ania351

  • Dokumenty1 880
  • Odsłony102 771
  • Obserwuję87
  • Rozmiar dokumentów61.8 GB
  • Ilość pobrań66 912

Zonik Zygmunt - pożar w blaricum

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :6.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Zonik Zygmunt - pożar w blaricum.pdf

ania351 Dokumenty
Użytkownik ania351 wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 78 stron)

ZYGMUNT ZONIK POŻAR W BLARICUM WYDAWNICTWO MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

O k ła d k ę W ITO L D projektow ał C H M IE LE W SK I R edaktor W A N D A ST E FA N O W SK A R edaktor R E N A T A te c h n icz n y W O JC IE C H O W SK A W a rsza w a , e-eiSb tusiecv dtuieicle ósma p u b lik a c ja W y d aw n ictw a M O N p rin te d in Poland W y d an ie I. d f f l f g j 5 64 a rk . w yd.. 4.75 a r* . z G łu c h o ła sk ic h L k ła d b w 8, do a k .a d u t vn.7. r. C ena il 8.— S-82 Nazywam się Minton... Pi^ty grudnia 1976 roku. Elegancko ubrany, niskiego wzrostu, starszy pan, lokator luksusowego apartamentu hotelu w Uster koło Zurychu, na widok trzech nieznajo­ mych mężczyzn z trudem ukrył zaskoczenie. Spło­ szonym wzrokiem obrzucił drzwi, potem szerokie werandowe okno, jakby w nich szukał ratunku. Nadaremnie. Z wysiłkiem przybrał obojętną minę. — Słucham panów? — Jestem komisarzem tutejszej policji — przed­ stawił się przybysz ubrany po cywilnemu. — Jest pan aresztowany, panie Menten. To pan, niepraw­ daż? Obywatel Królestwa Holandii, poszukiwany przez policję holenderską i Interpol. Nagabnięty wzruszył ramionami. — To jakaś pomyłka, panie komisarzu. Nazy­ wam się Minton, właściciel ziemski. Jestem oby­ watelem irlandzkim. Proszę, oto moje dokumen­ ty. — Sięgnął do lewej kieszeni marynarki. — To się na nic nie zda, szkoda pańskich wy­ krętów. — Urzędnik policyjny wzruszył ramiona-

mi. — Dobrze wiemy, kim pan jest naprawdę. Oto nakaz aresztowania. — Wyjął z kieszeni for­ mularz z podpisem prokuratora miasta Zurych. Stop, co pan robi, u diabła?! Nim zdążył dokończyć, towarzyszący mu mło­ dy porucznik policji skoczył jak pantera i podbił zatrzymanemu rękę. Podniósł upuszczoną przez te­ goż fiolkę. — Tabletki nasenne... — Pokiwał ze zgorsze­ niem głową. ■— Udaje taki bohatera... Minister sprawiedliwości w rządzie Holandii, Andries van Agt, przybył osobiście z Hagi do Ber­ na, by omówić z władzami szwajcarskimi prawne aspekty i zasady ekstradycji aresztowanego Pie­ tera Nicolaasa Mentena. Sprawa była na najlepszej drodze. Zresztą, uzgodniono ją w ogólnych zarysach już wcześ­ niej, korzystając z szyfrowanej korespondencji radiowej. Wprawdzie wymienione w depeszy nazwy miej­ scowości Urycz i Podhorodce nic wysokim urzęd­ nikom szwajcarskiego wymiaru sprawiedliwości nie mówiły, ale wyjaśniono im, że zatrzymanego podejrzewa się o zbrodnie pospolite, a raczej nie­ pospolite, bo wojenne, więc nie było się nad czym zastanawiać. Po cóż mieć do czynienia z takim „ptaszkiem”. Lepiej wydać go w ręce właściwej władzy i niech ta wytoczy mu proces... Zresztą van Agt, po zjawieniu się w stolicy te­ go państwa, a później kantonu, z miejsca przed- 6 stawił tutejszemu ministerstwu sprawiedliwości swój punkt widzenia na sprawę zatrzymanego obywatela holenderskiego, który, nawiasem mó­ wiąc, jeżeli tylko część tego, co o nim pisała pra­ sa, było prawdą, chluby swemu krajowi nie przy­ nosił. Aresztowany osobnik nie podawał się już za Irlandczyka, lecz legitymował się paszportem ho­ lenderskim. Co innego skomplikowało sprawę. Przesłuchi­ wany przez policję szwajcarską Menten po raz drugi usiłował połknąć większą porcję tabletek nasennych. Próbował choćby na jakiś czas wy­ mknąć się z rąk sprawiedliwości. W aktach poli­ cyjnych odnotowano, że chciał popełnić samobój­ stwo. Można w to wątpić. Bardziej prawdopo­ dobne wydaje się przypuszczenie, że udawał. Faktem jest, że tylko natychmiastowe przewie­ zienie do szpitala pozwoliło go uratować. Ten szpital z pewnością sobie zaplanował. W tym stanie rzeczy rząd Szwajcarii dopiero 22 grudnia przekazał aresztowanego władzom ho­ lenderskim. Prem ier Holandii, socjaldemokrata Joop den Uyl, nawet nie zbierając Rady Ministrów na spe­ cjalne posiedzenie, polecił natychmiastowe wszczę­ cie szczegółowego śledztwa na tem at skandalicz­ nego postępowania... holenderskich organów spra­ wiedliwości w latach 1945—1976 wobec zbrodnia­ rza wojennego, Mentena. Jak to się jednak stało, że ten podejrzany o morderstwa hitlerowiec mógł żyć na wolnej sto­ 7

pie w Holandii przez 30 lat i zgromadzić olbrzy­ mią fortunę, stając się multimilionerem? Premiera i ministra królowej Juliany intere­ sowały przede wszystkim okoliczności, w jakich doszło do ucieczki podejrzanego z kraju. Śledztwo wstępne, prowadzone przez prokuraturę Holandii, nosiło charakter poufny, a o wydanym w dniu 15 listopada 1976 roku nakazie aresztowania Men- tena wiedziało zaledwie kilka zaufanych osób. Podobno zamierzano go zatrzymać natychmiast, jeszcze tego samego dnia, ale okazało się nagle, że Menten ubiegł prokuraturę i policję kryminal­ ną i zniknął. Kiedy policjanci zjawili się w jego ogromnej, luksusowo urządzonej willi w Blaricum koło Am­ sterdamu mogli jedynie pocałować mosiężną, za­ bytkową klamkę. Zastali w domu tylko gospody­ nię. Menten wraz ze swoją drugą żoną, Metą — pierwsza, Elisabeth, zmarła przed kilkunastu la­ ty — i ze sporym bagażem opuścił willę na krót­ ko przed przybyciem niepożądanych przezeń goś­ ci. Wyjechał w nieznanym kierunku. Rozpłynął się w powietrzu. Domysłom nie było końca. Przypuszczano na­ wet, że w ucieczce pomogli mu członkowie neo­ faszystowskiej organizacji. Wydarzenie to odbiło się głośnym echem w ca­ łej Holandii. Pomijając wzburzenie opinii publicznej, sprawa wywołała burzę w Twerde Kamer — niższej izbie 8 parlamentu. Natychmiast zwołano specjalną ses­ ję tego ciała ustawodawczego. Podczas obrad wielu deputowanych ostro kry­ tykowało organa sprawiedliwości, oburzając się na ich opieszałość, która umożliwiła ucieczkę po­ dejrzanemu o zbrodnie przeciwko ludzkości. Rząd znalazł się w nieprzyjemnej sytuacji. Było to wkrótce po głośnej aferze, w którą zamieszany był mąż królowej, książę Bernhard — przyjął on ogromne kwoty od amerykańskiego koncernu Lockheed za spowodowanie zakupu przez Holan­ dię samolotów wojskowych od tej właśnie fir­ my — i społeczeństwo holenderskie niezwykle ostro reagowało na wszelkie wiadomości o no­ wych malwersacjach. W tym stanie rzeczy premier den Uyl wezwał ministra van Agta, przebywającego w tym czasie z wizytą w Rumunii, do natychmiastowego powro­ tu do kraju. Trzeba było bronić resortu sprawied­ liwości przed stawianymi zarzutami. Zwłaszcza gorąco było obu mężom stainu w par­ lamencie. Niektórzy posłowie wyrażali głośno swo­ je podejrzenia, że Menten został prawdopodobnie ostrzeżony przez wpływowych przyjaciół, jakich miał w kołach politycznych. Deputowani ci wy­ kazywali, że aresztowanie z niewiadomych przy­ czyn odłożono o trzy dni. Innym publicznie komentowanym i budzącym zdziwienie faktem — jak pisał amerykański „Newsweek” — było posiedzenie, na którym oma­ wiano szczegóły zamierzonego aresztowania Men- tena. Zorganizowano je nie w Pałacu Sprawied­ 9

liwości, lecz w restauracji odległej zaledwie jed­ ną milę od siedziby podejrzanego. To, że Menten od samego początku miał moż­ nych protektorów i obrońców, wywodzących się z zimnowojennych kół holenderskiej reakcji, nie podlega dyskusji. Jego adwokatem podczas pro­ cesów w latach powojennych był przewodniczący izby niższej parlamentu z ramienia partii kato- licko-ludowej (KVP), jeden z najgłośniejszych po­ lityków holenderskich tamtych lat, Kortenhorst. Podczas rozprawy przed sądem apelacyjnym ten działacz skrajnej prawicy postawił wniosek, aby sąd nie brał pod uwagę dowodów i zeznań świad­ ków zza „żelaznej kurtyny”. — Nie zasługują one na wiarę — tak się wy­ raził. Menten zapłacił wtedy Kortenhorstowi wyso­ kie honorarium za obronę. Kiedy po kilkudzie­ sięciu latach, w czerwcu 1976 roku, poczuł wokół swojej osoby swąd, przekazał poprzez pewien włoski bank na konto tegoż polityka duże kwoty pieniędzy. Wytropił to Hans Knoop, naczelny redaktor ho­ lenderskiego tygodnika „Accent”. Jak i to jesz­ cze, że pieniądze te zasiliły fundusz wyborczy partii katolicko-ludowej. Po zniknięciu Mentena prasa holenderska su­ gerowała, że ostrzegł go człowiek na wysokim stanowisku. Padło nawet nazwisko: Hassoldt — wiceprzewodniczący sądu w Amsterdamie, znajo­ my Mentena jeszcze z 1943 roku, częsty gość w 10 willi w Blaricum, również kolekcjoner i miłośnik dzieł sztuki. Menten to sprytny gracz. Dla zagmatwania śla­ dów, z właściwą sobie złośliwością, wyjaśnił, iż o dniu i godzinie aresztowania został powiadomio­ ny przez swego demaskatora Hansa Knoopa. A także przez komisarza policji Petersa, który pro­ wadził śledztwo przeciwko niemu. I to był cały Menten. Minister van Agt musiał przyznać publicznie, że ucieczka Mentena, na krótko przed jego aresz­ towaniem, nie była przypadkiem i że specjalna komisja śledcza ustali, kto uprzedził milionera o „grożącym mu niebezpieczeństwie”. Hans Knoop nie wyśledził jednak wszystkiego, co miało bezpośredni związek z faktem, że Men­ ten po wojnie właściwie wymknął się sprawied­ liwości. Prawda była taka, że poczynając od zakończe­ nia wojny Pietera Nicolaasa chroniła w Holandii cała grupa wpływowych polityków, ziejących nie­ nawiścią do Związku Radzieckiego i komunizmu. W styczniu 1946 roku wspomniany Korten­ horst, wraz z podobnie myślącymi jak on, utwo­ rzył Krajowy Komitet Obrony Prawa, który po­ stawił sobie za cel niesienie pomocy kolaboran­ tom oskarżonym o współpracę z hitlerowską Rze­ szą. Nawiasem mówiąc, adwokat ten zrobił na tej 11

niechlubnej działalności karierę polityczną. W wydanej w 1945 roku książce, zatytułowanej: „Czy współpraca z wrogiem była dozwolona?”, wyko­ rzystując fakt, że 84 procent przedsiębiorstw ho­ lenderskich pracowało dla gospodarki wojennej Hitlera, dowodził, że było to rzeczą normalną. W składzie komitetu znaleźli się ludzie pokro­ ju Kortenhorsta, zwolennicy tej samej „ideolo­ gii”, którzy sami zresztą bynajmniej nie walczyli z okupantem. Należeli do nich znani politycy, ta­ cy jak Aalberse, jeden z ówczesnych przewodni­ czących partii katolicko-ludowej, dzisiaj członek Rady Państwa, jak deputowany do parlamentu, Burger, obecnie także członek Rady Państwa, jak niejaki Tenkin, sekretarz generalny ministerstwa sprawiedliwości, czy Donner, przewodniczący Wy­ sokiej Rady Królewskiej. Ten osobliwy komitet powstał za zgodą i wie­ dzą ministra sprawiedliwości, van Maarseveena, działacza KVP. Nic dziwnego zatem, że Menten, mając tak moż­ nych protektorów, stał się specjalistą od... znika­ nia. Gdy w kwietniu 1946 roku po raz pierwszy został wydany nakaz aresztowania go, nagle znik­ nął, jakby się pod ziemię zapadł. Okazało się, że przebywał w ekskluzywnej klinice pod fałszywym nazwiskiem. Kiedy Mentenowi opiekunowie donieśli pouf­ nie, że zostanie skazany na 3 lata więzienia, schro­ nił się w nikomu nie znane miejsce, by pojawić się dopiero tuż przed rozprawą apelacyjną. W Holandii odnaleziono ostatnio list, w którym 12 ówczesny minister sprawiedliwości, człowiek blis­ ki Kortenhorstowi, polecił prokuratorowi sądu, aby zażądał natychmiastowego uwolnienia oskar­ żonego. Wniosek taki został formalnie złożony, ale sąd go odrzucił. Gdy w 1950 roku Polska zażądała ekstradycji Mentena, Kortenhorst w liście do ministra van Maarseveena wyraził nadzieję, że wniosek rządu polskiego zostanie odrzucony. W tuszowaniu sprawy Mentena zaangażowany był sam premier kilku powojennych gabinetów, Beel, członek KVP. Z jego inicjatywy były m i­ nister finansów Lieftinck polecił wstrzymać śledz­ two, podjęte w celu ustalenia pochodzenia ma­ jątku Mentena. Jednocześnie dziennik „De Te- legraaf”, znany podczas okupacji z prohitlerow- skich sympatii, rozpoczął kampanię, której celem była rehabilitacja milionera-przestępcy. Metody te przyniosły oczywiście oczekiwany przez Mentena i jego protektorów skutek. Zre­ zygnowano z dalszego ścigania wojennego prze­ stępcy i utrącono polską inicjatywę. Zresztą cele holenderskich obrońców kolaborantów były zna­ cznie szersze. Ich działalność zmierzała do poło­ żenia kresu procesom przeciwko zbrodniarzom z czasów wojny. Staraniom tym sprzyjała narasta­ jąca fala zimnowojenna. I jeszcze raz, w 1976 roku, uczynni i troskliwi protektorzy ostrzegli Mentena, co umożliwiło mu ucieczkę do Szwajcarii. 13

Jak doszło do wydania nakazu aresztowania, do ucieczki Mentena i do ujawnienia miejsca po­ bytu uciekiniera? Kamień, który poruszył lawinę, pchnięty został nieopatrznie ręką samego Mentena. Ten arcybo- gaty kolekcjoner dzieł sztuki postanowił przezna­ czyć część swoich zbiorów na sprzedaż w galerii Sotheby — Mak van Waay’a, „Catalogus 263”. Publiczności udostępniono życiorys zbieracza wraz z opisem 425 dzieł sztuki przeznaczonych na sprzedaż. Wiadomość o aukcji i wywiad z Mentenem, ilustrowany jego zdjęciami, wydrukował holen­ derski „De Telegraaf”. Przeczytał go między in­ nymi dziennikarz, Hawiw Kanaan. Przeczytał, przyjrzał się zdjęciom i poznał znaj­ dującego się na nich człowieka. Pamiętał go dob­ rze z czasów swojej młodości, kiedy to sam nazy­ wał się Lieber Krumholz i mieszkał w Podhorod- cach, w powiecie stryjskim. Był siostrzeńcem za­ możnego żydowskiego kupca, Izaaka Pistynera. U tego często bawił w gościnie zaprzyjaźniony z tą rodziną sąsiad — Pieter Menten, podówczas właściciel majątku Sopot koło Stryja. W trójkę chadzali nieraz na polowania. Potem, w 1935 roku, Krumholz wyjechał do Pa­ lestyny. Pierwszą kartkę stamtąd wysłał do swe­ go przyjaciela Mentena, z którym swego czasu polował i łowił ryby. Później dowiedział się o sporze majątkowym pomiędzy Mentenem a Pisty- nerami, zakończonym wyrokiem sądowym. Pro­ ces wygrał Pistyner. 14 Wybuchła wojna, minęły lata. W 1944 roku, z relacji osób ocalałych z pożogi, Krumholz poznał całą prawdę. Jak to Menten po napaści Niemiec hitlerowskich na Związek Radziecki odwiedził w lipcu 1941 roku Pistynerów raz jeszcze, tym ra­ zem w mundurze esesmana. Towarzyszyli mu uz­ brojeni Niemcy i faszyści ukraińscy. Wtedy dzien­ nikarz rozpoczął zbieranie danych o Mentenie. W 1976 roku, kiedy przeczytał artykuł w „De Telegraaf”, kiedy upewnił się, że jego dawny to­ warzysz polowań żyje i powodzi mu się doskonale, nawiązał kontakt z redaktorem naczelnym holen­ derskiego tygodnika „Accent”, Hansem Knoopem, i przekazał mu wszystkie zgromadzone materiały: notatki, fragmenty zeznań wielu osób, fotografie. Hans Knoop czytał i oczom nie wierzył. Wresz­ cie poczuł, że włos mu się jeży na głowie. Raz po raz zagryzał wargę. Kiedy skończył, siadł do ma­ szyny do pisania. — Zaklepcie całą pierwszą kolumnę w najbliż­ szym numerze dla mnie — zwrócił się do sekre­ tarzy redakcji, po czym wykręcił numer telefonu willi w Blaricum. Postanowił spotkać się z byłym esesmanem i rzucić mu w twarz dowody jego winy. Ten bronił się zawzięcie. Kiedy dziennikarz po­ kazał mu zdjęcia z okresu wojny, na których Ho­ lender występuje w mundurze hitlerowskim, Men­ ten bezczelnie oświadczył, że jest to fotomontaż. •— Ta cała afera, skierowana przeciwko mnie, 15

spokojnemu i szanowanemu obywatelowi, jest wymysłem komunistów — stwierdził bez żenady i nawet nie zająknął się przy tym szytym gruby­ mi nićmi kłamstwie. Z chwilą opublikowania w „Accent” materia­ łów o przeszłości Mentena wybuchł skandal. Ar­ tykuł w jednoznaczny sposób sugerował, że wie­ le dzieł sztuki, wystawionych na aukcji van W aay’a, pochodzi z rabunku wojennego, a ich właściciel jest podejrzany o daleko idącą współ­ pracę z aparatem hitlerowskim i o popełnienie morderstw w miejscowościach Urycz i Podhorod- ce. Do planowanej aukcji dzieł sztuki nie doszło — zaprotestowało kilka organizacji holenderskich, między innymi byli więźniowie hitleryzmu i zrze­ szenie prawników. Wybuchały teraz jedna bomba za drugą. Wy­ szło na jaw, że komentator telewizji holender­ skiej, Hiltermann, oraz przewodniczący sądu w Amsterdamie, Hassoldt, należeli dc grona bliskich przyjaciół Mentena. Ujawniono, że Menten dał swego czasu kilka tysięcy guldenów łapówki re­ daktorowi kroniki policyjnej gazety „De Tele- graaf”, van Geffenowi. Za tę sumę napisał on kil­ ka przychylnych artykułów o zbliżającej się auk­ cji wystawionych na sprzedaż przez milionera- -kolekcjonera dzieł sztuki. Podobna historia mia­ ła miejsce z reporterem „Het Parool”, Begijnem. Za napisanie paru korzystnych dla Mentena re- 16 portaży Begijn miał zostać naczelnym redakto­ rem „De Telegraaf”. Menten po prostu zamierzał wykupić ten wpływowy dziennik. Największy jednak szok wywołały rewelacje opublikowane przez Knoopa. W czerwcu 1976 roku władze holenderskie przy­ stąpiły wreszcie do działania. Otrzepano kurz ze starych teczek i wyciągnięto akta dawnej sprawy sądowej z 1948 roku, w której Menten został ska­ zany na 8 miesięcy więzienia za kolaborację. Przypomniano sobie, że wówczas osobą Mente­ na zainteresował się holenderski adwokat, dr Coe- bergh, oraz członek Holenderskiej Misji Repa­ triacyjnej, Richard Jokel. Podejrzewali oni, że Menten był agentem gestapo. 14 lutego 1948 roku odbył się proces przeciwko Mentenowi, zakończo­ ny wyrokiem skazującym na trzy lata pozbawie­ nia wolności. W wyniku rozprawy rewizyjnej ka- ia ta została zmniejszona do ośmiu miesięcy wię­ zienia, czyli praktycznie do okresu aresztu tym­ czasowego. Jednak nie wspomniano wówczas o działalności Mentena na terenie Lwowa i Generalnego Guber­ natorstwa. Ani wówczas, ani w latach następnych. Mimo że z Warszawy, z Głównej Komisji Bada­ nia Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, nadeszły dane o poczynaniach Mentena. Holenderskie wła­ dze zbagatelizowały w tamtym czasie, w okresie narastającej „zimnej wojny’’, informacje z kraju „za żelazną kurtyną”. ' 2 — Pożar w BJaricum 17

A były to dokumenty nie do pogardzenia. Pol­ ska wystąpiła jeszcze w 1950 roku o ekstradycją Mentena jako podejrzanego o to, że brał udział w dokonywaniu mordów na obywatelach polskich, podkreślając jego czynną rolę w egzekucjach w miejscowościach Urycz i Podhorodce. Ponadto ma­ teriał dowodowy wykazywał, że Menten działał na szkodę obywateli polskich na terenie Lwowa i Krakowa, przywłaszczając sobie i wywożąc do Holandii przedmioty stanowiące dzieła sztuki i pa­ miątki narodowe Polski oraz mienie należące do Polaków. Wniosek ekstradycyjny został odrzucony. Waż­ ne informacje wpięto do segregatorów z aktami i zachowano w tajemnicy. Mimo to w Polsce nadal gromadzono materiały świadczące o przestępczej działalności Mentena. W ertując obecnie, po 28 latach, całą tę doku­ mentację i porównując z faktami wydrukowa­ nymi w tygodniku „Accent”, minister van Agt i prokurator generalny Albert Habermehl poczuli się nieswojo. Nie za siebie, lecz za swoich po­ przedników na piastowanych stanowiskach. Gdy­ by w 1950 roku wzięto pod uwagę m ateriały na­ desłane przez Polaków i wytoczono kolekcjone­ rowi sprawę, nie byłoby dzisiejszego zamiesza­ nia. Groźnego nawet dla gabinetu rządowego... Cóż, wtedy były inne czasy... Z chwilą gdy na­ rody zjednoczone skończyły świętowanie zwycię­ stwa, z różnych stron zaczęły się naciski na da­ rowanie przestępstw wojennych. Wiatrem takim powiało zwłaszcza z Waszyngtonu i Londynu 18 Oczywiście nie dotyczyło to najważniejszych zbrodniarzy hitlerowskich, paladynów fuhrera. Podobna „odwilż” ogarnęła Holandię. Sprzyjał temu fakt, że tutaj — w odróżnieniu od innych krajów alianckich — przemysł i handel całkowi^ cie włączyły się do pracy dla hitlerowskiej ma­ chiny wojennej. Współpraca z okupantem w „kra­ ju tulipanów” nie była niczym wyjątkowym. Stosunkowo szybko ponad 300 000 kolaborantów otrzymało „rozgrzeszenie” poparte zaświadczenia­ mi o „niewinności”. Ze 140 tysięcy osób, którym wytoczono przed sądami specjalnymi procesy o zdradę stanu i kraju oraz o współpracę z okupan­ tem, aż 80 tysięcy zostało uniewinnionych. Z po­ zostałych, skazanych na więzienie, już w 1950 ro­ ku odsiadywało kary zaledwie... dwudziestu czte­ rech. Ruch oporu w Holandii był słaby. Uczestniczyło w nim, krócej lub .dłużej, zaledwie 25 000 osób. Narodową godność ratowali komuniści, którzy, narażając się na śmiertelne niebezpieczeństwo, walczyli z okupantem. To oni spowodowali, że 25 lutego 1941 roku wybuchł strajk powszechny w Amsterdamie. Policja niemiecka i kolaborują­ ca z nią holenderska były kompletnie zaskoczone. Był to pamiętny wtorek. Niestety, więcej się nie powtórzył. Ostre represje, osadzenie kilkuset patriotów w obozach koncentracyjnych, odebrały wielu chęć do demonstrowania woli walki prze­ ciwko Niemcom. Odtąd, aż do wiosny 1943 roku, kolaboracja st-ała się tu rzeczą zwyczajną. Dlatego kolejne rządy holenderskie, korzysta- 19

iąc skwapliwie ze zmieniającej się sytuacji poli­ tycznej, nie wnikały głębiej w wojenną przesz­ łość poszczególnych osób. Słynne zimnowojenne przemówienie Churchilla w Fulton, wygłoszone na gwiazdkę 1949 przez papieża Piusa XII orędzie oraz mowa amerykańskiego sekretarza stanu Byr- nesa były dla holenderskich — i nie tylko ko­ laborantów prawdziwym wybawieniem. Z pogar­ dzanych stali się partnerami w zimnej wojnie z obozem socjalistycznym. _ _ Od razu też znalazło się wielu obrońców i przy­ jaciół Mentena. Nie tylko więc nie został pociąg­ nięty do odpowiedzialności, ale nawet cynicznie kreowano go na ofiarę hitleryzmu. Teraz jednak, latem 1976 roku, nad wrzawą, jaka powstała wokół Mentena, a nade wszystko nad rewelacjami ogłoszonymi w „Accent , nie sposób było przejść do porządku dziennego. Ich wymowa była jednoznacznie druzgocąca. __ Trzeba będzie wystąpić do władz polskich, aby nadesłały nowe materiały na temat Mente­ na — postanowił minister sprawiedliw ości.'— I nie obejdzie się zapewne bez wizji lokalnej. W Polsce i w ZSRR... Niespodziewana ucieczka kolekcjonera pokrzy­ żowała nieco Temidzie szyki, ale, jak się wkrótce okazało, tylko na kilka tygodni. I tym razem organom sprawiedliwości pomogli dziennikarze. Hans Knoop pojechał do Szwajca­ rii i tam nawiązał kontakty ze swoimi kolegami po fachu. Ci zorganizowali natychmiast „pościg”, co naprowadziło ich na trop zbiega. 20 Saga rodu Mentenów Po to, aby bliżej poznać sylwetkę kolekcjonera z „kraju tulipanów” i tło jego jakże „bogatej” działalności, cofnijmy koło historii o kilkadziesiąt lat. Życie tego multimilionera, okraszone matac­ twami, złodziejstwami i nawet krwią niewinnych ludzi, mogłoby być tematem i tworzywem serialu telewizyjnego. Interes, wojna i tragiczne losy ludzkie splatają się tu w nierozerwalny węzeł namiętności, cierpień i zbrodni. Świat poznał dwie wersje dziejów rodziny Men­ tenów: jedną, wcześniejszą, wymyślił on sam, druga, późniejsza, odpowiada rzeczywistości. Pierwsza, ukształtowana przez Pietera Nicolaasa z pomocą niektórych łatwowiernych lub przeku­ pionych dziennikarzy holenderskich jeszcze przed aresztowaniem, jest osadzona na kanwie mitu o bogactwie jego protoplastów. Druga, za którą przemawiają dokumenty i zeznania naocznych świadków, rysuje przeraźliwie jasno obraz czło­ wieka, zaczynającego od niczego, który poprzez oszustwa, kradzież i inicjowanie mordu dochodzi olbrzymiej fortuny. Zgodnie z opowieściami samego Mentena w opinii prasy niemal całego świata osobnik ten rysuje się jako bogaty biznesman, posiadacz wiel­ kiego m ajątku w przedwojennej Polsce. Jego w uj­ kowie i dziadkowie — jak serwował łatwowier­ nym żurnalistom — zajmowali wysokie stanowis­ ka, co najmniej dyrektorskie, w koncernach naf­ towych i w przemyśle tłuszczowym. 21

— Ojciec mój był naczelnym inżynierem w przedsiębiorstwie zajmującym się eksploatacją ro­ py naftowej w Indiach Holenderskich — mówił w 1976 roku w wywiadzie udzielonym redaktoro­ wi Geffenowi. — Dysponował tankowcami do przewozu ropy. Panie, co to była za ważna figura w Królewskiej Holenderskiej Spółce Naftowej. Później wchłonął go koncern Royal Dutch-Shell. Myśli pan, że na tym koniec? Gdzie tam. Był tez współwłaścicielem znanego przedsiębiorstwa eks­ portowo-importowego. Papierosa? Mozę cygaro. Koniak? , . Przez chwilę w urządzonym z wielkim przepy­ chem ale nieco chaotycznie, olbrzymim gabine­ cie właściciela willi w Blaricum trwała cisza. Dziennikarz z „De Telegraaf” zdawał się byc przytłoczony tym nadmiernym wprost bogactwem wszelkiego rodzaju bibelotów, popiersi z m arm u­ ru, obrazów rozwieszonych na ścianach i stoją­ cych w kątach sali. . , . _ Może pan słyszał o moim dziadku, drogi Geffen? — kontynuował milioner. Nazywano go rotterdamskim „królem masła”. To on, a nie kto inny, założył podstawy „Unilever", wie pan, tego międzynarodowego koncernu tłuszczowego. D ałam jeszcze, że brat mojego dziadka był lnzy- nierem-nafciarzem działającym w Indiach Holen­ derskich. Był jednym z założycieli koncernu O matce swej mówił Pieter Nicolaas jako o córce kapitana wielkiej żeglugi, ważnej szyszki w przedsiębiorstwie armatorskim Lloyda. 22 Van Geffen wiernie zanotował to wszystko, co mu powiedział gościnny gospodarz o sobie samym i swoich przodkach. Przedstawił go też w swojej gazecie jako wyjątkowo uzdolnionego, bardzo rzutkiego młodzieńca, który od najmłodszych lat interesował się sztuką. Mały Pieterek miał jako­ by godzinami kopiować szkice i obrazy starych mistrzów, rzekomo znajdujących się w jego ro­ dzinnym domu. Ojciec „małego geniusza”, Jan Hubert, sposobiąc syna do zawodu kupieckiego, w roku 1921 wysłał go na praktykę do Gdańska, gdzie obiecująca dwudziestodwuletnia latorośl „znakomitego rodu” objęła kierownictwo firmy importowo-eksportowej „Menten i Stark”... Następna z bajek głoszonych przez Mentena mówi, że po śmierci ojca, w tymże 1921 roku, i po dokonaniu podziałów majątkowych w Ho­ landii Pieter powrócił do Gdańska, a już w rok później zarobił swój pierwszy milion... Był on największym holenderskim importerem do krajów Europy Wschodniej — napisał van Geffen we wstępie do aukcyjnego katalogu. — W rok później kupił we Wschodniej Galicji, od księżnej Marii Lubomirskiej, 4000 hektarów grun­ tów. W Polsce byl właścicielem cukrowni, fab­ ryk mąki ziemniaczanej i zapałek oraz rafinerii ropy naftowej. Posiadał domy handlowe w Gdań­ sku, Krakowie, Lwowie, Warszawie, Równem. Takie to opowieści serwowali Pieter Nicolaas i jego brat Dirk w swoich elegancko urządzonych willach: pierwszy w Blaricum, drugi przy avenue Monticelli w Cannes. Podawana przez nich le- 23

genda była uzgodniona w najdrobniejszych szcze­ gółach. W wywiadzie z 19 czerwca 1976 roku (na pięć miesięcy przed wydaniem nakazu aresztowania) dla „Algemeen Dek Dagblad” Pieter Menten stwierdził z całą powagą: — Jeszcze przed wojną miałem liczne, wielkie przedsiębiorstwa przemysłowe z przeszło trzema tysiącami pracowników: przeważnie rafinerie naf­ ty. Podstawę dla nich przygotował brat mojego dziadka, Jan Hubert Menten, który był naczel­ nym inżynierem górnictwa w dawnych Holen­ derskich Indiach Wschodnich. Otrzymał on pierw­ sze w Indiach koncesje na poszukiwanie nafty. Miał przy tym wielkie szczęście. Założył przed­ siębiorstwo „Bataafsche Petroleum Maatzhappij”, które później połączyło się z królewskim holen­ derskim przedsiębiorstwem naftowym. To ostat­ nie ciągle jeszcze dysponuje tankowcami noszą­ cymi imię Jana Huberta Mentena. Jest ich cała seria. Mój ojciec miał również na imię Jan Hu­ bert. Wersję o pochodzeniu z bogatej rodziny głosił nie tylko Pieter. Podtrzymywał ją również skwap­ liwie jego brat, Dirk Menten. W przeszło pół ro­ ku po wspomnianym wyżej wywiadzie Pietera, 8 stycznia 1977 roku, Dirk udzielił podobnej wy­ powiedzi redaktorowi Klaverowi z „Utrecht Nieuwsblad”: — Brat dziadka był jednym z założycieli kró­ lewskiego holenderskiego przedsiębiorstwa naf­ towego, które później połączyło się z Shellem. 24 Natomiast dziadek nasz pracował w „Unilever” w Rotterdamie. Znany był jako „król masła”. Je­ steśmy synami Jana Huberta Mentena i Elisabeth Johanny van Duinvenbode, córki kapitana, za­ trudnionego w kierownictwie wielkiego towa­ rzystwa żeglugowego Lloyd. Klaver w owym wywiadzie napisał również, że Mentenowie byli osobistymi znajomymi księcia Bernharda, męża królowej Juliany. Bajeczki te były opowiedziane tak sugestyw­ nie, że uwierzył w nie nawet demaskator Men­ tena, redaktor Hans Knoop, który wiernie powtó­ rzył je w swej książce o kolekcjonerze-ludobójcy. W ślad za nim kolportowali je dziennikarze we wszystkich częściach świata. A jak było naprawdę? Od dnia, kiedy to korespondent holenderskiej prasy w Izraelu nadesłał teleks, zawierający stre­ szczenie artykułu Hawiwa Kanaana, który uka­ zał się w tamtejszej gazecie i nosił tytuł: „Prze­ stępca wojenny sprzedaje zrabowane dzieła sztu­ ki , nazwisko Mentena nie schodziło z pierwszych kolumn gazet i tygodników. Wielu ludziom, któ­ rych los rzucił w różne strony świata, przypom­ niał się inny Menten niż znany dotychczas: kom­ binator, hochsztapler i esesman, kierujący egze­ kucjami bezbronnych ofiar, a nawet własnoręcz­ nie do nich strzelający. Zaczęto uważniej przyglądać się sylwetce „bo­ hatera ze szpalt gazet”, badać życiorys osobli- 25

wego kolekcjonera dzieł sztuki. Zabrali się do tego przede wszystkim dziennikarze. Jeden z nich, pracujący w holenderskiej gaze­ cie „Het Vrije Volk”, nazwiskiem Nico Polak, przeprowadził żmudne poszukiwania w archi­ wach swego kraju. I doszedł do rewelacyjnych wniosków. Okazało się, że obaj bracia Menteno- I wie, tyleż przebiegle, co i bezprawnie, przypisu­ ją sobie pochodzenie od owego odkrywcy źródeł ropy naftowej. Jakub Hubert Menten w 1895 ro­ ku rzeczywiście sprzedał swą koncesję roponoś- nych terenów w Indiach Holenderskich kupcowi angielskiemu żydowskiego pochodzenia Marc Sa- I muelowi. Po czym, po połączeniu się tego przed­ siębiorstwa z Królewską Holenderską Spółką Naftową, powstał Royal Dutch-Shell. Jakub miał istotnie syna Jana Huberta, inżyniera. Lecz ten Jan Hubert wywodził się z Mentenów i osiadłych w Holandii w Roermond i nie był pro­ toplastą Pietera i Dirka. Ich przodkowie zamiesz-I kiwali w Krawinkel pod Geleen. Założyciel tego rodu, Johannes Servatius Menten, analfabeta, był z zawodu tkaczem. Jego syn, a dziadek później­ szego multimilionera, także Pieter Nicolaas, był wędrownym kramarzem, później robotnikiem dniówkowym, wreszcie zwrotniczym na kolei w Maastricht. Nico Polak opisał i udowodnił, że człowiek ten swoje pierwsze pieniądze zdobył dzięki denuncja­ cji: doniósł na kolegę, który skradł coś na kolei, i otrzymał za swój donos nagrodę w wysokości 25 guldenów. 26 Rzucił potem pracę w M aastricht i udał się do Rotterdamu, gdzie wraz z rodziną zajmował dwa małe pokoiki. Tutaj, wraz z synem Janem Huber­ tem, trudnił się ubojem świń. Snadź kombinował nieźle, bo w 1897 roku był już właścicielem nie­ wielkiej fabryczki margaryny i pięciu sklepów. Cóż, kiedy w rok później został bankrutem. Nie wytrzymał konkurencji z zamożniejszym od sie­ bie producentem margaryny, van dar Berghiem. Obaj z synem opuścili w popłochu Rotterdam. Stary udał się do Antwerpii i od tej pory wszel­ ki słuch po nim zaginął. Jan Hubert ożenił się z córką prostego m ary­ narza i przeniósł cichaczem do Amsterdamu. Tu­ taj założył punkt skupu starych szmat. W 1899 ro­ ku, jeszcze w Rotterdamie, urodził mu się starszy syn Pieter Nicolaas. Mentenowie klepali wtedy biedę. Za mizernym sklepikiem był maleńki pokoik, w którym z tru­ dem mieściło się jedno łóżko i stolik. W tej nędz­ nej dziurze spędził swoją młodość przyszły kolek- cjoner-grabieżca. Wiedząc już tyle, zachęceni powodzeniem, do­ ciekliwi dziennikarze nie zeszli z tego tropu. Za­ wiódł on ich... do Polski. Nico Polak i Hans Knoop wymieniali często własne spostrzeżenia i przypuszczenia na temat drogi życiowej „bohatera” toczącego się procesu. Jedno zdawało się być pewne: Menten zbyt czę­ sto i głośno mówił o swoich koligacjach; za tym 27

musiało się coś kryć, coś, co go poważnie kom­ promitowało. Jego udział w zbrodniach dokona­ nych w Uryczu i Podhorodcach był tylko — jak słusznie sądzili — fragmentem przestępczej dzia­ łalności na terenach polskich i radzieckich w la­ tach wojny. Uwagę zwracała jego bogata kolek­ cja dzieł sztuki otrzymanych rzekomo w spadku po przodkach. Taką wersję starał się rozpow­ szechniać, ale wiele przemawiało za tym, że bez­ cenne przedmioty pochodzą z czasów, kiedy pa­ radował w mundurze esesmana. Okazja do wzbo­ gacenia się cudzym kosztem, nawet za cenę współudziału w zbrodniach, była wtedy w yjąt­ kowa, a tacy jak on nie mieli skrupułów. Nale­ żało tylko udowodnić mu, że kłamał. , Nico Polak jeszcze raz przeanalizował to wszy­ stko, co Menten opowiadał o sobie. Pozornie w je­ go życiorysie nie było żadnych luk ani znaków zapytania. Wspaniałe drzewo genealogiczne mog­ ło nawet imponować i fascynować, a łatwowierny kronikarz mógłby się nawet pokusić o wyczaro­ wanie jeszcze jednej sagi rodu możnych z „kraju tulipanów”. Ale Nico Polak nie zaliczał się do takich. Z cierpliwością detektywa wyłuskiwał ukryte w potoku słów potknięcia i sprzeczności, niedomówienia i sprytnie formułowane uniki. Po kilku tygodniach zebrało się tego sporo. Żmudne dociekania przyniosły wynik godny zastanowienia. Nico Polak wyobrażał sobie, jak zareaguje zdu­ miona opinia publiczna, gdy prasa opublikuje serię artykułów ukazujących drugą, tym razem prawdziwą twarz multimilionera. 28 Oto dowód pierwszy z brzegu: ]ak pogodzić ową fortunę czy uśmiech łaskawrego losu z faktem sprzedaży makulatury, a właśnie z tego żyli Mcn- tenowie od 1908 roku. Kupowane za bezcen na terenie Holandii odpadki szły drogą morską do Gdańska i dalej do zaboru pruskiego. Nawet ktoś bardzo naiwny nie mógłby uwierzyć, że był to interes godny tak „możnego rodu”. Wojna prze­ rwała go zresztą na blisko pięć lat, lecz tuż po jej zakończeniu został on wznowiony. Za pieniądze uzyskane z dostaw m akulatury Jan Hubert Menten nabywał w Polsce różne ta­ nie towary i sprzedawał je w Holandii po odpo­ wiednio wysokich cenach. Interes widocznie opłacił się, bo handlarz po­ stanowił rozszerzyć zakres działania. Wziął sobie za wspólnika amsterdamskiego dentystę Starka, który wniósł w udziale kilka tysięcy guldenów i dobry adres w centrum miasta. Powstała spółka importowo-eksportowa. I oto po raz pierwszy na arenie ukazał się Pie­ ter Nicoiaas. W 1920 roku ojciec posłał go w in­ teresach firmy do Gdańska. Lecz makulatura to było za mało dla przedsiębiorczego z natury dwu­ dziestolatka. Handlował więc, czym się dało, mię­ dzy innymi skupował drewno. W tym czasie kierownictwo firmy objął brat Dirk, gdyż ojciec ich był już śmiertelnie chory. Zmarł w kilka miesięcy po wyjeździe Pietera z Holandii. Po uroczystościach pogrzebowych Pieter Nico- laas wrócił do Polski. Przywiózł ze sobą młodą 29

i bardzo ładną żonę, Elisabeth Marie Alleganda, pochodzącą z dobrej rodziny mieszczańskiej. Filia firmy Mentenów mocno jednak podupad­ ła. Pieter sprzedał ją i wyprowadził się z Gdań­ ska. Szpieg i kombinator W 1921 roku w warszawskiej prasie pojawiło się ogłoszenie reklamujące firmę „Menten i Stark” jako „Dom eksportowo-importowy, przedsiębior­ stwo transportowe i ekspedycyjne”, mieszczące się w Warszawie przy ulicy Przejazd 5. W tym sa­ mym mniej więcej czasie w gazetach lwowskich ogłaszała się „Spółka handlowa Menten—Stark, towary kolonialne, tłuszcze i metale” z centralą w Amsterdamie. Filia — Lwów, ul. Batorego 34. Tam też zamieszkali Mentenowie. I jeszcze jedna reklama, ale ta już z 1925 roku: „Biuro ekspedy- cyjno-przewozowe i ajenturowo-komisowe” z sie­ dzibą w Warszawie. Adres ten sam co poprzed­ nio. Nagle nastąpiła nieoczekiwana wolta w zain­ teresowaniach Mentena. Wprawdzie nie zlikwi­ dował „agencji” swej firmy, ale w rzeczywistości zajmował się czymś zgoła innym. Zaczął prowa­ dzić we Lwowie bujne życie towarzyskie. Zapra­ szał do swego domu przedstawicieli sfer handlo- wo-gospodarczych, znalazł też drogę do ówczesnej socjety. Pieter Nicolaas rozpowiadał, że dysponuje su­ 30 mą 200 tysięcy dolarów i pragnie stworzyć prze­ mysł drzewny z tartakami. Zamiast tego jednak „Uganiał się po mieście, skupował biżuterię, po­ życzał pieniądze na procent, pośredniczył w han­ dlu dewizami. Interesował się nie tyle drewnem, ile dziełami sztuki, kupował stare ram y od obra­ zów. Uchodził we Lwowie za bogatego człowieka, dawał sute napiwki, grywali — on i małżonka — w nocnym klubie brydżowym przy Hotelu K ra­ kowskim. Elisabeth Menten brylowała na torze konnym. Wysoka — wyższa o głowę od męża — dobrze zbudowana blondynka, miała licznych ado­ ratorów. Sentymentem darzyła sfery wojskowe, na to zwracają uwagę wszyscy, którzy znali Men­ tenów w tamtych latach. Wkrótce holenderskie małżeństwo zdobyło pewną popularność we Lwo­ wie, gdzie oryginalna para stanowiła atrakcję. Menten — wytworny, Mentenowa — równie ele­ gancka, do tego ładna, obwieszona biżuterią.* Nieodparcie nasuwa się wniosek: już w latach dwudziestych Menten stał się kombinatorem i czerpał zyski z podejrzanych źródeł. Próbował ta­ nim kosztem zdobyć środki zapewniające mu luk­ susową egzystencję; wykorzystywał w tym celu zawierane znajomości i urodę żony. Nie był to jednak kres zainteresowań i obrot­ ności Pietera i Elisabeth. Jak się okaże, uprawiali oni jeszcze jeden proceder... Ale nie uprzedzajmy wypadków. * Andrzej Gass, Czy cala prawda?, „Perspekty­ wy” 47/1977. 31

Snadź Menten zlikwidował swoją gdańską filię w podejrzanych okolicznościach, gdyż właśnie z tego powodu został aresztowany w 1924 roku pod zarzutem dokonania sprzeniewierzenia na szkodę innej holenderskiej firmy „Langelandskorn”, pro­ wadzącej handel zbożem. Chodziło o sumę nie­ bagatelną — kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Pre­ tensje wniosła ponadto duńska firma, której od­ sprzedał gdański oddział „Menten i Stark”. Teraz stało się jasne, dlaczego Pieter Nicolaas po prostu uciekł z Wolnego Miasta Gdańska do Polski i skąd wziął pieniądze na rozwinięcie swo­ ich podejrzanych interesów we Lwowie. Majątek ten uzyskał przez sfingowanie bankructwa.- Dziwnym zbiegiem okoliczności nie został wy­ dany w ręce gdańskiego wymiaru sprawiedliwoś­ ci. Miał ogromne szczęście. Była to pierwsza, ale nie ostatnia afera, w któ­ rą był zamieszany „potomek wybitnego rodu Mentenów”. Sprawa „Mazagi” była następną. Pistyner, zamożny lwowski kupiec i przemysło­ wiec, wybudował w 1924 roku we Lwowie naj­ większą wówczas w Polsce garbarnię „Mazaga”, skrót od „Małopolskie Zakłady Garbarskie”. Men­ ten pomógł mu finansowo. Za pewną kwotę do­ larów kupił od niego prawo do eksploatacji la­ sów. Pistyner uważał się za ich właściciela, choć trwał proces o prawo własności. Te podhorodec- ko-sopockie lasy należały ongiś do księżnej Marii Lubomirskiej, później prawa do nich rościł sobie również niejaki Michał Bohosiewicz. Sprawa była zagmatwana. 32 Mijały lata. W 1934 roku Menten wystawił so­ bie letni domek w Sopocie i zamierzał zabrać się do cięcia drzewostanu, gdy nagle okazało się, że las został już częściowo wycięty przez gromadę na mocy umowy z Pistynerem. Ten w zamian za powyższe zezwolenie uzyskał od chłopów pas­ twisko. Rozpoczął się nowy proces o ustalenie prawa własności, ^ który trwał aż do wybuchu wojny. Menten nie mógł eksploatować „swoich” lasów. Przypomina się w tym miejscu sztuka Carlo Gol­ doniego: „Volpone, czyli oszust oszukany”. Oto jak wygląda prawda o Mentenie, „właści­ cielu ziemskim”. W 1929 roku doszło do kolejnego wydarzenia, które rzuca nieco światła na metody zdobywania pieniędzy, stosowane przez Mentena. Otóż w tym właśnie roku sfingował on obrabowanie swego nowego mieszkania we Lwowie przy ulicy Pias­ kowej 15. Wypłacono mu wtedy wysoką premię asekuracyjną. Tadeusz Podhorodecki wrócił w 1929 roku po odbyciu służby wojskowej do rodzinnego domu, do Lwowa, na ulicę Piaskową. Przyszedł, zadzwo­ nił. Otworzył mu jakiś nieznajomy mężczyzna. Był to Menten. Poprosił go do środka, do ja­ dalni, i poinformował, że teraz on zajmuje to mieszkanie. Okazało się, że mąż siostry Podhorodeckiego. oficer mający skłonność do kieliszka, zadłużył się 3 — Pożar w Blaricum

u Mentena, który chętnie pożyczał mu pieniądze, kolekcjonując w zamian jego weksle. Kiedy miał już ich dosyć, zabrał właścicielowi lokal wraz z umeblowaniem. r Podhorodecki, nie mając wówczas środków do życia, przyjął propozycję Mentena i został jego szo­ ferem. Pewnego dnia zwrócił uwagę na zrolowane dywany i spakowane walizy. Mentenowa wyjaś­ niła mu, że szykują mieszkanie do odnowienia. Którejś nocy, nad ranem, obudziły go strzały z rewolweru. Wyskoczył z mieszkania na ulicę i ujrzał Mentena, wołającego: — Bandyci! Złodzieje! O, tam! Podhorodecki zobaczył parokonnego fiakra z podniesioną budą, który oddalał się szybko. Na jego pytanie, co się stało, Menten odpowie­ dział: — Złodzieje okradli moje mieszkanie. Wrócili do domu, Pieter zatelefonował na po­ licję. Po jakimś czasie dostał 20 tysięcy złotych od­ szkodowania. Na owe czasy była to suma zna­ cząca. Po kilku latach Podhorodecki był w domu Mentena w Sopocie. I wtedy zauważył dywan rzekomo skradziony z mieszkania we Lwowie. Zobaczył też kilka innych przedmiotów podobno wówczas skradzionych. Potem, w 1937 roku, w tym samym celu Men­ ten podpalił swoją leśniczówkę w Sopocie. ..Podczas pożaru mieszkaniec Sopotu, Aleksan­ der Nowicki, ratując mienie Mentena, powyrzucał 34 za okno różne papiery z szafy — podaje A. Gass, przytaczając relację Zofii Sowy. — Po pożarze te papiery zainteresowały go. Były to prywatne zapiski Mentena i wynikało z nich (...), że Men­ ten był szpiegiem. Nowicki oddał te papiery władzom. Mój ojciec, Alfred Stepan, i siostra ojca byli świadkami w tej sprawie. Ojciec już wcześniej zauważył, że Menten fotografuje tereny nadgra­ niczne. Poza tym ojciec podejrzewał, że na polo­ wania do Mentena zjeżdżają się jego agenci. Tak mi matka opowiadała. Matka prosiła ojca: — Daj spokój, zobaczysz, że to się źle skończy. Ale ojciec powiedział: — Trudno, ja wiem, że to może się źle skoń­ czyć, ale to mój obowiązek.” ^ Śmiało można wysunąć przypuszczenie, że pani Elisabeth interesowała się przystojnymi oficera­ mi nie tylko przez sentyment do munduru... Okoliczni mieszkańcy i sąsiedzi Mentena za­ uważyli, że prawie nigdy nie rozstawał się on ze swoim aparatem fotograficznym — dokonywał zdjęć terenów i obiektów mających znaczenie z punktu widzenia wojskowego. Równie podejrzanie wyglądali goście, których Menten przyjmował w Sopocie. Byli to stosunko­ wo młodzi ludzie, którzy już na pierwszy rzut oka sprawiali wrażenie oficerów przebranych w cywilne ubrania. Stwierdzono też, że Menten bardzo często jeź­ dził za granicę i za każdym razem przejeżdżał przez Niemcy.

Musiało chyba coś być w tych pomówieniach 0 szpiegostwo, skoro w 1938 roku lwowska poli­ cja zainteresowała się, na jakich zasadach prze­ bywają w Polsce Pieter Nicolaas Menten i jego żona. Mieli oni jednak polskie dowody osobiste wystawione przez magistrat miasta Lwowa. Wójt gminy Podhorodce, Rammel, podejrzewał, że do posiadłości Mentena w Sopocie przychodzi 1 stąd jest dalej kolportowana nielegalna gazeta nacjonalistów ukraińskich redagowana w Berli­ nie i drukowana w Kownie. O swoich podejrzeniach Rammel powiadomił placówkę tzw. dwójki w Stryju. A kiedy przy­ szedł do wójta Aleksander Nowicki, mówiąc,' iż ma materiały świadczące o uprawianym przez Mentena szpiegostwie, Rammel skontaktował go z wydziałem bezpieczeństwa w Stryju. Placówka kontrwywiadu, niezależnie od po­ wyższych informacji, musiała już coś podejrze­ wać. Zwerbowany został do współpracy Włodzi­ mierz Pitolak, mieszkaniec Sopotu. Miał niełatwe zadanie, gdyż Menten zacierał ślady, a większość spotkań z tajnymi agentami swoich mocodawców odbywał pod pozorem polowania w dość odleg­ łych lasach. Menten został aresztowany pod zarzutem upra­ wiania szpiegostwa. Przewieziony do Komendy Powiatowej Policji Państwowej trafił do aresztu. Nikt naprawdę nie wie, w jaki sposób Menten zdołał się stamtąd wydostać. Jedna wersja głosi, że więzienie zostało tuż po wybuchu wojny roz­ bite przez ukraińskich nacjonalistów, a uwięzieni 36 w nim, wśród nich Menten, uwolnieni. Inna re­ lacja mówi, że Menten uciekł z aresztu przez okno. Kiedy wrócił do Lwowa, były tam już władze radzieckie. Nico Polak wysunął zastanawiające sugestie. Według niego Menten był człowiekiem podsta­ wionym, agentem pewnych towarzystw kapitali­ stycznych. Miał on jakoby na zlecenie koncernu Shella skupować tereny roponośne w okolicach Borysławia. Zdaniem N. Polaka Menten był finansowany przez dyrektora amsterdamskiej filii niemieckie­ go Rhodius Koenigsbank, Hermanna Josepha Ab- sa, późniejszego nazistowskiego finansistę z Deut­ sche Bank. Abs był przyjacielem Henryka Deter- dinga, wszechwładnego generalnego dyrektora Royal Dutch-Shell. Shell był bardzo zainteresowany galicyjską naf­ tą. Aby uniknąć uwagi amerykańskich i francus­ kich konkurentów, wolał działać przez osoby pod­ stawione — pisał N. Polak. Mentenowi zlecono pilnowanie interesów tego koncernu naftowego w Galicji Wschodniej, aby przygotować grunt do wkroczenia, w ślad za armią niemiecką, urzędników i techników Shella na te tereny. Deterding, zaufany człowiek Hit­ lera, znał plany napaści na Polskę. Nie mógł jed­ nak przewidzieć tego, że Niemcy zaatakują rów­ nież Holandię i Anglię i że z planowanej przez 37

niego ekspansji na Wschodzie nic nie wyjdzie. Ten „Napoleon nafty” zmarł zresztą w 1939 ro­ ku, jeszcze przed wybuchem drugiej wojny swia- towej. . , Tym niemniej w latach dwudziestych, a zwła­ szcza trzydziestych, sprawy mogły wyglądać tak, jak je przedstawia Nico Polak. Jest prawie pew­ ne. że w tym okresie stosunki Mentena z orga­ nami Trzeciej Rzeszy były dość ścisłe. Prawdo­ podobnie już w Gdańsku został zwerbowany na agenta Abwehry, z czego czerpał pewne korzyś­ ci finansowe. Wywiad hitlerowski byłby ślepy, gdyby nie skorzystał z usług człowieka-kosmo- poiity, afiszującego się szerokimi znajomościami w kołach legionowych. Ale Mentenowi roiły się inne jeszcze plany. Dlatego zapewne zapraszany do domów galicyj­ skiego ziemiaństwa i mieszczaństwa przy okazji taksował pożądliwym okiem kolekcjonera w ar­ tość pokazywanych mu obrazów, mebli antycz­ nych i dywanów. Zaczął już je nawet po trosze skupywać. Hochsztapler w mundurze esesmana W 1939 roku Menten stracił swoją posiadłość na wschodzie. Nie wyglądał jednak na zrozpa­ czonego. Wraz z żoną przeniósł się do Krakowa i tu oświadczył zaskoczonym i zdziwionym urzęd­ nikom konsulatu holenderskiego, że nie jedzie z nimi do kraju, mimo iż konsul, Jacob Jan Broen, jeszcze we Lwowie wyrobił mu paszport holen­ derski. Pieter Nicolaas odprowadził swych rodaków na dworzec kolejowy i tutaj konsul nie posiadał się ze zdumienia. Jego ziomek witał patrol żan­ darmerii niemieckiej jakże znanym pozdrowie­ niem: „Heil Hitler!” Wkrótce znów stanął na nogi. Spotkał kilku dawnych znajomych jeszcze z czasów wspólnych polowań w lasach m ajątku Sopot. Tym razem jego przyjaciele występowali w mundurach hit­ lerowskiej służby bezpieczeństwa. Niektórzy pra­ cowali w gestapo. Początkowo Menten został drugim dyrektorem łuszczarni ryżu, spółki polsko-holenderskiej pod nazwą „Oryza”, teraz pod zarządem niemieckim, mieszczącej się przy ulicy Grottgera 12. Zapamiętajmy ten adres. Nieraz jeszcze usły­ szymy o tej posesji. Jednocześnie Pieter bez trudu nawiązał przy­ jazne stosunki z przedstawicielami okupacyjnych władz. Często widywano go w towarzystwie usto­ sunkowanych Niemców. Tak się zaczęła jego stała współpraca z gesta­ po i służbą bezpieczeństwa. Szczególnie konfiden­ cjonalne stosunki łączyły go z ówczesnym stan- dartenfiihrerem, późniejszym brigadefuhrerem SS, Eberhardem Schoengarthem, który na początku 1940 roku został mianowany dowódcą policji bez­ pieczeństwa (Sipo) i służby bezpieczeństwa (SD) na całe Generalne Gubernatorstwo. Wykorzystując możliwości znajomych, Menten 39

pogłębiał i rozszerzał swoje kontakty. Deklaro­ wał się przed hitlerowcami jako gorący sympa­ tyk fiihrera, zwolennik narodowego socjalizmu, wreszcie jako wielbiciel kultury i narodu nie­ mieckiego. _ Wpływowi przyjaciele nie próżnowali. Załat­ wili Mentenowi stanowisko jednego z rzeczo- ] znawców rządu Generalnego Gubernatorstwa do spraw sztuki. Został też mianowany komisarycz- , nym zarządcą co najmniej czterech antykwaria­ tów odebranych Żydom. Był zatem treuhanderem, czyli powiernikiem ze strony niemieckiej, żydowskich antykw aria­ tów, zajmujących się skupem i sprzedażą dzieł sztuki. Były to takie firmy, jak Stieglitz, Ka- tzner, Horowitz i Schmaus. Firma „Oryza” służyła mu już tylko za para­ wan do rozlicznych interesów, które prowadził w Krakowie. Po zamknięciu w gettach właścicieli antykwa­ riatów Menten zagarniał dla siebie najcenniejsze I przedmioty. Bardzo często osobiście lub przy po- I mocy osób postronnych znosił do willi przy uli- j cy Grottgera obrazy różnych szkół. Najcenniej­ sze z nich były wieszane na parterze willi, w prywatnym mieszkaniu Mentenów. Rozległe musiał mieć stosunki ten osobliwy „rzeczoznawca do spraw sztuki”, skoro wśród osób, które telefonowały do niego, znajdowały się takie, jak Brigitta Frank, żona generalnego gubernatora Hansa Franka, czy frau Wachter, równie chciwa łupów małżonka późniejszego gu­ bernatora Galicji, Otto WSchtera. Jan Garbień, architekt z Krakowa, który przez jakiś czas pracował w sekretariacie Mentena, wspomina: „Tymi kontaktami Menten chełpił się przede mną często, opowiadając, jakie to on ma znajo­ mości i możliwości. W tym czasie Menten nie deklarował się jeszcze jako Niemiec. Twierdził, że jest Holendrem, a stosunki z wyższymi funk­ cjonariuszami niemieckimi pomagają mu w ro­ bieniu interesów. Menten prowadził rozliczne in­ teresy i miał wielu kontrahentów. Każda z osób, z którymi handlował, miała swoją teczkę. Trzy­ mał je w szafie pancernej, w swoim gabinecie. Z Polaków, z którymi utrzymywał interesy, pa­ miętam Tadeusza Wierzejskiego; ten często przychodził do Mentena i też miał swoją teczkę. W willi zamieszkiwanej przez Mentenów bar­ dzo często odbywały się całonocne pijatyki. Jak mówiła mi pokojówka, Polka, studentka angli­ styki, Niemcy do Mentenów schodzili się w go­ dzinach wieczornych. Byli to przeważnie esesma­ ni, urzędnicy rządu GG. Bywali też oficerowie Wehrmachtu i Luftwaffe. Zapamiętałem jedno nazwisko: pułkownik lotnictwa Haferung. Te kontakty z wyższymi funkcjonariuszami SS i SD z czasem zaczęły bywać coraz częstsze. By­ łem posyłany na ulicę Lenartowicza 17, gdzie mieściła się jakaś zakamuflowana jednostka SS czy SD — w każdym razie chodziło tutaj już o 40 41

wysokich oficerów. W książce telefonicznej Men­ tena figurowała ona jako »Casino«. Do tego »kasyna« byłem posyłany z jakimiś dokumentami w zapieczętowanych kopertach. Oddawałem je na P°Kifka'tygodni przed wybuchem wojny ze Związ­ kiem Radzieckim Menten przyszedł do biura pi­ jany i bardzo wesoły. — Wiesz — oświadczył — szukam noweg rządcy, bo niedługo jadę do swego m ajątku Pod- horodce. Wojna z bolszewikami rozpocznie się w czerwcu. Myślałem, że blefuje. , A . . Pamiętam ten dzień jak dzisiaj. Było to mniej więcej w dzień po zajęciu Lwowa przez wojska hitlerowskie. Siedziałem sam w biurze i nagle otworzyły się drzwi, a do pokoju wszedł Menten. Był w mundurze podoficera SD! Mundur połowy, feldgrau, koszula ciemnobrązowa, czarny krawat. W lakich mundurach widywałem esdemanow. Był to mundur zupełnie nowy, nie noszony. Menten stanął przede mną, był wyraźnie z siebie zadowolony, i zapytał: — Jak oceniasz mój wygląd? Nie pamiętam, co odpowiedziałem. Byłem wstrząśnięty. Menten miał pistolet przy pasie. Nie wiedziałem, co mam robić, co odpowiedzieć. Ten strój zupełnie nie pasował do Mentena, ja­ kiego znałem. Wytwornego eleganta, szyjącego sobie po kilka garniturów i po kilka płaszczy na- rćiz. . • • Powiedział mi, że jedzie do swego majątku i ze zamierza we Lwowie odwiedzić swojego znajo­ mego, profesora Tadeusza Ostrowskiego. Potem żona Mentena potwierdziła tę wiado­ mość, oświadczając, że oni pragną zabezpieczyć cenniejsze rzeczy profesora Ostrowskiego, ze względu na warunki wojenne. Aby nie uległy zniszczeniu, jak zaznaczyła.” * W pierwszych dniach lipca 1941 roku, tuż po agresji Niemiec hitlerowskich na ZSRR, komen­ dant Sicherheitspolizei und Sichcrheitsdienst w Generalnym Gubernatorstwie, brigadefiihrer Schoengarth, został dowódcą „grupy operacyjnej do zadań specjalnych” (Einsatzgruppe zur beson- deren Verwendung) na terenie Lwowa i okolic. Grupa ta była sformowana z funkcjonariuszy podległych Schoengarthowi urzędów w Krakowie, Warszawie, Lublinie i Białymstoku. Nieco później, w sierpniu 1941 roku, Schoen­ garth kierował organizacją stałych placówek apa­ ratu bezpieczeństwa Rzeszy na terenie dystryktu Galicja, sprawując jednocześnie urząd komen­ danta Sipo i SD w Krakowie. Menten, włączony do jego „Einsatzgruppe”, przybył do Lwowa już 1 lipca 1941 roku i od 5 lipca zamieszkał w domu profesora Ostrowskie­ go, który został zamordowany przez Niemców wraz z innymi polskimi profesorami. W mieszkaniu profesora Ostrowskiego, które zo­ stało przydzielone Mentenowi przez gestapo, znaj- * Andrzej Gass, Bandycki skarb, „Zycie Warsza­ wy” 3.10.1977. 43

dowało się wiele wartościowych dzieł sztuki, mię­ dzy innymi obrazy malarzy światowej sławy. Sta­ nowiły one własność profesora oraz hrabiów Bar- denich i książąt Jabłonowskich. Menten zrabował wówczas z mieszkania Ostrow­ skiego cenną porcelanę i dywany oraz obrazy pędzla Cornelisa de Vos, Luca Signorelli, G erar­ da Honthorsta, Jean Baptiste Greuze’a, Gustava Courbeta, Georga Romneya i Joshue Reynoldsa. Z domu zamordowanego profesora Ruffa zabrał Menten obrazy Caspara Netschera, Dawida Te- niersa, Canaletta, Adriaeria Brouwera i Philipsa Wouwermana. Po rodzinie Blumenfeld kolekcjoner-grabieżca przywłaszczył sobie sześć popiersi cesarzy rzym­ skich, około 80 cm wysokości, wykonanych przez włoskich mistrzów z XVI wieku. Zabrał również obrazy, dywany i porcelanę. „Menten wrócił do Krakowa po kilkunastu dniach, może dwóch, trzech tygodniach — snuje wspomnienia Jan Garbień. — Jego wygląd moż­ na określić jedynie jako opłakany. Był zmięty, twarź nosiła ślady jakiegoś zbydlęcenia. Chyba był to skutek długotrwałego nadużywania alko­ holu. W takim stanie nie widziałem go nigdy. Nie komentował w ogóle swego wyjazdu i po­ wrotu. Nic na ten temat nie mówił. Na drugi dzień polecił mi udać się do piwnic willi »Oryza«, gdzie kazał mi sortować ogromną stertę nici, takich do szycia, w białych opakowa- 44 niach, znanej przedwojennej firmy DMC. Nici te były bezładnie rzucone na podłogę i ja miałem je uporządkować. W sąsiednim pomieszczeniu zauważyłem dużo zwiniętych dywanów, obrazów, rzeźb, lichtarzy. Tam krzątała się pani Mentenowa. Po pewnym czasie odwołano mnie z tej piw­ nicy. Pani Menten najwidoczniej zauważyła, że zerkam do drugiego pomieszczenia. W pewnej chwili podeszła do mnie. — Te dywany przywieźliśmy z mieszkania pro­ fesora Ostrowskiego — oświadczyła. — Musimy je zabezpieczyć. To był przecież nasz przyjaciel. W następnych dniach zaczęły nadjeżdżać samo­ chody ze znakami SS. Zdejmowano z nich jakieś opakowane przedmioty i wnoszono do piwnic willi przy ulicy Grottgera. Menten też wyjeżdżał coraz częściej. Przeważ­ nie przebywał w Krakowie kilka dni, po czym znowu gdzieś wyjeżdżał. Kiedy wracał, nie wiem. Musiał chyba wracać wieczorami, bo rano spoty­ kałem go w biurze. W tym czasie już zupełnie nie krył się ze swo­ ją działalnością. Deklarował się jako hitlerowiec, mówił o rychłym zwycięstwie Niemiec. — Nareszcie zrobimy porządek »mit Bolsche- wisten und Juden« — powiedział pewnego razu. Byłem tym wszystkim przerażony, opowiedzia­ łem ojcu o prawdziwym obliczu Mentena. Pracę w firmie »Oryza« zakończyłem 1 sierpnia 1941 roku.” Menten pozostawał w dobrej komitywie nie 45

tylko z brigadefuhrerem Schoengarthem, ale również z wyższym dowódcą SS i policji na Ge­ neralne Gubernatorstwo obergruppenfiihrerem Wilhelmem Krugerem, a nawet z samym gene­ ralnym gubernatorem Hansem Frankiem. Jednak szczególnie zażyłe stosunki łączyły go ze sturmbannfuhrerem SS nazwiskiem Kipka, fi­ gurą w miejscowym SD i gestapo. Menten był je­ go agentem. To dla nich wszystkich, nie tylko dla siebie, kupował i rabował dzieła sztuki. Dysponował dwoma samochodami, które zosta­ ły mu przydzielone przez hitlerowskie władze. W latach 1941—1942 jeździł często na trasie K ra­ ków — Lwów i z powrotem. Jego sześciocylin- drowego Adlera ze znakami SS spotykano w róż­ nych stronach kraju. Przewoził nim artystyczne meble oraz inne wartościowe rzeczy. Nie poprzestał na ogołoceniu mieszkań profe­ sorów Ostrowskiego i Ruffa. Kupował za bezcen lub rabował, przy pomocy Niemców z aparatu bezpieczeństwa, na terenie Lwowa, dywany, go­ beliny i w ogóle wszelkie przedmioty sztuki. Miał zresztą ciche poparcie władców Generalnego Gu­ bernatorstwa. Menten jeździł w tych czasach nawet do Kijo­ wa i Rygi. Również tam miał kontakty z wyso­ kimi funkcjonariuszami gestapo. Często wystę­ pował w mundurze hauptscharfiihrera i prze­ chwalał się, że jest sonderfiihrerem SS. Ponieważ w gruncie rzeczy nie znał się na sztuce, a tylko udawał konesera, zaangażował ja­ 46 ko eksperta Josefa Stieglitza, zamieszkałego pod­ ówczas w Krakowie. Menten przywiózł go do Lwowa i zapewnił mu bezpieczeństwo ze strony gestapo. Postarał się o to, aby Stieglitz mógł się poruszać bez opaski żydowskiej i mieszkać poza gettem. Za to pomagał on Mentenowi w wyszu­ kiwaniu dzieł sztuki na terenie całej Polski oraz dokonywał ich wstępnej ekspertyzy. Ratując własną skórę Stieglitz stał się wspólnikiem ra­ busia polskiego m ajątku o bezcennej wartości. Oficjalnie Menten ze względu na swoją znajo­ mość języków oraz terenów, na których opero­ wały jednostki bezpieczeństwa Rzeszy, a ściślej specjalne komendy eksterminacyjne, został roz­ kazem wysokiego dowództwa SS mianowany tłu­ maczem SD. W związku z tym był uprawniony do przywdziewania munduru tej organizacji i przyznano mu stopień hauptscharfiihrera SS. Menten nie działał w próżni „prawnej”. 16 gru­ dnia 1939 roku Hans Frank wydał rozporządze­ nie o konfiskacie przedmiotów sztuki w GG. Przewidywało ono konfiskatę całego publicznego zasobu dzieł sztuki w Generalnym Gubernator­ stwie, a więc zbiorów państwowych i kościelnych (z wyjątkiem przedmiotów niezbędnych do co­ dziennych czynności liturgicznych). To zarządze­ nie dotyczyło również kolekcji prywatnych. Rozporządzenie Franka sankcjonowało a poste­ riori akcję prowadzoną w GG już od 6 paździer­ nika tegoż roku przez doktora Kajetana Muhl- manna, mianowanego przez Hermanna Goeringa „specjalnym pełnomocnikiem do rejestracji i za­

bezpieczenia skarbów sztuki i kultury”. Ponadto kat Polski wydał zarządzenie dodatkowe o obo­ wiązku zgłaszania specjalnemu pełnomocnikowi wszelkich przedmiotów o wartości artystycznej, kulturalnej lub historycznej, powstałych przed 1850 rokiem. Na fali szeroko zakrojonego, potwornego łu- piestwa hochsztaplerzy i złodzieje w rodzaju Mentena mogli „łowić ryby w mętnej wodzie”, uciekając się do najbardziej drastycznych środ­ ków, nie wyłączając inicjowania mordu na właś­ cicielach cennych dóbr kultury i sztuki. Przez cały okres okupacji w Polsce trwała ci­ cha walka między pełnomocnikiem Goeringa a pełnomocnikami Franka o polskie dzieła sztuki. W tym czasie mnóstwo przedmiotów o bezcennej wprost wartości zostało rozkradzionych. Przez takich ludzi jak Menten, Kipka i setki innych. Kolekcjoner — wspólnik zbrodni W meldunku nr 10 z terytorium ZSRR okupo­ wanego przez III Rzeszę Niemiecką, sporządzo­ nym przez Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA) w dniu 2 lipca 1941 roku, stwierdzono, że SS i inne formacje hitlerowskie powinny bez­ warunkowo i natychmiast likwidować inteligen­ cję polską, formalne zaś wyroki śmierci zostaną wydane w czasie późniejszym. W nocy z 3 na 4 lipca 1941 roku zbrodniarze hitlerowscy zamordowali profesorów polskich we 48 Lwowie. Zbrodnia ta została dokonana bezpo­ średnio po zajęciu Lwowa przez regularne jed­ nostki Wehrmachtu i po wkroczeniu do miasta „SS-Einsatzkommando Galizien” pod dowództwem brigadefiihrera Eberharda Schoengarlha, którego zastępcą był standartenfiihrer Heinz Heim. Oddział ten miał policyjno-polityczne zadanie „oczyszczenia” okupowanych przez III Rzeszę te­ renów Związku Radzieckiego z Polaków, Żydów i „pomocników bolszewików”, i to przed ustano­ wieniem na tym terytorium niemieckiej admini­ stracji cywilnej. Funkcjonariusze SD, Schoengarth i Heim, byli zaprzyjaźnieni z Mentenem i niejednokrotnie od­ wiedzali go w Krakowie. Jest stwierdzone bez cienia wątpliwości, że placówka gestapo w K ra­ kowie, w ścisłej współpracy z Abwehrą, przygo­ towała jeszcze przed napaścią III Rzeszy na ZSRR imienne listy osób, które były przeznaczone do likwidacji. Na liście tej znalazło się między in­ nymi 38 polskich profesorów. W ciągu trzech tygodni lipca 1941 roku hitle­ rowcy zamordowali we Lwowie 25 naukowców polskich oraz 18 osób spośród ich rodzin i przy­ jaciół. Nie można wykluczać, że Menten, który współ­ pracował z placówką gestapo w Krakowie, a przy­ jaźnił się z Schoengarthem i Heimem, i znał do­ skonale środowisko lwowskie z okresu do wrześ­ nia 1939 roku, mógł służyć pomocą przy sporzą­ dzaniu listy osób, które miały być po zajęciu Lwowa przez Niemców zlikwidowane. 4 — Pożar w Blaricura »Q