ania351

  • Dokumenty1 556
  • Odsłony82 517
  • Obserwuję68
  • Rozmiar dokumentów49.8 GB
  • Ilość pobrań55 929

Edmund Polak - Kim jesteś Basiu

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :13.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Edmund Polak - Kim jesteś Basiu.pdf

ania351 Dokumenty
Użytkownik ania351 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 99 osób, 48 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (1)

Burbonka-2• 22 miesiące temu

Dziękuję i pozdrawiam

Transkrypt ( 25 z dostępnych 149 stron)

Jest sobota 26 sierpnia 1967 roku, godzina 22.05. Na Dworcu Głównym w Warszawie niewiele osób czeka na przyjazd pociągu, który tym razem przy­ bywa punktualnie. Na peronie od razu robi sie tłoczno. Wśród tłumu wypatruję wysokiej, na siwo farbowanej fryzury Basi. Jest. — Tutaj, Basiu! — wołam, ale Basia sama zdąża już szybko w kierunku naszej grupki. Mija mnie i nieomylnie kieruje się w stronę płowo utlenio­ nej, nieco wyższej od niej kobiety. Rozjarzają się nagle światła reflektorów. Bły­ ska flesz fotoreportera. Warczy cicho kamera fil­ mowa. Z trudem utrzymujemy napór pasażerów. Staliśmy się ośrodkiem zainteresowania. Młode kobiety trwają w serdecznym, wzruszającym uści­ sku. Na ich policzkach pojawiają się łzy. I mnie robi się jakoś niewyraźnie. Jakiś mężczyzna w starszym wieku wdarł się między kamerę ope­ ratora telewizyjnego a obiektyw fotoreportera „Expressu Wieczornego”. Fotoreporter usiłuje prze­ szkodzić intruzowi. Chciałby jak najlepiej wyre­ żyserować zdjęcie, ustawić postaci. Wreszcie usu- ObwoiuJę projektow ał Janusz Bruchnalski

REWIZJA NADZWYCZAJNA Cala ta sprawa, która zaważyć m iała na kolejach losu kilku rodzin rozbitych przez w ojenne przejścia, zaczęła się 22 lutego 1965 roku, od mojej w izyty w Klubie Oświęcimia- ków, gdzie jestem jednym z działaczy jako były w ięzień po­ lityczny (numer 16713). Zaproszono mnie tego dnia głównie dlatego, aby poprosić o nadanie rozgłosu nowym poczyna­ niom Klubu na łamach „Expressu W ieczornego". Odbywało się w łaśnie spotkanie z „dziećmi oświęcimskimi". Jest to grupka młodych ludzi, którzy bądź przyszli na świat w Oświęcimiu czy Brzezince, bądź też zostali zesłani do tych obozów m ając nie w ięcej niż 16 lat. Dziś to już, oczywiście, ludzie dorośli, w większości posiadający własne rodziny, ale między oświęcim iakam i nazywa się ich zawsze „dziećmi". Idąc do Klubu, nie wiedziałem jeszcze, iż w w yniku tego spotkania stanę się na przeszło dwa i pół roku psychologiem i detektywem . Jako dziennikarz i starszy kolega z obozu koncentracyj­ nego zaofiarowałem „dzieciom" pomoc w różnych codzien­ nych kłopotach, czy to zawodowych, czy innych, a zwlasz- i za mieszkaniowych. Usłyszawszy tę propozycję, najmłodsza, jak mi się wydawało, z grupki dziewcząt, Jadzia Sztanka, liligranowa, sym patyczna blondynka, oświadczyła, że zna taką sprawę, z którą od dawna „dzieci" nie mogą sobie po­ radzić. Chudzi zresztą nie o warszawskie „dziecko oświę- i imskie", ale o mieszkankę Będzina imieniem Basia. Nie mo- 5

że ona mianowicie w żaden sposób, w skutek jakichś nie­ ścisłości w dokumentach, uzyskać dowodu osobistego. Kom­ plikuje jej to i tak nie najłatw iejsze życie, bo przecież bez tego dokumentu nie może podjąć żadnej pracy. Sprawa zainteresowała mnie i niezwłocznie przystąpiłem o rozwikłania biurokratycznych węzłów, nie pozw alają­ cych powiatowym władzom będzińskim na uregulow anie tak zasadniczej sprawy, jak w ydanie obyw atelce podstawowego dokumentu. Dodam, że był to mój pierwszy kontakt z oso- amb które urodziwszy się w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu czy Brzezince, przeżyły go. Za mojej bytności w tym obozie zagłady, to jest w la­ tach 1941 i 1942, istniało żelazne prawo, że w szystkie przy­ wożone tam małe dzieci były uśmiercane, a fakt urodzenia w obozie dziecka oznaczał śmierć zarówno dla matki, jak 1 dla noworodka. Tylko kilku nieletnich chłopców widziałem tam żywych, posiadających num ery więźniarskie. Niewielu, trochę starszych, skierowano do obozu po pierw szych re­ presjach przeciwko Polakom na Zamojszczyźnie. Ale gdy zaczęło się gazowanie, czyli tak zwane „ostateczne rozw ią­ zanie kwestii żydow skiej”, widywałem setki dzieci — jecha- Y ciężarówkam i lub szły w nie kończących się szeregach, najpierw w kierunku „białego" i „czerwonego domku" \ a potem do krem atoriów z komorami gazowymi. Tak, wów­ czas i długo jeszcze po moim wyjeździe transportem do uchenw aldu 2 dziecko nie miało prawa żyć w obozie kon­ centracyjnym . Dopiero później zmieniły się nieco warunki, a 6 i tak niew iele dzieci przeżyło obozową gehennę. Dwie chaty wysiedlonych mieszkańców okolic Oświęcimia, zwane „białym” i „czerwonym domkiem", odpowiednio przysto­ sowano na wiosnę 1942 roku do zabijania więźniów gazem. W po­ wstałym tam bunkrze nr 1 znajdowały się dwie komory gazowe, mieszczące jednocześnie 2 tysiące ludzi, a w bunkrze nr 2 urzą- ZOno czterY komory gazowe. Na drzwiach wejściowych znajdo- Wal się napis „Do łaźni", a na wewnętrznej stronie drzwi wyjścio- WyC2h "D° dezYnfekcji”. Wspomniany transport, liczący 1000 więźniów narodowości Polskiej, odjechał z Oświęcimia do Buchenwaldu 10 marca 1943 roku. ' 6 Stąd moja sympatia do ^ ^ ^ “ '^ ^ S a m U a k o śmier- dzie krótko, ale przecież p n e j y “ ^ J nie] chyba telni wrogowie Trzeciej ^ o ś c i wyrosnąć mści- tylko dlatego, ze mogą z m en w p r '" 'ile ż jednak razy Pói“ eH £ cZj“ \ t L Sńaw i^ein sig, czy £ 3 5 S S sprawy w swoje ręce. następnego dnia wystoso- Slowo się jednak rzekł°; J ' ten fakt długie wałem do Basi obszerny ■ ■ przystąpi!?:, jak nocne godziny z.ste n a w r.n r. * . jA do t Jod2l., pozyskać zaufanie nieśm iałej. !J A " przejęcie spraw y Basi. Miał .o o k .z .ć tak przez starszego kolegę z o k a rc z a nieznanego dzien- oczywiste, aby Basia “ le c m bezskutecznie i długo biedziło t Z " r “ f " N M s a , e m » „W arszawa, 23 lutego 1965 r. Szanowna Koleżanko! Klubu oświęcimskie- Jestem oświęcimiakiem, a Y ))Expressu W ieczornego«. go w Warszawie d z i e n n ^ a r ^ i e ć ^ i oświącimskimi« do- Na wczorajszym spotkaniu q k,opotach i perypetiach wiedziałem się od Jadz dowodu osobistego i o po- Koleżanki związanych z b ... :ach w życiu rodzinnym, wstałych z tej PrzYczJ ^ dusznoL i lokalnych władz, któ- Dowiedzialem się także o . = cvch przepisów praw- re przecież na podstaw ie - t sprawę załatw ić po nych i kodeksu rodzinnego m ogłyby tę sprawę myśli Koleżanki. aut0rytetu redakcji i z tytułu, jak Pragnę przy pomocy Y atwłć uregulowanie tych to się mówi, »w ieku i urz^ Q ’ dzenia brakujących doku- spr«W i doprowadzić P si„ niewątpliwie świadko- r k m m ^ ć r c S d w , “ ?otw 'crdz,ć p o tr z e b do lego 1‘ „Proszę więc 1Ufo'poafaA*. liście do Barbary Sidło odnowiedzieć na nie, nie ' J & S Z zi w 5 3 formg mereckg. 7

wifz^poTaniem ,T ^ - Z ^ r° StSZych słowach- możli-podamem jak największej ilości faktów. leżv? nf mi' M Jakich dokumentach Koleżance za- X ? P”«źrdc„L^r^ 2adziate m f że Bas a t e Y' °pieklmów ^ z i a powie- Uą z=»enah7o ? ^ SWych Prawdziwych rodzicowi? SfSH bycfj w X t S , C? »<• ° ™yn> urodzeniu, o po. i w y z w o len ia\ln J°k‘e były jeJ losy podczas ewaku.i, ii wT E S J S T J “ ■ * * O'-, potem. Jacy « * • “ * " ,~ omacku n f,"' Z Z“ taWn tK h pyt™ ' kroczyłem na razie po' nego „dziennikarskie™ J osa: ^ o a l n!ezawod' nie orientując cie ,• „ , . drogę zmudnych dociekań, przebrnięcia. J' ’ J3kl gąSZCZ mam Przed sobą do o d p o ś PJ°„żdt v X <"’iaCh Basia “ ,ecyd»»«'« * »« uprzednio tylu rozczarowań. W i Z m a b°ZM” szy S ilem zaBd r u t S ał "d jednak fakŁ’ ze sam c z te ry s ta t p ę - waldzie skąd przeszM ^ ‘ dmiu' 3 dwa w Bl,chen- n y ,^ „ r e s z X o P; ^ “ t mo,„T ;;rt ,nr>y, c X ™ ak“aay'- w o ” : X yo X “ ” „B„ar y Sf ° niema. Waniach i staraniach. Bas,a p lah tf “ pozn,ejszycb pMZ»b<- „Będzin, dn. 5 m arca 1965 r Szanowny Panie Edmundzie! słałam z w Dachau a r -7'15 ° bÓZ koncentracyjny Żki T-d o ra Musioła ^ ^ 8 cie tak napisać do Pana, aby mógł Pan z tej opowieści w y­ ciągnąć odpowiednie wnioski. Z góry przepraszam, że list ten przybierze formę aż referatu. Ucieszył mnie list od Pana, bo wierzę, że może wreszcie skończą się moje utrapienia zarówno dotyczące ustalenia m iejsca urodzenia, jak i z uzy­ skaniem dowodu osobistego (a więc są jakieś kłopoty z ustaleniem m iejsca urodzenia, mimo że Basia ma w ytatuo­ wany na udzie numer oświęcimski, numer, jakiego nie tatuo­ wano w żadnym innym lagrze — E. P.). Męczę się już czw arty rok, a temu łażeniu po urzędach dał początek... mój związek małżeński. Trzeba było bowiem ustalić raz na zawsze datę urodzenia i miejsce, gdzie mo­ głam się urodzić. A urodzić musiałam się w jednym z obo­ zów w ym ienionych w dotyczących mojej osoby licznych pismach urzędowych. Ale to nie w ystarcza. Na pewno zapy­ ta Pan, dlaczego? Uważam, że dlatego, iż nie w szyscy ludzie w urzędach w ypełniają solidnie swoje obowiązki. I także dlatego, że moi przybrani rodzice nieświadomi, że w przy­ szłości będę m iała kłopoty, niepotrzebnie podali niewłaściwe dane. Nie jestem w stanie szastać dłużej pieniędzmi na lewo i prawo, aby spraw ę doprowadzić do końca, bo już niemało kosztował mnie adw okat i sąd. Byłam w obozie, o tym świadczy mój numer na nodze, poza tym pośw iadczyły to starsze ode mnie wówczas dzieci, z którym i zostałam przywieziona do będzińskiego szpitala. Stam tąd wzięli mnie i potem adoptowali państw o W eso­ łowscy. O jciec obecnie nie żyje. Uważam, że jako miejsce mojego urodzenia pow inien figurować w m etryce i dowodzie osobistym »Oświęcim«. A stwierdzić to można na podstawie faktów podanych przez gazetę, której fotokopię Panu prze­ syłam. Jedno w ydaje mi się dziwne — komu i z jakiego powodu zależy na tym, aby nie wpisać do dokum entu takiego czy innego obozu, tej czy innej nazwy? Zwracałam się o pomoc do ZBoWiD-u w Będzinie. Traktow ali mnie zrazu różnie, w reszcie uznali za swą koleżankę i obiecali pomóc. Jakoś z tej pom ocy nic nie wyszło. Mieli zwrócić się do sędziego o przyspieszenie orzeczenia, ale spraw a ciągnęła się dalej. Sędzia nie dał mi się dokładnie wypowiedzieć. Rzekomo 7 braku dowodów zam ykał każdą kolejną rozpraw ę. Żądał dowodów konkretnych, jak na przykład wypowiedzi leka­ 9

rza, który asystow ał transportow i dzieci do Będzina, a któ­ ry wówczas powiedział m ojej obecnej matce, że mam około półtora roku. Tylko ze względu na obozowe w arunki życia mogłam w yglądać na 3 miesiące, jak to podaje gazeta w marcu 1945 roku. Sprawę przerw ano z braku dowodów, bo gdzie znaleźć tego lekarza sprzed 20 lat? Przyjechał w reszcie pan Sz. z O św ięcim ia4, na pewno pan go zna, i udał się do sędziego. Przedstawił jakieś dowo­ dy, że zostałam przywieziona do Oświęcimia transportem z getta w Teresinie 5*. W dokum entach muzeum oświęcim­ skiego figuruje data urodzenia się dziecka cygańskiego dnia 21 grudnia 1943 roku i dziecko to ma numer tylko o jeden m niejszy od mojego. Zatem przypisyw ana mi data urodze- n*a 20 grudnia 1943 roku — jest datą najbardziej zbliżoną do prawdziwej. Sędzia więc zgodził się na sprostow anie da­ ty podanej przez moich rodziców przy spisyw aniu m etry­ ki w 1945 r., ale nie zgodził się na sprostow anie miejsca urodzenia. Nie pomogła argum entacja pana Sz., że na ujednoliceniu miejsca urodzenia w różnych moich dokum entach nikt nie ucierpi. Ani skarb państwa, ani nikt nie będzie poszkodowa­ ny, a przyjęta przez sąd decyzja utrudnia mi życie. Sędzia jednak kazał panu Sz. w yjść i powtórzyć argum entację na rozprawie, bo nie ma czasu prowadzić dyskusji. W yszliśm y tak zdenerwowani, że trudno to nawet opisać. A sędzia na­ dal^ żądał dowodów jasnych, konkretnych. Kazał przedstawić świadków w osobach pielęgniarek Kuklińskiej i Jażdżew ­ skiej 8. Poszukiwałam ich za pośrednictwem Biura Adresowego w W arszaw ie. Kazali podać bliższe dane. A wiedziałam tylko o nich, że mogą obecnie mieć około 60—65 lat, że są lub były pielęgniarkam i i m ieszkają gdzieś na Pomorzu. Szu- 4 Kustosz Muzeum Oświęcim-Brzezinka. Od lat zajmuje się on prywatnie poszukiwaniem rodzin dzieci urodzonych w obozie lub dzieci przebywających w obozie. 5 W Teresinie (niemiecka nazwa: Theresienstadt) znajdowało się getto dla Żydów z Czech i Słowacji oraz więzienie, tzw. „Mała Pevnost". s Zob. fragment artykułu z „Dziennika Zachodniego" na str 12—13. 10 i nhim tylko Jażdżewskiej. Biuro Adresowe w W arszaw ie ilpisało mi, że pod tym imieniem i nazwiskiem figuruje wiele osób. O statecznie straciłam nadzieję na załatw ienie mojej spraw y. Jak doszło do tego, że sąd w Będzinie przy- pieszył orzeczenie, nie wiem. A jakie wydał — proszę prze­ czytać w załączniku 7. Nie mogło mnie ono zadowolić. Za­ syłam też moją m etrykę i świadectwo ślubu. W każdym tych dowodów podane jest, już po sprostowaniu (luty, inne m iejsce urodzenia. Jasne, że nie uda mi się na podstawie takich dokumentów uzyskać dowodu oso­ bistego. , Ponadto w urzędzie stanu cywilnego, gdzie załatwiałam ir dokumenty, »pocieszali mnie«, że o ile nie sprostuję aktu urodzenia, to czeka mnie jeszcze kara. Za co, pytam , za to, /.e urodziłam się w obozie i że nigdy nie dowiem się praw dy o sobie i o swoich rodzicach, których bym pragnęła od­ naleźć? Gdy byłam u adw okata po orzeczeniu sądowym, po­ radził, aby wytoczyć nową spraw ę o ustalenie m iejsca uro­ dzenia. Jednak cała ta historia tak mnie w yczerpała nerw o­ wo i m aterialnie, że nie mam już sił na to. W dokum entach, jakie panu przesyłam, są tak duże roz­ bieżności, że w ystarczyłoby trochę zdrowego rozsądku, aby | g w ten czy inny sposób sprostować. Skąd więc wzięły się w wyniku długoletnich zabiegów różne m iejsca urodzenia? tylko dlatego, że przy załatw ianiu dla mnie m etryki w urzę­ dzie stanu cywilnego przybrani rodzice podali jako przy­ puszczalny term in urodzenia datę zmyśloną, a jako miejsce urodzenia miejsce, skąd mnie do Będzina przywieziono, i to mylnie zanotowane. Nie wzięli pod uwagę, jakie to fatalne będzie miało dla mnie skutki. Sąd zaś przyjął za słuszne ze­ znanie pana Sz. i dlatego pow stały rozbieżności. Panie Ed­ mundzie, będę Panu bardzo wdzięczna, jeśli zdobędzie się Pan na tyle siły, aby rozwikłać tę m oją sprawę, bo w niektó­ rych m om entach myślę, że wprawdzie żyję, ale napraw dę nie istnieję..." Tak, żyje, ale nie istnieje. Dużo praw dy zaw arła Basia w tych'słow ach. Utwierdziła mnie w przekonaniu, że trzeba jej pomóc, przeciąć gordyjski węzeł, jaki splątało dodatkowo 7 Zob. str. 14—15. 11

ścisłe trzym anie się litery praw a przez powiatowego sędzie­ go. Sięgnąłem głębiej do koperty przysłanej przez Basię, po załączniki. Była tam w ykonana przez muzeum oświęcim­ skie fotokopia artykułu z „Dziennika Zachodniego”, z dnia 8 m arca 1945 roku, jakieś m aszynopisy orzeczeń sądowych oraz dwa dokum enty — m etryka i świadectwo ślubu Basi. A rtykuł nosił tytuł: Zamiast Polaków — niem cy (słowo niemcy pisane małą literą) i podtytuł: Likwidacja obozu dla dzieci w Potulicach. „Przed trzem a dniami przybył do Zagłębia Dąbrowskie­ go drugi transport dzieci polskich, w i ę z i o n y c h p r z e z n i e m c ó w w o b o z i e k o n c e n t r a c y j n y m w P o ­ t u l i c a c h koło Bydgoszczy. Dzieci, w liczbie 100, przywieźli do Będzina ob. Jan i Lu­ cjan P o l a k o w i e, M. G a l o n i Boi. D u r c z y ń s k i , m ieszkańcy Czeladzi, którzy mieli specjalne upoważnienia władz wojewódzkich z Katowic i starościńskich w B ę d z i ­ n i e. Dzieci przywieziono dwoma ogrzanymi wagonami, któ­ re uzyskano dzięki uprzejmości i pomocy władz wojsko­ wych sowieckich. W Będzinie przywiezionymi m aleństwami bardzo serdecznie zaopiekow ały się władze starościńskie, um ieszczając je w gmachu b. żydowskiego domu starców. M aleństwo um yto i nakarm iono do syta, pozw alając się na­ leżycie wyspać po podróży. Ob. Polak (co za zbieg okoliczności, m oje nazwisko! — E. P.), główny opiekun dzieci, opowiada, że już w drodze do Będzina spotykali na różnych stacjach najbliższych k re­ wnych, którzy nie mogąc doczekać się pow rotu swych dzie­ ci, wyjeżdżali, aby w drodze już je powitać. Były to pow i­ tania tak w zruszające, że obecnym w yciskały łzy z oczu. Przywiezione z obozów dzieci pochodzą z powiatów: c z ę ­ s t o c h o w s k i e g o , b ę d z i ń s k i e g o , z a w i e r c i a ń ­ s k i e g o , c h r z a n o w s k i e g o , j a w o r z n i c k i e g o , ż y w i e c k i e g o i z e Ś l ą s k a . W ciągu dwóch dni rodzi­ ce i najbliżsi krewni odebrali około 70 dzieci. Po pozostałe zgłaszają się również. Z dziećmi tymi przyjechały do Bę­ dzina również dwie pielęgniarki I r e n a K u k l i ń s k a i M a r i a J a ż d ż e w s k a , mieszkanki Pomorza, które z w łasnej woli ofiarow ały się pielęgnować m aleństw a w obo­ zie." 12 Wytatuowany numer nazwiskiem „Przedstawiciel naszej redakcji miał możność rozmawiać ?. wymienionymi pielęgniarkam i, które udzieliły mu szcze­ gółów o życiu w obozie. Są to szczegóły w strząsające. Ku­ lilińska np. opowiada, że w ś r ó d d z i e c i z n a j d o w a ł o .. i ę p ó ł t o r a r o c z n e n i e m o w l ę , którego rodzice są nieznani. Dziecko to urodziło się w w i ę z i e n i u o ś w i ę ­ c i m s k i m i nie wiadomo, jakim sposobem przywiezione zostało do Potulic. W yjaśnia ona, że do Potulic przywożono dzieci, których rodziców N iem cy przedtem w ysłali — na drugi świat. W ten sposób przywieziono również małą Ba­ się, liczącą w tedy 3 miesiące, której nazwisko tw orzy w y- t a t u o w a n y n a l e w e j n ó ż c e n u m e r p o r z ą d k o- w y w i ę ź n i a o ś w i ę c i m s k i e g o . »Basia« to imię dzie­ cka, nadane mu przez inne dzieci. Dziecko to również zo­ stało przywiezione do Będzina, gdzie niew ątpliw ie znajdzie jakichś opiekunów. Przywieziono również do Potulic 8-1 e- t n i ą d z i e w c z y n k ę n a s z c z u d ł a c h . Straciła ona nogi w więzieniu oświęcimskim, w którym dano jej szczud­ ła. W Potulicach znajdowało się także około 700 d z i e c i r o s y j s k i c h z o k o l i c W i t e b s k a, których rodziców niemcy wyw ieźli do robót w kopalniach i fabrykach w N ie­ mczech. Dzieci te uwolnione zostały przez Armię Czerwo­ ną i odwiezione do miejsc rodzinnych. Około piętnaściorga dzieci rosyjskich znajdowało się jeszcze w obozie do os­ tatnich dni. Dziećmi tymi opiekow ały się wym ienione pie­ lęgniarki, które przekazały je władzom sowieckim. Kuklińska opowiada również o karach, jakie stosowano w obozie dla dzieci. H itlerow cy za najm niejsze przew inie­ nie wsadzali dzieci, bez względu na wiek, d o z i m n e g o , c i e m n e g o b u n k r a , g d z i e n i e j e d n o k r o t n i e p r z e b y w a ł y p o k i l k a m i e s i ę c y . Jeden z chłop­ ców przydzielony do pracy w ogrodzie, z a z j e d z e n i e p o m i d o r a z o s t a ł s k a z a n y n a 3-m i e s i ę c z n e p r z e b y w a n i e w b u n k r z e , dziewczynka natom iast która w k u c h n i o b i e r a ł a l i ś c i e s z p i n a k u , d o s t a ł a 6 m i e s i ę c y b u n k r a z a p o d e p t a n i e k i l k u l i s t k ó w s z p i n a k u . . . (Wel.)" 13

Tyle podaje „Dziennik Zachodni", gazeta, która do dziś wychodzi w Katowicach. Muzeum Oświęcim-Brzezinka w y­ konało fotokopię tego artykułu, który miał mi być tak po­ mocny w poszukiwaniach, a który, jak się okazało, miał mi również w skutek niedokładności przeszkadzać. Na razie przeszkadzał Basi w uzyskaniu dowodu osobistego, bo nie znany mi kolega po piórze podał wyraźnie, że Basia miała 3 miesiące, przybywszy do Potulic. N apisane to było jed­ nak tak niedokładnie, że można było przypuszczać, iż trzy miesiące to jej wiek w chwili przyjazdu do Będzina. Jak się okazało potem, ani jedno, ani drugie przypuszczenie nie odpow iadało prawdzie. W róćm y jednak do kolejnego dokumentu, jaki mi przy­ słała Basia. Skrócony odpis aktu urodzenia podaje, że „W e­ sołowska Barbara Krystyna jest urodzona dwudziestego gru­ dnia tysiąc dziewięćset czterdziestego trzeciego roku w P o ­ t y 1i c a c h z ojca W esołowskiego Bolesława i W ładysła­ wy z domu M acioł". Ma to być zgodne z treścią aktu uro­ dzenia nr 119/1945. Odpis sporządzono w styczniu bieżące­ go roku. Odnośne dane w skróconym odpisie aktu małżeń­ stwa podają jako miejsce urodzenia Basi — Oświęcim. Da­ ta urodzenia jest już zgodna z tą, która była podana w spo­ rządzonym w 1965 roku poprawionym akcie urodzenia. Oba te sprzeczne akty podpisał tego samego dnia ten sam urzę­ dnik. Jak form alnie sprawa przedstaw iała się przedtem, usi­ łuję się dowiedzieć z wniosku adw okata Klemensa Sachsa (z 3 Zespołu Adwokackiego w Będzinie). W niosek skiero­ wano 8 listopada 1961 roku do kierow nika Urzędu Stanu Cywilnego w Będzinie w imieniu Basi i jej przybranej m at­ ki. Po zawiłym, zrozumiałym tylko dla praw ników wstępie, na podstaw ie daw niejszych i zaktualizow anych przepisów, pełnomocnik strony wnosi „o uzupełnienie aktu urodzenia Barbary K rystyny W esołow skiej, sporządzonego w Urzędzie Stanu Cywilnego w Będzinie w dniu 3 kw ietnia 1945 r. (...) i skreślenia w tym akcie, że rodzice jej są nieznani, oraz o rozpoznanie wniosku bez wzywania m ałoletniej Barbary W esołow skiej, a to dla oszczędzenia jej przykrości". W nioskodaw ca nadmienia, że Bolesław W esołowski zmarł w dniu 26 VII 1960 r., a tenże wraz z żoną W ładysła­ wą w yraził w 1945 roku zgodę na nadanie jej swego nazwi- 14 ;ka i traktow ał Barbarę K rystynę przez cały czas jako dzie­ cko swoje. Z w niosku dowiaduję się także, że w sporządzonym w Urzędzie Stanu Cywilnego w Będzinie akcie urodzenia Basi wpisano „rodzice nieznani" na podstawie praw a z 1926 i 1927 roku. Jedynie w aktach parafialnych kościoła rzym ­ skokatolickiego w Będzinie z dnia 3 kw ietnia 1945 roku, kiedy Basię ochrzczono, proboszcz w pisał łaskawie, że ro ­ dzicami Basi są jej rodzice przybrani. Przy okazji popełnio­ no wówczas błąd dotyczący daty urodzenia Basi, uznając, że miała ona w tedy 8 miesięcy. Tam też powstało owo nie­ szczęsne rzekom e m iejsce urodzenia, nie istniejące w ogóle P o t y l i c e . Taką to nazwę podali księdzu serdeczni, ale prości ludzie W esołowscy, którzy coś niecoś zasłyszeli o obozie w Potulicach, ale nie pam iętali dokładnej na­ zwy. I tak zaczęły się kłopoty Basi. Sprawa oparła się o Sąd Powiatowy w Będzinie, bo pracow nik urzędu stanu cyw il­ nego nie chciał skorzystać, bez orzeczenia sądu, z przysłu­ gującego mu prawa poczynienia poprawki w akcie. Potem zjawił się p. Sz. i Oświęcim jako miejsce urodzenia, a na­ stępnie pow stała wątpliwość, czy był to istotnie Oświęcim, czy też getto w Teresinie, a może pociąg tow arow y z Tere­ sina do Oświęcimia — jak to sugerowali pracow nicy ośw ię­ cimskiego muzeum. A może dziecko urodziło się w pociągu na jakiejś nieznanej stacji? Do lutego 1964 roku głowili się nad tym bezduszni prawnicy. Ale życie biegnie dalej. W do­ rosłej już Basi zakochał się spawacz metalowiec, Ryszard Sidło, zatrudniony jako pomoc górnicza w m iejscowej ko­ palni, a ona sama ukończyła szkołę i zdobyła zawód fryz­ jerki. Nie może go jednak wykonywać, bo nie posiada do­ wodu osobistego. Przy zawieraniu ślubu pracow nik urzędu stanu cywilnego w pisuje do aktu małżeństwa jako miejsce urodzenia Oświęcim, a jako datę urodzenia... datę przyby­ cia do Oświęcimia transportu z getta w Teresinie. Basia sta­ je się oficjalnie dzięki temu niedopatrzeniu formalnym dziec­ kiem nieznanej Żydówki. Jednocześnie ostatecznie przekreślone zostały jej szan­ se na uzyskanie dowodu. Bo przecież nikt w świecie nie urodził się jednocześnie w Oświęcimiu i w nie istnieją­ :ych w praw dzie na m apach geograficznych, ale figurujących 15

komnptpr^n0^ 61113 Potylicach- S^d będziński nie czuje się kom petentny do zaprzeczenia temu cudowi. ier;paHiat ZWraCa Się WięC w lutym 1964 roku do sądu o przy- 7 fi/,, ' ^ 1 miejsca urodzenia dowolnych, z jednego bądź ostatecznie ^ [ednakow ych' bo Jest Juz - ystko jedno, choć może dostarczyć dowody ńnJirfeUm^°i'*,^ ClmSbe^° pomocne w ustaleniu najbardziej ° POłd?bneg0 miejsca Jej urodzenia. Prosi o przyspie- 1961 rn iS 3 N” Zn6'' deCyZp w sPraw ie ciągnącej się już od czv < ° ' L W’ domo-.czy Poskutkowała tu jej prośba, iK‘ ...erw encja będzińskiego ZBoWiD-u, bo wreszcie DostVrufS^la ■ roku ^3d Powiatowy w Będzinie wydał postanowię me (Sygn. akt. INs. 911/64), które — niestety, _ ,P° cp> uPraw omocnieniu się — mam oto przed sobą a lf UI, U rehrv7i 30ZU W )świ^cimiu, a mogła się ona urodzić w innym obozie, w szczególności w getcie w Teresinie..." r_ , ,!e wiem, dlaczego muzeum przysłało tak niedokładną d n e t 62 szcze9dłowych w yjaśnień. Ale wiem, że nawet i - a.1 praw nicy nie powinni wydawać orzeczeń w spra- acn onozowych, nie znając zupełnie tego zagadnienia. V3,°Zle kazdy numer w iązał się z datą zapisania więźnia, 7ion" '° niec™ ‘e 2 datą (choć bardzo przybliżoną) przywie- - ia aresz ow anego do obozu. Jeśli transport przybył ra ­ no, lub tez był stosunkowo niewielki, mógł być zapisany 16 tego samego dnia. Transport z Teresina był jednak duży. Prawdą więc jest, że Basia mogła się urodzić jeszcze w Te­ resinie lub w drodze, jakim ś cudem przetrw ać niew ątpli­ wie okropne w arunki jazdy w zbitej masie ludzkiej w to­ warowym w agonie i dostać jeden ze środkowych numerów transportu, a nie końcowy lub późniejszy, to bowiem zna­ czyłoby, że urodziła się już po zapisaniu wszystkich prze­ znaczonych do życia kobiet, przywiezionych 20 grudnia 1943 r. z Teresina do Brzezinki. Gdyby jednak urodziła się w dniu przyjazdu do obozu, wówczas praw dopodobnie otrzym ałaby numer poprzedzający lub następujący po nu­ merze matki, o ile ta jeszcze po porodzie w obozowych w a­ runkach żyła. A więc powstał dla mnie nowy problem: czy będzie możliwe odszukanie śladu po m atce Basi? Te rozw ażania jednak, moim zdaniem, nie pow inny być przedmiotem rozpraw y sądowej. N iepotrzebnie dośw iadcze­ ni przecież oświęcim iacy z muzeum pisali w w yjaśniającym liście o różnych możliwościach urodzenia się Basi, co skłoniło sędziego do zbędnych, niemal sofistycznych roz­ ważań. Basia żyje, ma num er na udzie, więc urodziła się w Oświęcimiu. A czy nastąpiło to o sekundę czy aż o kilka tygodni wcześniej lub później, Oświęcim i tak wywarł piętno na całym jej życiu, niezm ywalne piętno, mocniejsze niż ślad tatuażu. Ale jak, już po uprawom ocnieniu się orze­ czenia sądu i upływ ie term inu apelacyjnego, odwrócić to, co w m ajestacie praw a zostało ostatecznie ustalone? Jedyne w yjście to założenie rewizji nadzw yczajnej. Zao­ patrzywszy się w zgodę Klubu Oświęcimiaków i sekretaria­ tu redakcji „Expressu W ieczornego", udałem się do D epar­ tamentu Nadzoru Sądowego, do II W ydziału Rewizji N ad­ zwyczajnych Cywilnych przy M inisterstw ie Sprawiedliwoś­ ci, gdzie bardzo rzeczowo i uprzejm ie wysłuchał mnie sę­ dzia J. Przyznał, że procedura dotychczasowa m iała pew ­ ne uchybienia i że Sąd Najw yższy jest kom petentny do za­ łożenia rewizji nadzwyczajnej. Trzeba jednak, po złożeniu odpowiednich podań, uzbroić się jeszcze w cierpliwość, w myśl powszechnie przyjętego, odpowiednio straw estow a- nego powiedzenia, że sąd jest sprawiedliwy, ale nierych­ liwy. Rewizję może wnioskować czynnik społeczny, więc niekoniecznie sama Basia i jej adwokat, który nie poradził sobie przecież na razie ze sprawą. Aby nie nadwerężać skro- 2 Kim jesteś, Basiu? 17

innych funduszów Basi, sędzia J. poradził, abym ja w im ie­ niu redakcji, w łaśnie jako czynnik społeczny, poprosił o nie- obciążanie kosztami zainteresow anej. Mimo licznych jesz­ cze kłopotów, po pisaniu sążnistych w yjaśnień udało się. Sąd Najwyższy przyjął wniosek i zobowiązał się zaw iado­ mić redakcję o term inie w ydania orzeczenia. N atychm iast powiadomiłem o tym listownie Basię. Ale samo założenie rewizji nadzw yczajnej to jeszcze nie wszystko. S r.iw a po pom yślnym orzeczeniu Sądu Najwyższego wróci przecież do Będzina i będzie rozpatryw ana przez ten sam sąd po­ wiatowy, co najw yżej w innym składzie. W kolejnym liście Basia aż prom ienieje zarówno w dzię­ cznością, jak i nadzieją, że uda mi się sprawę przeprow a­ dzić pomyślnie do końca. Basia podała także kilka now ych szczegółów, jakie zna­ ła z daw niejszych opowiadań o sobie oraz z nowych relacji przybranej matki. Postanowiłem jednak, że do wszystkiego, czego dowiem się o Basi, będę podchodził z dużą rezerwą, dopóki nie zobaczę odpowiednich dokum entów i sam nie w ysnuję z nich wniosków. Postanowiłem także, że każdy naw et najbardziej niepraw dopodobny szczegół musi być gruntow nie sprawdzony. Przecież Niemcy potrafili nie tyl­ ko popełniać zbrodnie, ale i znakom icie zacierać ich śla­ dy. Czyż to, co z nami robili, nie było najbardziej niepraw ­ dopodobne w całej historii świata? Cytuję z tego listu Basi, w ysłanego 17 marca, te frag­ m enty, które wnoszą coś nowego do mojej, jakże skąpej jeszcze, wiedzy o niej: „Chcę Pana zapewnić, że numer, który mam w ytatuow a­ ny na nodze lewej powyżej kolana, na mięśniu udowym, jest autentyczny i co do tego nie mam wątpliwości. Jak Panu pisałam, pan Sz., który jest kustoszem muzeum oś­ więcimskiego i opiekuje się nami, czyli »dziećmi oświęcim­ skim i^ miał pewne wątpliwości co do jednej z cyfr mego numeru, a m ianowicie do trójki. (Trójka — druga cyfra w pięciocyfrowym numerze Basi, oznaczająca liczbę tysię­ c y 8*— E. P.). M yślał, że znak trudny już dziś do odczytania 8 W Oświęcimiu przez cały czas trwania obozu (z jednym wy­ jątkiem, uczynionym dla zamaskowania malwersacji dokonanej przez SS) nadawano więźniom numery kolejne, oddzielne dla 18 to może jedynka względnie siódemka. W ysłał mnie więc do Zakładu Ekspertyz Sądowych do Krakowa wraz z Ewą Krć 3 i jeszcze jednym kolegą z obozu. W wyniku tej eks­ pertyzy ustalono, po sfotografowaniu num eru w prom ie­ niach podczerwonych, że druga cyfra to jednak raczej tró j­ ka. Aby mógł Pan sobie dokładnie wyobrazić, jak w ygląda ten numer, posyłam zdjęcie. Zrobiła je asystentka ośw ię­ cimskiego laboratorium fotograficznego. Numer został pod­ cieniow any ołówkiem, aby był w yraźniejszy na kliszy, gdyż teraz ledwo go znać. Ma kolor szaroniebieskawy. Jego dłu­ gość: 10,5 cm, wysokość cyfr: 1,7 cm, odległość między nimi: 1,5 cm ”. Dobrze, że Basia podała te dane. Sam nie mam tatuow a­ nego na ręku numeru, bo w yjechałem z Oświęcimia do Bu- chenwaldu w m arcu 1943 roku, a w tedy jeszcze nie w szyst­ kich obejmował obowiązek tatuow ania. W iem jednak, że cyfry były znacznie drobniejsze. U Basi mięśnie i skóra rozrosły się, przez co powstało znaczne zniekształcenie i osłabienie tatuażu. Możliwe także, że robiono jej nakłucia delikatniejsze, o ile w ięźniarka czy SS-man lub też Auf- seh erk a10 mieli odrobinę litości nad bezbronnym niem ow­ lęciem. Basia pisze dalej o kłopotach związanych z zawarciem małżeństwa: „Tylko wyrozumiałości pracow nicy urzędu stanu cyw il­ nego zawdzięczam, że zawierzyła danym pana Sz. i spisała akt ślubu. Na trzeci dzień, czyli 24 grudnia 1961 r., mieliś- mężczyzn i oddzielne dla kobiet. Dlatego dużą rolę odgrywało w tym przypadku ścisłe ustalenie numeru. Omyłkowe odczytanie właśnie początkowych cyfr numeru, oznaczających liczbę tysięcy, mogło bowiem przesunąć datę jego nadania nawet o kilka mie­ sięcy wstecz lub naprzód. 8 Takie nazwisko otrzymała od jugosłowiańskich opiekunów dziewczynka nieznanego nazwiska, pamiętająca tylko epizodyczny fragment ze swego dzieciństwa przed samym uwięzieniem w Brze­ zince, gdzie została sierotą. Przy pomocy Muzeum Oświęcim-Brze- zinka czyniła po wojnie poszukiwania swej rodziny w kilku kra­ jach. 10 Nadzorczym więźniarek w służbie SS. 19

my brać ślub kościelny. W szystko było już przygotowane, goście zaproszeni, graty powynoszone z domu, jedzenie, za­ kąski, coś do picia, wszystko związane z weselem zapięte na ostatni guzik. Gdyby urzędniczka zakw estionow ała do­ wody, nastąpiłby krach"... „A teraz trochę o mojej historii w św ietle opow iadań starszych dzieci, które razem ze mną przybyły do Będzina w 1945 roku. Dzieci te opowiadały moim przybranym rodzicom, że pam iętały, iż urodziłam się w bloku cygańskim w Oświęcimiu, na piecu Przychodziły do mnie jakieś kobiety, praw dopodobnie m atka z babką. Młodsza karm iła mnie przez trzy miesiące. Pewnego dnia przyszły z babcią zapłakane. Babcia miała mówić: »W nu­ czusiu, pewno cię już nie zobaczę więcej«. Płacz ten trwał krótko, gdyż w padli Niemcy i wyprowadzili kobiety, a po­ tem słychać było strzały. Imię »Basia« nadały mi dzieci, z którym i przebywałam. Kobieta, która przychodziła mnie karmić, podobno przekradła się do Brzezinki z Oświęcimia. Po tym w ypadku karm iła mnie inna kobieta, której dziecko umarło. Mnie miano skierować do gazu, byłam już w śród dzieci przeznaczonych na spalenie, ale w tym czasie odchodził transport do Potulic i pew ien lekarz przerzucił mnie do te­ go transportu, wierząc, że w ten sposób uratuje mi życie. Praw dopodobnie był to już rok 1945. Jednak nie zdążyliśmy dojechać do samego łagru. Konwojenci oblaw szy benzyną auto, chcieli je podpalić i spalić nas, kiedy do akcji w kro­ czyli partyzanci i Niemcy zostali rozbrojeni. Działo się to w okolicach Bydgoszczy. Opowiadali mi o tym rodzice, gdy : już byłam starsza i dlatego to pamiętam. Nie znam nazwisk ani adresów dzieci, które przybyły ze mną z Potulic do Bę­ dzina”. Zacząłem regularnie uczęszczać na cotygodniow e spot­ kania Klubu Oświęcimiaków. Tam w ypytyw ałem koleżanki, które m iały podczas swego pobytu w Brzezince cokolwiek wspólnego z dziećmi, aby udzieliły mi rad i wskazówek. Chciałem poznać okoliczności urodzenia się Basi lub przy- i wiezienia jej do obozu. Jaka panow ała wówczas procedura przyjm ow ania transportów , co to był za transport z Tere­ sina, jak odbywał się tatuaż numerów, kto go dokonywał?11 11 Zob. relacja Stanisławy Leszczyńskie], str. 43—46. N ajcenniejszych wskazów ek udzielały mi: Janka Pal- mowska, M arysia M azurkiewicz i M aria Piekutowa. Pora­ dziły mi m. in., abym odszukał m ieszkającą podobno w Ło­ dzi byłą położną z bloku, w którym rodziły się dzieci, na­ zwiskiem Leszczyńska. Zwróciłem się do Zarządu Łódzkie­ go ZBoWiD o podanie jej adresu. Basię powiadomiłem o po­ stępie poszukiwań. Kolejny list od niej całkowicie zmienił i harakter moich poszukiwań. W ysłała go Basia 27 m arca 1965 roku: .... Każdy list, który od Pana otrzym uję, napaw a mnie serdeczną radością. M yślę nieraz, że jest możliwe nie ty l­ ko znalezienie świadków do mojej spraw y o dokum enty, ale że znajdzie Pan ślady mojego pochodzenia. A może do­ wie się Pan czegoś o m ojej rodzinie — bo przecież jest to moim cichym pragnieniem ! M oja obecna mama opowiada, że ojciec bardzo dopytyw ał się dzieci, jakim językiem prze­ m awiały do mnie pieszczotliwie owa raczej babcia i ta pa­ ni, które przychodziły do m ałej »Basi«. Otóż mówiły one czysto po polsku. M iały być przywiezione z powstania warszawskiego i podobno były bardzo ładnie ubrane, a do­ piero później chodziły już w pasiakach. Poza tym dzieci opowiadały, że urodziłam się na wspom nianym już przeze mnie piecu w Brzezince. M ama zaś mówi, że byłam ozna­ czona biało-czerwoną wstążką, zawiązaną na lewej ręce, że z Oświęcimia do Potulic byłam wywieziona bez żadnej li­ sty transportow ej, a także, iż ów lekarz, którego zgłoszenia się zażądał sędzia, opowiadał, że przywiózł mnie do Potu­ lic z jeszcze jednym chłopczykiem, a pielęgniarki potw ier­ dziły to. Mama twierdzi, że gdy odbierała mnie ze szpita­ la — podaję te szczegóły, o które Pan prosił — byłam ubra­ na w długi, ciem ny płaszczyk, sukienkę wełnianą, niebieską, koszulkę jedwabną, ładnie haftowaną, pończoszki z paskiem, ale bez bucików. Nogi okryw ał mi płaszczyk. Posiadam zdjęcie z czerwca 1945 roku, a wzięli mnie ze szpitala 4 m arca 1945 roku. Proszę oficjalnie o wszczęcie poszukiwań przy pomocy redakcji »Expressu W ieczornego«. Może tą drogą łatw iej bę­ dzie uzyskać jakieś wiadomości. Jest Pan mą nadzieją na lepszą przyszłość, niech Pan czyni to, co uważa Pan, że j. st najlepsze. Jadzi Sztance serdecznie dziękuję, że zw ró­ ciła się do Pana". 20 21

No i w ten sposób stanąłem przed trudnym problemem powzięcia decyzji, która może zaważyć na życiu młodej ko­ biety i jej rodziny, a mnie kosztować w iele wysiłków i cza­ su. Czy mogę ważyć się na to? W jakim stopniu skutki moich poszukiwań objawią Basi taką prawdę, jakiej ocze­ kuje ona w swych m arzeniach? Jestem przecież praw ie pewny, iż m atka jej nie żyje. Jak tysiące matek, które ro­ dziły w Oświęcimiu, trafiła do kom ory gazowej. W ersja o owej babce i m atce z pow stania warszawskiego, bogato ubranych i m ówiących po polsku, nie może być chyba praw ­ dziwa w odniesieniu do dziecka z numerem 73528, skoro takie num ery miały czeskie lub słowackie Żydówki. Zresztą prawdziwą m atką Basi równie dobrze może oka­ zać się przedstaw icielka każdej innej z ponad 20 narodow oś­ ci więzionych w Oświęcimiu. Może była bogata, choć ra­ czej nie, bo bogate rodziny uruchom iły już dawno środki, aby odnaleźć swych krew nych; może była biedna, ale chy­ ba w żadnym razie taka, jaką wym arzyła sobie Basia od chwili, kiedy jeszcze jako dziecko dowiedziała się, żc ci, których uw ażała za rodziców, nie są jej m atką i ojcem. Ba­ sia ma wprawdzie już ustabilizow ane życie — zdobyła za­ wód, ma męża i dziecko — i niepotrzebna jej m atczy­ na opieka; niemniej gdy w ynikły trudności z otrzymaniem dowodu osobistego, uświadom iła sobie jak nigdy przedtem, że jest nikim. H itlerowcy odebrali jej osobowość, a pozo­ stawili numer. W yzwolenie nie przywróciło jej tej osobo­ wości i dlatego szuka jej nadal. Z drugiej jednak strony wiem, że dotychczasowe przypadki odnalezienia się rodzin rozdzielonych przez obozy koncentracyjne przynosiły nie­ kiedy po okresie radości również i rozczarowania. Zdarza­ ły się naw et tragedie, gdy kilkanaście lat rozłąki nieod­ w racalnie przekreśliło połączonym możliwość odnalezienia się takim i jak kiedyś. Życie ich toczyło się odrębnymi to­ rami, a gdy tory te znów skrzyżowano, zdarzały się k ata­ strofy. Chyba że obie strony potrafiły wykazać dużą dozę wyrozum iałości i subtelności. Trzeba mieć to na uwadze i w tej sprawie, której nie mogę już pozostawić naturalnem u biegowi, czuję się bowiem na siłach w rócić oświęcimskie dziecko o ile nie matce, której naw et popiołów nie uda się zebrać, to chociaż rodzinie, jakiejś tam ciotce, a może sio­ strze czy bratu. 22 Trzeba uwolnić Basię od ugniatającego ją ciężaru nie­ pewności, od beznadziejnych rozmyślań, od poczucia nieza­ winionej krzywdy, poniżenia, że jest nikim, nikim, nikim! Chyba powinienem wziąć na siebie taką odpowiedzialność. Bo jeśli rozłożyć na szale w ieloletnie udręki niepewności i ew entualne rozczarowanie, to chyba udręki przeważą. N aj­ gorsza praw da lepsza jest od niepewności. Stanowczo więc biorę się do poszukiwań, by przynajm niej móc powiedzieć Basi, że już wszystko, co możliwe, zostało zrobione. Zacho­ wuję przy tym możliwość niezdradzania jej, że coż już wiem, gdy stwierdzę, że to coś byłoby według oceny mego sumie­ nia złe, niew arte ujaw nienia. W ysłałem co rychlej z redakcji dalekopis do katow ic­ kiego „Dziennika Zachodniego” z zapytaniem, czy wiadomo im obecnie, co dzieje się z redaktorem , który w marcu 1945 roku napisał reportaż z przybycia do Będzina trans­ portu dzieci z obozu w Potulicach. Przecież redaktor, uży­ w ający wówczas podpisu (Wel.), niew ątpliw ie pam ięta pewne nie opublikowane szczegóły i będzie mógł wiele wyjaśnić, a może naw et utrzym uje kontakt z w ym ieniony­ mi w reportażu osobami, jak i mnie zdarza się w praktyce dziennikarskiej. 2 kw ietnia 1965 roku w ,,Expressie W ieczornym ” na pierwszej stronie ukazał się artykuł pod tytułem: ,.Basia 73528" szuka swej rodziny. Czekamy na wiadomości od osób znających losy dzieci urodzonych w Brzezince. A rtykuł kończył się pytaniam i: "O Kto więc pam ięta »Basię«? O Może w ięźniarka pełniąca wówczas funkcję położnej, nazwiskiem Leszczyńska, m ieszkająca podobno w Lodzi? O Może inne osoby? O A może dwie kobiety, starsza i młodsza, które zosta­ ły przywiezione do Brzezinki po powstaniu warszawskim i przychodziły, jak w ynika z ustaleń jej opiekunów, do 8-miesięcznej wówczas »Basi«? A może ktoś pam ięta okoliczności wywiezienia z Brze­ zinki transportu małych dzieci w kierunku Bydgoszczy, z przeznaczeniem na zniemczenie? Były to transporty zbio­ rowe i indywidualne, składające się z jednego, dw ojga czy trojga dzieci, którym asystow ały w ięźniarki-lekarki. Na dwa dni przed ew akuacją Brzezinki, w styczniu 1945 roku, 23

dwa takie transporty, z których jeden składał się z 2—3 dzieci, odjechały z obozu. Ten większy do Ravensbriick, a ten m niejszy w kierunku Bydgoszczy. Dzieciom towarzyszyły: Rosjanka — Pola i Polka — W anda. Jak one się nazywają, czy żyją? Może zgłoszą się na nasz apel. Czekamy na wiadomości". Jak widać, w artykule tym podałem kw intesencję do­ tychczas zebranych wiadomości, zarówno z listów Basi, z „Dziennika Zachodniego", jak i z inform acji koleżanek z Klubu Oświęcim iaków i z muzeum oświęcimskiego, nie spraw dzając jeszcze zaw artych w nich w ersji. Szukałem na razie po omacku. Otrzym ałem też z „Dziennika Zachodniego" niezwłocz­ nie dalekopisow ą odpowiedź: „Dziennikarz, o którego panu chodzi, pracuje jeszcze w naszej redakcji. Nazywa się... (i tu następow ało nazwisko, którego jednak nie wymienię). Ucieszyła mnie bardzo ta wiadomość. Oto pierw szy ślad osoby, która była bezpośrednim świadkiem przybycia transportu, rozm awiała z ludźmi, którzy powinni znać nie­ zbędne dla poszukiwań szczegóły. Napisałem list do Basi: „... A więc zgodnie z życzeniem rozpocząłem akcję po­ szukiwań. Jednocześnie rozsyłam we wszystkich kierunkach listy do osób, które m ogłyby jeszcze coś powiedzieć... O ba­ wiam się tylko, że Koleżanka podchodzi do tej spraw y ze zbyt dużą dozą nadziei. A tymczasem tylko w w yjątko­ w ych okolicznościach udaje się po tylu latach natrafić na ja­ kiś drobny, lecz istotny szczegół. O dkrycie całej prawdy, od­ szukanie przynajm niej kogoś z rodziny, już nie mówię, że matki, która prawdopodobnie nie żyje, będzie niezw ykle trud­ ne. Nie można wiązać z tym większych nadziei, bo rozczaro­ wanie w takich przypadkach bywa w yjątkow o przykre. ...Jadzia Sztanka powiedziała mi, że Koleżanka przecho­ dziła w K rakow ie jakieś specjalne badania lekarskie i po­ miary, dokonane w celach naukowych. Czy były to pomiary antropologiczne, typologiczne, czy inne? Dla spraw y naszych poszukiwań niezm iernie ważna byłaby wypowiedź lekarza specjalisty, który ustaliłby stopień prawdopodobieństwa po­ chodzenia i określił przy pomocy pomiarów czaszki, bada­ nia koloru włosów, oczu, składu krwi i innych szczegółów typ, jaki Koleżanka przedstaw ia". 24 W iele nadziei na otrzym anie istotnych informacji przy­ wiązywałem do źródła, jakie w skazała mi ośw ięcim ianka z Klubu. Chodziło o byłą pisarkę z bloku, w którym rodziły się dzieci w Brzezince, Bogusławę Czuprynównę, obecnie Świątek, z Nowej Huty. Prosiłem ją o podanie mi, jakie by­ ły losy dzieci urodzonych w grudniu 1943 roku, jak prze­ biegały porody Cyganek, Żydówek, Polek, Białorusinek i in­ nych kobiet. Pytałem też o techniczne spraw y związane z na­ dawaniem num erów noworodkom. 5 kw ietnia nadeszła pierwsza odpowiedź na apel ogło­ szony w ,,Expressie W ieczornym ”. Nieznana czytelniczka z Koszalina, podpisująca się „Id. B.", podała, że z nazw is­ kami „Kuklińska" i „Jażdżew ska" zetknęła się w M iastku w województwie koszalińskim, i że jeśli się nie myli, oso­ by te pochodzą z Pomorza. Stanisław Jażdżewski jest dy­ rektorem PGR Biesowice w powiecie M iastko, pochodzi z Pomorza, ma lat około 38— 45, poszukiwana przeze mnie M aria może być jego żoną, siostrą lub matką. Kuklińska zaś jest chłopką na indywidualnym gospodarstw ie w po­ wiecie M iastko. Niedużo tych wiadomości, ale z odpow ied­ nimi w yjaśnieniam i można w ysłać list do kierow nika PGR Biesowice, co też zaraz uczyniłem. Nadszedł również list od byłej oświęcimianki, dr Ireny Białówny. Jej list, w ysłany jeszcze w marcu, otrzymałem z dużym opóźnieniem. „...Niezmiernie współczuję losowi młodej kobiety — pi­ sze dr Białówna 12 —■sądzę jednak, że po 20 latach ustale­ nie dokładniejszych danych będzie niezm iernie trudne... O d­ nośnie do urodzenia się dziecka — moim zdaniem nie mogło to być dziecko z transportu z Theresienstadt (niemiecka na­ zwa Teresina)..." Ścisnąłem w tym momencie silniej papier listu. I ja, nie­ świadomy jeszcze okoliczności sprawy, właśnie tak przy­ puszczałem. List pochłonąłem w m gnieniu oka i jeszcze kil­ kakrotnie go przestudiowałem . To mógłby być właściwy kierunek- poszukiwań. Dziękuję ci, droga, nieznana Kole­ żanko z Białegostoku! 12 W cytowanej korespondencji w zasadzie nie podaje się fragmentów książki znanych już Czytelnikom z poprzednio za­ mieszczonych relacji bądź omówień. 25

....W tym okresie faktycznie przychodziły stam tąd licz­ ne transporty, lecz również przychodziły i inne, przeważ­ nie z Polski lub z okolic M ińska. W tych transportach tak­ że znajdow ały się dzieci. Z transportów z Theresienstadt na sektor »B II b« do B rzezinki13 dostaw ały się tylko nielicz­ ne młode i bezdzietne kobiety. Pozostałe, a przede w szyst­ kim ciężarne i posiadające dzieci, były umieszczane w od­ dzielnym sektorze, po drugiej stronie rampy, obok obozu m ęskiego i cygańskiego. Sektor ten znajdow ał się naprze­ ciwko sektora »B II a«. Przy jego likwidacji zginęły w szy­ stkie dzieci. O ile dziecko pochodzenia żydowskiego rodziło się w podobozie »B II a« lub »B II b«, było ono zgładzane natychm iast po urodzeniu. Stąd sądzę, że dziecko musiało być pochodzenia polskiego lub białoruskiego. Nieliczne po­ rody odbierała w tym okresie położna Leszczyńska. Numery na nóżce umieszczano również małym dzieciom przyby­ łym do obozu z zewnątrz..." Jak ten czas mija. Będę m usiał na nowo „uczyć się" to­ pografii obozu w Brzezince, ja, który w 1941 i 1942 „budo­ wałem" ten obóz i jego liczne sektory, ja, który jako de­ karz pokryw ałem własnoręcznie większość baraków i jesz­ cze na początku 1943 roku, „legitym ując się" trzymanym w ręku młotkiem i zwitkiem papy, mogłem dość swobodnie poruszać się po terenie rozbudow ującej się wówczas Brze­ zinki, tak po męskiej, jak i po kobiecej stronie obozu. Oczy­ wiście, jako już „stary numer", po dwuletnim stażu w Oświęcimiu. Teraz muszę zapoznać się dokładnie z dalszą historią obozu, korzystając z wszelkich dostępnych w kra­ ju dokumentów. Trzeba będzie poszperać po archiwach, mu­ zeach, kartotekach, aktach rozpraw sądowych, przestudio­ wać wszystko, co kiedykolw iek zostało o obozach koncen­ tracyjnych napisane. Przede wszystkim postanowiłem za­ łożyć w łasną bibliotekę w ydaw nictw o obozach. Ale w róć­ my do listu dr Białówny: „Druga spraw a dotyczy okoliczności przew iezienia dziec­ ka do Potulic przed samą ew akuacją obozu. Na dwa dni 13 Obóz w Brzezince w miarę rozbudowy dzielił się na po­ szczególne podobozy, jak na przykład początkowo na żeński i mę­ ski. Podobozy z kolei dzieliły się na poszczególne sektory, od­ dzielone od siebie drutami kolczastymi. 26 przed ew akuacją zostały w ysłane dwa transporty dzieci. O tym wiem zupełnie dokładnie, gdyż poza SS-manami do opieki nad dziećmi w czasie drogi zostały w yselekcjonow a­ ne pracow nice rew iru, między innymi również ja. Dzieci z mego transportu zostały skierow ane do Lodzi, a ponieważ wpadliśmy w strefę frontową, transport został cofnięty w kie­ runku Oświęcimia, do którego również nie mógł wrócić. Po trzygodzinnej podróży dotarliśm y do Ravensbriick. W tym transporcie były wyłącznie dzieci rosyjskie, osierocone przez matki. Dziećmi po przyjeżdzie zajęły się bardzo ser­ decznie w ięźniarki — Rosjanki. O stateczny los tych dzieci po wyzwoleniu obozu nie jest mi znany, ponieważ w Ravensbriick przebywałam krót­ ko. Drugi transport, składający się z dwojga lub trojga bar­ dzo małych dzieci, został w ysłany dzień wcześniej do woj. bydgoskiego. Transportem opiekow ały się dwie osoby, Ros­ janka i Polka. Nazwisk ich nie pamiętam, jednak już na­ pisałam do kilku koleżanek, które może będą je pamiętały. Podczas podróży do Ravensbriick zostały one dołączone do naszego transportu. Od nich słyszałam wówczas, że dzie­ ci pozostaw iły w jakiejś ochronce. Gdyby się udało którą­ kolwiek z nich odszukać, może będzie pam iętała przynaj­ mniej w iek i imiona dzieci oraz dokładne miejsce ich pozo­ stawienia. Przypuszczam, że poszukiwania Kolegi mogą do­ tyczyć w łaśnie jednego z odwiezionych wówczas dzieci..." W iadomości od dr Białówny miały dla mnie rew elacyjne znaczenie. W yśw ietliły wiele okoliczności, a także sugero­ w ały kierunek poszukiwań oraz potw ierdzały z dodatko­ wymi szczegółami to, co mi już powiedziały koleżanki z warszaw skiego Klubu Oświęcimiaków, a przede w szyst­ kim to, że m oja w spaniała inform atorka jest kobietą ze wszech m iar zacną i przejm uje się do głębi losem Basi. Po­ tw ierdziły się też niektóre fragm enty z listów Basi. Ale po­ stanowiłem niczemu nie wierzyć, zanim nie zgromadzę od­ powiednich dokumentów. Pamięć ludzka zawodzi, zapomina się daty, myli osoby, nie pam ięta cyfr. Zacierają się oglą­ dane przed laty twarze. Kolejny adres do spraw dzenia14: we W rocław iu prze­ bywa Irena W iśniewska, funkcyjna z bloku niemowlęcego. 14 Adres ten nadesłała z Gdańska oświęcimianka Misiorowska. 27

Basia natom iast przysłała mi swoją fotografię, w ykona­ ną w miesiąc po adoptow aniu jej przez rodzinę W esołow­ skich i aktualne zdjęcie, które w gronie kolegów redak­ cyjnych poddaliśm y laickiej ocenie typologicznej. Basia miała i ma rysy typowe dla Polki lub Białorusinki. Moja żona powiedziała, iż m ogłaby przysiąc, że to Białorusinka lub Ukrainka. Czy jednak w olno mi się sugerow ać takimi przypuszczeniami, nie popartym i jeszcze gruntownym i ba­ daniami antropologicznym i? Myślą pobiegłem do okresu mojego pobytu w Oświęcimiu. Już będąc w Buchenwaldzie, wpisałem do swego notat­ nika obozowego wiersz, jaki napisałem w Oświęcimiu. Po­ święciłem go Hedzie, piętnastoletniej Żydówce słowackiej. W kw ietniu 1942 roku przybyła ona w jednym z transportów ze Słowacji. Żydówki słowackie, ubrane w m undury po w y­ m ordow anych jeńcach radzieckich, pom agały nam przy bu­ dowie now ych koszar w pobliżu obozu oświęcimskiego. N o­ siły cegły dla m urarzy, a dla nas, dekarzy, dachówki. Jedna z nich, piętnastoletnia Heda, zdaje się z Brna, bardzo ładna blondynka, od razu zwróciła moją uwagę, chociaż śmiesznie wyglądała w za dużych spodniach i z krom ką chleba w e­ pchniętą pod bluzkę mundurową. Jak i u innych dziewcząt, na zgrabnej tylnej części ciała dyndała u niej przywieszo­ na na sznurku blaszana miska, atrybut w ięźniarskiej niedo­ li. Hedę w idyw ałem przez dwa tygodnie. Później gdzieś znikła. W jakiś czas potem cały obóz kobiecy nie wyruszył do pracy. Urządzono w ielką selekcję, której z dala przy­ glądaliśm y się, zdążając rano do Brzezinki. Było to chyba 4 maja. Gdy przechodziłem w pobliżu, w ydało mi się, że mi­ mo dużej odległości poznaję Iledę w grupie przeznaczonej na śmierć. Tego dnia napisałem ów wiersz, zatytułow any Nokturn i jej poświęcony. W kilka tygodni potem jednak zobaczyłem Hedę żywą. Kiedy ją napraw dę zagazowali, nie wiem. Heda była wprawdzie Żydówką, ale przedstaw iała typ w ybitnie aryjski. Była jasną blondynką- z zadartym noskiem, o niebieskich oczach i dość jasnej karnacji, sta­ nowiąc żywe zaprzeczenie teorii rasowej. A więc czy i o Ba­ si można powiedzieć, że przedstaw ia typ przeciętny dla rasy słowiańskiej? W yglądem sugerować się nie wolno. Łódzki ZBoWiD stanął na wysokości zadania. 5 kw iet­ nia otrzym ałem aktualny adres byłej w ięźniarki z Brzezin­ 28 ki, położnej bloku porodowego, Stanisławy Leszczyń­ skiej. Szybko również odpowiedział dyr. St. Jażdżewski z PGR Biesowice. Marii Jażdżew skiej nie zna, lecz jest spo­ krew niony z H eleną o tym nazwisku, która była w obozie w Potulicach z kilkum iesięczną córeczką od czerwca 1944 roku. A dres tej krew nej przyśle. Nie zw lekała z odpowiedzią Bogusława Czuprynówna- -Swiątek. Pierwsze zdanie wprawdzie nie było pocieszają­ ce: ,,Z przykrością muszę stwierdzić, że nie mogę udzielić żadnych inform acji dotyczących osoby »Basi«". A le dalej oceniłem nadesłane wiadomości na miarę złota. Pozwoliły mi one zorientow ać się w przebiegu porodów w grudniu 1943 roku: ,,W okresie tym codziennie rodziło się kilkoro dzieci, o których urodzeniu zgłaszałam w Schreibstubie rew irow ej, skąd następnie przesyłano m eldunek »na bramę«..." Co więc staw ało się z tymi dziećmi, skoro dane posia­ dane przez muzeum oświęcim skie potw ierdzają tylko kilka narodzin przez cały grudzień? Przeważająca większość dzie­ ci w ogóle nie przechodziła przez ewidencję. Zgładzano je bez pozostaw ienia jakiegokolw iek śladu. „...Po dwu mniej w ięcej dniach na blok przychodziła więźniarka, Żydówka, z głównej Schreibstuby i tatuow ała numer obozowy na udzie dziecka. O ile się orientuję, dzie­ ci urodzone w obozie były oznaczane numerem kolejnym, jak każdy »Zugang« obozowy, a więc w kolejności przy­ bycia do Oświęcimia. Ogromna większość nowo narodzonych dzieci um ierała w najbliższych dniach czy tygodniach. Dzieci chore umiesz­ czano w specjalnym bloku. Część dzieci w ysyłano »w trans­ port*, o którego losach nie m ieliśmy dalszych wiadomości. Dzieci narodzonych w czasie mojego pobytu na bloku 10 było bardzo wiele, codziennie setki nazwisk odnotow yw a­ łam w kartotece, tak że tylko specjalny zbieg okoliczności mógłby zatrzym ać w mej pamięci nazwisko »Basi«. M ogłaby je może pam iętać »chrzestna matka« dziecka, gdyż co kilka dni położna Leszczyńska chrzciła dzieci, które w spółwięź­ niarki, chore lub pielęgniarki, trzym ały do chrztu i nada­ wały im imiona, a więc znały nazw iska i najczęściej dłuższy czas potem opiekowały się swymi »chrześniakami«." Kolejny list na apel „Expressu W ieczornego" nadesłała 29

Daniela Drawicz z Brodnicy, która od 1942 roku przebyw a­ ła jako dziecko nazwiskiem Dadej w potulickim obozie. Z trudem przypomina sobie po dwudziestu latach szczegóły pobytu. Pam ięta przywiezione przez pielęgniarkę do Potu- lic dzieci z obozu koncentracyjnego z w ytatuow anym i nu­ merami, w iek dwóch chłopców określa do trzech, a dziew­ czynki do dwóch lat. O piekow ała się nimi 14-letnia więź­ niarka, Zosia. Daniela w ym ienia barak nr 17 i 18. Rozma­ wiała z Zosią, która jej opowiadała, że Basia nazywa się Sobczak. Z „num erowanych" chłopców był tam Tadzik i Fe­ lek. Danielę Dadej odebrał po zwolnieniu z lagru ojciec, Jan Dadej. M iała wówczas 10 lat. Było to w czerwcu 1944 roku. Basia m iała być chuda, okrągła na buzi, z jasnymi włoskami. Pielęgniarka Irena Kuklińska miała powiedzieć Zosi, że Basia jest sierotą. Z dość nieporadnie napisanego listu Danieli Drawicz można się zorientować, że gdyby chodziło w nim o poszu­ kiwaną przeze mnie Basię, to powinna ona mieć w marcu 1945 roku co najm niej dwa lata i jedenaście miesięcy, licząc że przywieziono ją tam w wieku około dwu lat, na miesiąc przed zwolnieniem Danieli z Potulic. W ięc nie o tę Basię chodzi. N iem niej nazwisko „Sobczak" należy sprawdzić. Tymczasem odnalazła się 9 kw ietnia jedna z pielęgniarek, które przywiozły dzieci do Zagłębia. Polecony list miał pieczątkę poczty w Karsinie. Nie w ie­ działem, że i tam dociera nasza gazeta. ,,W »Expressie W ieczornym« wyczytałam o »Basi«, z któ­ rą dzieliłam losy aż do chwili oddania jej opiekunom w Bę­ dzinie. Od tam tej pory nic nie wiedziałam o losie naszej najm łodszej obozowiczki, której sama to imię nadałam, bo tak jakoś mi to było stosowne do tej m ilutkiej buzi. Jestem Irena Kuklińska, obecnie Pawłowska..." Żadnych szczegó­ łów, niestety, w liście nie było, toteż napisałem do p. Pa­ włowskiej, czego pragnę się dowiedzieć. Do akcji poszukiwawczej włączyła się radziecka agencja prasow a TASS. Jest to zasługą jej w arszaw skiego stałego korespondenta, będącego w kontakcie także i z ,,Expressem W ieczornym ", redaktora W iktora Kuzniecowa. W biule­ tynie z 15 kw ietnia 1965 roku sym patyczny ten dziennikarz napisał artykuł pod tytułem: ,,Numer 73528 poszukuje swych rodziców". 30 „(Koresp. TASS), 14 kwietnia. Numer 73528 był w ytatuo­ wany przez laszystów na lewym udzie dziewczynki urodzo­ nej więcej niż dwadzieścia lat temu w obozie koncentracyj­ nym w Oświęcimiu. Obecnie młoda kobieta stara się poznać ■we prawdziwe imię i nazwisko i uzyskać jakiekolw iek w ia­ domości o swej rodzinie. Poszukiwania dotyczące przeszłoś­ ci Basi (to ona miała w obozie numer 73528), prowadzone przez Polski Czerwony Krzyż i Państwowe Muzeum w O ś­ więcimiu, nie przyniosły żadnych rezultatów. Polskie Radio, Telewizja i gazety zw róciły się do w szystkich obywateli w kraju, do więźniów byłej gigantycznej fabryki śmierci z 18 krajów Europy z apelem o pomoc. Z dokum entów fa­ szystowskich, zachowanych do dziś dzięki członkom ta j­ nej organizacji ruchu oporu w Oświęcimiu, wynika, że nu­ mery od 72435 do 73770 figurują w spisach kolejnego tran­ sportu, który przybył do fabryki śmierci 20 grudnia 1943 roku. Basia — urodzona w Oświęcimiu i w ybaw iona od śmierci przez żołnierzy Armii Radzieckiej, jest jednym z tych dzieci, które potem grupowo albo indyw idualnie by­ ły wywożone z oswobodzonego obozu i w zięte na utrzy­ manie przez bezdzietne rodziny. Basia nie zna ani swojej narodowości, ani nazwiska, ani imienia. W yjaśniło się już, że z dziećmi była w obozie rosyjska kobieta — Pola i Polka W anda. Jeśli dziś żyją, może przypomną sobie okolicznoś­ ci w yw iezienia podobnych do szkieletów dzieci, więźniów Oświęcimia? Basia znalazła ciepło i miłość m acierzyńską w jednej z polskich rodzin, żyjącej do dziś na Śląsku, w gór­ niczym mieście Będzinie. Otrzym ała w ykształcenie w Pol­ sce Ludowej, wyszła za mąż i ma już córkę. A jednak mło­ da kobieta stale w raca myślami ku temu okresowi, kiedy rodziła się w oświęcim skiej fabryce śmierci. Numer 73528 zwraca się do wszystkich: odezwijcie się! W iktor Kuzniecow.” No, może nie w szystko zostało opisane dokładnie przez kolegę Kuzniecowa, ale wiadomość o Basi poszła w świat, a przede wszystkim do republik radzieckich i innych państw socjalistycznych, a więc tam, gdzie może jeszcze żyje ktoś z rodziny Basi i może jej także bezskutecznie poszukuje. Co przyniesie teraz najbliższa przyszłość? W iadom ości do­ bre czy złe? Czy do goryczy niepewności dojdzie Basi jesz­ cze gorycz rozczarowania, czy też... ale nie uprzedzajm y 31

przyszłości. Gromadzę wiadomości, studiuję do późnego wieczora, a nierzadko i w nocy, różne dokum enty, otaczam się książkami, które wydobywam z antykw ariatów . Znają mnie już w księgarniach, gdzie szperam po półkach. Zdobywana wiedza o obozach, o których myślałem, że wiem wszystko, pogłębia się. Postanowiłem napisać książ­ kę o Basi, ale na razie nie o tej, tylko o przyjaciółce z lat dziecinnych, z którą tak się splotły moje przeżycia obozo­ we I5. Może potem powstanie także książka o Basi urodzo­ nej w Oświęcimiu? Zbieram wszelką korespondencję, no­ tuję treść przeprow adzonych rozmów, num ery akt archi­ walnych oraz nazwiska informatorów. W iele osób od razu okazuje życzliwość dla sprawy, tylko nieliczni obojętność, wśród tych drugich zwłaszcza red. (Wel.) z katowickiego „Dziennika Zachodniego", do którego napisałem obszerny list, a nie otrzym ałem z niew ytłum aczonych przyczyn od­ powiedzi. W yjątkow a to jednak porażka, jaka spotkała mnie u samego progu tej „epopei poszukiwawczej". Zarówno ci życzliwi, jak obojętni radzą mi, abym po­ rzucił te beznadziejne poszukiwania, połączone z grzeba­ niem się w okrutnej przeszłości. Po co rozgrzebywać rany, które przecież tak czy inaczej przyschły? Ale byli więź­ niowie obozów są innego zdania. Świadkowie SS-mańskich m orderstw i w ehrm achtow skich zbrodni rozum ują inaczej niż ludzie, którzy obozy znają tylko z książek i opowiadań. Obozowi koledzy podtrzym ują mnie na duchu w chwilach zwątpienia i ofiarowują pomoc. Popiera mnie także grono kolegów redakcyjnych. To, o czym się mówi w tram waju, jest uważane za do­ bry temat. Tylko że dziennikarze lubią szybkie efekty swo­ ich artykułów , a tutaj pośpiech może okazać się zgubny. „Express" jednak udziela mi swoich łamów, bo przecież sprawa jest jak najsłuszniejsza — gazeta dociera do najdal­ szych zakątków kraju, a czytelnicy, do których zwróciliś­ my się o pomoc w»poszukiwaniach, nie zawodzą. Rozpowiadam o historii Basi na prawo i lewo, wszystkim znajomym, interesantom w redakcji, kolegom w Klubie Oświęcimiaków i w Klubie Buchenwaldczyków, sprzedaw ­ czyniom w księgarniach, gdzie skupuję obozowe książki. Sło- 15 Książka tegoż autora pt. Moriłuri („Czytelnik”, 1968). I. Niewyraźny numer na udzie Barbary Sidło, który z biegiem lal rozrósł się i wyblakł, był początkowo odczytywany jako ,,7.1528'', co spowodowało wiele komplikacji w poszukiwaniach.

wem, robię koło sprawy dużo ,.szumu". W ysyłam też nową porcję listów. Piszę do byłej opiekunki Leszczyńskiej pod )<-j łódzki adres oraz do pielęgniarki Ireny Kuklińskiej-Pa- włowskiej, załączając jej w ycinek z ,,Expressu" o „Basi — 73528". Proszę ją o szczegóły, o przypom nienie sobie tego momentu, kiedy „Basię" przywieziono do Potulic. Czy był li) jakiś zbiorow y transport w okresie tuż przed w yzw ole­ niem, czy też osobno sprowadzono niemowlę płci żeńskiej razem z jakim ś chłopcem? A może samą tylko dziewczyn­ kę, a może kilkoro dzieci? Czy oprócz numerów było zna­ ne jakieś nazwisko? Jak Basia była ubrana wówczas, a jak przy opuszczaniu Potulic? A może do Potulic przyw iezio­ no ją dopiero po wyzwoleniu, organizując zbiorowy wyjazd do Zagłębia? Pytam też, dlaczego Basia znalazła się w ogo­ li’ w transporcie do Będzina. A może było komuś w iado­ me, że jej rodzina pochodzi z Zagłębia lub Śląska? Gdy­ bym choć na jedno z tych pytań otrzymał dokładną odpo­ wiedź, przeczącą lub potw ierdzającą, byle stanowczą, to już uczyniłbym jakiś krok na drodze, która, jak się obawiałem, mogła m ierzyć kilom etry. Sporządziłem już i zgromadziłem odpowiednie ośw iad­ czenia dla D epartam entu Nadzoru Sądowego M inisterstw a Sprawiedliwości, aby stworzyć podstaw y do założenia re­ wizji nadzw yczajnej. Oto moje oświadczenie: „Jako przedstaw iciel w arszaw skiego Klubu Oświęcimia- l.ów, były więzień tego obozu (nr 16713), oświadczam, iż przeprowadziłem szereg wywiadów z osobami, które były /utrudnione przy przyjm owaniu transportów do Brzezinki w 1943 roku oraz m iały powierzone zadanie opiekowania 1ię dziećmi, a w szczególności niemowlętami. W szystkie te osoby potw ierdziły zgodnie przypuszczenie, że Barbara Sidło, w której spraw ie zgłaszany jest wniosek o spowodo­ wanie rew izji nadzw yczajnej, urodziła się w Brzezince. Jak wynika z zeznań m. in. ob. Bratro, której oświadczenie za­ łączone jest do wniosku »Expressu W ieczornego«, już sam hikt, że Barbara Sidło żyje, świadczy o tym, że niemal na pewno urodziła się w Brzezince. W 1943 roku transport z Te- tesina przybył do Brzezinki 20 grudnia, rejestrow anie zaś lego transportu odbywało się w dniu 24 grudnia, a więc w same święta, dlatego też tę datę zapam iętały liczne w ięź­ niarki. W iele kobiet z tego transportu umierało, a wiele2. Tak wyglądała Basia w 1945 roku, w kilka byciu do Będzina z Potulic. Małą Basię trzym; brana matka, p. Wesołowska. i Kim jesteś, Basiu?

rodziło. Niem cy polecili odbierać niemowlęta. W później­ szym okresie c a ł y transport zagazowano, a jedynie ode­ brane matkom niemowlęta i nieco starsze dzieci mogły za­ chować życie. Numer w ytatuow any na nodze, jedynym umięśnionym miejscu na ciele niemowlęcia, świadczy, że było to dziecko nowo narodzone. Gdy tylko pojaw iały' się i siady m ięśni na rączkach, obowiązywało tatuow anie nu­ meru na przedram ieniu. Fakt, że Barbara Sidło przeżyła oboz, tłumaczy się przeznaczeniem jej na zniemczenie. A wiadomo, że od 1943 roku tylko dobrze w yglądające nie-l mowlęta, naw et jeśli były pochodzenia żydowskiego, Niem­ cy przeznaczali na zniemczenie". Takie zaś oświadczenie złożyła Zofia Bratro, była więź­ niarka Oswięcimia-Brzezinki nr 27182, zatrudniona tam, w „Aufnahme", czyli w biurze przyjęć, jako pisarka: „Jest mi wiadome, że około 20 grudnia 1943 r. pracowa- am przy spisyw aniu przybyłego z Theresienstadt (Teresin) transportu rodzin żydowskich. Obowiązywało wówczas ta­ tuowanie nowo narodzonych niemowląt kolejnym i num e­ rami, a tatuaż był umieszczany na nóżce. Dzieci starsze mia- y tatuaż na rączkach. W okresie tym bardzo często żabie-1 rano niem owlęta i dzieci do niemieckich domów dziecka (Kinderheim) transportam i zbiorowymi bądź po kilkoro dzie­ cię Przez dłuższy czas niem owlęta przebyw ały razem z ro- ( zicami na terenie obozu »B II b« w Brzezince, a następnie, przed zagazowaniem rodziców i starszych dzieci były w wyniku decyzji Oddziału Politycznego (Politische Ab- teilung) w ysyłane do Niemiec celem zniemczenia. Dotyczy­ ło to również niektórych dzieci żydowskich". „Oddział Polityczny" — za mojej bytności w lagrze sło­ wa te budziły przerażenie. Faszyści jednak polityką nazy­ w ają to, co cały św iat określa jako zbrodnię. ABECADŁO ZBRODNI Miłą niespodziankę spraw ił mi korespondent agencji TASS w W arszaw ie, kolega W iktor Kuzniecow, przynosząc do redakcji „Expressu W ieczornego" oryginalne kartki swego biuletynu oraz dwa pierwsze wycinki z radzieckich gazet, które z niewielkim i skrótam i pow tórzyły jego ko­ respondencję z W arszaw y o Numerze 73528, poszukującym rodziców. Była to wzmianka z gazety „Krasnaja Zwiezda" („Czerwona Gwiazda"), centralnego organu M inisterstw a Obrony Związku Radzieckiego oraz z gazety „Krasnoje Zna- mja" („Czerwony Sztandar"). W iktor powiedział mi, że spo­ dziewa się, iż do centralnej agencji TASS w M oskwie na­ płyną w związku z tym listy, które prześlą mu do W arsza­ wy, a on z kolei przekaże je mnie. W ysłałem kolejny list do Danieli Drawicz z Potulic, py­ tając ją o dalsze szczegóły. Tak już jakoś jest, że ludzie nie potrafią mówić, a już na pewno pisać o szczegółach. Trzeba z nich wszystko wyciągnąć. Czuję się niczym re­ żyser w teatrze, który sugeruje ujęcie roli i spodziewa się zamierzonego efektu, ale stara się niczego nie narzucić. Po­ znaję dopiero mechanizm pamięci i pobudzania na powrót do życia tego, co już zakrzepło w odległych kom órkach mózgowych w w yniku jakiejś sam oobronnej reakcji przed natarczyw ością złych wspomnień. Pamiętać muszę także o niedoskonałości ludzkiej pamięci, o jakże łatwo zaciera­ jącej się granicy między prawdą a urojeniem. W moich po­ 35

czynaniach uspraw iedliw ia mnie cel, jaki mi przyświeca: napraw ienie krzywdy młodej dziewczynie, której skradzio­ no ciepło matki, której zdeptano dzieciństwo i z prem edy­ tacją zrabowano nazwisko. Byle tylko postępow ać roztrop­ nie, nie pobudzając w niej fantazji. Na przykład ludzie, do których trzeba skądinąd mieć zaufanie, powiedzieli Basi, że przyszła na św iat po pow sta­ niu warszawskim . G dyby tak było, nie m ogłaby przecież posiadać oświęcimskiego numeru 73528, nadanego na pew ­ no 20 grudnia 1943 roku lub najpóźniej w trzy, cztery dni potem. Gdyby urodziła się w ostatnich dniach powstania w arszaw skiego lub w dwa, trzy tygodnie po jego upadku, powiedzmy w końcu września lub w październiku 1944 roku, to nie tylko coś nie zgadzałoby się z numerem, ale ponad­ to w marcu 1945 roku dziewczynka m iałaby zaledwie pięć miesięcy. A przecież po odkarm ieniu jej i wyleczeniu roz­ w ijała się prawidłowo i wyrosła na norm alnie rozw inię­ tą, naw et dość ,.masywną" kobietę. Nie mogła mieć pięciu m iesięcy w chwili, gdy adoptowali ją W esołowscy, mogła natom iast mieć od ośmiu m iesięcy do roku. Gdybym po­ szedł śladem wskazań, że Basia jest ,,z pow stania", popeł­ niłbym chyba błąd. Ale czy porzucić to przypuszczenie cał­ kowicie i liczyć tylko na trafność moich pobieżnych jesz­ cze wniosków, intuicyjnych raczej niż uzasadnionych? I te­ go nie wolno mi uczynić przedwcześnie. Na razie więc Basia pozostaje dla mnie „numerem 73528 i Żydówką ze Słowacji bądź Czech, przywiezioną z Teresina. Może jednak istnieć wersja trzecia, czwarta czy piąta, zupełnie różniąca się od obu poprzednich. Dlatego pytam Danielę Drawicz o nazwiska owego Tadzika i Fel­ ka z numerem oświęcimskim na nodze, o szczegóły w y­ glądu Basi, zwłaszcza o te cechy, które od czasów niemo­ wlęcych mogła do dziś zachować. Podobne pytanie stawiam w kolejnym liście pielęgniarce Kuklińskiej-Pawłowskiej. Za jej pośrednictwem chcę także sprawdzić, czy odpowia­ dają praw dzie i czy odnoszą się istotnie do Basi szczegóły podane przez Danielę. Tymczasem nadszedł now y list od Basi, napisany 24 kwietnia: „...Upływa dziesięć dni, kiedy to odbyło się moje niezw ykle spotkanie z przeszłością. Od członków ZBoWiD-u dowiedziałam się nareszcie adresu pana Polaka z Czeladzi, 36 tego, co mnie przywiózł z Potulic do Będzina. Gdy się tam udałam, otw orzyła mi drzwi młoda kobieta. Nie wiem, jak to się stało, ale popatrzyw szy na mnie rzekła: »Pani Basia z Potulic«. Okazało się, że to córka pana Polaka, która też była w tym obozie. Dopiero wówczas przyszło mi na myśl, że m ając niemal pod bokiem świadków mojej przeszłości, nie zwróciłam się do nich, zanim pan mnie o to nie popro­ sił. W yjaśniło się też, dlaczego mnie w Czeladzi od razu poznano. Otóż ZBoWJD urządził tego dnia spotkanie dzie­ ci z potulickiego obozu. Był na nim pan Polak, dwie jego córki, jakaś młoda kobieta i redaktor z „Dziennika Za­ chodniego". Już w chwili przyw itania rzucił mi pytanie, czy istotnie poszukuję rodziny, czy też chodzi mi o co in­ nego. Nie było to przyjemne. Opowiedziałam przy w szyst­ kich m oją historię i sprawę starań o uzyskanie dowodu oso­ bistego. Bardzo byli zdziwieni. Pam iętają mnie doskonale. Twierdzą, że zostałam przywieziona do Potulic pod jesień 1944 roku i mogłam mieć około 9 miesięcy, tylko nie okre­ ślili, czy wówczas, czy też po wyzwoleniu. Córki Pana Polaka i ich koleżanki opow iadają także, że przywieziono mnie do obozu razem z kilkorgiem dzieci. Mnie zapam iętały, gdyż byłam dzieckiem ładniutkim i cho­ rowałam w tedy na ostrą biegunkę. Przychodziły do mnie m artwiąc się, czy wyżyję. Karmiła mnie kobieta, której dziecko umarło. Karmiła mnie piersią i dzięki temu zapew­ ne oglądam dziś światło dzienne. Był na tym spotkaniu i pan Sz. z Oświęcimia. Zdążył już wspomnieć o mnie, to­ też gdy przypadkiem przyszłam, od razu domyślili się, że to jestem ja. Ów redaktor znał pp. Polaków i pytał ich przedtem, czy nie wiedzą, gdzie mieszkam. Powiedział mi, że zajmie się moją sprawą, ale nie wierzę, bo gdyby istot­ nie chciał się zająć, to byłby już pan otrzymał od niego list. Pisałam do doktor W andy Półtawskiej, tej, która mnie ba­ dała razem z dziećmi z Oświęcimia. Załączam jej adres... Basia opisała mi jeszcze szczegóły spotkania rocznicowe­ go w Oświęcimiu i serdecznie zaprosiła do Będzina. Załą­ czyła też pismo, jakie otrzym ała ze ZBoWiD-u, do którego zwróciła się o pomoc w założeniu rewizji nadzwyczajnej. Muszę przyznać, że bardzo niemile zaskoczyło mnie spot­ kanie w Czeladzi, na które przecież zarówno ja, jak i w pierwszym rzędzie Basia powinna była być zaproszona. 37

Nie ulega wątpliwości, że spotkanie zostało zaaranżowane w następstw ie ukazania się mojego artykułu w „Expressie W ieczornym ". Niemniej dobrze się stało, że Basia trafiła do Czeladzi. Szczegóły, jakich się dowiedziała, są bardzo cenne, zwłasz­ cza że ustaliła term in przybycia do Potulic. Tylko czy je­ sień 1944 roku w rejonie Bydgoszczy była wczesna czy póź­ na? Trzeba koniecznie sprecyzować termin między końcem sierpnia a listopadem i w ogóle prowadzić poszukiwania je­ dnocześnie kilkoma torami: od urodzenia się Basi do jej w y­ jazdu z Brzezinki, od przybycia do Potulic oraz od przyw ie­ zienia z Potulic do Będzina. Gdy wiadomości z tych trzech torów poszukiwań się zazębią, gdy w ypełnią się w szyst­ kie luki króciutkiego, ale pełnego tajem nic „żywota" nie­ mowlęcia, w tedy w yciągnięcie wniosków będzie łatwiejsze. Poczta przyniosła nazajutrz następny list. Z W rocławia, od oświęcim ianki Ireny W iśniew skiej. Koleżanka W iśniew ­ ska przystępuje po krótkim wstępie od razu do faktów: „...Okres »rewirowy«, grudzień 1943 roku i następne mie­ siące 1944 roku, to w Oświęcimiu czas chaosu i bestialskich morderstw. Jedne z dzieci urodzonych w tym okresie zabi­ jano od razu zastrzykiem fenolu, innym pozwalano żyć. Raz na rew irze przeprowadzano selekcję chorych do gazu, in­ nym razem przenoszono »rekonwalescentki« na »Schonungs- block«le. Trzeba było wówczas dokładnie śledzić sys­ tem w ykonyw ania planowego uśm iercania, aby poznać go w szczegółach. Po tylu latach jest to zbyt trudne do usta­ lenia". Jeśli Basia znajdowała się w bloku 23, to z całą pew noś­ cią, twierdzi W iśniewska, nie była dzieckiem żydowskim. „Pamiętam doskonale, że w tym okresie na blok przyję­ to matki z maleńkimi dziećmi, chłopcem i dziewczynką. By­ ły to Ukrainki lub Białorusinki. Dzieci m iały już wówczas kilka miesięcy. Chłopczyk chyba trochę starszy od dziew­ czynki, bo był większy. Jeszcze dziś pam iętam go dosko­ nale, był pulchniutki i ślicznie zbudowany. W raz z moimi dwiema przyjaciółkam i postanowiłyśm y zaopiekować się dziećmi. Najpierw, oczywiście za zgodą matek, ochrzciłyśmy 16 Barak ochronny, w którym przebywali więźniowie niezdolni okresowo do pracy, ale nie traktowani jako chorzy. 38 je. Ja byłam chrzestną dziewczynki i zgodnie z życzeniem matki dałam jej imię »Maruszka«. M oja przyjaciółka, Busica Czuprynówna 1617, została m atką chrzestną chłopca, ktorego nazwała »Kola«... Ceremonii chrztu dokonała koleżanka Mi- siorowska, z którą Kolega jest w kontakcie. Choć pamiętam dobrze ten fakt, nazwiska m atek zapomniałam. Dzieci wraz z matkami nie przebyw ały długo na bloku 23, może ja les dwa miesiące. Zabrano je na inny blok, ktorego numeru nie pamiętam, a mnie z M isiorowską przeniesiono do obo­ zu »B II g«, do Effektenkammer 18. Czuprynówna w yjechała transportem i tak straciłyśm y kontakt z »naszymi« dziećmi... Gdyby Basia okazała się »Marusią«, i tak nic bliższego o jej matce bym nie wiedziała...” Sprawa już dojrzała na tyle, że w arto było kuć zelazo, póki gorące. Czytelnicy „Expressu W ieczornego m e za­ wiedli moich nadziei i dzięki listom, jakie napłynęły do­ tychczas do redakcji, udało mi się odszukać kilka osób, które były świadkami w ydarzeń dotyczących niew ątpliw ie przeszłości Basi. Czas już na następny artykuł, na dalszą porcję pytań i na sprawdzenie dotychczasowych wiadom oś­ ci. 23 kw ietnia na pierwszej kolumnie gazety ukazał się ar­ tykuł zatytułow any: Na tropach tajemnicy tragicznych lo­ sów „Basi — nr 73528", urodzonej w Brzezince. Tymczasem moje szperanie wśród dokumentów dotyczą­ cych zarządzeń władz okupacyjnych, a odnoszących się do dzieci przyniosło pierwsze rezultaty. W yszedłem z założe­ nia, iż muszę zapoznać się z jak najw iększą ilością takich zarządzeń. Bo choć zarówno w obozach koncentracyjnyc i, jak i na froncie hitlerow cy z SS i w ehrm achtow cy znacznie wykraczali poza ram y zarządzeń, prześcigając się w zam ie­ rzonym i upraw ianym z lubością okrucieństwie, to podstawą tych zbrodniczych poczynań były na o< ł zarządzenia. W m entalności niem ieckiej leży bowiem dokładne w ypeł­ nianie rozkazów. W iele dokum entów udało mi się odszukać dotąd w aktach 17 Obecnie Bogusława Świątek. _ 18 Magazyn z depozytem ubrań i przedmiotów należących do więźniów, a odebranych im po aresztowaniu. 39

procesu A rtura Greisera 1!). Pamiętam dobrze ten proces, Ido o nim była akurat mowa w pierwszym numerze ,,Expressu W ieczornego", w którym pracuję od założenia pisma, to jest od 20 m aja 1946 roku. O ryginał dokumentu znajduje się obecnie w Archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni Hi­ tlerow skich pod numerem 277/PS 29 NO-3188/PS-29. Jest to pismo Reichsfiihrera H einricha Himmlera z dnia 18 VI 1941 roku do G auleitera G reisera w sprawie germ anizacji pol­ skich dzieci „rasowo w artościow ych". W ydaje mi się, że do­ tyczyło ono potem w pewnym sensie także dzieci „rasowo dobrych" przynależnych do innych podbitych narodów. Mo­ że było również podstawą do odebrania Basi matce? „Reichsfiihrer SS Tgb. Nr. AR /38/ RF/V Berlin, dnia 18 VI 1941 r. stempel: Sztab osobisty Reichsliihrera SS I Gauleiter Rzeszy Am Nr. AR/32/14 SS-Gruppenliihrer Greiser Poznań Schlosslreiheit 13 Drogi Towarzyszu Partyjny Greiser! Chcę powtórzyć pisemnie projekt, który podawałem nie­ dawno ustnie. 1. Uważam za rzecz słuszną, aby małe dzieci polskie szcze­ gólnie dobre rasowo były zebrane razem i w ychow ane przez nas w niezbyt dużych specjalnych ochronkach i ośrodkach dla dzieci. Odbieranie dzieci rodzicom m usiałoby być uza­ sadnione względami zdrowotnymi. 2. Dzieci nie odpow iadające wymaganiom należy zwró­ cić rodzicom. 3. Dla zdobycia doświadczenia radzę zacząć od utw orze­ nia takich dwóch ośrodków. 4. Po upływ ie 1/2 roku należałoby postarać się o sporzą­ dzenie drzewa genealogicznego dla dzieci o pozytywnych w ynikach rasowych. Po upływ ie roku szkolnego zaś należa­ łoby pomyśleć o tym, aby je oddać na w ychow anie do raso­ wo dobrych bezdzietnych rodzin. 13 SS-Gruppenliihrer Artur Greiser był w czasie okupacji Gau- leiterem, czyli namiestnikiem okręgu Warthegau — Kraju Warty. 40 5. Na wychowawców i wychowawczynie tych instytucji można przyjąć tylko najlepsze, najbardziej doświadczone siły. Heil Hitler! (podpisano): Himmler" W jakim stopniu ten przyjacielski liścik do jednego l głównych w ykonaw ców zbrodni rabunku dzieci w Polsce odniósł się do Basi? Mimo poulałego tonu taki list to jednak zarządzenie, podstaw a do dowolnej interpretacji. A ta zależy od lantazji poszczególnych zbrodniarzy. Zresztą nigdy nie słyszałem, aby dzieci „złe rasow o" były zw racane rodzicom. Co najwyżej przychodziły zawiadom ienia, że dziecko zmarło czy to na zapalenie płuc, czy to na ogólne osłabienie, na ty­ fus lub na inną chorobę. Czasem w liście był obłudny, ser­ deczny dopisek, w yrażający żal z powodu takiego nieszczę­ ścia oraz zapewnienie, że robiono wszystko, co tylko mo­ żliwe, aby dziecko utrzym ać przy życiu. Studiuję dokum ent słowo po słowie; może jest w nim zaszylrow any los Basi od momentu uznania jej w Brzezince za dziecko „rasowo dobre" aż do chwili, kiedy znalazła się w Potulicach, jako nie nadająca się, przynajm niej chwilowo, do zniemczenia. Co to był za obóz te Potulice? Nie ukazała się jeszcze o nim żadna poważna publikacja. Ale na razie studiuję z dokum entu słowo po słowie: „Tgb" to skrót słowa „Tagebuch" (dziennik); „RF" — to albo „Reichsfiihrer", albo „Referat" (oddział). Data „18 czerwca 1941 roku" (wówczas znajdowałem się już od trzech tygodni w Oświęcimiu) tłu­ maczy, dlaczego w liście jest mowa tylko o dzieciach pol­ skich. W ojna ze Związkiem Radzieckim wybuchła dopiero po tej dacie. O dzieciach radzieckich, które spotkał podobny los jak dzieci polskie, nie można było jeszcze pisać. „Schloss- freiheit" to chyba ulica „Zamkowa" lub „W olność" w Po­ znaniu, którego dobrze nie znam. Z pisma wynika, że projekt germ anizacji dzieci polskich zrodził się na początku 1941 roku. Basia na podstawie tego pisma mogła przejść w Brzezince jakiś w stępny przegląd ra­ sowy, następnie zostać przesłana gdzieś, gdzie dokonywało się już badań szczegółowych, a potem przewieziona do Po- tulic. Działo się to w trzy lata po tym zarządzeniu, na pewno z biegiem czasu uzupełnianym i opatryw anym w szczegóło­ 41

we instrukcje wykonawcze. Cała akcja germ anizacyjna, jak w ynika z jej założenia, określonego przez Himmlera, miała być raczej poufna albo ściśle tajna. -Trzecia dekada kw ietnia 1965 roku. O trzym uję list z Ło­ dzi od mgra H enryka Leszczyńskiego, syna Stanisław y Lesz­ czyńskiej, położnej z Brzezinki. Apel ,,Expressu" wzbudził zainteresow anie i dyskusję między m atką i siostrą nadawcy listu, również w ięźniarką Brzezinki, a innymi więźniarkami ze środowiska łódzkiego. Ustalono szereg faktów. „N ajpew niejsze jest to — pisze mgr Leszczyński — że Basię odbierała moja matka... a chrzestną Basi jest praw do­ podobnie moja siostra, Sylwia Leszczyńska-Gross... Bliższe dane przekaże moja m atka w następnym liście... Przedtem musimy jeszcze zasięgnąć informacji od innych oświęcimia- nek, które przebyw ały w raz z moją m atką i siostrą tam, na sztubie położniczej. Obecnie zastanaw iam y się, czy m atką Basi nie była Ka­ zimiera K., której cechy charakterystyczne i w ygląd dadzą się określić. Pragnę nadmienić, że w okresie od końca 1943 roku (gru­ dzień) — do połowy 1944 roku wyjątkow o na sztubie położ­ niczej przebyw ało przez długi czas troje dzieci: chłopczyk Henri, urodzony przez Francuzkę, Jeanette de Cambrone, dziewczynka, urodzona przez Cygankę Józefę Głowacką (której mąż był podobno Aryjczykiem), zabrana wraz z m at­ ką na lager cygański20, gdzie zaraz potem spalono w szyst­ kich Cyganów w liczbie ok. 7 tys., oraz dziewczynka, ochrzczona i nazwana później imieniem Basia, urodzona przez Polkę, Kazimierę K., która podobno z obozu korespon­ dowała ze swoim mężem..." Autor listu potwierdza przypuszczenie, że Basia nie może być pochodzenia żydowskiego, ponieważ w szystkie dzieci żydowskie były mordowane zaraz po urodzeniu. Pisze, że 2° Wydzielony w Brzezince drutami kolczastymi specjalny pod­ obóz rodzinny Cyganów. Jak podaje Danuta Czech w „Zeszy­ tach Oświęcimskich" nr 7, w dniu 2 VIII 1944 roku wywieziono z Brzezinki do obozu w Buchenwaldzie pociągiem towarowym 1408 Cyganów i Cyganek z dziećmi. Tegoż dnia o godzinie 19 zabito gazem i spalono w krematorium 2897 Cyganów z sektora „B II e" (mężczyzn, kobiet i dzieci). 42 /ydzi mieli cyfry tatuow ane zawsze z trójkątem koło nu­ meru, natom iast dzieci żydowskie urodzone w Oświęcimiu w ogóle nie były tatuow ane żadnym numerem, a poza tym numery żydowskie były oznaczone dodatkowo serią w po- ulaci liter A lub B. W kopercie oprócz listu znajdow ał się pokaźnej grubości /.ałącznik — Raport położnej z Oświęcimia 21. Pozwalam so­ bie, z pełnym uszanowaniem dla pracy autorki, zacytować ten referat z niewielkim i tylko skrótami. Bardzo mi on po­ mógł w dalszych poszukiwaniach. Oto co pisze położna Sta­ nisława Leszczyńska: „W ciągu 38 lat pracy w zawodzie położnej dwa lata przepracow-ałam jako położna-więzień w kobiecym obozie koncentracyjnym Oświęcim-Brzezinka. W śród licznych transportów kobiet, które przybyw ały do tego obozu, nie brak było ciężarnych. Funkcje położnej peł­ niłam kolejno w trzech blokach, nie różniących się ani bu­ dową, ani w ew nętrznym urządzeniem, poza jednym szczegó­ łem — niektóre z nich posiadały ułożoną z cegieł posadzkę, której brak było w pozostałych. Były to zbudowane z desek baraki o długości około 40 metrów, z licznymi, w ygryziony­ mi przez szczury szczelinami. Teren obozu był niski i gliniasty, toteż podczas większych deszczów spływ ająca do w nętrza baraków woda sięgała na kilkanaście centym etrów, w innych barakach, położonych niżej, naw et na kilkadziesiąt. W ew nątrz baraku po obu stro­ nach wznosiły się trzypiętrow e koję. W każdej z nich na brudnym, ze śladami zaschniętej krwi sienniku zmieścić się musiały trzy lub cztery chore kobiety... leżały niemal na go­ łych deskach, odgniatających ciało i kości. Pośrodku wzdłuż baraku ciągnął się piec w kształcie ka­ nału, zbudow any z cegieł, z paleniskam i na krańcach. Służył on jako jedyne miejsce do odbywania porodów, innego bo­ wiem, choćby zaimprowizowanego urządzenia na ten cel nie przeznaczono. Palono w nim zaledwie kilka razy w ro- l u... w ew nątrz z sufitu zw isały długie sople lodu. Trzydzieś- 21 Raport położnej..., w roku 1951 wygłoszony jako referat w Łodzi, był z małymi wyjątkami drukowany w „Przeglądzie Le­ karskim—Oświęcim” nr 1 (1965), którego autor wówczas jeszcze uio posiadał. 43

ci wydzielonych koi stanowiło tak zwaną sztubę położni­ czą... Roiło sią od szczurów, które odgryzały nosy, uszy, palce czy pięty opadłym z sił i nie mogącym się ruszać cięż­ ko chorym kobietom... N iektóre chore nie doczekały się n a­ w et jednorazow ego przydziału koszuli i przez cały czas le­ żały zupełnie nagie, okryte jedynie brudnym kocem. O w o­ dę niezbędną do obmycia rodzącej matki i noworodka mu­ siałam starać się sama... Ofiarami szczurów staw ały się nie tylko chore kobiety, ale i nowo narodzone dzieci. W tych w arunkach dola położnic była opłakana, a rola położnej niezw ykle trudna — żadnych m ateriałów asepty- cznych, żadnych środków opatrunkow ych i żadnych leków (całkowity przydział leków dla bloku wynosił zaledwie kilka aspiryn dziennie). Początkowo zdana byłam wyłącznie na własne siły. W przypadkach powikłań, w ym agających interw encji lęka-1 rza specjalisty, jak np. ręcznego odklejenia łożyska, m usia­ łam sobie dawać radę sama. Niemieccy lekarze obozowi: , Rhode, Kónig i Mengele, nie mogli przecież »zbrukać« sw e­ go lekarskiego powołania niesieniem pomocy nie-Niemcom, toteż wzywać ich nie miałam prawa. W późniejszym okresie I korzystałam z pomocy bardzo zacnej polskiej lekarki, Ireny Koniecznej. W czasie gdy chorowałam na tyfus plamisty, ! w ielką pomoc okazała mi doktor Irena Białówna, troskliwie opiekująca się mną i moimi chorymi... Pomocną mi była nie­ kiedy moja córka Sylwia... Ilość prow adzonych tam przeze mnie porodów wynosiła ponad trzy tysiące. Ostatni poród odebrałam już w płonącym bloku. Pomimo przerażającej m asy brudu i robactw a, szczu­ rów i chorób zakaźnych oraz braku wody... działo się tam coś niezwykłego... nie miałam ani jednego przypadku śm ier­ telnego zarówno wśród matek, jak i nowo narodzonych dzie­ ci... Możliwe, że ogromnie wyniszczone organizm y były zbyt jałową pożywką dla bakterii... Spodziewająca się rozw iąza­ nia kobieta zmuszona była odmawiać sobie przez dłuższy czas przydzielonej racji chleba, za który mogła »zorganizo- wać«... prześcieradło. Darła je na strzępy, przygotow ując I pieluszki dla dziecka... W yprane pieluszki kobiety suszyły i na własnych plecach lub udach, rozwieszanie ich na wido­ cznych m iejscach było zabronione i mogło być karane śmiercią. Nowo narodzone dzieci były pozbawione o dpo-' • lednich racji żywnościowych. W ysuszone głodem piersi drażniły tylko ich wargi, w yzw alając darem ny odruch ssa­ nia i potęgując głód. Do kw ietnia 1943 roku wszystkie dzieci urodzone w obo- sie oświęcimskim były w okrutny sposób mordowane: topio­ no je w w iadrach. Czynności tych dokonyw ały Schwester Klara i Schwester Pfani. Pierwsza była z zawodu położną i dostała się do obozu za dzieciobójstwo. W związku z obję- ( iem funkcji położnej przeze mnie zabroniono jej odbierać porody, albowiem jako Berutswerbrecherin (przestępczyni zawodowa) pozbawiona była prawa w ykonyw ania zawodu pielęgniarki. Zlecono jej czynności, do których się nada­ wała. Poruczono jej także kierowniczą funkcję tzw. bloko­ wej. Do pomocy przydzielono jej niem iecką ulicznicę, rudą i piegowatą Schwester Pfani. Po każdym porodzie z pokoju tych kobiet można było usłyszeć długo niekiedy utrzym ują­ cy się bulgot i plusk wody. W krótce potem m atka mogła ujrzeć ciało swego dziecka rzucone przed blok i szarpane przez szczury. W maju 1943 r. sytuacja niektórych dzieci uległa zm ia­ nie. Niebieskookie i jasnowłose odbierano matkom i w ysy­ łano do Nakla w celu wynarodowienia. Przejm ujący skow yt matek żegnał odjeżdżające transporty niemowląt. Póki m a­ leństwo przebywało przy matce, to już samo m acierzyństwo stwarzało prom ień nadziei. Rozłąka z dzieckiem była strasz­ na. Z myślą o możliwości odzyskania dzieci w przyszłości, 0 zwróceniu ich matkom, zorganizowałam sposób oznaczania niemowląt tatuażem , który nie zw racał uwagi SS-manów. Niejedną m atkę pocieszała myśl, że odnajdzie kiedyś swoje utracone szczęście. Dzieci żydowskie były nadal topione z bezwzględną surowością. Nie było mowy o ukryciu dziec­ ka żydowskiego lub schowaniu go wśród dzieci nieżydow- skich. Siostry Klara i Pfani na przem ian bacznie śledziły Ży­ dówki w czasie porodu. Urodzone dzieci zabierano matkom, łupiono i w yrzucano przed blok. Los pozostałych dzieci był najgorszy: m arły one powolną śmiercią głodową. Skóra ich staw ała się cienka, pergamino- wata, prześw iecały przez nią ścięgna, naczynia krwionośne 1kości. Najdłużej przy życiu utrzym yw ały się dzieci radziec­ kie, ilość kobiet ze Związku Radzieckiego wynosiła tam 50 procent. Spośród bardzo wielu przeżytych w obozie tragedii 44 45