ZBIGNIEW ŚWIĘCH
Jest to opowieść zgoła nieprawdopodobna. Bo jakże to — po dziesiątkach lat
ktoś przypadkowo odnajduje dzieło Napoleona, które na dodatek było jego
talizmanem, towarzyszącym wodzowi we wszystkich niemal jego zwycięskich
kampaniach? A jednak to faktl Książkę Napoleona, zdobytą przez Prusaków pod
V/eterloo, znaleziono w Krakowie...
ZBIGNIEW ŚWIĘCH
3KHTUIR
z oDKiwanmi
KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA W KRAKOWIE
Spis treści
Starożytny rodowód Krakowa?.................................... 7
Skarb księcia W iślan?.........................................................18
Na pograniczu kultur ................................................... 26
Gniazda muzyki d a w n e j................................................... 40
Starsi i młodsi bracia „Merkuriusza"...............................47
Marmury, grobowce i u czo n y.........................................67
Nieznana „Madonna w g irlan d zie"...............................77
Tak, to Łukasz Cranach Starszy!....................................86
Glosy L e le w e la ...................................................................89
Profesorskie przygody ze smokiemwawelskim . .1 0 0
Losy talizmanu N apo leo n a............................................113
Niezwykły żywot i pośmiertne wędrówki króla Stani
sława Leszczyńskiego.......................................................119
Ile razy Balzak był w Krakowie?..................................127
Dokument tajnej m isji.......................................................134
Czarny las tajemnic wokół Jana Kochanowskiego. 151
Diabeł wenecki — ki d ia b e ł? .......................................188
5
tarożytny rodowód Krakowa?
We wsi Mogiła pod Krakowem, w miejscu, gdzie w
Nowej Hucie zbudowano Szpital im. Stefana Żeromskie
go — znaleziono dziwne przedmioty. Byl to rok 1954.
Uznano, ze są pozostałościami kultury łużyckiej. Nazywa
no je zwyczajnie i swojsko „plackami, z odciśniętymi
śladami palców../ Były to pierwsze lego rodzaju zabytki,
znalezione na ziemiach polskich. Niedawno badacze
baczniej przyjrzeli się owym plackom. I oto sensacyjna
wiadomość: rzekome placki okazuję się być formami
odlewniczymi celtyckich monet z I wieku przed naszę eręl
Świadczy to o znacznym centrum osadniczym, jedynym
znanym na terenach polskich z tamtego okresu, w którym
wytwarzano celtyckie monety. Czy to oznacza, ze juz
wtedy założono osadę, riazwanę później Krakowem?
Gdyby tak było, to nie Kalisz, lecz właśnie Kraków byłby
najstarszym miastem na polskich ziemiach!
Jest to hipoteza śmiała, ale w świetle różnorakich
odkryć i badań, prowadzonych w ostatnim tylko dwu
dziestoleciu, bardzo prawdopodobna. Przyśpieszenie
prac w archeologii, w badaniach nad europejskimi
wędrówkami Celtów, okresem wpływów rzymskicłi czy
informacjami płynącymi od ruchliwych w Europie w
dawnych wiekach Arabów — wszystko to daje bardzo
wiele do myślenia na temat ewentualnej ciągłości owego 7
prapragrodu z czasów celtyckich... Spróbujmy uporząd
kować myślenie na ten temat, przy wykorzystaniu da
nych, me ujętych jeszcze w żadnym z uniwersyteckich
podręczników. Informacje bowiem czerpię od różnych
badaczy, nie współpracujących nader ściśle ze sobą. Po
prostu sprawa odkrycia, a raczej rewizji poglądów na
temat odkrycia w Mogile z roku 1954, zmusza do innego
myślenia na temat pradziejów Krakowa.
Geograf z Aleksandrii, Ptolemeusz, w II wieku naszej ery
zanotował na swej „mapie świata" nazwę „Kalisia", określa
jąc położenie grodu na szlaku bursztynowym (długość 43
st. 45 min.; szerokość 52 st. 50 min). Oczywiście, jego
współrzędne są mocno niedokładne, ale czego wymagać
od człowieka, który przecież jeszcze nie mógł wiedzieć
nawet tego, ze matka-Ziemia jest okrągła. Wystarczyły dane
Ptolemeusza, zęby kronikarze (przede wszystkim Jan
Długosz) uznali, iż Kalisz jest najstarszym miastem Polski.
Bądźmy sprawiedliwi: nowożytne badania archeologiczne
potwierdziły obecność zwłaszcza kupców rzymskich w
Kaliszu w pierwszych wiekach naszej ery. Ale ten sam
Ptolemeusz, biorąc poprawkę na niedoskonałość narzędzi
służących do pomiarów powierzchni Ziemi w jego
czasach, podaje informację o miejscowości Karrodunum
mówiąc, ze ma ona następujące dane współrzędne: 48 st.
40 min. długości — 51 st. 30 min. szerokości. Dlaczego tak
niewielu badaczy, a właściwie tylko dwóch: Karol Potkański
i Rudolf Jamka, zajęło się tą informacją? Czy sądzili oni, ze
mogło Ptolemeuszowi chodzić o miejscowość, którą potem
nazwano Krakowem? Odpowiedź jest stosunkowo prosta:
wielu uważa, ze Kraków jest bardzo stary, ale tylko
niewielu zaczyna (na razie cicho) wnioskować, ze jest on
az tak bardzo stary, oczywiście biorąc pod uwagę ewen
tualną ciągłość dziejową celtyckiego pragrodu i grodu,
8 nazwanego — nie wiemy dokładnie kiedy — Krakowem.
Nazwa Karrodunum pojawia się na tej samej mapie
Ptolemeusza i, wedle jego pomiarów, znajduje się nie tak
znów daleko od Kalisii. Nazwa Kalisz wywodzi sie od
błot, bagien, które zapewne wtedy otaczały dzisiejszy
Kalisz. Sławny, nieżyjący juz archeolog krakowski, profe
sor Rudolf Jamka pisał wprost: „W okresie rzymskim (II-
-IV w. n. e.) kształtuje się inny typ ośrodków nierolni
czych, reprezentowany przez wymienione u Ptolemeusza
w II stuleciu miejscowości Kalisia i Karrodunum, z
których ostatnia może być wiązana z późniejszym Krako
wem lub jego okolicą. Świadczy o tym podobna szero
kość i położenie geograficzne — na lewym brzegu Wisły,
na północ od Gór Sarmackich, czyli Karpat, i siedzib
germańskich plemion, osiadłych na Morawach i w
zachodniej Słowacji...
Zanim jednak dotarły wpływy rzymskie, na teren
dzisiejszego Krakowa przybyli Celtowie^ właśnie w I
wieku przed naszą erą. Zastali tu ludność — nie umiemy
jej nazwać (niektórzy badacze nazywają ją Wenedami lub
Wenetami i utożsamiają z wczesnymi Słowianami). Owi
Wenedowie mieli już swoją bogatą kulturę, tzw. kulturę
przeworską, i zaczęli stopniowo ulegać kulturze celtyc
kiej. Te wpływy celtyckie niosły ze sobą wiele dobrego.
Wojowniczy Celtowie, naród czy raczej lud, który nigdy
nie zdobył się na stworzenie własnego państwa, ale
opanował niemal pół ówczesnej Europy i przysporzył
wielu kłopotów Zachodniemu Cesarstwu Rzymskiemu,
pustosząc także sam Rzym, był narodem niezwykle
zdolnym. Mówi się o nich, że jako pierwsi stworzyli
swoisty „bank wynalazków": używali prostej kosiarki,
wymyślili koło garncarskie, żarna obrotowe, udoskonalili
górnictwo, stworzyli ceramikę toczoną, w tym typowo
celtycką ceramikę malowaną i grafitową. Ale byli to
przede wszystkim hutnicy i kowale. Ich wpływ na 9
Słowian w dzisiejszej Małopolsce był wprost zbawienny:
rozwinęli tu zwłaszcza rolnictwo i metalurgię, wprowa
dzili gospodarkę pieniężną i to właśnie im przypisuje się
otwarcie szlaku bursztynowego ku Bałtykowi. Wcześniej
niż do Małopolski dotarli Celtowie na teren Śląska — z
tych dwóch stron właśnie wiodą szlaki kupieckie via
Kalisz na północ!
Ogromne znaleziska celtyckie na terenie dawnej wsi
Mogiła — wykopaliskami kierował od początku dr
Stanisław Buratyński — sprawiły, ze zdecydowano się
założyć w Nowej Hucie oddział krakowskiego Muzeum
Archeologicznego. A było to tak:
W roku 1950 przyjechał do Krakowa wielki nasz
archeolog, odkrywca m. in. Biskupina, autor blisko 900
opublikowanych prac — prof. dr Józef Kostrzewski. Gdy
zjawił się w Mogile, zobaczywszy znaleziska Buratyńskie-
go, krzyknął: — Człowieku, ty masz tu Celtów! Ile
skarbów! Trzeba natychmiast zakładać tu Oddział!
Dziś w nowohuckim oddziale Muzeum Archeologi
cznego, kierowanym nieprzerwanie od początku przez
dra Stanisława Buratyńskiego, znajduje się największy w
Polsce zbiór zabytków celtyckich, znalezionych podczas
prac wykopaliskowych i budowlanych nowego miasta.
Zgromadzono tu także znaleziska celtyckie z okolic
Tyńca. Kolekcja skarbów celtyckich zawiera setki przed
miotów. Są tu m.in.: narzędzia rolnicze, broń, naczynia
gliniane (wśród nich jedyny w Polsce dzban celtycki
zachowany w całości, nawet nie pęknięty!) i, oczywiście,
celtyckie monety. Dlaczego więc, skoro skarby te były
znane, dopiero „drugie spojrzenie" tak dalece zbulwerso
wało archeologów i skłoniło ich do tak atrakcyjnych dla-
pradziejów Polski wniosków? Pytam o to doktora Stanis
ława Buratyńskiego.
10 — Z wielości znalezisk, różnorakich, juz dawno wie
dzieliśmy o tym, że na terenie dzisiejszego Krakowa
istniała duża osada celtycka. Ale dopiero sprawa, na którą
zwrócił nam uwagę dr Karol Pieta z Instytutu Archeologi
cznego w Nitrze (Słowacja) — bo trzeba powiedzieć jasno,
że to jego główna zasługa, gdyż dysponował dużym
materiałem porównawczym ze swego kraju — otworzyła
nam oczy. Utożsamienie tych dawnych „placków" nie z
pozostałościami kultury łużyckiej, lecz z formami odlew
niczymi mennicy Celtów, jest wielkim odkryciem. Dowo
dzi bowiem rzeczywistej wielkości o sad^ która miała
własną mennicę! Dotychczas sądziliśmy, że monety
celtyckie pochodziły z obrotów kupieckich, wywodzą
cych się z tzw. wpływów celtyckich. A to znaczy zupełnie
co innego! Przypomnę, ze skarb ten odkryliśmy w 1954 r.
w niewielkiej jamie ziemnej (55 0 *40 0 cm), w byłej
chacie-ziemiance, wśród resztek naczyń celtyckich. Po z
górą ćwierćwieczu, dzięki spostrzeżeniu dra Karola Piety,
poddaliśmy owe formy mennicze analizie spektralnej
(metaloznawczej) i proszę sobie wyobrazić, co wykazała
analiza: w glinianych otworkach znaleźliśmy resztki
stopu, składającego się w 50% ze złota, w 49% ze srebra
oraz z małej domieszki miedzi i cyny. Starzy Rzymianie i
Grecy taki stop nazywali „elektronem".
Co się stało z Celtami — ludem indoeuropejskim —
później? Prehistoria nasza odpowiada na to pytanie
ogólnikowo, że „wtopili się, rozpłynęli", bo oto w II
wieku n.e. zaczyna się na naszych ziemiach okres
wpływów rzymskich. Wpływy te odbywały się głównie za
pośrednictwem rzesz kupców, którzy cenili sobie te
szlaki, ku północy, wędrując głównie po złoto Bałtyku —
jantar. Nie brakuje dziś głosów różnych badaczy półfan-
tastów, którzy głoszą, iż fakt, że Rynek Główny w
Krakowie jest tak duży (porównywalny w Europie tylko z
placem św. Marka w Wenecji) — to nie zasługa szeroko- 11
formatowego myślenia średniowiecznych Polaków, któ
rzy budowali olbrzymie, prawdziwe miasto na szachow
nicowym planie przestrzennym, lecz kopiowanie przez
nich dawnego, warownego obozu wojsk rzymskich, na
którego planie (według fantastów) miał powstać Rynek.
Autor tych rozważań też bardzo by chciał, aby fantaści
mieli rację, bo byłby to bezsporny dowód na starożytność
Krakowa... Niestety, do dziś nie ma żadnego namacalne
go dowodu na obecność legionów rzymskich, centurii,
ba — pojedynczego żołnierza rzymskiego, który za
jakowąś Lilią Wenedą zapuściłby się zbrojnie w te strony.
Ha, trudno, może archeolodzy i na takie ślady natrafią, na
razie bez kompleksów możemy mówić (my, dla ówczes
nych starożytnych Rzymian istniejący jako barbarzyńcy),
ze kochali podróżować do nas pokojowo. Nie kto inny,
jak właśnie dr Stanisław Buratyński ma na to setki
dowodów: w samej tylko Igołomi, leżącej w pobliżu
Nowej Huty, wykopał 10 dymarek; w paśmie od dawnej
Mogiły po Igołomię znalazł ponad 100 pieców garncar
skich z okresu wpływów rzymskich, liczne chaty i wielę
monet rzymskich. Dość skrótowo powiedzieć, że nowo
hucki oddział krakowskiego Muzeum Archeologicznego
posiada najw iększy w Europie (poza terenami, obję
tymi panowaniem Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego)
zbiór zabytków pochodzący z czasów wpływów rzym
skich, czyli do IV wieku naszej ery!
Jak zatem wówczas mogła wyglądać ta osada, rozwi
jająca się po „celtyckim spadku"? Zapytałem o to dyrek
tora krakowskiego Muzeum Archeologicznego, autora
fundamentalnego dzieła „Kraków przedlokacyjny" — doc.
dra hab. Kazimierza Radwańskiego.
— Chcąc zobrazować wygląd takich ośrodków z
pierwszych wieków naszej ery, trzeba nieco „przestawić"
1 2 wyobraźnię: owe prapragrody miały zupełnie inny cha
rakter niż te, z którymi łopata archeologa o wiele wieków
później spotyka się na naszych ziemiach. Otóż tamte były
dużymi zespołami wiejsko-miejskimi. Znajdujemy dowo
dy wielkiej produkcji przemysłowej, ale tamte ośrodki,
chcąc być samodzielne, same musiały także zaopatrywać
się w żywność. Ciągle, niestety, nie mamy dowodów na
to, że były to również ośrodki władzy, ale trudno
wykluczyć, ze np. wzgórze wawelskie juz wtedy było
grodem obronnym.
Po tych wypowiedziach obu archeologów — bez
wątpienia najlepiej znających całościowo te zagadnienia
(Celtami w Malopolsce zajmują się także doc. dr Zenon
Woźniak oraz dr Renata Ledwos, których badania przy
niosą w przyszłości zapewne jeszcze wiele rewelacji) —
zastanawiam się, dlaczego stosunkowo najmniej zabyt
ków z okresu celtyckiego i wpływów rzymskich znalezio
no na terenach starego (w naszym pojęciu, czyli w
obrębie Plant) Krakowa? Przekonująca odpowiedź jest
jedna: stary Kraków w dawnych wiekach zbyt często był
przekopywany, przebudowywany... Juz Jan Długosz
narzekał, ze „ziemia krakowska nazbyt dużo garnków
rodzi". Ile koronnych argumentów z tamtych epok
bezpowrotnie zaginęło, a ile przypadkowo znajdzie się w
obecnym procesie odnowy, gdy łopatą sięga się w głąb
nigdy wcześniej nie przekopywanych piwnic i ulic?
Dzieje celtyckiej i tej z okresu wpływów rzymskich
przeszłości „prakrakowskiej" osady przerywane zostają w
IV wieku — dokładnie w 375 roku — najazdem Hunów i
okresem wielkich wędrówek ludów w tej części Europy.
Spróbujmy zatem rekonstruować dzieje od strony od
wrotnej, tj. od czasów lokacji Krakowa w 1257 roku. Do
kiedy możemy sięgnąć w ową przedlokacyjność wawel
skiego grodu? Zwłaszcza, ze zarówno łopata archeologi
czna jak i badania źródłowe przynoszą wiele atrakcyjnych 1 3
faktów, które być może przyczynią się do ustalenia w
przyszłości, ze istnieje ciągłość trwania Krakowa od
czasów, gdy Celtowie w tym miejscu bili twardą monetę
w swej „mogilskiej" mennicy...
Co działo się w Krakowie i najbliższych okolicach w
wiekach od IX do XIII, dość dobrze wiadomo z historii i
archeologii. Komu mało wiedzy podręcznikowej, niech
sięgnie choćby do wspomnianej książki Kazimierza Rad
wańskiego „Kraków przedlokacyjny", słusznie uhonoro
wanej przez Kraków nagrodą miasta i słusznie uznanej za
najlepszą książkę roku — zresztą w tymże 1975 r. O
trudzie, w jakim przyszło ją nie tyle pisać, co materiały do
niej zdobywać własną łopatką archeologiczną przez
autora, niech zaświadczy fakt, że pracował nad nią ponad
dwadzieścia lat. Zapytany, jak daleko jest skłonny — w
świetle argumentów-znalezisk archeologicznych — cof
nąć ową „przedlokacyjność Krakowa", stwierdził, że
spokojnie do wieku VIII. Ale znaleziska archeologiczne to
jeszcze nie wszystko, czas w miejscu nie stoi, uczeni
wielu dyscyplin mają coraz to inną okazję dostępu do
me znanych dotąd źródeł... Zresztą, następują dalsze
odkrycia archeologiczne, które najbardziej sceptycznym
archeologom zapierają dech. Choćby wielkie odkrycie —
w maju roku 1979 — „płacideł" z ulicy Kanoniczej,
uznanych jako ogromny, liczący ponad 3,5 tony skarbiec
z mennicy Wiślan. I w tym przypadku nastąpił przecież
przełom w świadomości historyków na temat Wiślan, o
których Metody pisał, ze mają „księcia silnego wielce".
Był to swoisty kamień milowy, określający potęgę miesz-
14 kańców skupionych wokół wzgórza wawelskiego w IX
wieku. Znalezisko mennicy Celtów jest koronnym dowo
dem, ze ta okolica była zamieszkała już tysiąc lat
wcześniej. Odkrycie to mówi z głębi ziemi, ze Celto
wie przemieszani z Wenedami tworzyli tu już wielki,
jak na tamte czasy, ośrodek życia. Zresztą, refleksja
oczywista: w wiekach od I p.n.6. do IV n.e. w tym
miejscu posługiwano się twardymi monetami, a wsku
tek najazdu Hunów i wędrówek ludów nastąpiło coś, w
co trudno dziś uwierzyć: zapomniano, ż# były pienią
dze i wymyślono je od nowa. Przecież „placidła", to
prymitywna forma pośrednia. Ale pocieszmy się — nie
tylko w tej części Europy nastąpiła luka w dziejach
monetarnych. Zęby daleko nie szukać, miała ją także
Anglia.
Wykopaliska mówią nam jednocześnie o tym, ze w
wieku VIII istniał juz gród i wawelskie podgrodzie zwane
okołem. Wspominał mi wybitny mediewista prof. dr Józef
Mitkowski z UJ, że Kraków w wieku VII był juz dużym
ośrodkiem na szlaku handlowym, wiodącym ze Śląska na
Ruś.
Specjaliści od legend skłonni są umieszczać czasy
Kraka, Wandy, smoka itd» w wieku VII. Coś w tym jest
(oczywiście smoka sobie darujmy) — bo oto są potwier
dzenia, ze Kraków istniał juz w wieku VI! Wiem o tym od
wybitnego uczonego-orientalisty z Uniwersytetu Jagiel
lońskiego, profesora Tadeusza Lewickiego. Profesor
Lewicki badał nie tylko źródła arabskie, ale również
anglosaskie. Otóż w takim właśnie anglosaskim poemacie
„Podróże śpiewaka" z VI w. jest mowa o walkach, jakie
prowadzili z Awarami (mieszkańcami terenu dzisiejszych
Węgier) Biali Chorwaci koło Puszczy Wiślańskiej (w
Karpatach). Profesor Tadeusz Lewicki ustalił, ze Biali
Chorwaci to nie kto inny, a W iślanie. Mało tego — z
późniejszych źródeł arabsko-perskich (X-XII w ), ale 15
wywodzących się z przekazów sięgających właśnie
wieku VI, wiadomo, ze jedynym ówcześnie znanym
handlowym ośrodkiem Słowiańszczyzny było miasto
Chrwat, położone w pobliżu gór, należące wtedy do
księcia morawskiego. Juz teraz wielu uczonych za
Lewickim sądzi, ze źródła arabsko-perskie podając nazwę
Chrwat, mówiły o Krakowie. I pomyśleć, jak czas w
nauce pędzi naprzód: w 1960 roku, gdy zdawałem
maturę wiedziano zaledwie, ze pierwszym dowodem na
istnienie Krakowa była wzmianka kupca Ibrahima Ibn
Jakuba, który wędrował tędy w X wieku...!
Nie wolno zapominać, ze istnieją — nieco późniejsze,
bo z IX wieku — dane o Wiślanach, zaświadczone u
Geografa Bawarskiego (844 r ), który wymienia nazwę
Uislane (już wtedy Ludwik Niemiecki aspirował do ziem
słowiańskich). W „Opisie Germanii" króla angielskiego
Alfreda, powstałym w latach 871 -901, jest mowa o kraju
Visleland, położonym na wschód od Moraw.
Ale wróćmy do badań. Dr Stanisław Buratyński w
latach 1963-65, kiedy to jak Polska długa i szeroka
prowadzono wielkie akcje archeologiczne poprzedzające
obchody tysiąclecia Polski, przekopał okolice kopców
Kraka i Wandy, napotykając na... osadę wczesnosłowiań
ską albo i wczesnopolską z V-VI wieku! I w ten oto
sposób dotarliśmy „od drugiej strony" do okresu Hunów i
wędrówek ludów. I cóz się okazało? Że wędrówki węd
rówkami, wojny wojnami, a z całego przemieszania i tak
zwycięsko zachował się żywioł wczesnosłowiański, a jak
twierdzi dr Buratyński — wczesnopolski. Czy można
dziwić się Kazimierzowi Wielkiemu, który uparcie pod
kreślał, ze właśnie Kraków jest kolebką Polski? Zresztą
Piastowie od zarania ciągnęli ku Krakowowi z Wielkopol
ski, ich ambicją było posiadanie senioralnej (według
16 późniejszej nazwy) dzielnicy Polski.
Wystarczyła nazwa na mapie Ptolemeusza i nowożytne
wykopaliska, zęby przez „zasiedzenie sprawy" raz na
zawsze przesądzić, iz Kalisz jest najstarszym miastem na
polskich ziemiach. Nie mam nic przeciw uroczemu
Kaliszowi, ale nie sądzę, aby to miasto kwitło w czasie
wojen z Hunami i wędrówek ludów. Ile lat musi upłynąć i
jakich jeszcze trzeba argumentów, zęby uznać — w
powszechnej opinii — że Kraków jest jednak o dwa wieki
starszy od Kalisza?
2 — Szkatuła z odkryciam i
karb księcia Wiślan?
Wielka sensacja lotem błyskawicy obiegła miasto; oto
w piwnicy budynku przy ul. Kanoniczej, jednej z najstar
szych i najpiękniejszych ulic Krakowa, odkryto najwięk
szy — jak dotąd — w Europie zbiór tzw. placidel, czyli
grzywien z IX wieku. Była to forma pieniądza pozakrusz-
cowego, pozamonetarnego, w kształcie siekierek (około
40-45 cm długich i w najszerszym miejscu mających po
blisko 10 cm), z otworem do nawlekania na sznur czy
drut. Każda z „siekierek" wazy prawie 80 dkg, z czego
wynika, ze waga płacideł nawiązuje do systemu monetar
nego arabskiego lub karolińskiego. Olbrzymi zbiór o
rozmiarach 2 metry na 1 metr zawiera niezliczone ilości
grzywien żelaznych, które w ciągu prawie jedenastu
wieków scaliły się niemal w monolit o wadze ponad 3,5
tony... Takiego banku w Europie nie odkrył dotąd żaden
archeolog! Zanim będziemy snuć refleksje, do kogo ten
skarb mógł należeć, opowiedzmy, jak doszło do tego
odkrycia.
5 maja 1979 roku, tuz po siódmej rano, pracownicy
krakowskiego przedsiębiorstwa „Hydrogeo" wezwali do
wykopu przy ul. Kanoniczej 13 archeologa Emila Zaitza z
Muzeum Archeologicznego, które od dawna sprawuje
naukowy nadzór nad robotami ziemnymi, związanymi z
18 odnową tego rejonu miasta.
— Panie Emilu — mówili mu juz po drodze — dokopa
liśmy się jakichś dziwnych przedmiotów. Cala kupa tego
jest. Mozę to jakieś zawiasy, cholernie to chyba stare. Niech
pan zobaczy, czy możemy spokojnie kopać dalej.
Mgr Emil Zaitz, absolwent archeologii UJ. pracujący
juz wtedy dziewiąty rok w Muzeum, zbiegł na dół po
kruchych, drewnianych schodach. Przetarł przedmioty
zelazne, a potem oczy ze zdumienia, czy przypadkiem nie
śni. Czy to możliwe? Czyzby to były grzywny, takie same
jakie widział niedawno w Nitrze na Słowacji, pochodzące
z grodziska Pobiedim? W Pobiedim znaleziono łącznie w
czternastu miejscach prawie 1000 grzywien i na dodatek
około 300 pojedynczych płacideł... Ile ich będzie tu, przy
Kanoniczej?
Zaitz szybko sprowadził ekipę archeologiczną z mu
zeum, natychmiast przystąpiono do prac wstępnych, -
które trwały prawie trzy tygodnie. Łopatki archeologów
pracowały bardzo delikatnie, co parę godzin zmieniał się
wygląd wykopu. Obok, kiedyś przed wiekami, znajdował
się dół chłonny na fekalia, a więc wtedy juz ktoś byl bliski
tego znaleziska...
Wstępna analiza metaloznawcza (spektralna) wykaza
ła, ze przedmioty te są z zelaza dymarkowego, a ich
podobieństwo do okazów wielkomorawskich z IX wieku
jest niemal bliźniacze! Archeolodzy wykazali, ze skarb w
chwili ewentualnego jego „zakopywania", znajdował się
zaledwie pół metra pod ziemią. Leżał teraz na głębokości
5 metrów pod poziomem ulicy, poniżej domu w oficynie.
Poziom ulicy przez wieki bowiem podnosił się. Archeolo
dzy okopali dookoła wielką skrzynię. Jako jeden z
pierwszych ludzi z zewnątrz, spoza środowiska archeolo
gów, miałem okazję zobaczyć znalezisko. Ujrzeliśmy w
całej okazałości największy skarb „płacidłowy", jaki
kiedykolwiek człowiek wyrwał ziemi. 1
_ Od dawna spodziewaliśmy się takich odkryć
powiedział mi z tajemniczym uśmiechem doc. Kazimierz
Radwański, dyrektor Muzeum Archeologicznego w Kra
kowie. Radwański ma prawo do przeczuć i stwierdzeń;
napisał przecież fundamentalne dzieło pt. „Kraków przed-
lokacyjny". W roku 1975 dyrektor Radwański otrzymał
nagrodę miasta Krakowa za całokształt prac badawczych
nad przedlokacyjnym okresem grodu Kraka. Uczony
jak bodaj nikt poza nim — zgłębił ten krąg tajemnic, który
umownie nazywamy „mrokami dziejów państwowości
polskiej" na terenach niegdysiejszego państwa Wiślan.
_ Juz w drugiej połowie VIII wieku — kontynuuje
doc. dr hab. Kazimierz Radwański — w miejscu znalezi
ska i dookoła był silny organizm miejski. Wskazuje na to
rozplanowanie osad i ich zasięg, zajmujący w później
szym okresie obszar az 46 hektarów! Jednym z osrodkow
pramiasta był teren okołu, na którym później znalazła się
ulica Kanonicza. Było tu podgrodzie obronne z podwójną
palisadą. Dokopaliśmy się w tym rejonie kiedyś spalo
nych chat i umocnień z wbitymi grotami strzał. Wróćmy
jednak do ostatniego tu odkrycia. Na terenie Polski
bardzo mało znaleziono placidel — grzywien. Zaledwie
pojedyncze okazy w Zawadzie Lanckorońskiej, Stradowie
1 Nowej Hucie. Zęby uzmysłowić sobie wagę odkrycia,
wystarczy porównać je ze znaleziskami u naszych najbliż
szych południowych sąsiadów: oprócz grodu Pobiedim
największy skarb całego Księstwa W.elkomorawsk.ego
znaleziony przed laty w Chodonicach wazy zaledwie...
60 kilogramów. Zwróćmy uwagę — w starożytności i
wczesnym średniowieczu zelazo było bardzo drogie,
dosłownie „na wagę złota". Miecz ważył najwyżej
2 kilogramy, a legionowy miecz rzymski — maksimum
1 kg Dlatego tez płacidła-grzywny wyrabiano z zelaza.
20 Nie dysponujemy jeszcze przelicznikami w stosunku do
i-iebra czy ówczesnej wartości np. wołu, ale bez wątpie
nia można przyjąć, ze znalezisko krakowskie może być
■karbem książęcym. Ale... którego księcia? Ten „bank"
nigdy nie był wyjęty z ziemi. Równie dobrze, może to być
■karb Wiślan, jak i księcia wielkomorawskiego Rościsła-
wa, który usiłował zagarnąć ziemie Wiślan i był tutaj ze
■woimi wojami. Jest to bowiem czyste zelazo, takie, jakie
produkowano wtedy na Morawach (Chodonice, Mikul-
czyce). Dopiero jednak analiza pierwiastków śladowych
wskaże nam pewny, właściwy rodowód.
Panie dyrektorze — mówię — zastanawiając sie nad
rangą tego odkrycia, spróbujmy głośno prześledzić jego
hipotetyczne, potencjalne pochodzenie. Co prawda,
główne badania są przed wami, ale tego rodzaju refleksje
luz teraz możemy snuć. Przecież to znalezisko może mieć
kapitalne znaczenie dla naszej świadomości historycznej
0 państwie Wiślan.
Jest to najwyższej rangi znalezisko tak wielkiej
wartości, jak na ówczesne czasy. Rola Wiślan w naszej
historii nie była doceniana. Niepotrzebnie łączono ich z
Wiślicą, wyprowadzając poza teren Krakowa. Obecność
tego skarbu, tu właśnie, pod samym wzgórzem wawel
skim, będzie rzutować na przyszłość badań nad Wiślana-
mi Teraz juz wiemy, ze skarb ten został zakopany przed
usypaniem wału, to znaczy w okresie istnienia palisady,
bez wątpienia w wieku IX. Wtedy zarówno u Wiślan, jak i
u Wielkomorawian, nie było systemu monetarnego. Po
sługiwano się tam i u nas takimi właśnie płacidłami-
grzywnami. Książę wielkomorawski, Rościsław chcąc
opanować ten ważny szlak handlowy, na którym leżał
Kraków, dążył do podporządkowania sobie państwa
Wiślan. Na podstawie „Żywotu Metodego" można przy
puszczać, ze doszło do walk o gród wawelski w IX wieku
1wtedy, na krótko, wcielono Wiślan do Księstwa Wielko- 21
morawskiego. Ale ten sam .Żywot Metodego" mówi, że
książę Wiślan byl .silny wielce". Jest faktem, że w koń
cu IX wieku Księstwo Wielkomorawskie przestało ist
nieć.
To szersze tlo, nakreślone przez doc. Kazimierza Rad
wańskiego, pozwala zatem hipotetycznie zakładać co
najmniej trzy możliwości w odniesieniu do skarbca z ulicy
Kanoniczej:
— jest to pozostałość po „mennicy" Wiślan (znajdują
cej się na okolę, w miejscu wytopu żelaza, dobrze zresztą
chronionym), po którym zostały ślady i dowody,
__ w czasie zajęcia stolicy Wiślan — Krakowa, książę
wielkomorawski, Rościsław, przywiózł tu swój skarbiec i
nie zdązyl go wywieźć,
__ w miejscu umocnionym, pilnowanym przez zbroj
nych wojów, byl skarbiec księcia Wiślan „silnego wiel
ce". To ostatnie przypuszczenie wydaje się być najbliż
sze prawdy.
Rzecz jasna, każda z tych hipotez spowoduje w
niedalekiej przyszłości ożywienie badań i może rzucić
nowe światło na sytuację państwa Wiślan i ich sąsiadów.
Ba, jest kolejna zagadka naszej prehistorii. Podobne
grzywny — siekierki-płacidla znaleziono nie tak dawno
temu w Norwegii. Czy istniały kontakty handlowe Wiślan
z Wikingami? Przypomnę, ze jedna z sióstr Bolesława
Chrobrego wyszła za mąz za króla skandynawskiego, a
więc potomka Wikingów.
__ Wspomniał pan — mówię do Kazimierza Radwań
skiego — że tego rodzaju odkrycia w pobliżu wawelskie
go wzgórza były spodziewane i oczekiwane. Na jakie
inne w tej okolicy można potencjalnie liczyć?
— Prowadzimy i nadal będziemy prowadzić intensyw
ne prace poszukiwawczo-badawcze na tym poziomie
22 pod piwnicami, w kierunku Wawelu. Posłużymy się
najnowocześniejszymi metodami geofizycznymi — mię
dzy innymi akustyczną i elektrooporową. Można bowiem
spodziewać się reliktów świeckiego budownictwa ka
miennego przed- i wczesnoromańskiego. I to byłaby
dopiero najprawdziwsza rewelacja! Bo w okolicy (na
tymże okolę, o którym mówimy) zgrupowane jest 5
romańskich kościołów na obszarze 8,5 hektara. To tak,
jakby we fragmencie wsi ktoś zbudował az 5 świątyń...
Reasumując: znalezisko przy Kanoniczej, wielka naukowa
sensacja archeologiczna dla badaczy pradziejów, jest
wielkim kamieniem milowym do przyjrzenia się okresowi,
który umownie nazywamy .mrokami dziejów" państwo
wości polskiej.
i a. cut m
Zgodnie ze słuszną zasadą, ze jedno źródło informacji,
choćby najlepsze — to i tak za mało, zwróciłem się do
wybitnego a zmarłego w czerwcu 1980 roku mediewisty,
znakomitego znawcy średniowiecznego Krakowa i wszel
kich cracovianów — profesora Józefa Mitkowskiego z
Uniwersytetu Jagiellońskiego, z prośbą o kilka refleksji
na temat tak ważny, jak skarb z Kanoniczej.
Najprostsze i najbardziej efektowne byłoby połącze
nie tego odkrycia z osobą .księcia silnego wielce",
przywódcy Wiślan, którego imienia, niestety, nie znamy.
Natomiast, gdy się popatrzy na atlas historyczny Polski,
to zwracam uwagę na fakt, że w czasach o wiele
wcześniejszych w rejonie Krakowa są znaleziska prymi
tywnego hutnictwa. Jeśli owe płacidla są produkcji
miejscowej, sprawa byłaby naprawdę wielkiej wagi:
oznaczałoby to „mennicę" księcia Wiślan. Ale mapa
Słowiańszczyzny zachodniej mówi nam, że właśnie w 23
Krakowie było skrzyżowanie ważnych szlaków handlo
wych Przypominam, ze nazwa Kraków pojawiła się w
źródłach wieku X (Ibrahim Ibn Jakub), ale gród istniał
wcześniei, co najmniej od wieku VIII. Można by również
wnioskować, ze był to skarbiec bardzo bogatego kupca
(w późniejszych czasach niektórzy zamożni kupcy poży
czali nawet królom!). Tak czy owak — jest to bez
wątpienia największe znalezisko tego rodzaju w Europie!
Pyta pan, jakie mogą być konsekwencje tego odkrycia.
Obojętne, czy skarb należał do samego księcia czy tez
kupca jemu poddanego, czy pochodził z miejscowej
„mennicy" — wszystko to potwierdzałoby zasobność i
potęgę Wiślan, co dotąd wielu historyków poddawało w
wątpliwość. Mało tego — skarb ten utwierdza nas w
przekonaniu, ze stolicą Wiślan był Kraków, a me Wiślica.
W Żywocie Metodego" wspomniane jest, ze książę
Wiślan rezydował w Wiślech, co w tłumaczeniu polskim
zasłużony wydawca naszych pomników dziejowych —
August Bielowski dowolnie przetłumaczył ze starocer-
kiewnostowiańskiego na „Wiślica"... Znalezisko to, jaki
kolwiek byłby jego rodowód, mówi, ze Kraków juz w IX
wieku byl potężnym ośrodkiem życia gospodarczego,
handlowego i politycznego, a więc centrum państwa
Wiślan, które później połączyło się z północnym ośrod
kiem formowania się organizacji państwowej (Polanie),
dając początek państwu polskiemu. Wiślech oznacza wg
prof. Józefa Mitkowskiego po prostu rozwidlenie dawnej
Wisły wokół wawelskiego wzgórza.
— Dotykanie tych znalezionych płacideł było dla mnie
wielkim przeżyciem — zwierzy) się wreszcie Józef Mit-
kowski. Przecież te grzywny-siekierki tkwiły tuż pod
powierzchnią ulicy Kanoniczej w czasach, gdy obok nich
przechodzili między innymi: Bolesław Chrobry, dwaj
24 wielcy antagoniści Bolesław Śmiały i Stanisław ze
Szczepanowa, mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem, wielki
lekarz Mikołaj z Polski — autor Xlll-wiecznych dzieł
szeroko znanych w Europie: „Antipocras" i „Experimen-
ta , największy ówczesny historyk europejski Jan Dłu
gosz, który mieszkał przy Kanoniczej w XV stuleciu, czy
wreszcie Mikołaj Kopernik, o nowożytnych nie wspomi
nając, bo lista byłaby zbyt długa. Trzymając w ręku ową
„siekierkę-grzywnę" vel płacidło, przyszło mi do głowy,
ze Kraków, miasto tak stare, jest ciągle „w swej starości
żywe , coraz to zaskakujące odkryciami, i raz po raz daje
znać o swej żywotności w każdej z minionych epok, do
których — poprzez np. archeologię — udaje się dotrzeć i
próbować inaczej je odczytać. Pogłębiać naszą wiedzę o
czasach, w których było tak mało źródeł pisanych...
Wiele wody w rzece, od której Wiślanie nazwę przyjęli
upłynąć musi, aby uczeni mogli do końca rozwiązać
zagadkę skarbu z Kanoniczej. Zapewne uda się odkryć
inne źródła materialne, które połączone ze sobą, przynio
są rozwiązanie tej tajemriłcy. Jeśli tempo prac bada
wczych nadążać będzie za robotami firmy „Hydrogeo"
czy górnikami w kanałach blokowych, którzy zabezpie
czają podłoże pod staromiejską dzielnicą stołecznego
Krakowa, to nie jest wykluczone, ze rozdział pierwszy
historii Polski będzie trzeba pisać na nowo.
N .J ™ a pograniczu kultur
Można powiedzieć, ze rodzina Zaitzów miała pomyślny
rok 1979 W maju pan Emil ujawnił miastu i światu skarb
księcia Wiślan w postaci płac.det-grzywien vel siekierek
przy Kanoniczej 13. a w czerwcu tego roku pani Marta
udostępniła zwiedzającym w macierzystym Muzeum
Archeologicznym Krakowa pierwszą dokumentację z
prawdziwego zdarzenia, a zatem nowego typu — malo
wideł ściennych z motywami sztuki rusko-bizantyńskiej z
Kaplicy Świętokrzyskie! wawelskiej katedry. Owe kalki
przerysy. autorstwa Ludwika Łepkowskiego. pochodziły z
1869 r Trzeba jednak tu wspomnieć, ze Marta Zaitz
wyprzedziła swego męża o ładnych kilka miesięcy, które
poświęciła porządkowaniom swego odkrycia i badaniom,
i tylko szczęśliwy dla Emila Zaitza przypadek zdarzyL ze
kolejność ogłoszenia odkryć była inna. Za to do dziś
trwają jego badania nad skarbem księcia Wiślan
Było to tak. Marta Zaitz rozpoczęła pracę w krakowskim
Muzeum Archeologicznym jako archeolog w 1973 r.,
w dziale dokumentacji archiwalnej. Odbyła specjalny
kurs w Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Krako
wie aby przysposobić się do nowej specjalności i
przystąpiła do porządkowania archiwum muzealnego.
Najpierw dokonała prostego podziału na akta dotyczące
26 archeologii i inne. które wykraczały poza tę dziedzinę.
f
Przez pięć lat cierpliwie, jak to kobiety potrafią, zajmowa
ła się klasyfikacją, ewidencjonowaniem i porządkowa
niem akt i dokumentacji typu archeologicznego. Już w
pierwszym roku tej pracy milimetry dzieliły ją od odkrycia.
Wśród setek różnych materiałów dostrzegła rulony kolo
rowych kalek zawinięte w papier pakunkowy z napisem
.Malarstwo sakralne". Ten napis ją zmylił i owe rulony
przełożyła do „zbiorów innych".
— Do tych rulonów wróciłam z końcem roku 1977, a
może nawet wiosną 1978, tuz przed rozmową z dyrekto
rem Kazimierzem Radwańskim na temat dalszych losów
tzw. archiwaliów niearcheologicznych. Na moją propozy
cję, zęby te archiwalia przekazać zainteresowanym insty
tucjom, dyrektor wyraził zgodę pod warunkiem, ze
przesyłane archiwalia zaprezentujemy wcześniej na mu
zealnej wystawie. Przystąpiłam więc do bardziej dokład
nego rozpoznania moich „odkryć". Rozwinęłam wszyst
kie rulony. Zachwyciła mnie barwa tych „malunków"; jak
na blisko 1 1 0-letnią „staroć" ich stan zachowania był
prawie idealny. Wewnątrz rulonu znajdował się wałek
drewniany z napisem: „Kalki z malowań Kaplicy Jagiel
lońskiej (czyli Świętokrzyskiej) na Wawelu. Wykonał
Ludwik Łepkowski w 1869 roku". Zwołałam pół mu
zeum, jak to zwykle bywa w przypadku takiego znalezi
ska. Zastanawialiśmy się — co dalej? Zaczęłam poszuki
wania stosownej literatury w naszej bibliotece. Przeczyta
łam pracę doktorską Anny Różyckiej-Bryzek, drukowaną
w ill tomie „Studiów do dziejów Wawelu", poświęconą
bizantyńsko-ruskim malowidłom ściennym w wawelskiej
Kaplicy Świętokrzyskiej. Zadzwoniłam do autorki pracy.
Pamiętam, że odkryte rulony zrobiły na niej duże wraże
nie (przecież jej praca doktorska powstała w latach
1960-61). Przyznała, że w czasie pracy nad malowidłami
liczyła po cichu, że jakaś dokumentacja istnieje, musi 27
istnieć. Byia zaskoczona faktem, ze jest to dokumentacja
sprzed pierwszej w dziejach konserwacji Kaplicy i ze
znajduje się w posiadaniu archeologów. Jak owe kak
trafiły do nas, tego chyba nigdy się me dow iem yN a
wspomnianym wałku, na który nawinięto kalki, była także
naklejka z napisem „Gabinet Katedry Archeologii Uni
wersytetu Jagiellońskiego". Twórcą tego gabinetu by
Józef Łepkowski, który w latach siedemdziesiątych
ubiegłego wieku współpracował w dziele odnowy kated
ry wawelskiej ( w naszym archiwum muzea nym znajdują
się kopie protokołów z otwarcia grobpw królewskich z
podpisem Józefa Łepkowskiego, wśród członków komisji
był również Jan Matejko, którego podpisy także
ja ) Być może Józef Łepkowski gromadził w Gabinecie
Archeologicznym dokumentację dotyczącą katedry i s ą
kalki u archeologów, choć powinny być raczej przecho
wywane w powstałym później Gabinecie Historii Sztuki.
Gabinet Archeologiczny został podzielony na dwa zbiory,
a w 1921 roku wydzielono jeszcze trzeci, tj. koleKcję
zabytków archeologii śródziemnomorskiej. W latach
1939-45 zbiory archeologiczne tego Gabinetu przeme
siono z Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego
do Muzeum Archeologicznego, mieszczącego się w ów
czas przy ul. św. Jana nr 22. Sądzę - kończy wypowiedz
odkrywczyni, Marta Zaitz - ze tylko wtedy mogły te ka
ki dostać się do zbiorów naszego Muzeum, jeśi w
dalszym ciągu tkwiły w zbiorach Gabinetu Archeologi-
CZOwe kalki — kopie malowideł ściennych Kaplicy
Świętokrzyskiej wykonał w roku 1869 brat Józefa, artysta
malarz Ludwik Łepkowski. A zatem: tuz przed pierwszą w
dziejach konserwacją kaplicy, niemal dokładnie
po wykonaniu arcydzieła przez mistrzów, wywodzących
28 się z kręgu sztuki północnoruskiej, a dokładniej ze szkoły
pskowskiej. Malowidła po setkach lat zatraciły swoją
pierwotną ostrość rysunku i świeżość barw. Ludwik
Łepkowski zatem wykonał kopie, aby najwierniej — jak
umiał — zachować dla potomnych oryginalny wygląd
malowideł. W latach 1870-1872 Kaplicę Świętokrzyską
restaurował Izydor Jabłoński, zapewne wykorzystując
kopie Ludwika Łepkowskiego. Trudno wykluczyć, ze z
pracy Ludwika Łepkowskiego korzystał także w latach
1904-1905 Juliusz Makarewicz, któremu przyszło podjąć
ten sam trud, co i Jabłońskiemu. Natomiast jest pewne, iz
profesor Rudolf Kozłowski, najlepszy z wawelskich
konserwatorów, posłużyć się kopiami nie mógł, gdyż nic
nie wiedział o ich istnieniu. Rulony od paru dziesięcioleci
poszły w zapomnienie, w kurz lamusów Gabinetu Ar
cheologicznego. A przydałyby się chyba bardzo Kozłow
skiemu w latach 1947-1951, gdy on właśnie konserwo
wał po raz trzeci w historii tę kaplicę grobową króla
królów — Kazimierza Jagiellończyka i matki królów
Europy — jego zony, Elżbiety Rakuszanki.
Jest więc bezsporną zasługą Marty Zaitz, ze wyjęła
tajemnicze rulony z przepastnych archiwów Muzeum
Archeologicznego i pokazała je znawcom przedmiotu
oraz szerokiej publiczności, powodując zainteresowanie
epoką pierwszych Jagiellonów (naturalnych przecież —
jako Litwinów — miłośników sztuki bizantyńsko-ruskiej).
Wystawa, przygotowana przez Martę Zaitz w pięknych
salonach własnego czy raczej macierzystego muzeum,
pomieściła połowę spośród 60 barwnych kopii, na
których utrwalony został stan zachowania wszystkich
fresków. Poszczególne „kalki" zawierały takie sceny, jak
m.in.: Boże Narodzenie, Wskrzeszenie Łazarza, Ojcowie
Kościoła, Zwiastowanie, Chrzest Chrystusa, Ostatnia
Wieczerza, Modlitwa w Ogrojcu, Sąd Piłata, Biczowanie.
Droga na Golgotę, Ukrzyżowanie, Złożenie do grobu. 29
>aiarv s.e Mariom, Wniebowstąpienie,
Chrystus pojawiający się ^ do Jerozolimy i Chóry
Mojzesz i Izajasz oraz 1 d ma|owideł dokonała
'iok,o'sk,: 'Mana Za.tz na podsta zna)duje sjf? szczegó-
dr Anny Rózyckiej-Bry komentarz do nich.
)0VVY opis wszystkich • zaskoczona tym ciekawym
Publiczność na wystaw , ^ LudVvik Łepkow-
odkryciem, dopytywała hiooraficznym" dopowiem,
*1 . m t - 905 9b,‘ “ c i , . - Staltlera.
ze zył w latach 182 ma|arz-konserwator
Bizańskiego i Płonczyńs l e * ^ ^ akwarel i przerysów
obrazów, wykonał tysiąc J , os6b prYwatnych
na zamówienie różnych w y ^ Zygmuntowskiej). Re-
(m.in. słynną kn4ri0lach Mariackim, św Katarzy
staurowal obrazy w k . „ takze w katedrze na
ny. klasztorze na Bielanach, a takze
Wawelu. „.ianó'" trwała 105 dni i
Wystawa rozwimętyc » Qsób d|g p0r6vvnan.a
zobaczyło ją ponad 6 ty ą ry^alizacji" — Skarbu
konkurencyjną w sens^ tern blisk0 5 tysięcy.
Wiślan, która f * ^ naiwnymi oraz jałowym,
Mniej w.ącaj wnt'S. Oczy * istotniejsze i bardziej
b ,d a ^p° ^ ; . 1 « I V N » poa.imuie Sie oow. it. .« ■
aapladn.aiąc.- O ^ , e|Siy od k.awca. P » W
strzygać czy szewc jes Arrheoloaicznym są z zasady
my. „ wystawy w M ® - * ^ De.8,Vv. » • » " * « " »
karne,alne , ściągają tyc ' owaniami każe prayiść
połączony z ^ ziel leniwym umożliwić obejrze-
właśnie tutaj. Zęby Svvl(Jtok.zyska lest ciemna, me
nie tych cudów ^Kaplica wypadek,
widać szczegółów malow, p|acldel z Kan0niczej
podobnie jak w przyp przeszłości" umozli-
30 obeji.enie ,cb z
bliska we własnych mieszkaniach, prowadząc wywiady z
profesorem Jerzym Szabłowskim, dyrektorem Państwo
wych Zbiorów Sztuki i zarazem konserwatorem Wawelu,
Oraz decentem Kazimierzem Radwańskim. Pierwszy ko
mentował wagę odkrycia, powołując się na świetną pracę
Anny Różyckiej-Bryzek, drugi zaś opowiedział o szcze
gółach odkrycia. Obaj zacni mężowie mówili zatem
wszystko to, o czym niezręcznie byłoby opowiadać
paniom.
Posypały się listy i rozdzwoniły telefony. Prawdziwa
frajda dla popularyzatora nauk humanistycznych gdy
widzi, ze trud nie poszedł na marne. Okazało się, ze ludzie
chcą wiedzieć, skąd w katolickiej świątyni wzięły się
motywy bizantyńsko-ruskie, ile tego rodzaju malowideł
było w kościołach na terenach rdzennej Polski, ile
pozostało w zabytkowych budowlach do naszych dni.
Najwyższy zatem czas, aby te problemy dopowiedzieć i
szerzej je rozwinąć, posługując się wiedzą zebraną i w
całości wyłożoną w pracy doktorskiej Anny Różyckiej -
Bryzek. Zgodnie z przyjętą zasadą, ze odkrycie w historii
kultury zachęca do spojrzenia wstecz, jest wręcz pretek
stem do wniknięcia w epokę, z której odkrycie się
wywodzi. W tym przypadku zaś bardziej interesujący jest
rodowód oryginałów niz kopii.
Genealogię powstania malowideł o motywach
bizantyńsko-ruskich wyjaśnia Anna Różycka-Bryzek jas
no i precyzyjnie: położenie wschodnich ziem Polski w
zasięgu wpływów cywilizacji wschodniej i zachodniej
sprawiło, ze na tym terenie dochodziło do oczywistego
wzajemnego oddziaływania obu kultur. Nieraz jednak w
ciągu dziejów artystyczna ekspansja księstw ruskich,
szczególnie żywotnych przed podbojem tatarskim, przy
bierała na sile, sięgając takze w głąb naszego kraju.
Przyczyniły się do tego częste związki dynastyczne 31
Piastów z panującymi rodami ruskimi, jak i stały proces
przyłączania do Polski obszarów zamieszkałych przez
ludność prawosławną. Uchwytny i realny kształt przybie
rają te ślady infiltracji kulturalnej dopiero w czasach
pierwszych Jagiellonów, objawiając się w szeregu właś
nie polichromii kościelnych, wykonanych „na sposób
grecki", jak je współcześni określali, i zestrojonych w
pełną swoistego wyrazu całość z gotyckimi wnętrzami.
Stanowią one — i to jest bardzo ważne — najdalej na
zachód wysunięty zespół zabytków powstałych w kręgu
oddziaływania sztuki Bizancjum w jej ostatniej fazie, tak
zwanego Renesansu Paleologów. Według zapisów Dłu
gosza oraz innych źródeł, w czasach Jagiełły ozdobiono
„graeco opere" katedrę w Gnieźnie, kolegiaty w Sando
mierzu i Wiślicy, opacki kościół na Łysej Górze i zamko
wy w Lublinie, wawelskie kaplice mansjonarzy i św.
Trójcy, a także sypialnię królewską na Wawelu. Do liczby
tej dochodzą jeszcze „nasze" malowidła w kaplicy św.
Krzyza, fundacji Kazimierza Jagiellończyka. Spośród
dziewięciu wymienionych zabytków większość zaginęła.
O losach malowideł gnieźnieńskich, w kaplicy mansjona
rzy i w sypialni królewskiej, nie mówią nic przekazy
historyczne, wiemy natomiast, ze freski na Łysej Górze
uległy zniszczeniu podczas pożaru w 1777 r„ zaś w
kaplicy św. Trójcy na początku wieku XIX zostały
usunięte w trakcie przebudowy wnętrza na klasycysty-
czne mauzoleum. Do dziś zachowały się więc cztery
polichromie: w Wiślicy, Lublinie, Sandomierzu i Kaplicy
Świętokrzyskiej wawelskiej katedry. Ten ostatni przypa
dek jest wyjątkowy, gdyż jedynie kaplica św. Krzyza na
Wawelu — szczęśliwym zbiegiem okoliczności, jeśli me
cudem — uniknęła zatynkowania, była ona dostępna
przez cały czas swego istnienia i wielokrotnie wspomina
na w źródłach; pozostałe natomiast, zakryte warstwą
pobiały przez parę stuleci, uległy zapomnieniu. Martwe
wzmianki kronikarskie o nich — pisze Anna Rózycka-
Bryzek — przyoblekły się w widomy kształt plastyczny
dopiero z końcem wieku XIX, kiedy odkryto freski w
prezbiterium katedry sandomierskiej (1891), w lubelskim
kościele św. Trójcy w latach 1899-1923, a w latach
1922-1930 w kolegiacie wiślickiej.
Z oczywistych względów przedmiotem najwcześniej
szych zainteresowań naukowych, rodzących się w poło
wie poprzedniego wieku, były malowidła w Kaplicy
Świętokrzyskiej. Wraz z odsłonięciem dalszych polichro
mii zaczęła narastać wokół nich literatura, w której oprócz
prac opisowych pojawiły się metodyczne badania. Były
to pierwsze próby wyjaśnienia znaczenia i zasięgu sztuki
bizantyńsko-ruskiej w Polsce. Badano przyczyny zdobie
nia katolickich kościołów malowidłami o stylu przejętym
ze schizmatyckiej, cerkiewnej sztuki. We wszystkich
próbach badawczych przewijał się wspólny motyw:
podkreślenie roli upodobań pierwszych Jagiellonów dla
kultury ruskiej. Na istnienie mecenatu królewskiego —
dowodzi autorka — wyraźnie wskazuje fakt, ze czas
powstania polichromii ruskich w naszym kraju przypada
wyłącznie na panowanie Władysława Jagiełły i jego
syna, Kazimierza Jagiellończyka. Geneza tego zjawiska
tkwi niewątpliwie w warunkach historycznych ojczystej
Litwy Jagiellonów. Jagiełło, choć poganin do chwili
koronacji, wychowywany był przez matkę Juliannę,
księżniczkę twerską wyznania prawosławnego, która
wywarła wielki wpływ na ukształtowanie jego osobo
wości. Juz w dzieciństwie przyszły król Polski zetknął się
z rytuałem wschodnim, a zapewne tez i z odpowiadającą
mu sztuką, na pogańskim bowiem dworze Olgierda
księżna miała swą kaplicę i przybocznych ruskich kapela
nów. Kontakty pogańskiej Litwy ze sztuką cerkiewną 33
3 — Szkatuła z odkryciam i
sięgają głębiej. W XII wieku Litwini wywozili w następ
stwie częstych napadów na Nowogród cenne lupy, a
można śmiało przypuszczać, ze były to przede wszystkim
przedmioty kultowe. W epoce Jagiełły dominowanie
kultury ruskiej na Litwie, mimo politycznej przewagi
Litwy, było juz ugruntowane. Dwór przejmował ruskie
obyczaje, językiem kancelaryjnym był białoruski. Jagiełło
do końca życia przejawiał swe przywiązanie do kultury, w
jakiej był wychowany, mówiąc po białorusku i otaczając
się Rusinami. Nie dziwi więc, ze i kościoły, które darzył
specjalnym kultem, jak w Gnieźnie i na Łysej Górze lub
te, które leżały na szlaku jego ustawicznych objazdów
państwa — jak w Wiślicy, Sandomierzu i Lublinie, zlecił
ozdobić na sposób znany mu od młodości.
Wpływy ruskie na Litwie, aczkolwiek umniejszone juz
przez jej związek z Polską, trwały nadal i za panowania
Kazimierza Jagiellończyka. Był przecież głęboko przywią
zany do swego dziedzicznego księstwa i niemal co roku
spędzał na Litwie zimowe miesiące. Wielość fundacji
ruskich polichromii w polskich kościołach odnosi się
jednak do samego Jagiełły. Po blisko czterdziestoletnie)
przerwie od śmierci założyciela dynastii jagiellońskiej,
jego syn — Kazimierz Jagiellończyk raz tylko nakazał
udekorować, i to swą grobową Kaplicę Świętokrzyską,
motywami bizantyńsko-ruskimi. W blisko półwiekowym
okresie panowania tego króla zlecenie pracy malarzom
ruskim było więc zdarzeniem odosobnionym. Późniejsze
badania mówią także, ze mogli to robić krakowscy
mistrzowie z Ukształtowanej szkoły malarskiej, którzy
wyuczyli się tej sztuki od malarzy z Litwy. Opier.ając się
na analizie ikonograficznej, nasi badacze głosili tezę o
polskiej szkole malarstwa bizantyńskiego, w której doszło
do szczególnego zespolenia wschodniego stylu z ikono-
34 grafią zachodnią. Takie stwierdzenie doprowadziło do
dalszej interpretacji omawianych polichromii jako czynni
ka o dużym znaczeniu w aktualnym od końca wieku XIV
dziele budowy unii kościoła rzymskiego z prawosław
nym. Już od początków swego panowania Jagiełło
rozwinął działalność w kierunku takiej unii, wykorzystu
jąc przychylną kościołowi rzymskiemu atmosferę na Rusi,
wynikłą z obawy przed ekspansją Księstwa Moskiewskie
go. Nawiązawszy bliskie stosunki ze zwolennikiem unii,
kijowskim metropolitą Izydorem, Jagiełło wystosował do
patriarchy w Konstantynopolu projekt zwołania soboru
poświęconego unii. Ten jednak zasłonił się wtedy konie
cznością wcześniejszego usunięcia niebezpieczeństwa
tureckiego. Projekt unii został ponownie wysunięty przez
Polskę na soborze w Konstancji (1418). Zamiast konkret
nego rozwiązania sprawy na soborze, który odroczono.
Jagiełłę i Witolda uczynił papież wikariuszami apostolski
mi w Pskowie i w Nowogrodzie. Unię podpisano we
Florencji w 1439 r. juz po śmierci Jagiełły. Zachowano
wiarę rzymską, przyzwalając na dwa obrządki. Główny
zwolennik unii, metropolita kijowski Izydor, zaopatrzony
w pełnomocnictwa papieża, mianowany kardynałem
apostolskim wyruszył do swych ziem, odprawiając po
drodze nabożeństwa w obrządku greckim w kościołach
katolickich. W Krakowie witany byl uroczyście; odprawił
tu msze w katedrze wawelskiej i kościele Mariackim. W
następnych latach działalność unicką skutecznie paraliżo
wano...
Wróćmy do naszego tematu przewodniego: wobec tak
■komplikowanych spraw dwu wyznań w Polsce — jaki
mógł być stosunek duchowieństwa katolickiego do
ruskich polichromii? W pismach ówczesnych, m.in. Jana
Długosza czy Piotra z Rozprzy, znajdujemy nawet powo
łanie się na malarstwo cerkiewne, jako na ostoję wartości
duchowych wobec zbyt świeckich tendencji malarstwa 35
renesansowego. Świadczy to o tolerancyjnym, zgodnym
z tradycją zachodnią,stosunku ówczesnego duchowień
stwa polskiego do sztuki. Natomiast kościół prawosław
ny zwalczał wszelkie zmiany, był dogmatyczny, sztukę
łacińską traktował jako „heretycką
Wszelkie tego rodzaju rozważania me rozwiązują
,ednak problemu związku jagiellońskich polichromii
ruskich z ideą unii. 0 ile - pisze autorka cytowanej pracy
— pomalowanie „na sposób grecki kilku ważniejszych
kościołów w Polsce za czasów Jagiełły mogłoby nasu
wać myśl o jakiejś zamierzonej akcji, to juz inaczej jest w
okresie późniejszym. Z chwilą śmierci Jagiełły ustały tego
rodzaju fundacje. Fakt, ze Kazimierz Jagiellończyk w
ciągu półwiecza swego panowania tylko raz zlecił tego
rodzaju pracę malarzom — najpewniej ruskim — i to w
swojej kaplicy grobowej, nie pozwala lączyc tego o -
osobnionego zjawiska ze słabą zresztą wówczas działal
nością na rzecz unii. Świadczy on natomiast, ze malowid
ła te były jedynie wyrazem osobistych upodobań króla do
sztuki cerkiewnej - zgodnych z tradycją rodzinną, która
wraz z nim wygasła.
Tak w skrócie wygląda rozumowanie dr Anny
Rózyckiej-Bryzek. Odkrycie Marty Zaitz skłoniło mnie
jednak do rozmyślań szerszych mz tylko refleksje nad
oryginałem malpwideł, nad realiami epoki, w której
powstały. W tym tkwi - między innymi - waga tego
rodzaju znalezisk, ze pobudzają wyobraźnię, ze skłaniają
umysł do poszukiwań. Bo jeśli głębiej zastanowić się, to
przecież wyłania się z tego problem nadrzędny a miano
wicie współistnienia kultur, zderzenia wpływów kultury
romańskiej z rusko-bizantyńską i to właśnie na ziemiach
polskich. Co z tego wyniknęło dla trwałych wartości
kultury polskiej? To temat sam w sobie dla tęgiej, uczonej
36 głowy. Zanim ktoś stworzy syntezę tego problemu,
zwróciłem się o komentarz do wielkiego uczonego, który
na dodatek sam został — poprzez rodzinną tradycję
newską ukształtowany na owym styku kulturowym
prezesa Polskiej Akademii Nauk, prezydenta historyków
■■wiata (tak można określić jego rolę przewodniczącego
Międzynarodowego Komitetu Nauk Historycznych), dy
rektora Zamku Królewskiego w Warszawie, historyka-me-
diewisty, profesora Aleksandra Gieysztora. Oto jego w
pełni cytowana wypowiedź:
Jeżeli umieścić na mapie zabytków romańskich
najdalej na wschód Europy wysunięte kościoły i opact
wa, to okaże się, ze nie przekraczają one Wisły z
wyjątkiem prawobrzeżnych: Czerwińska i Płocka Jeżeli
lo samo uczynimy z architekturą gotycką, to jej świadect
wa sięgną Tallina, Wilna i Lwowa. Czyzby były to dwie
kolejne rubieże kultury europejskiej w jej łacińskiej
zachodniej odmianie? Nie jest to wcale pewne nawet dla
kil wieku, a na pewno niesłuszne dla XV. Na obrzeżu
Europy Zachodniej pulsowała szeroka strefa przenikliwa
“ ‘i tego' co sz,° ze wschodu i promieniująca poza obie
wspomniane tu granice. Polska ostatniego Piasta i
pierwszych Jagiellonów wchodziła w rozliczne alianse
ulturowe choćby z racji współżycia paru narodowości —
każda ze swoim bagażem idei i środków wyrazu. Współ-
rycie i tolerancja tworzą wprawdzie sprzyjające warunki
wymiany walorów, ale jej nie narzucają. Stąd obok
akspansji języka polskiego i obyczaju Polaków na Rusi
Czerwonej juz w XV wieku, w Wielkim Księstwie Litew-
rkim w XVI w., pozostawały liczebnie przeważające
warstwy , grupy o bardzo silnym poczuciu własnej
wartości kulturalnej. Kultura ruska tego czasu zarówno na
północy jak na południu, niosąc dziedzictwo staroruskie
" w mm sukcesję bizantyńską, zdobywała się na konty
nuację i na nowe dzieła. Czy następowały zbliżenia z
37
kulturą polską? Przytacza się tu zwykle ślady malarstwa
ściennego, pozostawione przez malarzy wołyńskich,
nowogrodzkich czy twerskich w kościołach Królestwa
Polskiego, nie bez racji wskazując na poszerzenie wy
obraźni ideowej i artystycznej Polski XIV i XV wieku,
dzięki ich pędzlowi. Trzeba jednak stwierdzić, że pozosta
ły one importem jednorazowym, bez wpływu na twór
czość miejscową, choć znajdowały tak pełną i głęboką
akceptację, jak ikona jasnogórska, znana nam co prawda
w swej następnej, po roku 1430, italianizującej wersji.
Trzeba też podnieść, że wszystkie one odpowiadały
baTdzo swoistemu ekumenizmowi Jagiełły i jego syna
Kazimierza, oddanych katolików, a jednocześnie ludzi
przesyconych od dzieciństwa lub wczesnej młodości
wschodnim odwzorowywaniem i krystalizowaniem prze
żyć religijnych wokół ruskiej formy plastycznej. Impono
wała ona szerokim masom konsumentów dóbr kultury
artystycznej do tego stopnia, że narzucała szacunek i
uznanie dla tego, co malowano „morę Graeco", ale ów
respekt nie sięgał już obrzędu chrztu, skoro wymagano
go od schizmatyków na nowo, gdy przyjmowali katoli
cyzm. Niemniej, owo otwarcie ku wschodowi w różnej
postaci wzbogacało widzenie świata i jego artykulację.
Język polski dowodnie od XVI wieku, a zapewne i nieco
wcześniej, przyjął do swego słownictwa niemało znako
mitych rutenizmów; strój polski już od czasów Wita
Stwosza nabrał trendu orientalizacji, płynącej z południo
wego wschodu. Państwa jagiellońskie nie mieściły się od
czasu Miechowity w wąsko rozumianej Europie. Należało
dla nich znaleźć inne, adekwatne określenie kulturowe,
którym stała się Sarmatia europaea.
Wypowiedź profesora Aleksandra Gieysztora można
oczywiście wzbogacać o fakty i przemyślenia, dotyczące
38 współżycia kulturowego w Rzeczypospolitej Dwojga, a
ściśle) biorąc Trojga Narodów ( j wielu m
Pogranicze Wschodu i Z a rh J T ^ ,Szych) Owo
dzisiejszego także granica nn "' '!? nące do dnia
prawosławnego _ De(nfi „ , " Vr2n®ń katolickiego i
konfliktów w przeszłości - J o £ * ' mili,ar"Vch
m e w Sferze kultury Czyniło ° i! POZy,ywnie owocu-
■ilmejszą, czego dowodem choćh * P° ‘Ską bo9at« 4 i
•V Polskich Ormian. h ćby asymilacja doń kultu-
d a ^ e s i a T a ^ e " : ^ ^ stwierdzić. Jak
wystawę autorską lub zajrzy h„ VWa' mech p6>dzie na
■dysty-malarza, profesora krat” * Pracowni wybitnego
t e o lo g ~ derzego N o w o s ie fc S j Sztuk
teologiem prawosławia. Miejsce n r ^ J ^ J6St także
■kiego, który śmiało s ie a a h! P 3Cy Mlstrza Nowosiel-
kulturowego pogranicza znairi ° tyw6w wschodnich
zarówno wawelskiej kaplicy W o ! przeciez
zaum Archeologicznego » ^ 1 M u"
*nalezione rulony kopii b iz ^ t y J ? Sz“ eśl|wym trafem
■taly się przyczyną. V * -ruskich tych refleksji
niazda muzyki dawnej
Znany polski muzykolog, profesor Mirosław Perz z
Uniwersytetu Warszawskiego kilkanaście lat temu posta
nowił odpowiedzieć na ambitnie postawione pytanie: czy
znano w średniowiecznej Polsce wielką twórczość muzy
cznej szkoły paryskiej Notre Damę z XII i XIII wieku? W
tym śmiałym pytaniu zawiera się bardzo wiele, zwazmy
bowiem, że chodzi tu ni mniej ni więcej, a o muzyczne
więzi z najbardziej ekskluzywnymi i zarazem wyjątkowo
skomplikowanymi zjawiskami kultury średniowiecznej, i
to w czasach, gdy hordy tatarskie pustoszyły polskie
ziemie.
W 1185 roku położono kamień węgielny pod katedrę
Notre Damę w Paryżu. Niedługo potem rozpoczęła przy
niej działalność szkoła muzyczna — w podwójnym tych
słów znaczeniu, zaczynająca promieniować na całą
współczesną Europę. Historia muzyki zna z imienia tylko
dwóch jej ówczesnych wielkich twórców: Leoninusa z
wieku XII i Perotinusa z XIII w. Szkoła ta — jako pierwsza
na naszym kontynencie — spopularyzowała twórczość
wielogłosową (polifoniczną). W czasach Leoninusa
studiował w Paryżu polski kronikarz Wincenty Kadłubek,
ale, niestety, żadnych trwałych przekazów na ten temat
nie pozostawił.
40 — W swoich badaniach, prowadzonych w wielu
ośrodkach najstarszego życia muzycznego Europy —
mówi Mirosław Perz — dokumentowałem zasięg i czynną
1 znajomość repertuaru muzycznego szkoły Notre Damę.
Był to najbardziej ambitny import francuski tamtej doby,
sięgający tylko najbardziej wykształconych środowisk na
europejskim kontynencie. Kadłubek przy końcu XII stule
cia bawił w Starym Sączu. Znałem kilka wartościowych
rękopisów starosądeckich. Moja uwaga skupiła się zatem
na klasztorze sióstr Klarysek w Starym Sączu.
Klaryski — żeński odpowiednik zakonu franciszkanów
- kontynuując idee założycielki zgromadzenia, św. Klary,
uczyniły muzykę i śpiew niemal główną treścią swego
zakonnego życia, zarówno poprzez śpiew brewiarza i
mszy świętej, jak i pozaliturgiczne muzykowanie. Już
prawie 30 lat temu poczęły się pojawiać w czasopismach
naukowych, polskich i obcych, informacje o Starym
Sączu, jako miejscu przechowywania najstarszych na
szych zabytków piśmiennictwa muzycznego. Jakże prze
konywająco brzmią teraz słowa wybitnego badacza
dawnej muzyki polskiej, księdza prof. Hieronima Feichta,
który pisał: „Najstarszym dochowanym w całości polskim
zabytkiem muzyki wielogłosowej są organa Benedicamus
Domino (dwugłosowe!), zapisane w antyfonarzu klary
sek starosądeckich, pochodzącym z ok. 1300 roku.
Hieronim Feicht nie mógł wtedy nawet przypuszczać, ze
to dopiero początek wielkich odkryć w tym klasztorze. Co
prawda, przed Perzem zbiory klarysek badali Adolf
Chybiński i Adam Sutkowski, ale dopiero naukowa
wycieczka Mirosława Perza za klauzurę klasztorną przy
niosła — w czerwcu 1970 roku — kluczowe odkrycia.
Perz zinwentaryzował wtedy łącznie 52 fragmenty, w tym
większość dotychczas nieznanych; m. in. urywki reper
tuaru Magnus Liber Organi paryskiej szkoły Notre Da
mę.. Ogółem z pociętych pasków służących jako umoc- 41
nienie stron księgi, udało się zrekonstruować 11 kart. Te
karty niewątpliwie pochodzą z Francji. Zawierają one
głównie motety łacińskie z XIII wieku, m in. Agmina
militiae. Non otphanum te deseram oraz Homo qui
vigeas. Znane są one również ze źródeł zagranicznych.
Dowodzą zatem niezbicie udziału Polski w uprawianiu
muzyki paryskiej szkoły Notre Damel
Gdy odkrywca siedział w skupieniu nad znalezionymi
rękopisami, zdarzył się niemal .cud". Bibliotekarka i
archiwistka klasztoru, na polecenie ksieni Bonawentury
Werbel, weszła nagle trzymając w ręce dwie okładki i
zapytała. Może i to pana zainteresuje? Dr Perz spojrzał i
oniemiał. Długo nie mógł ochłonąć z wrażenia. Oto na
jednej stronie znajdowała się Omnia beneficia — utwór
czterogłosow y, na drugiej zaś — utwór jednogłosowy,
powstały prawdopodobnie na pograniczu polsko-czes
kiej prowincji franciszkanów. Odkrywca natychmiast
zaczął dedukować: jeśli strona A powstała w Starym
Sączu, to i strona B (czyli właśnie Omnia beneficia)
posiada starosądecki rodowód. Utwór ten utrzymany
jest wyraźnie w stylu charakterystycznym dla Notre
Damę; szkoła paryska przecież wprowadziła rytm do
muzyki wielogłosowej. A więc nie do uwierzenia: na
reszcie znalazł to, czego szukał od wielu latl Oto
trzyma w rękach, powstały zapewne w Polsce, utwór
czterogłosowy z końca XIII wieku, stanowiący bezpo
średni dowód u praw iania w Starym Sączu muzyki ze
szkoły Notre Damę. A fakt znajomości zasady polifoni
cznej dowodzi wielkiego kunsztu wokalnego i stawia
nowosądeckie klaryski wysoko wśród wybitnych środo
wisk muzycznych na kontynencie europejskim. Nie jest
wykluczone, ze utwór Omnia beneficia nuciła juz funda
torka konwentu, polska królowa Kinga, córka króla
42 Węgier — Beli IV. Kinga to ze wszech miar interesująca
postać: miała ponoć psałterzyk po polsku pisany (juz w
XIII wieku!), z jej osobą — jak twierdził Aleksander
Bruckner — wiązały się narodziny pieśni „Bogurodzica",
śpiewanej przez nasze wojska pod Grunwaldem. Nie da
się więc wykluczyć, ze skoro „Bogurodzicę" przypisuje
się spowiednikowi Kingi, ojcu Boguchwałowi — być
może autorstwo Omnia beneficia również do niego
przynależy. Królowa Kinga dała Polakom nie tylko sól w
Wieliczce — również „sól", tak znaczącą w kulturalnym
rodowodzie polskiego narodu: Omnia beneficia dla
historii naszej muzyki jest właśnie tym, czym „Bogurodzi
ca" dla historii literatury polskiej! Słusznie więc ksiądz
Henryk Cempura, opiekun najstarszych polskich rękopi
sów muzycznych u klarysek w Starym Sączu, parafrazuje
sławne powiedzenie ojca literatury polskiej. Mikołaja
Reja: „Niechaj narodowie wżdy postronni znają, iz Polacy
nie gęsi — i swój język (m uzyczny) tez mają"... I to od
siedmiuset lat!
Trudno jednak ustalić dokładną datę powstania utworu
Omnia beneficia. Powstał on zapewne jeszcze w wieku
XIII. Jest to więc najstarszy, kompletnie zachowany
przykład polifonii średniowiecznej znaleziony w Polsce,
jedyny — jak dotąd — w całości zachowany utwór w
spóźnionym stylu modalnym szkoły Notre Damę. Jest to
jednocześnie kluczowy dowód wiążący wcześniej znaj
dowane starosądeckie strzępki rękopisów muzycznych,
które łączą nas już nie tylko z Paryżem, ale również z
innymi ośrodkami życia muzycznego w średniowieczu.
Bo oto druga strona utworu zawiera sekwencję Ave
Matei gratia. Starosądecki jej przekaz — jak wykazał w
późniejszych badaniach dr Mirosław Perz — jest najstar
szym ze znanych. Drugi, XIV-wieczny, znajduje się we
franciszkańskim rękopisie praskim, kolejny — dotąd nie
odnotowany — utrwalił na początku XV w. franciszkanin 43
Mikołaj z Koźla na Śląsku. Czwarty zaś — najpóźniejszy i
najbardziej zmieniony — znaleziono w Anglii. Trzy
najstarsze przekazy tej sekwencji (spośród czterech
odnotowanych) pochodzą zatem z polsko-czeskiej pro
wincji franciszkanów.
Identyfikacja i rekonstrukcja tych bezcennych rękopi
sów zajęły dr. Mirosławowi Perzowi kilka lat. Wymagały
one wielu podróży po Europie, wielu badań porówna
wczych i uzupełniających. Podstawą opracowań nauko
wych były, oczywiście, cechy notacji i rysunku. Rezultaty
prac odkrywca przedstawił w XIII tomie międzynarodo
wej edycji „Antiquitates Musicae in Polonia", a także na
europejskich kongresach: w Certaldo (Toskania) i na XI
Kongresie International Musicological Society w Kopen
hadze, wszędzie wzbudzając zrozumiale zainteresowanie.
W czasie, gdy dr Mirosław Perz dokonywał swych
odkryć w Starym Sączu, jego przyjaciel Stanisław Gałoń-
ski zakładał w Krakowie — w owym 1970 r. — sławny
dziś w Polsce i Europie kameralny zespól muzyki dawnej
Capella Cracoviensis, złozony z 20 muzyków i 10
wokalistów. Nie pomyślał wtedy nawet, ze to właśnie on
będzie przygotowywał prawykonanie w Starym Sączu —
po wiekach — zabytków starosądeckich i uwieczniał je
na longplayu.
Przyjaźń moja z Mirosławem Perzem — mówi
Stanisław Gałoński — trwa od bardzo dawna. Jeszcze w
czasie mej pracy w zespole Capella Bydgostiensis, w
Filharmonii Pomorskiej, pomagał nam w doborze staro
polskiego repertuaru. W czasie kolejnego tournee z
44 zespołem bydgoskim zatrzymaliśmy się w Rzymie i tamże
mmieszkaliśmy razem, wspólnie gotując makarony. Perz
pracował w jednej z bibliotek Wiecznego Miasta, ale nie
iwierzał mi się, ze to, czego szuka, dotyczy rewelacji
łtarosądeckich. Miał przy sobie fragmenty rękopisów,
wcześniej u klarysek znalezionych, i nuta po nucie w
benedyktyńskim trudzie dociekał ich pochodzenia i
tożsamości. Bezpośrednio po odkryciu przezeń Omnia
beneficia, jeszcze w toku badań i rekonstrukcji, zaintere-
lowałem się tym ważnym znaleziskiem. Kiedy w 1972
roku przyjechałem po raz pierwszy do Starego Sącza na
wakacje, urzekł mnie widok tego wspaniałego, zachwy
cającego miasteczka. Poszedłem do klarysek, obejrzałem
kościół klasztorny. Wtedy to zrodził się pomysł: w
miejscu, gdzie znaleziono tak cenne rękopisy i przed
wiekami tę piękną muzykę wykonywano — zorganizuję
Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej! W niedługi czas
później kierownik i dyrygent Capelli Cracoviensis zgłosił
tę propozycję władzom miasta.
Prawykonanie sądeckie — po wiekach — utworu
Omnia beneficia odbyło się w czasie I Festiwalu Muzyki
Dawnej, w kościele Klarysek 3 lipca 1975 roku. Tego
■amego wieczoru Capella Cracoviensis wykonała również
wszystkie inne utwory zapisane w rękopisach odnalezio
nych w Starym Sączu przez Adama Sułkowskiego i —
głównie — Mirosława Perza. Koncerty odbywały się
potem przemiennie w dwóch kościołach, zawsze napeł
nionych po brzegi publicznością. Przed każdym koncer
tem grany byl sygnał: Omnia beneficia, krótki, bo zaled
wie czterdziestosekundowy utwór, który stał się hejnałem
tego festiwalu. Spełniły się marzenia Perza i Gałońskiego
o promieniowaniu muzyki dawnej; do kompanii i kampa
nii przystąpił także znany i wybitny popularyzator muzyki
poważnej w Polsce, twórca wspaniałych programów
telewizyjnych — Janusz Cegiełła. Corocznie koncerty te 45 '
są nagrywane przez telewizję w kolorze; kameralność tej
muzyki jest dobrze odbierana w zaciszu rodzinnym
polskich domów, jest tez przez telewizję eksportowana w
szeroki świat. Stary Sącz jest miejscem spotkań europej
skich zespołów, uprawiających muzykę dawną; jest więc
to swoiste „staromuzyczne spotkanie na szczycie" muzy
ków również tych ośrodków kulturalnych naszego konty
nentu, które przed wiekami czerpały wzorce z dwunasto-
wiecznej szkoły muzycznej Notre Damę.
Stanisław Gałoński nagrał płytę w „Veritonie". Na
jednej stronie płyty znajdują się najstarsze zabytki polifo
niczne Europy (do roku 1300), na drugiej zaś — najstar
sze zabytki muzyczne z Polski; wśród nich wszystkie
odkryte w Starym Sączu. Prace muzykologa Mirosława
Perza i muzyka Stanisława Gałońskiego służą zatem
kulturze nie tylko polskiej, ale i powszechnej.
Capella Cracoviensis po siedmiuset latach ujawnia
światu dorobek, o jaki zadbała królowa Kinga wyjeżdża
jąc z Krakowa do Starego Sącza.
( S \ tarsi i młodsi bracia „M erku-
^LJriusza"
Docenta Konrada Zawadzkiego, badacza dziejów prasy
polskiej, zawsze szczególnie interesowały druki ulotne z
wieków XVI-XVIII i owo zainteresowanie okazało się
bardzo owocne. Nie wystarczyło mu przed laty napisanie
pracy doktorskiej na temat owych „efemeryd"; konsek
wentne badania i kompletowanie poszczególnych eg
zemplarzy dostarczyły wręcz rewelacyjnych odkryć, waż
nych dla świadomości kulturalnej Polaków. Doc. dr hab.
Konrad Zawadzki — kierownik Zakładu Zbiorów Mikrofil
mowych Biblioteki Narodowej w Warszawie, a jedno
cześnie członek Komisji Historii Prasy przy Komitecie
Nauk Historycznych Polskiej Akademii Nauk i sekretarz
redakcji „Rocznika Warszawskiego" — przysporzył Kra
kowowi historycznego splendoru, o jakim dotąd nawet
znawcy przedmiotu pojęcia nie mieli.
„Merkuriusz Polski", którego 300-lecie obchodzono
hucznie w 1961 roku — jako datę narodzin prasy w
Polsce — nadal w świadomości ogółu oraz oficjalnie
uchodzi za najstarszą gazetę w naszym kraju, Ale oto doc.
Konrad Zawadzki nie tylko udowodnił, że już na długo
przed „Merkuriuszem" ukazywały się druki ulotne —
zapowiedzi przyszłej prasy, ale również dotarł do pier
wszej gazety w języku polskim („Nowiny" z roku 1557),
która ukazała się 104 lata przed „Merkuriuszem Polskim"! 47
48
Jego frapujące badania pozwalają na stwierdzenie, ze
początek prasy w Polsce ustalić należy na blisko sto
pięćd ziesiąt lat wcześniej, niz wyznacza to dotychcza
sowa data roku 1661. Niewiele wcześniej rodziły się
pierwsze ulotne gazety we Włoszech, Niemczech i
Francji.
Byłem świadkiem kilkuletnich badań Konrada Zawadz
kiego nad tymi ciekawymi tematami, dotyczącymi „bia
łych plam" w historii naszej prasy. Tekst ten jest relacją z
wielu rozmów, prowadzonych z Konradem Zawadzkim
na przestrzeni lat 1976-1981.
Gdy więc w roku 1961 świętowaliśmy okrągły — jakby
się wydawać mogło — jubileusz prasy polskiej, nawet
przez moment nie przypuszczano, że niebywale odmła
dzamy — na szkodę naszej historii kultury — dzieje prasy
w Polsce. I to o tak wiele, bo az o półtora wieku!
Czy naprawdę to możliwe? A jednak... Okazało się, że
gazety ulotne dotyczące Polski, wydawane z inspiracji
dworu królewskiego na Wawelu, ukazywały się juz w
1514 roku (były to relacje o zwycięstwie odniesionym
przez hetmana Konstantego Ostrogskiego nad wojskami
moskiewskimi pod Orszą). Pierwszy druk o charakterze
gazety ukazał się w Polsce w 1525 r. w krakowskiej
oficynie Hieronima Wietora. Był to list biskupa przemy
skiego Andrzeja Krzyckiegó do nuncjusza papieskiego na
Węgrzech, informujący o przebiegu rokowań w sprawie
sekularyzacji Prus i o hołdzie złożonym przez księcia
pruskiego Albrechta Hohenzollerna na krakowskim Ryn
ku. Do roku 1557 ukazało się jeszcze 19 innych gazet
ulotnych. Wszystkie drukowane były w Krakowie (podaje
te informacje Konrad Zawadzki w swej pracy pt. „Gazety
ulotne polskie i Polski dotyczące wieków XVI-XVIM",
T. I). Niektóre z tych gazet miały nawet po dwa wydania.
Niezwykle ważnym wydarzeniem w „prehistorii" prasy
polskiej było ukazanie się pierw szej u lotnej gazety
w ydanej po polsku w roku 1557. Nazywała się
Jowiny, które się między cesarzem a między papieżem
Pizy zamku... , i tu następuje ciąg dalszy przydługa
wego tytułu, a zarazem wstępnego tekstu pierwszej
M r>ny gazety Informację wprowadzającą wydrukowano
»k, by przykuwała uwagę czytelnika. Ten druk co
prawda, figurował w „Bibliografii polskiej" Estreichera.
" 6 J69° opis nie byl sporządzony z autopsji. Estreicher po
prostu oryginału me widział. Nie zachował się do naszych
czasów żaden egzemplarz tego tytułu w naszym kraju i
...dyny egzemplarz „Nowin" w języku polskim był
niegdyś w posiadaniu Józefa Łukaszewicza, wybitnego
bibliotekarza i historyka, pierwszego dyrektora Biblioteki
Hm zynskich w Poznaniu. Łukaszewicz w 1835 roku
•■.mieścił wzmiankę o „Nowinach" z 1557 r. w krakow
skim Kwartalniku Naukowym". Następna informacja o
w « r|drUkM Uk3Zała S'ę W "Plśmienn'ctwie polskim"
Wacława Maciejowskiego, wydanym w latach pięćdzie
siątych ubiegłego wieku. Wspomina on, ze oglądał ten
druk właśnie u Łukaszewicza. Na tym ślad się urywa
Łukaszewicz część swych zbiorów sprzedał Bibliotece
Uniwersyteckiej w Oxfordzie. Po śmierci Łukaszewicza
i*v ia jego kolekcji została rozproszona. Część sprzedano
mitykwariuszowi berlińskiemu Ascherowi, część znalazła
Z P° Sladaniu zi(?cia- Mieczysława Łyskowskiego
Niektóre pozycje przeszły do bibliotek, Zygmunta Czar-
n-ckiego w Rusku (Wielkopolska), inne zakupił antyk
wariat Jarosława Leitgebera w Poznaniu. Co prawda
li.ilgeber wydał dwa katalogi dotyczące zbiorów Łuka-
widy'CZ3' J6dnak W Zadnym 2 nich -Nowiny" nie figuro-
Docent Konrad Zawadzki wytrwale tropił ślady pier-
wi.zej gazety, która ukazała się w języku polskim. Dedu-
* Szkatuła 2 odkryciam i
49
ZBIGNIEW ŚWIĘCH Jest to opowieść zgoła nieprawdopodobna. Bo jakże to — po dziesiątkach lat ktoś przypadkowo odnajduje dzieło Napoleona, które na dodatek było jego talizmanem, towarzyszącym wodzowi we wszystkich niemal jego zwycięskich kampaniach? A jednak to faktl Książkę Napoleona, zdobytą przez Prusaków pod V/eterloo, znaleziono w Krakowie...
ZBIGNIEW ŚWIĘCH 3KHTUIR z oDKiwanmi KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA W KRAKOWIE
Spis treści Starożytny rodowód Krakowa?.................................... 7 Skarb księcia W iślan?.........................................................18 Na pograniczu kultur ................................................... 26 Gniazda muzyki d a w n e j................................................... 40 Starsi i młodsi bracia „Merkuriusza"...............................47 Marmury, grobowce i u czo n y.........................................67 Nieznana „Madonna w g irlan d zie"...............................77 Tak, to Łukasz Cranach Starszy!....................................86 Glosy L e le w e la ...................................................................89 Profesorskie przygody ze smokiemwawelskim . .1 0 0 Losy talizmanu N apo leo n a............................................113 Niezwykły żywot i pośmiertne wędrówki króla Stani sława Leszczyńskiego.......................................................119 Ile razy Balzak był w Krakowie?..................................127 Dokument tajnej m isji.......................................................134 Czarny las tajemnic wokół Jana Kochanowskiego. 151 Diabeł wenecki — ki d ia b e ł? .......................................188 5
tarożytny rodowód Krakowa? We wsi Mogiła pod Krakowem, w miejscu, gdzie w Nowej Hucie zbudowano Szpital im. Stefana Żeromskie go — znaleziono dziwne przedmioty. Byl to rok 1954. Uznano, ze są pozostałościami kultury łużyckiej. Nazywa no je zwyczajnie i swojsko „plackami, z odciśniętymi śladami palców../ Były to pierwsze lego rodzaju zabytki, znalezione na ziemiach polskich. Niedawno badacze baczniej przyjrzeli się owym plackom. I oto sensacyjna wiadomość: rzekome placki okazuję się być formami odlewniczymi celtyckich monet z I wieku przed naszę eręl Świadczy to o znacznym centrum osadniczym, jedynym znanym na terenach polskich z tamtego okresu, w którym wytwarzano celtyckie monety. Czy to oznacza, ze juz wtedy założono osadę, riazwanę później Krakowem? Gdyby tak było, to nie Kalisz, lecz właśnie Kraków byłby najstarszym miastem na polskich ziemiach! Jest to hipoteza śmiała, ale w świetle różnorakich odkryć i badań, prowadzonych w ostatnim tylko dwu dziestoleciu, bardzo prawdopodobna. Przyśpieszenie prac w archeologii, w badaniach nad europejskimi wędrówkami Celtów, okresem wpływów rzymskicłi czy informacjami płynącymi od ruchliwych w Europie w dawnych wiekach Arabów — wszystko to daje bardzo wiele do myślenia na temat ewentualnej ciągłości owego 7
prapragrodu z czasów celtyckich... Spróbujmy uporząd kować myślenie na ten temat, przy wykorzystaniu da nych, me ujętych jeszcze w żadnym z uniwersyteckich podręczników. Informacje bowiem czerpię od różnych badaczy, nie współpracujących nader ściśle ze sobą. Po prostu sprawa odkrycia, a raczej rewizji poglądów na temat odkrycia w Mogile z roku 1954, zmusza do innego myślenia na temat pradziejów Krakowa. Geograf z Aleksandrii, Ptolemeusz, w II wieku naszej ery zanotował na swej „mapie świata" nazwę „Kalisia", określa jąc położenie grodu na szlaku bursztynowym (długość 43 st. 45 min.; szerokość 52 st. 50 min). Oczywiście, jego współrzędne są mocno niedokładne, ale czego wymagać od człowieka, który przecież jeszcze nie mógł wiedzieć nawet tego, ze matka-Ziemia jest okrągła. Wystarczyły dane Ptolemeusza, zęby kronikarze (przede wszystkim Jan Długosz) uznali, iż Kalisz jest najstarszym miastem Polski. Bądźmy sprawiedliwi: nowożytne badania archeologiczne potwierdziły obecność zwłaszcza kupców rzymskich w Kaliszu w pierwszych wiekach naszej ery. Ale ten sam Ptolemeusz, biorąc poprawkę na niedoskonałość narzędzi służących do pomiarów powierzchni Ziemi w jego czasach, podaje informację o miejscowości Karrodunum mówiąc, ze ma ona następujące dane współrzędne: 48 st. 40 min. długości — 51 st. 30 min. szerokości. Dlaczego tak niewielu badaczy, a właściwie tylko dwóch: Karol Potkański i Rudolf Jamka, zajęło się tą informacją? Czy sądzili oni, ze mogło Ptolemeuszowi chodzić o miejscowość, którą potem nazwano Krakowem? Odpowiedź jest stosunkowo prosta: wielu uważa, ze Kraków jest bardzo stary, ale tylko niewielu zaczyna (na razie cicho) wnioskować, ze jest on az tak bardzo stary, oczywiście biorąc pod uwagę ewen tualną ciągłość dziejową celtyckiego pragrodu i grodu, 8 nazwanego — nie wiemy dokładnie kiedy — Krakowem. Nazwa Karrodunum pojawia się na tej samej mapie Ptolemeusza i, wedle jego pomiarów, znajduje się nie tak znów daleko od Kalisii. Nazwa Kalisz wywodzi sie od błot, bagien, które zapewne wtedy otaczały dzisiejszy Kalisz. Sławny, nieżyjący juz archeolog krakowski, profe sor Rudolf Jamka pisał wprost: „W okresie rzymskim (II- -IV w. n. e.) kształtuje się inny typ ośrodków nierolni czych, reprezentowany przez wymienione u Ptolemeusza w II stuleciu miejscowości Kalisia i Karrodunum, z których ostatnia może być wiązana z późniejszym Krako wem lub jego okolicą. Świadczy o tym podobna szero kość i położenie geograficzne — na lewym brzegu Wisły, na północ od Gór Sarmackich, czyli Karpat, i siedzib germańskich plemion, osiadłych na Morawach i w zachodniej Słowacji... Zanim jednak dotarły wpływy rzymskie, na teren dzisiejszego Krakowa przybyli Celtowie^ właśnie w I wieku przed naszą erą. Zastali tu ludność — nie umiemy jej nazwać (niektórzy badacze nazywają ją Wenedami lub Wenetami i utożsamiają z wczesnymi Słowianami). Owi Wenedowie mieli już swoją bogatą kulturę, tzw. kulturę przeworską, i zaczęli stopniowo ulegać kulturze celtyc kiej. Te wpływy celtyckie niosły ze sobą wiele dobrego. Wojowniczy Celtowie, naród czy raczej lud, który nigdy nie zdobył się na stworzenie własnego państwa, ale opanował niemal pół ówczesnej Europy i przysporzył wielu kłopotów Zachodniemu Cesarstwu Rzymskiemu, pustosząc także sam Rzym, był narodem niezwykle zdolnym. Mówi się o nich, że jako pierwsi stworzyli swoisty „bank wynalazków": używali prostej kosiarki, wymyślili koło garncarskie, żarna obrotowe, udoskonalili górnictwo, stworzyli ceramikę toczoną, w tym typowo celtycką ceramikę malowaną i grafitową. Ale byli to przede wszystkim hutnicy i kowale. Ich wpływ na 9
Słowian w dzisiejszej Małopolsce był wprost zbawienny: rozwinęli tu zwłaszcza rolnictwo i metalurgię, wprowa dzili gospodarkę pieniężną i to właśnie im przypisuje się otwarcie szlaku bursztynowego ku Bałtykowi. Wcześniej niż do Małopolski dotarli Celtowie na teren Śląska — z tych dwóch stron właśnie wiodą szlaki kupieckie via Kalisz na północ! Ogromne znaleziska celtyckie na terenie dawnej wsi Mogiła — wykopaliskami kierował od początku dr Stanisław Buratyński — sprawiły, ze zdecydowano się założyć w Nowej Hucie oddział krakowskiego Muzeum Archeologicznego. A było to tak: W roku 1950 przyjechał do Krakowa wielki nasz archeolog, odkrywca m. in. Biskupina, autor blisko 900 opublikowanych prac — prof. dr Józef Kostrzewski. Gdy zjawił się w Mogile, zobaczywszy znaleziska Buratyńskie- go, krzyknął: — Człowieku, ty masz tu Celtów! Ile skarbów! Trzeba natychmiast zakładać tu Oddział! Dziś w nowohuckim oddziale Muzeum Archeologi cznego, kierowanym nieprzerwanie od początku przez dra Stanisława Buratyńskiego, znajduje się największy w Polsce zbiór zabytków celtyckich, znalezionych podczas prac wykopaliskowych i budowlanych nowego miasta. Zgromadzono tu także znaleziska celtyckie z okolic Tyńca. Kolekcja skarbów celtyckich zawiera setki przed miotów. Są tu m.in.: narzędzia rolnicze, broń, naczynia gliniane (wśród nich jedyny w Polsce dzban celtycki zachowany w całości, nawet nie pęknięty!) i, oczywiście, celtyckie monety. Dlaczego więc, skoro skarby te były znane, dopiero „drugie spojrzenie" tak dalece zbulwerso wało archeologów i skłoniło ich do tak atrakcyjnych dla- pradziejów Polski wniosków? Pytam o to doktora Stanis ława Buratyńskiego. 10 — Z wielości znalezisk, różnorakich, juz dawno wie dzieliśmy o tym, że na terenie dzisiejszego Krakowa istniała duża osada celtycka. Ale dopiero sprawa, na którą zwrócił nam uwagę dr Karol Pieta z Instytutu Archeologi cznego w Nitrze (Słowacja) — bo trzeba powiedzieć jasno, że to jego główna zasługa, gdyż dysponował dużym materiałem porównawczym ze swego kraju — otworzyła nam oczy. Utożsamienie tych dawnych „placków" nie z pozostałościami kultury łużyckiej, lecz z formami odlew niczymi mennicy Celtów, jest wielkim odkryciem. Dowo dzi bowiem rzeczywistej wielkości o sad^ która miała własną mennicę! Dotychczas sądziliśmy, że monety celtyckie pochodziły z obrotów kupieckich, wywodzą cych się z tzw. wpływów celtyckich. A to znaczy zupełnie co innego! Przypomnę, ze skarb ten odkryliśmy w 1954 r. w niewielkiej jamie ziemnej (55 0 *40 0 cm), w byłej chacie-ziemiance, wśród resztek naczyń celtyckich. Po z górą ćwierćwieczu, dzięki spostrzeżeniu dra Karola Piety, poddaliśmy owe formy mennicze analizie spektralnej (metaloznawczej) i proszę sobie wyobrazić, co wykazała analiza: w glinianych otworkach znaleźliśmy resztki stopu, składającego się w 50% ze złota, w 49% ze srebra oraz z małej domieszki miedzi i cyny. Starzy Rzymianie i Grecy taki stop nazywali „elektronem". Co się stało z Celtami — ludem indoeuropejskim — później? Prehistoria nasza odpowiada na to pytanie ogólnikowo, że „wtopili się, rozpłynęli", bo oto w II wieku n.e. zaczyna się na naszych ziemiach okres wpływów rzymskich. Wpływy te odbywały się głównie za pośrednictwem rzesz kupców, którzy cenili sobie te szlaki, ku północy, wędrując głównie po złoto Bałtyku — jantar. Nie brakuje dziś głosów różnych badaczy półfan- tastów, którzy głoszą, iż fakt, że Rynek Główny w Krakowie jest tak duży (porównywalny w Europie tylko z placem św. Marka w Wenecji) — to nie zasługa szeroko- 11
formatowego myślenia średniowiecznych Polaków, któ rzy budowali olbrzymie, prawdziwe miasto na szachow nicowym planie przestrzennym, lecz kopiowanie przez nich dawnego, warownego obozu wojsk rzymskich, na którego planie (według fantastów) miał powstać Rynek. Autor tych rozważań też bardzo by chciał, aby fantaści mieli rację, bo byłby to bezsporny dowód na starożytność Krakowa... Niestety, do dziś nie ma żadnego namacalne go dowodu na obecność legionów rzymskich, centurii, ba — pojedynczego żołnierza rzymskiego, który za jakowąś Lilią Wenedą zapuściłby się zbrojnie w te strony. Ha, trudno, może archeolodzy i na takie ślady natrafią, na razie bez kompleksów możemy mówić (my, dla ówczes nych starożytnych Rzymian istniejący jako barbarzyńcy), ze kochali podróżować do nas pokojowo. Nie kto inny, jak właśnie dr Stanisław Buratyński ma na to setki dowodów: w samej tylko Igołomi, leżącej w pobliżu Nowej Huty, wykopał 10 dymarek; w paśmie od dawnej Mogiły po Igołomię znalazł ponad 100 pieców garncar skich z okresu wpływów rzymskich, liczne chaty i wielę monet rzymskich. Dość skrótowo powiedzieć, że nowo hucki oddział krakowskiego Muzeum Archeologicznego posiada najw iększy w Europie (poza terenami, obję tymi panowaniem Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego) zbiór zabytków pochodzący z czasów wpływów rzym skich, czyli do IV wieku naszej ery! Jak zatem wówczas mogła wyglądać ta osada, rozwi jająca się po „celtyckim spadku"? Zapytałem o to dyrek tora krakowskiego Muzeum Archeologicznego, autora fundamentalnego dzieła „Kraków przedlokacyjny" — doc. dra hab. Kazimierza Radwańskiego. — Chcąc zobrazować wygląd takich ośrodków z pierwszych wieków naszej ery, trzeba nieco „przestawić" 1 2 wyobraźnię: owe prapragrody miały zupełnie inny cha rakter niż te, z którymi łopata archeologa o wiele wieków później spotyka się na naszych ziemiach. Otóż tamte były dużymi zespołami wiejsko-miejskimi. Znajdujemy dowo dy wielkiej produkcji przemysłowej, ale tamte ośrodki, chcąc być samodzielne, same musiały także zaopatrywać się w żywność. Ciągle, niestety, nie mamy dowodów na to, że były to również ośrodki władzy, ale trudno wykluczyć, ze np. wzgórze wawelskie juz wtedy było grodem obronnym. Po tych wypowiedziach obu archeologów — bez wątpienia najlepiej znających całościowo te zagadnienia (Celtami w Malopolsce zajmują się także doc. dr Zenon Woźniak oraz dr Renata Ledwos, których badania przy niosą w przyszłości zapewne jeszcze wiele rewelacji) — zastanawiam się, dlaczego stosunkowo najmniej zabyt ków z okresu celtyckiego i wpływów rzymskich znalezio no na terenach starego (w naszym pojęciu, czyli w obrębie Plant) Krakowa? Przekonująca odpowiedź jest jedna: stary Kraków w dawnych wiekach zbyt często był przekopywany, przebudowywany... Juz Jan Długosz narzekał, ze „ziemia krakowska nazbyt dużo garnków rodzi". Ile koronnych argumentów z tamtych epok bezpowrotnie zaginęło, a ile przypadkowo znajdzie się w obecnym procesie odnowy, gdy łopatą sięga się w głąb nigdy wcześniej nie przekopywanych piwnic i ulic? Dzieje celtyckiej i tej z okresu wpływów rzymskich przeszłości „prakrakowskiej" osady przerywane zostają w IV wieku — dokładnie w 375 roku — najazdem Hunów i okresem wielkich wędrówek ludów w tej części Europy. Spróbujmy zatem rekonstruować dzieje od strony od wrotnej, tj. od czasów lokacji Krakowa w 1257 roku. Do kiedy możemy sięgnąć w ową przedlokacyjność wawel skiego grodu? Zwłaszcza, ze zarówno łopata archeologi czna jak i badania źródłowe przynoszą wiele atrakcyjnych 1 3
faktów, które być może przyczynią się do ustalenia w przyszłości, ze istnieje ciągłość trwania Krakowa od czasów, gdy Celtowie w tym miejscu bili twardą monetę w swej „mogilskiej" mennicy... Co działo się w Krakowie i najbliższych okolicach w wiekach od IX do XIII, dość dobrze wiadomo z historii i archeologii. Komu mało wiedzy podręcznikowej, niech sięgnie choćby do wspomnianej książki Kazimierza Rad wańskiego „Kraków przedlokacyjny", słusznie uhonoro wanej przez Kraków nagrodą miasta i słusznie uznanej za najlepszą książkę roku — zresztą w tymże 1975 r. O trudzie, w jakim przyszło ją nie tyle pisać, co materiały do niej zdobywać własną łopatką archeologiczną przez autora, niech zaświadczy fakt, że pracował nad nią ponad dwadzieścia lat. Zapytany, jak daleko jest skłonny — w świetle argumentów-znalezisk archeologicznych — cof nąć ową „przedlokacyjność Krakowa", stwierdził, że spokojnie do wieku VIII. Ale znaleziska archeologiczne to jeszcze nie wszystko, czas w miejscu nie stoi, uczeni wielu dyscyplin mają coraz to inną okazję dostępu do me znanych dotąd źródeł... Zresztą, następują dalsze odkrycia archeologiczne, które najbardziej sceptycznym archeologom zapierają dech. Choćby wielkie odkrycie — w maju roku 1979 — „płacideł" z ulicy Kanoniczej, uznanych jako ogromny, liczący ponad 3,5 tony skarbiec z mennicy Wiślan. I w tym przypadku nastąpił przecież przełom w świadomości historyków na temat Wiślan, o których Metody pisał, ze mają „księcia silnego wielce". Był to swoisty kamień milowy, określający potęgę miesz- 14 kańców skupionych wokół wzgórza wawelskiego w IX wieku. Znalezisko mennicy Celtów jest koronnym dowo dem, ze ta okolica była zamieszkała już tysiąc lat wcześniej. Odkrycie to mówi z głębi ziemi, ze Celto wie przemieszani z Wenedami tworzyli tu już wielki, jak na tamte czasy, ośrodek życia. Zresztą, refleksja oczywista: w wiekach od I p.n.6. do IV n.e. w tym miejscu posługiwano się twardymi monetami, a wsku tek najazdu Hunów i wędrówek ludów nastąpiło coś, w co trudno dziś uwierzyć: zapomniano, ż# były pienią dze i wymyślono je od nowa. Przecież „placidła", to prymitywna forma pośrednia. Ale pocieszmy się — nie tylko w tej części Europy nastąpiła luka w dziejach monetarnych. Zęby daleko nie szukać, miała ją także Anglia. Wykopaliska mówią nam jednocześnie o tym, ze w wieku VIII istniał juz gród i wawelskie podgrodzie zwane okołem. Wspominał mi wybitny mediewista prof. dr Józef Mitkowski z UJ, że Kraków w wieku VII był juz dużym ośrodkiem na szlaku handlowym, wiodącym ze Śląska na Ruś. Specjaliści od legend skłonni są umieszczać czasy Kraka, Wandy, smoka itd» w wieku VII. Coś w tym jest (oczywiście smoka sobie darujmy) — bo oto są potwier dzenia, ze Kraków istniał juz w wieku VI! Wiem o tym od wybitnego uczonego-orientalisty z Uniwersytetu Jagiel lońskiego, profesora Tadeusza Lewickiego. Profesor Lewicki badał nie tylko źródła arabskie, ale również anglosaskie. Otóż w takim właśnie anglosaskim poemacie „Podróże śpiewaka" z VI w. jest mowa o walkach, jakie prowadzili z Awarami (mieszkańcami terenu dzisiejszych Węgier) Biali Chorwaci koło Puszczy Wiślańskiej (w Karpatach). Profesor Tadeusz Lewicki ustalił, ze Biali Chorwaci to nie kto inny, a W iślanie. Mało tego — z późniejszych źródeł arabsko-perskich (X-XII w ), ale 15
wywodzących się z przekazów sięgających właśnie wieku VI, wiadomo, ze jedynym ówcześnie znanym handlowym ośrodkiem Słowiańszczyzny było miasto Chrwat, położone w pobliżu gór, należące wtedy do księcia morawskiego. Juz teraz wielu uczonych za Lewickim sądzi, ze źródła arabsko-perskie podając nazwę Chrwat, mówiły o Krakowie. I pomyśleć, jak czas w nauce pędzi naprzód: w 1960 roku, gdy zdawałem maturę wiedziano zaledwie, ze pierwszym dowodem na istnienie Krakowa była wzmianka kupca Ibrahima Ibn Jakuba, który wędrował tędy w X wieku...! Nie wolno zapominać, ze istnieją — nieco późniejsze, bo z IX wieku — dane o Wiślanach, zaświadczone u Geografa Bawarskiego (844 r ), który wymienia nazwę Uislane (już wtedy Ludwik Niemiecki aspirował do ziem słowiańskich). W „Opisie Germanii" króla angielskiego Alfreda, powstałym w latach 871 -901, jest mowa o kraju Visleland, położonym na wschód od Moraw. Ale wróćmy do badań. Dr Stanisław Buratyński w latach 1963-65, kiedy to jak Polska długa i szeroka prowadzono wielkie akcje archeologiczne poprzedzające obchody tysiąclecia Polski, przekopał okolice kopców Kraka i Wandy, napotykając na... osadę wczesnosłowiań ską albo i wczesnopolską z V-VI wieku! I w ten oto sposób dotarliśmy „od drugiej strony" do okresu Hunów i wędrówek ludów. I cóz się okazało? Że wędrówki węd rówkami, wojny wojnami, a z całego przemieszania i tak zwycięsko zachował się żywioł wczesnosłowiański, a jak twierdzi dr Buratyński — wczesnopolski. Czy można dziwić się Kazimierzowi Wielkiemu, który uparcie pod kreślał, ze właśnie Kraków jest kolebką Polski? Zresztą Piastowie od zarania ciągnęli ku Krakowowi z Wielkopol ski, ich ambicją było posiadanie senioralnej (według 16 późniejszej nazwy) dzielnicy Polski. Wystarczyła nazwa na mapie Ptolemeusza i nowożytne wykopaliska, zęby przez „zasiedzenie sprawy" raz na zawsze przesądzić, iz Kalisz jest najstarszym miastem na polskich ziemiach. Nie mam nic przeciw uroczemu Kaliszowi, ale nie sądzę, aby to miasto kwitło w czasie wojen z Hunami i wędrówek ludów. Ile lat musi upłynąć i jakich jeszcze trzeba argumentów, zęby uznać — w powszechnej opinii — że Kraków jest jednak o dwa wieki starszy od Kalisza? 2 — Szkatuła z odkryciam i
karb księcia Wiślan? Wielka sensacja lotem błyskawicy obiegła miasto; oto w piwnicy budynku przy ul. Kanoniczej, jednej z najstar szych i najpiękniejszych ulic Krakowa, odkryto najwięk szy — jak dotąd — w Europie zbiór tzw. placidel, czyli grzywien z IX wieku. Była to forma pieniądza pozakrusz- cowego, pozamonetarnego, w kształcie siekierek (około 40-45 cm długich i w najszerszym miejscu mających po blisko 10 cm), z otworem do nawlekania na sznur czy drut. Każda z „siekierek" wazy prawie 80 dkg, z czego wynika, ze waga płacideł nawiązuje do systemu monetar nego arabskiego lub karolińskiego. Olbrzymi zbiór o rozmiarach 2 metry na 1 metr zawiera niezliczone ilości grzywien żelaznych, które w ciągu prawie jedenastu wieków scaliły się niemal w monolit o wadze ponad 3,5 tony... Takiego banku w Europie nie odkrył dotąd żaden archeolog! Zanim będziemy snuć refleksje, do kogo ten skarb mógł należeć, opowiedzmy, jak doszło do tego odkrycia. 5 maja 1979 roku, tuz po siódmej rano, pracownicy krakowskiego przedsiębiorstwa „Hydrogeo" wezwali do wykopu przy ul. Kanoniczej 13 archeologa Emila Zaitza z Muzeum Archeologicznego, które od dawna sprawuje naukowy nadzór nad robotami ziemnymi, związanymi z 18 odnową tego rejonu miasta. — Panie Emilu — mówili mu juz po drodze — dokopa liśmy się jakichś dziwnych przedmiotów. Cala kupa tego jest. Mozę to jakieś zawiasy, cholernie to chyba stare. Niech pan zobaczy, czy możemy spokojnie kopać dalej. Mgr Emil Zaitz, absolwent archeologii UJ. pracujący juz wtedy dziewiąty rok w Muzeum, zbiegł na dół po kruchych, drewnianych schodach. Przetarł przedmioty zelazne, a potem oczy ze zdumienia, czy przypadkiem nie śni. Czy to możliwe? Czyzby to były grzywny, takie same jakie widział niedawno w Nitrze na Słowacji, pochodzące z grodziska Pobiedim? W Pobiedim znaleziono łącznie w czternastu miejscach prawie 1000 grzywien i na dodatek około 300 pojedynczych płacideł... Ile ich będzie tu, przy Kanoniczej? Zaitz szybko sprowadził ekipę archeologiczną z mu zeum, natychmiast przystąpiono do prac wstępnych, - które trwały prawie trzy tygodnie. Łopatki archeologów pracowały bardzo delikatnie, co parę godzin zmieniał się wygląd wykopu. Obok, kiedyś przed wiekami, znajdował się dół chłonny na fekalia, a więc wtedy juz ktoś byl bliski tego znaleziska... Wstępna analiza metaloznawcza (spektralna) wykaza ła, ze przedmioty te są z zelaza dymarkowego, a ich podobieństwo do okazów wielkomorawskich z IX wieku jest niemal bliźniacze! Archeolodzy wykazali, ze skarb w chwili ewentualnego jego „zakopywania", znajdował się zaledwie pół metra pod ziemią. Leżał teraz na głębokości 5 metrów pod poziomem ulicy, poniżej domu w oficynie. Poziom ulicy przez wieki bowiem podnosił się. Archeolo dzy okopali dookoła wielką skrzynię. Jako jeden z pierwszych ludzi z zewnątrz, spoza środowiska archeolo gów, miałem okazję zobaczyć znalezisko. Ujrzeliśmy w całej okazałości największy skarb „płacidłowy", jaki kiedykolwiek człowiek wyrwał ziemi. 1
_ Od dawna spodziewaliśmy się takich odkryć powiedział mi z tajemniczym uśmiechem doc. Kazimierz Radwański, dyrektor Muzeum Archeologicznego w Kra kowie. Radwański ma prawo do przeczuć i stwierdzeń; napisał przecież fundamentalne dzieło pt. „Kraków przed- lokacyjny". W roku 1975 dyrektor Radwański otrzymał nagrodę miasta Krakowa za całokształt prac badawczych nad przedlokacyjnym okresem grodu Kraka. Uczony jak bodaj nikt poza nim — zgłębił ten krąg tajemnic, który umownie nazywamy „mrokami dziejów państwowości polskiej" na terenach niegdysiejszego państwa Wiślan. _ Juz w drugiej połowie VIII wieku — kontynuuje doc. dr hab. Kazimierz Radwański — w miejscu znalezi ska i dookoła był silny organizm miejski. Wskazuje na to rozplanowanie osad i ich zasięg, zajmujący w później szym okresie obszar az 46 hektarów! Jednym z osrodkow pramiasta był teren okołu, na którym później znalazła się ulica Kanonicza. Było tu podgrodzie obronne z podwójną palisadą. Dokopaliśmy się w tym rejonie kiedyś spalo nych chat i umocnień z wbitymi grotami strzał. Wróćmy jednak do ostatniego tu odkrycia. Na terenie Polski bardzo mało znaleziono placidel — grzywien. Zaledwie pojedyncze okazy w Zawadzie Lanckorońskiej, Stradowie 1 Nowej Hucie. Zęby uzmysłowić sobie wagę odkrycia, wystarczy porównać je ze znaleziskami u naszych najbliż szych południowych sąsiadów: oprócz grodu Pobiedim największy skarb całego Księstwa W.elkomorawsk.ego znaleziony przed laty w Chodonicach wazy zaledwie... 60 kilogramów. Zwróćmy uwagę — w starożytności i wczesnym średniowieczu zelazo było bardzo drogie, dosłownie „na wagę złota". Miecz ważył najwyżej 2 kilogramy, a legionowy miecz rzymski — maksimum 1 kg Dlatego tez płacidła-grzywny wyrabiano z zelaza. 20 Nie dysponujemy jeszcze przelicznikami w stosunku do i-iebra czy ówczesnej wartości np. wołu, ale bez wątpie nia można przyjąć, ze znalezisko krakowskie może być ■karbem książęcym. Ale... którego księcia? Ten „bank" nigdy nie był wyjęty z ziemi. Równie dobrze, może to być ■karb Wiślan, jak i księcia wielkomorawskiego Rościsła- wa, który usiłował zagarnąć ziemie Wiślan i był tutaj ze ■woimi wojami. Jest to bowiem czyste zelazo, takie, jakie produkowano wtedy na Morawach (Chodonice, Mikul- czyce). Dopiero jednak analiza pierwiastków śladowych wskaże nam pewny, właściwy rodowód. Panie dyrektorze — mówię — zastanawiając sie nad rangą tego odkrycia, spróbujmy głośno prześledzić jego hipotetyczne, potencjalne pochodzenie. Co prawda, główne badania są przed wami, ale tego rodzaju refleksje luz teraz możemy snuć. Przecież to znalezisko może mieć kapitalne znaczenie dla naszej świadomości historycznej 0 państwie Wiślan. Jest to najwyższej rangi znalezisko tak wielkiej wartości, jak na ówczesne czasy. Rola Wiślan w naszej historii nie była doceniana. Niepotrzebnie łączono ich z Wiślicą, wyprowadzając poza teren Krakowa. Obecność tego skarbu, tu właśnie, pod samym wzgórzem wawel skim, będzie rzutować na przyszłość badań nad Wiślana- mi Teraz juz wiemy, ze skarb ten został zakopany przed usypaniem wału, to znaczy w okresie istnienia palisady, bez wątpienia w wieku IX. Wtedy zarówno u Wiślan, jak i u Wielkomorawian, nie było systemu monetarnego. Po sługiwano się tam i u nas takimi właśnie płacidłami- grzywnami. Książę wielkomorawski, Rościsław chcąc opanować ten ważny szlak handlowy, na którym leżał Kraków, dążył do podporządkowania sobie państwa Wiślan. Na podstawie „Żywotu Metodego" można przy puszczać, ze doszło do walk o gród wawelski w IX wieku 1wtedy, na krótko, wcielono Wiślan do Księstwa Wielko- 21
morawskiego. Ale ten sam .Żywot Metodego" mówi, że książę Wiślan byl .silny wielce". Jest faktem, że w koń cu IX wieku Księstwo Wielkomorawskie przestało ist nieć. To szersze tlo, nakreślone przez doc. Kazimierza Rad wańskiego, pozwala zatem hipotetycznie zakładać co najmniej trzy możliwości w odniesieniu do skarbca z ulicy Kanoniczej: — jest to pozostałość po „mennicy" Wiślan (znajdują cej się na okolę, w miejscu wytopu żelaza, dobrze zresztą chronionym), po którym zostały ślady i dowody, __ w czasie zajęcia stolicy Wiślan — Krakowa, książę wielkomorawski, Rościsław, przywiózł tu swój skarbiec i nie zdązyl go wywieźć, __ w miejscu umocnionym, pilnowanym przez zbroj nych wojów, byl skarbiec księcia Wiślan „silnego wiel ce". To ostatnie przypuszczenie wydaje się być najbliż sze prawdy. Rzecz jasna, każda z tych hipotez spowoduje w niedalekiej przyszłości ożywienie badań i może rzucić nowe światło na sytuację państwa Wiślan i ich sąsiadów. Ba, jest kolejna zagadka naszej prehistorii. Podobne grzywny — siekierki-płacidla znaleziono nie tak dawno temu w Norwegii. Czy istniały kontakty handlowe Wiślan z Wikingami? Przypomnę, ze jedna z sióstr Bolesława Chrobrego wyszła za mąz za króla skandynawskiego, a więc potomka Wikingów. __ Wspomniał pan — mówię do Kazimierza Radwań skiego — że tego rodzaju odkrycia w pobliżu wawelskie go wzgórza były spodziewane i oczekiwane. Na jakie inne w tej okolicy można potencjalnie liczyć? — Prowadzimy i nadal będziemy prowadzić intensyw ne prace poszukiwawczo-badawcze na tym poziomie 22 pod piwnicami, w kierunku Wawelu. Posłużymy się najnowocześniejszymi metodami geofizycznymi — mię dzy innymi akustyczną i elektrooporową. Można bowiem spodziewać się reliktów świeckiego budownictwa ka miennego przed- i wczesnoromańskiego. I to byłaby dopiero najprawdziwsza rewelacja! Bo w okolicy (na tymże okolę, o którym mówimy) zgrupowane jest 5 romańskich kościołów na obszarze 8,5 hektara. To tak, jakby we fragmencie wsi ktoś zbudował az 5 świątyń... Reasumując: znalezisko przy Kanoniczej, wielka naukowa sensacja archeologiczna dla badaczy pradziejów, jest wielkim kamieniem milowym do przyjrzenia się okresowi, który umownie nazywamy .mrokami dziejów" państwo wości polskiej. i a. cut m Zgodnie ze słuszną zasadą, ze jedno źródło informacji, choćby najlepsze — to i tak za mało, zwróciłem się do wybitnego a zmarłego w czerwcu 1980 roku mediewisty, znakomitego znawcy średniowiecznego Krakowa i wszel kich cracovianów — profesora Józefa Mitkowskiego z Uniwersytetu Jagiellońskiego, z prośbą o kilka refleksji na temat tak ważny, jak skarb z Kanoniczej. Najprostsze i najbardziej efektowne byłoby połącze nie tego odkrycia z osobą .księcia silnego wielce", przywódcy Wiślan, którego imienia, niestety, nie znamy. Natomiast, gdy się popatrzy na atlas historyczny Polski, to zwracam uwagę na fakt, że w czasach o wiele wcześniejszych w rejonie Krakowa są znaleziska prymi tywnego hutnictwa. Jeśli owe płacidla są produkcji miejscowej, sprawa byłaby naprawdę wielkiej wagi: oznaczałoby to „mennicę" księcia Wiślan. Ale mapa Słowiańszczyzny zachodniej mówi nam, że właśnie w 23
Krakowie było skrzyżowanie ważnych szlaków handlo wych Przypominam, ze nazwa Kraków pojawiła się w źródłach wieku X (Ibrahim Ibn Jakub), ale gród istniał wcześniei, co najmniej od wieku VIII. Można by również wnioskować, ze był to skarbiec bardzo bogatego kupca (w późniejszych czasach niektórzy zamożni kupcy poży czali nawet królom!). Tak czy owak — jest to bez wątpienia największe znalezisko tego rodzaju w Europie! Pyta pan, jakie mogą być konsekwencje tego odkrycia. Obojętne, czy skarb należał do samego księcia czy tez kupca jemu poddanego, czy pochodził z miejscowej „mennicy" — wszystko to potwierdzałoby zasobność i potęgę Wiślan, co dotąd wielu historyków poddawało w wątpliwość. Mało tego — skarb ten utwierdza nas w przekonaniu, ze stolicą Wiślan był Kraków, a me Wiślica. W Żywocie Metodego" wspomniane jest, ze książę Wiślan rezydował w Wiślech, co w tłumaczeniu polskim zasłużony wydawca naszych pomników dziejowych — August Bielowski dowolnie przetłumaczył ze starocer- kiewnostowiańskiego na „Wiślica"... Znalezisko to, jaki kolwiek byłby jego rodowód, mówi, ze Kraków juz w IX wieku byl potężnym ośrodkiem życia gospodarczego, handlowego i politycznego, a więc centrum państwa Wiślan, które później połączyło się z północnym ośrod kiem formowania się organizacji państwowej (Polanie), dając początek państwu polskiemu. Wiślech oznacza wg prof. Józefa Mitkowskiego po prostu rozwidlenie dawnej Wisły wokół wawelskiego wzgórza. — Dotykanie tych znalezionych płacideł było dla mnie wielkim przeżyciem — zwierzy) się wreszcie Józef Mit- kowski. Przecież te grzywny-siekierki tkwiły tuż pod powierzchnią ulicy Kanoniczej w czasach, gdy obok nich przechodzili między innymi: Bolesław Chrobry, dwaj 24 wielcy antagoniści Bolesław Śmiały i Stanisław ze Szczepanowa, mistrz Wincenty zwany Kadłubkiem, wielki lekarz Mikołaj z Polski — autor Xlll-wiecznych dzieł szeroko znanych w Europie: „Antipocras" i „Experimen- ta , największy ówczesny historyk europejski Jan Dłu gosz, który mieszkał przy Kanoniczej w XV stuleciu, czy wreszcie Mikołaj Kopernik, o nowożytnych nie wspomi nając, bo lista byłaby zbyt długa. Trzymając w ręku ową „siekierkę-grzywnę" vel płacidło, przyszło mi do głowy, ze Kraków, miasto tak stare, jest ciągle „w swej starości żywe , coraz to zaskakujące odkryciami, i raz po raz daje znać o swej żywotności w każdej z minionych epok, do których — poprzez np. archeologię — udaje się dotrzeć i próbować inaczej je odczytać. Pogłębiać naszą wiedzę o czasach, w których było tak mało źródeł pisanych... Wiele wody w rzece, od której Wiślanie nazwę przyjęli upłynąć musi, aby uczeni mogli do końca rozwiązać zagadkę skarbu z Kanoniczej. Zapewne uda się odkryć inne źródła materialne, które połączone ze sobą, przynio są rozwiązanie tej tajemriłcy. Jeśli tempo prac bada wczych nadążać będzie za robotami firmy „Hydrogeo" czy górnikami w kanałach blokowych, którzy zabezpie czają podłoże pod staromiejską dzielnicą stołecznego Krakowa, to nie jest wykluczone, ze rozdział pierwszy historii Polski będzie trzeba pisać na nowo.
N .J ™ a pograniczu kultur Można powiedzieć, ze rodzina Zaitzów miała pomyślny rok 1979 W maju pan Emil ujawnił miastu i światu skarb księcia Wiślan w postaci płac.det-grzywien vel siekierek przy Kanoniczej 13. a w czerwcu tego roku pani Marta udostępniła zwiedzającym w macierzystym Muzeum Archeologicznym Krakowa pierwszą dokumentację z prawdziwego zdarzenia, a zatem nowego typu — malo wideł ściennych z motywami sztuki rusko-bizantyńskiej z Kaplicy Świętokrzyskie! wawelskiej katedry. Owe kalki przerysy. autorstwa Ludwika Łepkowskiego. pochodziły z 1869 r Trzeba jednak tu wspomnieć, ze Marta Zaitz wyprzedziła swego męża o ładnych kilka miesięcy, które poświęciła porządkowaniom swego odkrycia i badaniom, i tylko szczęśliwy dla Emila Zaitza przypadek zdarzyL ze kolejność ogłoszenia odkryć była inna. Za to do dziś trwają jego badania nad skarbem księcia Wiślan Było to tak. Marta Zaitz rozpoczęła pracę w krakowskim Muzeum Archeologicznym jako archeolog w 1973 r., w dziale dokumentacji archiwalnej. Odbyła specjalny kurs w Wojewódzkim Archiwum Państwowym w Krako wie aby przysposobić się do nowej specjalności i przystąpiła do porządkowania archiwum muzealnego. Najpierw dokonała prostego podziału na akta dotyczące 26 archeologii i inne. które wykraczały poza tę dziedzinę. f Przez pięć lat cierpliwie, jak to kobiety potrafią, zajmowa ła się klasyfikacją, ewidencjonowaniem i porządkowa niem akt i dokumentacji typu archeologicznego. Już w pierwszym roku tej pracy milimetry dzieliły ją od odkrycia. Wśród setek różnych materiałów dostrzegła rulony kolo rowych kalek zawinięte w papier pakunkowy z napisem .Malarstwo sakralne". Ten napis ją zmylił i owe rulony przełożyła do „zbiorów innych". — Do tych rulonów wróciłam z końcem roku 1977, a może nawet wiosną 1978, tuz przed rozmową z dyrekto rem Kazimierzem Radwańskim na temat dalszych losów tzw. archiwaliów niearcheologicznych. Na moją propozy cję, zęby te archiwalia przekazać zainteresowanym insty tucjom, dyrektor wyraził zgodę pod warunkiem, ze przesyłane archiwalia zaprezentujemy wcześniej na mu zealnej wystawie. Przystąpiłam więc do bardziej dokład nego rozpoznania moich „odkryć". Rozwinęłam wszyst kie rulony. Zachwyciła mnie barwa tych „malunków"; jak na blisko 1 1 0-letnią „staroć" ich stan zachowania był prawie idealny. Wewnątrz rulonu znajdował się wałek drewniany z napisem: „Kalki z malowań Kaplicy Jagiel lońskiej (czyli Świętokrzyskiej) na Wawelu. Wykonał Ludwik Łepkowski w 1869 roku". Zwołałam pół mu zeum, jak to zwykle bywa w przypadku takiego znalezi ska. Zastanawialiśmy się — co dalej? Zaczęłam poszuki wania stosownej literatury w naszej bibliotece. Przeczyta łam pracę doktorską Anny Różyckiej-Bryzek, drukowaną w ill tomie „Studiów do dziejów Wawelu", poświęconą bizantyńsko-ruskim malowidłom ściennym w wawelskiej Kaplicy Świętokrzyskiej. Zadzwoniłam do autorki pracy. Pamiętam, że odkryte rulony zrobiły na niej duże wraże nie (przecież jej praca doktorska powstała w latach 1960-61). Przyznała, że w czasie pracy nad malowidłami liczyła po cichu, że jakaś dokumentacja istnieje, musi 27
istnieć. Byia zaskoczona faktem, ze jest to dokumentacja sprzed pierwszej w dziejach konserwacji Kaplicy i ze znajduje się w posiadaniu archeologów. Jak owe kak trafiły do nas, tego chyba nigdy się me dow iem yN a wspomnianym wałku, na który nawinięto kalki, była także naklejka z napisem „Gabinet Katedry Archeologii Uni wersytetu Jagiellońskiego". Twórcą tego gabinetu by Józef Łepkowski, który w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku współpracował w dziele odnowy kated ry wawelskiej ( w naszym archiwum muzea nym znajdują się kopie protokołów z otwarcia grobpw królewskich z podpisem Józefa Łepkowskiego, wśród członków komisji był również Jan Matejko, którego podpisy także ja ) Być może Józef Łepkowski gromadził w Gabinecie Archeologicznym dokumentację dotyczącą katedry i s ą kalki u archeologów, choć powinny być raczej przecho wywane w powstałym później Gabinecie Historii Sztuki. Gabinet Archeologiczny został podzielony na dwa zbiory, a w 1921 roku wydzielono jeszcze trzeci, tj. koleKcję zabytków archeologii śródziemnomorskiej. W latach 1939-45 zbiory archeologiczne tego Gabinetu przeme siono z Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego do Muzeum Archeologicznego, mieszczącego się w ów czas przy ul. św. Jana nr 22. Sądzę - kończy wypowiedz odkrywczyni, Marta Zaitz - ze tylko wtedy mogły te ka ki dostać się do zbiorów naszego Muzeum, jeśi w dalszym ciągu tkwiły w zbiorach Gabinetu Archeologi- CZOwe kalki — kopie malowideł ściennych Kaplicy Świętokrzyskiej wykonał w roku 1869 brat Józefa, artysta malarz Ludwik Łepkowski. A zatem: tuz przed pierwszą w dziejach konserwacją kaplicy, niemal dokładnie po wykonaniu arcydzieła przez mistrzów, wywodzących 28 się z kręgu sztuki północnoruskiej, a dokładniej ze szkoły pskowskiej. Malowidła po setkach lat zatraciły swoją pierwotną ostrość rysunku i świeżość barw. Ludwik Łepkowski zatem wykonał kopie, aby najwierniej — jak umiał — zachować dla potomnych oryginalny wygląd malowideł. W latach 1870-1872 Kaplicę Świętokrzyską restaurował Izydor Jabłoński, zapewne wykorzystując kopie Ludwika Łepkowskiego. Trudno wykluczyć, ze z pracy Ludwika Łepkowskiego korzystał także w latach 1904-1905 Juliusz Makarewicz, któremu przyszło podjąć ten sam trud, co i Jabłońskiemu. Natomiast jest pewne, iz profesor Rudolf Kozłowski, najlepszy z wawelskich konserwatorów, posłużyć się kopiami nie mógł, gdyż nic nie wiedział o ich istnieniu. Rulony od paru dziesięcioleci poszły w zapomnienie, w kurz lamusów Gabinetu Ar cheologicznego. A przydałyby się chyba bardzo Kozłow skiemu w latach 1947-1951, gdy on właśnie konserwo wał po raz trzeci w historii tę kaplicę grobową króla królów — Kazimierza Jagiellończyka i matki królów Europy — jego zony, Elżbiety Rakuszanki. Jest więc bezsporną zasługą Marty Zaitz, ze wyjęła tajemnicze rulony z przepastnych archiwów Muzeum Archeologicznego i pokazała je znawcom przedmiotu oraz szerokiej publiczności, powodując zainteresowanie epoką pierwszych Jagiellonów (naturalnych przecież — jako Litwinów — miłośników sztuki bizantyńsko-ruskiej). Wystawa, przygotowana przez Martę Zaitz w pięknych salonach własnego czy raczej macierzystego muzeum, pomieściła połowę spośród 60 barwnych kopii, na których utrwalony został stan zachowania wszystkich fresków. Poszczególne „kalki" zawierały takie sceny, jak m.in.: Boże Narodzenie, Wskrzeszenie Łazarza, Ojcowie Kościoła, Zwiastowanie, Chrzest Chrystusa, Ostatnia Wieczerza, Modlitwa w Ogrojcu, Sąd Piłata, Biczowanie. Droga na Golgotę, Ukrzyżowanie, Złożenie do grobu. 29
>aiarv s.e Mariom, Wniebowstąpienie, Chrystus pojawiający się ^ do Jerozolimy i Chóry Mojzesz i Izajasz oraz 1 d ma|owideł dokonała 'iok,o'sk,: 'Mana Za.tz na podsta zna)duje sjf? szczegó- dr Anny Rózyckiej-Bry komentarz do nich. )0VVY opis wszystkich • zaskoczona tym ciekawym Publiczność na wystaw , ^ LudVvik Łepkow- odkryciem, dopytywała hiooraficznym" dopowiem, *1 . m t - 905 9b,‘ “ c i , . - Staltlera. ze zył w latach 182 ma|arz-konserwator Bizańskiego i Płonczyńs l e * ^ ^ akwarel i przerysów obrazów, wykonał tysiąc J , os6b prYwatnych na zamówienie różnych w y ^ Zygmuntowskiej). Re- (m.in. słynną kn4ri0lach Mariackim, św Katarzy staurowal obrazy w k . „ takze w katedrze na ny. klasztorze na Bielanach, a takze Wawelu. „.ianó'" trwała 105 dni i Wystawa rozwimętyc » Qsób d|g p0r6vvnan.a zobaczyło ją ponad 6 ty ą ry^alizacji" — Skarbu konkurencyjną w sens^ tern blisk0 5 tysięcy. Wiślan, która f * ^ naiwnymi oraz jałowym, Mniej w.ącaj wnt'S. Oczy * istotniejsze i bardziej b ,d a ^p° ^ ; . 1 « I V N » poa.imuie Sie oow. it. .« ■ aapladn.aiąc.- O ^ , e|Siy od k.awca. P » W strzygać czy szewc jes Arrheoloaicznym są z zasady my. „ wystawy w M ® - * ^ De.8,Vv. » • » " * « " » karne,alne , ściągają tyc ' owaniami każe prayiść połączony z ^ ziel leniwym umożliwić obejrze- właśnie tutaj. Zęby Svvl(Jtok.zyska lest ciemna, me nie tych cudów ^Kaplica wypadek, widać szczegółów malow, p|acldel z Kan0niczej podobnie jak w przyp przeszłości" umozli- 30 obeji.enie ,cb z bliska we własnych mieszkaniach, prowadząc wywiady z profesorem Jerzym Szabłowskim, dyrektorem Państwo wych Zbiorów Sztuki i zarazem konserwatorem Wawelu, Oraz decentem Kazimierzem Radwańskim. Pierwszy ko mentował wagę odkrycia, powołując się na świetną pracę Anny Różyckiej-Bryzek, drugi zaś opowiedział o szcze gółach odkrycia. Obaj zacni mężowie mówili zatem wszystko to, o czym niezręcznie byłoby opowiadać paniom. Posypały się listy i rozdzwoniły telefony. Prawdziwa frajda dla popularyzatora nauk humanistycznych gdy widzi, ze trud nie poszedł na marne. Okazało się, ze ludzie chcą wiedzieć, skąd w katolickiej świątyni wzięły się motywy bizantyńsko-ruskie, ile tego rodzaju malowideł było w kościołach na terenach rdzennej Polski, ile pozostało w zabytkowych budowlach do naszych dni. Najwyższy zatem czas, aby te problemy dopowiedzieć i szerzej je rozwinąć, posługując się wiedzą zebraną i w całości wyłożoną w pracy doktorskiej Anny Różyckiej - Bryzek. Zgodnie z przyjętą zasadą, ze odkrycie w historii kultury zachęca do spojrzenia wstecz, jest wręcz pretek stem do wniknięcia w epokę, z której odkrycie się wywodzi. W tym przypadku zaś bardziej interesujący jest rodowód oryginałów niz kopii. Genealogię powstania malowideł o motywach bizantyńsko-ruskich wyjaśnia Anna Różycka-Bryzek jas no i precyzyjnie: położenie wschodnich ziem Polski w zasięgu wpływów cywilizacji wschodniej i zachodniej sprawiło, ze na tym terenie dochodziło do oczywistego wzajemnego oddziaływania obu kultur. Nieraz jednak w ciągu dziejów artystyczna ekspansja księstw ruskich, szczególnie żywotnych przed podbojem tatarskim, przy bierała na sile, sięgając takze w głąb naszego kraju. Przyczyniły się do tego częste związki dynastyczne 31
Piastów z panującymi rodami ruskimi, jak i stały proces przyłączania do Polski obszarów zamieszkałych przez ludność prawosławną. Uchwytny i realny kształt przybie rają te ślady infiltracji kulturalnej dopiero w czasach pierwszych Jagiellonów, objawiając się w szeregu właś nie polichromii kościelnych, wykonanych „na sposób grecki", jak je współcześni określali, i zestrojonych w pełną swoistego wyrazu całość z gotyckimi wnętrzami. Stanowią one — i to jest bardzo ważne — najdalej na zachód wysunięty zespół zabytków powstałych w kręgu oddziaływania sztuki Bizancjum w jej ostatniej fazie, tak zwanego Renesansu Paleologów. Według zapisów Dłu gosza oraz innych źródeł, w czasach Jagiełły ozdobiono „graeco opere" katedrę w Gnieźnie, kolegiaty w Sando mierzu i Wiślicy, opacki kościół na Łysej Górze i zamko wy w Lublinie, wawelskie kaplice mansjonarzy i św. Trójcy, a także sypialnię królewską na Wawelu. Do liczby tej dochodzą jeszcze „nasze" malowidła w kaplicy św. Krzyza, fundacji Kazimierza Jagiellończyka. Spośród dziewięciu wymienionych zabytków większość zaginęła. O losach malowideł gnieźnieńskich, w kaplicy mansjona rzy i w sypialni królewskiej, nie mówią nic przekazy historyczne, wiemy natomiast, ze freski na Łysej Górze uległy zniszczeniu podczas pożaru w 1777 r„ zaś w kaplicy św. Trójcy na początku wieku XIX zostały usunięte w trakcie przebudowy wnętrza na klasycysty- czne mauzoleum. Do dziś zachowały się więc cztery polichromie: w Wiślicy, Lublinie, Sandomierzu i Kaplicy Świętokrzyskiej wawelskiej katedry. Ten ostatni przypa dek jest wyjątkowy, gdyż jedynie kaplica św. Krzyza na Wawelu — szczęśliwym zbiegiem okoliczności, jeśli me cudem — uniknęła zatynkowania, była ona dostępna przez cały czas swego istnienia i wielokrotnie wspomina na w źródłach; pozostałe natomiast, zakryte warstwą pobiały przez parę stuleci, uległy zapomnieniu. Martwe wzmianki kronikarskie o nich — pisze Anna Rózycka- Bryzek — przyoblekły się w widomy kształt plastyczny dopiero z końcem wieku XIX, kiedy odkryto freski w prezbiterium katedry sandomierskiej (1891), w lubelskim kościele św. Trójcy w latach 1899-1923, a w latach 1922-1930 w kolegiacie wiślickiej. Z oczywistych względów przedmiotem najwcześniej szych zainteresowań naukowych, rodzących się w poło wie poprzedniego wieku, były malowidła w Kaplicy Świętokrzyskiej. Wraz z odsłonięciem dalszych polichro mii zaczęła narastać wokół nich literatura, w której oprócz prac opisowych pojawiły się metodyczne badania. Były to pierwsze próby wyjaśnienia znaczenia i zasięgu sztuki bizantyńsko-ruskiej w Polsce. Badano przyczyny zdobie nia katolickich kościołów malowidłami o stylu przejętym ze schizmatyckiej, cerkiewnej sztuki. We wszystkich próbach badawczych przewijał się wspólny motyw: podkreślenie roli upodobań pierwszych Jagiellonów dla kultury ruskiej. Na istnienie mecenatu królewskiego — dowodzi autorka — wyraźnie wskazuje fakt, ze czas powstania polichromii ruskich w naszym kraju przypada wyłącznie na panowanie Władysława Jagiełły i jego syna, Kazimierza Jagiellończyka. Geneza tego zjawiska tkwi niewątpliwie w warunkach historycznych ojczystej Litwy Jagiellonów. Jagiełło, choć poganin do chwili koronacji, wychowywany był przez matkę Juliannę, księżniczkę twerską wyznania prawosławnego, która wywarła wielki wpływ na ukształtowanie jego osobo wości. Juz w dzieciństwie przyszły król Polski zetknął się z rytuałem wschodnim, a zapewne tez i z odpowiadającą mu sztuką, na pogańskim bowiem dworze Olgierda księżna miała swą kaplicę i przybocznych ruskich kapela nów. Kontakty pogańskiej Litwy ze sztuką cerkiewną 33 3 — Szkatuła z odkryciam i
sięgają głębiej. W XII wieku Litwini wywozili w następ stwie częstych napadów na Nowogród cenne lupy, a można śmiało przypuszczać, ze były to przede wszystkim przedmioty kultowe. W epoce Jagiełły dominowanie kultury ruskiej na Litwie, mimo politycznej przewagi Litwy, było juz ugruntowane. Dwór przejmował ruskie obyczaje, językiem kancelaryjnym był białoruski. Jagiełło do końca życia przejawiał swe przywiązanie do kultury, w jakiej był wychowany, mówiąc po białorusku i otaczając się Rusinami. Nie dziwi więc, ze i kościoły, które darzył specjalnym kultem, jak w Gnieźnie i na Łysej Górze lub te, które leżały na szlaku jego ustawicznych objazdów państwa — jak w Wiślicy, Sandomierzu i Lublinie, zlecił ozdobić na sposób znany mu od młodości. Wpływy ruskie na Litwie, aczkolwiek umniejszone juz przez jej związek z Polską, trwały nadal i za panowania Kazimierza Jagiellończyka. Był przecież głęboko przywią zany do swego dziedzicznego księstwa i niemal co roku spędzał na Litwie zimowe miesiące. Wielość fundacji ruskich polichromii w polskich kościołach odnosi się jednak do samego Jagiełły. Po blisko czterdziestoletnie) przerwie od śmierci założyciela dynastii jagiellońskiej, jego syn — Kazimierz Jagiellończyk raz tylko nakazał udekorować, i to swą grobową Kaplicę Świętokrzyską, motywami bizantyńsko-ruskimi. W blisko półwiekowym okresie panowania tego króla zlecenie pracy malarzom ruskim było więc zdarzeniem odosobnionym. Późniejsze badania mówią także, ze mogli to robić krakowscy mistrzowie z Ukształtowanej szkoły malarskiej, którzy wyuczyli się tej sztuki od malarzy z Litwy. Opier.ając się na analizie ikonograficznej, nasi badacze głosili tezę o polskiej szkole malarstwa bizantyńskiego, w której doszło do szczególnego zespolenia wschodniego stylu z ikono- 34 grafią zachodnią. Takie stwierdzenie doprowadziło do dalszej interpretacji omawianych polichromii jako czynni ka o dużym znaczeniu w aktualnym od końca wieku XIV dziele budowy unii kościoła rzymskiego z prawosław nym. Już od początków swego panowania Jagiełło rozwinął działalność w kierunku takiej unii, wykorzystu jąc przychylną kościołowi rzymskiemu atmosferę na Rusi, wynikłą z obawy przed ekspansją Księstwa Moskiewskie go. Nawiązawszy bliskie stosunki ze zwolennikiem unii, kijowskim metropolitą Izydorem, Jagiełło wystosował do patriarchy w Konstantynopolu projekt zwołania soboru poświęconego unii. Ten jednak zasłonił się wtedy konie cznością wcześniejszego usunięcia niebezpieczeństwa tureckiego. Projekt unii został ponownie wysunięty przez Polskę na soborze w Konstancji (1418). Zamiast konkret nego rozwiązania sprawy na soborze, który odroczono. Jagiełłę i Witolda uczynił papież wikariuszami apostolski mi w Pskowie i w Nowogrodzie. Unię podpisano we Florencji w 1439 r. juz po śmierci Jagiełły. Zachowano wiarę rzymską, przyzwalając na dwa obrządki. Główny zwolennik unii, metropolita kijowski Izydor, zaopatrzony w pełnomocnictwa papieża, mianowany kardynałem apostolskim wyruszył do swych ziem, odprawiając po drodze nabożeństwa w obrządku greckim w kościołach katolickich. W Krakowie witany byl uroczyście; odprawił tu msze w katedrze wawelskiej i kościele Mariackim. W następnych latach działalność unicką skutecznie paraliżo wano... Wróćmy do naszego tematu przewodniego: wobec tak ■komplikowanych spraw dwu wyznań w Polsce — jaki mógł być stosunek duchowieństwa katolickiego do ruskich polichromii? W pismach ówczesnych, m.in. Jana Długosza czy Piotra z Rozprzy, znajdujemy nawet powo łanie się na malarstwo cerkiewne, jako na ostoję wartości duchowych wobec zbyt świeckich tendencji malarstwa 35
renesansowego. Świadczy to o tolerancyjnym, zgodnym z tradycją zachodnią,stosunku ówczesnego duchowień stwa polskiego do sztuki. Natomiast kościół prawosław ny zwalczał wszelkie zmiany, był dogmatyczny, sztukę łacińską traktował jako „heretycką Wszelkie tego rodzaju rozważania me rozwiązują ,ednak problemu związku jagiellońskich polichromii ruskich z ideą unii. 0 ile - pisze autorka cytowanej pracy — pomalowanie „na sposób grecki kilku ważniejszych kościołów w Polsce za czasów Jagiełły mogłoby nasu wać myśl o jakiejś zamierzonej akcji, to juz inaczej jest w okresie późniejszym. Z chwilą śmierci Jagiełły ustały tego rodzaju fundacje. Fakt, ze Kazimierz Jagiellończyk w ciągu półwiecza swego panowania tylko raz zlecił tego rodzaju pracę malarzom — najpewniej ruskim — i to w swojej kaplicy grobowej, nie pozwala lączyc tego o - osobnionego zjawiska ze słabą zresztą wówczas działal nością na rzecz unii. Świadczy on natomiast, ze malowid ła te były jedynie wyrazem osobistych upodobań króla do sztuki cerkiewnej - zgodnych z tradycją rodzinną, która wraz z nim wygasła. Tak w skrócie wygląda rozumowanie dr Anny Rózyckiej-Bryzek. Odkrycie Marty Zaitz skłoniło mnie jednak do rozmyślań szerszych mz tylko refleksje nad oryginałem malpwideł, nad realiami epoki, w której powstały. W tym tkwi - między innymi - waga tego rodzaju znalezisk, ze pobudzają wyobraźnię, ze skłaniają umysł do poszukiwań. Bo jeśli głębiej zastanowić się, to przecież wyłania się z tego problem nadrzędny a miano wicie współistnienia kultur, zderzenia wpływów kultury romańskiej z rusko-bizantyńską i to właśnie na ziemiach polskich. Co z tego wyniknęło dla trwałych wartości kultury polskiej? To temat sam w sobie dla tęgiej, uczonej 36 głowy. Zanim ktoś stworzy syntezę tego problemu, zwróciłem się o komentarz do wielkiego uczonego, który na dodatek sam został — poprzez rodzinną tradycję newską ukształtowany na owym styku kulturowym prezesa Polskiej Akademii Nauk, prezydenta historyków ■■wiata (tak można określić jego rolę przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Nauk Historycznych), dy rektora Zamku Królewskiego w Warszawie, historyka-me- diewisty, profesora Aleksandra Gieysztora. Oto jego w pełni cytowana wypowiedź: Jeżeli umieścić na mapie zabytków romańskich najdalej na wschód Europy wysunięte kościoły i opact wa, to okaże się, ze nie przekraczają one Wisły z wyjątkiem prawobrzeżnych: Czerwińska i Płocka Jeżeli lo samo uczynimy z architekturą gotycką, to jej świadect wa sięgną Tallina, Wilna i Lwowa. Czyzby były to dwie kolejne rubieże kultury europejskiej w jej łacińskiej zachodniej odmianie? Nie jest to wcale pewne nawet dla kil wieku, a na pewno niesłuszne dla XV. Na obrzeżu Europy Zachodniej pulsowała szeroka strefa przenikliwa “ ‘i tego' co sz,° ze wschodu i promieniująca poza obie wspomniane tu granice. Polska ostatniego Piasta i pierwszych Jagiellonów wchodziła w rozliczne alianse ulturowe choćby z racji współżycia paru narodowości — każda ze swoim bagażem idei i środków wyrazu. Współ- rycie i tolerancja tworzą wprawdzie sprzyjające warunki wymiany walorów, ale jej nie narzucają. Stąd obok akspansji języka polskiego i obyczaju Polaków na Rusi Czerwonej juz w XV wieku, w Wielkim Księstwie Litew- rkim w XVI w., pozostawały liczebnie przeważające warstwy , grupy o bardzo silnym poczuciu własnej wartości kulturalnej. Kultura ruska tego czasu zarówno na północy jak na południu, niosąc dziedzictwo staroruskie " w mm sukcesję bizantyńską, zdobywała się na konty nuację i na nowe dzieła. Czy następowały zbliżenia z 37
kulturą polską? Przytacza się tu zwykle ślady malarstwa ściennego, pozostawione przez malarzy wołyńskich, nowogrodzkich czy twerskich w kościołach Królestwa Polskiego, nie bez racji wskazując na poszerzenie wy obraźni ideowej i artystycznej Polski XIV i XV wieku, dzięki ich pędzlowi. Trzeba jednak stwierdzić, że pozosta ły one importem jednorazowym, bez wpływu na twór czość miejscową, choć znajdowały tak pełną i głęboką akceptację, jak ikona jasnogórska, znana nam co prawda w swej następnej, po roku 1430, italianizującej wersji. Trzeba też podnieść, że wszystkie one odpowiadały baTdzo swoistemu ekumenizmowi Jagiełły i jego syna Kazimierza, oddanych katolików, a jednocześnie ludzi przesyconych od dzieciństwa lub wczesnej młodości wschodnim odwzorowywaniem i krystalizowaniem prze żyć religijnych wokół ruskiej formy plastycznej. Impono wała ona szerokim masom konsumentów dóbr kultury artystycznej do tego stopnia, że narzucała szacunek i uznanie dla tego, co malowano „morę Graeco", ale ów respekt nie sięgał już obrzędu chrztu, skoro wymagano go od schizmatyków na nowo, gdy przyjmowali katoli cyzm. Niemniej, owo otwarcie ku wschodowi w różnej postaci wzbogacało widzenie świata i jego artykulację. Język polski dowodnie od XVI wieku, a zapewne i nieco wcześniej, przyjął do swego słownictwa niemało znako mitych rutenizmów; strój polski już od czasów Wita Stwosza nabrał trendu orientalizacji, płynącej z południo wego wschodu. Państwa jagiellońskie nie mieściły się od czasu Miechowity w wąsko rozumianej Europie. Należało dla nich znaleźć inne, adekwatne określenie kulturowe, którym stała się Sarmatia europaea. Wypowiedź profesora Aleksandra Gieysztora można oczywiście wzbogacać o fakty i przemyślenia, dotyczące 38 współżycia kulturowego w Rzeczypospolitej Dwojga, a ściśle) biorąc Trojga Narodów ( j wielu m Pogranicze Wschodu i Z a rh J T ^ ,Szych) Owo dzisiejszego także granica nn "' '!? nące do dnia prawosławnego _ De(nfi „ , " Vr2n®ń katolickiego i konfliktów w przeszłości - J o £ * ' mili,ar"Vch m e w Sferze kultury Czyniło ° i! POZy,ywnie owocu- ■ilmejszą, czego dowodem choćh * P° ‘Ską bo9at« 4 i •V Polskich Ormian. h ćby asymilacja doń kultu- d a ^ e s i a T a ^ e " : ^ ^ stwierdzić. Jak wystawę autorską lub zajrzy h„ VWa' mech p6>dzie na ■dysty-malarza, profesora krat” * Pracowni wybitnego t e o lo g ~ derzego N o w o s ie fc S j Sztuk teologiem prawosławia. Miejsce n r ^ J ^ J6St także ■kiego, który śmiało s ie a a h! P 3Cy Mlstrza Nowosiel- kulturowego pogranicza znairi ° tyw6w wschodnich zarówno wawelskiej kaplicy W o ! przeciez zaum Archeologicznego » ^ 1 M u" *nalezione rulony kopii b iz ^ t y J ? Sz“ eśl|wym trafem ■taly się przyczyną. V * -ruskich tych refleksji
niazda muzyki dawnej Znany polski muzykolog, profesor Mirosław Perz z Uniwersytetu Warszawskiego kilkanaście lat temu posta nowił odpowiedzieć na ambitnie postawione pytanie: czy znano w średniowiecznej Polsce wielką twórczość muzy cznej szkoły paryskiej Notre Damę z XII i XIII wieku? W tym śmiałym pytaniu zawiera się bardzo wiele, zwazmy bowiem, że chodzi tu ni mniej ni więcej, a o muzyczne więzi z najbardziej ekskluzywnymi i zarazem wyjątkowo skomplikowanymi zjawiskami kultury średniowiecznej, i to w czasach, gdy hordy tatarskie pustoszyły polskie ziemie. W 1185 roku położono kamień węgielny pod katedrę Notre Damę w Paryżu. Niedługo potem rozpoczęła przy niej działalność szkoła muzyczna — w podwójnym tych słów znaczeniu, zaczynająca promieniować na całą współczesną Europę. Historia muzyki zna z imienia tylko dwóch jej ówczesnych wielkich twórców: Leoninusa z wieku XII i Perotinusa z XIII w. Szkoła ta — jako pierwsza na naszym kontynencie — spopularyzowała twórczość wielogłosową (polifoniczną). W czasach Leoninusa studiował w Paryżu polski kronikarz Wincenty Kadłubek, ale, niestety, żadnych trwałych przekazów na ten temat nie pozostawił. 40 — W swoich badaniach, prowadzonych w wielu ośrodkach najstarszego życia muzycznego Europy — mówi Mirosław Perz — dokumentowałem zasięg i czynną 1 znajomość repertuaru muzycznego szkoły Notre Damę. Był to najbardziej ambitny import francuski tamtej doby, sięgający tylko najbardziej wykształconych środowisk na europejskim kontynencie. Kadłubek przy końcu XII stule cia bawił w Starym Sączu. Znałem kilka wartościowych rękopisów starosądeckich. Moja uwaga skupiła się zatem na klasztorze sióstr Klarysek w Starym Sączu. Klaryski — żeński odpowiednik zakonu franciszkanów - kontynuując idee założycielki zgromadzenia, św. Klary, uczyniły muzykę i śpiew niemal główną treścią swego zakonnego życia, zarówno poprzez śpiew brewiarza i mszy świętej, jak i pozaliturgiczne muzykowanie. Już prawie 30 lat temu poczęły się pojawiać w czasopismach naukowych, polskich i obcych, informacje o Starym Sączu, jako miejscu przechowywania najstarszych na szych zabytków piśmiennictwa muzycznego. Jakże prze konywająco brzmią teraz słowa wybitnego badacza dawnej muzyki polskiej, księdza prof. Hieronima Feichta, który pisał: „Najstarszym dochowanym w całości polskim zabytkiem muzyki wielogłosowej są organa Benedicamus Domino (dwugłosowe!), zapisane w antyfonarzu klary sek starosądeckich, pochodzącym z ok. 1300 roku. Hieronim Feicht nie mógł wtedy nawet przypuszczać, ze to dopiero początek wielkich odkryć w tym klasztorze. Co prawda, przed Perzem zbiory klarysek badali Adolf Chybiński i Adam Sutkowski, ale dopiero naukowa wycieczka Mirosława Perza za klauzurę klasztorną przy niosła — w czerwcu 1970 roku — kluczowe odkrycia. Perz zinwentaryzował wtedy łącznie 52 fragmenty, w tym większość dotychczas nieznanych; m. in. urywki reper tuaru Magnus Liber Organi paryskiej szkoły Notre Da mę.. Ogółem z pociętych pasków służących jako umoc- 41
nienie stron księgi, udało się zrekonstruować 11 kart. Te karty niewątpliwie pochodzą z Francji. Zawierają one głównie motety łacińskie z XIII wieku, m in. Agmina militiae. Non otphanum te deseram oraz Homo qui vigeas. Znane są one również ze źródeł zagranicznych. Dowodzą zatem niezbicie udziału Polski w uprawianiu muzyki paryskiej szkoły Notre Damel Gdy odkrywca siedział w skupieniu nad znalezionymi rękopisami, zdarzył się niemal .cud". Bibliotekarka i archiwistka klasztoru, na polecenie ksieni Bonawentury Werbel, weszła nagle trzymając w ręce dwie okładki i zapytała. Może i to pana zainteresuje? Dr Perz spojrzał i oniemiał. Długo nie mógł ochłonąć z wrażenia. Oto na jednej stronie znajdowała się Omnia beneficia — utwór czterogłosow y, na drugiej zaś — utwór jednogłosowy, powstały prawdopodobnie na pograniczu polsko-czes kiej prowincji franciszkanów. Odkrywca natychmiast zaczął dedukować: jeśli strona A powstała w Starym Sączu, to i strona B (czyli właśnie Omnia beneficia) posiada starosądecki rodowód. Utwór ten utrzymany jest wyraźnie w stylu charakterystycznym dla Notre Damę; szkoła paryska przecież wprowadziła rytm do muzyki wielogłosowej. A więc nie do uwierzenia: na reszcie znalazł to, czego szukał od wielu latl Oto trzyma w rękach, powstały zapewne w Polsce, utwór czterogłosowy z końca XIII wieku, stanowiący bezpo średni dowód u praw iania w Starym Sączu muzyki ze szkoły Notre Damę. A fakt znajomości zasady polifoni cznej dowodzi wielkiego kunsztu wokalnego i stawia nowosądeckie klaryski wysoko wśród wybitnych środo wisk muzycznych na kontynencie europejskim. Nie jest wykluczone, ze utwór Omnia beneficia nuciła juz funda torka konwentu, polska królowa Kinga, córka króla 42 Węgier — Beli IV. Kinga to ze wszech miar interesująca postać: miała ponoć psałterzyk po polsku pisany (juz w XIII wieku!), z jej osobą — jak twierdził Aleksander Bruckner — wiązały się narodziny pieśni „Bogurodzica", śpiewanej przez nasze wojska pod Grunwaldem. Nie da się więc wykluczyć, ze skoro „Bogurodzicę" przypisuje się spowiednikowi Kingi, ojcu Boguchwałowi — być może autorstwo Omnia beneficia również do niego przynależy. Królowa Kinga dała Polakom nie tylko sól w Wieliczce — również „sól", tak znaczącą w kulturalnym rodowodzie polskiego narodu: Omnia beneficia dla historii naszej muzyki jest właśnie tym, czym „Bogurodzi ca" dla historii literatury polskiej! Słusznie więc ksiądz Henryk Cempura, opiekun najstarszych polskich rękopi sów muzycznych u klarysek w Starym Sączu, parafrazuje sławne powiedzenie ojca literatury polskiej. Mikołaja Reja: „Niechaj narodowie wżdy postronni znają, iz Polacy nie gęsi — i swój język (m uzyczny) tez mają"... I to od siedmiuset lat! Trudno jednak ustalić dokładną datę powstania utworu Omnia beneficia. Powstał on zapewne jeszcze w wieku XIII. Jest to więc najstarszy, kompletnie zachowany przykład polifonii średniowiecznej znaleziony w Polsce, jedyny — jak dotąd — w całości zachowany utwór w spóźnionym stylu modalnym szkoły Notre Damę. Jest to jednocześnie kluczowy dowód wiążący wcześniej znaj dowane starosądeckie strzępki rękopisów muzycznych, które łączą nas już nie tylko z Paryżem, ale również z innymi ośrodkami życia muzycznego w średniowieczu. Bo oto druga strona utworu zawiera sekwencję Ave Matei gratia. Starosądecki jej przekaz — jak wykazał w późniejszych badaniach dr Mirosław Perz — jest najstar szym ze znanych. Drugi, XIV-wieczny, znajduje się we franciszkańskim rękopisie praskim, kolejny — dotąd nie odnotowany — utrwalił na początku XV w. franciszkanin 43
Mikołaj z Koźla na Śląsku. Czwarty zaś — najpóźniejszy i najbardziej zmieniony — znaleziono w Anglii. Trzy najstarsze przekazy tej sekwencji (spośród czterech odnotowanych) pochodzą zatem z polsko-czeskiej pro wincji franciszkanów. Identyfikacja i rekonstrukcja tych bezcennych rękopi sów zajęły dr. Mirosławowi Perzowi kilka lat. Wymagały one wielu podróży po Europie, wielu badań porówna wczych i uzupełniających. Podstawą opracowań nauko wych były, oczywiście, cechy notacji i rysunku. Rezultaty prac odkrywca przedstawił w XIII tomie międzynarodo wej edycji „Antiquitates Musicae in Polonia", a także na europejskich kongresach: w Certaldo (Toskania) i na XI Kongresie International Musicological Society w Kopen hadze, wszędzie wzbudzając zrozumiale zainteresowanie. W czasie, gdy dr Mirosław Perz dokonywał swych odkryć w Starym Sączu, jego przyjaciel Stanisław Gałoń- ski zakładał w Krakowie — w owym 1970 r. — sławny dziś w Polsce i Europie kameralny zespól muzyki dawnej Capella Cracoviensis, złozony z 20 muzyków i 10 wokalistów. Nie pomyślał wtedy nawet, ze to właśnie on będzie przygotowywał prawykonanie w Starym Sączu — po wiekach — zabytków starosądeckich i uwieczniał je na longplayu. Przyjaźń moja z Mirosławem Perzem — mówi Stanisław Gałoński — trwa od bardzo dawna. Jeszcze w czasie mej pracy w zespole Capella Bydgostiensis, w Filharmonii Pomorskiej, pomagał nam w doborze staro polskiego repertuaru. W czasie kolejnego tournee z 44 zespołem bydgoskim zatrzymaliśmy się w Rzymie i tamże mmieszkaliśmy razem, wspólnie gotując makarony. Perz pracował w jednej z bibliotek Wiecznego Miasta, ale nie iwierzał mi się, ze to, czego szuka, dotyczy rewelacji łtarosądeckich. Miał przy sobie fragmenty rękopisów, wcześniej u klarysek znalezionych, i nuta po nucie w benedyktyńskim trudzie dociekał ich pochodzenia i tożsamości. Bezpośrednio po odkryciu przezeń Omnia beneficia, jeszcze w toku badań i rekonstrukcji, zaintere- lowałem się tym ważnym znaleziskiem. Kiedy w 1972 roku przyjechałem po raz pierwszy do Starego Sącza na wakacje, urzekł mnie widok tego wspaniałego, zachwy cającego miasteczka. Poszedłem do klarysek, obejrzałem kościół klasztorny. Wtedy to zrodził się pomysł: w miejscu, gdzie znaleziono tak cenne rękopisy i przed wiekami tę piękną muzykę wykonywano — zorganizuję Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej! W niedługi czas później kierownik i dyrygent Capelli Cracoviensis zgłosił tę propozycję władzom miasta. Prawykonanie sądeckie — po wiekach — utworu Omnia beneficia odbyło się w czasie I Festiwalu Muzyki Dawnej, w kościele Klarysek 3 lipca 1975 roku. Tego ■amego wieczoru Capella Cracoviensis wykonała również wszystkie inne utwory zapisane w rękopisach odnalezio nych w Starym Sączu przez Adama Sułkowskiego i — głównie — Mirosława Perza. Koncerty odbywały się potem przemiennie w dwóch kościołach, zawsze napeł nionych po brzegi publicznością. Przed każdym koncer tem grany byl sygnał: Omnia beneficia, krótki, bo zaled wie czterdziestosekundowy utwór, który stał się hejnałem tego festiwalu. Spełniły się marzenia Perza i Gałońskiego o promieniowaniu muzyki dawnej; do kompanii i kampa nii przystąpił także znany i wybitny popularyzator muzyki poważnej w Polsce, twórca wspaniałych programów telewizyjnych — Janusz Cegiełła. Corocznie koncerty te 45 '
są nagrywane przez telewizję w kolorze; kameralność tej muzyki jest dobrze odbierana w zaciszu rodzinnym polskich domów, jest tez przez telewizję eksportowana w szeroki świat. Stary Sącz jest miejscem spotkań europej skich zespołów, uprawiających muzykę dawną; jest więc to swoiste „staromuzyczne spotkanie na szczycie" muzy ków również tych ośrodków kulturalnych naszego konty nentu, które przed wiekami czerpały wzorce z dwunasto- wiecznej szkoły muzycznej Notre Damę. Stanisław Gałoński nagrał płytę w „Veritonie". Na jednej stronie płyty znajdują się najstarsze zabytki polifo niczne Europy (do roku 1300), na drugiej zaś — najstar sze zabytki muzyczne z Polski; wśród nich wszystkie odkryte w Starym Sączu. Prace muzykologa Mirosława Perza i muzyka Stanisława Gałońskiego służą zatem kulturze nie tylko polskiej, ale i powszechnej. Capella Cracoviensis po siedmiuset latach ujawnia światu dorobek, o jaki zadbała królowa Kinga wyjeżdża jąc z Krakowa do Starego Sącza. ( S \ tarsi i młodsi bracia „M erku- ^LJriusza" Docenta Konrada Zawadzkiego, badacza dziejów prasy polskiej, zawsze szczególnie interesowały druki ulotne z wieków XVI-XVIII i owo zainteresowanie okazało się bardzo owocne. Nie wystarczyło mu przed laty napisanie pracy doktorskiej na temat owych „efemeryd"; konsek wentne badania i kompletowanie poszczególnych eg zemplarzy dostarczyły wręcz rewelacyjnych odkryć, waż nych dla świadomości kulturalnej Polaków. Doc. dr hab. Konrad Zawadzki — kierownik Zakładu Zbiorów Mikrofil mowych Biblioteki Narodowej w Warszawie, a jedno cześnie członek Komisji Historii Prasy przy Komitecie Nauk Historycznych Polskiej Akademii Nauk i sekretarz redakcji „Rocznika Warszawskiego" — przysporzył Kra kowowi historycznego splendoru, o jakim dotąd nawet znawcy przedmiotu pojęcia nie mieli. „Merkuriusz Polski", którego 300-lecie obchodzono hucznie w 1961 roku — jako datę narodzin prasy w Polsce — nadal w świadomości ogółu oraz oficjalnie uchodzi za najstarszą gazetę w naszym kraju, Ale oto doc. Konrad Zawadzki nie tylko udowodnił, że już na długo przed „Merkuriuszem" ukazywały się druki ulotne — zapowiedzi przyszłej prasy, ale również dotarł do pier wszej gazety w języku polskim („Nowiny" z roku 1557), która ukazała się 104 lata przed „Merkuriuszem Polskim"! 47
48 Jego frapujące badania pozwalają na stwierdzenie, ze początek prasy w Polsce ustalić należy na blisko sto pięćd ziesiąt lat wcześniej, niz wyznacza to dotychcza sowa data roku 1661. Niewiele wcześniej rodziły się pierwsze ulotne gazety we Włoszech, Niemczech i Francji. Byłem świadkiem kilkuletnich badań Konrada Zawadz kiego nad tymi ciekawymi tematami, dotyczącymi „bia łych plam" w historii naszej prasy. Tekst ten jest relacją z wielu rozmów, prowadzonych z Konradem Zawadzkim na przestrzeni lat 1976-1981. Gdy więc w roku 1961 świętowaliśmy okrągły — jakby się wydawać mogło — jubileusz prasy polskiej, nawet przez moment nie przypuszczano, że niebywale odmła dzamy — na szkodę naszej historii kultury — dzieje prasy w Polsce. I to o tak wiele, bo az o półtora wieku! Czy naprawdę to możliwe? A jednak... Okazało się, że gazety ulotne dotyczące Polski, wydawane z inspiracji dworu królewskiego na Wawelu, ukazywały się juz w 1514 roku (były to relacje o zwycięstwie odniesionym przez hetmana Konstantego Ostrogskiego nad wojskami moskiewskimi pod Orszą). Pierwszy druk o charakterze gazety ukazał się w Polsce w 1525 r. w krakowskiej oficynie Hieronima Wietora. Był to list biskupa przemy skiego Andrzeja Krzyckiegó do nuncjusza papieskiego na Węgrzech, informujący o przebiegu rokowań w sprawie sekularyzacji Prus i o hołdzie złożonym przez księcia pruskiego Albrechta Hohenzollerna na krakowskim Ryn ku. Do roku 1557 ukazało się jeszcze 19 innych gazet ulotnych. Wszystkie drukowane były w Krakowie (podaje te informacje Konrad Zawadzki w swej pracy pt. „Gazety ulotne polskie i Polski dotyczące wieków XVI-XVIM", T. I). Niektóre z tych gazet miały nawet po dwa wydania. Niezwykle ważnym wydarzeniem w „prehistorii" prasy polskiej było ukazanie się pierw szej u lotnej gazety w ydanej po polsku w roku 1557. Nazywała się Jowiny, które się między cesarzem a między papieżem Pizy zamku... , i tu następuje ciąg dalszy przydługa wego tytułu, a zarazem wstępnego tekstu pierwszej M r>ny gazety Informację wprowadzającą wydrukowano »k, by przykuwała uwagę czytelnika. Ten druk co prawda, figurował w „Bibliografii polskiej" Estreichera. " 6 J69° opis nie byl sporządzony z autopsji. Estreicher po prostu oryginału me widział. Nie zachował się do naszych czasów żaden egzemplarz tego tytułu w naszym kraju i ...dyny egzemplarz „Nowin" w języku polskim był niegdyś w posiadaniu Józefa Łukaszewicza, wybitnego bibliotekarza i historyka, pierwszego dyrektora Biblioteki Hm zynskich w Poznaniu. Łukaszewicz w 1835 roku •■.mieścił wzmiankę o „Nowinach" z 1557 r. w krakow skim Kwartalniku Naukowym". Następna informacja o w « r|drUkM Uk3Zała S'ę W "Plśmienn'ctwie polskim" Wacława Maciejowskiego, wydanym w latach pięćdzie siątych ubiegłego wieku. Wspomina on, ze oglądał ten druk właśnie u Łukaszewicza. Na tym ślad się urywa Łukaszewicz część swych zbiorów sprzedał Bibliotece Uniwersyteckiej w Oxfordzie. Po śmierci Łukaszewicza i*v ia jego kolekcji została rozproszona. Część sprzedano mitykwariuszowi berlińskiemu Ascherowi, część znalazła Z P° Sladaniu zi(?cia- Mieczysława Łyskowskiego Niektóre pozycje przeszły do bibliotek, Zygmunta Czar- n-ckiego w Rusku (Wielkopolska), inne zakupił antyk wariat Jarosława Leitgebera w Poznaniu. Co prawda li.ilgeber wydał dwa katalogi dotyczące zbiorów Łuka- widy'CZ3' J6dnak W Zadnym 2 nich -Nowiny" nie figuro- Docent Konrad Zawadzki wytrwale tropił ślady pier- wi.zej gazety, która ukazała się w języku polskim. Dedu- * Szkatuła 2 odkryciam i 49