anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 737
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 294

Ashley Kristen - Until the Sun Falls from the Sky (nieof. tłum.)

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Ashley Kristen - Until the Sun Falls from the Sky (nieof. tłum.).pdf

anja011 EBooki Ashley Kristen
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 332 stron)

Kristen Ashley - Until the Sun Falls from the Sky Tłumaczyła: Eiden // http://chomikuj.pl/Eiden

Rozdział 1 Selekcja Moja suknia była krwiście czerwona. To, pomyślałam, było śmieszne. Żeby od razu krwistą czerwień? Byli poważni? - Uśmiechnij się. Bądź miła. Szacunek. Zawsze z szacunkiem. Pamięta, reprezentujesz Buchanansów - moja matka u mego szepnęła do mnie pilnie. Jej oczy nie opuszczały długości sali i jej postawa była sztywna gdy szłyśmy krok w krok. Była zdenerwowana i podekscytowana. Tak nieznośnie. Doprowadzało mnie to do szału. Nie potrzebowałam, żeby mi to powiedziała. Odkąd otrzymałam zaproszenie na Selekcję, przymilała się co mnie, trenowała i stale przypominała mi że byłam Buchanan i co to oznaczało. Jakbym kiedykolwiek zapomniała. W rzeczywistości gdy miałam trzynaście lat, powiedziano mi co oznacza bycie kobietą Buchanan, nigdy tego nie zapomniałam. Ani jednego słowa. Były wypalone w moim mózgu. Nie odpowiedziałam jej, tylko patrzyłam w dół korytarza. Była, jak powinna być, luksusowa ale straszna. Ciemno szary dywan otaczał polerowaną ciemność drewnianej podłogi. Dopasowane szare ściany kończyły się u sufitu dziewiczymi, białymi gzymsami. Na wysokości sześciu czy siedmiu stóp do ściany były przymocowane wykwintne, kryształowe lichtarzyki, wystarczająco by oświetlić drogę acz nie po to by odegnać cienie. Znacznie dalej wzdłuż ściany znajdowały się drzwi, wszystkie z nich były zamknięte. Na jednym końcu znajdowała się winda, którą pojechałyśmy w dół, znowu wyszłyśmy na korytarz i na drugim końcu znajdowały się drzwi, do których się kierowałyśmy. Mimo wszystko był to długi spacer. Zbyt długi dla tych krwiście czerwonych satynowych butów z obcasem grubości ołówka a pasek na kostce był tak delikatny, że przy każdym kroku który brałam, groził zerwaniem.

- Myślę, że te buty były złym pomysłem - mruknęłam pod nosem do swojej matki. - Leah... - zaczęła w swym ostrzegawczym, matczynym tonem którego często używała w tym roku. - No poważnie, obawiam się ogromnej wpadki z butami. Buchananowie nie mogę mieć ogromnych wpadek z butami na czymś tak ważnym jak Selekcja. Co to zrobi z naszą reputacją? - Nie martw się o swoje buty. Twoim butom nic nie będzie. - Nie, nie sądzę tak. Myślę, że powinniśmy zawrócić, znaleźć inną parę butów i wrócić - zasugerowałam. - Nie masz innej pary butów która byłaby właściwa. Co do tego miała rację. Kto posiadał dwie pary seksowny, za siedmeset dolarów, krwiście czerwonych butów wieczorowych? - No cóż, być może będziemy mogły porozmawiać z uprawnionym i powiemy, że nie mogę tego uczynić ze względu na możliwy brak butów i czy mogłabym pójść na następną Selekcję. Na moje słowa jej głowa skręciła się w moją stronę i spojrzała z paniką. Zszokowało mnie to bardziej niż perspektywa wieczornej uroczystości. - Musisz się wziąć udział na tej Selekcji. Dla ciebie nie będzie innej Selekcji - syknęła, nie będąc złą. Była zdesperowana. Było to tak szalenie inne od jej zwyczajów i choć nie rozumiałam jej lęków, uspokoiłam ją. - Dobra, mamo. Zostanę w tych butach. Wszystko będzie dobrze. Wzięła głęboki oddech i znowu zwróciła swą twarz w stronę korytarza. Ja także. Tylko to potwierdziło. Wyskoczyła z siebie z radości, i co dziwne, z nerwów gdy dostałam zaproszenie. Nie dlatego że każdy w mojej całej rodzinie myślał że nigdy nie dostanę zaproszenia na Selekcję (i miałam nadzieję, odkąd dowiedziałam się kim była moja rodzina i co robiła, że mieli rację), ale dlatego, że otrzymałam zaproszenie na tą Selekcję. Choć nigdy tego nie wyjaśniła. - Mamo, czy coś jest... ? Nie dokończyłam. Byłyśmy oddalone o pięć metrów od drzwi na końcu korytarza. Otwarły się, mężczyzna w wieczorowym stroju wyszedł i zamknął je za sobą. Patrzyłam na niego zszokowana. Musiał mieć jakieś siedem stóp wzrostu, był bardzo chudy, jego głowa była błyszcząca i łysa. Miał ciężkie, wypukłe czoło, nie miał brwi, duże, ciemne oczy i długie, długie kończyny które były dopasowane do jego wzrostu. Jego ręce były niesamowicie długie i cienkie, nawet dłuższe niż wymagało to jego ciało, ze smukłymi palcami i guzowatymi kostkami. Choć był niezwykle wyglądającym mężczyzną, był w jakiś sposób pociągający, nawet przystojny. Jego oczy udały się bezpośrednio do mojej matki i uśmiechnął się do niej z prawdziwym ciepłem. Miał nawet piękne, białe, mocne zęby. O mój Boże. Czy właśnie tak wyglądały wampiry? Na jego widok mój krok się zawahał. Moja matka położyła rękę na mym łokciu i pociągnęła nas do przodu przez ostatnich kilka metrów, aby zatrzymać się przed nim. - Avery - pozdrowiła i uśmiechnęła się do niego. - Lydio - chwycił ją za dłoń, pochylił się nisko i potarł o nią ustami.- To zawsze przyjemność - powiedział po tym jak puścił jej rękę.- Słyszałem, że nasza Lana dobrze sobie radzi. Znał moją siostrę, Lanę. I wiedział, że dobrze sobie radziła.

Była to prawda. Lana była na Selekcji trzy lata temu. Została wybrana, ku uciesze mej matki, w ciągu kilku minut od przybycia. Poradziła sobie bardzo dobrze dla Buchananów, wybrał ją jakiś wampir ze statusem. Nadal była w swym Porozumieniu z wampirem który ją wybrał nie było żadnego znaku, że zostanie uwolniona. Było to niezwykłe. Po tym jak otrzymałam moje zaproszenie które zwiastowało nowe tajemnice które mogły być mi udostępnione, powiedziano mi, że Porozumienie przeciętnie trwał od dwóch do trzech lat zanim uwolni swoją nałożnicę i ruszy dalej. Wszelkie Porozumienia, które trwały dłużej niż ten okres czasu, były znane za szczególnie udane. Kobiety Buchanan przez pięćset lat nabyły taki nawyk. Porozumienie mojej matki trwało siedem lat. Praktycznie była legendą. Przynajmniej to powiedziała mi z zazdrością moja ciotka Millicent, jej Porozumienie trwało cztery lata i trzy kwartały roku. „I trzy kwartały” były bardzo ważnym dodatkiem dla ciotki Millicent. Nigdy nie spotkałam wampira Lany. Jako Niewtajemniczona nie miałam prawda. Nie znałam nawet jego imienia. Po jej Selekcji, widziałam Lanę niezliczone razy. Była ekstatycznie szczęśliwa choć nie mogła mi powiedzieć dlaczego, acz było to po niej wyraźnie widać. - A to jest Leah - powiedział Avery, jego słowa były niskie, dały mi dziwne wrażenie, że nie było dla niego pewne, że rzeczywiście byłam Leah. Odciągnął mnie od moich myśli i moje oczy skupiły się na nim, aby zobaczyć, że się mi się przygląda i jego ręka wysunęła się ku mnie, dłonią ku górze. Moja matka szturchnęła mnie. Położyłam swoją dłoń na jego i uniósł ją, potarł o nią swymi ustami a następnie ścisnął. Nie puścił jej gdy spojrzał w moje oczy. - Bardzo chciałem cię poznać. Znowu kryło się za tym więcej znaczenia. Więcej niż fakt, iż byłam Buchananką, pierwszą nałożnicą rodziny, która umieściła nasze nazwisko w Porozumieniu Nieśmiertelnych i Śmiertelników pięćset lat temu. Więcej niż bycie legendarną córką Lidii. Więcej niż wzajemna uprzejmość. - Dziękuję - szepnęłam, mój głos był miękki i nie mój, głównie dlatego, że szokował mnie jeszcze bardziej. Uśmiechnął się do mnie, puścił moją dłoń i spojrzał na moją matkę. - Lucien będzie bardzo zadowolony. Moja matka pochyliła schyliła głowę w dół i spojrzała na Avery'ego przez rzęsy, zanim szepnęła: - Mam taką nadzieję. Co to było? Kim był Lucien i dlaczego miałby być zadowolony? - Kto to...?- zaczęłam, ale długie ramię Avery'ego przetoczyło się, ucinając moje pytanie. Złapał mnie i moją matkę w jego długość i odwrócił. Otworzył szerokie, ciężkie drzwi bez widocznego wysiłku i delikatnie poprowadził nas do przodu. Zamrugałam z powodu nagłego światła. - Lydia Buchanan, Wyróżniona - Avery ryknął za nami.- I Leah Buchanan, Niewtajemniczona! Miękki szmer rozmów nagle ucichł na jego słowa. Wszyscy zwrócili się by gapić. Też się gapiłam. Było wiele do gapienia się. Za dużo. Nie mogłam tego wszystkiego znieść. Pokój był owalny. Luksusowy. Nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego do tego prostego przystrojenia. Bogate, krwiście czerwone ściany, ponownie białe gzymsy i sufity, brak okien

jakbyśmy byli poniżej powierzchni ziemi. Brak obrazów, brak luster, tylko dużo, dużo głębokiej, krwistej czerwieni. Ogromny, owalny żyrandol oświetlał pokój, miliony kryształów tańczyły w pryzmacie światła. Był pluszowy, krwistoczerwony, owalny dywan na podłodze, który sięgał do krawędzi pokoju i można było dostrzec po bokach ciemne, lśniące drewno. Byli tam ludzie, może setka, może więcej. Nawet z taką ilością osób pokój nawet nie był wypełniony. Wszyscy byli ubrani w czerń, jak moja matka. Mężczyźni mieli czarne, wieczorowe stroje z białymi koszulami. Wyróżnione byłe konkubiny (lub matki, ciotki czy babki Niewtajemniczonych) miały na sobie efektowne czarne sukienki. Wampirzyce wydawały się dużo młodsze niż mężczyźni, ale nie były mniej eleganckie, również miały czarne suknie. Było może tylko kilkanaście kobiet, które nosiły krwiście czerwone suknie i zauważyłam, że moja suknia była inna. Zauważyłam id razu, że był to taktyczny błąd z mojej strony. Mimo że było tylko niewiele osób, które nosiły krwistą czerwień, wyróżniałam się. Nie chciałam się wyróżniać. Nie chciałam być wybraną. Niech to cholera weźmie. Chciałam się sprzeciwić przeciwko tej sukni. Nie dlatego, że moja matka chciała abym nosiła to samo co miały na sobie inne Niewtajemniczone. Mimo wszystko chciała troszkę więcej blasku, który jak myślałam, sprowadziłby na mnie niechcianą uwagę, nie mówiąc już o tym, że nie byłam tego typu osobą. Reszta była niczym świecidełka. Niewiarygodna ilość klejnotów na ich szyjach, nadgarstkach, uszach, zawiłe koki z błyszczącymi klejnotami przymocowanymi do włosów. Przyciągające wzrok suknie z szerokimi spódnicami pewnie ważyły z tonę, w szaleństwie południowej piękności odważnie odsłaniały skórę (głównie bardzo dużo dekoltu) przyozdobioną cekinami. Każda suknia, każdy klejnot, każdy zakręcony loczek upięty wysoko na czyjejś głowie krzyczał wybierz mnie! Moja sukienka była satynowa, miała przytulnie dopasowany stanik, talię i biodra. Miała długą spódnicę, wycięcie po skosie i pięknie się układała, gdy wirowała wokół moich nóg przy każdym kroku. Suknia obnażała moje ramiona, miała stan empire wiast1 , subtelny dekolt gdzie materiał obejmował moje piersi pod którymi był wszyty ściągacz. Z tyłu miałam odsłonięte łopatki, skóra była odkryta na plecach, wokół mych ramion i był ukazany rowek między piersiami choć nie było to zbyt śmiałego. Nosiłam tylko ręcznie wykonane, starożytne kolczyki Buchananów, które miały owalne rubiny otoczone brylantami w bazie, spadały z nich większe rubinowe łzy. Miałam także na palcu serdecznym pierścionek z owalnym rubinem, który był otoczony diamentami. Odgarnęłam z twarzy blond kosmyk i wplotłam go w pokrętny kok na szczycie mej szyi. Zrobiłam go sama i nie sądziłam, żebym wykonała złą robotę. Wyglądałam jakbym szła na uroczystość wręczania nagród w Hollywood (przynajmniej to sobie wmawiałam). Reszta Niewtajemniczonych wyglądała, jakby były dziewczynami które nie chodziły na randki czekały zdesperowane niczym na balu maturalnym aż ktoś poprosi je do tańca. - Cholera - mruknęłam tak cicho, że nawet moja matka mnie nie usłyszała i pewnie posłałaby mi mordercze spojrzenie, gdyby było inaczej. Mimo tego zobaczyłam jak kilku mężczyzn którzy nadal się we mnie wpatrywali ( w rzeczywistości każdy się we mnie wgapiał) uśmiechnęło się na moje słowo. Gdy moja matka sprowadziła mnie w dół po schodach trzymając się mojego łokcia, 1 Zgooglować, mam na końcu języka tą nazwę acz znając życie, nie najdzie mnie cudowne olśnienie.

przypomniałam sobie, że znajduję się teraz wśród wampirów. Ich zmysły były skrajnie wysokie. Mogli słyszeć i widzieć lepiej, ich zmysły węchu, smaku i dotyku były bardzie wrażliwe i szybciej się poruszali. Albo tak mi powiedziało. I co ważniejsze, nie wyglądali jak Avery. Żaden z nich. Również nie wyglądali jak wampiry. Przynajmniej nie tak jak przemawiała do nas kultura popularna, która kreowała nam wyobrażenie o wampirach. Nie byli tacy chudzi i bladzi i nie nosili czerwonych wstążek wokół gardeł do których był przyczepiony krzyż. Nie mieli również pięcioramiennych gwiazd i nie nosili rockowych ciuchów. Wszyscy różnili się wzrostem, ale każdego można było opisać jako wysokiego. Mieli różne rozmiary ciał, ale żaden z nich nie był niewielki czy szczupły, ani ciężki czy otyły, wszyscy byli muskularni i silni. Mieli różne kolory oczu i włosów. Wampirzyce były takie same z wyjątkiem muskulatury ciała, ale nie była to ważna część, nawet jeśli postrzegano iż moc odzwierciedlała się w fizyczności mężczyzn. Ich skóra była normalnego odcienia, oznaczała ciepło, człowieczeństwo. I wreszcie, wszyscy byli piękni. Gdy dotarłyśmy do ostatniego schodka, stłumiłam chęć wymruczenia innych, silniejszych wulgaryzmów. Rozmowa znowu zaczęła brzęczeć co było ulgą, gdyż oznaczało to, że przestałam być w centrum uwagi. Ta ulga była tylko krótkotrwała. - Lydio - mężczyzna, ciemny blond, zielone oczy, wysoki, wspaniały, był zdecydowanie za blisko. Wow. Moje pierwsze bliskie spotkanie z wampirem. - Cosmo - szepnęła moja matka, jej głowa odchyliła się do tyłu, ten dziwny, nieco smutny ale bardzo znany wyraz jaki zwykle miała w oczach rozpłynął się. Zamiast tego jej oczy były rozpalone i słodkie i zawierał namiętny uśmiech którego nigdy nie widziałam na jej ustach. Pochylił się i ucałował jej szczękę. Coś w tym geście było tak intymne, że musiałam odwrócić wzrok. Cosmo. Znałam to imię. Moja matka powiedziała mi tylko dzień wcześniej. Wampir mojej matki. O mój Boże. - Cosmo, chcę żebyś poznał Leah - usłyszałam słowa mojej matki i odwróciłam się z powrotem. Moja matka była w swojej sześćdziesiątce. Nie wyglądała na tyle, nawet w przybliżeniu. Ale nadal wyglądała starzej niż Cosmo, który wydawał się mieć trzydzieści pięć lat. Była w swojej dwudziestce, kiedy zaczęła mu służyć. Podszedł do mnie i pochylił się. Jego zimne usta dotknęły włosów na mojej skroni a następnie jego głowa przesunęła się dalej, jego usta ku mojemu uchu i mruknął: - Leah. Dreszcz przebiegł po mym kręgosłupie. Nie był to nieprzyjemne. Nie w najmniejszym stopniu. Jakie dziwne. Proszę, błagał mój umysł, niech wampir mojej matki mnie nie wybierze. Proszę, proszę, proszę. Byłoby to dziwne i obrzydliwie. Zbyt obrzydliwe. Ick! Jego głowa odwróciła się, ale jego ciało zostało na miejscu. Spostrzegłam, że mój głos starał się jak mógł, by brzmieć chłodno i dodatkowo by to podkreślić, moja twarzy przybrała wyraz skutej lodem gdy odpowiedziałam: - Cosmo.

Uśmiechnął się na obecność mego mrozu. Jego uśmiech sprawił, że jego piękno mogłoby podbić listy przebojów. Dlatego też opuściło mnie zimno i wgapiłam się. Odwrócił się do mej matki i powiedział: - Plotki są prawdziwe. Moja matka pokręciła głową, posyłając mi upominające spojrzenie, ale przemówiła do Cosmo. - Obawiałam się, że tak będzie. - Podoba mi się - mruknął i odwrócił się by obejrzeć mą twarz i jego zielone oczy przesunęły się po długości mego ciała i z powrotem do twarzy, zanim kontynuował.- Lucienowi bardziej się spodoba. Poczułam, jak moje ciało sztywnieje na kolejną wzmiankę o nieznanym Lucienie. Zanim zdążyłam otworzyć usta, moja matka przemówiła. - Tak sądzisz?- spytała z nadzieją. - Och tak - odpowiedział Como, nie odrywając ode mnie oczy. - Kim jest... ?- zaczęłam, ale wampirzyca dołączyła do naszej grupy. Była wysoka, chuda ale krągła, miała ciemne kręcone włosy, piękne niebieskie oczy i była ubrana w suknię bez ramiączek z rozcięciem w górze prawej nogi, które kończyło się wysoko na jej biodrze przy wdzięcznym udrapowaniu materiału. - Nareszcie, Leah - oznajmiła po przybyciu do naszej małej grupy. Zanim ktokolwiek mógł coś powiedział, podniosła rękę i pstryknęła palcami. Kelner niosący tacę z kieliszkami szampana pojawił się przy naszym boku. Cosmo chwycił kieliszek i wręczył go mojej matce a potem drugi, którego przekazał mnie. Gdy uczynił podobnie z wampirzycą, jej wzrok spoczął na mnie gdy odezwała się do Cosmo. - Proszę, powiedz mi że to będzie interesujące. Cosmo, także patrząc na mnie, stwierdził: - To będzie ciekawe. Traciłam cierpliwość. W każdym dniu, nawet tym dobrym, nie miałam dużo cierpliwości. Ale w tych nadzwyczajnych okolicznościach nie miałam jej prawie wcale. Dlatego ten nie był zaskoczeniem. Oznaczało to, że traciłam cierpliwość, coś co przydarzało się bardzo łatwo i na nieszczęście, często. - Mógłby mi ktoś powiedzieć o czym wszyscy mówią? Kim jest Lucien?- mój głos nadal był zimny, a teraz również ostry. Moje słowa sprawiły, że moja matka u mego boku zamieniła się w kamień z przerażenia. Cosmo uśmiechnął się. Kobieta przyglądała mi się przez chwilę a potem odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się. - Co w tym śmiesznego?- syknęła. Przestała się śmiać, ale nawet teraz, rozbawienie nadal tańczyło w jej oczach, gdy odpowiedziała: - Jestem Stephanie. - To cudownie, że jesteś Stephanie i takie tam, ale to nie jest odpowiedź na moje pytanie - powiedziałam jej. - Leah - moja matka powiedziała cicho w matczynym tonie, który brzmiał nieco alarmująco. - Pozwól jej, Lydio - Cosmo nakazał łagodnie.- Nie spotka jej żadna krzywda. Poczułam, że moje oczy się rozszerzają. Nie spotka mnie żadna krzywda? Co to znaczyło? Myślałam, że ta cała farsa polega na grzeczności i uprzejmości. Jaka krzywda mogła

mnie spotkać? Oczywiście inna krzywda pomijając tą, gdy zostanę wybrana. - Mimo wszystko jest Buchananką - Stephanie dodała, zanim mogłam uformować pytanie. - Tak. Istnieje to i oczywiście Lucien - Cosmo się wtrącił i Stephanie spojrzała na niego. - Gdzie Lucien? Sądziłam, że nigdy nie przegapi jej przybycia - Stephanie spytała Cosmo. - Spóźni się. Ma pewne trudności z Katriną. Ona... - Cosmo zatrzymał się i zerknął na mnie, zanim spojrzał na Stephanie.-... nie cieszy się jego udziałem w tej Selekcji. Przyglądałam się jak na twarz Stephanie wkradała się lekki niepokój. - Co ona chce, żeby robił? Głodował? - Myślę, że w tym przypadku... - przypatrywałam się jak oczy Cosmo przysunął się ku mnie, zanim spojrzał na Stephanie.-... chciałaby tego. - Dziwka - Stephanie splunęła z okrutną, przerażającą emocją, że aż nie mogłam się powstrzymać i cofnęłam się. - Spokojnie, Teffie, przerażasz Leah - ostrzegł Cosmo. Czułam, że to ważne bym zachowała twarz. To znaczy, byłam przerażona. Stephanie wystraszyła mnie nie na żarty, ale nie chciałam, żeby o tym wiedzieli. - Nie jestem przestraszona, jestem zirytowana - ogłosiłam.- Nikt nie odpowiedział na moje pytania. Oczy Cosmo wróciły do mnie. - Już niebawem dostaniesz swoje odpowiedzi, kochanie. Nie brzmiało to dobrze. Cosmo przysunął się do mojej matki i chwycił ją za łokieć. - Chodźmy po coś do jedzenia dla ciebie, ukochana. Dokładnie pamiętam co ci smakuje. Gdy moja mama odeszła z Cosmo, usłyszałam jej głos pełen czułego śmiechu. - Pamiętam, że lubisz to samo. Cosmo zaśmiał się. Nie mogłam się powstrzymać, tylko się skrzywiłam. To znaczy, nawet jeśli to była moja mama, było to obrzydliwe. - Też to polubisz - powiedziała Stephanie a me oczy strzeliły ku niej. - Słucham? - Też to polubisz - powtórzyła. - Co?- spytała, choć wiedziałam. - Karmienie - odparła. Nie sądziłam tak. - Wątpię w to - powiedziałam lodowato. Uśmiechnęła się, cała gniew jej wypowiedzi miną, znowu była piękna. Była także, jak zauważyłam, w najmniejszym stopniu nie zrażona moją lodowatą postawą. Jej ręka uniosła się i zacisnęła swoje palce wokół mojego ramienia z siła, która była zaskakująca. Pociągnęła mnie w głąb pomieszczenia. Widziałam i czułam jak spojrzenia przesuwają się za nami. Zatrzymała nas blisko ściany gdzie nikogo nie było w pobliżu. Puściła moje ramię i pociągnęła łyk swojego szampana co było dla mnie szokujące. Po pierwsze nawet nie zauważyłam, że niosła kieliszek. Po drugie, nie myślałam, żeby wampiry mogły pić coś innego oprócz krwi. Także wzięłam mój pierwszy łyk zanim zapytałam: - Nikt nie zamierza mi wyjaśnić o co chodzi z tym typkiem o imieniu Lucien? - Myślę, że powinniśmy pozwolić Lucienowi się wytłumaczyć - powiedziała mi, jej niebieskie oczy spoczęły na mojej twarzy.

- Co on ma ze mną wspólnego?- byłam wytrwała. Byłam, to ważne by to zapamiętać, równie niecierpliwa jak i zapalczywa, a także uparta. Miałam dużo złych cech. Wiedziałam o tym i pracowałam nad tym dla osób o które się troszczyłam. Dla mojej mamy, siostry, moich ciotek mimo że wszystkie przez większość czasu doprowadzały mnie do szaleństwa, a szczególnie dla moich przyjaciół. Miałam też niewiele dobrych cech, co oznaczało, że moja matka, siostra i ciotki często mi o tym przypominały. Również oznaczało to, że miałam dużo przyjaciół. Jednak nie miałam zamiaru pokazać swoich dobrych cech. Nie dziś. - Wszystko - Stephanie odpowiedziała na moje pytanie i wtedy jej głowa odwróciła się ostro tuż przed tym jak jej oczy zwęziły się w przerażające, ciężkie spojrzenie które wróciło do mej twarzy.- Cholera - syknęła. Spojrzałam w kierunku w którym patrzyła. Zbliżał się do nas mężczyzna. Wysoki, piękny, ciemnowłosy, o śniadej skórze i z dziwnie zabarwionymi, intensywnie szarymi oczami. Uśmiechał się. Do mnie. Łapczywie. Poczułam kolejny dreszcz który przebiegł po moim kręgosłupie. Tym razem był to całkowity strach. Pełny i całkowity strach. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam i pieklenie mnie to przeraziło. Tak, to prawda. Poziom mego strachu przeraził mnie nie na żarty. Dlatego też byłam podwójnie wystraszona. Stephanie przesunęła się lekko, stając bliżej mnie i częściowo przede mną by mnie osłonić. Nagle zaczęłam lubić Stephanie. Nowy wampir przybył do naszej grupy nie spuszczając wzroku z mojej twarzy aż się zatrzymał, następnie przeniósł go do mego gardła i zatrzymał w przerażeniu jak staje się wygłodniały. O mój Boże. Dreszcz popędził w dół mego kręgosłupa. Tym razem było to zimno. - Nestor - Stephanie warknęła a jej altowy głos wyraźnie się odbił w nieprzyjaznym huku. Nestor spojrzał na Stephanie. - Strażnik? Na Selekcji? Lucien jest bardzo złym chłopcem. - Leah i ja rozmawiamy - odpowiedziała Stephanie. Jego wargi wykręciły się gdy mówił. - Sugerujesz, że rozważasz zadeklarowanie swoich intencji, czyż tak? - Właśnie tak. Wycofaj się - Stephanie ostrzegła. - I mam w to uwierzyć?- Nestor uciął. - Powinieneś dostosować się do tradycji - odpowiedziała Stephanie. - Powinienem? Zagrałaś na Reedzie2 i nie usłyszałem?- spytał Nestor. - Cofnij... się - Stephanie sapnęła a następnie napięła się i usłyszałam dzikie warczenie które wydobyło się z jej gardła gdy patrzyła na Nestora. Dwa kolejne wampiry ruszyły w naszą stronę, obydwoje byli duzi, obydwoje ciemni, obydwoje z niebezpiecznymi zamiarami wyraźnie wypisanymi na ich twarzą. Coś było nie tak. Nie miałam pojęcia co się działo, wiedziałam tylko, że nie wróżyło to niczego dobrego dla mnie. Lub Stephanie. Podeszła bliżej przytłaczając mnie, cofając się, zmuszając mnie do ruszenia w kierunku ściany. 2 W słowniku oznacza to trzcinę, acz sądzę, że nie o to chodzi. Przypuszczam że Reed nazywają chłopców na wydanie, więc niech tak zostanie. No chyba że lepiej brzmi Czerwonki :P

Przerażenie przebiegło przeze mnie i moje oczy przeleciały po pomieszczeniu w poszukiwaniu mojej matki. Nie byłam mięczakiem, ale to były wampiry. Miały nieludzką siłę. Miały zęby i mogły rozedrzeć czyjeś ciało. Na miłość boską, pili krew. Ludzką krew! Właśnie o to chodziło w tym całym cyrku! Ta Selekcja, wiedziałam instynktownie, odwróciła się od tego czym miała być - kulturalnej, kontrolowanej ceremonii gdzie Niewtajemniczone prezentowały się w nadziei, że zostaną wybrane by służyć swemu Panu czy Pani, w zależności kto wybierze. Po wejściu czułam się bezpiecznie, niezależnie od tego iż ten proces ostatecznie oznaczał zostanie wybraną. Teraz w ogóle nie było bezpiecznie. Moje oczy znalazły mą matkę i patrzyła na mnie z przekąską która zamarzła w połowie drogi do jej ust. Wiedziałam po jej bladości, że moje instynkty nie zawiodły. W potwierdzeniu tego, zauważyłam, że Cosmo ją opuścił. Szybko przeciskał się przez tłum, na jego twarzy była wymalowana złość, gdy skierował się ku mnie i Stephanie. Gdy się poruszał, zbliżyły się dwa wampiry. Nie wiedząc dlaczego, moje ciało przygotowało się do ucieczki. - Lucien!- Avery ryknął od drzwi i wszyscy, nie tylko Stephanie, Cosmo, Nestor i dwa wampiry które nadeszły, ale wszyscy w pomieszczeniu zatrzymali się, zamilkli i odwrócili do drzwi. Ja również. Na szczycie schodów stał człowiek. Nie, nie człowiek, wampir. Człowiek czy wampir, nie miał sobie równych. Poprzez patrzenie na niego, czułam jakby ktoś położył dłoń na mym gardle w tym samym czasie gdy druga znalazła się na mojej piersi, zarówno gardło jak i pierś ścisnęły się boleśnie. Wysoki, wyższy niż ktokolwiek inny, co najmniej sześć stóp i cztery, może sześć stóp i pięć, był ogromny. Nie miał chudych, okazałych mięśni. Jego mięśnie nie były chude, nie okazałe. Były masywne, potężne, nawet brutalne. Jego włosy były czarne, tak czarne, że aż błyszczały i były grube, nawet lekko pofalowane. Były zbyt długie, acz nie w sposób żeby wyglądały na zaniedbane, acz w sposób, który mówił, iż nie miał czasu by męczyć się tak nieistotnymi procedurami jak fryzury. Wyglądały na nim świetnie. Wszystko na nim wyglądało świetnie. Jego ciemny garnitur, jego ciemna koszula, fakt był taki, że jako jedyny mężczyzna nie miał koszuli wieczorowej i krawatu, ale górne guziki jego koszuli były rozpięte, odławiając atrakcyjną kolumnę jego gardła. Nie był piękny, nie był nawet przystojny czy też nie wpasowywał się w czyjś normalny, codzienny rodzaj przystojności. Jego wygląd był zbyt szorstki, zbyt chropowaty i w jakiś sposób dziki i fascynujący. Była to szalona myśl, ale sądziłam, że miał najidealniejszy nos jaki kiedykolwiek widziałam, prosty i długi. Tak samo jego szczęka, kwadratowa i silna. I jego ostre kości policzkowe, pełne usta, nawet jego podbródek. I do cholery, jego oczy. Czarne, intensywne i patrzące na mnie. - O mój Boże - odetchnęłam. Następnie popatrzyłam przez przez pokój z wytężoną fascynacją ja opuszcza powieki, tylko częściowo, zakrywając swoje przepiękne oczy i jego wspaniałe wargi drgnęły, jakby walczył z uśmiechem. Usłyszał mnie.

Cholera! pomyślałam. Tyle na pozostanie zimną, rozgoryczoną i niezainteresowaną tym całym bałaganem. Zszedł w dół po schodach nie z gracją lecz mocą, jego ruchy zdawały się pozerać odległość. Jego oczy opuściły mnie i spoczęły na Cosmo. - Już nie jesteś tak odważny, hmm, Nestor?- Stephanie drażniła się i oderwałam swój wzrok od Luciena by spojrzeć na Nestora i Stephanie która kontynuowała.- Leah i tak by nie przypieczętowała krwią twego kontraktu, - Nie oczekiwałem, że to zrobi - Nestor był spokojny, pozostałe dwa wampiry które wcześniej się zbliżyły, teraz odeszły.- Miałem zamiar przedstawić swoje intencje i zaprowadzić ją do pokoju kontraktu. Odmówiłaby i zostałaby zmuszona do opuszczenia Selekcji. Niestety nie ma drugiej szansy. Dopiero do następnej Selekcji. Ale do tego czasu Lucien musiałby się pożywić, musiałby dzisiaj wybrać. Ale Leah nie byłaby wyborem. - Niezbyt mądre by odsłaniać swój plan - Stephanie powiedziała z pogardą. Nestor błysnął uśmiechem zadowolenia. - Nie był mój. Był Katriny - Stephanie syknęła gniewnie na tą wieść, ale Nestor zignorował ją i odwrócił swój wzrok na mnie.- Chociaż widząc cię, kusi mnie by namówić cię do przypieczętować mój kontrakt - pochylił się nad Stephanie ignorując jej ciało które napięło się emitując kolejny ryk z gardła, przybliżył się i mruknął.- Sądzę, że mógłbym ci pomóc pokonać rekord twej matki. Siedem lat nie wystarczyłoby na ciebie - odsunął się i zwrócił się do Stephanie,- Katrina ma powody do złości, do cholery, spójrz tylko na nią - jego głowa skinęła na mnie. - Widzę ją - Stephanie zgrzytnęła zębami. - Czujesz ją?- Nestor szepnął niemal z czcią i znowu poczułam tą dłoń na swym gardle, drugą na swym sercu i znowu się zacisnęły. Następnie Nestor zachichotał.- Oczywiście, że czujesz, po prostu nie twój typ zapachu, prawda? - Odpierz się - Stephanie ucięła. - Wy dwoje możecie przestać gadać o mnie jakby mnie tutaj nie było?- zażądałam, zapominając o strachu swego umysłu. Nestor nadal stał, jego brwi ściągnęły się razem i posłał mi okrutne spojrzenie, że znowu poczułam się jakbym miała umrzeć ze strachu. Teraz już trzęsłam portkami. - Co ona powiedziała?- spytał Stephanie i wyszeptał coś wściekle, ale jego wzrok nie oderwał się ode mnie. - Wygląda na to, że Magnus przywłaszczył sobie dziewczynę Warringtonów - Stephanie powiedziała mu zamiast odpowiedzieć na jego pytanie.- Nie ruszasz się za szybko, Nestor, jedyna jaka została, to Howardówna. Głowa Nestora odwróciła się i spojrzeliśmy na wampira z ciemnobrązowymi włosami który prowadził bardzo piękną i nieco rozpaczliwie ubraną Niewtajemniczoną po schodach. - Cholera - Nestor wymamrotał, zerknął na Stephanie, ogarnął mnie swymi szarymi oczyma od stóp do głów i poszedł. - Dupek - wymamrotała Stephanie. - Um, powiedz mi o co w tym wszystkim chodziło?- spytałam. Stephanie chwyciła me ramię w swą dłoń i wprowadziła mnie do pokoju gdzie wszyscy rozmawiali przyciszonymi głosami. - Po pierwsze, pozwolę to wyjaśnić Lucienowi jeśli zechce. Po drugie, musisz coś wiedzieć. Pewnie nie studiowałaś, to oczywiste, ale podejrzewam, że twoja matka dała ci kilka instrukcji. Nie wiem czy je ignorujesz czy pragniesz umrzeć - zatrzymała się i odwróciła do mnie, byłyśmy tego samego wzrostu i jej oczy wypoziomowały moje.- Nigdy nie lekceważ wampira, Leah. Cosmo i ja dzisiaj nie będziemy mieć nic przeciwko temu.

Lucien nigdy. Nigdy nie lekceważ Luciena. Po tym jak nadrobisz swoje zaległości w wiedzy, Cosmo i ja nie będziemy już do tego tacy cierpliwi. Musisz to wiedzieć. I dzisiejszej nocy będziesz traktować każdego wampira z szacunkiem, który się do ciebie zbliży. To ważne dla twojej matki, twojej rodziny, dla dziedzictwa przeszłości i teraźniejszości rodziny, a przede wszystkim jest to ważne dla Luciena. Musiałam przyznać, że miałam coraz bardziej dosyć wychwalania Luciena. Głównie dlatego, że nie miałam piekielnego pojęcia o czym wszyscy mówią a szczególnie teraz, kiedy na niego spojrzała. Jednak nie byłam głupia. Stephanie była poważna, była także szczera. Nie próbowała mnie wystraszyć, mówiła tylko jak było. Próbowała mnie ochronić. Choć mimo że była wampirem, nie zamierzałam jej tego rzucać w twarz. Mogłam mieć w sobie wiele okropności, ale nie byłam tego typu człowiekiem. - Teraz przedstawię cię jednej z moich starych konkubin - powiedziała, jej głos znowu stał się przyjazny i wesoły. Zaprowadziła mnie do mężczyzny, który musiał mieć z jakieś siedemdziesiąt lat i dodam, że Stephanie wyglądała na jakieś dwadzieścia pięć, ale był sprawny, nadal przystojny jak na siedemdziesiąty rok życia i był bardziej przystojniejszy niż trzydziestolatek który mu towarzyszył. Młodszy był jedynym mężczyzną w pokoju który miał ubraną czerwoną muszkę. Krwiście czerwona muszka. Kolejny Niewtajemniczony. Tym razem mężczyzna. Wow. Próbowałam się uspokoić, choć mama mi o tym nie powiedziała. Było oczywiste, że Stephanie lubiła obu mężczyzn. Śmiali się, rozmawiali, wciągnęli mnie w swoją rozmowę. Po tym jak się pożegnaliśmy, Stephanie odprowadziła mnie i powiedziałam: - Nie miałam pojęcia, że są męskie konkubiny. - Bo nie ma - odpowiedziała Stephanie.- Ale nacisnęłam na Dominium, które przeklinałam i jęczałam przez sto pięćdziesiąt lat, aż dołączyli samce, dzięki Bogu - odwróciła się do mnie, wyciągnęła z mojej dłoni pusty kieliszek i wymieniła go na pełny z tacy mijającego kelnera.- Bez urazy - uśmiechnęła się gdy podała mi nowy kieliszek. - Bez urazy?- zapytałam. Wciąż się uśmiechała, gdy powiedziała: - Dziewczynki dobrze smakują. Chłopcy są smaczniejsi. - Och - szepnęłam, patrząc w podłogę jakby była całym moim zainteresowaniem. - Nic dziwnego, że wiele wampirzyc była zadowolona z nowych rekrutów. I nic dziwnego, że mężczyźni także podzielali ten entuzjazm - zachichotała i ten dźwięk brzmiał niemal tak samo pięknie jak i ona była. Tak bardzo, że uniosłam oczy na nią gdy kontynuowała.- Choć niektóre kobiety nadal wolą dziewczynko. To droga w świecie, prawda? Skinęłam głową, gdyż rzeczywiście tak było. Niechętnie musiałam przyznać, że ją polubiłam. Dlatego też postanowiłam się do niej zbliżyć i powiedzieć jej coś, co mnie dręczyło. - Coś jest nie tak - szepnęła i ona napięła się. - Co? - spytała. Potrząsnęłam głową i rozejrzałam się. Potem złapałam jej spojrzenie. - Nie wiem. Czuję się śmiesznie. I tak było. Po tym jak Nestor odszedł... Nie, było tak wcześniej. Wydarzyło się to po tym jak przybył Lucien. Nie chodziło tu

o dłoń na moim gardle i sercu. Chodziło o coś innego. Coś, co ścigało mnie na krawędzi mej świadomości. Coś, co sprawiało, że czułam się dziwnie jakbym była pod wpływem narkotyków. Spojrzałam na szampana. - Myślę, że zostałam odurzona - odetchnęłam. Sztywność opuściła moje ciało, moja twarzy stała się miękka i zbliżyła się. - Nie jesteś pod wpływem narkotyków, Leah. - Nie? - Nie, nie zostałaś. On cię śledzi. Zamrugałam a potem zesztywniałam. - Co? Kto? - Lucien - było to wszystko co powiedziałam. Moje oczy przeleciały po pokoju. Nie było go trudno zauważyć. Stał rozmawiając z dwoma mężczyznami i jedną kobietą. Jego czarne oczy spoczywały na mnie. - Śledzi mnie?- szepnęłam, spoglądając bezpośrednio w jego oczy. Tak, mój zwierzaku. Śledzę ciebie. Oznaczam cię. Moja. Upuściłam kieliszek z szampanem. W błysku ruchu którego nie dostrzegłam, Stephanie człapała kieliszek zanim upadł na dywan. Te słowa, wypowiedziane głębokim, gardłowym głosem, nie zabrzmiały na głos acz w mojej głowie. - O mój Boże - nadal szeptałam. - Tak, kochanie, śledzi cię - głos Stephanie brzmiał na rozbawiony i oderwałam wzrok od Luciena by na nią spojrzeć. W minucie gdy to zrobiłam, uśmiechnęła się.- Och, Leah, jest dobrze. Kiedy tak mówię, to tak oznacza. Kobiety Buchanan należały do Luciena od wieków. Każda do niego dążyła. Jedyną osobą która się zbliżyła to Cosmo i twoja matka go ma - zatrzymała uśmiechając się bezczelnie.- I oczywiście ja - zachichotała i następnie powiedziała.- Nie musisz wyglądać na taką wystraszoną. - On po prostu... Stephanie, on po prostu...- zająknęłam się i wtedy ponownie usłyszałam jego głos w głowie. Nie, Leah. Nie mów jej. Moje usta się zamknęły. Nie trzasnęły, tylko się zamknęły; po prostu zrobiły to, co mi kazał. O mój Boże, powtórzyłam w swojej głowie, panika mnie przytłaczała. Zrelaksuj się, mój zwierzaczku. Ponownie przemówił, także w mojej głowie. Zostaw mnie w spokoju! krzyczałam w kółko w swej głowie. Usłyszałam jego śmiech i to nie uszami. Był jeszcze piękniejszy niż Stephanie. Był taki piękny, tak fascynujący. I nie był to tylko rozbawiony śmiech, brzmiał nieco na zaskoczonego, lekko wyczekująco, nawet mogłam wyczuć lekkie pobudzenie. Co do cholery? - Słyszę to - Stephanie powiedziała cicho, rozrywając początek mojej niewerbalnej rozmowy.- I widzę - poszła dalej i wpatrywałam się w nią.- Oznaczył każdy twój ruch. Nawet najmniejszy ruch jaki zrobiłaś, Leah, on go oznaczył. Jego serce bije w parze z twoim. Każdy to wie, każdy wampir tutaj może to usłyszeć, mogą to wyczuć, zobaczyć, poczuć - jej głos stawał się miększy, obracał się ubóstwienie.- Nikt nie może tego zrobić tak jak Lucien. To piękne. Mówiła o nim mówiąc w mojej głowie. Wyjaśniała mi co oznaczało śledzenie. Mimo to, utknęłam w innym punkcie. - Jego serce bije?- spytałam.

Skinęła głową w kolejnym uśmiechu. - Musisz sporo się nauczyć, kochanie. Byłam tak zszokowana tą wiadomością, że zapomniałam, że wampir w tym zatłoczonym pokoju gada w mojej głowie. - Serca wampirów nie biją - powiedziałam głupio do Stephanie, odkąd była jednym, to powinna o tym wiedzieć. - Och tak, biją. Zobaczysz - wyśpiewała chwytając moją dłoń i zawróciła kierując się ku Lucienowi.- Nie wiem w co ona gra, ale już wystarczy. Jestem głodna. Prowadziła nas prosto do Luciena. Nie. Naprawdę, naprawdę, nie. Zaparłam się nogami i syknęłam. - Co ty wyprawiasz? Nie odpowiedziała na moje pytanie, zamiast tego powiedziała: - Zauważyłam, że się tobą chwali. Zazwyczaj ten jego sposób jest całkiem ciekawy, ale teraz jest denerwujący. Jestem zmęczona bawieniem się w ochroniarza. Z drugiej strony chciałabym dostać dzisiaj wieczorem Reeda - jej palce znowu ją znacząco ścisnęły i jej siła nie pozwoliła mi ciągnąc stóp, pchając mnie do przodu. Pociągnęłam swe ramię. Jej palce znowu się ścisnęły, tym razem dając mi do zrozumienia, że nie ucieknę. Spróbowałam czegoś innego. - Posłuchaj, Stephanie, nie chcę być dzisiaj wybrana. - Nie ma na to szansy - powiedziała mi radośnie jak przyciągnęła mnie jeszcze bliżej. Przestałam mówić i spojrzałam na Luciena. Jego oczy ponownie na mnie spoczęły, oznaczały mnie i jak powiedziała Stephanie, zrozumiałam to. Były zaborcze, deklarujące własność, podsumowujące, byłam jego. Widziałam to nawet na odległość. Mogłam nawet to wyczuć. Inni patrzyli, rzucając spojrzeniami między nim a mną. Moje serce zaczęło bić szybciej gdy ludzie z którymi stał zauważyli nasze podejście i usunęli się na bok, otwierając drogę ku niemu. Nie! Nie, nie, nie, nie! Krzyczał mój umysł, moje oczy utknęły w jego. Tak, powiedział w mojej głowie. Serio, przestań tak robić! Mój mózg krzyknął na niego. Usłyszałam kolejny chichot w swej głowę. Skrzywiłam się na niego. Wybuchnął śmiechem, tym razem nie w mej głowie acz na głos. Z tego powodu wszyscy wokół niego obrócili się i spojrzeli na niego w oszołomieniu nie znając przyczyny. Ale ja znałam powód. Moje groźne spojrzenie dołączyło do zmarszczonego nosa w rozdrażnieniu. Potrząsnął swoją głową, jego uśmiech wciąż szarpał się na jego pięknych ustach. Stephanie zaprowadziła mnie zatrzymała przed nim. Był wyższy niż wydawało mi się z daleka, większy, mocniejszy, całkowicie przytłaczający. Sprawiał, że czułam się mała. Nie byłam mała, nie w żadnym odcinku wyobraźni. Miałam pięć stóp i dziewięć wzrostu, ponad sześć stóp w swych krwiście czerwonych szpilkach. Nosiłam biustonosz w rozmiarze C. Mój tyłek był moim wrogiem, zawsze tak było. Był całkowicie odporny na każde diety znane człowiekowi. Twój normalny, przeciętny, codzienny facet nie mógł mnie wybrać, nie na dłużej niż

na kilka sekund. Ten mężczyzna, nawet jeśli nie byłby wampirem, mógł to zrobić. Bez wątpienia. Czułam się krucha w jego obliczu. Łamliwa. Delikatna. Rozmowa w tym pokoju znowu zamarła. Cała sala zamilkła. Każdy obserwował. Otworzyłam usta by coś powiedzieć, prawdopodobnie coś głupiego, gdy odezwała się Stephanie. - Lucien... - zaczęła, jej głos był niecierpliwy. Uciszył ją, jego oczy utknęły na mnie, nawet nie powiedział „cześć”. Zamiast tego, jego głęboki, mocny, gardłowy głos poinformował głośno. - Deklaruję swoje intencje. O cholera. - Dziękuję ci, Boże - moja matka westchnęła szczęśliwie z tyłu.

Rozdział 2 Kontrakt - Wynocha - Lucien warknął. To nie szło dobrze i nie podobało mu się to. Leah spojrzała na niego. Jej matka, Lydia, patrzyła z przerażeniem na zachowanie swojej córki lub na to, że Lucien przerwał tradycję której nie znał. To również go nie obchodziło. Cosmo, który był uśmiechnięty aż do momentu w którym Lucien warknął, teraz krzywił się na ten problem. Avery podszedł bliżej. - Lucien, znasz prawo. Potrzebujesz pozwolenia. Musi być potwierdzone przez Wyróżniającą się Niewtajemniczonej. Nawet ty nie możesz... - Avery zaczął. Lucien uniósł rękę i Avery przestał mówić. Wiedział. Żył w tym koszmarze przez cholernych pięćset lat. Wiedział, do cholery. Tym także się nie przejmował. - Idźcie - Lucien zgrzytnął zębami. - Lucien, nie rób tego - Cosmo błagał. Lucien zniżył głos do niebezpiecznego huku. - Teraz. Spoglądając na przebywających w pomieszczeniu, Avery szepnął. - Jest wyjście. Nikt nie musi wiedzieć, Cosmo. To nie opuści tego pokoju. - Nie podoba mi się to - Cosmo powiedział do Avery'ego. - Lucien, pozwól mi z nią porozmawiać - powiedziała Lydia, jej ręka wysunęła się w jego kierunku. - Nie powtórzę tego jeszcze raz - powiedział Lucien. Wiedzieli przy tym, że wypróbowali jego cierpliwość i wiedzieli co to oznacza, więc bez dalszego wahania skierowali się do wyjścia. W tym Leah.

- Nie ty - zażądał i każdy się odwrócił. - Co?- Leah spytała, jej miękki, słodki głos grał na jego nerwach. - Nie ty. Ty zostajesz. Jej oczy rzuciły się do jej matki, Cosmo, Avery'ego i następnie do Luciena. - Ale myślałam... - Chodź tutaj - Lucien nakazał, ucinając jej słowa gdy wszyscy po cichu opuścili pokój. Nie zrobiła tego, czego zażądał. Zamiast tego spojrzała w niezdecydowaniu na zamknięte drzwi. W rzeczywistości odkąd przekroczyła próg Pokoju Kontraktowego, nie zrobiła ani jednej rzeczy, której zażądał. Nie chodziło tu tylko o jej głos który grał jej na nerwach, ale wszystko w niej. Spodziewał się, że będzie się tym cieszyć. Nie spotkał się z wyzwaniem od pięciuset lat. Nie cieszył się tym. - Leah - zawołał, jego głos był napięty tak samo jak jego cierpliwość. Jej głowa odwróciła się. - Czego?- spytała ostro. Poczuł jak jego ciało napina się walcząc z pragnieniem aby nauczyć ją mu należnego szacunku. Zamiast działaś według tego pragnienia, ostrzegł ją spokojnie. - Nigdy nie zwracaj się do mnie w taki sposób. Patrzyła na niego, skupiona na zwalczeniu strachu na swej twarzy, kolejny wyraz którego nie widział od długiego czasu. Wyraz który lubił, wyraz za którym tęsknił, wyraz którego pragnął. To zaspokoiło jego gniewa. Nie cały, ale wystarczająco. - Nie rozumiem tego - powiedziała, w jej głosie brzmiał ten sam strach i skupienie i poczuł ich mieszankę we krwi. Zwłaszcza strach. Każdą konkubinę aż świerzbiło by została wybrana. Służyło to celowi ale także eliminowało pościg, wychwytywanie, oswajanie. Wszystko co podobało się Lucienowi, brakło mu i czego z całą pewnością pragnął. Jej strach był smakowity na jej twarzy, jej włosy, jej oczy, jej piersi, ten tyłek, jej cholerny zapach który praktycznie zwalił go na kolana w minucie gdy przybył na Selekcję i go pochwycił. Jak miało to miejsce po raz pierwszy gdy ją ujrzał, poczuł j lata wcześniej, kiedy to oznaczył Leah Buchanan jako swoją. Każdy o tym wiedział przez dziesięciolecia. Oczywiście z wyjątkiem Leah. Nadal mówiła. - Myślałam, że jeśli odmówię podpisania krwią twojego kontraktu to będę mogła odejść. Lucien wciągnął uspokajająco oddech. Nie udało mu się go uspokoić, jednak jego głos brzmiał mniej niecierpliwie, gdy wyjaśniał: - Jeśli Nestor zadeklarowałby swoje intencje. Tak. Magnus. Tak. Hamish. Tak samo. Każdy z nich - zatrzymał się, wskazując ręką na drzwi by zaznaczyć Selekcję zanim skończył.- Ja? Nie. - Dlaczego nie?- spytała. - Bo chcę ciebie. - Ale ja nie chcę ciebie.

- To nie ma znaczenia. Jesteś moja. Zamrugała a następnie zebrała się w sobie. - Ale mama powiedziała że zasady są bezwzględne. Nikt nie łamie zasad. Nigdy. - Ja nie jestem nikim. Jej głowa podskoczyła do góry. - Jestem twoim Panem. Teraz zaczęła wyglądać na złą. - Nikt nie jest moim panem. - Ja jestem. Patrzyła na niego, gniew wypierał strach, zacisnęła dłonie w pięści i pochyliła się ku niemu zanim oznajmiła. - Nie. Jesteś. Miał dość. Chodź tu, Leah. Natychmiast przysunęła się do niego. Lucien przyglądał się jak gniew zniknął i zdziwienie znowu wróciło. Tak samo strach. Wiele. Tak bardzo, że pokój nim przesiąkł. Zmieszał się z jej zapachem. Odczuł zakazane pragnienie by porwać ją w ramiona, rozerwać jej gardło i w tym samym czasie zerwać z niej ubrania i zanurzyć swego penisa głęboko w niej, że będzie czuł swoje własne pchnięcia w krwi rozlanej w swych ustach. - Przestań to robić - szepnęła gdy zatrzymała się od niego mniej niż o stopę. Cisza, zażądał i jej usta zacisnęły się. Lepiej, powiedział jej. Patrzyła na niego, jej dłonie zacisnęły się w pięści po obu jej bokach, ale nie odsunęła się od niego. Wysilała się by to zrobić, ale nie mogła. Nie pozwalał na to. Nie miało to znaczenia, że z tym walczyła. Lubił to. Podaj mi swoją dłoń. Uniosła dłoń ku niemu patrząc na ruch, przerażenie i złość pojawiły się w jej oczach. Odwrócił ją, jego palce zacisnęły się wokół ostrego sztyletu który był jedną z czterech rzeczy na tym błyszczącym, owalnym stołem przed nim. Był na nim ich kontrakt, tak duży jak plakat, pergamin z kości słoniowej, maleńkie, kaligrafowane słowa u samej góry i przy dole. Był tylko centymetr przestrzeni dla ich podpisów. Wszystkie te słowa mówił o tym, że oferuje mu swoją krew, dając mu prawa do żywienia a w zamian on będzie się nią opiekował nie przez całą długość trwania Porozumienia, ale aż wyda ostatni oddech na tej ziemi. Czego ona nie wiedziała, nie wiedział Cosmo, jej matka nie wiedziała ale Avery wiedział, że Lucien zmienić pięćset letnią umowę. Po wejściu do pokoju usiadła i przeczytała każde słowo, coś czego nie zrobiła choć jedna konkubina przez pięćset lat. Nie miała możliwości o dowiedzeniu się o zmianach które zamówił u Avery'ego albo nie będzie wiedziała aż nie będzie uczęszczała na nauki. Które zaplanował w ramach konsekwencji. Niemniej jednak, czy może dlatego, że po zakończeniu czytania, jej twarz była blada, oczy wrzały gdy rzuciła umowę na stół, załapała wzrok Luciena i ogłosiła: - Nigdy w życiu. W tej chwili zaczęły się potrzeby Luciena, błagania jej matki, chichot Cosmo i uśmiech Avery'ego. Nie wspominając już o rozdrażnieniu Luciena. Na stole również znajdowało się pióro i Łącząca Miska, mała, owalna, kryształowa płytka która stała na czterech kryształowych nóżkach przy piórze.

Lucien zdecydował, że obie teraz zostaną użyte. Ręka Luciena uniosła się i jego palce owinęły się wokół niej. Wyprostował siłą jej palec wskazujący i z tym też walczyła. Wiedziała, że nigdy nie wygra ale i tak próbowała. Odkrył, że wreszcie się tym cieszy. - Walcz, mój zwierzaku, podoba mi się. Od razu przestała walczyć. Uśmiechnął się do niej. Ona skrzywiła na niego. Podniósł sztylet by przebić jej palec, acz zatrzymał się i spojrzał na nią. Jej oczy przesunęły się od jej oczu do jego. Mógł dostrzec błaganie. Tak, cieszył się tym. Rzucił sztylet na stół. Poczuł jak jej ulga uderza w pokój. Jej serce zaczęło bić jak szalone, potykając się o siebie. Teraz zaczęło zwalniać. Jego oczy przesunęły się do jej gdy uniósł jej rękę do swych ust, palec nadal był naciskany przez jego kciuk. Poczuł, jak jej ciało napina się, strach najeżdża, jej serce podniosło tempo, gdy jej ręka opierała się. Była wspaniała. Nie! Krzyknęła w swym mózgu. Otworzył swe usta, włożył jej palec do ust i wessał go do środka. Nadal stała a jej oczy opadły do jego ust. Z trudem zwalczył podniecenie które poczuł przy posmakowaniu jej i spojrzeniu w jej kierunku. Chryste, smakowała cholernie dobrze. Użył jednego zęba by otworzyć jej palec. O mój Boże! westchnęła w swym umyśle, gdy wyczuł jak rejestruje krótki ból. Mylił się, jej skóra smakowała cudownie, ale to jej krew była wspaniała. Z żalem wyciągnął jej palec z ust, wepchnął jej rękę do Łączącej Misy i wycisnął kilka kropel krwi z rany do miski. Opierała się przeciwko temu mocno i Lucien spostrzegł, iż było to niejasno zaskakujące. Wiedziała, że nie mogła wygrać. Uwięził ją swym umysłem i nawet gdyby tego nie zrobiła, nigdy nie będzie w stanie fizycznie pokonać jego siły. Spostrzegł, że lubił jej upór kiedy miał ją pod swymi rządami. Było tak, kiedy nie zaczęło go to denerwować. Kiedy skończył, przysunął jej palec do swych ust i jego język rzucił się do niego, liżąc przecięcie. Krwawienie natychmiast ustało. Dzięki jego ślinie rana zagoi się w ciągu godziny. Uwolnił jej rękę ale zażądał, Zanurz pióro w swojej krwi i podpisz kontrakt. Jej ciało szarpnęło się, napięło i spojrzał z zaintrygowaniem, zawahała się przez sekundę zanim zrobiła to co kazał. Patrzył jak to robiła, z bladą twarzą, jej ciało drżało. Czyżby mogła walczyć z hipnozą? Wiedział, że było to niemożliwe. Jednakże jeśli mogła, będzie jeszcze więcej zabawy. Odłożyła piórko i odwróciła się do niego. Nienawidzę cię. Położył dłoń na jej szyi, jego kciuk spoczął na jej tętnicy szyjnej, jej serce biło mocno o jego skórkę i w jego uszach. - To nie potrwa długo, mój zwierzaczku - zapewnił ją. Nie nazywaj mnie swoim zwierzakiem.

- Jesteś moim zwierzakiem. Zmarszczyła nos na niego, miał zakomunikować jej podrażnienie i obrzydzenie. Jednak uznał to za godne podziwu. Nie myślał tak dopóki ona tego nie zrobiła na Selekcji, ktoś go obgadywał podczas gdy komunikował się niewerbalnie. Był zaskoczony i spodobało mu się że miała do tej pory nieznane możliwości. Sprawiało to, że rzeczy będą jeszcze bardziej interesuję. Do diabła, już były. Odwrócił się do stołu, chwycił sztylet i przebił swój własny palec. Przechodząc przez te same czynności co ona, podpisał umowę. Po zakończeniu, użył czubka sztyletu by wymieszać na talerzu ich krew gdy stała drżąc obok niego. Przesunął się ku niej i jej ciało napięło się. - Nie możesz z tym walczyć, Leah. To nie może być legalne, warknęła. Miała rację. Zdecydowanie nie było. Jeśli ktoś by się dowiedział, że zmusił ją do podpisania za pomocą hipnozy, zostałby ukarany. Albo spróbowaliby go ukarać. Oczywiście nie udałoby im się. Musieliby najpierw go zabić. Była, wiedział to bez wątpienia, warta tego ryzyka. Umieścił ją przed sobą, jego jedno ramię owinęło się wokół jej talii przytrzymując ją mocno przy swojej piersi i brzuchu. Jej słodki tyłeczek nacisnął na jego uda. Czując jej miękkie ciało przy swoim twardym, wiedział że nie wytrzyma dłużej niż tydzień do Upustu Krwi. Sięgnął w poprzek przed nią i chwycił pióro zanurzając je w ich zmieszanej krwi. Weź moją dłoń w swoją, zażądał. Zrobiła co jej kazał. Wspólnie napisali słowo Związani między ich imionami swoją zmieszaną krwią. Stało się. Była jego. Przeszedł przez niego triumf. Nie czuł się tak od długiego czasu i najbardziej mu się to spodobało. Jego ramię napięło się wokół jej talii gdy przysunął swą twarz do jej szyi, czując zapach jej skóry, jej włosów, perfum których nie potrzebowała, słyszał jak krew śpiewa ciepło i wilgotnie w jej żyłach. Usłyszał oddech który wydostał się z westchnieniem i wiedział, że użył zbyt dużej siły. Trzymał ją przyciśniętą do siebie i nie puszczał. Moja, oświadczył. Nigdy, odparowała. Jego usta przesunęły się do jej ucha i szepnął: - Zobaczymy. Poczuł jej dreszcz. Wówczas uwolnił jej umysł i jej ciało spod swojej kontroli. Poczuła to natychmiast, odwróciła w jego ramieniu by patrzeć na niego przez chwilę zanim wyrwała się i od razu wybiegła z pokoju.

Rozdział 3 Upuszczanie krwi Stała przy oknie wpatrując się w noc. Niebo było bezchmurne, księżyc w pełni, jego jasność oświetlała ciemność, nieskazitelny ogród poniżej wydawał się pewien sposób niesamowity. Moje oczy przeniosły się z ogrodu i dostrzegłam swoje odbicie w szkle. Wyglądałam jak idiotka. Miałam na sobie bladoróżową koszulę nocną, prostą, nieozdobioną koronką czy czymś innym. Sięgała do kostek przez co łatwo mogłam się potknąć, opinała moje biodra a cienkie ramiączka przytrzymywały stanik pozostawiając między moimi łopatkami głębokie wycięcie w kształcie V. Jakaś dziwna kobieta o imieniu Edwina przyszła do mnie i zrobiła mi włosy i makijaż. Była cicha i czujna, ale uśmiechnięta i oczywiście podekscytowania jakbym miała zostać ukoronowana na królową świata. Pozwoliłam jej na to też będąc cicho. Miałam za dużo na głowie. Nie powinnam siedzieć cicho. Za bardzo wymęczyła moje włosy. I także za dużo nałożyła mi makijażu. Miałam mieć rozdarte gardło przez zęby tego pieprzonego wampira, miał zamiar ssać moją krew a następnie wrócić do domu do swojej partnerki. I po co te całe zamieszanie? Po Selekcji powiedziałam mojej matce co się wydarzyło w Pokoju Kontraktowym i zażądałam by skontaktowała się z Wampirzym Dominium i odwołała kontrakt. Na początku wyglądała na wstrząśniętą. Później zwołała moje ciotki. Moje ciotki zadzwoniły do mojej siostry, ale co dziwnie, nie do moich kuzynek. Zwołały zebranie i co mnie wkurzyło, nie zostałam na nie zaproszona. Potem skontaktowały się z Dominium, ale nie po to by odwołać kontrakt, ale by uzyskać kopię.

Kopia była dostarczona, gdyż należała się mi i im. Avery dostarczył ją osobiście. Za zamkniętymi drzwiami, beze mnie, czytali go przez godziny. No dobra, bardziej przez godzinę, ale czułam jakby minął ich milion. Moja siostra wyszła jako pierwsza z bladą twarzą i zszokowanym spojrzeniem. Nie powiedziała żadnego słowa zanim wyszła. Było to zaskakujące. Lana była rozmowna. Mogła każdego zagadać. Nie sądziłam, żeby była sobą gdyby nie powiedziała ani jednego słowa. Nie był to dobry znak. Następnie wyszła moja ciotka Kate. Z jakiegoś powodu także wyglądała na bardzo wstrząśniętą, ale także na zdeterminowaną. Jako najstarsza przywódczyni czterech Buchananek i jako że tradycja została zakorzeniona we mnie od czterech dziesięcioleci, miała ostatnie słowo. Nie polubiłam tej końcowej gadki. Było tak: Będziesz przestrzegać kontraktu. - Co?- krzyknęłam. - Każdego słowa - odpowiedziała. I później bez powiedzenia czegoś innego, jakby się bała co mogą sprawić jej słowa, a przysięgam, że ciotka Kate nie bala się niczego, wyszła. Tak samo zrobiły Millicent i Nadia. Moja matka stanęła przede mną i zażądałam: - Nie mogą mówić poważnie. - Jeśli się nam sprzeciwisz, zostaniesz wygnana z rodziny - moja matka odpowiedziała cicho próbując, wiedziałam o tym, nie użądlić mnie tymi okropnymi słowami.- Jeśli sprzeciwisz się Lucienowi, co zostało napisane w kontrakcie, będzie miał pewne prawa, Leah. Prawda, z których nie chcesz żeby skorzystał. Prawda, które czuję, że wykorzystała. - A one są?- warknęłam zmęczona tajemnicami i niezaplanowanymi Wampirzymi Lekcjami, które miały trwać aż do następnego dnia. Wampirze Lekcje były dwudniową nauką o wszystkich sprawach dotyczących wampirów i ich konkubin, coś czego nie wypatrywałam i w tamtej chwili nie miałam ochoty robić. - Będzie miał prawo zapolować na ciebie gdy cię znajdzie, co zrobi, i będzie mu wolno zrobić co tylko zechce - mama odpowiedziała. - A to „co tylko zechce” oznacza, że wyssie moją krew na co pozwala mu między innymi kontrakt. Zbladła na moje słowa, których sobie nie mogłam przed nią przypomnieć, ale jej dalsze słowa przykuły moją uwagę gdzie indziej. - Jeść, owszem, i nie przestawać. - Słucham?- spytałam. - Ma wszelkie prawo do pożywienia się i nie przestania. Jako chętną konkubinę, ma prawo jeść. Gdy już ciebie zainicjuje i przyzwyczai do karmienia, będzie miał prawo robić to jak tylko często będzie chciał i kiedy będzie chciał. Ale musi przestać, nie tylko przed tym zanim cię zabije, ale zanim cię nadmiernie osłabi. Jeśli sprzeciwisz się kontraktowi, może na ciebie zapolować i pożywić się tobą aż będziesz martwa. Nic na to nie powiedziałam, gdyż było to wręcz przerażające. Lucien polujący na mnie i ssący krew z mojego ciała aż będę martwa. Zrobi tak. Jeśli się mu przeciwstawię, ten drań nie tylko to zrobi ale będzie się upajał każdą minutą. - To nigdy się nie zdarzyło. Ani razu. Nie w przeciągu pięciu stuleci - mama poinformowała mnie, zbliżyła się chwyciła moje dłonie, obie same mocno się zacisnęły.- Nie zrób tego pierwsza jako Buchananka. Proszę, nie rób tego - błagała mnie.- Nasze imię jest bez zarzutu. Mamy najwyższe Selekcje, najdłuższe Umowy. Wstyd który na nas ześlesz

sprawi, że żaden wampir nie skojarzy się z nami przez lata, dziesięciolecia a może i nigdy. Twoja siostra zostanie uwolniona a to ją zniszczy. Rafe uwielbia ją. Nie straciła swego smaku. Może pobić moje osiągnięcie. Twoje kuzynki także zostaną uwolnione. A twoje kuzynki które nie doczekały się jeszcze swojej Selekcji... ale chcą tego, Leah... pomyśl o nich. - Nie mogę uwierzyć, że prosisz mnie o to - szepnęłam i nie mogłam. Było to ohydne. Wszystko. Jej ręce ścisnęły moje. - Nie rozumiesz. Wróć do lekcji, to się dowiesz. Idź do Luciena. Będzie dla ciebie dobry, Leah. Po tym jak cię zainicjuje, obiecuję, że zrozumiesz. - Kim jest ten facet?- spytałam. - To Lucien - odpowiedziała, jakby to wszystko wyjaśniało. - Myślę, że potrzebuję więcej informacji. Skinęła głową, ale powiedziała: - Powiem ci więcej po swoich lekcjach, po pierwszym upuszczeniu krwi, kiedy to zrozumiesz. Wtedy powiem ci o Lucienie. - Dlaczego po? - Najpierw musisz zrozumieć - znowu ścisnęła moje dłonie.- Nie mam wątpliwości, że on sprawi, iż zrozumiesz. Po tym - uśmiechnęła się.- Może cię to nawet nie obchodzić. Wątpiłam w to wtedy. Wątpiłam w to teraz, stojąc w tym pięknym pokoju, moim pięknym pokoju, w moim pięknym nowym domu, w pokoju (i domu), który ten Wampirzy Drań Lucien mi dał. Nienawidziłam go swym całym bijącym sercem. Na tą myśl, drzwi otworzyły się. Odwróciłam się i gdy skończyłam swoje wirowanie dookoła, dostrzegłam jak zamyka drzwi. Nie widziałam go od tygodnia. Znowu był ubrany w ciemny garnitur z ciemną koszulą, która była rozpięta na gardle. Jego oczy nie oderwały się ode mnie ani razu gdy przeszedł nonszalancko przez pokój do kanapy, ściągnął swą marynarkę i rzucił ją na mebel. Z oczami nadal na mnie, podszedł do boku łóżka i zatrzymać się, stanął i powiedział: - Chodź tutaj, Leah. Ponownie zauważyłam, że nie powiedział nawet „cześć”. Nie narzekałam na jego brak powitania. Sama też go nie przywitałam. Podeszłam do niego. Nie dlatego, że miał kontrolę nad moim ciałem. Ponowne zniesienie tego byłoby zbyt upokarzające. Ale dlatego, że nie miałam innego wyboru. I było to do bani. Był tak ogromny i przytłaczający jak pamiętałam. Jeszcze większy gdy stał w tym małym pokoju przy łóżku na bosych stopach. Jego oczy były także bardziej intensywne. Znacznie bardziej intensywne. Przerażająco bardziej intensywne. Zatrzymałam się stopę od niego i podniosłam głowę by na niego spojrzeć. W ogóle go nie znałam, ale wyglądał na dziwnie rozczarowanego. Zrozumiałam dlaczego, gdy się odezwał. - Nie będziesz dzisiaj uparta? Byłam uparta każdej nocy. I każdego dnia, jeśli o to chodziło. Nie byłam głupia. - Moja mama powiedziała, że jeśli ucieknę i złamię kontrakt, ruszysz za mną i mnie zamordujesz.

Lekko przechylił głowę na bok. Potem powiedział trochę niepewnie: - To prawda. - Cóż, mimo że bycie z tobą będzie śmierdzące, jakoś lubię oddychać i zdecydowałam, że nie chcę abyś odebrał mi życie, więc nie. Nie będę uparta - przechyliłam głowę do tyłu, odsłaniając gardło, napinając moje ciało i zaprosiłam bez godności.- Bierz. Czekałam na rozdarcie lekko spanikowana i zdecydowanie przestraszona. Zamiast tego usłyszałam jego wspaniały śmiech zanim znalazłam się na jego kolanach. To prawda. W jednej chwili stałam na nogach oferując swoją krew jako jego życiodajne jedzenie. W następnej sekundzie (albo połowie), siedział. Byłam na jego kolanach, jego jedno ramie otaczało mój przód i biodra, druga ręka przesunęła się wzdłuż kręgosłupa między łopatkami, jego palce dotknęły moich włosów. Mój tulów został dociśnięty do jego zaskakująco ciepłego ciała, jego ramiona zacisnęły się na moich bokach. Jego twarz była na mojej szyi i nadal się śmiał. Robił tak przez chwilę. Siedziałam sztywno na jego kolanach gdy się śmiał. Następnie jego głowa przesunęła się, jego usta powędrowały do mojego ucha i szepnął: - Wiedziałem, że będziesz zabawna. - Nie staram się być zabawna - powiedziałam do ściany za nim z całą swoją prawdomównością. Delikatnie pociągnął moje włosy by odchylił moją głowę do tyłu i chwycił ją by zmierzyć się ze mną. - Wiem. Właśnie dlatego jesteś zabawna. Spojrzałam na niego. Uśmiechnął się. Świetnie wyglądał gdy się uśmiechał, albo powinnam powiedzieć, że jeszcze lepiej, więc westchnęłam. - Możemy mieć już to za sobą, proszę? Jego oczy powędrowały po mojej twarzy i włosach. - To wszystko dla mnie? - Co? Jego ręka przesunęła się z mojego przodu i wskazała na moją głowę. Z drugiej strony mogłam stwierdzić, że ta jego cała atrakcyjność, długie stożkowe palce i silne żyły naprawdę nie była fair. - Co?- powtórzyłam, wciąż nie wiedząc o co mu chodziło. - Jesteś znacznie piękniejsza bez tych wszystkich śmiechu. Zignorowałam jego nazwanie mnie piękną. Nie miał zamiaru być dominującym potworem, mówiąc mi na wcześniejszym spotkaniu że jest moim panem a teraz czarował mnie, mówiąc że jestem piękna. - A może próbujesz mnie zdenerwować?- spytał. - Masz na myśli włosy i makijaż? - Tak. Ta prawdziwa odpowiedź tak mnie zmyliła, że nie ochroniłam swej odpowiedzi. - Twoja pani to zrobiła. - Moja pani? - Edwina. Przyszła wcześniej i zabrała się do dzieła. Myślałam, że to część umowy. - Edwina - mruknął, uśmiech szarpał się w kącikach jego ust.- Zbyt wiele dobrych intencji, nie wystarczający rozsądek. - Słucham? Jego oczy skoncentrowały się na mnie.

- Leah, Edwina jest twoją gosposią. Nie jest twoją pokojówką. Rób co chcesz ze swoimi włosami i twarzą - urwał i następnie powiedział.- Albo powinienem powiedzieć, że masz robić ze swoimi włosami i twarzą to co ja chcę, co oznacza że nie ma się to więcej pojawić. Od razu postanowiła, że Edwina będzie układać moje włosy i nakładać makijaż za każdym razem, gdy będzie przychodził. Musiał czytać w moich myślach, bo ryknął śmiechem. Zrobił to gdy znowu złapał mnie w swoje ramiona, przyciskając mnie bliżej jego piersi i wtulając swoją twarz w moją szyję, tak że jego wesołość łaskotała niepożądanie (ale także nie nieprzyjemnie) o moją skórę. - Cieszę się, że tak dobrze się bawisz - mruknęłam do ściany. - Ja też. Dziękuję - jego wdzięczność także została wyrażona o skórę na mojej szyi w suchym dowcipie, który sprawił, że zachichotał. - Zajmie ci to całą noc?- nadal pomrukiwałam. Jego usta przeniosły się z mojej szyi do ucha, gdzie mruknął: - Niecierpliwa. Po raz pierwszy w życiu nie byłam. Nie bardzo. Były jakieś dwa miliardy rzeczy jakie wolałam robić w tej chwili. Jednakże, odkąd to był mój jedyny wybór, byłam (w jakiś sposób) gotowa by mieć to za sobą. Jego twarz odsunęła się od mojej szyi, cofnął się i spojrzał na mnie. - Widzę, że twoje studia nie przekonały cię do tego, byś to polubiła. - Zostałam wyrzucona - ogłosiłam. Jego brwi zmarszczyły się razem zanim powiedział: - Słucham? - Zostałam wyrzucona - powtórzyłam. - Zostałaś wyrzucona - powtórzył po mnie. Skinęłam głową. - Z Wampirzych Lekcji - kontynuował. Znowu skinęłam głową. Jego brwi zmarszczyły się złowrogo razem. - Dlaczego o tym nie wiem? Zignorowałam złowieszcze zmarszczenie brwi. - Moja ciołka Kate i ciotka Millicent poszły porozmawiać z instruktorem. Wymusiły na nim przysięgę tajemnicy - machnęłam ręką między naszymi twarzami.- Ta cała reputacja Buchanan i takie tam. Nie chciały, żeby została splamiona. - Co zrobiłaś?- spytał. - Słucham? - Co zrobiłaś, że zostałaś wyrzucona? Postanowiłam odpowiedzieć. Dlaczego nie? Co mogło pójść źle? - Wiesz, pisałam smsa do swoich przyjaciół by się z nimi pożegnać i przekazać, że musiałam się tu przeprowadzić i że mój nowy dom jest daleko. Było to dla nich szybkie. Oczywiście nie mogłam im powiedzieć, że nagle stałam się konkubiną wampira ponieważ nie wiedzą, że wy wszyscy istniejecie i pomyśleliby, że powinnam trafić do wariatkowa. Więc musiałam im powiedzieć, że rzuciłam pracę i musiałam się zająć zniedołężniałą ciotką o której nigdy nie słyszeli. Zwariowali. Lucien wyglądał na złego choć wyczułam (zszokowana), że nie na mnie. - Mogliby po prostu skonfiskować twój telefon. - Zrobili tak - powiedziałam mu.- Wtedy zaczęłam przekazywać liściki w klasie. Jego oczy utknęły na mnie i zamrugały bardzo powoli.