ania351

  • Dokumenty1 556
  • Odsłony82 517
  • Obserwuję68
  • Rozmiar dokumentów49.8 GB
  • Ilość pobrań55 929

Zbigniew Święch - szkatuła z odkryciami

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :6.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Zbigniew Święch - szkatuła z odkryciami.pdf

ania351 Dokumenty
Użytkownik ania351 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 157 osób, 77 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 109 stron)

ZBIGNIEW ŚWIĘCH Jest to opowieść zgoła nieprawdopodobna. Bo jakże to — po dziesiątkach lat ktoś przypadkowo odnajduje dzieło Napoleona, które na dodatek było jego talizmanem, towarzyszącym wodzowi we wszystkich niemal jego zwycięskich kampaniach? A jednak to faktl Książkę Napoleona, zdobytą przez Prusaków pod V/eterloo, znaleziono w Krakowie...

ZBIGNIEW ŚWIĘCH 3KHTUIR z oDKiwanmi KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA W KRAKOWIE

Spis treści Starożytny rodowód Krakowa?.................................... 7 Skarb księcia W iślan?.........................................................18 Na pograniczu kultur ................................................... 26 Gniazda muzyki d a w n e j................................................... 40 Starsi i młodsi bracia „Merkuriusza"...............................47 Marmury, grobowce i u czo n y.........................................67 Nieznana „Madonna w g irlan d zie"...............................77 Tak, to Łukasz Cranach Starszy!....................................86 Glosy L e le w e la ...................................................................89 Profesorskie przygody ze smokiemwawelskim . .1 0 0 Losy talizmanu N apo leo n a............................................113 Niezwykły żywot i pośmiertne wędrówki króla Stani­ sława Leszczyńskiego.......................................................119 Ile razy Balzak był w Krakowie?..................................127 Dokument tajnej m isji.......................................................134 Czarny las tajemnic wokół Jana Kochanowskiego. 151 Diabeł wenecki — ki d ia b e ł? .......................................188 5

tarożytny rodowód Krakowa? We wsi Mogiła pod Krakowem, w miejscu, gdzie w Nowej Hucie zbudowano Szpital im. Stefana Żeromskie­ go — znaleziono dziwne przedmioty. Byl to rok 1954. Uznano, ze są pozostałościami kultury łużyckiej. Nazywa­ no je zwyczajnie i swojsko „plackami, z odciśniętymi śladami palców../ Były to pierwsze lego rodzaju zabytki, znalezione na ziemiach polskich. Niedawno badacze baczniej przyjrzeli się owym plackom. I oto sensacyjna wiadomość: rzekome placki okazuję się być formami odlewniczymi celtyckich monet z I wieku przed naszę eręl Świadczy to o znacznym centrum osadniczym, jedynym znanym na terenach polskich z tamtego okresu, w którym wytwarzano celtyckie monety. Czy to oznacza, ze juz wtedy założono osadę, riazwanę później Krakowem? Gdyby tak było, to nie Kalisz, lecz właśnie Kraków byłby najstarszym miastem na polskich ziemiach! Jest to hipoteza śmiała, ale w świetle różnorakich odkryć i badań, prowadzonych w ostatnim tylko dwu­ dziestoleciu, bardzo prawdopodobna. Przyśpieszenie prac w archeologii, w badaniach nad europejskimi wędrówkami Celtów, okresem wpływów rzymskicłi czy informacjami płynącymi od ruchliwych w Europie w dawnych wiekach Arabów — wszystko to daje bardzo wiele do myślenia na temat ewentualnej ciągłości owego 7

prapragrodu z czasów celtyckich... Spróbujmy uporząd­ kować myślenie na ten temat, przy wykorzystaniu da­ nych, me ujętych jeszcze w żadnym z uniwersyteckich podręczników. Informacje bowiem czerpię od różnych badaczy, nie współpracujących nader ściśle ze sobą. Po prostu sprawa odkrycia, a raczej rewizji poglądów na temat odkrycia w Mogile z roku 1954, zmusza do innego myślenia na temat pradziejów Krakowa. Geograf z Aleksandrii, Ptolemeusz, w II wieku naszej ery zanotował na swej „mapie świata" nazwę „Kalisia", określa­ jąc położenie grodu na szlaku bursztynowym (długość 43 st. 45 min.; szerokość 52 st. 50 min). Oczywiście, jego współrzędne są mocno niedokładne, ale czego wymagać od człowieka, który przecież jeszcze nie mógł wiedzieć nawet tego, ze matka-Ziemia jest okrągła. Wystarczyły dane Ptolemeusza, zęby kronikarze (przede wszystkim Jan Długosz) uznali, iż Kalisz jest najstarszym miastem Polski. Bądźmy sprawiedliwi: nowożytne badania archeologiczne potwierdziły obecność zwłaszcza kupców rzymskich w Kaliszu w pierwszych wiekach naszej ery. Ale ten sam Ptolemeusz, biorąc poprawkę na niedoskonałość narzędzi służących do pomiarów powierzchni Ziemi w jego czasach, podaje informację o miejscowości Karrodunum mówiąc, ze ma ona następujące dane współrzędne: 48 st. 40 min. długości — 51 st. 30 min. szerokości. Dlaczego tak niewielu badaczy, a właściwie tylko dwóch: Karol Potkański i Rudolf Jamka, zajęło się tą informacją? Czy sądzili oni, ze mogło Ptolemeuszowi chodzić o miejscowość, którą potem nazwano Krakowem? Odpowiedź jest stosunkowo prosta: wielu uważa, ze Kraków jest bardzo stary, ale tylko niewielu zaczyna (na razie cicho) wnioskować, ze jest on az tak bardzo stary, oczywiście biorąc pod uwagę ewen­ tualną ciągłość dziejową celtyckiego pragrodu i grodu, 8 nazwanego — nie wiemy dokładnie kiedy — Krakowem. Nazwa Karrodunum pojawia się na tej samej mapie Ptolemeusza i, wedle jego pomiarów, znajduje się nie tak znów daleko od Kalisii. Nazwa Kalisz wywodzi sie od błot, bagien, które zapewne wtedy otaczały dzisiejszy Kalisz. Sławny, nieżyjący juz archeolog krakowski, profe­ sor Rudolf Jamka pisał wprost: „W okresie rzymskim (II- -IV w. n. e.) kształtuje się inny typ ośrodków nierolni­ czych, reprezentowany przez wymienione u Ptolemeusza w II stuleciu miejscowości Kalisia i Karrodunum, z których ostatnia może być wiązana z późniejszym Krako­ wem lub jego okolicą. Świadczy o tym podobna szero­ kość i położenie geograficzne — na lewym brzegu Wisły, na północ od Gór Sarmackich, czyli Karpat, i siedzib germańskich plemion, osiadłych na Morawach i w zachodniej Słowacji... Zanim jednak dotarły wpływy rzymskie, na teren dzisiejszego Krakowa przybyli Celtowie^ właśnie w I wieku przed naszą erą. Zastali tu ludność — nie umiemy jej nazwać (niektórzy badacze nazywają ją Wenedami lub Wenetami i utożsamiają z wczesnymi Słowianami). Owi Wenedowie mieli już swoją bogatą kulturę, tzw. kulturę przeworską, i zaczęli stopniowo ulegać kulturze celtyc­ kiej. Te wpływy celtyckie niosły ze sobą wiele dobrego. Wojowniczy Celtowie, naród czy raczej lud, który nigdy nie zdobył się na stworzenie własnego państwa, ale opanował niemal pół ówczesnej Europy i przysporzył wielu kłopotów Zachodniemu Cesarstwu Rzymskiemu, pustosząc także sam Rzym, był narodem niezwykle zdolnym. Mówi się o nich, że jako pierwsi stworzyli swoisty „bank wynalazków": używali prostej kosiarki, wymyślili koło garncarskie, żarna obrotowe, udoskonalili górnictwo, stworzyli ceramikę toczoną, w tym typowo celtycką ceramikę malowaną i grafitową. Ale byli to przede wszystkim hutnicy i kowale. Ich wpływ na 9

Słowian w dzisiejszej Małopolsce był wprost zbawienny: rozwinęli tu zwłaszcza rolnictwo i metalurgię, wprowa­ dzili gospodarkę pieniężną i to właśnie im przypisuje się otwarcie szlaku bursztynowego ku Bałtykowi. Wcześniej niż do Małopolski dotarli Celtowie na teren Śląska — z tych dwóch stron właśnie wiodą szlaki kupieckie via Kalisz na północ! Ogromne znaleziska celtyckie na terenie dawnej wsi Mogiła — wykopaliskami kierował od początku dr Stanisław Buratyński — sprawiły, ze zdecydowano się założyć w Nowej Hucie oddział krakowskiego Muzeum Archeologicznego. A było to tak: W roku 1950 przyjechał do Krakowa wielki nasz archeolog, odkrywca m. in. Biskupina, autor blisko 900 opublikowanych prac — prof. dr Józef Kostrzewski. Gdy zjawił się w Mogile, zobaczywszy znaleziska Buratyńskie- go, krzyknął: — Człowieku, ty masz tu Celtów! Ile skarbów! Trzeba natychmiast zakładać tu Oddział! Dziś w nowohuckim oddziale Muzeum Archeologi­ cznego, kierowanym nieprzerwanie od początku przez dra Stanisława Buratyńskiego, znajduje się największy w Polsce zbiór zabytków celtyckich, znalezionych podczas prac wykopaliskowych i budowlanych nowego miasta. Zgromadzono tu także znaleziska celtyckie z okolic Tyńca. Kolekcja skarbów celtyckich zawiera setki przed­ miotów. Są tu m.in.: narzędzia rolnicze, broń, naczynia gliniane (wśród nich jedyny w Polsce dzban celtycki zachowany w całości, nawet nie pęknięty!) i, oczywiście, celtyckie monety. Dlaczego więc, skoro skarby te były znane, dopiero „drugie spojrzenie" tak dalece zbulwerso­ wało archeologów i skłoniło ich do tak atrakcyjnych dla- pradziejów Polski wniosków? Pytam o to doktora Stanis­ ława Buratyńskiego. 10 — Z wielości znalezisk, różnorakich, juz dawno wie­ dzieliśmy o tym, że na terenie dzisiejszego Krakowa istniała duża osada celtycka. Ale dopiero sprawa, na którą zwrócił nam uwagę dr Karol Pieta z Instytutu Archeologi­ cznego w Nitrze (Słowacja) — bo trzeba powiedzieć jasno, że to jego główna zasługa, gdyż dysponował dużym materiałem porównawczym ze swego kraju — otworzyła nam oczy. Utożsamienie tych dawnych „placków" nie z pozostałościami kultury łużyckiej, lecz z formami odlew­ niczymi mennicy Celtów, jest wielkim odkryciem. Dowo­ dzi bowiem rzeczywistej wielkości o sad^ która miała własną mennicę! Dotychczas sądziliśmy, że monety celtyckie pochodziły z obrotów kupieckich, wywodzą­ cych się z tzw. wpływów celtyckich. A to znaczy zupełnie co innego! Przypomnę, ze skarb ten odkryliśmy w 1954 r. w niewielkiej jamie ziemnej (55 0 *40 0 cm), w byłej chacie-ziemiance, wśród resztek naczyń celtyckich. Po z górą ćwierćwieczu, dzięki spostrzeżeniu dra Karola Piety, poddaliśmy owe formy mennicze analizie spektralnej (metaloznawczej) i proszę sobie wyobrazić, co wykazała analiza: w glinianych otworkach znaleźliśmy resztki stopu, składającego się w 50% ze złota, w 49% ze srebra oraz z małej domieszki miedzi i cyny. Starzy Rzymianie i Grecy taki stop nazywali „elektronem". Co się stało z Celtami — ludem indoeuropejskim — później? Prehistoria nasza odpowiada na to pytanie ogólnikowo, że „wtopili się, rozpłynęli", bo oto w II wieku n.e. zaczyna się na naszych ziemiach okres wpływów rzymskich. Wpływy te odbywały się głównie za pośrednictwem rzesz kupców, którzy cenili sobie te szlaki, ku północy, wędrując głównie po złoto Bałtyku — jantar. Nie brakuje dziś głosów różnych badaczy półfan- tastów, którzy głoszą, iż fakt, że Rynek Główny w Krakowie jest tak duży (porównywalny w Europie tylko z placem św. Marka w Wenecji) — to nie zasługa szeroko- 11

formatowego myślenia średniowiecznych Polaków, któ­ rzy budowali olbrzymie, prawdziwe miasto na szachow­ nicowym planie przestrzennym, lecz kopiowanie przez nich dawnego, warownego obozu wojsk rzymskich, na którego planie (według fantastów) miał powstać Rynek. Autor tych rozważań też bardzo by chciał, aby fantaści mieli rację, bo byłby to bezsporny dowód na starożytność Krakowa... Niestety, do dziś nie ma żadnego namacalne­ go dowodu na obecność legionów rzymskich, centurii, ba — pojedynczego żołnierza rzymskiego, który za jakowąś Lilią Wenedą zapuściłby się zbrojnie w te strony. Ha, trudno, może archeolodzy i na takie ślady natrafią, na razie bez kompleksów możemy mówić (my, dla ówczes­ nych starożytnych Rzymian istniejący jako barbarzyńcy), ze kochali podróżować do nas pokojowo. Nie kto inny, jak właśnie dr Stanisław Buratyński ma na to setki dowodów: w samej tylko Igołomi, leżącej w pobliżu Nowej Huty, wykopał 10 dymarek; w paśmie od dawnej Mogiły po Igołomię znalazł ponad 100 pieców garncar­ skich z okresu wpływów rzymskich, liczne chaty i wielę monet rzymskich. Dość skrótowo powiedzieć, że nowo­ hucki oddział krakowskiego Muzeum Archeologicznego posiada najw iększy w Europie (poza terenami, obję­ tymi panowaniem Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego) zbiór zabytków pochodzący z czasów wpływów rzym­ skich, czyli do IV wieku naszej ery! Jak zatem wówczas mogła wyglądać ta osada, rozwi­ jająca się po „celtyckim spadku"? Zapytałem o to dyrek­ tora krakowskiego Muzeum Archeologicznego, autora fundamentalnego dzieła „Kraków przedlokacyjny" — doc. dra hab. Kazimierza Radwańskiego. — Chcąc zobrazować wygląd takich ośrodków z pierwszych wieków naszej ery, trzeba nieco „przestawić" 1 2 wyobraźnię: owe prapragrody miały zupełnie inny cha­ rakter niż te, z którymi łopata archeologa o wiele wieków później spotyka się na naszych ziemiach. Otóż tamte były dużymi zespołami wiejsko-miejskimi. Znajdujemy dowo­ dy wielkiej produkcji przemysłowej, ale tamte ośrodki, chcąc być samodzielne, same musiały także zaopatrywać się w żywność. Ciągle, niestety, nie mamy dowodów na to, że były to również ośrodki władzy, ale trudno wykluczyć, ze np. wzgórze wawelskie juz wtedy było grodem obronnym. Po tych wypowiedziach obu archeologów — bez wątpienia najlepiej znających całościowo te zagadnienia (Celtami w Malopolsce zajmują się także doc. dr Zenon Woźniak oraz dr Renata Ledwos, których badania przy­ niosą w przyszłości zapewne jeszcze wiele rewelacji) — zastanawiam się, dlaczego stosunkowo najmniej zabyt­ ków z okresu celtyckiego i wpływów rzymskich znalezio­ no na terenach starego (w naszym pojęciu, czyli w obrębie Plant) Krakowa? Przekonująca odpowiedź jest jedna: stary Kraków w dawnych wiekach zbyt często był przekopywany, przebudowywany... Juz Jan Długosz narzekał, ze „ziemia krakowska nazbyt dużo garnków rodzi". Ile koronnych argumentów z tamtych epok bezpowrotnie zaginęło, a ile przypadkowo znajdzie się w obecnym procesie odnowy, gdy łopatą sięga się w głąb nigdy wcześniej nie przekopywanych piwnic i ulic? Dzieje celtyckiej i tej z okresu wpływów rzymskich przeszłości „prakrakowskiej" osady przerywane zostają w IV wieku — dokładnie w 375 roku — najazdem Hunów i okresem wielkich wędrówek ludów w tej części Europy. Spróbujmy zatem rekonstruować dzieje od strony od­ wrotnej, tj. od czasów lokacji Krakowa w 1257 roku. Do kiedy możemy sięgnąć w ową przedlokacyjność wawel­ skiego grodu? Zwłaszcza, ze zarówno łopata archeologi­ czna jak i badania źródłowe przynoszą wiele atrakcyjnych 1 3

faktów, które być może przyczynią się do ustalenia w przyszłości, ze istnieje ciągłość trwania Krakowa od czasów, gdy Celtowie w tym miejscu bili twardą monetę w swej „mogilskiej" mennicy... Co działo się w Krakowie i najbliższych okolicach w wiekach od IX do XIII, dość dobrze wiadomo z historii i archeologii. Komu mało wiedzy podręcznikowej, niech sięgnie choćby do wspomnianej książki Kazimierza Rad­ wańskiego „Kraków przedlokacyjny", słusznie uhonoro­ wanej przez Kraków nagrodą miasta i słusznie uznanej za najlepszą książkę roku — zresztą w tymże 1975 r. O trudzie, w jakim przyszło ją nie tyle pisać, co materiały do niej zdobywać własną łopatką archeologiczną przez autora, niech zaświadczy fakt, że pracował nad nią ponad dwadzieścia lat. Zapytany, jak daleko jest skłonny — w świetle argumentów-znalezisk archeologicznych — cof­ nąć ową „przedlokacyjność Krakowa", stwierdził, że spokojnie do wieku VIII. Ale znaleziska archeologiczne to jeszcze nie wszystko, czas w miejscu nie stoi, uczeni wielu dyscyplin mają coraz to inną okazję dostępu do me znanych dotąd źródeł... Zresztą, następują dalsze odkrycia archeologiczne, które najbardziej sceptycznym archeologom zapierają dech. Choćby wielkie odkrycie — w maju roku 1979 — „płacideł" z ulicy Kanoniczej, uznanych jako ogromny, liczący ponad 3,5 tony skarbiec z mennicy Wiślan. I w tym przypadku nastąpił przecież przełom w świadomości historyków na temat Wiślan, o których Metody pisał, ze mają „księcia silnego wielce". Był to swoisty kamień milowy, określający potęgę miesz- 14 kańców skupionych wokół wzgórza wawelskiego w IX wieku. Znalezisko mennicy Celtów jest koronnym dowo­ dem, ze ta okolica była zamieszkała już tysiąc lat wcześniej. Odkrycie to mówi z głębi ziemi, ze Celto­ wie przemieszani z Wenedami tworzyli tu już wielki, jak na tamte czasy, ośrodek życia. Zresztą, refleksja oczywista: w wiekach od I p.n.6. do IV n.e. w tym miejscu posługiwano się twardymi monetami, a wsku­ tek najazdu Hunów i wędrówek ludów nastąpiło coś, w co trudno dziś uwierzyć: zapomniano, ż# były pienią­ dze i wymyślono je od nowa. Przecież „placidła", to prymitywna forma pośrednia. Ale pocieszmy się — nie tylko w tej części Europy nastąpiła luka w dziejach monetarnych. Zęby daleko nie szukać, miała ją także Anglia. Wykopaliska mówią nam jednocześnie o tym, ze w wieku VIII istniał juz gród i wawelskie podgrodzie zwane okołem. Wspominał mi wybitny mediewista prof. dr Józef Mitkowski z UJ, że Kraków w wieku VII był juz dużym ośrodkiem na szlaku handlowym, wiodącym ze Śląska na Ruś. Specjaliści od legend skłonni są umieszczać czasy Kraka, Wandy, smoka itd» w wieku VII. Coś w tym jest (oczywiście smoka sobie darujmy) — bo oto są potwier­ dzenia, ze Kraków istniał juz w wieku VI! Wiem o tym od wybitnego uczonego-orientalisty z Uniwersytetu Jagiel­ lońskiego, profesora Tadeusza Lewickiego. Profesor Lewicki badał nie tylko źródła arabskie, ale również anglosaskie. Otóż w takim właśnie anglosaskim poemacie „Podróże śpiewaka" z VI w. jest mowa o walkach, jakie prowadzili z Awarami (mieszkańcami terenu dzisiejszych Węgier) Biali Chorwaci koło Puszczy Wiślańskiej (w Karpatach). Profesor Tadeusz Lewicki ustalił, ze Biali Chorwaci to nie kto inny, a W iślanie. Mało tego — z późniejszych źródeł arabsko-perskich (X-XII w ), ale 15

wywodzących się z przekazów sięgających właśnie wieku VI, wiadomo, ze jedynym ówcześnie znanym handlowym ośrodkiem Słowiańszczyzny było miasto Chrwat, położone w pobliżu gór, należące wtedy do księcia morawskiego. Juz teraz wielu uczonych za Lewickim sądzi, ze źródła arabsko-perskie podając nazwę Chrwat, mówiły o Krakowie. I pomyśleć, jak czas w nauce pędzi naprzód: w 1960 roku, gdy zdawałem maturę wiedziano zaledwie, ze pierwszym dowodem na istnienie Krakowa była wzmianka kupca Ibrahima Ibn Jakuba, który wędrował tędy w X wieku...! Nie wolno zapominać, ze istnieją — nieco późniejsze, bo z IX wieku — dane o Wiślanach, zaświadczone u Geografa Bawarskiego (844 r ), który wymienia nazwę Uislane (już wtedy Ludwik Niemiecki aspirował do ziem słowiańskich). W „Opisie Germanii" króla angielskiego Alfreda, powstałym w latach 871 -901, jest mowa o kraju Visleland, położonym na wschód od Moraw. Ale wróćmy do badań. Dr Stanisław Buratyński w latach 1963-65, kiedy to jak Polska długa i szeroka prowadzono wielkie akcje archeologiczne poprzedzające obchody tysiąclecia Polski, przekopał okolice kopców Kraka i Wandy, napotykając na... osadę wczesnosłowiań­ ską albo i wczesnopolską z V-VI wieku! I w ten oto sposób dotarliśmy „od drugiej strony" do okresu Hunów i wędrówek ludów. I cóz się okazało? Że wędrówki węd­ rówkami, wojny wojnami, a z całego przemieszania i tak zwycięsko zachował się żywioł wczesnosłowiański, a jak twierdzi dr Buratyński — wczesnopolski. Czy można dziwić się Kazimierzowi Wielkiemu, który uparcie pod­ kreślał, ze właśnie Kraków jest kolebką Polski? Zresztą Piastowie od zarania ciągnęli ku Krakowowi z Wielkopol­ ski, ich ambicją było posiadanie senioralnej (według 16 późniejszej nazwy) dzielnicy Polski. Wystarczyła nazwa na mapie Ptolemeusza i nowożytne wykopaliska, zęby przez „zasiedzenie sprawy" raz na zawsze przesądzić, iz Kalisz jest najstarszym miastem na polskich ziemiach. Nie mam nic przeciw uroczemu Kaliszowi, ale nie sądzę, aby to miasto kwitło w czasie wojen z Hunami i wędrówek ludów. Ile lat musi upłynąć i jakich jeszcze trzeba argumentów, zęby uznać — w powszechnej opinii — że Kraków jest jednak o dwa wieki starszy od Kalisza? 2 — Szkatuła z odkryciam i

karb księcia Wiślan? Wielka sensacja lotem błyskawicy obiegła miasto; oto w piwnicy budynku przy ul. Kanoniczej, jednej z najstar­ szych i najpiękniejszych ulic Krakowa, odkryto najwięk­ szy — jak dotąd — w Europie zbiór tzw. placidel, czyli grzywien z IX wieku. Była to forma pieniądza pozakrusz- cowego, pozamonetarnego, w kształcie siekierek (około 40-45 cm długich i w najszerszym miejscu mających po blisko 10 cm), z otworem do nawlekania na sznur czy drut. Każda z „siekierek" wazy prawie 80 dkg, z czego wynika, ze waga płacideł nawiązuje do systemu monetar­ nego arabskiego lub karolińskiego. Olbrzymi zbiór o rozmiarach 2 metry na 1 metr zawiera niezliczone ilości grzywien żelaznych, które w ciągu prawie jedenastu wieków scaliły się niemal w monolit o wadze ponad 3,5 tony... Takiego banku w Europie nie odkrył dotąd żaden archeolog! Zanim będziemy snuć refleksje, do kogo ten skarb mógł należeć, opowiedzmy, jak doszło do tego odkrycia. 5 maja 1979 roku, tuz po siódmej rano, pracownicy krakowskiego przedsiębiorstwa „Hydrogeo" wezwali do wykopu przy ul. Kanoniczej 13 archeologa Emila Zaitza z Muzeum Archeologicznego, które od dawna sprawuje naukowy nadzór nad robotami ziemnymi, związanymi z 18 odnową tego rejonu miasta. — Panie Emilu — mówili mu juz po drodze — dokopa­ liśmy się jakichś dziwnych przedmiotów. Cala kupa tego jest. Mozę to jakieś zawiasy, cholernie to chyba stare. Niech pan zobaczy, czy możemy spokojnie kopać dalej. Mgr Emil Zaitz, absolwent archeologii UJ. pracujący juz wtedy dziewiąty rok w Muzeum, zbiegł na dół po kruchych, drewnianych schodach. Przetarł przedmioty zelazne, a potem oczy ze zdumienia, czy przypadkiem nie śni. Czy to możliwe? Czyzby to były grzywny, takie same jakie widział niedawno w Nitrze na Słowacji, pochodzące z grodziska Pobiedim? W Pobiedim znaleziono łącznie w czternastu miejscach prawie 1000 grzywien i na dodatek około 300 pojedynczych płacideł... Ile ich będzie tu, przy Kanoniczej? Zaitz szybko sprowadził ekipę archeologiczną z mu­ zeum, natychmiast przystąpiono do prac wstępnych, - które trwały prawie trzy tygodnie. Łopatki archeologów pracowały bardzo delikatnie, co parę godzin zmieniał się wygląd wykopu. Obok, kiedyś przed wiekami, znajdował się dół chłonny na fekalia, a więc wtedy juz ktoś byl bliski tego znaleziska... Wstępna analiza metaloznawcza (spektralna) wykaza­ ła, ze przedmioty te są z zelaza dymarkowego, a ich podobieństwo do okazów wielkomorawskich z IX wieku jest niemal bliźniacze! Archeolodzy wykazali, ze skarb w chwili ewentualnego jego „zakopywania", znajdował się zaledwie pół metra pod ziemią. Leżał teraz na głębokości 5 metrów pod poziomem ulicy, poniżej domu w oficynie. Poziom ulicy przez wieki bowiem podnosił się. Archeolo­ dzy okopali dookoła wielką skrzynię. Jako jeden z pierwszych ludzi z zewnątrz, spoza środowiska archeolo­ gów, miałem okazję zobaczyć znalezisko. Ujrzeliśmy w całej okazałości największy skarb „płacidłowy", jaki kiedykolwiek człowiek wyrwał ziemi. 1

_ Od dawna spodziewaliśmy się takich odkryć powiedział mi z tajemniczym uśmiechem doc. Kazimierz Radwański, dyrektor Muzeum Archeologicznego w Kra­ kowie. Radwański ma prawo do przeczuć i stwierdzeń; napisał przecież fundamentalne dzieło pt. „Kraków przed- lokacyjny". W roku 1975 dyrektor Radwański otrzymał nagrodę miasta Krakowa za całokształt prac badawczych nad przedlokacyjnym okresem grodu Kraka. Uczony jak bodaj nikt poza nim — zgłębił ten krąg tajemnic, który umownie nazywamy „mrokami dziejów państwowości polskiej" na terenach niegdysiejszego państwa Wiślan. _ Juz w drugiej połowie VIII wieku — kontynuuje doc. dr hab. Kazimierz Radwański — w miejscu znalezi­ ska i dookoła był silny organizm miejski. Wskazuje na to rozplanowanie osad i ich zasięg, zajmujący w później­ szym okresie obszar az 46 hektarów! Jednym z osrodkow pramiasta był teren okołu, na którym później znalazła się ulica Kanonicza. Było tu podgrodzie obronne z podwójną palisadą. Dokopaliśmy się w tym rejonie kiedyś spalo­ nych chat i umocnień z wbitymi grotami strzał. Wróćmy jednak do ostatniego tu odkrycia. Na terenie Polski bardzo mało znaleziono placidel — grzywien. Zaledwie pojedyncze okazy w Zawadzie Lanckorońskiej, Stradowie 1 Nowej Hucie. Zęby uzmysłowić sobie wagę odkrycia, wystarczy porównać je ze znaleziskami u naszych najbliż­ szych południowych sąsiadów: oprócz grodu Pobiedim największy skarb całego Księstwa W.elkomorawsk.ego znaleziony przed laty w Chodonicach wazy zaledwie... 60 kilogramów. Zwróćmy uwagę — w starożytności i wczesnym średniowieczu zelazo było bardzo drogie, dosłownie „na wagę złota". Miecz ważył najwyżej 2 kilogramy, a legionowy miecz rzymski — maksimum 1 kg Dlatego tez płacidła-grzywny wyrabiano z zelaza. 20 Nie dysponujemy jeszcze przelicznikami w stosunku do i-iebra czy ówczesnej wartości np. wołu, ale bez wątpie­ nia można przyjąć, ze znalezisko krakowskie może być ■karbem książęcym. Ale... którego księcia? Ten „bank" nigdy nie był wyjęty z ziemi. Równie dobrze, może to być ■karb Wiślan, jak i księcia wielkomorawskiego Rościsła- wa, który usiłował zagarnąć ziemie Wiślan i był tutaj ze ■woimi wojami. Jest to bowiem czyste zelazo, takie, jakie produkowano wtedy na Morawach (Chodonice, Mikul- czyce). Dopiero jednak analiza pierwiastków śladowych wskaże nam pewny, właściwy rodowód. Panie dyrektorze — mówię — zastanawiając sie nad rangą tego odkrycia, spróbujmy głośno prześledzić jego hipotetyczne, potencjalne pochodzenie. Co prawda, główne badania są przed wami, ale tego rodzaju refleksje luz teraz możemy snuć. Przecież to znalezisko może mieć kapitalne znaczenie dla naszej świadomości historycznej 0 państwie Wiślan. Jest to najwyższej rangi znalezisko tak wielkiej wartości, jak na ówczesne czasy. Rola Wiślan w naszej historii nie była doceniana. Niepotrzebnie łączono ich z Wiślicą, wyprowadzając poza teren Krakowa. Obecność tego skarbu, tu właśnie, pod samym wzgórzem wawel­ skim, będzie rzutować na przyszłość badań nad Wiślana- mi Teraz juz wiemy, ze skarb ten został zakopany przed usypaniem wału, to znaczy w okresie istnienia palisady, bez wątpienia w wieku IX. Wtedy zarówno u Wiślan, jak i u Wielkomorawian, nie było systemu monetarnego. Po­ sługiwano się tam i u nas takimi właśnie płacidłami- grzywnami. Książę wielkomorawski, Rościsław chcąc opanować ten ważny szlak handlowy, na którym leżał Kraków, dążył do podporządkowania sobie państwa Wiślan. Na podstawie „Żywotu Metodego" można przy­ puszczać, ze doszło do walk o gród wawelski w IX wieku 1wtedy, na krótko, wcielono Wiślan do Księstwa Wielko- 21

morawskiego. Ale ten sam .Żywot Metodego" mówi, że książę Wiślan byl .silny wielce". Jest faktem, że w koń­ cu IX wieku Księstwo Wielkomorawskie przestało ist­ nieć. To szersze tlo, nakreślone przez doc. Kazimierza Rad­ wańskiego, pozwala zatem hipotetycznie zakładać co najmniej trzy możliwości w odniesieniu do skarbca z ulicy Kanoniczej: — jest to pozostałość po „mennicy" Wiślan (znajdują­ cej się na okolę, w miejscu wytopu żelaza, dobrze zresztą chronionym), po którym zostały ślady i dowody, __ w czasie zajęcia stolicy Wiślan — Krakowa, książę wielkomorawski, Rościsław, przywiózł tu swój skarbiec i nie zdązyl go wywieźć, __ w miejscu umocnionym, pilnowanym przez zbroj­ nych wojów, byl skarbiec księcia Wiślan „silnego wiel­ ce". To ostatnie przypuszczenie wydaje się być najbliż­ sze prawdy. Rzecz jasna, każda z tych hipotez spowoduje w niedalekiej przyszłości ożywienie badań i może rzucić nowe światło na sytuację państwa Wiślan i ich sąsiadów. Ba, jest kolejna zagadka naszej prehistorii. Podobne grzywny — siekierki-płacidla znaleziono nie tak dawno temu w Norwegii. Czy istniały kontakty handlowe Wiślan z Wikingami? Przypomnę, ze jedna z sióstr Bolesława Chrobrego wyszła za mąz za króla skandynawskiego, a więc potomka Wikingów. __ Wspomniał pan — mówię do Kazimierza Radwań­ skiego — że tego rodzaju odkrycia w pobliżu wawelskie­ go wzgórza były spodziewane i oczekiwane. Na jakie inne w tej okolicy można potencjalnie liczyć? — Prowadzimy i nadal będziemy prowadzić intensyw­ ne prace poszukiwawczo-badawcze na tym poziomie 22 pod piwnicami, w kierunku Wawelu. Posłużymy się najnowocześniejszymi metodami geofizycznymi — mię­ dzy innymi akustyczną i elektrooporową. Można bowiem spodziewać się reliktów świeckiego budownictwa ka­ miennego przed- i wczesnoromańskiego. I to byłaby dopiero najprawdziwsza rewelacja! Bo w okolicy (na tymże okolę, o którym mówimy) zgrupowane jest 5 romańskich kościołów na obszarze 8,5 hektara. To tak, jakby we fragmencie wsi ktoś zbudował az 5 świątyń... Reasumując: znalezisko przy Kanoniczej, wielka naukowa sensacja archeologiczna dla badaczy pradziejów, jest wielkim kamieniem milowym do przyjrzenia się okresowi, który umownie nazywamy .mrokami dziejów" państwo­ wości polskiej. i a. cut m Zgodnie ze słuszną zasadą, ze jedno źródło informacji, choćby najlepsze — to i tak za mało, zwróciłem się do wybitnego a zmarłego w czerwcu 1980 roku mediewisty, znakomitego znawcy średniowiecznego Krakowa i wszel­ kich cracovianów — profesora Józefa Mitkowskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego, z prośbą o kilka refleksji na temat tak ważny, jak skarb z Kanoniczej. Najprostsze i najbardziej efektowne byłoby połącze­ nie tego odkrycia z osobą .księcia silnego wielce", przywódcy Wiślan, którego imienia, niestety, nie znamy. Natomiast, gdy się popatrzy na atlas historyczny Polski, to zwracam uwagę na fakt, że w czasach o wiele wcześniejszych w rejonie Krakowa są znaleziska prymi­ tywnego hutnictwa. Jeśli owe płacidla są produkcji miejscowej, sprawa byłaby naprawdę wielkiej wagi: oznaczałoby to „mennicę" księcia Wiślan. Ale mapa Słowiańszczyzny zachodniej mówi nam, że właśnie w 23

Krakowie było skrzyżowanie ważnych szlaków handlo­ wych Przypominam, ze nazwa Kraków pojawiła się w źródłach wieku X (Ibrahim Ibn Jakub), ale gród istniał wcześniei, co najmniej od wieku VIII. Można by również wnioskować, ze był to skarbiec bardzo bogatego kupca (w późniejszych czasach niektórzy zamożni kupcy poży­ czali nawet królom!). Tak czy owak — jest to bez wątpienia największe znalezisko tego rodzaju w Europie! Pyta pan, jakie mogą być konsekwencje tego odkrycia. Obojętne, czy skarb należał do samego księcia czy tez kupca jemu poddanego, czy pochodził z miejscowej „mennicy" — wszystko to potwierdzałoby zasobność i potęgę Wiślan, co dotąd wielu historyków poddawało w wątpliwość. Mało tego — skarb ten utwierdza nas w przekonaniu, ze stolicą Wiślan był Kraków, a me Wiślica. W Żywocie Metodego" wspomniane jest, ze książę Wiślan rezydował w Wiślech, co w tłumaczeniu polskim zasłużony wydawca naszych pomników dziejowych — August Bielowski dowolnie przetłumaczył ze starocer- kiewnostowiańskiego na „Wiślica"... Znalezisko to, jaki­ kolwiek byłby jego rodowód, mówi, ze Kraków juz w IX wieku byl potężnym ośrodkiem życia gospodarczego, handlowego i politycznego, a więc centrum państwa Wiślan, które później połączyło się z północnym ośrod­ kiem formowania się organizacji państwowej (Polanie), dając początek państwu polskiemu. Wiślech oznacza wg prof. Józefa Mitkowskiego po prostu rozwidlenie dawnej Wisły wokół wawelskiego wzgórza. — Dotykanie tych znalezionych płacideł było dla mnie wielkim przeżyciem — zwierzy) się wreszcie Józef Mit- kowski. Przecież te grzywny-siekierki tkwiły tuż pod powierzchnią ulicy Kanoniczej w czasach, gdy obok nich przechodzili między innymi: Bolesław Chrobry, dwaj 24 wielcy antagoniści Bolesław Śmiały i Stanisław ze Szczepanowa, mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem, wielki lekarz Mikołaj z Polski — autor Xlll-wiecznych dzieł szeroko znanych w Europie: „Antipocras" i „Experimen- ta , największy ówczesny historyk europejski Jan Dłu­ gosz, który mieszkał przy Kanoniczej w XV stuleciu, czy wreszcie Mikołaj Kopernik, o nowożytnych nie wspomi­ nając, bo lista byłaby zbyt długa. Trzymając w ręku ową „siekierkę-grzywnę" vel płacidło, przyszło mi do głowy, ze Kraków, miasto tak stare, jest ciągle „w swej starości żywe , coraz to zaskakujące odkryciami, i raz po raz daje znać o swej żywotności w każdej z minionych epok, do których — poprzez np. archeologię — udaje się dotrzeć i próbować inaczej je odczytać. Pogłębiać naszą wiedzę o czasach, w których było tak mało źródeł pisanych... Wiele wody w rzece, od której Wiślanie nazwę przyjęli upłynąć musi, aby uczeni mogli do końca rozwiązać zagadkę skarbu z Kanoniczej. Zapewne uda się odkryć inne źródła materialne, które połączone ze sobą, przynio­ są rozwiązanie tej tajemriłcy. Jeśli tempo prac bada­ wczych nadążać będzie za robotami firmy „Hydrogeo" czy górnikami w kanałach blokowych, którzy zabezpie­ czają podłoże pod staromiejską dzielnicą stołecznego Krakowa, to nie jest wykluczone, ze rozdział pierwszy historii Polski będzie trzeba pisać na nowo.

N .J ™ a pograniczu kultur Można powiedzieć, ze rodzina Zaitzów miała pomyślny rok 1979 W maju pan Emil ujawnił miastu i światu skarb księcia Wiślan w postaci płac.det-grzywien vel siekierek przy Kanoniczej 13. a w czerwcu tego roku pani Marta udostępniła zwiedzającym w macierzystym Muzeum Archeologicznym Krakowa pierwszą dokumentację z prawdziwego zdarzenia, a zatem nowego typu — malo­ wideł ściennych z motywami sztuki rusko-bizantyńskiej z Kaplicy Świętokrzyskie! wawelskiej katedry. Owe kalki przerysy. autorstwa Ludwika Łepkowskiego. pochodziły z 1869 r Trzeba jednak tu wspomnieć, ze Marta Zaitz wyprzedziła swego męża o ładnych kilka miesięcy, które poświęciła porządkowaniom swego odkrycia i badaniom, i tylko szczęśliwy dla Emila Zaitza przypadek zdarzyL ze kolejność ogłoszenia odkryć była inna. Za to do dziś trwają jego badania nad skarbem księcia Wiślan Było to tak. Marta Zaitz rozpoczęła pracę w krakowskim Muzeum Archeologicznym jako archeolog w 1973 r., w dziale dokumentacji archiwalnej. Odbyła specjalny kurs w Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Krako­ wie aby przysposobić się do nowej specjalności i przystąpiła do porządkowania archiwum muzealnego. Najpierw dokonała prostego podziału na akta dotyczące 26 archeologii i inne. które wykraczały poza tę dziedzinę. f Przez pięć lat cierpliwie, jak to kobiety potrafią, zajmowa­ ła się klasyfikacją, ewidencjonowaniem i porządkowa­ niem akt i dokumentacji typu archeologicznego. Już w pierwszym roku tej pracy milimetry dzieliły ją od odkrycia. Wśród setek różnych materiałów dostrzegła rulony kolo­ rowych kalek zawinięte w papier pakunkowy z napisem .Malarstwo sakralne". Ten napis ją zmylił i owe rulony przełożyła do „zbiorów innych". — Do tych rulonów wróciłam z końcem roku 1977, a może nawet wiosną 1978, tuz przed rozmową z dyrekto­ rem Kazimierzem Radwańskim na temat dalszych losów tzw. archiwaliów niearcheologicznych. Na moją propozy­ cję, zęby te archiwalia przekazać zainteresowanym insty­ tucjom, dyrektor wyraził zgodę pod warunkiem, ze przesyłane archiwalia zaprezentujemy wcześniej na mu­ zealnej wystawie. Przystąpiłam więc do bardziej dokład­ nego rozpoznania moich „odkryć". Rozwinęłam wszyst­ kie rulony. Zachwyciła mnie barwa tych „malunków"; jak na blisko 1 1 0-letnią „staroć" ich stan zachowania był prawie idealny. Wewnątrz rulonu znajdował się wałek drewniany z napisem: „Kalki z malowań Kaplicy Jagiel­ lońskiej (czyli Świętokrzyskiej) na Wawelu. Wykonał Ludwik Łepkowski w 1869 roku". Zwołałam pół mu­ zeum, jak to zwykle bywa w przypadku takiego znalezi­ ska. Zastanawialiśmy się — co dalej? Zaczęłam poszuki­ wania stosownej literatury w naszej bibliotece. Przeczyta­ łam pracę doktorską Anny Różyckiej-Bryzek, drukowaną w ill tomie „Studiów do dziejów Wawelu", poświęconą bizantyńsko-ruskim malowidłom ściennym w wawelskiej Kaplicy Świętokrzyskiej. Zadzwoniłam do autorki pracy. Pamiętam, że odkryte rulony zrobiły na niej duże wraże­ nie (przecież jej praca doktorska powstała w latach 1960-61). Przyznała, że w czasie pracy nad malowidłami liczyła po cichu, że jakaś dokumentacja istnieje, musi 27

istnieć. Byia zaskoczona faktem, ze jest to dokumentacja sprzed pierwszej w dziejach konserwacji Kaplicy i ze znajduje się w posiadaniu archeologów. Jak owe kak trafiły do nas, tego chyba nigdy się me dow iem yN a wspomnianym wałku, na który nawinięto kalki, była także naklejka z napisem „Gabinet Katedry Archeologii Uni­ wersytetu Jagiellońskiego". Twórcą tego gabinetu by Józef Łepkowski, który w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku współpracował w dziele odnowy kated ry wawelskiej ( w naszym archiwum muzea nym znajdują się kopie protokołów z otwarcia grobpw królewskich z podpisem Józefa Łepkowskiego, wśród członków komisji był również Jan Matejko, którego podpisy także ja ) Być może Józef Łepkowski gromadził w Gabinecie Archeologicznym dokumentację dotyczącą katedry i s ą kalki u archeologów, choć powinny być raczej przecho­ wywane w powstałym później Gabinecie Historii Sztuki. Gabinet Archeologiczny został podzielony na dwa zbiory, a w 1921 roku wydzielono jeszcze trzeci, tj. koleKcję zabytków archeologii śródziemnomorskiej. W latach 1939-45 zbiory archeologiczne tego Gabinetu przeme siono z Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego do Muzeum Archeologicznego, mieszczącego się w ów ­ czas przy ul. św. Jana nr 22. Sądzę - kończy wypowiedz odkrywczyni, Marta Zaitz - ze tylko wtedy mogły te ka ki dostać się do zbiorów naszego Muzeum, jeśi w dalszym ciągu tkwiły w zbiorach Gabinetu Archeologi- CZOwe kalki — kopie malowideł ściennych Kaplicy Świętokrzyskiej wykonał w roku 1869 brat Józefa, artysta malarz Ludwik Łepkowski. A zatem: tuz przed pierwszą w dziejach konserwacją kaplicy, niemal dokładnie po wykonaniu arcydzieła przez mistrzów, wywodzących 28 się z kręgu sztuki północnoruskiej, a dokładniej ze szkoły pskowskiej. Malowidła po setkach lat zatraciły swoją pierwotną ostrość rysunku i świeżość barw. Ludwik Łepkowski zatem wykonał kopie, aby najwierniej — jak umiał — zachować dla potomnych oryginalny wygląd malowideł. W latach 1870-1872 Kaplicę Świętokrzyską restaurował Izydor Jabłoński, zapewne wykorzystując kopie Ludwika Łepkowskiego. Trudno wykluczyć, ze z pracy Ludwika Łepkowskiego korzystał także w latach 1904-1905 Juliusz Makarewicz, któremu przyszło podjąć ten sam trud, co i Jabłońskiemu. Natomiast jest pewne, iz profesor Rudolf Kozłowski, najlepszy z wawelskich konserwatorów, posłużyć się kopiami nie mógł, gdyż nic nie wiedział o ich istnieniu. Rulony od paru dziesięcioleci poszły w zapomnienie, w kurz lamusów Gabinetu Ar­ cheologicznego. A przydałyby się chyba bardzo Kozłow­ skiemu w latach 1947-1951, gdy on właśnie konserwo­ wał po raz trzeci w historii tę kaplicę grobową króla królów — Kazimierza Jagiellończyka i matki królów Europy — jego zony, Elżbiety Rakuszanki. Jest więc bezsporną zasługą Marty Zaitz, ze wyjęła tajemnicze rulony z przepastnych archiwów Muzeum Archeologicznego i pokazała je znawcom przedmiotu oraz szerokiej publiczności, powodując zainteresowanie epoką pierwszych Jagiellonów (naturalnych przecież — jako Litwinów — miłośników sztuki bizantyńsko-ruskiej). Wystawa, przygotowana przez Martę Zaitz w pięknych salonach własnego czy raczej macierzystego muzeum, pomieściła połowę spośród 60 barwnych kopii, na których utrwalony został stan zachowania wszystkich fresków. Poszczególne „kalki" zawierały takie sceny, jak m.in.: Boże Narodzenie, Wskrzeszenie Łazarza, Ojcowie Kościoła, Zwiastowanie, Chrzest Chrystusa, Ostatnia Wieczerza, Modlitwa w Ogrojcu, Sąd Piłata, Biczowanie. Droga na Golgotę, Ukrzyżowanie, Złożenie do grobu. 29

>aiarv s.e Mariom, Wniebowstąpienie, Chrystus pojawiający się ^ do Jerozolimy i Chóry Mojzesz i Izajasz oraz 1 d ma|owideł dokonała 'iok,o'sk,: 'Mana Za.tz na podsta zna)duje sjf? szczegó- dr Anny Rózyckiej-Bry komentarz do nich. )0VVY opis wszystkich • zaskoczona tym ciekawym Publiczność na wystaw , ^ LudVvik Łepkow- odkryciem, dopytywała hiooraficznym" dopowiem, *1 . m t - 905 9b,‘ “ c i , . - Staltlera. ze zył w latach 182 ma|arz-konserwator Bizańskiego i Płonczyńs l e * ^ ^ akwarel i przerysów obrazów, wykonał tysiąc J , os6b prYwatnych na zamówienie różnych w y ^ Zygmuntowskiej). Re- (m.in. słynną kn4ri0lach Mariackim, św Katarzy staurowal obrazy w k . „ takze w katedrze na ny. klasztorze na Bielanach, a takze Wawelu. „.ianó'" trwała 105 dni i Wystawa rozwimętyc » Qsób d|g p0r6vvnan.a zobaczyło ją ponad 6 ty ą ry^alizacji" — Skarbu konkurencyjną w sens^ tern blisk0 5 tysięcy. Wiślan, która f * ^ naiwnymi oraz jałowym, Mniej w.ącaj wnt'S. Oczy * istotniejsze i bardziej b ,d a ^p° ^ ; . 1 « I V N » poa.imuie Sie oow. it. .« ■ aapladn.aiąc.- O ^ , e|Siy od k.awca. P » W strzygać czy szewc jes Arrheoloaicznym są z zasady my. „ wystawy w M ® - * ^ De.8,Vv. » • » " * « " » karne,alne , ściągają tyc ' owaniami każe prayiść połączony z ^ ziel leniwym umożliwić obejrze- właśnie tutaj. Zęby Svvl(Jtok.zyska lest ciemna, me nie tych cudów ^Kaplica wypadek, widać szczegółów malow, p|acldel z Kan0niczej podobnie jak w przyp przeszłości" umozli- 30 obeji.enie ,cb z bliska we własnych mieszkaniach, prowadząc wywiady z profesorem Jerzym Szabłowskim, dyrektorem Państwo­ wych Zbiorów Sztuki i zarazem konserwatorem Wawelu, Oraz decentem Kazimierzem Radwańskim. Pierwszy ko­ mentował wagę odkrycia, powołując się na świetną pracę Anny Różyckiej-Bryzek, drugi zaś opowiedział o szcze­ gółach odkrycia. Obaj zacni mężowie mówili zatem wszystko to, o czym niezręcznie byłoby opowiadać paniom. Posypały się listy i rozdzwoniły telefony. Prawdziwa frajda dla popularyzatora nauk humanistycznych gdy widzi, ze trud nie poszedł na marne. Okazało się, ze ludzie chcą wiedzieć, skąd w katolickiej świątyni wzięły się motywy bizantyńsko-ruskie, ile tego rodzaju malowideł było w kościołach na terenach rdzennej Polski, ile pozostało w zabytkowych budowlach do naszych dni. Najwyższy zatem czas, aby te problemy dopowiedzieć i szerzej je rozwinąć, posługując się wiedzą zebraną i w całości wyłożoną w pracy doktorskiej Anny Różyckiej - Bryzek. Zgodnie z przyjętą zasadą, ze odkrycie w historii kultury zachęca do spojrzenia wstecz, jest wręcz pretek­ stem do wniknięcia w epokę, z której odkrycie się wywodzi. W tym przypadku zaś bardziej interesujący jest rodowód oryginałów niz kopii. Genealogię powstania malowideł o motywach bizantyńsko-ruskich wyjaśnia Anna Różycka-Bryzek jas­ no i precyzyjnie: położenie wschodnich ziem Polski w zasięgu wpływów cywilizacji wschodniej i zachodniej sprawiło, ze na tym terenie dochodziło do oczywistego wzajemnego oddziaływania obu kultur. Nieraz jednak w ciągu dziejów artystyczna ekspansja księstw ruskich, szczególnie żywotnych przed podbojem tatarskim, przy­ bierała na sile, sięgając takze w głąb naszego kraju. Przyczyniły się do tego częste związki dynastyczne 31

Piastów z panującymi rodami ruskimi, jak i stały proces przyłączania do Polski obszarów zamieszkałych przez ludność prawosławną. Uchwytny i realny kształt przybie­ rają te ślady infiltracji kulturalnej dopiero w czasach pierwszych Jagiellonów, objawiając się w szeregu właś­ nie polichromii kościelnych, wykonanych „na sposób grecki", jak je współcześni określali, i zestrojonych w pełną swoistego wyrazu całość z gotyckimi wnętrzami. Stanowią one — i to jest bardzo ważne — najdalej na zachód wysunięty zespół zabytków powstałych w kręgu oddziaływania sztuki Bizancjum w jej ostatniej fazie, tak zwanego Renesansu Paleologów. Według zapisów Dłu­ gosza oraz innych źródeł, w czasach Jagiełły ozdobiono „graeco opere" katedrę w Gnieźnie, kolegiaty w Sando­ mierzu i Wiślicy, opacki kościół na Łysej Górze i zamko­ wy w Lublinie, wawelskie kaplice mansjonarzy i św. Trójcy, a także sypialnię królewską na Wawelu. Do liczby tej dochodzą jeszcze „nasze" malowidła w kaplicy św. Krzyza, fundacji Kazimierza Jagiellończyka. Spośród dziewięciu wymienionych zabytków większość zaginęła. O losach malowideł gnieźnieńskich, w kaplicy mansjona­ rzy i w sypialni królewskiej, nie mówią nic przekazy historyczne, wiemy natomiast, ze freski na Łysej Górze uległy zniszczeniu podczas pożaru w 1777 r„ zaś w kaplicy św. Trójcy na początku wieku XIX zostały usunięte w trakcie przebudowy wnętrza na klasycysty- czne mauzoleum. Do dziś zachowały się więc cztery polichromie: w Wiślicy, Lublinie, Sandomierzu i Kaplicy Świętokrzyskiej wawelskiej katedry. Ten ostatni przypa­ dek jest wyjątkowy, gdyż jedynie kaplica św. Krzyza na Wawelu — szczęśliwym zbiegiem okoliczności, jeśli me cudem — uniknęła zatynkowania, była ona dostępna przez cały czas swego istnienia i wielokrotnie wspomina­ na w źródłach; pozostałe natomiast, zakryte warstwą pobiały przez parę stuleci, uległy zapomnieniu. Martwe wzmianki kronikarskie o nich — pisze Anna Rózycka- Bryzek — przyoblekły się w widomy kształt plastyczny dopiero z końcem wieku XIX, kiedy odkryto freski w prezbiterium katedry sandomierskiej (1891), w lubelskim kościele św. Trójcy w latach 1899-1923, a w latach 1922-1930 w kolegiacie wiślickiej. Z oczywistych względów przedmiotem najwcześniej­ szych zainteresowań naukowych, rodzących się w poło­ wie poprzedniego wieku, były malowidła w Kaplicy Świętokrzyskiej. Wraz z odsłonięciem dalszych polichro­ mii zaczęła narastać wokół nich literatura, w której oprócz prac opisowych pojawiły się metodyczne badania. Były to pierwsze próby wyjaśnienia znaczenia i zasięgu sztuki bizantyńsko-ruskiej w Polsce. Badano przyczyny zdobie­ nia katolickich kościołów malowidłami o stylu przejętym ze schizmatyckiej, cerkiewnej sztuki. We wszystkich próbach badawczych przewijał się wspólny motyw: podkreślenie roli upodobań pierwszych Jagiellonów dla kultury ruskiej. Na istnienie mecenatu królewskiego — dowodzi autorka — wyraźnie wskazuje fakt, ze czas powstania polichromii ruskich w naszym kraju przypada wyłącznie na panowanie Władysława Jagiełły i jego syna, Kazimierza Jagiellończyka. Geneza tego zjawiska tkwi niewątpliwie w warunkach historycznych ojczystej Litwy Jagiellonów. Jagiełło, choć poganin do chwili koronacji, wychowywany był przez matkę Juliannę, księżniczkę twerską wyznania prawosławnego, która wywarła wielki wpływ na ukształtowanie jego osobo­ wości. Juz w dzieciństwie przyszły król Polski zetknął się z rytuałem wschodnim, a zapewne tez i z odpowiadającą mu sztuką, na pogańskim bowiem dworze Olgierda księżna miała swą kaplicę i przybocznych ruskich kapela­ nów. Kontakty pogańskiej Litwy ze sztuką cerkiewną 33 3 — Szkatuła z odkryciam i

sięgają głębiej. W XII wieku Litwini wywozili w następ­ stwie częstych napadów na Nowogród cenne lupy, a można śmiało przypuszczać, ze były to przede wszystkim przedmioty kultowe. W epoce Jagiełły dominowanie kultury ruskiej na Litwie, mimo politycznej przewagi Litwy, było juz ugruntowane. Dwór przejmował ruskie obyczaje, językiem kancelaryjnym był białoruski. Jagiełło do końca życia przejawiał swe przywiązanie do kultury, w jakiej był wychowany, mówiąc po białorusku i otaczając się Rusinami. Nie dziwi więc, ze i kościoły, które darzył specjalnym kultem, jak w Gnieźnie i na Łysej Górze lub te, które leżały na szlaku jego ustawicznych objazdów państwa — jak w Wiślicy, Sandomierzu i Lublinie, zlecił ozdobić na sposób znany mu od młodości. Wpływy ruskie na Litwie, aczkolwiek umniejszone juz przez jej związek z Polską, trwały nadal i za panowania Kazimierza Jagiellończyka. Był przecież głęboko przywią­ zany do swego dziedzicznego księstwa i niemal co roku spędzał na Litwie zimowe miesiące. Wielość fundacji ruskich polichromii w polskich kościołach odnosi się jednak do samego Jagiełły. Po blisko czterdziestoletnie) przerwie od śmierci założyciela dynastii jagiellońskiej, jego syn — Kazimierz Jagiellończyk raz tylko nakazał udekorować, i to swą grobową Kaplicę Świętokrzyską, motywami bizantyńsko-ruskimi. W blisko półwiekowym okresie panowania tego króla zlecenie pracy malarzom ruskim było więc zdarzeniem odosobnionym. Późniejsze badania mówią także, ze mogli to robić krakowscy mistrzowie z Ukształtowanej szkoły malarskiej, którzy wyuczyli się tej sztuki od malarzy z Litwy. Opier.ając się na analizie ikonograficznej, nasi badacze głosili tezę o polskiej szkole malarstwa bizantyńskiego, w której doszło do szczególnego zespolenia wschodniego stylu z ikono- 34 grafią zachodnią. Takie stwierdzenie doprowadziło do dalszej interpretacji omawianych polichromii jako czynni­ ka o dużym znaczeniu w aktualnym od końca wieku XIV dziele budowy unii kościoła rzymskiego z prawosław­ nym. Już od początków swego panowania Jagiełło rozwinął działalność w kierunku takiej unii, wykorzystu­ jąc przychylną kościołowi rzymskiemu atmosferę na Rusi, wynikłą z obawy przed ekspansją Księstwa Moskiewskie­ go. Nawiązawszy bliskie stosunki ze zwolennikiem unii, kijowskim metropolitą Izydorem, Jagiełło wystosował do patriarchy w Konstantynopolu projekt zwołania soboru poświęconego unii. Ten jednak zasłonił się wtedy konie­ cznością wcześniejszego usunięcia niebezpieczeństwa tureckiego. Projekt unii został ponownie wysunięty przez Polskę na soborze w Konstancji (1418). Zamiast konkret­ nego rozwiązania sprawy na soborze, który odroczono. Jagiełłę i Witolda uczynił papież wikariuszami apostolski­ mi w Pskowie i w Nowogrodzie. Unię podpisano we Florencji w 1439 r. juz po śmierci Jagiełły. Zachowano wiarę rzymską, przyzwalając na dwa obrządki. Główny zwolennik unii, metropolita kijowski Izydor, zaopatrzony w pełnomocnictwa papieża, mianowany kardynałem apostolskim wyruszył do swych ziem, odprawiając po drodze nabożeństwa w obrządku greckim w kościołach katolickich. W Krakowie witany byl uroczyście; odprawił tu msze w katedrze wawelskiej i kościele Mariackim. W następnych latach działalność unicką skutecznie paraliżo­ wano... Wróćmy do naszego tematu przewodniego: wobec tak ■komplikowanych spraw dwu wyznań w Polsce — jaki mógł być stosunek duchowieństwa katolickiego do ruskich polichromii? W pismach ówczesnych, m.in. Jana Długosza czy Piotra z Rozprzy, znajdujemy nawet powo­ łanie się na malarstwo cerkiewne, jako na ostoję wartości duchowych wobec zbyt świeckich tendencji malarstwa 35

renesansowego. Świadczy to o tolerancyjnym, zgodnym z tradycją zachodnią,stosunku ówczesnego duchowień­ stwa polskiego do sztuki. Natomiast kościół prawosław­ ny zwalczał wszelkie zmiany, był dogmatyczny, sztukę łacińską traktował jako „heretycką Wszelkie tego rodzaju rozważania me rozwiązują ,ednak problemu związku jagiellońskich polichromii ruskich z ideą unii. 0 ile - pisze autorka cytowanej pracy — pomalowanie „na sposób grecki kilku ważniejszych kościołów w Polsce za czasów Jagiełły mogłoby nasu­ wać myśl o jakiejś zamierzonej akcji, to juz inaczej jest w okresie późniejszym. Z chwilą śmierci Jagiełły ustały tego rodzaju fundacje. Fakt, ze Kazimierz Jagiellończyk w ciągu półwiecza swego panowania tylko raz zlecił tego rodzaju pracę malarzom — najpewniej ruskim — i to w swojej kaplicy grobowej, nie pozwala lączyc tego o - osobnionego zjawiska ze słabą zresztą wówczas działal­ nością na rzecz unii. Świadczy on natomiast, ze malowid­ ła te były jedynie wyrazem osobistych upodobań króla do sztuki cerkiewnej - zgodnych z tradycją rodzinną, która wraz z nim wygasła. Tak w skrócie wygląda rozumowanie dr Anny Rózyckiej-Bryzek. Odkrycie Marty Zaitz skłoniło mnie jednak do rozmyślań szerszych mz tylko refleksje nad oryginałem malpwideł, nad realiami epoki, w której powstały. W tym tkwi - między innymi - waga tego rodzaju znalezisk, ze pobudzają wyobraźnię, ze skłaniają umysł do poszukiwań. Bo jeśli głębiej zastanowić się, to przecież wyłania się z tego problem nadrzędny a miano­ wicie współistnienia kultur, zderzenia wpływów kultury romańskiej z rusko-bizantyńską i to właśnie na ziemiach polskich. Co z tego wyniknęło dla trwałych wartości kultury polskiej? To temat sam w sobie dla tęgiej, uczonej 36 głowy. Zanim ktoś stworzy syntezę tego problemu, zwróciłem się o komentarz do wielkiego uczonego, który na dodatek sam został — poprzez rodzinną tradycję newską ukształtowany na owym styku kulturowym prezesa Polskiej Akademii Nauk, prezydenta historyków ■■wiata (tak można określić jego rolę przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Nauk Historycznych), dy­ rektora Zamku Królewskiego w Warszawie, historyka-me- diewisty, profesora Aleksandra Gieysztora. Oto jego w pełni cytowana wypowiedź: Jeżeli umieścić na mapie zabytków romańskich najdalej na wschód Europy wysunięte kościoły i opact­ wa, to okaże się, ze nie przekraczają one Wisły z wyjątkiem prawobrzeżnych: Czerwińska i Płocka Jeżeli lo samo uczynimy z architekturą gotycką, to jej świadect­ wa sięgną Tallina, Wilna i Lwowa. Czyzby były to dwie kolejne rubieże kultury europejskiej w jej łacińskiej zachodniej odmianie? Nie jest to wcale pewne nawet dla kil wieku, a na pewno niesłuszne dla XV. Na obrzeżu Europy Zachodniej pulsowała szeroka strefa przenikliwa “ ‘i tego' co sz,° ze wschodu i promieniująca poza obie wspomniane tu granice. Polska ostatniego Piasta i pierwszych Jagiellonów wchodziła w rozliczne alianse ulturowe choćby z racji współżycia paru narodowości — każda ze swoim bagażem idei i środków wyrazu. Współ- rycie i tolerancja tworzą wprawdzie sprzyjające warunki wymiany walorów, ale jej nie narzucają. Stąd obok akspansji języka polskiego i obyczaju Polaków na Rusi Czerwonej juz w XV wieku, w Wielkim Księstwie Litew- rkim w XVI w., pozostawały liczebnie przeważające warstwy , grupy o bardzo silnym poczuciu własnej wartości kulturalnej. Kultura ruska tego czasu zarówno na północy jak na południu, niosąc dziedzictwo staroruskie " w mm sukcesję bizantyńską, zdobywała się na konty­ nuację i na nowe dzieła. Czy następowały zbliżenia z 37

kulturą polską? Przytacza się tu zwykle ślady malarstwa ściennego, pozostawione przez malarzy wołyńskich, nowogrodzkich czy twerskich w kościołach Królestwa Polskiego, nie bez racji wskazując na poszerzenie wy­ obraźni ideowej i artystycznej Polski XIV i XV wieku, dzięki ich pędzlowi. Trzeba jednak stwierdzić, że pozosta­ ły one importem jednorazowym, bez wpływu na twór­ czość miejscową, choć znajdowały tak pełną i głęboką akceptację, jak ikona jasnogórska, znana nam co prawda w swej następnej, po roku 1430, italianizującej wersji. Trzeba też podnieść, że wszystkie one odpowiadały baTdzo swoistemu ekumenizmowi Jagiełły i jego syna Kazimierza, oddanych katolików, a jednocześnie ludzi przesyconych od dzieciństwa lub wczesnej młodości wschodnim odwzorowywaniem i krystalizowaniem prze­ żyć religijnych wokół ruskiej formy plastycznej. Impono­ wała ona szerokim masom konsumentów dóbr kultury artystycznej do tego stopnia, że narzucała szacunek i uznanie dla tego, co malowano „morę Graeco", ale ów respekt nie sięgał już obrzędu chrztu, skoro wymagano go od schizmatyków na nowo, gdy przyjmowali katoli­ cyzm. Niemniej, owo otwarcie ku wschodowi w różnej postaci wzbogacało widzenie świata i jego artykulację. Język polski dowodnie od XVI wieku, a zapewne i nieco wcześniej, przyjął do swego słownictwa niemało znako­ mitych rutenizmów; strój polski już od czasów Wita Stwosza nabrał trendu orientalizacji, płynącej z południo­ wego wschodu. Państwa jagiellońskie nie mieściły się od czasu Miechowity w wąsko rozumianej Europie. Należało dla nich znaleźć inne, adekwatne określenie kulturowe, którym stała się Sarmatia europaea. Wypowiedź profesora Aleksandra Gieysztora można oczywiście wzbogacać o fakty i przemyślenia, dotyczące 38 współżycia kulturowego w Rzeczypospolitej Dwojga, a ściśle) biorąc Trojga Narodów ( j wielu m Pogranicze Wschodu i Z a rh J T ^ ,Szych) Owo dzisiejszego także granica nn "' '!? nące do dnia prawosławnego _ De(nfi „ , " Vr2n®ń katolickiego i konfliktów w przeszłości - J o £ * ' mili,ar"Vch m e w Sferze kultury Czyniło ° i! POZy,ywnie owocu- ■ilmejszą, czego dowodem choćh * P° ‘Ską bo9at« 4 i •V Polskich Ormian. h ćby asymilacja doń kultu- d a ^ e s i a T a ^ e " : ^ ^ stwierdzić. Jak wystawę autorską lub zajrzy h„ VWa' mech p6>dzie na ■dysty-malarza, profesora krat” * Pracowni wybitnego t e o lo g ~ derzego N o w o s ie fc S j Sztuk teologiem prawosławia. Miejsce n r ^ J ^ J6St także ■kiego, który śmiało s ie a a h! P 3Cy Mlstrza Nowosiel- kulturowego pogranicza znairi ° tyw6w wschodnich zarówno wawelskiej kaplicy W o ! przeciez zaum Archeologicznego » ^ 1 M u" *nalezione rulony kopii b iz ^ t y J ? Sz“ eśl|wym trafem ■taly się przyczyną. V * -ruskich tych refleksji

niazda muzyki dawnej Znany polski muzykolog, profesor Mirosław Perz z Uniwersytetu Warszawskiego kilkanaście lat temu posta­ nowił odpowiedzieć na ambitnie postawione pytanie: czy znano w średniowiecznej Polsce wielką twórczość muzy­ cznej szkoły paryskiej Notre Damę z XII i XIII wieku? W tym śmiałym pytaniu zawiera się bardzo wiele, zwazmy bowiem, że chodzi tu ni mniej ni więcej, a o muzyczne więzi z najbardziej ekskluzywnymi i zarazem wyjątkowo skomplikowanymi zjawiskami kultury średniowiecznej, i to w czasach, gdy hordy tatarskie pustoszyły polskie ziemie. W 1185 roku położono kamień węgielny pod katedrę Notre Damę w Paryżu. Niedługo potem rozpoczęła przy niej działalność szkoła muzyczna — w podwójnym tych słów znaczeniu, zaczynająca promieniować na całą współczesną Europę. Historia muzyki zna z imienia tylko dwóch jej ówczesnych wielkich twórców: Leoninusa z wieku XII i Perotinusa z XIII w. Szkoła ta — jako pierwsza na naszym kontynencie — spopularyzowała twórczość wielogłosową (polifoniczną). W czasach Leoninusa studiował w Paryżu polski kronikarz Wincenty Kadłubek, ale, niestety, żadnych trwałych przekazów na ten temat nie pozostawił. 40 — W swoich badaniach, prowadzonych w wielu ośrodkach najstarszego życia muzycznego Europy — mówi Mirosław Perz — dokumentowałem zasięg i czynną 1 znajomość repertuaru muzycznego szkoły Notre Damę. Był to najbardziej ambitny import francuski tamtej doby, sięgający tylko najbardziej wykształconych środowisk na europejskim kontynencie. Kadłubek przy końcu XII stule­ cia bawił w Starym Sączu. Znałem kilka wartościowych rękopisów starosądeckich. Moja uwaga skupiła się zatem na klasztorze sióstr Klarysek w Starym Sączu. Klaryski — żeński odpowiednik zakonu franciszkanów - kontynuując idee założycielki zgromadzenia, św. Klary, uczyniły muzykę i śpiew niemal główną treścią swego zakonnego życia, zarówno poprzez śpiew brewiarza i mszy świętej, jak i pozaliturgiczne muzykowanie. Już prawie 30 lat temu poczęły się pojawiać w czasopismach naukowych, polskich i obcych, informacje o Starym Sączu, jako miejscu przechowywania najstarszych na­ szych zabytków piśmiennictwa muzycznego. Jakże prze­ konywająco brzmią teraz słowa wybitnego badacza dawnej muzyki polskiej, księdza prof. Hieronima Feichta, który pisał: „Najstarszym dochowanym w całości polskim zabytkiem muzyki wielogłosowej są organa Benedicamus Domino (dwugłosowe!), zapisane w antyfonarzu klary­ sek starosądeckich, pochodzącym z ok. 1300 roku. Hieronim Feicht nie mógł wtedy nawet przypuszczać, ze to dopiero początek wielkich odkryć w tym klasztorze. Co prawda, przed Perzem zbiory klarysek badali Adolf Chybiński i Adam Sutkowski, ale dopiero naukowa wycieczka Mirosława Perza za klauzurę klasztorną przy­ niosła — w czerwcu 1970 roku — kluczowe odkrycia. Perz zinwentaryzował wtedy łącznie 52 fragmenty, w tym większość dotychczas nieznanych; m. in. urywki reper­ tuaru Magnus Liber Organi paryskiej szkoły Notre Da­ mę.. Ogółem z pociętych pasków służących jako umoc- 41

nienie stron księgi, udało się zrekonstruować 11 kart. Te karty niewątpliwie pochodzą z Francji. Zawierają one głównie motety łacińskie z XIII wieku, m in. Agmina militiae. Non otphanum te deseram oraz Homo qui vigeas. Znane są one również ze źródeł zagranicznych. Dowodzą zatem niezbicie udziału Polski w uprawianiu muzyki paryskiej szkoły Notre Damel Gdy odkrywca siedział w skupieniu nad znalezionymi rękopisami, zdarzył się niemal .cud". Bibliotekarka i archiwistka klasztoru, na polecenie ksieni Bonawentury Werbel, weszła nagle trzymając w ręce dwie okładki i zapytała. Może i to pana zainteresuje? Dr Perz spojrzał i oniemiał. Długo nie mógł ochłonąć z wrażenia. Oto na jednej stronie znajdowała się Omnia beneficia — utwór czterogłosow y, na drugiej zaś — utwór jednogłosowy, powstały prawdopodobnie na pograniczu polsko-czes­ kiej prowincji franciszkanów. Odkrywca natychmiast zaczął dedukować: jeśli strona A powstała w Starym Sączu, to i strona B (czyli właśnie Omnia beneficia) posiada starosądecki rodowód. Utwór ten utrzymany jest wyraźnie w stylu charakterystycznym dla Notre Damę; szkoła paryska przecież wprowadziła rytm do muzyki wielogłosowej. A więc nie do uwierzenia: na­ reszcie znalazł to, czego szukał od wielu latl Oto trzyma w rękach, powstały zapewne w Polsce, utwór czterogłosowy z końca XIII wieku, stanowiący bezpo­ średni dowód u praw iania w Starym Sączu muzyki ze szkoły Notre Damę. A fakt znajomości zasady polifoni­ cznej dowodzi wielkiego kunsztu wokalnego i stawia nowosądeckie klaryski wysoko wśród wybitnych środo­ wisk muzycznych na kontynencie europejskim. Nie jest wykluczone, ze utwór Omnia beneficia nuciła juz funda­ torka konwentu, polska królowa Kinga, córka króla 42 Węgier — Beli IV. Kinga to ze wszech miar interesująca postać: miała ponoć psałterzyk po polsku pisany (juz w XIII wieku!), z jej osobą — jak twierdził Aleksander Bruckner — wiązały się narodziny pieśni „Bogurodzica", śpiewanej przez nasze wojska pod Grunwaldem. Nie da się więc wykluczyć, ze skoro „Bogurodzicę" przypisuje się spowiednikowi Kingi, ojcu Boguchwałowi — być może autorstwo Omnia beneficia również do niego przynależy. Królowa Kinga dała Polakom nie tylko sól w Wieliczce — również „sól", tak znaczącą w kulturalnym rodowodzie polskiego narodu: Omnia beneficia dla historii naszej muzyki jest właśnie tym, czym „Bogurodzi­ ca" dla historii literatury polskiej! Słusznie więc ksiądz Henryk Cempura, opiekun najstarszych polskich rękopi­ sów muzycznych u klarysek w Starym Sączu, parafrazuje sławne powiedzenie ojca literatury polskiej. Mikołaja Reja: „Niechaj narodowie wżdy postronni znają, iz Polacy nie gęsi — i swój język (m uzyczny) tez mają"... I to od siedmiuset lat! Trudno jednak ustalić dokładną datę powstania utworu Omnia beneficia. Powstał on zapewne jeszcze w wieku XIII. Jest to więc najstarszy, kompletnie zachowany przykład polifonii średniowiecznej znaleziony w Polsce, jedyny — jak dotąd — w całości zachowany utwór w spóźnionym stylu modalnym szkoły Notre Damę. Jest to jednocześnie kluczowy dowód wiążący wcześniej znaj­ dowane starosądeckie strzępki rękopisów muzycznych, które łączą nas już nie tylko z Paryżem, ale również z innymi ośrodkami życia muzycznego w średniowieczu. Bo oto druga strona utworu zawiera sekwencję Ave Matei gratia. Starosądecki jej przekaz — jak wykazał w późniejszych badaniach dr Mirosław Perz — jest najstar­ szym ze znanych. Drugi, XIV-wieczny, znajduje się we franciszkańskim rękopisie praskim, kolejny — dotąd nie odnotowany — utrwalił na początku XV w. franciszkanin 43

Mikołaj z Koźla na Śląsku. Czwarty zaś — najpóźniejszy i najbardziej zmieniony — znaleziono w Anglii. Trzy najstarsze przekazy tej sekwencji (spośród czterech odnotowanych) pochodzą zatem z polsko-czeskiej pro­ wincji franciszkanów. Identyfikacja i rekonstrukcja tych bezcennych rękopi­ sów zajęły dr. Mirosławowi Perzowi kilka lat. Wymagały one wielu podróży po Europie, wielu badań porówna­ wczych i uzupełniających. Podstawą opracowań nauko­ wych były, oczywiście, cechy notacji i rysunku. Rezultaty prac odkrywca przedstawił w XIII tomie międzynarodo­ wej edycji „Antiquitates Musicae in Polonia", a także na europejskich kongresach: w Certaldo (Toskania) i na XI Kongresie International Musicological Society w Kopen­ hadze, wszędzie wzbudzając zrozumiale zainteresowanie. W czasie, gdy dr Mirosław Perz dokonywał swych odkryć w Starym Sączu, jego przyjaciel Stanisław Gałoń- ski zakładał w Krakowie — w owym 1970 r. — sławny dziś w Polsce i Europie kameralny zespól muzyki dawnej Capella Cracoviensis, złozony z 20 muzyków i 10 wokalistów. Nie pomyślał wtedy nawet, ze to właśnie on będzie przygotowywał prawykonanie w Starym Sączu — po wiekach — zabytków starosądeckich i uwieczniał je na longplayu. Przyjaźń moja z Mirosławem Perzem — mówi Stanisław Gałoński — trwa od bardzo dawna. Jeszcze w czasie mej pracy w zespole Capella Bydgostiensis, w Filharmonii Pomorskiej, pomagał nam w doborze staro­ polskiego repertuaru. W czasie kolejnego tournee z 44 zespołem bydgoskim zatrzymaliśmy się w Rzymie i tamże mmieszkaliśmy razem, wspólnie gotując makarony. Perz pracował w jednej z bibliotek Wiecznego Miasta, ale nie iwierzał mi się, ze to, czego szuka, dotyczy rewelacji łtarosądeckich. Miał przy sobie fragmenty rękopisów, wcześniej u klarysek znalezionych, i nuta po nucie w benedyktyńskim trudzie dociekał ich pochodzenia i tożsamości. Bezpośrednio po odkryciu przezeń Omnia beneficia, jeszcze w toku badań i rekonstrukcji, zaintere- lowałem się tym ważnym znaleziskiem. Kiedy w 1972 roku przyjechałem po raz pierwszy do Starego Sącza na wakacje, urzekł mnie widok tego wspaniałego, zachwy­ cającego miasteczka. Poszedłem do klarysek, obejrzałem kościół klasztorny. Wtedy to zrodził się pomysł: w miejscu, gdzie znaleziono tak cenne rękopisy i przed wiekami tę piękną muzykę wykonywano — zorganizuję Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej! W niedługi czas później kierownik i dyrygent Capelli Cracoviensis zgłosił tę propozycję władzom miasta. Prawykonanie sądeckie — po wiekach — utworu Omnia beneficia odbyło się w czasie I Festiwalu Muzyki Dawnej, w kościele Klarysek 3 lipca 1975 roku. Tego ■amego wieczoru Capella Cracoviensis wykonała również wszystkie inne utwory zapisane w rękopisach odnalezio­ nych w Starym Sączu przez Adama Sułkowskiego i — głównie — Mirosława Perza. Koncerty odbywały się potem przemiennie w dwóch kościołach, zawsze napeł­ nionych po brzegi publicznością. Przed każdym koncer­ tem grany byl sygnał: Omnia beneficia, krótki, bo zaled­ wie czterdziestosekundowy utwór, który stał się hejnałem tego festiwalu. Spełniły się marzenia Perza i Gałońskiego o promieniowaniu muzyki dawnej; do kompanii i kampa­ nii przystąpił także znany i wybitny popularyzator muzyki poważnej w Polsce, twórca wspaniałych programów telewizyjnych — Janusz Cegiełła. Corocznie koncerty te 45 '

są nagrywane przez telewizję w kolorze; kameralność tej muzyki jest dobrze odbierana w zaciszu rodzinnym polskich domów, jest tez przez telewizję eksportowana w szeroki świat. Stary Sącz jest miejscem spotkań europej­ skich zespołów, uprawiających muzykę dawną; jest więc to swoiste „staromuzyczne spotkanie na szczycie" muzy­ ków również tych ośrodków kulturalnych naszego konty­ nentu, które przed wiekami czerpały wzorce z dwunasto- wiecznej szkoły muzycznej Notre Damę. Stanisław Gałoński nagrał płytę w „Veritonie". Na jednej stronie płyty znajdują się najstarsze zabytki polifo­ niczne Europy (do roku 1300), na drugiej zaś — najstar­ sze zabytki muzyczne z Polski; wśród nich wszystkie odkryte w Starym Sączu. Prace muzykologa Mirosława Perza i muzyka Stanisława Gałońskiego służą zatem kulturze nie tylko polskiej, ale i powszechnej. Capella Cracoviensis po siedmiuset latach ujawnia światu dorobek, o jaki zadbała królowa Kinga wyjeżdża­ jąc z Krakowa do Starego Sącza. ( S \ tarsi i młodsi bracia „M erku- ^LJriusza" Docenta Konrada Zawadzkiego, badacza dziejów prasy polskiej, zawsze szczególnie interesowały druki ulotne z wieków XVI-XVIII i owo zainteresowanie okazało się bardzo owocne. Nie wystarczyło mu przed laty napisanie pracy doktorskiej na temat owych „efemeryd"; konsek­ wentne badania i kompletowanie poszczególnych eg­ zemplarzy dostarczyły wręcz rewelacyjnych odkryć, waż­ nych dla świadomości kulturalnej Polaków. Doc. dr hab. Konrad Zawadzki — kierownik Zakładu Zbiorów Mikrofil­ mowych Biblioteki Narodowej w Warszawie, a jedno­ cześnie członek Komisji Historii Prasy przy Komitecie Nauk Historycznych Polskiej Akademii Nauk i sekretarz redakcji „Rocznika Warszawskiego" — przysporzył Kra­ kowowi historycznego splendoru, o jakim dotąd nawet znawcy przedmiotu pojęcia nie mieli. „Merkuriusz Polski", którego 300-lecie obchodzono hucznie w 1961 roku — jako datę narodzin prasy w Polsce — nadal w świadomości ogółu oraz oficjalnie uchodzi za najstarszą gazetę w naszym kraju, Ale oto doc. Konrad Zawadzki nie tylko udowodnił, że już na długo przed „Merkuriuszem" ukazywały się druki ulotne — zapowiedzi przyszłej prasy, ale również dotarł do pier­ wszej gazety w języku polskim („Nowiny" z roku 1557), która ukazała się 104 lata przed „Merkuriuszem Polskim"! 47

48 Jego frapujące badania pozwalają na stwierdzenie, ze początek prasy w Polsce ustalić należy na blisko sto pięćd ziesiąt lat wcześniej, niz wyznacza to dotychcza­ sowa data roku 1661. Niewiele wcześniej rodziły się pierwsze ulotne gazety we Włoszech, Niemczech i Francji. Byłem świadkiem kilkuletnich badań Konrada Zawadz­ kiego nad tymi ciekawymi tematami, dotyczącymi „bia­ łych plam" w historii naszej prasy. Tekst ten jest relacją z wielu rozmów, prowadzonych z Konradem Zawadzkim na przestrzeni lat 1976-1981. Gdy więc w roku 1961 świętowaliśmy okrągły — jakby się wydawać mogło — jubileusz prasy polskiej, nawet przez moment nie przypuszczano, że niebywale odmła­ dzamy — na szkodę naszej historii kultury — dzieje prasy w Polsce. I to o tak wiele, bo az o półtora wieku! Czy naprawdę to możliwe? A jednak... Okazało się, że gazety ulotne dotyczące Polski, wydawane z inspiracji dworu królewskiego na Wawelu, ukazywały się juz w 1514 roku (były to relacje o zwycięstwie odniesionym przez hetmana Konstantego Ostrogskiego nad wojskami moskiewskimi pod Orszą). Pierwszy druk o charakterze gazety ukazał się w Polsce w 1525 r. w krakowskiej oficynie Hieronima Wietora. Był to list biskupa przemy­ skiego Andrzeja Krzyckiegó do nuncjusza papieskiego na Węgrzech, informujący o przebiegu rokowań w sprawie sekularyzacji Prus i o hołdzie złożonym przez księcia pruskiego Albrechta Hohenzollerna na krakowskim Ryn­ ku. Do roku 1557 ukazało się jeszcze 19 innych gazet ulotnych. Wszystkie drukowane były w Krakowie (podaje te informacje Konrad Zawadzki w swej pracy pt. „Gazety ulotne polskie i Polski dotyczące wieków XVI-XVIM", T. I). Niektóre z tych gazet miały nawet po dwa wydania. Niezwykle ważnym wydarzeniem w „prehistorii" prasy polskiej było ukazanie się pierw szej u lotnej gazety w ydanej po polsku w roku 1557. Nazywała się Jowiny, które się między cesarzem a między papieżem Pizy zamku... , i tu następuje ciąg dalszy przydługa­ wego tytułu, a zarazem wstępnego tekstu pierwszej M r>ny gazety Informację wprowadzającą wydrukowano »k, by przykuwała uwagę czytelnika. Ten druk co prawda, figurował w „Bibliografii polskiej" Estreichera. " 6 J69° opis nie byl sporządzony z autopsji. Estreicher po prostu oryginału me widział. Nie zachował się do naszych czasów żaden egzemplarz tego tytułu w naszym kraju i ...dyny egzemplarz „Nowin" w języku polskim był niegdyś w posiadaniu Józefa Łukaszewicza, wybitnego bibliotekarza i historyka, pierwszego dyrektora Biblioteki Hm zynskich w Poznaniu. Łukaszewicz w 1835 roku •■.mieścił wzmiankę o „Nowinach" z 1557 r. w krakow­ skim Kwartalniku Naukowym". Następna informacja o w « r|drUkM Uk3Zała S'ę W "Plśmienn'ctwie polskim" Wacława Maciejowskiego, wydanym w latach pięćdzie­ siątych ubiegłego wieku. Wspomina on, ze oglądał ten druk właśnie u Łukaszewicza. Na tym ślad się urywa Łukaszewicz część swych zbiorów sprzedał Bibliotece Uniwersyteckiej w Oxfordzie. Po śmierci Łukaszewicza i*v ia jego kolekcji została rozproszona. Część sprzedano mitykwariuszowi berlińskiemu Ascherowi, część znalazła Z P° Sladaniu zi(?cia- Mieczysława Łyskowskiego Niektóre pozycje przeszły do bibliotek, Zygmunta Czar- n-ckiego w Rusku (Wielkopolska), inne zakupił antyk­ wariat Jarosława Leitgebera w Poznaniu. Co prawda li.ilgeber wydał dwa katalogi dotyczące zbiorów Łuka- widy'CZ3' J6dnak W Zadnym 2 nich -Nowiny" nie figuro- Docent Konrad Zawadzki wytrwale tropił ślady pier- wi.zej gazety, która ukazała się w języku polskim. Dedu- * Szkatuła 2 odkryciam i 49