- ną szmatkę. Kiedy spoglądała na niego z boku, nagle zdała sobie sprawę z tego, jak staro wygląda jej mał- żonek. Wiedziała o tym już dawniej, ale dopiero te- raz odkryła obwisłą skórę na policzkach i pod brodą. Jego oczy nie wydawały się już błękitne, pojawiły się w nich szare i zielonkawe refleksy. Oczy starego czło- wieka, Ingę przeniknął dreszcz. Głosy w kościele umilkły, kiedy pastor wszedł na ambonę. Duchowny miał na sobie szeroki, czar- ny surdut, a pod brodą biały, nakrochmalony i pięk- nie udrapowany kołnierz. Surowo spoglądał z góry na zgromadzonych. Jego wzrok przesuwał się wolno ponad ławkami, w których siedzieli pokorni parafia- nie. Kiedy Inga stwierdziła, że lada moment spojrzy na ławkę, w której ona siedzi, żołądek jej się ścisnął. 18

Nie spuści spłoszona wzroku. Nie, spojrzy mu w oczy z podniesioną głową. Pastor popatrzył najpierw na Gudrun, potem na Sigrid, na Nielsa i na nią. Nie zauważył jej, ale zdała sobie z tego sprawę dopiero, kiedy przesunął wzrok dalej, na ławki za jej plecami, jakby kogoś szukał. Nagle zesztywniał. Błyskawicznie odwrócił głowę i wpił spojrzenie w Ingę. Ona z całej siły ściskała w ręce chusteczkę do nosa i z trudem wciągała powietrze. „Nie odwracaj się, nie odwracaj", powtarzała sobie w duchu. „Daj mu do zrozumienia, że będzie musiał dotrzymać swojej części paktu, jaki z tobą zawarł". Spojrzenie jego wy- trzeszczonych, okrągłych oczu spoczywało na twarzy Ingi. Płonęło intensywnie niczym ogień na paleni- sku. Inga pozwoliła sobie na triumfalny uśmiech, kie- dy pastor skinął jej lekko głową. Przenikała ją radość. Pastor dotrzyma umowy. Nie odważy się zrobić nic innego, pomyślała z pychą. Inga uszczęśliwiona ocierała oczy, kiedy rozpro- mieniona Sorine powiedziała Kristofferowi „tak". Tak oto ród i dwór Svartdal wkraczają w nową epokę. Kristian z pewnością tak od razu nie przekaże naj- starszemu synowi gospodarstwa, ale to Sorine bę- dzie teraz nosić przy pasku domowe klucze. Emma je odda. Opiekowała się nimi już wystarczająco długo. Wygląda na to, że Sorine i Emma świetnie się rozu- mieją, a oddana rodzinie służąca z pewnością z ulgą 19

przyjmie fakt, że teraz jej odpowiedzialność będzie znacznie mniejsza. Pastor stał w progu kościoła, kiedy Kristoffer i Sorine, trzymając się pod ręce, schodzili po scho- dach. Miał na wargach uśmieszek pełen goryczy. Sprawy nie ułożyły się tak, jak pragnął, pomyślała Inga ze złośliwą radością. Pastor Mohr nie miał moż- liwości wygłosić grzmiącego kazania, chociaż z pew- nością uważał, że byłoby ono na miejscu Nowożeńcy przyjmowali życzenia od rodziny i znajomych. Inga miała wrażenie, że Sorine świado- mie lekceważy posępne spojrzenia, jakie niektórzy v mieszkańcy wsi jej posyłali. Spojrzenia pełne roz- czarowania, że panna młoda jest taka uszczęśliwiona i pozornie nic sobie nie robi ze swojego stanu, a prze- cież grzeszyła i na dodatek prezentuje teraz sterczący brzuch jako dowód swoich bezwstydnych poczynań. Wielu sądzi pewnie, że pastor zrezygnował z groże- nia młodym piekielną siarką dlatego, że Sorine zosta- ła synową Kristiana Svartdala, Inga wiedziała jednak, że to nieprawda. O, gdyby tak mieszkańcy wsi mogli usłyszeć, jakim faryzeuszem jest ich pastor! Powinni się chyba w końcu dowiedzieć, że on, ten, który nie- ustannie straszy ich sądnym dniem, również chodził po ścieżkach grzechu i z własną żoną robił to, co na- zywa rozpustą, na długo, zanim zostali sobie prawnie poślubieni w obliczu Boga. Kiedy państwo młodzi pochylili ku sobie głowy, żeby się pocałować, na kościelnym wzgórzu rozległy 20

się życzliwe śmiechy, a wielu z zachwytem klaskało w dłonie. Wzrok Kristoffera pieścił Sorine, młody małżonek objął ramieniem jej talię. Bez skrępowania wolną ręką z dumą głaskał jej okrągły brzuch.

2 Hedvig ocknęła się i ziewnęła przeciągle. Zawsze lu- biła poleżeć tak przez chwilę, zanim wstanie i za- cznie przygotowywać się do codziennych obowiąz- ków. Jakby potrzebowała trochę czasu, żeby obudzić myśli. - Piękna pogoda - szepnęła, spoglądając w stro- nę okna. Ze swojego miejsca w łóżku widziała, że niebo jest jasnobłękitne. Koronkowe firanki powie- wały lekko w strumieniu powietrza przeciskającym się przez szpary w okiennych futrynach. Nie musia- ła się odwracać, żeby wiedzieć, że Halvdan słyszał, co powiedziała. On budzi się natychmiast, gdy tylko żona się poruszy. Jej mąż zawsze miał bardzo lekki sen. Nie odwróciła się, wyciągnęła tylko rękę w jego stronę i wolno przesuwała ją po pościeli. Szukała jego ciepłej skóry. Wiedziała, że mąż zaraz zacznie po- 22

mrukiwać zadowolony, ujmie jej dłoń i przysunie ją sobie do ust. Nigdy dłuższych pieszczot o świcie, za- wsze tylko lekki pocałunek w rękę. Na znak, że mąż ją kocha, ale że teraz czas wstawać. Hedvig zamarła. Dlaczego Halvdan nie ujmu- je jej ręki...? I dlaczego on jest taki... zimny? Go- spodyni w 0vre Gullhaug zamrugała powiekami i wpatrywała się przerażona przed siebie. W ułam- ku sekundy jej wzrok ogarnął wszystkie przedmioty znajdujące się w pokoju. Miednicę i dzbanek, dwa krzesła do wieszania ubrań, nawet stary zabytkowy stół, przy którym zwykła siadywać, by wyszczotko- wać włosy, zdążyła objąć wzrokiem, zanim zaczęła krzyczeć. - Halvdan, Halvdan, nie, nie... - Wolno odwró- ciła się w łóżku, brzeg kołdry wepchnęła sobie do ust, jakby chciała ochronić się przed strasznym wi- dokiem. Kiedy naprawdę dotarło do niej, co się sta- ło dzisiejszej nocy lub nad ranem, krzyk przeszedł w przeciągłe wycie. Blada twarz męża, jego na pół ot- warte usta i martwe oczy spoglądające przed siebie, które i tak niczego już nie widzą... Jedna ręka Halv- dana zwisała z łóżka, jakby w ciągu kilku brzernien- nych w skutki sekund utracił wszelką siłę. Halvdan był martwy. Hedvig opadła na jego zimne piersi. Głaskała go drżącą ręką, czule dotykała policzka, który zaczynał już sztywnieć. - Dlaczego mnie opuściłeś? - szeptała, a łzy spły- 23

wały jej po twarzy. - Oboje... my oboje mogliśmy przeżyć razem jeszcze wiele dobrych lat... Na koniec ucałowała czule jego wargi i zamknęła mu oczy. Pogrążona w żalu Hedvig z płaczem przyjmowa- ła wizyty sąsiadów i krewnych. Nie mówiła prawie nic, ściskała tylko ręce przechodzącym obok niej lu- dziom. Chusteczkę trzymała przy wargach i mam- rotała ledwo słyszalne podziękowania. Salon wypeł- niały poważne, przyciszone głosy. Służące poruszały się bezszelestnie, prosiły przybyłych na kawę i ciasto, bo przecież ktoś musi częstować gości. Taki jest oby- czaj, ale sama Hedvig z pewnością nie będzie w stanie niczego przełknąć jeszcze przez wiele dni... Dawała się jednak pocieszyć, kiedy Tordis podeszła do niej z czułymi słowami. - Nie mogłam w to uwierzyć - zapewniała Tor- dis z oczyma pełnymi łez. - Kiedy twój służący przy- biegł powiedzieć nam, co się stało... ten energiczny, zdrowy Halvdan... jeszcze wczoraj u nas był, poma- gał nam układać słomę. - Sąsiadka umilkła. Głęboko wciągnęła powietrze. - Czeka cię teraz bardzo trudne lato. Ale niezależnie od tego, czego będziesz potrze- bować, Hedvig, w każdej chwili stawię się na wezwa- nie. Zapamiętaj to sobie. Hedvig kiwała z wdzięcznością. - Dobrze, dziękuję... - głos znowu jej się załamał 24

i musiała ukryć twarz w mokrej chusteczce. Dobrze mieć przygotowane chusteczki, dzięki temu nie musi znosić tych wszystkich współczujących spojrzeń. -. Chodź, mamo - poprosił cicho Torstein i pod- prowadził ją do wolnego krzesła. Najstarszy syn obejmował ją teraz w jakiś nowy sposób. Troskliwie i z oddaniem. Jakby chciał jej po- kazać, że nie musi dźwigać żałoby sama. Poklepała go lekko po ręce, kiedy zadbał, żeby dostała filiżankę mocnej kawy. Nie była w stanie się do niego uśmiech- nąć. Skinęła tylko głową. Doktor Lindberg chrząknął, żeby zwrócić na sie- bie uwagę. - Pani Gullhaug prosiła mnie, bym wyjaśnił, co spowodowało nagłe odejście jej małżonka. Zbada- łem pana Gullhaug,.. i jest dla mnie jasne, że doznał we śnie ataku serca. Wygląda na to, że atak przyszedł nagle i był... jak by to powiedzieć... wyzwalający. - Wyzwalający? Wyzwalający? - powtórzyła Inge- bjorg z zaciśniętym gardłem. Rozpacz zamieniała się w złość. - Jak pan może mówić, że śmierć taty była wyzwalająca? On... on nie powinien był przecież umierać! Wzrok doktora spoczął na zrozpaczonej dziew- czynie. - Rozumiem twój żal, moje dziecko - powie- dział. - To naturalne smucić się i wściekać, kiedy coś takiego się przytrafi. Twój ojciec mógł przeżyć jesz- cze wiele wspaniałych lat, ale śmierci nikt nie może 25

się przeciwstawić. Pewnego dnia znajdziesz pocie- chę w tym, że twój ojciec uniknął cierpienia. Skoro śmierć już musi przyjść, to niech będzie szybka. Je- stem przekonany, że gdyby pan Gullhaug miał wy- bierać między nagłą... i godną śmiercią a długotrwa- łym umieraniem w męczarniach, być może przykuty do łóżka, być może ubezwłasnowolniony, z pewnoś- cią wybrałby tę pierwszą. Wielu zebranych kiwało głowami, przytakując. Ingebjorg otarła policzki. - Tak, doktor chyba ma rację, ale ojciec nie powi- nien był odchodzić tak wcześnie... - wszyscy widzie- li, że dziewczyna walczy z płaczem, w końcu jednak musiała się poddać. Rozdzierający szloch zagłuszył jej słowa. W salonie zrobiło się cicho. Sąsiedzi nie znajdo- wali odpowiednich słów. Zerkali ukradkiem jeden na drugiego i pili kawę głównie po to, żeby się czymś za- jąć. Dlaczego tak musi być, zastanawiała się Hedvig ze smutkiem, że teraz, kiedy ona najbardziej potrze- buje pocieszających, uspokajających słów, to nikt nie ma odwagi z nią rozmawiać? Nie powinna ich oskar- żać, bo przecież sama w podobnych sytuacjach zwyk- le siedzi milcząca. Odczuwa się wtedy lęk, żeby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego, a także obawę, że człowiek mógłby okazać się niewrażliwy. W końcu to Oddbjorn przerwał milczenie. - No cóż, nie ulega wątpliwości, że utraciłem do- brego i chętnego do pomocy przyjaciela. Halvdan ni- 26