anja011

  • Dokumenty418
  • Odsłony55 737
  • Obserwuję54
  • Rozmiar dokumentów633.4 MB
  • Ilość pobrań32 294

Singh Nalini - Łowca Gildii 01 - Krew aniołów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Singh Nalini - Łowca Gildii 01 - Krew aniołów.pdf

anja011 EBooki Łowca gildii
Użytkownik anja011 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 343 stron)

KREW ANIOŁÓW ”ANGELS’ BLOOD” N a l i n i S i n g h tłumaczenie : clamare (clamare.chomikuj.pl) (clamare@interia.pl)

*** Łowczyni wampirów Elena Deveraux zostaje wynajęta przez Raphaela - niebezpiecznego, lecz zarazem nieludzko pięknego archanioła. Tym razem nie chodzi jednak o złapanie nieposłusznego wampira, lecz szaleńczego pobratymcę Raphaela. To zadanie postawi Elenę w samym centrum śmiertelnej gry pomiędzy aniołami - oraz na ostrej i nieprzewidywalnej krawędzi namiętności. Gdyż nawet jeżeli to polowanie jej nie zabije, to poddanie się uwodzicielskiemu dotykowi Raphaela... może. Podczas bitwy aniołów... to śmiertelnicy tracą życie. 1 Gdy Elena mówi ludziom, że jest pogromczynią wampirów, ich pierwszą reakcją jest nieodłączny bezdech za którym podąża pytanie: „Latasz za nimi wbijając ostre kołki w ich nikczemne, gnijące serca?” No dobrze, może w rzeczywistości brzmi to troszkę inaczej, lecz odczucie pozostaje to samo. Narasta w niej potrzeba wytropienia i wybicia piętnastowiecznego bajarza-idioty, który pierwszy wpadł na pomysł takiej opowieści. Oczywiście, wampiry zapewne już się tym zajęły - po tym jak kilku z nich skończyło w szpitalu, czy jakkolwiek się to wtedy nazywało. Elena nie przebija kołkiem wampirów. Ona je tropi, obezwładnia i oddaje z powrotem do ich Panów - aniołów. Niektórzy nazywają takich jak ona łowcami nagród, lecz zgodnie z kartą Gildii jest ona „Upoważniona do Tropienia Wampirów & Wyselekcjonowanych Odmiennych” - co czyni z niej pogromczynię wampirów z nadzwyczajnymi korzyściami, włączając w to dopłatę za ryzyko. Zapłata jest szczodra. Musi być, aby rekompensować fakt, że Łowcom sporadycznie zostają rozrywane gardła.

Mimo to, Elena zdecydowała, że wciąż potrzebuje podwyżki po tym gdy mięśnie nóg zaczęły jej odmawiać posłuszeństwa. Przez ostatnie dwie godziny tkwiła w zatłoczonym rogu ulicy na Bronx’ie - zbyt wysoka kobieta z jasnymi, prawie białymi włosami i srebrzystymi oczami. Włosy były nieustannie naprzykrzającym się problemem. Według jej przyjaciela Ransoma, równie dobrze mogłaby nosić znak ogłaszający jej obecność. Jako że farba nie działa na jej włosy dłużej niż dwie minuty, Elena uzbierała całkiem sporą kolekcję dzierganych czapeczek. Kusiło ją aby opuścić na nos tę którą miała obecnie na sobie, ale miała wrażenie że tylko by to wzmocniło cuchnącą „atmosferę” tego przesiąkniętego wilgocią kawałka Nowego Yorku. Doprowadziło ją to do rozmyślania nad zaletami zatyczek do nosa... Coś się za nią poruszyło. Obróciła się... By stanąć twarzą w twarz ze skradającym się kotem, którego oczy odbijały się srebrzyście w ciemności. Usatysfakcjonowana, że zwierzę było tym czym było, zwróciła ponownie swoją uwagę na ulicę, zastanawiając się czy jej oczy błyszczą tak samo dziwacznie jak u kota. Dobrze się stało że odziedziczyła złotą skórę po swojej Marokańskiej babci, inaczej byłaby odzwierciedleniem ducha. - Gdzie ty do cholery jesteś? - mruknęła, schylając się aby potrzeć łydkę. Pościg za tym wampirem był tylko niepotrzebną stratą czasu - a wszystko przez jego własną głupotę. Nie wiedział co robi, przez co jego poczynania stawały się trudne do przewidzenia. Ransom spytał się jej kiedyś czy nie dręczy ją zaganianie bezbronnych wampirów i wleczenie ich tyłków z powrotem do ich niewolniczego życia - pytaniu towarzyszył histeryczny śmiech. Nie, w ogóle jej to nie przeszkadzało, jemu również. Wampiry wybierają niewolnictwo - stuletnie - w momencie gdy wypełniają zgłoszenie skierowane do anioła z prośbą o uczynienie ich prawie-nieśmiertelnymi. Jeżeli pozostaliby ludźmi, gdyby spoczęli we własnych grobach w spokoju, wtedy nie znaleźliby się związani kontraktem podpisanym krwią. Błysk światła na ulicy. Bingo! Jej cel stał samotnie i mlaskając cygarem przechwalał się przez komórkę jakim to on jest świetnym gościem i teraz żaden sztywny anioł nie będzie mu mówił co ma robić. Mimo

kilkumetrowej odległości między nimi, Elena była w stanie wyczuć woń potu. Wampiryzm nie rozwiną się u niego jeszcze na tyle aby pozbyć się tłuszczu, który ten nosił jak zapasowy płaszcz - i pomyśleć, że sądził iż może złamać kontrakt z aniołem. Idiota. Podchodząc zsunęła czapkę i wcisnęła ją do tylnej kieszeni. Jej włosy leżały w nieładzie na jej ramionach jak delikatna chmura, wyróżniająca się i niesamowicie jasna. Nic nie ryzykowała. Nie dziś. Może być dobrze znana przez miejscowych, lecz ten wampir miał charakterystyczny australijski akcent. Dopiero co przybył z Sydney - a jego Pan chce go tam z powrotem i to szybko. - Masz ogień? Wampir podskoczył i upuścił telefon. Elena ledwo powstrzymała się od przewrócenia oczami. Nie był nawet w pełni uformowany - kły, którymi błysnął w zaskoczeniu były dziecinne. Nic dziwnego, że jego Pan jest wkurzony. Tępak musiał czmychnąć zaledwie po niewiele ponad roku usługi. - Sorry. - powiedziała z uśmiechem gdy podnosił telefon i oceniał ją wzrokiem. Wiedziała kogo ujrzał. Samotną panienkę z blond włosami, ubraną w czarne skórzane dżinsy i dopasowaną koszulkę z długimi rękawami tego samego koloru, bez żadnej widocznej broni. Przez to że był młody i głupi, widok ten go uspokoił. - Jasne, ślicznotko. - Sięgną po zapalniczkę w kieszeni. Właśnie wtedy Elena nachyliła się a jedna ręka sięgnęła pod koszulkę za plecami. - Uh-uh. Pan Ebose jest bardzo rozczarowany. - Dopasowała i zamknęła obręcz na jego szyi nim zdążył pojąć znaczenie ochryple wypowiedzianej nagany. Jego oczy zakwitły czerwienią, lecz zamiast krzyknąć stał cicho w miejscu. Obręcz Łowcy obezwładniała. Strach żywo przemykał po jego twarzy. Współczułaby mu gdyby nie wiedziała, że rozszarpał cztery ludzkie gardła na drodze swojej ucieczki. To było nie do przyjęcia. Aniołowie chronią swoich, ale nawet oni mają pewne granice - a Pan Ebose wydał zezwolenie na użycie wszelkich koniecznych środków. Właśnie to pozwoliła mu zobaczyć na swojej twarzy - ochotę, aby go zranić. Jego twarz straciła resztki koloru, który zdołał zachować ze swojego ludzkiego życia. Uśmiechnęła się.

- Chodźmy. Truchtał za nią jak posłuszny szczeniaczek. Cholera, kochała te obręcze. Jej najlepsza przyjaciółka, Sara, uwielbiała strzelać do celu prawdziwymi strzałami, których groty zawierały ten sam chip który sprawiał że obręcze były tak skuteczne. W momencie zetknięcia ze skórą emituje on prawdopodobnie jakiś rodzaj elektromagnetycznego pola, który tymczasowo powoduje spięcie w układzie nerwowym wampirów, pozostawiając zdobycz podatną na sugestie. Elena nie znała całego medycznego punktu widzenia, lecz znała ograniczenia i pozytywy wybranej przez siebie metody pojmania. Tak, musiała podejść bliżej do celu niż Sara, lecz w przeciwieństwie do niej nie było szansy aby chybić i trafić niczego winnemu przechodnia. Co Sarze się raz przytrafiło. Kosztowało ją to połowę rocznych zarobków aby pokryć wydatki procesu. Krzywiąc usta na samą myśl jak bardzo jej przyjaciółka była wkurzona chybieniem celu, Elena otworzyła od strony pasażera drzwi samochodu, który zaparkowała niedaleko. - Do środka. Wampirzy niedorostek wcisną się z wysiłkiem na miejsce. Upewniając się że jest zapięty, zadzwoniła do szefa ochrony pana Ebose. - Mam go. Głos po drugiej stronie poinstruował ją aby zostawić „pakunek” na prywatnym lotnisku. Niezaskoczona wybraną lokalizacją rozłączyła się ruszając. W ciszy. Próba nawiązania rozmowy byłaby zbyteczna, skoro wampir stracił umiejętność mowy w momencie gdy zacisnęła obręcz. Był to efekt uboczny nerwowego kaftana bezpieczeństwa który ten mechanizm wytwarzał. Przed powstaniem zawierających chip urządzeń, polowanie na wampiry było rodzajem wyboru samobójczej kariery, skoro nawet wampirzy żółtodziób posiadał zdolność rozerwania człowieka na strzępy. Oczywiście, zgodnie z najświeższymi badaniami, łowcy wampirów również nie byli do końca ludźmi, choć ludzcy wystarczająco. Przyjeżdżając na lądowisko, wyjaśniła wszystko z ochroną i została skierowana na pas lotu. Ekipa odpowiedzialna za eskortowanie wampira z powrotem do Sydney czekała tuż obok lśniącego, prywatnego samolotu. Elena podeszła do nich ze schwytanym mężczyzną, a oni bezzwłocznie rozstąpili się aby pozwolić jej przejść. Musiała dostarczyć przesyłkę osobiście, jako że oni nie zostali upoważnieni do obchodzenia się z wampirem w tym punkcie jego podróży.

Bezsprzecznie pan Ebose miał dobrych prawników. Nie chciał aby nadarzyła się jakakolwiek sposobność do postawienia go przed sądem przez Urząd Ochrony Wampirów. Nie żeby UOW udało się kiedykolwiek wygrać sprawę o zarzut okrucieństwa. Wszystko, co aniołowie muszą zrobić, to wystawić kilka zdjęć ludzi z rozszarpanymi gardłami, a sędzia jest gotów nie tylko uniewinnić, lecz dodatkowo podarować medal jeszcze w trakcie biegu sprawy. Elena odprowadziła wampira po schodach do dużej otwartej skrzyni w pasażerskiej tylnej części bagażowni. - Do środka. Wszedł, po czym odwrócił się w jej stronę z przerażeniem emanującym od niego falami, które zdążyły już przesiąknąć jego koszule. - Przykro mi, koleś. Zabiłeś trzy kobiety i jednego starszego mężczyznę. Przechyla to szalę litości w złym kierunku. Zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na kłódkę. Obręcz poleci z nim do Sydney, skąd zostanie odesłana bezpośrednio do Gildii - tak jak każde urządzenie z wmontowanym chipem. - Chłopcy, już jest gotowy do drogi. Szef ekipy - wszyscy czterej szli za nią - otaksowali ją z góry na dół niepokojącymi oczami w odcieniu rubinów. - Bez żadnych obrażeń. Imponujące. - podał jej kopertę. - Jak uzgodniliśmy, przelew został dokonany na twoje konto w Gildii. Elena sprawdziła raport potwierdzający. Uniosła brwi. - Pan Ebose był bardzo hojny. - Bonus za szybkie i nieuszkodzone ujęcie celu. Pan Ebose ma wobec niego plany. Stary Jerry był jego ulubionym sekretarzem. Elena wzdrygnęła się. Niedogodność związana z byciem wampirem była taka, że jesteś w stanie znieść wiele i nie umrzeć. Widziała raz wampira, który miał odcięte wszystkie członki... bez znieczulenia. Nim ekipa ratownicza Gildii uwolniła go z więzów sekty która go porwała, stracił już zdolność jakiegokolwiek pojmowania. Znaleziono jednak kasetę wideo, dzięki której wiedzieli, że torturowany mężczyzna był przytomny od początku do końca. Mogła się założyć, że

aniołowie nie pokazywali tego wideo wnioskującym, którzy przychodzili do nich tłumnie z nadzieją na Przemianę. Choć równie dobrze może i pokazywali. Aniołowie Przemieniali około tysiąca wampirów rocznie. Z tego co Elena wiedziała, lista oczekujących przekraczała tę liczbę o setki tysięcy. Nie miała pojęcia dlaczego. Jak dla niej cena nieśmiertelności była zbyt wysoka. Lepiej żyć na wolności i obrócić się w proch gdy nadejdzie czas, niż skończyć w drewnianej skrzyni czekając aż twój Pan zadecyduje o twoim przeznaczeniu. Niesmak i cierpkość rozkwitły na jej języku, gdy chowała potwierdzenie razem z kopertą do kieszeni w spodniach. - Proszę, podziękuj panu Ebose za jego szczodrość. Ochroniarz pochylił głowę i przelotnie zauważyła brzegi, jak jej się wydawało, czarnego tatuażu na jego ogolonej głowie. Był zbyt wysoki by mieć pewność, lecz pozostali byli niżsi i wszyscy nosili ten sam niezwykły znak. - Widzę, że nie jesteś zaprzysiężona. - Spojrzał znacząco na obręcze z czystego srebra w jej uszach. Żadnego małżeńskiego złota ani śladu wplecionego bursztynu. Nie popełniła błędu zakładając, że chce się z nią umówić. Straże ze Skrzydła Braterstwa są w celibacie w trakcie wykonywanej pracy. Szczególnie jeżeli weźmie się pod uwagę, że karą za porażkę jest usunięcie jakiejś części ciała - Elenie nigdy nie udało się dowiedzieć której - widocznie nie jest wystarczającą pokusą. - Tak. W pracy też nie mam żadnych umówionych spotkań. - Wolała kończyć jedną pracę nim zgadzała się na następną. Zawsze można znaleźć wampiry którymi trzeba się zająć. - Czyżby pan Ebose chciał bym odszukała kolejnego renegata? - Nie. Ma znajomego, który potrzebuje twoich umiejętności. - ochroniarz podał jej drugą kopertę, tym razem zapieczętowaną. - Spotkanie jest ustalone na jutro na ósmą rano. Proszę się upewnić że się pani pojawi - wszystkie formalności zostały już załatwione z pani Gildią, zaliczka wpłacona. Jeżeli Gildia podpisała umowę, oznaczało to, że był to legalne łowy. - Jasne. Gdzie odbędzie się spotkanie?

- Na Manhattanie. Elena zesztywniała. Tylko dla jednego anioła to pojedyncze słowo wystarczało za wytyczne. Gdyż nawet oni mają hierarchię a ona wiedziała, kto jest na szczycie. Lecz tak szybko jak strach nią owładnął, tak szybko zniknął. Było raczej niemożliwością, by pan Ebose, choć potężny, znał archanioła - jednego z należących do Kadry Dziesięciu, która decyduje o tym, kto zostanie Przemieniony i kto tego dokona. - Czy coś się stało? Jej głowa poderwała się na ciche pytanie strażnika. - Nie, oczywiście że nie. - pokazowo sprawdziła godzinę. - Lepiej już pójdę. Proszę przekazać moje pozdrowienia panu Ebose. - Kończąc na tym, opuściła wytworne granice prywatnego samolotu i gryzący smród strachu ładowni. Nigdy nie mogła uwierzyć jak tak wielu głupców zostało Przemienionych. Możliwe, że na początku wszystko szło sprawnie, a potem, po kilku latach picia krwi stawali się debilami. Kto wie co to świństwo robi z twoim mózgiem. Niestety ta teoria nie tłumaczyła jej ostatniego celu - miał najwyżej dwa lata. Wzruszając ramionami wsiadła do samochodu. W związku z tym, że chciała rozedrzeć zapieczętowaną kopertę zębami, zdecydowała się poczekać aż dotrze do domu, do jej pięknego gniazdka w dolnym Manhattanie. * Biorąc po uwagę jak wiele czasu spędzali na ściganiu śmieci, większość Łowców miała zwyczaj zmieniać własne domy w raj. Elena nie była wyjątkiem. Wchodząc, zrzuciła buty i skierowała się w stronę luksusowej łazienki z prysznicem. Normalnie miała zwyczaj zmywania z siebie brudu, by następnie intensywnie powcierać w siebie kremy i perfumy, które kolekcjonowała. Ransom uważał jej dziewczęce skłonności za najśmieszniejszą rzecz na świecie, nieustannie ją tym drażniąc, choć ostatnim razem gdy otworzył swoje wielkie usta zdołała odeprzeć atak zwracając mu uwagę na jego długie, czarne włosy, które z pewnością nie wyglądały na miejscu.

Jednakże tej nocy, nie miała ani ochoty, ani cierpliwości aby sobie dogadzać. Rozebrała się i szybko trąc pozbyła się smrodu cholernie przerażonego wampira nim wślizgnęła się w bawełniany dres. Przeczesując włosy szczotką przygotowywała kawę. Gdy skończyła wzięła pełen kubek, podeszła do stołu i postawiła go ostrożnie na przeznaczonej do tego podkładce... i poddała się żądaniom własnej rozgorzałej ciekawości rozrywając kopertę jednym szarpnięciem. Papier był sztywny, znak wodny elegancki... a imię na dole strony przerażające na tyle aby zapragnęła spakować wszystkie swoje rzeczy i uciec. Do najdalszej, najmniejszej dziury, którą byłaby w stanie znaleźć. Nie wierząc, przesunęła wzrokiem ponownie po zawartości listu. Nic się nie zmieniło. Byłbym zadowolony gdybyś o ósmej rano dołączyła do mnie na śniadanie. Raphael Nie było żadnego adresu ale też nie było takiej potrzeby. Podniosła głowę, aby zlustrować wypełniony światłem filar Wieży Archanioła, podeszła do okna, które uczyniły to mieszkanie tak absurdalnie drogim... i pociągającym. Możliwość siedzenia i obserwowania sfruwających aniołów z najwyższych balkonów Wieży była jej najgrzeszniejszą rozkoszą. Nocą wydawały się być delikatnymi, czarnymi cieniami. Natomiast za dnia ich skrzydła mieniły się w jaskrawym słońcu a ich ruchy niesamowicie dostojne. Pojawiały się i znikały przez cały dzień choć czasami widziała jak zwyczajnie siedzą, wysoko na tych balkonach, ich nogi przewieszone po obu stronach. Młodsze anioły, jak się domyśliła - choć młodość była dla nich pojęciem względnym. Nawet wiedząc, że większość z nich była o wieki starsza od niej, widok ten zawsze przywoływał na jej twarzy uśmiech. Był to jedyny i ostatni raz, kiedy przelotnie widziała aby zachowywały się w sposób, który mógłby być opisany jako normalny. Zazwyczaj byli obcy i chłodni, tak dalecy od powszechnej monotonności ludzkości, jakby byli ponad ich rozumienie. Jutro i ona znajdzie się w tej wieży ze światła i szkła. Ten kogo tam spotka nie będzie jednym z tych młodych może-przystępnych aniołów. Nie, jutro będzie siedzieć naprzeciw samego archanioła.

Raphael. Elena pochyliła się, zrobiło jej się niedobrze.

2 Pierwsza rzecz jaką zrobiła, gdy przeszło jej silne pragnienie aby zwymiotować, był telefon do Gildii. - Muszę rozmawiać z Sarą - powiedziała recepcjonistce. - Przykro mi, dyrektor opuściła biuro. Rozłączając się Elena wcisnęła numer domowej linii Sary. Ta druga odebrała po niecałej połowie sygnału. - Taak, skąd ja wiedziałam że jeszcze dzisiaj od ciebie usłyszę? Ręka Eleny zacisnęła się na słuchawce. - Sara, proszę, powiedz mi że mam omamy a ty mnie nie przydzieliłaś do pracy dla archanioła.

- Er... um... - Sara Haziz, Dyrektor Gildii U.S. A. i w każdej kwestii twarda suka, nagle brzmiała jak stremowana nastolatka. - Cholera, Ellie, nie żebym mogła odmówić. - A co by zrobił? Zabiłby cię? - Zapewne. - wymamrotała Sara. - Jego wampirzy lokaj postawił sprawę jasno, że o ciebie mu chodzi. I że nie jest przyzwyczajony do odmowy. - Próbowałaś odmówić? - Jestem twoim najlepszym przyjacielem. Trochę wiary! Osuwając się na poduszkach, Elena wpatrywała się ostrym wzrokiem w Wieżę. - Co to za praca? - Nie mam pojęcia. - Sara zaczęła wydawać łagodne uspokajające dźwięki. - Nie martw się... nie, nie marnuje powietrza na bezowocne próby uspokojenia cię. Dziecko się obudziło. Czyż nie kochaniutki? - odgłosy całowania wypełniły słuchawkę. Elena wciąż nie mogła uwierzyć że Sara się chajtnęła. I ma dziecko do niańczenia. - Jak tam „Małe Ja”? - Sara nazwała swoją córkę Zoe Elena. Gdy Elena się dowiedziała sama płakała jak dziecko. - Mam nadzieję że nie daje ci żyć. - Ona kocha swoją mamusię. - więcej całuśnych dźwięków. - Kazała ci przekazać, że ma zamiar rozkochać cię w sobie jeszcze bardziej, gdy tylko urośnie parę centymetrów. Ona i Slayer są elitarną drużyną. Elena zaśmiała się na wzmiankę o olbrzymim psie, który żył aby obśliniać nic niepodejrzewających ludzi. - A gdzie twój ukochany? Myślałam, że Deacon lubi zajmować się tymi wszystkimi dziecięcymi sprawami. - Ależ lubi. - uśmiech Sary był widoczny nawet przez telefon, co sprawiło, że coś we wnętrzu Eleny ścisnęło się w najokrutniejszy sposób. Nie chodziło o to, że zazdrościła Sarze jej szczęścia, czy też że pragnęła Deacona’a. Nie, chodziło o coś głębszego, o uczucie czasu przemykającego jej między palcami.

W ciągu ostatniego roku stało się to coraz bardziej oczywiste, że jej przyjaciele stopniowo przechodzili do następnych etapów życia, gdy ona pozostawała w stanie zawieszenia. Dwudziestoośmioletnia pogromczyni wampirów - samotna i beż żadnych zobowiązań. Sara złożyła swoją broń - nie licząc dorywczych nagłych wezwań - i zajęła jedno z decydujących stanowisk w Gildii. Jej śmiercionośnie uzdolniony mąż-tropiciel wszedł w przemysł produkcji narzędzi Łowcy (i zmieniania pieluch), z szerokim uśmiechem, który wręcz krzyczał zadowolenie. Cholera, nawet Ransom przez ostatnie dwa miesiące nie zmienił łóżkowego partnera. - Ellie? Zasnęłaś? - spytała Sara ponad szczęśliwymi piskami dziecka. - Marzysz o swoim archaniele? - Raczej koszmarze. - wymamrotała mrużąc oczy, gdy zauważyła anioła lądującego na dachu Wieży. Jej serce zamarło gdy skrzydła rozpostarły się aby spowolnić opadanie. - Nie dokończyłaś opowiadać mi o Deaconie. Dlaczego nie jest na dziecięcej służbie? - Poszedł do sklepu ze Slayerem, żeby kupić kilka podwójnie czekoladowych, bardzo jagodowych lodów. Powiedziałam mu, że jedzeniowe zachcianki zostają jeszcze przez jakiś czas po porodzie. Zachwyt Sary nad tym, że udało się jej zmylić męża, powinien rozśmieszyć Elenę, lecz była zbyt świadoma strachu który wspinał się jej po plecach. - Czy wampir dał ci jakąkolwiek wskazówkę dlaczego to ja jestem potrzebna? - Jasne. Powiedział że Raphael chce najlepszego. * - Jestem najlepsza. - Wymamrotała Elena następnego ranka, wysiadając z taksówki naprzeciwko wspaniałego dzieła jakim była Wieża Archanioła. - Najlepsza. - Hej, paniusiu, zapłacisz mi czy zamierzasz gadać do siebie? - Co? Ach. - Wyciągając dwudziestodolarowy banknot pochyliła się i wcisnęła w rękę kierowcy. - Reszty nie trzeba. Grymas niezadowolenia zmienił się w szeroki uśmiech.

- Dzięki! Jakieś wielkie łowy się szykują, co? Elena nie spytała jak domyślił się że jest Łowcą. - Nie. Ale jest wielka szansa, że spotka mnie straszliwa śmierć wciągu następnych kilku godzin. Równie dobrze mogę zrobić coś dobrego i polepszyć moje szanse dostania się do nieba. Taksówkarz był przekonany, że jest wariatką. Śmiał się odjeżdżając, gdy zostawił ją na granicy szerokiej drogi prowadzącej do wejścia Wieży. Nadzwyczajnie jasne poranne światło zerkało z białej kamiennej ścieżki tak ostro, że aż do bólu. Z wdzięcznością założyła okulary przeciwsłoneczne na zmęczone, niewyspane oczy. Nie obawiając się już ślepoty, zobaczyła cienie, które wcześniej nie przykuły jej uwagi. Oczywiście, wiedziała że tam są - nie polegała na wzroku gdy chodziło o wampiry. Kilka z nich stało wzdłuż ścian Wieży, lecz dziesięciu lub więcej było ukrytych, bądź spacerowało pośród dobrze zadbanych zarośli. Wszyscy byli ubrani w czarne garnitury razem z białymi koszulami, ich włosy obcięte w gładkie, idealne linie zastrzeżone dla FBI. Czarne okulary i niezauważalne słuchawki dopełniały efekt tajnego agenta. Odsuwając wewnętrzne rozterki na bok, Elena wiedziała, że wampir z ostatniej nocy jest niczym w porównaniu z tymi. Ci na pewno przeżyli kawał czasu. Ich intensywna woń - mroczna, choć nie nieprzyjemna - w połączeniu z faktem, że pracowali jako ochrona Wieży Archanioła, mówiła jej że są jednocześnie inteligentni jak i niezmiernie niebezpieczni. Na jej oczach dwóch z nich zeszło z obranej ścieżki pośród zieleni i weszło w bezpośredni kontakt ze słońcem. Żaden nie buchną w płomieniach. Silna reakcja na światło - kolejny mit powstały na potrzeby filmu - uczyniłaby jej życie łatwiejszym. Jedyne co musiałaby zrobić to czekać do zmroku. Niestety wampiry były zdolne do funkcjonowania przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, a nieliczni cierpiący na wrażliwość na słońce nie „umierali” gdy wschodziło. Zwyczajnie odkryli zalety okularów. - A ty zwyczajnie odwlekasz wejście, jeszcze trochę a stworzysz odę do ogrodu. - wymamrotała pod nosem - Jesteś profesjonalistką. Jesteś najlepsza. Możesz to zrobić. Biorąc głęboki wdech, i próbując nie myśleć o tym, że nad jej głowami latają anioły, ruszyła w kierunku wejścia. Nikt nie zwrócił na nią większej uwagi, lecz gdy wreszcie dotarła do drzwi wampir na straży skiną głową i otworzył je.

- Recepcja cały czas na wprost. Elena zmrużyła oczy i zdjęła okulary. - Nie sprawdzisz mojej tożsamości? - Byłaś oczekiwana. Zdradliwie pociągający akcent „wampira od drzwi” - niezwykła cecha, uważana za ewolucyjne przystosowanie przeciwko umiejętnościom śledczym Łowców - omiotła ją złowrogą pieszczotą, gdy podziękowała i weszła do środka. Klimatyzowany korytarz wyglądał na niekończącą się przestrzeń zdominowaną przez ciemnoszary marmur ze złotymi żyłami - wzór bogactwa, dobrego smaku, i subtelnej groźby - rzucał się w oczy już na pierwszym miejscu. Elena była niezmiernie wdzięczna, że zamieniła swoje codzienne dżinsy i t-shirt na proste czarne spodnie i śnieżnobiałą bluzkę. Nawet udało jej się poskromić we francuski warkocz wijące się włosy, a stopy wcisnąć w buty na wysokim obcasie. Gdy przemierzała hol, jej podeszwy uderzały o marmur w ostry, konkretny sposób. Gdy szła, zapamiętywała całe swoje otoczenie zaczynając od liczby wampirzych ochroniarzy, poprzez wytworne, choć dziwne ułożenie kwiatów, a kończąc na fakcie, że recepcjonistka była bardzo, ale to bardzo starym wampirem... z twarzą i ciałem dobrze zachowanej trzydziestolatki. - Pani Deveraux, jestem Suhani. - Recepcjonistka wstała z uśmiechem i wyszła zza łukowatego biurka. Ono też było z kamienia, lecz zdecydowanie lepiej wypolerowanego - odbijał wszystko z lustrzaną precyzją. - Cieszę się, że mogę panią poznać. Elena potrząsnęła rękę kobiety wyczuwając ruch świeżej krwi i bicie pędzącego serca. Miała na końcu języka pytanie, kto był jej śniadaniem - krew była niezwykle aktywna - lecz powstrzymała się w ostatniej chwili. - Dziękuję. Suhani uśmiechnęła się, a dla Eleny był to uśmiech wypełniony starą wiedzą, wiekami doświadczeń. - Musiałaś się spieszyć. - spojrzała na zegarek. - Jest dopiero siódma czterdzieści pięć. - Nie było korków. - i nie chciała źle rozpocząć tego spotkania. - Jestem za wcześnie?

- Nie. Czeka na ciebie. - jej uśmiech pobladł, zastąpiony odrobinę niezadowolonym wyrazem. - Myślałam że będziesz bardziej... przerażająca. - Tylko mi nie mów że oglądasz „Łowcę śmierci”? - oburzony komentarz został wypowiedziany, nim mogła go zatrzymać. Suhani obdarowała ją rozbrajającym, ludzkim uśmiechem. - Winna, niestety. On jest po prostu taki wciągający. A pan S.R. Stoker - producent - jest byłym łowcą wampirów. Jasne, a ona to Zębowa Wróżka. - Niech zgadnę, myślałaś że noszę ogromny miecz, a moje oczy świecą na czerwono? - Elena pokręciła głową. - Jesteś wampirem. Wiesz, że nic z tego nie jest prawdą. Wyraz twarzy Suhani zmarniał by odsłonić chłodną ciemność. - Wydajesz się pewna mojej wampiryczności. Większość ludzi się nie domyśla. Elena zdecydowała, że teraz nie była pora na lekcję z biologii Łowcy. - Mam sporo doświadczenia. - wzruszyła ramionami jak gdyby nic to nie znaczyło. - Idziemy? Nagle Suhani, jak mogłoby się wydawać, stała się prawdziwie zdenerwowana. - Oh, przepraszam. Zatrzymałam cię. Proszę, idź za mną. - Nie szkodzi. To tylko chwila. - za którą była wdzięczna, gdyż pozwoliła jej poskładać własne myśli. Jeżeli ten elegancki i wrażliwy wampir potrafi radzić sobie z Raphaelem, ona też może. - Jaki on jest? Krok Suhani zachwiał się przez sekundę nim się powstrzymała. - Jest... archaniołem. - Zachwyt w jej głosie, był zmieszany w równej mierze, ze strachem. Odwaga Eleny opadła. - Często go widujesz?

- Nie, a dlaczego powinnam? - Recepcjonistka przesłała jej zdezorientowany uśmiech. - On nie ma potrzeby aby przechodzić przez hol. Potrafi latać. Gdyby mogła, Elena dałaby sobie w twarz. - Jasne. - Zatrzymała się naprzeciwko windy. - Dziękuję. - Nie ma sprawy. - Suhani zaczęła wstukiwać kod bezpieczeństwa na ekranie dotykowym. - Zawiezie cię prosto na dach. Elena znieruchomiała. - Na dach? - Tam się z tobą spotka. Zaskoczona lecz świadoma, że opóźnienie nic jej nie da, Elena weszła do ogromnej, lustrzanej windy i odwróciła się twarzą do Suhani. Gdy drzwi się zamykały, niespokojnie przypomniała sobie o wampirze, którego zamknęła w skrzyni zaledwie dwanaście godzin temu. Teraz wiedziała jak to jest być po drugiej stronie. Gdyby nie pewność, że jest obserwowana poddałaby się chęci pozbycia się pozoru profesjonalności i zaczęcia przemierzać korytarz jak szalona. Albo jak szczur, który utkną w labiryncie. Winda zaczęła wznosić się łagodnym ruchem, który krzyczał najnowszą technologią. Świecące cyfry na panelu LCD migały w porządku zwijającym wnętrzności. Przestała liczyć po siedemdziesiątym piątym numerze. W zamian wykorzystała obecność luster i pod pozorem przygładzenia zwiniętego paska torebki... w rzeczywistości upewniła się, czy jej broń jest dobrze ukryta. Nikt nie powiedział, że ma przyjść nieuzbrojona. Winda lekko zahamowała. Drzwi się otworzyły. Nie dając sobie szansy na wahanie, skierowała się prosto do małego szklanego ogrodzenia. Stało się nagle jasne, że ta szklana klatka była niczym, jak tylko skorupą zawierającą windę. Dach znajdował się dalej... i nie było nawet śladu poręczy, która zatrzymałaby przypadkowy upadek. Archanioł widocznie nie dbał o uspokojenie swoich gości.

Jednakże, Elena nie nazwałaby go złym gospodarzem - stół zastawiony był rogalikami, kawą i samotnie stojącym na środku sokiem pomarańczowym. Jeszcze jedno spojrzenie i zauważyła, że dach nie był tylko z betonu. Został wyłożony ciemnoszarymi płytami migoczącymi srebrzyście pod promieniami słońca. Płyty były piękne i niewątpliwie drogie. Przesadne marnotrawstwo, pomyślała, a następnie uświadomiła sobie, że dla istoty ze skrzydłami dach z pewnością nie był miejscem bezużytecznym. Raphaela nie było w pobliżu. Kładąc rękę na klamce otworzyła szklane drzwi i wyszła na zewnątrz. Ku jej uldze płyty okazały się mieć szorstką powierzchnie - wiatr był delikatny, lecz wiedziała, że na tej wysokości może się łatwo zmienić w ostry, a obcasy nie były zbyt stabilne nawet w najlepszych warunkach. Była ciekawa czy obrus był przyczepiony do stołu - jeżeli nie, to możliwe że odleci i zabierze ze sobą jedzenie wcześniej czy później. Lecz może to i dobrze. Nerwy nie pomagają w łatwym trawieniu. Zostawiając torebkę na stole, podeszła ostrożnie do najbliższej krawędzi... i spojrzała w dół. Eforia przepełniła ją na widok niesamowitego widoku aniołów latających z Wieży i do Wieży. Wydawały się być blisko, jak na wyciągnięcie ręki, pokusa ich silnych skrzydeł była jak syreni śpiew. - Ostrożnie. - wypowiedziane cicho, rozbawionym tonem. Nie skoczyła, czując nacisk powietrza wezbranego podczas jego prawie-bezgłośnego lądowania. - Złapaliby mnie gdybym spadła? - spytała nie patrząc w jego stronę. - Gdyby byli w nastroju. - Podszedł by stanąć obok niej, jego skrzydła wypełniały przestrzeń. - Nie cierpisz na lęk wysokości. - Nie. - przyznała, tak przerażona emanującą od niego ogromną mocą, że brzmiała kompletnie zwyczajnie. Albo to, albo zacznie krzyczeć. - Nigdy nie byłam tak wysoko. - I co myślisz? Wzięła głęboki oddech i cofnęła się, nim obróciła się do niego twarzą. Jego widok był jak fizyczne uderzenie. Był... Piękny. Oczy krystalicznie czyste - niebieskie, jakby jakiś niebiański artysta pokruszył szafiry do swoich farb i pomalował jego źrenice najlepszym z pędzli.

Wciąż chwiała się od szoku, gdy nagły wiatr omiótł dach, unosząc kosmyki jego czarnych włosów. Słowo czerń jest zbyt zwyczajne. Była to czerń tak czysta, jak gdyby gromadziła w sobie zakamarki nocy, żywe i namiętne. Obcięte w niedbałe warstwy kończące się przy jego karku, obnażały ostre rysy jego twarzy i sprawiały, że jej palce same zaciskały się w pięść w chęci ataku. Tak, był piękny, lecz było to piękno wojownika lub zdobywcy. Mężczyzna naznaczony mocą głęboko, aż do skóry. Tak sądziła, dopóki nie ujrzała w całości wyśmienitego kunsztu jego skrzydeł. Pióra były delikatnie białe, dające wrażenie poprószonych złotem. Dopiero koncentrując wzrok poznała prawdę - każde oddzielne włókienko posiadało złoty wierzchołek. - Tak, pięknie jest tu na górze. - powiedział, wcinając się w jej zafascynowanie. Zamrugała i poczuła jak jej twarz nabiera gorąca zdając sobie sprawę, że straciła poczucie czasu. - Tak. Pięknie. W jego uśmiechu można było dostrzec ślad kpiny, męskiej satysfakcji... i czystej, zabójczej kalkulacji. - Zjedzmy śniadanie i porozmawiajmy. Wściekła, że pozwoliła sobie na zaślepienie jego fizycznym pięknem, w naganie zagryzła zęby na wewnętrznej stronie policzka. Nie miała zamiaru znowu wpaść w tę samą pułapkę. Raphael wyraźnie zdawał sobie sprawę jak uderzające wrażenie wywoływał w nic niepodejrzewających śmiertelnikach. Co czyniło go aroganckim sukinsynem, z którym nie powinna mieć problemów opierając się jego urokowi. Odsuną krzesło i czekał. Zatrzymała się o krok od niego, świadoma jego potęgi i siły. Nie była przyzwyczajona do bycia małą, czy też słabą. Fakt, że potrafił sprawić by odczuwała choć jedno z tych doznań i to bez żadnego widocznego wysiłku, sprawiał że była wściekła na tyle, aby zaryzykować odwet. - Nie czuję się dobrze mając kogokolwiek za plecami. Iskra zaskoczenia pojawiła się w tych niebieskich, och, jak niebieskich oczach. - Czy to nie ja powinienem bać się noża w plecach? To ty ukrywasz broń. Fakt, że domyślił się że chowa broń nic nie znaczył. Łowca zawsze jest uzbrojony.

- Różnica jest taka, że ja umrę, a ty nie. Z delikatnym, rozbawionym machnięciem dłoni przeszedł na drugą stronę stołu, jego skrzydła musnęły skrzypiącą czystością posadzkę, zostawiając lśniący ślad białego złota. Była pewna, że zrobił to specjalnie. Anioły nie zawsze roniły anielski pył. A gdy już, był on natychmiast zbierany przez wampiry jak i przez ludzi. Cena szczypty tego świecącego czegoś, była wyższa niż ta, za diament bez skazy. Jednakże, jeżeli Raphael myślał, że padnie na kolana i zacznie go zbierać, niech ponownie się nad tym zastanowi. - Nie boisz się mnie. - powiedział. Nie była na tyle głupia by skłamać. - Jestem sparaliżowana ze strachu. Jednocześnie domyślam się, że nie po to było tyle zachodu alby zrzucić mnie z dachu. Jego usta zakrzywiły się nieznacznie, jak gdyby powiedziała coś śmiesznego. - Eleno. Usiądź proszę. - Jej imię brzmiało inaczej na jego ustach. Jak więzy. Jakby poprzez nie zyskał nad nią władzę. - Jak powiedziałaś, nie mam zamiaru cię zabić. W każdym razie - nie dzisiaj. Usiadła, mając za plecami kabinę windy i będąc świadoma, że ze staroświecką galanterią właśnie na to czekał. Siadając, jego skrzydła elegancko owinęły się wokół specjalnie do nich przystosowanego oparcia. - Jak długo żyjesz? - spytała, nim zdołała zgnieść tą ciekawość w zarodku. Uniósł idealnie zakreśloną brew. - Nie masz ani krzty instynktu samozachowawczego? - była to zwyczajna uwaga, lecz i tak usłyszała ukrytą pod nią bezwzględność. Lodowaty dreszcz przebiegł jej po plecach. - Niektórzy powiedzieliby, że nie - w końcu jestem Łowczynią wampirów. Coś mrocznego i wyjątkowo niebezpiecznego, przemknęło przez krystaliczną głębie tych oczu, których żaden człowiek nigdy mieć nie będzie.

- Łowca z powołania. - Tak. - Jak wiele wampirów schwytałaś lub zabiłaś? - Wiesz ile - to dlatego tutaj jestem. Kolejny podmuch wiatru przetoczył się przez dach, tym razem na tyle silny aby wprawić w ruch filiżanki i wyszarpnąć kosmyki włosów z jej warkocza. Nawet nie próbowała ich poprawić, przykuwając swoją całą uwagę do archanioła. Obserwował ją tak, jak duży drapieżnik może obserwować królika myśląc o obiedzie. - Opowiedz o swoich umiejętnościach. - Było to nic innego jak rozkaz, jego ton jak ostrze szeptał ostrzeżenie. Dla archanioła przestała być już zabawna. Elena nie odwróciła wzroku, nawet gdy wbijała paznokcie we własne uda aby ulec pokusie. - Potrafię wyczuć wampiry, rozróżnić jedno od grupy. I tyle. - Bezużyteczna zdolność, chyba że było się Łowcą wampirów. W pewien pokrętny sposób, nadawało to słowu „powołanie” ironiczne znaczenie... - Jak wiekowy musi być wampir abyś wyczuła jego lub jej obecność? Było to dziwne pytanie i musiała się nad nim chwilę zastanowić. - Cóż, najmłodszy jakiego wytropiłam miał dwa miesiące. - Nigdy więc nie miałaś żadnego kontaktu z młodszym wampirem? Elena nie miała pojęcia dokąd prowadzi ta rozmowa. - Kontakt? Tak, miałam, lecz nie jako Łowca. Jesteś aniołem - musisz wiedzieć, że pierwszego miesiąca po Stworzeniu nie funkcjonują zbyt sprawnie. - To właśnie ten etap ich istnienia dolewał oliwy do ognia w mitycznych opowieściach o wampirach będących martwymi zombie, które zostały obdarowane wolą życia. Prawdą jest, że w pierwszych tygodniach ich „życia” byli zwyczajnie przerażający. Oczy szeroko otwarte lecz niewidzące, ciało bezbarwne i wyniszczone, a ruchy niezgrabne. Był to powód dla którego młode wampiry były atakowane przez fanatyczne grupy przeciwne

wampiryzmowi. Dla większości ludzi łatwiejsze jest rozczłonkowanie kogoś przypominającego chodzącego trupa, niż kogoś będącego ich najlepszym przyjacielem. Czy też szwagrem - w wypadku Eleny. - Młodzi nawet nie są w stanie samodzielnie się posilić, nie mówiąc o ucieczce. - Mimo to, przeprowadzimy test. - Archanioł uniósł szklankę z sokiem stojącą obok jego talerza i napił się. - Jedz proszę. - Nie jestem głodna. Opuścił szklankę. - Odmówić gościnności archanioła to śmiertelna zniewaga. Elena nigdy wcześniej nie słyszała o tego typu etykiecie, jednakże jeżeli wymagała czyjejś śmierci to nie mogła być niczym dobrym. - Jadłam przed przyjściem tutaj. - Było to bezsprzeczne kłamstwo. Nie była w stanie utrzymać w ustach nic więcej jak wodę, a nawet to z trudnością. - Napij się więc. - Był to niezaprzeczalny rozkaz i zdawała sobie sprawę, iż oczekuje od niej natychmiastowego posłuszeństwa. Coś w niej zaprotestowało. - Albo? Wiatr się zatrzymał. Nawet chmury wydawały się zastygnąć w miejscu. Śmierć szeptała jej do ucha.

3 Instynkt rozkazywał jej by sięgnęła po nóż w bucie, utorowała sobie drogę do wyjścia i spieprzała stąd jak się da najszybciej. Mimo to nawet nie drgnęła. Prawdą było, że nim zdołałaby ruszyć się nawet o milimetr, Raphael połamałby jej wszystkie kości. Zrobiłby dokładnie to co pewnemu wampirowi, który odważył się mu przeciwstawić. Znaleziono go na samym środku Times Square. Wciąż żył. Wciąż próbował błagać o litość z imieniem archanioła na ustach. Lecz jego głos był szeptem, jego szczęka zwisała na strzępach ścięgien, jego ciało zmasakrowane... Choć Elena była wtedy poza krajem, widziała wiadomości świeżo po wydarzeniu. Wiedziała, że wampir leżał w agonii przez trzy godziny nim nie zabrała go para aniołów. Wszyscy w Nowym Jorku, cholera, wszyscy w kraju, wiedzieli że tam leży, lecz nikt nie odważył się mu pomóc, szczególnie ze znamieniem Raphaela na czole. Archanioł pragną tę karę uczynić publiczną, chciał przypomnieć ludziom kim i czym jest. Podziałało. Teraz najmniejsza wzmianka jego imienia, wywołuje przewracający wnętrzności strach.

Jednakże Elena dla nikogo nie zamierzała się czołgać. Podjęła tę decyzję w nocy gdy jej ojciec kazał jej paść na kolana i błagać, a może - może - przyjmie ją z powrotem do rodziny. Nie rozmawiała z nim już od dziesięciu lat. - Twoja uprzejmość pozostawia wiele do życzenia - powiedział Raphael w nienaturalnej ciszy. Nie odczuła ulgi - groźba wciąż wisiała ciężko w powietrzu. - Nie lubię grać w tego typu gierki. - Naucz się. - Ponownie ułożył się w krześle. - Będziesz żyć bardzo krótko, jeżeli szczerość jest tylko tym czego oczekujesz. Wyczuwając, że niebezpieczeństwo minęło - tymczasowo - rozluźniła palce siłą woli. Energia z jaką krew w nich popłynęła była bolesna w swojej intensywności. - Nie powiedziałam, że oczekuje szczerości. Ludzie kłamią. Wampiry kłamią. Nawet... - Urwała. - Mam nadzieję że nie jest to próba wyczerpania mojej cierpliwości? - w jego głosie można było usłyszeć rozbawienie, które kaleczyło jak brzytwa na nagiej skórze. Spojrzała wprost na tę piękną twarz i wiedziała, że nigdy wcześniej nie spotkała bardziej śmiercionośnej istoty w swoim życiu. Wystarczy, że go rozczaruje a on zabije ją tak łatwo jak ona zabiłaby muchę. Bez względu na to, jak bardzo by ta wiedza doprowadzała ją do wściekłości, musi o niej pamiętać. - Wspomniałeś coś o teście? Jego skrzydła poruszyły się nieznacznie przyciągając jej uwagę. Były w istocie tak niewiarygodnie piękne, że nie mogła powstrzymać się przed pożądaniem ich. Móc latać... Niesamowity dar. Wzrok Raphaela przesuną się za jej plecami. - Bardziej to eksperyment niż test. Nie odwróciła się. Nie musiała. - Stoi za mną wampir.

- Jesteś pewna? - jego twarz pozostała niezmienna. Walczyła z chęcią obejrzenia się za siebie. - Tak. Przytakną. - Spójrz. Zastanawiając się co jest gorsze: stać plecami do enigmatycznego i wysoce nieprzewidywalnego archanioła, czy też do nieznanego wampira, zawahała się. W końcu jej ciekawość zwyciężyła. Twarz Raphaela wyraźnie przybrała wyraz satysfakcji - a Elena chciałaby wiedzieć co przyczyniło się do tej zmiany. Całym ciałem odwróciła się do boku tak, aby wciąż widzieć Raphaela kątem oka. Spojrzała na dwie... istoty które stały za nią. - Jezu. - Możecie odejść. - Rozkaz wypowiedziany głosem Raphaela, obudził rażący strach emanujący z oczu istoty, która nieco przypominała człowieka. Druga uciekła w panice jak zwierze, którym było. Patrzyła jak odchodzą przez szklane drzwi. Przełknęła. - Jak długo... - Nie była w stanie nazwać tego czegoś wampirem. Nie było to również człowiekiem. - Eryk został Stworzony wczoraj. - Nie wiedziałam, że wampiry tak wcześnie są wstanie się poruszać. - Była to próba okazania profesjonalizmu pomimo odrażenia. - Z niewielką pomocą. - Tembr głosu mówił jasno że była to jedyna odpowiedź jakiej się może spodziewać. - Bernal jest... niewiele starszy. Sięgnęła po sok który odmówiła wcześniej i napiła się, próbując zmyć smród, który wdarł się pod jej skórę. Starsze wampiry nie miały tak ohydnej woni. Pachniały wampirem, tak jak ona pachniała człowiekiem. Te najmłodsze miały charakterystyczny zapach zgniłej kapusty i mięsa, zapach, który zawsze trzeba szorować ze trzy razy nim się go pozbędzie. Dlatego też zaczęła